Chińscy naukowcy ogłosili sukces swojego ostatniego eksperymentu modyfikacji pogody w regionie Sinciang. Dzięki użyciu zaledwie 1 kilograma jodku srebra, zdołali wygenerować ponad 70 milionów litrów dodatkowego deszczu, co odpowiada objętości 30 basenów olimpijskich!
Zasiewanie chmur to forma modyfikacji pogody, której celem jest próba zmiany ilości lub rodzaju opadów. Poprzez rozpylenie substancji służących jako jądra kondensacji lub zarodki krystalizacji, najczęściej jodek srebra, suchy lód, a ostatnio także sól, powoduje się zmiany w procesach mikrofizycznych wewnątrz chmury. I chociaż metoda ta budzi wiele kontrowersji, m.in. za sprawą potencjalnej szkodliwości jodku srebra dla zdrowia ludzi i innych ssaków przy intensywnej lub przedłużonej ekspozycji, obecnie ponad 20 krajów na świecie praktykuje operacyjnie zasiewanie chmur.
Drony precyzyjnie zmieniają pogodę
Największy system mają zaś Chiny, gdzie zasiewanie prowadzone jest przez odpalanie w niebo rakiet z jodkiem srebra, a ostatnio także drony. Jak informuje serwis South China Morning Post, Pekin przeprowadził właśnie w Sinciang rekordowy eksperyment w tym zakresie, obejmujący ponad 8 tys. kilometrów kwadratowych i wykorzystujący drony rozrzucające jodek srebra na wysokości ok. 5500 m. Wyjaśnijmy tu, że chodzi o region zmagający się z pustynnieniem i topnieniem lodowców w górach Tienszan, które są źródłem wody dla ponad 25 milionów ludzi.
Jak dowiadujemy się z publikacji, dwa średniej wielkości drony odbyły po cztery loty, wypuszczając jodek srebra w postaci dymu z prędkością 0,28 grama na sekundę. Pozwoliło to uzyskać 4 proc. wzrost opadów w tym miejscu, a wszystko to w ciągu jednego dnia. Co więcej, do przeprowadzenia całej akcji i wywołania 70 milionów litrów dodatkowego deszczu wystarczyła ilość jodku srebra mieszcząca się w przeciętnym kubku termicznym, czyli ok. 1 kg.
Jak podkreślają badacze, operowanie dronami jest dużo bezpieczniejsze niż tradycyjne metody lotnicze i pozwala na precyzyjne kontrolowanie obszaru działań, dzięki czemu możliwe jest prowadzenie modyfikacji pogody nawet w trudnych warunkach atmosferycznych i przez cały rok.
To pokazuje, jak ogromny potencjał mają precyzyjnie zaplanowane operacje z użyciem dronów i zaawansowanej chemii atmosferycznej –
komentują chińscy badacze.
Większe krople i chłodniejsze chmury
Aby zweryfikować skuteczność eksperymentu, naukowcy zastosowali trzy metody: pomiary kropli deszczu, analizę danych satelitarnych i symulacje komputerowe. Wyniki były jednoznaczne, tzn. średnica kropli wzrosła z 0,46 mm do 3,22 mm, wierzchołki chmur ochłodziły się nawet o 10°C, a chmury rozrosły się pionowo o ponad 3 kilometry.
Symulacje i dane historyczne pokazały zaś zgodność z rzeczywistością, analiza klimatyczna wykazała, że eksperyment dał średni wzrost opadów o 3,8 proc., podczas gdy komputerowe modele prognozowały 4,3 proc., czyli wynik praktycznie identyczny z realnym efektem.
Trwający konflikt na Ukrainie wkroczył w nowy rozdział. Ukraińskie drony wojskowe celowo atakują zabytkowe rosyjskie kościoły, obracając je w ruiny.
Ataki na miejsca kultu religijnego nie są niczym nowym, ponieważ siły prokijowskie od dawna ostrzeliwują regiony w Donbasie, które są w sojuszu z Rosją, często atakując kościoły prawosławne. Jednak przemoc przybrała jeszcze mroczniejszy obrót w ostatnich latach, a ukraiński rząd aktywnie prześladuje największy kościół prawosławny na Ukrainie, po prostu za utrzymywanie duchowej komunii z przywódcami Kościoła, Patriarchatem Moskiewskim.
W nowym ataku na świętą ziemię rosyjscy urzędnicy poinformowali, że ukraiński dron przekroczył granicę i uderzył w ważny kościół w obwodzie biełgorodzkim, podpalając go. Wiaczesław Gładkow, gubernator biełgorodzki, potępił atak, wydając oświadczenie na Telegramie:
„Wróg znów atakuje nasze miejsca święte – wrogi dron zaatakował kościół św. Jerzego we wsi Tołokonnoje”.
Raport ZeroHedge : W piątek i wczesną sobotę siły ukraińskie wystrzeliły ponad 40 dronów i około 150 pocisków artyleryjskich w południowym obwodzie Biełgorodzkim w Rosji. Wraz z sąsiednim Kurskiem, Biełgorod był świadkiem powtarzających się najazdów ukraińskiego wojska w trakcie wojny.
Chociaż nie da się potwierdzić, czy wszystkie te ataki na kościoły były „umyślne” i celowe, władze rosyjskie uważają, że tak właśnie jest, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze bardziej znany kościół został niedawno zniszczony :
W zeszły czwartek kultowy kompleks prawosławny Nowej Jerozolimy w regionie spłonął po ataku ukraińskiego drona . Komentując wówczas incydent, Gladkov opisał go jako „celowy” atak i oskarżył również ukraińskie wojsko o późniejsze zaatakowanie strażaków, którzy próbowali powstrzymać pożar.
Kompleks Nowego Kościoła Jerozolimskiego w wiosce Sucharewo był w całości wykonany z drewna, więc szybko stanął w płomieniach. To wyraźnie wyglądało na celowy atak, biorąc pod uwagę, że ukraińskie drony zrzuciły na niego ładunki wybuchowe .
[Ja od zawsze chodze do kościołów z balaskami – i oczywiście Komunia na klęczkach, ale zapewne więkzość moich czytelników chodzi jeszcze do kościołów zdeformawanych przez reformy soborowe, aggiornamento itp. Dla nich głównie umieszczam ten artykuł, oraz pozostawniam zachęty do czytania innych, ważnych artykułów. MD]
—————
Six Reasons Why Altar Rails Are Returning and Firing Up Eucharistic Devotion
In churches across the country, pastors are installing altar rails. Some parishes are bringing the rails back to old churches after they were torn out decades ago. Other parishes are adding them to new churches that never had them.
The altar rail is coming back by popular demand. It is changing the way people see the Holy Eucharist. Best of all, the move is highly popular and awaking enthusiasm among the faithful.
After the Second Vatican Council, many churches removed their altar rails, claiming it divided “the people of God” from the priest in the sanctuary. The idea was to turn the Mass into “a shared, communal worship experience.” However, it also removed the sense of the sacred that once dominated the church, and Eucharistic devotion waned.
A Catechism in Stone
The ripping out of the altar rails proved what everyone knows about church architecture and design. The church is not a neutral space. Every aspect of the church should be full of meaning and symbolism. The church is a catechism in stone that teaches people to know and love God better.
When the Blessed Sacrament is no longer treated as sacred and kept in a prominent place, people will no longer believe in the Real Presence—a finding that is reflected in surveys.
Transforming Parishes
In an excellent article in the National Catholic Register, writer Joseph Pronechen reports on how all this has changed with the proliferation of altar rails. The return of the rails is transforming parishes and is being enthusiastically received by Catholics of all ages, including young people who never knew them.
Catholics in the pews cite many reasons why they are attracted to these simple dividers. Parish priests are also amazed at how quickly this simple move has rekindled Eucharistic devotion.
There are six reasons why Catholics welcome the return of the altar rail.
A More Reverent Reception of the Eucharist
First, it makes the reception of the Eucharist more reverent. People appreciate the extra time at the rail to reflect upon Whom they are receiving. It creates an atmosphere of reverence where those who receive do not feel rushed. The reception becomes a brief yet intimate moment between Christ and the communicant.
When given a choice, some 90 percent of the faithful will kneel at the rail. Many who kneel at the rail also feel compelled to receive on the tongue.
A Sense of Definition and Awe
Second, the altar rail provides a sense of definition and awe. Marian Father Matthew Tomeny, rector of the National Shrine of Divine Mercy in Stockbridge, Massachusetts, recalled the altar rail is “seen as the extension of the altar called, sometimes, ‘the people’s altar.’ It’s that threshold between heaven and earth, heaven being the sanctuary and earth being the nave where the people are gathered.”
Third, the act of kneeling to receive Our Lord is the greatest physical expression of humility, reverence and adoration. Expressing oneself in such a striking and different way cannot but influence how people understand the Eucharist. The body expresses the awe and wonder of the soul before such a great mystery.
Other Considerations
A fourth reason is that pastors report the rail itself is a point of beauty and symbolism that attracts people to the parish. People sense the increased devotion to Our Lord in the Blessed Sacrament and come to the parish. Especially younger families feel drawn and wish to join parishes where the reception of Communion is more reverent. One pastor reported that the return of altar rails resulted in great spiritual growth and understanding of the meaning of the Real Presence.
Yet another reason is more practical. Some pastors report that the use of the altar rail has made it easier and quicker to distribute Holy Communion, even to the point of obviating the need for extraordinary ministers. Altar servers claim that with the sanctuary area enclosed, there are fewer distractions.
Finally, the rails serve as a place for devotion outside of Communion and Mass. The faithful find it convenient to kneel at the rail and pray before the Blessed Sacrament. The lack of the rail was a point of separation that prevented people from approaching the altar to pray. The new rails invite them to come closer for a more intimate devotion.
A Winning Proposition Rejected
The return of the altar rail should be a national model for increasing Eucharistic devotion. The success stories of parishes that have reintroduced them should inspire others to do the same.
However, not everyone is on board with such changes—even in these “synodal” times when officials are encouraged to listen to parishioners.
The ripping out of the altar rails was a deliberate move by progressive Catholics bent on “wreckovating” churches after the Council. Those who still subscribe to the progressive ideology do not hide their reasons for removing the rails, nor do they regret their decisions. They claim the move creates a more welcoming and inclusive space for everyone, regardless of background or beliefs. Their purpose was to promote a more egalitarian and theologically incorrect notion of God and the Church—and removing the Communion rail was consistent with that goal.
The tragic result was the gutting of Eucharistic devotion much more effectively than through an openly atheistic persecution of the Faith.
Faith must have its physical and visual expression. The return of the altar rail is a refreshing and sublime response to a distorted vision of the Church. It reintroduces the traditional teachings of the Church with awe and wonder, delighting the worshiper and resurrecting fervor for Our Lord in the Blessed Sacrament.
The Biolabs existed. The Russian Federation saw them as a threat, and the USG engaged in an active propaganda campaign to deny the obvious evidence. One report indicates US bombing of these.
On March 09 and 10, 2022, Malone.news published two primary source articles focused on the Ukraine Biolabs. These articles provided direct evidence that the United States Government was funding biological research laboratories in Ukraine. The first of these articles raised the question of whether military action by the Russian Federation to destroy these facilities would be justified, with an analogy drawn to the question of what would be the likely actions of the US Military if it were determined that analogous biological infectious disease research laboratories funded by a global competitor (such as China) were to be discovered in Northern Mexico.
After these articles were published, I was contacted by an active Air Force LTC-rank officer who had direct visibility/intelligence on the early events of the Ukraine conflict that the bombing and destruction via air of those laboratories, attributed by US Corporate media to Russian air force action, was performed by the US Air Force. The implication is that the USG either actively destroyed evidence or acted to prevent the armed forces of the Russian Federation from acquiring information and resources (potentially including biological specimens) from those laboratories.
There is no denying that an active PsyWar propaganda campaign has been deployed to obscure the early events associated with the Ukraine war intentionally. The focus of this propaganda has been to delegitimize the justifications for the invasion of Ukraine offered by the Russian Federation. Any and all in NATO countries who questioned that propaganda campaign were labeled as Russian agents and actively targeted for delegitimization and censorship.
Robert F. Kennedy Jr., while a Democratic candidate for the 2024 presidential election, commented on the existence of U.S. biolabs in Ukraine and their connection to biological weapons research. He stated that these biolabs are developing bioweapons using advanced genetic engineering techniques like CRISPR, which were not available to previous generations.
Kennedy also mentioned that the U.S. has been making bioweapons at places like Wuhan, China, and Ukraine, and that soe of the research was moved to the Wuhan laboratory, which is suspected to be the origin point for the COVID-19 pandemic.
The U.S. has long dismissed claims about the biological research laboratories in Ukraine as “Russian propaganda,” until senior State Department official Victoria Nuland unexpectedly confirmed their existence at a 2022 Senate hearing under questioning by Senator Marco Rubio. However, the Pentagon continues to insist that the research is neither illegal nor intended for military purposes.
“As for the Ukranian labs, you should look at the actual DoD agreement and other associated open source materials. The Ukranian labs put out published reports on a variety of public health and agricultural threats, including Swine Fever from China and Congo Crimean Hemorrhagic Fever (CCHF) are some of the more recent ones, as well as public health messaging on topical items that you can watch on youtube. Unannounced inspections of these laboratories by DoD personnel are allowed.
These labs fulfill a vital mission in global surveillance of emerging infectious diseases. Similar to US APHIS program, State public health labs, etc. Most work is low biosafety (BSL 2) although some places have Class III cabinets for things like CCHF. I think one place has a small hood line.
There are no micronizers, spray dryers, aerosol test chambers, particle size counters, etc. needed for biowarfare research and aerosol stabilization testing.
All the mainstream media pundits that suddenly became overnight COVID experts have now suddenly become overnight national foreign policy experts. It is aggravating to watch them cloud the issue and add fuel to the current Russian Chinese propaganda. Plus, it’s a huge waste of everyone’s time having to correct their BS.
Outside of some small seed stock cultures in liquid nitrogen or held in -70 cryofreezers, the Ukranians have nothing in these public health or agriculture labs that the Russians do not already have in their own still very active and sophisticated BW program that nobody talks about.”
In recent comments by Tulsi Gabbard, current US Director of National Intelligence, she cites the PsyWar attacks she received consequent to merely speaking the verifiable truths which Malone.news documented on March 09 and 10, 2022. In light of these comments by DNI Gabbard, it is worth reviewing sections of those prior reports.
DNI Tulsi Gabbard (Megyn Kelly Interview
“The reason why this is so important is not just what happened in the past, it’s because this gain of function research is happening in labs around the world. I got attacked, and I think you saw this we’ve probably talked about in your show before when I warned against us funded bio labs in Ukraine when the Russia, Ukraine war kicked off for this very reason. Who knows what kinds of pathogens are in these labs and, if released could create another covid like pandemic. And for that, I was called a Russian asset. You’re trumpeting Putin’s talking points, all of this nonsense simply for speaking the truth and stating facts that by the way, are still on US Embassy Ukraine’s website today about how the US has funded these biolabs in Ukraine. But my point is, in order to prevent another covid-like pandemic or another major health incident that could affect us in the world, we have to end this gain of function research and provide the evidence that shows exactly why and how it’s in our best interest the American people’s best interest to bring about an end to it.”
I never really allowed myself to confront the possibility that we might not be the good guys, the white hats. Until I experienced what we have all been through over the last two years. A government (or really multiple governments) that clearly believes that it is justified in disregarding fundamental principles of bioethics and the common rule. And like many others, once I saw that, it was like having backed into a light switch and suddenly the entire room was lit up, and I could never un-see what was revealed. Are we always the good guys? Or is this just more interchangeable Spy vs Spy, where ethics and roles and fungible and “situational”. A world in which there are no good guys, no white hats. Just a matter of media spin, perspective, and realpolitik. The world as envisioned by Henry Kissinger and Klaus Schwab.
And by the way, “biodefense” is big business. Yet more weapons of war.
Most of us that are not deep into the mass formation process at this point can see the coordinated pivot from legacy media pushing the COVID fear-porn to the same outlets pushing the “Putin crazy bad man – Zelenskyy good man” theme. But almost as soon as the shooting war started, a more nuanced and complex counter-narrative cropped up.
That is the deep ties between children of key Democratic party leaders and Ukrainian petroleum industry interests.
And the USA-sponsored bioweapon research facilities located throughout Ukraine, including along the Russian border.
And the legitimate Russian concerns about NATO efforts to geopolitically encircle Russia.
And the issue of whether Zelenskyy is really just a western puppet, rather than being the populist leader that has been pitched to us.
And the surreptitious hand of World Economic Foundation meddling in all of this.
Things started looking a lot more complicated that just “Putin crazy bad man – Zelenskyy good man”.
Biological warfare agents are potent, cheap, easy to manufacture (particularly compared to thermonuclear devices), readily deployed, and have changed the tide of history on many occasions. Back to the “Indian” wars, where smallpox was basically weaponized from time to time against indigenous peoples in North America. And probably all the way back through recorded history.
So now we have the emerging rich documentation of US sponsored bio labs scattered across what had increasingly become the US client state called Ukraine.
If you want to dip your toe into that topic, dive down that rabbit hole, please see the following:
“China urges U.S. to release details of bio-labs in Ukraine” <here is the money quote in this one – “only the United States has for 20 years blocked the building of the Biological Weapons Convention verification protocol, and refused to accept inspections of biological facilities within and outside its borders, further aggravating the concerns of the international community, the spokesperson said.”>
“The U.S. Department of Defense’s Biological Threat Reduction Program collaborates with partner countries to counter the threat of outbreaks (deliberate, accidental, or natural) of the world’s most dangerous infectious diseases. The program accomplishes its bio-threat reduction mission through development of a bio-risk management culture; international research partnerships; and partner capacity for enhanced bio-security, bio-safety, and bio-surveillance measures. The Biological Threat Reduction Program’s priorities in Ukraine are to consolidate and secure pathogens and toxins of security concern and to continue to ensure Ukraine can detect and report outbreaks caused by dangerous pathogens before they pose security or stability threats.”
It doesn’t take much to add all of this up. Ukraine is at the forefront of the US Department of Defense’s Biological Threat Reduction Program that essentially is another form of a Wuhan lab, which means the US DoD is researching bioweapons right across the border from Russia. Putin may be brutal, but given what came out of Wuhan, these bioweapon research facilities in the Ukraine appear to be an existential danger to Russia. Why would he want to take a chance with an increasingly brazen NATO on his doorsteps and the threat of bioweapons?
None of the above justifies the Russian army’s brutality in its attacks on Ukraine, but the US DoD’s games in far off places having been causing more problems than they solve and if the game here was to get a one up on Russia, then it is America’s willingness to play with fire that is the real trigger for this war.
NATO has done a good job over the years painting itself as the “defender of freedom” against an autocratic Russia. However, given the brutality showed across the world connected to COVID-19 restrictions, coupled with the fact that it was the USA’s own government (albeit only a clandestine part of it) that had a direct hand in developing the COVID-19 pathogen, it is increasingly getting harder to tell the difference between the two sides.
Returning to my commentary:
Here’s the point. Once upon a time, the US engaged in thermonuclear war brinksmanship with the USSR because of Russian missiles being placed on Cuban soil. The weapons of war have evolved. Bioweapons technologies have matured. What would the USA do if Russia was transforming Mexico into a client state and had placed biowarfare research laboratories along our southern border. Would we invade? I strongly suspect so.
Are “we” the good guys or the bad guys here?
Or is this just more Spy vs Spy, with a strong dose of fearporn administered to the general populace by the legacy media to insure that we “think” and behave as the Overlords desire us to.
Documents which detail these laboratories are purported to have been removed by the US Embassy-
So here is my “assuming best intention” current “working hypothesis” concerning this hot mess:
USA DoD/DTRA partnered with the government of Ukraine to (at a minimum) support collection, storage and monitoring of infectious biological agents and toxins by researchers in Ukraine, and there seems to have been some component of personnel training and facilities engineering involved with this.
US State Department via the Embassy in Ukraine announced this DoD/DTRA effort in a transparent manner via a readily available web page.
If I were working as an analyst for the Russian government, paid to perform and enable risk assessment, I would be skeptical that the US DoD/DTRA effort was limited to just collecting and archiving biological samples, and I would have to conclude that there is significant risk that these facilities were involved in (at a minimum) “dual purpose” research. “Dual purpose” is a euphemism for “could be used to develop defensive capabilities or could be used to develop offensive capabilities”.
Clearly, whether in sincerity or for propaganda purposes (time will tell if they provide the documentation and receipts), the Russian government is stating that the activities of these laboratories included bioweapon research which was coordinated with US DoD/DTRA.
Prior to invasion of Ukraine, the government of Russia signaled that the presence of these DTRA-sponsored “biolabs” in this region was perceived as a threat to Russian national security and biosecurity. Again, if I were a Russian analyst, I would likely conclude that these laboratories represent a threat to national security.
Based on information available to me, the US Government does not seem to have made any attempt to assure the government of Russia that these laboratories were performing benign activities. One action which might have mitigated Russian concerns would have been to allow unannounced inspections, much as US and NATO have insisted on in the case of foreign nuclear enrichment or reactor programs.
In my professional opinion, based on the language employed by Under Secretary of State Victoria Nuland, I believe that there is a significant risk that the Russian government has obtained documents or other evidence that (at a minimum) one or more of these laboratories have had biological materials the existence of which is likely to prove embarrassing to the United States. The language used appears to my ear to imply that there are biological materials the existence of which could damage US strategic and tactical geopolitical interests.
It is likely that the “chain of custody” or veracity of any evidence which the Russian government may present to support their case will not be clean, and that there will be a strong effort by western media and information sources (social media, tech) to delegitimize any communication by Russia (as a government) and by any persons (Russian or otherwise) who present or attempt to discuss such communication. Including myself. It is highly likely that management of any information concerning this topic is already being globally handled by the Trusted News Initiative organization, and that obtaining or discussing unfiltered and unprocessed “raw” information will soon not be possible.
In other words, in my opinion, this is another topic that we will never be able to get to the bottom of, and we will never be able to discern something akin to objective “truth”. Best we can hope for is some sort of approximation of truth that is sort of like a kalidescope image viewed in a hall of mirrors.
In conclusion
In my opinion, the partnership relationship between DoD/DTRA (as historically structured) and the current government of Ukraine (which has functionally become a client state of the USA) was ill advised. At a minimum- this relationship has provided some semblance of political cover for military actions which the government of Russia believes are in its strategic interests, and which are of such importance that the Russian government was willing to take significant geopolitical and financial risk.
At a minimum, congressional testimony on this topic by a relevant US official representing DoD/DTRA should include a detailed description of the nature and capabilities of each of the facilities which have been funded, and a summary of the activities taking place therein. DoD inspection reports should be disclosed both to congressional investigators and the general public, with redaction if necessary for sensitive information. This would go a long way to dispelling concerns which the US public and global community may have, might help to reduce tensions, and at a minimum might mitigate the blowback which may damage the reputation of DoD/DTRA and the USG if not managed appropriately and intelligently.
Given the lack of faith engendered with the US public and global community after the demonstration of coordinated public health-related propaganda activities during the last two years (clearly involving USG-legacy media-social media-big tech coordination), mounting yet another propaganda campaign attempting to discredit all information and discussion of this topic is unlikely to be effective, and may boomerang. In my opinion.
Finally, the (mis)management of this whole mess personally reminds me of the mismanagement of the withdrawal from Afghanistan. I have no opinion or insight regarding whether the shooting war and subsequent cascade of tragic events could have been avoided, given the multiple geopolitical factors which provide motivators for Russian aggression in this context at this time. But focusing on the specifics of the biological laboratories in question, assuming that the intent and activities associated with the DoD/DTRA- Ukranian “cooperation/collaboration” (my term and quotes) was as benign as my deep state colleague asserts, the risk that the purpose and intent of these facilities would be misinterpreted by the government of Russia should have been assumed, and risks stemming from such misinterpretation should have been anticipated and mitigated.
Assessing whether or not there was adequate planning, risk evaluation, and risk mitigation for the obvious potential for Russian concerns and reaction, particularly given the historic tendency of the Kremlin to be a bit (understandably) paranoid, is absolutely a topic that merits investigation by Senate and House of Representative committees. I hope that this is something that both political parties can agree on.
But let’s please stop the propaganda/media war response to every crisis.This increasingly strikes me as very immature, and a horrible way to run a country. Grow up, own your mistakes, and stop trying to obfuscate them with a barrage of flying feces. The USA is supposed to be the dominant political, military, and economic power in the world at this point. So act like it. This reminds me of a young child that keeps seeking to blame everything bad that happens on someone or something else. Just stop it.
Black propaganda is being used to try to take down President Trump, Sec. Kennedy, and the MAHA movement. In the following essay, Jeffrey Tucker of Brownstone Institute documents one such ploy of many.
Yet another report just appeared about how HHS has contracted with Moderna to produce a Bird flu vaccine. The contract is worth $176 million. The latest report, dated May 1, 2025 runs in something called Endocrinology Advisor.
Similar stories have run inU.S. News & World ReportandInfectious Disease Advisor.
Here is where things get odd. You can search the sites of HHS, NIH, and ASPR and will not find anything about this contract. That’s odd because government announces all these things unless they are classified.
So what’s the credible authority for this huge breaking news?
Each of these stories links to the cited authority as HealthDay and its report. However, that story is from July 2, 2024, fully nine months old. HealthDay in turn cites the Associated Press, which also has a story from July 2, 2024.
In other words, this supposed breaking news was old news, suddenly resurrected by U.S. News as if it were new. For no apparent reason. The supposed journalists who wrote the story, Robin Foster and Stephanie Brown, are said to work at HealthDay. They have no contact information and my email to the site has not been yet answered.
So far as I can tell, if such a contract did exist, it is now cancelled or on pause.
What the breaking news stories did do was circulate widely in the health freedom movement, cited as an example of “how RFK and Trump are betraying their base”. I personally received probably half a dozen contacts from people who sent the U.S. News story to me.
Several mentioned it on the phone without recalling the source.
It is now widely believed that the Trump administration has approved $176 million for Moderna even though there is no credible or new source on this at all. The canard is already burrowed into the brains of the people who matter.
Is this how medical news works?
The story gets even better. The $176 million number from last spring was upped in January 2025 to an incredible $600 million. The widely reported story appeared on January 17, 2025.
The announcement used to live here. You can try the link. The page has been archived. Kaput.
So far as anyone knows, this contract is on pause or canceled. Not just the $600 million but the $176 million contract too.
It was archived by RFK following the Trump inauguration. Pretty obviously, the old HHS tried to sneak in a huge contract to Moderna just before Trump arrived. It was quickly nixed by the new administration.
There is not one word either way on the Moderna site itself.
Meanwhile, Moderna’s stock price has been devastated, down a shocking 75% in one year. You can also observe how the stock briefly blipped upwards when the big contract was announced in January.
It had previously reached a high of $454. Now it stands at $27. That’s what is called a freefall. No government money is there to rescue the stock. Nor can the company rely on forced consumption in the form of vaccine mandates, all of which have been repealed.
What’s shocking is to realize that this kind of shabby journalism might not be unusual. Take it as a case in point. You cannot believe what you read in legacy media. It is just as likely to be designed to manipulate your sense of things, to goad you into thinking a certain way in order to achieve some surreptitious scheme. In this case, it is all about the goal of undermining RFK with his base, thus preventing future reforms.
Already in such a short time, HHS under Trump has closed Fauci’s gain-of-function lab in Maryland, newly required placebo-controlled trials for vaccines, and said that private interests will no longer share in royalties for new vaccine products. Further, he has worked with NIH to fund new research into the cause of autism in addition to working out agreements with food producers to stop putting petroleum dyes in their consumer products.
These are the first major steps toward eliminating a deeply corrupt system. Do you see why the controlled media – 70% of the advertising for that comes from pharma – might want to undermine RFK?
Jak to jest możliwe, aby od pewnego czasu ogłupiająca, okradająca, jazgocząca i walcząca demokracja, ponosiła klęskę za klęską? Czy w Rumunii nie ma TVN-u? Czy w Rumunii naprawdę nie można zorganizować porządnego hejtu, tak jak w Polsce, pod hasłami walki z antysemityzmem i qrwofobią?
Stało się. Euro-kołchoz poniósł kolejną, spektakularną porażkę w ustawionych wyborach prezydenckich w Rumunii. Po unieważnieniu poprzedniej I tury i wykluczeniu z grona kandydatów Georgescu wdawało się, że tym razem się uda…
Niestety, wyniki wyborów zszokowały animatorów idiokracji.
Ostateczne wyniki wyborów prezydenckich w Rumunii:
George Simion- (prawica) 41%
Nicusor DanRO- (liberał) 21%
Antonescu- (eurocentrolew) 20%
Victor Ponta – (niez., protrumpowski) 13%
Niezakorzeniona demokracja walcząca – napisał Marcin Palade
Jak to jest możliwe, aby po raz kolejny ogłupiająca, okradająca, jazgocząca i walcząca demokracja, ponosiła klęskę za klęską?
Czy w Rumunii nie ma TVN-u?
Czy w Rumunii naprawdę nie można zorganizować porządnego hejtu, tak jak w Polsce, pod hasłami walki z antysemityzmem i qrwofobią?
Jak tak dalej pójdzie względność słowa w Rumunii zostanie poważnie zagrożona.
Jeszcze chwila, a Rumuni będą chcieli decydować o swoim życiu.
Katastrofalną sytuację demograficzną naszego kraju potwierdzają najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS). W pierwszym kwartale 2025 r. urodziło się w Polsce zaledwie 58 tys. dzieci. W tym samym czasie zmarło 112,5 tys. osób. Porównanie sytuacji sprzed roku, dwóch i pięciu pokazuje skalę gwałtownego wyludniania nad Wisłą.
W ciągu ostatnich pięciu lat populacja Polski zmniejszyła się o 927 tys. osób i pod koniec 2024 r. wynosiła 37,437 mln osób. To o 158 tys. mniej niż roku temu.
W całym zeszłym roku urodziło się nieco ponad 250 tys. dzieci, co stanowi najgorszy wynik od zakończenia II wojny światowej. Niechlubny rekord najprawdopodobniej zostanie pobity w tym roku, ponieważ w pierwszym kwartale 2025 r. urodziło się zaledwie 58 tys. dzieci.
Jednocześnie zwiększa się liczba zgonów. W I kwartale zmarło prawie 112,5 tys. osób, o prawie 5 tys. więcej, niż w analogicznym okresie zeszłego roku. Szacuje się, że w wyniku ujemnego przyrostu naturalnego, w pierwszym kwartale tego roku przeciętnie na każde 10 tys. ludności ubyło 58 osób (wobec 46 osób rok wcześniej).
Jak mogliśmy zaobserwować w ciągu ostatnich dwóch tygodni tej eksploracji, toczy się walka o nasze umysły. Nasi wrogowie w tej walce — technokraci, inżynierowie społeczni i potencjalni władcy ludzkości — przygotowywali się przez ponad wiek, starannie mapując, badając, prowokując i analizując umysły opinii publicznej, aby określić, co nas napędza, co sprawia, że mówimy i jakie słabości można wykorzystać, aby wpływać, manipulować i zakłócać nasze procesy poznawcze.
Wiemy, że chipy mózgowe, pył neuronowy i inne brzmiące niczym science fiction odlotowe technologie, są aktywnie rozwijane. Ale wiemy to, ponieważ mówili nam o tym w artykułach, na konferencjach, na publicznych wykładach, a nawet w podcastach i na YouTube.
Porozmawiaj o tych tematach ze zwykłym człowiekiem, a odpowie ci, że są to kwestie z gatunku science fiction.
Ale te koncepcje nie są cyberpunkowymi fantazjami nadaktywnej wyobraźni jakiegoś powieściopisarza. Są w trakcie opracowywania.
W zeszłym tygodniu przyjrzeliśmy się rzeczywistości walki o mózg, począwszy od długiej historii eksperymentów psychologicznych i inżynierii społecznej, aż po twierdzenie współczesnych sił zbrojnych, że „przestrzeń poznawcza” jest częścią ich domeny operacyjnej.
W tym tygodniu przyjrzymy się bliżej technologiom, które współczesne siły zbrojne próbują wykorzystać w walce o twój mózg, a także przeanalizujemy sposoby, w jakie technologie te są wykorzystywane przeciwko tobie.
Chipy mózgowe dla każdego!
Dziś wszyscy już wiedzą, że Elon Musk jest oficjalną twarzą inicjatywy mającej na celu wszczepianie ludziom czipów do mózgu.
W 2017 roku ten cosplayer „ciemnej strony MAGA” zaprezentował światu swój najnowszy, niesamowity projekt transhumanistyczny: Neuralink, prywatną firmę zajmującą się tworzeniem działającego interfejsu mózg-komputer.
„samca makaka rezusa, który miał 7 lat”, gdy przeszedł eksperymentalną operację wszczepienia mu czipa mózgowego i który stale próbował wyciągnąć „łącznik portu” chirurgicznie przymocowany do jego czaszki, co spowodowało jego wypadnięcie i zakażenie, a w następstwie uśmiercenie małpy
„samicy makaka rezusa, która miała 10 lat” w chwili operacji i której sześciogodzinny zabieg doprowadził do zakażenia tytanowej płytki przykręconej do jej czaszki i przymocowanej „pianką żelową”, co doprowadziło do jej uśmiercenia
„samicy makaka rezusa, która miała około 6 lat”, gdy poddano ją operacji z użyciem Neuralink i u której wystąpił obrzęk wewnątrzczaszkowy spowodowany – jak wykazał raport z sekcji zwłok po uśmierceniu – „pozostałościami włókien elektrod” w mózgu.
Biorąc pod uwagę katalog horrorów, które są annałami eksperymentów Neuralink, można by oczekiwać, że badania zostałyby natychmiast przerwane po ujawnieniu tych przestępstw. Nic bardziej błędnego.
Zamiast tego Musk i jego poplecznicy kontynuowali swoje brutalne procedury bez przeszkód. Rezultatem był katalog „sukcesów” trąbionych przez naszych przyjaciół w usłużnych mediach establishmentu.
Na początku tego miesiąca wybitni dziennikarze z Men’s Health napisali artykuł zatytułowany „Tak, pozwolił Elonowi Muskowi wszczepić sobie chip do mózgu”, w którym przedstawili światu Nolanda Arbaugha, tetraplegika, który dzięki implantowi Neuralink w czaszce może teraz przeglądać strony internetowe za pomocą umysłu.
Możecie pomyśleć, że żartuję, gdy mówię, że relacjonowanie tych wydarzeń w prasie głównego nurtu trąci bałwochwalstwem, ale zapewniam was, że tak nie jest.
Oczywiście, podobnie jak w przypadku każdego innego „niesamowitego” wydarzenia kojarzonego w powszechnej wyobraźni z prawdziwym Tonym Starkiem [Iron Man -AC], Musk nie jest twórcą tej technologii, ani nawet jej najważniejszym zwolennikiem.
Możemy wskazać na innych superzłoczyńców w szeregach globalistów, którzy w przeszłości zachwalali technologię czipów mózgowych, w tym Klausa Schwaba:https://www.youtube.com/embed/UmQNA0HL1pw?si=nVafiC9IxR4onkCe
I Regina Dugan:https://www.youtube.com/embed/0kPur6o-Rt0?si=HLVa-Gh6-fe8wUEs
Ale ta technologia nie zaczęła się od tych chłopców na posyłki i globalistycznych pachołków. Zaczyna się w o wiele ciemniejszym i mniej zbadanym zakątku globalnej struktury władzy…
To jest twój mózg w DARPA
Defense Advanced Research Projects Agency, czyli DARPA, jest — jak już wiedzą długoletni badacze teorii spiskowych — działem badawczo-rozwojowym Departamentu Obrony USA. Dawniej znana jako ARPA, sponsorowała rozwój „ARPANET”, który był technologiczną podstawą tego, co obecnie nazywamy internetem. Ale DARPA od dziesięcioleci bierze udział w wielu koszmarnych, dziwnych, przerażających i wręcz szalonych pomysłach na uzbrojenie najnowocześniejszych technologii, od syntetycznej krwi po owady-cyborgi, inteligentny pył i roboty zjadające rośliny.
Jednym z najbardziej niepokojących projektów DARPA są prawdopodobnie trwające próby mapowania, kontrolowania i manipulowania ludzkim mózgiem.
Fakt, że DARPA od początku istnienia była zafascynowana mózgiem, jest sprawą publiczną. W szczegółowym raporcie dla Propaganda In Focus z zeszłego roku zatytułowanym „The Rise of Big Mind and Nano-Totalitarianism” dziennikarz śledczy John Hawkins wyjaśnia, w jaki sposób ta obsesja sięga aż do dyrektora założyciela agencji, JCR Licklidera.
«Jest dość powszechną wiedzą, że Pentagon podarował Internet swoim partnerom w handlu i środowisku akademickim, aby jeszcze bardziej rozszerzyć swoje wpływy na całym świecie. Stało się to w wyniku wizjonerskiego doświadczenia, jakie miał pierwszy dyrektor ARPA, Joseph Carl Robnett Licklider, dotyczącego wykorzystania i przyszłości Internetu. Licklider został w ARPA tylko dwa lata, ale przewidział, że Internet może być używany jako „symbioza umysłu i komputera”, system, który opisuje w swojej pracy z 1960r. Jak mówi nam jedno ze streszczeń jego pracy, „Licklider postulował wówczas radykalne przekonanie, że połączenie ludzkiego umysłu z komputerem ostatecznie doprowadzi do lepszego podejmowania decyzji”.»
Zainteresowanie „symbiozą umysłu i komputera” utrzymuje się do dziś.
W 2013 roku ówczesny prezydent USA Obama zapoczątkował inicjatywę BRAIN (Brain Research through Advancing Innovative Neurotechnologies), publiczno-prywatny projekt badawczy o wartości 100 milionów dolarów, którego celem było „przyspieszenie rozwoju i stosowania nowych technologii, które umożliwią naukowcom tworzenie dynamicznych obrazów mózgu, pokazujących, w jaki sposób poszczególne komórki mózgowe i złożone obwody neuronowe oddziałują na siebie z prędkością myśli”. Nic dziwnego, że DARPA odegrała kluczową rolę w tej inicjatywie, zapewniając naukowcom granty o wartości dziesiątków milionów dolarów na opracowanie „technologii potrzebnych do niezawodnego wydobywania informacji z układu nerwowego” oraz innych metod sondowania i mapowania mózgu.
Czy zatem trwające od dziesięcioleci badania sponsorowane przez DARPA przybliżyły armię USA bardziej niż kiedykolwiek do urzeczywistnienia marzenia Licklidera o „symbiozie umysłu i komputera”?
Oczywiście, że tak!
W 2016 roku DARPA chwaliła się stworzeniem wszczepialnego „neural dust” [neuronowego pyłu], „milimetrowego bezprzewodowego urządzenia na tyle małego, że można je wszczepić w pojedyncze nerwy, (które jest) w stanie wykrywać aktywność elektryczną nerwów i mięśni głęboko w ciele i wykorzystuje ultradźwięki do sprzężenia zasilania i komunikacji”.
W 2017 roku DARPA zaprezentowała swój program Neural Engineering System Design (NESD) z domniemanym celem opracowania „neurotechnologii o wysokiej rozdzielczości” zdolnej do „łagodzenia skutków urazów i chorób w układach wzrokowych i słuchowych personelu wojskowego”. W rzeczywistości oznaczało to stworzenie „implantów neuronowych, które mogą rejestrować sygnały o wysokiej wierności z 1 miliona neuronów” i które są dwukierunkowe, tj. zdolne nie tylko rejestrować sygnały z mózgu, ale także przesyłać sygnały do mózgu.
W 2019r. IEEE Spectrum ujawniło prawdziwy cel programu N3: nie pomoc okaleczonym weteranom w kontrolowaniu protez kończyn za pomocą umysłu, ale umożliwienie żołnierzom kontrolowania broni za pomocą umysłu. „Po prostu zakładając hełm lub zestaw słuchawkowy, żołnierze mogliby teoretycznie dowodzić centrami kontroli bez dotykania klawiatury, intuicyjnie latać dronami za pomocą myśli, a nawet wyczuwać wtargnięcia do bezpiecznej sieci” – jak zachwycano się wówczas w publikacji.
LiveScience było jeszcze bardziej bezpośrednie w swojej ocenie programu N3 i jego ostatecznego celu. W artykule „The Government Is Serious About Creating Mind-Controlled Weapons” Edd Gent ujawnił, że dążenie DARPA do stworzenia sterowanych myślami systemów uzbrojenia nie było jedynie fantastyką naukową.
«DARPA, dział badawczy Departamentu Obrony, płaci naukowcom za wymyślanie sposobów na natychmiastowe czytanie myśli żołnierzy za pomocą narzędzi takich jak inżynieria genetyczna ludzkiego mózgu, nanotechnologia i wiązki podczerwieni. Cel końcowy? Broń sterowana myślami, jak roje dronów, które ktoś wysyła w niebo za pomocą jednej myśli lub zdolność przesyłania obrazów z jednego mózgu do drugiego.»
A jak finansowani przez DARPA jajogłowi to osiągną? Oczywiście, że poprzez inżynierię genetyczną ludzkich mózgów!
Konkretnie, plan zakłada wprowadzenie DNA do określonych neuronów, które umożliwią im produkcję dwóch rodzajów białek: jednego, który „absorbuje światło, gdy neuron jest aktywny, co umożliwia wykrywanie aktywności neuronowej” i drugiego, który „wiąże się z magnetycznymi nanocząsteczkami, dzięki czemu neurony mogą być magnetycznie stymulowane do aktywacji, gdy zestaw słuchawkowy generuje pole magnetyczne”.
Naturalnie, większość projektów badawczych DARPA jest sprzedawana publicznie pod tą samą przykrywką co Neuralink: ma pomagać chorym, a nie kontrolować masy! Jak śmiesz zabraniać kalekom surfowania po Twitterze za pomocą umysłu, ty draniu!
W rzeczywistości, oczywiście, potencjalne dobro, które mogłoby wyniknąć z tych technologii, jest kwestią drugorzędną. Prawdziwym celem nie jest pomoc niepełnosprawnym w pisaniu lub niewidomym w widzeniu, ale możliwość manipulowania, wpływania, a nawet kontrolowania umysłów społeczeństwa. To właśnie dlatego te urządzenia N3 zawierają zdolność zarówno rejestrowania aktywności mózgu, jak i przesyłania sygnałów do mózgu.
Dobra wiadomość jest taka, że chipy mózgowe i koronki neuronowe oraz inne implanty są w tym momencie nadal oczywistymi i inwazyjnymi technologiami, które wymagają interwencji chirurgicznej. Te technologie nie są wcale niewidoczne. Nawet jeśli cele takich interwencji nie byłyby chętne do współpracy, przynajmniej byłyby świadome, że są chipowane.
Ale zła wiadomość jest taka, że armie na całym świecie są zajęte rozwijaniem neurobroni, która będzie wpływać na mózgi, zakłócać ich działanie, kontrolować je lub całkowicie unieruchamiać bez zgody lub nawet wiedzy celu ataku.
Jeśli nie możesz do nich dołączyć, pokonaj ich!
Kroniki historii wojskowości szczycą się wieloma szalonymi naukowcami.
Albo weźmy Andrew Marshalla, osiemdziesięciolatka, czule nazywanego w kręgach obronnych „Yodą”, który przez pół wieku był „głównym futurystą” Pentagonu i którego gorączkowe marzenia o zmianach klimatu i wojnach o zasoby naturalne przez dziesięciolecia kierowały planistami wojskowymi.
Ale żadna z tych postaci nie wydaje się być tak odjechana jak nowa grupa szalonych naukowców z grupy Mad Scientist Initiative w US Army. Nie, to nie jest barwny pseudonim, to prawdziwa nazwa prawdziwej inicjatywy US Army, która — jak sama armia mówi — „kształtuje przyszłe wielodomenowe (tj. lądowe, powietrzne, morskie, cybernetyczne i kosmiczne) operacje”.
Inicjatywa obejmuje konferencje i wydarzenia, na których przewidywane są przyszłe scenariusze i strategie wojskowe wokół takich tematów jak „2050 Cyber” („możliwości cybernetyczne będą dostępne dla państw, podmiotów niebędących państwami oraz upoważnionych jednostek”), „Enemy after Next” („obecny konflikt dotyczy elektronu kontra elektron, a w przyszłości będzie dotyczył algorytmu kontra algorytm”) i oczywiście „Human Dimension” („pomiar potencjału poznawczego, interfejs człowiek-maszyna [szachy centaur], sekwencjonowanie genomu, urządzenia noszone/wbudowywane, ciągła diagnostyka i urządzenia poprawiające wydajność”).
Koncepcja symbiozy umysł-komputer jest w sam raz dla szalonych naukowców, więc naturalnie jest częstym tematem dyskusji w ich podcaście „The Convergence”. Jeden szczególnie szczery odcinek tego podcastu — „One Brain Chip, Please! Neuro-AI with two of the Maddest Scientists” — przedstawiał dr Jamesa Cantona i dr Jamesa Giordano (tak, tego Jamesa Giordano) omawiających najnowsze osiągnięcia w zakresie neurobroni w erze sztucznej inteligencji.
Słuchanie, jak rozmawiają o tym temacie w tak bezpośredni sposób, jest równie przerażające, co pouczające. Pomysł wykorzystania neurotechnologii, takiej jak chipy mózgowe i broń kognitywna, aby „instrumentować ludzi” — tj. sterować nimi lub manipulować nimi, aby pomogli wojsku osiągnąć jego cele, niezależnie od wiedzy manipulowanych osób — jest traktowany przez tych weteranów neurowojny jako coś w rodzaju staromodnego kapelusza. Wyszli już poza takie podstawowe koncepcje i zamiast tego rozważają — jak przyznaje własny opis podcastu na oficjalnej stronie bloga Mad Scientist — rozmieszczenie cyberbroni na/w innych gatunkach [other species], aby w razie potrzeby wspomóc wojsko w jego operacjach:
«Możliwości istnieją poza instrumentowaniem tylko ludzi. Inne gatunki mogłyby być wykorzystywane jako spółdzielnie lub pełnomocnicy dla zaangażowania człowieka, a nawet byty nieludzkie, takie jak biomimetyczne drony.» [Podkreślenie w oryginale]
Ci samozwańczy „szaleni naukowcy” nie ukrywają swoich zamiarów ani natury broni, którą opracowują dla arsenału Pentagonu. W rzeczywistości piszą i publikują artykuły o tych właśnie technologiach.
Weźmy na przykład „Redefining Neuroweapons: Emerging Capabilities in Neuroscience and Neurotechnology”. Napisany przez Josepha DeFranco, Diane DiEuliis i Jamesa Giordano i opublikowany w PRISM — „wiodącym czasopiśmie oferującym prowokacyjne artykuły dotyczące spraw bezpieczeństwa narodowego i międzynarodowego” — artykuł twierdzi, że „Trwający rozwój w dziedzinie neuronauki i technologii (neuroS/T), który zmierza w kierunku 5-10-letnich trajektorii postępu, sprawia, że nauki o mózgu są ważne, wykonalne i mają rosnącą wartość do użytku operacyjnego w zastosowaniach wojennych, wywiadowczych i bezpieczeństwa narodowego (WINS)”.
Urządzenia neurotechnologiczne (systemy ukierunkowanego dostarczania energii, przezczaszkowe systemy neuromodulacyjne, środki neuronanomateriałowe).
Fakt, że tego typu broń i środki są aktywnie badane i rozwijane przez armię USA (i, co oczywiste, przez inne główne potęgi militarne), będzie szokujący tylko dla tych, którzy nie słuchali Giordano wygłaszającego swoją wyuczoną gadkę o „narkotykach, zarazkach, toksynach i urządzeniach”, które mogą albo wzmacniać, albo zakłócać funkcje poznawcze celu, jak nanocząsteczki o „wysokiej agregacji w ośrodkowym układzie nerwowym”, które według Giordano „zlepiają się w mózgu lub w układzie naczyniowym” i „tworzą zasadniczo coś, co wygląda jak skaza krwotoczna”.
Niewątpliwie o wiele bardziej zaawansowana neurobroń jest rozwijana pod osłoną tajemnicy w zakamarkach Pentagonu i laboratoriów finansowanych przez DARPA. A jeśli interesują cię szczegóły tej broni i technologii, możesz dowiedzieć się więcej na ten temat w ramach nadchodzącego sympozjum „OMNIWAR: THE BRAIN”, które jest organizowane przez Patricka Wooda z technocracy.news i Catherine Austin Fitts z solari.com . Sympozjum odbędzie się w sobotę, 26 kwietnia i obejmie prezentacje wybitnych naukowców na temat walki o mózg i neurotechnologii, które są przeciwko nam wdrażane.
Choć ciekawa jest dyskusja na temat tego, jakie badania nad bronią neurobiologiczną mogą być prowadzone w tajemnicy, to jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że tak wiele kwestii dotyczących tych urządzeń, agentów, broni i programów – od pyłu neuronowego po N3 i NESD – jest publicznie i otwarcie omawianych przez samozwańczych szalonych naukowców z armii USA, a także szczegółowo opisywanych w dokumentach i raportach na różnych stronach internetowych z domeną .mil.
Wystarczy się zastanowić, czy nagłaśnianie tych neurobroni nie jest częścią wojny informacyjnej.
Walka trwa
Niezależnie od tego, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, jesteśmy w stanie wojny.
Jak mogliśmy zaobserwować w ciągu ostatnich dwóch tygodni tej eksploracji, toczy się walka o nasze umysły. Nasi wrogowie w tej walce — technokraci, inżynierowie społeczni i potencjalni władcy ludzkości — przygotowywali się przez ponad wiek, starannie mapując, badając, prowokując i analizując umysły opinii publicznej, aby określić, co nas napędza, co sprawia, że mówimy i jakie słabości można wykorzystać, aby wpływać, manipulować i zakłócać nasze procesy poznawcze.
Wiemy, że chipy mózgowe, pył neuronowy i inne brzmiące niczym science fiction odlotowe technologie, są aktywnie rozwijane. Ale wiemy to, ponieważ mówili nam o tym w artykułach, na konferencjach, na publicznych wykładach, a nawet w podcastach i na YouTube.
Być może potrzeba informowania opinii publicznej o tych technologiach jest sama w sobie podstępem, mającym na celu wzbudzenie w nas strachu i paniki. Podobnie jak intencją „przerażającego filmu Army Psyops” było wywołanie u opinii publicznej strachu przed niesamowitymi umiejętnościami wojowników psyops, tak samo intencją podcastu Mad Scientists i podobnych publikacji i komunikatów prasowych może być wzbudzenie w nas strachu przed niesamowitymi umiejętnościami przerażającej neurologicznej broni sił zbrojnych USA.
Ale jeśli tak jest, to podkreśla to tylko jedną rzecz, którą już wiele razy poruszałem w przeszłości i którą warto tu powtórzyć: fakt, że wojsko (i globalistyczne siły sterujące wojskiem) dokładają tak niewiarygodnych starań, żeby na nas wpłynąć i zmusić nas do myślenia w określony sposób, pokazuje, że to, co myślimy, JEST ważne!
W końcu cały sens wojny informacyjnej, operacji psychologicznych i wojny kognitywnej polega na tym, aby wpływać na umysły społeczeństwa lub manipulować nimi. Jeśli to, co myślimy i w co wierzymy, nie jest ważne, dlaczego mieliby zawracać sobie głowę próbami wpływania na nas w ten akurat sposób?
I to sprowadza nas z powrotem do fundamentalnej prawdy: nasza suwerenność poznawcza jest najważniejsza. Potencjalni władcy świata mogą robić wszystko, co w ich mocy, aby podważyć naszą suwerenność, ale przynajmniej na razie nadal kontrolujemy to, co myślimy.
Nadal mamy zdolność do podejmowania własnych decyzji. Do samodzielnego ważenia informacji i wyciągania własnych wniosków. Do życia jako suwerenne istoty ludzkie, a nie trans-humanistyczne cyborgi w drodze do „symbiozy umysłu z komputerem”.
Zatem póki jeszcze mamy możliwość samodzielnego myślenia, każdy z nas może zadać sobie to pytanie: „Kiedy chip mózgowy Elona będzie dostępny u mojego lokalnego dealera Tesli i wszyscy będą go kupować, czy będę stał w kolejce, żeby wszczepili mi go do czaszki?”
Czy wojsko rozwija technologię czytania w myślach?
Nie, ale promuje technologię, która może namieszać ci w mózgu.
W niedawnym artykule Jamesa Corbetta zatytułowanym „Walka o twój mózg JUŻ trwa” wymieniono różne projekty finansowane przez DARPA, których celem jest opracowanie technologii, które rzekomo wkrótce będą w stanie czytać i kontrolować twoje myśli.
Badacze pracujący w tej dziedzinie wysuwają takie twierdzenia od dziesięcioleci. Pod koniec artykułu Corbett stawia pytanie, czy różne komunikaty prasowe DARPA i publikacje projektów badawczych mogą być częścią masowej kampanii propagandowej:
„Wystarczy, żeby zastanowić się, czy samo nagłaśnianie tych neurobroni nie jest częścią wojny informacyjnej”.
To jest ważny punkt do rozważenia.
Dlaczego wojsko i twórcy technologii chcieliby, aby społeczeństwo uwierzyło, że naukowcy są już w stanie wszczepiać fałszywe wspomnienia i czytać w myślach? Aby uzyskać finansowanie? Czy inicjatywa DARPA dotycząca mózgu jest po prostu gigantycznym projektem oszustwa pochłaniającym wiele miliardów dolarów podatników?
W znacznej części jest to bardzo prawdopodobne. Corbett wspomina o niesławnym dr Jamesie Giordano, którego zadaniem jest pozyskiwanie funduszy na projekty „kontroli umysłu”. Wychodzi na to, że jest handlarzem z festynu, próbującym wciągnąć cię do swojego dziwacznego show. A jeśli wejdziesz do namiotu, nie znajdziesz niczego z tego, co obiecują. Corbett zauważa, że prezentacje Giordano to „dobrze wyćwiczona paplanina” (to, co mówią iluzjoniści, aby odwrócić twoją uwagę, gdy wykonują sztuczkę) i wydaje się to całkowicie słuszne.
Ale poza chciwością finansową, w grę może wchodzić również bardziej nikczemny zamiar. Niektórzy ludzie z DARPA zdają się chcieć, aby żołnierze, a także cywile, byli gotowi poddać się eksperymentom neuronowym, aby naukowcy mogli nauczyć się, jak lepiej dezorientować, obezwładniać i okaleczać ludzi. To w końcu wojsko. Racją bytu wojska jest niszczenie rzeczy. Nie szuka wiedzy dla samej wiedzy ani w celu poprawy życia.
Pomyśl o tym, jak wojsko poradziło sobie z epidemią covid. Zamknąć ludzi. Powstrzymać, zwalczyć lub idź na wojnę z wirusem. Żadnych rozmów o leczeniu, kuracjach lub poprawie zdrowia.
Nie widzę powodu, by sądzić, że badania finansowane przez DARPA robią cokolwiek innego niż rozszerzanie metod tortur psychicznych i warunkowania, opracowanych przez Iwana Pawłowa i B.F. Skinnera.
Wojsko nie jest w stanie stworzyć technologii czytania myśli
Chociaż techniki prania mózgu można poprawiać i udoskonalać za pomocą nowych technologii, to nie ma technologii, które można wykorzystać do przesyłania zdigitalizowanych myśli do lub z naszych głów. Chociaż nieetyczni badacze mogą kłamać badanym osobom i mogą manipulować ich uczuciami dotyczącymi wspomnień, to jednak nigdy nie będą w stanie pobrać ani przesłać myśli.
Nawet gdyby badacze dążyli do lepszego zrozumienia procesów poznawczych, aby dyskretnie „czytać” umysły terrorystów, nie będą w stanie tego zrobić. Nawet gdyby badacze byli zainteresowani odkryciem, jak sztucznie wkładać ludziom miłe myśli do głowy, nie potrafią tego zrobić.
Jak możesz być tak pewny? – zapyta wielu moich czytelników. Czy większość badań DARPA nie jest tajna?
Przeczytałem wiele jawnych badań DARPA na temat „kontroli/czytania umysłu”, a założenia dotyczące tego, czym jest proces myślowy i jak go modelować, są błędne. Możemy założyć, że tajne badania również działają w oparciu o ten sam niepoprawny model. Według DARPA ich projekt systemu inżynierii neuronowej ma na celu przetłumaczenie „języka elektrochemicznego używanego przez neurony w mózgu [na] jedynki i zera, które stanowią technologię informatyczną”. Zakładają, że „język” neuronowy to liniowa sekwencja włączania i wyłączania neuronów. Neurony jednak nie są jak przełączniki komputerowe. Neurony mają wiele stanów, a język neuronów jest, co bardziej prawdopodobne, wyrażony przez dynamiczne kształty pojawiających się fal mózgowych. .
Myśli są procesami semiotycznymi. Pracuję w biosemiotyce, jedynej dziedzinie, która formalnie bada biologiczne procesy znaków. Nauki kognitywne nie mają teorii semiozy. Neurologia nie ma teorii na temat tego, czym jest znak biologiczny lub w jaki sposób znaczenie wyłania się ze znaków. Biologia nie ma nawet teorii znaków, a większość biologów uważa, że używanie przez nich terminów, takich jak „sygnał chemiczny” i „komunikacja komórkowa”, to tylko metafory procesów chemicznych, które można opisać redukcyjnie, bez odwoływania się do pojęć takich jak „znaczenie” cząsteczki w szlaku sygnałowym. W tym wydaniu Journal of Physiology możesz przeczytać o moim bio-semiotycznym podejściu do zrozumienia, w jaki sposób nowe znaczenie wyłania się w systemach biologicznych. [czy takie pojęcia , jak bio-semiotyczny są potrzebne normalnemu człowiekowi? Mi – na pewno NIE. md] .
Finansowani przez DARPA badacze „kontroli umysłu” przyjmują pogląd informatyki na semiotykę, zakładając, że dotyczy ona wyłącznie symboli lub kodów, które są zaszyfrowanymi znakami. Proces szyfrowania polega na dowolnym łączeniu jednego wzorca z drugim. Na przykład w kodzie Morse’a -.– . … oznacza „tak”. Zaszyfrowane znaki są sztucznie tworzone przez zewnętrzny szyfrator. Znaki w procesach biologicznych nie są sztuczne. Są tworzone jako relacje w kontekstach, którym nadano samonapędzające się selektywne efekty. Znaki biologiczne wyłaniają się z procesów biologicznych. Ci, którzy próbują „odszyfrować” myśli, pracują z bardzo uproszczoną i żałośnie niepoprawną koncepcją procesów znaków biologicznych.
Gdyby to było możliwe, na czym polegałaby technologia czytania w myślach?
Gdyby myśli były kodami lub symbolami (a nie są), to w celu ich odszyfrowania naukowcy musieliby wynaleźć nową, bezpieczną technologię (dłuższe stosowanie fMRI nie jest bezpieczne), która umożliwiłaby dostęp do szczegółowych, trójwymiarowych map procesów mózgowych i umożliwiłaby ich obserwację w czasie rzeczywistym.
Następnie musieliby powiązać te pojawiające się wzorce z myślami poszczególnych osób. Wymagałoby to okresu szkolenia wspomaganego komputerowo, podczas którego badany mówi badaczowi, o czym myśli, podczas gdy badacz rejestruje aktywność, digitalizuje wzorzec i przekazuje go do komputera, który teoretycznie mógłby następnie kategoryzować różne wzorce zgodnie z tym, co opisał badany.
Alternatywnie, badacze przedstawiliby dane sensoryczne badanemu, aby spróbować powiązać dane wejściowe z obserwowaną aktywnością mózgu. Trening dla każdego rodzaju myśli musiałby być przeprowadzany wielokrotnie, tak aby komputer wspomagany przez AI mógł utworzyć mapę zasadniczego kształtu tego wzorca bioelektrycznego i zidentyfikować go później. Ten długi proces musiałby być przeprowadzany z każdą osobną myślą.
Gdyby badacze dowiedzieli się, jakie rodzaje myśli korelują z określoną aktywnością fal mózgowych u jednej osoby, nie byliby w stanie uogólnić tej informacji na inne osoby. Nie ma uniwersalnego kodu fal mózgowych, który byłby taki sam u wszystkich osób. Co więcej, mózg jest bardzo dynamicznym organem, którego neurony cały czas się poruszają i tworzą różne połączenia, tak że wzór nauczony w jednym tygodniu może znacząco zmienić się tydzień później.
Tak właśnie było w przypadku eksperymentów Neuralink na naczelnych. Wzorzec kory ruchowej naczelnych, który został zidentyfikowany i powiązany z rysowaniem konkretnej litery lub cyfry, zmienił się znacząco po około pięciu dniach. Sądzę, że ludzie z implantami Neuralink muszą nieustannie szkolić asystenta AI, który pozwala im klikać i przesuwać, aby był on aktualny.
Co potrafią obecne technologie?
Większość projektów technologii „czytania w myślach” obejmuje procedury, które polegają na wszczepieniu narzędzi do mózgu w celu wychwycenia (bardzo ograniczonej ilości) aktywności neuronowej. Narzędzia te są zaprojektowane w celu wykrywania, kiedy neuron lub grupa neuronów ma wyładowanie elektryczne. Następnie narzędzia muszą być w stanie wzmocnić wykryte wyładowanie, aby badacze mogli otrzymać te informacje.
Mimo że na podstawie ograniczonej próby nie można wywnioskować wzoru tworzonego na innym poziomie przez grupy komórek, naukowcy nazywają to „czytaniem w myślach”.
Aby naukowcy mogli „kontrolować umysł”, muszą być w stanie wszczepić narzędzie do mózgu, aby rozładowało aktywność elektryczną. Udało się to osiągnąć w kilku eksperymentach na zwierzętach. Jednak ta procedura jest przydatna tylko do wywoływania u badanych strachu, dezorientacji lub przyjemności. Ta procedura nie byłaby przydatna do wywoływania u badanych pewnych konkretnych myśli.
Dziedzina optogenetyki, która wykorzystuje światło do wykrywania i wpływania na aktywność neuronalną, jest prawdopodobnie najbardziej zaawansowaną metodą w obszarze badań nad „czytaniem w myślach” i „kontrolą umysłu”. W swoim artykule Corbett wspomina o optogenetyce, a także o technologii „neural dust” [neuralny pył], która jest aktywowana przez ultradźwięki. Technologie te są niepokojące, ponieważ wydaje się, że można je wdrożyć przy użyciu niewidzialnych metod, za pomocą aerozoli lub zastrzyków i aktywować za pomocą zdalnych czujników i emiterów. Obawą jest to, że siły wroga mogłyby wszczepić te urządzenia do czytania w myślach i kontrolowania umysłu bez naszej zgody, a nawet wiedzy.
I rzeczywiście, niektórzy kontrahenci DARPA mówią o zrobieniu tego aktualnemu wrogowi.
Używanie światła do rozsyłania myśli
Ale spójrzmy krótko na artykuł o optogenetyce, który ma przerażający tytuł „Inception of a false memory by optogenetic manipulation of a hipocampal memory engram” autorstwa Liu i in. Autorzy twierdzą, że udało im się wstawić fałszywe wspomnienie do mózgu myszy. Zostało to opublikowane w Philosophical Transactions of the Royal Society Biology. To chyba najlepsza publikacja biologiczna.
W tym eksperymencie najpierw wykonali nową, dość skomplikowaną i naprawdę interesującą procedurę, aby zidentyfikować i oznaczyć grupy neuronów, które są uruchamiane podczas aktywności, a następnie odkryli, jak stymulować te neurony światłem. To właśnie oznacza „manipulacja optogenetyczna” w tytule. „Engram” oznacza po prostu zidentyfikowaną grupę neuronów powiązaną ze wspomnieniem.
Użyli wirusa do selektywnego zakażania neuronów DNA z bakterii, które wytwarzają białko, na które działa światło. Następnie wszczepili światłowody, aby światło dostało się do mózgu i wpłynęło na te genetycznie zmienione komórki, które eksprymują białko bakterii.
Po wprowadzeniu tych światłoczułych i wytwarzających światło narzędzi do mózgu myszy, umieścili mysz w klatce A, a ona przeszukała klatkę. Udało im się zidentyfikować i oznaczyć części mózgu, które były aktywne podczas przeszukiwania klatki A. Następnie umieścili mysz w innym rodzaju klatki, klatce B, i zastosowali wstrząs na jej stopy, jednocześnie aktywując światłowody, aby wytworzyć światło, które stymulowało obszar jej mózgu związany z pamięcią o klatce A.
Później, gdy pozwolili myszy odpocząć, wsadzili ją z powrotem do klatki A, a ona bała się, że zostanie porażona prądem. Zamarła. Mimo że nigdy nie była porażona prądem w klatce A, zaczęła kojarzyć wspomnienie klatki A z tym, że była porażona prądem w klatce B.
Wbrew temu, co jest powiedziane w tytule, nie jest to wszczepianie fałszywej pamięci. Mysz ma prawdziwe wspomnienie przebywania w klatce A. Naukowcy po prostu spowodowali fałszywe skojarzenie tej pamięci z czymś bolesnym. To jest klasyczne warunkowanie. Rozszerzając metody Iwana Pawłowa, wywołali u biednej myszy zespół stresu pourazowego.
Ale mogliby spowodować traumę u myszy bez wykonywania tej skomplikowanej konfiguracji. Nie jest konieczne ręczne stymulowanie obszaru mózgu, aby pobudzić pamięć, jeśli masz jakiś inny sposób, aby to zrobić. Gdyby eksperyment był przeprowadzany na osobie, na przykład, naukowcy mogliby po prostu wspomnieć o Klatce A lub pokazać obrazy Klatki A, jednocześnie rażąc badanego prądem, aby uzyskać podobne wyniki.
Zauważam również, że pamięć klatki A jest pamięcią przestrzenną myszy, utworzoną za pomocą umiejętności motorycznych i poprzez aktywację neuronów ruchowych. Przypuszczam, że „engram”, fizyczna mapa pamięci przestrzennej, może być zidentyfikowana dość łatwo. Wręcz przeciwnie, gdyby badacz chciał stworzyć fałszywie negatywne skojarzenie dotyczące RFK Jr, powiedzmy, u człowieka, byłoby znacznie trudniej zlokalizować „engram” pamięci lub idei RFK Jr tegoż badanego, aby ręcznie stymulować tę pamięć, jednocześnie rażąc go prądem.
Jednakże badacz mógłby z łatwością przeprowadzić procedurę z Mechanicznej Pomarańczy na tym badanym, aby skojarzyć strach z czymś innym. Nie byłyby potrzebne żadne genetycznie zmodyfikowane komórki wykrywające światło ani wszczepiane światłowody.
Gdy przejdziesz dalej niż tytuł artykułu, który twierdzi, że poczyniono jakieś wielkie postępy w dziedzinie wkładania myśli do ludzkich głów, czytania w myślach czy czegoś takiego, rzeczywiste wyniki eksperymentów niezmiennie niczego takiego nie wskazują.
Nie wdychaj pyłu neuronowego
Corbett wspomina o „Neural Dust”, nanourządzeniu, które może wykrywać wyładowania elektryczne z neuronów, opracowanym w 2016r. Nazwa sprawia, że produkt jawi się, alarmująco, jakby można było wdychać tę technologię. Jednak klikając na link podany przez Corbetta, odkryłem, że urządzenie nie jest takie małe i powinno nazywać się „Neural Rice” [neuralny ryż]. Urządzenie jest zaprojektowane do chirurgicznego wszczepienia w tkankę nerwową w celu wykrywania aktywności.
Przeszukanie strony internetowej DARPA pod hasłem „Neural Dust” nie przyniosło żadnych dalszych aktualizacji projektu. Jednak szukając gdzie indziej, znalazłem artykuł autorstwa K. Patch i in., „Neural dust sweeped up in latest leap for bioelectronic medicine”, w którym doniesiono, że Iota, firma, która opracowała tę technologię, została zakupiona przez Astellas, która ma nadzieję wykorzystać „Neural Dust” oraz inny produkt Iota o nazwie „StimDust”, który jest „mniej więcej wielkości daty na amerykańskim pensie”, a który może stymulować nerwy, jak podaje Piech i in., „zarówno w celach nadzoru nad chorobami, jak i interwencji terapeutycznej” w chorobach ośrodkowego układu nerwowego.
To, co czyni te urządzenia atrakcyjnymi, to fakt, że nie potrzebują baterii, ponieważ są aktywowane przez ultradźwięki. Jednak fale dźwiękowe są obecnie badane pod kątem możliwego wpływu na uszkodzenia narządów.
Pozwólcie, że powiem coś o znaczeniu fal w biologii. Komórki biologiczne komunikują się ze sobą za pomocą wyładowania elektrycznego i uwalniania cząsteczek do otaczającego środowiska płynnego, które reagują i dyfundują w określony sposób, powodując określone wzorce fal. To kształt tych wzorców fal odpowiednio ogranicza późniejsze zachowania komórek.
Na przykład, dobrze wiadomo, że pola morfogenetyczne, które są aktywne podczas rozwoju, nadają organizmowi kształt i strukturę. Plany budowy ciała nie są zakodowane w genomie jako takim. Wynikają z ograniczających praw fizyki procesów reakcji-dyfuzji. Po osiągnięciu dojrzałości komórki nadal funkcjonują i organizują się, korzystając z takich ograniczeń. Wszystko, co zakłóca wzorce komunikacji falowej — na przykład fale dźwiękowe lub fale EMF lub posiadanie dwóch rodzajów metali w ciele, jednego dodatniego, jednego ujemnego — może potencjalnie zaburzyć komunikację komórkową.
Pominąwszy problem zakłóceń fal, stany zapalne i tak będą nękać te urządzenia wielkości ziarenka ryżu. Wszelkie metalowe urządzenia w ciele mogą powodować alergie, które objawiają się mgłą mózgową, bezsennością i bólami głowy — bardzo słabo zbadaną przyczyną przewlekłych chorób. Dalsza miniaturyzacja urządzeń wykrywających/stymulujących prawdopodobnie nie pomoże. Cząsteczki wielkości nano mogą być jeszcze bardziej drażniące dla komórek biologicznych.
Czytanie myśli kontra czytanie sygnałów w celu kontroli motorycznej
W poprzednim eseju skrytykowałem już pogląd, że narzędzia takie jak Neuralink i inne interfejsy mózg-komputer (BCI) pozwalają ludziom kontrolować komputery za pomocą „myśli”.
W swoim eseju Corbett wspomina o broni „sterowanej umysłem”, ale technicznie rzecz biorąc, powinno się je nazywać urządzeniami „sterowanymi korą mózgową”.
Urządzenia te wykrywają wyładowania elektryczne przechodzące do mięśni. Nie wykrywają procesów myślowych ani aktywności „umysłu”. Żadne badania nie były jeszcze w stanie zidentyfikować wzorca bioelektrycznego, który jest związany z jakąkolwiek konkretną myślą. Nikt nie złamał „kodu myśli”. Wszystkie eksperymenty „czytania myśli” wykrywają próby poruszania palcami, strunami głosowymi lub ustami itp. przez osobę badaną.
Kiedy używamy słowa „umysł”, zazwyczaj mamy na myśli wyłaniającą się świadomość człowieka, jego myśli. Nie mamy na myśli wyładowań elektrycznych przechodzących do mięśni. Naukowcy pracujący nad „bronią sterowaną umysłem” nie próbują czytać myśli żołnierzy. Próbują jedynie skrócić czas potrzebny żołnierzowi na użycie broni. Podążając za linkiem Corbetta opisującym te badania, odkryłem, że według Jacoba Robinsona z Rice University, to jest problem, który próbują rozwiązać:
„Istnieje takie opóźnienie, że jeśli chcę komunikować się z moją maszyną, muszę wysłać sygnał z mózgu, aby poruszyć palcami lub ustami, aby wydać polecenie werbalne, a to ogranicza prędkość, z jaką mogę wchodzić w interakcję z systemem cybernetycznym lub fizycznym. Więc myśl jest taka, że być może moglibyśmy poprawić tę prędkość interakcji”.
Jest to zgodne z tym, co Elon Musk często mówi o ostatecznych celach technologii Neuralink. On po prostu chce przyspieszyć „czas pobierania” „bitów” z kory ruchowej do komputera.
Czasami lepszym żołnierzem jest ten, który nie jest tak impulsywny.
Zdystansuj się wobec siewców strachu
Jak zauważa Corbett, informowanie „społeczeństwa o tych technologiach jest samo w sobie podstępem, mającym na celu wzbudzenie w nas strachu i paniki… sprawienie, byśmy bali się niesamowitych możliwości przerażającej neurologicznej broni sił zbrojnych USA”.
Aby skutecznie wyprać mózg badanemu, musisz najpierw sprawić, że będzie bardzo przestraszony. Gdybym był nieetyczny, mógłbym pobudzić wasze ciała migdałowate, sprawić, że wszyscy się nakręcicie strachem, tak że od razu przewiniecie stronę do samego końca tego artykułu. Czy pomogłoby mi to przekonać ludzi, aby nie wierzyli w szum wokół technologii czytania w myślach? Czy pomogłoby mi to przekonać Joe Roganów tego świata, aby nie dali się połączyć neuronowo, aby dotrzymać kroku AI?
My, którzy śledzimy operacje psychologiczne, chcemy ostrzegać innych przed niebezpieczeństwami, ale myślę, że ważne jest, abyśmy mieli jasność co do tego, jakie są prawdziwe zagrożenia.
Żadna z technologii czytania myśli nie jest w stanie czytać w myślach. Może być używana do warunkowania Pawłowa (kojarzenia jednej rzeczy z drugą w sposób dowolny) i warunkowania Skinnera (stosowania deprywacji i nagrody do kształtowania zachowań). Nie sądzę, aby pomocne było sugerowanie, że istnieją dowody na to, że digitalizacja myśli jest możliwa. Akceptacja tego również blokuje przerażającą możliwość połączenia AI i mózgu.
Prowokowana przez własne obawy przed zbliżającą się osobliwością sztucznej inteligencji, Stavroula Pabst w swoim artykule „Weaponizing Reality: The Dawn of Neurowarfare” bezkrytycznie akceptuje twierdzenia zawarte w nagłówkach i tym samym promuje ideę, że wojsko wkrótce zacznie wykorzystywać tę technologię w działaniach wojennych.
Przejrzałem cytowane badania. Moim zdaniem DARPA wydaje miliony dolarów na projekty badawcze, które nie powinny trafić nawet na szkolny konkurs naukowy. Podejrzewam, że z powodu szaleństwa finansowania, kieszenie niektórych ważniaków są napełniane, podczas gdy studenci studiów podyplomowych prowadzą bezsensowne badania i publikują je pod prowokacyjnymi tytułami.
Jeden eksperyment cytowany przez Pabsta jest przedstawiany jako dowód, że pamięć/uczenie się jednego szczura może być bezpośrednio przenoszona przez kabel do mózgu innego szczura. „Interfejs mózg-mózg do udostępniania informacji sensoryczno-motorycznych w czasie rzeczywistym” autorstwa Miguela Pais-Vieiry i in. opisuje, jak dwa szczury umieszczono w oddzielnych pudełkach Skinnera. Urządzenia wykrywające wszczepiono do kory mózgowej M1 szczurów i połączono ze sobą.
Gdy szczur „kodujący” naciskał właściwą dźwignię (jedną z dwóch), aby otrzymać nagrodę, wyładowanie elektryczne tej czynności motorycznej było przekazywane szczurowi „dekodującemu”. Jeśli szczur „dekodujący” następnie naciskał właściwą dźwignię, był nagradzany.
Pył neuronowy jest większy od ryżu neuronowego
Jednakże fakt, że wzór elektryczny, który szczur „dekodujący” otrzymał, opierał się na wzorze mózgu innego szczura, gdy naciskał dźwignię, jest całkowicie nieistotny. Szczur dekodujący mógł otrzymać rytm „Wlazł kotek na płotek” i szczur nadal nauczyłby się uderzać w odpowiednią dźwignię, gdyby został nagrodzony.
Wielokrotnie widziałem, że ten eksperyment jest cytowany jako dowód na istnienie technologii transferu myśli.
Wnioski
Strach jest wykorzystywany do prania mózgu i propagandy. Wojsko może nie być w stanie czytać naszych myśli za pomocą nowej technologii, ale może nas bardzo dobrze wyszkolić jak psy Pawłowa i gołębie Skinnera. Obecna technologia oferuje nowe sposoby na klasyczne warunkowanie i kojarzenie pozytywnych lub negatywnych uczuć ze wspomnieniami.
Dlaczego chcieliby czytać w naszych myślach? Pasożyty na górze, które propagują te bzdury, nie przejmują się tym, co naprawdę myślimy. Oni po prostu chcą, żebyśmy się zamknęli i robili to, co nam każą.
W cywilizacji Łacińskiej, obejmującej dużą większość narodów rozwiniętych, przez stulecia pielęgnowano instytucję sakramentalnego małżeństwa, a więc też odróżnianie odrębnej a tradycyjnej rolę męża i ojca, żywiciela i obrońcy oraz żony i matki, wychowawczyni i opiekunki. Te role wyrosły z naturalnych ról mężczyzny – myśliwego i wynalazcy, oraz kobiety- rodzicielki i strażniczki ogniska domowego.
Taką rolę rodziny ugruntował w Swym Objawieniu Jezus Chrystus.
Co najmniej od stulecia obserwujemy podważanie, podgryzanie tych wartości. W pierwszych dziesięcioleciach 21 wieku rodzina sakramentalna nie jest już celem życia „zbiorowości” [bo i pojęcie narodu jest dezawuowane], żyjącej w erze Postępu laickiego i technicznego. Planista nowego porządku świata [New World Order] wypromował singli, partnerów, aborcję jako „zabieg”, wiele różnych zboczeń, 78 płci i dużo tym podobnych absurdów.
Cieszymy się, że z wnętrza piekielnego Planned Parenthood w USA podniosła się i wyrwała jedna z dyrektorek, Abby Johnson. Film Nieplanowane, jak też jej książka pod tym samym tytułem, koniecznie powinny być oglądane, czytane i propagowane. Ale jest to krzyk z wnętrza tego ciężko już chorego społeczeństwa. Abby sama, jak większość [???] amerykanek, żyła z chłopem bez ślubu, skrobała „przypadkowe wyniki”. Chwała jej za to, że to współczesne zbrodnicze bagno opisała i z nim odważnie walczy.
Statystyki mówią już jednak o ponad miliardzie ludzi zamordowanych w ostatnim stuleciu.
Spójrzmy głębiej.
Narody, w tym kierunku przez wroga indoktrynowane, przestały się rozmnażać. Z jednej strony w sowietach, później Rosji, w Chinach, w obu Amerykach, w t.zw. „Europie”. Porównaj Summary of Reported Abortions Worldwide, through August 2015 i uaktualnienia.
Mordowanie bezbronnych stało się głównym sposobem antykoncepcji i polityki rządów. Były i są lata i kraje gdzie 2/3 dzieci jest zabijanych zgodnie z tamtejszym prawem. Percentage of Pregnancies Aborted by Country
Poza tym, cywilizacja białego człowieka stała się tak chorą, że kobiety przestały rodzić [bo już nie mówi się o rodzinie i jej roli]. Bolesnym dla nas przykładem jest Polska, gdzie około 1989-90 współczynnik dzietności gwałtownie spadł z około trzech do 1.8, potem nawet do 1.3. Przypominam, że do przetrwania narodu współczynnik ten musi być trwale co najmniej około 2.2, a dla jego zdrowego rozwoju około3. Teraz, w 2019 , jest ok. 1.45… Według prognoz GUS-u z lat 60-tych ubiegłego wieku powinno nas teraz być 60-70 milionów. A od trzech dziesięcioleci telepiemy się na ok. 40 milionach. Z perspektywą już oficjalnie [nie byle kogo, bo ONZ-u] jedynie około 20 milionów pod koniec wieku.
Jak obserwujemy, próby rządu naprawy sytuacji w postaci np. 500+ nie wpływają na ten współczynnik w sposób znaczący.
Możemy jednak, więc musimy dotrzeć głębiej, do podstawowych przyczyn.
1. Towarzystwa trzeźwości i wstrzemięźliwości rozwinęły się pod zaborami półtora wieku temu od dołu. Wielka była rola błog. Honorata Koźmińskiego.
Szydził z nich, choćby w Słówkach, Boy. Pisywał ładnie i lekko, ale nie wiedziałem w młodości, że był też pedałem, oraz człowiekiem żyjącym w seksualnych trójkątach i czworokątach. Bardzo więc nam, narodowi szkodził i zaszkodził.
Teraz więc, nie u progu katastrofy, ale w trakcie jej trwania, możemy i musimy od dołu rozwinąć ruchy, stowarzyszenia młodych idących za wskazaniami Chrystusa, zachowujących i promujących dziewictwo, czystość, też wstrzymujących się od alkoholu, narkotyków i podobnych świństw. Takie ruchy istnieją już i rozwijają się w Ameryce [to uwaga dla lubiących czerpać z obcych wzorów].
2. Możliwe i konieczne jest też dowartościowanie sakramentu małżeństwa katolickiego z jego potrójną przysięgą: miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.
Pewność, że taka wzajemna potrójna przysięga jest wartością uznawaną i umacnianą przez Kościół i rządy da, przywróci rodzinie trwałość i szacunek. Dzieci będą więc, tak jak i były kiedyś, dumą i chwałą rodziny, a ich dobre wychowanie – głównym celem. Tylko powrót na stałe do Chrystusa może to zapewnić.
Przecież tylko w stabilnej, bezpiecznej rodzinie mogą małżonkowie chcieć i mieć dużo dzieci. Tylko więc, gdy taki model rodziny przeważy, osiągniemy szansę na przeżycie Narodu.
Te dwa radykalne kroki możemy wykonywać od dołu. Wiem, że moją stronę czytają dziesiątki, może setki księży, mam na to dowody, listy. Rozwińmy, rozwińcie księża propagandę tych dwóch kroków. Kazania, nauki, broszury, rozmowy z innymi księżmi. To wszystko jest dostępne, przeprowadzenie chyba nie trudne.
Gdy takie stowarzyszenia staną się silniejsze, dostrzegą je również nasi Biskupi. Teraz są oni uwikłani w demokratyczno-biurokratyczną sieć Konferencji Episkopatu Polski, tak jak i w innych krajach niby katolickich.
Ale katastrofa moralna jest bezpośrednio powiązana z katastrofą demograficzną. To Biskupi zauważą, nawet biskupi-urzędnicy. Jako następcy apostołów staną więc na czele odnowy moralnej, odnowy znaczenia dziewictwa i rodziny katolickiej. Zdecydują się więc do powrotu do swojej przyrodzonej roli Dobrych Pasterzy powierzonej sobie trzody katolików, rodzin katolickich. Czas, byście, ekscelencje, wydali Listy Pasterskie do swoich owieczek, odczytywane we wszystkich podległych im parafiach.
Przywrócenie czci i szacunku dla dziewictwa i czystości przed-małżeńskiej, oraz czci dla małżeństwa katolickiego jest konieczne, ale jest też możliwe.
To jest też ostateczny, już jedyny sposób przeciwdziałania katastrofie demograficznej, katastrofie cywilizacyjnej, w tym trwającej katastrofie cywilizacji Łacińskiej.
===================
PS. Do Kolegów z innych portali: Kopiujcie to, proszę, posyłajcie do swoich biskupów i znajomych księży, zachęcajcie do tego Czytelników. Pokonajmy [nie istniejącą przecież] cenzurę.
Świat się kurczy, Europa się starzeje, a Polska? Polska wymiera – i to w tempie, które jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. To już nie kryzys – to demograficzna agonia. Przyczyny? Nie tylko gospodarka, ale przede wszystkim mentalność. Jeśli nie odwrócimy trendów, nie uratują nas ani dopłaty, ani ulgi, ani rządowe kampanie.
Blok z lat 90. Klasyczne M4, miejsce na wózek w przedpokoju, plac zabaw pod oknem. Blok 2024? Mikroapartamenty po 20 m², coworking zamiast placu zabaw, przestrzeń na rowery, ale dla dzieci plac zabaw – już niekoniecznie. Blok 2100? Wyburzony. Nie było zapotrzebowania.
Demografia wali się na naszych oczach, i to na całym globie. Raport ONZ World Population Prospects 2024 to dzwonek alarmowy, który zaczyna dźwięczeć coraz głośniej. W największych krajach na świecie spadek liczby urodzeń przyspiesza, i to w zawrotnym tempie. Globalna populacja, według nowych prognoz, ma osiągnąć swój szczyt jeszcze w XXI wieku – i następnie zacząć się kurczyć. 80-procentowe prawdopodobieństwo, że to się stanie, to niemała zmiana w stosunku do prognoz sprzed dekady. Wówczas szanse na koniec wzrostu populacji w XXI wieku wynosiły zaledwie 30 procent.
W wielu krajach rodzi się tak mało dzieci, że pokolenia znikają szybciej niż mogą się odrodzić. Potrzeba bowiem do tego bowiem średnio 2,1 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym. Współczynnik ten jest niepomiernie niższy w niektórych krajach. Is winter coming? Gorzej. Zima już tu jest.
Według raportu ONZ, do 2080 roku będzie więcej seniorów (65+) niż dzieci i młodzieży, czyli 2,2 miliarda. Tyle, ilu jest obecnie mieszkańców Chin, USA, Indonezji i Pakistanu razem wziętych. W krajach rozwiniętych zjawisko starzenia się społeczeństw nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Z jednej strony rośnie długość życia, ale z drugiej – spada liczba dzieci.
Problemy demograficzne w UE
Demograficzny kryzys dotyka w dużym stopniu krajów Unii Europejskiej. Co więcej, z każdym rokiem się pogłębia. Od 2012 roku w UE więcej ludzi umiera niż się rodzi, co potwierdzają dane Eurostatu (Demography: interactive publication 2024 edition). A przyszłość rysuje się w jeszcze ciemniejszych barwach. Według prognoz, do 2100 roku w Unii przyjdzie na świat 291,3 miliona dzieci, ale w tym samym czasie umrze aż 416,6 miliona osób. Rachunek jest prosty: populacja skurczy się o 125,3 miliona. Całkowity ubytek ludności UE będzie wprawdzie mniejszy („zaledwie” 27,3 miliony osób), jednak wyłącznie dzięki migracji.
Struktura wiekowa zmienia się gwałtownie. Jak wynika z raportu Eurostatu, w 2022 roku na jednego seniora przypadały trzy osoby w wieku produkcyjnym. Do końca XXI wieku nastąpi jednak dramatyczne odwrócenie tych proporcji – na pięciu pracujących przypadnie aż trzech emerytów. Oto zapowiedź świata, w którym coraz mniejsza grupa ludzi aktywnych zawodowo będzie dźwigać na swoich barkach finansowanie całych państw.
Demograficzna zima także nad Wisłą
Świat kurczy się, a wraz z nim także i Polska. Według prognoz GUS, do 2060 roku ubędzie nas 6,7 miliona. To więcej niż gdyby z mapy zniknęła cała Małopolska i Śląsk razem wzięte. Pokolenie wyżu lat 80. wejdzie w wiek największej śmiertelności, a liczba zgonów sięgnie niemal pół miliona w ciągu 12 miesięcy. Z kolei liczba urodzeń maleje w dramatycznym tempie. Za 35 lat na świat przyjdzie zaledwie 225 tysięcy dzieci rocznie.
Nie miejmy złudzeń, że jest to tylko przejściowy kryzys. To proces, który trwa nieprzerwanie od trzech dekad i z roku na rok przybiera na sile. Nasz kraj wszedł w długoterminową depresję demograficzną. Liczba urodzeń w 2023 roku spadła do 272 tysięcy – najmniej w całej powojennej historii. Żeby kraj się nie wyludniał, na każde 100 kobiet w wieku rozrodczym powinno przypadać 210 – 215 dzieci. Obecnie to zaledwie 116.
Wzorzec macierzyństwa zmienił się radykalnie. Jeszcze w latach 90. XX wieku przeciętna matka miała 26 lat – dziś ma 31. Wiek kobiet decydujących się na urodzenie pierwszego dziecka przesunął się z 23 do 29 lat. W 2060 roku połowa Polaków będzie miała ponad 50 lat – ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Dlaczego dzietność spada?
Spadek dzietności stanowi między innymi uboczny skutek szybkiego wzrostu dobrobytu. Historia rozwoju krajów to także historia demografii – od epoki przetrwania do ery ,,pustych kołysek”. W nieuprzemysłowionych, słabo rozwiniętych krajach rodzi się dużo dzieci. Ale równie wiele umiera – choroby, głód, brak higieny robią swoje. Wraz z rozwojem cywilizacji, w tym medycyny, śmiertelność spada, jednak ludzie wciąż mają liczne rodziny. Przez pokolenia nauczyli się bowiem, że to nie tylko tradycja, ale i gospodarcza konieczność.
Efekt? Populacja eksploduje. Aż w końcu nadchodzi dobrobyt – stabilizacja, komfort, większa wygoda. Progenitura przestaje być koniecznością – staje się wyborem. I coraz mniej osób się nań decyduje. Dzietność leci w dół, społeczeństwo jest coraz starsze, a kraj, który osiągnął ekonomiczny szczyt, zaczyna się kurczyć. To moment, w którym znajdują się już nie tylko zachodnie potęgi, ale i coraz więcej takich krajów jak Polska.
Jednak kryzys demograficzny to nie tylko efekt gospodarki czy braku odpowiedniej polityki prorodzinnej. To także problem tego, jak dziś wygląda „rynek matrymonialny”. Zamiast budowania trwałych więzi, ludzie ,,skanują się wzrokiem” w aplikacjach. Kilka sekund, jeden ruch palcem – i już ktoś jest „przekreślony” albo „zaklepany”. Nie ma czasu na głębszą refleksję. Nie ma miejsca na głębokie dojrzewanie relacji. W efekcie coraz więcej związków rozpada się szybciej niż powstało. A tam, gdzie brak trwałości, brak też dzieci – bo jak budować liczną rodzinę na piasku?
Co więcej, kultura od lat robi wszystko, by do dzietności zniechęcić. W filmach, serialach i innych wykwitach popkultury konsekwentnie lansuje się model singla i singielki: niezależnych, wolnych, beztroskich; żyjących dla siebie i własnych przyjemności. Kultura masowa jest dziś nastawiona na natychmiastową gratyfikację. Liczy się hinc et nunc, życie bez większych zobowiązań. Symbolami tego są kredyt konsumpcyjny czy natychmiastowy zastrzyk dopaminy z social mediów.
Do tego dochodzi odejście od tradycji. Tymczasem już starożytni poganie wiedzieli, że celem życia jest nieśmiertelność, również w postaci potomstwa. Nawet barbarzyńcy chcieli zostawić po sobie dziedzictwo, pomnik trwalszy niż ze spiżu – jak pisał Horacy. A co pozostawi po sobie współczesne pokolenie? Górę plastikowych odpadów, stertę gadżetów i puste mieszkania wzięte na kredyt.
Skutki kryzysu demograficznego
Spadek przyrostu naturalnego nie jest tylko statystycznym wykresem – to realne problemy gospodarki i jakości życia. System ubezpieczeń społecznych? Zachwieje się, bo coraz mniej pracujących będzie musiało utrzymać coraz większą liczbę emerytów. Zresztą pobierane przez nich państwowe świadczenia, jeśli nie zaczniemy oszczędzać, będą na poziomie ułamka pensji. Służby zdrowia nie będzie miał kto utrzymać. Demografia uderzy nas po kieszeni – i to boleśnie.
Kryzys ludnościowy oznacza także społeczną stagnację. Starsze pokolenia to skarbnica doświadczeń, ale bez młodych brakuje innowacji, świeżego spojrzenia i energii do działania. Gdy w państwie brakuje równowagi wiekowej, zamiast rozwoju mamy konserwowanie status quo. Populacja się starzeje, zaczyna myśleć defensywnie, unika ryzyka, dusi kreatywność. Historia pokazuje, że to prosta droga do zastoju. A świat nie stoi w miejscu – jeśli jedne kraje tracą impet, inne przejmują inicjatywę. Europa już teraz traci konkurencyjność na rzecz młodszych, dynamicznych społeczeństw. A Polska, jeśli nic się nie zmieni, podąża, niestety, w tym samym kierunku – drogą powolnego demograficznego wygasania.
Czy istnieje wyjście?
Rozwiązanie tego rodzaju kryzysu wymaga odwrócenia trendów, które nas do niego doprowadziły. Z ekonomicznego punktu widzenia konieczna jest polityka prorodzinna. To jednak nie tylko rozdawanie pieniędzy, lecz konkretne działania, które sprawią, że zakładanie rodziny stanie się realnie łatwiejsze. Wyższe ulgi podatkowe dla rodziców? Jak najbardziej. Węgrzy już to robią z rozmachem i może warto raz w życiu spojrzeć na Budapeszt nie tylko jako na cel turystyczny, ale i źródło inspiracji. Tyle że pieniądze – nawet dobrze przekazane – to nie wszystko. Potrzebne są mieszkania dostępne dla młodych, stabilność zatrudnienia dla matek i sensowne wsparcie przy ich powrocie na rynek pracy. Ale to wciąż tylko połowa sukcesu.
Bez powrotu do kultury wspierającej naturalne wspólnoty wszelkie ulgi i dotacje na niewiele się jednak zdadzą. Potrzebujemy znanych i lubianych osób pokazujących, że trwały związek ojca, matki oraz ich dzieci to nie obciach, ale coś wartościowego. Potrzebujemy filmów i seriali, które nie będą kolejną laurką dla życia „bez zobowiązań”, tylko pokażą rodzinę w pozytywnym świetle. Potrzebujemy błyskotliwych memów, trafiających do młodych szybciej niż rządowe kampanie.
Nowe pokolenie Polaków wciąż ma wybór – albo wejdzie w schematy narzucone przez kulturę tymczasowości, albo odzyska kontrolę nad własną przyszłością. Rodzina i wychowanie dzieci to nie jest wygodny life choice dla każdego. To krew, pot i łzy. To wyzwanie, które warto podjąć, by pozostawić po sobie dziedzictwo – i dla dobra przyszłych pokoleń.
Większość krajów, w których obserwuje się spadek dzietności, jest lepiej rozwinięta. Przyczyną tego trendu jest lepszy dostęp do środków antykoncepcyjnych oraz większa liczba kobiet zdobywających wykształcenie i podejmujących pracę.
W Japonii, innym azjatyckim kraju, który zmaga się z niskim wskaźnikiem urodzeń, średnia liczba urodzeń na kobietę w 2023r. pozostała na poziomie 1,2. To plasuje ten kraj wśród ponad 90 na świecie, w których populacja nie rośnie niezależnie od imigracji. W tej grupie znajduje się również wiele krajów z Europy, obu Ameryk i Azji Południowo-Wschodniej.
Większość krajów, w których obserwuje się spadek dzietności, jest lepiej rozwinięta. Przyczyną tego trendu jest lepszy dostęp do środków antykoncepcyjnych oraz większa liczba kobiet zdobywających wykształcenie i podejmujących pracę.
Infografika: Stan globalnej płodności. Więcej infografik znajdziesz na stronach Statista
=====================================
W 2023r. współczynnik dzietności w Somalii, Czadzie, Nigrze i Demokratycznej Republice Konga wyniósł 6,1, co jest najwyższą wartością na świecie. Na kolejnych miejscach znalazły się Republika Środkowoafrykańska i Mali.
W tym roku 29 z 31 krajów świata, w których kobiety miały średnio czworo lub więcej dzieci, znajdowało się w Afryce.
W 1963 roku kobiety miały średnio 5,3 dziecka w ciągu swojego życia, a do 2023 roku liczba ta zmniejszyła się ponad dwukrotnie, do 2,2.
W tym samym okresie liczba ludności na świecie wzrosła o około 150 procent, z 3,2 miliarda do 8,1 miliarda.
Fakt, że populacja stale rośnie, pomimo spadku globalnego wskaźnika dzietności, wiąże się z dłuższą oczekiwaną długością życia i niższą śmiertelnością dzieci.
ONZ prognozuje, że w połowie stulecia globalny wskaźnik dzietności osiągnie minimalny poziom zastępowalności pokoleń wynoszący 2,1, natomiast pod koniec stulecia liczba ludności na świecie zacznie prawdopodobnie spadać.
This is a must-read for those interested in the topics of Dr. Fauci and gain-of-function research. Speculation about the author includes Dr. Jeffrey Taubenberger. The question now is whether or not DNI Tulsi Gabbard is serious about calling out Fauci’s perjury before Congress, and whether the autopen blanket pardon is valid. I strongly suspect that the pardon relates to much more than just the WIV GOF. Fauci probably knew what was happening in the Ukraine biolabs and much more.
“I admired Fauci in his earlier career because I thought he was a strong leader with a vision for global research. But I can’t say that anymore.”
MAY 4
Today’s guest essay is by a infectious disease researcher at the National institutes of Health who wishes to remain anonymous to guard against retribution.
As a decades-long NIH insider, I wasn’t surprised to see Dr. Tony Fauci go toe-to-toe with President Trump in his first term. After all, this is a man who built a $4 billion taxpayer-funded empire—the National Institute of Allergy and Infectious Diseases (NIAID)—and transformed it into a medieval Italian Signoria, where his every word was law, his every whim obeyed. When I entered his office, I couldn’t help but notice a portrait of The Godfather hung above his desk—Marlon Brando as Don Vito Corleone, not Al Pacino as the young, upstart Michael—a fitting tribute to his persona and leadership style.
Upon entering NIH meetings, I sometimes caught a favored capo slouching down in his chair after dutifully raising Fauci’s own, so that, feet dangling, the diminutive Don would appear the tallest man in the room. From such commanding heights, the Boss often humiliated staff members, both women and men, in expletive-laden tirades. To avoid this wrath, his minions worked feverishly to anticipate his every desire and satisfy a relentless ambition to expand the Fauci’s scientific dominion.
I admired Fauci in his earlier career because I thought he was a strong leader with a vision for global research. But I can’t say that anymore.
Several incidents caused me to change my view beginning in March 2020 when a group of renowned virologists published a paper in Nature Medicinethat falsely concluded a lab accident could not have started the COVID pandemic. A year later, I watched in disbelief as Dr. Fauci testified before Congress where he strongly denied allegations about dangerous virus research he was funding at the Wuhan Institute of Virology. I realized that the Fauci-led NIAID had participated in a classic Washington ploy: satisfy your critics by pretending to regulate activity that can harm the public, while actually letting your friends do whatever they want. In this case, I’m talking about gain-of-function virus studies, research that should end tomorrow to protect us from future man-made pandemic disasters.
Like most everyone in the federal government, in the early months of the pandemic I was working from home when Nature Medicine published a paper called “The proximal origin of SARS-CoV-2.” Written by prestigious virologists Scripps researcher Kristian Andersen and Tulane University’s Robert Garry, this paper concluded, “We do not believe that any type of laboratory-based scenario is plausible.” The paper analyzed the genetic sequence of the COVID virus and concluded that SARS-CoV-2 was a naturally occurring virus, as no clear signs of “gain-of-function” were detected.
Gain-of-function is a process where virologists manipulate a virus’s genetic sequence to make it more transmissible, lethal, or able to overcome countermeasures. After making a virus more dangerous through gain-of-function, researchers then try to figure out how to defeat it. However, the “Proximal Origin” letter in Nature Medicine overlooked a common gain of function method.
Virologists often use a technique called “serial passaging,” where a virus is repeatedly introduced to laboratory animals or different cell types, such as human cell lines. Repetitive passaging allows the virus to genetically adapt, enabling it to grow in the new animal or cells. And such passaging does not require direct genetic manipulation.
The authors of the “Proximal Origin” paper completely ignored the possibility of serial passaging. And because they didn’t discuss this very common laboratory practice, they did not “disprove” a laboratory origin for the virus. I have no idea how ignoring something so obvious could make it pass peer review and get published in a prestigious journal like Nature Medicine.
I remember sitting in my living room, carefully reading the paper line by line, and shouting over to my partner in the next room, “What the fuck is going on?!”
Despite such a gaping hole in the analysis, the paper was taken as gospel by basically every reporter covering it—New York Times, CNN, Science Magazine, NBC, Science News, Nature Magazine, Washington Post, etc…—as if it ended all doubt that the COVID virus could have come from a lab.
I discussed this quietly with a few close colleagues I consider friends, but I’m embarrassed to admit that I was afraid to speak out publicly. At the time, people were being called “conspiracy theorists” for even asking if the virus could have had a lab origin. There was a real fear of saying what you thought—shame, humiliation—and I was worried about getting fired. I believed the entire virology and the NIH-funded scientific communities would have banded together to discredit me if I said anything, and my career would have been over. Dr. Fauci was the most powerful man in the scientific community at that time and his word was undisputed.
Besides, the toxic political climate at the NIH did not allow much for dissenting opinions. All communications by federal employees are vetted and go through a multi-layered review process, and criticism of the official narrative would never have been allowed. As any member of the NIH knew, you don’t ever take sides against the family.
The authors of the “Proximal Origin” paper completely ignored the possibility of serial passaging.
During this same time period, I also became aware that something weird was happening inside the NIH. In April 2020, Trump cut off a grant to Peter Daszak who ran a nonprofit called EcoHealth Alliance. Daszak was partnering with researchers at the Wuhan Institute of Virology to collect and characterize bat coronaviruses in China. Trump’s executive action was an effort to prevent another possible COVID-19-like pandemic, even though Politico called these concerns a “conspiracy theory.” But rather than reassess the risks of this research, as the President wanted, the Fauci-led NIAID doubled down on high-risk viral research, funding new programs called Centers for Emerging Infectious Diseases (CREID). These research programs focused entirely on global collection and surveillance of zoonotic viruses from nature.
Instead of pausing to investigate whether a lab leak had occurred, Fauci awarded Daszak a new multi-million-dollar CREID grant dedicated to hunting for novel viruses in bats—not just in Chinese caves, but across Southeast Asia and parts of Africa. From 2020 to the present, Daszak and EcoHealth Alliance received $4,474,707 for his CREID grant plus another $3,353,628 for similar virus hunting grants.
At the same time, NIAID also awarded the authors of the Proximal Origin paper—Scripp’s Andersen and Tulane’s Garry—large CREID grants which have cost American taxpayers $11,322,650. By handing out awards to political allies, Don Fauci maintained a web of allegiances.
But these grants were a slap in the face to President Trump and completely dismissed the American public whose family members were dying from a pandemic which could have started from NIH-funded virus research. The timeline of these awards is also interesting. Andersen’s CREID grant had been reviewed in November 2019 and presented to the official NIAID Advisory Council in January 2020. Fauci would have known the names of researchers getting such a massive grant, and Andersen and Garry would have been very eager to please Fauci.
By publishing the “Proximal Origin” paper, both Andersen and Garry gave Fauci a handy talking point to misdirect public attention away from a lab accident in a Wuhan lab that he was funding. Dr. Collins promoted Andersen’s “Proximal Origin” paper in his March 2020 NIH Director’s Blog, and Fauci seized upon the paper during a televised White House briefing.
Fauci cast aside the possibility of a laboratory-based origin by citing the “Proximal Origin” paper in an April 17, 2020 White House Coronavirus Task Force press briefing. When asked whether the virus was possibly manmade in a lab in China, President Trump stepped aside from the podium and let Fauci answer:
There was a study recently that we can make available to you, where a group of highly qualified evolutionary virologists look at the sequences there and the sequences in bats as they evolve and the mutations that it took to get to the point where it is now is totally consistent with a jump of species from an animal to a human. So, the paper will be available. I don’t have the authors right now, but we can make that available to you.
Fauci’s remarks, as he stood next to the President, really gave the paper added media and public value. At the time, I thought it was weird that Fauci would promote researchers who ignored the obvious possibility of serial passaging, but we later learned that Fauci was intimately involved in the “Proximal Origin” paper.
Emails showed that Andersen sent Fauci several updates as the paper was being written, and even invited him to make suggestions. In a sworn congressional deposition, Fauci later admitted to receiving 5 to 10 drafts of the paper but claimed he didn’t really understand it. But if he really didn’t understand the paper, then why did he promote it to reporters at a White House briefing?
For such a politically savvy man to manipulate the scientific process directly under the nose of the President was rather unexpected. But it got worse. He also thumbed his nose at Congress.
Fauci was the darling of Republicans and Democrats, so he shocked me during a May 2021 Senate hearing when he pointed his finger at physician Senator Rand Paul and called him a liar for noting that NIAID funded dangerous gain-of-function virus research in Wuhan, China.
“Senator Paul, with all due respect, you are entirely and completely incorrect,” Fauci said while under oath. “The NIH has not ever and does not now fund gain-of-function research in the Wuhan Institute of Virology.”
In retrospect, none of this behavior should have surprised me. Fauci is highly territorial and has never allowed anyone—even the President of the United States—to mess with his fiefdom.
President Obama put a pause on funding for gain-of-function research in 2014 that lasted until 2017. The gain-of-function moratorium suspended federal funding for research that enhanced the pathogenicity, transmissibility, or host range of dangerous pathogens—the exact type of research Chinese scientists had been conducting at the Wuhan Institute of Virology. This moratorium covered all types of pathogens such as influenza, MERS, and SARS viruses—the type which gave us the COVID pandemic. President Obama imposed the moratorium in 2014 after growing concerns from the scientific community and public advocacy groups about the risks associated with research and the potential for accidental release or misuse of enhanced pathogens.
The pause was triggered by a group of virologists at the Erasmus Medical Center in the Netherlands who used a gain-of-function techniques including serial passaging to adapt influenza to ferrets and made the virus airborne. The pause was lifted in 2017 after the government created a new framework to assess the dangers of gain-function research called P3CO Framework (Potential Pandemic Pathogen Care and Oversight).
But in the end, nothing really changed.
The P3CO Framework was supposed to enforce stricter oversight for high-risk virus research. I now think it was a distraction. Once P3CO was put in place, Fauci’s NIAID simply resumed funding scientists to develop bioengineered viruses. For instance, researchers used a synthetic gene library to generate all possible H5 bird flu variants capable of escaping detection by the human immune system.
I feel certain today that the moratorium was a political show that lasted just long enough for the critics to forget about the dangers of high-risk virus research that created the airborne influenza virus. NIH spent years creating the P3CO safety review, but I now realize there is a gaping hole in the very guidelines designed to check the power of funders like Fauci. A gain-of-function study was only sent for P3CO review if Fauci or his subordinates felt it needed review.
This is an obvious conflict of interest, like allowing a batter to call his own balls and strikes, while sometimes letting an umpire opine, but only if the batter permits it. Although I have no direct evidence, I am suspicious that Fauci purposely avoided sending gain-of-function projects for review to the P3CO committee.
The details of this process are very intricate and hard for outsiders to follow, but Senator Rand Paul made some of this public during an interview a year back.
We have evidence, yes, that they were dishonest, that Anthony Fauci lied in hearings to me, which is a felony, punishable up to five years. We have emails that show him saying that he knew it was gain-of-function, that the virus looked manipulated, and he was worried that this came from Wuhan lab [on] February 1 of 2020. Then he spent the last three years saying nothing to see here. We also know there was a safety committee that should have reviewed this and we know that Anthony Fauci went around the safety committee – the safety committee set up in place to make sure this didn’t happen.
After President Biden granted Fauci a preemptive pardon on his last day in office, Senator Paul sent subpoenas to get answers about what Fauci knew and when he knew it. “In the wake of Anthony Fauci’s preemptive pardon, there are still questions to be answered,” he posted on X. “Who at NIH directed funds to the Wuhan Institute of Virology, and why was the proposal not scrutinized by the P3CO safety committee?”
Throughout the COVID pandemic, concerned scientists and the general public began piecing together a troubling narrative. Emails found that the Wuhan Institute of Virology had been funded by NIAID through a subcontract to Peter Daszak’s EcoHealth Alliance. The work was ostensibly classified as viral surveillance, which allowed it to bypass the new P3CO guidelines created to rein in dangerous virus research.
However, a closer look revealed that scientists at the Wuhan Institute of Virology led by Dr. Zhengli Shi had been trained by Dr. Ralph Baric at the University of North Carolina. Baric is widely regarded as one of the world’s leading bioengineers specializing in coronaviruses, and the NIAID had been funding him for years through a combination of grants and service contracts for pandemic preparedness. His groundbreaking work on manipulating coronaviruses (including constructing Frankenviruses) was pivotal, and that expertise had made its way to Wuhan—intentionally or otherwise.
This is an obvious conflict of interest, like allowing a batter to call his own balls and strikes, while sometimes letting an umpire opine, but only if the batter permits it.
“Don’t want to be cited in as having commented prior to submission,” Baric emailed the essay authors, before sending in his text changes.
NIAID’s international cooperation efforts were rooted in the belief that building scientific capacity abroad was a global good—an ideal that often holds true. But in this case, cooperation with foreign researchers came with unintended consequences. The transfer of technical expertise and bioengineering know-how across borders, paired with inadequate oversight and misclassification of research objectives, may have created the perfect storm. While the intent may have been altruistic, the outcome was anything but.
The NIH has repeatedly demonstrated a dangerous inability to safeguard public safety. The P3CO Framework was intended to enforce stricter oversight, but proved to be a hollow safeguard, allowing NIAID to continue funding dangerous research with a fig leaf for compliance. Worse, EcoHealth Alliance’s funding of the Wuhan Institute of Virology was classified as “viral surveillance,” an administrative sleight-of-hand that enabled high-risk experiments to continue with impunity. By allowing gain-of-function research to proceed unchecked, NIH abandoned its responsibility to ensure that taxpayer-funded science did not jeopardize public health.
But NIH’s errors are not merely a matter of oversight failure—they are the result of scientific arrogance compounded by an ingrained, symbiotic relationship between federal science officers and the research academics they fund. This relationship is mutually beneficial as scientists depend on NIH funding to build their careers, while NIH officers rely on these same scientists to generate the groundbreaking studies that justify new initiatives and expand NIH’s influence.
Academic scientists and NIH bureaucrats don’t just collaborate professionally—they often emerge from the same university laboratories, attend the same conferences, and publish together in the same journals. Instead of government oversight of academic research, we have a system that rewards allegiance and mutual advancement. This cozy relationship is cemented by lavish taxpayer-funded travel to international conferences, where federal officers and the university scientists they support fly around the world, stay together at luxury hotels, and forge alliances that prioritize career advancement over public safety.
This conflict of interest is baked into the system, making genuine oversight of dangerous research nearly impossible. This is not just my professional experience, emails show this is the case. Despite public concerns about the nature of EcoHealth Alliance’s research and multiple media reports about the veracity of Peter Daszak’s public statements, the NIH program officer who oversaw EcoHealth Alliance’s grants began working directly with Daszak on his 2023 grant renewal.
NIH’s pattern of circumventing research safeguards, misrepresenting funding, and the entrenched culture of mutual dependency between program officers and academics has created a system where oversight becomes performative and regulatory frameworks like P3CO become mere window dressing. Dr. Fauci’s public denials of NIH involvement in gain-of-function research at the Wuhan Institute of Virology, despite documented evidence to the contrary, highlights a culture of obfuscation and regulatory evasion. NIH has forfeited public trust and can no longer be relied upon to serve as the gatekeeper for high-risk pathogen research.
Instead of government oversight of academic research, we have a system that rewards allegiance and mutual advancement.
The “conspiracy theory” label deployed by NIH leadership to knock down the possibility of a lab accident troubles me to this day, especially since it seems to have been a misinformation campaign. In my entire scientific career, I have never seen an alternative hypothesis shot down by labeling it a “conspiracy theory.” This was something completely foreign to me, a shameful example of McCarthyism in the scientific community, and the very antithesis of science.
To prevent future disasters, gain-of-function virus research should end at the NIH and should not be funded by any federal agency. Moreover, the government needs to assume legal authority to prevent gain-of-function virus research at private companies or institutions as well. High-risk research that involves manipulating pathogens capable of causing global pandemics should not be treated as routine biomedical research—it should be viewed as having the same risk as bioweapons development.
Despite its defenders, gain-of-function research has not demonstrably contributed to the prevention of pandemics. Let’s not forget, the COVID pandemic started in Wuhan, China, a city that hosts a research lab that is supposed to stop pandemics. The time has come to abandon the false promise that we can outwit nature by engineering lab viruses. We need to shift research to rapid identification of emerging pathogens when they cause symptoms in humans and domesticated animals, and funding should be redirected toward safer, more responsible methodologies such as structural and computational modeling, and laboratory techniques like deep mutational scanning, and loss-of-function studies.
These approaches can help us understand how viruses jump from animals to humans without making these same pathogens more dangerous. For too many years, scientists have sold the public on a lie. It is time to realign our research priorities with the principle that science should serve public safety and protect lives—not gamble with them.
Dlaczego exposé ministra spraw zagranicznych było tak ważne? Bo zdemaskowało intencje rządu i pokazało, że jest skrajnie niesuwerenny. Dlaczego uderzało w polską rację stanu? Bo osią polityki zagranicznej zrobił Ukrainę, uzależnił losy Polski od losów Ukrainy i było jednym wielkim chciejstwem typu „Ufam, że Putin przegra” albo „Z bożą pomocą zwyciężymy”. Oratorski wyczyn Sikorskiego przejdzie do historii także dlatego, że mówił przez kilka godzin o czymś, czego nie ma. Wytłumaczenie może być tylko jedno: Radkowi Sikorskiemu zabroniono prowadzenia jakiejkolwiek samodzielnej polityki zagranicznej. I na tym tle słowa Tuska: „Głos Polski w Europie od niepamiętnych czasów nie brzmiał tak mocno”, zabrzmiały wprost groteskowo. A na marginesie przypomnijmy słowa Platona: „Mądrzy mówią, ponieważ mają coś do powiedzenia. Głupcy mówią, ponieważ muszą coś powiedzieć”.
Sikorski ma przydatną przywarę – mówi wprost to, co inni folksdojcze skrywają. W sejmowej mowie złożył drugi „hołd berliński”. Tu przypomnijmy, że to on był pierwszym, który otworzył Polakom oczy na powiązania Tuska z Niemcami i nie w sposób pokątny, ale w świetle kamer. W listopadzie 2011 r. wezwał Niemcy, by przewodziły Europie. Mówiąc o oddaniu Berlinowi wszelkich kompetencji, użył określenia „drakońskie uprawnienia”, co sprawiło, że przemówienie przeszło do historii pod nazwą „hołdu berlińskiego”. Zdemaskował też Tuska inną wypowiedzią: Prawica nie przyjmuje do wiadomości, że Niemcy stracili na naszą rzecz 20 proc. swojego przedwojennego terytorium, że Niemcy głównie finansują nasze transfery z Unii. I nie chciało się wierzyć, żesłowa te wypowiedział polski polityk, bo tezy, że Ziemie Odzyskane to reparacje, nie głoszą nawet rewizjoniści w Berlinie.
Były i inne buńczuczne przechwałki: „Nasz budżet obronny sięga dziś niemal 50 miliardów dolarów i jest wyższy od budżetu wojskowego Hiszpanii, Kanady i Turcji”. Tymczasem Turcja, z budżetem w wysokości 17 mld dolarów, ma drugą pod względem liczebności i siły ognia armię NATO (po armii USA). Tureckie wojska lądowe liczą 400 tys. żołnierzy i dysponują 3046 czołgami, 2831 bojowymi wozami piechoty, 2990 jednostkami artylerii, 400 śmigłowcami. Turecka marynarka wojenna jest wyposażona w 14 okrętów podwodnych, 16 fregat, 6 korwet i 63 okręty patrolowe. Tureckie lotnictwo to 200 sztuk samolotów F-16 (w dodatku montowanych w Turcji) i już zakupionych 100 samolotów F-35. A może Sikorski celowo pominął, że te 50 mld to faktycznie część budżetu obronnego Ukrainy? Ale nie jest tak całkiem źle. PIS zbudował (a Tusk rozwija) drugą potężną armię – ukraińskich przesiedleńców, którą wzmocnił niedawno prezydent RP, mianując na stopień generała brygady Mirosława Bodnara i chełpiąc się, że Polska przeznaczyła 5% swego PKB, czyli przeszło 175 mld zł na pomoc dla Ukrainy. I jeszcze jedno: Sikorski słowo „Ukraina” wymienił 38 razy, równoważąc je tylko (chyba prześmiewczo) dwoma zwrotami: „polski rząd” i „polska gospodarka”. A nam się wydawało, że trudno na tym polu pobić Dudę, który w Davos słowo „Ukraina” wymienił 24 razy a „Polska” dwa razy.
W swym exposé Sikorski, ledwo zakamuflowanym językiem, nawoływał: „Jebać PiS”. Ale znalazł się w nim jeden „dobry” PiS-owiec – Michał Dworczyk. „W kwestii obrony Polski i Europy każdą próbę dezinformacji należy bezwzględnie zwalczać. Ale […] każdy dobry pomysł zasługuje na uwagę – niezależnie od barw politycznych jego autora. Interesujące były sugestie pana posła Michała Dworczyka dotyczące uproszczenia przepisów w zakresie pozyskiwania amunicji”. A jak to z ową „amunicją” było? Okazuje się, że Dworczyk ma wybuchową przeszłość – był skazany za nielegalne posiadanie materiałów wybuchowych. Jesienią 1999 r. policja dostała informację o „niewypale” na warszawskim Solcu. W trzech piwnicach znalazła skrzynki z pociskami artyleryjskimi, trotylem i głowicę do granatnika. Ewakuowano wszystkich mieszkańców 9-piętrowego bloku, zamknięto ulicę i wezwano saperów. Sprawcą był Michał Dworczyk. Podczas śledztwa okazało się, że to nie pierwszy raz, kiedy bawi się amunicją – sześć lat wcześniej jechał małym fiatem wyładowanym zapalnikami. Przyznał się do winy. Tłumaczył, że amunicję znalazł, poszukując przedmiotów z czasów wojny. Stanął przed sądem, który wydał wyrok: 1,5 roku więzienia w zawieszeniu.
Jak swoje doświadczenie z materiałami wybuchowymi wykorzystał później, gdy objął w rządzie Mateusza Jakuba Morawieckiego funkcję szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i dyrygował procesami, które do dziś wpływają na polską rzeczywistość? Oprócz kierowania akcją przesiedlenia kilku milionów Ukraińców i działań na rzecz ich stałego osiedlenia w Polsce, rozdał miliardy złotych oraz wydał trzy razy tyle na pomoc dla armii ukraińskiej, przekazując całe uzbrojenie polskiej armii, w tym całą amunicję. Stosunki z Ukrainą traktował jak prywatny folwark lub raczej hajdamacki chutor. Kierował wszystkimi możliwymi gremiami zajmującymi się polityką wschodnią. To on stosunki Polski z Ukrainą zamienił w stosunki hajdamacko-polskie i oddał na wyłączność Ukraińcom. To dzięki niemu Ukraińcy zdominowali dysponujące dziesiątkami milionów złotych fundacje, mające w założeniu pomagać Polakom żyjącym na Wschodzie, i tak zabrali się za dystrybucję tych środków, że dziwnym trafem trafiają wyłącznie do Ukraińców. Przykładem może być Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie. Nic też dziwnego, że tamtejsi Polacy pytają, czy fundacja nie powinna nosić nazwę „Nękanie Polaków na Wschodzie”? Sprawę wyjaśnia to, że jest Ukraińcem z pochodzenia a jego pierwotne nazwisko to Mychajło Dworczuk.
Że to bratnia dusza Sikorskiego, świadczy jeszcze coś: Za „Pierwszego Tuska” Radek rzucił apel: Zachęcamy do osiedlenia się w Polsce osoby z polskiego kręgu kulturowego i historycznego […] apeluję o przedstawienie nam pro imigracyjnych projektów, które moglibyśmy wesprzeć środkami publicznymi”. Nie czekając na takie projekty, w ramach programu „Współpraca z Polonią i Polakami za granicą”,250 tysięcy złotych przyznał Centrum Taubego Odnowy Życia Żydowskiego w Polsce. 100 tysięcy złotych dał Fundacji Shalom na organizację Festynu Kultury Żydowskiej w Nowym Jorku. Grosza nie poskąpił dla Fundacji „Festiwal Kultury Żydowskiej” w USA, która 70 tysięcy otrzymała na projekt pod nazwą „Odnawiamy żydowskie więzi Polonii z Polską”. Gdy na zarzut, dlaczego lekką ręką wydaje pieniądze na wsparcie organizacji żydowskich kosztem tych instytucji, które wspierają polski język i polską kulturę, Sikorski odpowiedział: W polskim interesie narodowym jest uświadamianie amerykańskim Żydom, że tak naprawdę pochodzą z Polski.
Podobną złowieszczą zapowiedź złożył Michał Dworczyk: „Rząd rozpoczyna prace nad rozwiązaniami, które pozwolą na uproszczenie procedur i możliwości związanych z osiedleniem się w Polsce wszystkich potomków mieszkańców I i II Rzeczypospolitej, którzy deklarują związek z Polską”. Wkrótce po tym zainicjował „Ustawę o cudzoziemcach”, o której z gazet dowiedzieliśmy się, że „Rząd chce zachęcać Ukraińców do osiedlania się w Polsce i do uzyskiwania obywatelstwa”.
Także Radek niegdyś oświadczył w Senacie: „Proponujemy nowość, a mianowicie to, aby w miejsce pojęcia Polonia i Polacy za granicą zacząć konsekwentnie stosować nowe pojęcie ‘diaspora polska’ czy ‘diaspora narodowa’. By być częścią ‘diaspory polskiej’ nie trzeba mieć polskich korzeni. Naszym oddziaływaniem chcemy objąć wszystkich tych, którzy mają sentyment do Polski lub mają związki rodzinne lub historyczne z ziemiami historycznej Rzeczypospolitej”. Diaspora polska to wszyscy, którzy Polsce dobrze życzą – dodał enigmatycznie.Na koniec uściślił: Dotychczas stosowane określenie ‘Polonia’ było zbyt ‘plemienne’ i ‘wyznaniowe’. Sikorski długo krygował się zanim zdradził, o jaką nację chodzi – „żyjącą w USA b. wpływową, potężną w mediach diasporę, która potrafi wpłynąć na politykę wobec Izraela, na to że nastąpiło wsparcie wojskowe Izraela”. Wygadał się także z czymś innym: „Uważam, że tych, którzy niekoniecznie dzisiaj uważają się za Polaków można by wykorzystać na rzecz jakichś polskich projektów tak, aby w przyszłości oni albo ich dzieci chcieli związać się z Polską przez jakieś biznesy czy osiedlenie”. Pochwalił się też swymi osiągnięciami na niwie osiedlania w Polsce owej „potężnej diaspory”: Wydajemy 25 tysięcy polskich paszportów w Stanach Zjednoczonych dla amerykańskich Żydów.
Ale to nie jedyna zasługa Sikorskiego w popieraniu obcych nacji.Za „Pierwszego Tuska” też uchylił się od zadania wspieranie Polaków na Białorusi, ostentacyjnie pompując miliony w tzw. opozycję białoruską i w Telewizję Biełsat. Kiedy całym swoim dyplomatycznym partactwem doprowadził do tego, że Białoruś, kraj nam najbardziej życzliwy spośród sąsiadów na Wschodzie i najlepiej traktujący żyjących tam Polaków, przekształcił się w jeden z najbardziej nam wrogich, Łukaszenko zdiagnozował, że Radkowi przydałyby się konsultacje u dobrego psychiatry. Tej trafnej diagnozy nic lepiej nie potwierdza, niż fizjonomia przemawiającego w Sejmie Sikorskiego. To prawdziwy cymes: wybałuszone oczy, nerwowe tiki, głupawe uśmieszki, buzia w ciup, pokraczne miny, z których wyziera twarz pospolitego głupka. No i ta stara fotka Radka w łachach afgańskiego mudżahedina.
Na sejmowej sali spotkali się inni sojusznicy w „ukrainizacji Polski”,którzy tak, jak Sikorski spartaczyli wszystko, co było do spartaczenia w polityce wschodniej, którzy wyznają zasadę „Ukraińcy to nasi bracia i musimy im oddać wszystko”, którzy obarczają Rosjan winą za wołyńskie ludobójstwo. Przykładem Antek Macierewicz, dla którego: „Wrogiem, który rozpoczął, i który użył ukraińskich sił nacjonalistycznych do tej straszliwej zbrodni ludobójstwa była Rosja. To tam jest źródło tego straszliwego nieszczęścia”. Jeszcze inne, świadczące o sekretnych związkach Dworczyka z Macierewiczem, fakty: Dworczyk był wychowankiem Macierewicza w drużynie harcerskiej „Czarna Jedynka” (i jego „ulubieńcem”, bo złośliwe języki mówią, że to jego golenie głaskał namiętnie). Gdy prokurator w aferze z „amunicją” wnioskował o areszt, Dworczyka uratował Antoni Macierewicz, składając za niego osiem poręczeń, że „jest harcerzem i patriotą zaangażowanym w sprawy społeczne i polityczne”. Przypomnijmy też, że 2 grudnia 2016 r. Macierewicz (gdy był ministrem obrony, a Dworczyk jego zastępcą) zawarł tajną umowę, która zawiera jednostronne zobowiązania zakładające nieodpłatne przekazanie Ukrainie wszystkich zasobów Państwo Polskie, tak jakby Polska wypłacała Ukrainie kontrybucje wojenne.
A co łączy Antka z Radkiem? Sikorski, dzięki żonie, związał się z amerykańskimi trockistami, dla niepoznaki zwanymi neokonserwatystami, którzy paradoksalnie mają swój drugi odpowiednik w Polsce, w postaci… Macierewicza (który pielgrzymował do nich, gdy był w opozycji i szukał remedium na polskie bolączki, rywalizując z Sikorskim i jego żoną o względy owych trockistów). A skoro mowa o trockistach, to wymieńmy ich wzorcowego przedstawiciela w Sejmie – Pawła Kowala, przewodniczącego komisji spraw zagranicznych. Przy czym ten ostatni, w rankingu polityków mających decydujący głos w polskiej polityki wschodniej, stoi o niebo wyżej niż Sikorski. To nie tylko żydokomuna, ale i żydobanderowiec, mający w dodatku rabina prowadzącego z Chabad.
To z inspiracji neokonserwatystów Radek robi bardzo dużo, by zepsuć relacje z Waszyngtonem. Poza tym, że nie robi Amerykanom laski tylko czapkuje Berlinowi, nie uznał wyników wyborów prezydenckich w USA. Gorliwie pomaga mu w tym połowica (chociaż słowo „połowica” nie oddaje treści, bo to „większa połowa”, a Radek to pacynka udająca ministra), która, co jest kuriozum w skali światowej, modeluje stosunki z prezydentem światowego mocarstw. I dlatego, wbrew nakazom poprawności politycznej, pytać trzeba: Z jakich to tajemniczych powodów tak wielokrotnie skompromitowany osobnik, który ma obce obywatelstwo, którego żona jest obywatelką USA i którego syn służy w obcej armii jest ministrem w polskim rządzie? Kto Tuskowi (a wcześniej Kaczyńskiemu) podsunął tego buca?
Pełniąc z woli żydokomuny zaszczytne funkcje rządowe, o mało co nie został prezydentem RP. „Newsweek” pisał o nim: „Ma znakomite kontakty międzynarodowe”, a potencjalną pierwszą damę wychwalał: „Taka para prezydencka mogłaby bardzo mocno wizerunkowo pomóc Polsce”. Gazeta wchodzi w skład koncernu medialnego Axel Springer i dyryguje nią Michał Broniatowski, wzorcowe dziecko żydokomuny, którego ojciec przyszwędał się do Polski w taborach dywizji NKWD i kierował stalinowskimi szkołami bezpieki, matka pracowała w aparacie propagandy, a on, z poręki Sikorskiego, jest dyrektorem TVP World, czyli aparatu propagandy nakierowanego na zagranicę, w tym ukraińskojęzycznego Радио Слава. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. To dobrze, że Broniatowski zabiera głos, bo bez jego chucpy trudniej byłoby zrozumieć, na czym polega zagrożenie i że od katastrofy dzielą nas jedynie wybory wygrane przez wychowanego w żydowsko-ubeckiej rodzinie kamrata Radka. Tu przypomnienie: Trzaskowskim wraz z Sikorskim był w europarlamencie członkiem zarządu Grupy Spinelli, włoskiego komunisty, autora projektu eurokołchozu.
Sikorski może być wdzięczny Dworczykowi za to, że przekazał mu MSZ w stanie, w jakim zostawił je w 2015 roku. Niczego nie musiał zmieniać i wchodzi Ukraińcom w tyłek tak samo głęboko, jak Dworczyk albo jeszcze głębiej. I tu konstatacja: Wszyscy biorą udział w tym przestępczym dziele. Zarówno PO jak i PiS mówią jednym głosem. Drobne animozje wynikają jedynie w prześciganiu się w deklaracjach, kto da Ukraińcom więcej oraz licytowaniu, kto głośniej nawołuje do wojny z Rosją. W takiej sytuacji nie należy wykluczyć, że Sikorski weźmie do sobie Mychajło Dworczuka na wiceministra. A zapowiedzią powołania Ukropolin jest to, że najbogatszy ukraińsko-żydowski oligarcha kupił kamienicę w Warszawie, tuż pod oknami gabinetu Sikorskiego, pokazując tym samym, kto w Polsce rządzi. Geremek, gdy kompletował swój zespół złożony z potomków aktywistów Kominternu i funkcjonariuszy UB, mówił o „pięknym dowodzie istnienia rozumnego układu politycznego”. I czy dzisiaj Dworczyk w rządzie Tuska też nie byłby takim „pięknym” dowodem?
Sytuacja jest niezwykle trudna. Polska dyplomacja potrzebuje najlepszych z najlepszych. Tymczasem, po kilkunastu miesiącach rządów „geniusza dyplomacji”, nasz kraj jest bliżej katastrofy niż kiedykolwiek wcześniej a ministerstwo, na czele którego stoi, to „Ministerstwo Spraw Przegranych”, i to wszystko nie może się dla Polski dobrze skończyć. Sąsiedzi Polski w czasach przedrozbiorowych „polskim sejmem” nazywali bezładne gadanie. Dziś obiegowe staje się powiedzenie „polska dyplomacja”. I tylko pomarzyć można o ministrze, który mówiłby: Jestem sługą narodu polskiego. Na obronę Polski nie można liczyć ze strony autora słów „Tu jest Polin”. Trudno też wyobrazić sobie w tej roli kogoś, dla którego „Polska to nienormalność”. Alenie tylko stronnictwo państwa Applebaum jest temu winne. To my, Polacy, przez swoją głupotę tkwimy w tym chocholim tańcu i szybkim krokiem zbliżamy się do katastrofy, a każdy dzień urzędowania Radka przynosi Polsce nieodwracalne szkody. I właśnie dlatego ten rząd trzeba jak najszybciej obalić, nie czekając na kolejne wybory.
This one below may be dated- but it is still damn funny.
Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support our work, consider becoming a free or paid subscriber. We are deeply grateful to the decentralized network of paid subscribers that enables us to continue doing what we do to support freedom.
Dziennikarka Karolina Pajączkowska ujawniła informacje dotyczące monitoringu dostaw pomocy dla Ukrainy. Zgodnie z jej relacją, do jednej z dostaw został włożony nadajnik GPS, który wykazał, że sprzęt nigdy nie trafił na front. Dziennikarka powołuje się również na relacje osób związanych z centrum logistycznym w Jasionce pod Rzeszowem, które sugerują, że część broni wypływa na czarny rynek.
– “Ktoś” włożył do tych dostaw GPS-a. Okazało, że one nigdy nie opuściły Lwowa. I tam leżały przez miesiące – powiedziała Pajączkowska na kanale Biznes Misja.
– Mam znajomych w Rzeszowie. Jasionka, wiemy, że jest tym centrum logistycznym dostaw. Tam są firmy cywilne. Byli żołnierze, najczęściej amerykańcy, którzy… Są takim pomostem pomiędzy U.S. Army, U.S. Government a ukraińskim wojskiem. Oni też mówią, że broń wypływa na czarny rynek – dodała dziennikarka, która wielokrotnie jako korespondent nadawała ze stref konfliktu na Ukrainie.
Podobne twierdzenia pewne kręgi z marszu kwalifikują jako rosyjską dezinformację. W ostatnim czasie jednak problem handlu bronią zaczęły oficjalnie dostrzegać nawet ukraińskie służby.
W jednej z akcji rozbito dwie grupy handlarzy działające w obwodach kijowskim, lwowskim, rówieńskim i czerniowieckim. Członkowie tych grup, udając ochotników, wywozili broń z terenów walk, a następnie przywracali jej właściwości bojowe w prowizorycznych warsztatach [trochę “podkręcali”, czyścili md]. Gotowy sprzęt wysyłali pocztą, a pieniądze przyjmowali w formie przelewów na karty bankowe wystawione na fikcyjne dane.
W innej operacji ukraińska policja, we współpracy z SBU, przeprowadziła aż 700 przeszukań i aresztowała 22 osoby podejrzane o nielegalny handel bronią i amunicją. Podczas akcji skonfiskowano tysiące sztuk amunicji różnego kalibru, karabiny szturmowe, granaty, karabiny maszynowe i granatniki.
Zaniepokojenie procederem wyrażały nawet organizacje międzynarodowe. Na przykład sekretarz generalny Interpolu Jurgen Stock ostrzegał, że broń przekazana Ukrainie może z czasem dotrzeć do grup przestępczych, szczególnie po zakończeniu działań wojennych.
Również Europol potwierdził istnienie dowodów na przemyt broni z Ukrainy. Rzecznik tej organizacji przyznał, że odnotowano przypadki czarnorynkowego handlu bronią palną i sprzętem wojskowym, a policjanci z krajów UE znaleźli „ślady handlu ciężką bronią wojskową”.
Eksperci oceniają, że z nielegalnym handlem bronią „przywiezioną” z frontu będziemy mieli do czynienia coraz częściej. Problem może dotknąć nie tylko Ukrainy, ale całej Europy, podobnie jak miało to miejsce po konflikcie na Bałkanach.
Ukraina miała problemy z przemytem broni jeszcze przed rosyjską inwazją. Według Global Organized Crime Index z 2021 roku, kraj ten był jednym z największych rynków nielegalnie przemycanej broni w Europie. W latach 2013-2015 „zagubiono” lub skradziono około 300 tys. sztuk broni strzeleckiej i lekkiej, z czego odzyskano jedynie nieco ponad 13 procent.
4 maja 2025 roku izraelskie lotnisko Ben Gurion stało się celem ataku rakietowego przeprowadzonego przez grupę Huti z Jemenu. Pocisk balistyczny uderzył w obszar portu lotniczego, powodując czasowe zawieszenie operacji lotniczych. Choć nie odnotowano ofiar, incydent wywołał silne reakcje zarówno w Izraelu, jak i poza jego granicami. Szczególnie niepokojące okazało się to, że zaawansowane systemy obrony – izraelski Arrow i amerykański THAAD – nie zdołały przechwycić rakiety.
W reakcji na atak kilka międzynarodowych linii lotniczych, w tym Wizz Air, Lufthansa, Air France, Air Europa, Austrian i Swiss Airlines, tymczasowo zawiesiło loty do Izraela. Przewoźnicy powołali się na względy bezpieczeństwa – Wizz Air zawiesił loty na 48 godzin, do rana 6 maja. Decyzje te mogą uderzyć w izraelski sektor turystyczny i pogłębić obawy inwestorów oraz podróżnych.
Izraelski premier Benjamin Netanjahu i minister obrony Israel Katz zapowiedzieli szybkie konsultacje w sprawie możliwej odpowiedzi na atak. Gabinet bezpieczeństwa ma zebrać się o godzinie 19:00, a jednym z rozważanych wariantów jest bezpośredni atak na cele Huti w Jemenie. Cytat ministra Katza: „Kto nas krzywdzi, zostanie uderzony siedmiokrotnie”, jasno wskazuje na determinację władz w Tel Awiwie.
Wydarzenia z 4 maja wpisują się w dłuższy ciąg napięć w regionie. W listopadzie 2024 roku Hezbollah uderzył w okolice Ben Gurion rakietami, a w marcu 2025 roku Huti przeprowadzili już trzeci atak w ciągu 48 godzin na to samo lotnisko, używając zaawansowanego pocisku Palestine 2. Wszystkie te wydarzenia wskazują na rosnącą zdolność ugrupowań wspieranych przez Iran do rażenia celów strategicznych w Izraelu.
Kontekst regionalny nie sprzyja deeskalacji – zawieszenie broni między Izraelem a Huti z początku 2025 roku zostało zerwane po izraelskiej blokadzie pomocy humanitarnej dla Gazy. Huti, deklarując wsparcie dla Palestyńczyków, od końca 2023 roku kontynuują serię ataków na izraelskie cele, w tym statki handlowe na Morzu Czerwonym i teraz – najważniejsze lotnisko kraju.
Jeśli Izrael zdecyduje się na kontratak, może to prowadzić do eskalacji o nieprzewidywalnych skutkach. Przesunięcie konfliktu z obszaru Gazy i Libanu na południowy zachód – do Jemenu – może wciągnąć inne państwa w działania wojenne.
Dla Izraela oznacza to również nowe wyzwania strategiczne – konieczność rozciągnięcia obrony przeciwrakietowej na tysiące kilometrów i ryzyko dalszego pogorszenia relacji z partnerami regionalnymi.
The depth of the crater at the site of the Houthi ballistic missile crash near Tel Aviv airport reaches 25 meters Foreign airlines are canceling flights to Israel and demanding an explanation from the authorities on how the missile managed to penetrate 4 layers of air defense.
A to dopiero niespodziankę zrobił organizatorom rocznicowych uroczystości powstania w Getcie Warszawskim papież Franciszek! Jak wiadomo, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych umarł z samego rana. W rezultacie o rocznicy powstania w Getcie Warszawskim, która miała być głównym motywem Świąt Wielkanocnych w Polsce, nikt już nie pamiętał i na nic zdały się papierowe żonkile i inne gadgety, przywdziewane z tej okazji przez wszystkich, którzy albo bezpośrednio, albo pośrednio, biorą jakieś pieniądze od rządu. Po śmierci papieża Franciszka żonkile gdzieś zniknęły, natomiast rozpoczęły się przepychanki medialne, kto pojedzie do Rzymu na pogrzeb. Najsampierw zgłosił się pan prezydent Duda, który poza tym na sobotę zarządził narodową żałobę. Od razu zaprotestowała pani Szczepkowska Joanna i pani Janda Krystyna – że kto to widział, żeby z takiego powodu urządzać żałobę. Protestowali też niżsi rangą pracownicy przemysłu rozrywkowego – ale kiedy obywatel Tusk Donald zarządzenie pana prezydenta Dudy w sprawie żałoby kontrasygnował, protesty ucichły, jakby ręką odjął i obydwie damy z podkulonymi ogonami skwapliwie skorzystały z okazji by siedzieć cicho.
Kiedy sprawa żałoby w ten sposób została załatwiona ponad podziałami, okazało się że do Rzymu wybiera się też pan marszałek Sejmu Szymon Hołownia i posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska, piastująca aktualnie fuchę marszałka Senatu. Obywatel Tusk Donald postanowił zostać w kraju pod pretekstem, że ktoś musi pilnować interesu. Jakiego interesu – tego już obywatel Tusk Donald nie wyjaśnił – ale i bez tego domyślamy się, że chodzi o zadania zlecone mu przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje.
Ostatecznie stanęło na tym, że do Rzymu pojechał marszałek Hołownia Szymon – i bardzo dobrze – bo podczas pogrzebu dał się poznać od najlepszej swojej strony. Fotografował się mianowicie telefonem komórkowym na tle koronowanych głów i rozmaitych prezydentów. Nietrudno się domyślić, że była to dokumentacja przygotowana dla cioci na imieniny – żeby pan marszałek pochwalił się, jaki jest ważny i sławny. – „Watykan się mną interesuje” – jak w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka” mówił już w dobrym chmielu feldkurat Otto Katz. Pan marszałek Hołownia Szymon wprawdzie feldkuratem nie jest, ale odbywał w swoim czasie nowicjat u przewielebnych Ojców Dominikanów, więc Watykan ma powód, by również i nim się interesować co najmniej w takim samym stopniu, jak feldkuratem Ottonem Katzem.
Najważniejszym momentem pogrzebu papieża Franciszka była jednak spowiedź, jaką u stóp prezydenta Donalda Trumpa odbył ukraiński prezydent Zełeński. Początkowo w Bazylice św. Piotra ustawiono trzy krzesła, bo między prezydenta Trumpa i prezydenta Zełeńskiego próbował wcisnąć się natrętny prezydent Macron – ale najwyraźniej prezydent Trump musiał mu przypomnieć o tajemnicy spowiedzi, bo taktownie odpuścił. Toteż i nam nie wypada dociekać, jakie grzechy wyznał prezydentowi Trumpowi prezydent Zełeński – czy na przykład przyznał się, że ukraińskie minerały sprzedał Brytyjczykom już w styczniu w zamian za „stuletnie partnerstwo”, czy też ten grzech zataił i tylko rękami i nogami broni się przed powtórną sprzedażą tych samych złóż Stanom Zjednoczonym. Możliwe jednak, że prezydent Zełeński nie spowiadał się przed prezydentem Trumpem z grzechów własnych, tylko cudzych – konkretnie grzechów prezydenta Putina. Można o tym wnosić choćby z deklaracji prezydenta Trumpa, który już po spowiedzi wyraził wątpliwość, czy ten cały Putin nie robi go aby w konia.
Wracając do obywatela Tuska Donalda i interesu, którego ma tu pilnować, to nie ulega wątpliwości, że najważniejszą sprawą jest przeforsowanie zwycięstwa obywatela Trzaskowskiego Rafała, który – jako szczęśliwy posiadacz podwójnych korzeni; jerozolimskich i bezpieczniackich – namaszczony został na tubylczego prezydenta już ponad dwa lata temu przez dwóch wpływowych amerykańskich Żydów: Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz przekazał klucze do kasy. Toteż nic dziwnego, że obywatel Tusk Donald wyłazi ze skóry, żeby wykazać się przed Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje na tym odcinku. W tym celu zapowiedział przeprowadzenie „deregulacji”, a kiedy to nie wystarczało, to zapowiedział „repolonizaczję” gospodarki.
Wreszcie pojechał po bandzie i za pozwoleniem Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje ogłosił, że będzie realizował „model piastowski”. Co to konkretnie znaczy – tego nikt jeszcze nie wie – ale to nieważne, bo zarówno o deregulacji, jak i „repolonizacji” gospodarki, a także o „modelu piastowskim” obywatel Tusk Donald zapomni następnego dnia po wyborach prezydenckich i życie publiczne wróci w stare koleiny przekomarzania między szefem Volksdeutsche Partei i Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim – bo widać, że jeden bez drugiego po prostu żyć nie może. Jeśli chodzi o „model piastowski” to na razie ograniczył się od do puszczania przez obywatela Tuska Donalda bąków ku czci króla Bolesława Chrobrego. Te bąki, zwane inaczej dronami sprawiły, że straż miejska przez całą noc usuwała samochody z ulic Powiśla – między innymi i mój – za co będę musiał zapłacić 800 złotych, tytułem kary oraz kosztów odholowania i parkowania. Ale czego się nie robi dla Polski? Nawet jeśli to tylko takie makagigi, to ofiary muszą być.
Tymczasem, jak tylko skończyła się żałoba narodowa, 27 kwietnia w Poznaniu, w którym krążą fałszywe pogłoski, jakoby tamtejszy prezydent miał przepoczwarzyć się w postępową kobietę, co to walczy o swoje „prawa” – swoją konwencję wyborczą odprawował obywatel Trzaskowski Rafał. Wpierał go Książę-Małżonek, który zaledwie dwa dni wcześniej przeszedł do historii, przez siedem, czy może nawet osiem godzin bredząc w Sejmie o polskiej polityce zagranicznej – a więc o czymś, co – jak wszyscy wiedzą – nie istnieje. Wprawdzie jeszcze nie wynaleziono aparatu fotograficznego, który byłby w stanie utrwalić jakieś osiągnięcia Księcia-Małżonka na niwie polityki zagranicznej – ale za to na odcinku wiązania krawatów naprawdę ociera się on o genialność.
Z kolei w Łodzi swoją konwencję wyborczą odprawował pan Nawrocki Karol, którego wsparł tam pan prezydent Andrzej Duda oświadczając, że będzie na niego głosował, a przy okazji nie szczędząc gorzkich słów obywatelu Tusku Donaldu i jego vaginetowi. Bo sondaże wskazują, że obywatel Trzaskowski i obywatel Nawrocki idą prawie łeb w łeb – a to stanowi nieomylny znak, że wybory prezydenckie w Polsce w stu procentach odbędą się zgodnie z formułą zaproponowaną przez klasyka demokracji Józefa Stalina, bez względu na to, kto je wygra – będą one wygrane.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).