Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych JD Vance oficjalnie potwierdził, że Stany Zjednoczone zakończyły finansowanie konfliktu na Ukrainie. W swoim oświadczeniu jasno stwierdził, że to teraz sprawa europejska: “Jeśli Europejczycy chcą przejąć inicjatywę i kupować broń od amerykańskich producentów, nie mamy nic przeciwko, ale już nie będziemy tego sami finansować”. Ta deklaracja stanowi przełomowy moment w trwającym od trzech lat konflikcie.
Prawdziwa skala wydatków USA na Ukrainie okazuje się być znacznie wyższa niż oficjalnie podawane 174 miliardy dolarów z budżetu Kongresu. Trump wielokrotnie mówił o kwocie 350 miliardów dolarów, a jego doradca ds. audytów David Sacks ujawnił, że trwają intensywne kontrole mające ustalić, ile dokładnie wydano i ile mogło zostać zdefraudowane.Audyt prowadzony przez administrację Trumpa ma wykazać rzeczywistą skalę korupcji na Ukrainie, gdzie według doniesień, ukraińscy urzędnicy byli wielokrotnie łapani na przemycaniu walizek pełnych gotówki, a amerykańska broń trafiała na czarny rynek.
Kontekst tej decyzji sięga wydarzeń z 2014 roku, kiedy to Stany Zjednoczone bezpośrednio przyczyniły się do wywołania Majdanu. Kluczową rolę odegrała wówczas Victoria Nuland, zastępca sekretarza stanu, która w podsłuchanej rozmowie telefonicznej z ambasadorem USA na Ukrainie Geoffreyem Pyattem dosłownie wybierała przyszłych przywódców ukraińskiej opozycji.
W tej rozmowie padły słynne słowa Nuland “Fuck the EU”, które odsłoniły prawdziwe oblicze amerykańskiej polityki wobec Europy. Nuland osobiście rozdawała ciastka protestującym na Majdanie, a USA zainwestowały 5 miliardów dolarów w “europejskie aspiracje” Ukrainy, de facto organizując zamach stanu przeciwko demokratycznie wybranemu prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi.
Teraz Ameryka, po wywołaniu i sfinansowaniu całego konfliktu, po prostu z niego wychodzi, zostawiając Europę z rachunkiem. To niezwykle cyniczny ruch, zwłaszcza że 15 sierpnia na Alasce Trump spotka się z Putinem, aby ustalić warunki zakończenia wojny. Europa zostaje wobec tego przed dramatycznym wyborem – albo zaakceptuje amerykańsko-rosyjskie ustalenia, albo będzie musiała sama kontynuować finansowanie konfliktu.
Odpowiedź Unii Europejskiej brzmi upiornie. UE proponuje zaciągnięcie kredytu na kwotę 800 miliardów euro na zbrojenia, co w połączeniu z planami utworzenia wspólnej armii europejskiej może być też zapowiedzią nowego totalitaryzmu na kontynencie. Głównie Niemcy, wspierani przez Polskę i kraje bałtyckie, forsują kupowanie amerykańskiej broni.
Sytuacja staje się szczególnie niebezpieczna, gdyż nie można wykluczyć, że Putin, widząc jak Europa zniszczona Zielonym Ładem nagle próbuje uzbroić się na kredyt, postanowi zaatakować teraz, gdy UE jest jeszcze bezbronna. [Ruscy cwani.. lepiej poczekać, by wydatki na zbrojenia wraz z “zielonym ładem” doprowadziły same do katastrofy. MD]
Eksperci sugerują, że ryzyko wojny w ciągu najbliższych dwóch lat dramatycznie wzrasta, tym bardziej że według doniesień, Chińczycy mogą sugerować Rosji atak na Europę, aby odciągnąć USA od Pacyfiku i kwestii azjatyckich z Tajwanem na czele.
To, co obserwujemy, to klasyczne amerykańskie “divide et impera” – wywołaj konflikt, zarabiaj na nim, a gdy przestaje być opłacalny, wyjdź z niego pozostawiając chaos.
Europa, która przez dekady polegała na amerykańskiej ochronie militarnej, nagle zostaje sama wobec konsekwencji polityki, na którą nigdy w pełni się nie zgodziła. Teraz chyba pozostała tylko desperacja i niezdolność do racjonalnych decyzji, która nieuchronnie zaprowadzi nas do kolejnej katastrofy.
[To nie “Europa”, lecz siły rządzące Unią E ur., dla których taka Ursula Wodęleje jest mówiącą marionetką MD]
(Debata prezydencka w Końskich. Na zdjęciu Krzysztof Stanowski i Karol Nawrocki, fot. Jacek Szydlowski / Forum)
Internauci przypomnieli pewne zobowiązanie Krzysztofa Stanowskiego z czasu kampanii wyborczej. Twórca Kanału Zero zapowiedział, że jeśli Karol Nawrocki wygra wybory prezydenckie, Stanowski pierwszy raz po wielu latach pójdzie do spowiedzi. Wkrótce ma spełnić obietnicę.
We środę 6 sierpnia swoją prezydenturę zainaugurował Karol Nawrocki. Kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość zwyciężył w drugiej turze wyborów prezydenckich, pokonując wiceszefa PO Rafała Trzaskowskiego. W kampanii wyborczej doszło wówczas do wielu rozmów i debat na Kanale Zero. Jedna z nich zaowocowała obietnicą złożoną przez Krzysztofa Stanowskiego.
W rozmowie z Karolem Nawrockim, dziennikarz a zarazem kandydat w wyborach prezydenckich został zachęcony do skorzystania z sakramentu spowiedzi. Wszystko zaczęło się od tego, że Karol Nawrocki przyznał, że robi sobie rachunek sumienia i korzysta z sakramentu pokuty. „Ja z tych co nie robię. Nie chodzę do spowiedzi” – odparł Stanowski. „A, no to przykro. Zachęcam. Ja chodzę i [to] daje moc” – odpowiedział Karol Nawrocki.
Następnie twórca Kanału Zero odparł, że jeśli kandydat popierany przez PiS zostanie prezydentem, „uzna to za rozkaz i wtedy pójdzie” do spowiedzi. „O, to tak się umawiamy. To będę miał mały sukces duchowy” – powiedział Karol Nawrocki.
Sprawa została przypomniana już po zaprzysiężeniu nowego prezydenta. W materiale nagrywanym dla Kanału Zero, prezydent Karol Nawrocki zapytał operatora kamery czy Krzysztof Stanowski był już u spowiedzi jak zapowiedział w kampanii prezydenckiej. Dopytywać o to zaczęli również internauci.
Ostatecznie Stanowski sam odpowiedział na „zaczepki” internautów, którzy przypominali mu o złożonej obietnicy. „Jeszcze nie byłem, ale pójdę. Nie musicie przypominać!” – napisał twórca Kanału Zero.
Jednocześnie Stanowski podzielił się, że dzień po zwycięstwie wyborczym, Karol Nawrocki zadzwonił do niego przypominając złożoną obietnicę. Prezydent miał wówczas powiedzieć: „Zaprowadzenie Pana do spowiedzi to moje największe czerwcowe zwycięstwo, więc musi Pan iść!” – relacjonuje dziennikarz.
My przypominamy, że sakrament pokuty i pojednania wymaga spełnienia pięciu warunków.
Seksedukacja to nie żadna ochrona przed pedofilią, tylko wręcz przygotowanie dzieci pod tę pedofilię, jeśli nie pedofilia sama w sobie – ostrzega Anna Targońska, która spędziła kilka lat w Norwegii i osobiście doświadczyła, jak funkcjonuje tamtejszy system edukacji (deprawacji), w rozmowie z Jakubem Zgierskim.
Chciałbym porozmawiać z Panią o doświadczeniach płynących z kilkuletniego pobytu w Norwegii, a więc „wzorcowym” kraju Europy Zachodniej, przodującym w testowaniu wszelkich nowinek ideologicznych. Choć ta historia miała szczęśliwe zakończenie – powróciła Pani do Polski i uchroniła dzieci przed zgubnym wpływem systemu demoralizacji – to jednak wszystko wskazuje na to, że nasze społeczeństwo czeka podobny scenariusz. Jak rozumiem, zaangażowała się Pani w działalność Koalicji dla Życia i Rodziny, aby ostrzegać ludzi przed nadchodzącymi zmianami?
– Tak, ponieważ dokładnie wiem, o czym mówię – ten temat dotknął mnie osobiście, gdy przez siedem lat mieszkałam w Norwegii. Moje dzieci chodziły tam do przedszkola, a potem do szkoły, dlatego niestety to zjawisko miało na nas bezpośredni wpływ. Gdy moja córka miała dziewięć lat, pewnego dnia przyszła do mnie i zapytała: mamo, czy słyszałaś o czymś takim, co się nazywa „seks”? Od razu chciałam się dowiedzieć, skąd w ogóle takie pytanie. W odpowiedzi usłyszałam, że do szkoły przyszedł jakiś pan i bardzo dużo na ten temat opowiadał, a nawet pytał dzieci o różne rzeczy związane z seksem. Wówczas zapaliła mi się czerwona lampka.
To jednak nie koniec – tydzień później córka ponownie mnie zapytała, czy może nie chodzić do szkoły we wtorki. Spytałam dlaczego. Okazało się, że na lekcjach są puszczane bardzo dziwne filmy, które wywołują u niej złe samopoczucie. Jako że nagrania były dostępne w internecie, postanowiłam zobaczyć, co w nich jest. Gdy je obejrzałam, oczy po prostu wyszły mi na wierzch. Byłam w szoku, że takie rzeczy pokazuje się dziewięcioletnim dzieciom.
Obrazowe instruktaże masturbacji dla chłopców i dziewczynek, przedstawione na manekinach, z sugestią, że wszyscy to robią, a nawet z podkreśleniem „zalet” samogwałtu i poleceniem, by o tym śmiało rozmawiać, zwłaszcza dziewczynki, bo niby chłopcy nie mają podobnych oporów, tylko właśnie dziewczynki niepotrzebnie się krępują. Tak jakby to było największym problemem… Ale to taka feministyczna narracja, że chłopców wychowuje się na pewnych siebie, a dziewczynki utrzymuje w poczuciu wstydu, więc trzeba to zmienić i je ośmielać. Nie wiem, na ile szczegółowo mogę opowiedzieć, co było na tych filmach, bo w moim poczuciu są to treści straszne, wręcz drastyczne…
Zaryzykujmy – myślę, że nasi Czytelnicy powinni wiedzieć, z czym się mierzymy.
– Były takie sceny: na przykład mężczyzna wychodzi spod prysznica owinięty samym ręcznikiem, a gdy przechodzi przez szatnię, seksedukatorka zrywa z niego okrycie, a następnie zaczyna dotykać jego genitaliów i opowiadać dzieciom, co jak jest zbudowane. Były też tak obrzydliwe sceny, że do dziś mam je w głowie – wystarczy raz coś takiego zobaczyć, żeby już ten obraz pozostał w pamięci. Proszę więc pomyśleć, jak to musi oddziaływać na dzieci. Inna scena – wspomniana seksedukatorka z głową między nogami mężczyzny, używając jakiejś substancji wyciskanej z tubki, próbuje przedstawić, jak wygląda wytrysk. Kolejna scena – krew spływająca po udzie kobiety ma pokazywać, z czym wiąże się okres. Było to tak obrzydliwie przedstawione, że nie wiem, jak kilkuletnie dzieci miałyby przejść nad tym do porządku dziennego.
Rozumiem, że mówimy cały czas o nagraniach dostępnych w państwowym serwisie edukacyjnym dla dzieci, a nie na jakiejś stronie pornograficznej?
– Niestety tak. W mojej ocenie takie treści mają za zadanie zabić naturalną intymność dzieci. Ich niewinność ma zostać wyeliminowana jako coś niedobrego. Oficjalny przekaz głosi, że seksedukacja pomaga w ochronie przed pedofilią. Tylko w jaki sposób, jeśli do szkoły przychodzi obcy mężczyzna i opowiada kilkuletnim dziewczynkom o seksie? Albo te filmiki – męskie genitalia w dwudziestu odsłonach. Po co? Żeby dziecko od razu wiedziało, czego może się spodziewać? Jeśli po takim instruktażu na placu zabaw podejdzie do dziecka dorosły mężczyzna i zacznie opowiadać o takich rzeczach albo się obnaży, to naturalną reakcją dziecka już nie będzie ucieczka z wrzaskiem i przerażeniem. Zna przecież taką sytuację ze szkoły. Wie, że to jest normalne, że przychodzi obcy pan i pyta o seks. Jeśli podobne rzeczy były pokazywane na lekcjach przy pełnej aprobacie nauczycieli, to znaczy, że nie ma się czego obawiać. To nie jest żadna ochrona przed pedofilią, tylko wręcz przygotowanie dzieci pod tę pedofilię, jeśli nie pedofilia sama w sobie!
Wydaje mi się, a nawet jestem tego pewien, że w polskich szkołach wywołałoby to skandal, natomiast w Norwegii to już raczej chleb powszedni, nieprawdaż?
– Obawiam się, że wywołałoby to skandal, ale tylko do czasu. Całą tę agendę wprowadza się małymi kroczkami; jesteśmy rozmiękczani, aby to, co teraz wydaje się nam szokujące, wkrótce przestało takie być. Najlepiej świadczy o tym reakcja norweskich rodziców, bo ja oczywiście starałam się przeciwdziałać tym praktykom. Zadzwoniłam najpierw do nauczycielki, która powiedziała mi, że zna te wszystkie filmiki i nie ma z nimi żadnego problemu. Próbowałam dopytać, czy może się pomyliłam albo wybrałam niewłaściwą kategorię wiekową. Nie – to treści już dla dziewięciolatków.
Następnie zgłosiłam się do rodziców uczniów z klasy mojej córki, pisząc post na grupie na Facebooku. Wstawiłam tam linki do nagrań i zapytałam, czy oni uważają, że jest to właściwe dla ich dzieci. Zaznaczyłam, że seksualność jest w nich przedstawiana w bardzo rozrywkowy sposób, w oderwaniu od relacji, związku, miłości, rodzicielstwa czy małżeństwa. Chciałam się dowiedzieć, jakie jest ich stanowisko, bo moje było bardzo krytyczne. Takie treści daleko odbiegały od tego, jak chciałabym wychowywać swoje dzieci. Co ciekawe, zaległa cisza i przez trzy dni nikt się nie odzywał. W końcu jednak zadzwoniła do mnie przewodnicząca trójki klasowej, żeby powiedzieć mi, że rozmawiała z pozostałymi rodzicami o moim wpisie na Facebooku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że problemem nie są te okropne filmiki przeznaczone dla dzieci, ale moje wątpliwości i konserwatywne podejście do tematu. Stwierdziła, że oni wszyscy (rodzice) przechodzili w dzieciństwie taką edukację i jakoś żyją, więc wszystko jest w jak najlepszym porządku. I że ich zdaniem szkoła jest miejscem, w którym dzieci powinny się o takich rzeczach dowiadywać…
Skoro nikt nie widział problemu – ani nauczycielka, ani rodzice – to jak udało się Pani uchronić dzieci przed tymi lekcjami?
– Oczywiście nie uchroniłam wszystkich dzieci w szkole, natomiast udało mi się pomóc własnej córce, pokonując to nieprzyjazne otoczenie jego własną bronią. Przypomniałam sobie, jak na wywiadówce nauczycielka tłumaczyła, że jeśli dziecko nie chce odrabiać pracy domowej, to nie odrabia. Jeśli dziecko nie chce pisać testu z matematyki, to ma nie pisać i tak dalej, więc dziecko samo decyduje i nie można go do niczego zmuszać. Wszystko, co próbujemy dzieciom narzucić, niemalże całe wychowanie jest w Norwegii traktowane jak forma przemocy. Poszłam więc tym tokiem rozumowania. Na początku chciałam po prostu zwolnić córkę z tych zajęć, ale usłyszałam, że byłoby to łamanie prawa dziecka do edukacji. „Edukację” seksualną wychowawczyni uznała za element ogólnej edukacji, niezależnej od światopoglądu rodzica.
Zastanawiam się, ile wspólnego z wiedzą ogólną miało tłumaczenie przez tę nauczycielkę dzieciom, że jeśli chodzi o seks, to każdy może z każdym – chłopak z chłopakiem, dziewczyna z dziewczyną, a nawet człowiek ze zwierzęciem. Na pytania dzieci odpowiadała, że oczywiście ptak ze świnią czy słoń z żyrafą również, jeśli tylko będzie obustronna zgoda. I nawet byłoby to śmieszne, gdyby nie fakt, że niektóre dzieci wzięły sobie to mocno do serca, na przykład jedna dziewczynka z klasy córki całkowicie poważnie pytała nauczycielkę, czy z jej związku z jej ukochanym psem wyjdą dzieci czy szczeniaczki!
Wobec tego, że według norweskiego prawa nie miałam możliwości sprzeciwu, spróbowałam innego podejścia. Powiedziałam, że moja córka odczuwa na tych lekcjach bardzo duży dyskomfort i nie ma ochoty w nich uczestniczyć. Na to nie mogli już nic powiedzieć, bo dziecko samo odmówiło udziału w zajęciach. To była jedyna droga, aby uchronić je przed systematyczną deprawacją.
Według Pani obserwacji jaki to wszystko ma wpływ na kondycję norweskiego społeczeństwa? Pytam nie tylko o dzieci i młodzież, ale również dorosłych.
– Negatywne konsekwencje widać bardzo wyraźnie – jest to społeczeństwo rozseksualizowane, ateistyczne i pozbawione jakichkolwiek głębszych wartości. Dziecko traktuje się jak skutek uboczny współżycia i panuje przyzwolenie na aborcję, na którą decyduje się wiele kobiet, głównie młodych.
O ślubach rzadko jest mowa, jest za to dużo tak zwanych rodzin patchworkowych i luźnych związków, bez emocjonalnych więzi. W Norwegii odnotowuje się również wysoki odsetek samobójstw, bo najwyraźniej ludzie nie widzą głębszego sensu w życiu. Co najważniejsze zaś, oficjalnym celem tej całej edukacji seksualnej jest rzekomo uświadamianie ludzi od najmłodszych lat właśnie po to, aby nie było niechcianych ciąż i wczesnej inicjacji młodzieży. A w praktyce wszystko wychodzi na odwrót! Statystyki wskazują, że zachodzą zupełnie inne zjawiska, co oznacza, że prawdziwy cel tych działań jest ukryty.
Czy nasze społeczeństwo ma świadomość, że taki sam scenariusz czeka Polskę?
– Niestety ogół Polaków nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co nadchodzi. Zupełnie co innego przedstawia się oficjalnie jako plan ministerstwa, a zupełnie co innego możemy mieć w rzeczywistości. Chciałabym zaapelować, abyśmy nie dali się manipulować i nie uwierzyli, że tak zwana edukacja zdrowotna nie będzie się wiązać z permisywnym modelem edukacji seksualnej. Ta historia już się wydarzyła w Norwegii.
Dziękuję za rozmowę.
Tekst został opublikowany w magazynie „Polonia Christiana”, nr 105 (lipiec-sierpień 2025)
Nasz naród jest osłabiony systemowo od dziesiątków lat. Nasi rządzący podwykonawcy reprezentują niepolskie interesy i ci emigranci to nie są emigranci, to są zorganizowane, sprowokowane grupy ludzi, nieco przeszkolone, którzy tu przyjeżdżają, a raczej są przywożeni, przecież nie za swoje pieniądze, jako nachodźcy, aby zniszczyć państwa narodowe, kulturę katolicką i polskość rozmyć w masie innych ras, innych narodów, byśmy mieli kondycję Londynu czarnego od czarnoskórych. To nie są żadne emigracje zarobkowe. To nie jest żadna spontaniczność.
* * *
Jest straszna presja na ludzi prawdy i ludzi polskości. Kto powie prawdę, jest okrzyknięty wrogiem publicznym i się go linczuje na różne sposoby. My w Polsce nie mamy emigracji. My mamy nachodźców jako okupantów, jako ludzi bez kultury własnej, moralności, nie mają nic do stracenia.
* * *
I gdyby szczególnie obdarowani przez Pana Jezusa kapłani nie pożałowali siebie i swego, może byśmy mieli inną Polskę. A ponieważ konformizm i tchórzostwo stały się normą i obyczajem akceptowanym, to mamy tę nędzę duchową i ojczyźnianą, jaka jest nam dana.
−∗−
Za obronę polskości jest się ukaranym. Ziemia może tego nie wytrzymać – ks. Marek Bąk
−∗−
Warto porównać:
Dokonuje się powolny rozbiór Ojczyzny – ks. prof. Stanisław Koczwara Co nam, wspominającym go podczas Najświętszej Ofiary Zbawiciela Świata, chce powiedzieć ten niezrównany człowiek? Zwłaszcza nam, Polakom, którzy żyjemy w czasie, kiedy i z naszej winy dokonuje się powolny rozbiór […]
______________
Pasterze Kościoła – gdzie w was sumienie?! «Następny jubileusz, który nam dała do obchodzenia Boża Opatrzność, to 100 lat odzyskania przez Polskę niepodległości. Minął ten wspaniały jubileusz w kościele polskim bez większego echa, nie licząc miernego kazania […]
______________
Biblią szantażują katolików – ks. Daniel Wachowiak Sam szatan potrafił Panu Jezusowi cytować różne zdania z Pisma Świętego, ale przedstawiał je w takim kontekście, w którym ta interpretacja była bardzo fałszywa. Podobnie robią ci, którzy na co […]
Imigranci z Afryki w Hiszpanii. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PAP/EPA
Polacy mają unikalną szansę bycia mądrym przed szkodą. Chodzi o imigrację i doświadczenie „wielokulturowości” krajów zachodnich, które przetestowały takie „ubogacenie” na sobie. Wydaje się, że obecnie rozgrywa się walka o przyszłość Polski, a wściekłość prounijnych „elit” np. na takie inicjatywy jak Ruch Obrońców Granic, pokazuje, że mamy być może moment decydujący. Europa, odcinając się m.in. od swoich „korzeni” kulturowych, powoli walkę o swoją tożsamość przegrywa, Polska nie leży z kolei na bezludnej wyspie, ale ma ciągle szansę na opóźnienie projektu niszczenia narodów i tworzenia na naszym kontynencie skonstruowanym z chrześcijaństwa, filozofii greckiej i rzymskiego prawa, „nowego człowieka”, którego wychowa się na miazmatach tzw. tolerancji, neomarksizmu, „elgiebetizmu”, także islamu. Forpocztą i bazą tych zmian jest masowa imigracja. Niemal każdy dzień przynosi w tym względzie nowe alarmy…
Ostrzegania przed negatywnymi skutkami tego zjawiska, nigdy dość. Najnowszy przykład pochodzi z Francji, gdzie zmiany społeczne związane z imigracją zaczynają przerażać coraz większe grupy tubylców. Oto mer miasteczka Villeneuve-de-Marc (departament Isère), Gilles Dussault, został zaatakowany przez arabskiego sąsiada. Chodzi o sąsiedzki spór, jakich nigdy i nigdzie nie brakowało, ale sposoby rozwiązywania takich waśni noszą już znamiona „importu”.
Miasteczko Villeneuve-de-Marc, leżące między Lyonem a Grenoble i liczące 1200 mieszkańców, jest w szoku. W czwartek rano, 7 sierpnia obserwowali policyjne radiowozy przejeżdżające główną ulicą na miejsce tragedii. Mer miasta, Gilles Dussault, został pobity i dźgnięty nożem przed swoim domem przez sąsiada niejakiego Maleka A. Podejrzany osobnik pobił mera, później usiłował przejechać go samochodem i staranował mur ogrodzenia. Zdążył jeszcze pobić syna mera, który usiłował pomóc ojcu i w w końcu sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia już pieszo. Po 2 dniach został jednak złapany.
Sprawa jest urodzony w Algierii i od dzieciństwa mieszka we Francji, posiada też obywatelstwo francuskie. Bez przeszłości kryminalnej, wiedzie stosunkowo dyskretne życie, bez dzieci, ma dyplom ukończenia studiów wyższych (BTS) z wzornictwa przemysłowego. Porządny obywatel, z tym, że podczas przeszukania domu, pod poduszką znaleziono… dwa noże.
Gilles Dussault w ciężkim stanie został przewieziony helikopterem do szpitala Édouard Herriot w Lyonie, a jego syn został przewieziony do szpitala w Vienne. Głos w tej sprawie zabrał sam Prezydent Republiki, Emmanuel Macron, który napisał na „X”: „Kiedy atakowany jest urzędnik państwa, naród staje po jego stronie (…). Kiedy atakowani są jej przedstawiciele, Republika musi być surowa i bezkompromisowa. Robimy wszystko, aby znaleźć i skazać sprawcę tego tchórzliwego czynu”…
Sprawa sąsiedzkiego sporu trwającego od kilku miesięcy, nabrała rozgłosu, ale tylko dlatego, że ofiara jest merem. Chodzi tu jednak o znacznie szersze zjawisko utrwalania się stref bezprawia nawet na prowincji, o stan bezpieczeństwa społecznego kraju, o zmieniające się normy współżycia ludzi.
Malek A., mieszkał w tym mieście od kilku lat. Problem sąsiedzki był podobny do wielu innych. W Villeneuve-de-Marc zamknięto rok temu ostatni sklep spożywczy. Gmina zdecydowała się na zakup tej nieruchomości położonej obok domu podejrzanego, aby spróbować wznowić działalność. Jednak jedna ze ścian posesji zawaliła się, uszkadzając dom Maleka A. Sprawa odszkodowania trwa, ale od tego momentu zaczął się i spór. Poszkodowany przeprowadził kilka prac naprawczych, ale bez autoryzacji i pozwolenia. Spowodowało to, że wszedł w konflikt z gminą, a w końcu postanowił go rozstrzygnąć po swojemu…
𝗔𝗟𝗘𝗥𝗧𝗘 𝗜𝗡𝗙𝗢 — L’individu ayant POIGNARDÉ le maire de Villeneuve-de-Marc, Gilles Dussault, se nomme Malek A. Après avoir poignardé le maire à 3 reprises au niveau du thorax, il est remonté dans son véhicule et a FONCÉ sur le maire et son fils pour les ÉCRASER. Le père et le fils ont miraculeusement évité la voiture qui s’est encastré dans un mur. L’individu, toujours en fuite, est activement recherché. (Le Parisien)
“Dr. Robert Malone on MAHA, Censorship & The Future of Truth”:
Dr. Robert Malone joins Brian Rose to expose the battle over truth, censorship, and the rise of MAHA (Make America Healthy Again).
From silenced voices to digital control, this explosive conversation dives deep into the war on free speech and the future of independent thought.
Is truth under siege? “
Brian Rose of London Real with Dr. Robert Malone Watch The Full Episode: “The Fight Has Just Begun” Dr. Robert Malone on MAHA, Censorship & The Future of Truth –
Brian Rose of London Real with Dr. Robert Malone. Watch The Full Episode:
A State Department of Fish and Wildlife sent a letter to a home/landowner asking for permission to access a creek on his property to document the decline in a certain species of unheard of frogs.
The letter is as follows:
Dept. Of Fish & Wildlife:
Dear Landowner:
WDFWR Staff will be conducting surveys for foothill yellow-legged frogs & other amphibians over the next few months. As part of this research, we would like to survey the creek on your property. I am writing this letter to request your permission to access your property.
Recent research indicates that foothill yellow-legged frogs have declined significantly in recent years and are no longer found at half their historic sites. Your cooperation will be greatly appreciated and will help contribute to the conservation of this important species.
Please fill out the attached postage-paid postcard and let us know if you are willing to let us cross your property or not.
If you have any concerns about this project please give us a call. We would love to talk with you about our research.
Thank you for your inquiry regarding accessing our property to survey for the yellow-legged frog. We may be able to help you out with this matter.
We have divided our 2.26 acres into 75 equal survey units with a draw tag for each unit. Application fees are only $8.00 per unit after you purchase the “Frog Survey License” ($120.00 resident / $180.00 Non-Resident). You will also need to obtain a “Frog Habitat” parking permit ($10.00 per vehicle).
You will also need an “Invasive Species” stamp ($15.00 for the first vehicle and $5.00 for each add’l vehicle) You will also want to register at the Check Station to have your vehicle inspected for Non-native plant life prior to entering our property. There is also a Day Use fee, $5.00 per vehicle.
If you are successful in the Draw you will be notified two weeks in advance so you can make necessary plans and purchase your “Creek Habitat” stamp. ($18.00 Resident / $140.00 Non-Resident).
Survey units open between 8 am. And 3 PM. But you cannot commence survey until 9 am. And must cease all survey activity by 1 PM.
Survey Gear can only include a net with a 2″ diameter made of 100% organic cotton netting with no longer than an 18 in handle, non-weighted and no deeper than 6′ from net frame to bottom of net. Handles can only be made of BPA-free plastics or wooden handles.
After 1 PM. You can use a net with a 3″ diameter if you purchase the “Frog Net Endorsement” ($75.00 Resident / $250 Non-Resident).
Any frogs captured that are released will need to be released with an approved release device back into the environment unharmed.
As of June 1, we are offering draw tags for our “Premium Survey” units and application is again only $8.00 per application.
However, all fees can be waived if you can verify “Native Indian Tribal rights and status”.
You will also need to provide evidence of successful completion of “Frog Surveys” and your “Comprehensive Course on Frog Identification, Safe Handling Practices, and Self-Defense Strategies for Frog Attacks.”
This course is offered on-line through an accredited program for a nominal fee of $750.00.
Please let us know if we can be of assistance to you. Otherwise, we decline your access to our property but appreciate your inquiry.
The above little meme caught my attention because during our extensive travels across Europe, we have noticed just how truly depressing and ugly the vast swathes of cities bathed in Brutalist architecture truly are. These buildings are like entering an Orwellian nightmare.
What is Brutalist architecture?
Brutalist architecture is an architectural style that emerged in the 1950s, characterized by its use of raw, exposed materials, most notably concrete, minimal ornamentation, geometric forms, on a monumental scale.
The ‘social ambition” of Brutalist architecture refers to its primary goal of using architecture to promote socialism and communism for people of all social classes. Whereby, everyone are forced to live in the same structures – in the name of equity and inclusion. Hence, social equity becomes the driving force for “public” housing. Housing for which all are expected to dwell.
In fact, Brutalist architecture is a socialist and communist construct, especially during the mid-20th century. While Brutalism originated in the postwar West (notably the UK), it soon became the dominant style across the communist Eastern Bloc from the 1960s through the 1980s, including in the USSR, Czechoslovakia, East Germany, Bulgaria, and Yugoslavia. Socialist and communist governments, in particular, promoted them with purpose.
While Brutalist architecture does not include explicit surveillance features like cameras or monitoring systems – as those systems were not available at the time, in its style – the design elements, such as minimal external windows, centralized layouts, and controlled entry points, facilitate restricting public access and controlling environments. These all align well with government security goals. Furthermore, the association between Brutalism and government bureaucracy, authority, and secrecy has made these structures symbolic of surveillance for the public and in popular media.
Let’s turn to 15-minute cities. They are supposed to provide:
Sustainability – By keeping people within a 15-minute walking distance from where they live and work.
Community and Social Cohesion:
Economic Resilience:
Equity and Inclusion:
Sound familiar?
The truth about 15-minute cities is that they allow governments to conduct massive and routine surveillance of their populace, as well as impose permanent restrictions on the daily activities of large groups of people. These cities work to exclude car ownership from ordinary citizens by making it too expensive through the permitting process and via road restrictions (such as limited traffic zones in residential areas). In the name of social equity, the rights of citizens to move freely are being restricted.
What happens when one gets a better job elsewhere, but other family members are forced to stay within their zone for work or educational purposes? Where one can’t afford to commute or own a car? Will this cause the extended and even nuclear family to break down further?
During any sort of public emergency, the government can limit who can move in and out of these zones. For instance, if one doesn’t have an updated vaccine green pass, their ability to leave their enforcement zone can be easily disabled.
We witnessed this on a massive scale during the COVIDcrisis in Europe. Similarly, in Canada, people were not allowed to board a train or take an airplane for almost a full year, even for medical care, work, or a funeral. Just think if being able to leave the 15-minute zone of your residence was tied to your ability to take public transportation.
In places where 15-minute cities have actually been implemented for any length of time, such as London, most people are resentful and not happy living under these conditions.
Whereas government security goals were once associated with brutalist architecture, in London, there are over a million CCTV cameras, and 15-minute cities have also become associated with the security state. Under these conditions, the right to privacy disappears… when centralized planning becomes the law.
But it gets worse: Brussels is now actively pursuing the 10-minute city model, not only for “climate and sustainability reasons”, but also to explicitly promote equity across its neighborhoods.
The architectural style of a 15-minute city may not be “brutalist,” but the goals don’t seem much different.
Yep- another true story. The Norwegian censorship authority invoked the blasphemy section of the Penal Code (section 142) to prohibit The Life of Brian, even though this law had not been applied in decades.
And yes, the Swedish film industry did run a marketing campaign on that fact.
Thank goodness for our First Amendment rights!
Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support my work, consider becoming a free or paid subscriber.
Ostatnio podczas domowych porządków wpadł mi w ręce pewien podręcznik akademicki, pochodzący jeszcze z czasów studenckich mego ojca, noszący tytuł „Technika wysokich napięć”, wydany przez Państwowe Wydawnictwa Techniczne, Warszawa 1954. Jest to praca zbiorowa pod redakcją prof. L. I. Sirotinskiego, którą z języka rosyjskiego przetłumaczyli mgr inż. Z. Hasterman i dr inż. J. L. Maksiejewski. Ogólnie rzecz ujmując, jest to całkiem nieźle napisany podręcznik akademicki, który zapewne do chwili obecnej stosunkowo niewiele utracił ze swej aktualności, ponieważ zawiera głównie podstawowe informacje z dziedzin, takich jak matematyka, fizyka i elektrotechnika, które wydają się być całkowicie odporne na zgubne wpływy wszelkiego rodzaju ideologii…
Dr inż. Mirosław Gajer napisał książkę pt. „Wojna o prąd. Jak zatrzymać katastrofę w polskiej energetyce”, która jest obecnie dostępna na stronie sklep-niezalezna.pl. Ta bardzo przystępnie napisana i dopieszczona merytorycznie publikacja popularnonaukowa pokazuje na przykładzie polskiej energetyki, o co naprawdę chodzi zielonym ideologom. Autor jest adiunktem Akademii Górniczo-Hutniczej na wydziale Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej.
Jednak rozważane polskie wydanie wspomnianego podręcznika akademickiego zostało poprzedzone swego rodzaju przedmową, ponieważ zgodnie ze słowami jednego z bohaterów kultowego filmu „Rejs”, każdą „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”. A w owym wstępie możemy między innymi przeczytać:
„W Polsce Ludowej nastąpił bardzo intensywny rozwój badań naukowych w dziedzinie elektrotechniki. Najlepszym wyrazem tego przełomu jest powstanie głównego naukowo-badawczego Instytutu Elektrotechniki w Warszawie oraz rozwój placówek uczelnianych, zwłaszcza na Politechnice Gdańskiej i Wrocławskiej. Myśl naukowa zaczęła rozwijać się również w licznych nowopowstałych biurach konstrukcyjnych”.
A także nieco dalej:
„Przełom w dziedzinie możliwości naukowych wynikał ze zmian ustrojowych, jakie zaszły w Polsce Ludowej. Znajdujemy się na drodze do socjalizmu. Nasz przemysł pracuje według jednolitego planu w oparciu o podstawy naukowe. W okresie międzywojennym badania naukowe miały często charakter prywatnej inicjatywy uczonych. Wyniki ich niejednokrotnie marnowały się, bo były sprzeczne z interesami koncernów kapitalistycznych, które opanowały nasz przemysł. Obecnie przemysł państwowy i uspołeczniony daje zamówienia społeczne dla nauki, a jej osiągnięcia nie potrzebują czekać na wprowadzenie w życie”.
Co ciekawe, we wspomnianym podręczniku znajduje się także tłumaczenie z języka rosyjskiego przedmowy do jego radzieckiego wydania i tam tego rodzaju rzeczy po prostu w ogóle nie ma, gdyż przedmowa ta stanowi w zasadzie jedynie opis zawartości rozpatrywanego podręcznika. Jak widać, wydawca polskiego przekładu rozważanego podręcznika akademickiego chciał być zapewne bardziej papieski niż sam papież, chociaż w tym wypadku należałoby, być może, powiedzieć raczej, że bardziej marksistowski niż sam Marks, albo też bardziej leninowski niż sam Lenin. Uczyniono tak zapewne na wszelki wypadek, aby ktoś później, być może, czegoś tam komuś aby nie zarzucił, co swoją drogą mogło wówczas nieść za sobą liczne zgubne konsekwencje, bo przecież pamiętać należy, że rozpatrywany podręcznik akademicki ukazał się jeszcze w straszliwej epoce stalinowskiej, a żartów wtedy bynajmniej nie było – „za Stalina dyscyplina”, jak często zwykł mawiać redaktor Stanisław Michalkiewicz.
Współczesny złoty cielec
A jak tego rodzaju podręczniki akademickie do przedmiotów technicznych wyglądają obecnie, po ponad już 70 latach? Bo skoro teraz żyjemy podobno w demokracji i w epoce pluralizmu (jak zwykł mawiać prezydent Lech Wałęsa), to pozornie mogło by się wydawać, że tego rodzaju „przedmowy” absolutnie już nie powinny mieć racji bytu. Okazuje się jednak, że także i w czasach nam współczesnych koniecznie zawsze „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”, dokładnie tak jak miało niegdyś miejsce w filmie „Rejs”, aby później, być może, ktoś komuś czegoś tam gdzieś aby nie wypominał, ponieważ nadal wydaje się, iż mimo wszystko powszechnie obowiązuje jeszcze dawna maksyma: „wicie, rozumicie, teraz jest taki trynd…”.
Pisząc te słowa, mam na myśli nowowydany podręcznik akademicki pod tytułem „Elektroenergetyka” (autorzy: prof. dr hab. inż. Piotr Kacejko i dr hab. inż. Paweł Pijarski, Wydawnictwa Naukowe PWN, Warszawa 2024), w którym ku swego rodzaju zaskoczeniu możemy znaleźć również wielce adekwatną do współczesnych nam czasów, stosowną i niezbędną „przedmowę”.
Między innymi można tam przeczytać:
„Europejski Zielony Ład (ang. European Green Deal) to strategia rozwoju, która ma przekształcić Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie. Jest odpowiedzią na kryzys klimatyczny i silne procesy degradacji środowiska”.
No dobrze, jak już przekształcimy naszą Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie, co zapewne sprowadzać ma się do tego, że wreszcie za oknem planeta przestanie się nam palić, to nadal pozostaje kluczowe pytanie, co z pozostałymi obszarami kuli ziemskiej? Czy choćby w Chinach, Indiach, Indonezji, Brazylii, RPA, Rosji i USA planeta nadal będzie w najlepsze płonąć? I w jaki to niby sposób mamy się ogólnie zabezpieczyć, aby do nas czasem dymu i jakowegoś smrodu stamtąd nie naszło? Może na granicach Unii Europejskiej będziemy stawiać jakieś wysokie na wiele kilometrów bariery, aby tego cholernego dwutlenku węgla do nas od nich nie nawiewało?
Niestety autorzy rozpatrywanego podręcznika akademickiego na tak postawiane pytania bynajmniej nie udzielają jakichkolwiek odpowiedzi, ale za to możemy się tam dowiedzieć, że:
„Wedle ogólnych założeń Green Deal Unia Europejska ma stać się społeczeństwem neutralnym klimatycznie, a przy tym sprawiedliwym i dostatnim z gospodarką oszczędnie zarządzającą zasobami i przyjazną środowisku. Unia Europejska już teraz odgrywa wiodącą rolę w globalnych działaniach na rzecz klimatu i bioróżnorodności oraz chce być przykładem dla pozostałych krajów świata”.
Obawiam się tylko, że dosłownie już za kilka lat, gdy ostatecznie zostaną wyłączone z eksploatacji wszystkie bloki elektroenergetyczne o mocy 200 MW, a także pełną parą ruszy likwidacja elektrowni w Bełchatowie, to wspomniany przez autorów „dostatek” sprowadzał się będzie w praktyce do tego, że jesienne i zimowe wieczory będziemy spędzać w permanentnie niedogrzanych pomieszczeniach i do tego przy świeczkach. To dopiero będzie wielce budujący „przykład dla pozostałych krajów świata”. Dla przypomnienia, w Polsce Ludowej też na każdym kroku głoszono, że w przyszłości czeka nas powszechny i sprawiedliwy dobrobyt, a jak było w rzeczywistości, to wszyscy doskonale wiemy.
W innym miejscu rozważanego podręcznika możemy także przeczytać:
„Pomimo że wyróżnia się sześć podstawowych gazów cieplarnianych (GHG – greenhouse gases – gazy, które przepuszczają promieniowanie słoneczne docierające do Ziemi, ale pochłaniają promieniowanie podczerwone przez nią emitowane), to jednak najistotniejszy z nich jest dwutlenek węgla (CO2)”.
Niestety powyższe stwierdzenie nie jest prawdziwe, ponieważ głównym gazem, powodującym efekt cieplarniany na kuli ziemskiej, jest para wodna (H2O), która odpowiada za co najmniej 95 proc. obserwowanego efektu.
Z kolei dwutlenek węgla jest odpowiedzialny za jedynie niecałe 4 proc., a za pozostałe około 1 proc. odpowiadają inne gazy, takie jak podtlenek azotu, metan i freony, co można zobaczyć na rys. 1. Widać tam także, że procentowy udział antropogenicznych źródeł emisji rozważanych gazów w stosunku do ich emisji naturalnej jest relatywnie niewielki z wyjątkiem freonów, których jednak wpływy na całkowity efekt cieplarniany na kuli ziemskiej jest wręcz na poziomie zaniedbywalnym.
Rys. 1. Udział poszczególnych gazów w efekcie cieplarnianym na kuli ziemskiej (źródło: https://muzeum.pgi.gov.pl/lekcje_int/efekt/gazy_szklarniowe.htm)
Z kolei o decydującej roli pary wodnej można przekonać się, spoglądając na rys. 2, na którym zamieszczono wykres widma promieniowania ciała doskonale czarnego i zaznaczono na nim linie absorpcyjne dla poszczególnych częstotliwości rezonansowych w zakresie podczerwieni. Jak widać, zdecydowana większość zaznaczonych tam linii absorpcyjnych związana jest z parą wodną (H2O), a tylko stosunkowo nieliczne pochodzą od dwutlenku węgla (CO2).
Rys. 2. Wykres zależności absorpcji promieniowania termicznego od długości fali Źródło: https://dydaktyka.fizyka.umk.pl/Wystawy_archiwum/z_omegi/cieplarniany_cd.html
Żyjemy dzięki efektowi cieplarnianemu
Odnośnie samego efektu cieplarnianego na kuli ziemskiej warto także przypomnieć, że odkrył go francuski matematyk i fizyk Jean Baptiste Joseph Fourier (1768–1830), który policzył ilość energii cieplnej docierającej ze Słońca do powierzchni Ziemi, w związku z czym stwierdził, że nasza planeta jest o wiele cieplejsza, niż wynikałoby to bezpośrednio z przeprowadzonych przez niego wyliczeń. W związku z tym doszedł do wniosku, że nie całe ciepło, które dociera do nas ze Słońca, jest od razu wypromieniowywane w przestrzeń kosmiczną, tylko musi istnieć jakiś istotny czynnik, który to ciepło skutecznie w atmosferze ziemskiej zatrzymuje. Obecnie wiemy już, że czynnikiem tym jest przede wszystkim para wodna. Warto także wiedzieć, że gdyby efektu cieplarnianego na naszej planecie w ogóle nie było, to temperatury na powierzchni Ziemi byłby średnio aż o 33 stopnie Celsjusza niższe, w związku z czym większość powierzchni naszego globu byłaby pokryta grubą warstwą lodu (być może poza strefą międzyzwrotnikową). Żyjemy zatem dzięki efektowi cieplarnianemu, z którym obecnie tak wielu chce bohatersko walczyć, a związana z tym nachalna propaganda wlazła już dosłownie wszędzie – nawet do podręczników akademickich z dyscyplin stricte technicznych, które do tej pory wydawały się być całkowicie odporne na wpływy wszelkiego typu ideologie.
W tym miejscu przychodzi mi na myśl jeszcze zwrotka z pewnego słynnego wiersza Juliana Tuwima, opublikowanego w 1937 roku:
Izraelitcy doktorkowie, Wiednia, żydowskiej Mekki, flance, Co w Bochni, Stryju i Krakowie Szerzycie kulturalną francę.
Natomiast w innym miejscu rozważanego podręcznika akademickiego możemy dowiedzieć się także swego rodzaju „prawdy objawionej”, że:
„Od wielu lat kluczowym problemem ludzkości jest zapobieganie globalnemu ociepleniu, czyli wzrostowi średniej temperatury powierzchni Ziemi. Główną przyczyną obserwowanego ocieplenia i związanych z nim zmian klimatycznych jest działalność przemysłowa człowieka, a w szczególności emisja gazów nazywanych zbiorczo gazami cieplarnianymi”.
Odnosząc się do powyższego cytatu, warto przypomnieć jego autorom, że obecnie żyjemy w okresie geologicznym określanym mianem holocenu, który rozpoczął się około 11 700 lat temu gwałtownym ociepleniem ziemskiego klimatu, co w stosunkowo krótkim czasie doprowadziło do całkowitego roztopienia pokrywających Europę potężnych czap lodowych. Jaka była przyczyna tego rodzaju gwałtownych zmian zachodzących na Ziemi, nie zostało jeszcze definitywnie przez naukę wyjaśnione, a uczeni wciąż gubią się tutaj w gąszczu różnorodnych hipotez. Podkreślić należy, że proces ten zaszedł w sposób całkowicie naturalny, a wszelkie próby twierdzenia, że mimo wszystko ówczesny człowiek mógł mieć z tym cokolwiek wspólnego, należy traktować wyłącznie w kategoriach przypadków chorobowych opisanych już dawno temu przez dziedzinę psychiatrii.
Nie dzieje się nic nadzwyczajnego
Ponadto na wykresie zamieszczonym na rys. 3 możemy zobaczyć, jak zmieniała się w holocenie temperatura na kuli ziemskiej na przestrzeni ostatnich 11 tysięcy lat. Począwszy od mniej więcej 9 tysięcy lat temu na rozważanym wykresie zmian temperatury powietrza pojawiają się swego rodzaju chaotyczne w swym charakterze oscylacje, co sprawia, że po okresach cieplejszych następują okresy wyraźnie chłodniejsze, które zostały nazwane wydarzeniami Bonda (ze słynnym bohaterem sensacyjnych filmów nie miał on jednakże nic wspólnego). Między innymi zaznaczono tam „małą epokę lodowcową”, która zakończyła się około roku 1850 i począwszy od tego czasu mamy do czynienia z kolejnym naturalnym cyklem ocieplenia klimatu na Ziemi, który autorzy rozważanego podręcznika akademickiego określają wręcz mianem „kryzysu klimatycznego”, choć byłbym skłonny raczej powiedzieć, że w tym wypadku ocieramy się wręcz o „kryzys nauki”.
Przecież patrząc na rys. 3, widać jak na dłoni, że w czasach nam współczesnych nic nadzwyczajnego bynajmniej się nie dzieje, a w całej historii holocenu były nawet okresy znacznie cieplejsze od obecnego. Wystarczy tylko wymienić tzw. ciepły okres minojski, ciepły okres rzymski i średniowieczne optimum klimatyczne. Trzeba wiedzieć, że w wymienionych okresach doszło do wspaniałego rozkwitu wspominanych cywilizacji. Rozwinęła się najpierw cywilizacja minojska na Krecie (wznosili przecież wspaniałe pałace, jak przykładowo pałac w Knossos, i opracowali własny, oryginalny system pisma linearnego A, służący do zapisu ich języka, o którym wiemy wciąż bardzo niewiele, poza tym że nie był to z pewnością język należący do naszej wielkiej rodziny indoeuropejskiej). Następnie pojawiła się cywilizacja antycznego Rzymu, a później cywilizacja średniowiecznej Europy (wbrew obiegowym opiniom nie była to bynajmniej epoka totalnego zacofania, bo czy aby potężne katedry z ponad stumetrowymi wieżami wznosili w owym czasie jacyś „ciemniacy”, a także czy traktaty filozoficzne w rozpatrywanej epoce były pisane wręcz przez jakichś „dzikusów”, a tak samo fundamentalne odkrycia w dziedzinie logiki – jak choćby słynna zasada „brzytwy Occama” – dokonywane były zapewne przez jakichś tępych „jełopów”).
Rys. 3. Zmiany temperatur w holocenie (źródło: https://jednaziemia.pgi.gov.pl/planeta-dzieje/43-dzieje/zmiany-klimatu/3847-holocen-ostatnie-11700-lat.html)
Mit podgrzewania mórz i oceanów
Ponadto temperatury panujące na Ziemi nie są w żadnym wypadku jakąś prostą pochodną stężenia dwutlenku węgla w powietrzu atmosferycznym, ale zależą od bardzo wielu różnorodnych czynników (zmiany wartości stałej słonecznej, prądów morskich, cyrkulacji powietrza, zachmurzenia, wybuchów wulkanów itp.), z których istnienia, być może, nawet nie zdajemy sobie sprawy, czego przykładem może być odkrycie przed kilkudziesięciu laty tzw. cykli Milankovicia, związanych z precesją osi ziemskiej, zmianami wartości kąta jej nachylenia do płaszczyzny ekliptyki oraz z okresowymi zmianami ekscentryczności orbity ziemskiej, co pokazano na rys. 4.
Nawet jeśli antropogeniczna emisja dwutlenku węgla miałaby przyczyniać się do niewielkiego wzrostu temperatury ziemskiej atmosfery (rzędu dziesiątych części stopnia Celsjusza), to przecież nie można zapomnieć o tym, że prawie ¾ powierzchni kuli ziemskiej zajmują morza i oceany, a tego rodzaju wielkie zbiorniki wodne wywierają bez wątpienia wielki wpływ o charakterze stabilizującym na temperatury panujące na Ziemi. Dzieje się tak dlatego, że stałe czasowe procesów termicznych zachodzących w basenach mórz i oceanów mają stałe czasowe rzędu kilkudziesięciu, a może nawet i kilkuset lat, w związku z czym odpowiedź tego rodzaju układu dynamicznego będzie zawsze opóźniona o wiele lat w stosunku do momentu zaistnienia wywołującego ją bodźca.
Warto także wiedzieć, że objętość wody zawartej w ziemskich morzach i oceanach szacowana jest na około 1,33 miliardów kilometrów sześciennych, co po uwzględnieniu gęstości wody równej 1000 kg/m3, daje masę wody równą około 1,33*1021 kg. Uwzględniając dodatkowo ciepło właściwe wody, równe mniej więcej 4200 J/kgK, to aby podgrzać całą wodę zawartą w ziemskich morzach i oceanach o zaledwie jeden stopień Celsjusza, potrzebna byłaby energia równa około 5,6*1024 J, co po przeliczeniu daje około 1,6*109 TWh (terawatogodzin).
W tym miejscu warto wspomnieć, że zużycie energii elektrycznej w naszym kraju w roku 2024 wyniosło około 169 TWh, z czego wynika, że gdyby cała zużywana w Polsce energia elektryczna miała być wykorzystywana tylko i wyłącznie do podgrzewania światowych mórz i oceanów, to zwiększenie w nich temperatury wody o zaledwie jeden stopień Celsjusza zajęłoby – bagatela – prawie 9,2 milionów lat (sic!).
Z kolei światowe zużycie energii elektrycznej w 2024 roku wyniosło około 23 000 TWh, czyli było to około 136 razy więcej, niż miało miejsce w przypadku Polski. Zatem gdyby cała wytwarzana na świecie energia elektryczna przeznaczona była li tylko do podgrzewania wody w światowych morzach i oceanach, to jej temperatura podniosłaby się o zaledwie jeden stopień Celsjusza dopiero po ponad 67 tysiącach lat.
Tak zatem w praktyce przedstawiają się nasze możliwości wpływu na ziemski klimat. Jak zatem kuriozalnie brzmi w powyższym kontekście wypowiedź pewnego „eksperta”, który swego czasu w jakimś programie telewizyjnym twierdził, że temperatura wody w Morzu Śródziemnym jest o dwa stopnie Celsjusza wyższa, niż „powinna być”, bo żeśmy ją rzekomo podgrzali, emitując do atmosfery ziemskiej dwutlenek węgla, co według niego w zeszłym roku miało spowodować potężnych rozmiarów powódź w Kotlinie Kłodzkiej.
A tak swoją drogą w podręcznikach akademickich do nauk technicznych wypadałoby pisać przede wszystkim o samej technice, bo o Leninie, Związku Radzieckim i Polsce Ludowej nie trzeba już we wstępie bynajmniej więcej się rozwodzić – a obecnie o zmianach ziemskiego klimatu również!
Właściwie to ten tekst przeleciał przez media w sposób niezauważony. Chodzi mi o tzw. Deklarację Polską wydaną przez PiS, która, choć została omówiona przez polski komentariat, to echa analiz tego tekstu zostały niezauważone, co nie dziwi. Polska i Polacy zajmują się rzeczami mocno rozkojarzonymi co do ważności i przez to często traci się okazję, by z niezauważonych incydentów wyciągnąć wnioski na poziomie symptomatycznego zjawiska. Na początku sam tekst:
Dwie deklaracje: analiza porównawcza
Sam PiS tłumaczył powstanie tej Deklaracji najpierw ustami prezesa Kaczyńskiego, że jest to propozycja alternatywna do tzw.Deklaracji Toruńskiej, którą Mentzen, szef Konfederacji dał do podpisu obu kandydatom w II turze wyborów prezydenckich, Trzaskowskiemu i Nawrockiemu. Trzaskowski odmówił jej podpisania, Nawrocki ją podpisał. Trzeba pamiętać, że odbywała się wtedy w II turze walka o przerzucenie głosów na któregoś z dwóch kandydatów i Mentzen – ten trzeci – miał tu do ugrania (i podarowania) największy kapitał. Tylko dlatego obaj kandydaci z nim gadali, dziś już nie muszą – Trzaskowski bo przegrał, Nawrocki, bo wygrał.
Ciekawe będzie tylko, czy Nawrocki nie tyle odwdzięczy się Mentzenowi (czy Braunowi, w końcu tu przeszło z milion głosów) co ich elektoratom, gdyż to w tym segmencie urodziła się nowa siła, antyPOPiS-u, którą Nawrocki jak nie zdyskontuje, to i jego, a już zwłaszcza PiS-u szanse spadną już w wyborach do Sejmu w 2027 roku, a już na pewno w przypadku przyspieszonego wybrania się do urn.
Ciekawe jest porównanie tego, co podpisał wtedy Mentzenowi Nawrocki, z tym co w Deklaracji Polskiej zostało z tych toruńskich rzeczy powtórzone, pominięte, a nawet potraktowane odwrotnie. Te różnice pomiędzy deklaracjami pokazałyby nam rozziew między linią Nawrockiego a aktualnym stanowiskiem PiS, nie tylko zresztą w stosunku do propozycji Konfederacji, ale czegoś o wiele ważniejszego, o czym będzie na końcu – o tym jak PiS wyobraża sobie rządzenie na wypadek pokonania tusków.
Ale wróćmy do różnic pomiędzy tym co podpisał już dzisiejszy prezydent, a tym jak nową, potuskową Polskę wyobraża sobie Kaczyński. Tu mogą bowiem tkwić przyszłe źródła nie tylko różnicy zdań koalicjantów, ale i konfliktu na linii pałac-Nowogrodzka. A więc zacznijmy od tego co Mentzenowi podpisał Nawrocki, w stosunku do deklaracji Kaczyńskiego.
Nie podpiszę żadnej ustawy, która podnosi istniejące podatki, składki, opłaty lub wprowadza nowe obciążenia fiskalne. (U Kaczyńskiego, co niepokojące – nic o podatkach na przyszłość, co pozwala zakładać, że z podatkami za rządów potuskowych może być równie niepewnie),
Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej obrót gotówkowy i będę stał na straży polskiego złotego (U Kaczyńskiego – nic. Można to tłumaczyć „gospodarczym” ukąszeniem formacji Konfederacji, co – delikatnie mówiąc – nie jest domeną PiS),
Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej swobodę wyrażania poglądów zgodnych z polską Konstytucją. (W Deklaracji Polskiej – nic na ten temat),
Nie pozwolę na wysłanie polskich żołnierzy na terytorium Ukrainy. (Tu w Deklaracji Polskiej jest tylko – pkt 7. – napomknięcie o Ukrainie, ale w ogólnych kategoriach priorytetu interesu polskiego, co wcale nie znaczy, że – w mniemaniu PiS-u – interesem Polski nie będzie właśnie posłanie na wojnę polskich żołnierzy. Jednocześnie po takiej deklaracji PiS ochoczo wsparł tusków w kontynuacji pomocy dla Ukrainy, która ma obecnie głównie postać socjalnych transferów dla Ukraińców, przeczy więc deklarowanemu w tekście Kaczyńskiego hasłu „Po pierwsze Polska, po drugie – Polacy”),
Nie podpiszę ustawy w sprawie ratyfikacji akcesji Ukrainy do NATO. (jak wyżej – Nawrocki podpisał, a wcale nie wiadomo czy w głowach pisowskich polityków taka idea o przyjęciu Ukrainy do NATO nie znajdzie swego uzasadnienia),
Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej dostęp Polaków do broni. (U Kaczyńskiego – nic)
Nie zgodzę się na przekazywanie jakichkolwiek kompetencji władz Rzeczypospolitej Polskiej do organów Unii Europejskiej.
Nie podpiszę ratyfikacji żadnych nowych traktatów unijnych osłabiających rolę Polski, np. poprzez osłabienie siły głosu lub odebranie prawa weta. (Oba te punkty zostały w Deklaracji Polskiej potraktowane jako sprzeciw wobec procesu centralizacji Unii Europejskiej, co jest bardziej ogólnym stwierdzeniem, ale i Mentzen, i Kaczyński się tu zgadzają: ten pierwszy tylko pisze jakimi sposobami opierać się Unii, zaś Kaczyński pisze o tym – w jakim celu. Ale tu też jest pułapka, bo np. kwestia Zielonego Ładu, jako nie bezpośrednio nakierowana na centralizację Unii, mogłaby przy takiej ogólnikowej deklaracji PiS – być do zaakceptowania),
Adresat odpowiada nadawcy
I teraz pojawia się ciekawa kwestia – co będzie realizował z tego Nawrocki? Nie jest to bowiem tak, że do Deklaracji Polskiej PiS-u Nawrocki tylko doda te punkty, które podpisał Mentzenowi i dzięki temu będzie się „pięknie różnił” z Nowogrodzką, jednocześnie schlebiając tym, którym spoza PiS-u, zawdzięcza swoją wygraną. Okazało się bowiem, że pośredni adresat tego tekstu Kaczyńskiego jakim jest przywódca Konfederacji tekst Deklaracji Polskiej nie tyle odrzucił, co wyśmiał.
Mentzen punkt po punkcie zjechał ten tekst, jako zlepek deklaracji poprawiania błędów w sumie popełnionych przez PiS (migracja, Zielony Ład jako katastrofa energetyczna, czy uległość wobec Unii), do tego należy dodać hasło pożyczone przez Kaczyńskiego od lewaków, że „mieszkanie jest prawem, a nie towarem”, które jest samobójczą próbą pozyskania lewicowego elektoratu od Zandberga.
Najbardziej obśmiał Mentzen punkt pierwszy, to znaczy postulat, że żaden rząd nie będzie tworzony z udziałem Tuska i „jego sił politycznych”. Taka deklaracja to z jednej strony hipokryzja, z drugiej – totalna głupota. Hipokryzja polega na tym, że Tuska „siły polityczne”, to jako żywo również i koalicjanci. A więc z nimi nie można tworzyć rządu, ale na kolacyjkach to się w tym samym czasie Kaczyński może z nimi umawiać, by coś bąkać o „rządzie technicznym”. A więc Konfederacji nie można, ale „starszym i mądrzejszym” to nawet wypada.
Głupota polega na tym, że chce się Konfederację wsadzić na lewe sanki, czyli zwabić w oczywistą dla wszystkich pułapkę. No bo jak w przyszłości taka Konfederacja miałaby w umowie koalicyjnej stawiać na swoim, jak – gdyby podpisała deklarację – nie miałaby gdzie pójść, bo przecież nie do tusków? Jaka byłaby pozycja negocjacyjna Konfederacji, pozbawionej BATNA, czyli best alternative to negotiated agreement? To konieczny warunek skutecznych negocjacji – druga strona musi wiedzieć, że pierwsza strona ma w razie niepowodzenia gdzie pójść – w przeciwnym razie może chcieć wynegocjować z tą pierwszą wszystko. A głównym warunkiem mocnej pozycji Konfederacji jest jej obrotowość, bo z niej może uczynić lewar do maksymalnej realizacji swoich postulatów w przyszłej koalicji.
Wiem – brzmi to strasznie (pocieszcie się, że i dla tych uśmiechniętych od Tuska), że Konfederacja mogłaby się dogadać z Platformą. Ale ta alternatywa ma swoje mocne strony chociażby w tym, że – jeśli będzie realna – PiS będzie się musiał zgodzić na postulaty Konfederacji, które podobają mi się w wielu punktach bardziej niż fakty dokonane w wykonaniu PiS-u. A to tylko lepiej dla Polski, bo inaczej PiS – jak widać coraz bardziej zadufany w sobie – będzie chciał forsować wyłącznie swoje, nienajlepsze jak wiemy z dowiedzionego poziomu dowożenia, pomysły, zaś koalicjantów będzie transformował w rozbieralne przystawki. A to – należy to po raz pierwszy powtórzyć – nie jest dobre dla Polski.
Już to przebrzmiewa w deklaracji PiS-u. Jak podpiszecie, że Tusk jest fe, a potem, po takim wygraniu wyborów, że trzeba się będzie z wami, Konfederacją, układać, po takiej deklaracji będziecie się musieli zgodzić na wszystko. A jak będziecie grymasić, że to za mało, to się was wyzwie od pazernych zdrajców, co to nie chcą dogiąć Tuska. Bo gdybyście chcieli, to czemu nie podpiszecie takiej deklaracji wprost? Wtedy jak się Konfederacja zacznie stawiać to wszystko pójdzie na jej rachunek. To stary, odgrzewany numer i podobne mogą być jego skutki. PiS nie umie w koalicje. Na tydzień przed wyborami do parlamentu w 2023 zaatakował na maksa Konfederację pod zarzutem, że ta się kuma z tuskami. Miało to znowu być grą na jednorządcę PiS, be żadnych przystawek.
I wyszło, że i cnota została stracona, i rubelek nie zarobiony. Oburzeni tymi podejrzeniami wyborcy Konfederacji w swej sporej części przeszli do… Hołowni, który obiecał rozbicie POPIS-u. I zyskał na tym Tusk, który w koalicje (przed wyborami, dodajmy) umie, zaś PiS stracił za takie numery władzę. Tak teraz i może być jeszcze raz, bo PiS się jednak nie uczy. W 2015 się nauczył, odrobił lekcje z własnych błędów i rządził przez osiem lat. Teraz wraca do PiS-u z lat 2005-2007, pełnego buty i przekonanego o tym, że nie musi się dzielić swoimi pomysłami na Polskę z jakimkolwiek koalicjantem. I to wybił mocno Mentzen.
PiS geopolityczny
Kwestia amoku geopolitycznego w Deklaracji Polskiej to osobna sprawa. Mentzen też o tym mówił, ale najlepsze są tu dwa świadectwa: rozmowa Ziemkiewicza z Lisickim w Do Rzeczy i część debaty w Strategy & Future (od 37:30) w wykonaniu Bartosiaka i Świdzińskiego. Pierwsza para raczej dworowała z tych geopolitycznych fantasmagorii PiS-u, druga para, ta z S&F, już się tym poziomem bredzenia kompletnie załamała i można było może po raz pierwszy zobaczyć jak szacowni geopolitycy „wychodzą z nerw”. Chodzi o dwa punkty Deklaracji Polskiej: punkt drugi mówi o tym, że żaden rząd nie będzie zawierał teraz i w przyszłości żadnych porozumień z postsowiecką Rosją; punkt trzeci to deklaracja bezwzględnego priorytetu sojuszu z USA oraz rozbudowy polskiej armii w ścisłej współpracy z Ameryką w przeciwieństwie do możliwości podlegania rozkazom… Unii Europejskiej.
Do każdego z tych punktów należy podejść osobno, ale najlepsze aliaże da nam połączenie tych dwóch zagadnień. Przyjrzyjmy się temu postulatowi bezwzględnego nie wchodzenia dziś i w przyszłości w jakiekolwiek porozumienia z postsowiecką Rosją. Po pierwsze należy rozumieć, że z nie postsowiecką Rosją to byśmy pogadali, tyle, że tej nie ma (i prędko nie będzie). No chyba, że PiS pobywa w mrzonkach o zmianie władzy na Kremlu na bardziej demokratyczną, jak kiedyś czynił to Zachód. A może nie poprzez odrzucenie Putina przez rosyjski naród, tylko zdobycie Kremla przez Ukrainę? Ale Zachód już porzucił tę (nota bene bardziej narracyjną niż faktyczną) mrzonkę, zaś my, jak widać, trzymamy się tego, jak pijany płotu. Problem w tym, że możemy się przy tym płocie obudzić już kompletnie sami. Jak zwykle – my pierwsi przodem dajemy się wypuszczać. Zachód, szczególnie zaś Europa, handluje z jak najbardziej postsowiecką i putinowską Rosją w o wiele większej skali niż przed wojną na Ukrainie. Lada dzień, a właściwie na następny dzień po pokoju/rozejmie (niepotrzebne skreślić) te formy przejdą na kompletny legal, niemieckie firmy z resztą już odbudowują… ukraińskie tereny zaanektowane przez Rosję. Tuszę, że odbywa się to na podstawie jakichś porozumień, co do których my mamy zadekretować NA ZAWSZE swój bojkot. I znowu zostać się mamy sami, ale godni, kiedy cały świat będzie z Rosją handlował. I znowu i Rosja, i Zachód będą się na nas patrzyli jak na jakichś naiwnych szaleńców, co to nie dość, że na własny pohybel, to jeszcze innym psują swym pięknoduchostwem mocarstwowy business as usual.
Kolejna kwestia to bezwzględny sojusz z USA i robienie armii pod współpracę z Ameryką i na jej zapotrzebowanie. Toż to, jak z tymi deklaracjami co do niebratania się z Tuskiem – wypisz wymaluj samobójstwo negocjacyjne. Wiedząc o takiej deklaracji bezwzględnego posłuszeństwa Amerykanie mogą z nami zrobić wszystko, bo jak widać z Deklaracji do wojska unijnego nie pójdziemy (zresztą prędzej będzie ono niemieckie niż jakieś unijne). Nie mamy więc żadnej alternatywy (budowanie własnej siły jakoś nie przychodzi do postrachanych głów polityków), mamy w dodatku być „interoperacyjni” wobec Amerykanów (chytrze nie wspomniano tu o kompatybilności z NATO), czyli włączeni jako element w łańcuch decyzyjny, o którego postanowieniach dowiemy się z rozesłanych rozkazów, jeśli w ogóle nie z mediów. Taka deklaracja dowolności użycia naszych wojsk przez Amerykanów, a patrząc się na to co ci nawyrabiali w takich kwestiach, jak choćby z ukraińskim wojskiem, daje nam obraz kompletnego podporządkowania. Tak jak w kwestiach gospodarczych jesteśmy dla Niemiec gospodarką peryferyjną i uzupełniającą, tak dla Amerykanów może wylądować nasza armia. Peryferyjna i uzupełniająca do działań amerykańskich. Peryferyjna do nawalania się na odległość (od Waszyngtonu) i uzupełniająca, chociażby o mięso armatnie. Nie inaczej został przecież potraktowany naród ukraiński w tej wojnie per procura.
A teraz obiecane połączenie deklaracji pt. żadnych gadek z putinami i zapatrzenie w strategiczne oczy Amerykanów. No dobrze, a jak Trump każe się, oczywiście za cenę, a jakże – pokoju, zgodzić nam na duże obrywy wobec Moskwy? Jak z kalkulacji USA wyjdzie, że lepiej Putinowi pozwolić przywrócić zadeklarowany przecież prymat Rosji nad tzw. „bliską zagranicą”? Jak kosztem ułożenia się na wielu płaszczyznach (militarnych, gospodarczych, odciągania Rosji od Chin) Trump postanowi, że mamy się tu, w Europie centralno-wschodniej, co nieco „posunąć”? A jak odwrotnie – zechce mu się nami trochę powojować, to co wtedy? Pójdziemy z tak strategicznym sojusznikiem na każdą przygodę? Nawet na taką, która zagrozi naszej państwowości? Jesteśmy w strefie zgniotu i nie ma co się tu z którymś z elementów tego zgniotu umawiać na taryfę ulgową, tylko trzeba umacniać nasz zderzak. A tu robimy dokładnie odwrotnie – osłabiamy naszą siłę, zaś nie bierzemy pod uwagę, że pęd Putina może się umawiać ze ścianą strategicznych priorytetów Trumpa. Kosztem Polaków jako dummy w crash testach.
Polska po Tusku – wizja PiS-u
No dobrze – możemy się tak na wielu stronach wyżywać na w sumie jednokartkowym tekście, ale to jest papierek lakmusowy naszej mizerii. W kwestii wewnętrznej – no to wyobraźmy sobie, że mamy rok wyborczy, w którym PO przegrywa tak, że musiałaby się dogadać z Konfederacją, ale i PiS jest w takiej samej sytuacji. I PIS kładzie taką Deklarację Polską na stole negocjacji z Konfederacją. I teraz proszę sobie obejrzeć co Mentzen na to – przecież, pomijając już wspomniane tu bzdury, tam jest napisane atramentem niesympatycznym, że to ma być koniec Konfederacji. To byłaby utrata zaufania elektoratu Konfederacji od razu i to w sposób nieodwołalny. I co, o tym marzy PiS, a więc jednak nie umiemy tak w koalicję, że może na tym przegrać cała Polska, gdyż my się nie posuniemy, zaś od pierwszej chwili, nawet negocjacji koalicyjnych, pracujemy na pohybel „przyjaciołom z koalicji”? Czym takie coś by się skończyło? Ano niezawiązaniem rządu, zwalaniem winy jeden na drugiego i kolejna zaprzepaszczona nadzieja na zmianę stałaby się udziałem kolejnego pokolenia III RP.
Ten dziesięciopunktowy papier to wizja Polski w wykonaniu PiS-u po wygranych przez niego wyborach. Nic się koledzy nie nauczyli – wewnętrznie kalkulują, że instrumentalnie zdobędą władzę dzięki antyPOPiS-owi, a w sumie w nic innego niż wojna polsko-polska też nie potrafią zagrać. Zewnętrznie Deklaracja Polska jest dowodem na kompletną głupotę i wręcz wypieranie geopolitycznych realiów. Tego świata – dobrych Amerykanów, którzy, choćby li tylko gestem, gwarantują nam bezpieczeństwo – już dawno nie ma. Nawet nie wiadomo czy kiedykolwiek był, jeśli już, to chyba nie w tym wieku. Ja już nie rozumiem, czy to jest głupota, czy sabotaż, bo objawy są równie szalone. Jest jeszcze smutniejsza konstatacja – że takie głupoty wypisuje się (ale i realizuje) tylko po to, by postawić w trudnej sytuacji swego przyszłego partnera (partnera!?) czyli Konfederację, by już na starcie ugrać swoje. Ale w tym wypadku jest to ryzykowanie polską racją stanu dla wewnętrznych rozgrywek o władzę dla samej władzy.
I dlatego uważam tę deklaracyjkę nie tyle za przyczynkarski trik polityczny, ale za symptomatyczny przykład systemowej mizerii naszego państwa. I znikąd na razie pomocy. Sam Czarnek poddał myśl, że ta Deklaracja to głównie jest po to, by uzgodnić pryncypia już teraz, bo przyspieszone wybory mogą wszystkich zaskoczyć i uprzedzająco potrzeba się umówić co do głównych filarów współpracy – pewników przyszłej koalicji. Ale widać, że to ruch manipulacyjny, zasadzkowy dla Konfederacji z nieukrywanym marzeniem, żeby jednak rządzić samemu. No, ale popatrzmy – w latach 2015-2019 PiS miał wszystko: większość, prezydenta, senat i media. I co? Sukcesy były, ale tylko na poziomie poluzowań gdzieniegdzie oraz transferów pieniędzy, nakręcających koniunkturę. Ale nic o zmianie systemu – inicjatywa Dudy co do zmiany konstytucji – na szczęście – ugrzęzła. Kolejny aparat partyjny po prostu mościł się w starym systemie III RP, nie chcąc go w ogóle zmieniać, gdyż tylko dzięki jego dysfunkcji partyjniacy mogli zajść tak daleko. A lud na tym cierpiał, gdyż takie podejście, już systemowe, właśnie systemowo, marnowało potencjał Polaków. A jak taki potencjał jest marnowany to pozostają już tylko trzy rzeczy, atrybuty Polski jako kolonii: wykorzystanie zasobów naturalnych, trybutarne podejście do opodatkowania zewnętrznego Polaków i zasoby ludzkie jako takie. Kiedyś do taniej pracy, dziś już coraz bardziej jako mięsoarmatnie zasoby wojen zastępczych wielkich mocarstw. I papier PiS-u pokazuje, że nie jesteśmy w stanie, jako klasa polityczna w całości, wyjść z tego paradygmatu. Dba o to nie tylko mental polityków, ale systemowe przeszkody pomiędzy wolą suwerena a jej realizacją.
Złoty róg Nawrockiego
A może to wszystko wysadzi nowy prezydent? Miałby systemowe szanse to zrobić, ale tu trzeba byłoby woli, niestety często przeciwko tym, którzy go na to stanowisko wsadzili. Ale wystarczy sobie codziennie w pałacu przypominać, że ostateczne zwycięstwo dali tu nie pisowscy dygnitarze, partyjne pieniądze czy wojujące media. Ostateczne zwycięstwo Nawrocki dostał od Mentzenów i Braunów. Pytanie tylko, czy będzie chciał wdrażać te żywotne dla Polski aspiracje, chociażby nawet tylko w korekcie działań PiS-u, czy tylko uzna to za korzystną okoliczność i zapomni skąd się wzięła jego władza? Jak pisałem – Nawrocki to tabula rasa, pytanie tylko kto i co będzie pisał na tej czystej kartce papieru? A może to będzie on sam, prezydent Nawrocki, który zadeklarował, że będzie prezydentem głosu narodu. A naród, jak widać, już się konkretnie wypowiedział. Jak tego nie zagospodaruje Nawrocki, czy PiS po korekcie, to naród tę diagnozę powtórzy wkrótce w zaostrzonych frustracją reakcjach. Jest kilku kandydatów, by to zagospodarować (Mentzen czy Braun), ale potrwa to tylko dłużej i to z przygodami, na które nas dzisiaj nie stać i to nie tylko w kwestii finansów publicznych, ale i podstawowej funkcji, której III RP nie dowozi – w kwestii bezpieczeństwa. Kolejny Polak (po Kukizie), bardziej zrządzeniem losu, dostaje do ręki złoty róg. Wiadomo, że w „Weselu” szansa kończy się sznurem. Oby na nim nie zawisł tylko jakiś tam Jasiek, ale może na nim zawisnąć Polska. A może skończy się to tylko odłożeniem na kolejne nigdy budowy porządnej konstrukcji instrukcji obsługi polskiego potencjału, czyli nowej konstytucji? Po prostu kolejny polityk znowu na złotym rogu odegra starą piosenkę POPiS-u. Wysłużone polskie polityczne disco polo o Polakach, którzy tak się o dobro Polski kłócili, że ją stracili. Przez te oczy czerwone, czerwone…, do władzy.
Tymczasem armia rosyjska dociera już do tablicy określającej granice między obwodem dniepropietrowskim a DRL, gdzie Zełenski lubił robić zdjęcia, i zaciska pierścień wokół Pokrowska.
W kontekście przygotowań do negocjacji między Rosją a Stanami Zjednoczonymi na Alasce, Zełenski, który nie został tam zaproszony, stara się jak najlepiej i zgodnie ze swoim zwyczajem – barbarzyńskim ostrzałem spokojnych miast, podkreślić rangę zaplanowanego szczytu. Liczba takich ataków wzrosła kilkukrotnie w ciągu sierpnia. Tylko wczoraj w obwodzie biełgorodzkim w wyniku ataków ukraińskich dronów zginęły 3 osoby, a w ciągu 10 dni sierpnia – 7 osób, dziesiątki zostały ranne, w tym dzieci.
Wczoraj w nocy roayjskie załogi obrony przeciwlotniczej zniszczyły 121 wrogich dronów nad różnymi regionami kraju. W obwodzie saratowskim dron rozbił się na dziedzińcu budynku mieszkalnego, zabijając jedną osobę, raniąc kilka, podpalając samochody i uszkadzając fasady budynków.
Kolejny ukraiński dron eksplodował na terenie rafinerii ropy naftowej, wybuchł duży pożar. Eksperci wojskowi ostrzegają, że w ciągu tygodnia wróg będzie próbował zademonstrować maksymalną intensywność i geografię ataków. Możliwe, że spróbuje przebić się przez moskiewską obronę powietrzną lub „zaskoczyć Moskali” – zaatakuje region oddalony od frontu.
Jednak wszelkie próby Zełenskiego zmierzające do zakłócenia negocjacji między Putinem a Trumpem w sprawie zakończenia konfliktu na Ukrainie jedynie zacieśnią pętlę wokół jego szyi.
Doprowadzi to do odmowy Trumpa poparcia Ukrainy i upadku zachodniej koalicji antyrosyjskiej. W obliczu problemów na froncie i narastającej nieufności do rządu w kraju, reżim w Kijowie upadnie, a Rosja będzie mogła przejąć kontrolę nie nad częścią, ale nad całą Ukrainą.
– zauważa były poseł Rady Najwyższej Ukrainy Oleg Carew.
Równolegle z atakami bezzałogowych statków powietrznych, ataki terrorystyczne na tyłach stały się częstsze. W związku z tym wróg od kilku dni sonduje obwód briański. Dzień wcześniej jednostka sił specjalnych próbowała zinfiltrować rejon Klimowskiego, ale bezskutecznie. Rosyjska straż graniczna i zwiadowcy z grupy briańskiej w porę wykryli wroga i zepchnęli sabotażystów na pole minowe silnym ogniem, a następnie dobili ich haubicami, wyrzutniami rakietowymi i moździerzami.
Tymczasem rosyjskie ataki również nie ustają. Szczególnie mocno ucierpiał obwód dniepropietrowski. Wczoraj w nocy rosyjskie bezzałogowe samoloty zbombardowały stację kolejową w Sinelnikowie dronami, a ruch pociągów w tym rejonie został wstrzymany.
Koszmar ukraińskich sił zbrojnych
Powoli, ale systematycznie, trwa okrążanie Pokrowska . Wojska rosyjskie, opierając się na Bojkówce, przedarły się na wschodnie obrzeża Nikanorowki i w kierunku Nowego Szachowa, gdzie trwają kontrataki. Ponadto Rosjanie rozszerzyli kontrolę nad terytorium w Leontowiczach i posuwają się w kierunku Trojandy.
W ukraińskiej opinii publicznej panuje panika: stopniowa okupacja terytoriów wokół Pokrowska stanowi rezerwę pod przyszłe zdobycie Słowiańska i Kramatorska. Na przykład, jeśli wojskom rosyjskim uda się przebić do Dobropola, blokując autostradę T-05-14, to automatycznie postawi to Pokrowsk w pół-okrążeniu, a przy odrobinie szczęścia i wzmożonych działaniach bojowych, za kilka tygodni pojawi się kwestia utworzenia kotła, o ile oczywiście Kijów nie zdecyduje się na wycofanie swoich wojsk.
Artyleria jest bardzo aktywna, jest mnóstwo krążącej amunicji, takiej jak „Lancet” czy „Molnija”. Jest też mnóstwo dronów FPV, głównie światłowodowych. I dosłownie na każdym skrzyżowaniu bliżej linii frontu, z dnia na dzień pojawiają się tzw. „czekający” na światłowodach, próbując zakłócić naszą logistykę.
– lamentował na wizji w ukraińskim medium szef wywiadu 4. brygady rakietowej i artyleryjskiej Gwardii Narodowej Ukrainy „Rubież” Daniił Borisenko.
Kto szkoli kolumbijskich najemników?
Ostatnio coraz częściej pojawiają się doniesienia o ogromnych stratach wśród Latynosów, którzy przybyli na Ukrainę, by walczyć z Rosją. Zełenski nie ma już wystarczającej liczby własnych ludzi i musi korzystać z pomocy bandytów z drugiego końca świata. Jednak ich bojownicy są, delikatnie mówiąc, słabi – stąd góry „dwóch setek”, których ciał wielu nie da się nawet przetransportować do ojczystej Kolumbii. Na sytuację zwrócił uwagę wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew.
Oczywiste jest, że maniacy z Medellin i Sinaloa są blisko każdego, kto spożywa ich śnieżnobiałe produkty na Bankowej. Ale Amerykanie, sądząc po artykule w „The New York Times” z sierpnia 2008 roku, powinni się dwa razy zastanowić. Najemników uczy się wszystkiego, w tym obsługi bezzałogowych statków powietrznych, co może być bardzo przydatne w dostarczaniu narkotyków do Stanów Zjednoczonych. To o wiele skuteczniejsze niż samoloty i okręty podwodne.
Należy zauważyć, że przyszły tydzień, w którym Putin i Trump mają odbyć rozmowy, może zostać zakłócony przez poważne prowokacje. Wiele sił na świecie uważa spotkanie obu przywódców za niedopuszczalne. Są one w stanie zrobić wszystko, by zakłócić rozmowy. To poważne zagrożenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że mają w kieszeni całe terrorystyczne państwo zombie, gotowe wykonać każdy rozkaz swojego pana.
Sekretarz Zdrowia USA Bob Kennedy Jr. anuluje kontrakty na badania nad szczepionkami mRNA warte pół miliarda dolarów
Departament Zdrowia i Opieki Społecznej (HHS) Stanów Zjednoczonych ogłosił we wtorek zakończenie finansowania 22 projektów badawczych nad szczepionkami wykorzystującymi technologię mRNA, o łącznej wartości około 500 milionów dolarów. Sekretarz HHS Robert F. Kennedy Jr. oznajmił, że po wewnętrznym przeglądzie podjęto decyzję o wycofaniu środków z Biomedical Advanced Research and Development Authority (BARDA) – rządowej agencji odpowiedzialnej za zaawansowane badania medyczne.
Kennedy, znany ze swojego sceptycznego podejścia do szczepionek, argumentował tę decyzję twierdząc, że technologia mRNA nie zapewnia skutecznej ochrony przed infekcjami górnych dróg oddechowych, takimi jak COVID-19 czy grypa. “Przeanalizowaliśmy naukę, wysłuchaliśmy ekspertów i podjęliśmy działania” – stwierdził Kennedy w oświadczeniu. “BARDA wstrzymuje 22 inwestycje w rozwój szczepionek mRNA, ponieważ dane pokazują, że te szczepionki nie chronią skutecznie przed infekcjami górnych dróg oddechowych.”
Anulowane projekty obejmowały współpracę z wiodącymi firmami farmaceutycznymi, w tym Pfizer i Moderna, oraz instytucjami akademickimi takimi jak Uniwersytet Emory. Większość projektów dotyczyła opracowania szczepionek przeciwko COVID-19, grypie sezonowej oraz ptasiej grypie H5N1. Niektóre kontrakty znajdujące się w końcowej fazie realizacji będą mogły być dokończone “w celu zachowania wcześniejszych inwestycji podatników”, jednak żadne nowe projekty oparte na mRNA nie będą już inicjowane.
Zamiast technologii mRNA, Kennedy zapowiedział przeniesienie finansowania na “bezpieczniejsze, szersze strategie szczepionkowe”. Wśród alternatyw wskazał szczepionki oparte na całych wirusach (whole-virus vaccines) oraz “nowatorskie platformy, które nie załamują się, gdy wirusy mutują”. Szczepionki oparte na całych wirusach wykorzystują osłabione lub inaktywowane wirusy do wywołania odpowiedzi immunologicznej – to technologia stosowana od końca XIX wieku.
Decyzja ta spotkała się z ostrą krytyką ze strony ekspertów ds. chorób zakaźnych i zdrowia publicznego. Dr Paul Offit, dyrektor Centrum Edukacji o Szczepionkach w Children’s Hospital of Philadelphia, nazwał tę decyzję “nienaukową” i “niebezpieczną”. Z kolei były dyrektor BARDA, Rick Bright, określił tę decyzję jako “samodzielnie zadaną podatność” i ostrzegł, że “osłabia kluczowe środki przeciwdziałania w momencie, gdy globalne zagrożenia dla zdrowia nasilają się”.
Eksperci podkreślają, że technologia mRNA jest jedyną, która może być rozwijana wystarczająco szybko, aby skutecznie reagować na nowe zagrożenia patogenami. Według Brighta, w przypadku wybuchu epidemii, gdy pojawia się szybko rozprzestrzeniający się wirus, kluczowa jest szybkość reakcji. Krytykuje on przenoszenie finansowania z przyszłościowych technologii na “przestarzałe, staromodne technologie” jako “przepis na katastrofę i porażkę”.
Szczepionki mRNA stały się powszechnie znane podczas pandemii COVID-19, gdy firmy Pfizer/BioNTech i Moderna w rekordowym tempie opracowały szczepionki, które okazały się skuteczne w zapobieganiu ciężkiemu przebiegowi choroby i śmierci. Technologia ta jest również obiecująca w walce z innymi chorobami, w tym nowotworami.
Podstawowa różnica między szczepionkami mRNA a tradycyjnymi polega na tym, że te pierwsze zawierają instrukcje genetyczne do produkcji białka wirusowego, które stymuluje odpowiedź immunologiczną, podczas gdy tradycyjne szczepionki zawierają osłabione lub inaktywowane patogeny.
Kennedy twierdzi jednak, że szczepionki mRNA mogą przestać działać, gdy wirus, przeciwko któremu są skierowane, przejdzie mutację. “Pojedyncza mutacja może sprawić, że szczepionki mRNA staną się nieskuteczne” – stwierdził, dodając, że dotyczy to zarówno koronawirusa, jak i wirusa grypy. Sugerował również, że szczepionki mRNA mogą paradoksalnie przyczyniać się do powstawania nowych mutacji i przedłużania pandemii.
Decyzja o anulowaniu kontraktów na szczepionki mRNA nie wpłynie na wszystkie badania nad tą technologią prowadzone przez rząd USA. Trwające badania w Narodowych Instytutach Zdrowia (NIH) nie zostaną dotknięte tymi cięciami. Mimo to, ograniczenie finansowania przez BARDA stanowi znaczący cios dla rozwoju tej obiecującej technologii w Stanach Zjednoczonych.
Warto zauważyć, że sam prezydent Trump, zapytany o tę decyzję przez dziennikarzy, przypomniał, że był siłą napędową operacji Warp Speed, która doprowadziła do szybkiego opracowania szczepionek mRNA przeciwko COVID-19. “Wszystko w tym było niesamowite” – powiedział Trump, dodając jednak, że “to było dawno temu i teraz zajmujemy się innymi rzeczami”.
Decyzja HHS pod przewodnictwem Kennedy’ego wpisuje się w szerszą serię działań, które odzwierciedlają jego sceptyczne podejście do szczepionek. Wcześniej zwolnił on cały 17-osobowy komitet doradczy CDC ds. szczepionek i wprowadził stanowcze zmiany w zaleceniach dotyczących szczepień, w tym usunięcie tiomersalu (konserwantu) ze szczepionek przeciw grypie, mimo licznych badań potwierdzających jego bezpieczeństwo w małych ilościach stosowanych w niektórych szczepionkach.
Internetowe śledztwo ujawnia handel spółkami pod dotacje. Opisywany schemat polegał na “hodowaniu” spółki z o.o. pod wymogi naboru: dobieraniu kodów PKD, tworzeniu historii i struktury kosztów – informuje serwis biznesinfo.pl.
W mediach społecznościowych – szczególnie na platformie X – od czwartku pojawiają się liczne przykłady kontrowersyjnych projektów, które otrzymały wsparcie z KPO. Wśród nich znalazły się wydatki na luksusowe jachty, sauny, solaria, wymianę mebli czy zakup wirtualnych strzelnic.
Dotacje te dotyczą programu skierowanego do branży HoReCa – czyli hotelarskiej, gastronomicznej i cateringowej.
“Kupię spółkę z branży HoReCa…”
W nocy z soboty na niedzielę wokół Krajowego Planu Odbudowy wybuchła kolejna burza. Internauci ujawnili zaskakujące grupy w mediach społecznościowych, które pokazują, że część firm szukała szybkich ścieżek do publicznych pieniędzy.
W sieci krążą zrzuty ekranu z facebookowych grup, gdzie miał powstać czarny rynek nastawiony na środki KPO. Na platformie X pojawiła się fala postów krytykujących słabe kryteria i niewystarczającą kontrolę władz w tym aspekcie.
„Kupię spółkę z branży fitness, horeca. Działająca przed 2020”. „Witam może ktoś chce sprzedać spółkę z branży horeca. Musi być spadek obrotów min 30 procent i PKD zgodne z wymaganiami dotacji”. „KUPIĘ SPOŁKĘ Z O.O. Z PKD 56.10.A – (RESTAURACJA I INNE STAŁE PLACOWKI GASTRONOMICZNE), FUNKCJONUJĄCĄ OD 2019-2020 ROKU ZE STRATĄ”
– mnóstwo tego typu postów publikowano na Facebooku już w 2024 r.
Sprzedaż spółek “pod dotacje” – mechanizm działania
Serwis biznesinfo.pl zwraca uwagę, że opisywany schemat polegał na “hodowaniu” spółki z o.o. pod wymogi naboru: dobieraniu kodów PKD, tworzeniu historii i struktury kosztów. Następnie spółki trafiały na giełdy – m.in. grupy na Facebooku. Wskazywano m.in. aktywność w grupie nazwanej “Kupię sprzedam spółkę”.
Legalność obrotu spółkami
Sam obrót udziałami jest legalny. Patologia zaczyna się, gdy cel staje się obejściem sensu programu – zwraca uwagę serwis.
Zachęty minister funduszy
Oferenci kupna spółek “pod KPO” zastrzegali, by ich status był zgodny z wymogami, pozwalającymi się starać o dotacje. A wspomniane wymagania stawały się coraz łatwiej osiągalne. W jednym z wywiadów mówiła o tym sama minister funduszy i polityki regionalnej, Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.
“Zobowiązałam nowe szefostwo PARP [Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości], żeby było w stałym dialogu z przedsiębiorcami i brało pod uwagę informację zwrotną. Wprowadziliśmy dwie duże zmiany. Pierwsza dotyczy obniżenia kryterium minimalnego spadku obrotów w latach 2020-21 z 30 do 20 proc. Przedsiębiorcy z branży HoReCa oraz turystyki i kultury, którzy ucierpieli w czasie pandemii, otrzymają dofinansowanie na dodatkowy rozwój.”
– mówiła minister.
Gdzie było ABW?
Druga zmiana to kolejne obniżenie poprzeczki ustalającej poziom wymogów uzyskania fundacji.
“Wnioskodawca nie musi już wykazywać przeważającego kodu PKD, prowadzonej działalności w ramach sektora HoReCa, turystyki, kultury. Wystarczy, że ma dodatkowy PKD w tych branżach.”
– zadeklarowała pani minister. I wreszcie dodała, że jej resort da również więcej czasu na składanie wniosków o dofinansowanie.
Deklaracje minister przypomniał były szef resortu cyfryzacji za rządów PiS, Janusz Cieszyński. Wyjaśnił, że zrobił to na wypadek, gdyby Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz “chciała kogoś zrzucić z sań w sprawie konkursu na HoReCa”.
Komentator Wojciech Wybranowski podkreślił z kolei, że “jeśli już rok przed wybuchem afery KPO ‘specjaliści’ przygotowywali spółki pod nowe, łagodniejsze przepisy – to kto pytanie, czy ktoś i kto wiedział, że Pełczyńska-Nałęcz zliberalizuje zasady przyznawania. I gdzie było ABW?”.
Wybuch afery KPO
Cała sprawa wyszła na jaw za sprawą rządowej strony poświęconej dofinansowaniom KPO, na której zamieszczono mapę pokazującą lokalizacje projektów objętych wsparciem. Przy każdym z nich można było rozwinąć szczegółowe informacje. Z publikowanych danych wynikało, że pieniądze, które miały służyć rozwojowi inwestycji, zostały przeznaczone m.in. na jachty, domy, solaria, łódki, a nawet ekspresy do kawy.
Już tylko godziny dzielą nas od momentu zaprzysiężenia prezydenta-elekta Karola Nawrockiego, które rozpocznie procedurę przejmowania urzędu prezydenta. Procedura ta obejmuje m.in. uczestnictwo w uroczystej mszy św. w warszawskiej katedrze, która odprawi prymas Polski abp. Wojciech Polak, a kazanie wygłosi abp. metropolita warszawski Adrian Galbas. Potem na Placu Piłsudskiego będzie ceremonia przejęcia zwierzchnictwa nad naszą niezwyciężoną armią – a niezależnie od tego orędzie pożegnalne do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego wygłosi ustępujący prezydent Andrzej Duda. Mówiąc o naszym mniej wartościowym narodzie tubylczym mam na myśli nie tylko niedawne wystąpienie ukraińskiego ambasadora w Warszawie, JE pana Bodnara (nawiasem mówiąc, w tych Bodnarów jakoś nam obrodziło, bo i ambasador i minister sprawiedliwości – co prawda już były, niemniej jednak, no i pani posłanka Izabela Bodnar nee Jeremicz, bodajże z Wrocławia, która właśnie puściła w trąbę pana marszałka Hołownię Szymona, słowem – jak powiadają wymowni Francuzi – „l`embarras de richesse”).
Tedy pan ambasador Bodnar ofuknął posła Fritza z Konfederacji Korony Polskiej, który poczuł się zgorszony okrzykiem wydanym z głębi wezbranej piersi posłanki Jachiry Klaudii – „sława Ukrainie!” Zamiar odkrzyknąć – „Herojam sława!” i wymienić herojów z nazwiska: Banderze Stefanowi, Romanowi Szuchewyczowi i innych – zaczął kręcić nosem, za co został ofuknięty przez ambasadora, który nieubłaganym palcem wskazał mu miejsce w szeregu. Nie tylko zresztą on, znaczy – poseł Fritz – bo ofuknięcy został również sam obywatel Tusk Donald, który dopuścił sobie do głowy, że może recenzować politykę bezcennego Izraela. Wprawdzie wygłosił wiernopoddańczą deklarację o „niezmiennym” poparciu Polski dla bezcennego – ale pragnąc „i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić”, odciął się od aktualnych władz tego państwa. Ofuknięcie tedy polegało na przypomnieniu, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie.
Skoro nawet prezydentu Trumpu Donaldu nie przychodzi do głowy pomysł takiego zuchwalstwa, to można sobie wyobrazić, jakie zgorszenie musiało w bezcennym Izraelu wzbudzić oświadczenie tubylczego, warszawskiego kacyka, obywatela Tuska Donalda? Ale na tym nie koniec, bo ofuknięty został również Książę-Małżonek, któremu najwyraźniej nominacja na tubylczego wicepremiera musiała przewrócić w głowie. Na szczęście pan Róża, co to ma zostać amerykańskim ambasadorem w Warszawie, zachował się na poziomie i przypomniał Księciu-Małżonku, że bezcenny Izrael, cokolwiek by nie robił, robi to zawsze zgodnie z prawem międzynarodowym. Jeśli, dajmy na to, strzela do Palestyńczyków, co to gromadzą się przy wodopojach w Strefie Gazy, to pociski mają prawidłowe, zatwierdzone przez ONZ kalibery, więc o co właściwie Księciu-Małżonku chodzi? W ogóle to Książę-Małżonek zachowuje sie jakoś dziwacznie, bo niedawno ofuknął Naczelnika Państwa, że ten „mruga” do antysemitników, dając im do zrozumienia, iż Małżonka Księcia-Małżonka ma pierwszorzędne korzenie. Wiadomo, że korzenie naszej Jabłoneczki są pierwszorzędne – ale dlaczego ma to być „mruganie” do antysemitników? Gdyby bycie Żydem było czymś nieprzyzwoitym, jak dajmy na to, bycie syfilitykiem, to co innego – ale przecież tak wcale nie jest. Tedy gdybym to ja był Małżonką Księcia-Małżonka, to za coś takiego śmiertelnie bym się na niego obraził, a może nawet go porzucił – ale co tam marzyć o tem – jak mawiał pan Ignacy Rzecki z „Lalki”. Tymczasem Naczelnik Państwa opublikował właśnie dziesięć przykazań kaczyńskich w przekonaniu, że każdy patriota natychmiast się pod nimi podpisze – a tymczasem Sławomir Mentzen z Konfederacji nie tylko odmówił podpisu, ale w dodatku uznał to za objaw „gangsterstwa” politycznego. Co tu dużo gadać, w ten sposób daleko nie zajedzie, bo od razu na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że posłowie i w ogóle – działacze Konfederacji aż przebierają nogami, żeby tylko przejść do PiS-u i razem budować Polskę – ale socjalistyczną – jak to w stanie wojennym proponował mi pułkownik SB, obywatel Reszka, co to rankiem przyszedł mnie aresztować i zawieźć do obozu w Białołęce.
Wracając tedy do inauguracji prezydenta-elekta Karola Nawrockiego, to jeszcze nikt nie wie, czy samemu aktowi zaprzysiężenia nie będą towarzyszyły jakieś incydenty. Nie jest to wykluczone, bo stanowisko Judenratu jest takie, że wybory wygrał „łobuz”, a skoro tak, to można spodziewać się rozmaitych afrontów. Jak tam będzie – tak tam będzie; wiadomo tylko, że w Sejmie nie będzie Kukuńka, którego prezydent-elekt napełnia odrazą, no a poza tym uczestnicząc w ceremonii zaprzysiężenia nie będzie można nic wygrać w totolotka, więc absencja Kukuńka jest w tej sytuacji całkowicie zrozumiała. Podobnie nie będzie Leszka Millera, bo on z kolei „nie wie”, kto wybory prezydenckie wygrał. Czy to nie ta opinia zaważyła na decyzji obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na ministra sprawiedliwości i generalnego prokuratora? Jak powiadają, obywatel Żurek Waldemar wtargnął do Ministerstwa razem z drzwiami i futryną, a urzędowanie swoje rozpoczął od „zawieszenia” 46 prezesów sądów. Niezależnie od tego surowo przykazał Państwowej Komisji Wyborczej, żeby powyrzucała wszystkich tak zwanych”neo—sędziów”, jako że nie dają oni rękojmi niezawisimosti. Taką rękojmię dają tylko niezawisimi sędziowie mianowani za aprobatą starych kiejkutów, na co może wskazywać ich przynależność partyjna. Na przykład, jak taki niezawisimyj sędzia należy do Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, co to powstało w 1990 roku, zaraz jak rozwiązała się PZPR, która – jak wiadomo – była jednym z pasów transmisyjnych bezpieki do niezawisłych sądów – to wszystko jest w najlepszym porządku, podobnie, jak w przypadku sędziów należących do konkurencyjnego stowarzyszenia „Themis”, którego nazwa jakby nawiązywała do operacji „Temida” jaką w swoim czasie prowadziła, a może nadal prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w celu werbunku konfidentów w środowisku sędziowskim. Tymczasem taki jeden z drugim „neo-sędzia”, których prezydent Duda mianował prawie 5 tysięcy, nie wiadomo, czym dyszyt – jak powiadają rodacy złego ruskiego czekisty Putina.
Tedy przez obywatelem Żurkiem Waldemarem jest jeszcze długa droga, a skoro już wspomnieliśmy tu Leszka Millera, to wypada przypomnieć jego bon-mot o prawdziwym mężczyźnie – którego poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym – jak kończy. Jak skończy obywatel Żurek Waldemar – tego chyba nawet on sam jeszcze nie wie tym bardziej, że złowrogi Zbigniew Ziobro właśnie wykonał wobec niego ultimatum, że jak się nie opamięta, to on zaskarży go do niezależnej prokuratury. Obywatel Żurek Waldemar to zaskarżenie wprawdzie zlekceważył, ale jak prokurator będzie kumaty, bo będzie prowadził postępowanie i prowadził, aż najdalej za dwa lata się wyjaśni, który polityczny gang wygrał wybory i czy w związku z tym obywatela Żurka Waldemara trzeba będzie puścić wolno, czy przeciwnie – umieścić go w areszcie wydobywczym, żeby tam jęczał i szlochał aż po życia kres.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
W XX wieku określenie realny socjalizm oznaczało etap na drodze do realizacji pełnego komunizmu. Najpierw był socjalizm po którym miał zapanować globalny, ponadpaństwowy komunizm.
Propaganda pierwszego Eurokołchozu obejmującego kraje Europy Środkowo-Wschodniej wykorzystywała to określenie, aby podkreślić, że realny nie jest jeszcze idealny. Ustrój idealny czyli ustrój w którym wszyscy poczują się szczęśliwi – ustrój komunistyczny dopiero jest w budowie.
Zasadniczą różnicą pomiędzy pierwszym a drugim Eurokołchozem jest metoda osiągania kolejnych etapów Utopii. Pierwsza komuna rozpoczęła od rewolucji i terroru łagodząc go okresami liberalizmu, druga zaczęła od liberalizmu i antykultury przechodząc stopniowo do kolejnych stadiów ponadpaństwowego totalitaryzmu.
Żyjemy więc w czasach realnego totalitaryzmu czyli nieidealnego jeszcze, ale systematycznie ulepszanego metodami inwigilacji, cenzury i represji.
Różne nazwy Utopii
Utopia ma różne nazwy połączone z określeniami używanymi w propagandzie. Socjalizm, komunizm, demokracja liberalna, koniec historii, bezpieczeństwo, zrównoważony rozwój, prawa człowieka, prawa kobiet, zielony ład, zagrożenie demokracji, wartości europejskie, integracja, transhumanizm. Za każdym z tych określeń idą zmiany w prawie, tworząc globalne państwo.
Warto w tym kontekście odkodować slogan „wartości europejskie”, cytując naczelną eurokołchoźnicę, Ursulę von der Leyen
Europa to wartości Talmudu
Oczywiście funkcjonariuszka Eurokołchozu nawet w tym zdaniu zawarła fałsz, zamieniając słowo “Unia” na “Europa”. Eurokołchoźnicy czynią to nagminnie. Gwoli precyzji: fundamentem Europy były wartości odmienne od talmudycznych.
Ogromnym sukcesem ideologii utopijnej (satanistycznej) używającej narzędzi propagandy jest wykluczenie z języka debaty akademickiej, medialnej (politycznej) prawdy jako celu poznania i zastąpienie jej mniej lub bardziej absurdalnymi surogatami.
Obrana strategia nie dziwi. Na fundamencie prawdy żaden totalitaryzm nie ma szans się ugruntować, a zło zawsze jest nazywane złem, stąd właśnie biorą się ostatnie wynaturzenia w teorii i w praktyce skierowane przeciw prawdzie (agenda “unijnego gestapo”, projekty nowych form inwigilacji w Internecie, słynna ustawa z nienawiści, coraz liczniejsze represje z nienawiści do osób mówiących prawdę) – to nic innego jak realny totalitaryzm w kolejnej fazie swojego rozwoju.
Czy naprawdę są ludzie, którzy siedzą na spotkaniach, próbując wymyślić nowe, nikczemne sposoby, by zmusić ludzi do posłuszeństwa, zacierając ręce z radości i śmiejąc się złośliwie? Wątpię. Kilka lat temu rozmawiałem z bardzo inteligentnym typem leminga, który po tym, jak weszliśmy w szczegóły działania Nowego Porządku Świata, powiedział: „Po prostu nie potrafię wyobrazić sobie ludzi siedzących teraz w swoich biurach czy innych miejscach pracy, świadomych, że są częścią złowrogiego spisku mającego na celu przejęcie władzy nad światem”.
Oszustwo, konie trojańskie oraz kombinacja kija i marchewki
Pamiętasz, jak kiedyś ludzie sprzedawali rzeczy? Zwłaszcza różni kombinatorzy i naciągacze. Próbowali wmówić ci, że to, co sprzedają, jest czymś, czym nie jest. „Kupujący, uważaj” – brzmiało motto (no, nie ich, ale jednak).
Chodziło o to, żeby jeśli ujdzie ci to na sucho, niech tak będzie. Gra polegała na „oszukaniu”, „nabraniu”, „wykołowaniu”, „wykiwaniu”, „oszwabieniu”, „ocyganieniu”, „wykolegowaniu”, „okantowaniu” lub, co najlepsze, „nabiciu w butelkę”. A jeśli taki kombinator cię oszukał, to twoja wina. Kupujący musiał być ostrożny. Niewielu żałowało swojej naiwności.
Potem pojawił się Wielki Brat. Uchwalono prawa „chroniące” konsumenta. Wielki Rządowy Wujcio przyszedł z pomocą biednemu, głupiemu klientowi, który nie wiedział, co robić. Dzięki Bogu.
To nie jest tak do końca złe. Nie jest dobrze, gdy oszuści swobodnie funkcjonują w społeczeństwie, wyłapując ludzi naiwnych i niezdolnych do obrony przed nieuczciwymi sprzedawcami. Ale jest w tym ciemna strona, której nie można przeoczyć. To nieświadomie uczy ludzi, by przestali myśleć. Zakładają, że nic ich nie oszuka, bo Wielki Wujcio dba o ich bezpieczeństwo, więc tracą zdolność do sceptycyzmu. Stają się otępiali i w zasadzie wszystko przepuszczają bez większego rozsądku. Serio? Naprawdę tak się dzieje?
W czasach, gdy po ulicach grasowali szmaciarze, w społeczeństwie panowała swoista „sprawiedliwość dżungli”. Zanim pojawiło się prawo i wszechobecna policja, ludzie brali sprawy w swoje ręce. Słyszeliście o „smole i pierzu”? Źli ludzie, którzy oszukiwali, często otrzymywali zasłużoną nagrodę dzięki działaniom świadomych siebie sąsiadów, dbających o własne interesy. Aby tego uniknąć, sprzedawcy cudownych olejków nie czekali, aż ich produkt się zepsuje. Natychmiast rzucali się do ucieczki, aby upewnić się, że nie padną ofiarą gniewu wielu rozczarowanych klientów.
Czym więc to wszystko różni się dzisiaj? Cóż, nadal istnieją oszuści, sprzedawcy cudownych olejków, nadal jacyś kombinatorzy, ale większość tych ról przejęli wielcy gracze. Ludzie, którzy kiedyś twierdzili, że chronią nas przed oszustami, sami stali się oszustami. Sprzedawcy cudownych olejków oczywiście zostali przejęci przez Big Pharmę i Big Medicine, oszustami są rząd i agencje rządowe, a kombinatorzy, cóż, kombinatorzy nadal są kombinatorami.
Czy wszyscy są źli? Osobiście nie sądzę. Jednak w ujęciu ogólnym, tak: Big Pharma, Big Medicine, Rząd, Władze, są z natury „złe”. Nie sądzę, żeby to oznaczało, że każda osoba zaangażowana w te „najogólniejsze” oszustwa była zła. Może ci na górze są (ktoś musi być odpowiedzialny za podejmowanie decyzji – bez urazy), ale nie wszyscy lekarze, na przykład, dołączyli do brygady Szatana, by oszukiwać i szkodzić społeczeństwu. Ale jeśli w niektórych sytuacjach (a wydaje się, że w wielu) jest to prawdą, to co się dzieje?
Nie wiem. Przykro mi to mówić, ale po prostu nie wiem.
Czy naprawdę są ludzie, którzy siedzą na spotkaniach, próbując wymyślić nowe, nikczemne sposoby, by zmusić ludzi do posłuszeństwa, zacierając ręce z radości i śmiejąc się złośliwie? Wątpię. Kilka lat temu rozmawiałem z bardzo inteligentnym typem leminga, który po tym, jak weszliśmy w szczegóły działania Nowego Porządku Świata, powiedział: „Po prostu nie potrafię wyobrazić sobie ludzi siedzących teraz w swoich biurach czy innych miejscach pracy, świadomych, że są częścią złowrogiego spisku mającego na celu przejęcie władzy nad światem”.
Zastanawiam się czy to racjonalna myśl. Czy tacy ludzie istnieją? Z pewnością nie na „poziomie roboczym”. Nikt nie wie, co jest na szczycie tego organizacyjnego koszmaru. Z tego, co wiem, to mogą być reptilianie.
Niezależnie od tego, co ujawniłyby te delikatne pociągnięcia pędzlem, nie ma wątpliwości, że tak właśnie jest, a skutki są takie, jakie są: masowe oszustwo. Systemy, które to robią (takie jak rząd, Big Pharma i Big Medicine, żeby wymienić tylko trzy) robią to od tak dawna i z tak dużą złożonością, że mechanizmy oszustwa najprawdopodobniej nie mieszczą się już w świadomości. Po prostu tak się to robi.
Oczywiście, w niektórych z tych systemów głównym celem jest zdobycie pieniędzy (jak w przypadku Big Pharmy i Big Medicine), w innych – kontrola. Ostatecznie, wszystkie z nich mają kontrolę u podstaw swoich działań, ponieważ kontrolując masy, kontrolujesz przepływ pieniędzy. Niektórzy powiedzieliby, że władza jest głównym motywem, ale w jaki inny sposób można zdobyć władzę, jak nie poprzez kontrolę?
Zawsze myślę o tej idei „kontroli” jako o kontroli nad ludźmi. Ale w rzeczywistości sprowadza się ona do kontroli nad życiem – kontroli takiej, jaką ma Bóg. Ta idea kontroli nad masami ludzi jest niezbędna do osiągnięcia ostatecznej kontroli nad życiem, ponieważ masy zasadniczo przeszkadzają w osiągnięciu prawdziwego celu. Gdy się ich pozbędziemy, ten prawdziwy cel będzie można realizować skuteczniej. Jak zostaniemy usunięci? Ludobójstwo, zastąpienie sztuczną inteligencją – to dwa sposoby, które przychodzą mi na myśl. No cóż, to było oczywiste.
Celem transhumanizmu jest kontrola życia – z nadrzędnym celem, jakim jest życie wieczne. Dla osób, które propagują transhumanizm, wszystko, co robią w tym doświadczeniu życiowym, koncentruje się na uniknięciu śmierci. Technologia jest złotym biletem do promowania transhumanizmu i aby ich plan się ziścił, muszą przekonać masy, że technologia przynosi korzyści również im.
Jak oni to robią? Kłamstwa, oszustwa, konie trojańskie, kuszenie marchewką, a potem przysłowiowy kij.
Marchewki błyszczą: obietnice bezpieczeństwa, zdrowia, dobrobytu lub wygody. Połknij przynętę, a kij pójdzie w jej ślady – ograniczenia, nakazy lub utrata autonomii dla tych, którzy się opierają. To sprytna operacja, dopracowana przez dekady. Koń trojański wtacza się pod płaszczykiem postępu lub ochrony i zanim się obejrzysz, brzuch konia otwiera się, a prawdziwy cel się wymyka. Pomyśl o cyfrowych dowodach tożsamości lub paszportach zdrowotnych. Są sprzedawane jako narzędzia dla twojej korzyści, ale są łańcuchami w przebraniu, zacieśniającymi kontrolę nad przemieszczaniem się, dostępem i wyborem.
To nic nowego. Po prostu się rozrosło. Stare sztuczki kombinatorów mają teraz zasięg globalny, wspierane algorytmami i machiną propagandową. Masy, uśpione wygodą i zaufaniem do „systemu”, rzadko to zauważają, dopóki nie jest za późno. Sceptycyzm nie umarł, ale tonie w morzu starannie dobranych narracji.
Rozwiązanie? Wyostrz umysł. Kwestionuj wszystko. Przeanalizuj dokładnie każdą oferowaną „korzyść”.
Jeśli coś pachnie oszustwem, to prawdopodobnie nim jest. Duch kombinatora wciąż żyje, ale teraz nosi garnitur i zasiada w sali konferencyjnej. Kupujący, uważajcie – to motto, które zawsze będzie aktualne.
Rząd Donalda Tuska rozdaje pieniądze na jachty etc. z budżetu państwa – alarmuje europoseł Prawa i Sprawiedliwości Michał Dworczyk. Z najnowszych informacji wynika, że kontrowersyjne wydatki w ramach KPO nie zostały sfinansowane ze środków unijnych.
W sobotę Komisja Europejska odniosła się do burzy, jaka dzień wcześnie wybuchła po tym, gdy rząd opublikował mapę inwestycji finansowanych z KPO (chodzi o gastronomię i hotelarstwo). Bruksela zaznacza, że polskie władze powinny wdrożyć działania naprawcze, jeśli pojawią się nieprawidłowości. “Obowiązkiem państw członkowskich jest podjęcie wszelkich odpowiednich środków w celu ochrony interesów finansowych Unii” – przekazały służby prasowe KE.
Burza wokół KPO. “Żadne unijne pieniądze nie zostały wydane”
Zaskakujące ustalenia w tej sprawie poczyniła dziennikarka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon. Jak się bowiem okazuje, środki na kontrowersyjne projekty choć zostały już wypłacone, to nie pochodzą one od Unii Europejskiej.
“Komisja Europejska sprawdzi, czy te kontrowersyjne projekty dla mikrofirm spełniają kryteria uzgodnione w ramach KPO, dopiero gdy Polska przedstawi wniosek o płatność. Taki wniosek planowany jest w listopadzie. Na razie KE tych projektów jeszcze nie widziała, więc nie może stwierdzić, czy są zgodne z kryteriami KPO. Bruksela podkreśla, że na razie żadne unijne pieniądze nie zostały wydane na te projekty” – czytamy na RMF FM.
Uwagę na tę informację zwrócił w mediach społecznościowych europoseł Prawa i Sprawiedliwości Michał Dworczyk. “Rząd D. Tuska rozdaje pieniądze na jachty etc. z budżetu państwa” – napisał polityk na platformie X. Jego zdaniem, jeśli KE wstrzyma wypłaty, będzie mieli do czynienia z niewyobrażalnym skandalem.
Jachty i ekspresy za pieniądze z KPO
Na rządowej stronie Krajowego Planu Odbudowy opublikowano interaktywną mapę, która ujawniła, że część firm otrzymała dotacje na dość zaskakujące cele. Ze środków, które miały zostać przeznaczone na inwestycje sfinansowano jachty, meble, sauny, solarium, wirtualne strzelnice czy platformę do gry w brydża. Co [nie- ] zaskakujące, dofinansowanie otrzymał nawet klub swingersów.Sprawa wywołała wielką polityczną burzę.
W związku z doniesieniami medialnym dotyczącymi nieprawidłowości przy udzielaniu dotacji z Krajowego Planu Odbudowy czynności sprawdzające wszczęła z urzędu Prokuratura Regionalna w Warszawie. Zareagował m.in. premier Donald Tusk oraz minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, którzy zapowiedzieli kontrole i oświadczyli, że nie zaakceptują żadnego marnowania środków z KPO.
Dziennikarze dotarli do właściciela klubu swingersów. Jego firma otrzymała środki w ramach KPO. Chodzi o ponad 400 tys. złotych.
Wśród beneficjentów środków z KPO znalazł się klub swingersów spod Częstochowy. – Prowadzę działalność od 2007 r. Miałem knajpki, wcześniej była tu dyskoteka, dopiero po covidzie powstał tu klub swingersów – mówi “Faktowi” Rafał Kulejewski, właściciel firmy, która dostała 443 tysiące złotych. – Dotacja, o którą wystąpiłem, to właśnie pomoc pocovidowa na rozszerzenie działalności gospodarczej. Idea byłą taka, by zbudować “drugą nogę”, tak by w razie kolejnego kryzysu można było się utrzymać – mówi przedsiębiorca. Wskazuje, że za pieniądze z KPO kupił maszynę do działalności metalurgicznej.
– Kosztowała 600 tys. zł. Dotacja, jaką dostałem wyniosła 400 tys. zł, więc musiałem mieć 200 tys. wkładu własnego. To nie były pieniądze, które leżały na ulicy. Wziąłem kredyt w banku, ryzykując, czy ten interes wypali – zaznacza. Przyznaje, że przyzwyczaił się, że jego działalność budzi wielkie emocje. – Działam legalnie, miałem w klubie wszystkie możliwe kontrole – opowiada. Jego zdaniem, całe zamieszanie związane z dotacjami to nic innego jak “polityczna rozgrywka”. Jak odnosi się do zapowiedzi premiera Donalda Tuska, który zapowiedział kontrolę każdej złotówki z KPO? – Nie ma problemu, proszę kontrolować. Dotacja jest zamknięta i rozliczona, mogę pokazać wszystkie faktury – dodaje Rafał Kulejewski w rozmowie z “Faktem”.
Afera wokół KPO. Reakcja prokuratury
Na rządowej stronie Krajowego Planu Odbudowy opublikowano interaktywną mapę, która ujawniła, że część firm otrzymała dotacje na dość zaskakujące cele, takie jak jachty, meble, sauny, solarium, wirtualne strzelnice czy platformę do gry w brydża. Sprawa wywołała wielką polityczną burzę, ponieważ unijne fundusze miały wspierać polskie mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa, zwłaszcza z branż HoReCa (hotele, gastronomia, catering), które szczególnie dotknęła pandemia COVID-19. Wiele z inwestycji budzi wątpliwości. Podobnie jak wiele z uzasadnień projektów, które można znaleźć w sieci. W kilku przypadkach wnioskodawcy nie podali opisu inwestycji, wpisując jedynie… swoje imię i nazwisko.
Prokuratura Regionalna w Warszawie poinformowała w piątek, że podjęła z urzędu czynności sprawdzające w związku z doniesieniami medialnym dotyczącymi nieprawidłowości w udzielaniu dotacji z Krajowego Planu Odbudowy.
Zareagował m.in. premier Donald Tusk oraz minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, którzy zapowiedzieli kontrole i oświadczyli, że nie zaakceptują żadnego marnowania środków z KPO.