Zielony Ład doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności.

Do czego doprowadzi Zielony Ład? Bryłka odpowiada wiceministrowi Kołodziejczakowi

12.05.2024 do-czego-doprowadzi-zielony-lad

Zielony Ład doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności z krajów trzecich – ostrzega Anna Bryłka z Konfederacji, komentując wypowiedź nt. klimatycznych wytycznych wiceministra rolnictwa Michała Kołodziejczaka.

Władza – niezależnie czy PiS-u czy PO – bardzo lubi stosować pewnego rodzaju szantaż. Otóż jeśli ktoś śmie skrytykować działania władzy w jakimś zakresie, to od razu pada zarzut, że robi to w interesie Rosji i Białorusi. Tak jakby nie można krytykować w interesie Polski.

Taki właśnie zabieg postanowił zastosować wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak. Komentując na łamach radia RMF FM piątkowy protest rolników i „Solidarności”, którzy sprzeciwiali się klimatycznemu Zielonemu Ładowi, wiceminister zauważył wprawdzie, że  pakiet ma „pewne” wady, ale o rezygnacji z klimatycznych szaleństw nie chciał słyszeć.

Ja tylko taką tezę postawię. Najbardziej na wycofaniu zapisów rozwojowych zależy dzisiaj Rosji i Białorusi, która chciałaby nas uzależnić od swoich paliw kopalnych – stwierdził Kołodziejczak.

Słowa te w mediach społecznościowych skomentowała Anna Bryłka, która w Konfederacji jest ekspertem od wszelakich unijnych regulacji.

„Realizacja Europejskiego Zielonego Ładu w rolnictwie doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, następnie utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności z krajów trzecich: Ukrainy, Rosji czy państw z Mercosur” – napisała polityk Konfederacji.

„Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych poddał analizie ekonomicznej założenia Europejskiego Zielonego Ładu. W scenariuszu wprowadzenia EZŁ tylko w UE: „światowa produkcja rolna spada o 1%, do czego przyczynia się spadek produkcji rolnej w UE o 12%!!! W proponowanym modelu obliczeń wszystkie inne regiony realizują wzrost produkcji rolnej, dążąc do zastąpienia utraconej produkcji (i handlu) UE” – dodała Bryłka.

Wybory olane

Wybory olane dziennikzarazy

11 maja, wpis nr 1264

Kończy się nam triada wyborcza, która pogrążyła Polskę w elekcyjnym wzmożeniu. Każde z tych wyborów były ważne i inne, ale to te pierwsze – parlamentarne – ustawiły wszystko. Trendy się przeniosły na następne elekcje, sflagowienie plemienne się utrwaliło i nawet zaatakowało doły samorządowe. Rządzą nami plemienne totemy zamiast kompetencji. Ale – sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Pora się więc zająć tą końcówką, czyli wyborami do europarlamentu. Ja tu już o tym pisałem, co tam o nich sądzę – głównie, że są one papierkiem lakmusowym mizerii polskiej polityki, bo wystarczy tylko poświecić złotem z Brukseli, aby cała klasa próżniacza z ustami kiedyś pełnymi zawołań co do swej publicznej misji, porzuciła nawę państwową na rzecz sutego jurgieltu za klepanie unijnych dyrektyw. Okazuje się, że smutnym ideałem, końcem kariery politycznej jest u nas emeryturka u obcych. Ale popatrzmy i na suwerena.

Truizmem jest mówienie, że w demokracji suweren ma to, na co zasłużył. To prawda, ale nie do końca. Pomiędzy wolą wyborcy a jej zbiorową realizacją stoi wiele systemowych zapór. Nie przesadzę, jeśli w skrócie opiszę je, jako zapory przed wejściem nowych elementów do gry politycznej. W sumie struktura ustalona przy Okrągłym Stole jest powielana do dziś, trochę tylko mutuje, częściej w nazwach partii niż w nazwiskach, bo jednym z kluczowych czynników zmiany politycznych osobistości nie jest wola wyborcy, ale… biologia. Po prostu wymierają. Czyli, jak pisał jeden uczony prześmiewca, jest jak z nauką – jej rozwój stymulują pogrzeby. Czasami… wymuszone.

Ale głównym czynnikiem zniekształcającym wolę ludu w jej realizacji jest (w Polsce) śmiertelny duet proporcjonalnej ordynacji wyborczej z progami wyborczymi oraz system finansowania partii. Mały nie ma prawa się przedrzeć. Tylko dla pozoru używa się tu argumentu, że rozdrobnienie jest fatalne, podaje się za przykład początki III RP kiedy kilkuosobowe partie, często egzotyczne, powodowały, że ciężko było składać większość. Trzeba było mnożyć stanowiska, by zadowolić plankton. Lepiej więc miało by być, jak będzie partii mniej, będą siłą rzeczy większe i łatwiej będzie rządzić. Ale to tylko narracyjny pretekst, by – nielicznym poszukującym – uzasadnić dlaczego są te progi. W rzeczywistości ten układ hoduje gigantów i prędzej musisz się do nich zapisać, niż sam wejdziesz ze swoją inicjatywą. Musisz więc pochylić głowę przed którymś plemiennym totemem, a ten ma swoje dogmaty, często, coraz częściej – sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, prędzej z lojalnością mafii.

W tym imadle – ordynacja proporcjonalna i finansowe faworyzowanie dużych, czyli istniejących partii – narodził się polski fenomen: dwupartyjny system polityczny z proporcjonalną ordynacją. W przypadku dwupartyjnych układów politycznych najczęściej mówimy o rezultacie wyborów wedle ordynacji większościowej: tu mamy pierzastego węża, kuriozum biorące wszystkie wady tego politycznego oksymoronu. Mamy dwa obozy, zaś jego reprezentantów wybierają obozów tych szamani. Ordynacja do europarlamentu to już pierzasty wąż na wrotkach, bo tam dochodzi jeszcze wedle systemu Hare’a-Niemeyera, do swoistego „przeskakiwania” mandatów pomiędzy okręgami. Jeszcze bardziej nie wiadomo jak to się dzieje, że człowiek daje kartę na Kowalskiego a wychodzi z cylindra Nowak. 

Ale niepokoi dziś w tych wyborach jeszcze coś. Jest pewien skutek do omówienia a dopiero potem zajmiemy się jego przyczyną. Zazwyczaj w analizach robi się odwrotnie, ale tak lepiej nam wyjdzie pewna dramaturgia. Skutek polega na tym, że te europejskie wybory cieszą się mniejszym zainteresowaniem. W tych obecnych prognozuje się także znacznie słabszą frekwencję, choć czynią to ludzie, którym ostatni frekwencyjny rekord z wyborów 15 października zawrócił w głowie i podwyższył fantasmagoryczne oczekiwania. Ale, trzymając się tej diagnozy o niższej frekwencji, należy zastanowić się kto więc pójdzie, a kto nie pójdzie na te wybory.

Z logiki wychodzi, że pójdzie do urn tzw. elektorat twardy, czyli ultrasi obu plemion. Stąd mamy nieciekawą kampanię wyborczą, bo nakierowaną na mobilizację twardego elektoratu obu obozów. NIKT nie mówi PO CO się wybiera do tej Unii, z jakim programem dla Polski. Mobilizacja elektoratu głównie polega na tym, żeby namówić do uczestnictwa nie z powodów programowych przecież (bo tu mamy plemienne zawierzenia), tylko takich, że trzeba iść, bo jak my nie pójdziemy, to tamci pójdą i będzie kłopot. Czyli znowu polityka, w tym wypadku międzynarodowa, na potrzeby lokalnych potyczek plemiennych. Cała III RP i powód jej międzynarodowej miałkości. Będzie więc gadanie „na tamtych”, powrót (powrót? a czy to się kiedyś w ogóle skończyło?) do czarno-białego świata wojny polsko-polskiej.

No dobrze, a kto NIE pójdzie? Czyli gdzie jest to źródło obniżenia frekwencji pomiędzy wyborami. Totemiarze – wiadomo, pójdą, bo są rozgrzani wciąż tą wojenką, jedni, by się utrzymać, drudzy, by się odkuć. A ci, co nie pójdą, a wcześniej poszli? Ta różnica, to grupa, która wierzyła, że coś zmieni idąc na wybory parlamentarne, ale nie wierzy w to samo w wypadku wyborów europarlamentarnych. Innego powodu tej różnicy nie widzę. A to oznacza, że większość z fanów lokalnej sprawczości swego głosu nie wierzy w jego siłę w tych drugich wyborach. A może nie tyle nie wierzy, ale jest to dla tej grupy rozstrzygnięcie po prostu nieważne.

A to błąd, bo to nieprawda. Coraz więcej władzy przechodzi z państwa na Unię. To jej – jak widać z tej postawy suwerena lekceważone – działania mają coraz większy wpływ na losy naszych rodaków. Do tej pory Bruksela była gdzieś za politycznymi górami, taka „wyimaginowana wspólnota”. Coś tam sobie uchwalali, w Europarlamencie odbywają się jakieś kuriozalne boje o krzywiznę banana. Brukseli zależało na takim image, po to by suweren w tamtym kierunku nie patrzył, co najwyżej znowu powielał swoje polityczne lokalne wybory, tym razem w skali międzynarodowej kontrybucji w projekcie unijnym. Czyli miała to być i jest, zabawa dla zaangażowanych. Tylko wtedy nie będzie niespodzianek, jak się w tę formalinę nie zaplącze jakiś nowy, nieprzewidywalny element.

I ci nieidący tego nie widzą. Że ich obojętność się coraz bardziej mści. Bo Unia ma coraz więcej do gadania, jest elementem, który niewidocznie dla wprawionego oka, ogarnia coraz to większe połacie naszej rzeczywistości. Bez debat, powoli, w różnych kierunkach, cierpliwie i skutecznie. W związku z tym wyborca prędzej rzuci się do gardła swego lokalnego wybrańca, choć ten będzie realizował brukselskie inicjatywy, klepnięte zaniechaniem elekcyjnym tegoż wyborcy. Te wybory są kluczowe, gdyż jeśli tak to pójdzie, że utrwali się obecny układ, to w nowym-starym rozdaniu będą podejmowane już kluczowe decyzje – wystarczy, że klepnie się odejście od zasady weta w kluczowych obszarach, to nie w Europarlamencie, gdzie gardłują po próżnicy europosłowie, ale w Radzie Europejskiej, gdzie siedzą rządy, będzie już można sobie tylko popatrzeć co z Europą będzie robić Berlin, w lekkiej osi z Paryżem. O tym będą te wybory. Jak pójdzie dobrze dla starego układu (a innego na razie nie widzę, bo nie ma eurosceptycznej międzynarodówki – czemu by the way?, nie wiem…), to znajdziemy się w autorytarnym państwie, wspartym o zielone łady, hordy pigmento-pozytywnych inżynierów i lekarzy na naszych ulicach, ostateczną de-industrializację kontynentu, bidę i prześladowania normalnej normalności.

Nieobecny wyborca tego nie widzi, że jest to w jego rękach, ale zobaczy skutki swych zaniechań. I żeby mi potem nie było kwiku, że „oj, d..a boli”. Europarlament jest ciałem fasadowym i wybory do niego, w oparach ułudy sprawczości, mogą ekscytować właśnie tylko ultrasów, którzy w to wierzą. Ale Europarlament jest łątką jednodniówką, ma do wykonania jedno zadanie, po czym można uznać, że jego rola się skończyła – ma zaakceptować zaproponowanego szefa Komisji Europejskiej. I jak to prześpi, klepnie jakieś kolejne kuriozum, to już po herbacie. A więc choćby tylko dlatego jednego aktu warto o niego powalczyć.

Ale nieobecni przy urnach rezygnują z tej szansy. Ja tam nie jestem od działań profrekwencyjnych. Wcale nie uważam, zwłaszcza po akcji wzmożeniowej Jagodzian, że większa frekwencja to lepsza reprezentatywność woli ludu. Broń boże! To tylko szerszy współudział w dziele, na który się – zaraz po wrzuceniu do urny głosu – nie ma wpływu, a który to udział będzie używany przez omnipotentną klasę polityczną do legitymizowania wszystkich i dowolnych działań. A lud będzie w to wierzył, że tak chciał, bo inaczej musiałby stanąć przed lustrem i plunąć sobie w twarz za to, że po raz kolejny dał się zrobić w konia.

Wyborca zaciśniętych zębów tym razem nie pójdzie do urn wybierać mniejsze zło. To zło się samo wybierze, tylko czy rzeczywiście będzie ono mniejsze…?

Ale kochanieńcy – kończy się karnawał wyborczy. Trudne decyzje, choć już podjęte, lecz odłożone na czas wyborczy, zostaną już tylko zakomunikowane. Lepiej już było. Tak, nawet za PiS-u. Przychodzi czas surowości i prawdy. No, może prawda będzie przykrywana kolejnymi wrzutkami co do zakresu zaudytowanego złodziejstwa PiS-u. Ale nie da się długo siedzieć bez chleba na igrzyskach. Zacznie burczeć w brzuszkach. Wszystkim. Pozostanie więc surowość. Ciekaw jestem, czy zapotrzebowanie na nią będzie tak duże, że da się ją uzasadnić już tylko… wojną.  

Napisał Jerzy Karwelis

==============

mail:

Przecież p. J. Karwelis dobrze wie, że to nie parlament rządzi Unią E.

Polska Kuwejtem Europy? Dlaczego tak nie jest i komu zależy na energetycznym grabieniu Polaków?

Polska Kuwejtem Europy? Dlaczego tak nie jest i komu zależy na energetycznym grabieniu Polaków?

12.05.2024 Marcin Rola polska-kuwejtem-europy

Kopalnia. Węgiel. Energetyka. Prąd.
Kopalnia węgla. Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay

Benzyna już zaraz będzie kosztowała osiem złotych za litr, węgiel już sięga blisko trzy tysiące złotych za tonę. Jak to się dzieje, że w kraju, w którym właściwie śpimy na węglu, zwanym przez fachowców czarnym złotem, zaraz nie będzie NICZEGO, cytując klasyka?

Czarne złoto…

Przypominam sobie rok 2016 i protesty, które organizowaliśmy pod Ministerstwem Gospodarki w obronie słynnej Kopalni Krupiński, która miała być sprzedana za bezcen, rzecz jasna Niemcom. Bardzo to sprytnie wymyślili, bo chcieli to zrobić poprzez spółkę krzak naprędce założoną w Wielkiej Brytanii. Wtedy nam się udało, ale postarajmy się odpowiedzieć na pytanie, o co tutaj właściwie chodzi. Dlaczego w państwie, w którym właściwie śpimy na węglu, węgiel jest sprowadzany z innych państw?

Eksperci szacują, że Państwo Polskie jest bardzo bogatym państwem, bogatym nie tylko pięknym, dumnym narodem, ale także złożami, które posiadamy pod ziemią. Liczby, o których słyszałem od fachowców aż zapierają dech w piersiach. Polska ma być bogata i bezpieczna energetycznie na przynajmniej 200-300 lat poprzez swój największy skarb, jaki ma pod ziemią, czyli węgiel, tzw. „czarne złoto”. Polecam obejrzeć serię programów, jakie zrobiłem w tym temacie, włącznie ze słynną debatą na temat Kopalni Krupiński, gdzie gościłem między innymi ekspertów Krzysztofa Tytko, byłego dyrektora Kopalni Czeczot i Krzysztofa Adamczyka, eksperta ds. złóż naturalnych. Już wtedy Panowie prezentowali ekspertyzy, z których jasno wynika, że gdyby w Polsce wprowadzić tzw. system zgazowania węgla, bylibyśmy bezpieczni energetycznie na ponad 200 lat. Z naszego bardzo kalorycznego węgla nie tylko moglibyśmy otrzymywać gaz, ale także prąd, czyli nie tylko my moglibyśmy być bezpieczni, ale także moglibyśmy eksportować ten jeszcze w tym momencie dziejowym jakże cenny pierwiastek i sprzedawać go innym państwom.

Polska Kuwejtem Europy?

Niegdyś w jednym z moich programów w Telewizji wRealu24 stworzyłem powiedzenie: Polska powinna być Kuwejtem Europy! Dokładnie tak uważam i dziś, Śląsk powinien być gospodarczym i ekonomicznym centrum Polski i także Europy. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory, mimo tylu próśb, tylu protestów, tylu listów, spotkań i programów, jakie zrobiliśmy z ekspertami w tej dziedzinie, nic nie jest robione w tym aspekcie. Przecież bylibyśmy bezpieczni jako państwo nie tylko energetycznie, ale także gospodarczo, a co za tym idzie militarnie, zdrowotnie itp. Pieniądz, tym bardziej ten zarobiony na własnej energii, daje potężną przestrzeń suwerenności.

Klimatyczne agentury wpływu chcą zniszczyć Polskę KLIMATYZMEM?

Niestety komuś bardzo zależy na tym, by Polska nigdy nie stała się państwem suwerennym poprzez swoją własną energię. No właśnie, komu? Zauważmy, ilu namnożyło się nam pseudo-ekspertów od klimatu, którzy non stop brylują w TVP lub TVN, bredząc ciągle, jakim to człowiek jest potworem i jak wyniszcza środowisko naturalne. Jakoś w Chinach, USA, Rosji, Indiach czy Niemczech, nikomu to nie przeszkadza i fedrują, i palą węglem, jak trzeba dzień i noc. Zauważcie Państwo, że zły jest tylko polski węgiel. Dlaczego?

Do tego dochodzi cała ta narracja sekt klimatycznych i generowanie problemu, którego de facto nie ma. O co tutaj chodzi? Ano chodzi o ogromne pieniądze i władze nad złożami naturalnymi.

KULISY MANIPULACJI, CZYLI JAK TEORIE SPISKOWE STAŁY SIĘ FAKTEM?

W mojej książce „Kulisy manipulacji, czyli jak teorie spiskowe stały się faktem?”, dogłębnie opisuję ten proceder. Sytuacja wygląda tak, że jeśli Polacy się prędko nie ogarną, to zaraz stracimy nie nasze srebra: w mojej o

Po to właśnie tworzy się te wszystkie pseudo polityki klimatyczne czy ministerstwo klimatu lub zaprasza do Polski Grecię HAŁDERJU Thunberg.

Jeśli myślicie, że chodzi tu naprawdę o jakiś klimat, to jesteście w dużym błędzie, tu chodzi wyłącznie o grabież naszego majątku narodowego. Do przemyślenia, bo drę się o tym od lat. Miło byłoby, żeby choć raz Polska była przed szkodą, a nie po szkodzie.

Feministra Kotula o swoich planach: „Pójdę do piekła i zawiążę pakt z diabłem”

Minister Kotula o swoich planach: „pójdę do piekła i zawiążę pakt z diabłem”

Autor: CzarnaLimuzyna , 12 maja 2024

Od pewnego czasu siły nieczyste są zbyt oczywiste, aby je pomijać, zbywając milczeniem ich aktywność, szczególnie gdy chodzi o spełnienie diabelskich obietnic. Rozumie to chyba Katarzyna Agata Kotula, która ogłosiła na wczorajszej paradzie k+lgtb+p-f zamiar zawarcia paktu z ojcem kłamstwa, diabłem.

Nie wiadomo czy chodzi o całkiem nowy pakt czy „tylko” o sporządzenie aneksu do już podpisanych cyrografów dość licznej awangardy akolitów.

Po związki partnerskie, po równość małżeńską, po ustawę o uzgodnieniu płci, po godność i prawa człowieka dla społeczności lgbt pójdę do piekła i zawiążę pakt z diabłem. /link/

źródło grafiki: Pinterest

Wybrany sojusznik w walce z normalnością mnie nie dziwi, ale miejsce spotkania, już tak. “Władca tego świata” dysponuje lojalnością wielu ziemskich rezydentów, w tym aktywnym awatarem znanego eksperta, którego słynna opinia na temat jabłka zapoczątkowała jego długotrwałą, trwającą do dziś, kadencję. Profesor Diabelski nie figuruje już tylko jako alegoria, ale jest ostatnio widywany w wielu miejscach jednocześnie: Watykan, Tel Aviv, Moskwa, Kijów, Nowy Jork, Berlin, Londyn, Bruksela… Pracowite dni i noce spędza też na licznych spotkaniach pod szyldem Unii Antyeuropejskiej, ONZ, WHO, WEF. Wszystko dla dobra ludzkości. Ale to nie ja będę wyznaczać miejsce i formę kontaktów pani minister, która być może ma ochotę pogłębić dotychczasową zażyłość podróżując do samego źródła lewicowych pomysłów.

Ministerstwo Nienawiści

Na co dzień Kotula, zawołanie herbowe wypier…ć!, pełni swoje obowiązki na poziomie służącej w ministerstwie „Równości”. Nazwa ministerstwa jest myląca z powodu swoistej nieaktualności. Jeszcze niedawno lewica postulowała równość polegającą na zrównaniu kłamstwa z prawdą, zła z dobrem, patologii z normą. Aktualnie chodzi o „tolerancję represywną”, czyli o aktywne zwalczanie normalności.

Nawiązując do tego wątku Kotula poinformowała również o zbliżającym się terminie procedowania ustawy o „mowie nienawiści”.

W rzeczywistości ma to być ustawa o prawie do nienawiści. Nowelizacja będzie ułatwiać lewicy okazywanie nienawiści i „uprawomocniać” stosowanie represji. Oczywiście, wszystko w trybie odzyskanego niedawno monopolu na lewo- rządność.

Sformułowanie „ o uzgodnieniu płci”, które padło z ust Kotuli na przemówieniu podczas parady również należy do nowomowy. W praktyce chodzi o ustawę  „o fałszowaniu płci”. Lewica, która twierdzi, że pleć nie jest zdeterminowana przez biologię, kłamie. O płci decydują chromosomy płci:

Chromosomy płci (heterochromosomy, allosomy) – chromosom X i chromosom Y, oba determinujące płeć osobnika. Kobiety mają dwa chromosomy X. Mężczyźni mają jeden chromosom X i jeden chromosom Y /słowniczek pojęć genetycznych/

Gdyby płeć nie zależała od biologii nie byłaby potrzebna aż tak drastyczna ingerencja w biologię ludzkiego ciała polegająca na kastracji, obcinaniu piersi, usuwaniu jajników, operacjach plastycznych oraz nieustannym dawkowaniu hormonów i innych preparatów, łącznie z psychotropami.

A co z wampirami i antysemitami?

źródło grafiki: Pinterest

Kończąc kpiną w formie parodii przypomnę, że o swoje prawa upominają się również wampiry. Wampirom chodzi o prawo do tworzenia krótkotrwałych, lecz legalnych związków z ludźmi, co nie zawsze jest łatwe z powodu wampirofobii.

W kolejce do równouprawnienia czekają wilkołaki, a tuż za rogiem ukrywają się udręczeni flejofobiąfleje (od flejtucha), tuż obok z odrobiną nonszalancji – abnegaci, sojusznicy antykultury. Wciąż walczą o miejsce w zbyt wąskim parytecie – kradnący inaczej.

Godność wymienionych przeze mnie przedstawicieli odmiennych fascynacji lub ich zupełnego braku powinna być zagwarantowana  kartą praw podstawowych, a u niektórych specjalnie chroniona prawami  “nie człowieka”.

O autorze: CzarnaLimuzyna

Pogłośność jasna i agenci

Pogłośność jasna i agenci

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    12 maja 2024 michalkiewicz

Ładny interes! Ledwo wyjechałem na pięć dni w sentymentalną podróż na Litwę i Łotwę, a już w naszym nieszczęśliwym kraju wybuchła istna sodomia i gomoria. Jeszcze nie zdążyłem na dobre poddać się sentymentom, a już światem wstrząsnął dreszcz oburzenia na wieść, że jakiś 16-latek rzucił cocktailem Mołotowa w kierunku warszawskiej synagogi. Oczywiście policja natychmiast go złapała, dając tym samym dowód swojej wyjątkowej sprawności i wiarygodności, co natychmiast nasunęło mi podejrzenia, że z jakichś zagadkowych powodów ów młody człowiek zwyczajnie został wynajęty, z taką oto instrukcją: wiecie, rozumiecie, młodzieńcze. Macie tu cocktail Mołotowa. Rzućcie nim w stronę synagogi – ale tak, żeby nikomu nic się nie stało. My was zaraz złapiemy, ale nic się nie bójcie, bo w naszym fachu nie ma strachu.

Oczywiście trzęsący się z oburzenia świat nie miał już głowy do zajmowania się ostatecznym rozwiązaniem kwestii palestyńskiej w Rafah w Strefie Gazy, więc gabinet wojenny bezcennego Izraela mógł bezpiecznie podjąć decyzję o kontynuowaniu operacji ostatecznego rozwiązania, mimo groźnego kiwania palcem w bucie przez amerykańskiego twardziela, prezydenta Józia Bidena, który teraz musi podlizywać się wszystkim dookoła, żeby go znowu wybrali na prezydenta. Aby jednak i on nie stracił prestiżu, to znaczy – żeby nie wyglądało, iż premier Netanjahu olewa go ciepłym moczem, dał on na użytek amerykańskich twardzieli przedstawienie, że prawicowi ekstremiści, co to uczestniczą w wojennym gabinecie jedności narodowej, postawili go pod ścianą, odgrażając się, że w razie odstąpienia od ostatecznego rozwiązania wywrócą mu rząd o góry nogami.

Na takie dictum prezydent Biden przestał grozić palcem w bucie, bo i on wie i my wiemy, że gdyby dzisiaj w bezcennym Izraelu rozleciał się rząd jedności narodowej, to następnego dnia świat by się zawalił, do czego miłujące pokój Stany Zjednoczone w żadnym wypadku dopuścić nie mogą. Tedy niech w tej całej Gazie dzieje się co chce, bo przecież nie ma takiego poświęcenia, którego nie można by ponieść dla ratowania pokoju światowego.

A tymczasem powoli nadszedł dzień Świętego Floriana, w którym swoje święto obchodzą straże pożarne. Z tej okazji podniosłe przemówienie pod adresem strażaków, a pana komendanta w szczególności wygłosił kandydujący do Parlamentu Europejskiego minister spraw wewnętrznych, pan Marcin Kierwiński. Zaraz na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby pan minister Kierwiński był narąbany, jak autobus, że aż plątał mu się język. Najwyraźniej jednak pan minister musiał być o możliwości pojawienia się fałszywych pogłosek zawczasu poinformowany, bo ledwo tylko zakończył swoje płomienne przemówienie, zaraz udał się na komendę rejonową policji, żeby go przebadano alkomatem, a kiedy to się stało, triumfalnie pokazał opinii publicznej dowód swojej trzeźwości, zapowiadając jednocześnie, że każdego kto będzie wspomniane fałszywe pogłoski powtarzał, zaciągnie przed niezawisły sąd, który z takim zuchwalcem zrobi porządek.

Żeby jednak jakoś wyjaśnić pewne zagadkowe nieprawidłowości w przemówieniu, ogłoszono, że ich przyczyną była pogłośność. Myślę, że to wyjaśnienie na dobre zagości w naszym politycznym wokabularzu, ale gwoli nadania mu charakteru poważnego, to znaczy – medycznego, dobrze byłoby ową pogłośność opatrzyć przymiotnikiem, na przykład – pogłośność jasna. Skoro może być pomroczność jasna, na którą – jak pamiętamy – zapadł w swoim czasie syn Kukuńka, to dlaczego mielibyśmy sobie żałować jasnej pogłośności? Taka pogłośność może trafiać nawet najzacniejsze głowy, podobnie jak choroba filipińska, która w swoim czasie rzuciła się – ale nie na głowę, ani nawet na szyję, tylko na goleń – panu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Cała Polska ze współczuciem oglądała katiusze, jakie z tego tytułu przechodził na cmentarzu w Charkowie, więc jeśli ktoś nie chciałby wierzyć w pogłośność jasną, to zaraz wracze stwierdzą u niego sławną schizofrenię bezobjawową, a niezawisłe sądy nakażą takiego niedowiarka umieścić w polit-izolatorze.

Jeszcze nie ucichły echa odkrycia nowej jednostki chorobowej w postaci pogłośności jasnej, a tu się okazało, że sędzia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, pan Tomasz Szmydt, akurat przebywający na urlopie, pojechał na Białoruś, gdzie poprosił o azyl polityczny. Zaraz niezależne media głównego nurtu przypomniały, że pan sędzia Szmydt, działając wspólnie i w porozumieniu ze swoją ówczesną małżonką, uczestniczył w tak zwanej, aferze hejterskiej, która polegała na odkrywaniu rozmaitym niezawisłym sędziom różnych wstydliwych zakątków. Podobno małżonka pana sędziego zorientowała się, że odkrywając wstydliwe zakątki źle się bawi i nie tylko zaprzestała hejterstwa swego, ale nawet przeskoczyła na jasną stronę Mocy, niczym w swoim czasie pan mecenas Giertych i podobnie jak i on, przepoczwarzyła się w tak zwaną sygnalistkę. Konkretnie polegało to na tym, że nadal odkrywała wstydliwe zakątki, tylko komu innemu i z innych pozycji. Dla pana sędziego Szmydta musiało to być przeżycie traumatyczne do tego stopnia, że nie tylko rozstał się z żoną, ale – jak już wspomniałem – wyjechał na Białoruś, gdzie poprosił o azyl.

Wkrótce jednak sentymentalno-prywatniacki wątek sprawy pana sędziego Szmydta został wyparty przez wątek wywiadowczy. Tajniacy z ABW zaczęli gorączkowo sprawdzać, co też taki niezawisły sędzia, jak, dajmy na to, pan Szmydt, mógł wiedzieć, to znaczy – czy wszedł w posiadanie jakichś tajemnic państwowych, które następnie mógłby przekazać złowrogiemu Aleksandrowi Łukaszence. Jeśli nawet i wszedł, to nigdy się o tym nie dowiemy, a to z uwagi na tajemniczy charakter tych tajemnic.

Jeśli o mnie chodzi, to stawiam na to, iż pan sędzia Szmydt mógł się dowiedzieć, którzy sędziowie są konfidentami, zwerbowanymi jeszcze przez Wojskowe Służby Informacyjne, a którzy zostali zwerbowani przez ABW w ramach tzw. Operacji „Temida. Na podejrzenie, że coś może być na rzeczy, naprowadza nas okoliczność, iż nagle został uruchomiony ostatni szef Wojskowych Służb Informacyjnych, których, jak wiadomo, od 2006 roku już „nie ma”, pan generał Marek Dukaczewski. Pan generał pochodzi z porządnej, ubeckiej rodziny i nawet przeszedł stosowne przeszkolenie w Moskwie, ale – jak wyjaśnił – właśnie dzięki temu przeszkoleniu amerykańscy bezpieczniacy uznali go za swoją umiłowaną duszeńkę, podobnie jak kiedyś generała Reinhardta Gehlena, który u Hitlera kierował formacją Fremde Heere Ost, co się wykłada: Obce Armie Wschód.

Wygląda na to, że nikt tak nie będzie służył demokracji, jak szubrawcy, czy to hitlerowscy, czy to komunistyczni. Toteż i pan generał Dukaczewski zaraz powinność swej służby zrozumiał i oświadczył, że jego zdaniem pan sędzia Tomasz Szmydt musiał być agentem. Ładny interes!

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Elektryczność: Nie 30 zł, a 30 proc. !!! – Polacy nie zdają sobie sprawy ze skali podwyżek cen energii. A ci u koryta – oszukują.

8 maja 2024 pch24/nie-30-zl-a-30-proc-polacy-nie-zdaja-sobie-sprawy

Nie 30 zł, a 30 proc. Polacy nie zdają sobie sprawy ze skali podwyżek cen energii

Nie o 30 zł, jak zapowiadała minister klimatu, ale a o 30 proc. wzrosną rachunki za prąd po odmrożeniu cen energii w lipcu, alarmują eksperci. Bez działań osłonowych, kosztujących budżet 6 mld zł, pełen wzrost cen energii spowodowałby wzrost rachunków o aż 65 proc. To tylko dowód na katastrofalne skutki, jakie dla polskiej gospodarki oznacza dalsze forsowanie radykalnej polityki klimatycznej Brukseli. 

Rząd Donalda Tuska podjął decyzję o „odmrożeniu” cen energii od lipca br., co skutkować będzie gwałtownym wzrostem rachunków za prąd. Minister Klimatu i Środowiska, Paulina Hennig-Kloska przekonywała, że jednak na skutek działań osłonowych „ceny energii będą akceptowalne prawie dla wszystkich, a dla tych, dla których nie będą, będzie bon energetyczny”.

Zdaniem ekspertów, wzrost cen energii będzie dużo wyższy niż obiecywali przedstawiciele rządu. „Od lipca rachunki za prąd, mimo działań osłonowych rządu, wzrosną o 30 proc., a nie o 30 zł, jak zapowiadała jeszcze niedawno minister klimatu Paulina Hennig-Kloska” – alarmuje serwis money.pl. Z analizy banku BNP Paribas wynikało, że w drugiej połowie 2024 r. rachunki za prąd wzrosną o około 15-25 proc.

Natomiast pełne uwolnienie kosztów energii, do poziomu zgodnego z zatwierdzoną przez URE w grudniu ubiegłego roku taryfą (739 zł), oznaczałoby wzrost rachunków o około 65 proc. (z uwzględnieniem kosztów dystrybucji i podatków).

Wczoraj rząd przyjął projekt ustawy o bonie energetycznym, który można otrzymać od 1 sierpnia br. Będzie to jednorazowe świadczenie pieniężne przeznaczone dla ok. 3,5 mln gospodarstw domowych o niższych dochodach. Przewidziane będą dwa progi dochodowe: do 2500 zł dla gospodarstw jednoosobowych oraz do 1700 zł na osobę dla gospodarstw wieloosobowych. Ze wsparcia będą mogli skorzystać np.: emeryci ze świadczeniem poniżej minimalnej emerytury, a także emeryci i renciści, których świadczenie jest równe najniższej emeryturze. Obecnie wynosi ona 1780,96 zł.

Wysokość bonu energetycznego będzie zależała od liczby osób w gospodarstwie domowym. I tak, gospodarstwom jednoosobowym będzie przysługiwało wsparcie w kwocie 300 zł, dwu- i trzyosobowym – 400 zł, gospodarstwa liczące od czterech do pięciu osób otrzymają 500 zł, a sześcioosobowe i większe – 600 zł – podano w komunikacie. Jeśli w gospodarstwie domowym wykorzystywane będą źródła ogrzewania zasilane energią elektryczną, wartość bonu energetycznego wzrośnie o 100 proc. W zależności od wielkości gospodarstwa wyniesie zatem od 600 do 1200 zł.

Jak podała KPRM, na realizację działań osłonowych rząd zamierza przeznaczyć ponad 6 mld zł.

Źródło: dorzeczy.pl / PAP PR

Duchowość to nie ezoteryka – tylko rozum!

Duchowość to nie ezoteryka – tylko rozum!

Filip Obara pch/duchowosc-to-nie-ezoteryka-tylko-rozum

Słowo duchowość kojarzy się współczesnemu człowiekowi z medytacją i wschodnimi wierzeniami. Ale problem ten występuje nawet u katolików! Wydaje nam się, że duchowość to coś trudno uchwytnego – niemal eterycznego – podczas gdy zdrowa nauka o człowieku upewnia nas, że duchowym nazywamy przede wszystkim to, co… rozumne!

Żyjemy w czasach ogromnego zamętu nie tylko religijnego, ale dotyczącego samego pojęcia duchowości. Przyczyną tego stanu rzeczy jest nieznajomość tego, jak dusza została przez Stwórcę „skonstruowana”. Ale – co istotne dla osób niewierzących – nauka ta bynajmniej nie została wynaleziona przez Kościół, lecz pochodzi od najwybitniejszych greckich filozofów, nieznających nawet Starego Testamentu i żyjących wiele wieków przed Chrystusem!

Wiedza o tym, że jesteśmy istotą psychofizyczną i o tym, jak zbudowana jest i jak działa nasza dusza, to wiedza absolutnie nieodzowna (przynajmniej na ogólnym poziomie), abyśmy mogli prawidłowo funkcjonować w życiu osobistym i w społeczeństwie.

Kiedyś zajmowała się tym psychologia, której nazwa została zaczerpnięta od greckiego psyche i oznaczała po prostu naukę o duszy. W czasach nowożytnych psychologia przestała być całościową nauką o człowieku, a została sprowadzona do roli badania behawioralnych i biochemicznych uwarunkowań ludzkich zachowań. Stopniowo wypierano też samo pojęcie ludzkiej duszy, które odkryli poganie wyłącznie przy pomocy przyrodzonego rozumu.

Kryzys wiedzy o duszy kryzysem człowieczeństwa

Człowiek jest jednością psychofizyczną. Zarówno wprowadzanie dualizmu, jak i negowanie wartości jednego z tych dwóch elementów – duszy (ateizm) bądź ciała (gnoza) – prowadzi do poważnych błędów w rozumieniu człowieczeństwa, a w konsekwencji do błędów w postępowaniu.

Arystoteles wskazywał, że dusza jest zasadą bytu, przyczyną wszelkiego ruchu w istocie żywej i wyróżniał trzy rodzaje dusz: roślinną, zwierzęcą i ludzką. Tylko ta trzecia jest duszą rozumną, zdolną do moralnego rozeznawania pomiędzy dobrem i złem oraz do abstrakcyjnego myślenia, dzięki któremu panujemy nad światem przyrody nawet pomimo mniejszej siły fizycznej niż wiele zwierząt.

Gdy mówimy o duszy ludzkiej, to w dalszej kolejności wyróżniamy: duszę wegetatywną (a więc funkcje odpowiedzialne za czynności fizjologiczne, ale również za rozmnażanie), duszę zmysłową (funkcje odpowiedzialne za „przerabianie” bodźców zmysłowych) i duszę myślącą (a więc po prostu rozum odpowiedzialny za działanie duchowe). Wyróżniamy ponadto trzy władze duszy (rozum, wolę i pamięć), pomiędzy którymi występują określone zależności. Znajomość tych zależności jest niezbędna dla prawidłowego rozwoju duchowego i moralnego człowieka.

Na podstawie tych rozgraniczeń możemy mówić o niższej i wyższej istocie człowieka, co również jest niesłychanie ważne i co w łopatologiczny wręcz sposób wyłożył Sokrates, mówiąc: Podczas gdy inni żyją, aby jeść, ja jem, aby żyć. Tak więc nauka o duszy porządkuje nam w głowie hierarchię, wedle której sprawy niższe powinny być podporządkowane sprawom wyższym (czyli na przykład uczucia i emocje winny być podporządkowane rozumnemu osądowi).

Ciekawe uwagi na temat rozumności, jako najważniejszej cechy ludzkiej duszy czynił Jan Szkot Eriugena, irlandzki uczony z IX wieku, który w swoim systemie filozoficznym odnosił się wprawdzie bardziej do Platona niż Arystotelesa, a Kościół nie zaaprobował wszystkich jego pism, niemniej w tej kwestii zauważył prymat rozumu w definiowaniu duchowej natury człowieka. Jego poglądy streszcza Adam Grzegorzyca w artykule Koncepcja ludzkiej duszy i problem animacji w systemie filozoficznym Eriugeny (Studia Philosophiae Christianae UKSW, 57, 2021, 1): Dusza jest istotą człowieka. Istotą duszy jest intelekt. Przejawem aktywności intelektu jest ludzki rozum. Istnienie duszy powoduje, że człowiek odkrywa, iż został stworzony do poznawania niepoznawalnego, własnego intelektu i Boga. 

Zaraz omówię po kolei wszystkie władze duszy, ale najpierw przywołam artykuł Henryka Majkrzaka z Rocznika Tomistycznego (II, 2022). Autor cytuje Arystotelesa, który podkreślał, że „musimy umieścić badanie duszy w rzędzie naczelnych nauk” i wskazuje na obecny w naszych czasach „kryzys wiedzy na temat duszy człowieka”.

Mówiąc wprost, człowiek nie zna samego siebie i to na poziomie najbardziej podstawowym (nie indywidualnym, lecz w obszarze natury, która jest wspólna dla wszystkich). To rodzi konkretne problemy i wpływa na dezorganizację całego naszego życia. Gdy zaś sięgniemy do myśli starożytnej, zrozumiemy, jak wielką głupotą i jakim złem jest celowe sprowadzanie na ludzkość ignorancji w tak ważnej kwestii!

Nawet najwybitniejsze umysły potrzebowały trochę czasu, by skodyfikować naukę o duszy. Sokrates zauważył, że dusza rozumna jest tym, co odróżnia człowieka od zwierząt. Platon snuł rozważania o duszy uwięzionej w ciele i dopiero jego uczeń, a zarazem najwybitniejszy umysł starożytności – Arystoteles – znacznie trafniej zdefiniował, czym jest dusza. Zrozumiał on, że dualizm platoński jest niezgodny z rzeczywistością i opisał duszę z grubsza tak, jak streściłem to powyżej. Tę naukę przejęło chrześcijaństwo, idąc jeszcze dalej i stwierdzając nieśmiertelność duszy oraz jej zdolność samoistnego funkcjonowania pomimo śmierci ciała.

Nowożytni anty-filozofowie włożyli wiele trudu w to, by zaćmić i wypaczyć zdrową naukę na temat duszy, ale nawet w epoce współczesnej znaleźli się tacy, którzy zwracali uwagę na skutki tego pojęciowego zamętu. Wydaje nam się, że wiemy coraz więcej, ale popadamy przy tym w paradoks nieznajomości własnej natury, o czym pisał Heidegger. To on, jak wskazuje Majkrzak, „zauważył, że żadna epoka nie wiedziała mniej niż nasza o tym, kim jest człowiek, który za naszych dni stał się wielkim problemem”.

Jeżeli według Cassirera nie odnajdziemy nici Ariadny (którą podarowała Tezeuszowi, aby mógł wyjść z labiryntu po zabiciu Minotaura) w bogactwie współczesnych informacji, która pozwoli na wyjście z tego labiryntu, to pozostaniemy zagubieni, bo nie odnajdziemy również i prawdziwego poznania o charakterze ogólnym ludzkiej kultury. Autor niniejszej publikacji twierdzi, że tą nicią Ariadny jest dusza człowieka z jej władzami! – podkreśla Majkrzak.

Oderwanie od zdrowej nauki na temat duszy, a wręcz oparcie całej nauki wyłącznie o to, co da się poznać empirycznie (sprowadzenie wszystkich nauk do metodologii nauk przyrodniczych!) doprowadziło, jak zwraca uwagę Majkrzak, do dwóch wypaczeń myśli o człowieku: z jednej strony idealistycznego heglizmu, a z drugiej materialistycznego marksizmu.

Po zerwaniu kontaktu z rzeczywistością, filozofia zbliżyła się do ideologii. Zaczęto głosić, że nie ma takich obiektywnych wartości, jak: prawda, dobro i piękno. W materializmie, marksizmie, kolektywizmie i freudyzmie zaczęto człowieka mylić ze zwierzęciem, a w indywidualizmie, liberalizmie i postmodernizmie z bogiem. Obecnie jesteśmy świadkami poniżania zdolności poznawczych rozumu i pomniejszania wartości zdrowego rozsądku – dodaje.

Zależność woli od rozumu

Odnośnie do woli psychologia mówi o takich dysfunkcjach jak abulia (brak motywacji, woli działania czy też po prostu chęci życia, tudzież „zanik woli”), jak też głębiej – o zaburzeniach dysocjacyjnych. Te drugie dotykają samego rdzenia ludzkiej tożsamości (dochodzi do zaburzenia kontaktu z rzeczywistością i do różnych zaburzeń osobowościowych), ale ich skutkiem może być również pewna niedyspozycja władzy, jaką jest wola. Jak bowiem mamy czegoś zdecydowanie chcieć i być w stanie to osiągnąć, jeżeli nie wiemy, kim jesteśmy i tracimy osadzenie w rzeczywistości? Z kolei ze stricte duchowego punktu widzenia, możemy mówić nie tylko o zniewoleniach, ale po prostu o słabości woli, a także o uwikłaniu jej w gąszczu sprzecznych pragnień (np. gdy nawracamy się i zaczynamy pragnąć świętości, ale całe nasze dotychczasowe ukształtowanie kieruje nas do innych przedmiotów).

Osoby mające problem ze efektywnym korzystaniem z własnej woli znajdą nieocenioną pomoc w omawianej tu nauce na temat duszy. Jest bowiem prawidłem znanym od tysiącleci, że wola jest w swym działaniu zależna od rozumu. To rozum dostarcza woli rozeznania pomiędzy dobrem a złem, tak by człowiek mógł pragnąć tego, co uznaje za dobre (korzystne) dla siebie, a następnie uaktywnia się wola, dzięki której może wykonać to, co rozpoznał jako odpowiednie do wykonania.

Co istotne, „ćwiczenie” rozumu jest jednocześnie ćwiczeniem woli. Gdy wzmacniamy sferę poznania, choćby przez dobre lektury filozoficzne i teologiczne, to automatycznie (choć pośrednio) wzmacniamy również wolę. Jak zwraca uwagę św. Tomasz, władze duszy są źródłem działania, więc żadne zaklinanie rzeczywistości, coachingi i inne czary-mary, nie dadzą nam tyle, co lektura Sumy Teologicznej i innych kanonicznych dzieł na temat natury ludzkiej i natury otaczającego świata! Dlaczego Suma? Ponieważ „tylko całościowa nauka na temat człowieka, którą opracował św. Tomasz z Akwinu, może stanowić lekarstwo na współczesny kryzys człowieczeństwa”, jak podkreśla cytowany wcześniej Majkrzak.

Próba poprawy swojej psychicznej kondycji bez znajomości realiów naszej ludzkiej konstrukcji i prawideł funkcjonowania, to tak jakby chcieć naprawić samochód, poprzez naciskanie, pukanie i ruszanie różnych części, których przeznaczenia i wzajemnych zależności nie znamy. Próba rozwoju duchowego bez dopuszczenia do swej duszy światła rozumu, to tak, jakbyśmy chcieli posprzątać i odnowić jakieś pomieszczenie po ciemku.

Rozwinięciem tej podstawowej nauki będą dalsze zagadnienia, których zaadoptowanie może nam pomóc. Zdrowa filozofia i antropologia tomistyczna dostarczają nam szeregu prawd na temat naszej natury, naszych uczuć, na temat miłości i innych pobudek, dla których działamy i podejmujemy relacje z innymi ludźmi; dowiemy się wiele na temat szczęścia, uczynków ludzkich, nie wspominając o cnotach oraz o całej nauce społeczno-politycznej, która uporządkuje nasze rozumienie życia publicznego. Efektem zdobywania tej wiedzy jest porządkowanie nie tylko systemu pojęć, ale także własnego wnętrza, co usprawnia procesy decyzyjne i pomaga zapanować nad niepożądanymi skłonnościami.

Jest oczywiste, że zaburzenia psychiczne obejmują nierzadko również sferę neurologiczną, dlatego w pewnych przypadkach powinniśmy odwołać się do farmakologii. Równie istotne pozostaje korzystanie z pomocy kompetentnego terapeuty, niemniej kształtowanie rozumu zgodnie z wzorcami czerpanymi z rzeczywistości (z filozofii realistycznej, a nie z teorii psychologicznych czy wychowawczych) i wzmacnianie w ten sposób woli powinno być podstawą dla innego rodzaju interwencji.

Pamięć jako władza duszy

Pamięć opisywana jest jako miejsce przechowywania form poznawczych, które św. Tomasz określa wręcz skarbcem (thesaurus). W kontekście prawidłowego rozwoju władz duszy zwróćmy uwagę na pedagogiczny funkcjonowania pamięci. Jak zwraca uwagę Grzegorz Grochowski (Rola nauczania pamięciowego na katechezie w kontekście ustaleń psychologii pamięci, Studia Redemptorystowskie nr 12, 479-493, 2014), rodzice zastanawiają się nad ilością formuł i modlitw, których dzieci muszą się wyuczyć przed pierwszą Komunią Świętą, utyskując nieraz, że jest ich za dużo. Tymczasem, jak zwraca uwagę autor, to właśnie pamięciowe opanowanie tych „formuł” otwiera drogę do lepszego przeżywania wiary i sakramentów.

Oczywiście, wszystko musi być dostosowane do wieku, gdyż w przypadku wczesnej Komunii Świętej jest mniej do wyuczenia na pamięć: 10 przykazań Bożych, 6 prawd wiary, 5 warunków dobrej spowiedzi, 7 sakramentów, a najważniejsze jest rozumienie, czym jest Najświętszy Sakrament, czym jest Msza Święta – że jest ofiarą i dlaczego była ona konieczna, co to jest łaska uświęcająca itd.

Grochowski zwraca uwagę na znaczenie „pamięci semantycznej” dla kształtowania naszego życia religijnego (udział w liturgii, codzienna pamięć o Bogu, kontemplowanie tajemnic Różańca Świętego itd.), ale odnosi się to nie tylko do tej sfery. Psychologowie odkryli, że umysł asymiluje zdobywane przez siebie informacje o rzeczywistości, budując uporządkowaną siatkę skojarzonych ze sobą pojęć, sądów, mniemań, faktów i innych elementów wiedzy. Pamięć semantyczna przypomina swego rodzaju pajęczynę, w której można dostrzec punkty węzłowe – są nimi stwierdzenia i pojęcia o charakterze ogólnym, fundamentalnym, kluczowym – czytamy.

Stąd tak kluczowa rola ukształtowania systemu pojęć, zanim przejdziemy do zdobywania szerszej wiedzy na temat świata. Rozum służy do zrozumienia tych pojęć, a w pamięci tworzy się system pojęć pozwalający następnie rozumieć świat przez pryzmat zdrowych zasad. Z kolei św. Jan od Krzyża w swojej Drodze do Górę Karmel opisuje proces oczyszczenia pamięci z błędnych pojęć, jakie zapisał w nas świat. Efektem tego procesu (który Święty nazywa nocą duszy jako że na tym etapie drogi do zjednoczenia z Bogiem umartwiamy wyższą część naszej natury) jest przyjęcie nowych, w pełni nadprzyrodzonych kategorii pojęciowych.

Przy tej okazji warto zahaczyć o zagadnienie, jakim jest stosunek pamięci i technologii. Rzecz oczywista, ale warto przypomnieć. Jeszcze mój dziadek opowiadał mi, że w gimnazjum maszerowali po szkolnym boisku recytując z pamięci fragmenty przemów Cycerona po łacinie, a w ogóle im dalej sięgniemy w przeszłość, tym rola pamięci będzie większa. Nie wspominając o czasach starożytnych, gdy przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie epickie poematy o bohaterstwie i cnotach oraz inne utwory i podania.

Dziś telefon pamięta za nas. W czasach mojego dzieciństwa z miasta dzwoniło się przy pomocy żetonów, a potem kart magnetycznych. Adresownik z numerami telefonu gdzieś tam sobie w szufladzie leżał, ale prawdziwą książką telefoniczną były… nasze głowy! Znało się na pamięć numery nie tylko do rodziny, ale i do przyjaciół, znajomych, osiedlowej wypożyczalni VHS, ulubionych sklepów itd. Kilkadziesiąt numerów w pamięci podręcznej było standardem! Można powiedzieć, że technologia wyręcza nas w używaniu władz duszy. Nie tylko pamięci, ale i rozumu (przetwarzanie informacji zamiast myślenia) i woli (marazm i apatia wywołane bezrefleksyjnym wchłanianiem bodźców z ekranu).

Wiarę też przeżywamy rozumem!

Jest to zaledwie drobny zarys podstaw wiedzy o człowieku, ale dla sporej części populacji treści tu przedstawione stanowią rzecz zapomnianą albo przynajmniej mocno nieuporządkowaną. Wyrugowuje się tę wiedzę bądź spycha ją na margines jakichś przestarzałych wierzeń religijnych, podczas gdy religia jest tylko jednym z ujęć tego tematu, który był dobrze znany najwybitniejszym filozofom i stanowił antropologiczny filar naszej cywilizacji. Tylko z tą wiedzą możemy zacząć poważnie myśleć o przezwyciężeniu problemów psychicznych i społecznych oraz o tym, co modnie dziś nazywa się rozwojem osobistym.

Na koniec należy koniecznie zauważyć jeszcze jedną rzecz. Otóż, całą narrację utrzymałem w kontekście z grubsza niereligijnym, aby pokazać jak podstawowa jest ta wiedza. Ale odnosi się ona w takim samym stopniu do przeżywania wiary. Jak upewnia nas katolicka definicja, wiara jest to przyjęcie rozumem prawd, które Bóg objawił i przez Kościół do wierzenia podał. Stąd ważny i chyba dziś nie zawsze oczywisty wniosek, że wiarę przeżywamy właśnie w sferze intelektu, a nie w sferze jakichś bliżej nieokreślonych „doświadczeń religijnych” czy tym bardziej uczuć.

Filip Obara

Zespół „Gnijący Chrystus” na festiwalu Owsiaka. Ks. Chyła reaguje i staje się celem “postępowych” mediów

Zespół „Gnijący Chrystus” na festiwalu Owsiaka. Ks. Chyła reaguje i staje się celem mediów 

https://pch24.pl/zespol-gnijacy-chrystus-na-festiwalu-owsiaka-ks-chyla-reaguje-i-staje-sie-celem-mediow


O „Jurku” dobrze, albo wcale. Okazuje się, że to niegdyś jeszcze nieco żartobliwe sformułowanie dość dobrze oddaje obecną rzeczywistość. Wystarczyło bowiem, by kapłan w mediach społecznościowych krytycznie odniósł się do zaproszenia na Pol’and’Rock Festiwal propagującego satanizm zespołu, by odezwał się medialny chór obrońców WOŚP i jej „dyrygenta”.

Rotting Christ” – czyli dosłownie – „Gnijący Chrystus”, to nazwa zespołu, który ma pojawić się na (zapewne uśmiechniętym od ucha do ucha) „Pol’and’Rock Festiwal 2024”. To – przypomnijmy – festiwal muzyczny organizowany przez Fundację Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Tę samą, która zimową porą rozgrywa swój „wielki finał”, a jej wolontariusze zbierają datki pod niejednym kościołem, rozdając przy tym czerwone WOŚP-owe serduszka.

Jak podał na X Mateusz Magdziarz, „Rotting Christ” w oficjalnym komunikacie przedstawiony został jako „kontrowersyjny”. Na czym polega owa kontrowersja. Ano chociażby na tym, że 4 lata temu muzycy zostali aresztowani i uznani za… propagujących satanizm i terroryzm.

Sprawę postanowił skomentować w mediach społecznościowych ks. Janusz Chyła: „Współudział w promocji satanizmu mają ci, którzy popierają Jerzego Owsiaka i jego akcje” – napisał. I rozpętała się burza.

Medialni obrońcy Jerzego Owsiaka stanęli na baczność i poczęli mnożyć publikacje – oczywiście „odwracając kota ogonem”. Okazało się, że kontrowersyjny to jest, ale konserwatywny ks. Chyła, szczególnie chyba dlatego, że jako kapłan nie wypowiada się tylko o sprawach duchowych, ale też politycznych. A – o zgrozo – ma on całkiem spore grono obserwujących i „nie gryzie się w język”. Na domiar złego jest przedstawicielem „zagorzałych antyfanów” WOŚP. Ponadto „wykorzystał” festiwal Owsiaka, by „o sobie przypomnieć”. I „zaatakował” nie tylko organizatora, ale i uczestników imprezy, bo „nie spodobał mu się” jeden z zaproszonych zespołów…

To skrócona wersja „prawdy” ekranów. Nikt nie zauważył, że nazwa „Gnijący Chrystus” jest obraźliwa i bolesna dla katolików. Pewnie dlatego, że sztuka może więcej i nie można jej kneblować. I w obronie tej wolności artystycznej (no i „Jurasa” – co rzecz jasna – trzeba „mężnie” stawać).

„Naliczyłem 10 portali, które komentują moje jedno zdanie. Ciekawe, że teksty mają wielu autorów, ale niewiele się różnią. Ciekawych rzeczy przy okazji o sobie się dowiaduję” – skomentował sprawę ks. Janusz Chyła.

Kapłan słusznie zwrócił uwagę na to, że mamy do czynienia z olbrzymią hipokryzją tych, co chcą kwestie katolickiej wiary zamykać w czterech ścianach domów czy świątyń, zaś pobłażliwi są dla wszelakich gestów obraźliwych wobec chrześcijaństwa. Równocześnie ateizm i profanacja są dla nich postawami niejako słusznymi i publiczne promowanymi.

„Głoszą, że wiara w Chrystusa to sprawa prywatna i nie powinna być manifestowana publicznie. Ale ateizm i profanacja już prywatne nie są. Promuje się je w mediach, teatrze, na wystawach i festiwalach” – napisał kapłan.

Dodajmy, że festiwal nie jest wyjątkiem, jeśli idzie o promocję antykultury. W ostatnich dniach niewątpliwie prym wiedzie tu Konkurs Piosenki Eurowizja – o czym pisaliśmy TUTAJ.

MA

akm 08 maj 2024

Płaćcie na wielka orkiestrę a on za wasze pieniądze zagra muzykę satanistyczna i nie tylko.

AnnaMaria08 maj 2024

W Południowej Afryce zespół wystąpił pod zmienioną nazwą w wyniku protestów tamtejszych organizacji religijnych.
„Nie musieliśmy tego robić, ale zmiana nazwy była wyrazem kompromisu, który pozwolił nam na to, żeby zagrać koncerty w RPA bez większej sensacji. Z powodu nacisków tamtejszych grup chrześcijańskich są duże problemy z organizacją koncertów. […] W porozumieniu z organizatorem naszych koncertów w 2016 roku w RPA, zdecydowaliśmy się na występy pod nazwą, która nie będzie tak bezpośrednio prowokować do publicznych protestów jak „Gnijący Chrystus”. Zdajemy sobie sprawę, że w tak religijnym środowisku to mogłoby być iskrą zapalną. Niektórzy są zdania, że niepotrzebnie odpuściliśmy, jednak dla mnie ważniejsze jest, żeby dotrzeć do fanów i mieć szansę wystąpić przed nimi mimo wszystko. Nikt nas do niczego nie zmusił. Uznaliśmy po prostu, że w tej sytuacji tak będzie lepiej” (Katarzyna Bujas: Wywiad: Rotting Christ. http://www.rockmetal.pl.) [dostęp 2016-12-09].

ZAPAŚĆ DEMOGRAFICZNA. Powinniśmy naśladować Niger, Mali, Burundi, Somalię, Ugandę, Burkina Faso czy Zambię.

ZAPAŚĆ DEMOGRAFICZNA

Pokolenie bez dzieci, czyli potomstwo jako największe zagrożenie dla ludzkiego szczęścia. Zapaść demograficzna pogłębia się

3 maja pokolenie-bez-dzieci

Gdyby o przyroście naturalnym decydować miała polityka prorodzinna, wówczas musielibyśmy naśladować strategie rozwojowe takich krajów, jak Niger, Mali, Burundi, Somalia, Uganda, Burkina Faso czy Zambia, gdzie współczynnik dzietności pozostaje największy na świecie. W rzeczywistości są to jednak państwa, które nie wydają żadnych środków na programy pronatalistyczne.

Odwrotnie jest w Europie, gdzie od lat władze przeznaczają olbrzymie fundusze, by zachęcić rodziców do posiadania większej liczby potomstwa, a jednak nigdzie nie udało się osiągnąć pożądanych efektów w postaci trwałego przekroczenia progu zastępowalności pokoleń. Rządy próbują wszystkiego: zwiększają dodatki macierzyńskie, wydłużają urlopy wychowawcze dla rodziców, wprowadzają ulgi podatkowe, uruchamiają preferencyjne kredyty dla młodych małżeństw, ułatwiają matkom po porodzie powrót na rynek pracy, mnożą świadczenia – wszystko na nic.

„Nie chcemy być rodzicami”

Kolejne dane statystyczne z Włoch, Hiszpanii, Grecji, Polski czy innych krajów pokazują, że zapaść demograficzna pogłębia się. Problemem nie jest brak pieniędzy czy udogodnień. Kiedyś była większa bieda, panowały niedostatek i niepewność, a jednak ludzie decydowali się mieć dzieci. Istotę problemu dobrze oddają słowa bohaterów tekstu „Pokolenie bez dzieci”, który ukazał się niedawno na łamach włoskiego dziennika „La Repubblica”. Mówią oni wprost:

Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy, nie chcemy być rodzicami.

Decydujący okazuje się wyobrażony ideał szczęśliwego życia, w którym nie ma miejsca dla dzieci. Szczęście to cieszenie się życiem, swoboda dysponowania własnym czasem, realizacja swoich pasji, sukcesy w karierze zawodowej, podróżowanie, rozrywki. W tej perspektywie dzieci są tylko przeszkodą, które ograniczają możliwości, komplikują niepotrzebnie życie, odbierają kontrolę nad czasem. Trzeba się do nich dostosowywać, zajmować się nimi, poświęcać im uwagę. Innymi słowy: jedynie bez dzieci życie ma smak. Gdy pojawiają się dzieci, życie traci cały swój urok.

Dzieci przestają kojarzyć się ze szczęściem. Wręcz przeciwnie: są zagrożeniem dla szczęścia. Bycie ojcem i matką przestaje być aspektem ludzkiego spełnienia. Staje się balastem. Taki obraz wyłania się z badań nad motywacją przedstawicieli „childfree generation”, dla których – jak deklarują – najważniejszą wartością pozostaje wolność. A dziecko ogranicza naszą wolność.

Jeśli posiadanie dziecka pojawia się w planach, to raczej na późniejszym etapie życia – po zrealizowaniu wcześniejszych celów. Na liście priorytetów ojcostwo i macierzyństwo, jeśli już się pojawiają, to zajmują dalsze miejsca. W porównaniu z czasami minionymi nastąpiło zatem odwrócenie hierarchii ważności. To, co niegdyś było w życiu najistotniejsze, staje się mało istotne, a to, co traktowane było jako przygodny dodatek, zagnieździło się w samym centrum istnienia.

Zmiana kulturowa

Skąd wzięło się to coraz powszechniejsze przekonanie? Odpowiedź jest prosta. Na to pracuje niemal cała kultura masowa na świecie, rozbudowany przemysł rozrywkowy, branża filmowa i muzyczna, media społecznościowe, niezliczona rzesza reżyserów, aktorów, piosenkarzy, celebrytów, influencerów i trendsetterów. Wpajają oni kolejnym generacjom przekonanie, że najważniejsze na świecie jest „ja” oraz zaspokajanie jego pragnień, pożądań, zachcianek, kaprysów. Kariera, konsumpcja, rozrywka. W tej optyce nie mają sensu poświęcenia, wyrzeczenia czy ofiary dla innych. Nie ma sensu oddawanie swego życia za drugiego. „Masz tylko jedno życie, dlaczego masz je dawać innym?”

W takiej sytuacji nie pomogą żadne preferencyjne kredyty, zachęty podatkowe czy świadczenia socjalne. Nie da się przezwyciężyć obecnego kryzysu demograficznego bez zmiany mentalności, ta zaś w największym stopniu kształtowana jest przez współczesną kulturę z jej egoistycznym paradygmatem szczęścia.

Przeprowadźmy małe ćwiczenie z wyobraźni i zastanówmy się: co musiałoby się stać na świecie, żeby zachodnia kultura masowa zmieniła w skali globalnej swój charakter i zaczęła afirmować macierzyństwo, posiadanie dzieci i poświęcanie się dla innych, a zaczęła potępiać aborcję i mentalność antykoncepcyjną? To prawdziwa miara wyzwania, przed którym stoimy jako cywilizacja.

Autor Zdjęcie Grzegorz Górny

Grzegorz Górny

Obecna aktywność przywódcy religijnego katolików.

Cejrowski: Franciszek występuje jako głowa państwa Watykan, a nie głowa Kościoła

11.05.2024 franciszek-wystepuje-jako-glowa-panstwa-nie-glowa-kosciola

Paweł Lisicki i Wojciech Cejrowski.
Paweł Lisicki i Wojciech Cejrowski Źródło: YouTube

Znany podróżnik Wojciech Cejrowski rozmawiał Pawłem Lisickim w programie Antysystem DoRzeczy.pl o wyjeździe papieża Franciszka na czerwcowy szczyt grupy G7.

Papież Franciszek wybiera się na czerwcowy szczyt grupy G7. Paweł Lisicki i Wojciech Cejrowski rozmawiając o tej sprawie, skomentowali obecną aktywność przywódcy religijnego katolików.

– Franciszek jest wręcz symbolem tego rozpadu, z którym mamy do czynienia – stwierdził redaktor naczelny Do Rzeczy.

– Jego sprawy religijne i duchowne w ogóle nie interesują. Jak patrzę na jego wypowiedzi, gesty, dokumenty, to mam wrażenie, że jeśli już, to interesuje go światowy globalizm i uczestniczenie w rządzie światowym, a po drugie, bardzo ważny element tego globalizmu, czyli klimatyzm światowy. To jest coś, co jego zajmuje. Niech pan zauważy, jaki ostrym językiem potrafi się wtedy posługiwać –
dodał Paweł Lisicki.

W odpowiedzi Wojciech Cejrowski postawił śmiałą tezę, że papież jest obecnie bardziej głową państwa Watykan niż głową Kościoła.

– Franciszek pojechał do Wenecji i spotykał się z więźniarkami, mówił o ochronie zabytków, ale gdzie wiara? Czemu nie mówił o katolikach? Mówił za to o rzeczach, o których mówi ONZ, czy inne instytucje. Pojechał jako głowa państwa Watykan, a nie jako głowa Kościoła – stwierdził słynny podróżnik z Kociewia.

Niedziela. Biłgoraj, Warszawa – comiesięczne Msze Święte za Ojczyznę i Pokutne Marsze Różańcowe

12.05.2024 Biłgoraj, Warszawa – comiesięczne Msze Święte za Ojczyznę i Pokutne Marsze Różańcowe

08/05/2024 przez antyk2013

Z Maryją Królową Polski modlić się będziemy o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu

BIŁGORAJ – w każdą drugą niedzielę miesiąca w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny o godz. 18.00 Msza Święta za Ojczyznę i Pokutny Marsz Różańcowy!

WARSZAWA – zapraszamy na comiesięczny Pokutny Marsz Różańcowy, który już od 9 lat odbywa się w stolicy. Rozpoczynamy Mszą Świętą o godz. 8.00 w kościele św. Andrzeja Apostoła i św. Brata Alberta na pl. Teatralnym 20, po niej udajemy się ulicami Warszawy pod Sejm RP.

Zgodnie ze słowami Najświętszej Dziewicy Maryi (zawartych we wszystkich uznanych objawieniach) modlitwa na Różańcu Świętym jest ostatnim ratunkiem dla świata. To jest FAKT – władze tego świata, odrzucają Boga a na Jego miejsce intronizują zachcianki człowieka (lub w najlepszym wypadku sentymentalnie celebrują humanizm).

Trasa naszego comiesięcznego Pokutnego Marszu Różańcowego w Warszawie:  Po drodze z placu Teatralnego idziemy ogarniając modlitwą Różańca Świętego ważne instytucje i ministerstwa położone przy Krakowskim Przedmieściu, modlimy się za Prezydenta RP pod jego siedzibą, skręcamy w  ul. Świętokrzyską by modlić się pod Ministerstwem Finansów, później przy pl. Powstańców Warszawskich 7 dochodzimy do budynku TVP, gdzie mieszczą się główne studia informacyjne telewizji publicznej (przez dziesięciolecia komunizmu i liberalizmu siejących nienawiść oraz kłamstwa). Modlić się będziemy o konieczne zmiany w mediach i nawrócenie środowisk dziennikarskich. Kierujemy się później w stronę placu Trzech Krzyży i na ul. Wiejską aby ogarnąć modlitwą władze ustawodawcze naszego Kraju. Zakończenie Pokutnego Marszu Różańcowego będzie pod Sejmem i Senatem RP (wcześniej podejdziemy pod ambasadę Kanady, gdzie Panu Bogu i Jego Matce zawierzać będziemy Mary Wagner, która toczy samotny bój o przestrzeganie prawa Bożego w Kanadzie).

https://youtube.com/watch?v=zL3tg863fSE%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dpl-PL%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent
https://youtube.com/watch?v=FA-B8j-Tgbk%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dpl-PL%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent

Będziemy się modlić o ustanie kłamliwych ataków na nasz Kościół i Ojczyznę, o nawrócenie nieprzyjaciół i pojednanie ludzi, narodów i państw na fundamencie prawdy, aby wobec ofiar zbrodni i ludobójstwa nastąpiło sprawiedliwe zadośćuczynienie za zło jakiego doświadczyli od prześladowców. Będziemy modlić się także o to by dla wszystkich narodów, dawniej i dziś zamieszkujących ziemie Rzeczypospolitej i Europę Środkowo Wschodnią, Jezus Chrystus był  j e d y n ą  Drogą, Prawdą i Życiem, o to też by na ziemiach nasączonych krwią ofiarną poprzednich pokoleń umocniona została święta wiara katolicka, poza którą nie ma zbawienia, by porzucone zostały błędne wyznania i religie wiodące na bezdroża nienawiści.

Share

Kategorie Biłgoraj, Msze św. za Ojczyznę, Pokutne Marsze Różańcowe, Warszawa Tagi Biłgoraj, Jasnogórskie Śluby Narodu, Krucjata Różańcowa za Ojczyznę, modlitwa za Ojczyznę, Msza Święta za Ojczyznę, Pokuta, Pokutny Marsz Różańcowy, różaniec za Ojczyznę, Warszawa

Czy kontynuowanie misji “dyplomatycznej” tego buca w Polsce jest bardziej niekorzystne dla Polski czy dla Izraela?

Ambasador Izraela znów atakuje Polskę. Bosak: Czy kontynuowanie misji dyplomatycznej tego buca w Polsce jest bardziej niekorzystne dla Polski czy dla Izraela?

11.05.2024 ambasador-izraela-czy-bardziej-szkodzi-nam-czy-izraelowi

Ja'akow Liwne, Robert Mazurek, Izrael, Polska
Ja’akow Liwne Fot. print screen z YouTube/Kanał ZERO

Zgromadzenie Ogólne ONZ uchwaliło w piątek rezolucję popierającą przyznanie statusu stałego członka Palestynie. Wśród 143 państw głosujących za rezolucją była Polska. Ambasador Izraela w Polsce, Ja’akow Liwne, skrytykował działania naszego państwa. Na jego wpis zareagował m.in. Krzysztof Bosak.

Przeciw rezolucji było dziewięć państw, a 25 się wstrzymało od głosu.

Ponieważ przyznanie statusu stałego członka musi zatwierdzić Rada Bezpieczeństwa, Zgromadzenie Ogólne wezwało do ponownego rozpatrzenia wniosku w sprawie zapewnienia Palestyńczykom tego prawa.

Zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych potencjalni członkowie ONZ muszą „miłować pokój”, a Rada Bezpieczeństwa musi zalecić ich przyjęcie Zgromadzeniu Ogólnemu w celu ostatecznego zatwierdzenia. W 2012 roku Palestyna stała się państwem obserwatorem niebędącym członkiem ONZ.

Projekt rezolucji „określa”, że państwo Palestyna kwalifikuje się do członkostwa – rezygnując z pierwotnego sformułowania, że w ocenie Zgromadzenia Ogólnego jest to „państwo miłujące pokój”. Dokument zaleca, aby Rada Bezpieczeństwa ponownie rozpatrzyła prośbę status członka „przychylnie”.

Ambasador Izraela w Polsce Ja’akow Liwne zareagował na polskie stanowisko w sprawie tej rezolucji wpisem w serwisie X: „Wsparcie Polski dla członkostwa Palestyny w ONZ po masakrze z 7.10 (7 października 2023 roku) jest: 1. Niebezpiecznym precedensem nagradzającym agresora. 2. Kontynuacją decyzji z 1988 (roku) pod sowiecką egidą o uznaniu +państwa palestyńskiego+. 3. Wynagradzaniem Iranu i Hamasu wbrew stanowisku USA i Izraela. 4. Całkowitym pogwałceniem Karty NZ dla politycznych korzyści. To zła i szkodliwa decyzja dla bezpieczeństwa, stabilności i dla Polski”.

Wpis Liwnego podał dalej i skomentował prezes Ruchu Narodowego i wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak.

„Zaczynam się zastanawiać czy kontynuowanie misji dyplomatycznej tego buca w Polsce jest bardziej niekorzystne dla Polski czy dla Izraela? Swoją drogą w ostatnich kilku latach mamy w Polsce ciekawą kumulację różnych wtop dyplomatycznych w wykonaniu ambasadorów kilku różnych państw, na tle których warto docenić kunszt ambasadorów, którzy działają po cichu i nie robią wokół siebie nadmiaru zamieszania, a załatwiają konkretne tematy czy po prostu pełnią w sposób prawidłowy swoją misję reprezentując swoje kraje bez żadnych skandali, w sposób bardziej „nudny” i przewidywalny” – napisał narodowiec.

Publicysta Grzegorz Kuczyński zauważył z kolei, że Rosja postąpiła dokładnie tak samo jak Polska, ale tego państwa Izrael nie odważył się potępić za pośrednictwem ambasadora.

„Ambasador Izraela w Polsce atakuje Polskę w tej sprawie. Rosja zagłosowała tak samo, jak Polska. Myślicie, że ambasador Simona Halperin ją skrytykowała? Nie. Podwójne standardy Izraela” – napisał dziennikarz.

Q jak kurka wodna

11 maja 2024 r. | Nr 19/2024 (671) mtodd

Q jak kurka wodna

       Szanowni Państwo!
       Powiedzenie: kląć jak szewc, albo jak dorożkarz – nic już nie znaczy, bo zawody te wyszły z użycia. Jakby tego było mało, to wulgarne przekleństwa stały się oznaką przynależność do pożal się Boże „elit”.  Może nowe powiedzonko powinno brzmieć: klnie, jak minister, albo ministra, posłanka, czy poślica?
     Antykultura panoszy się i zastępuje stare, dobre obyczaje nowymi, niekiedy wręcz śmiesznymi, co daje się zauważyć w serialach obyczajowych. Podsycanie do nienawiści próbuje się równoważyć nachalnym wołaniem o miłości. Po czym poznać w pięć minut kiedy serial został wyprodukowany? Po obłapywaniu się aktorów średnio właśnie co pięć minut. Powtarzanie do znudzenia dialog: „ko­cham cię; ja cię też”, to już za mało. Nieważne czy opowieść dotyczy współczesno­ści, czy historii, produkcja XXI wieku wymaga od aktorów ciągłego rzucaniu się sobie na szyję, niezależnie od okoliczności.
     Ciekawe, czy ten zwyczaj przyjmie się i obcy sobie ludzie będą ni z tego, ni z owe­go wpadali sobie w objęcia w miejscach publicznych, ot tak, dla pokazania własnej „nowoczesności”? Nienawiść do tradycyjnych wartości wszelakich trzeba przecież rekompensować ciągłym zapewnieniom o miłości, najlepiej do wszystkiego, co budzi odruch wymiotny.
     Do lamusa odszedł zwyczaj, kiedy damie uchodziło najwyżej przekleństwo: „psia krew”, a „cholera jasna” należała już do ostrych. Panom w obecności pań przystawała zaledwie ta właśnie „kurka wodna”
Z pozdrowieniami
Małgorzata Todd

Wallenrodyczność czyli wallenrodyzm

Wallenrodyczność czyli wallenrodyzm

Izabela BRODACKA

Część groźnie kryminogennych ustaw tworzy się czy podpisuje ze zwykłej głupoty czyli z nieumiejętności przewidywania jakie będą ich konsekwencje. Dobrym przykładem jest ustawa o zwierzętach, którą rodzono w bólach i w męce natychmiast po tym jak w Polsce zdaniem Szczepkowskiej skończył się komunizm (a tak naprawdę nigdy się nie skończył).

Wersja tej ustawy, którą recenzowałam pochodziła bodajże z 1997 roku. Duża część przepisów tej ustawy została uchylona lub zmieniona po wejściu do UE więc nie ma sensu obecnie z nimi polemizować. Traktuję je wyłącznie jako przykład głupoty ówczesnego ustawodawcy. Niewielki pocieszenie, że obecni ustawodawcy wydają się być jeszcze głupsi. Otóż większość prawdziwych znawców zwierząt, albo ludzi po prostu myślących, godziła się na różne paragrafy tej ustawy o zwierzętach uważając, że nikt podobnych nonsensów nie będzie stosował i że będą to przepisy całkowicie martwe.

Na przykład zgodnie z tą ustawą należało w każdym instytucie naukowym, wykorzystującym do badań zwierzęta, utworzyć specjalną komisję etyki, która przydzielałaby zwierzęta doświadczalne poszczególnym pracowniom. Komisje złożone były na ogół z pracowników administracji, sprzątaczek i portierów bo nikt z prawdziwych naukowców nie chciał brać udziału w tej kompromitującej hucpie. W rękach tych sprzątaczek były zatem losy wielu bardzo istotnych projektów badawczych. Innym martwym przepisem, był w tej samej ustawie zapis, że koń w żadnych okolicznościach nie może iść galopem z ładunkiem. Zapomniano przy tym (albo głupie i sentymentalne paniusie forsujące tę ustawę nie wiedziały o tym), że próby dzielności koni zimnokrwistych polegają właśnie na przepędzeniu konia z ładunkiem galopem. Jest to jednorazowa krótka akcja i służy wyłącznie selekcji hodowlanej, podobnie jak wyścigi konne są jedyną formą selekcji koni gorącokrwistych. Hodowcy i specjaliści pocieszali się, że będzie to ustawa martwa.

Nie ma ustaw do końca martwych – każdy idiotyzm można wykorzystać jako przysłowiowy kij na psa. Gdy zachodzi potrzeba uruchamia się taki pozornie martwy przepis. Wiele hodowców ogierów zimnokrwistych zrezygnowało z hodowli nie mogąc przeprowadzić legalnie selekcji i udokumentować odpowiednim protokołem. Zgoda na wprowadzenie ustawy o zwierzętach była wówczas poważnym błędem. Równie bezsensowne było wprowadzenie listy agresywnych ras psów i wymóg aby prawo do posiadania psa tej rasy było uwarunkowane pozytywnym wynikiem badania psychiatrycznego kandydata na właściciela. Intencje stworzenia tego przepisu były zapewne dobre. Chodziło o uchronienie ludzi, a przede wszystkim dzieci, przed pogryzieniami przez groźne psy. Jednak jak wiedzą wszyscy znawcy, psy najgroźniejszych ras potrafią być potulne wobec ludzi jak baranki, bo ich zachowanie zależy przede wszystkim od wychowania. Natomiast za najcięższe pogryzienia najczęściej odpowiadają mieszańce groźnych ras czyli w świetle prawa zwykłe kundle, których właściciele nie podlegają kontroli.

Sytuacje uzdrowić mogłoby wyłącznie egzekwowanie odpowiedzialności karnej a przede wszystkim finansowej, właściciela psa (niezależnie od jego rasy) wobec osób poszkodowanych. Właściciel groźnego psa mając perspektywę wypłacenia poszkodowanym ogromnego odszkodowania sam zastanowiłby się jak uchronić postronne osoby od kontaktu z jego zwierzęciem. Zupełnym nonsensem jest przy tym nadmierna troska prawa o przestępców. Jeżeli po podwórzu biega zły pies na łańcuchu prowadzonym po drucie tak aby w jego zasięgu był nie tylko dom lecz również zbudowania gospodarcze, na furtce umieszczone jest stosowne ostrzeżenie, a zamknięcie furtki uniemożliwia wejście dzieciom i analfabetom ktoś, kto pomimo tego wszedł, nie powinien być chroniony przez prawo. Właściciele domów oddalonych od wsi, a przede wszystkim starsi ludzie, muszą mieć możliwość obrony przed bandytami i złodziejami.

Rządy „ dobrej zmiany” zniechęciły do siebie elektorat wiejski równie jak poprzednia bezsensowną ustawą zwaną potocznie „ piątką dla zwierząt”. Jesteśmy ogniwem łańcucha pokarmowego i pretensje o to możemy kierować tylko do Natury albo do Stwórcy. Wyeliminowanie łańcucha pokarmowego jest zupełnie niemożliwe, zakaz spożywania mięsa mogą postulować tylko ludzie całkowicie oderwani od rzeczywistości, więc wybiórczy zakaz hodowli i uboju zwierząt futerkowych nie miał najmniejszego sensu.

Podobnie nie wolno podpisywać żadnych międzynarodowych ustaleń i konwencji których prawdziwe znaczenie i dalekosiężne konsekwencje nie są do końca jasne, albo się je lekceważy. Mateusz Morawiecki nie powinien i nie miał prawa podpisywać FIT for 55 czyli tych wszystkich konwencji klimatycznych. Nie powinniśmy się godzić na uzależnienie wypłat z KPO od spełnienia narzucanych nam warunków, tak zwanych „ kamieni” milowych. Morawiecki miał prawo weta lecz z niego nie skorzystał. To wszystko zrobił na własną odpowiedzialność wbrew stanowisku Suwerennej Polski. Patryk Jaki w rozmowie w radiu RMF FM sformułował to expressis verbis. W tej samej rozmowie Patryk Jaki podał jednak następującą definicję polityki: „ polityka to sztuka robienia tego co możliwe”. I und hier ist der Hund begraben (i tu jest pies pogrzebany) – jak mówią nasi sąsiedzi.

Za komuny każdy z kolejnych polskich Wallenrodów szczerze uważał,że podporządkowując się sowieckiemu totalitaryzmowi jest w stanie coś uratować, zrobić coś dobrego dla kraju. Nie mówię tu oczywiście o cynicznych karierowiczach i oportunistach, którzy wyłącznie dla kariery sprzeniewierzali się nawet własnym poglądom. Patryk Jaki stwierdził, że gdyby jego partia sprzeciwiła się stanowisku Morawieckiego- „ byłoby jeszcze gorzej“. Tymczasem pomimo poddaniu sie premierowi, aby nie dopuścić do rozłamu, sprawili, że – jak mówią młodzi ludzie – jest najgorzej. Tusk wygrał. Honorowe zwycięstwo PiS okazało się zwycięstwem pyrrusowym. Został przyjęty pakt o relokacji imigrantów.

Bo parafrazując Słowackiego: „Wallenrodyczność czyli wallenrodyzm wprowadził pewien do głupoty metodyzm”.

Parchowie-oligarchowie i przekomarzania

Stanisław Michalkiewicz: Oligarchowie i przekomarzania oligarchowie-i-przekomarzania

A to się dopiero narobiło! Sezonowy pan marszałek Szymon Hołownia właśnie przełożył na inny termin posiedzenie Sejmu z dnia 10 maja, bo tego dnia przez Warszawę ma znowu przewalić się kolejny protest rolników. Jak pamiętamy, protestują oni z dwóch zasadniczych powodów.

Po pierwsze – przeciwko zalewaniu krajów Unii Europejskiej ukraińskimi produktami rolniczymi, które nie tylko trafiają tu bez żadnych ograniczeń, ale w dodatku, przy ich wytwarzaniu nie obowiązują standardy, które w stosunku do rolników tubylczych Unia Europejska surowo egzekwuje.

Drugim powodem jest tak zwany “Zielony Ład”, czyli seria wariackich pomysłów, mających rzekomo na celu “ratowanie planety” – ale tak naprawdę – kontynuowanie tresury milionów, a może miliardów ludzi, wcześniej tresowanych w ramach pilotażowego programu tresury uruchomionego pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa.

Tym razem dodatkowej pikanterii całej sprawie ukraińskiego eksportu rolnego na obszar państw UE dodaje aresztowanie ukraińskiego ministra rolnictwa,  Mikołaja Solskiego, który jest oskarżony o przywłaszczenie sobie państwowych gruntów wartości 7 mln dolarów. Ale – jak się dowiadujemy – po zapłaceniu kaucji nie tylko został wypuszczony na wolność, ale “wrócił do pełnienia obowiązków”. Najwyraźniej nie tylko zapłacił kaucję, ale i podzielił się z kim tam było trzeba i już tamtejsza iustitia nie ma do niego żadnych pretensji.

Zresztą – jakże tu mieć pretensje do ministra, że chciał sobie to i owo na boku sprywatyzować, kiedy na Ukrainie jest to reguła? W przeciwnym razie skąd wzięliby się tam “oligarchowie”, a nawet “parchowie-oligarchowie”, którzy nie tylko mają prywatne wojska, nie tylko drużyny deputowanych do najwyższego sowietu, ale nawet decydują, kto będzie prezydentem? Na tym zresztą polega zasadnicza różnica między Ukrainą i Rosją.

Na Ukrainie to oligarchowie decydują, kto zostanie prezydentem, podczas gdy w Rosji, to prezydent decyduje, kto może zostać oligarchą.

Za Jelcyna było inaczej, to znaczy – tak samo, jak na Ukrainie – ale zimny ruski czekista Putin tych wszystkich “parchów-oligarchów” przechytrzył, czego Judenrat “Gazety Wyborczej”, której współwłaścicielem jest stary żydowski grandziarz finansowy Jerzy Soros, do dzisiaj nie może mu darować, że pozbawił go takich wielkich, ruskich alimentów.

 Jak pamiętamy, właśnie to pozbawienie starego grandziarza ruskich alimentów, które wyrabiali mu tam “parchowie-oligarchowie”, było przyczyną kolorowych rewolucji. Pierwsza taka, nazwana “rewolucją róż”, odbyła się w Gruzji, gdzie jedna grupa osiłków w czarnych, skórzanych marynarkach wyprowadzała w sali obrad tamtejszego parlamentu prezydenta Edwarda Szewardnadze, podczas gdy druga wprowadzała drugimi drzwiami Michała Saakaszwiliego, prawdopodobnie amerykańskiego agenta.

Następnego dnia w Tbilisi wylądował pod fałszywym paszportem przepędzony przez Putina z Rosji Borys Abramowicz Bieriezowski, żeby się zorientować, co z tej całej Gruzji można wycisnąć dla starego grandziarza. Okazało się, że chyba niewiele, w zwiazku z czym, w następnym, 2004 roku, wybuchła “pomarańczowa rewolucja” na Ukrainie.

W odróżnieniu od Gruzji, Ukraina to dla grandziarza było prawdziwe złote jabłko, więc Borys Abramowicz chciał nawet się tam osiedlić, ale ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu wytłumaczyć, że to niepotrzebne, skoro teraz na Ukrainie interesu pilnuje prezydent Wiktor Juszczenko i jego pierwszy minister w osobie pięknej Julii Tymoszenko.

A potem, kiedy prezydent Obama za 5 mld dolarów urządził na Ukrainie “majdan”, kraj ten stał się dla “parchów-oligarchów” – również amerykańskich – prawdziwym Eldorado, w związku z czym europejskie rolnicze protesty rozbijają się o mur obojętności, niczym bałwany morskie o skały. Cóż w tej sytuacji może zrobić cienki Bolek, czyli sezonowy pan marszałek Hołownia, jeśli nie przełożyć posiedzenie Sejmu, żeby się z tymi całymi rolnikami już nie konfrontować?

Tymczasem w związku ze zbliżającymi się wyborami do Reichstagu, tym razem nazywanego Parlamentem Europejskim, nasi Umiłowani Przywódcy muszą na siłę wynajdować sobie jakieś punkty, w których mogliby się “pięknie różnić”.  Ponieważ – jak wiadomo – uprawianie prawdziwej polityki mają od naszych sojuszników surowo zakazane, to muszą wynajdywać sobie tematy zastępcze.

I oto w dniach ostatnich obóz “dobrej zmiany” pod wodzą byłego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego oznajmił, że rząd Donalda Tuska podpisał cyrograf stwierdzający, iż prawo Unii Europejskiej ma charakter nadrzędny nad prawem tubylczym, z tubylczą konstytucją włącznie. Łapani na sejmowych korytarzach dygnitarze z gabinetu Donalda Tuska nic na ten temat nie wiedzieli, chociaż wyglądali na zmieszanych przyłapaniem na takim akcie zdrady.

To zmieszanie wynika jednak z ignorancji. Rzecz w tym, że już w roku 1964, orzekając w sprawie Flaminio Costa przeciwko ENEL, Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu sformułował zasadę, według której prawo wspólnotowe (bo wtedy nie było jeszcze Unii Europejskiej, jako odrębnego podmiotu prawa międzynarodowego, która została proklamowana dopiero 1 grudnia 2009 roku, tylko “wspólnoty europejskie”) ma charakter nadrzędny nad prawami krajowymi i to bez względu na rangę ustawy.

Z tego właśnie powodu, podczas przeprowadzonej wiele lat temu debaty na Uniwersytecie Warszawskim, poświęconej ewentualnemu wejściu Polski do unii walutowej (Polska zobowiązała się do wejścia do unii walutowej, to znaczy – do przyjęcia euro – już w traktacie akcesyjnym, ratyfikowanym po referendum w roku 2003, tyle, że nie ustalono daty tego przystąpienia), pani sędzia Małgorzata Jungnikiel z Sądu Apelacyjnego w Warszawie otwartym tekstem powiedziała, że sądy w Polsce będą stosowały prawo Unii Europejskiej nawet w sytuacji jego sprzeczności z polską konstytucją.

I tak właśnie jest, czego dowodem jest choćby faszystowska regulacja w postaci ustawy o ochronie danych osobowych, która nakłada na obywateli ograniczenia swobody wypowiedzi tylko do sytuacji dozwolonych przez prawo. Tymczasem konstytucja, która w przypadku organów władzy publicznej wymaga, by postępowały one “na podstawie i w granicach prawa”, w stosunku do obywateli stoi na stanowisku, że dozwolone jest wszystko, co nie jest zakazane.

Tymczasem wspomniana ustawa wprowadza zasadę, że jeśli jeden człowiek chce powiedzieć coś drugiemu, to musi prosić o pozwolenie trzeciego. Dlatego nazywam tę regulację “faszystowską”, ponieważ istotą faszyzmu jest przekonanie, że państwu wolno wszystko – na przykład penalizować “mowę nienawiści”. A co to jest “mowa nienawiści”? Ano, to każda opinia sprzeczna z aktualną linią partii.

I niezawisłe sądy w Polsce  akomodują się do tych faszystowskich, unijnych regulacji tak samo skwapliwie, jak w czasach stalinowskich akomodowały się do standardów sowieckich, sformułowanych w art. 58 Kodeksu Karnego RSFRR, na podstawie którego miliony ludzi straciły życie, mienie, zdrowie i wolność.

Z USA: Aborcja zamiast sierpa i młota

J. Matysiak z USA: Aborcja zamiast sierpa i młota

podpisanie ustawy proaborcyjnej w stanie NY/ fot. twitter

Globalistyczna radykalna lewica popiera program aborcji nie tylko w odniesieniu do istot nienarodzonych, ale też aborcję państw narodowych, ich unikalnych historycznie ukształtowanych kultur i tradycji oraz wywodzących się z religii systemów wartości wspierających rodzinę. Aby zbudować nowy lewacki światowy kołchoz trzeba najpierw zniszczyć ten zdywersyfikowany, piękny w swoim bogactwie różnorodności świat i sprowadzić ludzi do poziomu motłochu zarządzanego przez wielkie międzynarodowe organizacje. Zapomnijmy o wielowiekowym dorobku pokoleń naszych przodków, którzy swoim wysiłkiem stworzyli unikalną kulturę i świat wartości, model rodziny. namawiają nas abyśmy porzucili cały ten obciachowy ciemnogród dla najlepszego już wypróbowanego na świecie ustroju, dla komunizmu.

Właśnie uczestniczysz w takim spektaklu pogardy dla wszystkiego co było najdroższe Twoim przodkom, co otrzymałeś w swoim spadku i teraz namawiają Cię abyś zamienił to na kolorowe obiecanki i świecidełka wybierając nowy wspaniały świat. Świat przewodniczącego Mao, Lenina, Stalina, Pol Pota i Klausa Schwaba. Obiecują Ci świat równości, pozbawiony dyskryminacji i wolności w którym nic nie będziesz miał, będziesz wolny od zmartwień i marzeń i wreszcie będziesz szczęśliwy(?). Nie bądź jednym z tych mitycznych zacofanych upartych Syzyfów, pomóż globalnej lewicy osiągnąć wymarzone zwycięstwo, oni tak bardzo Cię kochają i chcą Twojego dobra (Twoich dóbr, wolności i praw obywatelskich). Pomóż im wreszcie rozwalić ten niesprawiedliwy, rasistowski i zacofany świat Twoich rodziców i dziadków i daj szansę prawdziwym liderom ludzkości Klausowi Schwabowi, Urszuli von der Lenin i wszystkim baranom i owieczkom, które w poszczególnych państwach im służą.

Zwycięstwo już niedaleko, wyłania się z mgły zastraszających zmian klimatycznych, która jeśli uwierzysz, otuli Cię, osłoni przed nadchodzącym nieszczęściem jak kolejny piąty buster szczepionki przed wirusem. Zniknie ten świat pełen wyborów, zmagań, podejmowania decyzji, nierówności i wiecznych trosk i odpowiedzialności! Staniesz się wreszcie wolnym, jak wszyscy więźniowie skazani za swoje przewinienia przeciwko normom i wartościom starego społeczeństwa. Staniesz się wolny też od wolności, ale co tam, to zrozumiesz kiedy już będzie za późno, kiedy obudzisz się w pięknie udekorowanej rzeźni wolności.

Temat aborcyjny jest dla lewicy wytrychem do emocjonalnej studni złota, o czym możemy się przekonać praktycznie przy każdych wyborach. Aborcja (dzieciobójstwo prenatalne) jest jednak zabijaniem, złym zabawianiem się w Boga, odbieraniem życia, podobnie jak jej późna wersja eutanazja. Ciekawe co ci zachwyceni sobą postępowcy wymyślą następnego kiedy już do ust wciskają nam robaki, kanibalizm?

Dzisiejsze elity rządzące jakby zapominając, że to one swoją polityką to stymulują, narzekają na spadek urodzeń jednocześnie finansując z kieszeni podatnika darmową i łatwo dostępną antykoncepcję i aborcję. Wspierając finansując i propagując kliniki aborcyjne grożą karami sądowymi aktywistom pro-life modlącym się obrońcom życia. Jeśli dzieci są przyszłością narodu, to logicznie mówiąc promowanie aborcji jest świadomym unicestwieniem Narodu. Czyj to jest plan?

W Manifeście Komunistycznym Marksa i Engelsa z 1848 r. przebija wizja powrotu do prymitywnego raju, do kibutzu gdzie wszystko jest proste i sprawiedliwe, nie ma prywatnej własności, a wszystkie dzieci są wspólne. Oczywiście tą wspaniałą wizję przyszłości próbowano urzeczywistnić w Rosji po zwycięstwie rewolucji komunistycznej, a wielką rolę w tym dziele odegrała minister bolszewickiego rządu Aleksandra Kołłątaj (“Szura”). Głosiła wyzwolenie kobiet z reżimu małżeństwa i program totalnej wolności seksualnej. Trzeba przyznać, że te ładniejsze kobiety były wówczas bardzo zajęte, brzydsze mniej. Jurni proletariusze otrzymywali kartki (jak na “dobra” konsumpcyjne za Jaruzelskiego) przydziału na seks z dowolną kobietą, ważna była równość, wolność i sprawiedliwość. Kobiety nie mogły odmówić szczęścia narastającemu ciśnieniu członków proletariatu. A dzieci były wspólne, aby dorośli mogli się realizować, wspólne tak jak rozpowszeniające się choroby weneryczne. Cel był ten sam co w dzisiejszym programie lewków: rozbicie tradycyjnej rodziny. Aborcja była “na zawołanie”, ukrócił to dopiero przestraszony skutkami wujaszek Stalin.

W mass mediach co rusz to podnosi się krzyk, że aborcja na żądanie począwszy od pigułek “dzień po” aż do prawa zabijania do końca ciąży (a nawet po!) jest konieczna dla utrzymania zdrowia kobiety. Dziś dochodzi do sytuacji, że odmowa dokonania aborcji jest ścigana i jest zbrodnią, co innego rozrywanie dziecka szczypcami i wysysanie odkurzaczem po likwidującym życie zastrzyku w serce. Później dochodzi do tego lukratywny handel i przemysł kosmetyczny. Szkoda gadać, barbarzyństwo i zdziczenie i ci ludzie podobno mają sumienie, które jest Sądem Nieustającym i później będzie gryzło. No, może przesadziłem, a wszystko przez to, że z natury jestem optymistą…

Według postępowców (w kierunku przepaści) zachęcanie, dbałość o dzietność jest rasizmem (mówią o tym głównie biali) i dowodem na ekstremalną prawicowość. W 1960 r. w USA wskaźnik był 3,65 urodzeń na kobietę, w 2023 r. jest 1,6. Przeciętnie wskaźnik niezbędny do utrzymania poziomu dotychczasowej populacji wynosi 2,1. Naukowe pismo Lancet ostrzega, że w nadchodzących dekadach ilość urodzin dramatycznie spadnie i raczej się nie odbuduje. Lancet przyjmuje, że obecnie globalny przyrost urodzeń wynosi 2,23. Polsce grozi zapaść demograficzna, nasz wskaźnik urodzeń to tylko 1,467 i dalej wykazuje tendencję spadkową…

Globaliści o tym wszystkim wiedzą, a nawet to planują, ratunkiem w tej sytuacji ma być wzmożona migracja, która pomoże w załataniu kryzysu demograficznego i jednocześnie pomoże globalistom uzyskać pełniejszą kontrolę zastraszonego nowymi konfliktami (wzrost przestępczości) społeczeństwa.

W mediach konserwatywnych w USA sporo mówi się o porzuceniu przekonań lewackiego ciemnogrodu i otwarciu się na zdobycze współczesnej nauki w zakresie badań ultrasonograficznych. W popularnym konserwatywnym radiu są organizowane zbiórki na maszyny i oferowanie oczekującym matkom darmowych sesji z podglądem rozwijającego się dziecka. Chodzi o to aby kobieta w ciąży zrozumiała, że nosi w sobie maleńkiego człowieka, widziała, że on żyje i potrzebuje jej dalszej kooperacji aby dorastać do samodzielności. To taka szansa na zastanowienie się: zabić, czy nie zabić? Program odnosi poważne sukcesy i jest wściekle ścigany przez zauroczonych kulturą śmierci lewaków.

W USA w 2022 r. Sąd Najwyższy odrzucił federalne konstytucyjne prawo do aborcji (Roe v. Wade) z 1973 r. Sąd uznał, że ustanowienie prawa w tym obszarze zgodnie z demokracją należy do głosujących obywateli w poszczególnych stanach. Po decyzji Sądu Najwyższego aż 18 stanów zakazało późnej aborcji i zagroziło sankcjami dla jej uczestników. Oczywiście rządząca niepodzielnie lewica w Kalifornii zaprasza wszystkich chętnych (teraz to według lewaków i mężczyźni mogą rodzić dzieci!) na zorganizowaną bezpłatną turystykę aborcyjną. Zaś Prokurator Generalny Kalifornii Rob Bonta wdrożył program sprawdzający, utrudniający i ograniczający przeprowadzania testów ultrasonograficznych, szczególnie w klinikach pro-life. Niestety nowoczesna nauka i technologia zagraża piewcom aborcji. Kiedy kobieta ujrzy na ekranie swoje dziecko, o wiele trudniej będzie jej podjąć decyzje o aborcji.

Dokonywanie aborcji dlatego, że teraz to niedobry czas na dziecko, bo nauka, kariera, czy inne plany trywializuje poważny etyczny problem, czego lekceważenie może mieć bardzo poważne konsekwencje dla dalszego szczęścia człowieka, który przecież o swoim czynach nie może zapomnieć. Weźmy takiego Baracka Husseina Obamę, którego matka, studentka Stanley (Anna) miała 17 lat kiedy zaszła w ciążę. Przecież ta dziewczyna miała wiele powodów, aby “nie komplikować” sobie życia. Jednak były prezydent Barack Jr, ojciec dwóch córek zapytany o te zagadnienia powiedział, że gdyby jego córka zaszła w ciążę, to pomógłby jej rozwiązać ten problem (!). Są ludzie, którzy nie potrafią wyciągnąć wniosków z doświadczeń swoich najbliższych, albo ta umiejętność została u nich zablokowana przez ideologię…

Wspaniały i dowcipny Ronald Reagan kiedyś powiedział, że problem ze zwolennikami i aktywistami aborcji i cywilizacji śmierci jest taki, że wszyscy oni zdążyli się już urodzić.

Co prawda jeśli naprawdę stoją twardo i świadomie na swoim stanowisku to zawsze mają przecież szansę na późną aborcję, czyli eutanazję. Przecież przeludnienie jest poważnym problemem. Ratujmy Matkę Ziemię!

Kalifornia, 2024/05/01

Prof. Leszek Marks: W skali globalnej wpływ człowieka na klimat jest znikomy albo żaden

Prof. Leszek Marks: W skali globalnej wpływ człowieka na klimat jest znikomy albo żaden

=================================

[właściwie powtarzamy, ale to potrzebne, bo Strona Kłamstwa zalewa masy propagandą, więc odtrutka konieczna. Mirosław Dakowski]

=========================

 Środowisko geologów jest raczej sceptyczne wobec narracji klimatycznej, ale debatę krępuje lęk przed utratą grantów

==============================

Globus. Zdj. ilustracyjne
Globus. Zdj. ilustracyjne Źródło:Unsplash

Czynnikiem dominującym zmian klimatu są procesy naturalne. Wpływ człowieka jest znikomy – mówi geolog prof. Leszek Marks.

Prof. Leszek Marks, geolog z Uniwersytetu Warszawskiego był gościem Krzysztofa Skowrońskiego w Radio WNET. Przedmiotem rozmowy były kwestie klimatu w kontekście unijnej polityki Zielonego Ładu. Środowiska forsujące tę koncepcję chcą, żeby Europa do 2050 roku była “zeroemisyjna” i “neutralna dla klimatu”. Gigantyczne koszty finansowe przedsięwzięcia już powodują ubożenie społeczeństwa, mimo że projekt nie jest jeszcze w bardzo zaawansowanej fazie.

Wpływ człowieka na klimat. Prof. Marks: Globalnie znikomy

Naukowiec przypomniał, że w historii ludzkości występują okresy ocieplenia i ochłodzenie klimatu, co nie jest niczym nadzwyczajnym. Prowadzący zapytał, czy można w skali procentowej wskazać, jak człowiek wpływa na zmiany klimatu.

– W procentach nie powiem, ale mogę powiedzieć, że wpływ człowieka na klimat w skali globalnej jest znikomy, albo w ogóle go nie ma – powiedział ekspert, dodając, że oddziaływanie człowieka występuje w skali lokalnej. Zwrócił uwagę, że np. w wielkich miastach, które na ogół są mocno zabetonowane, temperatura jest wyższa niż na przedmieściach. – Drugi czynnik to użytkowanie ziemi. Jeżeli wytniemy las, a będziemy mieli uprawy rolne, to wiadomo, że temperatura na tym obszarze wzrośnie – powiedział.

Profesor tłumaczył, że wpływ człowieka jest niewątpliwy, jeśli chodzi o środowisko i w tym zakresie powinno się przeciwdziałać jego negatywnym aspektom. – Natomiast walka z klimatem, jak to się często określa, nie ma sensu, bo zmiany klimatyczne są naturalne i można się do nich zaadaptować. Można określić strategię adaptacji do zachodzących zmian przez racjonalne działania – powiedział, podając przykłady naturalizacji rzek, mniejsze betonowanie niektórych obszarów czy większe zalesianie. – Czynnikiem dominującym zmian klimatu są procesy naturalne – podkreślił, dopytywany o przemysł, elektrownie, samoloty i samochody. Jak dodał, są to czynniki dodatkowe, ale w zestawieniu z naturą są jak mucha koło słonia.

Narracja klimatyczna. Naukowcy boją się utraty grantów

Prof. Marks przypomniał, że występowanie dwutlenku węgla w atmosferze przyczynia się do wysokich plonów w rolnictwie. Drastyczne ograniczenie CO2 mogłoby doprowadzić do niebezpiecznego deficytu pożywienia na świecie.

W ocenie profesora ewentualne referendum w sprawie Zielonego Ładu byłoby celowe zależnie od pytań. Naukowiec wskazał, że nie wyklucza, że w forsowanym przez Brukselę projekcie mogą się znaleźć punktowe rozwiązania warte popierania. Jako przykład podał ograniczenie pestycydów w rolnictwie.

W dalszej części rozmowy Krzysztof Skowroński zapytał m.in. o kwestię podejścia do tego, co wolno, a czego nie wolno mówić o klimacie w środowisku naukowym. Profesor zgodził się, że niestety narzucona została jedna narracja, co sprawia, że brakuje realnej dyskusji. – Środowisko geologów jest raczej sceptyczne wobec narracji klimatycznej, ale debatę krępuje lęk przed utratą grantów – powiedział prof. Marks.