Ukrainizm jako zaraźliwa i śmiertelna choroba; ekumeniczne “śniadanie modlitewne”.

Ukrainizm jako zaraźliwa i śmiertelna choroba; III RP stoi przykładem

III RP, jako najbliższy sąsiad, złączony dodatkowo w miłosnym uścisku z Ukrainą, wykazuje coraz więcej symptomów tej infekcji. 

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 27

Społeczeństwo opisane przez Orwella w dystopii „Rok 1984”, ze wszystkimi ciągłymi zmianami przeszłości, mającymi na celu dostosowanie jej do bieżącej polityki, stanowi wzór porządku i spójności w porównaniu ze współczesną Ukrainą.

Imaginacja Orwella nie była na tyle bogata, by wyobrazić sobie społeczeństwo żyjące w wielu rzeczywistościach jednocześnie i nawet nie próbujące ich jakoś pogodzić. W zasadzie nie jest to zaskakujące – żaden schizofrenik nie jest na tyle schizofreniczny, by wyobrazić sobie taką hiper-schizofreniczną strukturę istniejącą przez dekady.

Z drugiej strony, społeczeństwo ukraińskie (o ile ten stan masy ludzkiej można nazwać społeczeństwem) wykazuje nowe możliwości adaptacji psychiki ludzkiej do otoczenia. Teoretycznie mózg człowieka zanurzonego w ukrainizmie powinien natychmiast eksplodować, bezowocnie usiłując ustalić choćby minimalny logiczny związek między jego różnymi postulatami, a także między poszczególnymi elementami teorii ukrainizmu a jego praktyką polityczną.

Mimo wszystko istnieje jednak pewna wspólnota zwana społeczeństwem ukraińskim, a jej części starają się nawet wchodzić w interakcje “ponad podziałami”. Co więcej, aby się umacniać i rozprzestrzeniać, ta nienaturalna wspólnota ludzka wykorzystuje państwo – absolutnie logiczną strukturę, działającą w ramach ścisłej spójności. Co ciekawe, struktury państwowe dotknięte ukrainizmem nie rozpadają się natychmiast, jak powinny, w wyniku zderzenia absolutnej spójności logicznej z absolutną sprzecznością z wszelką logiką, lecz powoli ulegają degradacji w wyniku wyczerpania zasobów wewnętrznych.

Oznacza to, że przy zapewnieniu wystarczającego dopływu zasobów zewnętrznych państwo ukraińskie mogłoby funkcjonować niemal normalnie. Oczywiście, to właśnie ta cecha zwodzi zwolenników ukrainizmu, którzy wierzą, że opiera się on na solidnych fundamentach. Ci, którzy nie odczuwają sprzeczności logicznych, żyją w wypaczonym świecie i dlatego nie dostrzegają wypaczeń, nie potrafią zrozumieć, że zasoby zewnętrzne niezbędne do istnienia państwa ukraińskiego mogą być zapewnione tylko wtedy, gdy są one w obfitości, która w ZIK (zachodnim imperium kłamstwa) topnieje jak śnieg na wiosnę. 

Ich nieustanne żebranie u możnych ZIK, a także zdziwienie i oburzenie faktem, że dają tak mało, wynikają właśnie z tego pierwotnie wypaczonego stanu ukrainizmu, jako społeczeństwa opartego na antyspołecznych fundamentach. Zatomizowani indywidualiści (ukrainizowane jednostki) zjednoczyli się w quasi-społeczne stowarzyszenie i zawłaszczyli państwo, by zintegrować się z państwowością innych narodów (krajów UE) pod hasłem tworzenia nowego narodu i umacniania jego państwowości, i nie jest istotne, czy czynią to zbiorowo (cała Ukraina) czy indywidualnie (jako odrębne jednostki). Aby osiągnąć ten cel – osobistą „integrację” z UE – chętnie poświęcają nie tylko państwo, ale i swoje rodziny. Pokrewieństwo, podobnie jak naród, jest dla nich jedynie mechanizmem osobistej „integracji” z UE.

Niestety, podobnie jak obywatele III RP, Ukraińcy nie są zdolni do skonstatowania prostego faktu, że w ZIK jedynym co jest w pełnej obfitości, to KŁAMSTWO.

Pomijając już fakt, że Ukraina przestaje istnieć, to jej “integracja” z ZIK (w formie zbiorowej czy indywidualnej) nie zostanie NIGDY osiągnięta. Ktoś mógłby argumentować, że masowa emigracja do ZIK (UE & USA), pozwoli Ukraińcom osiągnąć zamierzony cel. 

III RP jest na to jaskrawym dowodem. Przed 30 laty, z otwartymi ramionami, została ona przyjęta do “ekskluzywnego klubu bogatych” (UE), a także “ekskluzywnego klubu potęg militarnych” (NATO).

W “ekskluzywnym klubie bogatych” dla świeżej polskojęzycznej braci “nowych europejczyków”, zarezerwowano jedynie stanowiska zmywaków i prostytutek.

Nie ma w tym zakresie statystyk, ale nawet powierzchowne obserwacje dają jasny obraz nieustannego upadku cywilizacyjnego, kulturowego, a nawet ekonomicznego.

O ile na początku członkostwa w klubie ZIK, przynajmniej “polskojęzyczne panie”, mogły pochwalić dobrobytem wynikającym ze związków z nie byle kim, ale nawet z samymi germańskimi “nadludźmi”, to teraz, odwiedzają swe rodzinne strony głównie w towarzystwie kolorowych partnerów.

Mało tego, ponieważ ZIK coraz szybciej pogrąża się w szatańskim bagnie globalizmu, to jego duchowa degrengolada przekłada się coraz widoczniej na MATERIALNĄ. Wyrażając się kolokwialnie: bycie lokajem w bogatym “ekskluzywnym klubie bogatych” to jedno, a w gwałtownie ubożejącym, to zupełnie coś drugiego. 

Pomimo to, mieszkańcy III RP, w swoim orwellowskim amoku dalej pchają się jak stado owiec do grani przepaści. Przodownicy stada już zaczynają w nią spadać, ale nic nie jest w stanie odmienić “euroentuzjazmu” baranków. Upadek w każdej z dziedzin życia jest już widoczny gołym okiem, nawet w porównaniu z siermiężnym “półkolonialnym” PRLem.

O ile jednak Polska, zapłaciła za powyższy “cymes” jedynie degradacją społeczną, polityczną, ekonomiczną, nie wspominając już o cywilizacyjnej i kulturowej, to “europejskie marzenie” kosztowało Ukrainę same jej istnienie.

Podobnie jest z religią. Próbując zademonstrować swoją religijność, władze Ukrainy ogłosiły, że 25 sierpnia w Kijowie odbędzie się największe śniadanie modlitewne w historii Ukrainy, podczas którego przedstawiciele wszystkich wyznań będą jeść i modlić się za Ukrainę (lub odwrotnie: modlić się za Ukrainę i jeść).

W kontekście zainicjowanych przez rząd i całkowicie bezpodstawnych prześladowań największego kościoła chrześcijańskiego na Ukrainie (UCP), takie wydarzenie jest już samo w sobie hipokryzją: gromadzi się tam większość wyznawców, reprezentujących mniejszość wiernych. Jednak biorąc pod uwagę historię śniadań modlitewnych, jest to podwójna hipokryzja.

Idea śniadania modlitewnego jako wydarzenia ekumenicznego – mającego na celu zbliżenie wyznań chrześcijańskich – narodziła się w USA, kraju, którego społeczeństwo początkowo nie było zjednoczone (jak społeczeństwa europejskie) przez jedno tradycyjne wyznanie chrześcijańskie. Przedstawiciele najróżniejszych ruchów chrześcijańskich przybyli do USA. Ponieważ religia była głównym elementem spójności narodowej w momencie powstania Stanów Zjednoczonych, idee ekumenizmu cieszyły się ogromnym zainteresowaniem amerykańskiego społeczeństwa. Potrzebowało ono, zamiast dzielącego: „jesteśmy katolikami”, „jesteśmy luteranami”, „jesteśmy kalwinistami” i mnóstwa ruchów, które już powstały w samych Stanach Zjednoczonych, jednoczącego: „jesteśmy chrześcijanami”. Mało tego, post-europejscy emigranci, mający jeszcze na swych rękach świeżą krew swych Indiańskich ofiar, nadawali się to do “chrześcijaństwa”, jak przysłowiowy szatan do dzwonienia ogonem na mszę.

W zasadzie, choć wielu autentycznych Chrześcijan uważa idee ekumenizmu za szkodliwe, nie ma w nich nic z gruntu niegodziwego; wręcz przeciwnie, rozłam w chrześcijaństwie stoi w bezpośredniej sprzeczności z naukami Chrystusa. Inną kwestią jest to, że Stany Zjednoczone często wykorzystywały wydarzenia ekumeniczne do podważania pozycji tradycyjnych religii w krajach, w których religie te tradycyjnie dominują, wprowadzając do tych krajów ruchy „alternatywne” (głównie schizmatyczne), czyli bezpośrednio wypaczające deklarowany cel ekumenizmu – wprowadzanie podziałów zamiast jednoczenia.

Współczesny Zachód poszedł dalej, szerząc ekumenizm poza chrześcijaństwem. Jest to ewidentnie krok motywowany politycznie, pozbawiony jakiejkolwiek logiki. Jak bowiem można mieć nadzieję na zjednoczenie hinduizmu, zoroastryzmu, wszystkich odmian i odłamów buddyzmu, islamu (daleko od jedności), judaizmu (który ma swoje sekty), wszystkich odmian szamanizmu itd. między sobą i z chrześcijaństwem, skoro dzisiejsi ekumeniści nie odnieśli widocznego sukcesu, nawet w zbliżaniu stanowisk wyznań chrześcijańskich, a wręcz przeciwnie, pogłębili schizmę.

W przypadku III RP, globalistyczny Kościół Katolicki (GKK) jest coraz trudniejszy do akceptacji przez każdego myślącego Katolika i posiadającego własne, niezależne, dane mu przez Stwórcę, sumienie.

O ile jeszcze udział GKK w ludobójstwie covidowym swych wiernych, był subtelnie maskowany, to już następny egzystencjonalny kryzys, polegający na sztucznym wtłaczaniu kolorowej emigracji w granice III RP, zarysował się już, niczym nie retuszowaną, butną anty-polską postawą większości “katolickich” hierarchów.

Ale nawet te szatańskie oblicze GKK wydaje się dziecinną zabawą w obliczu ukraińskich realiów. Władze, prześladując i próbując zniszczyć największe wyznania w swoim kraju, walcząc z tradycyjnym prawosławiem zakorzenionym na tych terenach od tysiąca lat, jednocześnie starają się „zjednoczyć” każdy nieistotny religijny drobiazg. Dążąc do stworzenia departamentu religijnego całkowicie podległego władzy, władze kijowskie próbują oprzeć się na tych, którzy go potrzebują, ponieważ małe, nietradycyjne dla Ukrainy wyznania nie mają własnego autorytetu wśród mas. Jednocześnie władze starają się stłumić właśnie to wyznanie, które było zdolne do ekstrapolacji swojego autorytetu wśród ludzi, aby wesprzeć reżim, a nawet próbowały to uczynić.

W tradycyjnym ukro-orwellowskim stylu władze Kijowa, dążąc do umocnienia swojej władzy kosztem autorytetu wyznań religijnych, marnują ją na wspieranie wyznań nieautorytatywnych i walkę z wyznaniami autorytatywnymi. Z punktu widzenia przeciętnego człowieka to nonsens. Z punktu widzenia ukraińskości to obiecująca operacja polityczna.

Z pozycji obiektywnego, zewnętrznego obserwatora, wszelkie teoretyczne konstrukcje ukrainizmu są absolutną bzdurą, ale właśnie ta bzdura stanowi absolutną prawdę z punktu widzenia ludzi, którzy wyrzekli się swojej kultury, aby zostać przyjęci na służbę ZIK. Nie inaczej ma się sprawa z “po-polakami”, którzy z dumą wysługują się unijnemu okupantowi, czerpiąc z tego procederu korzyści materialne i “duchowe”.

Ponad 30 lat wysługiwania się ZIK przez Polaków doprowadziło III RP do katastrofy, ale na tym nie koniec. Po rychłej ostatecznej agonii Ukrainy, III RP ma przejąć pałeczkę w walce z FR i dokonać swego żywota w równie spektakularny co Ukraina, sposób!

Ghislaine Maxwell zyskała immunitet prawny i zdradziła nazwiska 100 osób powiązanych z Jeffreyem Epsteinem

Ghislaine Maxwell zyskała immunitet prawny i zdradziła nazwiska 100 osób powiązanych z Jeffreyem Epsteinem

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/ghislaine-maxwell-zyskala-immunitet-prawny-i-zdradzila-nazwiska-100-osob-powiazanych-z


Jeffrey Epstein “zmarł” w swojej celi w 2019 roku, ale jego mroczne tajemnice wciąż wychodzą na jaw. Ghislaine Maxwell, najbliższa współpracowniczka osławionego miliardera skazana za handel seksualny i współudział w wykorzystywaniu nieletnich dziewcząt, w ostatnich dniach znalazła się w centrum uwagi administracji prezydenta Donalda Trumpa.

W trakcie dwudniowych przesłuchań w federalnym sądzie w Tallahassee na Florydzie, Maxwell odpowiadała na pytania zastępcy prokuratora generalnego Todda Blanche’a. Jej prawnik, David Oscar Markus, ujawnił, że jego klientka została zapytana o “około 100 różnych osób” powiązanych z Epsteinem i odpowiedziała na “każde możliwe pytanie, jakie można sobie wyobrazić”.

Aby umożliwić Maxwell swobodne zeznania, Departament Sprawiedliwości przyznał jej ograniczony immunitet, co oznacza, że jej odpowiedzi nie mogą zostać później wykorzystane przeciwko niej w sprawach karnych. Ten rodzaj immunitetu, znany jako “proffer immunity”, jest standardową praktyką przy przesłuchiwaniu potencjalnych współpracowników wymiaru sprawiedliwości.

Przesłuchania trwały łącznie około dziewięciu godzin – sześć godzin w czwartek i trzy godziny w piątek. Maxwell, obecnie odbywająca 20-letni wyrok, nie skorzystała z Piątej Poprawki do Konstytucji i nie odmówiła odpowiedzi na żadne pytanie, twierdzi jej prawnik. “Jeśli skłamie, mogą ją oskarżyć o kłamstwo” – dodał Markus.

Były oskarżyciele federalni i eksperci prawni określają to spotkanie jako “niezwykłe” i potencjalnie “bezprecedensowe”, gdyż to drugi najważniejszy urzędnik Departamentu Sprawiedliwości osobiście przeprowadził wywiad z więźniarką skazaną za poważne przestępstwa. Dodatkowe kontrowersje budzi fakt, że Blanche był wcześniej osobistym prawnikiem Donalda Trumpa, co niektórzy krytycy postrzegają jako potencjalny konflikt interesów.

Przesłuchania odbywają się w momencie, gdy administracja Trumpa zmaga się z presją dotyczącą ujawnienia pełnej dokumentacji związanej ze śledztwem w sprawie Epsteina. Na początku lipca Departament Sprawiedliwości opublikował dwustronicowe oświadczenie, w którym stwierdzono, że “nie znaleziono wiarygodnych dowodów” na istnienie “listy klientów” Epsteina czy szantażowanie przez niego prominentnych osób.

Prawnik Maxwell zasugerował, że jego klientka mogłaby liczyć na ułaskawienie od prezydenta Trumpa, nazywając go “mistrzem zawierania umów”. Sam Trump, zapytany przez dziennikarzy o możliwość ułaskawienia Maxwell, powiedział: “Mam prawo to zrobić, ale to coś, o czym nie myślałem”. Dodał jednak, że “to nie jest czas na rozmowy o ułaskawieniach”.

Maxwell została również wezwana do złożenia zeznań przed Komisją Nadzoru Izby Reprezentantów 11 sierpnia, gdzie może skorzystać z prawa do odmowy składania zeznań. “Musimy podjąć decyzję, czy to zrobi, czy nie” – powiedział jej prawnik.

Sprawa nabiera dodatkowego wymiaru politycznego, ponieważ Epstein utrzymywał kontakty z wieloma wpływowymi politykami i biznesmenami, w tym byłym prezydentem Billem Clintonem, założycielem Microsoftu Billem Gatesem i samym Donaldem Trumpem. Trump podobno zerwał kontakty z Epsteinem w 2004 roku i później zakazał mu wstępu do swojej posiadłości Mar-a-Lago.

Markus twierdzi, że Maxwell “była traktowana niesprawiedliwie przez ostatnie pięć lat” i “nie otrzymała uczciwego procesu”. Podkreśla, że “prawda wyjdzie na jaw” o tym, co wydarzyło się w sprawie Epsteina, a jego klientka jest osobą, która odpowiada na te pytania.

Źródła:

https://www.nbcnews.com/politics/trump-administration/live-blog/trump-epstein-ghislaine-maxwell-tariffs-immigration-obama-live-updates-rcna219895

https://www.cnn.com/2025/07/24/politics/todd-blanche-ghislaine-maxwell-meeting

https://www.cbsnews.com/news/top-doj-official-todd-blanche-meeting-with-ghislaine-maxwell

https://www.cbsnews.com/news/to-former-prosecutors-everything-about-the-justice-dept-interview-with-ghislaine-maxwell-looked-unorthodox

https://abcnews.go.com/Politics/doj-meeting-ghislaine-maxwell-set-thursday-sources/story?id=124021785

https://www.washingtonpost.com/national-security/2025/07/24/justice-todd-blanche-epstein-ghislaine-maxwell-trump

Braun oskarżany o nie swoje słowa

Roman Fritz: Komuna wróciła

27.07.2025 nczas/komuna-wrocila

Roman Fritz w rozmowie z Julią Gubalską na kanale Tomasza Sommera mówił o kłamstwach na temat Grzegorza Brauna w kontekście komór gazowych w niemieckim obozie Auschwitz-Birkenau. Odniósł się też do zarzutu „kradzieży zuchwałej” „flagi” Unii Europejskiej.

Braun oskarżany o nie swoje słowa

Roman Fritz został zapytany o temat komór gazowych w niemieckim obozem Auschwitz-Birkenau.

– Mamy dowód na to, że o niektórych rzeczach można mówić, a o niektórych nie można mówić. Co jest ciekawe i osobiście dla mnie zaskakujące, to jest to, że cała w zasadzie scena polityczna w Polsce, jak za dotknięciem jednego przycisku, staje na baczność i tak przez dobry tydzień oni stali na baczność, „ruki pa szwam” i wszyscy rytualnie potępiają tego straszliwego Grzegorza Brauna – powiedział Roman Fritz.

– To pokazuje, że ci ludzie nie są w stanie nawet wysilić własne myślenie, aby zdobyć się na jakiś prywatny, osobisty osąd. Oskarża się Grzegorza Brauna o rzeczy, których on w ogóle nie powiedział. I to jest najczęstszy przypadek – dodał Fritz.

Następnie wspominał o procedowanej w Sejmie uchwałę specjalną, która potępiała m.in. Grzegorza Brauna.

– Słowa potępienia przecież płyną z całej Polski, jak długa i szeroka. Oskarża się przede wszystkim Grzegorza Brauna o to, że on zaprzecza skali mordów niemieckich, głównie na Żydach, ale przecież i ogólnie. Zaprzecza czemuś takiemu, jak holokaust, co jest absolutnie nieprawdą – stwierdził.

Braun ma prawo pytać o Auschwitz

– Grzegorz Braun w życiu czegoś takiego, jak go znam, nie powiedział – podkreślił Roman Fritz.

– Poddaje natomiast w wątpliwość, jak sam powiedział, z biegiem lat coraz mniej ufności ma w ten system, w jaki sposób zabijano ludzi w Auschwitz. I on jest uprawniony do tego, żeby zadawać te pytania, dlatego, że tam zginął jego wujek. Wówczas chłopak 17-letni. I Grzegorz Braun chciałby się dowiedzieć przynajmniej, w jaki sposób on tam zginął. Chociaż z tego względu warto by sprawdzić, zadawać te pytania, na co zezwala polska konstytucja. Dlatego, że w artykule 54 mamy zapewnione, że cenzura prewencyjna w Polsce jest zabroniona. Nie ma jej być, a najwidoczniej jest – mówił polityk KKP.

„Kradzież” „flagi” UE

Gościa zapytano także o zarzut zuchwałej kradzieży „flagi” UE. O sprawie przeczytacie poniżej.

https://nczas.info/2025/07/16/bodnar-szczuje-na-brauna-i-zapowiada-wniosek-o-uchylenie-immunitetu-na-celowniku-rowniez-fritz/embed/#?secret=jrBH9dfUel#?secret=K14WE05Tto

– Ministerstwo Przemysłu, już nieistniejące. I to jest fajna rzecz, że moja interwencja poselska w Ministerstwie Przemysłu w Katowicach, w której towarzyszył mi właśnie poseł do Europarlamentu Grzegorz Braun i wielu innych asystentów, sprawiła być może to, że obnażyła wszem i wobec, że to ministerstwo jest kompletnie niepotrzebne – mówił poseł Fritz.

– Bo to nazwaliśmy od razu po tej naszej wizycie Ministerstwem Likwidacji Przemysłu. Tam po prostu jest atmosfera stypy, cmentarza, nie wiem, grabarze tam chodzą i starają się jeszcze robić jakieś dobre wrażenie – kontynuował Fritz.

– Była taka sytuacja, że pod koniec tej naszej wizyty Grzegorz Braun podszedł do tego emblematu Unii Europejskiej. Bo to nie jest flaga, Unia Europejska nie ma flagi. No i chciał ją tam ściągnąć, a ja złapałem tę metalową rurkę, do której była ta flaga przytwierdzona i tak ją trzymałem, nie wiem, pół minuty czy tam 40 sekund. I za to, że ja trzymałem tę metalową rurkę, pan Adam Bodnar, ówczesny, bo już nie obecny, minister sprawiedliwości skierował wniosek do Szymona Hołowni, Marszałka Sejmu o uchylenie immunitetu – relacjonował Roman Fritz.

– To nie jest zarzut, proszę państwa, trzymania metalowej rurki. To jest zarzut z 278 artykułu paragrafu punkt 3a Kodeksu karnego mówiący o kradzieży szczególnie zuchwałej. I tu nie ma żartów, bo za to grozi od pół roku do ośmiu lat odsiadki. To jest poważna rzecz, więc jeżeli państwo polskie chce do końca się skompromitować, no to proszę bardzo, ja jestem gotów stanąć i się skonfrontować wobec tak poważnych zarzutów – zadeklarował.

– Taka zbrodnia, proszę państwa, no ja tak wspominam, bo zdejmowanie flag to jest też jakiś tam mój dorobek z poprzednich dekad. Jeszcze za poprzedniej komuny w latach 80-tych też ściągałem flagi, tylko że wówczas były to czerwone flagi, najczęściej w jakieś tam święta typu 1 maja czy 22 lipca, te jeszcze PRL-owskie. No ale wówczas władze komunistyczne nie posunęły się do tego, żeby postawić z tego powodu jakiekolwiek zarzuty – mówił dalej polityk KKP.

– No teraz natomiast ta władza totalitarna, z którą mamy do czynienia, sięga po takie rzeczy. Ja oczywiście troszeczkę sobie ironizuję, bo ja się tam mam nadzieję jakoś z tego wykaraskam, natomiast żal mi strasznie ludzi, którzy wcześniej też ściągali flagi na przykład ukraińskie i którzy mają podobne zarzuty i tutaj nie ma żartów, jeden z nich nawet już siedzi w areszcie – podkreślił Roman Fritz.

– Komuna wróciła, po prostu komuna wróciła – podsumował Fritz.

Oto pałace ZUS – ranking najbardziej okazałych gmachów ZUS. Tak wyglądają budynki, w których decydują o Twojej emeryturze

Oto pałace ZUS – ranking najbardziej okazałych gmachów ZUS.

Tak wyglądają budynki, w których decydują o Twojej emeryturze

Julia Muc 22 lipca 2025, https://chorzow.naszemiasto.pl/oto-palace-zus-ranking-najbardziej-okazalych-gmachow-zus-tak-wygladaja-budynki-w-ktorych-decyduja-o-twojej-emeryturze/ar/c1p2-27801657

Ten budynek wygląda jakby zaprojektował go student architektury po trzech nieprzespanych nocach i jednej lampce absurdu. Szklany czołg przyszłości, który miał być planetarium, a skończył jako urząd, w którym dowiesz się, że jednak nie masz ciągłości ubezpieczenia. Forma jak z filmów sci-fi, ale treść… klasyczna: „proszę złożyć wniosek osobiście, w czterech egzemplarzach, najlepiej w 2002 roku”. Na pierwszy rzut oka to centrum nauki. Na drugi – to ZUS. I wtedy wszystko zaczyna boleć. Bo tu właśnie tkwi geniusz tej architektury – rozmach tylko pozornie odwrotnie proporcjonalny do tego, co dostajesz w środku. A jednak jakoś to wszystko się spina. Jak życie z ZUS-em.
Miejsce 1: ZUS Chorzów
Miejsce 2: ZUS Kłobuck
Miejsce 3: ZUS Katowice

Zobacz galerię (23 zdjęcia)

Zanim wejdziesz z wnioskiem w dłoni, zatrzymaj się i rozejrzyj. Budynki ZUS w całej Polsce to żywe pomniki architektury lat 90. — beton, przyciemniane szyby, ciężkie daszki. Wszystko toporne, masywne, bez cienia lekkości. I może właśnie o to chodzi. Bo trudno o lepszą oprawę dla miejsca, w którym dowiadujesz się, że na emeryturę to jeszcze nie teraz.

Pałace ZUS, czyli ranking najbardziej okazałych gmachów ZUS – kliknij TUTAJ i zobacz zdjęcia

ZUS jak z pocztówki z końca świata. Gdyby architektura mogła mówić, powiedziałaby: “Witamy w rzeczywistości”

Rozbuchane daszki, przydymione szybki, labirynty korytarzy. Architektura ZUS-ów wygląda jak projekt dystopijnego uniwersum lat 90., ale przecież właśnie dlatego tak dobrze oddaje naszą relację z tą instytucją. Gdyby ktoś chciał zaprojektować przestrzeń dla absurdu – to już zostało zrobione.

Ranking ZUS-ów(23 zdjęcia)

Oto ZUS. Budynek, który mówi wszystko, zanim zdążysz cokolwiek załatwić

Nadmuchany rozmach, monumentalizm z odzysku i korytarze, które kończą się ścianą. ZUS-y w całej Polsce wyglądają tak, jakby miały udowodnić, że forma może odzwierciedlać funkcję. Tyle że zamiast “opieki społecznej”, czujesz “społeczne zawieszenie w próżni”.

Gdziekolwiek nie wejdziesz – czujesz się jak w PRL-u na sterydach lub w biurowcu z alternatywnej rzeczywistości, w której Kafka robił doktorat z ergonomii. A przecież to tylko siedziby Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Tylko albo aż – bo każda z nich jest jak architektoniczny komentarz do egzystencjalnego pytania, które najlepiej zadał Tymon Tymański w zespole Kury. Kto pamięta?

ZUS jako instytucja i ZUS jako budynek. I wszystko się zgadza

Tymon na legendarnym “Polovirusie” śpiewał w “Dlaczego”:

„Dlaczego pracujemy i po co ZUS płacimy?”

I choć było to dekady temu, pytanie pozostaje aktualne. Odpowiedź częściowo znajdziemy… w estetyce tych obiektów. Miejsca te nie udają – są szczere do bólu. Monumentalne jak absurd, który trzeba przeżyć, by w ogóle je zrozumieć.

ZUS-y nie próbują być modne. One nie muszą.
Ich przekaz jest prosty: „przetrwanie ponad wszystko”. I właśnie dlatego tak bardzo pasują do tego, jak widzimy tę instytucję – coś między koniecznością a opowieścią o niespełnionym śnie o państwie opiekuńczym.

Centrala ZUS w Warszawie? Pentagon po miesiącu w Polsce

Główna siedziba ZUS w stolicy? Tego nie da się nie zobaczyć. Wygląda jak Pentagon po doświadczeniu wszystkich faz transformacji ustrojowej i reformy emerytalnej. Rozległa, chłodna i niezaprzeczalnie monumentalna – równie gotowa na audyt, co na inwazję… biurokracji.

Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata

Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓

To właśnie tam podejmuje się decyzje, które potem docierają do Białegostoku, Prudnika czy Jastrzębia-Zdroju, pakowane w koperty z logo, które widzisz częściej niż własne odbicie w lustrze. Wszystko się tu spina. Architektoniczny i życiowy postmodernizm.

Prudnik, Zamość, Jelenia Góra. ZUS w małym mieście, forma w rozkwicie

Nie trzeba jednak jechać do stolicy, żeby poczuć architektoniczną potęgę tej instytucji. ZUS w Zamościu? Przypomina muzeum postmodernizmu. Białystok? Wygląda, jak skocznia im. Adama Małysza. Jelenia Góra? To już właściwie zamek.

A przecież to tylko okienko, do którego przychodzisz zapytać, czemu świadczenie nie wpłynęło.

W takich miejscach czujesz, że nie jesteś tu po to, żeby cokolwiek załatwić. Jesteś po to, żeby zrozumieć – ten budynek, ten urząd, to całe doświadczenie.

To nie żart. To ZUS

Czy to źle? Nie. Przeciwnie – te budynki są jak rzeźby społeczeństwa. Pomniki kompromisów, zawieszonych nadziei i uporu urzędników. Tylko tutaj kafelki z 1997 roku mogą koegzystować z komputerem z 2012 i formularzem z 1984.

To nie są pomyłki. To świadoma estetyka. ZUS nie udaje, że będzie miło. I w tym jest uczciwy. A jego architektura? Jest równie nieugięta jak system, który reprezentuje. Piękne jak okręt, jak konie w galopie.

Zobacz nasz ranking najbardziej spektakularnych ZUS-ów w Polsce

W galerii przedstawiamy najbardziej reprezentatywne, dziwaczne, monumentalne i zaskakująco konsekwentne siedziby ZUS w województwie śląskim. Na deser i porównawczo: kilka fenomenalnych przykładów z Polski. Niektóre z nich trudno zapomnieć. Innych nie da się zlokalizować bez mapy. Wszystkie jednak coś mówią – i o nas, i o państwie, które je zbudowało.

Julia Muc

„Odpowiedzialne rodzicielstwo” do kosza. Normą Kościoła [i rodzin] musi być wielodzietność

„Odpowiedzialne rodzicielstwo” do kosza.

Normą Kościoła musi być wielodzietność

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/odpowiedzialne-rodzicielstwo-do-kosza-norma-kosciola-musi-byc-wielodzietnosc/

Ostrzegam: Ten tekst nie spodoba się wielu Czytelnikom. Będą nim oburzeni i wściekli na autora, zarzucając mu pomylenie, ciężkie wariactwo i odklejenie od rzeczywistości. Wiem o tym z góry – ale mimo wszystko go piszę. Zapraszam do lektury.

***

„Nie” dla dzieci, „tak” dla psów i LGBT. W ten sposób oznaczyła swoją szybę jedna z restauracji nad Bałtykiem, wywołując wiele reakcji publicystów i polityków – nie tylko prawicowych.

Wrogość wobec dzieci sięga dziś zenitu, napędzana przez szydercze artykuły w dużych lewicowych mediach. Efektem jest tragiczna sytuacja demograficzna Polski – rodzi się u nas o wiele mniej dzieci, niż w większości państw europejskich, nawet tak bliskich nam kulturowo jak Czechy, Słowacja, Węgry, Bułgaria czy Rumunia.

Często są to zdecydowanie biedniejsze kraje, bo tu nie chodzi o przyczyny ekonomiczne. Kluczową rolę odgrywa po prostu niechęć do dzieci. Dobrze, że z tym zjawiskiem zaczyna się coraz częściej walczyć, przedstawiając rodzinę w pozytywnym świetle; dobrze, że czynią to politycy różnych prawicowych formacji. Nieustannie pytam jednak: gdzie w tym wszystkim jest Kościół katolicki?

To pytanie, uważam, kluczowe, bo za fatalnie niską dzietność Polaków część odpowiedzialności ponosi również kościelne nauczanie – zarówno to, którego nie ma, jak i to, które jest – a jest często po prostu błędne.

Teoretycznie wydaje się, że Kościół robi, co trzeba. Na przykład – piętnuje antykoncepcję. To ma pierwszorzędne znaczenie, bo czego by nie opowiadać o przyczynach kryzysu demograficznego, to właśnie łatwa dostępność skutecznej antykoncepcji jest jego „warunkiem”. Gdyby nie antykoncepcja, unikanie potomstwa byłoby trudne, a przez to dalece rzadsze – to oczywiste. Dzięki łatwej i skutecznej antykoncepcji, dzisiaj dziecko już się nie „zdarza” – jest wynikiem decyzji o tym, by w danym okresie życia małżeńskiego zrezygnować z antykoncepcji.

Antykoncepcja stała się normą, ale Kościół tę normę odrzuca. Tyle, że w ogóle się o tym nie mówi. Temat jest nieobecny na kazaniach, nie ma go w katechezie, rzadko tylko pojawia się w katolickiej publicystyce. Badania wskazują, że przytłaczająca większość polskich katolików po prostu ignoruje nauczanie Kościoła na temat antykoncepcji – a duszpasterze zdają się ten fakt po prostu przyjmować jako niezmienialny. Tak już jest – i tyle.

Dlaczego? Przyczyna jest dość prosta – choć zarazem bardzo głęboka. Otóż Kościół sam się obezwładnił, wprowadzając pod koniec lat 60. katastrofalną w skutkach kategorię „świadomego rodzicielstwa”. Kategoria ta pojawiła się w encyklice „Humanae vitae” papieża Pawła VI, ale była już wcześniej obecna w wielu dyskusjach i publikacjach.

„Odpowiedzialne rodzicielstwo” oznacza tymczasem totalne przewartościowanie.

W naturalnym modelu rodziny dzieci jest tyle, ile jest: małżonkowie prowadzą normalne życie małżeńskie, a dzieci przychodzą na świat. Generuje to oczywiście różne trudności, ale – tak jest. Małżeństwo oznacza wielodzietność, kropka.

W modelu „świadomego rodzicielstwa” jest inaczej. To rodzice decydują o tym, ile będą mieć dzieci. Może siedmioro? A może tylko troje albo nawet jedno? To ich decyzja. Owszem, papież Paweł VI – a za nim katolickie duszpasterstwo posoborowe – teoretycznie mówi o otwartości na dzieci oraz o tym, że nie można ograniczać ich liczby „bez poważnej przyczyny”. Jednak w praktyce to, co jest „poważną przyczyną”, każdy definiuje sobie sam – porównując się z innymi ludźmi.

Koleżanka z pracy ma dwoje dzieci i razem z mężem mogą zapewnić im dobrą edukację. Jeżdżą co roku za granicę. Mają ładne i wygodne mieszkanie w centrum. A ja mam urodzić trzecie dziecko? Znowu zrezygnować z pracy? Jak zresztą zapłacę im wszystkim za dodatkowy angielski? Na wakacje pojedziemy tylko nad jezioro? Skąd wezmę większy samochód? Wreszcie, będzie trzeba mieszkać w domku pod miastem i wszędzie dojeżdżać?

Przecież to zniszczy „dobre życie”!

Czy nie jest to „poważna przyczyna”?

W sumie każda przyczyna staje się „poważna” – bo może się taką stać. Nie ma tu jasnych reguł, nie ma wytycznych, nikt o tym nie mówi; temat nie istnieje. Kiedy przyjmuje się paradygmat, w którym to rodzice „świadomie” ograniczają liczbę dzieci – temu ograniczaniu nigdy nie będzie końca, a ludzie będą chodzić na łatwiznę.

Tak się właśnie dzieje. Zamiast dużych, wielodzietnych rodzin, katolicy zakładają malutkie rodziny z jednym czy dwojgiem dzieci. No, góra z trojgiem, przy czym troje uchodzi już za heroizm albo fanaberię, co kto woli. Dane są jasne. Tylko 8,6 proc. rodzin ma w Polsce troje lub więcej dzieci. Przy czym troje to absolutna większość w tej grupie. Normalne, naturalne rodziny, w których dzieci jest na przykład siedmioro czy dziesięcioro – to w skali kraju całkowity margines. W skali kraju oznacza, że również – w skali Kościoła w Polsce.

Do totalnego chaosu dokłada się jeszcze sposób, w jaki Kościół katolicki zaleca realizować to „odpowiedzialne rodzicielstwo”. Jest nim „naturalna kontrola poczęć”. Bardzo szybko zaczęła być przedstawiana jako „katolicka antykoncepcja” – i nic dziwnego, bo do tego się sprowadza.

Paweł VI zakazał stosowania antykoncepcji, ale nakazał (sic!) „odpowiedzialnie planować rodzinę”. Katolicy wzorują się na innych ludziach (to normalne) i chcą w aspekcie materialnym żyć, jak oni. Mają więc mało dzieci – bo tak się dziś żyje, no, a zresztą papież kazał być „odpowiedzialnym” – jak się rozumuje, żeby było na ten angielski, wakacje i samochód.

Muszą to jakoś osiągnąć. Zaczynają zatem „naturalnie kontrolować poczęcia”. Problem polega na tym, że choć jest to niewątpliwie „kontrola poczęć”, to naturalna nie jest na pewno.

Polega to na tym, że mąż i żona odsuwają się od siebie w okresie płodnym, współżyjąc tylko wówczas, kiedy kobieta jest niepłodna. Naturalnie mąż i żona współżyliby właśnie wtedy, kiedy kobieta jest płodna – wtedy ma do tego skłonność, tego wymaga naturalny rytm.

Zgodnie z „odpowiedzialnym rodzicielstwem” następuje jednak całkowite zaburzenie tego naturalnego rytmu. Po drugie, żeby stwierdzić, kiedy jest niepłodna a kiedy płodna, kobieta kontroluje się za pomocą specjalistycznej aparatury, co wprowadza do codziennego życia kolejny całkowicie nienaturalny element.

W posoborowym duszpasterstwie dorabia się do tego całą ideologię, na pozór bardzo pobożną. Słychać na przykład – pisał o tym również Jan Paweł II – że tego rodzaju postępowanie uczy wstrzemięźliwości, bo wprowadza do małżeństwa czas bez pożycia. Nie zwraca się już uwagi na frustrację, którą to rodzi. Zapomina się, że okresy wstrzemięźliwości są naturalne dla każdego małżeństwa, również tego, które nie zajmuje się „odpowiedzialnym rodzicielstwem”. Miesiączka, ciąża, połóg – tak wyglądają „naturalne” okresy wstrzemięźliwości.

Kompletnie ignoruje się też sprytny wybieg, którego dokonuje „naturalna” kontrola poczęć. „Otóż akt małżeński z natury swej zmierza, ku płodzeniu potomstwa. Działa zatem przeciw naturze i dopuszcza się niecnego w istocie swej nieuczciwego czynu ten, kto spełniając uczynek, świadomie pozbawia go jego skuteczności” – tak pisał w „Casti connubii” Pius XI. Posoborowe duszpasterstwo twierdzi, że „naturalne” planowanie rodziny pod to nie podpada.

Na pewno?

Papież potępił „świadome pozbawienie” skuteczności aktu małżeńskiego, który z natury zmierza ku płodzeniu potomstwa. Wstrzymywanie się z tym aktem do momentu, kiedy dzięki specjalistycznym narzędziom stwierdzamy niepłodność kobiety, jest w oczywisty sposób „świadomym pozbawieniem” aktu małżeńskiego jego skuteczności. Dzięki technice znajdujemy moment, kiedy akt nie będzie mieć swojej skuteczności – i wówczas go realizujemy. Jasne, że to coś innego, niż mechaniczne albo chemiczne obezpłodnienie aktu. Niemniej jednak – nadal jest to sprytne i przemyślne „użycie” małżeństwa tak, by dzieci z tego nie było. Uczciwie byłoby zatem ogłosić, że… Pius XI po prostu się pomylił, jak i cała katolicka Tradycja w ogóle. Absurd – prawda?

Są katolicy, którzy próbują łączyć wymaganie odrzucenia antykoncepcji z przyjęciem współczesnego stylu życia – i faktycznie przez całe życie małżeńskie stosują „naturalne” metody ograniczania dzietności, jakoś sobie z tym radząc. Wielu z nich ma przy tym wiele dzieci – pięcioro, siedmioro, dziesięcioro. To jednak bardzo rzadkie przypadki – o wiele rzadsze, niż liczba ludzi, którzy naprawdę głęboko wierzą w Jezusa Chrystusa i regularnie chodzą do Kościoła. Jak to możliwe?

Przyczyna jest prosta. Nie bardzo rozumieją, dlaczego mieliby to zrobić: użycie prezerwatywy jest złem, ale unikanie całymi tygodniami pożycia i zbliżanie się tylko w okresie niepłodnym – jest już w porządku? Na zdrowy chłopski rozum – nie ma to sensu; a życiem rządzi zwykle zdrowy chłopski rozum, a nie romantyczne rozważania posoborowych teologów o wielkiej wartości relacyjnej aktu seksualnego w okresie, w którym żona jest niepłodna.

Metoda, owszem, inna, ale przecież cel dokładnie ten sam – odrzucić główny cel małżeństwa, uniknąć dzieci.

Uniknąć dzieci – oto credo „odpowiedzialnego rodzicielstwa” tak, jak rzeczywiście jest realizowane.

Dokładnie to samo, którym posługuje się modernistyczna cywilizacja wroga normalności. Różnią się tylko przyjętymi narzędziami i używaną propagandą, ale realizują dokładnie ten sam cel.

Skutki są, jakie są – dzieci nie ma, bo wszyscy starają się ich unikać.

Co zatem? Sądzę, że z tego impasu są dwa wyjścia. Pierwsze zakłada quasi-modernistyczną rewolucję na modłę niemiecką. Duszpasterze musieliby przestać udawać i bawić się w romantyczne gry słowne. Koniec z pozornie „naturalnym” planowaniem rodziny. Kościół uznaje, że skoro o liczbie dzieci decydują rodzice, to mają prawo robić to tak, jak im jest wygodnie – byleby nie wiązało się to z naruszeniem prawa do życia. Innymi słowy, antykoncepcja „chemiczna” pozostaje niedopuszczalna, bo jest potencjalnie wczesnoporonna; niedopuszczalne są także inne jej formy, które mogłyby zniszczyć rodzące się życie. Takie formy współżycia i antykoncepcji, które nie naruszają życia, zostają całkowicie dopuszczone i rzecz pozostawia się w gestii małżonków. Nie teoretyzuję – to model, który został przyjęty przez biskupów w wielu diecezjach świata, tam, gdzie „Humanae vitae” od początku została uznana za zbyt restrykcyjną. Koronnym przykładem są oczywiście Niemcy. W Kościele katolickim w RFN przyjęto tzw. etykę relacyjną. Uznaje się, że w życiu seksualnym małżonków dopuszczalne jest to, co w ich ocenie służy relacji – i tyle. Logicznie prowadzi to również do zaakceptowania seksu homoseksualnego.

W tym niemieckim paradygmacie zasadniczo na bok odsuwa się pojęcie natury. To bardzo konsekwentne rozwinięcie pryncypiów, które wyłożono w duszpasterstwie po II Soborze Watykańskim, czyli unikania potomstwa i kładzenia prymatu na romantyczną relację między ludźmi. Niemiecki model jest przy tym jawnie niezgodny z wcześniejszym nauczaniem Kościoła, ale nikt tego nie kryje. Uważa się, że tak po prostu można – i już.

Drugie wyjście jest, powiedziałbym, o wiele bardziej katolickie. Odrzuca się w nim „odpowiedzialne rodzicielstwo” w jego obecnej patologicznej formie. Rezygnuje się z „naturalnego” planowania rodziny jako normy – na rzecz przyjęcia wielodzietności jako właściwego i zwykłego modelu katolickich rodzin.

Przyjmuje się, że katolicka rodzina co do zasady nie ogranicza liczby dzieci, ale ma ich tyle, ile da Pan Bóg. Trudności, które z tego wynikają, przyjmuje się jako krzyż; ale dzięki pociesze płynącej z mocnej wiary są one przecież do zniesienia.

„Naturalne” metody unikania potomstwa zostają sprowadzone do marginesu i służą teologom moralnym do wypracowywania zasad „używania” małżeństwa w rzeczywiście trudnych sytuacjach, kiedy na przykład na kolejne poczęcie nie pozwala trudna sytuacja zdrowotna.

W przypadku zwykłym, powtarzam, normą staje się autentyczna wielodzietność – i z tej perspektywy prowadzone jest duszpasterstwo. Rodzina 2+2, bo małżonkowie nie chcieli więcej dzieci, choć zdrowotnie mogli, staje się patologią, a nie „odpowiedzialnym rodzicielstwem”.

Przyjmując drugie wyjście Kościół katolicki, jak sądzę, zachowałby wierność wobec swojej misji, którą jest głoszenie naturalnego prawa moralnego i Bożego Objawienia, a nie układanie się z modelem życia wykreowanym przez antychrześcijańską i wrogą wobec człowieka Rewolucję.

Nie wymagam, by ten nowy model od razu się zakorzenił, a ci, którzy do niego nie dostają, spotykali się z ciężkim potępieniem, bynajmniej. Błąd już się zakorzenił i ludzkie decyzje należy oceniać w adekwatnym kontekście. Moralna odpowiedzialność małżonków, którzy na różne sposoby unikają potomstwa, jest bardzo różna, a kto chciałby wszystko wrzucać do worka grzechu ciężkiego skazującego na wieczne potępienie, ten, sądzę, naruszyłby zasady sprawiedliwego osądu – szczegóły muszą oczywiście rozstrzygać moraliści, nie dziennikarze.

Kościół musi jednak zrobić wszystko, co w jego mocy, by rozpowszechniony błąd – zaniknął.

Dlatego wielkim wyzwaniem duszpasterskim i teologicznym na XXI wiek jest odrzucenie kategorii „świadomego rodzicielstwa” i wprowadzenie na to miejsce naturalnej kategorii katolickiej wielodzietnej rodziny, która przyjmuje dzieci jako dar od Pana Boga, znosząc w pokorze i modlitwie trudy dnia codziennego.

Paweł Chmielewski

Braun uderzył w jądro systemu. Dogmat religii imperialnej, jaką jest niewątpliwie holokaustianizm.

Braun uderzył w jądro systemu

27.07.2025 Tomasz Sommer https://nczas.info/2025/07/27/braun-uderzyl-w-jadro-systemu/

Tomasz Sommer oraz Grzegorz Braun podpisujący gaśnice
Tomasz Sommer oraz Grzegorz Braun podpisujący gaśnice. / Foto: NCzas

Poddanie w wątpliwość najbardziej szokującego współczesnego odbiorcę dogmatu dzisiejszej religii imperialnej, jaką jest niewątpliwie holokaustianizm, doprowadziło do wielkiej nadaktywności jego nadwiślańskich wyznawców. Sarkaniom i potępieniom nie było końca. W jednym, zwartym, szeregu stanęli i Jarosław Kaczyński i Donald Tusk i rabin Michael Schudrich i kardynał Grzegorz Ryś i wielu, wielu innych.

Chciałoby się przypomnieć w tym kontekście wiersz Cypriana Kamila Norwida „Siła ich”:

— Ogromne wojska, bitne generały,
Policje tajne, widne i dwupłciowe
Przeciwko komuż tak się pojednały? —
Przeciwko kilku myślom, co nie nowe!…

Jarosław Kaczyński, przy tej okazji, stwierdził wręcz, że to „jest uderzenie w nasze najbardziej elementarne interesy” bo „nie było administracji tak bardzo związanej ze środowiskami żydowskimi, jak ta (obecna – przyp. Red.), chociaż oczywiście sam Trump nie jest Żydem, ale Żydów już w rodzinie ma, a wiadomo, że jest bardzo rodzinny”. Nie wiem czy Kaczyński zdaje sobie sprawę, że wypominając żydowskie wpływy w Białym Domu, wyczerpuje tzw. „roboczą definicję antysemityzmu”, którą starają się rozpropagować po świecie organizacje żydowskiego lobby, na pewno jednak zupełnie świadomie pokazał, że przyjmuje wobec nich postawę służebną, gdyż panicznie się ich boi.

To ponure widowisko rasowego serwilizmu, rozgrywające się na naszych oczach skłania do przypomnienia, że nie jest to wcale sytuacja specjalnie nowa. Opisywał ją już dość szczegółowo jeden z Ojców Kościoła, św. Jan Chryzostom, który w swoich „Mowach przeciwko judaizantom i Żydom”, wygłoszonych pod koniec IV w. po Chrystusie w Antiochii, zwracał uwagę na potrzebę zatrzymania judaizacji Kościoła i państwa, która najwyraźniej podówczas zaszła być może nawet dalej niż dzisiaj, przy czym szczególną uwagę przywiązywał do powstrzymania chrześcijan od udziału w judaistycznych świętach i celebracjach.

Gdyby św. Jan Chryzostom przyjrzał się dzisiejszej sytuacji, zauważyłby, że jego nauki zostały niemal całkowicie zapomniane, a judaizantów, zarówno w Kościele, jak w i w państwie znów przybyło. Zresztą, po czasach Jana Chryzostoma, podobne sytuacja w różnych zakątkach świata chrześcijańskiego, wielokrotnie się powtarzała. Zawsze udawało się jednak wrócić do korzeni. Słowem nihil novi sub sole. Co nie zwalnia świadomych sytuacji ludzi od działania.

Społeczeństwo jest przecież homeostatem, czyli ma zdolność do korygowania skrajności. Najnowsza inicjatywa Grzegorza Brauna jest właśnie takim zdrowym odruchem w kierunku przywrócenia równowagi, by zbytni przechył spowodowany przez polskich judaizantów nieco wyrównać.

A niejako przy okazji przywrócić wolność słowa, która jest ograniczona sprzeczną z konstytucją ustawą penalizującą „negowanie zbrodni nazistowskich i komunistycznych”. Każdy wolnościowiec chyba się przecież zgodzi, że karanie za poglądy, bez względu na to, jakie by one nie były, to barbarzyński skandal. Więc każdy wolnościowiec musi dziś sine qua non popierać Brauna.

W minionym tygodniu nasza Fundacja Najwyższy Czas otrzymała wpłatę 1,5 proc. podatku PIT w wysokości ok. 500 tys. złotych. Serdecznie dziękuję wszystkim Darczyńcom za przekazanie nam swoich podatkowych środków. Wydamy je, podobnie jak w latach ubiegłych na honoraria autorów portalu nczas.info, koszty kolejnych Konferencji Prawicy wolnościowej i dystrybucję książek wolnościowych. We wrześniu bądź październiku otrzymamy z urzędu skarbowego listę adresową Darczyńców i tradycyjnie, jakiś czas później, dotrą do Państwa nasze nagrody książkowe – w tym roku moja pracę „Czy można usprawiedliwić podatki?”
Jeszcze raz wszystkim Państwu dziękuję za hojność!

Kim są przemytnicy migrantów?

Kim są przemytnicy migrantów?

27.07.2025 https://nczas.info/2025/07/27/kim-sa-przemytnicy-migrantow/

Imigranci zapewnią wzrost populacji w Wielkiej Brytanii.
Imigranci w brytyjskim hrabstwie Kent po przepłynięciu przez Kanał La Manche. Zdjęcie ilustracyjne. / Fot. PAP/EPA

Wielka Brytania po raz pierwszy w historii nałożyła sankcje na dwadzieścia pięć osób i podmiotów oskarżonych o transportowanie dziesiątek tysięcy migrantów na Wyspy w ostatnich miesiącach. Są podejrzani o przetransportowanie łącznie 170 000 nielegalnych imigrantów od 2018 roku.

„Od Europy po Azję prowadzimy walkę z przemytnikami, którzy ułatwiają nielegalną migrację, atakując ich wszędzie na świecie” – oświadczyło brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Ta obietnica padła po tym, jak premier Keir Starmer obiecał „zniszczenie siatek przemytniczych”.

Lewicowy rząd cenę, że jest w stanie poradzić sobie z problemem, z którym nie uporali się rządzący wcześniej konserwatyści. Stąd sankcje na podmioty podejrzewane o ułatwianie przemytu ludzi.

Chodzi o dwadzieścia pięć osób i podmiotów oskarżonych o ułatwianie nielegalnego przybycia migrantom na terytorium Wielkiej Brytanii. Na liście sankcji wobec przemytników są m.in. „północnoafrykański przywódca klanu „stosującego brutalne metody”, były tłumacz policyjny w Serbii, chińska firma promującą swoje… pontony do przeprawy przez kanał La Manche.

Jest też operator finansowy systemu Hawala. To nieformalny system transferu pieniędzy, który opiera się na zaufaniu i honorowych umowach między pośrednikami, a nie na tradycyjnych kanałach bankowych, co ułatwia opłaty za przemyt.

Kwestia migracji stała się niezwykle drażliwa w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza po zamieszkach wywołanych morderstwem przez mającego korzenie w Rwandzie nożownika trzech dziewcząt w Southport.

Źródło: Le Figaro

Woke Science and the White House

Woke Science and the White House

Doing what is right for science in America. 

ROBERT W MALONE MD, MS JUL 26

The Trump administration has canceled federal contracts worth millions from Springer Nature, a German-owned scientific publisher.

Approximately. $20 million in government grants for journal subscriptions have been rescinded, with potentially “billions more in grants and contracts to be soon retracted. Springer Nature publishes over 3,000 journals, including Nature and Scientific American. Officials have stated that U.S. taxpayer money should not fund what they consider “unused subscriptions to junk science.” This move is unprecedented in the scientific publishing world and is just one of the opening volleys against what the Trump administration has labelled “woke science.”

The Trump administration has initiated a campaign against what it termed “woke science,” particularly by removing specific research terminology from government platforms, reorienting funding priorities, and dismissing scientists it considered aligned with “woke” or progressive views.

Nature Springer is the most important publisher of scientific journals in the world. It was created by the 2015 merger of Springer Science + Business Media, Holtzbrinck Publishing Group’s Nature Publishing Group, Palgrave Macmillan, and Macmillan Education. 

According to Retraction Watch, Springer Nature issued 2,923 retractions in 2024 and has had issues with quality control over the past few years. Despite all these retractions, Springer Nature has significantly downplayed the COVID lab-leak theory and refused to retract blatantly false publications that promote the COVID origins being from a natural source. In fact, one paper in Nature Medicine, titled “The proximal origin of SARS-CoV-2”, published in May 2020, includes multiple factual misrepresentations and omissions.

The paper begins with the quote:

Our analyses clearly show that SARS-CoV-2 is not a laboratory construct or a purposefully manipulated virus.

Prominent scientists and experts, including those who testified before Congress, have stated that the paper meets the criteria for retraction due to “unreliable content” and the misrepresentation of the authors’ true scientific views at the time of publication. Nature has received petitions and thousands of retraction requests for this specific paper, but Nature Springer refuses to retract it. One has to wonder if this is because of its ties with China and the CCP.

Springer Nature has censored content to appease the Chinese government and has acknowledged in 2017 to blocking over 1,000 journal articles in mainland China following government requests. Censored topics include politically sensitive issues to the CCP, like Tibet, Taiwan, the Tiananmen Square protests, elite politics, Uyghur rights, and the Cultural Revolution.

Is Springer Nature, which has a monopoly within specific scientific fields and is the largest and most prestigious academic publisher in the world, openly biased toward leftist politics and policies? Or is the Trump administration blowing rhetorical smoke?

We spent some time examining Springer Nature’s actions and publications over the past decade and have concluded that, yes – in fact, the company does not truly represent the scientific endeavor but has become a mouthpiece for liberal policies supporting a globalist agenda. It also has a “peer review” process that critics believe is dominated by woke groupthink. 

To illustrate this point with specific examples, Springer Nature is a signatory of the SDG Publishers Compact, a UN initiative that prioritizes the Sustainable Development Goals (SDGs) of the UN when publishing. The UN’s SDG publishers Compact states that “Signatories aspire to develop sustainable practices and act as champions of the SDGs during the Decade of Action(2020-2030), publishing books and journals that will help inform, develop, and inspire action in that direction.” Action items required by the UN for publishers signing the compact include:

1. Committing to the SDGs: Stating sustainability policies and targets on our website, including adherence to this Compact; incorporating SDGs and their targets as appropriate.

2. Actively promoting and acquiring content that advocates for themes represented by the SDGs, such as equality, sustainability, justice and safeguarding and strengthening the environment.

3. Annually reporting on progress towards achieving SDGs, sharing data and contribute to benchmarking activities, helping to share best practices and identify gaps that still need to be addressed.

4. Nominating a person who will promote SDG progress, acting as a point of contact and coordinating the SDG themes throughout the organization.

5. Raising awareness and promoting the SDGs among staff to increase awareness of SDG-related policies and goals and encouraging projects that will help achieve the SDGs by 2030.

6. Raising awareness and promoting the SDGs among suppliers, to advocate for SDGs and to collaborate on areas that need innovative actions and solutions.

7. Becoming an advocate to customers and stakeholders by promoting and actively communicating about the SDG agenda through marketing, websites, promotions and projects.

8. Collaborating across cities, countries, and continents with other signatories and organizations to develop, localize and scale projects that will advance progress on the SDGs individually or through their Publishing Association.

9. Dedicating budget and other resources towards accelerating progress for SDG-dedicated projects and promoting SDG principles.

10. Taking action on at least one SDG goal, either as an individual publisher or through your national publishing association and sharing progress annually.

Other signatories to this UN pact in the USA include: 

Regal House PublishingCabellsGlobal Book AllianceHustle For HumanitySpringer NatureWileyBooks InternationalCopyright Clearance CenterWomen’s Health and Education Center (WHEC)AIP Publishing,  American Society of Civil EngineersAssociation of University Presses,  Marine Corps University PressCommon Ground Research NetworksE-Lib4AllPartners in Digital Health, LLCThe Gazette of Medical SciencesLes Presses de l’Université d’Ottawa l University of Ottawa PressAnnual ReviewsCecilian PublishingMaximum Academic PressRTI PressPLOSAmerican Geophysical UnionACS PublicationsIowa State University Digital PressIEEEAmerican Physical SocietyMary Ann Liebert, Inc.American Society for MicrobiologyCOES&RJ LLC. (Centre of Excellence for Scientific & Research Journalism)Iowa State University Digital Press, Iowa State University LibraryGeoScienceWorldNational Academy of Sciences, Research Solutions Inc., Princeton University Press,  American Speech-Language-Hearing Association.

(Note: that the Marine Corps University Press is an official publication of the United States Marine Corps. President Trump and the WH administration might want to know that the Marine Corps University Press has placed allegiance to the UN sustainability goals above those of the US government!)

However, let’s return to Springer Nature, where the organization prioritizes the UN’s sustainability goals over good science. 

Springer Nature has organized its publications into 17 SDG-related content hubs and has launched the following journals themed around those sustainability goals: Nature Climate ChangeNature EnergyNature SustainabilityNature FoodNature Human BehaviourNature Water, and Nature Cities

Springer’s journal, Environment, Development, and Sustainability, was one of a handful of journals to receive the highest possible “Five Wheel” impact rating from the “SDG Impact Intensity journal rating system”, which assessed relevance to the Sustainable Development Goals (SDGs). 

The Springer Nature website is a hub of woke jargon, with the UN’s Sustainable Development Goals, as well as diversity, equity, social justice, and inclusion, at the focus of editorial decisions. The following screenshots of their various publication policies represent just a tiny fraction of the effort to force equity, social justice, DEI policies, and sustainability goals onto scientists, writers, editors, and readers globally.

Images from the Springer Nature website – for educational purposes only.

But how does this translate into influencing science into radical and leftist positions?

The Nature.com website enables keyword searches across all Nature journals. When we entered some of the following search terms, the following results were returned.


Junk science involves scientific claims, studies, or methods that lack validity, reliability, or proper scientific rigor due to faulty data, poor methodology, or deliberate misrepresentation aimed at promoting personal, political, or financial goals. Although it is often presented as credible science, it does not adhere to the established standards of empirical research or the scientific method. Springer Nature is using its science-related publishing house to push its political agenda. This fits the definition of junk science.

The Trump administration claims that Springer Nature publishes junk science. The truth is that the Springer Nature publication standards are of questionable quality, and it’s political goals are driving publications. This is, by definition, junk science. There is truth to this claim. 

The Trump administration can not stop Springer Nature from publishing, nor should they. But they can and should stop financially supporting their operations. 

It is not a First Amendment issue, as some claim. Stopping payments that support woke science is a fiscal policy grounded in doing what is right for science 
(and science workers) in America.

Ostatni taki udój?

Ostatni taki udój?

26 lipca, wpis nr 1367 Jerzy Karwelis

Zasada „follow the money” staje się coraz bardziej uniwersalna. Podążanie za pieniądzem nie służy tylko do łapania aferzystów, ale równie sprawdza się w tropieniu intencji politycznych, czyli …aferzystów wyższego poziomu. Ze skrupulatnych analiz budżetów państwowych wynika bezpośrednio cały ciąg intencji do zrealizowania przez władze. Zazwyczaj debaty budżetowe są nudne, niestety bardziej przyciągają publiczność przyczynkarskie afery i emocje, niż analizy zamierzeń rządzących zaklęte w tabelkach. A są to debaty prorocze, gdyż jeśli się w nie wsłuchać widać nie tylko intencje władz, ale także kierunki, w których hołubią one wybrane przez siebie grupy społeczne.

Ostatnio odbyła się – jedna z pierwszych – przymiarek do budżetu Unii na lata 2028-2034 Tam intencje władz wyszły bardzo wyraźnie, choć fachowcy przekonują, że są to sygnały przesadzone, na wyrost, by było Unii z czego „schodzić” w tym prawie dwuletnim procesie negocjacji budżetu. Ale intencje wyszły wyraźnie, w dużej mierze w budżetach państw w miejsce wspieranych i pogrążanych grup społecznych w przypadku budżetu Brukseli występują całe kraje, choć – jak to w budżetach lewackich, a taką organizacją zdaje się być Unia Europejska – widać tu także podejście klasowe: jedne klasy idą do góry drugie na dół. Ale zacznijmy od samej istoty budżetu.

Zmiana paradygmatu

Struktura budżetu pokazuje generalny zwrot i jest to zwrot nie tylko ku państwu federalnemu, ale ku państwu, w którym za centrum będzie „robił” Berlin. Unia rezygnuje z dotychczasowych priorytetów, wycofuje gros środków ze swoich podstawowych programów: funduszu spójności oraz dopłat do rolnictwa. Te, dotychczas podstawowe, fundusze miały swoje znaczące uzasadnienie dla istoty całej Unii. Pierwszy – fundusz spójności – miał wyrównywać różnice w poziomie rozwoju poszczególnych regionów i państw członkowskich, tak by w miarę równomiernie rozszerzać sferę włączenia zapyziałych państw w rozwój całej Unii. Idea ta, wraz z całym funduszem spójności, była sprzedawana jako wyraz solidarności europejskiej, jednego z filarów tzw. „wartości europejskich”, czyniła z mieszkańców Europy suwerena jednolitego, wspieranego i unifikowanego ambicjami rozwojowymi w jeden kosmopolityczny lud.

Obecna rezygnacja z priorytetów rozwojowych a właściwie zasypujących w dziele rozwoju różnice, jest obecnie uzasadniana na wyrost – tłumaczy się nam, że kraje już osiągnęły w miarę równy poziom rozwoju i nie ma co tam pchać pieniędzy, zwłaszcza, że przeznaczane były one na oldskulowe inwestycje w twardą infrastrukturę, czyli beton i stal, drogi, komunikację i dostępność transportową. Teraz, kiedy, jak utrzymują eksperci Unijni, osiągnęliśmy w miarę równoważny poziom tej twardej podstawy rozwojowej, można już przejść do wspierania rozwoju nie w zakresie „starej” infrastruktury, ale przenieść te środki na wpieranie nowych technologii, z cyfryzacją włącznie.

Tu mamy już parę zastrzeżeń. Ja jakoś nie widzę, żeby członkowie, zwłaszcza ci najświeżsi, jakoś szybko doszlusowali do równego poziomu, szczególnie w zakresie infrastruktury. W Unii pełno jest krajów wciąż rozwojowo odstających od innych, zwłaszcza w zakresie infrastruktury. Mało tego – infrastrukturalnie zapada się także „stara” Unia. Nawet w gospodarczo dumnych z siebie Niemczech widać zapóźnienia w odtwarzaniu prostej infrastruktury, takiej jak drogi, autostrady, mosty, czy w rzeczach najprostszych, takich jak dostępność do szerokopasmowego internetu. A więc nie bardzo jest jak zwijać ten program spójności.

Poza tym widać wyraźnie, że w tych funduszach wcale nie chodziło o równanie do średniej, ale wspieranie przez unijne środki rozwoju infrastruktury państw, które są strategicznie ważne ze względu na interesy gospodarki niemieckiej. Na przykład my na tym skorzystaliśmy, gdyż takie na przykład budowy dróg były wspierane przez fundusze unijne z powodów przydatności dla polityki niemieckiej. Składała się ona z dwóch elementów – zabezpieczenia logistyki wymiany gospodarczej Niemiec z Rosją oraz łatwego transferowania półproduktów polskiej gospodarki do Niemiec, które realizowały u siebie marżę właściwą. Była to realizacja starej idei Mitteleuropy, gdzie państwa Europy Centralnej miały stanowić zaplecze produkcyjne, peryferyjne i uzupełniające dla gospodarki niemieckiej i wymagały łatwego logistycznego zabezpieczenia tej idei. Inne kraje – nie po drodze, szczególnie na linii wymiany handlowej Niemcy-Rosja, nie miały tyle szczęścia i tam pieniądze unijne na dogonienie poziomu infrastruktury nie objawiły się tak szczodrze.

Klasowy aspekt budżetu

Przy, moim zdaniem taktycznie chwilowej, zapaści handlu Niemiec z Rosją, takie wydatki nie mają już uzasadnienia ze strony Niemiec, a więc te środki pójdą gdzie indziej, ponieważ nowy budżet Unii będzie preferował dwa kierunki – cyfryzację oraz wydatki militarne. Drugi obszar, po funduszu spójności, którego kosztem się to odbędzie to dopłaty do rolnictwa. To tu się zabierze najwięcej. Straci na tym głównie Francja i Polska. Ale jak padnie rolnictwo w Unii, to co będziemy jeść? Ano będziemy w kleszczach, imadle z dwoma składnikami: wschodnim i zachodnim. Nie tylko brak dopłat wykończy europejskie rolnictwo, ale dojdą jeszcze dwie rzeczy – wewnętrznie i kosztowo będzie to zielone szaleństwo, które podroży unijną produkcję rolną, zaś zewnętrznie będą to ekstra warunki dla importu żywności z kierunków ukraińskiego i południowoamerykańskiego.

Tu wchodzi wspomniany element klasowy. Progresywna Unia od samego początku walczy z chłopstwem, jako rozsadnikiem najgorszych wad stojących na drodze postępu. Są nimi dwa składniki – raczej konserwatywne podejście do tradycji i wartości oraz rzecz najbardziej znienawidzona przez postępaków – własność najbardziej wymierna, gdyż jest to własność ziemi. A więc ta klasa jest do wytępienia na wiele sposobów, od podrożenia produkcji przeregulowaniem, zwłaszcza środowiskowym, poprzez walkę z mniejszymi gospodarstwami rolnymi, aż po zmniejszenie tej grupy społecznej poprzez kulturowe uatrakcyjnianie miastowej alternatywy dla młodych.

A więc, co paradoksalne, europejscy rolnicy padną, ale będzie co jeść, gdyż artykuły spożywcze sprowadzi się z dwóch kierunków. Jednego – ukraińskiego – gdzie przy farmizacji gospodarstw o wielkości kilku polskich województw zarobią wielkie rolnicze korporacje (amerykańskie i europejskie). Drugi kierunek to Mercosur, czyli umowa z Ameryką Południową, gdzie dojdzie do wymiany – tańsza żywność w zamian za europejskie, a właściwie niemieckie, towary, które już nie schodzą, nawet w samej Europie, czego przykładem może być padaczka motoryzacyjna Niemiec.

I, o dziwo, odbędzie się to w oparach totalnej hipokryzji, gdyż jednym z czynników rozwalenia europejskiego rolnictwa będzie utopia zielonego ładu. A w tym samym czasie zarówno Ukraina, jak i Ameryka Południowa będą smrodziły ile wlezie, o napychaniu swych produktów GMO już nie wspominając. Te dwa nowe kierunki importu, przy zapaści rodzimej produkcji, narażą Europejczyków na zanik bezpieczeństwa żywnościowego, gdyż pozbawią Europę suwerenności w produkcji spożywczej na długie lata. Długie, bo tyle czasu zajmie ewentualne odtworzenie wyciętych zasobów produkcji rolnej, o utracie kompetencji rolników też nie wspominając.

Odpadnie więc wspieranie rozwoju podstawowej infrastruktury krajów aspirujących oraz wspieranie rolnictwa, które – nota bene – jak narkotyk, poprzez system dotacji doprowadziły do degrengolady rolnictwa, bo czym innym jest korumpowanie rolników płacąc im za nic nie robienie, wmuszanie ugorowania ziemi, czy wprowadzanie durnot na poziomie bioróżnorodności. Zmniejszenie dotowania rolnictwa to przewrót kopernikański w historii budżetu unijnego, co oznacza, że Bruksela już się nie boi ani państw „nowej Unii”, ani klasy rolników jako takiej. I może im tam wyszło, że te dwa czynniki – jeden państwowy, drugi klasowy – są na tyle spacyfikowane, że nie podskoczą. I może mają tu rację.

Co w zamian?

Tak „zaoszczędzone” środki pójdą na dwie dziedziny – cyfryzację oraz militaria. Zacznijmy od słynnej cyfryzacji. Już strategia lizbońska obiecywała, że Amerykę i Chiny w tym względzie dogonimy i przegonimy. Co z tego po tych dwudziestu pięciu latach wyszło – sami widzimy. Świat przegonił Europę o kilka długości i nie ma się co dziwić: tak jest zawsze jak rozwój jest zadekretowany przez urzędników. To oni są przecież unijnymi dysponentami tych środków, decydują na co to pójdzie. A więc idzie na „kolegów królika” – wystarczy popatrzeć choćby na rezultaty wielomiliardowego funduszu Horyzont Europa, gdzie walczy się o wielomilionowe granty na kompletnie przyczynkarskie projekty, pali się kasę na międzynarodowe prace badawcze nie mające nic wspólnego z innowacjami, nowymi technologiami czy cyfryzacją. Te, jeśli w ogóle, to są robione w Europie przez firmy prywatne, które walczą swoimi budżetami z gargantuicznymi dotacjami ze środków publicznych na przedsięwzięcia zlecane przez urzędników urzędnikom, za których coraz częściej robi naukowa sfera badawcza.

Tak przepalono ciężkie miliardy, które w prywatnej gospodarce dałyby stokroć lepsze rezultaty, choćby poprzez obniżenie podatków. Ale kto bogatemu zabroni? Teraz będziemy pchać w cyfryzację. Ale przy takim upadku innowacyjności na co to w takim razie pójdzie? Otóż w kwestii cyfryzacji rozwija się w Unii jedyna dziedzina – zdigitalizowanie kontroli społecznej. Proces ten znacznie przyspieszył w czasach kowidowych i jesteśmy właśnie świadkami w tym względzie implementacji obiecywanej „nowej normalności”. Ta „normalność” nie jest normalna, tylko „nowa”. Eksperyment z kowidową kontrolą powiódł się całkiem dobrze, ale nie został dokończony – kowid zabiła wojna na Ukrainie i z implementacją totalnej cyfryzacji kontroli społecznej czeka się tylko na jakiś nowy pretekst, stymulowany jak zwykle strachem.

I na to pójdą pieniądze „na cyfryzację”. I nawet tu nie będą to wykwity naszej, europejskiej innowacyjności, tylko produkty kupione z półek chińskich czy izraelskich. I jak znam te kierunki, nie tylko będą te ich produkty służyły europejskim celom, ale będą dawały ich pozaeurpejskim producentom pełen wgląd w zbierane i agregowanie dane dotyczące zachowań Europejczyków – strategicznie priorytetowego czynnika III wojny światowej, kontynuowanego obecnie w formie hybrydowej.

Cyfryzacja będzie też domeną kontroli treści pod pretekstem tropienia nienawistników w mowie, piśmie i obrazie. Z tym, że też odbędzie się to za cudze pieniądze, gdyż tak pojęta cyfryzacja będzie tylko przeznaczona do kontroli całych platform tzw. mediów społecznościowych, które wedle nowego prawa unijnego już są zmuszane do kontroli samych siebie, pod względem tropienia mowy nienawiści. Samo pojęcie jest na tyle gumowe, kary zaś za jej niewytropienie tak surowe, że platformy same będą naddatkowo stosować cenzurę prewencyjną. Tyle cyfryzacja.

militaria.eu

Drugi obszar hołubiony przez budżet Unii to będzie obronność. Z tym, że będzie to fundusz selektywny. Mają zarobić Niemcy i Francuzi. I tyle. Widać to po założeniach, w dodatku już zastosowanych, w funduszu ReArm Europe. Ustalono kryteria europejskości produkcji uznanej za wartą dofinansowania ze środków unijnych: są to procentowe progi udziałów produkcji spoza Europy, których przekroczenie dyskwalifikuje z finansowania. Czyli obecnie, a tym bardziej po rozpędzeniu się tego mechanizmu, z tych funduszy będzie można wydać kasę na produkty niemieckie lub francuskie.

Interesująca jest także kwestia obecnej struktury tego funduszu – część z pożyczek a la KPO, czyli zapożyczamy się krajowo, ale na co możemy to wydać decyduje Bruksela. Drugi składnik ma pochodzić z poluzowania limitów zadłużania się krajów członkowskich, czyli znowu – będziemy się mogli zapożyczyć, by ewentualnie kupić wojenne zabawki od „silnika Europy”, czyli Niemców i Francuzów, o czym zdecyduje Komisja Europejska. Czyli w obu przypadkach strumień unijnych pieniędzy, nie pierwszy raz, będzie przekierowany zostanie do Berlina.

Ten numer jest możliwy tylko wtedy kiedy np. taka Polska nie ma własnej bazy produkcyjnej dla militariów. Jej strukturalne osłabienie to ponura historia ciągłości zaniedbań całej III RP. Tak się jakoś, przypadkiem oczywiście, złożyło – wszelkie próby poprawienia polskiej zbrojeniówki dziwnie lądowały w krzakach, tak samo jak… wybudowanie polskiej elektrowni atomowej.

Widać, że komuś zależy na naszym braku suwerenności, zarówno energetycznej, jak i militarnej. I temu „komuś” zawsze udaje się znaleźć lokalnych, polskich popleczników takich działań. Pozostajemy więc w tym względzie w sferze ciągłych dyskusji, bez przełożenia na działanie.

To zeuropeizowanie militariów anuluje unijne wsparcie naszych, lepszych czy gorszych, ale jakichś, planów zakupów uzbrojenia. Pozamawialiśmy poza Europą (bo niby skąd mieliśmy brać, jak produkcja europejskiego przemysłu zbrojeniowego nie wydala?) i nie sfinansujemy tego z powyższych powodów z funduszy unijnych, a więc będziemy musieli kupować za swoje, podczas gdy Niemcy czy Francuzi będą kupować dla siebie, od siebie za… nasze. Genialne, co? I taki jest ten budżet w sensie państwowo-klasowym. Ale ma on jeszcze kilka aspektów pokazujących co nas czeka.

Budżet na hura

Budżet ma być rekordowy. Tak ze dwa tysiące miliardów euro. Wiemy już na co pójdzie, ale interesujący jest sam fakt i cel jego rozdęcia. Nawet nie chce mi się już tu utyskiwać na tych polskich gęgaczy (uwaga – równo po stronie POPiS-u), którzy chwalą się, że mamy rekordowy budżet w Unii i Polska na tym skorzysta. Jak widać w militariach nie bardzo, zaś w cyfrówce, jeżeli ta ma być tylko instrumentem kontroli, to może się tak lepiej nie cieszyć? W ogóle cieszenie się, że gdzieś tam, jakaś organizacja „wirtualnej wspólnoty” będzie miała więcej naszej kasy do politycznego oddziaływania na kraje członkowskie może cieszyć tylko cynika lub nierozgarniętego.

Jak to się bowiem poskłada taki rekordowy budżet, skoro składki są uzależnione pośrednio od gospodarczej sytuacji państw członkowskich? Ta, jak wiemy, w Europie się pogarsza, skąd więc ma się wziąć ten rekordowy naddatek? Głównie, proszę państwa z tzw. dochodów własnych Unii. A więc opodatkowania na jej rzecz krajów członkowskich. Nie chcę nawet przypominać, że głównym pionierem w tej kwestii był nasz premier Mateusz, jeszcze w czasach wczesno kowidowych. Potem poszło jak po maśle, taki np. podatek od plastiku na rzecz Brukseli, płacony przez wszystkie kraje, uzasadniono ideą ekologiczną, zaś konieczność wygenerowania przez Unię funduszu pożyczkowego pod zastaw zobowiązań państw członkowski uzasadniono potrzebą odbudowy kontynentu po szaleństwie kowidowym.

Przykład KPO (to po polsku, po „europejsku”: „europejskiego funduszu nowej generacji”, czyli budowy Nowego Świata) jest tu znamienny. Mieliśmy się wylizywać za tę kasę z upadku gospodarki, głównie małych przedsiębiorców – najczęstsze ofiary lockdownów – a pieniądze poszły nie wiadomo dlaczego na wiatraki, dopłaty do elektrycznych samochodów i krajobrazowotwórcze farmy fotowoltaiki. O tęczowych funduszach równościowych już przez grzeczność nie wspomnę. I tak będzie i teraz – pod szantażem strachu, tym razem wojennego, zapożyczy się kto ma się zapożyczyć, zaś zarobi ten, co ma zarobić. I taki jest ten budżet.

Dlatego jest duży, bo na realizację opisanych wyżej nowych obszarów trzeba się będzie nam zapożyczyć. Tama „dochodów” własnych została spektakularnie zarysowana za kowida i właśnie pęka na naszych oczach za pomocą głosowań wybranych przedstawicieli ludu ginącego kontynentu. Co paradoksalnie – Niemcy, którzy tym wszystkim kręcą otrzymają w spadku swych imperialnych dążeń kontynent zrujnowany, ale kto by się tam martwił o kolonie, dopóki dostarczają tego, czego się od nich chce?

Ale dziwić może ta radość z tego stanu rzeczy, duma z „rekordowego budżetu”. Jest to radość karpi z przedłużenia o tydzień świąt Bożego Narodzenia. Po prostu nie można patrzeć na taki debilizm. Jak można się cieszyć z podniesienia podatków, w dodatku takich, z których nic do nas nie wróci? Przeciwnie – nasze podatki będą użyte do budowy potęgi państwa o interesach coraz bardziej sprzecznych z naszą racją stanu, jeśli taka w ogóle istnieje w umysłach polskich polityków.

Polska trendsetterem

W budżecie też jest zapisana idea przetestowana już na Polakach. Jest nią zasada praworządności, którą ćwiczono na nas od czasów nastania rządu Kaczyńskiego. Eksperyment się udał i można go teraz, jak widać w budżecie, wdrożyć w całej Unii. Otóż ostatecznym kryterium dla otrzymania wszelkich środków z rekordowego budżetu będzie spełnianie kryteriów praworządności. I tu trafiamy na parę min.

Po pierwsze – co to jest ta praworządność, to nikt nie wie. Przykład Polski pokazał, że to bez znaczenia, gdyż jest to kryterium wirtualne. Przypomnę, że Polska za czasów rządów PiS-u została pozbawiona dostępu do unijnych środków, na poczet których sama się zapożyczyła, gdyż nie spełniała kryteriów państwa praworządnego. Pal licho czy to prawda czy nie, ale jak tylko się zmieniła władza to natychmiast stała się Polska krajem praworządnym, choć w organizacji infrastruktury praworządności nie zmieniło się od czasów PiS nic. Zmieniła się tylko władza, na taką bardziej po myśli Berlina. Co prawda automatycznie dostęp do środków unijnych wcale się nie otworzył  (dostaliśmy do dziś ok. 15% funduszy przeznaczonych dla nas w ramach KPO) – ot, tylko poszedł w kierunkach zielonoładowych (i to głównie w części dotacyjnej), bo na „prawdziwe” projekty, jeżeli już, to możemy się jeszcze starać z pożyczkowej części KPO.

W ten sposób tak przetestowana praworządność staje się agresywnym narzędziem, za pomocą którego, jak widać na przykładzie Polski, Komisja Europejska może wpływać na rządy państw członkowskich w każdym aspekcie, wywierając na nie naciski w sferach kompletnie nie objętych traktatami akcesyjnymi. Tym samym centrum zarządzania europejskimi krajami przenosi się do niekontrolowanych ciał, zaś w ten sposób polityczne wybory w poszczególnych państwach stają się fasadową zabawą dla naiwnych. Komisja za pomocą takich mechanizmów uzyskuje pełnię władzy nad kontynentem. Co paradoksalne krajami rządzi organizacja o budżecie nie przekraczających (nawet w rekordowym budżecie 2 bilionów) 1,5% łącznego PKB wszystkich krajów członkowskich. Czyni to bowiem Komisja nie za pomocą pieniędzy, ale regulacji, którymi wpływa na lokalne polityki, oraz wzmaga publiczność propagandą o pieniądzach, które leżą i czekają, ale tylko na praworządnych. Cokolwiek to znaczy w unijnej nowomowie.

Ale ten aspekt brukselskiego samodzierżawia ma jeszcze rozszerzony efekt. Tu już nie chodzi o trzymanie za pysk krajów niewygodnych politycznie. Tu chodzi o wzmożenie procesu unifikacji Unii w państwo federalne. Centrum dowodzenia już jest, a więc pora na konsolidację budżetu. Nawet biedni komisarze z Komisji Europejskiej żalą się, że nie mają dostępu do całości budżetu, nie ma do niego, uwaga!, komisarz do spraw budżetu (Polak zresztą). Ten jest tylko od sprawozdawania na forum Parlamentu Europejskiego dawek propedeutycznych budżetu ustalonego w wąskim gronie „starszych i mądrzejszych”.

Komisja Europejska ma więc ambicje wyposażenia nowego centrum zarządzania Europą we wszelkie atrybuty władzy: do regulacji dochodzi bowiem aspekt scentralizowanego budżetu, pochodzącego coraz bardziej z opodatkowania peryferiów. Składki jeszcze stanowiły jakiś listek figowy równouprawnienia podmiotów, zaś opodatkowanie na rzecz centrum to już dowód na centralizację władzy wymuszoną przemocą, na razie regulacyjną.

Ostatni taki zajazd

Wiadomo – dyskusje nad tym budżetem potrwają ze dwa lata i wiele się jeszcze może zmienić. Ale widać w jakim kierunku idą intencje. I postuluję tu tezę, że to będzie ostatni taki budżet. I nie chodzi tu ani o jego wielkość, ani o strukturę. Chodzi o coś innego – o pryncypia. Jeśli bowiem, idąc za takim budżetem, wszystko pójdzie w tę stronę, to dojdziemy do sytuacji granicznej. Albo następny budżet będzie budżetem sfederalizowanego państwa (socjalistycznych) republik europejskich, albo będzie to ostatni budżet Unii, bo ona sama w trakcie realizacji tego budżetu się rozpadnie. Dlatego będzie to moim zdaniem ostatni nie TAKI budżet, ale ostatni W OGÓLE budżet Unii. I niech każdy sobie odpowie na pytanie którą wersję by wolał. Nie ma bowiem moim zdaniem ani czasu, ani miejsca na dalsze gnicie tego tworu, gdyż jego funkcjonalna gangrena zarazi już witalne części naszego organizmu.

Albo więc pójdziemy w niewolę, albo odetniemy ten chory twór. Przy dalszym trwaniu tego marazmu, nawet po jego upadku może już być dla nas za późno. Szkodnik zginie wraz z nosicielem, a marna to dla nas, nosicieli tego unijnego garbu, satysfakcja. 

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Irański prezydent Masoud Pezeshkian uderza w serce satanistycznego syjonizmu

Irański prezydent Masoud Pezeshkian uderza w serce satanistycznego syjonizmu.

https://vtforeignpolicy.com/2025/07/irans-masoud-pezeshkian-strikes-at-the-heart-of-satanic-zionism

Jeśli wiesz, że Logos jest po twojej stronie – i że nikt, nawet Szatan w całej swojej mocy, aby oszukać świat, nie może utrudniać pracy Logosa w historii ludzkości – wtedy powinieneś zawsze dążyć do pokoju i modlić się za tych, których serca i umysły zostały uwięzione przez siły szatańskie.

Podczas niedawnego wywiadu z Tuckerem Carlsonem, Masoud Pezeshkian, prezydent Iranu, politycznie i historycznie zdemontował wiele kłamstw i fabrykacji, które Benjamin Netanjahu od dawna utrwalał na temat Iranu i szerszego Bliskiego Wschodu. Podobnie jak jego poprzednik Mahmoud Ahmadinejad, Pezeshkian pozostał spokojny, opanowany i elokwentny, gdy odpowiadał na poważne pytania Carlsona z jasnością i przekonaniem.

Jeszcze bardziej godne podziwu w Pezeshkianie było to, że pośrednio przywołał Logos w rozmowie politycznej. Kiedy Carlson zapytał: “Czy wierzy Pan, że rząd izraelski próbował Pana zamordować?”, Pezeshkian odpowiedział:

“Próbowali, tak. Działali odpowiednio, ale zawiedli. Jako prawdziwy wierzący ufam, że w rękach Boga Wszechmogącego leży ustalenie, kiedy dana osoba umrze, a kiedy nie. Jeśli Bóg Wszechmogący zechce, możesz umrzeć nawet chodząc swobodnie po ulicach.”

Innymi słowy, ani Benjamin Netanjahu, ani reżim izraelski nie kontrolują historii, ani nie determinują przyszłości Logos – jak to ujmuje E. Michael Jones. I chociaż Logos może czasami działać w sposób, który rzuca wyzwanie ludzkiemu zrozumieniu, nigdy nie zaprzecza rozumowi – ponieważ sam rozum jest przejawem Logosu.

Spokojna, ale stanowcza postawa Pezeshkiana, zakorzeniona w metafizycznej prawdzie, w sposób dorozumiany obnaża moralne i duchowe bankructwo izraelskiego reżimu – reżimu, który nadal propaguje rozlew krwi i cierpienie na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Gazie, gdzie zginęła niezliczona liczba niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci. To nie jest tylko opinia kogoś siedzącego za biurkiem piszącego polemikę; nawet izraelscy i syjonistyczni historycy, tacy jak Benny Morris, na swój sposób uznali te surowe realia. Nawet niektórzy żołnierze IDF wypowiadają się teraz, mówiąc, że zniszczenia w Gazie są moralnie naganne i muszą zostać zatrzymane. Izraelska gazeta Haaretz opublikowała niedawno artykuł stwierdzający:

“W rzadkim akcie sprzeciwu, pięciu izraelskich żołnierzy rezerwy mówi o tym, dlaczego odmawiają walki w Gazie – i domagają się zakończenia niszczycielskiej wojny Netanjahu. ‘Wiem, że jedynym celem tej wojny jest przetrwanie rządu – kosztem tysięcy dzieci z Gazy, zakładników, żołnierzy i naszego zbiorowego bezpieczeństwa.'”

Historycy tacy jak Jean-Pierre Filiu niedawno opisali Gazę jako “pola śmierci”. Stwierdził: „Teraz rozumiem, dlaczego Izrael odmawia dziennikarzom dostępu do przerażającej sceny w Gazie”.

Dlatego ludzie rozsądku nie powinni żyć w strachu tylko dlatego, że imperium syjonistyczne – wspierane przez pomocników, takich jak Stany Zjednoczone – rozszerzyło swój zasięg na cały region i uwiodło większość świata do zaakceptowania jego programu.

Dobrą wiadomością jest to, że Logos – który ma historię zadziwiania swoich wrogów – ostatecznie zwycięży.

Jak zauważył Hegel, Logos ma sposób rozwijania się w historii – zawsze działając na rzecz dobra, nawet w obliczu zła i niegodziwości człowieka. I ilekroć Logos ujawnia się w historii – nawet w teraźniejszości – poniża nas wszystkich, obnażając granice naszej wiedzy, naszą zdolność do uchwycenia głębokich metafizycznych prawd i głupotę tych, którzy łudzą się myśląc, że mogą zwyciężyć w tej kosmicznej walce bez Logos. Logos jest niezbędny, ponieważ same zdolności intelektualne i umiejętności retoryczne nie wystarczą, aby przekonać ludzi do porzucenia swojej satanistycznej ideologii i przyjęcia prawdy. Potrzeba mocy przekraczającej ludzkie zrozumienie – siły transcendentnej – aby zmienić nie tylko bieg historii, ale także serca samych ludzi.

Więc jeśli wiesz, że Logos jest po twojej stronie – i że nikt, nawet Szatan w całej swojej mocy, aby oszukać świat, nie może utrudniać pracy Logos w historii ludzkości – to powinieneś zawsze dążyć do pokoju i modlić się za tych, których serca i umysły zostały uwięzione przez siły szatańskie.

Iran stał po stronie Logosu od wieków, a fakt, że nawet jego obecny prezydent, Masoud Pezeshkian, nie opowiada się za przemocą ani wobec Stanów Zjednoczonych, ani wobec Izraela – pomimo rzeczywistości, że oba narody zaangażowały się w akty terroryzmu, aby zdestabilizować Iran – demonstruje, jak bardzo imperium syjonistyczne nadal przegrywa.

Jeśli twój wróg przyjmuje i opiera się na terroryzmie jako broni z wyboru, podczas gdy ty odrzucasz takie metody, to z pewnością jesteś ponad swoimi wrogami. Ich diaboliczne działania nie zniżą cię do ich poziomu, na którym przebywają szatan i jego sługusy.

Oblężenie !! Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic. Niebezpieczny 90-cio-latek.

Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu,

w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic

26.07.2025 https://www.tysol.pl/a144206-policja-otoczyla-restauracje-w-walbrzychu-w-ktorej-zebrali-sie-czlonkowie-ruchu-obrony-granic

– W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje Telewizja Republika i pokazuje to, co dzieje się w sobotę w Wałbrzychu.

Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic / fot. tysol.pl

Policja otoczyła restaurację, w której przebywa Bąkiewicz

W sobotę, po manifestacji przeciw nielegalnej imigracji na Placu Magistrackim w Wałbrzychu, doszło do zaskakującej sytuacji – policja pilnuje restauracji, w której przebywa Robert Bąkiewicz wraz z kilkoma innymi osobami.

Sytuacja wydaje się groteskowo. W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje dziennikarz Telewizji Republika.

Manifestacja przeciw nielegalnej imigracji w Wałbrzychu

W sobotę na Placu Magistrackim w Wałbrzychu zebrało się około 100 osób, aby zaprotestować przeciwko nielegalnej imigracji. Manifestację firmował Ruch Obrony Granic i jego lider Robert Bąkiewicz.

Według informacji podanych przez serwis dziennik.walbrzych.pl, policja uznała zgromadzenie za nielegalne, a pomiędzy funkcjonariuszami a manifestantami doszło do ostrej wymiany zdań.

Ostatecznie zgromadzenie się odbyło, a – jak informuje serwis – “manifestacja przebiegała spokojnie i bez incydentów”.

Najwięcej emocji wzbudziły działania policji, która po zakończeniu protestu okrążyła plac Magistracki szczelnym kordonem i legitymowała osoby biorące udział w zgromadzeniu – czytamy.

Robert Bąkiewicz: To przejaw represji

Do całej sprawy odniósł się sam Robert Bąkiewicz, lider Ruchu Obrony Granic, który stwierdził, że “po prawidłowo zwołanym zgromadzeniu, zostaliśmy otoczeni przez policję, która żądała wylegitymowania wszystkich uczestników”.

Policjanci twierdzili, że dopuściliśmy się zakłócania ładu i porządku publicznego. Oceniamy to jako kolejny przejaw represji wobec Ruchu Obrony Granic. W wyniku działań funkcjonariuszy zasłabł starszy uczestnik zgromadzenia – ponad 80-letni mężczyzna – przekazał Bąkiewicz.

25,1 tys. wyświetleń

Izrael zniszczył centrum Caritasu w Strefie Gazy. „Czołgi i buldożery zrównały z ziemią cały obszar”

Izrael zniszczył centrum Caritasu w Strefie Gazy. „Czołgi i buldożery zrównały z ziemią cały obszar”

https://pch24.pl/izrael-zniszczyl-centrum-caritasu-w-strefie-gazy-czolgi-i-buldozery-zrownaly-z-ziemia-caly-obszar

(Zniszczenia w Strefie Gazy (fot. AgenciaAndes, CC BY-SA 2.0 , via Wikimedia Commons))

Na skutek izraelskich ataków na obszar Deir al-Balah został poważnie uszkodzony główny ośrodek pomocy humanitarnej Caritas w południowej części Strefy Gazy. „Według informacji naszych pracowników, izraelskie czołgi i buldożery zrównały z ziemią cały obszar, w tym drzewa, budynki i całą otaczającą infrastrukturę. Działania te spowodowały również szkody strukturalne centrum pomocy” – czytamy w oświadczeniu Caritas z 25 lipca.

W zeszłym tygodniu, na polecenie izraelskiej armii, zostało ewakuowane centrum medyczne w dzielnicy Al-Burka w Deir al-Balah, a ważne zaopatrzenie medyczne zostało przezornie przetransportowane do centrum medycznego w obozie Al-Nuseirat.

Współpracownicy organizacji pomocowej w Strefie Gazy, podobnie jak reszta ludności cywilnej, „nadal zmagają się z niewyobrażalnymi warunkami – cierpią głód, są w stanie traumy i muszą zmagać się z rozpadającym się systemem opieki zdrowotnej”. „Ci, którzy zginęli na początku wojny, są w pewnym sensie szczęściarzami. Przynajmniej uniknęli powolnej, upokarzającej śmierci głodowej, którą teraz musimy znosić” – zacytował Caritas  jednego z pracowników.

Katolicka organizacja pomocowa zaapelowała do prezydenta USA Donalda Trumpa o interwencję i zakończenie wojny. Podkreślono, że potrzebne jest „natychmiastowe otwarcie korytarzy humanitarnych, abyśmy mogli dotrzeć do tysięcy niewinnych ludzi – w tym naszych kolegów w Gazie – zanim będzie za późno”.

KAI/oprac. FA

Rosyjska ofensywa UJAWNIA polityczny KRYZYS na Ukrainie! Korupcja ponad wszystko !

Rosyjska ofensywa UJAWNIA polityczny KRYZYS na Ukrainie!

Omówienie z polskim tłumaczeniem

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 26

Skandal antykorupcyjny i protesty trwają na Ukrainie, a Zełenski zmienił zdanie i planuje wycofać kontrowersyjną ustawę.

Zełenski kontaktował się ze Starmerem, Macronem, Merzem i innymi przywódcami UE i zobowiązał się do przywrócenia niezależności i autonomii ukraińskich agencji antykorupcyjnych. Napięcie rośnie, ponieważ Rosja kontynuuje swoją letnią ofensywę, docierając do obrzeży Kupińska, Myrnogradu i Pokrowska. Europejscy przywódcy wysyłają na Ukrainę wszystko, co mogą, aby odeprzeć rosyjskie natarcie.

Niemcy właśnie zobowiązały się do dostarczenia Ukrainie ósmego systemu IRIS-T i kolejnych systemów przeciwlotniczych Gepard. Szczyt UE-Chiny zakończył się bez większych przełomów i wielu uznało go za fiasko.

USA: nielegalna migracja spadła o 90 %.

USA: nielegalna migracja spadła o 90 proc.

Stanowcze metody przynoszą rezultat

https://pch24.pl/usa-nielegalna-migracja-spadla-o-90-proc-stanowcze-metody-przynosza-rezultat

Deportacje nielegalnych migrantów, prowadzone systematycznie przez amerykańskie służby, przyniosły znaczny spadek bezprawnych wtargnięć na terytorium kraju. W tym wypadku Donald Trump konsekwentnie realizuje swoje wyborcze obietnice.

„Stosując nadzwyczajne środki i prowadząc szeroko nagłośnioną akcję deportacji imigrantów, Donaldowi Trumpowi udało się praktycznie wyeliminować nielegalną imigrację do Stanów Zjednoczonych”, donosi PAP.

W ciągu pół roku od objęcia władzy Trump zrobił to, co obiecywał swoim zwolennikom w kampanii wyborczej: powstrzymał napływ osób nielegalnie przekraczających granicę. W czerwcu funkcjonariusze służb napotkali na południowej granicy najmniejszą w historii liczbę osób próbujących nielegalnie przedostać się na terytorium USA – zaledwie 6 tys. Żaden z ujętych imigrantów nie został wpuszczony do kraju.

Skala ograniczenia tego procederu jest potężna. Odnotowuje się o 93 proc. mniej przypadków nielegalnej migracji w stosunku do prezydentury Joe Bidena – szczególnie w porównaniu ze szczytowym okresie kryzysu w 2024 r., gdy liczba osób zatrzymywanych na granicy wielokrotnie przekraczała 10 tys. dziennie.

Sukces w zabezpieczeniu terytorium kraju przyniósł szereg zdecydowanych kroków. Prezydent USA ogłosił stan wyjątkowy na granicy, zawiesił prawo do ubiegania się o azyl, zawracając niemal wszystkich przekraczających granicę poza przejściami granicznymi i wysłał na granicę wojsko.

Choć Trump dotąd nie spełnił swojej obietnicy przeprowadzenia „największej operacji deportacyjnej w historii kraju”, obejmującej miliony imigrantów, to działania te nabierają tempa. Do czerwca br. zatrzymano ponad 65 tys. osób. Liczby te nie odbiegają zbytnio od tempa deportacji za czasów prezydentów Bidena i Obamy, lecz znacznie zwiększono liczbę zatrzymań nielegalnych imigrantów przebywających w kraju od dłuższego czasu (za kadencji Bidena większość deportowanych stanowili migranci zatrzymani na granicy).

Służby, zwalczające nielegalną migrację podając, że 70 proc. deportowanych miało w kartotece przestępstwa lub wykroczenia. W w większości przypadków były to przewinienia drogowe lub imigracyjne. Tylko nieco ponad 10 proc. stanowili ludzie skazani za przestępstwa z użyciem przemocy, zaś mniej niż 1 proc. to zabójcy.

(PAP)/oprac. FA

„Lalka” w cieniu starych kiejkutów

„Lalka” w cieniu starych kiejkutów

Stanisław Michalkiewicz  26 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5865

Jak wiadomo filmowcy zamierzają nakręcić kolejną wersję „Lalki” według powieści Bolesława Prusa pod tym samym tytułem. Pierwsza wersja, jaką pamiętam, to była „Lalka” z Beatą Tyszkiewicz i Mariuszem Dmochowskim w rolach głównych. Drugą wersję obsadzała Małgorzata Braunek i Jerzy Kamas. Małgorzata Braunek grała też Oleńkę w „Potopie”, co skłoniło Janusza Głowackiego do uwagi, że „Potop” jest szalenie nowatorski, bo reżyser zdecydował się na obsadzenie w roli Oleńki słynnego szwedzkiego aktora Maxa von Sydow.

No a teraz będziemy mieli wersję kolejną, z panią Kamilą Urzędowską i Marcinem Dorocińskim. Ajajajajajajaj! Ale jeśli o tym wspominam, to nie dlatego, żebym się spodziewał jakichś rewelacji po tej nowej wersji, tylko ze względu na osobę Stanisława Wokulskiego. Jak wiadomo, Stanisław Wokulski prawdziwych pieniędzy dorobił się na dostawach wojskowych, między innymi – na dostawach mąki. Ta mąka od Wokulskiego była podobno bardzo dobra i żołnierze, jak tylko najedli się chleba wypieczonego z tej mąki, czy też zrobionych niej klusek, to z furią rzucali się na wroga – aż do ostatecznego zwycięstwa.

Literatura u nas nie tylko wyprzedza życie, ale niekiedy nawet życiową rzeczywistość zastępuje. W literaturze bowiem, w odróżnieniu od tak zwanego „życia”, można – jak to mawiał pan Tomasz Jastrun – „dodać dramatyzmu” i to w dodatku – dramatyzmu „naszego”, a nie jakiegoś takiego nie naszego – dzięki czemu rzeczywistość literacka, czy filmowa bywa znacznie ciekawsza pod tej prozaicznej. Czyż w tej sytuacji możemy się dziwić, że kto tylko może, próbuje „dodać dramatyzmu” każdej sytuacji? „Tak samo i w wojsku” – jak zwykł kończyć każdą opowieść stary wiarus, major Czeżowski, z którym nasza 3 kompania zmotoryzowana Studium Wojskowego UMCS w Lublinie miała w latach 60-tych zajęcia.

Bo właśnie wielki rezonans w opinii publicznej wywołały nominacje generalskie i awanse. Oto awans na generała – na osobistą prośbę wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka Kamysza – otrzymał z rąk pana prezydenta Dudy pułkownik Piotr Bieniek, syn głównego doradcy ministra, pana generała Mieczysława Bieńka. Jak w takiej sytuacji zachował się generał Tumor, w nieśmiertelnym poemacie „Szmaciak w wojsku”? „Stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina. Fakt, że ma głupawego syna – ale to zawsze syn rodzony…

Jakby tego było mało, awans generalski z rąk prezydenta Dudy otrzymał brat ministra sprawiedliwości w vaginecie obywatela Tuska Donalda, Adama Bodnara, pan Mirosław Bodnar. I wreszcie, w zamian za te uprzejmości, pan Władysław Kosiniak Kamysz, kierowanie funduszem, który ma dostarczać naszej niezwyciężonej armii nowych technologii, powierzył zięciowi pana prezydenta Dudy, panu Mateuszowi Zawistowskiemu. Miejmy nadzieję, że na dostawach dla naszej niezwyciężonej armii nowych technologii też można zarobić, może nawet więcej, niż to się udało Stanisławowi Wokulskiemu na dostawach mąki.

Starzy ludzie opowiadają, że podobnie bywało i za pierwszej komuny. Oto potomek świętej rodziny Święcickich ożenił się był z córką komunistycznego dygnitarza Eugeniusza Szyra. W tamtych czasach zawodowi katolicy groszem nie śmierdzieli – ale starszy pan Święcicki stał na czele Komitetu Przeciwalkoholowego. W tej sytuacji rozwiązanie problemów socjalnych narzucało się samo; Eugeniusz Szyr załatwił w rządzie tak zwane „korkowe”; od każdej sprzedanej butelki wódki, jedna złotówka szła na konto Komitetu Przeciwalkoholowego.

W tej sytuacji ciekaw jestem, czy pan minister obrony, tylko zrewanżował się panu prezydentowi, czy też w związku z obydwoma świeżo awansowanymi generałami ma też jakieś widoki? Tak czy owak, trudno nie odczuwać przyjemności na widok, jak nasza niezwyciężona armia kontynuuje tradycje wyrastające wprost z naszej literatury okresu pozytywizmu – w tym przypadku – z „Lalki” Bolesława Prusa.

Pytanie, jakie widoki może mieć pan minister Kosiniak Kamysz z nominacji generalskiej pana Mirosława Bodnara? Może chodzi o osłodzenie panu Adamowi Bodnarowi dymisji, o której wszyscy mówią w związku z zapowiadaną od miesięcy rekonstrukcją vaginetu obywatela Tuska Donalda? No dobrze – ale co z tego będzie miał pan minister, albo i PSL, jeśli uda się w ten sposób osłodzić panu Adamowi Bodnarowi ewentualną dymisję?

Być może chodzi o coś jeszcze innego – mianowicie o jeszcze bardziej zdecydowane wejście Polaków pochodzenia ukraińskiego do tubylczych resortów siłowych? Wykluczyć niczego niepodobna, bo właśnie Ukraina uznała deportacje Ukraińców w latach 40 i w ramach akcji „Wisła” i w ramach przesiedleń do ZSRR za „bezprawie”, z tytułu którego Polska będzie musiała wypłacić Ukraińcom odszkodowania. Widać, jak na tym odcinku Polska wzięta została w dwa ognie; z jednej strony Żydowie, a z drugiej – nasze serdeczne druzja, Ukraińcy. W tej sytuacji, rzeczywiście – lepiej na wszelki wypadek zadbać o odpowiednią obsadę resortów siłowych, bo klasyk demokracji Józef Stalin nie bez powodu mawiał, że „kadry decydują o wszystkim”. O „wszystkim” – a więc również – o ostatecznym zwycięstwie.

Jest to aktualne tym bardziej, że pan minister Bodnar właśnie zmierza do umieszczenia w areszcie wydobywczym Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, pani Manowskiej – a na niej przecież orszak aresztantów się nie skończy – no i próbuje zmłotować pana marszałka Hołownię, żeby jednak nie dopuścił do zaprzysiężenia prezydenta-elekta, pana Nawrockiego. Ale chociaż na odcinku awansów generalskich i w ogóle – polityki kadrowej w resortach siłowych – rząd obywatela Tuska Donalda z panem prezydentem Dudą robią sobie na rękę, to na innych odcinkach najwyraźniej się przekomarzają. Na przykład pan minister Bodnar, w odwecie za organizowanie patroli Ruchu Obrony Granic, „odwiesił” panu Bąkiewiczowi karę 360 godzin prac społecznych, nakazując mu jednocześnie zapłacenie „Babci Kasi” 10 tys. złotych pod pretekstem „naruszenia jej cielesności” – a pan prezydent Duda pana Bąkiewicza ułaskawił, ale tylko częściowo – bo 10 tys. złotych Babci Kasi będzie musiał zapłacić. Babcia Kasia najwyraźniej myślała, że ułaskawienie obejmuje wszystkie kary i nawymyślała panu prezydentowi Dudzie od „skurwysynów”. Jestem pewien, że żaden prokurator nie ośmieli się postawić Babci Kasi z tego powodu żadnego zarzutu, podobnie jak nie ma w Polsce sądu, który odważyłby się skazać szefa warszawskiego Judenratu, pana redaktora Adama Michnika, za stwierdzenie, że ostatnie wybory prezydenckie wygrał „łobuz”.

Co z tego wynika, jaki wspólny mianownik może łączyć pana red. Adama Michnika z Babcią Kasią? Tajemnica to wielka; skazani jesteśmy na domysły, więc ja się domyślam, że tym wspólnym mianownikiem mogą być stare kiejkuty, które z ramienia Naszych Sojuszników, od kilkudziesięciu lat kręcą nie tylko sceną polityczną, ale w ogóle – całym życiem państwowym naszego bantustanu.

Stanisław Michalkiewicz

To napisano w „Przekroju”, a nie w „Poradniku Antysemity”

To napisano w „Przekroju”, a nie w „Poradniku Antysemity”

Wysłane przez: Marucha w dniu 2007-05-11

Anna Szulc, Przekrój (publ. Onet.pl)

Młodzi Izraelczycy rozrabiają w Polsce

Lista strat po masowych wizytach izraelskiej młodzieży w Polsce jest długa i kosztowna

Rozpoczynają ją wypalone dywany w polskich hotelach, kończy trauma żydowskich nastolatków. I coraz częściej trauma tubylców.

Toskańczyk Roberto Lucchesini, od kilku lat mieszkaniec Krakowa, ostatnio prawie nie śpi. Zanim zacznie normalnie poruszać rękami, będzie musiał przejść długą rehabilitację. A wszystko po tym, jak w biały dzień na oczach przechodniów i kilkudziesięciu nastolatków zamkniętych szczelnie w autobusach zaopatrzeni w ostrą broń izraelscy ochroniarze skrępowali mu z tyłu ręce nad głową i skuli go kajdankami. Na środku krakowskiej ulicy. Chwilę przedtem Włoch na różne sposoby próbował zmusić kierowców autobusów, by wyłączyli silniki.

– Izraelczycy założyli mi kajdanki, rzucili twarzą w psie gówna i kopali – żali się Lucchesini. Następnie oprawcy po prostu odjechali. Włocha rozkuła dopiero policja.

Na krakowski Kazimierz, dawne żydowskie miasteczko, po którym zostały jedynie synagogi i ludzkie, często bardzo bolesne wspomnienia, Lucchesini przeniósł się z miłości do polskiej kobiety i polskiego miasta. Zamieszkał w kamienicy z widokiem na bożnicę.

– Wydawało mi się wtedy, że to najpiękniejsze miejsce na świecie – mówi. – Po pewnym czasie zrozumiałem, że miejsce, owszem, jest piękne, ale nie dla jego dzisiejszych mieszkańców.

Kopniaki zamiast odpowiedzi

Podobnego zdania jest również inna mieszkanka Kazimierza, urzędniczka Beata W., której izraelscy ochroniarze przetrzepali niedawno na jednej z ulic torebkę, zupełnie nie wyjaśniając przyczyn.

– Kiedy spytałam, o co właściwie chodzi, kazali mi się zamknąć. Posłuchałam, przestałam się odzywać, bałam się, że za chwilę każą mi się rozebrać do naga – irytuje się urzędniczka.

Odpowiedzi na pytanie nie otrzymał również młody polski Żyd, który jak zwykle w szabat kilka miesięcy temu chciał pomodlić się w swojej synagodze. Zapytał jedynie, dlaczego nie może wejść do świątyni. Zamiast odpowiedzi otrzymał kilka kopniaków.

– Widziałem to na własne oczy – mówi Mike Urbaniak, redaktor Forum Żydów Polskich i korespondent „European Jewish Press” w Polsce. – Widziałem, jak właściwie bez jakichkolwiek powodów mój kolega został brutalnie zaatakowany przez agentów ochrony z Izraela.

A wszystko to podobno w imię bezpieczeństwa izraelskich dzieci.

– Polakom trudno to może zrozumieć, ale ochrona towarzyszy młodym Izraelczykom na każdym kroku, i to zarówno w kraju, jak i za granicą – wyjaśnia Michał Sobelman, rzecznik prasowy ambasady Izraela w Polsce. – Taki wymóg stawiają rodzice dzieci, w przeciwnym razie nie zgodziliby się na jakikolwiek wyjazd. Ochroniarze pojawiają się zatem wszędzie tam, gdzie młodzież. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem.

Ale to w Polsce, jak wynika z relacji Mike’a Urbaniaka, Żydzi z Izraela skopali przed polską synagogą polskiego Żyda, po czym zaczęli mu jeszcze grozić więzieniem. I znów działo się to na oczach młodych ludzi z Izraela.

– Jest nam bardzo przykro, gdy słyszymy o takich incydentach – przyznaje Sobelman. – Każda z tych spraw jest szczegółowo wyjaśniana. Zrobimy wszystko, by do takich sytuacji więcej nie dochodziło. Być może trzeba będzie zmienić metody szkolenia naszych ochroniarzy, po to by zrozumieli, że Polska to nie Izrael, że skala zagrożeń w Polsce jest znikoma?

Profesor Moshe Zimmermann, szef Instytutu Historii Niemiec na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, uważa jednak, że problem nie dotyczy wyłącznie zachowania ochroniarzy. Jego zdaniem Izraelczycy zasadniczo uważają, że Polacy nie są dla nich równymi partnerami. I nie chodzi o to, że nie potrafią ich dzieciom zapewnić bezpieczeństwa.

– Nie są równymi partnerami do jakiejkolwiek dyskusji. Dotyczy to także wspólnej i dzisiejszej historii oraz polityki. Efekt jest taki, że młodzież izraelska widzi w Polakach ludzi drugiej kategorii, postrzega ich jako potencjalnych wrogów – wyjaśnia bez ogródek.

O tym, że profesor ma sporo racji, świadczyć może instrukcja postępowania z tubylcami rozdawana jeszcze kilka lat temu młodym Izraelczykom udającym się do Polski. Znalazł się w niej zapis: „Wszędzie będziemy otoczeni przez Polaków. Będziemy nienawidzić ich z powodu udziału w zbrodniach”.

– Programy przyjazdów naszych nastolatków są ustalane odgórnie przez izraelski rząd i są bardzo sztywne – wyjaśnia Ilona Dworak-Cousin, przewodnicząca Towarzystwa Przyjaźni Izrael–Polska w Izraelu. – Sprowadzają się właściwie do odwiedzania kolejnych miejsc zagłady Żydów. Z takiej perspektywy Polska to wyłącznie wielki żydowski cmentarz. I nic więcej. Spotkania z żywymi ludźmi dla tych, którzy przywożą młodych Izraelczyków do kraju naszych przodków, są bez znaczenia.

Mieszkaniec krakowskiego Kazimierza, pochodzenia żydowskiego, uważa, że nie ma w tym nic złego: – Izraelczycy nie przyjeżdżają do Polski na wakacje. Ich zadaniem jest poznać miejsca Zagłady i posłuchać o straszliwej historii swoich rodzin, historii, która często nie jest im opowiadana przez dziadków ze względu na zbyt duży ładunek emocji. Często się zdarza, że wyjeżdżający stąd młodzi ludzie płaczą, dzwonią do rodziców i mówią: czemu mi nie powiedzieliście, że to było aż tak straszne? Szczerze mówiąc, nie dziwię się, że nie mają ochoty na rozmowy o Lajkoniku.

Jednak według Ilony Dworak-Cousin brak kontaktu z Polakami sprawia, że izraelska młodzież coraz częściej zaczyna mylić ofiary z oprawcami. – Zaczynają myśleć, że to Polacy stworzyli obozy koncentracyjne dla Żydów, że to Polacy byli i wciąż są największymi antysemitami na świecie – dodaje Żydówka.

Wspomniany mieszkaniec Kazimierza jest zupełnie innego zdania. – Nie wierzę, by ktoś im mówił, że to Polacy zrobili. Dlatego nie muszą prowadzić jakichkolwiek dyskusji z młodymi Polakami.

Nastoletni skandaliści

Jednak zdaniem sporej części Izraelczyków instrukcję dla młodzieży ostatecznie wprawdzie zmieniono, ale podejścia do Polaków nie.

– Ktoś kiedyś w Izraelu zdecydował, że nasze dzieci, jadąc do Polski, muszą być szczelnie otoczone ochroną – mówi Lili Haber, przewodnicząca Związku Krakowian w Izraelu. – Ktoś zdecydował, że młodzi Izraelczycy nie mogą spotykać się z polskimi rówieśnikami, spacerować po ulicach. W rzeczywistości te wizyty nie są niczym więcej niż kilkunastodniowym, dobrowolnym pobytem młodzieży w więzieniu.

Dobrowolnym, ale też niezwykle kosztownym – 1400 dolarów od osoby. Na przyjazdy do Polski nie stać wszystkich rodziców młodych Izraelczyków.

– W dodatku, jak się okazuje, zbyt młodych na to, by oglądać miejsca kaźni – dodaje doktor Ilona Dworak-Cousin. – Traumatyczne przeżycia, jakie towarzyszą wizytom w kolejnych obozach śmierci, mają swoje konsekwencje. Dzieciaki stają się agresywne. I zamiast poznawać kraj przodków, kraj, w którym Żydzi w symbiozie z Polakami żyli prawie tysiąc lat, nastolatki z Izraela wywołują w nim kolejne skandale.

Zdarza się, że gdzieś między wizytą w Treblince a Majdankiem młodzi Izraelczycy spędzają czas na zamówionym przez hotelowy telefon striptizie. Zdarza się, że obsługa hotelowa musi zbierać ludzkie odchody z łóżek i umywalek. Zdarza się, że musi oddawać pieniądze za nocleg innym turystom, którzy nie mogą spać, bo Izraelczycy postanowili zagrać w hotelowym holu w piłkę nożną. O drugiej w nocy.

Sześcioletni Krzyś z Kazimierza też grał w piłkę. 15 kwietnia, w niedzielny wieczór, po tym jak strzelił dwa gole, chciał normalnie wrócić do domu. Domu położonego blisko synagogi, przed którą zgromadziły się na uroczystościach poprzedzających Marsz Żywych setki młodych Izraelczyków. Tuż przed ulicą Szeroką Krzysia zatrzymało kilku zdecydowanie niemiłych panów. – Dziś jest to teren półprywatny. Przejścia nie ma – usłyszał. Nie pomogły prośby chłopca, że jak nie wróci na czas do domu, jego mama będzie się denerwować.

„Bramkarze”, co ciekawe, tym razem polscy, i co jeszcze ciekawsze, w towarzystwie krakowskich policjantów, okazali się również głusi na prośby wycieczki Holendrów, którzy pół roku wcześniej zarezerwowali sobie kolację w restauracji przy ulicy Szerokiej. – To wolny kraj? – próbował upewnić się jeden z turystów.

W zwykły dzień na Szeroką można się dostać z kilku stron. W ten wieczór – z żadnej. Sama bezskutecznie próbowałam przedrzeć się przez bramki. Pomogli mi dopiero policjanci.

– Tu nie ma żadnych zakazów – przekonywali mnie chwilę później, choć stan faktyczny wskazywał na coś zupełnie innego.

– Wprowadziliśmy jedynie pewne ograniczenia w ruchu – wyjaśnia mi kilka dni później Sylwia Bober-Jasnoch z biura prasowego małopolskiej policji.

Policjanci nie mogą mówić inaczej. Oficjalnie polskie prawo nie daje możliwości odcięcia obywateli od ulic, przy których mieszkają. Nawet podczas imprez masowych, a uroczystości na Szerokiej taką nie były, mieszkańcy mają prawo wrócić do swoich domów, a turyści mają prawo zjeść obiad w restauracji. Także oficjalnie ochroniarze izraelscy nie mogą zatrzymywać i rewidować przechodniów.

Próbowałam się dowiedzieć więcej na temat praw agentów ochrony izraelskiej w Polsce. Najpierw w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, skąd odesłano moje pytania do… Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wysłałam też pytania do ministra spraw wewnętrznych. Mimo wcześniejszych obietnic nie dostałam żadnej odpowiedzi. Chętny do rozmowy okazał się jedynie Maciej Kozłowski, były ambasador w Izraelu, obecnie pełnomocnik ministra spraw zagranicznych do spraw stosunków polsko-izraelskich

– Przepisy są nieprecyzyjne – przyznaje Kozłowski. – W zasadzie ochroniarze z obcego kraju nie powinni poruszać się po Polsce uzbrojeni, ale dla władz Izraela kwestie bezpieczeństwa są priorytetem. Próby przekonania izraelskiego rządu, że ich obywatele powinni korzystać z polskiej ochrony, na razie zakończyły się fiaskiem.

Samolot jak pole bitwy

Dla Roberta Lucchesiniego, jak też jego żony Anny i dwuletniej córeczki, postawa polskiego rządu, który w przeciwieństwie do Izraela swoim obywatelom nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa, jest zupełnie niezrozumiała. Do priorytetów małżeństwa z Kazimierza oprócz poczucia bezpieczeństwa należą także spokój i cisza. Tymczasem włosko-polską rodzinę dzień w dzień budzi co rano głośny charkot silników polskich autobusów z grupami młodzieży z Izraela. Ich polscy kierowcy permanentnie łamią przepisy. Przy skwerku obok synagogi – naprzeciwko domu Roberta – mogą zgodnie z przepisami stać najwyżej trzy autokary, najwyżej 10 minut. Stoi znacznie więcej, godzinami. W dodatku z włączonymi silnikami. Powód? Bezpieczeństwo młodzieży – szybciej odjadą z miejsca zagrożenia, gdy silniki są uruchomione.

Poza tym młodym Izraelczykom trzeba serwować kawę. Bo chociaż Kazimierz to dziś dziesiątki kawiarni, nastolatki z Izraela do nich nie zaglądają. Mają to jasno powiedziane: zero kontaktów z otoczeniem, zero rozmów z przechodniami, zero uśmiechów i gestów.

Tak jest już od kilkunastu lat – z Polakami grupy izraelskie kontaktują się wyłącznie tam, gdzie muszą. Najpierw w samolotach.

– Samolot po wylądowaniu w Polsce młodzieży izraelskiej wygląda jak pole bitwy – przyznaje pracownik LOT proszący o anonimowość. – Najgorszy jest jednak stosunek tych dzieciaków do polskiej obsługi. Niedawno jedna ze stewardes dostała od młodego Izraelczyka w twarz. Tylko dlatego, że zbyt długo czekał na coca-colę.

Leszek Chorzewski, rzecznik prasowy LOT, przyznaje, że młodzież izraelska to trudny klient. – Wymaga nie tylko więcej uwagi niż inni pasażerowie, ale też zdecydowanie większych środków ostrożności – dodaje. Ta ostrożność to przedłużające się kontrole latających maszyn i lotnisk przeprowadzane przez służby izraelskie. To także bardzo wysokie wymagania ochroniarzy młodych Izraelczyków.

Na własnej skórze przekonała się o tym Katarzyna Łazuga, studentka z Poznania. Na jednym z polskich lotnisk uczestniczyła w zajęciach kursu pilotażu turystycznego. – Do pomieszczenia, w którym przebywaliśmy, weszli młodzi ludzie z Izraela – wspomina. – W chwilę później nasza grupa w pośpiechu musiała przerwać zajęcia i opuścić salę. Izraelscy ochroniarze kazali nam się wynieść, natychmiast i bez gadania. Bo… za bardzo gapiliśmy się na ich podopiecznych. Owszem, patrzyliśmy się na nich. Zwracali na siebie uwagę, byli wyjątkowo ładni.

Polaków młodzi Izraelczycy widują jeszcze tam, gdzie nocują – w polskich hotelach. O ile polskie hotele chcą ich jeszcze przyjmować. Spora część krakowskich zdecydowanie już nie chce.

– Raz na zawsze zrezygnowaliśmy z przyjmowania młodzieży izraelskiej – przyznaje Agnieszka Tomczyk, asystentka szefa sieci hoteli System w Krakowie. – Nie stać nas już było na wyrównywanie strat po jej wizytach.

Te straty to zdemolowane pokoje, połamane krzesła i stoły, ludzkie odchody w umywalkach lub koszach na śmieci albo jak w Astorii, innym krakowskim hotelu, wypalony dywan. Astoria także wycofuje się z grup izraelskich. Między innymi dlatego, że ochroniarze żydowskiej młodzieży wypraszali z hotelu gości, którzy po prostu im się nie podobali.

– Ja rozumiem, że izraelscy ochroniarze są wyczuleni na wszelkie niepokojące sygnały. Przyjechali z kraju, gdzie nieustająco wybuchają bomby, a młodzi ludzie giną w zamachach terrorystycznych – zapewnia Mike Urbaniak. – Tyle tylko, że Polska jest jednym z najbezpieczniejszych krajów w Europie. Tu, poza nielicznymi przypadkami, nie atakuje się Żydów, a żydowskie instytucje, co jest ewenementem na światową skalę, nie potrzebują żadnej ochrony.

Wielki biznes

Ochrony nie potrzebują także, o dziwo, chasydzi przybywający licznie do Polski z Izraela. W tym na przykład kilkudziesięciu ortodoksyjnych Żydów, którzy niedawno odwiedzili nasz kraj, bo chcieli pomodlić się przy grobie cadyka z Lelowa. Zjawili się też na krakowskim Kazimierzu bez asysty i bez cienia strachu.

– Bez żadnych oporów rozmawiali z zaciekawionymi ich wyglądem turystami, dla których pejsaci Żydzi są wciąż niecodziennym zjawiskiem – dodaje Urbaniak.

Na Kazimierzu chasydzi są zjawiskiem codziennym. Tak jak wycieczki młodzieży z Izraela. W tym roku ma przyjechać do Polski aż 30 tysięcy nastolatków. A z nimi 800 ochroniarzy.

Roberto Lucchesini zgłosił pobicie przez izraelską ochronę na polską policję. Sprawą zajęła się już krakowska prokuratura. W Izraelu także toczy się w tej sprawie śledztwo.

– Jego wyniki mają średnie znaczenie – uważa Ilona Dworak-Cousin. – Znaczenie ma jedynie to, czy młodzież, która odwiedza Polskę, nadal będzie ją traktować jak wrogi i zupełnie obcy kraj.

Zarówno Stowarzyszenie Przyjaźni Izrael–Polska, jak i Związek Krakowian w Izraelu próbują dziś przekonać władze swojego kraju, by nie wysyłały więcej nastolatków do obozów zagłady w Polsce. Szanse na to są niewielkie.

– Te wycieczki to przede wszystkim wielki biznes dla ich organizatorów – przyznaje Lili Haber. – W tym również dla izraelskich ochroniarzy.

Komentować mi się tego nie chce. Fakt, iż żydowscy ochroniarze bezkarnie panoszą się w Polsce, iż polska policja bezczelnie łamie prawo, aby zadowolić Żydów – jasno dowodzi, czyje interesy reprezentuje nasz „patriotyczno-prawicowo-katolicki” rząd.

Schyłek ideologii LGBT? Absurdalny ruch pożera sam siebie

Bogdan Dobosz: Schyłek ideologii LGBT? Absurdalny ruch pożera sam siebie

Bogdan Dobosz

(Oprac. GS/PCh24.pl)

W tym roku tak zwane dni dumy okazały się na całym świecie mocno upolitycznione. W USA parada LGBTQ „WorldPride” była zaplanowana w Waszyngtonie i odbywała się w w kontekście obecnej prezydentury. Odcinające finansowanie tego ruchu działania Donalda Trumpa pokazały, że ideologia genderowa bez budżetowego zasilania szybko się wyjaławia. Uczestnicy krytykowali więc gospodarza Białego Domu za „ofensywę przeciwko polityce różnorodności i integracji” i „dyskryminację społeczności LGBTQI+”. Na czele waszyngtońskiej parady pojawił się baner o długości ponad 300 metrów, niesiony przez około 500 członków „Washington Gay Choir” z politycznym hasłem wymierzonym w prezydenta.

Waszyngton na miejsce głównej tzw. parady gejowskiej w USA wybrano jeszcze w 2022 roku, w trakcie kadencji Joe Bidena. Od tego czasu „klimat się zmienił” a żądania lobby LGBT mocno upolityczniły. Trump, który oświadczył, że uznaje tylko dwie płcie – żeńską i męską i podpisał rozporządzenie wykonawcze zakazujące „osobom transpłciowym” służby w wojsku, stał się wrogiem nr 1 tego środowiska. Efekty prezydentury były widoczne na tegorocznym marszu. Media amerykańskie zwróciły uwagę, że frekwencja uczestników była znacznie niższa, chociaż dla przyciągnięcia widzów zadbano o „oprawę”, z koncertem Shakiry na Nationals Stadium włącznie. Odbywały się setki wieców, seminaria, homoseksualne after-parties, dedykowane „mniejszościom w mniejszości”, osobne „Black Pride” i „Latin Pride” , czy też finałowe koncerty na Pennsylvania Avenue z udziałem Cynthi Erivo i Doechii.

Dominowała jednak krytyka Donalda Trumpa. Organizacje LGBT „Egale Canada” i „African Human Rights Coalition” wyrażały „obawy o wizyty swoich aktywistów w USA”. W czasie obchodów wspierano kastę prawniczą, która atakuje rozporządzenia prezydenta, mówiono o „nieprzychylnej atmosferze” administracji wobec World Pride, a niektóre instytucje i firmy wycofywały się z jej wsparcia. „Zmiana klimatu” była widoczna w wielu obszarach.

Stąd zapewne i radykalizacja ruchu. Wzywano wprost do „bojkotu polityki Trumpa”, do mobilizacji, by „zalać stolicę i wrogie przestrzenie dumą społeczności”. Padały hasła, że World Pride ma pokazać, że „osoby queer, trans, interseksualne i niebinarne z całego świata gromadzą się w ramach buntu w stolicy kraju, którego prezydent wolałby, żebyśmy zniknęli”. Niektórzy z organizatorów mówili wprost; że „rewolucja już trwa”. Efekty były miałkie, a Amerykanie nagle spostrzegli, że dyktat „tęczowej poprawności” można przełamać i wracać do społecznej normy.

Zwiastuny zmierzchu ideologii

Po przeciwnej stronie Atlantyku importowana z USA ideologia LGBT trwa siłą inercji, ale i tutaj widać elementy rozkładu. We Francji wybuchły kontrowersje wokół skandalicznego plakatu zapraszającego na „Dni Dumy”. Do tego dochodzą coraz mocniej ujawniające się wewnętrzne sprzeczności (np. feministki i literka L kontra literki T), czy podziały polityczne. Afisz przygotowany na „Marsz Równości 2025” przedstawiał białego mężczyznę w garniturze z celtyckim krzyżem („reakcjonista” i „faszysta”), duszonego własnym „burżuazyjnym” krawatem przez kolorowych aktywistów LGBT („rewolucjonista” ze wzniesioną w górę pięścią). Atakowany mężczyzna był na plakacie jedyną białą osobą wśród kolorowych postaci na plakacie. A te przedstawiały nawet osobę ubraną w sari czy islamski hidżab. Poza symbolami LGBT były też znaki kojarzone ze skrajną lewicą, a także flaga palestyńska.

Plakat parady podzielił nawet same grupy LGBT+. Obecność flagi palestyńskiej krytykowało stowarzyszenie Beit Haverim, francusko-żydowska grupa LGBT. Rewolucyjna radykalizacja odstraszyła grupy bardziej umiarkowane i „zabawowe”. Komentarze medialne mówiły o „niekończącej się fragmentacji” środowiska LGBT i postulatów lewicy, opartych na obronie rzekomej „ofiary” i „kulturze mniejszości”. Okazuje się, że zawsze można znaleźć też „mniejszość” w „mniejszości” i powstaje zjawisko fragmentacji ruchu i jego coraz głębszego podziału. Paryska parada opierała się na dzieleniu marszu na kolejne kolumny, aby zrobić miejsce dla każdego odłamu ruchu LGBTQIA+, co przybierało formy karykaturalne. Po skandalu z plakatem wyjaśniano, że są na nim także flagi (na torebce kobiety) Węgier i Bułgarii, krajów, w których Gay Pride jest zakazana. Niektórzy kpili, że flaga Palestyny pewnie pojawiła się z tego samego powodu, bo i w Strefie Gazy nikt takich parad nie ośmieliłby się organizować. Zaangażowanie ruchu inter-LGBT w „sprawę palestyńską” pokazuje pewną obłudę tego aktywizmu.

Merostwo Paryża nadal finansuje Gay Pride, ale już władze stołecznego regionu Île-de-France w tym roku wycofały swoje finansowe zaangażowanie. Szefowa regionu Valerie Pécresse na marginesie skandalicznego plakatu, stwierdziła, że nie wspiera wezwań do przemocy. Media pisały o obłudzie, bo „mężczyźni w krawatach” raczej nie atakują homo- czy transseksualistów. Natomiast kilka dni przed paradą, w Aubagne, niejaki Youssef T. zaatakował dwóch homoseksualistów, z których jeden trafił nawet do szpitala.

Przypomina się, że francuska afirmacja postulatów środowiska LGBT zaszła dość daleko i np. osoby homoseksualne mogą zawierać związki małżeńskie, adoptować dzieci, korzystać z pomocy medycznej w prokreacji itd. To raczej reszta społeczeństwa francuskiego cierpi z powodu przemocy ze strony tej „aktywnej mniejszości”, a przyznawanie im coraz większych praw prowadzi do dewiacji i zmusza heteroseksualne osoby do np. wypełniania oficjalnych dokumentów, w których terminy „ojciec” i „matka” zastępowane są przez szalone pomysły w rodzaju „rodzic 1 i 2”, zmuszania dzieci do uczęszczania na zajęcia z edukacji seksualnej, gdzie wpaja się im ideologię gender i wmawia, że mogą swobodnie wybierać płeć, czy finansowania swoimi podatkami fanaberii „tranzycji”.

Zastraszone „tęczową poprawnością” społeczeństwo jest zmuszane do wypicia do dna kielicha progresywizmu, a w łańcuchu reform w duchu LGBT w celu poparcia fikcji „nowego modelu rodziny”, brakuje już tylko we Francji ustawy o „macierzyństwie zastępczym”, czyli legalizacji wynajmowania sobie surogatek do rodzenia dzieci dla homoseksualistów… Zresztą niedawno na Uniwersytecie Panthéon-Assasten temat ponownie podjęto i zorganizowano konferencję w sprawie „oporów wobec macierzyństwa zastępczego. Na konferencji posługiwano się bluźnierczym plakatem z obrazem „Zwiastowania” Fra Angelico, co miało udowodnić tezę, że Maryja Dziewica była „pierwszą matką zastępczą w historii”. Wykorzystywanie religii katolickiej jako alibi dla swoich aberracji jest wyjątkowo paskudne, ale też pokazuje na jakie manowce ten ruch schodzi.

Paradoksalnie, radykalizacja aktywistów odstrasza od nich nawet osoby z własnego środowiska. Badania socjologiczne pokazały, że np. w wyborach prezydenckich w 2022 r. tzw. homofobiczni kandydaci prawicy, jak Marine Le Pen, Eric Zemmour i Dupont-Aignan, zostali poparci przez około 30% wyborców ze środowiska LGBT… Okazało się nawet, że osoby homoseksualne i biseksualne głosowały na partię lewicową LFI Jeana-Luca Mélenchona rzadziej niż reszta populacji Francji. To kwestia rozsądku, bo te osoby dobrze wiedzą, że ich wróg to nie „międzynarodowa reakcja”, ale islamizacja kraju.

Pomiędzy aktywistami LGBT a ich środowiskiem tworzy się rozdźwięk. Hasła walki z „ciemiężycielem – zachodnim heteropatriarchatem cispłciowym”, są tak oderwane od rzeczywistości, że nie trafiają nawet do „swoich”. Padają tu twierdzenia, że przynajmniej „polityczne” zaangażowanie tego środowiska traci wszelki sens. Paryski „Marsz Równości” to już nie „pochód rewolucji i wspólnej walki”, ale „sztuczne zgromadzenie” odmiennych tendencji i interesów. Otwarta już dyskusja o tych problemach jest „znakiem czasów” także we Francji. Moda i pomysły na LGBT przyszły tu zza Atlantyku, ale i stamtąd nadchodzi refleksja i jak się wydaje uwiąd tej ideologii.

Być może zmierzch ideologii LGBT w Europie to jeszcze kwestia czasu. Francja jest bowiem gotowa przejąć z „Ameryki Trumpa” część genderowego śmietnika. I tak Uniwersytet Aix-Marseille (AMU) pochwalił się, że przyjmie 31 badaczy z USA z powodu „zagrożeń dla ich swobód akademickich” w kraju pod rządami Donalda Trumpa. Uczelnia otrzymała dotąd 300 zgłoszeń także od innych amerykańskich „badaczy”. Specjalne warunki przyjmowania pracowników z uczelni amerykańskich zapowiedział wcześniej prezydent Macron. We Francji mówi się nawet o utworzeniu statusu „uchodźcy naukowego”, analogicznego do „uchodźcy politycznego”, co jest pomysłem byłego prezydenta Francji, socjalisty Francois Hollande.

Powstała też specjalna platforma o nazwie „Wybierz Francję w celach naukowych”, za pośrednictwem której naukowcy z różnych dziedzin, zwłaszcza tych, w których zmniejszyły się możliwości finansowania w USA, mogą aplikować o fundusze na dalsze badania we Francji. Tacy „uczeni” mogą też łatwo znaleźć zatrudnienie w CNRS. Wspomniany Uniwersytet w Aix pilotuje tu program „Bezpieczne miejsce dla nauki”. Nie wiadomo czy jednak o takich „badaczy” Macronowi chodziło. Większość tych naukowców to niechciani już w USA specjaliści od „zmian klimatu” i właśnie gender (płci kulturowej). W USA grozi im już „bezrobocie”, we Francji mogą jeszcze egzystować. Taki „import” może jednak tylko „zmiany klimatu” wokół ideologii LGBT tylko opóźnić…

Bogdan Dobosz