


===========================================






[o to biega… ]
============================



===========================================
[o to biega… ]
============================
„Ujawniony dokument ujawnił, że Armia Izraela (IDF) oraz systemy wywiadowcze posiadały szczegółową wiedzę o planie Hamasu, który miał na celu najazd na Izrael i porwanie 250 osób na kilka tygodni przed masakrą 7 października, również dzięki wdrożeniu przez IDF Dyrektywy Hannibala”.
Fakt, że artykuł ten ukazał się w głównej izraelskiej gazecie, pokazuje, że Żydzi zaczynają zdawać sobie sprawę, że ich rząd zabijał ich własnych obywateli , aby usprawiedliwić ludobójstwo.
https://www.jpost.com/israel-hamas-war/article-806634
IDF soldiers are seen working as part of the Israeli military’s Gaza battlefield intelligence collection unit.(photo credit: IDF SPOKESPERSON’S UNIT)
ByJERUSALEM POST STAFFJUNE 17, 2024 21:16Updated: JUNE 17, 2024 22:05
A newly surfaced document has revealed that the Israeli Defense Forces (IDF) and intelligence systems had detailed knowledge of Hamas’s plan to raid Israel and kidnap 250 people weeks before the October 7 massacre.
The document, which was compiled in the Gaza Division, outlined Hamas’s intentions and was known to top intelligence officials, according to a report by Kan News.
The document, titled “Detailed End-to-End Raid Training,” was distributed on September 19, 2023, and described in detail the series of exercises conducted by Hamas’s elite units.
These exercises included raiding military posts and kibbutzim (collective communities in Israel), kidnapping soldiers and civilians, and maintaining the hostages once they were in the Gaza Strip.
The report by Kan News stated, “Security sources told Kan News that the document was known to the intelligence leadership, at the very least in the Gaza Division.”
The document’s revelations came in the wake of widespread criticism over the failure to anticipate and prevent the October 7 attack, which resulted in significant casualties and hostages.
The IDF had precise information about Hamas’s intentions, but due to prevailing conceptions within the security establishment and possible negligence by senior officials, the warning signs were not acted upon.
The report further detailed that Israeli intelligence officials monitored the exercise and documented the steps Hamas planned to take after breaching Israeli territory and taking over military posts. The expected number of hostages, according to the document, was between 200 and 250 people.
“Israeli intelligence officials who monitored the exercise detailed in the document the next steps after breaching into Israel and taking over the posts, determining that the instruction is to hand over the captured soldiers to the company commanders. The expected number of hostages, it states, is between 200 and 250 people,” Kan News reported.
This information, combined with a new and sophisticated security barrier completed two years before the attack, was believed to have made such an assault improbable. However, the barrier failed during the Hamas attack, highlighting a significant intelligence and security oversight.
The general staff investigation team is expected to present initial findings from this failure to the Chief of Staff in the coming weeks, as the country seeks to understand how such a lapse in security could occur despite having detailed advance knowledge of the enemy’s plans.
The Israel-Hamas war began on October 7 when Hamas launched an attack, with thousands of terrorists infiltrating from the Gaza border and taking more than 240 hostages into the Gaza Strip.
During the massacre, more than 1,200 Israelis and foreign nationals were murdered, including over 350 in the Re’im music festival and hundreds of Israeli civilians across the Gaza border communities.
120 hostages still remain in Gaza captivity.
Mateusz Piskorski
Krytyka ludobójstwa dokonywanego obecnie przez Izrael na Palestyńczykach wymaga wielkiej odwagi. Jeszcze większej odwagi wymaga umiejscowienie dokonującej się na oczach całego świata eksterminacji narodu na Bliskim Wschodzie w szerszym kontekście kulturowym – próba dotarcia do źródeł naszego przyzwolenia na masowe mordy, a nawet usprawiedliwiania ich.
Takiej ambitnej i – od razu zaznaczmy – udanej próby dokonuje prof. Paweł Mościcki, filozof z Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Nawiązując trochę do klasyków interpretujących ludzkie zachowania podczas dokonywania zbrodni nazistowskich tuż obok, autor stwierdza: „Jesteśmy częścią kultury, której płynne funkcjonowanie opera się na niezauważalności, można by powiedzieć – banalności, otaczającego nas zła” (s. 12).
Mościcki nie boi się analiz samej istoty państwowości izraelskiej. „Według oficjalnych zasad, jakimi rzekomo kieruje się nasza kultura, sama koncepcja państwa izraelskiego w jego obecnym kształcie powinna rozbić wszystkie skale systemów ostrzegania przed ‚ekstremizmem religijnym’, ‚faszystowskimi tendencjami’ i ‚przemocą na tle rasowym’” (s. 18) – pisze. Nie chodzi tu zatem o żaden błąd systemu, o wypadek przy pracy czy odchylenie, lecz o istotę projektu syjonistycznego. Jednoznacznie oceniają go zresztą sami Żydzi, a przynajmniej część żydowskich intelektualistów.
Cytowany przez Mościckiego przedstawiciel żydowskiej społeczności we Francji Maxime Benatouil stwierdza, że syjonizm to „kolonializm ufundowany na żydowskiej supremacji i obsesyjnie skupiony na kwestiach demograficznych” (s. 35). Polski uczony woli zresztą na określenie realnego syjonizmu, istniejącego w praktyce na Bliskim Wschodzie, termin „izraelizm”, opisywany przez niego jako „system warunków zaistnienia możliwości ludobójstwa, zbiór przekonań, argumentów i praktycznych środków do tego, żeby fizyczna eliminacja Palestyńczyków stała się możliwa, a nawet uprawniona czy pożądana” (s. 37). Syjonizm jest w tym kontekście doktryną na wskroś współczesną, przeniesioną z gruntu europejskiego na Bliski Wschód.
Uznanie, że państwo żydowskie budowane jest w Palestynie od zera, od swoich „nowoczesnych”, „postępowych” fundamentów, doprowadziło – o czym często się zapomina – do marginalizacji i wykluczenia z tego projektu tradycjonalistycznych wspólnot Żydów lewantyńskich zamieszkujących tam wcześniej. Powstanie XX-wiecznej państwowości izraelskiej uznawane jest za magiczną cezurę, od której wszystko się zaczęło. Nie ma więc mowy o respektowaniu samej nawet obecności innych rdzennych kultur i etnosów – podlegają one bezwzględnemu, fizycznemu wymazaniu.
Podstawowym elementem systemu izraelizmu jest odwoływanie się do rozumianego w sposób specyficzny, choć narzuconego całemu współczesnemu tzw. Zachodowi, ludobójstwa na Żydach w okresie II wojny światowej. Nie chodzi przy tym o jakiekolwiek umniejszanie tragedii narodu żydowskiego, lecz o nadanie jej właściwych proporcji i pozbawienie usprawiedliwiającego każde współczesne żydowskie bestialstwo nimbu wyjątkowości. Tymczasem dominuje „zabieg absolutyzacji Zagłady” (s. 42), do tego stopnia nas przenikający, że nawet sam autor omawianej książki pisze ją przez wielkie „Z”, choć twierdzi, że doszło do „przekształcenia wydarzenia historycznego, wynikającego z wielu ideologicznych, społecznych i politycznych czynników, w wydarzenie o charakterze metafizycznym” (s. 42).
Tymczasem ludobójstwo dokonane na Żydach trzeba – postuluje autor – osadzić w historii innych zbrodni tego rodzaju, których przecież nie brakuje również w czasach nam nieodległych. Zabieg wiktymizacji ofiar i ich potomków prowadzi do tego, że Żydzi uznawani są za absolutnie „dobrych”, a skoro tak – to zwolnionych z wszelkiej odpowiedzialności za popełniane przez siebie czyny, uprawnionych do dokonywania najbardziej krwawych działań eksterminacyjnych. Dostrzegał to we Francji choćby Alain Badiou, który pisał dwadzieścia lat temu, że bycie ofiarą nazistowskiego ludobójstwa „przekazano nie tylko potomkom i potomkom potomków, ale także każdemu, kto będzie się posługiwał tym imieniem, choćby był przywódcą kraju albo oficerem wojska prześladującego właśnie tych, którym skonfiskowało ziemię” (s. 233-234). Nie jest oczywiście tak, że strona palestyńska zawsze działa w sposób humanitarny i pokojowy. Mościcki to zauważa, ale jednocześnie uczciwie odnotowuje, że „Naród skazany na zagładę nie ma swobody decyzji, jest przyparty do muru” (s. 121).
„W kontekście wiktymizacji, czyli nadania Żydom jako grupie etnicznej, a następnie reprezentującemu ją rzekomo państwu, statusu stałej ofiary, ‚Nigdy więcej’ zaczyna oznaczać ‚Nigdy więcej Żydom’” (s. 51) – zauważa Mościcki.
W tym dogmacie funkcjonować zmuszony jest cały zachodni świat naukowy, który jak ognia unika zajmowania się naukową analizą fenomenu narzucanej obecnie interpretacji zagłady Żydów; „Okazuje się, że pozycję w systemie zapewnia powtarzanie argumentów budujących zbrodnicze mitologie, a nie pilnowanie akademickich standardów i krytycznego analizowania źródeł” (s. 58-59). Wszelka krytyka działań Izraela prezentowana jest zatem nieodmiennie jako przejaw antysemityzmu. „Gdy tylko Izrael dokonuje jakiejś zbrodni na Palestyńczykach, świat zachodni obiega informacja o nowej fali antysemityzmu, którego natura ulega nieustannej transformacji, mimo że uznaje się ją zarazem za zjawisko niemal transhistoryczne” (s. 105) – pisze Paweł Mościcki. Izrael impregnowany jest zatem na wszelką krytykę; może posunąć się do wszystkiego bez większego ryzyka odcięcia się od niego zachodnich partnerów kontrolowanych przezeń mentalnie. „Nie ma takiego poziomu faszyzacji, że izraelscy politycy nie będą traktowani przez swoich europejskich odpowiedników (i to ze wszystkich stronnictw, z nominalnie lewicowymi i antyfaszystowskimi włącznie) z pełnymi honorami” (s. 245-246) – czytamy.
Do ideologicznej nadbudowy dostosowana jest baza, czyli technologia eksterminacji prezentowanej jako działania obronne. Służą jej bezwzględne taktyki, takie jak choćby dyrektywa Hannibala zakładająca, że żołnierze izraelscy mają prawo do zabijania żydowskich cywilów, którzy dostać się mogą do niewoli palestyńskiej jako zakładnicy. Na poziomie psychologicznym eksterminacja staje się możliwa wyłącznie, jeśli poprzedzi ją dehumanizacja eksterminowanej grupy. Skuteczną metodą kształtowania umysłów okazuje się w tej sytuacji „propaganda okrucieństwa”, znana zresztą z frontów innych wojen (choćby ukraińska Bucza), mająca przekonać, że strona przeciwna dokonała czynów wyjmujących ją ze wspólnoty gatunkowej człowieczeństwa. Tym samym owych „terrorystów” czy „zbrodniarzy” poddawać można fizycznej eliminacji, niczym populację pasożytów bądź insektów. Na marginesie – w podobnej poetyce III Rzesza prezentowała w swoich materiałach propagandowych samych Żydów. Izrael „broni się” zresztą nie tylko na terytorium okupowanej przez niego Palestyny. Można sparafrazować dawne powiedzenie o tym, że „Zachód ingeruje w sprawy wewnętrzne Związku Radzieckiego na całym świecie” – dziś to Izrael „broni się”, atakując inne suwerenne państwa – Liban, Iran, Syrię czy Jemen.
Ilustracją zastosowania ideologii w zbrodniczej praktyce, użycia poszczególnych technik przez stronę izraelską jest przeprowadzona przez Mościckiego dość dokładna analiza wydarzeń 7 października 2023 roku. Przede wszystkim autor zwraca uwagę, że izraelskie służby prawdopodobnie doskonale wiedziały o planowanym ataku Hamasu w tym dniu. Wydaje się wręcz, że świadomie, z rozmysłem do niego doprowadziły.
Rozwój mediów społecznościowych i technologii sprawia, że eksterminacji Palestyńczyków nikt specjalnie nawet nie ukrywa. Dlatego Mościcki, w ślad za szeregiem innych autorów, odkrywa przerażającą istotę obecnego ludobójstwa na Bliskim Wschodzie: to według niego eksterminacja „slow motion” (s. 128), „ludobójstwo transmitowane na żywo” (s. 131). Paweł Mościcki korzysta i przytacza szereg źródeł izraelskich. Sprawcy eksterminacji w przeszłości nie mieli okazji szczycić się swymi „dokonaniami”; niektórzy z nich zacierali ślady, mając świadomość może nie tyle (i nie tylko) grożącej im odpowiedzialności, ale przede wszystkim odczuwając przeraźliwy dysonans etyczny. To już przeszłość. Armia Obrony Izraela chwali się publicznie mordami, zaś relacje o jej okrucieństwach mają wzbudzić poczucie współczucia wobec sprawców, którym przyszło działać tak brutalnie w imię wyższych, usankcjonowanych moralnie czynów, a nie ofiar padających pod ich ciosami, ale dawno już odczłowieczonych. Autor odnotowuje makabryczną prawidłowość: „fikcyjna dekapitacja izraelskich dzieci przez Hamas wywołała więcej oburzenia niż rozrywanie na strzępy ciał dzieci palestyńskich, które można oglądać niemal codziennie tam, gdzie cenzura mediów masowych i portali społecznościowych jeszcze nie sięga” (s. 167).
W imię realizacji celu nadrzędnego izraelizmu, jakim jest Wielki Izrael, odbywa się proces wyniszczenia fizycznego wszelkich przeszkód fizycznych i symbolicznych stojących na drodze Tel Awiwu. To m.in. wymieniane przez Mościckiego politykobójstwo (likwidacja liderów palestyńskich i Palestynę wspierających, często w zamachach terrorystycznych organizowanych przez służby specjalne), kulturobójstwo (eliminacja z przestrzeni wszelkich obiektów kultury nieżydowskiej), miastobójstwo (zrównanie z ziemią historycznej, żywej do niedawna palestyńskiej tkanki miejskiej), a nawet nekrobójstwo (autor podaje przykłady niszczenia nieżydowskich cmentarzy w ramach przejmowania przez Izrael pełnej kontroli nad przestrzenią, również symboliczną). Strona izraelska przedstawia to wszystko w całkowicie innym świetle, używając wyjątkowo karkołomnych interpretacji i manipulacji. Mimo wszystko, działają one całkiem nieźle.
Mościcki, w ślad za Stanley’em Cohenem, wymienia tu cztery najczęściej występujące rodzaje zaprzeczeń: 1) otwarte (Izrael jest humanitarny); 2) dyskredytacja (uznanie, że źródła wskazujące na zbrodnie związane są z Hamasem lub innymi przeciwnikami Izraela); 3) zmiana nazwy (ofiary cywilne może i się zdarzają, ale są czysto przypadkowe); 4) usprawiedliwienie (zabijamy wszystkich, bo może wśród nich są również terroryści).
Izraelski plan eksterminacji realizowany jest przy użyciu najnowszych zdobyczy technologicznych, a zatem przy współudziale zajmujących się nową technologią, korporacyjnych gigantów; to „ludobójstwo high-tech” (s. 156). Występuje przy tym zadziwiająca symbioza obu podmiotów: politycznego (Izraela) i korporacyjnego (sektor big tech). Jak wskazuje Paweł Mościcki, w zarządach największych firm amerykańskich zajmujących się technologiami Big Data czy sztuczną inteligencją zasiadają byli funkcjonariusze Mossadu, w tym elitarnej jednostki 8200 odpowiedzialnej za gromadzenie i analizowanie danych o Palestyńczykach.
Czy problem dotyczy wyłącznie Palestyny i można go zredukować do określonej społeczności, zamknąć w zdefiniowanych granicach geograficznych? Zdaniem Mościckiego, nie – i w tym właśnie być może tkwi jedna z najważniejszych refleksji omawianej książki. „Ludobójstwo w Gazie można uznać za sygnał tego, co szykuje nam epoka autorytarnego kapitalizmu, której pierwsze dekady właśnie przeżywamy” (s. 159) – pisze. Jak na razie całemu Zachodowi możemy zarzucić współudział w zbrodni ludobójstwa dokonywanej przez forpocztę jego cywilizacji na Bliskim Wschodzie – Izrael. Ten współudział przejawia się na wielu płaszczyznach. Mościcki wymienia tu sferę informacyjną, techniczną, polityczną i strukturalną, ale pewnie moglibyśmy dokonać jeszcze szerszego przeglądu różnych dziedzin życia. Książka Pawła Mościckiego jest lekturą obowiązkową nie tylko dla tych, którzy chcą zrozumieć, co dzieje się obecnie na Bliskim Wschodzie. To również interdyscyplinarna podróż po piekle, w kotłach którego nas również w każdej chwili mogą zacząć gotować. Nikt do tej pory w Polsce nie napisał tak mocno i przeszywająco celnie na ten temat. I pewnie nikt długo nie napisze, bo odwaga jest u nas coraz bardziej deficytowa.
Mateusz Piskorski
Paweł Mościcki, „Gaza. Rzecz o kulturze eksterminacji”, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2025, ss. 278.
Fot. wikipedia
Myśl Polska, nr 31-32 (3-10.08.2025)
Sławomir M. Kozak
Mamy kolejny sierpień. To dla większości z nas czas beztroski i odpoczynku, choć przecież wiele razy w przeszłości ten letni miesiąc bywał dla Polski przełomowy. Ale też dla historii świata. Do spotkania na szczycie, jak niegdyś, przymierzają się przywódcy mocarstw, by ustalać dalsze losy milionów ludzi.
Jakże podobnie było zaledwie 80 lat temu. Poniżej, urywek książki, której tytuł „Requiem dla Amelii Earhart” sugerować może, iż mówi o sprawach zupełnie innych. A jednak…
W swoich felietonach, dotyczących wielkiej polskiej tragedii, jakim było Powstanie Warszawskie, pisałem, że kiedy roztrząsamy ten moment naszej historii, wcześniej, czy później, w tych rozmowach dochodzimy do kwestii zdrady, jakiej dopuścili się wobec Polski, nasi ówcześni alianci. Do konferencji teherańskiej przede wszystkim jako tej, podczas której przesądzono losy Polski, już na przełomie listopada i grudnia 1943 roku, na wiele miesięcy przed wybuchem Powstania. Późniejsze, jałtańska i poczdamska, przypieczętowały tylko ustalenia wcześniejsze.
Jednak, mało kto sięga dalej wstecz, do tzw. Konferencji w Quebecu, na którą nie przybył Stalin, ale już był zaproszony przez jej inicjatorów. Konferencja była oczywiście ściśle tajna, nosiła kryptonim „Quadrant” i odbyła się w dniach 17-24 sierpnia 1943, czyli prawie na rok przed zrywem w Warszawie. Teoretycznie zorganizowali ją przywódcy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Kanady, ale kanadyjski premier William Mackenzie King , był tylko gospodarzem, zapewniał miejsce i kwestie techniczne, a do rozmów nie został nawet włączony, bo przecież Kanada nie była nigdy równoprawnym partnerem dla Churchilla i Roosevelta. Już wówczas, powojenne losy świata kreśliła wielka trójka, pomimo formalnej nieobecności na tym sabacie przywódcy Związku Sowieckiego. To wtedy dopinano szczegóły dotyczące inwazji na Francję, czyli operacji Overlord, usunięcia Włoch z sojuszu państw Osi i zajęcia ich wraz z Korsyką, omawiano plany współpracy w budowie bomby atomowej, ale też kwestię posunięć wobec Japonii. O tym wszystkim możemy przeczytać w Wikipedii, choć pomiędzy angielską wersją hasła „Konferencja w Quebecu”, a polską, istnieje pewna różnica. W naszej wersji językowej pominięto jeden istotny fragment.
„Zdecydowano, że operacje na Bałkanach powinny być ograniczone do zaopatrywania partyzantów, natomiast operacje przeciwko Japonii zostaną zintensyfikowane w celu wyczerpania zasobów japońskich, przecięcia ich linii komunikacyjnych i zabezpieczenia baz wypadowych, z których można by zaatakować kontynent japoński.
Oprócz dyskusji strategicznych, o których poinformowano Związek Sowiecki i Czang Kaj-Szeka w Chinach, konferencja wydała również wspólne oświadczenie w sprawie Palestyny, mające na celu uspokojenie napięć, gdyż okupacja brytyjska stawała się coraz trudniejsza do utrzymania. Konferencja potępiła również niemieckie okrucieństwa w Polsce”. (tłum. smk).
Dlaczego akurat jedyne zdanie, w którym podniesiono kwestię naszego kraju, zostało pominięte w polskiej wersji językowej, nie wiemy.
Żadne logiczne wytłumaczenie, poza konsekwentnym wypychaniem ze świadomości Polaków, nazwanego po imieniu niemieckiego ludobójstwa na naszym narodzie, nie przychodzi do głowy. To pokazuje wiarygodność tego źródła (dez)informacji. Z tego powodu, w swoich felietonach i książkach, częściej sięgam do zasobów anglojęzycznych, bo choć one również skażone są cenzurą politycznej poprawności, to nadal – na mniejszą skalę. Brytyjczycy nie obawiają się mimo wszystko pisać, że prowadzili okupację Palestyny, która stawała się „coraz trudniejsza”, choć oczywiście takie stwierdzenie pojawiło się tylko dlatego, by umacniać odbiorców w przekonaniu o nieuchronności, mającego nastąpić 5 lat później, powstania państwa Izrael. Ale, dobra psu i mucha!
Polskiemu czytelnikowi taka wiedza nie jest do niczego potrzebna, a wręcz mogłaby zaważyć na formowaniu niewygodnej opinii na temat naszego sojusznika. I to tego, który coraz poważniej myśli o wejściu w buty wuja Sama na podwórku europejskim.
Oczywiście, wycięty urywek wskazuje na jeszcze kilka innych, istotnych elementów. Przede wszystkim, na podjętą już wówczas decyzję o nieangażowaniu się poważnie w działania na Bałkanach, gwarantując Stalinowi swobodny marsz na zachód bez obaw o zajęcie Europy przez aliantów od jej miękkiego podbrzusza, czyli strony południowej. Pokazuje też kontynuację silnej współpracy z Chinami, które Amerykanie poważnie wspierali finansowo i militarnie jeszcze przed wybuchem wojny japońsko-chińskiej, co nadal pozostaje tematem tabu, bo podcina utrzymywaną od ponad 80 lat bajkę dla naiwnych o niespodziewanym, niesprowokowanym ataku na Pearl Harbor.
Tymczasem, już 23 czerwca 1941 r., Sekretarz Departamentu Zasobów Wewnętrznych USA, Harold L. Ickes pisał do Roosevelta, że „nigdy nie będzie tak dobrego momentu na zablokowanie transportów ropy do Japonii jak teraz. Z embarga na ropę może powstać sytuacja, która sprawi, że nie tylko możliwe, ale i łatwe będzie skuteczne włączenie się do tej wojny. A gdybyśmy w ten sposób pośrednio zostali do niej wciągnięci, uniknęlibyśmy krytyki, że weszliśmy do niej, jako sojusznik komunistycznej Rosji.”[1] (tłum. smk). Ten współtwórca tzw. Nowego Ładu pisał tak nie bez przyczyny, albowiem zaledwie dzień wcześniej Niemcy z sojusznikami uruchomiły Operację Barbarossa, czyli atak na Związek Sowiecki. Ickes realizował tym samym sugestie komandora Arthura McColluma z wywiadu Marynarki Wojennej, w którego planie prowokacji przeciwko Japonii, jeden z punktów zakładał „całkowite embargo na handel USA z Japonią, we współpracy z podobnym embargiem nałożonym przez Imperium Brytyjskie” i podkreślał, że „jeśli za pomocą tych środków można skłonić Japonię do popełnienia jawnego aktu wojny, tym lepiej”[2]. (tłum. smk). Jak widzimy, z tak krótkiego fragmentu tekstu, którego zabrakło w polskojęzycznej wersji internetowej encyklopedii, bardzo wiele można wywnioskować. Między innymi o daleko posuniętej naiwności tych wszystkich, którzy wierzyli w gwarancje składane nam przez naszych sojuszników. Jeszcze na rok przed wybuchem Powstania. Na rok przed…
(…) oszustwo i zdrada w polityce są czymś naturalnym, są jej częścią składową, a kto tego nie rozumie, ten nie powinien za politykę się brać. Wszelkie wojny i idące za tym tragedie milionów ludzi są wypadkową zakulisowych działań beznamiętnych sterników polityki globalnej. Dla nich nie liczą się jednostki, rodziny, miasta, ani nawet państwa. Istotna jest tylko zimna, bezwzględna kalkulacja, mająca zapewnić panowanie uprzywilejowanej grupy osób nad światem. Oczywiście, z uwzględnieniem jak największych zysków, wynikających nie tylko z kredytów udzielanych najczęściej obu czy kilku walczącym ze sobą stronom na etapie przygotowań do wojen, ale także w ich trakcie. Skrupulatnie liczone są potencjalne korzyści mogące wynikać z bezwzględnego łupienia przy tej okazji zasobów walczących państw, zarówno w złocie, drogocennych kamieniach, jak i dziełach sztuki, ale też leżących pod ziemią lub wodą złożach naturalnych. Jednak prawdziwy interes zaczyna się dopiero po zakończeniu działań wojennych. To wtedy, hojnie jak nigdy wcześniej, płyną nowe kredyty na odbudowę, naturalnie z tysiącami gwarantowanych posad dla reprezentantów kredytodawców, w każdym ważnym urzędzie, każdej znaczącej spółce, o bankach nie wspominając. Tak było przez całe wieki i tak jest dzisiaj. Jeśli słyszycie w mediach, że chodzi o prawa człowieka, zasady, demokrację, bądźcie pewni, że nie ma to nic wspólnego z prawdą. Im goręcej będą o tym zapewniać, o tym większy łup toczy się gra.
Niejaki Hans Morgenthau, który rodzinne Niemcy opuścił w roku 1937, bardzo szybko przeobraził się w amerykańskiego prawnika i badacza stosunków międzynarodowych, a w swoim dziele „Polityka między narodami” przedstawił sześć zasad realizmu politycznego. Tak uczy Wikipedia.
Ale prawda jest inna i nikogo, może poza studentami historii, nie obchodziło nigdy jego sześć zasad wyłożonych w owym dokumencie. Zasady, które legły u podstaw przyszłej hegemonii Stanów Zjednoczonych, były omawiane podczas drugiej Konferencji w Quebec, ale o nich mówi się dziś mniej i z pewnym zażenowaniem. Dla osadzenia jej w kontekście historycznym przypomnę, że kiedy się rozpoczynała, we wrześniu 1944 roku, Powstanie Warszawskie broczyło ostatnią strugą krwi, a Zamek Królewski zamieniano metodycznie w stertę gruzu. Na Konferencji w Quebec, o wiele ważniejsze, aniżeli poglądy Hansa Morgenthau, były koncepcje opracowane przez innego Morgenthau, urodzonego w prominentnej, nowojorskiej rodzinie żydowskiej, którego rodzice także uciekli z Niemiec.
Henry Morgenthau junior, był amerykańskim Sekretarzem Skarbu i swoje zasady przygotował dla powojennej Europy. Jego koncept szybko zyskał nazwę „planu Morgenthaua”. Nadal znajomo brzmią dziś, po blisko 80 latach, te ciągle niespełnione przez możnych tego świata zasady, jak „całkowita demilitaryzacja”, czy „denazyfikacja”, choć teraz inni je głoszą i w innym zupełnie języku. Ale, do czego namawiam kilka zdań wyżej, nie patrzmy bezkrytycznie na to, co przedstawia nam Wiki, czy jakakolwiek inna tuba propagandy anglosaskiej. Czytając w takich encyklopediach, na przykład o Operacji Flying Tigers, dowiemy się, że była to grupa ochotników, pilotów amerykańskich, „pomagających w walce Chin z agresją japońską”.
Nie przeczytamy jednak o tym, że Henry Morgenthau zaaranżował wsparcie Chin dowodzonych ówcześnie przez Czang Kaj-Szeka, kwotą 100 milionów dolarów, właśnie na tę operację, zanim jeszcze wybuchła II Wojna Światowa. Warto przy tej okazji wspomnieć, że to właśnie Henry Morgenthau był pierwszym przewodniczącym Konferencji w Bretton Woods i jako taki miał największy wpływ na powołanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju, czyli Banku Światowego. (cdn).
Sławomir M. Kozak
dorzeczy./pedofil-ekspertem-zespolu-parlamentarnego-jozefaciuk-sie-tlumaczy
Na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Dzieci w Procesie Rozstania Rodziców głos zabrał mężczyzna skazany za przestępstwo seksualne wobec małoletniego. W ogniu krytyki znalazł się przewodniczący organu, poseł Marcin Józefaciuk.
Do niepokojącej sytuacji doszło 4 sierpnia br. Tematem prac zespołu miały być – krytykowane przez środowisko prawnicze – tablice alimentacyjne. Dyskusję zakłóciła jednak sytuacja, do której w ogóle nie powinno dojść. Okazało się bowiem, że jednym z uczestników posiedzenia jest człowiek skazany prawomocnie za seksualne wykorzystanie małoletniego. Co więcej, mężczyzna widnieje w tzw. rejestrze pedofilów (Rejestr Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym).
Redakcja “Wprost” dotarła do uczestników posiedzenia zespołu parlamentarnego, którzy nie kryją oburzenia zaistniałą sytuacją.
“Ku naszemu zaskoczeniu, w roli ‘eksperta’ wystąpił mężczyzna widniejący w publicznym rejestrze sprawców przestępstw seksualnych wobec małoletnich. Osoba ta została dopuszczona do przedstawienia swojej sytuacji oraz formułowania rekomendacji legislacyjnych w obecności posłów i przedstawicieli organizacji społecznych” – czytamy w piśmie Danuty Zduńczyk, prezes Stowarzyszenia “Samotni Rodzice”, przesłanym dziennikarzom “Wprost”.
– Wśród osób zabierających głos znalazł się mężczyzna prawomocnie skazany za przestępstwo seksualne wobec małoletniego. Jego obecność na posiedzeniu, na którym poruszane były kwestie związane z sytuacją dzieci w trakcie rozstania rodziców, uważamy za absolutnie niedopuszczalną – podkreśla z kolei inna uczestniczka spotkania, Magdalena Kobiałko, przewodnicząca stowarzyszenia BoKochamZaBardzo. Jak wskazuje Kobiałko, “nie poinformowano uczestników zespołu o tożsamości tej osoby ani o jej przeszłości karnej”.
Co ciekawe, transmisja z obrad nie została przerwana, a nagranie dokumentujące wydarzenie wciąż jest dostępne na stronie Sejmu.
Do sytuacji odniósł się w rozmowie z “Wprost” poseł Koalicji Obywatelskiej, Marcin Józefaciuk.
– Na zespoły parlamentarne zgłaszane są osoby poprzez różne fundacje, stowarzyszenia. I te osoby przechodzą przez biuro przepustek. One są wstępnie sprawdzane po numerze PESEL, czy w ogóle to jest osoba, która może pojawić się na terenie Sejmu, czyli na przykład nie jest to ktoś z wyrokiem, ktoś, kto powinien być we więzieniu, uciekinier, nielegalny imigrant itd. Takie podstawowe sprawdzenie – tłumaczy parlamentarzysta.
Józefaciuk przyznaje, że nie myślał o tym, by sprawdzać uczestników w Rejestrze Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym. – Być może zbyt pochopnie, zbyt szybko zaufałem stowarzyszeniom, które są wpisane w Krajowym Rejestrze Sądowym. A dokładniej jednemu. Reszta fundacji i stowarzyszeń wprowadziła osoby, wobec których nie było jakichkolwiek wątpliwości – mówi poseł.
Marcin Józefaciuk podkreśla, że wcześniej współpracował z tą organizacją i nie miał wobec niej zastrzeżeń. – Zawsze, jeśli ktoś budzi moje wątpliwości, nie dostaje wstępu na posiedzenie – zapewnia polityk. – Tutaj takiej sytuacji przed posiedzeniem nie było – dodaje.
– Ja w żaden sposób nie umniejszam swojej winy, bo spotkanie zostało zhańbione obecnością osoby, która, moim zdaniem, nie ma moralnego prawa być na nie. Jednak trudno jest powiedzieć, że ja czegoś nie dopełniłem. To samo dotyczy kancelarii Sejmu. Wszystko odbyło się zgodnie z procedurami i nikt nie został narażony na niebezpieczeństwo – zaznacza parlamentarzysta.
[jak wybrnąć?? ]
==========================
Piotr Relich https://pch24.pl/peter-thiel-a-antychryst-w-co-wierzy-mentor-muska-j-d-vancea-i-trumpa/
(PCh24.pl)
Peter Thiel to jeden z najbardziej interesujących przedstawicieli Doliny Krzemowej. Jako pierwszy w tym środowisku postawił na Donalda Trumpa, antycypując późniejszy pro-republikański zwrot „technoziomali”. Pod jego silnym wpływem pozostają czołowi współpracownicy prezydenta USA – J.D. Vance, a do niedawna również Elon Musk. Otwarcie prezentuje swoją wizję przyszłości oraz, w odróżnieniu od kolegów z branży, nie boi się zabierać głosu w sprawach wiary i religii.
Peter Thiel to założyciel serwisu PayPal, członek rady nadzorczej Facebooka a także współtwórca technologii Palantir – systemu inwigilacji wykorzystywanego przez armię USA i policję federalną. Jak prekursor tzw. funduszy hendgingowych, inspirował współczesną „twarz sztucznej inteligencji”, Sama Altmana oraz wprowadzał w arkana inwestycji wysokiego ryzyka przyszłego wiceprezydenta USA, J.D. Vance’a. Obok Raymonda Kurzweila, Thiel uchodzi za jednego z najbardziej wpływowych wizjonerów branży technologicznej. To jemu przypisuje się znaczny udział w sukcesie wyborczym Trumpa; stawiał na niego, kiedy pozostałym przedstawicielom branży zwycięstwo Republikanina wydawało się nierealne. Jako wieloletni członek Partii Republikańskiej, swoje poglądy polityczne określa jako konserwatywno-libertariańskie.
Thiel urodził się we Frankfurcie nad Menem, ale dzieciństwo spędził w RPA wśród mniejszości niemieckiej. Został wychowany w atmosferze religijnego protestantyzmu. Swojej wiary nie porzucił, mimo, że od wielu lat otwarcie przyznaje o swojej homoseksualnej orientacji. W 2017 r. wstąpił w związek pseudomałżeński z finansistą Mattem Danzeisenem. Dzisiaj jako jeden z nielicznych przedstawicieli Doliny Krzemowej otwarcie mówi w kategoriach religijnych. Cechuje go doskonała znajomość Pisma Świętego; przykładowo, podczas rozmów na temat wiary rzuca biblijnymi cytatami jak z rękawa.
Chrześcijaństwo Thiela posiada jednak – na skutek protestanckiego podłoża – wybitnie indywidualny charakter. Nie uznaje dogmatów i tradycji, choć zapisane w Biblii historie interpretuje przede wszystkim przez pryzmat filozofii René Girarda, katolika, wykładowcy Stanforda i twórcy słynnej koncepcji kozła ofiarnego.
Amerykanin jest przekonany, że człowiek otrzymał od Boga ogromną swobodę działania. Przekonanie to rozciąga do granic niebezpiecznie bliskich deizmowi. Zapytany o to, czy Pan Bóg jest panem historii odparł, że „przypisywanie zbyt dużej sprawczości Panu Bogu to duży problem”. Thiel absolutnie nie zgadza się z możliwością nadprzyrodzonej interwencji w świat stworzony. Takie podejście uznaje za nazbyt deterministyczne i w gruncie rzeczy – „kalwińskie”. Skonfrontowany ze stwierdzeniem, że Bóg już raz bezpośrednio zaingerował w dzieje człowieka, posyłając na świat swojego Syna, by wyrwał nas z ciemności grzechu i pośrednio – politycznych kajdan ówczesnego okrutnego świata – Thiel stwierdził: „nie jestem aż takim kalwinistą”.
To podejście widać szczególnie mocno w fascynacji Thiela Księgą Apokalipsy. Powołując się na Girarda, technokrata nie tylko odrzuca nadprzyrodzoną genezę Armagedonu, ale sprzeciwia się koncepcji bożego gniewu: – To my stworzyliśmy broń zdolną do destrukcji o biblijnej skali. Jeśli zdarzy się koniec, my będziemy odpowiedzialni. Tymczasem cała historia świata to obwinianie bogów za to, co było wyłącznie naszą winą. W ujęciu Girarda Bóg nie jest gniewny, nie musi angażować się w walkę, nie jest naszym rywalem – tłumaczy w jednym z wywiadów.
Można złośliwie powiedzieć, że taki Bóg na pewno bliższy jest otwartym homoseksualistą, wypierającym ze świadomości historię Sodomy i Gomory, nie mówiąc już o koncepcji grzechu wołającego o pomstę do Nieba.
Chrześcijański transhumanizm
Skrajnie humanistyczne ujęcie chrześcijaństwa pozwala Thielowi godzić jego wiarę z koncepcjami, których wspólnym mianownikiem jest przekraczanie własnej natury za pomocą wiedzy. W przeszłości mocno inwestował w technologie przedłużania ludzkiego życia oraz krionikę, czyli metodę zamrażania ciała w oczekiwaniu na czasy szybszego postępu technologicznego. Nie do końca zgadza się z chrześcijańskim ujęciem, podtrzymującym, że uwielbiona dusza i uwielbione ciało są wynikiem współpracy człowieka z Bożą Łaską, a człowiek próbujący spełnić obietnicę wiecznego szczęścia przy pomocy narzędzi technicznych, skończy wyłącznie jako dystopijna karykatura.
– Sposób w jaki ja rozumiem tradycję judeo-chrześcijańską, dla mnie chodzi o transcendowanie natury. Chodzi o przekraczanie granic. Najlepsze stwierdzenie opisujące człowieka brzmi: jesteśmy upadli. Oczywistym przesłaniem myśli chrześcijańskiej jest przekonanie, że coś jest z tobą nie w porządku (na skutek grzechu pierworodnego – red.). I jest to prawda. Ale dzięki bożej pomocy możesz przekroczyć, pokonać tą rzeczywistość – mówił w wywiadzie z Rossem Douthatem z New York Timesa.
– Z chrześcijańskiego punktu widzenia, transhumaniści nie są wystarczająco ambitni. Czy w ogóle możemy ich nazwać transhumanistami? Krionika dzisiaj wygląda jak retro wspomnienie z 1999 r. Nie ruszyli do przodu nawet w kwestii transcendencji ludzkiego ciała. Popatrzmy na transfer umysłu -mimo wszystko chciałbym zachować swoje ciało. Nie zadowolę się programem komputerowym, który będzie symulacją mojej osoby (…) Nie chcę wrzucać wszystkich (transhumanistów – red.) do jednego worka, nie sądzę, że wszystko co mówią to kłamstwo, bo kłamstwo zakłada złe intencje – dodaje.
Thiel nie jest przeciwnikiem transhumanizmu, wręcz przeciwnie. Uważa, że prace nad fizycznym transcendowaniem ludzkiej natury – wydłużanie życia, tworzenie człowieka w laboratorium, przekraczanie granic (również płciowych), uploadowanie umysłu do chmury – są niepełnie, jeżeli nie dotyczą również sfery duchowej. W karkołomnej próbie połączenia dwóch koncepcji zbawienia – poprzez nadprzyrodzoność oraz poprzez technologię, Amerykanin nie dostrzega sprzeczności polegającej na tym, że przyjęcie jednej ścieżki automatycznie wyklucza drugą.
Nie da się dwóm panom służyć; albo przyjmujemy całość Objawienia, w konsekwencji wierząc w nadprzyrodzoną ludzką godność (stąd sprzeciw Kościoła wobec in vitro, aborcji czy eutanazji) albo – jak mawia Jacek Dukaj – chcemy „sami wyciągnąć się za włosy z bagna”. Po drodze gwałcąc prawo naturalne np. w postaci ingerencji genetycznej w zarodki (ulepszanie człowieka) czy nadając bytom cyfrowym osobowość prawną.
Kim będzie antychryst?
Do czego prowadzi chęć połączenia ognia z wodą, szczególnie dobrze widać w opublikowanej stosunkowo niedawno Thiel’owskiej koncepcji antychrysta. W ogromnym skrócie, technokrata w roli biblijnego antychrysta stawia jeden totalitarny rząd światowy, budowany pod pretekstem ochrony ludzkości przed zagrożeniami egzystencjalnymi: niekontrolowanym rozwojem AI, wojną nuklearną, zmianami klimatu, bronią biologiczną etc.
– Polityczna odpowiedź na tego rodzaju zagrożenia brzmi: jeden rząd światowy. Broń nuklearna? ONZ uzbrojone po zęby aby móc ją kontrolować. Zagrożenie AI? Globalny zarząd nad technologiami informacyjnymi. Jeden światowy mega-komputer nadzorujący prace wszystkich komputerów (…) płynąca z ateistycznej filozofii alternatywa brzmi – jeden świat albo żaden – wyjaśnia we wspomnianym już wywiadzie dla New York Timesa.
– W jaki sposób Antychryst przejmie władzę nad światem? Moim zdaniem – nieustannie strasząc zbliżającym się Armagedonem, po drodze nakładając kolejne regulacje (…)
W ludziach najlepiej rezonują wezwania do wstrzymania postępu; w XVII w. mógłbym wyobrazić sobie antychrysta jako postać podobną do dr. Strangelove’a (szalonego naukowca rozpętującego wojnę atomową – red.), ale dzisiaj bardziej prawdopodobne, że przypominałby Gretę Thunberg – dodał.
Choć pod pewnymi względami Thielowi można przyznać rację, miliarder nie dostrzega jednak drugiej strony medalu. Doskonale zauważył to prowadzący rozmowę Ross Douthat, wskazując, że Thiel współtworzy przecież wojskowe technologie inwigilacyjne (Palantir) oraz bojowe (Anduril), z których skrzętnie skorzysta potencjalnie totalitarny rząd. – Czy nie byłby to chichot historii, gdyby człowiek otwarcie zaniepokojony nadejściem Antychrysta, tworzył dla niego zabawki, przypadkowo przyspieszając jego nadejście? – zapytał dziennikarz, na co Thiel stwierdził jedynie, że „nie jest przekonany” aby rzeczywiście tak było.
Patrząc na dokonujący się w Stanach Zjednoczonych konserwatywny zwrot, katolicy muszą zachować szczególną ostrożność. Choć dzisiejsi przedstawiciele Doliny Krzemowej odeszli od paradygmatu klimatyzmu i wokeizmu, pod względem ideologicznym wciąż propagują wizje dalekie od nauki Chrystusa. Szczególnie niebezpieczeństwo niosą zwłaszcza próby „ochrzczenia” myśli chrześcijańskiej z gnostyczno-technologiczną wizją transhumanizmu.
Dużo trudniej jest bowiem odróżnić otwartych przeciwników wiary, od próbujących sprzedawać heterodoksyjne idee pod płaszczykiem biblijnej ortodoksji. A jak uczy historia, wiele z najniebezpieczniejszych dla ludzkości pomysłów – jak darwinizm społeczny czy realny socjalizm – powstało na skutek fałszywych interpretacji obietnic zawartych w Piśmie Świętym.
Piotr Relich
Mianowany przez tuskową koalicję 13 grudnia na dyrektora Instytutu Pileckiego prof. Krzysztof Ruchniewicz chciał „naukowo” rozmawiać o zwrocie dóbr kultury Niemcom. Po ujawnieniu skandalu dyrektorem pozostał.
Jedyne konsekwencje, jakie wyciągnięto, to pozbawienie rzeczonego naukowca, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, tytułowanego „niemcoznawcą” – stanowiska pełnomocnika MSZ do spraw polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej (oficjalnie to stanowisko zostało zlikwidowane).
„Pamiętacie jak szef Instytutu Pileckiego Krzysztof Ruchniewicz miał odwołać konferencję na temat zwrotu dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców, bo była “niewygodna” dla strony niemieckiej? To jeszcze nic – okazuje się, że planował zorganizować seminarium nt. zwrotu dóbr kultury… przez Polskę!”
– przypomniał poseł PiS Radosław Fogiel.
Ale prócz prof. Ruchniewicza jest jeszcze dr Bilewicz. Przybliżmy postać: Michał Bilewicz – psycholog społeczny, były redaktor naczelny pisma „Jidełe”, redaktor „Słowa Żydowskiego” oraz członek zespołu „Krytyki Politycznej” (w tym lewackim tytule opublikował w 2002 r. skandaliczny artykuł „Mit <>” – jakoby zjawisko robienia interesów na ofiarach Zagłady nie istniało).
Teraz pan doktor – psycholog społeczny wpisał się w myślenie profesora – niemcoznawcy:
„Co jest skandalicznego w tym, żebyśmy po ponad osiemdziesięciu latach oddali Niemcom manuskrypt ‘Najstarszego programu systemu niemieckiego idealizmu’? Dlaczego to dzieło, spisane przez Hegla, autorstwa Hölderlina bądź Schellinga, ma spoczywać akurat w archiwach Jagiellonki?”
Czyli nie Niemcy mają nam zwracać zagrabione dobra kultury, tylko my Niemcom!
Dr Bilewicz swoje niemcoznawstwo ujawnił już ponad dwa lata temu:
„Polska (…) jest winna Niemcom przeprosiny za wszystkie obelgi i oszczerstwa, jakie pojawiały się w mediach publicznych w ostatnich latach. Za notoryczne znieważanie flagi Republiki Federalnej Niemiec i za dyskryminację mniejszości niemieckiej”.
Prof. Ruchniewicz mógłby – za zbieżność poglądów – nagrodzić dr. Bilewicza zatrudnieniem w Instytucie Pileckiego. Tylko wtedy rtm. Witold Pilecki – patron Instytutu – podwójnie przewróciłby się w bezimiennym dole śmierci, do którego wrzucili go komunistyczni oprawcy. Bo bohaterski rotmistrz walczył i z niemieckimi nazistami, i sowieckimi komunistami.
Ostatnio dr. Bilewicz dał się poznać nie tylko jako niemcoznawca, ale jako sowietolog, rozmawiając z funkcjonariuszką TVP Info w likwidacji Dorotą Wysocką-Schnepf (tą od męża dyplomaty i teścia mordercy). Funkcjonariuszka Wysocka-Schnepf jako nie-historyk oceniła Rzeczpospolitą przed 1939 r.:
„Wtedy ta brunatna fala zalała nas z zewnątrz, a dzisiaj to bulgocze trochę tutaj u nas, w środku. Znaczy nie trochę, tylko, no, niestety, bardzo mocno bulgocze”.
Czyli dzisiejsza Polska – rozkminiając słowa medialnej funkcjonariuszki – sama z siebie, a nie inspirowana zewnętrznie, jest antysemicka. No i co na takie dictum miał powiedzieć Michał Bilewicz? Idealnie wpisał się w brednie, twierdząc, że przedwojenna Polska degenerowała się i „takie obozy jak w Brześciu czy potem w Berezie Kartuskiej” mogły stać się „pewną normą”, „masowym zjawiskiem”.
Ale funkcjonariuszka TVP w permanentnej likwidacji, mimo aprobaty dla swojej tezy, postanowiła ciągnąć temat:
„Przemoc przyszła z zewnątrz i nie chcę powiedzieć, że uratowała nas przed nami samymi, bo byłoby to bardzo obrazoburcze, ale może uniknęliśmy tych pokus”.
Czyli Polska uniknęła „pokus” dzięki Hitlerowi i Stalinowi, którzy dokonali IV rozbioru naszej Ojczyzny.
Bliźniacze de facto poglądy prof. Krzysztofa Ruchniewicza i dr Michała Bilewicza zdaniem eurokołchozowych, niemcoznawczych „elit” mają być atutem wobec problemu, jaki owe „elity” streszczają w personaliach: Karol Nawrocki.
Problemem prezydent Nawrocki jest nie tylko dla koalicji 13 grudnia, ale np. dla internetowej gazety „Times of Israel”. Ta w artykule o znamiennym tytule: “Konserwatywny rewizjonista Holokaustu Karol Nawrocki zaprzysiężony na prezydenta Polski” napisała:
„Konserwatysta Karol Nawrocki, który uczynił rewizjonizm Holokaustu częścią swojej kampanii, został w środę zaprzysiężony na nowego prezydenta Polski, co może skierować kraj na bardziej nacjonalistyczny kurs i rzucić cień na żywotność centrowego rządu premiera Donalda Tuska”.
Niemcy, Rosjo – ratujcie Donalda!
Takie aj-waj o KPO – i to wszędzie – sugeruje, że “oni” coś większego chcą ukryć. Uważajcie!
[Wybory partyjniackie – “proporcjonalne” – na pewno md]
Krajobraz w szatni gości po meczu w Częstochowie…
— Adam Sławiński (@AdamSlawinski) August 8, 2025
Chyba zawodnicy i sztab Maccabi nie mieli najlepszych ocen z zachowania w szkole 😉 pic.twitter.com/QMcT4CMnWu
ROBERT W MALONE MD, MS AUG 8 |
Hard times make hard men.
We are taking back our government under Trump – but the fight has literally just begun.
We are going to have to listen to the screams of dead media walking for years to come – as they fight to maintain the diseased and unholy union between the government and the fourth estate.
Every day, the fight to dismantle the corrupted administrative and deep states reveals an even deeper cesspit of regulatory capture. There is no other word for it than evil.
Such changes don’t happen overnight, or in a week, nor even in months. The problems in our government will take years to resolve.
Grateful to have strong men and women in our government now.
Grateful that President Trump is in charge.
Marucha 2025-08-07 https://marucha.wordpress.com/2025/08/07/juz-siedem-europejskich-panstw-odmawia-zakupu-amerykanskiej-broni-dla-ukrainy/
Europejski system wsparcia militarnego dla Ukrainy doświadcza bezprecedensowego kryzysu. W ostatnich tygodniach aż siedem państw członkowskich NATO oficjalnie odmówiło udziału w nowym programie zakupów amerykańskiej broni dla Ukrainy, inicjatywie forsowanej przez administrację prezydenta Donalda Trumpa i sekretarza generalnego NATO Marka Rutte.
Finlandia, która dopiero niedawno dołączyła do Sojuszu, jest najnowszym krajem, który ogłosił swoją odmowę. Minister Obrony Antti Häkkänen w oficjalnym oświadczeniu poinformował, że Finlandia zamiast tego skupi się na własnym programie przemysłowym, w ramach którego zamawia produkty dla Ukrainy od fińskich firm. “Przeznaczyliśmy nasze zasoby na wewnętrzny program przemysłowy, w ramach którego składamy zamówienia dla Ukrainy w firmach na terenie całej Finlandii” – wyjaśnił minister.
Podobną decyzję podjęła wcześniej Francja, której prezydent Emmanuel Macron konsekwentnie promuje ideę wzmacniania europejskiego przemysłu obronnego zamiast zakupów broni produkowanej w USA. Francuzi są przekonani, że europejska autonomia strategiczna wymaga inwestycji we własne zdolności produkcyjne, a nie uzależniania się od amerykańskiego sprzętu wojskowego.
Włochy to kolejny kluczowy sojusznik, który odmówił uczestnictwa w inicjatywie. Według doniesień włoskiego dziennika La Stampa, Rzym uzasadnia swoją decyzję prozaicznym brakiem dostępnych środków finansowych. W oficjalnym oświadczeniu włoskiego Ministerstwa Obrony podkreślono, że “nigdy nie było mowy o zakupie amerykańskiej broni” oraz że Włochy rozważają inne formy wsparcia, w tym pomoc logistyczną.
Lista krajów odmawiających udziału w amerykańskim programie jest jednak znacznie dłuższa. Czechy, które przez długi czas były jednym z najbardziej lojalnych sojuszników Ukrainy, również zrezygnowały z udziału. Premier Petr Fiala wyjaśnił, że Czechy koncentrują się na innych projektach pomocy, w tym na inicjatywie dostarczania amunicji, w ramach której przekazują Ukrainie pociski wielkokalibrowe.
Słowacja od czasu objęcia władzy przez rząd Roberta Fico przyjęła stanowisko całkowitego odcięcia się od militarnego wsparcia dla Ukrainy, co czyni ją naturalnym przeciwnikiem inicjatywy zakupów broni. Podobnie Węgry pod przewodnictwem premiera Viktora Orbána konsekwentnie odmawiają jakiegokolwiek wsparcia militarnego dla Kijowa.
Do grona przeciwników dołączyła również Słowenia, która wcześniej aktywnie wspierała Ukrainę poprzez różne inicjatywy, w tym szkoleniowe, ale teraz odmówiła udziału w nowym programie zakupów amerykańskiej broni.
W kontrze do tej grupy stoi silny blok krajów popierających inicjatywę, z Niemcami na czele. Kanclerz Friedrich Merz aktywnie promuje plan zakupu amerykańskiej broni dla Ukrainy, widząc w tym sposób na wywieranie presji na Rosję, by ta rozpoczęła negocjacje pokojowe. Oprócz Niemiec, Polska i kraje bałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia) również wyraziły zainteresowanie programem.
Interesujące jest, że kraje nordyckie są w tej kwestii podzielone. Podczas gdy Szwecja, Norwegia i Dania ogłosiły wspólny pakiet pomocy wojskowej o wartości 500 milionów dolarów w ramach nowej inicjatywy PURL (Priority Ukraine Requirements List), Finlandia zdecydowała się na własną ścieżkę wsparcia.
Ten narastający rozłam wśród europejskich sojuszników odzwierciedla głębsze podziały w NATO i UE dotyczące strategii wobec konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Wraz z przedłużającą się wojną, coraz więcej krajów zaczyna kwestionować dotychczasowe podejście, szczególnie w obliczu nowej polityki administracji Trumpa, która wyraźnie oczekuje, że to europejscy sojusznicy poniosą główny ciężar finansowy wspierania Ukrainy.
Dla Ukrainy ta sytuacja stanowi poważne wyzwanie. Prezydent Wołodymyr Zełenski wielokrotnie podkreślał, że jego kraj potrzebuje stałych i przewidywalnych dostaw broni, aby skutecznie bronić się przed rosyjską agresją. Tymczasem rosnąca liczba odmów udziału w programie zakupów może znacząco ograniczyć strumień pomocy wojskowej napływającej do Kijowa w najbliższych miesiącach.
Źródła:
Filip Adamus https://pch24.pl/czy-polscy-hierarchowie-obdaruja-migrantow-wiara
(PCh24.pl)
W ostatnim czasie dwaj polscy kardynałowie dosadnie krytykowali środowiska niechętne masowej migracji. Papieski jałmużnik, kard. Konrad Krajewski wraz z łódzkim ordynariuszem pokazali, że są zdeterminowani, by wpoić wiernym akceptację dla polityki otwartych granic.
Wśród wielu krytycznych uwag, jakie wybrzmiały po wypowiedziach obu hierarchów, pozostaje jeszcze jednak wątpliwość do rozwiania. Czy duchowni wspierający migrację zamierzają również wyjść naprzeciw obcokrajowcom z nauką wiary i sakramentalną posługą?
Skoro hierarchowie chcą, byśmy „obdarowywali” cudzoziemców – to przecież władza duchowna powinna uwijać się, by dać im to, co najcenniejsze w naszej cywilizacji – wiarę. Czy tę swoją odpowiedzialność biskupi chętnie podejmą – czy poprzestaną na naiwnych radach, sami ignorując swoje obowiązki?
W niedzielę 20 lipca w kościołach diecezji łódzkiej rozbrzmiał apel o otwartość wobec migracji oraz krytyka środowisk, które niekontrolowany napływ cudzoziemców do kraju uznają za niebezpieczeństwo. Kardynał Ryś – tak jednoznacznie, jak i jednostronnie – próbował wyjaśnić wiernym, dlaczego takie myślenie uważa za niechrześcijańskie. Łódzki ordynariusz podkreślił, że Polacy powinni traktować terytorium swojego państwa „gościnnie” i obdarowywać przybyszów, szukających wśród nas miejsca dla siebie.
Protesty przeciwko masowej migracji zabolały nie tylko łódzkiego purpurata. Przeboleć ostrożnego nastawienia rodaków do napływu obcokrajowców i narodowych nastrojów nie może również kard. Konrad Krajewski. Papieski jałmużnik postanowił wykorzystać obecność wielu pielgrzymów z Polski na jubileuszu młodzieży, by odnieść się do polityki migracyjnej. Jak przekonywał, hasło „Polska dla Polaków” oznacza, że że nad Wisłą nie znalazłoby się miejsce dla Pana Jezusa.
Kardynalne braki
Skoro mamy obdarować cudzoziemców i zapewnić miejsce Chrystusowi wśród nas, to zdawałoby się, że purpuraci nie mogą już doczekać się chwili, gdy będą mogli ruszyć do ośrodków dla azylantów z chrystusową nauką wiary, objawioną w Jego Kościele. Diecezje powinny już szykować księży gotowych do głoszenia Chrystusa i odpierania przeciwnych mu błędów w egzotycznych językach oraz delegowanych do posługi wśród obcokrajowców duszpasterzy, a wreszcie przygotowywać świeckich do niesienia wiary cudzoziemcom w ich najbliższym otoczeniu. Z pewnością najlepsze przykłady polskich świętych: jak św. Maksymiliana Kolbe, czy św. Wojciecha tak właśnie kazałyby się sposobić na napływ obcych kulturowo migrantów.
A jednak… w wypowiedziach obu kardynałów zabrakło refleksji o ewangelizacji, czy posłudze dla cudzoziemców. A przecież to powinno ich interesować przede wszystkim. Ani kardynał Ryś, ani jałmużnik papieski nie wspomnieli, że wraz z napływem migrantów Kościół w Polsce stanie przed obowiązkiem przekazu wiary tym ludziom. Tego najcenniejszego skarbu – z Bożej łaski ukrytego w polskiej „roli”.
Zapału do takiej pracy – przynajmniej na razie – mimo zaangażowania w polityczną dyskusję o migracji kardynałowie Ryś i Krajewski nie wyrazili. Z tego powodu skierowaliśmy pytanie do archidiecezji łódzkiej, czy spodziewając się wzmożonego napływu obcokrajowców władza duchowna już rozważa, jak dotrzeć do migrantów z misją, powierzoną apostołom i ich następcom przez boskiego założyciela Kościoła.
Oto treść zapytania, jaką przesłaliśmy do rzecznika archidiecezji łódzkiej oraz do wydziału duszpasterstwa kilka dni temu:
„(…)
Ostatni list kard. Grzegorza Rysia, przeczytany diecezjanom w kościołach w niedzielę 20 lipca, odbił się szeroko w mediach i wywołał żywą dyskusję o chrześcijańskiej postawie wobec migrantów.
W związku z jednoznacznym poparciem Jego Ekscelencji kard. Rysia dla migracji i spodziewanego zwiększonego napływu cudzoziemców chciałbym zapytać o programy duszpasterskie, jakie archidiecezja łódzka zamierza skierować do migrantów, by z jednej strony głosić im wiarę i skutecznie prowadzić misję wśród tych, którym obca jest wiara chrześcijańska, a z drugiej odpowiedzieć na zapotrzebowanie na posługę w innych językach.
Czy taka oferta jest już dostępna dla obcokrajowców lub na etapie przygotowywania?”.
Na moment publikacji tekstu nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi od diecezjalnych instytucji.
Chrystus, czy Deklaracja Praw Człowieka?
Fakt, że Kościół angażuje się w sprawy społeczne nie dziwi i sam w sobie nie zasługuje na krytykę. Przeciwnie – my, katolicy, powinniśmy jak najbardziej szczerze oczekiwać, że hierarchowie – zbrojni w wierność depozytowi wiary, a tym samym doskonałą naukę moralną – dadzą nam wskazówki, jak oprzeć narodowe życie na chrześcijańskich podstawach. Postawa kardynałów Rysia i Krajewskiego budzi mimo tego szereg zastrzeżeń, które wskazali zarówno komentujący ich stanowisko księża, jak i świeccy. Na naszym portalu komentowaliśmy je dla państwa kilkakrotnie. Pozostaje wciąż jeszcze pytanie o to, jakie zadania duchowni traktują jako najbardziej palące.
Leon XIII precyzyjnie wyjaśniał, jak postrzegać zaangażowanie Kościoła w sprawy społeczne. Warto sięgnąć po encykliki papieża, pamiętanego przecież szczególnie z „Rerum Novarum”, czy powołania „demokracji chrześcijańskiej”. Wyborem, który rozjaśni rozumienie tej kwestii będą na przykład „Graves de Communi”, czy „Immortale Dei”. Jak wskazywał ojciec święty, chrześcijańska religia rozróżnia między władzą doczesną, powołaną do dbania o potrzeby doczesne ludzi oraz władzą duchowną – Kościołem – mającym sprowadzać dobra, których mól nie żre, ani rdza nie niszczy. Mistyczne Ciało Chrystusa angażuje się w kwestie polityczne po to, by panujące stosunki nie utrudniały zbawczej misji.
Tymczasem kardynałowie polskiego Kościoła zatroskanie wyrazili przede wszystkim tym, czy polskie granice będą otwarte na migrantów. Czy każdy będzie mógł skorzystać z – ponoć prawa – do osiedlenia się tam, gdzie sobie życzy. Dodajmy, że w wypadku kardynała Rysia – co zdaje się jego smutną specjalnością – nauka Kościoła w tym względzie ukazana została jedynie częściowo, Katechizm mówi bowiem nie tylko o prawie do migracji, ale również o możliwych ograniczeniach tej wolności.
„Narody bogate są obowiązane przyjmować, o ile to możliwe, obcokrajowców poszukujących bezpieczeństwa i środków do życia, których nie mogą znaleźć w kraju rodzinnym. Władze publiczne powinny czuwać nad poszanowaniem prawa naturalnego, powierzającego przybysza opiece tych, którzy go przyjmują. Władze polityczne z uwagi na dobro wspólne, za które ponoszą odpowiedzialność, mogą poddać prawo do emigracji różnym warunkom prawnym, zwłaszcza poszanowaniu obowiązków migrantów względem kraju przyjmującego. Imigrant obowiązany jest z wdzięcznością szanować dziedzictwo materialne i duchowe kraju przyjmującego, być posłusznym jego prawom i wnosić swój wkład w jego wydatki”, mówi wszak ustęp 2241 Katechizmu Jana Pawła II.
Kwestia przekazania wiary: przedstawienie migracji jako okazji do zdobywania dusz dla Chrystusa, nie pojawiło się ani u kardynała Rysia, ani u kard. Krajewskiego. Ten brak niepokoi. Dlaczego? Budzi niepewność, czy znamienici polscy hierarchowie pamiętają jeszcze o swoich obowiązkach i o zadaniach, jakie przed nimi stawia Chrystus. Pokazali bowiem, że gdy na ręce patrzy im lewica i międzynarodowe organizacje, szybko stają na baczność…Dali również dowód, że jeśli chodzi o przypominanie obywatelom tego, co uznają za ich obowiązek, stać ich na śmiałość. Czy na podobną w wypadku zadań danych im bezpośrednio przez Boga- Człowieka.
Bo przecież to nie zabiegi o treść karty praw podstawowych są misją, z jaką Zbawiciel posłał swój Kościół na świat. Zadanie Mistycznego Ciała Chrystusa jest nadprzyrodzone – to przekaz wiary i prowadzenie ludzi do wiecznego zbawienia, do którego jest ona koniecznie potrzebna. W tym wypadku rzeczywiście nie ma miejsca na jakiekolwiek granice. Droga do zbawienia jest bowiem jedna dla wszystkich, a zadaniem wiernych – a nade wszystko duchownych – jest robić, co tylko możliwe, by wprowadzić na nią jak najwięcej pielgrzymów doczesności. Jeden wielki szlak migracyjny z tego łez padołu do wiecznej ojczyzny. Tu ruch trzeba rzeczywiście napędzać ze wszechmiar.
Co więcej, łódzki ordynariusz w swoim liście pisał, że to migranci niosą nam wyjątkowe przesłanie, którego musimy wysłuchać… Czy to jednak nie my mamy głosić? Jeśli mowa o cudzoziemcach innej religii, to z pewnością. Czy nasz katolicyzm bardziej potrzebuje inspiracji innym, niż bliźni wiary – czyli zaczątku życia łaski i danej przez Boga prawdy o Nim samym? Taka myśl pasuje może do filozofii ks. Tischnera. Do nauczycielskiego mandatu, jaki Chrystus dał swoim apostołom, raczej niekoniecznie.
Cudze ofiary, cudzy koszt
Zapewne wszyscy pamiętamy optymistyczne zapowiedzi Jana Pawła II, według których wstąpienie Polski w struktury Unii Europejskiej miało nieść nowe perspektywy misyjne, stanowić okazję do ewangelizacji zsekularyzowanego zachodu… Doskonale wiemy, jaką rolę unijne instytucje odgrywają dziś w promowaniu walki z chrześcijańską moralnością. Niestety – to co w życiu wiary jest dobrym dążeniem w polityce często jest brakiem realizmu i naiwnym idealizmem, który nie służy nikomu.
Możemy zakładać, że w jeśli potraktujemy Polskę jako narzędzie nawracania cudzoziemców – skutek będzie bardzo podobny. Skończy się to pogorszeniem kondycji państwa i gorszym wywiązywaniem się go z właściwego mu zadania zabezpieczania dobra obywateli. Masowych konwertytów również chyba nie ma co się spodziewać. Cóż: Chrystus Pan powierzył zadanie niesienia wiary swojemu Kościołowi. Państwo takiego zadania nie ma. Jak uczył papież Leon XIII, władza polityczna winna Kościół wspierać w jego zadaniu i chętnie z nim współpracować, ale jako taka nie jest po to, by zabiegać o nadprzyrodzone skarby.
Mimo wszystko jeszcze Jan Paweł II, zaskakująco zachęcając do eurointegracji, potrafił angażować się w projekty polityczne, mając z tyłu głowy to, co jest właściwym dążeniem Kościoła. Dziś nie możemy liczyć już nawet na podobne błędy w dobrej wierze. Zupełnie jakby to humanitaryzm i globalne projekty polityczne miały rozliczyć kardynałów Rysia i Krajewskiego z powierzonych im zadań w Dniu Ostatecznym. Wtedy to przecież nie za kształt prawodawstwa w kraju będą przede wszystkim odpowiadać.
Jest czego żałować… bo przecież tak łatwo wskazywać społeczeństwu ofiary, na jakie ma się zdobyć, samemu unikając kosztu. W końcu który święty stracił głowę za głoszenie otwartych granic? A ilu duchownych straciłoby je, idąc do strefy no-go, by opowiadać o fałszach Mahometa i prawdzie przyniesionej przez Chrystusa? Obrotni to rządcy, których postawiono nad nami w purpurze.
Filip Adamus
8.08.2025 https://nczas.info/2025/08/08/kibice-rakowa-nie-zawiedli-takim-transparentem-przywitali-zydowska-druzyne-swiat-milczy-foto/
Kibice Rakowa Częstochowa, w przeciwieństwie do piłkarzy ich drużyny, nie zawiedli. Na trybunach w czasie meczu z Maccabi Hajfa na trybunach pojawił się transparent nawiązujący do sytuacji w Izraelu i Strefie Gazy.
W czwartek Raków, w ramach eliminacji Ligi Konferencji Europy, podejmował u siebie zespół z Izraela. Spotkanie zakończyło się skromnym zwycięstwem Maccabi Hajfa, po bramce zdobytej przez Ethane Azoulaya w 61. minucie spotkania.
– Wierzę, że odwrócimy kartę w drugim spotkaniu. Teraz jest mi smutno, ale każdy dzień, aż do czwartku, będzie pracować na naszą korzyść. To będzie niezwykle ważny mecz i musimy się do niego jak najlepiej przygotować – powiedział trener drużyny z Częstochowy, Marek Papszun.
W czasie spotkania, tuż po przerwie, kibice Rakowa wywiesili za jedną z bramek wymowny transparent, głoszący, że „Izrael morduje, a świat milczy”. Jak podaje portal Onet, napis po zaledwie kilku minutach zniknął z trybun.
„Taki transparent wywiesili dzisiaj kibice Rakowa. Spodziewałem się, że fani drużyny z Częstochowy mogli przygotować coś, co przypomni o sytuacji w Palestynie. Ciekawi mnie, jaka może się szykować w takim przypadku kara od UEFA” – napisał na portalu X Bartłomiej Banasiewicz z Polskiego Instytutu Dyplomacji Sportowej.
Autor: AlterCabrio, 7 sierpnia 2025
Ktoś o to zadbał, żeby ‘zniewieścić’ białych ludzi, żeby upośledzić psychicznie. I to się pogłębia. Ma się to pogłębiać, żeby przypadkiem ci ludzie nie otrząsnęli się z tego. Bo ludzie mogą się z tego otrząsnąć jak ktoś im zacznie podrzynać gardła. Połowa da te gardła, a druga połowa zanim im to zrobią zacznie się bronić. I chodzi o to, aby ludzie młodzi, od maleńkości byli zaburzani psychicznie poprzez różnego rodzaju terapie, które w założeniu mają pomóc, a one są właśnie po to, aby taki człowiek był taki zniewieściały i nie miał instynktu samozachowawczego. (…) Czy to w Polsce czy krajach Zachodu ludzie się zachowują masowo jakby nie mieli tego instynktu. Ja opisuję to zjawisko, jak ono narasta. Trzeba trzech pokoleń, aby to zjawisko wystąpiło w sposób masowy i nawet mam nazwę na to NADSP – Nabyty Amokalny Debilizm Schizofreniczno – Paranoiczny. W takim stanie są w tej chwili narody Zachodu lub to, co z nich zostało.
−∗−
https://banbye.com/embed/v_J33k-0lb_Sql
−∗−
Tagi:Bartosz Kopczyński, Marek Skowroński, Robert Zawadzki, talmudyści, wrealu tv
dorzeczy/absolutnie-bez-precedensu-pikieta-brauna-pod-polskim-radiem
Konfederacja Korony Polskiej organizuje pikietę oraz konferencję prasową w obronie wolności słowa. Jak wskazuje, Polskie Radio zablokowało wynajem przestrzeni na organizację ważnego wydarzenia.
Demonstracja odbędzie się w piątek 8 sierpnia o godz. 14.00 pod gmachem Polskiego Radia w Warszawie (Aleja Niepodległości 77/85). “Aby zamanifestować nasz sprzeciw wobec antypolskich działań obecnej władzy” – pisze na swoich kanałach społecznościowych Grzegorz Braun.
Wiadomo, że w wydarzeniu wezmą udział posłowie Konfederacji Korony Polskiej: Włodzimierz Skalik, Roman Fritz oraz Sławomir Zawiślak. Ponadto głos zabiorą członkowie Instytutu Wiedzy Społecznej im. Krzysztofa Karonia, który jest współorganizatorem wydarzenia, a także zaproszeni przedstawiciele mediów.
Brun zaapelował o przybycie wszystkich, którzy nie godzą się na to, by „polscy patrioci padali ofiarą politycznych represji, medialnych seansów nienawiści czy wręcz jawnej cenzury w przestrzeni publicznej”.
Co konkretnie się wydarzyło? Braun pisze, że Polskie Radio zablokowało wynajem przestrzeni na organizację Zjazdu Tysiąclecia, czyli wydarzenia społeczno-kulturalnego pod jego honorowym patronatem. “Ze strony kierownictwa państwowej rozgłośni padły jasne deklaracje, kto «nie powinien mieć w ogóle dostępu do mediów publicznych«. Co więcej, artyści zaangażowani w przygotowanie koncertu muzyki klasycznej zostali zastraszeni przez media wizją odebrania wszelkich dotychczasowych umów, kontraktów i współprac, jeśli zdecydują się na kontynuowanie współpracy ze środowiskiem Konfederacji Korony Polskiej. Wszystko wskazuje na to, że Polska znajduje się pod okupacją, a będzie tylko gorzej – jest to sytuacja absolutnie bez precedensu. Ponad milion wyborców Grzegorza Brauna zostało w tej sytuacji potraktowanych w kategorii wrogów Systemu”.
KKP informuje, że “Zjazd Tysiąclecia, a tym samym zapowiadany «kontratak polskiej kultury» przeciw toczącej Polskę zgniliźnie – mimo przeszkód stawianych przez władzę – odbędzie się jeszcze w tym roku. Obecnie organizatorzy są na etapie ustalania nowego terminu i miejsca wydarzenia oraz prowadzenia rozmów z niezależnymi twórcami, którzy nie boją się reakcji mainstreamu”.
To niejedyny cel manifestacji. Jak przekazał Grzegorz Braun “to również odpowiednia okazja, aby stanąć murem za posłem Konfederacji Korony Polskiej Romanem Fritzem, którego antypolska władza chce skazać pod absurdalnym pretekstem. Jak się okazuje, we wtorek 5 sierpnia Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchylił naszemu parlamentarzyście immunitet za… trzymanie przez pół minuty stojaka z symbolem Unii Europejskiej w holu Ministerstwa Przemysłu w Katowicach. Prokuratura mówi o «kradzieży szczególnie zuchwałej» za 388 zł i grozi nawet 8 latami więzienia. Niestety większość parlamentarna przegłosuje wszystko, żeby tylko wyeliminować przeciwników politycznych. Nie miejmy złudzeń – to pośrednie uderzenie w Grzegorza Brauna i zyskujący w sondażach Szeroki Front Gaśnicowy, który jest solą w oku Systemu”.
https://dorzeczy.pl/sondaz/763554/sondaz-braun-lepszy-niz-polska-2050-i-psl-razem-wziete.html
W nowym sondażu na prowadzeniu jest PiS, druga KO, trzecia Konfederacja, a Polska 2050 i PSL plasują się pod progiem wyborczym.
Z najnowszego sondażu pracowni Opinie 24 dla Wirtualnej Polski wynika, że gdyby wybory odbyły się dziś, zwyciężyłoby Prawo i Sprawiedliwość z poparciem 29 procent.
Partię Jarosława Kaczyńskiego goni Koalicja Obywatelska z wynikiem 28,2 procent. Podium zamyka Konfederacja. Na formację wolnościowców i narodowców wskazało 14,2 proc. respondentów.
Czwarte miejsce należy w badaniu do Konfederacji Korony Polskiej. Formacja kierowana przez Grzegorza Brauna z wynikiem 6 proc., znalazłaby się w Sejmie.
Nad progiem jest także Lewica. Koalicjant Koalicji Obywatelskiej może liczyć na 5,9 proc. głosów.
Progu wyborczego nie przekroczyła partia Razem (4,1 proc.). Fatalnie wypadają partie byłej Trzeciej Drogi. Kierowana przez Szymona Hołownię Polska 2050 uzyskała 3,4 proc. a Polskie Stronnictwo Ludowe 1,4 proc.
Wariant “inna partia” wskazało 0,7 proc. pytanych, a “trudno powiedzieć” wybrało 7,1 proc. uczestników badania.
Badanie zrealizowano w dniach 4-6 sierpnia na reprezentatywnej próbie 1003 mieszkańców Polski w wieku 18 lat i więcej techniką mixed-mode: wywiadów telefonicznych wspomaganych komputerowo (CATI) oraz wywiadów internetowych (CAWI).
==============================
M. Dakowski:
Błąd statystyczne liczby 1000 to 33.
Błąd małych liczb, jak dla tych partii, to np z 60 – sigma wynosi ok. ośmiu. Czyli błąd statystyki to 15%.
A każą wierzyć w wyniki…