Służby rozbiły gang zajmujący się sutenerstwem i handlem ludźmi. Śledczy zatrzymali 18 osób, a wobec 15 z nich właśnie skierowano do sądu akt oskarżenia. Akcję przeprowadzili funkcjonariusze krakowskiego Centralnego Biura Śledczego Policji na polecenie małopolskiego pionu PZ Prokuratury Krajowej.
Grupa przestępcza działała co najmniej od kwietnia 2023 do maja 2025 roku, operując na terenie Krakowa, Warszawy, Wrocławia i Poznania. Jej członkami byli przede wszystkim Ukraińcy, a także Polacy.
– Przestępcy wykorzystywali głównie Ukrainki – często będące w trudnej sytuacji życiowej – werbując je do świadczenia usług seksualnych. Jedną z kobiet najęto podstępem, płacąc pośrednikowi 50 tys. zł. Zyski z jej pracy oszacowano na 120 tys. zł – przekazał rzecznik CBŚP podkom. Krzysztof Wrześniowski.
Według ustaleń, gang mógł zarobić na przestępczej działalności co najmniej milion złotych. Usługi seksualne mogło świadczyć kilkadziesiąt kobiet. Całość funkcjonowała jak dobrze zorganizowany biznes.
W skład grupy wchodziły także osoby werbujące kobiety, fotografowie wykonujący im zdjęcia zamieszczone następnie w anonsach publikowanych na portalach internetowych, telefonistki aranżujące spotkania z klientami oraz kierowcy zapewniający ich transport do miejsca świadczenia usług seksualnych, za które można było zapłacić również blikiem.
– Pierwsze zatrzymania miały miejsce w maju 2024 roku. Wówczas funkcjonariusze CBŚP zatrzymali 12 osób – 10 obywateli Ukrainy i 2 Polaków – zaznaczył Wrześniowski.
Akcję przeprowadzono równolegle w kilku miastach, m.in. w Krakowie, Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu i Karpaczu.
– Trzy osoby usłyszały zarzuty kierowania zorganizowaną grupą przestępczą – przekazała prok. Katarzyna Calów-Jaszewska z Prokuratury Krajowej.
Kolejna akcja odbyła się w marcu 2025 roku – tym razem na terenie Wrocławia. Zatrzymano 6 kolejnych osób (5 obywateli Ukrainy i 1 Polaka).
Prokuratura postawiła im zarzuty udziału w grupie przestępczej, handlu ludźmi oraz prania pieniędzy. W czasie przeszukań zabezpieczono m.in. kilkadziesiąt telefonów służących do kontaktu z klientami.
– Dodatkowo jedna z osób oskarżona została o udzielanie kokainy kobietom, które pod „opieką” grupy świadczyły usługi seksualne – dodała prok. Calów-Jaszewska.
Grozi im kara 15 lat więzienia. Sprawa nadal jest “rozwojowa“.
Druga część dyptyku Janiny Przecławskiej opublikowanego w IV kwartale 1927 r. na łamach krakowskiego kwartalnika „Przegląd Powszechny, tym razem pod oryginalnym tytułem.
Korekta do krótkiego biogramu Autorki, którą podał w komentarzu do poprzedniej notki jeden z komentatorów (jan-niezbendny): Janina Przecławska z Różyckich. Była założycielką Towarzystwa Pomocy Dzieciom i Młodzieży Polskiej z Kresów i jego pierwszym prezesem w latach 1919-1921. Urodzona około roku 1869, wzięła ślub w 1889. z Kazimierzem Przecławskim. Przeżyli razem 54 lata. Zmarła 1 maja 1944 r., jej mąż został zamordowany w trzynastym dniu PW ’44 w schronisku dla paralityków na rogu Żelaznej i Leszna. Była wujenką, a nie matką Maji Berezowskej.
Dygresja: Kilka dni temu zamieściłem część pierwszą, która miała debiut na salonie kilka dni temu, ale całkiem niespodzianie spowodowała pewien niesmak ze względu na desperackie próby deprecjacji wspomnień Autorki, w których opisała swoje przeżycia. Polemista uciekł się pod adresem Autorki do określeń w rodzaju „ta pani” oraz „polska szlachcianka”. To już zupełnie blisko do stygmatyzacji o brzmieniu „ta Polka”. Jestem zdania, że „ten pan” wyraził na tyle jasno swój stosunek do „polskich szlachcianek”, iż wyklucza to z mojej strony chęć dysputy z nim w podobnych tematach. Koniec dygresji. https://stanislaw-orda.szkolanawigatorow.pl/u-krainy-krwawy-lud
I krótkie wyjaśnienie. Obecny tekst zaprezentowałem na swoim blogu w „SN” z datą 25.06.2017 r., a więc niemal osiem lat temu, w początkowych tygodniach inicjatywy „Szkoła Nawigatorów”, a w moim przypadku była to dopiero trzecia w kolejności notka. (Dla porównania obecna ma numer 369, nie licząc czterech notek tzw. inwentaryzacyjnych). I,zapewne z tego powodu, została praktycznie niezauważona. Ale wówczas był także inny, znacznie mniej drażliwy, tzw. kontekst problematyki zawartej w notce. Na dodatek notce nadałem enigmatyczny tytuł w brzmieniu „Z refleksji okołokresowych”, który później zmieniłem na inny, czyli „Na dalekiej Ukrainie”, zdaje się, że niewiele mniej enigmatyczny. Tamta notka loguje się pod tym pierwszym tytułem. Ze względu iż zawiera treść będącą kontynuacją problematyki z notki zamieszczonej kilka dni temu, a której przed ośmiu laty nie opublikowałem, zatem obecnie ją przypominam. Pozostawiłem oryginalną ortografię i stylistykę, natomiast dodałem kilka przypisów.
******************
Boście przybyli z najsmutniejszej ziemi, Gdzie krwawą pieczęć położyły dzieje.
Temi słowy pozdrowił zmarły już poeta Kazimierz Gliński[1] przed laty delegację kresową polską, przybyłą na zjazd do Warszawy. „Najsmutniejsi”, więc z najsmutniejszej ziemi, ta nazwa charakteryzować może doskonale osiadłych tam Polaków. A więc najsmutniejsi, bo odsunięci od życia kraju, od wieków przeznaczeni do wartowania u rubieży ojczyzny, zaprawieni do Walki, nie znający spoczynku, twardzi dla siebie, bez miłosierdzia dla wrogów, czujni na wszelkie napaści – ten typ żołnierza kresowego stawia nam przed oczy Wincenty Pol, malując swego Mohorta[2]. Mohort na kłodzie powalonej siedział, Tak jak na koniu, a choć sobie drzemał, Lecz śpiąc, pistolet w prawem ręku trzymał.
W podobieństwie do tego typu mogą służyć słowa zasłyszane już w ostatnich dniach przejść pogromowych 1918 r., a wypowiedziane przez wieśniaczkę rusińską, chcącą wykazać różnicę między panem a chłopem. Mużyk, jak narobytsia,spyt, a pan choczaj spyt idnym okom, a druhym wse takidumaje (Chłop, jak napracuje się, śpi, a pan, chociaż jednem okiem śpi, drugim wciąż rozmyśla). Takby się więc zdawało, że dola kresowa szła, pozostawiając i w dalszym rozwoju rysy podstawowe, przekształcając się w miarę zachodzących przemian dziejowych. Przebrzmiały walki, kraj stał się własnością cudzą, ale Polacy na kresach to była zawsze owa warta strażnicza, przechowująca poczucie trwania i obrony na rubieżach Rzeczypospolitej, święcie piastująca miłość tradycji i wiarę, że Polska wymarzona „będzie”. Wiarę tę przekazywały pokolenia pokoleniom, w tych uczuciach rośli młodzi osadnicy na Wołyniu, Podolu, Ukrainie, zwartą siłą zgrupowani przy warsztatach pracy polskiej, wynosząc przekonanie, że duże obszary ziemi w polskiem ręku są Polską, która trwa. Nie mogąc mieć szerszego ujścia dla uczuć narodowych, odsunięci od prac państwowych, oddaleni od Polski; całą duszę skupili w tem jednem pojęciu, iż nie wolno sprzedawać ziemi. Ziemia sprzedana szła w obce ręce i tem samem waliły się środowiska polskie, które zgromadzone przy tych obszarach, stanowiły podstawę polskiego życia na kresach.
Z jakąś wzgardą i potępieniem obrzucano tego, kto lekkomyślnie ziemię swą sprzedawał obcemu, uważając go za zdrajcę i odstępcę! Tak rozumiały swój czyn ówczesny te pokolenia „najsmutniejszych”, którym sądzoną była epoka przymusowej bezczynności dla zachowania miejsc polskich pracowników, fachowców, inteligentów. W tem haśle pozornie skromnem była samoobrona przed wrogiem, była woła’ nieustępliwa, która milcząc protestuje. Dziadowie nasi mogli byli bronić ojczyzny w otwartej walce, orężnej i nie obronili jej; synom i wnukom przypadł inny obowiązek w udziale. Trzeba było walczyć o tę ojczyznę codziennie, w każdej jednostce, w domu, rodzinie, szkole, kościele – słowem, jak za dawnych mohortowskich czasów, „śpiąc pistolet w mocnej dłoni trzymać!”
Bo odkąd każda pierś musiała być warownią, każdy próg ojczyzną, każda dusza narodem, i tego dobra bronić trzeba było życiem całem. Z pozorem poddania i uległości prawom niewoli, z zatajeniem uczuć i myśli trzeba było stanąć do tej pracy trudnej, nieraz niemożliwej do wykonania, często tak zdradzieckiej, iż niepodobna było odkryć istotnych jej wartości – nieraz stawało się na niebezpiecznej pochyłości, w której jednak trzeba było zwyciężyć. Stokroć milej było może unieść się zapałem, zorganizować pracę szeroką, zgarnąwszy cały naród rozsiany w tem morzu obcem i nie bacząc na przeszkody zakładać ogniska polskiej kultury, tajne szkoły, bibljoteki. Byli tacy odważni tu i ówdzie i praca podziemna szła, rwąc się co chwila…
Byli tacy, co pod grozą zsyłki lub konfiskaty, rezygnując z własnego życia i mienia, nieśli pracę twórczą w miasteczkach i wsiach ukraińskich. Praca ta jednak rwała się wciąż, krępowana obawą, bo ostre oko żandarma rosyjskiego przenikało tendencje i częstokroć nawet wygórowane opłaty i świadczone usługi nic nie pomagały. Wykrycie zaś pracy takiej było już jednocześnie jej zgonem, narażając jej uczestników na daleko idące konsekwencje. Każda taka praca n jaw wydobyta budziła czujność policji i tamowała dalszy rozwój.
Dziś, patrząc bezstronnie na to życie polskie na kresach z perspektywy lat ubiegłych, trudno się dziwić lub oburzać, że bardziej spokojna i mniej zapalna część społeczeństwa dla zachowania swych stanowisk, majątku, swobody i możności wychowania dzieci wstrzymywała się od udziału w tej, pracy podziemnej, że na te młodzieńcze zapały rwących się bezsilnie a uparcie patrzano jak na szaleństwo.
Bezwarunkowo, rola poddanych warunkom ówczesnym, toczących swój byt szary była rękojmią utrzymania egzystencji polskiego żywiołu. Nawet i owe gdzie niegdzie powstające śmielsze prace polskie, dzięki usunięciu się od nich przeważnej liczby Polaków kresowych, mogły w cieniu rozwijać się i rosnąć. Nikomu nie przychodziło na myśl, ż e wśród tych zrezygnowanych i milczących, oddanych rodzinie i majątkowym zabiegom mogły się budzić myśli jakiejś nielegalnej roboty i ta obojętność pozorna jednych niejednokrotnie stanowiła mur ochronny dla powstających tu i ówdzie prac.
Milczano, ale w głębi nie sprzedano nigdy uczuć. Marzenia wykołysane przeszłością bohaterską, wiecznie drogie i święte, w zatajeniu czekały na taką chwilę – ale, że milczeć musiano, tem były najsmutniejsze. Na tle życia odsuniętego od prac państwowych i społecznych paczyły się nieraz charaktery. Przymusowy zastój spowodował wiele bolesnych i niepowrotnych odejść. System szkolny gwałtownie rusyfikował, wprowadzając do domów nawet przymusowo książkę rosyjską jako robotę wakacyjną, zadając olbrzymią ilość dzieł rosyjskich do przeczytania i tym sposobem rugując bezwzględnie polską lekturę. Historja Iłowajskiego[3], fałszywie komentująca historję polską, w umysłach młodych nieciła zamęt i ból, lub też ujemnie kształciła uczucia narodowe. Wpływ ducha rosyjskiego nieraz przenikał i przekształcał tak dalece polskie dusze, iż młodzież szukając ujścia dla burzącej się krwi młodej ginęła dla Polski na zawsze w szrankach rewolucyjnych związków rosyjskich.
Bolesny przykład jawnego terroru daje nam rok 1890, kiedy to 36 polskich uczniów szkoły w Żytomierzu nie dopuszczono do matury za to, że założyli koło samokształcenia się w języku ojczystym i że nie chcieli brać udziału w donosach i szpiegowaniu kolegów, do czego zmuszał ówczesny dyrektor, znany rusyfikator Sidorów[4].
Zamożniejsza inteligencja, ziemianie jeździli rok rocznie do Warszawy, by spojrzeć w dokonywującą się tam pracę polską, nacieszyć się polską mową, ujrzeć polską scenę… lub też do Krakowa, by się tam „najeść, napić ojczyzny”. Mając w oczach żywe obrazy Polski kontuszowej, odurzeni wolnością obchodów manifestacyjnych na wielkiej scenie „Dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż”, wracali do swej Pipidówki , pełni nowych wrażeń, lęków i protestów… A w głębi rosło jakieś ciche zamyślenie, jakaś modlitwa strażnicza ognisk rodzinnych, którą tak piętnuje poeta Wyspiański jako „zaprzysiężenie grobom”. A jednak ona to w kornem skupieniu ratowała Polskę, przez nią w owym czasie pokutnym Polska trwała i przetrwała, bo był to ów bój bezkrwawy, w którym „o duszę walczono duszą”.
Pałace, dwory i dworki to były ogniska kultury polskiej, rozsadniki polskiej myśli. To były przytułki podczas wakacyjnych urlopów dla niejednego uczonego, literata, poety, artysty, zmęczonego życiem miasta. Jakżesz spieszyli w te gościnne progi ziemian kresowych, spędzając tam nieraz długie miesiące, by w ciszy i spokoju w warunkach odpowiednich dla pracy ducha, wzbogacić polską sztukę, wiedzę, kulturę nowem dziełem, nową zdobyczą! A te arcydzieła malarskich mistrzów naszych, skupywane wystawach, zapełniające sale, te olbrzymie księgozbiory, zawierające nieraz bezcenne materjały dla uczonego, historyka, poety, czyż to nie były namacalne dowody pielęgnowania ducha narodowego i tej miłości tradycji przechowującej wiarę w jutro Polski? To były gwarancje trwania i budowania na przyszłość.
Odrzucano narazie pracę podziemną, nielegalną, na chwiejnych podstawach, aby trwać w całości, aby nie obalić tego, co istniało, aby przechować i utrzymać. Ilość ziemi w posiadaniu polskiem na Wołyniu, Podolu i Ukrainie wedle obliczeń dosięgała 3 miljonów hektarów, a to posiadanie rozwijało kulturę rolną, przemysł krajowy, utrwalało na tym zanikłym, zatęchłym ułomku wschodniego barbarzyństwa i dzikości tchnienie ducha i myśli. Uniemożliwione współżycie bliższe z ludnością miejscową i z pewnym odsetkiem polskiego włościaństwa i tak zwanej drobnej szlachty nie zatamowało jednak w zupełności pewnego dobroczynnego wpływu i pomocy, której ośrodkiem pozostawały zawsze dwory.
Wraz z zanikiem polskości na kresach, wraz z hasłem „śmierć panom, śmierć burżujom”, odeszło z ziem tych prawdziwe życie. Jednak przez lat dziesiątki pielęgnowany – ideał trzeźwości, trwania przy majątku jako jedynej ostoi polskiej, zacieśniał dusze i wyjaławiał myśli. Bezwzględne poddanie obcemu rządowi, który był uważany jako swój, ż tego względu, iż cesarz rosyjski tytułował się królem polskim i wielkim księciem litewskim, wywoływał przymusowy zanik dążeń i w wielu wypadkach wykoszlawiał serca. Wychodząc z tego założenia, iż przysięgłszy rządowi nie wolno było przeciw niemu występować, nie wolno było nawet pragnąć niepodległości, kurczono duszę, kaleczono język, zatracano indywidualność polską… Oficjaliści, drobni właściciele, dzierżawcy i pracownicy fabryczni i rolni, ci którym brakowało funduszów na wyjazdy i odwagi na wypowiedzenie swych uczuć, ci najbardziej skazani byli na poddanie się temu losowi.
A przecież, kiedy w latach 1905 i później zaczęły odzywać się głosy wolnościowe, kiedy już wolno było myśleć o narodowej swobodzie, najpierwsze właśnie, najżywiej czujące okazały się te z pozoru zanikłe dla polskości dusze – ci pracownicy, których synowie kuli w gimnazjach rosyjskich, przyjmując obojętnie wszystkie wpływy i poglądy dla karjery i przyszłości, te skromne panienki gimnazjalistki, których jedynem wyjściem były hasła rosyjskiej demagogji, te domy gdzie dla taniości kupowano rosyjskie książki i tworzono bibljoteki z wydawnictw „Niwy” [5], najpierwsze stanęły do apelu. Jakby jednej chwili opadł pokost zewnętrzny przymusowego marazmu i zamanifestował się Polak, patrjota żądny pracy polskiej. Cześć wam ubogie zagrody, szarzy pracownicy, iżeście tak zaraz, w tej chwili osobliwej, usłyszeli ów dzwon spiżowy dzwoniący na powstającą ojczyznę! Każdy wasz ciężko zarobiony grosz dany na wojsko polskie, czy też na szkołę polską stwierdzał ów tak długo hamowany wybuch żywiołowego odczucia i radości, którego już nie było potrzeby ukrywać i który rodził nadzieję, wiarę, iż „nie zginęła”.
Jeżeli zatrzymany w rozwoju, zachwiany w granicach dawnych duch Polski jednak trwał w pałacach i dworach, gorzej bywało z tą młodszą bracią, z tą, do której dostęp był wzbroniony, do których tylko czasami, ukradkiem dochodziło słowo otuchy i pokrzepienia. Na Podolu, Wołyniu, a nawet Ukrainie nierzadko spotykało się całe osiedla zajęte przez ludność czysto polską — chłopów mazurów całemi rodzinami różnemi czasy sprowadzanych przez ziemian polskich dla prac rolnych. Skupienia takie w większych ilościach ludu polskiego chroniły ich od wynarodowienia; złączeni życiem wspólnem przechowywali właściwości narodowe, obyczaj i język, nie dając się pochłonąć większości ludu ruskiego. Bronił ich kościół, usuwali się z pod obcego wpływu w ścisłem, rodzinnem złączeniu. Szkoła nie obowiązywała, więc dowolnie można było uniknąć nauki rosyjskiej, zato nierzadko spotkać można było ojca lub dziadka, uczącego polskiego pacierza i pokazującego na starym, wytartym elementarzu polskie litery…
Ale najsmutniejsi z najsmutniejszych, najbardziej wydziedziczeni i upośledzeni to byli ci zagonowi, małorolni lub bezrolni, szlachta z dziada pradziada, herbowni Polacy o pięknie brzmiących nazwiskach, gdzieś od Jagiellonów, lub Batorego ród swój wywodzący. Tendencją rządu było, aby spłynęli w jedną masę chłopów ruskich, zmieszali się z ludnością miejscową, co też stawało się powoli, przez ciągłe wspólne obcowanie, przystosowanie do wspólnych potrzeb, przez małżeństwa, przez to współżycie, w którem nie było żadnego powiewu, żadnej myśli wyróżniającej ich. Hasłem też ich było: „nie wyróżniać się”, aby nie drażnić dzikich instynktów. Podobni tym anemicznym, bezramiennym sosnom, wciśniętym w las szeroko rozrośniętych dębów i buków, zanikali.
Małżeństwa mieszane odrywały całe rodziny od Polski, zapisując je do ksiąg prawosławnych. Według prawa rosyjskiego dzieci takich małżeństw musiały być prawosławne. Ze zdumieniem rok rocznie spostrzegano zmniejszanie się elementu polskiego. Mówiono: „Jeszcze pięćdziesiąt, dwadzieścia lat temu cała Janiszówka-Bohatyrka, miejsce rodzinne Bohdana Zaleskiego[6], to były wsie katolickie, polskie, dziś ledwie kilka chat pozostało”. Przystosowywali się, wsiąkając niewidocznie w żywioł miejscowy, zapominali mowy, plącząc jeszcze zniekształcony pacierz polski, zachowując zwyczaj wielkanocnej spowiedzi, której już nawet po polsku odbyć nie potrafili. Stawali się żyjącem odbiciem owego Zabudy z „Pana Balcera”[7], który wszystko zapomniał. „Od swoich my odeszli, a tutaj nas nie chcą”, mówili żałośliwie. Niezatarte różnice pozostawały, drażniąc ruskiego chłopa, wywołując zawiść lub pogardę. Delikatniejsi, mniej zaprawieni do pracy, słabsi fizycznie, nieraz nie umieli, czy też nie chcieli sprostać robocie, szybciej i sprawniej wykonywanej przez chłopa Rusina, narażając się nieraz na jego lekceważenie. Znienawidzoną też bywała taka synowa „szlachcianka”, „cia z chwostom”, jak ją zwali pogardliwie.
W tem wszystkiem tkwiła ich tragedja. Coraz częściej od 1905 r. powtarzające się agitacje, burzące lud miejscowy przeciw „panom”, groźnie zwracały się przeciwko nim, tej pozostałej garstce drobnej szlachty, która się coraz bardziej kuliła, aby ujść niepostrzeżenie. „Was najprzód wyrżniemy, boście także „lachy” wołano. Nazwę ich „szlachta” tłumaczyli „szlajusyjsia” – włóczęgi. Takie warunki, takie uczucia, przeradzając się w bolesną trwogę, znieprawiały ten smutny odsetek polskiej ludności, która już tylko pragnęła’ spokojnego życia. Zdarzało się, iż zaniedbywano nawet chodzenia do kościoła. byleby nie zwracać na siebie uwagi. W chatach mówiono nawet między sobą po rusku, a na zapytanie dlaczego przynajmniej u siebie w domu nie starają się przechować język ojczysty, odpowiadali: „Tak my już przywykli! My tu jak mysz pod miotłą siedzimy – zabiliby nas inaczej! Nam straszno!” Czasem, czasem, stara jak świat babcia próbowała odezwać się po polsku, kiedy się ją tak zaszło niespodzianie, potrafiła wydobyć z zamierzchłej pamięci wspomnienia poległych pod Dubienką… Bywało, iż w poufnej pogawędce ośmielał się „Zabuda”, rozwiązywały się usta i oto opowiadał o ojcu – dziadku, którzy zginęli w powstaniach, o lasach, gdzie się kryli przed wrogiem… I wówczas z głębi kufrów wyciągano stare, zbutwiałe papiery, dowody szlachectwa, herbowne ślady zasług dla ojczyzny, nadania królewskie z XVII wieku jeszcze – i cicho z pietyzmem i łzą w oku układano je znowu w tychże miejscach. Tak się czasem udawało odsłonić rąbek tych dusz… Zabuda mówił i pamiętał.
Ale bywało gorzej. Kościół, jedyne miejsce, gdzie mogli słyszeć katolicką „pańską mowę” zbyt wielkiem, nieraz paromilowem oddaleniem utrudniał dostęp. Z konieczności nieraz, niedostatecznie poinformowani, dla chrztu lub pogrzebu udawali się do miejscowego popa, sami niebacznie tym sposobem wpisując się w księgi prawosławne. Złe wspominki targały nimi, nie umieli przebaczać, nie chcieli rozumieć. Jakieś dawne procesy graniczne o kawał gruntu dworskiego, te źle uświadamiane tendencyjne powstania polskie, o których nauczano, iż panowie chcieli powrotu „pańszczyzny” i tak nawet przekształcono pieśń narodową: „pańszczyznę racz nam wrócić, panie!” To stanowiło nieprzyjednanie i zaciśnięcie się coraz większe w status quo. Inteligencja ziemiańska, pragnąca przebić ten mur niechęci, wchodząc do ich chat z miłością ofiarną, nieraz narażona bywała na bolesne przyjęcie. Nieraz zatrzaskiwały się drzwi z groźbą i łajaniem. A kiedyś jasno i dokumentnie tłumaczył jeden ponury szlachcic na wzmiankę o polskiej nauce: że się oni nie dadzą dziś wciągnąć, już oni nie tacy i wiedzą dobrze za co to rząd więził i skazywał na wygnanie, wiedzą czemu to panowie chodzili po lasach… Nie, oni nie dadzą dzieci na żadną polską naukę… to na nic!” Inni z niedowierzaniem kiwali głową: „Niech się uczą po polsku, ale to im nic nie da!”
Najtrudniej było przezwyciężyć tę nieufność – nie szczędzono zapału, aby dopiąć celu. Byli tacy co potrafili pogodzić uczęszczanie na tajną naukę polską i oficjalne chodzenie do szkoły wiejskiej. W 1900 roku zorganizowano w najbardziej zapadłej części Ukrainy, w taraszczańskim powiecie[8], dwie formalne cztero klasowe szkoły polskie, które pod oficjalną nazwą szwalni i stolarni garnęły chłopców i dziewczęta, dzieci polskiej ludności wiejskiej – i dzięki przychylności ówczesnego prystawa[9], dobrze opłacanego, który w tych zakładach chciał widzieć tylko „stolarnię i szwalnię”, przetrwać zdołały lat dziesięć. Szkoły te przez szereg lat budziły ruch polski na wsi i garnąc polskie ziemiaństwo do współpracy, stały się podstawą dla przyszłych pionierów polskości wśród drobnej szlachty polskiej. Dzieci, wracając do chat, swych protestowały ostro przeciw mowie obcej z rodzicami i rodziną; wiadomości wynoszone ze szkoły imponowały rodzicom, którzy z większą ufnością powierzali dzieci opiece instruktorów polskich. Nadchodziły liczne prośby o przyjęcie na naukę tak, że szczupłe ramy zakładów nie były nieraz w stanie sprostać zadaniu, które się rozszerzało, rosło w oczach. Jednocześnie po 1905 roku poczęły się sypać błagania ludności ze wsi sąsiednich o zorganizowanie takiej szkoły u nich, zobowiązania przyjęcia na siebie wszelkich kosztów utrzymywania nauczycieli, ofiarowanie bezpłatnego mieszkania oraz miejsca dla szkoły. Rok 1911 – 1912 wniósł gwałtowne zmiany, rzucono się z zażartością na te zapoczątkowane zbożne prace; dzięki tylko uprzejmości niezwykłej „prystawa” oba zakłady cichutko, jak powstały tak też pokryjomu przestały istnieć.
Te same dzieci, które kilka lat temu kryły się przed opieką polską, które narazie uciekały jak dzikie stworzonka, nie rozumiejąc usiłowań pracy kulturalnej polskiej, po kilku latach starań usilnych zjednane, przeobrażone – oto w tej chwili okrutnej, gdy im zapowiedziano koniec, zamknięcie nauki, powrót do domu, z płaczem rzuciły się na kolana wołając: „Co my im zrobiliśmy, jacy ludzie są niedobrzy, czy oni wiedzą jaką krzywdę nam robią!” Wiele dworów przyjęło częściowo rozpierzchłą gromadkę dzieci, wedle możności dopełniając przerwaną naukę, w ukryciu dalej pod różnemi pozorami kształcąc dzieci i wysyłając je do Warszawy do seminarjów nauczycielskich lub zakładów gospodarczych. Takie próby ryzykowne pod różnemi pozorami powstawały w różnych częściach Wołynia, Podola i Ukrainy, przeważnie po miastach w Kijowie, Żytomierzu, Berdyczowie, Kamieńcu, Winnicy, tworząc tajne koła oświaty, które roznosiły na prowincje swe kosztowne dobroczynne ziarna. Nie chcę tu wymieniać nazwisk tych odważnych założycieli na polu narodowej twórczości, aby nie pominąć tych, którzy pozostali ukryci, nieznani do końca dzięki ostrożności swej mrówczej, podziemnej roboty, która właśnie dlatego dłużej i wydajniej działać mogła. Nazwiska się zamazują, pozostają plony.
W roku 1917 zawiązała się pierwsza oficjalna organizacja „Rady okręgowej”, a później „Polski Komitet Wykonawczy”, który gromadzić miał rozsianą polskość na kresach pod jedną naczelną władzę, która przedstawić miała potem w Warszawie siły polskie pozostałe na dawnych rubieżach Rzeczypospolitej. Kiedy olbrzymi pochód narodowościowy rozwinął się na ulicach Kijowa, pozdrawiając wolność ludów, ludność polska ze wszystkiemi organizaciami swemi, szkolnictwem ludowem, bracią rzemieślniczą, pomocą polskim żołnierzom i wygnańcom, Komitetem wykonawczym, polską Macierzą szkolną przesunęła przed oczami zdumionych obywateli miasta. Szli długo, w porządku, sprawnie, z chorągwią, na której Orzeł Biały i Matka Najświętsza świeciły jak pochodnie wieczne, a śpiew za ojczyznę lał się w przestrzeń zgodnym chórem. Patrzano z niedowierzaniem i niechęcią; słychać było z różnych stron głosy nieprzyjazne; „Co to jest, skąd ich tu tyle się nabrało”. Wierzyć nie chciano, że ta ludność polska przetrwała w ciszy i skupieniu hodując naród. Jednak z liczby tych, którzy pracę swą ofiarną z poświęceniem życia całego nieśli, aby przechować Polskę w sobie cisną mi się pod pióro nazwiska dwa, które przemilczeć trudno. Pamiętam niewymowne chwile spędzone w ciasnych pokoikach na najniższem piętrze u tak zwanej powszechnie św. p. „babci” Ułaszyn w Kijowie [10].
Gromadka dzieci obsiadła duże podłużne stoły i sypią się pytania i odpowiedzi jasne, zwięzłe, śmiałe, świadczące o rozbudzonych sercach i dobrze przygotowanych, rozwiniętych umysłach. I ten dzień piękny, kiedy na sali polskiego klubu „Ogniwo”, w tymże Kijowie, w sali zapełnionej po brzegi polskimi obywatelami ukazała się drobna, nieco pochylona postać, Jozafata Andrzejowskiego, powracającego z wygnania, na które był skazany za tę robotę polską tajną, oświatową, za zorganizowanie narodowe całej rzeszy robotników swej fabryki ceramiki – za opiekę nad dziećmi ich, za całe umiejętne, długotrwałe ujęcie tej zbożnej pracy. Powstał tysięczny tłum i długo niemilknące oklaski witały powracającego pracownika, w głębokim hołdzie do stóp jego padając. I oto pod egidą i za przykładem tych ludzi krzewiła się oświata polska, aż zabłysła’ ową gwiazdą cudną 1917 roku, od której blasku śćmiły się oczy wrogów. Lata późniejsze, zupełnie swobodnie rozwijającej się polskości, kreśli Jan Kornecki w książce swej: „Dzieje oświaty na Rusi“, duże wspomnienie mieści się także w broszurce o Sejmie i Polskim Komitecie Wykonawczym z roku 1917 [11].
Znamienne jest, że od 1915 – 16 roku polska praca wybuchła lawą gorącą. Długo wstrzymane a niewygasłe uczucia przemówiły. Polska świtała… I na twarzach tych ludzi skupionych w jednej myśli, w jednej nadziei, w jednej bezprzykładnej pracy nad siły, odbił się naprawdę ogień Boży. Pewność, że „ta, co nie zginęła, powstanie z naszej krwi”, dodawała lotu. Od poddaszy do suteryn, chaty do chaty, cierpliwie, bez odpoczynku spisywano ludność polską wsi, miast i miasteczek – i dzień każdy przynosił swój plon.
Ten przegląd i stwierdzanie polskiej ludności to była podróż po nieznanej krainie nowych odkryć lub rozgoryczeń, codziennie rodziła się Polska lub padała w gruzy. Wielu wracało zapomnianych, wielu nie przyznawało się do polskości, kontentując się nazwą „katolik”, ale Polska rosła z dnia na dzień mocniejsza, pewniejsza, bardziej zwarta w sobie. Bywały sceny rozczulające, wrażenie, iż nareszcie wolno być Polakiem i wolno mówić o tem upajało, podniecało, więc wielu, ośmielonych i już pewnych, radośnie tłoczyło się do zapisów – powracało do katolicyzmu gremjalnie. Wyrwy bolesne i odstępstwa goiły te chwile serdecznych powrotów. W tem była wiara, otucha, przyszłość. Istotnie, zważywszy warunki i okoliczności nieprzyjazne, nie oburzać się należało, że ich tak mało już było, ale dziwić się i radować, że ich tak wielu zostało. I oto z tych serc najsmutniejszych szły nieraz rozrzewniające w swej prostocie hyperbolicznej słowa. Tak mówił Bratkowski[12], jeden z seniorów tej drobnej szlachty, wspominając czas ubiegły: „Było tu nas wielu, staliśmy na moście, nieraz zmuszano nas, aby przejść na tamtą stronę i nawet może trzeba było przejść, ale my staliśmy i stoimy dotąd i tak stać będziemy”.
Rodziły się nowe siły codziennie coraz mocniej rozbrzmiewało Polską. Przyjście wygnańców polskich w 1916 r., tego chłopa polskiego, wywarło ogromne wrażenie na ten lud polski z pod wiejskiej strzechy. Uwierzono nareszcie, że Polak to nietylko „pan”, ale to naród, który stanowi Polskę, że ona była naprawdę i stanie się jeszcze, jeśli o to dbać będziemy. Wołyń, Podole, Ukraina te ziemie przed rozbiorami stanowiące jedno z Polską, po zaborach powszechnie „zabranemi prowincjami” zwane, zakipiały, zabiły jednym tętnem, otworzyły się nagle ukryte głębie pragnień, w których widniała tylko Polska. Nie było dworu, dworku, pałacu, na wsi i w mieście, gdzieby zwarta praca pomocy wygnańcom, opieki moralnej, roboty oświatowej nie trwała szczerą myślą, nie organizowała nowych placówek, pociągających rzesze całe do czynu. Na całym obszarze Wołynia, Podola i Ukrainy zaroiło się od szkół, a szkoła polska i każda organizacja polska była wzorem ładu, sprawności, umiejętności, która imponowała obcym. Rusini ubiegali się o zaszczyt przyjęcia dzieci do polskiej szkoły. Żywioł polski rósł i potężniał; duży wpływ na rozwój języka miała ta napływowa ludność wygnańcza, już nie wstydzono się mówić po polsku, polska mowa z dumą i pewnością rozbrzmiewała we wszystkich chatach. A wielka burza zbliżała się hucząc i grożąc. Nadchodził rok 1917.
Zdawna tlejące iskry w chłopie ruskim, moskiewsko-bolszewicka propaganda wybuchła strasznym płomieniem, w którym spłonąć miała i wiara tego ludu i ci, którzy wiarą tą zawsze żyli. Pracy nie przerywano. Burza już zrywała dachy, podkopywała grunt pod nogami, a złączona w zapamiętałej pracy inteligencja polska nie odrywała oczu od tego co się rozpoczęło tak wspaniale – pracowano wśród wichru i burzy. I ktoby spojrzał na tę garstkę polską wśród wrogich fal obcych, wśród rozpadających się podstaw społecznych, z zaparciem się i oddaniem sił wszystkich budującą i tworzącą wśród rozpętań wściekłych żywiołów, wziąłby ją za garść szaleńców. Istotnie to była praca szaleńców, której co chwila groziła zagłada. Od tych szaraczków, od tych wczoraj jeszcze nieznanych, jeszcze dalekich, dziś już bliskich i swoich szła otucha, pociecha. Mówili: „Trzeba trwać, trzeba siedzieć, aż się dach zapali nad głową”. I trwaliśmy, aż się zapalił dach. A kiedy się zapalił, kiedy w gruzach legł dobytek wiekowy, prace ostatnie, myśli, które karmiły pokolenia, kiedy runął „dom”; ognisko pogody, dobra idei twórczej, kiedy na głowy ziemian polskich każdego inteligenta naznaczono ceny, a terror jak dym dławiący zatruwał wszystkie oddechy, kiedy wszystko waliło się w krwawych ogniach i jękach męki okrutnej… kto mógł, biegł do Polski,… kto nie mógł…
Gdzie wy dziś? Gdzie wy, coście z błogosławieństwem rodzicielskiem, z piersią wzruszeń pełną stali u progu pierwszej oficjalnej szkoły polskiej, powtarzając nabożnie słowa polskiej narodowej pieśni; wy co zebrani w chatach, łowiliście chciwie opowiadania o Polsce w kajdanach i o tej drugiej już wolnej i niepodległej słuchali, iż ledwie wam serca z radości nie pękły! Czy źywiście, czyście umarli w męczarniach prześladowań, czy też zmożeni walką, torturami, przemocą, chylicie znękaną głowę pod nowe, straszliwsze jeszcze jarzmo? Te polskie dzieci nieszczęsne, skazane na bolszewickie zwyrodnienie, te nauczycielki ofiarne, które nie chciały ich porzucić,, by czuwać cichym wpływem nad duszą przeszłości polskiej. Te rodziny bez środków, te wsie obałamucone, ci zmuszani do pracy, od której z ochydą odwracały się serca, — a ręce i myśli przyjąć musiały, aby żyć. Ci kapłani święci, te dusze misyjne, wpatrzone w ducha ludzkości, niosące sztandar Boży? Wywieźć ich chciano, uratować, bezpiecznie w Polsce umieścić.
Kiedy z tem przyjechano do Kijowa, ksiądz Naskręcki[13] i ksiądz Skalski[14] odpowiedzieli: „Przyjdźcie jutro do kościoła!” A gdy nazajutrz weszli warszawscy posłowie do kościoła, uderzyła ich oczy zdumione świątynia po brzegi zapełniona ludem. To była odpowiedź czcigodnych kapłanów: tych potrzebujących, stroskanych, rozbitych nie mogli przecież, nie chcieli opuścić. I pozostali. Nie ulękli się prześladowań, mąk, tortur, które stały się udziałem nieskończonej ilości męczenników, których imiona ognistemi zgłoskami zapiszą się na krwawych kartach historji. Zostali, bo byli potrzebni. A ci, co dotarli, co przez wszystkie piekła bolszewickie dobili w końcu do ojczyzny, padli na kolana, całując proch, ziemi w ślubowaniu dozgonnem. Wszyscy stanęli do pracy. Jak kto mógł i umiał, odważnie, śmiało, bez fałszywego wstydu, z obawą jedynie, aby na zagonie ojczystym nie okazać się bezpożytecznym, byleby znaleźć miejsce, byle pracować. Ciasno było w ojczyźnie, rozpychano się, deptano wzajemnie. Dzień po dniu, cicho, z poddaniem zdobywać trzeba było szacunek i zaufanie rodaków. Walka o byt gorzką jest. W walce tej niejeden stawał bezsilny! Ale nikt, nigdy nie zaszemrał przeciw losom, które wzamian za byt niezależny, za dach swój własny, dały mu niepodległą własną ojczyznę. Za nią tylko dziękowali Bogu, mówiąc z dumą: „Mamy Polskę!” Szeregi bladych, smutnych kobiet, igłą lub szydełkiem zarabiających na chleb powszedni, dobijających się o najzwyklejszą pracę kuchenną lub pokojową, legjon nauczycielski, z uśmiechem witający dzień troski i głodu, mężczyźni w wytartych, wylatanych ubraniach, pędzeni z biura do biura, wyczekujący napróżno!…
A ta młodzież polska, te polskie dzieci, z ekstazą i nadzieją biegnące do Polski jak do matki. Jęk mordowanych rodziców, syk rozpadających się w płomieniach domów idzie za niem i znaczy się w sercach przerażającem odbiciem. Żywot każdy, to bezmiar rozwijających się cierpień, na które niema wyrazu. Wikłają się straszne sceny i zapadają w bezdeń głucho. Ból tam tkwiący dostarczyć może na długie lata tematów do nieprawdopodobnych powieści. Ludzie to przeżyli i przeżywają. Młodzieńcy, dzieci prawie, na pierwsze wezwanie stają na rozkaz Ojczyzny w obronie przed najściem bolszewickiem. Wielu ginie śmiercią walecznych, wielu przynosi zarodki nieuleczalnych chorób. Przejścia nas Ukrainie, praca nad siły, wojna, źle wychowują. Oni wychodzą z tego zwycięsko. Dzięki towarzystwu pomocy dzieciom i młodzieży polskiej z kresów, organizacji niedobitków kresowych, znajdują dach, opiekę, kończą szkoły. Potem w ubogich ogniskach akademickich, powstałych także za staraniem tychże kresowców, idą dalej. Uczą się i zarobkują, często upadając w pracy nad siły. Uczą się, by nie być ciężarem ojczyzny. I wrócić do swego kraju. Ojczyzna i kraj ojców, te dwa uczucia załamują się w sercach podwójnem ukochaniem. Cel jasny grzeje i przyświeca w tej drodze dalekiej jeszcze do przebycia. Trudno odwrócić wzrok od swej kolebki, nie odchodzi dusza od początku swego.
W wizjach prawdopodobieństw niemożliwe staje się możliwe. Nadchodzą wyczucia przemian, powrotów, zjednań, snują się nici misyjnych przeznaczeń. Huczą z dna Dniepru trąby Bolesławowe i strażnicy Złotej Bramy przynoszą wołania: „Do pracy zwartej na zostawionej placówce!” Nadzieją żyje młodzież stepowa.
Dla wykończenia jeszcze jeden obraz przesuwa się przed oczami. Jest potęga myśli, która przekracza ciasne ramy polityki ludzkiej — są czyny, będące owocem natchnień, nie osądzone przez ludzkie rozumowania. Znaczenie ich pogłębia się twórczo poza granicami świata realnego.
Wchodząc do Kijowa, wojsko polskie było objawem majestatu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Niema słów w ludzkiej mowie na oddanie wrażeń i przeżywań tych „urodzonych w niewoli, okutych w powiciu!” Nie dziw, iż pękały serca radosne, iż oglądały zbawienie. Za to uniesienie niezapomniane serc „najsmutniejszych”, za potwierdzenie dziejowej przemiany, za ukazanie Polski żywej, działającej, niepodległej, za te nagle pobladłe twarze wrogów, niech będzie błogosławione szaleństwo. Niech będzie błogosławiony ten, który je spełnił, ożywił karty dziejów naszych blaskiem dawnym, wskrzesił i umocnił nadzieję, z za mgły ukazał-zarysy przyszłości. Zwycięstwo tym, którzy wierzą.
*********************************
Przypisy :
[1]Kazimierz Gliński (ps. Kazimierz Poroh) – ur. 1850 w Wasylówce k/ Kijowa, zm. 1920 w Nałęczowie. Polski poeta, dramaturg i powieściopisarz. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Był synem Ludwika Glińskiego oraz ojcem Mieczysława Glińskiego. Szkołę średnią ukończył w Berdyczowie. W 1868 r. rozpoczął studia na wydziale historyczno-filologicznym uniwersytetu Jagiellońskiego. Z Krakowa do Warszawy przeniósł się w 1873 r. Leczył się w Nałęczowie, gdzie zmarł i został pochowany na miejscowym cmentarzu, a na budynku zarządu Spółki Zakładu Leczniczego w Nałęczowie znajduje się tablica, która upamiętnia pisarza. Bibliografia: http://www.biblionetka.pl/author.aspx?id=3764
[2] „Mohort. Pieśń o ziemi naszej”” – poemat napisany przez Wincentego Pola, którego fabułę stanowi historia kresowego rycerza, obrońcy ojczyzny i wiary. Poemat powstał w latach 1840-52, wydany został w 1855. Temat zaczerpnął poeta z opowieści swego przyjaciela, Ksawerego Krasickiego. W sześciu rapsodach, napisanych w konwencji gawędy, Autor nakreślił wzór chrześcijańskiego rycerza-patrioty, sytuując dzieje Mohorta na tle panoramy dziejów polskich poczynając od czasów Jana III Sobieskiego. Wizja ta inspirowała wielu wybitnych malarzy, m.in., Juliusza Kossaka, Piotra Michałowskiego, Januarego Suchodolskiego; https://pl.wikisource.org/wiki/Mohort_(Pol,_1875)/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87
[3] Dmitrij Iwanowicz Iłowajski ( 1832 – 1920 ), historyk rosyjski, autor podręczników dla szkół średnich i podstawowych, obowiązujących w Królestwie Polskim, które zafałszowując historię Polski, używane były jako narzędzie rusyfikacji;
[4] W 1750 r. sejmik kijowski w Owruczu uchwalił żeby w Żytomierzu otworzono szkoły, a misję ich tworzenia powierzono jezuitom. Kazimierz Stecki, otrzymawszy godność senatora w kasztelanii kijowskiej, ufundował misję jezuicką, budując dla jej potrzeb budynki (murowane) wraz z kościołem. Ale postawił warunek, iż Jezuici będą utrzymywali szkołę trzyklasową. Zakres nauki w fundacji Steckiego rozszerzony został przez Józefa Andrzeja Załuskiego, biskupa kijowskiego, który do owych trzech klas dodał czwartą. Po kasacji zakonu jezuitów kwestie oświatowe przejęła nowo powstała Komisja Edukacyjna, która przekształciła dotychczasową szkołę zakonną w instytucję świecką. Szkoła otrzymała charakter „wydziałowy” dla województw kijowskiego i bracławskiego i była placówką szybko rozwijającą się ze zwiększającą się liczbą uczniów. Po dziesięcioletnim okresie istnienia szkoły „wydziałowej, która składała się z 6 klas (zakres gimnazjum – ówcześnie „matura”), liczba uczących się w 1784 r. wynosiła ok. 600 uczniów. Dodatkowo prowadzeniem polskiej szkoły zajmowali się w Żytomierzu Bernardyni. W 1761 r. Jan Kajetan Iliński – starosta żytomierski, wzniósł drewniany kościół i klasztor dla Bernardynów, gdzie do 1832 r. zakonnicy prowadzili szkółkę elementarną dla ubogich dzieci z przedmieść Żytomierza. Żytomierz został oderwany od Polski po drugim rozbiorze (1793 r.), pozostał jednak silnym ośrodkiem kultury polskiej. Szkoły średnie w Żytomierzu, do rozbiorów podległe Szkole Głównej Koronnej – dawnej Akademii Krakowskiej, od 1797r. zostały podporządkowane Ministerstwu Skarbu. Gdy kuratorem okręgu został książę Adam Czartoryski, cały obszar do którego należał Żytomierz, objęty został siecią szkół średnich, które wychowywały uczniów w polskim duchu narodowym. Od 1853 r w Żytomierzu wraz z rodziną mieszkał i pracował Józef Ignacy Kraszewski, który był kuratorem szkół polskich oraz uczył w słynnym Kolegium Jezuickim, założonym w 1763 r. (kolegium mieściło się przy ul. Czerniachowskiego).
[5]„Niwa” – dwutygodnik naukowy, literacki i artystyczny poruszający tematykę społeczno-kulturalną. Pismo wydawane w Warszawie w latach 1872-1905 (od . 1895 r. jako tygodnik , a od 1898 r. pn. „Niwa Polska”, propagowało przejściowo idee pracy pozytywistyczne (m.in. zamieszczała swoje teksty Eliza Orzeszkowa – „Listy o literaturze”, , Bolesław Prus – cykle felietonów pt.: „Z ustronia” – 1874 r., „Sprawy bieżące” od 1874 r., Henryk Sienkiewicz, Julian Ochorowicz), zaś po objęciu funkcji redaktora naczelnego przez Mścisława Godlewskiego (1898 r.) profil ideowy pisma zmienił się na konserwatywny; http://pl.wikipedia.org/wiki/Niwa_(czasopismo)
[6] Józef Bohdan Zaleski – ur.1802 r. w Bohatyrce (d.Janiszówka), gubernia kijowska, zm.1886 r. w Villepreux, (obecnie miejscowość w regionie Île-de-France, w departamencie Yvelines). Pochowany został na Cmentarzu Montmartre w Paryżu.Polski poeta okresu romantyzmu. Wraz z Antonim Malczewskim i Sewerynem Goszczyńskim zaliczany jest do “szkoły ukraińskiej” polskiego romantyzmu. Jego wiersze były pisane rzadko spotykanym w poezji polskiej tzw. sylabotonikiem melicznym, charakteryzującym się bardzo regularnym uporządkowaniem sylab akcentowanych i niezwykłą melodyką wiersza. Z tego powodu wiele jego utworów stało się bardzo popularnymii uzyskało oprawę muzyczną, również ze strony wybitnych ówczesnych kompozytorów, m.in.,Fr. Chopina;
[8]powiat taraszczański (ujezd) – d. powiat w guberni kijowskiej (istniał do1918 r.), utworzony w 1800 r. z powiatów piatyhorskiego i lipowieckiego, którego stolicą była Taraszcza; http://dir.icm.edu.pl/pl/Slownik_geograficzny/Tom_XII/160(str. 160 – 163)
[9]prystaw – funkcja policyjna w carskiej Rosji (od 1837 r. do rewolucji w 1917r.), komendant albo komisarz posterunku policji w danej miejscowości;
[10]Stanisława Ułaszyn prowadziła w mieszkaniu Pasenkiewiczów w Kijowie nielegalne nauczanie (szkołę) polskich dzieci;
[12]nie udało mi się „zidentyfikować” , o którego Bratkowskiego chodzi. Bratkowscy był to liczny ród szlachecki na Podolu, a także, m.in., w sieradzkiem i ziemi łowickiej;
Krajowa Federacja Hodowców Drobiu i Producentów Jaj wystąpiła do ministra rolnictwa w sprawie planowanych przez Komisję Europejską działań mających ograniczyć ryzyko rozprzestrzeniania grypy ptaków w Polsce poprzez radykalne ograniczenie produkcji drobiu w naszym kraju. Trudno zrozumieć, dlaczego restrykcje miałyby objąć także najnowocześniejsze zakłady przetwórstwa. Czy Polska ma stać się kozłem ofiarnym unijnych regulacji i polityki epizootycznej, mimo że krajowi producenci należą do liderów pod względem jakości i bezpieczeństwa produkcji w Europie?
– Planowane działania, polegające na objęciu całych regionów rygorami strefy zagrożonej, bez względu na realną sytuację epizootyczną w poszczególnych gospodarstwach, są nieproporcjonalne, niesprawiedliwe i ekonomicznie destrukcyjne. Ograniczenia mają bowiem dotknąć również producentów, którzy od lat wdrażają najwyższe standardy bioasekuracji, posiadają zintegrowany i w pełni kontrolowany łańcuch produkcji oraz nie mieli ognisk HPAI na swoich fermach. Ograniczenia te zagrażają ciągłości łańcucha produkcyjnego – ptaki na odchowalniach nie będą mogły trafić na fermy towarowe, co może prowadzić do dramatycznych dylematów dotyczących ich dalszego losu. Czy mamy zagazowywać zdrowe zwierzęta? – pyta Federacja.
Branża oczekuje jasnej i racjonalnej odpowiedzi. Dodatkowo, zapowiadane zakazy eksportu – zarówno jaj konsumpcyjnych, jak i przetworów jajecznych (w tym proszków i płynów) – mają zostać wdrożone w momencie rosnącego zapotrzebowania na produkty jajeczne, zarówno w Polsce, jak i na rynkach międzynarodowych. Trudno zrozumieć, dlaczego restrykcje miałyby objąć także najnowocześniejsze zakłady przetwórstwa, takie jak największa przetwórnia jaj w Polsce, zlokalizowana w Wielkopolsce, która właśnie rozpoczęła realizację strategicznych kontraktów eksportowych do USA – kluczowego sojusznika Polski.
To osłabi pozycje polskiego drobiarstwa
Jak dalej tłumaczy nasza Federacja: Takie działania, jeśli zostaną wdrożone, mogą nie tylko zniszczyć dorobek całej branży, ale również podważyć zaufanie partnerów handlowych i osłabić pozycję naszego kraju na rynkach międzynarodowych. W sytuacji globalnych napięć handlowych i silnej merkantylizacji polityki międzynarodowej nie możemy sobie pozwolić na utratę strategicznych przewag konkurencyjnych.
Budzi również poważne wątpliwości termin wprowadzenia omawianych obostrzeń – tuż przed tradycyjnym, wiosennym szczytem sprzedaży, w momencie nasilonych turbulencji podażowych i trwających negocjacji handlowych z Ukrainą oraz państwami Mercosur.
Czy Polska ma stać się kozłem ofiarnym unijnych regulacji i polityki epizootycznej, mimo że krajowi producenci należą do liderów pod względem jakości i bezpieczeństwa produkcji w Europie? – pytają drobiarze.
Sytuacja zawsze poprawia się wiosną
– Podkreślamy również, że coroczna analiza przebiegu sezonu HPAI wskazuje na wyraźną poprawę sytuacji epizootycznej wiosną, a liczba ognisk w kwietniu i maju ulega znaczącemu ograniczeniu. Dlatego tym bardziej niezrozumiałe i nieakceptowalne są plany wprowadzenia wielomiesięcznych stref ograniczeń właśnie teraz – bez gwarancji, że nie zostaną one przedłużone w nieskończoność. W związku z powyższym apelujemy również o utrzymanie wszelkich ewentualnych obostrzeń wyłącznie na obszarach, które zostały jednoznacznie wskazane jako zagrożone w toku nadzoru epizootycznego, tj. w obrębie powiatów: szamotulskiego, nowotomyskiego, wolsztyńskiego, grodziskiego, rawickiego, bolesławieckiego, śremskiego, konińskiego, jaworskiego, poddębickiego i żagańskiego. To właśnie na tych terenach potwierdzono ryzyko lub ogniska choroby, co czyni zasadnym wprowadzenie ograniczeń. Tymczasem planowane rozszerzenie stref na całe województwa – bez analizy ryzyka oraz bez związku z faktyczną sytuacją epizootyczną – należy uznać za działanie nadmiarowe, nieuzasadnione i niezwykle kosztowne gospodarczo – czytamy w komunikacie Federacji.
To będzie paraliż polskiej branży drobiarskiej
Wprowadzanie restrykcji dla zdrowych, nadzorowanych i doskonale zabezpieczonych ferm może w praktyce oznaczać masowe uśmiercanie zdrowych zwierząt oraz paraliż eksportu i przetwórstwa w newralgicznym momencie dla całej gospodarki rolno-spożywczej. Apelujemy o racjonalność, proporcjonalność i dialog oparty na danych – nie o zbiorowe karanie całej branży.
Wobec powyższego Federacja apeluje:
– o podjęcie zdecydowanych działań dyplomatycznych w ramach Komisji Europejskiej oraz Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa,
– zakwestionowanie skali i zakresu planowanych ograniczeń,
– ochronę krajowych interesów gospodarczych, zwłaszcza producentów, którzy spełniają najwyższe normy bioasekuracji,
– pilną analizę wpływu planowanych regulacji na eksport i bezpieczeństwo żywnościowe kraju,
– wystąpienie do Komisji Europejskiej z wnioskiem o wyłączenia lub derogacje dla zakładów o zamkniętym cyklu produkcyjnym lub bez historii ognisk HPAI.
Polski sektor drobiarski to jeden z filarów bezpieczeństwa żywnościowego Unii Europejskiej i fundament eksportu polskich produktów rolnych. Wprowadzenie niezróżnicowanych i nieelastycznych przepisów godzi w tę pozycję, narażając kraj na ogromne straty gospodarcze i reputacyjne.
Stanisław Michalkiewicz / fot. YT / Grzegorz Braun
Stanisław Michalkiewicz na konwencji wyborczej Grzegorza Brauna zwrócił uwagę na inną metodę działania rewolucji komunistycznej, która od dziesięcioleci skutecznie przenika społeczeństwa Zachodu. Dał też jako przykład Węgry, które mimo mniejszych sił, mogą – w przeciwieństwie do rządu warszawskiego – prowadzić własną, narodową politykę.
– Widmo krąży po Europie. Widmo komunizmu – zaczął Stanisław Michalkiewicz, cytując „Manifest komunistyczny” Karola Marksa i Fryderyka Engelsa.
– Teraz trochę wolniej krąży dlatego, że zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych doprowadziło do powstrzymania rewolucji komunistycznej, która się przewalała przez Amerykę Północną i przewala się przez Europę. Jednej kadencji Donalda Trumpa nie wystarczy, żeby nie tylko powstrzymać rewolucję komunistyczną, ale wykorzenić ją stamtąd. A w rezultacie również u wszystkich wasali Stanów Zjednoczonych, a my do tych wasali należymy – kontynuował Stanisław Michalkiewicz.
Następnie zwrócił uwagę, że „nam się wydaje, że rewolucja komunistyczna już się skończyła”.
– Dlatego nam się tak wydaje czasami, że my znamy tylko jedną strategię rewolucji komunistycznej, mianowicie strategię bolszewicką. Ale to nie jest jedyna strategia – bo strategia bolszewicka składała się z takich trzech elementów: Gwałtownej zmiany stosunków własnościowych, masowego terroru i masowego duraczenia – przyniosła rezultaty przerażające. I między innymi dlatego, że przyniosła rezultaty przerażające, pod koniec lat 60-tych promotorzy rewolucji komunistycznej odstąpili od tej strategii na rzecz strategii pozornie łagodniejszej, ale znacznie groźniejszej. W tej strategii nowej na pierwszy plan wysuwa się masowe duraczenie miliardów ludzi, które się dokonuje przy pomocy piekielnej triady: Państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego – mówił Michalkiewicz.
– No i widzimy, jedno z pierwszych posunięć prezydenta Donalda Trumpa: Rozbija państwowy monopol edukacyjny. Bo proszę państwa, jak pisał Czesław Miłosz, „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie”, a cóż dopiero wariat, który ma władzę! – podkreślił publicysta „Najwyższego Czasu!”.
Następnie zapytał, czy „jest możliwość, żeby się temu nie poddać”?
– Jeden z polityków polskich, którego to nazwiska wymieniał nie będę, mówił, że „co istnieje, to znaczy, że jest możliwe”. I chciałbym zwrócić uwagę Państwa na kraj, który tradycyjnie był z Polską zaprzyjaźniony. On teraz jest trzy razy mniejszy od Polski. Ale mimo to, że jest trzy razy mniejszy od Polski i jest członkiem i Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego, prowadzi własną politykę, której Polska prowadzić nie może – podkreślił Michalkiewicz.
– Jeżeli Węgry prowadzą politykę zgodną ze swoimi interesami narodowymi, a Polska jej prowadzić nie może, no to musimy postawić sobie pytanie, dlaczego tak jest? – zapytał.
– Nie dlatego, że są jakieś obiektywne, niemożliwe do przełamania uwarunkowania, bo przykład Węgier pokazuje, że można. Że to jest możliwe, bo istnieje. Widocznie nasi umiłowani przywódcy albo nie chcą, albo nie umieją, albo mają zakazane uprawianie polskiej polityki – kontynuował Stanisław Michalkiewicz i podkreślił, że „wiele wskazuje na to, że mają zakazane”.
– Może nie jest odpowiednim momentem powoływanie się na klasyka demokracji, Józefa Stalina, ale klasyk demokracji Józef Stalin oczywiście mówił różne rzeczy, ale miał ciekawe spostrzeżenia. Między innymi, że kadry decydują o wszystkim. O wszystkim. No to skoro o wszystkim decydują, to być może o tym, czy można uprawiać politykę samodzielną, czy nie można. No i skąd takie kadry wziąć? – zapytał Michalkiewicz.
– Jak się przekonać, że to są kadry właściwe? Musimy korzystać z kadr, które się sprawdziły. A tak się szczęśliwie składa, że Grzegorz Braun się sprawdził – ocenił Stanisław Michalkiewicz.
Kandydat Konfederacji na prezydenta Sławomir Mentzen ostro skrytykował Rafała Trzaskowskiego i jego tzw. debatę w TVP. Stwierdził, że niepoważne jest „zapraszanie” na debatę półtorej godziny przed planowanym wydarzeniem oraz ocenił, że są to „standardy białoruskie”.
Wieczorem Sławomir Mentzen ostro skomentował „zaproszenie” na tzw. debatę TVP ze strony Rafała Trzaskowskiego skierowane do innych kandydatów.
„Wy jesteście poważni? O 18:20 zaprasza Pan na debatę o 20? Mam się tam teleportować?” – zapytał kandydat Konfederacji na prezydenta Sławomir Mentzen.
W kolejnym wpisie ocenił, że „to są standardy białoruskie”.
„Trzaskowski zaprosił kandydatów na debatę organizowaną przez TVP na godzinę 20:00 o 18:20. I robią to ludzie, którzy najwięcej krzyczą o demokracji i praworządności. Pokazują w ten sposób, gdzie mają uczciwe wybory i wyborców” – napisał na X Sławomir Mentzen.
„To są białoruskie standardy!” – powtórzył potem na X Sławomir Mentzen, załączając krótkie nagranie wideo.
– Poważny kandydat musi poważnie traktować swoich wyborców. Dlatego jestem w Krośnie. Tam, gdzie się umówiłem z moimi wyborcami. Nie będę brał udziału w tym cyrku organizowanym teraz w Końskich – stwierdził Sławomir Mentzen.
– Rafał Trzaskowski o 18.20 zaprosił kandydatów na debatę do TVP, która miała się odbyć o godz. 20. To jest skandal, to są standardy białoruskie – ocenił kandydat Konfederacji na prezydenta.
– To jest robienie z wyborców idiotów i to jest wypaczanie demokracji. I nie zamierzam brać w tym udziału – przekonywał.
Podczas I tzw. debaty w wykonaniu mediów propisowskich Joanna Senyszyn wywołała spore emocje. Zacytowała m.in. papieża-Polaka Jana Pawła II w kontekście budowy elektrowni jądrowych.
Z kolei przed tzw. II debatą, w wykonaniu największych telewizji doszło do przepychanek z pracownikami Republiki, którzy próbowali wedrzeć się na wydarzenie. Sama tzw. debata miała solidne opóźnienie.
Kurde, obiecałem sobie, że się do tej bieżączki nawalanki politycznej nie dam wciągnąć. Ale tu szlag mnie trafił i nie dało się zmilczeć. Już nawet sobie napisałem, ba nagrałem tekścik o ginącym Zielonym Ładzie, a tu nie da się na bieżąco nie zareagować. Mówię o tzw. debacie prezydenckiej.
Tak zwanej, bo mieliśmy do czynienia z jakąś cudaczną formą, którą akceptować może już tylko jakieś totalnie odjechane towarzystwo, albo ci, co z tego żyją. Czyli politycy rządzący i wiodące media. Wiodące na postronku naród, który w jednej grupie lubi taki proceder, bo dzięki niemu wie, gdzie ma iść, w drugiej zaś grupie iść nie chce, ale jest przytroczony do tej samej smyczy, bo taka była wola tych pierwszych, a takie są – nieomylne – wyroki demokracji, która się policzyła. Formuła tego spotkania to falowanie sztabu wyborczego Rafała Trzaskowskiego. Jego to bowiem główny konkurent – Nawrocki – zwymyślał od tchórzy, że do debaty 1 na 1 boi się stanąć. Miał się powtórzyć syndrom z Końskich z poprzednich wyborów, gdy Trzaskowski do Końskich nie przyjechał i Duda miał solówkę do pustej trybunki. Trzaskowscy się obawiali, że Nawrocki powtórzy numer i skończy się tak samo. Bez argumentów ze strony liberalnej, za to z przeświadczeniem publicznym, że ktoś tu się boi debaty.
Korowody przed debatą
Trzaski więc – po mistrzowsku, bo to formacja zaprawiona w tym boju – odwrócili kota Kaczyńskiego ogonem. To oni, uprzedzając ewentualny ruch Nawrockiego – wyzwali kandydata PiS-u na solówkę, też w Końskich. W gronie trzech telewizji, określanych jako mainstreamowe. W dodatku od propozycji do wykonania było tylko dwa dni czasu na przygotowanie się Nawrockiego. Czyli debata miała się odbyć nagle, na żądanie jednego ze sztabów, w okrojonym gronie kandydatów i mediów. Czaaad… Zaczęły się targi, gdy Nawrocki mówił, że bez prawicowych telewizji to humbug, Trzaski się śmiały, że to jednak kolo tchórzy.
Nawrocki sprawę swego udziału najpierw uzależniał od obecności „swoich” telewizji, ale sprawę w końcu poddał. Bo wtrącił się showman Hołownia, że też chce, a tu nie ma zaproszenia. Zaczęły się drugiego typu targi, Nawrocki się zgodził, że może jednak wszyscy chętni i zarejestrowani tak, a jego telewizje to dostaną tylko sygnał, bez prawa uczestnictwa w debacie jako strona zadająca pytania. Decyzja o debacie ewentualnych uczestników zastała na jakieś dwie godziny przed eventem, co było skandalem do kwadratu. Wielu nie zdążyło dojechać, wielu nie chciało, w ramach protestu, bo w przeciwieństwie do uczestników głównych mieli do dyspozycji dwie godziny czasu na przygotowanie się, łącznie z dojazdem. I tak się ta debata zaczęła, że spóźnieni zjeżdżali się tak długo, iż całość zaczęła się z 45-minutowym opóźnieniem. Po szarpaninie na bramce nie wpuszczono wrażych telewizji, co ostatecznie pokazało po co ta cała hucpa. Tyle o technikaliach, skandalicznych zresztą. Nie chcę nawet deliberować kto co chciał tym wszystkim ugrać i co komu wyszło z tych planów. Zobaczmy jak poszła cała debata.
Sama debata
Choć nie było na tym spotkaniu ważnych tuzów – Braun, Mentzen – to odniosłem jedno wrażenie, które jest pewnie udziałem wielu moich Rodaków. Ja mam coś takiego, że jak są np. mistrzostwa świata to staram się w pierwszej turze pierwszych meczów obejrzeć wszystkie drużyny. Mam wtedy pewność, że na bank oglądałem przyszłego mistrza, na razie ukrytego, bo jeszcze przed finałem. I teraz miałem takie samo wrażenie, jednak mnie zasmucające. To z tego grona wyjdzie prezydent Polski? To jest z nami aż tak źle? To przecież był koszmar poziomu, merytoryki, nawet PR-owskich zagrywek. Dno dna, i taką mądrością ma być rządzona Najjaśniejsza? Coraz bardziej potwierdza się główna teza z mojej książki „Elity”, że to wszystko jest tylko spektaklem. Gdyby taki poziom Polski, jaki zobaczyliśmy, był sumą awangardy (sic!) polskiej polityki, to byśmy już dawno byli rozebrani, zaś w gniazdkach nie byłoby prądu od Okrągłego Stołu. Polską musi rządzić ktoś inny, mądrzejszy, wcale nie moralny i „nasz”, bo jeśli to co zobaczyliśmy to maksimum zdolności Polaków do rządzenia, to trzeba chyba z Najjaśniejszej wyjść i zgasić światło nad nieudanym projektem. Albo zmienić tzw. elity, ale o tym będzie dalej.
Siadając do tego tekstu chciałem się wysilić na krótki opis postaw każdego z debatujących, ale uznałem to za trud zbyteczny. Będzie więc ogólnie – po całości. Po pierwsze – zbiegiem absencyjnego wypadku przy pracy – zabrakło tak naprawdę reprezentantów antysystemowych. Aż tak bardzo zabrakło, że to członkowie lewicy i partii 2050 z braku laku ogłosili się depozytariuszami antysystemowości walczącej. Bez wstydu wyznając swoje kredo anty, choć pospołu tworzą przecież koalicję rządzącą. Trzeba więc byłoby walnąć się we własny łeb, by pokazać, jak bardzo jesteśmy przeciw. Ale w czasach post-polityki można wykręcać takie wolty bez końca. Ale pod jednym warunkiem – tylko jak się apeluje do własnego elektoratu, bo wtedy nie liczą się postulaty, a właściwie liczy się tylko jeden – dogiąć plemię znienawidzone. I jak się go, nawet słownie tylko, dowiedzie, to suweren twardy nie będzie się gniewał, że w sumie narzeka się na błędy przez samych siebie sprokurowane. Ale wybory na prezydenta z zasady wygrywa ten, kto przyciągnie niezdecydowanych. Swoim więc można nawijać bezkarnie makaron na brudne uszy, ale pytanie czy elektorat niezdecydowany ma pamięć złotej rybki? To chyba decydująca kwestia w tych wyborach i to, że np. taki Trzaskowski ma poglądy zmienne jak w kalejdoskopie potrząsanym badaniami, to chyba decyzja oparta na jakichś badaniach, że taki numer przejdzie. A skoro mamy niezdecydowanych niepamiętliwych, to marne nasze losy…
W sumie to wszyscy byli umoczeni w systemie, oprócz Stanowskiego i tego gościa, co to wyskoczył jak Filip z konopii, bo polskie wybory na prezydenta prokurują takie meteoryty. A więc większość była albo z byłej rządzącej władzy, albo z obecnej i narzekała – w sumie jeden na drugiego. Była to więc debata stróżów, którzy dostali do sprzątania podwórko, sami sobie wyznaczyli za tę usługę zapłatę, zaś dyskusja była o tym, że na podwórku brudno. Byli stróże wskazywali, że syf przez obecnych rządzących, bo nabałaganili jak było czysto – obecni przekonywali, że mamy Wersal, a jak gdzie syf, to przez tego poprzedniego nie-zamiatacza. I tak, mili Państwo, jak widać, można latami. Tylko my latami stoimy na tym coraz brudniejszym podwórku, w naprzemiennym rytmie raz to hałaśliwych kłótni kto winien za ten syf i długimi okresami ewidentnego obijania się stróża wybranego na zebraniu lokatorskim III RP. I teraz było tak samo, z czego wynika, że… żadnego porządku nie będzie. Będzie za to większy syf, bo stróże są ochotni do kłótni jak powinno się sprzątać, bardziej niż do złapania za miotłę i ścierkę.
Nieliczni antysystemowcy
Ciekawią obecni nielicznie anty-systemowcy. Ci nawet tego antysystemu nie dowieźli. Filip z konopi o zapomnianej od razu tożsamości spozycjonował się na jakąś hybrydę. Wyraźnie ustawiony przez Hołownię jako ruska onuca ział z jednej strony antykapitalistycznym pacyfizmem, z drugiej deklarował się jako przedsiębiorca. Nie przebił się z jakimś pomysłem na Polskę, raczej był sarkastyczny z pozycji nieobjawionych. A miał szansę z zaskoczenia dowalić wszystkim. Zawsze tak to jest w Polsce, że jak się od wielkiego dzwonu ktoś przerwie przez blokadę do systemu, a ten pozwoli mu przemówić, to jest to jakiś bełkot, z ust takim ciecze szaleństwem. Przyznam, że gdybym był systemem, to takich proroków bym dopuszczał do głosu, by wahający się zobaczyli, że nie ma się co tu wahać – trzeba wybierać któreś z plemion, bo reszta to właśnie widoczni wariaci. Może to nie ja wpadłem na ten pomysł i jest on realizowany od dawna…
Stanowski, kurcze, nie miałem pisać po nazwiskach, sporo zawiódł. To po to ta cała heca? Ja wiem, że to ma być hucpa i szydera, ale można było walnąć po zasadach, a nie po spersonalizowanej scenie politycznej, akurat obecnej w wątpliwej reprezentacji. No bo tylko w tedy jego ruch miałby jakiś sens. Robię akcję, wchodzę do kampanii, żeby skompromitować system, a tylko czepiam się przyczynkarskich spraw i grzeszków rywali. W sumie wyszło słabo, a można było pojechać. Tak czy siak – nikt tam się na poważnie za Polskę nie wziął, a więc pozostały nawalanki plemienne, czyli… nuda.
Mizeria głównego ścieku
Dwaj rywale plemion głównych naparzali się tak, jakby reszty nie było, ale tak ich ustawiły sztaby. Nie odpowiadali na pytania tylko recytowali formułki nie na temat, zadawali je tylko sobie nawzajem. Znowu mieliśmy spektakl wojny polsko-polskiej, nudny jako się rzekło i przewidywalny. Ale to jeszcze nic – skoro to jest spór, powiedzmy, że dwóch wizji kierunku rozwoju Polski, to biada nam. Trzaskowski odwracał cały czas kota ogonem, przypisując sobie, a nie PiS-owi, aktywność i sprawczość w dziedzinach, które w wielu przypadkach zapoczątkował Kaczyński, ale – jako się rzekło – nikt już na to nie zwraca uwagi, najgorzej, że prawdopodobnie i wahający się. Nawrocki walił Trzaska po kulasach, ale ten ostatni wiedział, gdzie pójdą ciosy i albo był na to przygotowany, albo – częściej – schodził z linii ciosu w rejony ringu, które miał z góry opatrzone. Boże, ale tak wyglądają te debaty – nic z nich nie wynika. Nic oprócz jednego. Stanu naszego państwa.
Tak, nad nami huczą wojny i cła, tasują się karty świata. A my o czym? O chorągiewkach LGBT, funduszu kościelnym, podwójnej osobowości kandydatów czy o tym kto zna nazwiska prezydentów krajów nadbałtyckich. A sytuacja jest inna. Tak, siedzimy w piwnicy i – niektórzy, bo większość baluje – zastanawiamy się kto i jakie wieści co z nami do tej piwnicy przyniesie. Dochodzą jakieś odgłosy z góry, ich interpretacje w piwnicznym gronie są wysoce stronnicze, raczej polegające na nadziei, że nic się specjalnego w końcu nie stanie i może jakoś to będzie. Ale nikt, nikt, nie zająknie się na temat kluczowy – a skądże to znaleźliśmy się w tej piwnicy zdarzeń? Przecież do tej pory mówione nam było, że jesteśmy w salonach, że nikt do nas tu na dół nie schodzi z wieściami o tym, co z nami będzie, że ta ciemnica to w sumie salony tuż przed rozbłyskiem fajerwerków naszego współdecydowania. Tak było nam mówione, a tu się okazuje, że to piwnica jednak. I nikt nie pyta o to, jak to się stało, że tu jesteśmy.
W piwnicznej izbie
A tu nie chodzi tylko o płakanie nad rozlanym mlekiem, co się wykłada – no tak, piwnica, ale co teraz? Lepiej się zastanowić co w tej piwnicy mamy zrobić, niż zaraz tam się rozliczać. I takiej postawy od nas chce POPiS, bo to zwalnia ich ze, zbiorowej przecież, odpowiedzialności.
A tu trzeba się dowiedzieć dlaczegośmy wylądowali w tej piwnicy – bo tu nie chodzi nawet o karę (o tym, później) – tylko, że jak nie będziemy znali przyczyn naszego upadku, to nigdy z tej piwnicy nie wyjdziemy. Nigdy – cała wierchuszka naprzemienna III RP będzie nam mówiła, że albo nic się nie dzieje, albo, że to tamci zawinili, albo, że trzeba się pogodzić, bo to, panie, determinizm dziejów, kudy nam tam do tak wielkich obrotów mocarstw.
I mamy teraz okazję – wybory, a więc jest procedura, już nie mówię, że dialogu, ale szansy na różne diagnozy. A tu nic. Przejeżdżający czołg wojny rosyjsko-ukraińskiej wyrzucił spod gąsienic kamień, który stłukł okno w naszej piwniczce. Nagły snop światła najpierw nas oślepił, ale już można było się jednak zacząć orientować, że to jednak piwnica, gdzie siedzimy, nie zaś sprawcze salony. Ale jak już wyszło, że to jednak piwniczka, to by ukryć ten smutny i jednocześnie nagły fakt, zaczęliśmy wyrzucać przez okienko zapasy dla walczącej Ukrainy. I pozostaliśmy przy tej czynności do tej pory, dopraszając dodatkowo do naszej kanciapy parę milionów kolegów ze Wschodu. Na nic więcej nie było nas stać. Nie materialnie, ale intelektualnie a raczej – wolitywnie. Ot, parę ustaw się zrobiło „w temacie”, co w ustroju parlamentarno-gabinetowym oznacza, że parlament zrobił przecież swoje, zaś rząd, w epoce nierozliczania już nawet nie z obietnic, ale dowiezienia podstawowej funkcji państwa, jaką jest bezpieczeństwo, może zrobić konferencję państwową na tle jakichś betonowych koziołków i pójść na winko.
I o tej naszej sytuacji, mili Państwo, nic na debacie. Nic o państwie, wszystko co się da (złego) o przeciwniku politycznym. I to – uwaga – przy takiej agresji jednocześnie w narracyjnych oparach nawoływania do zgody i zasypywania podziałów. Wyszło fatalnie, może w innej debacie, pełnej frekwencyjnie, przy obecności jakichś ogarniętych anty-systemowców (przepraszam za oksymoron, ale pomarzyć nie można?) będzie trochę jednak o pryncypiach. Ale efekt, a właściwie wniosek, powinien być chyba tylko jeden. Z tą elitą nie wyjdziemy z tego zakrętu, chyba, że ktoś z zewnątrz będzie trzymał kierownicę. A jeśli tak, to pojedziemy z tego wirażu tam, gdzie będzie chciała ręka trzymająca kierownicę. Tak, jak ogłosiłem swoją książkę, to dostałem wiele wyrzutów, że to, o czym pisze, to żadna elita tylko potomkowie aktywistów przywiezionych na radzieckich czołgach. Nie, kochani – to nasze elity. To, że nam wybili elity prawdziwe to fakt, to, że się wielu na te elity samomianowało, to też prawda, ale przecież to wszystko za zgodą naszej bierności. W demokracji, nawet uwzględniając presję medialną i filtrowanie ordynacji wyborczej – mamy elity takie, jaki jest nasz naród. I mogliśmy je właśnie obejrzeć w całej rozciągłości swej miernoty.
Muszę chyba wrócić do lektur piśmiennictwa przedrozbiorowego. Albo mam empatię, albo już tam czytałem coś podobnego, co teraz piszę. Wielu Polaków wtedy, tak jak i teraz, patrzyło się na podobne sytuacje: bezwolność suwerena, sprzedajność rządzących, kłamliwe narracje mające usprawiedliwić rzeczy dotąd niesłychane, wreszcie – jakąś taką powszechną niemoc, że nic nie można zrobić, mimo leżących na stole rozsądku rozwiązań. Że znowu ma się odbyć to powtarzalne teatrum – niepodległość, kłótnie, rozpad, dezintegracja, refleksja, wojowanie piórem i mieczem, bardziej gotowość na korzystny obrót międzynarodowych spraw niż walka, w końcu święto odzyskania Najjaśniejszej. Rotacyjnej.
Końskie przemówienie
Gdyby dane mi było stanąć w tych feralnych Końskich nie atakowałbym przeciwników. To naród widzi codziennie. Nie mówiłby też o Polsce, bo nią sobie wycierają gęby najgorsi z rządzących. Zwróciłbym się do Polaków z czymś takim:
Widzieliście właśnie państwo ten powtarzalny spektakl. Tę wojnę polsko-polską. Ona jest jak amerykański wrestling – na ringu walczą dwaj siłacze, ale to walka wyreżyserowana. Chodzi o to byście myśleli, że to spór o to jak dogodzić Polsce i obywatelom. Nie, to walka o to, kto się dobierze do kasy za bilety na to widowisko, za które płacicie. Z jałowości tego sporu nie wynika nic innego niż stan obecny.
Usłyszeliście dziś państwo stek pustych obietnic, jakby to prezydent miał być jednoosobowym rządem, superpremierem, który zarządza wszystkimi ministrami. To właśnie kolejna ściema tych zapasów – powiem wam co może prezydent naprawdę. Konstytucja jest słaba i do poprawki, to nie ulega wątpliwości, ale zawiera w sobie jedną ciekawą rzecz – pozycję prezydenta. Ta ze swej istoty najlepiej funkcjonuje jeśli prezydent jest spoza tej nawalanki. Bo jak zagłosujecie państwo na prezydenta z obozu rządzącego, to wtedy mamy swoisty „układ zamknięty”, nie ma już żadnych ustrojowych hamulców do autokracji. Jak wygra ktoś z obozu przeciwnego, to mamy chaos i kryzys, taki jak teraz, kiedy rząd, by uniknąć weta prezydenta, rządzi uchwałami sejmu i ekspertyzami wynajętych prawników.
Polska potrzebuje prezydenta spoza tej wojny, który te plemiona będzie mitygował, a ma do tego narzędzia, byleby nie były wykorzystywane dla partyjnych interesów. Da się to zrobić, bo to rzeczywista funkcja prezydenta, nie wymyślona przez autorów Konstytucji, ale tak się stało ze względu na zbieg plemienności polskiej polityki: prezydent ma być rozjemcą tego sporu, a widzieliście Państwo właśnie, że ten spór w optyce plemiennej do niczego nie prowadzi.
Myślicie sobie – dobrze gada ten gostek, ale po co mamy dawać mu głos skoro plemienny walec i tak to wyrówna? Otóż nie – akurat pierwsza tura wyborów prezydenckich jest jedynym momentem, gdzie nie musicie wybierać mniejszego, ale i plemiennego zła. Możecie zagłosować wcale nie wedle serca ale przekonujących argumentów. To w drugiej turze będziecie musieli kalkulować, ale wtedy proszę Was o jedno – zapamiętajcie sobie ten ucisk w szczękach. Bo jesteście elektoratem „zaciśniętych zębów”, który po raz kolejny będzie głosował za wyborem mniejszego zła. Nie musicie tego robić – możecie wybrać większe, wspólne dobro. I to wam proponuję – wyjście z tego amoku codziennej nawalanki, w którą wciąga was dzień po dniu plemienna polityka polska i basujące jej media.
I nie bójcie się zmarnowanego głosu. Bądźcie wolni w swym wyborze, zagłosujcie wedle tego co mówi wam intuicja zdrowego rozsądku, nie zaś pozorna kalkulacja. Mój głos się nie liczy – powiedziało 5 milionów wyborców. Bo tylu was jest – wyborców zaciśniętych zębów. Oddajcie na mnie głos i zobaczycie, że wszystko da się zmienić.
Zacznijcie od tego by nie wygrać w wojnie polsko-polskiej, tylko wygrać nad tą wojną. Mój wybór zapewni Wam i państwu polskiemu tak ważny pokój społeczny. Przed nami ważne wyzwania. Pamiętajcie, że oni będą zwracali nas przeciwko sobie, byśmy w tej wojence nie mieli siły ani czasu, by popatrzeć do góry, bo wtedy może zrozumiemy prawdziwe źródło naszej pogarszającej się sytuacji. To nie mój los jest w Waszych rękach, to Wasz los jest w Waszych rękach. Nie ma więc łatwiejszego sposobu, byśmy wyszli z tego zastoju. Trzeba mieć plan na uzdrowienie Polski. Trzeba zacząć od naprawy ustroju, nasza błędna instrukcja obsługi Polski jest głównym źródłem jej problemów. Mamy o wiele większy potencjał, ale z powodu wadliwej instrukcji obsługi państwa nie tylko go nie wykorzystujemy, ale psujemy wszystko. Aby zacząć to poprawiać trzeba zacząć od pierwszej strony tej instrukcji, a takim otwarciem, ku poprawie dalszych części jest prezydent spoza grona tych, którzy taką instrukcję tak spartolili, że wydaje nam się, że tylko oni się orientują jak ją poprawić. Nie – oni tylko dlatego są u władzy, że napisali tę instrukcję pod siebie. Jej istotą są główne grzechy III RP: naczelnikostwo partii, zabetonowany system wyborczy, brak kontroli władzy ze strony instytucji, pasożytowanie na zasobach publicznych, wreszcie serwilizm i podatność na sterowanie z zewnątrz. A przede wszystkim traktowanie państwa, łącznie z obywatelami, jako zdobyczy, o którą toczy się walka politycznych przebierańców.
W wielu krajach doszło do demaskacji tego systemu, która prowadzi do urealnienia ustroju, system polityczny zaczyna coraz bardziej odzwierciedlać aspiracje wyborców, nie zaś agendę lokalnych i globalistycznych elit, skrywających się za pozoracją plemiennej walki o wszystko, jaką stała się polityka. Można ją tak urządzić, że nie stanie się ona – jak w Polsce – polem do wyniszczającej wojny, która osłabia nasz potencjał rozwojowy. Może się stać polem do kompromisu w wypracowaniu dobra wspólnego. Wróćmy więc do źródeł i pierwszego artykułu, może jedynego, konstytucji, której chyba jedynym zapisem do pozostawienia jest to, że: Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Nie jakichś elit, partii, grup nacisku, zagranicznych mocodawców. Mój start jest wezwaniem do poprawy ustroju, by zarówno uruchomić potencjał Polski, ale także by spełnić tego podstawowy warunek – aby więcej Polaków było włączonych w rządzenie.
Kim są „zamordysta covidowy” i „wielki szpitalnik?
Co myśli Grzegorz Braun o obecnej sytuacji Polski i jakie ma pomysły na przyszłość naszego kraju? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdą Państwo w szczerym do bólu wywiadzie z kandydatem na Prezydenta RP Grzegorzem Braunem. „Macie do czynienia z łajdakami, którzy mają Was za idiotów” – mówi Braun
Zjazd rodziny królewskiej cesarza, w tym Wilhelma Pruskiego i jego żony Cecylii Meklemburskiej-Schwerin oraz ich szóstki dzieci, Ernesta Augusta III Hanowerskiego, księcia Brunszwiku, i jego żony Wiktorii Luizy Pruskiej oraz ich trójki dzieci, około 1920 r. (Zdjęcie: Keystone-France/Gamma-Rapho via Getty Images)
Polacy są podejrzliwi wobec niemieckich wpływów politycznych w Polsce, a niektórzy faktycznie uważają, że Niemcy pewnego dnia mogą ruszyć, by odzyskać terytorium, które utracili podczas II wojny światowej. Przynajmniej niektórzy tego się obawiają.
Naturalnie, kiedy w zachodniej Polsce muzeum zostaje zamknięte na czas remontu, a jego nazwa zostaje zmieniona i przemianowane na Muzeum Prus Górnych, to musi to wywołać oburzenie wśród niektórych Polaków.
Dr Paweł Warot, historyk i radny PiS sejmiku warmińsko-mazurskiego, udzielił wywiadu portalowi DoRzeczy.pl , ostro krytykując decyzję i stwierdzając, że „była ona prezentem dla Niemców”.
Muzeum, dawniej znane jako Muzeum Herdera w Morągu, zostało odnowione za pieniądze polskich podatników w ciągu trzech lat. Następnie zostało otwarte pod zmienioną nazwą Muzeum Prus Górnych.
Trudno zresztą oczekiwać czego innego od reżimu gauleitera Tuska i globalistycznej bandy całego obecnego reżimu. Najwyższy już czas na odejście od “amerykańskiego systemu demokracji” wprowadzonego przez Kaczyńskiego, w którym to “dwie ręce”(PiS & PO) tego samego hegemona zmieniają się u władzy dla zamydleniu oczu naiwnym obywatelom!
A co do zbrojeń: oczywiście TAK, tylko Wojska Polskiego, a nie unijnej Bundeswehry i nie w celu wojny z militarnym mocarstwem rosyjskim, ale IV rzeszą niemiecką! Nawet najwięksi wielbiciele “dozgonnej miłości polsko-germańskiej”, w niedalekiej przyszłości, doświadczą jej “zbawiennych” skutków. Tylko wtedy będzie już za późno!
Z Grzegorzem Braunem, kandydatem na Urząd Prezydenta RP, o początkach naszej historii, polskim rodowodzie i unikatowej drodze do wolności rozmawia red. Marek Skalski.
Marek Skalski: – Czym jest dla Ciebie historia?
Grzegorz Braun:– Rozmawiamy o sprawach dla mnie osobiście najbardziej pasjonujących. Każdy ma swoje drzwiczki, którymi wchodzi do polityki, do życia publicznego. Dla mnie tymi drzwiami jest historia.
–Ta pasja nas łączy.
– Wzrusza mnie i nieustannie zadziwia, jak bardzo historia ułatwia zrozumienie tego, w jakim świecie dzisiaj żyjemy, jakie reguły gry kwestionujemy i za jakimi się opowiadamy. Na przykładach w kontekście pierwszych wieków państwowości polskiej, kiedy państwo polskie wynurzało się z pomroku dziejów pisanych, rozmawialiśmy tak naprawdę o fundamentalnej zasadzie cywilizacyjnej, która jest zwornikiem konstrukcji prawno-ustrojowej wolności. Bo kiedy jest wolność? Wolność jest wtedy, kiedy można się jakoś prześlizgnąć. Bądźmy realistami, rzadko kiedy wolność może być realizowana po dyktatorsku. Towarzysz Stalin czy towarzysz Hitler, czy towarzysz Roosevelt na jakiś czas mają prawo decydowania o życiu i śmierci. Oni mają 100 proc. wolności. Dla innych zostaje 0 albo minus 5.
Natomiast my, zwykli ludzie, nieuzurpujący sobie pretensji do dyktatury ogólnogalaktycznej, rozumiemy, że wolność w rozsądnym zakresie, takim, w którym nie jest to samowola i nie jest to wolność realizowana kosztem innych – to jest jakieś prześlizgiwanie się między Scyllą a Charybdą; między różnymi interesami, naciskami, dopustami Bożymi i koniecznościami dziejowymi.
W życiu politycznym wolność jest sferą, która zostaje dla indywiduum, dla jednostki między potęgami reprezentującymi władzę polityczną. Wynalazek, o którym rozmawialiśmy w książce „1000 lat Polski…” , to jest rozdzielenie władzy (na przykładzie św. biskupa Stanisława i króla Bolesława). Jest to standard cywilizacyjny, który jest – uwaga – wynalazkiem jedynie chrześcijańskim, zachowanym tylko przez chrześcijaństwo katolickie, a nie zrewolucjonizowane, zmodernizowane, protestanckie, heretyckie, schizmatyckie, prawosławne. To jest standard równości wobec prawa i standard, który każe nam rozpoznawać w każdym naszym współobywatelu, Rodaku, innym poddanym – bliźniego.
Niektórzy myślą, że świat Ewangelii, zasady Ewangelii to są sprawy religijne, w domyśle prywatne, uznaniowe, nienależące do poważnej polityki i niemające zasadniczego wpływu na kształt prawno-ustrojowy naszego życia, te ramy, w których się poruszamy pod groźbą jakiejś sankcji. Warto zatem zwrócić uwagę na ewangeliczne objaśnienie, wprowadzenie kategorii bliźniego jako każdego, co się dokonuje w Ewangelii, kiedy Zbawiciel opowiada przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 25–37). Komu ją opowiada? Tym, którzy zapytali: „A kto jest moim bliźnim?” – tak podchwytliwie zapytali faryzeusze, talmudyści, proto-talmudyści. Zapytali, „kto jest moim bliźnim”, dlatego że dla nich bliźnim jest tylko współplemieniec, „nasz”.
–Członek narodu wybranego.
– Na sąsiednim wzgórzu, za rzeczką czy w następnej dolinie mogą mieszkać Samarytanie, których już nie traktujemy jako „naszych”; oni są podludźmi, bydlętami, zwierzętami.
–„Untermenschami”… Tę myśl rozwinął św. Paweł, który przeszedł do historii jako Apostoł Pogan. On podkreślał, zwłaszcza w Liście do Efezjan, że przesłanie Chrystusa kierowane jest nie tylko do narodu wybranego, lecz do wszystkich ludzi, którzy zechcą tę prawdę przyjąć. To była wielka rewolucja.
– Tak się rozbestwiliśmy, tak jest nam dobrze w tym świecie, w którym jest też oczywiście wiecznie niedoskonale, ale jednak aspirujemy do standardu równościowego nie w sensie, że każdy jest równy, bo każdy jest inny – jeden mały, drugi duży, jeden prosty, a drugi krzywy, bo krzywo się uśmiecha. To jest urok rzeczywistości świata stworzonego. Ale my tak przywykliśmy do standardu równości wobec prawa, że wydaje się nam, Polakom w Polsce czy szerzej Europejczykom na kontynencie europejskim, że to jest coś niejako przyrodzonego, rzeczywistość zastana.
Tymczasem to nie jest rzeczywistość zastana. To nie jest już oczywiste dla innych – dla Żydów, talmudystów czy holokaustystów. Quasi-religia holokaustu też narzuca podwójny standard: są sprawiedliwi i niesprawiedliwi. Właśnie tę zasadę równościową, tę kategorie bliźniego – którego rozpoznajemy w każdym i uznajemy, że każdemu się należy to samo od mafii państwowej, rządowej – heretyccy protestanci nadwątlili, a potem zlikwidowali, bo wyeliminowali władzę duchowną jako równorzędnego partnera władzy świeckiej. Tam się już nie można prześlizgnąć. Jeżeli król Henryk jest głową własnego Kościoła, to do kogo się odwołać wśród schizmatyków protestanckich? Podobnie wśród schizmatyków prawosławnych, jeżeli car mianuje biskupów, to jaki się tam znajdzie biskup Stanisław, który by mu podskoczył? Zdarzały się takie przypadki. Natychmiast śmiałkowie zostali skróceni o głowę i utrwalił się cezaropapizm. Myślę, że to jest dobre określenie. Nie używałem go do tej pory, teraz mi się nasuwa, właściwie to Pan Redaktor podpowiada, że moglibyśmy mówić o równoległej dwuinstancyjności naszej cywilizacji, że tylko nasza cywilizacja ma w ofercie tę dwuinstancyjność.
Jeżeli sekretarz czy premier, czy pan starosta, czy przedstawiciel drużyny Bolesławowej za bardzo mi doskwiera, zbytnio się panoszy, to mogę się odwołać do biskupa Stanisława i odwrotnie. Tam, gdzie biskup Stanisław uroił sobie, że wszystko może, zaraz zostanie urealniony i ściągnięty na ziemię, i okaże się, że jest prawo, którego i on musi przestrzegać. Wynalazkiem naszej cywilizacji są dwa kodeksy prawa. Jest prawo świeckie i prawo kanoniczne, duchowne. W świecie bez tej katolickiej zasady byłoby tak, że sankcja, która nas czeka w konfesjonale, pociąga za sobą również sankcję cywilnoprawną, np. dwie zdrowaśki i 1000 zł grzywny. Albo odmowa rozgrzeszenia i banicja, wykluczenie ze społeczności, żydowskie cherem, klątwa kahału rzucona na ewentualnego odszczepieńca. U protestantów są z kolei ludzie i podludzie. Pechowców nam nie trzeba, więc jeżeli komuś się źle wiedzie, to znaczy że jest gorszym człowiekiem.
–Przejdźmy do meritum. Panowanie Mieszka II, zwanego również Mieczysławem, zakończyło się fatalnie. Fatalnie dla niego osobiście, ponieważ zdradzieccy Czesi pozbawili go męskości. Według czeskiego kronikarza Kosmasa to był akt zemsty za to, co ojciec Mieszka II uczynił z Bolesławem Rudym, którego oślepił. Bolesław dożył swoich lat jako niewidomy na Wawelu w Krakowie. Czesi odpłacili się zgodnie ze starożytną zasadą talionu, znaną jeszcze z czasów Hammurabiego: „oko za oko, ząb za ząb”. Fatalnie skończyło się to również dla naszego kraju, gdyż pierwszy raz w historii mieliśmy do czynienia z koncentrycznym atakiem z dwóch stron – co niestety jeszcze się kilkakrotnie w naszej historii zdarzało – nasza polska kraina, nasza młoda ojczyzna tego za bardzo nie przetrzymała. Skończyło się jednoznacznie tzw. reakcją pogańską. Niektórzy upatrują w tym dowodu na to, że chrzest Mieszka I i jego otoczenia to był tylko cieniutki nalot, podczas gdy szerokie masy społeczne – jak mówią historycy obecnego pokolenia – odrzucały ewangelizację.
– Zgadzam się z tą telegraficznie zrelacjonowaną diagnozą Kosmasa. Uważam, że musiało coś być na rzeczy, skoro Bolesław Twardziel, czyli Chrobry, był tak twardy i zostawił po sobie tak mało życzliwą pamięć w otoczeniu – na scenie wewnętrznej i na scenie zewnętrznej – że kiedy już zabrakło bezpośredniej grozy odwetu ze strony samego Bolesława, to ujawniły się wszystkie niechęci i resentymenty. Najwyraźniej do końca życia uważano go za groźnego przeciwnika, ale kiedy tylko odszedł na tamten świat, to jego syn, jak wspominaliśmy – jednostka być może wręcz genialna, klasa choćby pod względem opanowania języków – nie dał rady utrzymać się na tronie.
–Zaraz na progu swojego panowania najechał Saksonię, czyli samo centrum Świętego Cesarstwa Rzymskiego – bo tam rządziła dynastia saksońska, saska – i spalił Magdeburg.
– Po to najechał, po to spalił, żeby pokazać swoją pozycję negocjacyjną i zaznaczyć, że pretenduje do pełnego, nieuszczuplonego dziedzictwa jako dyrektor regionalny franczyzy łacińskiej na Europę Środkowo-Wschodnią. Ale trafiła kosa na kamień. Sił nie stało. Rzucili się inni, którzy potraktowali śmierć Bolesława jako okno możliwości. Okazją do wspomnienia Mieszka II jest tysięczna rocznica koronacji w 1025 roku Bolesława i Mieszka. Obaj w tym samym roku otrzymali koronę; te koronacje szybko nastąpiły jedna po drugiej. Proszę zwrócić uwagę, że Mieszko, zresztą nawet i jego ojciec, i dziadek Mieszko I, to byli wybitni ludzie; oni się mogli ustawić mniej ryzykownie.
–Oczywiście.
– Ze swoimi zdolnościami administracyjnymi, zarządczymi, talentem politycznym, ze zdolnościami komunikacyjnymi, oni mogli ustawić się mniej ryzykownie, aspirując do jakiś posad na dworze cesarskim. Mogli być nadskakiwaczami, wyżywać się i w pełni realizować w walkach koterii dworskich. Myślę, że na tych polach ze swoim talentem mieliby niezłe osiągnięcia.
–Tę drogę wybrali książęta czescy jako wierni stronnicy cesarza.
– Okazało się, że wartością jest bycie u siebie, na swoim. Może na dworze cesarskim jest więcej książek w bibliotece, a przecież Mieszko i jego żona byli już wybitnie piśmienni. Już z ich czasów pochodzą słynne zabytki sztuki piśmienniczej, jeszcze nie drukarskiej. Może w tamtej Polsce było bardziej siermiężnie, zamki nie są jeszcze perłami sztuki i nie obfitują w nadzwyczajne kolekcje sztuki użytkowej i w ogóle jest ryzyko, bo gdy się jest liderem, to tam człowiek wystawia się na cios. Właśnie to przydarzyło się Mieszkowi. Chcę to zaakcentować, bo dzieje Polski to pokazują, że lepiej jest być u siebie i na swoim – to jest naturalny wybór ludzi wybitnych, utalentowanych, nie miernot – niż być setnym czy nawet nastym w kolejce do cesarskiego pierścienia czy cesarskiego tronu. To jest fantastyczna rzecz.
Niektórzy myślą, że wolność jest luksusem, że ona jest czymś, co jest fajne, ale wiadomo, że nie wszystkim się ona podoba. Niektórzy wolą rozmienić wolność na drobne i przehandlować za notabene też często iluzoryczne w praktyce bezpieczeństwo. Wolność rozumiana po katolicku, po łacińsku, jest nie tylko prawem, ale, uwaga, jest obowiązkiem. Człowiek został wyposażony w mózgownicę i dostał życie nie po to, żeby w każdej sprawie latać na posyłki. Oczywiście teologia katolicka podpowiada nam godziwość służby i odnajdywania swojego miejsca w hierarchii, ale na swoją miarę każdy jest wezwany do tego, żeby wolność realizować obowiązkowo, a nie tylko jako repertuar dodatkowy.
–Być może nasz Mieszko właśnie zbyt mocno to realizował, bo dla prezesa – używając współczesnego języka – wielkiej, europejskiej korporacji stał się po prostu zagrożeniem. On się nie zadowolił pozycją junior managera, do czego jego pozycja według prezesa może by go predestynowała (przecież młode państwo istniało bardzo krótko), ale postanowił temu prezesowi nabruździć. Dlatego prezes wraz z pozostałymi członkami zarządu albo innych ciał postanowił go zlikwidować.
– I ujawnili się malkontenci i konkurenci wewnętrzni.
–Jak Bezprym – syn węgierskiej księżniczki nieznanej z imienia. To jest bardzo tajemnicza sprawa, bo Bezprym de facto był pierworodnym synem Bolesława Twardziela. Czyli według naszych słowiańskich, rodowych, a także chrześcijańskich obyczajów tron powinien odziedziczyć najstarszy syn. Musiało wydarzyć się coś wyjątkowego, żeby tak nie było. A tu się tak właśnie wydarzyło.
– Ciekawe, bo przecież mamy ten schemat zakłócony przez Mieszka I, którzy wydziedzicza Bolesława, ale Bolesław się nie daje odsunąć…
Tekst jest fragmentem książki pt. „1000 lat Polski według Brauna. Tom 1” – rozmowy Marka Skalskiego z Grzegorzem Braunem. Lektura jest do nabycia w księgarni „Najwyższego Czasu!” pod adresem: sklep-niezalezna.pl. Można ją także zamówić telefonicznie (731 555 039) oraz mailowo: redakcja@nczas.com.pl. Książka będzie wysyłana w drugim tygodniu kwietniu.
Termin „Judeopolonia” wiąże się z próbą utworzenia na ziemiach zaboru rosyjskiego w czasie I wojny światowej politycznego tworu, podporządkowanego Niemcom, w ramach zamierzonego przez nich tworzenia Mitteleuropy. Stanowić on miał państwo satelickie Niemiec, które na stałe rozczłonkowałoby i odizolowało ludność polską zaboru rosyjskiego od Polaków w powiększonym zaborze niemieckim i austriackim oraz uniemożliwiłoby definitywnie odrodzenie się niepodległej Polski. Projekt takiego państwa buforowego (Pufferstaat) zgłosił władzom niemieckim powstały we wrześniu 1914 r. w Berlinie Niemiecki Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich (Deutsches Komitee zur Befreiung der Russischen Juden, zwany często Komitee zur Befreiung der Ostjuden). W skład tego państwa, leżącego między Bałtykiem a Morzem Czarnym, weszłoby około 6 milionów Żydów z ziem polskich i Rosji, którzy obok 1,8 miliona Niemców byliby najbardziej uprzywilejowaną warstwą ludności. Oprócz tego w Judeopolonii byłoby około 8 milionów Polaków, 5-6 milionów Ukraińców, 4 miliony Białorusinów oraz około 3,5 miliona Litwinów i Łotyszów -również pozbawionych własnej państwowości. Pierwotna forma tego projektu została przekreślona Aktem Listopadowym (5 XI 1916) powołującym Królestwo Polskie pod patronatem cesarzy Niemiec i Austro-Węgier. Jednak aż do czasu zakończenia wojny polsko-bolszewickiej (18 X 1920) trwały próby jego realizacji w odmiennych formach.
ODRODZENIE IZRAELA
Emancypacja Żydów, jaka nastąpiła w Europie w XIX wieku rozbudziła wśród nich nowe idee polityczne, pośród których jedną z najważniejszych był niewątpliwie syjonizm. Głosił on, iż Żydzi w diasporze są narodem jak inne, a nie tylko wspólnotą wyznaniową. Podobną tezę głosiły też i inne ugrupowania, ale syjoniści widzieli rozwiązanie tzw. kwestii żydowskiej poprzez utworzenie własnego państwa – „żydowskiej siedziby narodowej” w Palestynie. W tym celu zalecali masową emigrację do tej ziemi – aliję, ze wszystkich krajów diaspory. Uważali też, iż taka działalność zahamuje procesy asymilacyjne mniejszości żydowskiej w poszczególnych krajach.
Do prekursorów syjonizmu należał niezaprzeczalnie urodzony w Lesznie Wielkopolskim, późniejszy rabin Torunia – Cwi Hirsch Kalischer, który zwrócił się do frankfurckich Rotszyldów o fundusze na wykupienie od Arabów Erec Israel (Kraju Izraela) lub przynajmniej samej Jerozolimy, by rozpocząć tam zwarte osadnictwo żydowskie. Rabin Juda Akalai z Semlin koło Belgradu rozwinął natomiast koncepcję, że tworzone w Palestynie osadnictwo stanowić może model powszechnego działania Żydów z całego świata jako jednego narodu, którego językiem byłby uwspółcześniony hebrajski, a ojczyzną – Palestyna, jako przyszłe królestwo Mesjasza, którego przyjścia spodziewał się niemal każdej godziny. Prekursorem syjonizmu był także Moses Hess, autor wydanej w 1862 r. książki „Rom und Jerusalem”. Pochodził on z ziem polskich (w beletrystyce łączono go nawet z Powstaniem Styczniowym), ale pisał po niemiecku, bo język ten był wówczas głównym językiem żydowskim. Hess przedstawił w swej książce obraz żydowskiego państwa narodowego, które rozwiązałoby dwa skrajne problemy: uniknięcie całkowitej asymilacji, zalecanej przez ideologów żydowskiego oświecenia, oraz kompletne ignorowanie świata zewnętrznego przez ortodoksów. Dzięki stworzonemu przez siebie państwu Żydzi – odrzucając zarówno „przesądy” chrześcijaństwa, jak orientalizm islamu – mogliby rzeczywiście stać się politycznym światłem dla pogan. Podobne poglądy reprezentowali: Dawid Baer Gordon z Wilna oraz Perec Smolenskin i Leo Pisker z Rosji.
Za głównego jednak twórcę syjonizmu uważa się – mylnie -wiedeńskiego dziennikarza Teodora Herzla (l860-1904), który w 1896 r. wydał rozprawę pt. „Der Judenstaat” („Państwo żydowskie”), będącą jakby manifestem syjonizmu.
Przeświadczenie o realności stworzenia państwa żydowskiego opierał on na wierze w potęgę Żydów i na bezradności ich wrogów. Pisał:
„(…) Nie można właściwie nic skutecznego przeciw nam uczynić. Na dole proletaryzujemy się na wywrotowców, tworzymy podoficerów wszystkich rewolucyjnych partii, a równocześnie ku górze wzrasta nasza straszna potęga pieniądza (…)” (T. Herzl, „Der Judenstaat”, Neue Auflage, w: S. Trzeciak, „Mesjanizm a kwestia żydowska”, s. 229).
Jednak idee Herzla wywoływały wśród Żydów więcej sprzeciwów niż pochwał, we Wschodniej Europie wśród ortodoksów i socjalistów, w Zachodniej zaś wśród zwolenników oświecenia i asymilacji. Od roku 1897 poczynając odbyło się kilka spotkań zwolenników syjonizmu w Bazylei i Londynie, zwanych kongresami, w toku których wypracowywano metody realizacji tej idei. Niezależnie jednak od traktowania przez wielu Żydów propozycji Herzla jako utopii, miały one wielki wpływ na kształtowanie się nowej mentalności żydowskiej. W całej Europie niemal wytworzył się prąd narodowy i Żydzi zaczęli traktować siebie jako jeden naród, rozdzielony tylko diasporą. Szybko też idea ta znalazła poparcie wśród żydowskich publicystów, polityków i działaczy społecznych i tylko nieliczni odnosili się do niej sceptycznie.
DWIE KONCEPCJE PAŃSTWOWOŚCI ŻYDOWSKIEJ
W momencie, gdy wydawało się, że idee budowy państwa żydowskiego w Palestynie odniosły ostateczne zwycięstwo, nagle pojawiły się poważne wątpliwości. Okazało się bowiem, że – nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, w Palestynie można będzie osiedlić zaledwie niewielką część światowego żydostwa. Zauważył to już Herzl, który w swoich”Pamiętnikach” napisał:
„Przez jakiś czas myślałem o Palestynie (…), ale mój system przeniesienia Żydów dałby się tam z trudnością przeprowadzić. Potrzeba, abyśmy mieli klimat obejmujący różne temperatury dla Żydów nawykłych do sfer zimniejszych i cieplejszych. Musimy posiadać wybrzeże morskie ze względu na międzynarodowy handel; dla gospodarstwa zaś rolnego niezbędne są wielkie równiny”.
W związku z powyższym pojawiło się natychmiast kilka pomysłów nowej „siedziby narodowej”- w Afryce, na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Południowej… Były to jednak projekty tak utopijne, że je szybko zarzucono. I tu pojawił się kolejny teoretyk państwowości żydowskiej – Izrael Zangwill. Zgłosił on projekt, aby:
„Budować Jerozolimę w każdym poszczególnym kraju, również jak w Palestynie; oto jest misja Żydów” (S. Laudynowa, „Sprawa światowa. Żydzi, Polska, ludzkość”, t. I – s. 169, t. II – s. 37,67,68).
W wyniku tego roszczenia żydowskie do utworzenia państwa na ziemiach zamieszkanych przez Arabów poszerzone zostały o tworzenie autonomicznych tworów państwowych w krajach diaspory. Trzeba przy tym zaznaczyć, że dotyczyło to przeważnie państw, w których żydowska świadomość narodowa rozwijała się najszybciej, a więc w Europie Środkowo-Wschodniej. Najsilniej rozwinęły się te idee wśród Żydów na ziemiach polskich, czyli tam, gdzie najmocniej objawiały się wśród gojów poczucie narodowe i patriotyzm.
Tak więc ruch syjonistyczny podzielił się na dwie grupy: syjonistów ścisłych, czyli tych, którzy uważali, iż siedzibą narodową winna być Palestyna, i terytorialistów, dążących do stworzenia państewek żydowskich w krajach diaspory. Gdy na jednym z kongresów większość syjonistów pod kierownictwem Maxa Nordaua opowiedziała się za Palestyną, terytorialiści pod przewodnictwem Izraela Zangwilla założyli Jüdische Territorial Organisation – ITO (por. M. Phillippson, „Neueste Geschichte des jüdischen Volkes”). W duchu tym działał także historyk i teoretyk państwowości żydowskiej – Szymon Dubnow, który rozwinął teorię „fołkizmu”, zwanego także „autonomizmem”.
Opierając się na naukach politycznych Otto Bauera i Karola Rennera o prawach mniejszości narodowych do autonomii narodowo-kulturalnej w Monarchii Habsburskiej, postawił tezę, iż naród żydowski jest „faktem konkretnym i autochtonicznym” w diasporze, opierającym się na specyficznym sposobie społeczno-ekonomicznego bytowania i odrębności wyznaniowo-kulturalnej. Nie powinni więc Żydzi szukać swej przyszłości w złudnej wierze powstania państwa żydowskiego w Palestynie. Przyszłość Żydów leży w krajach ich dotychczasowego zamieszkania, gdzie trzeba walczyć o pełne i faktyczne równouprawnienie obywatelskie oraz o prawo do autonomii narodowo-kulturalnej i personalnej. Antysyjonistyczny „fołkizm” był nie mniej niż syjonizm konsekwentnym przeciwnikiem wszelkich teorii i praktyk asymilacji Żydów, twierdząc, że członkiem danego narodu trzeba się urodzić, bo „przyjść doń nie można” (por. J. Orlicki, „Szkice z dziejów stosunków polsko-żydowskich 1918-1949″, s. 27)
Była to ludność zamieszkująca przeważnie miasta i miasteczka, chroniona przez prawo i mająca zapewniony samorząd w swoich kabałach (gminach), ale izolowana lub izolująca się od reszty społeczeństwa. Żydzi opanowali handel, trudnili się rzemiosłem, chałupnictwem oraz zajmowali się najbardziej nieproduktywnymi procederami, jak pośrednictwo, lichwa i wyszynk. Stosowano wobec nich ograniczenia dotyczące m.in. nabywania własności ziemskiej i dzierżawy dóbr narodowych. Car rosyjski Mikołaj I powołał Żydów do służby wojskowej i starał się o usunięcie ich odrębności. Szykanowanie jednak za noszenie pejsów, bród, jarmułek i długich ubiorów, tzw. chałatów, dawało tylko biurokracji carskiej okazję do zdzierania z Żydów potężnych haraczów.
Za równouprawnieniem Żydów i ich asymilacją opowiadało się w Królestwie liberalne ziemiaństwo i wszystkie ugrupowania demokratyczne. Wśród samych Żydów istniał już w tym czasie kierunek asymilatorski i patriotycznie polski. Wielka burżuazja żydowska, oświecona i liberalna, stała się nie tylko siłą ekonomiczną, ale również intelektualną. Główny jej przedstawiciel, Leopold Kronnenberg, odegrał wielką rolę w wydarzeniach lat 1861 -1864, choć mocno kontrowersyjną. Obok Kronnenberga dużą rolę w procesie asymilacji mieli: Matias Rosen, bracia Epsteinowie, rabin Beer Meisels, Henryk Wohl i wielu innych.
Żydzi włączyli się czynnie do manifestacji patriotycznych lat 1861 -1863 oraz uczestniczyli w Powstaniu Styczniowym, pełniąc odpowiedzialne funkcje (np. Kronnenberg – Dyrekcja Białych, Wohl – minister skarbu Rządu Narodowego). Nie wszędzie jednak tak było. Na Litwie „rewolucyjne dążenia Polaków budziły wstręt wśród Żydów” -jak stwierdził ówcześnie żyjący historyk i jednocześnie rabin, J. Stejnberg – „w Królestwie Żydzi byli najbardziej skutecznymi szpiegami carskimi” (D. Fajnhauz, „Ludność żydowska na Litwie i Białorusi a powstanie 1863″). Ten sam autor przytacza w swej pracy, co następuje:
„Znaczna jednak część burżuazji żydowskiej była prorosyjska, niektórzy zaś jej przedstawiciele wręcz współpracowali z władzami carskimi przeciw powstaniu (…). Z władzami carskimi współpracowało wielu członków zarządów gmin żydowskich, którzy z racji zajmowanego stanowiska byli administracyjnie i politycznie związani z aparatem państwowym. Po stronie caratu stała też ugodowo nastawiona hierarchia rabinacka, której wodzem duchowym był wileński rabin rządowy Stejnberg, zaufany Murawiowa, z którym ten ostatni porozumiewał siew sprawach walki z powstaniem” (j .w.).
Współpraca Żydów z caratem w tłumieniu Powstania Styczniowego, a także w finansowym wspieraniu go – miała głębszy sens. Przed wybuchem powstania Żydzi otrzymali od Wielkopolskiego prawo nabywania dóbr ziemskich, czego przed 1862 r. nie wolno im było czynić. Upadek powstania i konfiskata przez carat 4254 majątków szlachty polskiej oraz grabież ziemi dokonana wysiedlonym na Sybir 7000 rodzin z zaścianków szlacheckich stworzyły niebywałą okazję do wykupu przez Żydów polskiej ziemi. Władze carskie bowiem część zagrabionych majątków dały w nagrodę swoim „zasłużonym” urzędnikom,(podkr. moje – WK.) większość wystawiły na sprzedaż. Już w roku 1885 statystyki w Królestwie notują 2966 Żydów, którzy byli właścicielami bądź dzierżawcami dużych majątków, w jakich pracownikami zostali Polacy. Nie garnęli się natomiast Żydzi do pracy na roli. Wszystkich zatrudnionych wówczas w rolnictwie – rolników, oficjalistów, księgowych i urzędników – było razem z rodzinami zaledwie 5000 (A. Eisenbach, „Ludność żydowska w Królestwie Polskim w końcu XIXw.”).
Na tym jednak nie koniec. Ogólne straty polskie w powstaniu (poległych, wymordowanych, zesłanych na katorgę) wynosiły około 250.000 osób. Jeżeli zdamy sobie sprawę, że polska ludność Królestwa liczyła wówczas nieco ponad 4 miliony, to nasuwa się tu wniosek, że był to ogromny cios wymierzony w polską substancję etniczną. Dotknął on nie tylko dwory i zaścianki, ale także ludność w miastach. Ją również zsyłano na Sybir, zamykano w więzieniach, włączano do rot aresztanckich i pozbawiano własności. Pojawiła się kolejna okazja do wykupu za bezcen polskiej własności, tym razem miejskiej. Rozpoczęła się inwazja Żydów na duże miasta: wykupywanie wystawionych na licytację domów po powstańcach i masowe budowanie tanich, tandetnych, ubogich w urządzenia sanitarne „czynszówek”, przeznaczonych dla robotników napływających masowo ze względu na rozwijający się przemysł.
W tym właśnie miejscu warto zwrócić uwagę na zagadkową rolę Leopolda Kronnenberga i grupy asymilantów. Ciekawe spostrzeżenia na ten temat wysnuł Stanisław Wysocki. Pisze on:
„w powietrzu czuć proch, ale dla nas to nic złego(…) skorzystajmy z dobrej okazji. Zamiast bawić się w patriotyzm, asymilację itp. mrzonki, myślmy przede wszystkim o sobie. Chłop polski nie lubi nas, wiemy o tym, ale chłop jest głupi – nie boimy się go. O szlachtę głównie nam idzie. Wmiesza się ona przez sam punkt honoru w awanturę, pójdzie do lasu, na krwawe pole, za co ją rząd ukarze, zniszczy, wytępi, wydusi, wywłaszczy, a wówczas dla nas droga otwarta” (cyt. za T. Jeske-Choiński, „Historia Żydów w Polsce,” s. 137)
I kolejny warty przytoczenia cytat:
„W każdym narodzie musi się wyrobić ponad masy jakaś inteligencja i rodzaj arystokracji. My jesteśmy materiałem gotowym, my zawładniemy krajem, opanujemy już przez giełdy i przez wielką część prasy nad polową Europy. Ale naszym właściwym królestwem, naszą stolicą, naszym Jeruzalem będzie Polska. My będziemy jej arystokracją, my tu rządzić będziemy. Kraj ten należy do nas jest nasz„ (S. Dider, „Rola neofitów w dziejach Polski(link is external),” s. 111; wyróżnienia w tekście, te i następne – ALS).
Znana jest dobrze działalność Kronnenberga z okresu powstania i nie ma sensu jej tu przypominać, warto jednak nadmienić, że wyasygnował on na cele powstańcze 1 milion złotych rubli. Była to na owe czasy ogromna suma, za którą powstańcy kupowali m.in. broń za granicą. Ale też zaraz po zakupie Żyd warszawski Tugenhold, szpieg rosyjski, piastując funkcję sekretarza pułkownika Teofila Łapińskiego (dowodzącego wyprawą statku „Ward Jakson” w 1863 r.), zdradził Rosjanom szlaki przerzutowe broni i amunicji zakupionej w Anglii przez Rząd Narodowy, co uniemożliwiło zaopatrzenie powstańców w odpowiednią ich ilość (por. J. B. Pranajtis, „Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim,” s. 325).
10 IV 1864 dyktator Rządu Narodowego Romuald Traugutt został wydany żandarmerii carskiej przez Żyda Artura Goldmana, zatrudnionego w skarbowości powstańczej. W następstwie tego władze rosyjskie aresztowały wielu członków Rządu i z czasem poznały dokładnie wiele tajemnic powstańczych, a wśród nich rolę Kronnenberga i jego działalność na rzecz powstania. I o dziwo! Car odznaczył Leopolda Kronnenberga najwyższym rosyjskim odznaczeniem: Orderem św. Włodzimierza oraz przyznał mu dziedziczne szlachectwo (por. J. Polak, „Zbrodnicze plemię” s. 75;S.Dider,op.cit.s.28).
„WASZE ULICE, NASZE KAMIENICE”
Po zamachu na cara Aleksandra II w 1881 r. władze rosyjskie w ramach odwetu zaczęły przesiedlać na ziemie polskie z Rosji Centralnej i Litwy tamtejszych Żydów, zwanych „litwakami”. Był to element obcy polskiej kulturze, nie znający języka polskiego i wrogo nastawiony do polskich dążeń niepodległościowych. „Litwacy” osiedlali się najchętniej w osłabionym represjami Królestwie Polskim, a szczególnie w Warszawie i Łodzi. Reprezentując przede wszystkim kupców i przemysłowców, stali się poważną konkurencją dla przemysłowo-handlowych sfer Królestwa w ekspansji na rosyjskie rynki zbytu, na których „zaczęli monopolizować różne działy handlu, zakładali składy i domy komisowe firm rosyjskich w Warszawie i Łodzi” (S. Kempner, „Dzieje gospodarcze porozbiorowej Polski,” s. 304).
Ponadto „litwacy” odgrywali jeszcze jedną, wrogą Polakom rolę: prześladowani i wysiedlani z Rosji i Litwy, stawali się gorliwymi rusyfikatorami na ziemiach polskich.
Wnikliwy obserwator stosunków panujących na ziemiach polskich na przełomie wieku XIX i XX, pozytywista Bolesław Prus, tak ujął tę sprawę w „Kronikach”:
„Stosunek niektórych grup żydowskich do Polaków jest nie tylko niegodziwy, ale wprost – nieprzyzwoity. Prawie w tej samej chwili, kiedy liberałowie żydowscy drwiącym tonem w imię rycerskości żądają od Polaków, aby głosowali za zupełnym równouprawnieniem Żydów w radach miejskich, w tej samej chwili ” litwacy” odgrywają rolę rusyfikatorów u nas, nawet obrażają nas, a Żydzi poznańscy wręcz głoszą, że zawsze walczyli przeciw Polakom w interesie Niemców (…). No i naturalnie upominają się o łapówkę. Dla zupełności tego ohydnego obrazu niektóre partie czygrupy Żydów nie cofają się przed pogróżkami, a nawet czynami. Polskim sklepom kooperatywnym Żydzi nie chcą wynajmować mieszkań w swoich domach; młynarze-Żydzi roszczą pretensje wyłącznego prawa dzierżawienia wszystkich młynów w kraju (…) Żydzi prawowierni u nas znają tylko jedną formę uspołecznienia: swoją narodowość; lekceważą zaś prawa jednostki (choćby co do przechodzenia na inne wyznanie, lekceważą sąsiadów i używając łagodnego wyrazu nie tolerują cywilizacji. Takie stanowisko nie ma przyszłości (…)” (B. Prus, „Kroniki”, t. XX).
Nieco dalej Prus ocenia sytuację Żydów w Królestwie:
„Wracam teraz do Żydów nieprzejednanych. Narzekają oni na upośledzenie. To prawda, są oni upośledzeni – w państwie, ale nie wobec nas, Polaków. Wobec nas posiadają oni przywileje, o których ciągle się zapomina:
1) mają swój samorząd gminny, do którego nigdy nie mieszał się żaden Polak;
2) posiadali i posiadają mnóstwo, ale to mnóstwo stowarzyszeń ekonomicznych, filantropijnych i oświatowych;
3) prawie każdy Żyd umie czytać, pisać i rachować dzięki szkólkom elementarnym, które Żydzi w swoim języku mają, a jakich nam mieć nie wolno;
4) w razie konkurencji z chrześcijanami nie robią sobie ceremonii, to jest, nie dopuszczają do współzawodnictwa, bojkotują, doprowadzają do bankructwa i jeszcze wniebogłosy narzekają na ucisk!
Innymi słowy, w wyścigu o dobrobyt, dzięki zakazom, które spadły na nas, a nie dotyczyły ich, Żydzi mają i mieli ogromną przewagę. Toteż już dziś prawie cały handel, cale płynne bogactwo narodu znajduje się w ich rękach” (j.w.)
Nieprawidłowości, jakie zaczęły wytwarzać się na ziemiach polskich w wyniku ekspansji „litwaków”, zauważali także pisarze polscy pochodzenia żydowskiego. Historyk Wilhelm Feldman pisał:
„Dopiero Żydzi rosyjscy w Warszawie założyli dzienniki żargonowe. Nie znając mowy polskiej, zaczęli odnosić się do niej wrogo i w ogóle występować wobec społeczeństwa polskiego prowokacyjnie. (…) Nad Wisłą dążyli do uzyskania prawno-państwowej zagwarantowanej odrębności, co by Królestwo pozbawiło charakteru polskiego. Równocześnie czując, iż tylko z Żydami rosyjskimi tworzą potęgę, stali się centralistami rosyjskimi -tym samym stając w opozycji do najżywotniejszych interesów polskich”(W. Feldman, „Dzieje polskiej myśli politycznej,” s. 367).
W wyniku wszystkich tych działań wytworzyła się na ziemiach polskich specyficzna sytuacja w stosunkach polsko-żydowskich, którą podsumowuje Bolesław Prus w swoich „Kronikach”:
„Zobaczmy rezultat ostateczny tych stosunków. W naszych miastach Żydzi stanowią od czterdziestu do osiemdziesięciu procent ogółu mieszkańców i należy do nich czterdzieści jeden procent nieruchomości miejskich, choć w kraju tworzą tylko piętnaście procent mieszkańców. Dzięki temu nasz chłop, któremu już jest za ciasno na roli, nie może przenieść się do miasta, gdyż Żydzi nie dopuszczą go tam. We Włocławku -pisze „Dziennik Kujawski” – Żydzi na ulicy Nowej, będącej główną arterią miasta, zakupili w ostatnich czasach kilkadziesiąt domów, ażeby wyprzeć stamtąd handel polski. Koroną zaś naszego położenia są następujące cyfry. Wciągu ostatnich dwunastu lat emigrowało Polaków do Ameryki dziewięćset czterdzieści dziewięć tysięcy, prawie milion. A ilu ich wyszło do Niemiec, ilu do Cesarstwa? Do Cesarstwa uciekali przeważnie rzemieślnicy, znękani ciągłymi strajkami, zaś ich miejsce kto zajął? (…) Byłem teraz w Lublinie, który znam od czasów dzieciństwa, i zdumiałem się nad mnóstwem sklepów i warsztatów żydowskich. Ulice, kiedyś niepodzielnie zamieszkane przez chrześcijan, dziś są żydowskimi i mnóstwo domów przeszło na własność Żydów.
W takim stanie rzeczy mamy dwie perspektywy. Ponieważ Żydzi rosną i wzmacniają się na naszych błędach, więc -albo ulepszymy siebie samych i nasze wewnętrzne stosunki, albo – w emigracji zmarnujemy najdzielniejsze siły, a reszta -stanie się lennikami Żydów”.
Dla zobrazowania w przybliżeniu tego, o czym pisze B. Prus, podajemy poniższe zestawienie:
W latach 1864-1914 ziemie polskie opuściło 4 327 000 Polaków, którzy zmuszeni byli udać się na emigrację w poszukiwaniu pracy i chleba. Ich majętność przechodziła w obce ręce (por. J. Topolski „Dzieje Polski,” s. 532).
Zmiany w strukturach społecznych i narodowościowych na ziemiach polskich w taki oto sposób ujął Feliks Koneczny, historyk cywilizacji:
„Wolne zawody przechodziły w ręce żydowskie w nieproporcjonalnym odsetku. Prasa poszła w znacznej części na żołd Żydów, ekonomia żydowska zapanowała niepodzielnie nad stosunkami gospodarczymi, a po miastach topniała własność nieruchoma chrześcijańska „. We wszystkich miastach zaboru austriackiego i rosyjskiego ” tubylcy uciekali przed Żydami na peryferie miasta. Handel żydowski przybrał cechy jakby monopolu, a rolnictwo popadało w niesłychane zadłużenie u Żydów, rzemiosło zaś grzęzło w nędzy, i niestety, w ciemnocie. Rozrost zaludnienia żydowskiego wyprzedzał przyrost ludności polskiej coraz silniej; poczęły się wprost obliczenia, kiedy ilość Żydów zrówna się z liczbą Polaków na polskich ziemiach, kiedy ją prześcignie. Zadawano sobie już całkiem poważnie pytanie: czy oni są u nas czy też my u nich?” (F. Koneczny, „Cywilizacja żydowska,” s. 353).
To w tym właśnie okresie narodziło się powiedzenie żydowskie: „Wasze ulice, nasze kamienice”, i nie było to tylko ironiczne stwierdzenie istniejącego stanu rzeczy, ale w pewnym sensie określenie przyszłego programu działań wobec Polaków.
„NASZYM JERUZALEM BĘDZIE POLSKA”
Wszystkie procesy politycznego odrodzenia się Żydów, poszukiwania własnej tożsamości narodowej i kreowanie nowych rozwiązań ideowych i terytorialnych, najmocniej zaznaczyły się na ziemiach polskich.
Złożyły się na to następujące przyczyny:
1. Dzięki – bezprecedensowej w dziejach – polskiej tolerancji, Żydzi znaleźli na ziemiach polskich azyl przed prześladowaniami w innych krajach Europy, doskonałe warunki do rozwoju, ochronę prawa (1264,1334) i autonomię, jakiej nie mieli nigdzie na świecie poza Palestyną. W wyniku tego Rzeczpospolita stała się Paradissus Judeaorum – „Rajem dla Żydów”, czego wyraźnym objawem był stały ich napływ z Azji i Europy. W Polsce znalazło się najwięcej Żydów, kilkakrotnie więcej niż w jakimkolwiek innym państwie.
2. W wyniku rozbiorów Rzeczypospolitej przez ościenne mocarstwa w II połowie XVIII wieku i podziału narodu między zaborców, upływu krwi polskiej w wyniku wojen i licznych przegranych zrywów niepodległościowych, germanizacji, rusyfikacji i nieustannej wojny psychologicznej naród polski znalazł się w sytuacji, którą jego wrogowie uznali za beznadziejną, nie rokującą odrodzenia jakiejkolwiek formy państwowości. Uznano go za „gnijącego trupa”, a skoro jest „trup”, to natychmiast „pojawia się robactwo, które chciałoby go toczyć”. Naród na pozór słaby i konający chciano przywalić kamieniem grobowym i uniemożliwić mu zmartwychwstanie. Cywilizacja talmudyczna me zna bowiem pojęcia „wdzięczność”, ale nade wszystko przedkłada bożka Interesu.
Taki układ stosunków nasunął niektórym ugrupowaniom żydowskimmyśl, że na ziemiach polskich można będzie bez truduutworzyć „ziemię judzką”, czyli „wykroić kawał Polski” dla Żydów, na państwo wyłącznie żydowskie. Koncepcję taką wysunął już w XVIII wieku Jakub Frank, ale w owym czasie mogły to być tylko marzenia. Uznano zatem, iż dopiero na przełomie wieków XIX i XX pojawiły się warunki do realizacji takiego pomysłu. Nie rezygnowano przy tym z projektów, aby tworzyć państwo żydowskie do spółki z tubylcami, z gojami, na całym obszarze ziem polskich, chcąc – na miejsce mającego się odrodzić państwa polskiego – wprowadzić nowy rodzaj państwa żydowsko-polskiego: Judeopolonię oficjalną, uznawaną i przez Polaków, i przez czynniki międzynarodowe.
Powstały w ten sposób dwa programy nawzajem się uzupełniające. Na pewnym obszarze powstałoby państwo żydowskie, w którym Polacy nie mieliby w ogóle głosu, a niezależnie od tego, i obok tego, mogliby Żydzi stanowić w całej Judeopolonii równoprawny czynnik polityczny. Rozwiązania takie popierało międzynarodowe żydostwo, czemu wyraz dano m.in. w „Okólniku kierowników politycznych kół żydowskich z XI 1898 r. do Żydów polskich”. Na stronie 173. napisano w nim:
„Bracia i Współwyznawcy! Trzeba aby kraj został naszym królestwem (…). Starajcię się po trochu usunąć Polaków ze wszystkich ważniejszych stanowisk i skupić w naszych rękach wszystkie nici władzy społecznej. Wszystko, co do chrześcijan należy, powinno stać się waszą własnością, związek izraelski dostarczy wam potrzebnych do tego środków. Już zaczęto na ten cel zbierać potrzebne fundusze, a udaje się lepiej, niż przypuścić by można. Dla doprowadzenia do skutku planu wyrwania stanowczo Galicji chrześcijanom, wszyscy nasi wielcy bogaci zapisali się na znaczne sumy. Da baron Hirsch, dadzą Rotschyldzi, Bleichrederowie i Mendelsonowie i inni dadzą (…). Bracia i współwyznawcy! Dołóżcie wszelkich usiłowań, ażeby doprowadzić do skutku to, co zamierzamy” (por. J. Polak, op. cit. , s.28; S. Wysocki, „Żydzi w dziejach Polski,” s. 89).
Jakby w odpowiedzi na to wezwanie w 1902 r. odbył się w Mińsku Litewskim Wszechrosyjski Zjazd Żydowski o wyraźnym charakterze nacjonalistycznym, postulujący narodową ofensywę żydowską w krajach golusu (golus= świat nieżydowski – ALS). Jego uchwała stanowiła podbudowę do kształtowania się programów żydowskich partii politycznych.
Oprócz działających ideologów syjonistycznych na ziemiach polskich zaczęły się tworzyć ośrodki skupiające aktywistów, starające się narzucić pozostałym Żydom swój punkt widzenia.
„POLSKA JEST NASZĄ WSPÓŁWŁASNOŚCIĄ”
Fołkistowskie teorie „budowania Jerozolimy w każdym kraju” diaspory były oparte na zasadach powszechnie wprowadzanej emancypacji, na prawach gwarantowanych jednostce ludzkiej i mieściły się w granicach dozwolonego działania mniejszości narodowych. W rzeczywistości jednak nigdzie nie podejmowano prób ich realizacji i nigdzie też nie zostały zrealizowane.
Inaczej było na ziemiach polskich. Żydzi, którzy w początkach XX wieku stanowili tu średnio od 8 do 10% (w zależności od zastosowanych metod statystycznych), zdecydowanie sprzeciwiali się określaniu ich jako mniejszości narodowej i żądali traktowania siebie jako pełnoprawnych współgospodarzy ziem polskich. Takiego absurdalnego żądania nie zgłosili w żadnym innym kraju.
Żydzi, prześladowani i wypędzani ze wszystkich krajów Europy (i nie tylko), znaleźli schronienie i opiekę prawa w Polsce, teraz niepomni na ten fakt, przygotowywali się do odebrania Polakom praw decydowania o losach własnej ojczyzny. Podstawą do roszczeń stała się teza, że Żydzi są odwiecznymi mieszkańcami ziem polskich i że to oni byli twórcami państwowości polskiej. Nie bodziemy tu rozważać szczegółowych rewelacji, jak to „banda Piasta zdetronizowała żydowskiego króla i przejęła w Polsce władzę”, a przejdziemy do opisu dwóch bliższych nam wydarzeń, rzucąjucych nieco światła na tę sprawę. Oddajmy głos B. Mieszkiewiczowi, uczestnikowi pewnego spotkania:
„Bardzo pouczające pod tym względem było spotkanie, jakie odbyło się w połowie maja 1987 w Instytucie Francuskim w Warszawie z Rachelą Erthel, profesorem Uniwersytetu Paryskiego, wykładającą cywilizację żydowską i język jidysz, autorką kilku książek z tej dziedziny. Zaraz na początku wykładu usłyszeliśmy, że Żydzi żyli w Polsce od niepamiętnych czasów, zaś większy napływ na skutek prześladowań w innych krajach nastąpił w XII wieku, a nazwa Polska pochodzi wg żydowskiej legendy („legende”, a nie „conte”, co byłoby synonimem „podania”, „opowieści”) od hebrajskiej nazwy „po lin”, która jest synonimem drugiej Ziemi Obiecanej, a która zniekształcona przez Niemców na Polen dała nazwę kraju. (…) Nie chcę wszakże podejrzewać złej woli, zwłaszcza, że wykład był skierowany do polskiego audytorium, więc jest to dobry przykład homine unius libri odrzucającego wszelkie fakty, które mogłyby zakłócić spoistość poglądów. Zauważmy przy tym, że owa sugestia, iż Żydzi żyli w Polsce od niepamiętnych czasów, a więc może od II wieku… (że przeczą temu tak źródła pisane, jak i archeologia – tym gorzej dla źródeł) i że to od nich pochodzi nazwa kraju, zmienia pozycję Żydów: z obcych przybyszów stają się współgospodarzami, jeśli nie pierwotnymi mieszkańcami tej ziemi, po których dopiero osiedlili się Słowianie podczas Wędrówki Ludów. Jest to jeden z klocków do łamigłówki, pozwalający lepiej odczuć i zrozumieć postawy i zachowanie się Żydów przed rokiem 1918 i po nim.
Znałem tę opowiastkę, wykładnię słów „po lin”, znaczących dosłownie „tu odpoczniesz”, odpoczniesz w oczekiwaniu na Mesjasza, który wywiedzie cię do Ziemi Obiecanej – choć przyznam, że zaskoczyło mnie wygłoszenie jej ex professe przez profesora paryskiego uniwersytetu” (B. Mieszkiewicz, „Antysemityzm?,” s. 4).
Autor powyższych słów zaskoczony był „rewelacjami” prof. Racheli Erthel na temat pochodzenia nazwy „Polska”. Dziś zapewne jest świadom, iż wygłoszona przez nią teoria została uznana urzędowo za prawdziwą, a co więcej, odpowiednio jeszcze zmodyfikowana, a raczej bardziej pogmatwana. W Jewish Museum w Nowym Jorku, przy Fifftest Avenue, w dziale poświęconym Żydom z ziem polskich, znajduje się informacja, że Żydzi wypędzeni z Hiszpanii i tułający się po Europie zatrzymali się wmiejscu, które uznali za właściwe, aby spocząć („Po-lin”); i stąd pochodzi nazwa Polska. Przytaczamy ten napis w oryginalnym angielskim brzmieniu: „After the Jews, were expelled from Spain, they traveled eastward. At one point they stopped to rest, and a note dropped down from the sky. „Po-lin”, it said in Hebrew -„Stay here”. That is how Poland got its name” (odpis ze zdjęcia wykonego ll VIII 1994).
Warto przypomnieć, że „Edykt o wygnaniu Żydów z Hiszpanii” podpisany został 31 III 1492 r., a znękani Żydzi dotarli do Polski po wielu latach, via Portugalia i północna Afryka. Polska w owym czasie udzieliła już schronienia wielu falom prześladowanych Żydów, a sama jako państwo przeżywała swój Złoty Wiek. Z informacji w Jewish Museum wynikałoby, że wówczas nie miała nawet jeszcze nazwy. Niewątpliwie w tworzeniu tego muzeum udział brało wielu profesorów, wykładowców wyższych uczelni całego swiata. Zostawmy to bez komentarzy.
Idea, że Żydzi są pełnoprawnymi współgospodarzami Polski, jest nadal aktualna. Nie przypadkiem wynikły kontrowersje przy ustalaniu napisu na pomniku poświęconym tragedii Żydów w Jedwabnem, gdy pojawiło się tam stwierdzenie, że zamordowani byli „współgospodarzami” tej ziemi. I nie przypadkiem to określenie zostało tam wprowadzone.
NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI TO „DROBNOMIESZCZAŃSKIE REAKCYJNE ZBOCZENIE”
Przełom XIX i XX wieku to okres formowania się na ziemiach polskich ruchu socjalistycznego, który w przyszłości miał odegrać doniosłą rolę zarówno w dziejach odbudowy państwa polskiego, jak i określenia jego kształtu polityczno-społecznego. Gdy w 1892 r. nowo powstała Polska Partia Socjalistyczna ogłosiła swój program niepodległościowy, w odpowiedzi na to już w roku następnym pojawiał się silny sprzeciw w środowiskach socjalistycznych. Część krajowych działaczy, odcinając się całkowicie od PPS, utworzyła nową partię :Socjal-Demokrację Królestwa Polskiego (SDKP), a w 1900 r. Socjal-Demokrację Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL). Partia ta, pod przywództwem działaczy pochodzenia żydowskiego: Róży Luksemburg, Karola Sobelsona („Radka”), Jogichesa Tyszki, Adolfa Warskiego-Warszawskiego oraz Juliana Marchlewskiego i Feliksa Dzierżyńskiego, – przystąpiła do walki z „socjalpatriotyzmem”, jak określano niepodległościowy program PPS. Rozpoczęto ostrą kampanię wśród niemieckich, rosyjskich i zachodnich działaczy oraz na wszystkich kongresach międzynarodowych.
Podstawą tej walki była teoria Róży Luksemburg, według której poszczególne części Polski stopniowo ulegają „organicznemu wcieleniu” do mocarstw zaborczych i zrastają się z nimi gospodarczo, a tym samym społecznie i politycznie. Królestwo Polskie jest nieodwołalnie związane z Rosją, bo produkuje na rynki wschodnie. Burżuazja polska „krzewi przemysł w najzupelniejszej zgodzie i w porozumieniu z Rosją”, a popierając przez to samowładny system carski, przenosi go do Królestwa jako „polski absolutyzm”. Odnosząc się do przeszłości, Róża Luksemburg twierdziła, że powstania wywoływała szlachta, by utrzymać pańszczyznę i poskromić burżuazję, że burżuazja była przeciwna powstaniom, a chłopi są nadal oddani carowi, zaś proletariat ulega organicznemu wcieleniu do proletariatu państw rozbiorowych. Nie można zatem wysuwać postulatu niepodległości, ponieważ może on szkodzić procesowi scalania ziem polskich z zaborcami. Niepodległości Polski nie należy również domagać się w przypadku wybuchu rewolucji, bo po przejęciu przez proletariat władzy w kraju i tak nastąpi zniesienie państwa. Dlatego też wysuwanie przez PPS postulatu odbudowy państwa polskiego określała jako „drobnomieszczańskie reakcyjne zboczenie”. Ta kolejna żydowska teoria przeciwstawiająca się odbudowie niepodległej Polski, zgłoszona tym razem przez partię socjaldemokratyczną, podszywającą się pod partię polską, została ostro skrytykowana przez niemiecką socjaldemokrację, a jej przywódca, Karol Kautski, pisał: „ Skoro kierunek ten partię (chodzi o PPS – ALS) rozbija domagając się od proletariatu, aby nie tylko wyrzekł się niepodległości narodowej, to jest gruntu, na którym jedynie dojść może do rozwoju swych sił, lecz aby nawet zwalczał wszystko, co stanowić może krok naprzód na drodze do niepodległości, to kierunek ten zostaje wprawdzie całkiem zabezpieczony oddrobnoburżuazyjnego nacjonalizmu, lecz wpada za to w daleko większe niebezpieczeństwo: poparcia interesów ciemięzców Polski” (K. Kautski, „Socjal-Demokracja,” s. 29).
(…)
„PRECZ Z BIAŁĄ GĘSIĄ”, „PRECZ Z KRZYŻEM”
(…) Okres 1905-1907 był bardzo ważnym etapem w dążeniu do realizacji idei klasycznej Judeopolonii, żydowsko-polskiego państwa. W tym czasie wszystkie żydowskie stronnictwa i partie oraz Żydzi skupieni w stronnictwach polskich opowiedzieli się za: 1) budowaniem żydowskiej autonomii na ziemiach polskich; 2) narzuceniem swojego języka (albo dwóch) pozostałym 90% społeczeństwa Oraz przeciw: 1) dążeniom do odbudowy państwa polskiego; 2) jakiejkolwiek asymilacji.
Z uwagi na powyższe fakty, warto jeszcze zapoznać się z opiniami na temat wydarzeń w latach rewolucji oraz o roli w niej Żydów. Znany wówczas polski lekarz Kazimierz Niedzielski pisze: „Z dawna już publiczną stało się tajemnicą, że lud żydowski, tak chętnie piszący się na popularne w sferach niektórych zasady międzynarodówki, tak zwalczający uczucia narodowe u chrześcijan, sam do typowych zalicza się nacjonalistów. (…) krzewiąc idee internacjonalizmu, gra farsę tylko ośmieszającą tradycje ludów innych, nawdowe odrębności swoje uważa za nietykalne, święte. Ze czcią otacza je opieką, składając dowód wyrobienia politycznego i mądrości. Od czasu rozproszenia się »narodu wvbranego«, na cztery końce świata. Żydzi w każdym kraju, w którym pozwolono im osiedlićsię, stali się czynnikiem rozkładu społecznego i fermentem, osłabiającym napięcie uczuć patriotycznych. (…) Żaden z narodów świata idei nacjonalizmu nie trzyma się tak ślepo, jak trzyma się syn Izraela. (…) Żyd będzie Żydem zawsze, Żydem z krwi i kości,(…). Żyd modli się do Jehowy swego i wzywa go, aby przyśpieszył triumf Izraela i ostateczny upadek niewiernych „ (T. Jeske-Choiński, „Historia Żydów w Polsce,” s. 308-309).
Polski ruch narodowy bardzo niechętnie odnosił się do rewolucji, czemu dawał wielokrotnie świadectwa. Jeden z jego czołowych działaczy, Zygmunt Balicki, tak pisał na ten temat: „Domaga się początkowo jak najszerszych swobód obywatelskich, a kończy się na mordowaniu przeciwników politycznych za to tylko, że do wrogiego obozu należą, a wreszcie na terroryzowaniu wszystkich. Poczyna od wielkich haseł odrodzenia przez proletariat, a werbuje do swych szeregów prostych opryszków, którzy potem uzupełniają rozbijanie kas publicznych przez partie zwyczajnymi rabunkami i morderstwami w celu zysku osobistego.” (cyt. za Z. Balicki, „Egoizm narodowy,” s. 15).
Balicki miał tu na myśli zbrojne wystąpienia bojówek SDKPiL przeciwko ruchowi narodowemu i szereg akcji ekspropriacyjnych dokonywanych zarówno przez te bojówki, jak i przez prowokatorów będących na służbie policji carskiej. Jest jednak faktem, że to właśnie bojówki partii wrogiej niepodległości Polski rozpoczęły mordy przeciwników politycznych.
Bardzo znamienna jest ocena roli Żydów w rewolucji 1905-1907 dokonana przez Juliana Unszlichta, pisarza pochodzenia żydowskiego, ale szczerego polskiego patriotę. Był on rodzonym bratem Józefa Unszlichta, bolszewika, członka Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski (TKRP), który jako „rząd polski” przywieziony został przez Sowietów do Białegostoku w początkach sierpnia 1920 r. Julian, w swej pracy pt. „O pogromy ludu polskiego” (l 913), tak pisał o charakterze rewolucji i udziale w niej Żydów: „Bólem i wstydem przejmuje nas Polaków pochodzenia żydowskiego, sama świadomość tego pochodzenia wobec niesłychanej w dziejach ludzkości zdrady przez żydostwo tak gościnnej zawsze ojczyzny naszej w wyjątkowo krytycznej chwili jej dziejów (…). Ubiegła rewolucja (…) była rewolucją żydowską, mającą na celu utrwalić hegemonię Izraela nad Polską i zrealizować utopijny ideał »Judeo-Polonii« (…). Siły proletariatu polskiego miały służyć Żydom do wywarcia presji na rząd, by zdobyć na nim ustępstwa, których koszta poniesie Polska, a korzyści zagarnie żydostwo. Do tak niesłychanego eksperymentu dał się użyć socjalizm w Polsce. Socjalizm polski nie umiał stawić czoła parciu nacjonalizmu żydowskiego, gdyż element żydowski, który się w nim licznie zagnieździł, nie dopuszczał do żadnej krytyki działalności politycznej żydostwa, natomiast zmuszał go ustawicznie do walki z reakcją polską, nie za jej ugodowość (…), lecz za jej antysemityzm, któremu żer obfity dawały wybryki antypolskie socjal-litwactwa. Żydostwo stało się panem sytuacji w rewolucji. Coraz natarczywiej żądało od socjalistów polskich, by się wyparli swej narodowości, swych ideałów, a z proletariatu polskiego uczynili hołotę nacjonalizmu żydowskiego. (…) Żydostwo zobrzydzając ludowi polskiemu męczeństwo dziejowe Polski, utraciło tym samym prawo do polskiego współczucia. A morze krwi polskiej przez żydostwo przelane, jako zaplata za wiekową gościnę, uczyniło dla niego dalszy pobyt w Polsce piekłem prawdziwym. Na głowę Izraela spada kataklizm dziejowy, którego żadna silą już nie odwróci. Wielki Exodus Izraela z Polski jest koniecznością, bez której nie masz szczęścia i wolności naszego narodu. Przyśpieszać tedy ten proces dziejowy jest obowiązkiem każdego prawego Polaka, dbającego o przyszłość swojej ojczyzny. Wyrugowanie żydostwa z Polski jest nie tylko dla niej koniecznością życiową, lecz i wypełnieniem się sprawiedliwości dziejowej” (T. Jeske-Choiński, op. cit, s. 273-274; S. Wysocki, op. cit., s. 90).
„WYDRWIĘ CI TWEGO BOGA, TWĄ OJCZYZNĘ…”
W okresie między Powstaniem Styczniowym a wybuchem I wojny światowej stosunek Polaków do Żydów był zaskakująco beztroski.Polacy chcieli zapamiętać tylko to, co było dobre, a więc postawę Żydów w czasie manifestacji 1861 -1862, a rugowali zupełnie z pamięci szpiegostwo na rzecz caratu i przechwytywanie mienia polskiego po upadku powstania. Pisze o tym świadek tych czasów: „U nas w Polsce nie wolno było dotykać Żyda pod grozą obruszenia się całej niemal myślącej inteligencji narodu. Doprawdy, że kierujące długo opinią sfery literacko-postępowe zwalczały u nas wprost namiętnie wszelki odruch samoobrony narodu przed Żydami, wszelką ich krytykę, dyktowaną zdrowym instynktem zbiorowym, który jednak przez cały polski »postęp« wnet piętnowany był jako zachłanność, ciemnota i fanatyzm „ (S. Laudynowa, op. cit., 1.1, s. 80). (…)
Gdy pozyty-wiści przekonali się o żydowskiej megalomanii, pogardzie i arogancji wobec innych narodów, w tym i narodu polskiego, utracili całkowicie żywą wiarą w możliwości asymilacji i zaczęli przechodzić na pozycje obrony przeciwko inwazji żydowskiej. Ocknęli się z bałamucenia ich kłamliwym i fałszywym humanitaryzmem i liberalizmem. Pisarz i wolnomyśliciel A. Niemojewski, początkowo zachwycony żydostwem, po smutnych doświadczeniach i przeanalizowaniu Talmudu wydał krytyczną pracę: „Dusza żydowska w zwierciadle Talmudu”. Wcześniej jeszcze, w artykule pod wymownym tytułem „Dwużydzian Polaka”, pisał, co następuje: „Na gruncie drwin wytworzyło się duchowe współżycie Żydów i Polaków. Żyd powiedział Polakowi: Nie mogę z tobą nic wspólnie kochać, czcić, uwielbiać, nad niczym wspólnie cierpieć i do niczego wspólnie dążyć – ale możemy wspólnie drwić ze wszystkiego. Wydrwię ci twego Boga, twą Ojczyznę, twą tradycję i twe ideały, twe pragnienia i twe wysiłki i obaj będziemy wyżsi ponad to wszystko(uwaga red.: należy jednak bardzo uważać – polski racjonalizm polityczny jest zwalczany przez niezwykle licznych „patriotycznych” publicystów właśnie jako „drwienie z ideałów” – czytelnika odsyłamy do analizy tego typu działania: S. Michalkiewicz: obrzydzanie realizmu politycznego(link is external)). Zeszedł się żydowski kpiarz z polskim kpem i zaczęli ze wszystkiego kpić. I wytworzyło się środowisko, w którym żadna wielka idea, żaden wielki czyn nie mógł dojrzeć. Albowiem żydowski »odczynnik« rozkładał skutecznie na drwiny wszelkie przejawy woli (…). w Żydzie zasymilowanym dwie cząsteczki żydowskie przypadały na jedną cząsteczkę polską. Polskość nie jest kwasem rozkładającym kruszec żydowski; natomiast takim kwasem jest żydowskość i polski kruszec rozkłada. Dlatego Żyd asymilowany będzie w ostateczności brał zawsze stronę żydostwa. I dlatego filosemita przestanie być czułym na sprawy polskie, lecz zawsze będzie nader wrażliwym na sprawy żydowskie „(F. Koneczny, op. cit.,s. 354) (uwaga red.: filosemici są poważnym problemem polskiego życia politycznego i polskiej publicystyki, myli się jednak ten, kto uważa, że filosemityzm jest domeną liberałów i lewicowców, w Polsce mamy przedstawicieli całkiem licznej frakcji tzw.judeochrześcijan – o czym dobitnie świadczą publikacje takie jak np.:Mirosław Salwowski, Ja też jestem Żydem (duchowym), konserwatyzm.pl, 19 stycznia 2013(link is external) czy Tomasz P. Terlikowski, A mnie jest wstyd! Cholernie wstyd!, Salon24.pl, 2 września 2011(link is external) – gorąco zachęcamy do lektury tych tekstów – i przemyślenia, co kieruje autorami).
Bolesław Prus, początkowo wierzący naiwnie w asymilację, jak wszyscy pozytywiści, dość szybko przekonał się, że wszelka krytyka może być tylko jednostronna, to znaczy wymierzona przeciw Polakom. W jednej z „Kronik” z 1889 r. pisał: „Kwestii żydowskiej prawie niepodobna dotknąć bez wywołania hałasów i kwasów. Wszystko wolno krytykować, nawet pewniki matematyczne, ze wszystkiego można żartować, tylko kwestię żydowską głaskać z włosem i to jeszcze bardzo delikatną ręką w bardzo aksamitnej rękawiczce.” W „Kurierze Codziennym” napisał o tym po raz kolejny, oburzony krytyką: „Dziwna rzecz! Od kilkunastu lat z gryzącym sarkazmem odzywam się o książkach, szlachcie, o naszych kupcach i rzemieślnikach, o niemieckich przemysłowcach, a przecież nikt z tych panów nie oskarżał mnie o złość, o rozszerzanie przesądów i szerzenie nienawiści. Lecz gdy pierwszy raz potrąciłem o stanowisko Żydów, zaraz mi zrobiono wojnę”. Gdy dwaj warszawscy publicyści – Jan Jeleński i Teodor Jeske-Choiński – podjęli walkę z przewrotnością Żydów i wskazywali dobitnie ich szkodliwą gospodarczo i społecznie działalność, byli przez blisko dwadzieścia lat bojkotowani przez środowisko publicystyczne i nazywani wstecznikami, obskurantami, głupcami, idiotami, „czarną sotnią” itp.
„ODŻYDZIĆ POLSKI POSTĘP…”
W tym czasie uaktywnili się „litwacy”, nie znający języka polskiego, obcy wszelkim dążeniom narodu. Sprowadzony do Łodzi z serią odczytów jeden z ich przywódców, Żyd z Odessy, Władimir Żabotyński, wzywał do popierania rusyfikacji ziem polskich zaboru rosyjskiego i oficjalnie nawoływał do tworzenia Judeopolonii, używając tej nazwy. Szczególnie interesujący jest tu fakt, że Żabotyński zakładał pełną judaizację miast polskich, na wsi zaś miała pozostać ludność polska pracująca dla Żydów.
Bolesław Prus, obserwujący bacznie rozwój wydarzeń, tak skomentował w jednej z „Kronik” z 1909 r. nową sytuację na ziemiach polskich: „Część postępowców polskich w sposób głośny i uroczysty wystąpiła przeciwko czerwonemu czy postępowemu nacjonalizmowi żydowskiemu. Albowiem żywe polskie serce targnąć się musiało bólem i oburzeniem, gdy po ulicach Warszawy znieważano nasz symbol narodowy, gdy przekonywać zaczęto robotnika polskiego w pismach drukowanych po polsku, że Polska jest trupem, od którego odwrócić się powinien ze wstrętem. Z tego oburzenia i bólu urodził się prąd, nazywany dziś mianem »antysemityzmu«, któremu dają publiczny wyraz: Andrzej Niemojewski, Iza Moszczeńska, Ehrenberg, Unszlicht i inni. Hasłem tego ruchu jest: »odżydzić polski postęp, polski socjalizm, polską myśl niepodległą«.(…) Okoliczność ta zmusza nas do spojrzenia na sprawę żydowską w naszym kraju już nie z sentymentalnego, ale z faktycznego punktu, ażeby zrozumieć: czv my naprawdę jesteśmy owym wilkiem krwiożerczym, drącym skórę z żvdowskiego jagnięcia, czyli też … stadem baranów, wśród których gęsto uwijają się lisy żydowskie, wyglądające tak, jakby wiązała ich bardzo mądra, silna i celowa organizacja?W tym miejscu, znowu nie wiem po raz który, powtarzam, iż nie chcę żadnych ograniczeń, żadnych wyjątkowych praw przeciwko Żydom. Lecz gdy okaże się, że Żydzi toczą z nami walkę o nasz byt, o nasze istnienie już nie tylko jako narodu, lecz wprost jako gatunku zoologicznego, gdy to okaże się, będę w imię równouprawnienia wymagał, ażeby nam, Polakom, wolno było bronić się, naturalnie środkami i sposobami uczciwymi i doprowadzić walkę do takiej granicy względem nich, jaką Żydzi nakreślili względem nas. Jest nam coraz ciaśniej; dotychczas my ustępowaliśmy miejsca Żydom, musi więc nadejść czas, że Żydzi nam miejsca ustąpią.” (…)
TRZYMAJ SIĘ TEGO, KOMU SZCZĘŚCIE SPRZYJA
Trzymaj się tego, komu szczęście sprzyja (Talmud)
(…) Po przeanalizowaniu zaistniałej sytuacji (uwaga red.: w roku 1914, przed wybuchem I Wojny Swiatowej), ustalono, co następuje: 1) Wykluczono całkowicie jakiekolwiek poparcie dla polskich dążeń niepodległościowych, uważając za niepożądane odrodzenie Polski, a nawet uzyskanie przez Polaków jakiejkolwiek autonomii, gdyż uznano, że byłoby to przeciwne żydowskim dążeniom do stworzenia ich autonomii lub Judeopolonii. W związku z tym postanowiono sprzeciwić się każdej polskiej akcji niepodległościowej. 2) Carat rosyjski uznano za wroga Żydów i żaden z kierunków politycznych nie planował z nim współpracy. Pomoc w rusyfikacji Polaków – owszem, ale współdziałanie z caratem – nie. Zastrzegano jednak, że jeżeli w Rosji „zwycięży demokracja” i „zapanują stosunki demokratyczne” (uwaga red.: cóż takiego jest w tej „demokracji”, że o jej zwycięstwo do dziś polskojęzyczne elity wojują – z Białorusią, Rosją, i Ukrainą?), to możliwa będzie współpraca ośrodków żydowskich z Rosjanami. Nie sprecyzowano przy tym, o jaką demokrację rosyjską tu chodzi. 3) Część partii żydowskich, jak „Bund”, Cejre Syjon czy „polska” SDKPiL, stawiała na rewolucję społeczną i gotowa była ją realizować w sprzyjających warunkach. W okresie przed wybuchem l wojny światowej o sytuacji rewolucyjnej nie było mowy i plany takie stanowiły czystą abstrakcję. Wiadomo jednak, że opierałaby się ona na współpracy organicznej z rosyjskimi bolszewikami, gdyż „Bund” i SDKPiL stanowiły część składową SDPRR. 4) Austrię traktowali politycy żydowscy z ziem polskich przychylnie i nie wyrzekali się z nią współpracy, zwłaszcza że była ona sojusznikiem Niemiec. Jednak swoich planów nie budowali z myślą o jej pomocy. 5) Za rzeczywistego, niekwestionowanego patrona w przyszłej walce uznali Żydzi bezwzględnie i bezapelacyjnie Niemców. W praktyce uczyniły to wszystkie kierunki, łącznie z bolszewizującymi. Zapomniano, iż przez kilka wieków w całych Niemczech prowadzona była akcjaJudensau, zohydzająca i upodlająca Żydów, wybaczono kilkunastokrotne wypędzania Żydów z Niemiec, wybaczono pogromy, jakie miały w przeszłości miejsce w całych Niemczech… (…) W 1901 r. na wiecu w Poznaniu Żyd Jaffe powiedział: „Zwracam uwagę na stanowisko, jakie my Żydzi zajmujemy na pruskim wschodzie. Przed prawie tysiącem lat przodkowie nasi, pod grozą prześladowań, przywędrowali z zachodu do Polski. Nigdy nie wyparli się sprawy niemieckiej, po niemiecku mówili, mówili niemczyzną swej francuskiej i szwabskiej ojczyznv kiedy ojcowie niejednego, który nas odsądza od niemczyzny, głęboko jeszcze tkwili w słowiańszczyźnie. A kiedy ten kraj przyłączono do Prus, wtedy to ojcowie nasi przyjęli na swoje barki wielką część kulturalnego dzieła. Jeżeli miasta poznańskie stały się głównie warowniami niemczyzny, to właśnie ojcowie nasi spełnili w tym kierunku dobrą, a może najłepszą część pracy. Tysiącami polonizowali się chrześcijańscy Niemcy, lecz żaden Żyd tego nie zrobił i nie zerwał swego związku z niemiecką ideą. Nie tylko więc stoimy na naszym prawie, ale stoimy też na szmacie ziemi, którą pomagaliśmy zniemczyć, a na to dziś głównie kładziemy nacisk”(„Biesiada Literacka”, Warszawa 1901 r.; por. S. Wysocki, op. cit.).
Polskie czasopismo „Dzień” pisało na temat roli Żydów w niemieckiej polityce następująco: „Żydzi w zaborze pruskim są najlepszym narzędziem w polityce antypolskiej. Roli tej Żydów w polityce hakatystycz-nej zarówno świadom jest rząd, jak sami Żydzi. Rząd atoli pruski, nie mając zupełnie zamiaru odwdzięczenia się Żydom za ich usługi, oficjalnie zdaje się tego nie widzieć i we wszelkich dziedzinach życia socjalno-politycznego, gdzie może, prowadzi politykę antysemicką.
Tymczasem Żydzi na odwrót, gdzie tylko mają sposobność, afiszują się z tym, co dotychczas zrobili i nadal robią dla wzmocnienia niemczyzny na kresach -próbując w ten sposób przebłagać dla siebie wrogi rząd. Jedną z podobnych sposobności, mających publicznie skonstatować arcylojalne stanowisko Żydów wobec hakatyzmu (…), będzie trzeci zjazd walny niemieckich Żydów ” („Dzień” 1909, nr 258).
Na zjeździe tym (Wrocław 1909 – ALS) poseł Wolffz Leszna stwierdził m.in.: ” Niemiec bez pomocy Żyda nie może z Polakiem współzawodniczyć (…). Żydzi oddawali zawsze i gotowi są nadal oddawać największe usługi narodowości niemieckiej. „
Podczas zjazdu, podjęto specjalną uchwałę, w której stwierdzono: „Żywotny interes państwa pruskiego wymaga utrzymania usposobionej patriotycznie ludności żydowskiej na kresach wschodnich (chodzi tu o niemieckie kresy wschodnie – ALS).
Dlatego zgromadzenie domaga się, aby przy obsadzaniu urzędów publicznych nie pomijano Żydów, aby zapewniono im równouprawnienie w stosunkach towarzyskich i aby władze uwzględniły ich przy oddawaniu robót i dostaw na kresach wschodnich, a nie popierały zakładów, spółek i stowarzyszeń (kolonizacyjnych), które usuwają Żydów od zarządu lub pomijają w stosunkach handlowych ” („Dzień” 1909, nr 294). Jak widać z powyższego tekstu i wielu innych z tego okresu, Żydzi bardzo kochali Niemców, ale za swą miłość domagali się natychmiast koncesji. (…)
BUDOWANIE JUDEOPOLONII
(…) 5 VIII 1915 r. Niemcy wkroczyli do Warszawy, a 24 VIII ogłosili utworzenie Generalnego Gubernatorstwa na terenach swojej okupacji. Otworzyli uniwersytet polski w Warszawie i powołali Tymczasową Radę Stanu. W Berlinie wydano mapę, na której widniało Kónigsreich Polen, utworzone na obszarach Królestwa Polskiego z 1815 r. (w rozmiarach znacznie większych od planowanej potem tzw. Besselerówki), z adnotacją: „Polen stark mit Juden vermengt” („Polacy silnie przemieszani z Żydami”) i objaśnieniem, że to będzie równouprawniona mniejszość narodowa. Zająwszy Warszawę, władze pruskie opracowały tego samego roku program tego „dwunarodowego państwa”. Ambasador niemiecki w Waszyngtonie – Johann graf von Bernstorff, robił Niemcom reklamę wśród żydostwa amerykańskiego, posyłając do redakcji „The American Jewish Chronicie” zapewnienie, że to, co Niemcy przygotowują w nadwiślańskiej Judeopolonii, „prześcignie wszelkie dotychczasowe konstytucje dla Żydów” (F. Koneczny, op. cit.,s. 356). Jednocześnie prowadzono szeroką akcję wyjaśniającą. Niemiecki sekretarz stanu spraw zagranicznych, A. Zimmermann, w odpowiedzi na zapytanie „The American Jewish Chronicie” – za pośrednictwem ambasadora przed jego wyjazdem z Waszyngtonu – oświadczył, że nowy statut organiczny gmin żydowskich w Polsce przekracza pod względem rozległości wszystko, co Żydzi kiedykolwiek posiadali. Statut autonomiczny żydowski daje już możność tworzenia własnych szkół z własnym odrębnym systemem edukacyjnym. Kwestia autonomii narodowej Żydów może być rozstrzygnięta tylko przez konstytucję polską, na podstawie wzajemnej zgody Polaków i Żydów, dla uniknięcia konfliktu z obopólnych interesów. Rozporządzenia niemieckie zapewniają w każdym razie kwitnące życie Żydom w Polsce i postęp ich rozwoju bez żadnych przeszkód. Gminy żydowskie mają prawo dowolnie organizować swój własny system podatkowy, powoływać poważne korporacje do obrony interesów żydowskich, tworzyć gminne rady administracyjne żydowskie oraz najwyższą Żydowską Radę. Wszystko to pozwoli Żydom wziąć udział w przyszłym rządzie Polski. (…) We wrześniu 1915 r. w wiedeńskiej „Judische Zeitung” ukazało się oświadczenie Nathana Birnbauma następującej treści:„Nie pojmujemy bynajmniej, dlaczego Polacy mieliby mieć więcej prawa, by żądać spolszczenia naszych mas żydowskich, aniżeli my możemy zażydzenia mniejszości polskich w miastach żydowskich„ (S. Laudynowa, op.cit., t.I, s. 159). Tenże sam autor wydał również we wrześniu 1915 r. w Wiedniu broszurę pt. „Den Ostjuden ihr ilecht” („Żydom Wschodu ich prawa”), która stała się podstawy antypolskiej kampanii prasowej. Autor przedstawia w niej Żydów Austrii jako ..Oster-reichs reifstes Volk” („dojrzały naród Austrii”), przywiązany bardziej do Monarchii Habsburgów, niżja) ikolwiek inny naród będący pod jej panowaniem. Stwierdza też, że Żydzi stanowią dla Rzeszy Niemieckiej pomost między Niemcami a Słowianami, ale pomost właściwie niemiecki, bo ich żargon zalicza się do języka niemieckiego, a sympatie żydowskie do Niemców znane są od wieków. Obok wspólności języka zachodzi wspólność interesów, którą Niemcy muszą zrozumieć i we własnym interesie postarać się, żeby stworzyć nad Wisłą nie Polskę, lecz Judeopolonię. Trzeba uznać Żydów osobnym narodem, żeby z ich pomocą „rozszerzać wpływy niemieckiej potęgi w głąb obszarów obcych narodów i państw” (F. Koneczny, op. cit, s. 356).
Żydzi sami, z dobrej i nieprzymuszonej woli, ogłaszali się jako forpoczta niemiecka na Wschodzie, jako germanizatorzy ziem słowiańskich. (…)
Histeria antypolska przybrała już takie rozmiary, że wśród nielicznych kręgów polskiego żydostwa obudziła ona przerażenie, iż gdyby państwo polskie powstało wbrew tej propagandzie, mogłoby pociągnąć żydostwo do odpowiedzialności. Wyrazem tego lęku jest książka „Die polnishe Judenfrage” wydana w Berlinie w roku 1916. Autorem jej był Benjamin Segel, Żyd galicyjski, który już wcześniej pisał artykuły w obronie atakowanej Polski. W tej książce, traktującej o problemie żydowskim w Polsce, pisze on: „W Ameryce mial miejsce cały szereg zgromadzeń żydowskich, na których odmawiano wyrażenia sympatii dla polskich dążeń wolnościowych i – co jeszcze przed rokiem byłoby niemożliwością – na innvch zgromadzeniach podjęto niesłychane i niewiarygodne uchwały, że będzie się walczyć o to, aby w przyszlości ochronić Żydów w Polsce przed pogromamioraz przed prześladowaniem i uciskiem ze strony Polaków„ (B. Segel, „Die polnische Judenfrage”, s. 89). W dalszym ciągu swoich rozważań Segel wyraża niepokój, iż jego rodacy idą za daleko w swych żądaniach wobec Polaków, co może być powodem do wzrostu nienawiści między obu nacjami: „Przy sposobności najmniejszego gospodarczego, społecznego, czy politycznego kryzysu rozgorzalaby przeciwko nam nienawiść i wściekłość, która by mogła nas zniszczyć. Gdzie na całym świecie istnieje państwo, które by zniosło taką kość w gardzieli? ” (j.w. s.52). Gdy zaniepokojony rozwojem wypadków i mający rozeznanie w sytuacji politycznej Segel chciał się dowiedzieć, dlaczego Żydzi tylko w Polsce mają się upominać o prawa państwowe, otrzymał tylko jedną odpowiedź: „Tutaj mają oni to prawo, tam tego nie mają”. Miało to znaczyć: w Królestwie Polskim Żydzi mają prawo domagać się praw narodowych, w innych krajach świata nie przysługuje im to prawo. Dlaczego? Na to pytanie nie otrzymał odpowiedzi (S. Laudynowa, op. cit., 1.1, s. 199). Warto w tym miejscu zaznaczyć, iż mimo wielkiego hasła-: „Jerozolima w każdym kraju” roszczenia żydowskich praw narodowych i politycznych ograniczone były tylko do samej Polski, podczas gdy mniejszość żydowska była liczna także w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej (np. Węgry, Rumunia). Żydzi nigdy nie odważyliby się zaproponować czegoś takiego jak Judeopolania w żadnym innym kraju, gdyż z góry było wiadomo, z jakim spotkałoby się to przyjęciem. (uwaga red.: stanowisko społeczności żydowskiej w kwestii Judeopolonii nie było jednolite, o Żydach-przeciwnikach Judeopolonii pisze A.L. Szcześniak w „Judeopolonii …” na stronach 62-66, zalecamy lekturę całości) (…)
„NIE DOPUŚĆCIE DO POWSTANIA WOLNEJ POLSKI” (…) Środowiska żydowskie, nawet te, które odcinały się od tworzenia Judeopolonii, z entuzjazmem przyjęły ustalenia traktatów brzeskich. Taką właśnie postawę zajęło środowisko skupione wokół poczytnego pisma „Der Jude”, gromadzące żydowską elitę intelektualną. „Przykładem krótkowzrocznej analizy faktów, prowadzonej tylko pod kątem interesów żydowskich, doraźnie zresztą i źle zrozumianych, oraz noszącej piętno żydowsko-niemiec-kiego sposobu myślenia z początków wojny, była reakcja »Der Jude« na traktat brzeski. To, co w społeczeństwie polskim przyjęto z najwyższym oburzeniem, wzbudziło w kręgach Bubera nadzieję. »Utworzenie państwa litewskiego z Grodnem, Wilnem i Biafymstokiem – pisaf Behr -Jest na rękę Żydom. Stają się oni na Litwie dużą grupą obok niewiele liczniejszych Polaków, Litwinów i Białorusinów. Z dwoma ostatnimi spośród wymienionych narodów utrzymują Żydzi dobre stosunki i będą zgodnie z nimi współdecydować o losach państwa. Gdyby Gro-dzieńszczyzna i Białostocczyzna nie znalazły się w jej granicach – dowodził Behr – byłoby ono zbyt słabe ekonomicznie. Litewska Jerozolima – Wilno – uschłaby oderwana od korzeni – mas żydowskich z historycznych regionów litewskich, które uniknęły oto wpadnięcia w ręce nietolerancyjnych Polaków«” (P. Wróbel, op. cit., s. 81). W późniejszym czasie Żydzi robili wszystko, aby nie dopuścić do przyłączenia Wilna do Polski. Żargonowa gazeta „Lecte Najer” tak przedstawiała problem Wilna: „Tajemnicą publiczną jest, że Polacy zwrócili się do żydów z propozycją wspólnego działania za przyłączeniem Litwy do Polski. Dziękujemy za polską moralność hotentocką w Europie, powtarzamy wyraźnie, że nie mamy najmniejszej chęci zostać »polskimi żydami«. Chcemy mieć takie samo równouprawnienie społeczne i narodowe, jak Polacy. Kultura żydowska jest starsza i bardziej rozwinięta niż polska. Przyłączenie do państwa polskiego odrzucamy jednomyślnie, mając w Wilnie 75 tysięcy Żydów, czyli liczbę żadną miarą nie mniejszą, niż Polacy… Gdyby była mowa o zmianie granic, to moglibyśmy się zgodzić na każde rozwiązanie, byle nie polskie. Gdyby wystąpiła tendencja oddania Wilna Polsce, wówczas musielibyśmy zmobilizować cale żydostwo do obrony naszej Jerozolimy litewskiej” („Lecte Najer”, Wilno VI 1918; H. Ro-licki, op. cit., s. 336). (…) (uwaga red.: patrz też Tadeusz Gluziński (pseud. Henryk Rolicki), „Zmierzch Izraela”, rozdział „Żydzi a niepodległość Polski”, str. 331 i dalsze(link is external))
„WY NAS ZNAJDZIECIE NA DRODZE DO GDAŃSKA…”
Jeszcze przed przyjazdem delegacji polskiej do Paryża, w dniu 11 XI 1918 r. przedstawiciela Polski w Paryżu hrabiego Ksawerego Orłowskiego odwiedził Żyd francuski, finansista Maurycy Rothschild i zagroził: „Jeżeli na Kongresie oficjalnym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej będzie ten były od miasta Warszawy, członek Dumy Państwowej Rosyjskiej, który zyskał wszechświatowy rozgłos jako zajadły antysemita (chodziło o Romana Dmowskiego – ALS), to cały Izrael i on sam, będą uważali taką nominację za policzek wymierzony w twarz całego ich narodu i stosownie do tego postąpią. Hrabia Orlowski powinien wiedzieć, że wpływy żydowskie na postanowienia Kongresu pokojowego są bardzo wielkie. Niech wie z góry i uprzedzi, kogo należy, że kiedy Polska będzie reprezentowana przez tego pana, to Izrael zastąpi drogę ku wszystkim jej celom, a one są nam znane(…). Wy nas znajdziecie na drodze do Gdańska, na drodze do Śląska Pruskiego i Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze wszelkich waszych projektów finansowych. Niech Pan hrabia to wie i stosownie do tego postąpi”. (S. Trzeciak, „Talmud o gojach”, s. 329: S. Wysocki, op. cit.. s. 93-94). (uwaga red.: Problematykę sabotowania przez Żydów polskich i całą diasporę odrodzenia państwa polskiego opisywał również Tadeusz Gluziński (pseud. Henryk Rolicki) w książce „Zmierzch Izraela”, rozdział „Żydzi a niepodległość Polski”, str. 331 i dalsze(link is external)) (…)
PODSUMOWANIE
Próba „przywalenia Polski kamieniem grobowym” –jak określił to prof. J. R. Nowak – przez stworzenie na ziemiach polskich sztucznego tworu przy pomocy Niemców, zwanego Judeopolonią, zakończyła się fiaskiem. Jednak w walce o niedopuszczenie do realizacji tych planów Polska poniosła duże straty i stała się przedmiotem manipulacji na arenie międzynarodowej. Wrogowie nie potrafili docenić narodowych dążeń Polaków i wydawało się im, że nieograniczone pieniądze i wsparcie potężnego mocarstwa mogą być silniejsze nad wolę narodu do odrodzenia własnej Ojczyzny.
Z obłędnych planów jednak nie zrezygnowano. Nie udało się stworzyć dywersyjnego tworu państwowego przy pomocy Niemców, więc już od roku 1919 zaczęto planować zniewolenie Polski przy pomocy bolszewików, co zaowocowało w 1944 r. stworzeniem tzw. Polski Ludowej, w której mordy elementu niepodległościowego, znieważanie godności narodu i walka z polskimi tradycjami miały doprowadzić do wynarodowienia i stalinizacji „mas polskich”. Okaleczony naród, chociaż poniósł ogromne straty, zdołał jednak zachować w sobie tyle żywotności, aby walczyć o to, „żeby Polska, były Polską”. Uwaga red.: W tym miejscu wypada zapytać, czy coś pomiędzy stalinizmem a rokiem 1989 istniało na ziemiach polskich, czy też nie – a jeśli istniało, to czy było bardziej polskie i lepiej służyło narodowi polskiemu niż to, co istnieje od 1989 roku, czy nie. Autor nie może ot tak prześlizgiwać się nad dziejami narodu polskiego w okresie jego największych w historii sukcesów gospodarczych – nigdy nie budowano rocznie tylu mieszkań, nigdy nie powstawało rocznie tyle fabryk i miejsc pracy. Nigdy skuteczniej nie przezwyciężono nędzy i wykluczenia społecznego. Jeśli Autor dostrzega antypolskość III RP, czyli przeznaczonej do wyludnienia prowincji niemiecko-francuskiej UE, to tylko przez kontrast pomiędzy PRL a III RP.
Trzecia próba zniewolenia i zniszczenia Polski narodowej została podjęta od roku 1989, gdy pod pretekstem transformacji zaczęto jawnie propagować likwidację państw narodowych (nie wszystkich!!!) i stworzenie globalistycznego kibucu, składającego się z kosmopolitycznych euroregionów, sterowanych przez międzynarodowy kapitał. Miejmy nadzieję, że i tym razem Polakom nie zabraknie siły i chęci aby walczyć o zachowanie wartości, o które walczyli i za które ginęli nasi Ojcowie.
dr Leszek Szcześniak
Bibliografia do tematu „Judeopolonia”
Bałaban M., „Historia i literatura żydowska”, Lwów – Kraków – Warszawa 1925 Bałaban M., „Studia historyczne”, Warszawa 1927 Bimbaum N., „Den Ostjuden ihr Recht”, Wien 1915 Dmowski R., „Świat powojenny a Polska”, wyd. III, Warszawa 1932 Dmowski R., „Myśli nowoczesnego Polaka”, Londyn 1953 Eisenbach A., „Ludność żydowska w Królestwie Polskim w końcu XIX w, w: ,Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego”, 1959, nr 29 Fajnhauz D., „Żydzi na Litwie i Białorusi w XIX w”, w: „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego”, 1959, nr 51; Fajnhauz D., „Ludność żydowska na Litwie i Białorusi a powstanie 1963″, w: „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego”, 1961, nr 38 Ford H., „Międzynarodowy Żyd”, Warszawa 1998 Hartglas A., „Zasady naszego programu politycznego w Polsce”, Warszawa 1918 Hirschhorn S., „Historia Żydów w Polsce od Sejmu Czteroletniego do wojny europejskiej (1788-1914)”, Warszawa 1921 Jeske-Choiński T., „Historia Żydów w Polsce”, Warszawa 1919 Johnson R, „Historia Żydów”, Kraków 1998 Kautski K., „Rasse und Judentum”, Berlin 1914 Kautski K., „Socjal-Demokracja”, w: „Rewolucja proletariacka i jej program” [przekład polski]. Warszawa 1924 Kempner S., „Dzieje gospodarcze porozbiorowej Polski”, Warszawa 1912 Kobyliński S., „Sprawa polska a kwestia żydowska”, Poznań 1924 Koneczny F., „Logos i Ethos”, Poznań 1921 Koneczny F., „Cywilizacja żydowska”, Warszawa 1997 Korsch H., „Żydowskie ugrupowania wywrotowe w Polsce”, Warszawa 1925
Kruszyński J. MT, „Żydzi i kwestia żydowska”, Włocławek 1920 Krysiak F., „Dwa dni grozy we Lwowie”, Kraków 1919 Krajewski J., „Białe karty w sprawach polsko-żydowskich na przełomie XIX i XX wieku do roku 1939″, Warszawa 1989 Kurnatowski J., „W sprawie żydowskiej”. Warszawa 1914 Laudynowa S., „Sprawa światowa. Żydzi, Polska, ludzkość”, t. I-II, Chicago 1919 Marchlewski J., „Antysemityzm a robotnicy” [reprint]. Warszawa 1972 Marks K., „W kwestii żydowskiej”, w: K. Marks, F. Engels, „Dzieła”, t. I, Warszawa 1961 Marylski A., „Dzieje sprawy żydowskiej w Polsce”, Warszawa 1912 Mieszkiewicz B., „Antysemityzm?”, Kraków b.r. Niemojewski A., „Prawo żydowskie o gojach”. Warszawa 1918 Niemojewski A., „Dusza żydowska w zwierciadle Talmudu”, Warszawa 1920 Nowaczyński A., „Mocarstwo anonimowe”, Warszawa 1920 Nowak J. R., „Haniebna karta”, w: „Słowo – dziennik katolicki”, 24-25 III 1995 Nowak J. R., „Judeopolonia. Nieucy z „Wyborczej””, w: „Nasza Polska”, 24 III 1999, nr 12 Orlicki J., „Szkice z dziejów stosunków polsko-żydowskich 1918-1949″, Szczecin 1983 Pawlikowski M., „Dwa światy”, Londyn 1952 „Pamiętnik z I zjazdu Zjednoczenia Polaków Wyznania Mojżeszowego wszystkich ziem polskich”, Warszawa 1919 Phillippson M., Neueste Geschichte desjudischen Volkes”, Band I-III,Leipzig l911 Pobóg-Malinowski W., „Najnowsza historia polityczna Polski”, t. II, Londyn 1983 Pogonowski J. C., „Jews in Poland. A Documentary History”, New York 1993 Polak J., „Zbrodnicze plemię”, Wrocław – Warszawa b.r. Pranajtis J. B., „Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim”. Warszawa 1937 Reich L., „Żydowska Delegacja Polaków w Paryżu”, Lwów 1922 Rolicki H., „Zmierzch Izraela”, Warszawa 1932
Rostański K., „Polonii w Ameryce z Żydami sprawa w dobie odbudowy Państwa Polskiego”, Warszawa 1925 Segel B., „Die polnische Judenfrage”, Berlin 1916 Szczepański W, „Najstarsze cywilizacje Wschodu klasycznego”, t. I: „Egipt”, t. III: „Egea i Hatti”, Lwów 1922-1923 Tartakower A., „Emigracja żydowska z Polski”, Warszawa 1934 Tartakower A., „Zarys socjologii żydostwa”. Warszawa 1938 Topolski J., „Dzieje Polski”, Warszawa 1977 Trzeciak S., „Mesjanizm a kwestia żydowska”, Warszawa 1934 Trzeciak S., „Program światowej polityki żydowskiej”, wyd. III rozszerzone, Warszawa 1936 Trzeciak S., „Talmud o gojach a kwestia żydowska w Polsce”, Warszawa 1939 Tworakowski S., „Polska bez Żydów”, Warszawa 1939 Wasiutyński B., „Ludność żydowska w Polsce w wieku XIX i XX (Studium statystyczne)”, Warszawa 1930 Witos W, „Moje wspomnienia”, IWW 1978 Wróbel P, „Między nadzieją a zwątpieniem”, w: „Więź”, VII-VIII 1986 Zadrecki T., „Talmud w ogniu wieków”. Warszawa 1936 Znaniecki F., „Upadek cywilizacji zachodniej”, Warszawa 1921 Żabotyński W., „Polaki i Jewreje”, Odessa 1921 Żabotyński W., „Państwo Żydowskie”, Warszawa – Lwów, b.r. „Żydzi a powstanie styczniowe”. Materiały i dokumenty opracowane do druku przez A. Eisenbacha, D. Fajnhauza i A. Weissa, Warszawa 1963
WK: do pozycji wymienionych przez dr Szcześniaka dodać można: Odpowiedź Jędrzeja Giertycha „Dziennikowi Polskiemu”, „Myśl Polska”, Londyn 1975 Maciej Giertych, „Nisko nad Sanem – planowane przez Niemców państwo żydowskie na terenach Polski”, „Opoka w Kraju” nr 36(57) z grudnia 2000
===============================
Książka jest poszerzoną wersją hasła „Judeopolonia”, które obok innych mogą Państwo znaleźć w Encyklopedii „Białych Plam” Polskiego Wydawnictwa Encyklopedycznego.
Ks. dr Stanisław Trzeciak: Jak Żydzi zdradzali Polskę w 1920 roku
{Przypominam 9 kwietnia 2025 ze względu na czyny tej pacynki europejskiej, Ursuli WodęLeje md]
… było: dezerterów 202, a w tym żydów 193, uchylających się od poboru wojskowego 411, a w tym żydów 398, działających na szkodę Państwa Polskiego 328, w tym żydów 325″.
„Cud nad Wisłą” jest wielką szkołą dla Narodu i Państwa Polskiego. Wymownie nas uczy, że Polska może się opierać tylko na Polakach zjednoczonych umiłowaniem swojej Ojczyzny i złączonych silnymi węzłami narodowymi. Jest tu zarazem wielkie ostrzeżenie przed żydami, którzy bezprzykładnie, jak w żadnym państwie, łączyli się z naszym wrogiem i działali na szkodę zagrożonego naszego bytu państwowego. Dezercja, zdrada, sianie defetyzmu wśród ludności cywilnej, w wojsku, łączenie się wprost z wrogiem przez przyłączanie się do niego z bronią na froncie lub tworzenie oddziałów wojskowych z ludności cywilnej i przechodzenie na pomoc do wroga, by walczyć przeciw wojskom naszym — oto obraz zachowania się żydów w Polsce, dźwigającej się z okowów niewoli, która miała przed sobą postawioną kwestię „być albo nie być”. Małe tylko były wyjątki.
Tu znów niech przemówią fakty i suche komunikaty Naczelnego Dowództwa: „Komunikat z dnia 18 kwietnia 1919 r. Front litewsko-białoruski: Wczorajsze walki o Lidę były uporczywe. Nieprzyjaciel zgromadził wielkie siły, starannie przygotował się do obrony i umocnił ważniejsze obiekty. Piechota nasza musiała kilkakrotnie łamać bagnetem opór wroga, zwłaszcza suwalski pułk piechoty, który wśród ciężkich walk ulicznych, biorąc dom za domem, oczyszczał miasto od nieprzyjaciela. Miejscowa ludność żydowska wspomagała bolszewików, strzelając do naszych żołnierzy”.
Dodać tu należy, że kiedy wymieniony 41 pp. opuścił ze względów taktycznych czasowo Lidę, to żydzi z okien i z dachów strzelali do żołnierzy naszych, lali wrzątkiem na nich i rzucali kamieniami. Kiedy zaś później wymieniony pułk ponownie zajął miasteczko, ludność polska wskazała na kloaki, do których żydzi wrzucili siedmiu oficerów naszych, których jako ostatnio wycofujących się postrzelili, pojmali, w okrutny sposób zmasakrowali i rzucili do kloaki.
Komunikat z 19 sierpnia 1920 r: „W Siedlcach wzięto do niewoli ochotniczy oddział żydowski, rekrutujący się z miejscowych żydów komunistów”.
Komunikat z dnia 21 sierpnia 1920 r.:
„Front środkowy… W walkach pod Dubienką, gdzie odrzuciliśmy nieprzyjaciela za Bug, odznaczył się porucznik Danielak z 11 pp., który samorzutnie, nie czekając na nadejście swej kompanii, z 8 żołnierzami zaatakował linię nieprzyjacielską, biorąc 20 jeńców do niewoli. Stwierdzono w tym okręgu, że walczy po stronie bolszewickiej oddział ochotniczy z Włodawy”. Widzimy tu zatem niezwykłe bohaterstwo naszych żołnierzy, którzy oprócz wroga zewnętrznego musieli jeszcze pokonywać wewnętrznego wroga, żydów. Podobną sytuację mamy również w walkach zaciekłych w Białymstoku, jak stwierdza Komunikat z 24 sierpnia 1920 r.: „Front północny… Przy zdobyciu Łomży wzięto 2.000 jeńców, 9 dział, 22 karabiny maszynowe i bardzo duży materiał wojenny. Po zajęciu przez 1-szą dywizję Legionów w dniu 22 bm. rano Białegostoku trwały w samym mieście jeszcze przez 20 godzin zaciekłe walki uliczne z przybyłą na pomoc z Grodna 55-ą dywizją sowiecką i miejscową ludnością żydowską, która wydatnie zasilała szeregi bolszewickie”.
Jeśli z powyższych Komunikatów Naczelnego Dowództwa przekonujemy się, że ludność cywilna żydowska w czasie wojny uderza sztyletem w plecy naszego żołnierza, zmagającego się z wrogiem lub łączy się z wrogiem do otwartej walki przeciw naszej Armii, to inne Komunikaty charakteryzują żydów w Armii na froncie jako dezerterów i zdrajców najpodlejszego gatunku.
Raport Dowódcy 5p. Ułanów do Szefa Sztabu Generalnego:
„Dnia 21 czerwca 1920 na odcinku IV Batalionu 106 pp. na Słuczy 3 żołnierze, żydzi przyłapani zostali na rozmowie z bolszewikami, którzy proponowali zdradzić nas i wspólnie przełamać front. Batalion ten miał w swym składzie 130 żołnierzy żydów. Dwóch żydów z wyroku Sądu Doraźnego, zostało rozstrzelanych, trzeci ułaskawiony”. „Dnia 26 czerwca również silnie zażydzony I Batalion 106 pp. bronił przyczółka mostowego w Hulsku. Trzykrotnie odważni semici uciekali z okopów i trzykrotnie ułani 5 pułku zapędzali ich płazem szabli na miejsce. W trakcie tego żyd, sierżant 106 pp. zabił dwiema kulami wachmistrza 3 szwadronu Pilcha, który zapędzał go na miejsce. Wynikiem tego boju było nowe przełamanie naszego frontu (na Słuczy i Horyni).
Dnia 3 sierpnia 1920 r. Budionnyj skoncentrował się naprzeciwko Ostroga, bronionego przez oddziały 106 pp., do którego powróciła tymczasem większość żydów — dezerterów. Dnia czwartego o świcie garnizon Ostroga bez strzału, nie napierany przez bolszewików, panicznie wycofał się z miasta. Bolszewicy mimo trudnej przeprawy, przeszli Horyń i wyruszyli na Zdołbunowo”. „Z faktów przytoczonych wypływa, że przepełniony żydami 106 pp. służył ulubionym punktem ataku dla Budionnego i dwukrotnie odegrał fatalną rolę bezpośredniej przyczyny przełamania naszego frontu (na Słuczy i Horyni). Dane powyższe są w Armii naszej powszechnie znane i szeroko omawiane wśród żołnierzy. Oburzenie ich jest tak wielkie, że dalsze pozostawienie żydów w składzie Armii jest wykluczone. Nasuwa się konieczność niezwłocznego wydzielenia ich z pułków na froncie, inaczej mogą zajść krwawe ekscesy. Wartość bojowa na takim odżydzeniu może tylko zyskać”.
O tych wypadkach mówi również Wacław Sobieski: „Niezapomnianym będzie również stanowisko tych żydów, którzy witali armię Bronsztaina-Trockiego manifestacyjnie. W czasie cofania się Gen. Szeptycki trzykrotnie przysyłał do Naczelnego Dowództwa W.P. raporty o zdradzie oficerów żydów, zaś pod Radzyminem batalion wartowniczy, składający się z żydów, przeszedł na stronę bolszewików”. Jeżeli się zważy, że wtedy nawała bolszewicka zbliżała się już prawie do przedmieść Warszawy, to się zrozumie nadzwyczaj ciężkie położenie naszej Armii i naszego Narodu i musi się przyznać, że jedynym ratunkiem przed żydami, jako wrogiem wewnętrznym, był nadzwyczaj doniosły rozkaz ówczesnego Ministra Spraw Wojsk. Gen. Sosnkowskiego, by żydów wydzielić z armii i osadzić w obozie koncentracyjnym w Jabłonnie.
Rozkaz ten opiewa:
„Ministerstwo Spraw Wojskowych — Oddział I Sztabu Licz. 13679 mob. Usunięcie żydów z D.O. Gen. Warszawy i formacji podległych wprost M. S. Wojsk. W związku z mnożącymi się ciągle wypadkami, świadczącymi o szkodliwej działalności elementu żydowskiego, zarządza M. S. Wojsk, co następuje: 1. Dla D. O. Gen. Warszawa. 2. Dla wszystkich Oddziałów szt. M. S. Wojsk, i Dep. M.S.W. z poszczególnymi, w drodze tych Oddz. szt. i Dow. wprost M. S. Wojsk., podlegającymi formacjami, zakładami, instytucjami itd.
ad 1. D. O. Gen. Warszawa usunie ze wszystkich mu podległych formacji, stacjonowanych w Warszawie, Modlinie, Jabłonnie i Zegrzu, żydów szeregowych, pozostawiając w tych formacjach tylko 5% tego żywiołu. D. O. Gen. Warszawa wyznaczy punkt zborny, dla tych wyeliminowanych żydów, tworząc z takowych po wydzieleniu rzemieślników, oddziały robotnicze. Oddziały te powinny być formowane na sposób kompanii robotniczych o maksymalnej sile 250 szeregowych na kompanię. Na każdą taką kompanię robotniczą wyznaczy:; D.O. Gen. Warszawa 1 oficera, 5 podoficerów, 10 szeregowych wyznań chrześcijańskich. W razie zapotrzebowania oficerów niezdolnych do służby frontowej zwróci się D. O. Gen. Warszawa z zapotrzebowaniem takowych do Oddz. I Sztabu M. S. Wojsk. Po sformowaniu wymienionych kompanii robotniczych, wyda M. S. Wojsk, dalsze zarządzenia, co do numeracji i gdzie wymienione kompanie zużytkowane zostaną. Przeprowadzenie tego rozkazu należy niezwłocznie wykonać, licząc się z obecną sytuacją. O wycofaniu z formacji żydów zamelduje D. O. Gen. Warszawa do M. S. Wojsk. Oddz. I Sztabu do dnia 12. VIII. 1920 r. ad 2. Wszystkie oddziały szt. M. S. Wojsk., jak również i Departamenty usuną do 5% z podległych im (wprost M. S. Wojsk.) formacji, zakładów, instytucji itd. szeregowych żydów, oddając takowych do dyspozycji D. O. Gen. Warszawa, które ich wcieli do tworzących się robotniczych komp. Zaznacza się przy tym, że w samych biurach i kancelariach poszczególnych oddz. szt. i Departamentów, należy wszystkich żydów szeregowych usunąć. Zatrzymanie żydów w biurach lub innych instytucjach pod pretekstem, że takowi są niezbędni lub politycznie pewni, tym samym zakazuje się. Wyeliminowanie żydów i oddanie takowych do dyspozycji D. O. Gen. Warszawa winno być bezwarunkowo z dniem 12. VIII. 1920 r. skończone. Wykonanie tego rozkazu zamelduje D. O. K. Gen. Warszawa Oddziałowi I Dep. M. S. Wojsk., zawiadamiając o wykonaniu Oddz. X. Sztabu M. S. Wojsk. Otrzymują: Woj. Gub. Warszawy, D.O. Gen. Warszawa, Biuro Prezydialne, Kancelaria Wiceministra, Wszystkie Oddz. Sztabu M. S. Wojsk., Wszystkie Dep. M. S. Wojsk., Dep. dla spraw Morskich, Dow. m. Warszawy, N. Dow. W. P. Prich Płk. Szt. Gen. Szef Oddziału I.”
Jeżeli Minister Spraw Wojsk, zmuszony był do przeprowadzenia oczyszczenia Armii z żywiołu żydowskiego w najkrytyczniejszej dla Państwa chwili, bo w chwili, kiedy wróg był prawie pod murami stolicy, to czyż nie jest rzeczą niezbędną i konieczną dla Państwa oczyścić w zupełności Armię od żydów w czasie pokoju na podstawie ustawodawstwa, wyznaczającego żydów do batalionów robotniczych i nakładającego na nich progresywny podatek stosownie do zamożności?
Jeżeli służba w Armii Polskiej jest zaszczytem i chlubą dla Polaka, to nie może być w niej miejsca dla tych, którzy łapownictwem od niej się wymykają, dezerterują, szpiegostwo i zdradę uprawiają, a takimi są żydzi, bo jak mówi Wacław Sobieski w r. 1920 „wśród zbiegłych do Śląska Górnego, a następnie wydanych Władzom Polskim, było: dezerterów 202, a w tym żydów 193, uchylających się od poboru wojskowego 411, a w tym żydów 398, działających na szkodę Państwa Polskiego 328, w tym żydów 325″.
Taką rolę odegrali żydzi w chwili powstania Państwa Polskiego. Czyż więc się godzi tych, którzy zdradzali Polskę i łączyli się z jej wrogami, stawiać na równi z tymi, którzy krwią i życiem jej bronili i dla niej wszystko poświęcili, i jednym i drugim dawać równe, jedne i te same prawa? Czy też przeciwnie? — Czyż sprawiedliwość i instynkt samozachowawczy nie przemawia za tym, by żydom odjąć równouprawnienie i by ich wykluczając z Armii, nie dopuścić do dostaw wojskowych, żołnierzom zakazać wszelkiego stykania się z nimi, a żydom zabronić nawet blisko koszar mieszkać?
Dzięki koronacji 1025 roku okrzepło Państwo i skrystalizował się Naród. Po wiekach pamięć monarchii pierwszych Piastów połączyła polską irredentę z monarchami zaborczych mocarstw i polskich monarchistów z polskimi republikanami. Ba, nawet ten, który potajemnie kazał zniszczyć Koronę Chrobrego, oficjalnie musiał dorzucać się do składki na jego mauzoleum.
I.
Jesienią 1795 roku Rosja, Prusy i Austria porozumiały się w sprawie ostatniego rozbioru. Z Rzecząpospolitą problemu już nie było: upadła niczym wielki trup, w którym byłamilijonów dusza (jak biadał poeta Franciszek Karpiński). Pozostawał problem Królestwa, które formalnie trwało od koronacji Bolesława Chrobrego. Dla monarchicznej Europy był to pewien prawny i moralny szkopuł. Prawa monarchów i istnienie królestw uchodziły wszak za niezbywalne.
Z pomocą pospieszył jednak sam Stanisław August Poniatowski, ostatni władca noszący Koronę Chrobrego. W obawie o brak wiktu i opierunku na odpowiednim poziomie zrzekł się królewskiego tytułu, tym samym podpisując wyrok na polską monarchię. Zaborcy natychmiast zawarli układ, wedle którego należało zlikwidować wszystko, co może nasuwać wspomnienie istnienia Królestwa Polskiego.
Zauważmy: zaborcy nie chcieli likwidować Narodu (to miało przyjść z czasem); przede wszystkim likwidowali pamięć o dalekosiężnych skutkach koronacji Chrobrego.
II.
Zanim Stanisław August ustąpił z tronu, Prusacy potajemnie włamali się do skarbca koronnego na Wawelu i wywieźli królewskie insygnia, w tym – legendarną Koronę Chrobrego. Ich los przez długie lata pozostawał nieznany. W roku 1811 król Fryderyk Wilhelm III nakazał je przetopić, a z uzyskanego złota wybić monety, żeby zapłacić kontrybucję nałożoną przez Napoleona na Prusy. Prawda wyszła na jaw wiele lat później.
Istnienie insygniów groziło pojawieniem się spadkobierców Chrobrego. Musiały zniknąć.
III.
Po roku 1798 zamek wawelski przemieniono na austriackie koszary. To jednakże likwidatorom nie wystarczało: powstał projekt, aby także katedrę zamienić na kościół garnizonowy i usunąć z niej królewskie sarkofagi. Chciano raz na zawsze unicestwić polską pamięć i tożsamość. Sprawa była gruba, więc prowadzono ją poufnie, poszukując Polaka, który by sam zbezcześcił pochówki swoich monarchów. Jakoż znalazł się taki.
Relacjonuje świadek epoki, Ambroży Grabowski:
Insynuacyę tej myśli podsuniono księdzu [kanonikowi wawelskiemu Sebastianowi] Sierakowskiemu, któremu się stała przystępną. Na jednem z posiedzeń kapituły wysunął on się z tym projektem, popierając go oświadczeniem, że rząd na koszta przeniesienia tych drogocennych pamiątek i zabytków przeszłości w nagrodę skłonienia się do woli rządu wypłaci kapitule złotych półtora miliona. Otumaniony ksiądz Sierakowski tą obietnicą dodał przy wniosku: „Nie bójcie się, ja to podejmuję się przenieść wszystko i urządzić bez najmniejszego uszczerbku lub uszkodzenia”, co wszystkich oburzyło i ogólną wznieciło niechęć… Dodaję, że zawstydzony kapitularz opuścił — i ohydna propozycya niespełniona upadła.
IV.
Wkrótce wszakże ci sami, którzy pragnęli wymazać z dziejów imię Królestwa Polskiego, musieli we własnym interesie zadbać o jego trwanie. Sprawił to Napoleon Bonaparte, a przypieczętowali – tak, warto pamiętać – carowie Rosji. Ożywione przez cesarza Francuzów państwo polskie pod postacią Księstwa Warszawskiego otrzymało bowiem króla, a po klęsce Korsykanina carowie postanowili wejść w te buty. Odtąd kolejno wszyscy moskiewscy jedynowładcy – czy to ci bardziej spolegliwi, czy bardziej polakożerczy, od Aleksandra I do Mikołaja II – tytułowali się królami Polski. Za tą decyzją szło formalne uznanie ciągłości polskiej monarchii i jaki taki szacunek dla poprzednich polskich monarchów.
W tym punkcie zaborcy godzili się – tak, warto pamiętać – z polskimi buntownikami. Nie może więc dziwić, że kiedy w roku 1828 rozpisano w Poznaniu społeczną zbiórkę na budowę mauzoleum Mieszka I i Bolesława Chrobrego – sławnej Złotej Kaplicy – najhojniejsze wpłaty poczynili: Najjaśniejszy Pan Fryderyk Wilhelm III – 100 dukatów. Jego Królewiczowska Mość Xiążę Następca Tronu – 20 dukatów. Najjaśniejszy Cesarz Wszech Rossyi Król Polski – 500 talarów.
Chichot historii: pierwszy na tej liście figuruje człowiek, który kazał przetopić Koronę Chrobrego. Kolejny to dalekosiężny skutek koronacji Bolesława.
V.
I tak przez sto dwadzieścia trzy lata pamięć o polskich monarchach żyła jako znak niepodległości dawnej Rzeczypospolitej – z cichą lub głośną akceptacją zaborców. Polska wolność, inaczej niż wolność francuska, czciła swoich królów – podobnie jak, chcąc nie chcąc, czcić ich musieli wrogowie polskiej wolności, skoro sami byli monarchami. Dość to niezwykłe, patrząc z zewnątrz; ale jeśli spojrzymy oczami polskiego republikanina – naturalne. Polscy królowie byli wszak Pierwszym Stanem w naszym republikańskim systemie. Reprezentowali Rzeczpospolitą jako jej część niezbywalna.
Apogeum tego fenomenu objawiło się bodaj w roku 1869, gdy w katedrze wawelskiej odkryto przypadkowo pochówek Kazimierza Wielkiego. Kapituła katedralna zorganizowała wówczas ponowny pogrzeb królewski. Kondukt przeszedł przez miasto w asyście milczących tłumów; towarzyszyło mu jedynie dramatyczne bicie kościelnych dzwonów.
Józef Ignacy Kraszewski pisał: To zjawienie się wśród żywych wielkiego króla prawodawcy, reformatora, na grobie Polski rozszarpanej, rozsypanego w proch, z ostatnią polską koroną i jedynym berłem naszym… miało w sobie coś mistycznie działającego, jakby wywołującego wspomnieniem przeszłości wiarę w przyszłość.
Mistyczny w swojej wymowie pogrzeb ostatniego potomka Chrobrego, jaki zasiadał na polskim tronie – to kolejna dalekosiężna konsekwencja koronacji z roku 1025.
VI.
Przez wiek zaborów rozmaicie projektowano kształt przyszłej, odrodzonej Rzeczypospolitej. Monarchiczny? Republikański? Na pewno nowy. Przywołajmy sławny sonet Adama Asnyka:
Taką jak byłaś, nie wstaniesz z mogiły!
Nie wrócisz na świat w dawnej swojej krasie;
Musisz porzucić kształt przeszłości zgniły,
Na którym teraz robactwo się pasie (…)
Lecz przystrojona w królewski dyjadem,
Musisz do życia wkroczyć życia bramą:
Musisz być inną, choć będziesz tą samą!
Rzeczpospolita – jako monarchini. Ta monarchistyczna metafora była akceptowalna w republikańskiej Polsce, która odzyskała niepodległość – warto o tym pamiętać! – jako Królestwo. Na dowód przywołam dokument z archiwum mojego dziadka, Feliksa Kowalskiego, który lata pierwszej wojny przesłużył jako oficer moskiewskiej artylerii. Kiedy rozszalała się rewolucja, postarał się o następujący List Ochronny:
Niniejszym zaświadcza się, że obywatel polski Feliks Kowalski urodzony w 1888 roku został zapisany na liście osób pozostających pod opieką Przedstawicielstwa Najdostojniejszej Rady Regencyjnej Królestwa Polskiego i że tem samem on i jego mienie korzystają z ochrony Państwa Polskiego.Moskwa dn. 4 września 1918 roku.
Wypada przypomnieć, że odrodzone państwo polskie zaistniało grubo przed 11 listopada 1918 roku – jako Królestwo. Dopiero 11 listopada Rada Regencyjna przekazała władzę Józefowi Piłsudskiemu, dając początek Drugiej Rzeczypospolitej. Królewskidyjadem, czyli korona, widniał już wcześniej na głowie Orła Białego: taką bowiem pieczęcią posługiwała się właśnie Rada Regencyjna. Odtąd jednak korona naszego Orła przestała zwiastować restytucję monarchii, zaczęła zaś oznaczać suwerenność i niepodległość republiki.
Kolejny dalekosiężny skutek koronacji Chrobrego.
VII.
Po tak zwanym „wyzwoleniu” Poznania w roku 1945 moja mama Bogusława mogła znów po kilkuletniej przerwie pójść do szkoły – tym razem do liceum imienia Generałowej Jadwigi Zamoyskiej. Wkrótce patronkę wymieniono na mniej pobożną Helenę Modrzejewską, a w klasach zawisły orły bez koron. Mama opowiadała, że z początku na każdej pauzie dyżurna brała kredę i dorysowywała koronę, a nauczycielka podczas lekcji kazała ją wymazywać. I tak w kółko.
Jeszcze jeden dalekosiężny skutek.
VIII.
Koronacja Bolesława Chrobrego, jak wiele innych wiekopomnych faktów dziejowych, już w XI wieku oderwała się od swojego bezpośredniego kontekstu i zaczęła obrastać w nowe sensy. Jej obecne znaczenie można porównać chyba tylko do znaczenia Chrztu Polski. Przed nim musi ustąpić, oczywiście w porządku duchowym. Poza tym nie da się jej przecenić. My z niej wszyscy. Prowadziła nas przez wieki jako Naród i Państwo – równolegle z wiarą katolicką.
Polska przekazała Ukrainie kolejne 5000 terminali Starlink Enterprise, co daje łącznie 29 500 takich urządzeń, najwięcej ze wszystkich krajów. Zełenski potrzebuje wszelkiej możliwej pomocy, ponieważ obie strony wciąż wydają się dalekie od jakiegokolwiek trwałego zawieszenia broni, a na granicy z Rosją toczą się walki.
Kijów szczególnie podziękował polskiemu ministrowi cyfryzacji Krzysztofowi Gawkowskiemu, a także całemu polskiemu rządowi, za terminale. „Jesteśmy wdzięczni ministrowi cyfryzacji Krzysztofowi Gawkowskiemu, polskiemu rządowi i wszystkim partnerom za wsparcie Ukrainy!” – czytamy w komunikacie prasowym.
„Polska nadal wspiera Ukrainę w zapewnianiu stabilnej komunikacji — dostarczyła 5000 terminali Starlink Enterprise. Pomogą one Ukraińcom utrzymać kontakt nawet w najtrudniejszych warunkach” — stwierdziła, cytowana przez Wydarzenia .
W ogłoszeniu podkreślono, że terminale Starlink zapewniają Ukrainie „nieprzerwaną łączność nawet w najtrudniej dostępnych miejscach”, umożliwiając szpitalom, szkołom i obiektom infrastruktury krytycznej funkcjonowanie bez zakłóceń.
„Te terminale pomagają wojsku, pracownikom energetyki, lekarzom, ratownikom i firmom pracować nawet podczas przerw w dostawie prądu i awarii łączności” – czytamy w komunikacie.
Do tej pory Ukraina otrzymała ponad 50 tys. terminali Starlink od „międzynarodowych partnerów i darczyńców”, ale największą liczbę przekazała Polska.
Podczas gdy prezydent USA Trump naciska na pokój, pojawiają się ciągłe obawy o dalsze wsparcie w zakresie sprzętu i innej pomocy, a Trump w pewnym momencie nawet odciął wszelkie informacje wywiadowcze i powiedział, że USA całkowicie zaprzestaną wszelkiej pomocy. Te groźby zostały wycofane, a kanały wywiadowcze ponownie połączone, zwłaszcza gdy Zełenski był w zgodzie z potencjalnym porozumieniem pokojowym.
Tymczasem jednak doszło do wojny na słowa między polskim ministrem spraw zagranicznych a Elonem Muskiem, po tym jak prezes Starlink najwyraźniej powiedział, że odetnie swoje terminale od kraju.
30-dniowe zawieszenie broni przeciwko infrastrukturze energetycznej, ostatecznie osiągnięte między Ukrainą a Rosją, zostało złamane przez obie strony. Wiele osób zastanawia się, czy w najbliższej przyszłości możliwy jest pokój.
Putin powiedział swoim żołnierzom, że chce, aby Kursk, okupowany przez wojska ukraińskie od sierpnia ubiegłego roku, został wyzwolony tak szybko, jak to możliwe. Raport Reutersa cytuje blogerów wojennych, którzy twierdzą, że setki żołnierzy Zełenskiego są teraz „ukryte w klasztorze” w zachodnim Kursku.
Tymczasem Wion News informuje, że Kijów rozpoczął kolejną ofensywę w obwodzie biełgorodzkim w Rosji „po stracie Kurska”, twierdząc, że Rosjanie „ustalają dominację na polu bitwy”.
Już jutro [we czwartek] politycy mogą zrobić krok w stronę odebrania naszym dzieciom świętego prawa do spowiedzi.
Jeśli im się uda, ta absurdalna inicjatywa może szybko przerodzić się w niebezpieczne “prawo” – takie, które odbierze nam cenną część wiary, tradycji i naszych praw jako rodziców.
To nie jest tylko petycja – to bitwa o duchową przyszłość naszych dzieci.
Jako rodzic nie mogę pogodzić się z myślą, że moje dziecko mogłoby zostać pozbawione sakramentu spowiedzi świętej.
Politycy muszą jasno usłyszeć, że to rodzice – nie rząd – mają prawo decydować, co jest najlepsze dla ich dzieci.
Nie czekaj, aż będzie za późno – razem możemy to zatrzymać, ale potrzebujemy Twojego głosu teraz.
Podpisz i udostępnij tę petycję. Stańmy razem w obronie naszej wiary, naszych tradycji, a przede wszystkim – praw naszych dzieci.
Chcą odebrać naszym dzieciom prawo do wiary i przyjmowania świętych sakramentów!Propozycja zakazu spowiedzi dla dzieci to bezprecedensowy atak na prawa rodziców i wolność religijną. Nie możemy pozwolić, by państwo decydowało za nas, jak wychowujemy nasze dzieci!Powiedz posłom głośno i wyraźnie: Ręce precz od naszej wiary i sakramentów! Podpisz teraz i stań w obronie wiary naszych dzieci.
Czy wyobrażasz sobie, że rząd decyduje za Ciebie, jak masz wychowywać swoje dzieci?
Czy można dopuścić do sytuacji, w której państwo zakazuje dzieciom spowiedzi, odbierając im dostęp do jednego z najświętszych sakramentów?
To nie fikcja – to dzieje się właśnie teraz w Polsce.
Do Sejmu trafił szokujący projekt ustawy, który dąży do kryminalizacji spowiedzi dla nieletnich, rażąco naruszając wolność religijną, prawa rodziców i Konstytucję RP.
Kto stoi za tym skandalicznym atakiem?
Rafał Betlejewski – performer znany z drwin z ludzi wierzących i szerzenia fałszywych informacji o Kościele. Wspiera go kontrowersyjny poseł KO Marcin Józefaciuk, samozwańczy neopoganin, który przywrócił ten projekt do Sejmu, mimo że został już odrzucony w 2022 roku.
Ich narracja jest pełna kłamstw. Twierdzą, że spowiedź to „przemoc psychiczna” i że dzieci nie powinny uczyć się odróżniania dobra od zła. Jednocześnie nie mają żadnych zastrzeżeń wobec radykalnej edukacji seksualnej, ideologii LGBT i ingerencji aktywistów w intymność dzieci.
Musimy działać TERAZ, zanim będzie za późno! Komisja do Spraw Petycji wkrótce rozpatrzy ten projekt. Jeśli nie zareagujemy, może on zyskać poparcie i zagrozić fundamentom naszej wiary!
Betlejewski w swojej petycji powiela fałszywe oskarżenia wobec katolików i Kościoła. Twierdzi na przykład, że „spowiedź przedwcześnie konfrontuje dzieci z błędnym rozumieniem dobra i zła, zanim jeszcze w pełni rozwinięte zostaną ich zdolności do rozumienia własnych czynów”.
Co za hipokryzja!
Sprzeciwia się nauczaniu dzieci rozróżniania dobra i zła, twierdząc, że nie są na to gotowe. Jednak gdy chodzi o radykalną edukację seksualną, nauczanie o masturbacji i antykoncepcji czy ingerowanie w intymne życie dzieci przez edukatorów seksualnych, transwestytów i działaczy ideologii LGBT – nie widzi w tym żadnego problemu.
Dlatego odrzucenie tej fałszywej propozycji jest absolutnie konieczne:
Spowiedź to prawo, a nie „nadużycie” – jest aktem wolnej woli, a nie przymusu. Żadne dziecko nie jest do niej zmuszane, w przeciwieństwie do radykalnej edukacji seksualnej, która jest im narzucana bez zgody rodziców.
Spowiedź pomaga, a nie szkodzi – uczy odpowiedzialności moralnej, autorefleksji i wspiera rozwój osobisty. Czy powinniśmy zakazać egzaminów szkolnych lub wizyt u lekarza tylko dlatego, że mogą budzić stres u dzieci?
Księża są przygotowani, by wspierać, a nie krzywdzić – w przeciwieństwie do aktywistów wkraczających do szkół, przechodzą wieloletnie szkolenie z psychologii i rozwoju dzieci, aby mądrze je prowadzić i pomagać im w dojrzewaniu moralnym oraz duchowym.
Stopniowe niszczenie wiary: Zakaz spowiedzi to nie tylko atak na jeden sakrament, ale także cios w Pierwszą Komunię Świętą, podważenie chrześcijańskich fundamentów, naruszenie konstytucyjnych praw rodziców i próba wymazania wiary z polskiego społeczeństwa.
To nie jest pojedyncza inicjatywa – to część szeroko zakrojonego ataku na religię w przestrzeni publicznej, uderzającego przede wszystkim w dzieci.
Zaczęło się od drastycznych działań minister Nowackiej: usuwania wiary z programów nauczania, ograniczania lekcji katechezy i narzucania dzieciom radykalnej edukacji seksualnej. Teraz idą o krok dalej – chcą odebrać im prawo do spowiedzi.
To systematyczne wypieranie wiary i wartości chrześcijańskich z życia publicznego.
Ustąpienie w tej chwili oznacza zgodę na stworzenie niebezpiecznego precedensu – otworzy to drogę do jeszcze większych ograniczeń wolności religijnej, uciszenia wierzących rodzin i odebrania naszym dzieciom prawa do wychowania w wierze.
Jeśli nie sprzeciwimy się teraz, co będzie następne? Co jeszcze spróbują nam odebrać? Zamkną usta księżom? Zakażą chrztów? Zamkną kościoły?
Natomiast zwycięstwo będzie ogromnym krokiem w obronie wolności religijnej, praw rodziców i duchowego dobra naszych dzieci. Ocalimy sakramenty, które stanowią fundament naszej wiary, i pokażemy, że nie pozwolimy na ingerencję w nasze wartości i tradycje.
Jest nadzieja – ale tylko jeśli zaczniemy działać teraz! Potrzebujemy tysięcy podpisów, aby pokazać, że nie pozwolimy odebrać sobie naszych praw i wolności!
Dziękuję Ci za Twoje zaangażowanie w obronę naszych podstawowych praw i wolności,
Filip Marinov z całym zespołem CitizenGO
==================================
PS Uwierz mi, ta sprawa jest niezwykle ważna. Chodzi o przyszłość naszych dzieci, ich prawo do wychowania w wierze oraz dostęp do najświętszych sakramentów, które są fundamentem naszej tradycji i tożsamości.
Felieton • serwis „Prawy.pl” (prawy.pl) • 1 kwietnia 2025
Jak pamiętamy, pierwszym krokiem na drodze do ostatecznego sformułowania nowej rewolucyjnej teorii, była uwaga obywatela Tuska Donalda, że żyjemy w „okresie przedwojennym”. To bardzo ciekawa uwaga, która każdego badacza rewolucyjnych teorii powinna skłaniać do przyjrzenia się, jak to było w poprzednim „okresie przedwojennym”, żeby lepiej zrozumieć, co właściwie oznacza to dzisiaj.
Otóż charakterystycznym zjawiskiem dla poprzedniego okresu przedwojennego były tzw. „fołksfronty”. Chodziło o pozornie apolityczne ruchy pacyfistyczne, które jednak tak naprawdę były dyrygowane przez Komintern z Moskwy, żeby opinię publiczną państw Europy Zachodniej urabiać w kierunku korzystnym dla polityki sowieckiej.
Celem polityki sowieckiej w latach 30-tych było doprowadzenie państw Europy Zachodniej do stanu obezwładnienia, by stały się one łatwym łupem dla sowieckiego podboju i wprowadzenia tam komunistycznych porządków w ramach rewolucji światowej. Wstępnym posunięciem było zdjęcie przez partie komunistyczne anatemy z socjaldemokratów, z którymi wcześniej nie wolno było wchodzić w sojusze. Odkąd Stalin zatwierdził fołksfronty, partie komunistyczne mogły już tworzyć koalicje nie tylko z socjaldemokratami, ale nawet – chadekami, żeby tylko zrobić „no pasaran” znienawidzonemu faszyzmowi. Ale w sierpniu 1939 roku Stalin dogadał się z Hitlerem, co wszystkich fołksfrontowców wprawiło w wielkie zakłopotanie, jako że musieli to wszystko przełknąć i to bez żadnej omasty.
Chodziło o sowieckie korzyści z rozbioru Polski – podobnie jak to było w wieku XVIII, kiedy to Fryderyk II w podobny sposób wykiwał opłacanych przez siebie francuskich filozofów, co delikatnie wytknął mu sam Voltaire, że wy władcy zawsze zrobicie coś takiego, co nas, filozofów wprawia w konsternację. Ale Fryderyk, podobnie jak i Stalin, wiedział coś z czego filozofowie nie zdawali sobie sprawy, a co w swoim czasie wyraził Bismarck – że zagadnień dziejowych nie rozstrzyga się deklamacjami, tylko krwią i żelazem.
Teraz mamy sytuację podobną, z tą różnicą, że tworzące się obecnie fołksfronty nie słuchają już Moskwy, tylko Berlina, który próbuje wykorzystać prezydenturę Donalda Trumpa w USA do spełnienia co najmniej dwóch swoich marzeń. Pierwszego – żeby nareszcie uwieńczyć budowaną od dziesięcioleci IV Rzeszę własną, to znaczy – europejską armią pod egidą uzbrojonej po zęby za pieniądze całej Europy Bundeswehry i drugie – żeby w ramach tej „europejskiej” armii położyć wreszcie i niemiecki palec na francuskim atomowym cynglu.
W tym celu Niemcy, za pośrednictwem instytucji Unii Europejskiej, opanowanej przez osoby zaaprobowane przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje, wykorzystują wojnę na Ukrainie, która w tej sytuacji stanowi dla nich prawdziwy dar Niebios, bo nie tylko ułatwia przekonanie europejskich narodów do podporządkowania własnych bantustanów do militarystycznej polityki niemieckiej, ale również dostarcza pretekstu do wskazania nieubłaganym palcem wroga w postaci Rosji. Jaka Rosja jest – każdy widzi – ale rozdmuchując rosyjskie zagrożenie, Niemcy – jak się okazuje – bez specjalnego trudu, odwróciły ostrze przedwojennych fołksfrontów, które teraz próbują robić „no pasaran” już nie „faszystom”, bo Unia Europejska przezornie nie mówi o sznurze w domu wisielca – tylko „ekstremistom”. A kto jest „ekstremistą”? To proste, jak budowa cepa. Każdy, kto nie akceptuje linii politycznej IV Rzeszy. W tym celu forsowany jest model demokracji kierowanej, który u nas obywatel Tusk Donald nazywa „walczącą”, a którą w działaniu mogliśmy zobaczyć w Rumunii, a tylko patrzeć, jak zobaczymy i u nas, kiedy już zwołany zostanie „okrągły stół” w sprawie wyborów prezydenckich w Polsce.
Skoro tedy Stalin, to znaczy – pardon – oczywiście nie żaden Stalin, tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, rzuciła hasło przyspieszenia na odcinku militarystycznym, natychmiast zareagował Parlament Europejski, uchwalając rezolucję, bardzo rozbudowaną – ale po odciśnięciu z niej wody, trudno mieć złudzenia co do tego, o co chodzi naprawdę. A naprawdę chodzi o przygotowanie Europy do zaakceptowania europejskich sił zbrojnych oraz – że „Wał Tuska”, czyli „Tarcza Wschód” oraz Bałtycka Linia Obrony, „powinny być sztandarowymi projektami UE”. Co to konkretnie znaczy? Skoro „Tarcza Wschód” ma być „sztandarowym projektem UE”, to znaczy, że Unia Europejska, a ściśle – jej ścisłe kierownictwo, czyli aktualny Reichsfuhrer (czy Reichsfuhrerin), ma przejąć w odniesieniu do niej kompetencje decyzyjne.
Wprawdzie żaden z europosłów mi się nie zwierza, ale uprzejmie zakładam, że właśnie obawa przed przejęciem kompetencji decyzyjnych przez UE, czyli – przez IV Rzeszę Niemiecką – skłoniła europosłów PiS i europosłów Konfederacji do głosowania przeciwko tej rezolucji. O ile jednak europosłom Konfederacji niczego w tej sprawie zarzucić nie można, o tyle politykom PiS, zwłaszcza tym, którzy w Parlamencie Europejskim zasiadają od lat, można zarzucić działania tak bardzo spóźnione, że aż można je podejrzewać o pozorność.
O tym, do czego po wejściu w życie traktatu z Maastricht zmierzają Niemcy, trzeba było myśleć najpóźniej w roku 2003 – ale wtedy Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego nic w tej sprawie nie różniło z szefem Volksdeutsche Partei, obywatelem Tuskiem Donaldem, podobnie jak w roku 2008, kiedy to Naczelnik Państwa, wraz z obywatelem Tuskiem Donaldem przeforsowali w Sejmie ustawę upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego. To wtedy zostaliśmy wepchnięci na równię pochyłą, a teraz jesteśmy już niedaleko jej końca. W tej sytuacji bezsilne protesty mogą służyć tylko podtrzymaniu wśród wyznawców Naczelnika złudzeń, że jeśli nawet popełnia on łajdactwa, a w najlepszym, najbardziej uprzejmym komentarzu – głupstwa – to robi je z miłości do Polski, podczas gdy obywatel Tusk Donald robi to samo, to kieruje się pragnieniem zdrady i zaprzaństwa. Kto chce – niech wierzy.
No i 20 marca odbyło się w Sejmie głosowanie w sprawie poparcia dla wspomnianej rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie „obronności”. Za poparciem rezolucji głosowało parlamentarne zaplecze polityczne vaginetu obywatela Tuska Donalda, a przeciwko – posłowie PiS i Konfederacji.
Ta sytuacja skłoniła obywatela Tuska Donalda do wzbogacenia rewolucyjnej teorii o nowe odkrycia. Jak pamiętamy, obywatel Tusk Donald wzbogacił był wcześniej rewolucyjną teorię w kwestii przyzwoitości. Wszyscy ludzie przyzwoici stoją murem za Ukrainą do samego końca – w dodatku bez względu na to, co Ukraina robi. Teraz doszła do tego kolejna ocena – nie polityczna, bo przecież obywatelu Donaldu Tusku żadnej polityki wykraczające poza zadania wyznaczone przez Reichsfuhrerin, która przecież tylko dlatego go tu trzyma, uprawiać nie wolno – że ci posłowie głosujący przeciw poparciu rezolucji „wybrali hańbę”. Tu już obywatel Tusk Donald chyba nawet wybiegł przed orkiestrę, bo przedłożył wierność wobec Reichsfuhrerin („nasz honor, to wierność” – deklarowali członkowie SS) nad wszystko inne.
Ciekawe, jakich jeszcze odkryć w zakresie rewolucyjnej teorii dokona.
Polska zajmuje ostatnie miejsce w Unii Europejskiej pod względem wskaźnika dzietności, a wśród krajów OECD znajduje się na szarym końcu. W 2024 roku odnotowano bezprecedensowy spadek liczby urodzeń, co stawia Polskę na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej pod względem wskaźnika dzietności i w ogonie krajów OECD.
Według wstępnych szacunków Głównego Urzędu Statystycznego, w 2024 roku zarejestrowano około 252 tysięcy urodzeń, co oznacza spadek o ponad 20 tysięcy w porównaniu z rokiem poprzednim. Jest to najniższa liczba urodzeń odnotowana w całym okresie powojennym w Polsce.
Współczynnik dzietności (TFR) w Polsce spadł do alarmującego poziomu 1,11 w 2024 roku, w porównaniu do 1,16 w roku 2023 i 1,26 w roku 2022. Oznacza to, że na 100 kobiet w wieku rozrodczym (15-49 lat) przypada zaledwie 111 urodzonych dzieci. Warto przypomnieć, że optymalna wielkość tego współczynnika, zapewniająca stabilny rozwój demograficzny, powinna wynosić 2,10-2,15. [Jak wam nie wstyd, młodziki chyba z NCz! To nie “optymalna wielkość”, lecz minimalna dla zachowania stanu obecnego !! Optymalna – to między 2.5 a 3.5. Mirosław Dakowski]
„Za Birth Gauge można wnioskować, że Polska w 2024 r. miała wskaźnik urodzeń (TFR) na poziomie 1,11, co daje nam najniższy poziom w Europie. To także 3. najniższy wynik wśród krajów OECD, za nami jedynie Chile i Korea” – podkreśla Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego. [Korea – oczywiście Południowa. Ta pod komunistyczną dyktaturą ma się lepiej md]
Starzejące się społeczeństwo i konsekwencje gospodarcze
Problem niskiej dzietności nakłada się na zjawisko starzenia się społeczeństwa. Jak informuje Kubisiak, w Polsce w ciągu ostatnich 10 lat udział osób w wieku 65+ wzrósł najszybciej (+5,6 pkt proc.) ze wszystkich krajów UE.
Równocześnie Polska, wraz z Czechami, doświadcza największego wzrostu współczynnika obciążenia demograficznego, który zwiększył się o 13,3 punktu procentowego. Wskaźnik ten określa stosunek liczby osób w wieku nieprodukcyjnym do liczby osób w wieku produkcyjnym.
Od około 30 lat utrzymuje się w Polsce zjawisko depresji urodzeniowej, co oznacza, że niska liczba urodzeń nie zapewnia zastępowalności pokoleń. Najnowsze dane wskazują, że problem ten pogłębia się, stawiając przed Polską poważne wyzwania społeczne i gospodarcze na najbliższe dekady.
Na stronie braun2025.pl pojawił się program wyborczy kandydata Konfederacji Korony Polskiej (KKP) na prezydenta Grzegorza Brauna.
Jest to najprecyzyjniejszy i najprzystępniej rozpisany program wyborczy spośród dotychczas zaprezentowanych.
Grzegorz Braun zaprezentował swój program na braun2025.pl. Jego głównym hasłem jest „Tu jest Polska!”.
Wymienionych jest siedem ogólnych punktów:
Silne państwo minimum;
Precz z komuną, precz z eurokomuną, precz z żydokomuną;
Pokojowa dyplomacja i wymiana handlowa, nie wojna;
Nie wyślę polskich żołnierzy na Ukrainę ani na żadną inną cudzą wojnę;
Będę obrońcą wolności, przedsiębiorczości, własności, życia i zasad katolickich;
Upomnę się o sprawiedliwość – dla żywych i zmarłych;
Polską racją stanu jest przetrwanie i rozwój polskiego narodu.
===============================
Poniżej natomiast znajduje się spis treści szczegółowych postulatów. Niektóre są konkretnymi dziedzinami życia, np. „wolność i bezpieczeństwo”, „obronność” czy „rolnicy i hodowcy”. Inne nawiązują do haseł spopularyzowanych przez Grzegorza Brauna, np. „eurokołchoz”, „mafie, służby i loże”.
Sam program jest szczegółowo rozpisany i znajdują się w nim konkretne postulaty. Rozpisano także tabelę z poszczególnych dziedzin, z nakreślonymi „dyrektywami kierunkowymi”. Do każdej zaproponowano przykładowe rozwiązania, które są konkretnymi decyzjami, które Braun deklaruje podjąć.
W streszczeniu programu lider KKP deklaruje „Polexit dobrze przygotowany”.
„Pożegnam Zielony Ład z klimatycznym kłamstwem” – czytamy.
„Nie wyślę polskich żołnierzy na Ukrainę – i na żadną inną cudzą wojnę” – napisano w punkcie drugim streszczenia programu.
„Nie pozwolę, żeby dewianci wychowywali nasze dzieci” – zapewnia Grzegorz Braun.
„Nie będą Niemcy, Żydzi i banderowcy zakłamywać naszej historii. Ekshumacja w Jedwabnem musi być wznowiona” – deklaruje.
„Urzędnicy i politycy – zostawcie polskich przedsiębiorców, rolników i hodowców w spokoju! PIT, CIT, PCC i ZUS do lamusa. Uwolnię kreatywność i innowacyjność polskich inżynierów, również w dziedzinie tzw. sztucznej inteligencji i nowoczesnych technologii” – czytamy.
„Skończę z dyktatem agentów, lobbystów, korporacji i obcych ambasad – będzie ustawa o obcych agentach, jak w USA lub Rosji” – przekonuje Grzegorz Braun.
„Będę prowadzić wielokierunkową politykę zagraniczną, chcę dobrych relacji ze wszystkimi sąsiadami. Zbudujmy most energetyczny i doprowadźmy do obustronnej gwarancji bezpiecznej granicy z Białorusią” – napisał Braun.
„Twarde zasady dla imigrantów. Ogłoszę moratorium imigracyjne – żadnych paktów migracyjnych i żadnych centrów integracji cudzoziemców” – zapewnił.
„Silne państwo minimum. Ograniczę dyktat monopoli i wpływ polityków na lecznictwo, szkolnictwo, przepływ informacji i pieniądze publiczne, żeby nie mieli o co się kłócić, zaniedbując sprawy najważniejsze dla Polski” – czytamy w streszczeniu programu lidera KKP.
„Odtajnię aneks do raportu z likwidacji WSI. Zażądam wyjaśnienia kulisów śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki, Andrzeja Leppera, gen. Sławomira Petelickiego, gen. Marka Papały i in.” – zapewnił Braun.
„Nie wyprzedam polskiej ziemi i jej zasobów. Nie chcę, żeby nasze dzieci i wnuki opuszczały swoich rodziców i dziadków, żeby coś osiągnąć dopiero za granicą.” – napisano w streszczeniu programu.
„Konieczne jest narodowe przebudzenie: być może nikt Polski nie będzie bronić, jeśli sami nie obronimy naszych rodzin, naszej suwerenności, wolności, życia, własności i tradycji katolickiej” – podsumował Grzegorz Braun.
Flaga Unii Europejskiej na ziemi. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP
No i stało się, Ameryka powoli zaczyna wycofywać się z Europy. Czy zamierza całkiem wyrzec się kontroli nad Europą – zapewne nie, jak ją będzie nadal sprawować – zobaczymy. Na razie europejska śmietanka najpierw skwaśniała w Monachium, gdzie wiceprezydent USA J.D. Vance wygarnął euro-liderom w oczy prawdę, potem osłupiała, gdy prezydent Trump wyrzucił z Białego Domu bezczelnego impertynenta, a potem popadła w euforię, gdy do ich umysłów doszło, że chata wolna, można więc robić imprezę na całego. Eurokraci ujrzeli nagle pustą przestrzeń strategiczną, która zapowiada się w Europie dzięki nowej polityce USA.
Postanowili więc zapełnić ją nowym tworem – Europejską Unią Obronną.
Z całą pewnością eurokraci, których oglądamy na ekranach, nie są tymi z najwyższej półki decyzyjnej, do nich jednak mamy dostęp, musimy więc z ich wypowiedzi i dokumentów zrekonstruować obraz rzeczywistości. Takim źródłem jest najnowsza rezolucja Parlamentu Europejskiego pt. „Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 12 marca 2025 r. w sprawie białej księgi w sprawie przyszłości europejskiej obrony (2025/2565(RSP)”.
Sama Rezolucja nie ma mocy wiążącej i nie pociąga za sobą skutków prawnych i faktycznych, stanowi jednak wgląd w zamiary eurokratów i ich panów, pozwala więc do pewnego stopnia przewidywać ich posunięcia.
Plany eurokratów
To, co teraz przedstawię, jest obrazem stanów mentalnych ludzi rządzących Europą, ich wizji świata i zamiarów. Nie jest więc tym, co jest, ale tym, co oni chcieliby mieć. Nie musi się to ziścić, ale próby realizacji tych planów zapewne zostaną podjęte. Mamy więc nowy byt polityczny – Europejską Unię Obronną (EUO), złożoną z Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii i partnerów. UE i GB mają być połączone nową Entente Cordiale, a partnerami mają być Ukraina i kraje Bałkanów Zachodnich. EUO Bałtyk i Morze Czarne traktuje jak swoje morza wewnętrzne, których używa do oddzielania swoich wrogów od siebie i reszty świata.
Wrogowie zostali wymienieni: Federacja Rosyjska, Białoruś, Iran, Chiny, Korea Północna. Głównym wrogiem jest Rosja, określana jako „wrogie mocarstwo”. EUO ma też swoje interesy zamorskie – bardzo interesuje się Sahelem, czyli Afryką subsaharyjską, niestabilna sytuacja w tamtym rejonie jest przedmiotem szczególnej troski eurokratów. Moja interpretacja jest taka, że tam właśnie swoje kolonie miały Francja, Belgia, Wielka Brytania i Cesarstwo Niemieckie. To zapewne coś więcej niż sentyment, zapewne interesy, poza tym Unia Europejska skądś musi brać imigrantów. Brakuje natomiast w Rezolucji wzmianki na temat ludobójstwa w Gazie i przemocy wobec chrześcijan w Syrii.
Wracamy do Rezolucji. USA zostało ukarane werbalnie, co prawda nie wprost, ale jeśli piszą tam, że jakieś agresywne średnie mocarstwo zagraża współpracy transatlantyckiej i wspólnemu bezpieczeństwu przez to, że zamierza zawrzeć układ z rosyjskim agresorem kosztem bezpieczeństwa ukraińskiego i europejskiego, nietrudno zgadnąć, o jakie państwo chodzi. NATO ma nadal istnieć, ale EUO ma być jego drugą, europejską odnogą, autonomiczną i prowadzącą własną politykę. Można to zrozumieć w ten sposób, że EUO chce nadal korzystać z art. 5 traktatu północnoatlantyckiego, ale robić to, co sama chce.
Poza tym USA zostały usunięte poza europejskie plany. EUO, czyli de facto rozszerzona UE ma zyskać dwie ważne cechy – autonomię i suwerenność. Autonomia, czyli swoboda działania, i suwerenność, czyli zdolność do samodzielnego, niezależnego od innych podmiotów sprawowania władzy politycznej nad określonym terytorium, grupą osób i samą sobą. Odtąd UE, działając jako zasadnicza część EUO, czuje się już suwerennym państwem, panującym nad terytorium państw członkowskich i władającym ich ludnością. Autonomię EUO/UE należy rozumieć jako niezależność od państw członkowskich. Szkieletem całego tworu, jakim jest EUO/UE stała się Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony (WPBiO), rodzaj nieformalnej zasady konstytucyjnej.
Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony
Główne kierunki WPBiO podzielić można na dwa rodzaje – zewnętrzne i wewnętrzne. Kierunek zewnętrzny ma dwa cele. Cel pierwszy to odstraszanie Rosji, która jest konsekwentnie określana mianem agresora i wrogiego mocarstwa. Autorzy Rezolucji całkowicie pomijają oficjalne już informacje z lutego, że wojna na Ukrainie jest w istocie proxy war – wojną zastępczą między USA a Rosją, oraz że na terenie państwa ukraińskiego CIA i MI6 od 2016 r. stworzyły 12 tajnych baz wywiadowczo-sabotażowych, skierowanych przeciwko Rosji. Mieszkańcy Europy nadal jednak mają tkwić w przekonaniu, że Rosja dokonała agresji na Ukrainę bez żadnego powodu.
To odstraszanie ma polegać na budowie dwóch inicjatyw obronnych – Bałtyckiej Linii Obrony, obejmującej głównie państwa skandynawskie i Tarczy Wschód, obejmującej państwa bałtyckie i Polskę. Ma to postawić trwałą zaporę przeciw Rosji i Białorusi na lądzie, morzu i w powietrzu, poprzez przeciwdziałanie zagrożeniom wojskowym i hybrydowym, wykorzystaniu energii do celów wojskowych (cokolwiek to znaczy, nie wyjaśniono), sabotażowi infrastruktury, instrumentalizacji migracji. Na marginesie, eurokratom nie przeszkadza instrumentalizacja migracji, dokonywana przez samą UE i jej państwa członkowskie, np. na granicy polsko-niemieckiej.
Inwestycje w Ukrainę
Cel drugi zewnętrznego kierunku WPBiO polega na wspieraniu Ukrainy. Jest to wyjaśnione krótko – Ukraina powstrzymuje agresywną Rosję, bezpieczeństwo UE i Ukrainy jest tym samym, na ukraińskich polach bitew decyduje się przyszłość Europy, więc państwa członkowskie mają dwa wyjścia – połączyć się we wspólnych działaniach lub zostać samotne, wystawione na agresję wrogiego mocarstwa. Wsparcie Ukrainy oznacza prowadzenie przez siły zbrojne tego państwa dalszej wojny z Rosją. EUO/UE będzie wspierać Ukrainę, tak aby mogła dalej walczyć. W tym celu zainwestuje w przemysł obronny na Ukrainie i zintegruje z nim europejski przemysł obronny. Dzięki temu UE rozbuduje ukraińską infrastrukturę przemysłowo-technologiczną, tak że będzie ona mogła zaspokoić potrzeby EUO/UE w zakresie obronności. Oznacza to, że wielkie wydatki na zbrojenia pochodzące z nowych długów zostaną zainwestowane w dużej części na Ukrainie wg tzw. duńskiego modelu. Zostaną utworzone specjalne fundusze wspierające wysiłek wojenny Ukrainy i rozbudowę jej przemysłu.
Kierunek wewnętrzny WPBiO polega oficjalnie na wyścigu zbrojeń Europy, aby mogła wspierać Ukrainę i odstraszać Putina. To jednak, w mojej ocenie, tylko pretekst. W rzeczywistości chodzi o zaciągnięcie olbrzymich długów, obciążających państwa członkowskie i narody i ustanowienie centralnego zarządzania wszystkim w UE – armiami, przemysłem, gospodarką, polityką, administracją, ludźmi. Wszystko w UE ma zostać podporządkowane WPBiO, wszystkie polityki unijne. W organach UE ma zostać zniesiona zasada jednomyślności, tam gdzie istnieje na rzecz większości kwalifikowanej. Wszystkie gałęzie gospodarki mają zostać podporządkowane obronności. Mają powstać nowe, horyzontalne struktury administracyjne, łączące państwa ponad granicami, i poza kontrolą własnych rządów, wiążąc całą administrację na obszarze UE bezpośrednio z Komisją Europejską. Ma nastąpić zespolenie władz cywilnych z wojskowymi, czyli rozwiązanie znane ze Stanu Wojennego.
Tak ma funkcjonować UE – w trybie wojennym, poprzez tzw. gotowość, oznaczającą prewencyjne działania administracji cywilno-wojskowej wobec wszelkich zagrożeń, także cybernetycznych w infosferze (pamiętajmy, co UE nazywa dezinformacją).
Centralny rynek wszystkiego
Przemysł i zasoby, również strategiczne, mają być pod centralnym zarządem UE. Wydatkowanie środków na zbrojenia tak samo. Państwa mają zaciągać pożyczki i opodatkować się w wysokości 0,25 proc. dla Ukrainy, ale zamawiać mają nie to, co chcą i nie tam, gdzie uważają, ale to i tam, gdzie otrzymają przydział. Napisano wprost, że państwa członkowskie nie będą kierowały się swoim interesem, tylko obronnością UE.
Nie będzie można zamawiać uzbrojenia spoza Europy, co oznacza zerwanie sojuszu militarnego z USA. Tak ma powstać tzw. rynek obronny, obejmujący wszystko, co związane jest z obronnością. A ponieważ WPBiO obejmuje całość życia, rynek obronny jest de facto rynkiem wszystkiego. Rynek wspólnotowy zarządzany centralnie przez UE. Również siły zbrojne państw członkowskich mają wejść pod dowództwo EUP/UE, sprawowane przez Komórkę Planowania i Prowadzenia Operacji Wojskowych UE, czyli Sztab Generalny. Zasoby militarne będą udostępniane państwom na zasadzie przydziału.
Koncepcja obrony całkowitej
Najciekawsze dotyczy jednak ludności cywilnej i całego majątku materialnego. EUO/UE ma przyjąć fińską koncepcję obrony całkowitej zakładającej współpracę wojska i cywili w ten sposób, że wszelkie zasoby cywilne, także ludzie, są traktowani jako zasoby militarne, które można wykorzystać w walce. To odmiana tzw. obrony totalnej, będącej częścią wojny totalnej. W praktyce sprowadza się to do taktyki „spalonej ziemi” w razie ataku.
Polska jest frontem UE, która traktuje Białoruś i Rosję jako wroga, chce prowadzić wojnę na Ukrainie, zamierza skonfiskować zamrożone rosyjskie aktywa i dać te pieniądze Ukrainie na wojnę z Rosją. To wszystko w sytuacji, w której nie mamy posiadać własnej broni, wojska, zasobów, przemysłu, polityki, administracji. Wszystko zarządzane i wydzielane przez Komisję i Sztab Generalny, wszystko w trybie stanu wojennego, wszystko skierowane stale przeciw Rosji i dla Ukrainy.
Generalna gubernia
Na końcu moja interpretacja. Jeśli dojdzie w końcu do ataku Rosji na UE przez ziemie polskie, ludność cywilna w ramach obrony całkowitej może zostać użyta jako żywe tarcze osłaniające pozostałe kraje UE, a cała infrastruktura i majętność polska może być celowo niszczona przez unijną administrację na ziemiach polskich. Oficjalnie po to, aby nie dostała się w ręce przeciwnika, faktycznie po to, aby zniszczyć wszystko, co polskie.
Wygląda na to, że z kolonii stajemy się okupowaną generalną gubernią. Związek Sowiecki zaś wcale nie skończył się wraz z rozpadem ZSRR, tylko wyemigrował na Zachód. Teraz odradza się pod postacią EUO/UE, jak moc Saurona w Śródziemiu.
Za działalność konspiracyjną została aresztowana przez nazistowskie gestapo.
[Wyjaśniam młodym i zwiedzonym: Nie ma i nie było takiego narodu: “Nazi”. To Nationalsozialismus, czyli odłam socjalistów , któremu poddali się Niemcy. Teraz Niemcy krzyczą: “To nie my, to Nazi”. Mirosław Dakowski]
——————————-
Trafiła do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Doświadczyła tam wszystkiego, co najgorsze.
Po wojnie zaangażowała się w działalność podziemia, zbudowała prężną sieć polskiego wywiadu. Sąd [komunistyczno-żydowski md] skazał ją za to na karę dożywotniego więzienia.
Po „odwilży gomułkowskiej” została z niego zwolniona na mocy amnestii. Prześladowania wobec niej się nie zakończyły, ale Stanisława na zawsze pozostała wierna swoim wartościom, gotowa do służby Polsce i ludziom.
Niemiecka okupacja
Stanisława Rachwał urodziła się 29 czerwca 1906 r. w Rudkach, małym miasteczku pod Lwowem, jako jedno z czworga dzieci Karola Surówki, dyrektora Kasy Oszczędności i Emilii Tustanowskich. Wychowywała się w patriotycznej rodzinie. W wieku 20 lat wyszła za mąż za Zygmunta Rachwała, oficera Wojska Polskiego i funkcjonariusza Policji Polskiej, z którym doczekała się dwóch córek – Anny i Katarzyny.
Gdy wybuchła II wojna światowa, Stanisława zaangażowała się w działalność konspiracyjną. Dołączyła do Związku Walki Zbrojnej, który 14 lutego 1942 r. przekształcił się w Armię Krajową. Działała w strukturach kontrwywiadu Okręgu Kraków ZWZ pod pseudonimem „Herbert” i „Rysiek”. Zorganizowała sieć wywiadowczą., koordynowała akcje dywersyjne i tworzyła punkty przerzutowe dla kurierów. W kwietniu 1941 r. została aresztowana przez gestapo.
Spędziła w więzieniu dwa miesiące. „Byłam bita, rozbierana do naga, kopano mnie po głowie i twarzy i straciłam wówczas 9 zębów” – wspominała Rachwał. Z końcem maja 1941 r., jej przełożonym z Związku Walki Zbrojnej udało się wykupić ją z aresztu. Stanisława powróciła do kontrwywiadu, ale rok później została ponownie aresztowana przez Niemców.
Konspiracja w Auschwitz-Birkenau
Trafiła do więzienia na Montelupich w Krakowie, a następnie wysłano ją do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Bez wahania dołączyła do obozowego podziemia. Sporządzała kartoteki rzeczy, które były odbierane więźniom, pisała tajemne raporty dotyczące transportów przybywających do obozu.
Początkowo pracowałam w różnych komandach: w polu, przy burzeniu domów, w Scheisskommando [grupa więźniarska zatrudniona przy oczyszczaniu latryn md] i Unterkunfcie. „W marcu 1943 r. zachorowałam na tyfus plamisty i leżałam na rewirze” – opisywała.
Miesiąc później kobieta została przyjęta do Politische Abteilung-Aufnahme. Stanisława przygotowywała raporty dla podziemia, dane zapisywała na małych bibułkach. Utrzymywała kontakt z konspiratorami z obozu męskiego, przekazywała im informacje o charakterze wojskowym, które pozyskiwała z rozmów SS-manów i niemieckich gazet.
„Szef Włodzimierz Bilan przynosił gazety niemieckie i prosił mnie, abym je przeglądała, a potem referowała najważniejsze wydarzenia. Ponieważ byłam żoną oficera i obracałam się w kręgu spraw wojskowych, potrafiłam wyłuskać ważne informacje, które były przydatne dla naszej organizacji” – wspominała po latach.
Siatka wywiadowcza
Po ewakuacji oświęcimskiego obozu przez Armię Czerwoną, 18 stycznia 1945 r., Stanisława znalazła się w grupie więźniarek ewakuowanych do KL Ravensbruck. Następnie była przetrzymywana w KL Neustadt-Glewe nad Łabą.
2 maja 1945 r. Rachwał została wyzwolona przez wojska alianckie. Trzy tygodnie spędziła w angielskim szpitalu wojskowym, aż w końcu powróciła do Krakowa. Zaangażowała się tu w prace podziemia antykomunistycznego. Nawiązała współpracę z Delegaturą Sił Zbrojnych, a później także z organizacją „Wolność i Niezawisłość”.
Zajmowała się wywiadem, zbierała informacje dotyczące Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Milicji Obywatelskiej i oficerów WP. Wiadomości o funkcjonowaniu struktur, sposobów działania służb były przez nią doręczane do meldunków i opracowywane w Biurze Studiów BW.
To Stanisława Rachwał pozyskała informacje o planowanej akcji WUBP w Krakowie, której celem miało być rozbicie Zgrupowania Partyzanckiego „Błyskawica”, dowodzonego przez Józefa Kurasia „Ognia”.
Służba Bezpieczeństwa zdekonspirowała Stanisławę. Kobieta musiała schronić się w Warszawie, u znajomej z Auschwitz – Krystyny Żywulskiej, której mąż był podpułkownikiem UB, szefem Gabinetu Ministra.
Śledztwo, proces i kara dożywotniego więzienia
Rachwał została ostatecznie pojmana i skazana na karę więzienia i jedenastomiesięczne tortury. Oczekując na proces, przebywała w celi m.in. z Marią Mandel i Johanną Langefeld – nadzorczyniami kobiecego oddziału Auschwitz. Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie wymierzył jej karę dożywotniego więzienia.
Władze komunistyczne nie były w stanie zaakceptować tak niskiej kary. Najwyższy Sąd Wojskowy uchylił wyrok i przekazał do ponownego rozpatrzenia. Stanisławę skazano na karę śmierci. Po decyzji Bolesława Bieruta, Rachwał została ponownie skazana na dożywocie.
Kobieta przebywała przez 10 lat w zakładach karnych w Krakowie, Inowrocławiu i Fordonie. W 1955 r. trafiła na oddział gruźliczy szpitala w Grudziądzu. Odzyskała wolność na fali tzw. „odwilży gomułkowskiej”.
Na tym jej prześladowanie się nie zakończyło. Rachwał była inwigilowana przez Służbę Bezpieczeństwa.
Niezłomna
Pozostała do końca nieugięta, wierna wyznawanym wartościom. Zmarła 18 października 1985 r. i została pochowana na cmentarzu Wilkowyja w Rzeszowie. „W PRL uczyniono wszystko, by zatrzeć pamięć o jej czynach i o niej samej. Przeżyła wydane na nią wyroki, ale nie udało się jej zobaczyć Polski wolnej i niezawisłej (…). Jej profesjonalizm i zaangażowanie, z jakim pełniła Służbę dla Ojczyzny, zasługują nie tylko na uznanie, ale stanowią inspirację dla nas, funkcjonariuszy służb wolnej Polski” – napisał płk Krzysztof Wacławek, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego we wstępie do książki poświęconej życiu niezłomnej kobiety pt. „Stanisława Rychwał i Brygady Wywiadowcze”.
Źródła: niepoprawni.pl; kpbc.ukw.edu.pl; kronikidziejow.pl; Stanisława Rachwał/pl.wikipedia.org; salon24.pl; historia.interia.pl; „Stanisława Rachwał i Brygady Wywiadowcze”, Wydawnictwo Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Warszawa 2023.