Znienawidzona “nienawiść”. Wielka uznaniowość i grupy donosicieli

Znienawidzona nienawiść. Wielka uznaniowość i grupy donosicieli

27.03.2025 Leszek Szymowski nczas/znienawidzona-nienawisc-wielka-uznaniowosc-i-grupy-donosicieli

szpieg, donosiciel, podglądacz, konfident, kabel
Fot. Pixabay

Sejm przegłosował nowelizację kodeksu karnego w zakresie penalizowania tzw. „mowy nienawiści”. Jeśli Senat zaakceptuje zmiany, konserwatywnych publicystów czekają wyjątkowo ciężkie czasy.

Do 3 lat więzienia – taka maksymalna kara grozić ma osobie uznanej przez sąd za winnego przestępstwa „mowy nienawiści”. Tak wynika z nowelizacji przepisów Kodeksu Karnego, które w piątek 7go marca przegłosował Sejm i które trafiły do Senatu. Znowelizowane przepisy – efekt pracy wiceministra sprawiedliwości Krzysztofa Śmiszka (zawodowego sodomity), który w resorcie sprawiedliwości odpowiada za zmiany kodeksu karnego, teoretycznie mają dawać ochronę grupom społecznym prześladowanym za „orientację seksualną”. Te prace są wynikiem umowy koalicyjnej. Zawierając sojusz powyborczy z Platformą Obywatelską, skrajna Lewica wymusiła walkę z „mową nienawiści” jako jeden z warunków poparcia rządu i wejścia do politycznego sojuszu. Cenę za ten sojusz zapłacą wszyscy ci, którzy myślą i mówią odmiennie od kanonów jedynie słusznych.

Wielkie zmiany

Zmiany prawne mają objąć trzy dotychczas istniejące przepisy kodeksu karnego. Pierwszy to art. 119. Czytamy w nim: „Kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej bezwyznaniowości, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”.

Potem – najważniejszy – artykuł 256: „Kto publicznie propaguje nazistowski, komunistyczny, faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

Ten sam artykuł przewiduje kary również za głoszenie ideologii totalitarnych lub posiadanie symboliki tych ustrojów.

W końcu artykuł 257: „Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

Teraz wszystkie te artykuły mają zostać rozszerzone o sformułowanie „orientacji seksualnej”. A zatem znieważenie kogoś ze względu na jego orientacje seksualną lub nawoływanie do nienawiści ze względu na orientację seksualną stanie się czynem penalizowanym i zagrożonym karą odsiadki.

Wielka uznaniowość

O ile propagowanie ustroju faszystowskiego albo posiadanie symboliki totalitarnej to pojęcia względnie precyzyjne, o tyle „znieważenie innej osoby ze względu na jej orientację seksualną” albo nawoływanie do nienawiści przeciwko niej to już sformułowania, pod którymi może kryć się wszystko i nic. Ich zastosowanie będzie zależeć od poglądów sędziów, a w tym środowisku nie brak osób o przekonaniach lewicowych. Pewne światło na to rzucił sam Śmiszek, w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w Radio Zet.

Pytany o te nieprecyzyjne pojęcia, Śmiszek mówił, że o tym, co jest mową nienawiści, będą decydowały „niezależne, niezawisłe sądy, które orzekają na podstawie prawa i na podstawie doświadczenia życiowego każdego z sędziów (…) To będzie przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego i to oskarżyciel publiczny będzie decydował o wniesieniu aktu oskarżenia, a niezależny sąd będzie decydował o tym, czy do przestępstwa doszło, czy też nie”.

Będzie decydował „na podstawie doświadczenia życiowego”, to znaczy na podstawie własnego widzimisię. I tu zaczyna się problem.

Grupy donosicieli

Według proponowanych zmian prawnych, procesy o „mowę nienawiści” mają się toczyć z oskarżenia publicznego, a więc akt oskarżenia wniesiony zostanie przez prokuratora, sprawie zostanie nadana sygnatura i będzie się ona toczyć według reguł kpk. Czy coś będzie odróżniać procedurę ścigania „mowy nienawiści” od innych, publicznie ściganych przestępstw? Tak. To, że oskarżycieli inspirować będą działania środowisk lewackich. W Polsce bardzo agresywnie działają takie organizacje jak Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, Stowarzyszenie „Tolerado” albo Stowarzyszenie „Nigdy więcej”.

Finansowane z publicznych pieniędzy, organizacje te zajmują się programowym donoszeniem na polskich patriotów, szczególnie za wypowiedzi, które nie podobają się przedstawicielom LGBT. Będą więc one wyszukiwać rozmaite niepoprawne wypowiedzi i wysyłać je do prokuratur razem z wnioskiem o ściganie. W teorii chodzi więc o to, aby ścigać tych, którzy podżegają do nienawiści lub przestępstw na szkodę osób o orientacji innej niż heteroseksualna.

Bez prawdy

Jak jednak będzie to wyglądać w praktyce? Przedsmak tego mogliśmy zobaczyć w minionym tygodniu w Gdańsku. Sąd Okręgowy w tym mieście wydał prawomocny wyrok skazujący Mariusza Dzierżawskiego z Fundacji Pro – Prawo do życia na rok ograniczenia wolności i grzywnę w wysokości 15 tysięcy złotych. Sąd – działający z inspiracji stowarzyszenia „Tolerado” (wniosło prywatny akt oskarżenia) – ukarał Dzierżawskiego za zniesławienie polegające na prowadzeniu kampanii informującej Polaków o tym, że najwięcej przypadków pedofilii ma miejsce właśnie w środowiskach homoseksualnych.

Dzierżawski przywoływał konkretne przypadki (m.in. aresztowania znanych działaczy LGBT pod zarzutem pedofilii) oraz wyniki poważnych badań naukowych. Okazało się to niewystarczające. Ciekawym aspektem tej sprawy jest pisemne uzasadnienie wyroku.

Sąd bowiem powtarzał w nim (niemal na zasadzie „kopiuj – wklej”) tezy prywatnego aktu oskarżenia autorstwa stowarzyszenia „Tolerado” np. taką tezę „działalność oskarżonego naraziła oskarżycieli prywatnych na utratę dobrego imienia, utrudniając im wykonywanie zadań edukacyjnych m.in. w szkołach”.

Bieg wydarzeń był następujący: Dzierżawski zorganizował kampanię informującą Polaków, jednak jego tezy nie spodobały się działaczom ze Stowarzyszenia „Tolerado”. Uznali to więc za pomówienie i skierowali do sądu akt oskarżenia, podnosząc, że przeszkadza im to w działalności edukacyjnej. Sąd uznał, że pomówienie o pedofilię rzeczywiście przeszkadza w działalności edukacyjnej. Oddalił więc wszystkie wnioski dowodowe Dzierżawskiego zmierzające do wykazania prawdziwości tych twierdzeń i wymierzył mu karę.

Pisemne uzasadnienie wyroku jest zupełnie gołosłowne, bo sprowadza się do powtarzania tez toleradowców. Skandalem jest to, że w ogóle taki wyrok w Polsce zapadł – że człowiek trafił na ławę oskarżonych za to, że prowadził kampanię społeczną opartą o merytoryczną wiedzę, fakty i badania naukowe.

Wszystko jest pomówieniem

Przykład sprawy Mariusza Dzierżawskiego pokazuje, że w praktyce sądy nie będą sądzić za faktyczne podżeganie do przemocy tylko za opinie niepodobającą się środowiskom LGBT lub za przywoływanie niekorzystnych dla nich badań naukowych. Tym samym więc pomówieniem nie będzie faktyczne pomówienie, czyli insynuowanie komuś negatywnego postępowania, tylko to, co środowiska LGBT uznają za pomówienie. A więc wszystko to, co im się nie podoba nawet niekorzystne dla nich badania naukowe. Ponieważ środowiska LGBT wykazują się wyjątkową wrażliwością na tym punkcie, spodziewać się należy ich wyjątkowej aktywności, czyli kierowania do prokuratur tysięcy kretyńskich donosów.

Paraliż sądowy

Jaki rezultat będzie miała aktywność legislacyjna zawodowego gorszyciela – Śmiszka?

Po pierwsze sparaliżuje prokuratury i sądy. Te instytucje, wystarczająco już obciążone pracą i procesami (często bezsensownymi), będą miały tysiące kolejnych spraw rocznie do rozpoznawania.

Po drugie zlikwiduje szacunek dla sądów. Ciężko doprawdy szanować sądy, które wydają tak skandaliczne wyroki, jak ten w sprawie Mariusza Dzierżawskiego.

Trzecim skutkiem będzie faktyczny wzrost nastrojów antyLGBT i wzrost nienawiści normalnych Polaków przeciwko nim. Póki bowiem osoby nieheteroseksualne żyją razem i w czterech ścianach uprawiają “miłość”, nikomu to nie wadzi. Jeśli jednak zmuszają nas do przyjmowania ich filozofii i ograniczają systemowo nasze prawo do głoszenia poglądów, to wywołuje to silny sprzeciw, który może przerodzić się w agresję i faktyczną nienawiść.

Tym samym więc Krzysztof Śmiszek jeszcze wzmoże, a nie osłabi nienawiść do osób LGBT.

Polska jako „żywa tarcza” Unii. Oto plany eurokratów

Polska jako „żywa tarcza” Unii. Oto plany eurokratów

https://pch24.pl/polska-jako-zywa-tarcza-unii-oto-plany-eurokratow

(PCh24TV)

Przemiany polityczne w UE gwałtownie przyspieszyły, a rzeczywistość zmienia się na naszych oczach, co może mieć doniosłe znaczenia dla każdego mieszkańca Polski. Większość zawirowań europejskich oscyluje wokół wojny ukraińskiej i polityki USA. Gwałtowna zmiana geopolityczna nastąpiła, gdy prezydent Donald Trump rozpoczął negocjacje pokojowe z Rosją, jednocześnie wycofując zaangażowanie z Europy. Świat dowiedział się w lutym br., że wojna na Ukrainie jest w rzeczywistości proxy war – wojną zastępczą między NATO a Rosją, a na terenie państwa ukraińskiego od 2016 r. CIA i MI6 stworzyły 12 tajnych baz wywiadowczo – dywersyjnych, skierowanych przeciw Rosji.

Wojna jest sytuacją dynamiczną, która może eskalować i przenieść się na kraje ościenne, dlatego dążeniem polityków państw sąsiednich powinno być zawarcie pokoju i rozwiązanie sporów na drodze dyplomatycznej. Donald Trump, przywódca państwa, wspierającego zastępczą wojnę na Ukrainie rozpoczął negocjacje pokojowe z Rosją i Ukrainą, dążąc do zawarcia pokoju. Wydawało się, że zapowiedź zakończenia walk spotka się z wielką ulgą i nadzieją ze strony  przywódców Unii Europejskiej.

Stało się jednak inaczej. Działania Donalda Trumpa, jego współpraca z prezydentem Rosji, marginalizacja państw europejskich i Wołodymira Żeleńskiego spowodowały istną wściekłość w postępowej, walczącej o pokój, demokrację, prawa człowieka i wartości Europie. Prezydent USA  nagle został objęty anatemą na równi z prezydentem Rosji, a przywódcy UE i Wielkiej Brytanii w ekspresowym tempie zaczęli tworzyć plan wyścigu zbrojeń i podtrzymania wojny na Ukrainie.  Większość ludności Europy jest zaskoczona dynamiką i głębokością zmian, nie mogąc poradzić sobie ze sprzecznymi informacjami. Można jednak dojść z tym do porządku, pod warunkiem znajomości pewnych ustawień. O złożonych przyczynach wybuchu wojny ukraińskiej już napisałem. Trzeba następnie zrozumieć, czym jest pax americana – porządek jednobiegunowy świata, polegający na hegemonii USA, wspierany przez ONZ i jej agendy. Od początku XX wieku wdrażany jest program budowy jednego, światowego państwa i jednego rządu, mającego pod sobą całą ludzkość i wszystkie zasoby świata. Porządek ten tworzony był stopniowo, z wykorzystaniem potencjału globalnych imperiów. Pierwszym było Imperium Brytyjskie, które prowadziło globalizację do końca XIX w., gdy zostało zastąpione przez imperium amerykańskie, które ciągnęło globalizację do 20 stycznia 2025 r., gdy Donald Trump zaczął urzędowanie jako 47. Prezydent USA. Natychmiast wycofał się z projektu globalnego na rzecz wzmocnienia pozycji Stanów Zjednoczonych, do czego potrzebna jest kontrola na Atlantykiem, więc także nad Grenlandią, Kanałem Panamskim, Kanałem Sueskim. Do tego potrzeba też, aby USA zakończyły wojnę z Rosją na Ukrainie, jako zbyt kosztowną i niebezpieczną. Przyczyna odejścia USA z globalizmu jest prosta – zakłada on likwidację każdego państwa, suwerennego rządu i narodu, co zrozumiała część amerykańskiego deep state, korzystająca z państwa amerykańskiego.

Należy też wyjaśnić, czym jest Unia Europejska. To wszystko, co wmawia się ludziom o ojcach – założycielach to fałsz, ich biografie i historia integracji europejskiej wyglądały zupełnie inaczej i zostały sfałszowane na zlecenie rzeczywistych twórców UE. Od samego początku był to projekt globalny, będący prototypem i zarazem oddziałem państwa globalnego. Patronat nad projektem objęli ludzie związani z rządem USA i Wall Street, którzy wykorzystali kilka koncepcji do przekształcenia Europy suwerennych państw narodowych w Europę jednego państwa wielokulturowego. Tak więc UE ma trzy warstwy. Warstwa propagandowa to ojcowie założyciele i oficjalna historia, opiewająca prometejski wysiłek Monneta i Schumana w zakończeniu wojen i otwarciu nowego rozdziału pokoju w dziejach świata. To wszystko jest fałszem. Druga warstwa – nieoficjalna, federacja europejska Altiero Spinelliego, gdzie Europa jest państwem socjalistycznym, mającym jeden rząd i jedną armię, państwa członkowskie pozbawione zostają wiodącego wpływu na rzeczywistość oraz samodzielności gospodarczej i finansowej, a federalne państwo ma prawo dysponować własnością prywatną obywateli.

W państwie socjalistycznym człowiek jest częścią zbiorowości, wszyscy więc są także żołnierzami w razie konfliktu. Trzecia warstwa jest ukryta, a nazywa się Paneuropa, koncept opisany przez austriackiego arystokratę Richarda Koudenhove – Calergi w 1925 r. Zakłada nie tylko jedno europejskie państwo i jeden rząd, ale również jedną rasę europejską, i nie jest to rasa biała. Paneuropa zakłada wymianę ludności europejskiej. Ma powstać rasa negroidalna, jak w starożytnym Egipcie, dzięki wymieszaniu genetycznemu imigrantów z Afryki i Azji z miejscową, białą ludnością.  Zarówno dokumenty, jak i stany faktyczne świadczą za tym, że UE to w rzeczywistości połączenie planów Calergi z planami Spinelliego. Kryje się za tym dążenie do totalnego zniszczenia istniejącego porządku społecznego, który działa sam z siebie i zastąpienie go nowym, sterowalnym z zewnątrz. To odwieczne dążenie gnozy – wiedzy tajemnej dla wybranych, dającej pozorne zbawienie i realną władzę. Gnoza jest podłożem wszystkich ideologii, niszczących chrześcijański Zachód już od XV wieku, z komunizmem, globalizmem i posthumanizmem włącznie. Taka jest wiara i dążenie globalistycznych elit,  zarządzających ogromnym kapitałem. Ten właśnie kapitał finansował komunizm, nazizm, rewolucję seksualną, ideologię gender.

Cel staje się czytelny, gdy uzmysłowimy sobie, że pierwszymi ofiarami totalitaryzmów i wojen byli biali chrześcijanie z Europy, niszczący się nawzajem w wojnach i rewolucjach. Zrozumienie celu staje się proste, gdy zrozumiemy, że biali chrześcijanie z Europy używali filozofii realistycznej, etyki wychowawczej według cnót moralnych, moralności chrześcijańskiej, nakładającej na każdego człowieka obowiązki moralne, przestrzegane dobrowolnie, oraz religii Boga, który nie zależy od kaprysów człowieka. Ten konglomerat sprawił, że w Europie powstała cywilizacja wysokich technologii, dobrobytu, bezpieczeństwa i praw człowieka, szanująca wolność jednostki i nie używająca tyranii. Wyznawcy gnozy, dążący do absolutnej władzy nie mogą znieść takiego obszaru kulturowego. Istnieje on dzięki narodom i państwom narodowym, dlatego stałe dążenia gnostyków, prących do władzy dzięki globalnemu kapitałowi zmierzają do zniszczenia narodów i państw narodowych. Na takim podłożu wyrosły  globalistyczne dążenia USA sprzed zmiany Donalda Trumpa, a także sama Unia Europejska i jej globalistyczna polityka. Teraz zaś, po gwałtownej zmianie pryncypiów USA równie gwałtownie zmienia się polityka obronności UE. Ma ona kilka założeń wstępnych.

Po pierwsze: UE, występując wraz z Wielką Brytanią zażądała od swoich państw członkowskich, a także od władz Ukrainy dalszego kontynuowania wojny z Rosją, oficjalnie po to, aby wymusić na Rosji tzw. sprawiedliwy pokój. UE rozumie go jako całkowitą porażkę Rosji, całkowite poddanie się pod odpowiedzialność za zbrodnie i agresję, zwrot wszystkich ziem, odebranych Ukrainie przez Rosję oraz wypłatę reparacji. Lista życzeń brzmi krzepiąco, ale nie jest możliwa do realizacji i zapewne nigdy nie będzie, Rosja bowiem wygrywa wojnę, nie załamała się na skutek sankcji i nie jest osamotniona w świecie, tylko ma silnych sojuszników. Koncepcja pokoju z Rosją, lansowana przez UE jest iluzją i nie doprowadzi do pokoju, ale do utrzymania wojny i możliwości jej rozszerzenia na państwa ościenne, w tym na Polskę.   

Po drugie, UE i GB, a przed rewoltą Trumpa również USA, za pomocą tysięcznych tub propagandowych, specjalistów i polityków głoszą, że Rosja tylko czeka na to, aby ruszyć dalej na Zachód, odtwarzając ZSRR i pochłaniając wszystkie kraje po po Lazurowe Wybrzeże. Jedyną zaporą przed inwazją jest Ukraina, która zasłania nas przed agresywną Rosją, zajmując jej wojska. Te opowieści są w dużej części dezinformacją, nie ma bowiem śladu chęci do podjęcia ofensywy Rosji na Zachód, jest za to mocarstwowość Rosji, podobnie, jak mocarstwowość USA. Wojska rosyjskie stoją na naszych granicach już od grudnia 1991 r. po stronie Białorusi i Królewca. Atak na Europę Zachodnią najlepiej jest wyprowadzić właśnie z terenu Białorusi, o czym dobitnie przekonało się w 1920 Wojsko Polskie, zaangażowane na Ukrainie, zaskoczone wielką ofensywą wojsk sowieckich na kierunek warszawski, wyprowadzoną z terenów Białorusi. Ówczesna Rosja napędzana była ideą rewolucji światowej i jednego, proletariackiego państwa, podobnie, jak dzisiaj UE, inaczej natomiast, niż dzisiejsza Rosja, która powróciła do dawnej polityki carskiej. Rosja carska bardzo sprawnie wpisywała się w europejski koncert mocarstw XIX wieku, nie dążąc do podboju całej Europy, ale konserwując europejski porządek po traktacie wiedeńskim. Ten porządek zniszczyły najpierw agresywne Imperium Niemieckie, a potem agresywna rewolucja komunistyczna, napędzana pieniędzmi, z Niemiec, City of London i Wall Street. Siły te i ich dążenia wciąż istnieją i skupiły się obecnie w Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii.   

Obydwa fundamentalne założenia nowej polityki obronnej Europy są więc błędne, jednak poparte oficjalną narracją medialną i polityką UE, i większości rządów europejskich. Ta świadomość jest bardzo ważna – cała dotychczasowa polityka Europy i Polski wobec wojny na Ukrainie, a także cała nowa pośpieszna polityka zbrojenia Europy oparta jest na fikcji. Należy zadać sensowne pytanie, czy rządy europejskie nie mają tej wiedzy, czy nie mają swoich ośrodków wywiadowczych i analitycznych? Odpowiedź nie pochodzi z oficjalnych źródeł, ale jest logicznym wnioskiem – muszą to wiedzieć, i celowo wprowadzają w błąd własne narody. Należy dalej zapytać o przyczynę tego oszustwa. Odpowiedź: mają interesy w utrzymaniu wojny na Ukrainie, utrzymaniu napięcia z Rosją i rozszerzeniu konfliktu. Nasuwa się kolejne pytanie: dlaczego UE i rządy państw europejskich dążą do celów, które są szkodliwe dla ich własnych państw i narodów. Odpowiedź jest porażająca, ale logiczna: rządy są zależne od UE, czyli struktury ponadpaństwowej, która realizuje Paneuropę, czyli cele gnostyckie zniszczenia narodów białych chrześcijan w Europie i ich państw. W miejsce starej Europy ma powstać nowa Europa z nową, negroidalną rasą.

Wyraźnie do tego celu zmierza Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 12 marca 2025 r. w sprawie białej księgi w sprawie przyszłości europejskiej obrony (2025/2565(RSP). Zawiera ona założenia nowej polityki obronnej i nowy sojusz – Europejską Unię Obronną (EUO), złożoną z UE, Wielkiej Brytanii, Ukrainy i krajów Bałkanów Zachodnich. Dalsze europejskie dokumenty i strategie będą tworzone w oparciu o ten dokument, który jest quasi – konstytucją EUO/UE, przyda się więc wiedza, co tam uchwalono. Treść Rezolucji nie jest stanem faktycznym i zapewne nigdy nie będzie, ale z pewnością Europa będzie teraz prowadzona w tym kierunku.

Oto założenia nowej Europy w skrócie. EUO/UE jest bytem państwowym, suwerennym i niezależnym od państw. Główna polityką tego tworu jest Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony (WPBiO). Staje się ona wiodącą polityką UE i państw członkowskich. Dotychczasowe oraz nowe polityki UE będą podlegać reżimowi obronnemu. EUO/UE dąży do pokoju w ten sposób, że namawia państwa członkowskie, aby wysłały na Ukrainę tyle uzbrojenia, ile się da, zanim nastanie tam pokój. Cele strategiczne EUO/UE, zawarte we WPBiO są następujące:

  • odstraszanie Rosji, która jest określana jako wrogie mocarstwo, dążące do ataku na Europę;
  • odcięcie się od świata, który nie popiera polityki EUO/UE, zerwanie z USA;
  • odcięcie Rosji i Białorusi od świata poprzez Morze Czarne, Bałtyk (Bałtycka Linia Obrony) i Tarczę Wschód (Polska);
  • wspieranie Ukrainy poprzez podtrzymywanie wojny, inwestycje UE w przemysł obronny Ukrainy, finansowanie tego państwa i jego działań wojennych;
  • zadłużenie państw europejskich ponad wszelkie normy prawne i zdroworozsądkowe i uzależnienie narodów od systemów finansowych;
  • opodatkowanie państw członkowskich podatkiem dla Ukrainy w wysokości 0,25% PKB;
  • budowa nowego przemysłu unijnego na Ukrainie, poza normami europejskimi, według tzw. modelu duńskiego;
  • podporządkowanie całego przemysłu państw członkowskich polityce EUO/UE;
  • podporządkowanie wszystkich zasobów i surowców strategicznych państw członkowskich Komisji Europejskiej;
  • pozbawienie państw członkowskich wszelkiej sprawczości i własnej polityki, poprzez likwidację zasady jednomyślności w organach UE, uwspólnienie zamówień zbrojeniowych, poddanie armii narodowych dowództwu europejskiemu;
  • stworzenie tzw. rynku obronnego, co oznacza, że wszystkie dziedziny życia gospodarczego i społecznego zostają podporządkowane WPBiO, która jest zarządzana centralnie; państwa członkowskie zmuszone zostaną do finansowania zbrojeń poprzez długi; nie będą jednak wydawać tych pieniędzy na to, co chcą i tam, gdzie chcą, ale na to, czego chce EUO/UE, i tam, gdzie wskaże; głównym miejscem produkcji zbrojeniowej dla Europy ma być Ukraina;
  • budowa nowej administracji europejskiej na obszarze państw członkowskich; będzie ona niezależna od rządów, tylko od Komisji Europejskiej; będzie zmilitaryzowana, cywilno – wojskowa, i będzie realizować cele EUO/UE;
  • utrzymywanie na terytorium UE stałego stanu wojennego, nazywanego gotowością; jest on głównie skierowany wobec obywateli UE poprzez działania profilaktyczne i zabezpieczające;
  • budowę europejskiego sztabu generalnego, dysponującego siłami zbrojnymi państw członkowskich;
  • przyjecie fińskiej koncepcji obrony całkowitej, która zakłada, że wszystkie zasoby cywilne, w tym zasoby ludzie mogą zostać wykorzystane do celów wojskowych.

To krótkie wyliczenie pozwala zrozumieć, w jakiej sytuacji znajduje się Polska. Europejskie bezpieczeństwo jest iluzją, nie ma służyć do realnej obrony przed realnym atakiem Rosji. Europa nie ma takich sił, które mogłyby obronić kogokolwiek przed takim atakiem, i długo jeszcze ich nie będzie miała, zapewne nigdy. Wiązanie się z bezpieczeństwem europejskim to wchodzenie w groźna iluzję – nie da żadnego bezpieczeństwa, bo go nie ma, ale wciąga do wojny z Rosją, utrzymując stałą wrogość i podtrzymując wojnę na Ukrainie.

Europejskie inwestycje, szumnie zapowiadane będą prowadzone głównie na Ukrainie i tam się przeniesie część europejskiego przemysłu, poza kontrolę narodów Europy. Finansowanie tych zbrojeń będzie więc także finansowaniem Ukrainy. Dodatkowo konfiskacie mają ulec rosyjskie aktywa, zamrożone przez Grupę G7, a środki mają zostać przekazane Ukrainie na prowadzenie wojny z Rosją, co może stanowić casus belli wojny światowej.

Państwa stracą władzę nad czymkolwiek, wszystko bowiem zostanie podporządkowane Komisji Europejskiej i sztabowi generalnemu. Cały przemysł, całe zasoby, cała gospodarka, całe wojsko, całe zakupy, całe inwestycje, całe społeczeństwo ma się docelowo znaleźć pod wspólnym, cywilno – wojskowym zarządem tych dwu ośrodków. Wszystkie zakupy zbrojeniowe będą musiały być dokonywane w Europie, czyli w praktyce na Ukrainie. Oznacza to zerwanie sojuszu wojskowego z USA, które zakupami broni w Ameryce warunkuje jego trwanie.

Społeczeństwa zostanę poddane reżimowi stanu wojennego i stale będą musiały być gotowe na wojenną mobilizację, pod unijnym dyrektoriatem cywilno – wojskowym. Polska znajduje się na froncie poprzez Tarczę Wschód, na której musi być ciągłym wrogiem Rosji i Białorusi. W  razie ataku będziemy mogli liczyć na takie same wsparcie, jakie otrzymaliśmy w 1939 r., i na takie same  skutki dla ludności cywilnej. Koncepcja całkowitej obrony w polskich warunkach oznacza, że całe społeczeństwo, nie tylko mężczyźni, ale też kobiety i dzieci zostaną uznani przez EUO/UE za siłę militarną, i to będzie właściwa Tarcza Wschód – żywe tarcze, złożone z polskiej ludności cywilnej, osłaniające UE przed atakiem Rosji. Dla naszych majętności oznacza to taktykę spalonej ziemi – niszczenie wszystkiego, co może się przydać przeciwnikowi. 

Wejście Polski do Europejskiej Unii Obronnej, będącej odtąd flagowym projektem politycznym Unii Europejskiej oznacza więc takie same zapewnienie bezpieczeństwa, jakie Polska otrzymała od Wielkiej Brytanii i Francji w marcu 1939 r., i to płynące z tych samych centrów decyzyjnych. Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony nie oznacza obrony Polski i bezpieczeństwa Polaków. W rzeczywistości oznacza to zapewnienie bezpieczeństwa władzy Unii Europejskiej nad narodami i obronę interesów City of London, Paryża, Brukseli, Berlina i Kijowa. Nie będzie to również odstraszaniem Rosji, Europa nie ma czym odstraszać jej licznych zagonów pancernych, sił powietrznych i rakietowych, nieprzebranej ciżby piechoty. Jest to raczej wabieniem Rosji do ataku na Europę, którego pierwszą ofiarą będzie Polska i Polacy, czyli żywe tarcze Wschód. Płonąca planeta może więc rzeczywiście nastać na polskiej ziemi, wystawionej na ataki bez żadnej ochrony sojuszników. Ich całe zaangażowanie pójdzie bowiem na ochronę europejskich interesów na Ukrainie.

To nie jest nic nowego, obecna polityka UE przypomina dążenia Związku Sowieckiego, który nie umarł, tylko na chwilę się ukrył, wyemigrował na Zachód i teraz odradza się pod postacią Unii Europejskiej, Europejskiej Unii Obronnej i Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony.

Pełna analiza szaleńczych planów wojny europejskiej znajduje się tutaj: wtowarzystwie.pl/raporty/

Bartosz Kopczyński

Towarzystwo Wiedzy Społecznej

Protest w Zgorzelcu to wielki sukces Polaków. A hańba – policji, tut. meRdiów i “władz”

[drugie zdanie w tytule – to md. Żeby Roberta nie ciągali za to. A umieszczam – bo meRdia mordę w kubeł wetknęły. ]

Robert Bąkiewicz @RBakiewicz

Dzisiejszy protest w Zgorzelcu to wielki sukces – sukces wszystkich polskich patriotów. Sukces nas wszystkich, którzy kochamy Ojczyznę! Morze biało-czerwonych flag. Nad granicę przybyło kilka tysięcy osób – wiele z nich pokonało setki kilometrów, by stanąć w obronie Polski. To pokazuje ogromną determinację i głębokie poczucie odpowiedzialności za los naszej wspólnoty.

Nie daliśmy się sprowokować. Ze spokojem, ale i zdecydowaniem poradziliśmy sobie z zagrożeniem. Pokazaliśmy, że potrafimy być zorganizowani, godni i silni duchem – niezależnie od wrogich prób zdyskredytowania.

Odśpiewaliśmy Rotę i Bogurodzicę. To nie tylko wzruszające chwile – to piękny symbol. Kontynuujemy wielowiekową tradycję naszych przodków, którzy zawsze stawali w obronie Ojczyzny. My również bronimy granic – tak jak oni. Pokazaliśmy, że nie pozwolimy na zalanie Polski obcymi kulturowo migrantami. Będziemy walczyć o bezpieczeństwo naszych rodzin, o przyszłość naszych dzieci, o zachowanie naszej tożsamości.

To jeszcze nie koniec. Wygraliśmy kolejną bitwę, ale wojna trwa. Będzie wymagać od nas ofiarności, zaangażowania i jedności. Musimy być razem – tylko wtedy obronimy Polskę.

_______________

Zgłoś się: https://roty.pl kontakt@roty.pl 509 941 261 Wesprzyj: https://roty.pl/wsparcie/ #Zgorzelec #stopmigracji #BezpiecznaPolska

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

Jacek “Komisarz” Wrona i 4 innych użytkowników

6 945 wyświetleń

===========================

Polacy z Tarczą, Europejczycy – na tarczy

Polacy z Tarczą, Europejczycy – na tarczy

namiot ursula

22 marca, wpis nr 1346 Jerzy Karwelis dziennikzarazy/polacy-z-tarcza-europejczycy-na-tarczy

Numer jest stary jak… Unia Europejska. Bo to w czasie jej zinstytucjonalizowanej hipokryzji proceder rozwinął się w najlepsze. Jest tak: jeśli chce się przepchnąć jakąś obrzydliwość, albo zrobić na złość swoim przeciwnikom politycznym, to takie kawałki wkłada się do innego aktu, miesza się łyżeczką hipokryzji właśnie i mówi – patrzcie, taki szlachetny akt, a wy tu nie chcecie się zgodzić. Podam przykład: ten akurat dotyczy tzw. konwencji stambulskiej o nazwie regulacji antyprzemocowej w stosunku do kobiet głównie. Ale tu ukrywał się ten wspomniany gen zamulania.

Zacytuję… samego siebie, jeszcze z lat kowidowych, czyli z wpisu z dnia 27 lipca 2020 roku: „Wydawałoby się, że nic bardziej naturalnego niż przystąpienie do antyprzemocowej konwencji, bo tylko jakiś wyjątkowy dewiant popierałby przemoc domową. Jednak po lekturze wychodzi, że konwencja ta ma bardzo silne przesłanie lewicowej ideologii gender. W rzeczy samej zdefiniowano w Konwencji źródło przemocy domowej, za które uznano tradycyjną rodzinę i jej tradycyjny „płciowy biologicznie” podział ról. (Równie dobrze można było uznać za przyczynę przemocy domowej… sam dom i domagać się zburzenia domów. Być może nawet rodzina na wolnym powietrzu miałaby mniejsze skłonności do przemocy).

Konwencja, a więc i nawiązujące do niej prawodawstwa lokalne, promuje kulturową i deklaratywną formułę płci, wpiera ideologię gender, łącznie z promowaniem nowych nieopresyjnych ról społecznych w procesie edukacji. Jako że czyni się to pod przykrywką nazwy konwencji antyprzemocowej, każdy, kto się jej przeciwstawia, z powyższych powodów może być (i jest) oskarżany o popieranie bicia żon kablem od żelazka (końcówką z żelazkiem). Ten zabieg pokrywania prawdziwych i zideologizowanych treści inną, mylną, acz pozytywną w brzmieniu formą jest nie tylko przykładem stosowania przemocy symbolicznej, ale także zabiegiem uniemożliwiającym artykułowanie swoich zastrzeżeń wobec tematu, którego ta manipulacja dotyczy. Kto bowiem rozsądny, bez konieczności dłuższego tłumaczenia się co do nudnych szczegółów, stanie i publicznie powie, że jest przeciwko regulacjom mającym zapobiec przemocy domowej?”

Rezolucja, czyli biała księga

I tu mamy tak samo, tyle, że z militariami. Z dyskursu w Polsce wynika, że cała zadyma dotycząca głosowania nad tzw. rezolucją, gdzie prawica zdradziła Polskę, głosując za Putinem, że ta rezolucja dotyczyła wręcz w całości tzw. Tarczy Wschód ogłoszonej w maju zeszłego roku przez premiera Tuska. Wynikałoby z tego, że mamy taką oto sytuację: Polska się stara o własne bezpieczeństwo, inicjuje rezolucję w tej sprawie, Parlament Europejski głosuje, i się okazuje, że mamy – również w szeregach posłów polskich, i to też w Sejmie nie tylko w Brukseli, bo temat wrócił bumerangiem wrzuconym przez Tuska do Sejmu – onucowych zdrajców, co to chcą rozbroić Polskę przed Putinem. Zdrada, zdrada, zdrada… Histeryczny już nie komentariat, ale mieszanina ochotnych wzmożonych i płatnych cwaniaczków uderzył w te tony, wyraźnie mające zebrać plusy dodatnie przed wyborami na Trzaska. A jest dokładnie odwrotnie.

Rezolucja wojenna, która jest de facto „Białą Księgą” obronności powstała w wyniku wewnętrznych tarć w łonie brukselskim. Komisja Europejska zaczęła inicjatywę ReArm Europe sama z siebie, bez konsultacji z Parlamentem Europejskim i odezwały się z jego łona popiskiwania, że jak to, że bez Parlamentu samoistnie podejmować takie decyzje? A więc Komisja powiedziała: sprawdzam, ale nie po to, by uzyskać jakąś opinię od przedstawicieli wyborców, czy uwzględnić uwagi, tylko dopisać do całego, uzgodnionego i wszczętego procesu element europejskiego demosu. Bo przyjęta rezolucja praktycznie potwierdza wcześniejsze działania Komisji, nawet w niejednych elementach, o których tu powiemy – popycha je do przodu.

Cała tzw. Tarcza Wschodnia została przez posłów od Tuska wrzucona do rezolucji w ostatniej chwili, by się załapać na numer opisany wyżej na przykładzie konwencji stambulskiej. Tyle, że odwrotnie – tarczę, jako pewnik, co do którego Polacy się zgadzają, wrzucono do całości rezolucji, która sama w sobie jest niezłym numerem. I teraz wszystkim, którzy mają wątpliwości dotyczącej idei rezolucji, z umieszczoną w niej Tarczą Wschód, zarzucają, że są tacy Polacy, którzy nie chcą bronić Polski. A ci nie chcą tylko głosować za szkodliwymi rzeczami, do których tylko po cwaniacku dopisano rzeczy godne. Po prostu samo pakietowanie miało cel manipulacyjny, by później wyzywać PiS-owców od idiotów.

Jak się “prawi” rzucili, że Tusk sprzedał Polskę po raz kolejny, to pojawił się wątek, że rezolucja PE nie ma mocy prawnej i nie ma się co ciskać, bo europarlamentarzyści tylko tak sobie pogadali, co zapisali w rezolucji. A więc prawicowi sygnaliści ciskają się na próżno – nie ma żadnego zagrożenia. Terefere: popatrzmy – takie same argumentacje padały w przypadku rezolucji dotyczącej tzw. zdrowia reprodukcyjnego. Rezolucja ta była de facto aktem wprowadzającym do obiegu prawnego krajów członkowskich wszystkie rzeczy, które zobaczyliśmy wpychane kolanem.

Mamy to nawet w Polsce, gdzie obowiązuje co prawda formalnie zakaz aborcji, ale się jej nie ściga, zaś co do rekomendacji dotyczących tzw. edukacji seksualnej opartej de facto na seksualizacji najmłodszych, to mamy już ją w ustawie pani minister Nowackiej. A więc takie rezolucje nie mają mocy prawnej, ale później jakoś się realizują. (To ciekawy moment, bo teraz zwolennicy Unii sami się przyznali, że PE wcale nie jest ciałem ustawodawczym, tylko tak sobie gadającym, zaś całą robotę co do przepisów odwala niewybieralna Komisja Europejska). Zresztą co tu tłumaczyć o opiniotwórczej, nie ustawodawczej roli rezolucji nam tu w kraju: przecież taka rezolucja to to samo, co nasze sejmowe uchwały, którymi rządzi rząd Tuska już półtora roku. Da się? Da się!         

Rezolucja PE ma 19 stron, 89 punktów, zaś sama Tarcza zajmuje w niej góra trzy punkty, ale tak to już jest: jak z konwencją stambulską – wszyscy o tym gadają, ale nikt nie czytał. Czytać nie czytają, bo czasu mało, można go spędzić na żarliwych dyskusjach o tym, o czym w „tarczowym” skrócie dowiedzieli się dyskutanci ze swych bańkowych przekaziorów. No dobra, tak czy siak – może to i dobrze, że Unia, tym razem, poparła nasze do tej pory samotne usiłowania na wschodniej granicy NATO, ale czy Europy? Biją przecież w bębny, że to fajnie, że uznano naszą Tarczę za strategiczny projekt Unii. Ale najpierw zobaczmy o co tu się kruszy kopie, czyli co to za diabeł, ta Tarcza.

Z tarczą czy na tarczy?

Projekt, jak to u Tuska, ma w zasadzie wyłączny cel PR-owsko-polityczny. PR-em ma się pokazać, że niesłusznym jest oskarżać Tuska o brak patriotyzmu, gdyż ten się stara jak może o obronę wschodniej granicy, jeszcze niedawno namawiając do jej likwidacji poprzez wpuszczanie kogo się da. Tarcza była ruchem pod publiczkę, częścią całej serii odwracania kota ogonem, że to wcale tak nie jest. Cała czerwono-liberalna Europa dokonała takiego zwrotu, dodajmy wyłącznie PR-owskiego, na podstawie analizy badań opinii publicznej. Publika martwiła się o swoje bezpieczeństwo, kiedyś identyfikowane w polityce migracyjnej, teraz w obszarach bezpieczeństwa militarnego. I Tusk odpowiedział na to komunikacyjnie, wyszedł, naobiecywał i lud zadowolony, że Donek dba i widzi, rozszedł się do zajęć codziennych w wojnie polsko-polskiej.

Drugi aspekt Tarczy to prztyczek w nos prawicy. Ta ugrywała dużo na niedowładzie Tuska w dziedzinie bezpieczeństwa, wciąż przypominając przeniewiercze postawy tuskowych i lewicy na białoruskiej granicy. A więc wyszedł Tusk i przebił króla jokerem – jak to my nie chcemy działać w obronie? Jak nawet udało nam się, rządzącej koalicji, sprokurować konflikt w tej sprawie z samymi Niemcami? Bo trzeba nam wiedzieć, że jak teraz Unia wpisała Tarczę do rezolucji, to jeszcze za kanclerza Scholtza komunikowało się, że my chcemy, oni nie i Donek – uwaga! – naraża się przed Niemcami, ale wychodzi, że nawet za cenę konfliktu z jego promotorami z Berlina Tarczę wdroży. I PiS został zagoniony do taktycznego narożnika – proszę, nawet z Niemcami zadrzemy dla bezpieczeństwa Polski, a wy co, pisiory? Głupio Wam, c’nie?

Sama Tarcza ma fajną stronę internetową i… wszystko. Jak to u Tuska: projekt zaczyna się od stron www, publika ma co oglądać i można już iść pokimać do następnej bramki taktycznego slalomu Polski, mylonego często z polską racją stanu. W sprawie Tarczy nikt nie wyszedł nawet na poziom jej projektowania, Donek pojechał, dał się sfotografować na tle jakichś zapór przeciwczołgowych, co wszyscy fachowcy uznali właśnie za.. akcję propagandową.

Zdjęcie Tarczy Wschodniej, o którą odbywa się ta cała awantura

Pomijając już wpadkę gdy premier przed konferencją stojąc przed zaporami pytał gdzie ta Rosja jest. Znowu się premierowi pomyliły granice i nie wie, biedaczek, w którym kraju się znajduje..

To kolejny humbug, nawet jak to się znajdzie na liście priorytetów Unii. Nic się nie robi. Tak jak z amunicją. Jaką amunicją – zapytacie? W listopadzie 2024 Tusk zapewnił o otwarciu projektu amunicyjnego i… nic. Było to po blamażu, kiedy jeszcze w czasach rządu PiS podjęto „kroki” w celu nie rozbudowy, ale budowy przemysłu amunicyjnego i nic z tego nie wyszło. Tym bardziej nie wyjdzie za Tuska. Powie ktoś, że dostaniemy to wszystko w ramach unijnej inicjatywy, a ta wręcz popchnie leniwych Polaków do działania. Nic z tego, ale by to wytłumaczyć trzeba się zwrócić do samej rezolucji, bo tam jest napisane jak ten cały europejski układ militarny będzie chodził.

Czemu onuce nie podpisały rezolucji?

No właśnie – czemu gamonie z prawicy głosowały przeciwko rezolucji. Przecież nie mieli szans, bo ona i tak przechodziła, wszak wszystko już było uzgodnione, tylko europarlamentarna żaba chciała podstawić nogę kiedy kuje się nowy interes. Przecież gdyby towarzystwo było rzeczywiście onucowe, to głosowałoby za nieuchronną rezolucją, bo w ten sposób ich onucyzm pozostałby w ukryciu, a tak wylazł na wierzch na po nic. Nie tak się umawialiśmy chyba na Łubiance z pułkownikiem prowadzącym, c’nie?

Ale odrzucając te pogwarki dla wzmożonej gawiedzi pora się pochylić nad rzeczoną rezolucją. To Biała Księga, w której wyłożono jak ma wyglądać cały deal. Wzmożeni tego nie czytali (przecież to 19 stron nie o PiS-ie), a tam wszystko jest wyłożone jak paneuropejskiej krowie na globalistycznym rowie. Zacznijmy od tego, co się onucowym nie spodobało. Dla nich, i mam nadzieję, że dla wszystkich rozsądnych, niedopuszczalne były następujące passusy Białej Księgi:

Punkt 66: „podkreśla potrzebę zwiększenia spójności w zarządzaniu, […] że w tym celu konieczne jest stworzenie realnego powiązania w zarządzaniu pomiędzy państwami członkowskimi, wiceprzewodniczącym Komisji / wysokim przedstawicielem Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa w sprawie unijnej polityki zagranicznej
i komisarzami; wzywa państwa członkowskie do rozwiązania problemu, jakim jest złożoność procesów decyzyjnych w zakresie zarządzania europejską obronnością; wzywa do utworzenia Rady Ministrów Obrony i odejścia od wymogu jednomyślności na rzecz głosowania większością kwalifikowaną przy podejmowaniu decyzji w Radzie Europejskiej, Radzie Ministrów i agencjach UE, takich
jak EDA [to takie pożal się Boże unijne NATO – JK], z wyjątkiem decyzji dotyczących operacji wojskowych objętych mandatem wykonawczym;[…]”.

Co my tu mamy? A więc po kolei – rozwiązanie złożonego problemu zarządzania europejską obronnością poprzez koordynowanie jej w łonie Komisji Europejskiej przy powołaniu Rady Ministrów Obrony na poziomie europejskim. Nie wspomina się tu – przypadkiem? – o tym jak wygląda hierarchia w tym układzie? Kto decyduje na przykład jak Polska chce sobie kupić czołg czy drona? Rada Europejskich ministrów obrony czy MON w Polsce? Co do zakupów – co zobaczymy zaraz – decyduje… Komisja, ale „tylko” w przypadku „zaktywizowanych” przez siebie, a de facto pożyczonych pod zastaw państw pieniędzy, o czym pisałem w poprzednim tekście. A teraz, przy takiej „inter-operacyjności” jak proponowana, to nawet za swoje nie będziemy mogli tego kupić. Trzeba się będzie zapytać nowego ministerstwa obrony Europy. A jak ono nas przegłosuje, że żaden czołg się nie należy? A przecież jest napisane, że trzeba odejść od „wymogu jednomyślności”, a więc nasze sprawy, poza – na razie – wysłaniem wojska w bój mogą być przedmiotem decyzji niepolskich.

Kolejny artykuł, tym razem 69: „uważa, że preferencja europejska musi być przewodnią zasadą i długofalowym celem polityk UE związanych z europejskim rynkiem obronnym, aby rozwinąć i chronić europejską doskonałość technologiczną; podkreśla jednak, że taka preferencja nie może być stosowana kosztem gotowości obronnej Unii z uwagi na zakres międzynarodowych łańcuchów dostaw i wartości w sektorze obrony;”.

Rozczytajmy to. Co oznacza „preferencja europejska”? Ano to, że będzie preferowana produkcja europejska. A więc nie chodzi o szybkie nabycie zdolności obronnej, tylko by zarobił ten, kto ma zarobić. Bo w ramach takiego postulatu nie można kupić z półki sprzętu, który jest spoza Europy. A struktura europejskiego przemysłu zbrojeniowego jest już ustabilizowana i wiadomo gdzie pójdzie tak znaczony pieniądz. Francja, a zwłaszcza Niemcy to wiodący w świecie producenci uzbrojenia. To czemu tak słabo militarnie stoją? Ano dlatego, że oni to robili na eksport, bo na tym można zarobić, zaś produkcja dla siebie to wydatek. A więc zdolności produkcyjne są i wiadomo gdzie pójdą pieniądze. I dokąd nie pójdą. Komisja, tak Komisja Europejska, nie żaden tam nowy sztab Europy, będzie decydować o odstępstwach od zasady „preferencji europejskich”. A więc jak coś będzie wyłącznie do kupienia powiedzmy od znienawidzonych Amerykanów, to się okaże, że Komisja się nie zgodzi. Albo i zgodzi, ale za coś.

Dlatego taki Hołownia, który opowiada jak zwykle bajki z mchu i łusek po karabinach, jak mówi, że co najmniej 50% wydatków na zbrojenia zostanie w Polsce, to raczej jest to żałosne. Tak samo jak obietnice kiedyś Mateusza, a ostatnio Donka jak to jadą do nas worki złota z KPO. Na wszystkim trzyma łapę pani Ursula i da komu trzeba i na co trzeba dać.

Art. 57: „apeluje o znaczne zwiększenie wspólnych zamówień państw członkowskich na niezbędny europejski sprzęt obronny i zdolności; wzywa państwa członkowskie do agregowania popytu przez wspólne zamawianie sprzętu obronnego z możliwością udzielenia Komisji mandatu do zamawiania w ich imieniu, co w idealnej sytuacji zapewniłoby długofalowy horyzont planowania […] i interoperacyjność europejskich sił zbrojnych oraz pozwoliło efektywnie wykorzystywać pieniądze podatników dzięki korzyściom skali;”.

No, tu jest już proste – będzie jak za kowida. Mechanizm jest powtarzalny – składają się wszyscy, Komisja wymachuje tą forsą przed oczyma producentów, mamy błogosławiony efekt obniżki kosztów przy procuremencie. I mamy… jak ze szczepionkami w kowidzie. Też kupowała Komisja, po 10 dawek na głowę dwudawkowej szczepionki. Ceny były negocjowane przez Ursulę via smsy, które zaginęły. Unia lubi sprawdzone mechanizmy.

Prawda czasu i prawda ekranu.

O co chodzi? Bo w tej kurzawie nic już nie widać, tylko jakieś cepy latają, zaś główni macherzy, takie moje wrażenie, siedzą na płocie i robią cały ten kurz, by nie było widać o co kaman. No więc o co chodzi? To proste.

Wszystkie działania, powtarzam – wszystkie działania – projektu Unia Europejska dążą do realizacji jednego celu: federalizacji Europy w kraj związkowy pod światłym przywództwem „humanitarnego mocarstwa”, jakim ogłosiły siebie Niemcy.

Wszystkie działania, ale też wydarzenia są przekierowywane na ten cel. Tak samo było z kowidem (nie miejsce czy globaliści tu skorzystali, czy sami wywołali okazję). Powiedzmy, że się przydarzył: na początku Unia wydawała się bezradna i zostały tylko państwa, potem całkowicie przejęła proces nie tyle walki z kowidem, co jego komercjalizacji, zostawiając syf walczącym państwom. Sama zadbała o dwie rzeczy – kasę i władzę.

Kasa popłynęła najpierw na szczepionki, potem na te wszystkie niby KPO, co to miały nam pomóc lizać rany po strasznej pandemii. Poszły w dwie strony: na ideolo i do kolegów królika (najpierw do Big Farmy, potem do cudaków od Zielonego Ładu). Ideolo miało realizować utopijne cele globalistów, zaś kasa była wysysana z ubożejącego obywatela i pompowana w korporacje, te narzędzia dystrybucji światowego globalizmu. Wszystko szło dobrze, aż się przydarzył Putin ze swoją wojną na Ukrainie.

Tu, wtedy jeszcze światowy, globalizm musiał się trochę ogarnąć, gdyż pojawiły się w nim kontynentalne sprzeczności. Bidenowskie USA chciały osłabić Rosję w objęciach Chin, a więc mocno promowały i wręcz prowokowały te wojnę, bo ta realizowała ich cel. Niemcy na początku nie chciały tej wojny, bo ta im robiła pod górkę w dealu z Rosją: skończyła się tania energia do ichniego przemysłu, energetyczny szantaż nad Europą się poluzował i trzeba było zakręcić rurociągi pełne ukraińskiej krwi. Na pokaz. Pod spodem interes zaczął wracać w stare tory. Ale przydarzył się po drodze Trump.

Trump rozbił jedność globalizmu i ten wylądował już tylko na europejskim podwóreczku. Wycofując swoje wojskowe wsparcie kompletnie popsuł istniejący deal: Europa najpierw, jak z kowidem, ogarniała się powoli, ale – jak z kowidem – wylądowała na pomyśle o przechwyceniu kasy i powiększeniu władzy. Teraz już – pod pretekstem szybkich działań militarnych – nie trzeba się troszczyć o jednomyślność. Komisja Europejska, która systematycznie, pod ochroną swego europejskiego sądu, zaczęła zawłaszczać sobie kompetencje nieprzewidziane w traktatach, szła w kierunku jednego kierownictwa. Za kowida utyskiwało się na brak, tym razem światowego, zjednoczonego ministerstwa zdrowia (te załatwiano w formacie ONZ), teraz pojawiają się postulaty o jednym ministerstwie obrony. Konstruuje się rząd, już po odejściu trumpowych Stanów, nie światowy, a europejski.

Wszystko po to, by sfederalizować Europę, tym razem pod pretekstem militarnym. A wszystko oparte na społecznym przyzwoleniu zasadzonym na stymulowanym strachu. Tylko to umożliwia taki nagły skok na kasę. Przetrenowano to w czasach pandemicznych, kiedy pompowano dane, mnożono warianty śmiertelnej grypy, panikowano w mediach jedną narracją. Kowida już dawno nie było, ale był po to promowany, by uzasadnić marsz elit po kolejne obszary władzy i uzyskać zgodę, a przynajmniej bierność panikowanego ludu.

Teraz zmienił się tylko jeździec Apokalipsy: z zarazy na wojnę. Wszystko zostało takie samo. Że techniki manipulowania, to oczywiste, ale znika nam z oczu cel. Wywoływanie paniki ostatecznej, czyli strachu przed wojną, ma nam przykryć właściwy proces – marsz po władzę globalistów. Teraz już to oni będą decydować co sobie za karabin kupi jeden z drugim, kto jest naszym wrogiem i kto pójdzie do okopów, a kto będzie dowodził mięsem armatnim. A więc potrzebne jest co? Promowanie wzrastającego zagrożenia. Ale aby ten cel zrealizować wojna na Ukrainie nie może się skończyć. Właśnie po to, by uzasadniać zamordyzm istnieniem zagrożenia.

Tę zmianę widać w ciągu całego konfliktu wokół wojny na Ukrainie. Na jej początku – uwaga, kiedy można było ją jakoś skończyć na pokoju jeszcze w maju-czerwcu 2020 roku – europejski komentariat wraz z politykami nawoływali do umiaru, zaś deklaracje były wręcz pacyfistyczne, zaś pomoc militarna na poziomie przysłowiowych już niemieckich hełmów z demobilu. Wiadomo było, napaleni Jankesi (wraz z przybocznymi Polakami) załatwiali całą sprawę. Wojna miała pełne szanse na trwanie. Teraz kiedy wojna, za przyczyną Trumpa, ma się ku końcowi, to co się robi? Podczas kiedy Trump negocjuje pokój na boku przyjmuje się takie rezolucje Białych Ksiąg, jak ta omawiana, gdzie głównie załatwia się trzy rzeczy. Dwie już omówiliśmy – kasa i władza dla globalistów. Trzecia, i o tym jest połowa tej rezolucji, nie o jakichś pomijalnych i papierowych tarczach Tuska, jest poświęcona pomocy militarnej dla Ukrainy.         

Powtórzmy to sobie jeszcze raz. Trump gada z Putinem, żeby zamknąć to jakimś pokojem, a w tej samej chwili Europa podejmuje działania, które dążą do przedłużenia tego konfliktu. A więc to utrudnia proces pokojowy. A jednocześnie Unia ma pełne usta frazesów, że robi to jakoby dla pokoju. Dodajmy – sprawiedliwego. Znowu jakiś nadworny językoznawca wymyślił kolejny schlagwort – sprawiedliwy pokój. A co to za diabeł: nikt nie wie. Wiadomo na pewno, że nie jest to pokój Trumpa, czyli szybki. Nasz, europejski, jest tak sprawiedliwy, że będzie z nim jak z samą sprawiedliwością – nigdy nie nastanie. I o to chodzi. Po to jest ta wojna wciąż się tląca na ukraińskich trupach, ten straszny Putin ze swym nowym strasznym kolegą Trumpem, te wszystkie optymistyczne doniesienia z frontu, zawołania o własnej szlachetności, tropienie onuc i ciągłe wzmożenie ludu panikowanego. To po to, by pomysł zawładnięcia Europą przez globalistyczny projekt miał swoje uzasadnienie, fundowane na przetrenowanym w kowidzie fundamencie strachu.

Europa wojenna

Europa się rozbroiła na własne życzenie. Teraz może zrobić trzy rzeczy: nic, nadgonić zaległości w ramach Unii, modląc się o to, by tego okresu bezbronności nikt nie wykorzystał. Trzecia droga to nowe porozumienie pomiędzy europejskimi krajami w oparciu o budowę siły każdego z członków tego nowego porozumienia. Wyjście drugie – budowa siły militarnej w oparciu o Unię wydaje się wyjściem najgorszym. Wejdziemy bowiem od razu w unijne tory, którymi dojedziemy tam, gdzie Unia zawsze dojeżdżała: będzie długo, dla swoich, w połączeniu z dalszą poza-traktatową ekspansją władzy Komisji Europejskiej jako biura politycznego europejskiego globalizmu. A więc na końcu będą „unijne” rezultaty, których mamy pełno dookoła.

Będziemy mieli za to wszystko wojenne. Tak bardzo, że czasy kowidowe będziemy wspominali jeszcze z rozrzewnieniem, jako czasy wręcz „starej normalności”. A z wojną nie ma żartów. Skoro Weber z niemieckich socjaldemokratów mówi o wprowadzeniu wojennej gospodarki, to ja już widzę jak to będzie. Cały naród buduje armię, ja wiem, że trzeba nadganiać szybko zaległości, ale ta panika jest po to, by pod pretekstem podżeganej wojny złapać nas za ryj i to w sposób instytucjonalny, w dodatku, przynajmniej na poziomie narracyjnym – akceptowalny społecznie, bo uzasadnionym najwyższą potrzebą: przetrwaniem.

A wojna to poważna sprawa, jest wymarzoną okazją dla globalistów. Potrzeba byśmy żyli w jej coraz mniej hybrydowym stanie. A wtedy wszystkie prawa obywatelskie można za zgodą obywateli zawiesić, gospodarkę ustawić na wojenną, czyli odrealnić od rynku, dawać ręcznie zlecenia wybrańcom, zamordować już ostatecznie klasę średnią, przejąć kasę z oszczędności obywateli (inicjatywa Ursuli z dnia 10 marca o unii oszczędnościowo-inwestycyjnej), pogonić w kamasze i na front każdego. Wolność słowa dobić kompletnie, wprowadzając już wprost cenzurę na poziomie wojennym, wszak wróg czuwa, zaś lud mięsny trzeba wciąż motywować do wzmożenia kolejnymi doniesieniami, naprzemiennie: raz o zagrożeniu ze strony okropnego wroga, raz o wielkich sukcesach. Taki ustrój to marzenie europejskich globalistów.

I na drodze takiego projektu stanął Trump, choć przy takiej postawie niewiele może zrobić. Unia, przy takich rezolucjach, w realizacji swego nadrzędnego celu, będzie dostawami na Ukrainę torpedować wszelkie szanse na pokój. No, chyba, że Trump pociśnie i Zełenskiego, i Europę i skończy tę ciuciubabkę. Ale my wtedy w Europie zostaniemy z armią dowodzoną z Berlina, wypompowani z kasy, która przepłynęła od nas do zbrojeniówki Francji czy Niemiec. Z 200.000 armią, która wyraźnie co do swych rozmiarów i przeznaczenia nie będzie się mogła oprzeć Putinowi. Do czego więc jest ona robiona? Coś mi się zdaje, że do użytku, że tak powiem, „wewnętrznego”.

Dlatego dozbrojenie Europy nie może się dokonać w formacie unijnym. I dlatego właśnie się w nim dokona. Nie powinno się to tak odbyć, bo nieuchronnie skończymy bez pieniędzy, bez skutecznego uzbrojenia, ze szczątkową armią, za to ze scentralizowaną Europą dowodzoną przez miks globalizmu i całkiem staroświeckiego dążenia Niemiec do hegemonii. To już czwarta taka próba, na razie – bezkrwawa. A może to właśnie ta bezkrwawość jest tu synonimem nowoczesności? Nie, to tylko zaadoptowanie starej krytyki Marksa dokonanej przez Gramsciego: że jak się odpowiednio poduraczy, to do przejścia do niewoli ustroju jakiego świat nie widział wcale nie trzeba będzie przelewać krwi. Wszystko odbędzie się bezboleśnie, na tyle, iż pacjent nie poczuje, że już został zoperowany. Będzie szczęśliwy, nie dlatego, że nic nie ma, tylko dlatego, że w ogóle przeżyje.

Jedno mnie cieszy. W ujęciu globalnym, pomijając geopolityczne wstrząsy, cieszy mnie prezydentura Trumpa. Bez niej globalizm w dyszlu USA z Europą dalej by się rozwijał, teraz jest już tylko dziwacznym lokalnym skansenem. Wyjdzie na to, że ocaleje tylko u nas, na nieważnym kontynencie świata. To pewna satysfakcja, ale dość gorzka, bo to my tu zostaniemy. W tym eksperymencie. Będzie jak w starej żydowskiej anegdocie, kiedy rabin mówi do narzekającego na świat Żyda: „Świat nie umarł, ani nie żyje. Świat się po prostu męczy”.

I tak się skończy ten „koniec historii”, tu u nas w Europie. Całość tego bałaganu i tak padnie, ale co się namęczymy… Bo z globalizmem jest jak z komunizmem: musi zwyciężyć na całym świecie. Inaczej, jak będą istniały inne kraje bez niego, to będzie widać różnice. A widoczne różnice między zamordyzmem a wolnością są dla zamordystów śmiertelne. Widać, że na razie, poza Europę to szaleństwo się nie za bardzo rozprzestrzeni. A więc – niestety – będziemy się tak męczyć, bo to cały świat pójdzie w jakąś normalność, my zaś – znowu – będziemy żyli w jakiejś fantasmagorii, marnując życie i czas. W miniaturowej atrapie pomysłu na cały glob, realizowanym w historycznie upadającym miejscu świata.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Niemieckie media nazwały protestujących w Zgorzelcu przeciwko nachodźcom – Polaków – “neonazistami”. Udział “polskiej” policji w prowokacji

Policja [polska !! md] nie reagowała na nasze prośby, aby usunąć te zamaskowane osoby z naszej demonstracji.

Skandal. Niemieckie media nazwały protestujących w Zgorzelcu Polaków – “neonazistami”

22.03.2025 tysol/niemieckie-media-nazwaly-protestujacych-polakow-neonazistami

Dziś w Zgorzelcu odbył się protest przeciwko nielegalnej imigracji, paktowi migracyjnemu i podrzucaniu do Polski imigrantów z Niemiec.

Niemieckie media już prowadzą ostrzał propagandowy nazywając protestujących Polaków “neonazistami”.

– Setki demonstrantów, w tym liczni polscy neonaziści, trzymają transparenty. Niektóre z hasłami, które można zobaczyć również na demonstracjach AfD w Saksonii. „Uchodźcy niemile widziani” – to jest to, co możesz przeczytać. Inni nawołują po polsku do „Stopu Relokacji”.

(…)

Protest jest skierowany przeciwko niemieckiej polityce deportacyjnej. Uchodźcy, którzy nielegalnie przedostali się do Niemiec przez Polskę, zostaną odesłani do Polski w celu dokończenia tam procedury azylowej.

(…)

To nie odpowiada neonazistom w sąsiednim kraju. Organizatorem demonstracji był polski prawicowy ekstremista Robert Bąkiewicz.

– pisze niemiecki tabloid należący do tego samego niemieckiego koncernu co Onet w Polsce – Ringier Axel Springer.

Axel Springer

Warto przy tej okazji dodać, że Axel Springer, założyciel koncernu, od którego imienia i nazwiska wzięła się nazwa koncernu, był nazistą i był współodpowiedzialny za antyżydowską propagandę w niemieckich mediach w czasach III Rzeszy. 

W 1933 poślubił Martę Elsę Meyer, z którą miał córkę Barbarę. Zgodnie z Norymberskimi Ustawami Rasowymi żona została zaliczona do pół-żydówek i w 1938 doszło do rozwodu. Rok później poślubił Ernę Fridę Bertę Holm.

Axel Springer był członkiem Narodowosocjalistycznego Korpusu Motorowego – pod-organizacji NSDAP

Prowokacja na demonstracji

Podczas manifestacji w Zgorzelcu doszło do prowokacji.

Na jej czele pojawili się zamaskowani osobnicy z rasistowskimi hasłami. Nie mieli nic wspólnego z organizatorami. Wszystko wyglądało na ustawkę – idealną dla niemieckiej propagandy i do oczerniania polskich patriotów.

Wielu świadków mówiło, że widziało później, jak ci sami ludzie rozmawiają po koleżeńsku z policjantami… Czy była to prowokacja służb?

Najbardziej zadziwiające, że policja nie reagowała na nasze prośby, aby usunąć te zamaskowane osoby z naszej demonstracji. To sytuacja bez precedensu. Przeprowadziłem w życiu kilkaset manifestacji, ale nigdy nie spotkałem się z takim zachowaniem policji, która przecież ma wynikający z przepisów prawa obowiązek dbania o bezpieczeństwo uczestników i współpracy w tej kwestii z organizatorami, a tutaj była bierna.

Proszę, nie wierzcie w fałszywe relacje o naszym proteście. Nie dajcie się zmanipulować. Prawda wygląda inaczej. – relacjonuje Robert Bąkiewicz.

Prowokacje na Marszu Niepodległości

Podobne przypadki znają uczestnicy Marszu Niepodległości. W czasach poprzednich rządów Donalda Tuska mieli do czynienia z licznymi policyjnymi prowokacjami. Samo uzbrojenie jednostek policji zabezpieczających demonstrację jest uznawane za prowokację i podnoszenie temperatury emocji. W sieci relacjonowano również przypadki wybiegania prowokatorów przebranych za kibiców zza kordonów policyjnych. A na tzw. “taśmach z Sowy” opisywano przypadek budki strażniczej pod ambasadą Rosji, która miała być podpalona na zlecenie ówczesnego ministra ppłk Bartłomieja Sienkiewicza.

Protest w Zgorzelcu

Dziś miał miejsce protest w Zgorzelcu przeciwko zalewaniu Polski migrantami przez Niemcy. Protest rozpoczął się o godzinie 12-tej. Miał miejsce przy moście granicznym im. Jana Pawła II. Protest organizowały Roty Marszu Niepodległości Roberta Bąkiewicza.

Według dokumentacji fotograficznej zamieszczanej przez uczestników i zwolenników protest zabezpieczali funkcjonariusze policji z bronią.

  • Autor: Cezary Krysztopa
  • Źródło: Bild/ Wikipedia
  • Data: 22.03.2025 21:05

Kolaboracja dzisiejszej komuny z Niemcami. Polska jako tarcza.

Kolaboracja dzisiejszej komuny z Niemcami. Polska jako tarcza.

Autor: CzarnaLimuzyna, 22 marca 2025

W czasach pierwszej komuny, sprawujące terror w Polsce, podległe Moskwie, dwie zbrodnicze frakcje: „Żydy i Chamy” pomawiały Polaków, nawet zasłużonych bohaterów II Wojny Światowej, o współpracę z Niemcami Hitlera i z USA. Zgodnie z ówczesną mądrością etapu kolaboracja z Rosją Stalina była cnotą, a eurokołchoz (ZSRR + “demoludy”) nową Ojczyzną.

W czasach współczesnych, zasługujących na miano czasów komuny drugiej, środowiska lewicowe (neomarskiści et consortes) robią to samo. Kolaborując z Berlinem i Brukselą równocześnie pomawiają Polaków, tym razem, o współpracę z Rosją. Jak widać zmiana dotyczy zmiany etykietek – dawny przyjaciel komuny stał się jej wrogiem, a poprzedni wróg, przyjacielem.

W rzeczywistości ani Rosja, ani Niemcy nigdy nie były i nadal nie są naszymi przyjaciółmi.

Zmienił się tylko wektor. Dawny okupant (ZSRR) stracił geopolityczną dominację na rzecz nowego: Unii Antyeuropejskiej zwanej drugim euro-kołchozem.

Analogia nie jest pełna, ale w wielu zasadniczych punktach podobieństwa pomiędzy dzisiejszym eurokołchozem a eurokołchozem pod egidą Moskwy są uderzające. Na pewno nie ma różnicy w zachowaniach funkcjonariuszy partyjnych pierwszej i drugiej komuny, którzy traktują każdy kolejny totalitarny twór – jak swoją nową Ojczyznę. Pierwszy eurokołchoz wprowadził terror z dnia na dzień, eurokołchoz unijny wprowadzał go stopniowo zaczynając od tolerancji represywnej, a kończąc na myślozbrodni i mowie nienawiści.

“Tarcza Wschód”

Trzy komentarze Witolda Gadowskiego

Ruch Obrony Polaków protestuje przeciwko zdradzie Polski jaką jest próba oddania kontroli nad polską armią potomkom hitlerowców. Szykujemy nasze Gniazda do działania.

“Tarcza Wschód” to plan obrabowania Polski ze zdolności obronnych na rzecz Niemiec, które po cichu właśnie dogadują się z Putinem. Kto jest zdrajcą?

Niemcy potajemnie dogadują się z Rosją aby odnowić sojusz a “Tarcza Wschód” jest szkodliwym, dla naszej niepodległości, centralizowaniem Europy pod wodzą IV Rzeszy i jej trockistów. Zasłona dymna.

Tak samo jak kiedyś Związek Sowiecki uczynił z nas tarczę na zachodzie swojego imperium, tak i teraz zarządzana przez “Bestię” Unia będzie próbować nas wykorzystać do samego końca, w zależności od wariantu, jako dojną krowę, śmietnik i tarczę.

O autorze: CzarnaLimuzyna Wpisy poważne i satyryczne

1 komentarz

  1. jan 22 marca 2025
  2. A jednak języczkiem politycznej uwagi teraz powinien być Izrael który prze do wojny.Nie UE,nie Ukraina,nie Rosja.To całkowicie zmieni układ sil politycznych w Europie, na Bliskim Wschodzie,także w Rosji

Płacimy Ukrainie za Starlinki [grubo ponad 330 mln. zł] , a oni je sprzedają?

Płacimy Ukrainie za Starlinki [grubo ponad 330 mln. zł] , a oni je sprzedają? Ministerstwo reaguje na doniesienia

20.03.2025 nczas/placimy-ukrainie-za-starlinki-a-oni-je-sprzedaja

W latach 2022-2024 Polska wydała prawie 323 mln zł na ponad 24,5 tys. terminali Starlink i ich abonament, które zostały przekazane Ukrainie. W tym roku szacowany koszt abonamentu ma wynieść ponad 77 mln zł.

Ministerstwo cyfryzacji w odpowiedzi na pytania PAP przekazało, że w latach 2022-2024 Instytut Łączności – Państwowy Instytut Badawczy (IŁ-PIB), na zlecenie Ministra Cyfryzacji, zakupił w celu „użyczenia” Ukrainie 24 560 terminali systemu satelitarnej łączności Starlink. Z tego w latach 2022-2023, czyli za rządów Zjednoczonej Prawicy, zakupiono 19 560 Starlinków, a pod koniec 2024 roku 5 tys. – dodano.

Podkreślono, że dzięki udostępnianiu terminali stworzone są „odpowiednie warunki dla zapewnienia łączności na terytorium Ukrainy”. Zwrócono uwagę, że pozwala to na świadczenie usług komunikacji elektronicznej obywatelom tego kraju przebywającym zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce, w związku z działaniami wojennymi.

Ile Polska wydała na Starlinki dla Ukrainy?

Z danych udostępnionych przez MC wynika, że w latach 2022-2024 na Starlinki dla Ukrainy wydano prawie 323 mln zł, zarówno na terminale, jak i ich abonament, który trzeba opłacać co miesiąc.

Terminale zakupione do 2023 roku kosztowały 28,7 mln zł, a te kupione w 2024 r. (5 tys.) – ok. 9 mln.

Abonament obejmuje ponad 24 tys. terminali Starlink oraz 5 150 terminali udostępnionych przez inne podmioty. W ramach umów zawartych przez Ministra Cyfryzacji miesięczny koszt jednego abonamentu wynosi w przypadku standardowej usługi 528,90 zł brutto, a abonamentu specjalnego – 1 383,75 zł brutto.

Według przedstawionej prognozy, pomiędzy styczniem a wrześniem 2025 roku resort wyda na abonament Starlinków użytkowanych w Ukrainie ponad blisko 77,8 mln zł, a na terminale w Polsce 295 060 zł. Z udostępnionych danych wynika ponadto, że na polskie potrzeby zakupiono ok. 1000 Starlinków.

Ukraińcy sprzedają Starlinki w internecie

W ostatnim czasie coraz częściej na platformach sprzedażowych widać ogłoszenia o sprzedaży Starlinków przez Ukraińców. Ministerstwo cyfryzacji zapewnia, że to nie jest sprzęt kupiony przez polskich podatników.

Resort tłumaczy, że Instytut Łączności – PIB dysponuje szczegółowym spisem numerów seryjnych udostępnionych Starlinków oraz na bieżąco monitoruje także sposób ich użycia i konsultuje się w tym zakresie z ukraińskim partnerem tj. Ministerstwem Transformacji Cyfrowej (MTD) Ukrainy.

„IŁ-PIB wielokrotnie weryfikował ogłoszenia w serwisach internetowych i nigdy nie stwierdzono, by przedmiotem sprzedaży były udostępnione przez Polskę Starlinki” – podkreśliło Ministerstwo Cyfryzacji.

Do kiedy będziemy finansować Ukrainie Starlinki?

Ministerstwo przypomniało, że na mocy ustawy wsparcie w zakresie zapewnienia łączności za pośrednictwem terminali Starlink jest udzielane do 30 września 2025 r. Termin był już zmieniany ustawowo w związku z przedłużającym się konfliktem na terenie Ukrainy i wynikał ze stosownych decyzji wykonawczych Rady UE.

„Ministerstwo Cyfryzacji do tej pory nie otrzymało informacji o ewentualnym wstrzymaniu świadczenia usług w ramach zakupionych przez Polskę terminali systemu satelitarnej łączności Starlink. Nie mamy też informacji o ew. rozmowach dotyczących zastąpienia systemu Starlink innym rozwiązaniem” – podkreślono.

Operatorem konstelacji Starlink jest firma Starlink Services LLC, która w całości jest własnością SpaceX, spółki miliardera Elona Muska. Według danych, jakie SpaceX udostępnił pod koniec lutego na swojej stronie internetowej, na orbitę wyniesiono w sumie 7946 satelitów. Z tego 6751 jest aktywnych.

“Sprawiedliwość okresu przejściowego”. Paragraf 22

“Sprawiedliwość okresu przejściowego”. Paragraf 22

Autor: CzarnaLimuzyna, 17 marca 2025

To nie jest czas, aby ściśle trzymać się litery prawa – Ewa Wrzosek, prokurator III RP

W politycznym teatrze aż roi się od marionetek i widmowych postaci. Postacie realne mieszają się z fikcyjnymi.  Dodatkowe zamieszanie powstaje w momencie zmiany obsady reżyserskiej i aktorskiej. Wówczas do scenariusza dopisywane są “apokryfy” z wsteczną mocą lub odwrotnie: wykreślane są całe akapity, eliminowane są postacie. W taki sposób aktualizuje się, a czasem nawet tworzy nową wersję historii, początkowo opornie, ale przy pomocy mediów prawie wszystko jest możliwe.

Bywają też elementy humorystyczne. Oto po 8 latach „pełnej władzy” Jarosław Kaczyński przypomina sobie nagle o działającym bezkarnie przez wszystkie lata III RP “niemieckim agencie Tusku”, akurat w momencie utraty tejże władzy.

Wcześniej nie było to możliwe, bo razem z inkryminowanym byli zajęci:

  •  ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego
  •  transformacją klimatyczną
  •  walką z pandemią uwieńczoną 250 tys. ofiar lockdownu
  •  zrównoważonym rozbojem czyli agendą 2030
  •  wpuszczaniem Ukraińców do Polski.

W takich właśnie okolicznościach III RP przeszła do kolejnego etapu walki o demokrację i praworządność ze zmianą podwykonawcy mającym duże  doświadczenie, dodać należy, doświadczenie sponsorowane w stosowaniu narzędzi demokracji walczącej takich jak: areszt tymczasowy, tymczasowa nagonka z możliwością przedłużenia, śmierć cywilna, poranne przeszukania mieszkania przez ABW w poszukiwaniu kości dinozaurów, szczątków UFO lub czegoś równie realnego – śladów antysemityzmu.

Jak działa nowa wersja słynnego Paragrafu 22 w demokracji walczącej?

Porównując nowy rodzaj demokracji do nowego „Pod-Naddźwiękowego Niewidzialnego i Bezgłośnego Defensywno-Ofensywnego Bombowca  Szturmowego Drugiego Uderzenia ”, który pojawił się w kontynuacji powieści „Paragraf 22” możemy wysnuć następującą  analogię:

W nowym rozdziale scenariusza III RP „demokracja walcząca”, specjaliści od przelewania z pustego w próżne, sprzedali obywatelom (za kolejną,  gigantyczną kwotę zadłużenia rozłożonego na pokolenia) nową wersję demokracji.

“W powieści „Ostatni rozdział”, która jest kontynuacją „Paragrafu 22”, krętacz Milo Minderbinder, sprzedał rządowi USA (za setki miliardów dolarów) „Pod-Naddźwiękowy Niewidzialny i Bezgłośny Defensywno-Ofensywny Bombowiec Szturmowy Drugiego Uderzenia ”. Samolotu nie można było zobaczyć, bo był supertajny i silą rzeczy niewidzialny. Największą jednak tajemnicą tego wynalazku był fakt, że nie istniał w rzeczywistości.

Podobnie jest z aktualną praworządnością, która trochę w niezgodzie ze starą komunistyczną maksymą „ilość przechodzi w jakość” osiągnęła stan widzialności dostępny tylko dla wydzielonych sektorów dla publiczności w medialnym Koloseum – dla nienawidzących razem, głupszych razem i silnych razem.

Ofiary braku demokracji versus ofiary “demokracji walczącej”

Aktualnie trwa licytacja których ofiar jest więcej. W kontekście niedawno zmarłej Barbary Skrzypek Robert Winnicki napisał:

Każdy kto zetknął się w internecie z działalnością prokurator Ewy Wrzosek wie, że mówimy o owładniętej obsesją wariatce. Działalność tej wariatki doprowadziła właśnie do śmierci kobiety, którą przez pięć godzin przesłuchiwała, próbując dopiąć politycznych celów. Widując przez lata jej wpisy w sieci jestem w stanie wyobrazić sobie to przesłuchanie. Natomiast Ewa Wrzosek jest aż i tylko narzędziem. Tępym, brutalnym i opętanym nienawiścią ale jednak narzędziem. Politycznie ta krew jest na rękach jej szefów, Bodnara i Tuska.

A co mówiła trzy miesiące temu prokurator Wrzosek?

To jest sytuacja, w której nie mamy jeszcze ani ustabilizowanej sytuacji prawnej, politycznej, ustabilizowanej demokracji. (…) niestety to nie jest ten czas, aby ściśle w sposób taki pozytywistyczny trzymać się litery prawa /link/.

„Nie mamy jeszcze ani ustabilizowanej sytuacji …” A co ze stabilizacją moralną i intelektualną u funkcjonariuszy sytemu?

Szczytowanie konia padłego

Szczytowanie konia padłego

dziennikzarazy/szczytowanie-konia-padlego

koń

Jerzy Karwelis 15 marca, wpis nr 1344

Wiosna jest kobietą. Przyszła bowiem 8 marca. Można wreszcie otworzyć szeroko drzwi balkonowe i nawdychać się po kokardę. Idzie wiosna, a ta zawsze niesie jakąś nadzieję. Po prostu człek jest tak wyposzczony tą szarówką polskiej zimy, że jak tylko pojawi się jakiś kolorek, a ptaszek zaśpiewa, to zaraz wchodzi do głowy ten niepoprawny optymizm. To jasne, inaczej – wychodzi na to, że gdyby się człowiek nie łudził – ciężko byłoby przeżyć w dzisiejszych czasach. Czasy zaś pełne niepokoju o przyszłość, a tu – wiosna. A więc powdychajmy nie tylko świeże powietrze ale też trochę realizmu. A ten ostatnio mocno kłóci się z optymizmem.

Płonne nadzieje konia padłego

Zaczaiłem się na ten szczyt w Brukseli licząc, wciąż naiwny jak widać, na jakieś decyzje – albo wiernopoddańcze wobec Trumpa, albo jakiś program na serio w ramach europejskiego rozsądku, który obecnie zdaje się brzmieć jak oksymoron. Nic z tego – jak widać Europa, szczególnie w unijnym sosie, najlepiej czuje się na naradach, z których wynikają kolejne serie konferencji i powoływanych komisji. Ale, ludzie – czegoście się spodziewali po przywódcach o mentalności i pochodzeniu urzędniczym!? No, będą jak zwykle deliberować o padłym koniu.

Nie znacie tej konstrukcji? To opowiem. W Ameryce istnieje takie pojęcie jak „teoria padniętego konia”. To prześmiewcza metafora ilustrująca, jak niektórzy ludzie, instytucje lub całe narody radzą sobie z oczywistymi, nierozwiązywalnymi problemami. Zamiast zaakceptować rzeczywistość, trzymają się uzasadniania swoich działań, częściej – zaniechań. No, bo czy to czegoś Państwu nie przypomina, takie reakcje, jak koń zdechnie?

  • Kupno nowego siodła dla konia.
  • ​​Poprawa diety konia, mimo że jest martwy.
  • Zmiana jeźdźca zamiast rozwiązania prawdziwego problemu.
  • Zwolnienie opiekuna konia i zatrudnienie kogoś nowego, mając nadzieję na inny rezultat.
  • Organizowanie spotkań w celu omówienia sposobów zwiększenia szybkości martwego konia.
  • ​​Tworzenie komitetów lub zespołów zadaniowych w celu analizy z każdej strony problemu martwego konia. Grupy te pracują miesiącami, sporządzają raporty i ostatecznie dochodzą do oczywistego wniosku: koń jest martwy.
  • Uzasadnienie wysiłków poprzez porównanie konia do innych podobnie martwych koni, dochodząc do wniosku, że problemem był brak treningu.
  • Proponowanie programów treningowych dla konia, co oznacza zwiększenie budżetu.
  • Redefiniowanie pojęcia „martwego”, aby przekonać samych siebie, że koń nadal ma potencjał.

Nudne, bo przewidywalne

Tyle „teoria”. A kto zdechł, zapytacie? Ano – co najmniej stary porządek, ale może i Europa, czego zdaje się jesteśmy świadkami, jeśli reakcja pt. „teoria padniętego konia” będzie kontynuowana w wydaniu, pożal się Boże, europejskich elit. No, bo weźmy ten brukselski szczyt: przed nim były ze dwie narady najwyższych kręgów. Też nic nie ustaliły, poza tym, że trzeba się znowu spotkać.

To typowe dla lewackich postaw, tym razem na najwyższym poziomie. W zderzeniu lewego ideolo z rzeczywistością powstają podłe fakty dokonane, a jak dochodzi do przesilenia, to namawia lewica do dialogu. Co prawda wyklucza z niego najczęściej nieprawomyślnych, bo po co mieć zamieszanie w czasie deliberowania? Taki dialog przypomina kampanijne spotkania z Tuskiem – chodzi milusi facecik i opowiada bon mociki, zero faktów, a jak się takie pojawią, to (tak jak z setką konkretów) wychodzi, że to dla picu, co twardy elektorat zrozumie, bo to przecież było tylko po to by pomamić wahających się debili, których po naiwnym zawierzeniu można kopnąć w obywatelskie de. I tak się „dialoguje” – dla pozoracji wypuści się od czasu do czasu jakiegoś naiwniaka, co to nieskładnie i śliniąc się krzyknie coś w rodzaju „Żydzi na Madagaskar!” i mamy uzasadnienie, że po drugiej stronie to sami debile, a więc – wtedy już za zgodą publiczności – trzeba zamykać drzwi do takich wygłupów i kontrolować za pomocą choćby i cenzury jakość takiego dialogu. A więc spotykają się na potęgę.

Temat podsumowania tego brukselskiego szczytu zgłosiłem do redakcji mego tygodnika, dostałem jak zwykle pozwolenie na potraktowanie go, a potem się zobaczy. Ale nie będę tego pisał. Po pierwsze – dobrze ten szczyt opisał mój redaktor naczelny, Paweł Lisicki, na tym etapie – nic dodać, nic ująć. Czemu „na tym etapie”, ano dlatego, że wynikiem tego szczytu są dość ogólnikowe „konkluzje”, zaś po ich podjęciu przez państwa członkowskie dopiero Komisja Europejska skonkretyzuje co wszyscy mieli na myśli. Tak to działa w Unii – zbiera się Rada Europejska, wydaje z siebie konkluzje, te się później doszlifowuje w Komisji i nagle okazuje się, na co się zdecydowano. A więc podpisanie konkluzji to droga w nieznane. A więc na tym etapie lepiej byłoby poczekać do 12 marca, aż komisarze przetłumaczą z ludzkiego na ichnie, ale wydaje się, że nie ma po co. Bo ja wiem jak będzie. Będzie jak z padniętym koniem.

Mamy do wyboru dwa pewne warianty i jeden realny. Pierwszy został nam objawiony w ramach konkluzji na poziomie, który wysoce uprawdopodabnia przyszłe zjawiska. A więc po pierwsze – sprawa zbrojenia się Europy została przejęta przez Unię. A przez kogo miałaby być przejęta, spyta ktoś, wydawałoby się, rozsądny? A dlaczegoż miałaby by być przejęta? Co ma piernik do wiatraka? A co ma ta Unia? Pieniędzy żadnych, chyba, że pożyczone, ale do tego wrócimy, bo Unia obiecała, że „zmobilizuje” (uwaga, dobre, nie?) 800 mld euro. Otóż Unia ma jedno – regulacje. I tym narzędziem ma… rzucić na kolana Putina. Terefere! Mieliśmy bowiem w wykonaniu szefowej Unii, pani Ursuli cały wachlarz propozycji jak tu się dozbroić na złego Putina, z którym zakolegował się pomarańczowo-włosy zdrajca zza Oceanu. Program nazywa się ReArm Europe i zaraz do niego zajrzymy.

Ursula na wojnie

Po pierwsze, co warto zauważyć, program dotyczy kasy. Dowody leżą w zachowaniu się przyszłego kanclerza Niemiec, który odpowiedział, że zbrojenie Niemiec odbędzie się bez zabierania socjalu, a więc za pożyczone, pytanie tylko – od kogo i kto to będzie spłacał? To charakterystyczne dla Europy. Jak się sypnie groszem w oczy, szczególnie Putinowi, to ten się położy na ziemi i załamie.

W tym podejściu brakuje jednego – ok, mamy kasę, ale kto pójdzie na wojnę. A pójść trzeba będzie w razie W, gdyż – ku zdziwieniu wszelkich przepowiadaczy wojny nowego typu – ta ukraińska skończyła się w regularnych okopach, jak za I wojny światowej. A więc mówi się o kasie tylko, bo inaczej, mówiąc o rozwoju wojska, niechybnie trafiłoby się na kwestie liczebności armii i poboru.

A nie tak się europejskie elity umawiały w swoim kontrakcie społecznym z suwerenem. Ten miał cicho siedzieć za sute socjalne łapówy, nawet do roboty mu się nie chciało iść, bo tę wykonywały świstaki w Mitteleuropie. I takie rurkowce miałyby usłyszeć od swoich wybrańców, że się mają wybrać na wojnę? Gdzież tam! Ci usłyszą, że sypnie się złotem, zaś w kwestii „kto pójdzie na tę wojnę” istnieje ciche porozumienie, że raczej mieszkańcy tzw. „Skrwawionych ziem”, czyli specjaliści w dostarczaniu armatniego mięsa. To pierwsza kwestia, która wynika z generalnego podejścia Unii do sprawy.

Druga kwestia – to dlaczego niby ta Unia ma to organizować? Po pierwsze dlatego, że gdyby Unia przegapiła taki moment, gdzie Europa może się zorganizować bez niej, to ktoś by mógł wyjść na beczkę i zapytać – to po co nam ona. Nikt taki nie wyszedł w czasie kowida, a był duży powód. Przypomnę jak to było – gruchnęła pandemia i pokazało się, nawet za poduszczeniem Unii, że pozostały tylko państwa narodowe, gdyż Unia nie rozeznała tematu, nie wiedziała jak i czym reagować.

Pierwsze spotkania w Brukseli – przypomnę były zbiorowymi akcjami oklasków dla dzielnych medyków. Tylko tyle Unia dała z siebie. Ale młyny unijne pracują powoli, lecz dokładnie. Jak już się kraje ogarnęły, to zjawiła się Bruksela – właśnie – z regulacjami. I przejęła cały miód, syf, wzmagany również swoimi wynalazkami – pozostawiając państwom. A więc zajęła się pilnowaniem interesów Big Farmy, zbiorowymi, a więc monopolistycznymi, zakupami oraz wykorzystywaniem wzmożonej paniki do uzasadnienia wszechobecnej kontroli obywateli.

Modus unijnego pomagania

I powtórki tego numeru jesteśmy obecnie świadkami. Państwa się wypruwały na pomoc Ukrainie, przyjmowały uchodźców, no bo przecież nie Unia, zaś ta zjawia się na koniec wojny na białym koniu podkutym pożyczkami pod zastaw państw. Zobaczmy co tam są za propozycje. Unia ma się łaskawie zgodzić, zobaczymy jeszcze w jakim zakresie, na to, że wydatki na zbrojenia nie będą się liczyły do podstawy obliczania nadmiernego zadłużenia. Tak, jakaś organizacja biurokratyczna, będzie łaskawie się zgadzać co ze swoim budżetem będą robić poszczególne kraje, które mogą mieć przecież różne scenariusze inwestycji w wojo. A więc to Unia będzie decydować każdorazowo, czy można czy nie. A jak wyjdzie, że nie można, zaś kraj przekroczy te limity, to mu się, jak Grecji czy Włochom, przyśle z Brukseli „trojkę”, która przejmie finansowe rządy nad danym krajem.

Dobre, ale niemożliwe? A jak było z Polską i imigracją Ukraińców? My mówiliśmy, żeby nas zwolnić z limitów na imigrantów, bo już swoje zrobiliśmy kilkakrotnie więcej przyjmując Ukraińców. Nota bene z kraju wojny, a nie z jakiegoś afrykańskiego zadupia, skąd ucieka się za chlebem, a nie przed wojną. I co? I nic – dalej jesteśmy w tych samych limitach – Ukraińcy zniknęli z europejskich statystyk, ale nie z naszych ulic. I tak samo może być z tymi uznaniowo przecież, bo indywidualnie w zależności od państwa, limitami przekroczenia zadłużenia. Unia po to robi, by wzmocnić swoje władztwo nad krajami członkowskimi.

Drugi pomysł to euroobligacje. To będzie wypisz-wymaluj powtórka z KPO. Jak to wygląda? Zacznijmy od początku – cały ten bałagan był po to by sfinansować wydobycie się z pandemicznych strat spowodowanych sanitarystycznym szaleństwem. A jako, że było ono dziełem samej Unii, to jest tak jak z baronem Munchausenem, który sam siebie za włosy wyciągał z bagna. To tylko w Polsce ten fundusz nazywał się tak jak idea jego powstania – Krajowy Program Odbudowy (w podrozumieniu – po kowidzie). W Europie się nie certolili i nazwali ten fundusz tak, jakie były ich intencje. Nazywa się New Generation EU, a więc pod pretekstem lizania pokowidowych ran wystawiło się fundusz dla sfinansowania nie strat pandemicznych, ale stworzenia nowego typu świata. I na to poszły te pieniądze – co ma bowiem odbudowa gospodarki do zielonego szaleństwa, digitalizacji – głównie kontroli ludności, czy tęczowo-genderowe projekty?

Ciekawy był też mechanizm działania tego funduszu, co odczuliśmy na własnej skórze. Politycznie była to rozgrywka mająca obalić istniejącą władzę, pod pretekstem że tu kasa leży, a tacy niepraworządni po nią przeniewierczo sięgają, jakby to miało cokolwiek mieć wspólnego z odbudową, o poleganiu na prawdzie nie mówiąc.

Ale sam mechanizm finansowy był cudowniejszy. Polacy – głupi, bo ci głosujący na obecną władzę – myśleli, że jak się PiS obali, to się worek z pieniędzmi zaraz otworzy, bo przecież wiadomo było, że gra się tu z Unią do jednej bramki. A tu – zonk! Pierwsza kasa poszła na dofinansowanie elektrycznego samochodowego złomu importowanego z Niemiec na zasadzie „gospodarki obiegu zamkniętego”, a w której u nas lądował niemiecki szrot kupowany za… nasze pieniądze. Potem przyszło ratowanie – również za nasze – padającego Siemensa, który po przyznaniu nam na zielony ład środków zaczął „niespodziewanie” wygrywać wszystkie polskie przetargi na OZE. Potem poszła kasa na kulczykowe też wiatraki, za co zapłacił polski drzewostan, o którego wycinanie Zieloni, dzisiaj u władzy, tak bardzo piętnowali kiedyś szyszkowy PiS.

KPO 2.0 i nie tylko

W dodatku pokazano nam, że dorzucać się możemy, ale czy z tej puli coś dostaniemy – to nie wiadomo. Bo dorzuciliśmy się i dorzucamy (długiem i podatkami), zaś czy dostaniemy, i na co – decyduje p. Ursula. Po szczycie okazało się, że „Unia pożyczy państwom”. Ale tak wcale nie jest – jak w KPO, Unia pożyczy na tzw. „rynkach” kasę pod zastaw zobowiązań państw członkowskich, bo przecież Unia żadnej swojej kasy, poza składkami i karami nie ma. Nie pożyczy więc „od siebie”, tylko dla nas, jest więc raczej brokerem, w dodatku nie bezinteresownym. Dostaje za to prowizję w postaci władzy przydzielania lub nie pieniędzy pożyczonych pod zastaw pożyczkobiorców. A to niezły numer, taki jak z KPO. Mamy więc precedens – na niego powołuje się Komisja Europejska, możemy więc, bez teorii, zobaczyć jak to chodzi w rzeczywistości.

I tak samo będzie teraz – Unia pożyczy „w naszym imieniu”, zaś sama będzie decydować na co możemy to wydać. I gdzie. To też ciekawy numer – musimy wydać tę kasę na wyroby europejskie, zaś odstępstwa od tej reguły będą w gestii… no zgadliście, Komisji Europejskiej. A więc znowu – władza. A co takiej Unii może przyjść do głowy, to już można sobie wyobrazić. To, że będzie preferowała zakupy u „starszych i mądrzejszych”, to jasne, ale jak będzie chciała wystawić „zeroemisyjną armię”, ekologiczną taką? Żartuję? Gdzież tam – zero-emisyjność przyszłej armii europejskiej to najważniejszy wniosek z raportu jaki w kwestii obronności Europy zamówiła Komisja.

Kolejne pomysły na sfinansowanie to przesunięcie środków z Zielonego Ładu na zbrojenia. Tusk powiedział, że jego rząd już nad tym pracuje, ale uwierzę jak zobaczę. A więc można to szaleństwo zamienić na bezpieczeństwo? Ale że do tego trzeba było aż Putina? Ten, najpierw atakiem na Ukrainę, zakończył kowida na świecie, teraz zaś – pośrednio – ma uratować Europę przed zielonym szaleństwem, w dodatku powodując jej przebudzenie w kierunku dozbrojenia. A więc – obok medycznego – także Nobel… pokojowy? Z ekonomii? Ale tu znowu – zwolnienie, w jakich przypadkach i w jakich kwotach, będzie umożliwiała Komisja Europejska.

Kolejny pomysł to rozluźnienie kryteriów kredytowania zbrojeń przez Europejski Bank Inwestycyjny. Po propozycji zwolnień dowiedzieliśmy się co to takiego ten bank mógł. A więc nie mógł pożyczać więcej niż 8 mld euro na wojo. A teraz będzie mógł. Będzie mógł też – o łaska niebieska – pożyczać na wojo, ale tylko takie obronne. Mógł do tej pory pożyczać na tzw. podwójne zastosowania, a więc mógł dofinansować np. fabryczkę dronów dziecięcych, co to je w czasie wojny można przerobić na śmiercionośną broń, ale mógł też dofinansowywać produkcję metalowych kubków, bo te też się przydadzą w okopach. A teraz będzie mógł dofinansować militaria obronne, a to oznacza, że namioty, szlabany, ale już nie myśliwce, czy czołgi, bo przecież z takich ustrojstw można zrobić krzywdę Rosjaninowi, a nie tak się umawialiśmy.

Widać jak byliśmy rozbrajani systemowo. No bo czemu EBI, w końcu własność wszystkich krajów członkowskich Unii, czemu akurat w zakresie obronnym był poddany takim limitom? Kto je zaserwował? Podejrzewam, że było to kluczowym dziełem czynnika niemieckiego: wszak to Niemcy umówili się z Rosją, że w ramach dealu niemieckiej hegemonii opartej na gospodarce działającej na preferencyjnych warunkach energetyczno-surowcowych z Rosji – za to Niemcy rozbroją kontynent. I tak to się odbywało, czego skutki widzimy obecnie z całą tą szarpaniną, która ma przysłonić ten wstydliwy fakt.

Ale zaraz, zaraz… Pomysł i sugestia do EBI wypłynęła z Komisji Europejskiej, na co EBI zaraz przystał. A co ma Komisja do EBI? Przecież właścicielami tego banku są kraje członkowskie, a tu nagle okazuje się, że zarząd tak skonstruowanego banku słucha się nie właścicieli, a jakichś biurokratów skądeś? Za pomocą jednego tylko przedstawiciela Komisji Europejskiej? A może to jest właśnie prawdziwy układ zależności, nie to co można wyczytać w statutach? Jakie to wszystko ciekawe…

Najfajniejszy pomysł, to sfinansowanie zbrojeń za pomocą środków… rosyjskich. Przypomnieć należy, że do tej pory Europa korzystała z zamrożonych na jej terenie aktywów rosyjskich tylko w zakresie przejęcia wpływów z ich oprocentowania. Te miały być przeznaczane na pomoc Ukrainie. Teraz ma być skok na całą kasę, ale tu mamy dwie zagwozdki. Pierwsza to prawo międzynarodowe – no, bo na jakiej zasadzie ma się dokonać takie zagarnięcie?

To to pikuś, ale taki numer podważy zaufanie Rosji do lokowania swych aktywów w Europie na zawsze. A banki tego nie chcą, a więc mocno naciskają, stąd ten pomysł międli się od dłuższego czasu. Ale jest jeszcze drugi aspekt – Trump gada z Rosjanami, a na pewno ci mają ten temat na stole. Europa może więc pokazać Trumpowi, a właściwie Putinowi, że Amerykanie handlują Inflantami, niedźwiedziem, co to biega póki co po europejskim lesie. No, bo Rosjanie będą chcieli oddania swych aktywów z Europy, zaś przy stole siedzi tylko Trump i jak to ma niby zagwarantować Putinowi? A to zbliża do konfliktu Trump-Europa, na który zdaje się szykować Stary Kontynent, tylko czy da radę?

Naiwny? Raczej wyrachowany…

Widać w tych europejskich działaniach próbę utarcia nosa Jankesowi. Jak to – tak wstać i wyjść z Europy, nawet jak masz w tym interes? Nie to, że nie tak się umawialiśmy, ale my tu wszyscy na takim dealu się umościliśmy w elicie od pokoleń. Taka postawa ma też głębsze korzenie – i to w kilku warstwach – pierwsza to taka, że Europa też chce położyć łapę na minerałach na Ukrainie, że Niemcy chcą wykorzystać tę sytuację, by z kryzysu wyskoczyć do przodu, posiadając europejską, a więc swoją armię. Już bez amerykańskiego straszaka ochrony, w końcu – że tak w sumie to się dobrze żyło w tym dealu europejskich elit z ukraińskimi oligarchami. A więc konstatacja jest obecnie widoczna jak na dłoni, acz smutna dla naszego region i tragiczna dla narodu ukraińskiego – wśród europejskich elit nie ma woli do zatrzymania, co dopiero zakończenia tej wojny. To dlatego, a nie z powodu zmiany priorytetów USA, tak się Europa wyżywa na Trumpie. On chce to wszystko popsuć swymi dążeniami do natychmiastowego pokoju. Stoi na drodze do wojny, która daje korzyści tej spółdzielni europejsko-oligarchicznej.

To tłumaczy postawienie się Zełenskiego w Owalnym Gabinecie. Przed rozmowami prezydent Ukrainy pogadał z Europejczykami, którzy powiedzieli mu, żeby wojny nie kończył. A ci właśnie mówili mu – „walcz, walcz” – kiedy po klęsce pierwszego ataku Rosjan na Ukrainę można było w Stambule podpisać pokój na warunkach, o których marzyłby dziś każdy rozsądny polityk. Wtedy z Europy przyjechał premier Johnson, zaś z Ameryki Sullivan i też mu wytłumaczyli, że nie można poprzestać na tym, że trzeba dobić gada, zaś Zachód zapewnia „kryszę”. Nic z tego nie zostało: ani kryszy, ani sukcesu na froncie, tylko tysiące poległych, zajęcie kolejnych terenów przez Rosję i ruina kraju. Zełenski nie rozumiał, że robi za zderzaka, że to po to, by Zachód wykrwawiał Rosję, potencjalnego partnera Chin, fundując jej drugi Afganistan na ukraińskiej krwi.

To, że Zełenski robi ten sam numer z zawierzeniem przez podpisaniem umowy z Trumpem daje mu możliwość stawiania się. Ale to oznaczałoby, że daje się nabierać po raz drugi, bo chyba łatwo się domyśleć, że Europa, teraz już bez Stanów, a nawet wbrew nim, takiej obietnicy nie dowiezie. A jeśli ktoś się nabiera drugi raz na ten sam numer, to może oznaczać, że i za pierwszym razem się nie bardzo nabrał, tylko odnosi korzyść z pozornego oszustwa.

Zobaczmy dlaczegóż Zełenski miałby nie chcieć końca tej wojny, zwłaszcza w wykonaniu Trumpa.

Po pierwsze – może przegrać wybory, gdyż jego poparcie spada, zaś stan wojny powstrzymuje proces weryfikacji jego legitymacji w postaci wyborów. Zacznie się jeszcze jakaś kampania, odezwą się jacyś kandydaci z nie najciekawszymi diagnozami, media trochę poluzują wojenną propagandę i będzie kłopot. Stawianie się Zełenskiego w Białym Domu miało mu też przysporzyć mu popularności przy spadającym na Ukrainie poparciu dla niego. Po drugie – wyjdą sprawki, że można to było skończyć wcześniej, że naród nic nie zyskał na przedłużaniu tej wojny.

Wyjdą też na jaw osobiste sprawki prezydenta, jego transfery własnego majątku, już o kwestii jak na tej wojnie zarobili rzeczywiści sponsorzy Zełenskiego, czyli ukraińscy oligarchowie nie mówiąc.

I trzeci, chyba najgorszy powód kontynuacji wojny – okazuje się, że przy takim podejściu to nie tylko Ukraina, ale i osobiście Zełenski jest zainteresowany umiędzynarodowieniem tej wojny, bo jak się zacznie dym na całego, to nikt już nie będzie zaglądał w ukraińskie kieszenie. Nota bene – niestety – umiędzynarodowieniem tego konfliktu zainteresowani są europejscy globaliści, ci liczą na to, że jak zacznie się awantura na całego to Amerykanie i tak przyjdą z pomocą. A jeśli tak to widzi i Trump, to nie dziwota, że chce dogiąć i Europę, i Zełenskiego, za największy w jego mniemaniu grzech – próbę wciągnięcia Ameryki do wojny i płacenie rachunków za gnuśność Europy.  

No i Europa też nie chce z wielu powodów. Ma też chrapkę na złoża, ale w wojnie się sporo dorobiła, a tu miałoby się kończyć Eldorado kupione za ukraińską krew? Przecież handel z Rosją idzie na całego, nawet bije przedwojenne rekordy. To tworzy całą sieć interesariuszy – pośredników, korporacji, ale też i medialnych przykrywaczy tych rewelacji. Tak było fajnie i teraz ma się to skończyć? Tylko ten fakt, powtarzam, tylko on jest stanie wytłumaczyć te szaleńcze nawoływanie do kontynuacji przegrywanej wojny. Ktoś musi mieć w tym interes, bo na logikę – po co kontynuować proceder, który nie idzie? Nie idzie – a to zależy komu…

Czemu można nie chcieć pokoju?

I to jest drugi, obiecany przeze mnie scenariusz – że te wszystkie zbrojenia to tylko po to, by znowu poszerzyła się niekontrolowana władza elit europejskich, żeby zarobił ten, kto ma zarobić, byśmy się zapożyczali do wora, który trzyma ktoś inny. Żeby – w końcu w „trudnych czasach wojennych” doszło do ostatecznej federalizacji Europy pod berłem niemieckim, za nasze pieniądze. Żeby wreszcie ziściło się marzenie o europejskiej armii bez Amerykanów, która wcale nie ma nas bronić przed Kremlem, tylko polepszyć warunki business as usual, w odwiecznym dealu niemieckiej dominacji nad Europą w porozumieniu z Rosją, starej idei jeszcze Bismarcka. Ale tak jak w przypadku II wojny Hitler wyciął numer i wypowiedział ten deal, atakując Sowietów, tak i może się stać i teraz, tyle że na odwrót. Putin przecież wszystko popsuł atakiem na Ukrainę. Brzydkie szydła tego układy wyszły z medialnego worka.

Mamy więc scenariusz, który, jak się go da pod światło, pokazuje prawdziwe zwoje papieru, na którym go spisano. Zbrojenie się Europy ma, jak akcje kowidowe, doprowadzić do globalistycznego celu zjednoczenia Europy z geopolitycznym celem Niemiec jako hegemona władzy w Europie, którą się z Berlina steruje za pomocą Komisji Europejskiej. Zaś program drugi – dofinansowania Ukrainy – ma też jeden i to złowieszczy cel: niedopuszczenia do końca wojny. Bowiem gdy można zakończyć ją jednym podpisem, a tego się nie chce, dozbrajając Ukrainę w konflikcie bez szans na wygranie, to może oznaczać to jedno: wojna ma trwać z wymienionych wyżej powodów, zaś Trump staje się wrogiem numer 1 w osiągnięciu tego celu. A taki format pomysłu na europejską już tylko dominację globalizmu tworzy naczynie w które nalewa się już tylko kolejne hektolitry ukraińskiej krwi.

A może się kończyć jak zwykle, czyli jak uprzedzałem na początku. Skończy się normalnie, czyli nijak. Europa kupi sobie trochę czasu, który zmarnuje. Odbędą się konferencje, popłynie kasa za obligacje, przecież zadłużamy przyszłe pokolenia, ale kto tam o nich by myślał w czasie postmodernistycznej rzeczywistości życia wyłącznie w czasie rzeczywistym? Europa w formacie unijnym znowu nie dowiezie, odbędą się kolejne kroki na drodze federalizacji kontynentu, Putin się przez ten czas odbuduje i będzie gotowy, okno możliwości zamknie się (nomen, omen) z trzaskiem i będziemy w jeszcze gorszej sytuacji.

A, wbrew zakusom Europy, na business as usual, Trump pociśnie Europę, podpisze umowę i z Rosją, i z Zełenskim. Jego sobie zostawi na koniec. Jak świat, a szczególnie żołnierze w ukraińskich okopach dowiedzą się gdzie przepadały miliardy przesyłane przez międzynarodową społeczność na obronę Ukrainy, to nie będzie czego zbierać z człowieka w zielonym dresie, który swój ubiór wojskowy zmienia na garnitur tylko wtedy kiedy odwiedza swoich prawdziwych sponsorów – globalistów w Davos.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Psychopatologia polskiej polityki – ukraińskie onuce

Psychopatologia polskiej polityki – ukraińskie onuce

Autor: CzarnaLimuzyna, 14 marca 2025 ekspedyt/psychopatologia-polskiej-polityki-ukrainskie-onuce

AIX

Życie polityczne w III RP, z nielicznymi wyjątkami, spowite jest trującym smrodem ukraińskich onuc. Cuchną sejmowe korytarze, cuchnie prawie każdy fotel w telewizyjnym studiu i prawie każdy radiowy mikrofon. Większość „dziwnikarzy” i większość „polityków” sprawia wrażenie naćpanych albo chorych psychicznie. Tę indukowaną psychozę można porównać tylko do jednej rzeczy – do paranoi z okresu „kaszlu numer 19”. Tak się niestety dzieje, dzień w dzień, wśród ludzi teoretycznie rozumnych.

Pod względem mentalnym ukraińskie onuce nie różnią się od swojego pierwowzoru – dawnych onuc rosyjskich, które swego czasu, po przeniesieniu z Moskwy do Brukseli insygniów władzy – kija i marchewki – stały się onucami brukselskimi. W tym stanie rzeczy, pozornie nowym, wszystkie dotychczasowe mechanizmy uprawiania polityki, sprzecznej z polską racją stanu, pozostały nienaruszone. Nową jakość osiągnął tylko jurgielt związany z nową grzędą synekur.

Onuce brukselskie mają cel podobny do tego jaki miał pierwszy eurokołchoz pod egidą Moskwy. Napisałem „podobny”, bo tym razem chodzi o coś gorszego niż okupacja pierwszej komuny. Chodzi o zniszczenie narodu czyli o coś czego nie udało się osiągnąć Moskwie. Poza tym podobieństwa są porażające. Hasło, że Polska nie poradzi sobie bez Związku Zdradzieckiego zostało zastąpione faszystowskim sloganem: Wszystko w Unii, nic bez Unii, nic przeciw Unii. Polska racja stanu nie przebija się w mediach, a uprawiana przez Brukselę i Berlin narracja nazywa ją “propagandą Putina”.

W czyim interesie?

Fakt, że dzisiejsza Rosja jest wrogiem naszych nieprzyjaciół: antypolskiej Unii i banderowskiej Ukrainy nie czyni z niej naszego przyjaciela i vice versa.  Gdyby antypolska Unia i antypolska Ukraina działały przeciw Rosji tylko na swój własny rachunek bez obciążania nas kosztami, nie byłoby to naszym zmartwieniem. Niestety, polityka „Bestii” wykorzystująca Unię i Ukrainę jest sprzęgnięta, nie pierwszy raz w historii, z chęcią osiągnięcia starego, lecz wciąż aktualnego priorytetu: likwidacji Polski. Jest to nie tylko pogląd, ale przede wszystkim wiedza pochodząca z bieżącej obserwacji wydarzeń. Mówił o tym Krzysztof Karoń, mówi o tym Marek Tomasz Chodorowski i wielu innych publicystów.

Na najwyższym czyli ponad politycznym poziomie, wygląda to tak: rozrzucone po całym świecie plemiona kainowe wśród których stworzono różne satanistyczne denominacje pod wezwaniem „religijnym” lub „ideologicznym” są wykorzystywane do niszczenia ostatnich bastionów zdrowej części ludzkości.

Jedną z ostatnich kurczących się enklaw jest broniąca się ostatkiem sił, Polska.

Gen. Komornicki: pokój trzeba zawrzeć! Nie możemy wchodzić w konflikt z USA

13 marca 2025 pch24/gen-komornicki-pokoj-trzeba-zawrzec-nie-mozemy-wchodzic-w-konflikt-z-usa

Gen. Leon Komornicki: pokój trzeba zawrzeć! Nie możemy wchodzić w konflikt z USA

Ukraina nie ma szans wygrać. Trzeba kończyć wojnę, podpisywać pokój i dać sobie pauzę strategiczną – przekonuje gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego w rozmowie z Interią.

Generał przestrzega przed powielaniem narracji zachodnich polityków, których kraje znajdują się zupełnie innym położeniu niż Polska. Jak podkreślił, Warszawa nie ma żadnego interesu w pogarszaniu relacji ze Stanami Zjednoczonymi, których wsparcie w tej części świata jest kluczowe z perspektywy naszego bezpieczeństwa.

 – Nie możemy przyjmować narracji europejskiej i prowadzić polityki sprzecznej ze Stanami Zjednoczonymi. Powinniśmy popierać to, co robi Europa, ale nie oglądając się na nią (…) Trzeba konsolidować, pracować z Bałtami, Rumunią, Skandynawią i Turcją. W ślad za wypracowaniem strategii, zdefiniować nasze oczekiwania – przekonuje gen. Komornicki.

W ocenie wojskowego, dalsze osłabianie relacji europejsko-amerykańskich grozi sytuacją, gdy w przypadku ataku Rosji na kraje NATO, Stany Zjednoczone nie zadziałają zgodnie z art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. To znaczy nie przybędą z interwencją w obronie atakowanego.

Amerykanie, w obecnej sytuacji, nie są zainteresowani wojnami, które ich tylko osłabiają – podkreśla generał.

W ocenie Komornickiego, w najlepszym interesie Polski jak i całej Europy leży jak najszybsze zakończenie działań zbrojnych na Ukrainie.

Ukraina nie ma szans wygrać. Trzeba kończyć wojnę, podpisywać pokój i dać sobie pauzę strategiczną. Europa i USA dostaną czas, ale Kreml ma go nieustannie. Na zapleczu buduje masową armię. Jeśli nie dojdzie do zawarcia pokoju, a rozłam w NATO będzie postępował, Rosja zaatakuje kraje bałtyckie. To może stać się pod koniec tego roku albo na początku przyszłego. Inwazja jest w ich planie – konkluduje generał. [A skąd to wiesz, pikuś?? md]

Źródło: interia.pl PR

Plan depopulacji Polski – faza kolejna

Plan depopulacji Polski – faza kolejna

Autor: CzarnaLimuzyna , 5 października 2014

Ale gdy się myśli o tej dalekiej przyszłości tego narodu, proszę pana, a myślę, że pan też tak myśli, że my tu bez 50 milionów sobie rady nie damy.

Jedną z najbardziej okrutnych i skutecznych metod wojennych, stosowanych w historii wobec zaatakowanego kraju lub oblężonej twierdzy, było palenie plonów oraz zniszczenie zasiewów, czyli ziaren. Tak zaatakowany przeciwnik był często zmuszony poddać się lub umrzeć z głodu.

Współczesnym, najbardziej wartościowym zasiewem (ziarnem) jest najmłodsze pokolenie – dzieci i młodzież, których liczba decyduje o możliwościach biologicznego przetrwania narodu.

Mrzonki i tzw. myślenie życzeniowe nie zmienią sytuacji demograficznej Polski. Wyrwa pokoleniowa związana z zapaścią demograficzną i emigracją jest przerażająca. Od wielu lat głosy specjalistów są ignorowane.  Dwa lata temu, w ramach  prezentacji w senacie prof. Krzysztof Rybiński podał szokującą prognozę, że wedle najbardziej pesymistycznego wariantu ONZ, pod koniec wieku Polska będzie liczyć zaledwie 16 mln mieszkańców.

Jeżeli przewidywania demografów się spełnią, a na razie spełniają się zgodnie z realizowanym planem, to Polska już wkrótce okaże się ewenementem w skali światowej. Po utracie 10 mln obywateli w wyniku eksterminacji i zaboru wschodnich obszarów Rzeczpospolitej po II wojnie światowej, pozwolimy (bez walki) na redukcję naszych biologicznych zasobów o ponad 20 mln.

Aby uzmysłowić skalę omawianego zjawiska, zaprezentuję kilka wykresów obrazujących demograficzną przeszłość, teraźniejszość oraz prognozowaną przyszłość Polski.

Pierwszy wykres przedstawia liczbę urodzeń w II Rzeczpospolitej (w zakresie od 850 tys. do 1 mln rocznie), następnie urodzenia w okresie PRL (powojenny wyż, spadek i tzw. odbicie) oraz gwałtowny spadek aż do stanu zapaści w czasie tzw. III RP.

Drugi wykres obrazuje nam ubytek liczby ludności Polski w prognozie do 2050 roku.

Trzeci pokazuje ilość urodzeń od 1946 roku do roku 2050 (prognoza).

Wykres ur. 1921-2013
Prognoza ludności 1990-2050
Urodzenia 1946-2013 progn_2050

Przyczyną aktualnego, katastrofalnego stanu rzeczy jest kumulacja dwóch efektów: ubytków emigracyjnych młodych roczników oraz zmniejszającej się dzietności w wyniku wcielania w życie konkretnych, obliczonych na dziesięciolecia planów depopulacji Polski.

Niemiłe złego początki

Po echu wyżu z lat powojennych, sporządzane na podstawie ówczesnej dynamiki demograficznej, optymistyczne prognozy w latach 80. zakładały osiągnięcie przez Polskę 45 mln przed rokiem 2020. Równocześnie pojawiły się pierwsze propagandowe zwiastuny polityki antyrodzinnej w formie wyśmiewania rodzin posiadających więcej niż dwójkę dzieci oraz szydzenie z „dziecioróbstwa” Polaków.

Ten nienawistny trend znalazł swoje ujście nie tylko w „publicystyce”, ale przede wszystkim w realizacji planu depopulacji, wprowadzonego bezkarnie z powodu paraliżu umysłowego ogromnej części polskiego społeczeństwa.

Aktualna inercja ducha i umysłu utrudnia w dużym stopniu przeprowadzenie prostych analiz logicznych, powiązania przyczyny ze skutkiem oraz co najważniejsze, rozpoczęcie działań obronnych zakończonych likwidacją utworzonych struktur destrukcji, niszczących zasoby biologiczne Polski.

Struktury destrukcji – instytucje i prawo

W skład struktur destrukcji wchodzą instytucje, a także określające obszar ich działania prawo, które umożliwia stosowanie w różnych dziedzinach życia śmiertelnego algorytmu dla Polski.

Istotne są także główne źródła inspiracji oraz ośrodki zarządzające polityką depopulacyjną Polski.

Pierwszym źródłem jest program globalistów związanych z ideologią NWO, zapoczątkowany w latach 70. w ramach polityki zerowego wzrostu gospodarczego w określonych obszarach oraz planu depopulacji kontynentu afrykańskiego oraz poszczególnych krajów.

Drugim jest odnowiony przez Niemcy projekt „Mitteleuropa”, realizowany w stosunku do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, za pomocą instrumentów i narzędzi, jakie daje kierowana przez Niemcy UE oraz za pomocą ośrodków dywersji i propagandy (media, organizacje typu fundacje i think tanki).

Trzecim jest ideologia marksizmu kulturowego w formie feminizmu i gender, promująca społeczeństwo „otwarte i tolerancyjne”, wyzwolone od norm i wzorców kultury – kobieta bez męża, rodziny, dzieci – w ramach nowego modelu człowieka z prawem do dowolnej „orientacji” moralnej, płciowej i seksualnej.

Wymienione środowiska, mimo że działają niezależnie, osiągnęły efekt synergii, widoczny w formie zapaści cywilizacyjnej, ekonomicznej i demograficznej Polski.

Czwartym elementem układanki są wykonawcy – polskojęzyczna administracja znana pod wprowadzającą w błąd nazwą potoczną: „polski rząd”, wykonująca dyrektywy i zalecenia unijne oraz sugestie ośrodków typu ONZ i WHO. Odbywa się to w formie zmiany przepisów prawnych dotyczących rodziny, zdrowia oraz wolności gospodarczej i prywatnej.

W nikczemny proceder niszczenia Polski jest zaangażowany prawie cały establishment polityczny III RP, realizujący hasło przewodnie: Aby nie żyło się lepiej.

Na szczęście Polska nie jest jeszcze intelektualną pustynią i dzięki temu w niezależnym obiegu informacji pojawiły się wykłady, prelekcje, prezentacje mające na celu uświadomienie Polakom grozy sytuacji oraz ujawnienie źródeł poglądów, intencji i planów sprawców.

Publikacja materiałów ma na celu ukazanie założeń programowych wymienionych źródeł ideologicznych, wykazania tzw. sprawstwa kierowniczego Niemiec poprzez ścisłą analogię pomiędzy planami niemieckimi z okresu II wojny światowej a dzisiejszą polityką „stronnictwa pruskiego”. Zmieniły się metody, lecz intencje i cele geopolityczne naszych sąsiadów pozostały takie same. Działalność agentury rosyjskiej nie jest uwzględniona z racji działań uzupełniających w zupełnie innych obszarach niż omawiany.

Część czytelników zapewne zastosuje mechanizm obronny powtarzając mantrę o spiskowej teorii dziejów, i będą mieć rację. Tego typu działania zawsze mają charakter spisku. Nikt przecież nie powie, że celem jest likwidacja Polski i Polaków. Chodzi przecież o integrację, zrównoważony rozwój i transgraniczność.

Źródło pierwsze: NWO

Wymownym przykładem jest rozmowa z członkiem Klubu Rzymskiego prof. Meadowsem, autorem raportu „Granice wzrostu”. Wywiad z ideologiem NWO został wydrukowany w socjalistycznej „Kulturze” w 1975 r. Prof. Dennis L. Meadows podał w nim konkretną liczbę ludności dla Polski – 15 milionów obywateli, która według niego jest wielkością optymalną.

ANDRZEJ BONARSKI: Wydaje mi się, że „Granice wzrostu” nie uwzględniają różnic między typem gospodarki socjalistycznej i kapitalistycznej, że nie uwzględniają tempa (…)

PROF. DENNIS L. MEADOWS: Wolałbym odpowiedzieć nie bezpośrednio. Na przykład, jeżeli chodzi o Polskę, to sądzę, że macie zbyt duży przyrost ludności. 15 milionów ludności gwarantowałoby równowagę. Dalej: jeżeli chodzi o Polskę, widzę takie problemy – po pierwsze: właśnie zahamowanie eksplozji demograficznej (…)

A. B.: Jak wyobraża sobie Pan drastyczne zahamowanie rozrodczości?

D. L. M.: Państwo o ustroju socjalistycznym ma w tej mierze szczególne możliwości. Aparat administracyjny i społeczny może stworzyć warunki przeciwdziałające nadmiernemu przyrostowi ludności.

A. B.: Czy nie wydaje się Panu, że każda rodzina może chcieć kiedyś mieć dzieci i ma do tego prawo?

D. L. M.: Absurd.

A. B.: Nie sądzę, by dało się tak całkowicie lekceważyć tradycję i biologię.

D. L. M.: Łatwo ją zmienić.

 (…) ANDRZEJ BONARSKI “Kultura” z 12 stycznia 1975, s. 7

Źródło drugie: Uaktualniony niemiecki plan dla Polski – teoria spiskowa czy realpolitik?

Depopulacja –„pokojowy” wariant wyludnienia Polski w oparciu o wytyczne niemieckiej polityki demograficznej z 1939 roku.Źródło dokumentów: Zeszyty Oświęcimskie 2/58

Z referatu dr. Erharda Wetzla i dr. Gerharda Hechta, ekspertów Urzędu do Spraw Rasowo-Politycznych NSDAP : Wszystkie środki, które służą ograniczeniu rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. (…) Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny. Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia.

Hitlerowski plan polityki depopulacyjnej w stosunku do ludności polskiej przewidywał również: redukcje świadczeń chorobowych z tytułu ubezpieczenia społecznego; ograniczenie lecznictwa szpitalnego; zawieszenie zasiłków rodzinnych i świadczeń z tytułu macierzyństwa; obowiązujący na terenach włączonych do Rzeszy Niemieckiej zakaz zawierania małżeństw przez mężczyzn w wieku poniżej 28 lat i przez kobiety w wieku poniżej 24 lat.

(J. Kossecki Totalna wojna informacyjna XX wieku a II RP, Kielce 1997 s. 133.)

W roku 1942 doktor Wetzel w sprawie Rosjan pisał:  (…) Na terenach tych musimy świadomie prowadzić negatywną politykę ludnościową. Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. (…) Obok tej propagandy powinna być prowadzona na wielką skalę propaganda środków zapobiegawczych. Przemysł produkujący tego rodzaju środki musi zostać specjalnie stworzony.

Warto w tym momencie przypomnieć, że Niemcy są właścicielami ponad 80% mediów w Polsce, w tym 90% portali i prasy lokalnej.

Hitlerowcy zalecali również, by na roboty przymusowe do Niemiec wywozić przede wszystkim mężczyzn żonatych i kobiety zamężne, gdyż w ten sposób rozbija się rodziny, co wpłynie na zmniejszenie przyrostu naturalnego. (patrz dzisiejsza emigracja zarobkowa).

Źródło trzecie – lewicowy obłęd

W roku 2011 w Urbanowym „NIE” (nr 12) pojawił się artykuł pod wymownym tytułem „Dzieci do śmieci”. Autorka /Agnieszka Wołk-Łaniewska/ pod przewodnim hasłem „Róbcie studia zamiast bachorów” przytacza poglądy Davida Attenborough: „Attenborough jest patronem i twarzą organizacji Optimum Population Trust, która stawia sobie za cel przełamanie tabu związanego z kontrolą populacji ludzkiej. Na stronie organizacji można złożyć ślubowanie „Postaram się mieć nie więcej niż dwoje dzieci!” (…) Zjawisko prowokowanego i wspieranego przez katolicyzm nieopanowanego „rozmnażactwa”, które prowadzi do dewastacji Ziemi, Attenborough nazywa słoniem w salonie – czyli problemem, który mimo jego oczywistości wszyscy starają się ignorować”.

Dalej autorka ujawnia swoje poglądy: „W Polsce, gdzie przyrost naturalny jest minimalny – co jest jedną z niewielu dobrych rzeczy, które o naszym kraju można powiedzieć – każdego dnia jesteśmy przekonywani, że to prawdziwe nieszczęście, które doprowadzi ojczyznę do ruiny”. Oraz : „Wedle raportu Living Planet Report opracowywanego przez naukowców różnych dziedzin na polecenie światowego potentata ekologii, organizacji WWF, „pojemność” Polski wynosi między 13 a 20 mln ludzi”.

Diagnoza i przeciwdziałanie

Po czasach wojennych, saskich, okresie komunistycznej okupacji, minione 25 lat należy do najgorszych okresów w polskiej historii. Do strat poniesionych w obszarach polskiej własności prywatnej i publicznej należy dołączyć porażający bilans w wymiarze biologicznym i duchowym. Aktualne działania noszą znamiona „wojny bez wojny” i są obliczone na wyludnienie Polski.

Należy bezwzględnie podjąć błyskawiczną akcję uświadamiającą, a w „chwilę” potem rozpocząć działania obronne. Przeciwnik liczy na naszą słabość – konformizm, upadek ducha, zmęczenie i rezygnację z walki.

Przykład realnych działań obronnych:

„Węgierskie władze kontynuują wojnę przeciwko organizacjom pozarządowym.(…)

Mamy do czynienia nie z członkami społeczeństwa obywatelskiego, ale płatnymi działaczami politycznymi, którzy służą interesom obcych – mówił w lipcu o niektórych organizacjach pozarządowych premier Viktor Orban.

Zgodnie z wyznaczoną przez Orbana oficjalną linią rządu służby specjalne i policja prowadzą naloty na siedziby organizacji pozarządowych, rekwirując sprzęt i dokumentację księgową.

Od początku roku węgierskie władze prześwietliły w sumie kilkadziesiąt podmiotów (…)

W pierwszej kolejności uderzono w organizacje lewicowe, ekologiczne i promujące dewiacyjne zachowania, jak np. Kobiety dla Kobiet przeciw Przemocy czy Labrisz Lesbian Association. Norwegowie zawiesili więc wypłatę dotacji”.

Źródło: Polonia Christiana /budapesttime.hu, economist.com, AS/. Link.

Dane końcowe ; uzupełnienia

Podawany oficjalny stan ludności Polski jest zawyżony. Prof. Krystyna Iglicka-Okólska, rektor Uczelni Łazarskiego, uważa, że w ciągu 5 lat z Polski wyjedzie kolejne 500-800 tys. osób. Dołączą one do 2,1 mln obecnych emigrantów. Gus-owskie dane mówią, że od ponad roku za granicą przebywa ok.1,6 mln naszych rodaków. Zgodnie z przepisami UE, od przyszłego roku nie będą oni zaliczani do ludności Polski. Realna liczba Polaków wyniesie 37,1 mln, tak jak w 1984 r. /Gość Niedzielny/.

Z prognoz wynika, że w 2060 r. ogólna liczba ludności w Polsce spadnie do ok. 30 mln. Wtedy na 1000 pracujących przypadać ma prawie 700 emerytów. Obecnie wskaźnik ten wynosi 270. Pod względem dzietności na 223 kraje uplasowaliśmy się na 214. miejscu. Aby odbudować populację, trzeba, aby wskaźnik z aktualnego 1,3 podniósł się do 2,1. Według niektórych szacunków stopa urodzeń w  1942 r. na terenie Generalnego Gubernatorstwa wynosiła 18,6 promil, a więc była prawie dwukrotnie wyższa od aktualnej – 9,6 (2013)

Wykresy

przyrost naturalny 1950-2050

Spadek współczynnika dzietności poniżej 1.4 powoduje, że społeczeństwo  skazane jest na wymarcie.

________________________________________________________________________________

Wskaźnik płodności Izraela, Francji, Wielkiej Brytanii, USA, Rosji, Niemiec, Polski w latach 1960 -2012

Wskaźnik płodności wybranych krajów 1960- 2012
Dzietność 1990-2013

Aktualna piramida wiekowa Polski

Choinka 2013

_______________________________________

Źródła danych: Materiały GUS/ Mały Rocznik Statystyczny 2014/

Autorem motta jest prymas Polski ks. kard. Stefan Wyszyński.

Abp Jędraszewski: Postawienie człowieka w miejscu Boga prowadzi do szaleństwa. To szaleństwo dociera do Polski

Abp Jędraszewski: postawienie człowieka w miejscu Boga prowadzi do szaleństwa. To szaleństwo dociera do Polski

https://pch24.pl/abp-jedraszewski-postawienie-czlowieka-w-miejscu-boga-prowadzi-do-szalenstwa-to-szalenstwo-dociera-do-polski

(fot. prtscr/youtube/Archidiecezja Krakowska)

„Niechaj w tym świętym czasie modlitwy i nawrócenia codziennie we wszystkich kościołach jubileuszowych Archidiecezji Krakowskiej rozbrzmiewa gorące, skierowane do Boga wołanie w intencji nauczania religii w szkołach i odsunięcia niebezpieczeństwa moralnej deprawacji dzieci i młodzieży. Niechaj to samo błaganie pojawi się we wszystkich parafiach w ramach każdej niedzielnej Modlitwy Wiernych” – pisze w liście pasterskim na Wielki Post 2025 metropolita krakowski, abp Marek Jędraszewski.

Hierarcha komentuje na początku słowa Ewangelii z niedzielnej Mszy Świętej, opisujące kuszenie Pana Jezusa. „Pokusa, aby upaść przed szatanem i oddać mu pokłon, nieustannie pojawia się w dziejach ludzkości, dogłębnie targanych walką o rządy nad światem. Zawarte w nich jest wielkie zmaganie o duszę człowieka – zmaganie, w którym główną rolę odgrywają ulubione narzędzia działania złego ducha: pieniądz i kłamstwo, a w ich tle pojawiają się dwa grzechy główne: pycha i chciwość. W obecnych czasach szerzone powszechnie kłamstwo sięga rzeczy najbardziej świętych i fundamentalnych – kłamstwo odnośnie do Boga i do człowieka” – czytamy.

Pierwszym krokiem jest próba podmiany Boga na człowieka, co jednak bynajmniej nie czyni z człowieka „pierwszej istoty na świecie”, na czym właśnie polega kłamstwo szatana. Utraciwszy zaś więź ze Stwórcą, człowiek popada w coraz większy obłęd, dochodząc do absurdów w rodzaju wymyślania rzekomych nowych płci. „W miejsce pięknego, pełnego radości i dumy człowieka, świadomego swej godności bycia Bożym dzieckiem, pojawia się jego karykatura, która z wielką siłą domaga się równocześnie tego, ażeby wszystkie środowiska społeczne, w tym także środowiska związane z naukami przyrodniczymi, padały przed nią na twarz i ją powszechnie uznawały” – pisze abp Jędraszewski.

Autor listu zwraca uwagę, że ten niebezpieczny trend dociera również do Polski.

„Ostatnio ta sytuacja przybiera w Polsce bardzo konkretny i budzący ogromny niepokój kształt. W polskich szkołach pragnie się bowiem za wszelką cenę ograniczyć prawdziwe nauczanie o Bogu i człowieku, a równocześnie wprowadzić – pod płaszczykiem troski o zdrowie – przedmiot, w którym będzie się praktycznie deprawowało umysły i serca nawet małych jeszcze dzieci. Wraz z tym w niektórych środowiskach pojawiają się postulaty, aby wprowadzić ustawowy zakaz ich spowiadania – aby, tym samym, zamknąć im możliwość sakramentalnego powrotu do Boga” – wskazuje. 

Wiemy, że za tymi programami, których korzenie tkwią w założonej dokładnie wiek temu tzw. szkole frankfurckiej o jednoznacznych korzeniach marksistowskich, znajdują się ogromne pieniądze, które płyną ze strony Unii Europejskiej a do niedawna także ze strony USA, jak również od różnych tzw. organizacji pozarządowych. Na kłamstwa odnośnie do Boga i człowieka nigdy bowiem pieniędzy nie brakowało, ani też, niestety, nie brakuje” – dodaje.

Odpowiedzią na ten kryzys powinno być przestrzeganie pierwszego przykazania i pamięć o tym, o czym mówił św. Augustyn: „Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na właściwym miejscu”.

Hierarcha przypomniał też, że początek Wielkiego Postu nawiązuje do Chrystusowego wezwania: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 15). Mamy się nawrócić – to znaczy na nowo całym sercem pragnąć żyć cudownymi zbawczymi sokami, wypływającymi z tego winnego krzewu, którym Jest Chrystus, czyli żyć łaskami sakramentów Chrztu i Eucharystii, które swe źródło znajdują w Jego przebitym na krzyżu boku. To nawrócenie wymaga od nas postawy czujności i wierności, aby nie ulec podszeptom złego ducha” – pisze arcybiskup, apelując pod koniec o modlitwę za hospitalizowanego w ciężkim stanie papieża Franciszka.

Źródło: diecezja.pl

„Bez tej technologii Rosja byłaby u waszych granic”, „Zamknij się mały człowieczku”. Marco Rubio i Elon Musk ostro odpowiadają Sikorskiemu

„Bez tej technologii Rosja byłaby u waszych granic”, „Zamknij się mały człowieczku”. Marco Rubio i Elon Musk ostro odpowiadają Sikorskiemu

zamknij-sie-maly-czlowieczku

(fot. PAP/Radek Pietruszka)

„Polska powinna podziękować, bo bez tej technologii Ukraina już dawno przegrałaby tę wojnę, a Rosjanie byliby teraz na granicy z Polską”, napisał szef dyplomacji USA Marco Rubio odpowiadając na wpis szefa polskiego MSZ Radosława Sikorskiego. Wtórował mu Elon Musk, który w odpowiedzi na wpis Sikorskiego napisał „Zamknij się mały człowieczku”.

„Mój system Starlink jest podstawą ukraińskiej armii. Jeśli go wyłączę, cały front upadnie”, napisał w niedzielę na platformie X Elon Musk. „To, czym jestem naprawdę zmęczony, to wieloletnia rzeź i zastój, które Ukraina nieuchronnie przegra”.

„Każdy, komu zależy, kto umie myśleć i naprawdę to rozumie, musi chcieć zatrzymać tę maszynkę do mielenia mięsa. Pokój teraz!”, wezwał miliarder.

W odpowiedzi na słowa Muska szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski opublikował wpis o następującej treści:
„Starlinki dla Ukrainy są finansowane przez polskie Ministerstwo Cyfryzacji kosztem około 50 milionów dolarów rocznie. Abstrahując od etyki grożenia ofierze agresji, jeśli SpaceX okaże się niewiarygodnym dostawcą, będziemy zmuszeni szukać innych dostawców”.

Słowa Sikorskiego spotkały się ze stanowczą reakcją sekretarza stanu USA Marco Rubio. „Nikt nie groził odcięciem Ukrainy od Starlinka”, napisał amerykański polityk. „I podziękuj, bo bez Starlinka Ukraina już dawno przegrałaby tę wojnę, a Rosjanie byliby teraz na granicy z Polską”, dodał. 

W język nie gryzł się także Elon Musk. „To, co napisał Rubio, jest absolutnie prawdziwe”, przekazał w jednym ze wpisów.

Z kolei odnosząc się do wpisu Sikorskiego miliarder napisał: „Zamknij się mały człowieczku. Płacisz niewielką część kosztów. I nie ma zamiennika dla Starlinka”.

Koszty Starlinków dla Ukrainy pokrywa polskie Ministerstwo Cyfryzacji, czyli podatnik.

Polacy płacą Ukraińcom za Internet od Elona Muska

9.03.2025 polacy-placa-ukraincom-za-internet-od-elona-muska

Radosław Sikorski
Radosław Sikorski. / foto: PAP

Koszty Starlinków dla Ukrainy pokrywa polskie Ministerstwo Cyfryzacji – napisał w odpowiedzi na niedzielny wpis Elona Muska na X szef polskiego MSZ Radosław Sikorski. Jeśli SpaceX okaże się niewiarygodnym dostawcą, będziemy zmuszeni szukać innych – zaznaczył.

Musk – szef Departamentu Wydajności Państwa (DOGE) USA i właściciel firmy SpaceX dostarczającej internet przez satelity systemu Starlink – napisał w niedzielę na platformie X: „Mój system Starlink jest podstawą ukraińskiej armii. Jeśli go wyłączę, cały front upadnie”.

„Starlinki dla Ukrainy są finansowane przez polskie Ministerstwo Cyfryzacji kosztem około 50 milionów dolarów rocznie. Abstrahując od etyki grożenia ofierze agresji, jeśli SpaceX okaże się niewiarygodnym dostawcą, będziemy zmuszeni szukać innych dostawców” – odpowiedział Muskowi na X Sikorski.

Ministrowi Sikorskiemu przypominamy, że Ministerstwo Cyfryzacji nie ma żadnych własnych pieniędzy, tylko wydaje to, co zrabowało Polakom. Zdanie powinno więc brzmieć: „Starlinki dla Ukrainy są finansowane przez polskich podatników.”

Musk w swoim wpisie niedzielnym zaznaczył, że „to, czym jestem naprawdę zmęczony, to wieloletnia rzeź i zastój, które Ukraina nieuchronnie przegra” – dodał. „Każdy, komu zależy, kto umie myśleć i naprawdę to rozumie, musi chcieć zatrzymać tę maszynkę do mielenia mięsa. Pokój teraz!” – wezwał miliarder.

W zamieszczonym obok wpisie zaapelował do nałożenia sankcji na „10 największych oligarchów Ukrainy, szczególnie tych z willami w Monako”. „To (wojna) zakończyłoby się błyskawicznie, to rozwiązanie tego problemu” – uznał Musk.

SpaceX dostarczyła Ukrainie od początku rosyjskiej inwazji dziesiątki tysięcy terminali podłączonych do sieci satelitarnej Starlink. Urządzenia te zapewniają ukraińskim żołnierzom utrzymanie łączności w trudnych warunkach frontowych.

Polska przekazała Ukrainie kolejne 60 czołgów. Najpierw je zmodernizowała.

Polska przekazała Ukrainie kolejne czołgi. Najpierw je zmodernizowała

5.03.2025 nczas/polska-przekazala-ukrainie-kolejne-czolgi-najpierw-je-zmodernizowala

Czołg T-72.
Czołg T-72 na poligonie Ośrodka Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych w Orzyszu. / Fot. PAP

Polska kontynuuje wspieranie ukraińskich sił zbrojnych. W ramach kolejnego pakietu pomocy wojskowej „przekazała” partię zmodernizowanych czołgów T-72. Według informacji portalu „Army Recognition”, najnowsza dostawa może obejmować nawet około 60 jednostek, które już częściowo trafiły na linię frontu.

Czołgi dostarczono w ramach 46. pakietu pomocy wojskowej, ogłoszonego 24 lutego 2025 roku.

Od początku rosyjskiej inwazji w 2022 roku Polska dostarczyła Ukrainie ponad 280 czołgów T-72M i T-72M1. Przed ostatnią dostawą polski arsenał obejmował około 111 czołgów T-72M1/T-72M1R oraz 172 czołgi PT-91 Twardy. Po najnowszej dostawie liczba ta uległa zmniejszeniu, choć dokładne dane nie zostały podane do publicznej wiadomości.

Nieoficjalnie mówi się, że przed przekazaniem czołgów Ukrainie, przeszły one w Polsce szereg modernizacji. Chodzi o instalację reaktywnego pancerza, ulepszenie systemów optycznych oraz prowadzenie cyfrowych systemów komunikacji.

Czołg T-72 został opracowany w latach 60. XX wieku przez zakłady Uralwagonzawod w Niżnym Tagile jako tańsza alternatywa dla bardziej skomplikowanego modelu T-64. Wszedł do służby w 1973 roku i stał się jednym z najczęściej produkowanych czołgów na świecie – wyprodukowano ponad 25 tysięcy jednostek. Eksportowano go do wielu krajów bloku wschodniego oraz innych regionów świata. Wyposażony w armatę gładkolufową kalibru 125 mm, system automatycznego ładowania oraz kompozytowy pancerz, był wielokrotnie modernizowany w celu poprawy siły ognia, ochrony i mobilności.

Polska rozpoczęła produkcję licencyjną T-72 w zakładach Bumar-Łabędy w Gliwicach w 1982 roku. Warianty produkowane w Polsce obejmowały modele T-72M oraz ulepszony T-72M1, bazujące na radzieckim T-72A. W szczytowym momencie Polska dysponowała aż 597 jednostkami tego typu.

Obecnie Polska skupia się na sprowadzaniu południowokoreańskich K2 Black Panther i amerykańskich M1 Abrams.

Polskie F-16 bez serwisu. Malowanie za cenę klęski. Rządowi Tuska zabrakło pieniędzy.

Polskie F-16 bez serwisu. Rządowi Tuska zabrakło pieniędzy.


https://niezalezna.pl/polska/polskie-f-16-bez-serwisu-rzadowi-tuska-zabraklo-pieniedzy/538571

Rząd oszczędza na serwisowaniu naszych F-16 – wynika z dokumentu, do którego dotarła „Codzienna”. „Z powodu niedostatecznej ilości środków finansowych” wojsko rezygnuje z pokrywania samolotów powłoką, która czyni je mniej widzialnymi dla radarów wroga.

– Będziemy domagać się wyjaśnienia tego skandalu od MON i armii. To osłabianie potencjału obronnego – mówi Bartosz Kownacki, wiceszef sejmowej komisji obrony narodowej. – To symbol rozbrojenia narodowego w wykonaniu tej koalicji – komentuje Marcin Warchoł, poseł PiS. – Chcemy kupować F-35, a nie stać nas na malowanie F-16? – pyta gen. Roman Polko.

“Codzienna” dotarła do dokumentu, który wojsko przesłało Wojskowym Zakładom Lotniczym nr 2. W tym piśmie datowanym na 4 lutego tego roku szef zespołu nadzoru technicznego jednostki wojskowej 3091 w Poznaniu (2 Skrzydło Lotnictwa Taktycznego) ppłk Tadeusz Foryszewski informuje dyrektora operacyjnego WZL nr 2:

„W związku z przydzieleniem niewystarczającej ilości środków finansowych na rok 2025 w ramach umowy serwisowej [tu numer umowy – przyp. red.] na chwilę obecną nie ma możliwości wskazania przybliżonych terminów malowań samolotów F-16 planowanych na rok 2025. Jednocześnie informuję, że zespół nadzoru technicznego 2SLT wystąpił (…) o zmianę planu realizacji obsług (…) na 2025 r. poprzez całkowite usunięcie zaplanowanych do malowania samolotów”.

To nie jest zwykłe malowanie

Technicy z Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2 wyjaśniają, że nie chodzi tu o zwykłe malowanie samolotów.

– Tu nie chodzi o wygląd. Malowanie pozwala pokryć F-16 specjalną powłoką, która obniża widzialność maszyny dla radarów wroga

– mówią rozmówcy “GPC”. I przypominają, że kiedy F-16 wreszcie do Polski przyleciały, to właśnie ta ograniczona dla radarów wroga widzialność często była wymieniana jako atut tej maszyny. Rzeczywiście „Polska Zbrojna” pisała: „48 wielozadaniowych samolotów F-16, które 11 lat temu kupiła armia, dla zwiększenia właściwości bojowych jest pomalowanych specjalną farbą Have Glass II. Jak twierdzą lotniczy eksperci, o około 15 proc. zmniejsza ona powierzchnię odbicia radarowego”. Portal Aviation24.pl zaś donosił: „W trakcie użytkowania samolotów powłoka lakiernicza ulega powolnemu niszczeniu, dlatego co jakiś czas sprawdza się grubość i jakość warstwy Have Glass II, a następnie kieruje się płatowiec do jej odnowienia. Polskie zakłady WZL 2 dopiero w 2014 r. uzyskały certyfikat pozwalający na odnawianie powłoki lakierniczej myśliwców F-16. Od tamtej pory bydgoskie zakłady sukcesywnie prowadzą renowację lakierowania »jastrzębi«”.

Te 15 proc. oznacza, jak wyjaśniają technicy, że – w dużym uproszczeniu – dla wrogich radarów myśliwiec staje się widoczny z bliskich odległości, a z dalszych go nie widzą.

Nieprawdopodobny skandal!

– To jest nie do uwierzenia! W sytuacji, gdy mamy wojnę u naszych granic, czynione są oszczędności prowadzące do obniżenia wartości bojowej naszego lotnictwa. To jest nieprawdopodobny skandal – mówi „Codziennej” członek sejmowej Komisji Obrony Narodowej poseł Andrzej Śliwka. Podkreśla, że już w ubiegłym roku budżet MON był przedmiotem niejasnych zmian, tak by był wykorzystany a jednocześnie, by zostały ukryte pewne braki. – Tu mamy do czynienia z malowaniem ochronnym maszyn, które w każdej chwili muszą być gotowe do akcji. Środki na utrzymanie tych maszyn powinny być zabezpieczone bezwarunkowo – mówi Śliwka.

– To jest zbyt poważna sprawa, by przejść nad nią do porządku dziennego. Będziemy żądać wyjaśnień od MON i od sił powietrznych na forum sejmowej komisji – mówi wiceszef tej komisji poseł PiS Bartosz Kownacki. Podkreśla, że ta sytuacja pokazuje powrót do praktyk z przeszłości.

–  Przed objęciem rządów przez Zjednoczoną Prawicę wciąż mieliśmy do czynienia z brakiem pieniędzy na wszystko. Tak stało się ponownie raptem rok po powtórnym objęciu rządów przez PO. Dramatem jest, że ta filozofia rządzenia dotyka tak newralgicznej, fundamentalnej sprawy jak bezpieczeństwo – oburza się Kownacki.

Polityka Polski po kłótni w Gabinecie Owalnym

Polityka Polski po kłótni w Gabinecie Owalnym

Marek Budzisz. wpolityce/polityka-polski-po-klotni-w-gabinecie-owalnym

[Niewielkie odkrycia, niepewne wnioski, ale umieszczam dla jakiejś równowagi. Mirosław Dakowski]


Serhij Sydorenko, redaktor Europejskiej prawdy, napisał, zastanawiając się, czy doprowadzenie do starcia w Owalnym Gabinecie między Zełenskim a Trumpem było świadomą prowokacją gospodarzy, że jego zdaniem nie, bo „Nie powinniśmy przecież przymykać oczu na fakt, że spór zaczął się od zarzutów Zełenskiego pod adresem Vance’a, do których mogło nie dojść”. Podobnie zresztą, jak nie musiało dojść do rzucenia przez Zełenskiego pod adresem amerykańskiego wiceprezydenta sformułowania „bladź”, co najłagodniej można tłumaczyć „suka”, choć częściej w świecie języka rosyjskiego tłumaczy się k[urwa] . „Pojechanie matem” przez prezydenta Ukrainy pod adresem swego rozmówcy z pewnością nie jest świadectwem dyplomatycznej finezji czy zimnej krwi. Nawet jeśli nie zgadzał się on ze stanowiskiem swych rozmówców, do czego miał absolutne prawo, to co chciał w ten sposób osiągnąć?

========

Warto też prześledzić chronologie wydarzeń po publicznej kłótni w Białym Domu. Delegacja ukraińska została poproszona o przejście do innego pomieszczenia, a Trump zwołał pilną naradę w wąskim gronie, w której uczestniczyli oprócz niego i J.D. Vance’a również Rubio i Waltz. Ci ostatni poprosili później Ukraińców o opuszczenie Białego Domu, co uznać należy za decyzję, która zapadła na tej pospiesznie zwołanej naradzie. Jak trzeźwo napisał Serhij Sydorenko, do rozmów można było w tej fazie sporu jeszcze wrócić, bo Trump napisał w serwisie społecznościowym Truth, że Zełenski nie chce jego zdaniem pokoju, ale „będzie mógł wrócić”, jeśli zmieni zdanie. Ukraiński prezydent mógł wykorzystać późniejszą rozmowę w telewizji Fox, aby wykonać gesty o charakterze pojednawczym, ale nie skorzystał z tej okazji, mówiąc, że nie zamierza nikogo przepraszać, bo nie czuje się winny. Brytyjska prasa informuje też, że jeszcze tego samego wieczoru Keir Starmer dzwonił do Zełenskiego i namawiał go, aby ten „wrócił do Białego Domu” i naprawił relacje z Trumpem, co znów zostało odrzucone przez ukraińskiego prezydenta.

Kwestia przeprosin miała też ponoć paść w rozmowie między Rubio a delegacją ukraińską, kiedy ci ostatni usłyszeli amerykańską decyzję o przerwaniu rozmów. Wydaje się zatem, że jeśli kogoś obwiniać o zerwanie negocjacji i doprowadzenie do kryzysowej sytuacji, to nie są to przedstawiciele strony amerykańskiej. Zełenski jest znany z tego, że popełnia błędy w sposób bezceremonialny, dążąc do poprawy własnej pozycji negocjacyjnej w oparciu o budowanie tezy, iż „Ukraina walczy za wszystkich” w tym również za Stany Zjednoczone, a nie tylko Europę, i ma w związku z tym prawo do specjalnego statusu. W Gabinecie Owalnym to przekonanie było przezeń w wyrazisty sposób manifestowane, choćby w stwierdzeniu, pod adresem rozmówców, że „wy też poczujecie” w przyszłości rosyjską presję. To na to stwierdzenie zareagował Trump, mówiąc Zełenskiemu, że ten „nie jest w pozycji, aby mówić, co będziemy czuli”.

„Ukraina nie ugnie się”

Skupmy się jednak na strategicznym wymiarze tego, co się stało, choć oczywistym punktem wyjścia naszych rozważań winna być teza, że to Zełenski nie tylko nie zachował zimnej krwi, ale wręcz dążył do spektakularnego zerwania z Trumpem, publicznego (i dlatego scysja miała miejsce przed kamerami) pokazania, że Ukraina nie ugnie się, nawet wobec presji sojusznika, od którego jest zależna, nie zakończy wojny na każdych warunkach i trzeba jej interesy brać poważnie pod uwagę. Zwłaszcza jeśli chce się myśleć o stabilizowaniu sytuacji i zakończeniu konfliktu.

Z pewnością polityk, taki jak Zełenski, przybywający do sojuszniczego państwa, od którego jest uzależniony, który w wyniku tej wizyty „osiąga” pogorszenie relacji nie może mówić o sukcesie. Chyba że chodzi o działania obliczone na wewnętrzny rynek polityczny i poprawę notowań w wyniku „efektu Trudeau”, czyli o skokowy wzrostu poparcia tego kto przeciwstawia się presji amerykańskiego prezydenta. Gdybyśmy z taką motywacją mieli do czynienia, to byłoby to świadectwo dramatycznej krótkowzroczności.

Na marginesie zgodzić się trzeba z tezami, powszechnymi w amerykańskich komentarzach, że Zełenski mówiąc, iż „Ukraina była sama” w pierwszym okresie wojny, „zapomniał” o tym, że to Trump podjął decyzję o dostawach Javelinów, bez których ta „samotność” mogłaby się skończyć dramatycznie. Warto, abyśmy też pamiętali, że teza o „samotności” dezawuuje polskie dostawy po wybuchu wojny, tak jakby pociągi pełne amunicji i setki czołgów wysłane przez Warszawę nie istniały. Nie jest kwestią przypadku, taką stawiam tezę i postaram się ją udowodnić, iż wypowiedź Zełenskiego kontrastowała celowo z tezami Trumpa, który podkreślał znaczenie Polski jako jednego z najbardziej wiarygodnych sojuszników Stanów Zjednoczonych. Aby zrozumieć, co się stało w Waszyngtonie, ale też w następstwie tego w europejskich stolicach, musimy spojrzeć na scysję przez pryzmat kwestii strategicznych.

„Trump wyznacza limes”

Jestem, i to moja kolejna teza, przekonany, iż Zełenski uważa, że Trump wyznacza obecnie limes, granicę amerykańskiego świata sojuszniczego starając się nie zerwać, ale w sposób zasadniczy zmienić relacje rządzące porozumieniem państw Zachodu. Negocjacjom pokojowym z Rosją (wyznaczanie granicy) towarzyszy równolegle przebiegający proces podporządkowania sobie sojuszników europejskich przez Waszyngton. Problem Kijowa jest w związku z tym oczywisty, Zełenski i ukraińska opinia publiczna chcą, aby limes oddzielający Rosję i kolektywny Zachód biegł na wschodniej granicy Ukrainy, a Trump prowadzi tak negocjacje z Kremlem, iż coraz bardziej trzeba brać pod uwagę inny wariant, czyli że granica przebiegać będzie na zachodzie Ukrainy. Innymi słowy, gra toczy się o to, czy Ukraina będzie w przyszłości państwem buforowym, poddawanym presji (najczęściej z obydwu stron) czy elementem systemu bezpieczeństwa Europy Zachodniej. Kijów chce tego ostatniego i dlatego Zełenski mówił ostatnio w wywiadzie dla NBC o 100 brygadach ukraińskich sił zbrojnych powstrzymujących Rosję i zestawiał ten potencjał z bezsilnością „starej Europy”, która mogłaby wystawić przeciw Moskalom co najwyżej 86 tego rodzaju związków taktycznych.

Ten uproszczony rachunek sił jest też znany w Europie, która między innymi z tego powodu jest żywotnie zainteresowana „wciągnięciem na pokład” Ukrainy, ale nie miejmy złudzeń, iż Amerykanie również nie mają świadomości sytuacji. Jednak z ich perspektywy wygląda to już zupełnie inaczej. Jeśli bowiem Ukraina i Europa, nawet bez skokowego zwiększania wysiłków sojuszniczych już dziś, na poziomie potencjałów sił lądowych, są w stanie skutecznie odstraszać Rosję, to gdzie tu miejsce na wojskowe gwarancje ze strony Stanów Zjednoczonych? Nie mylmy tendencji związanych z deklarowaną koncentracją Ameryki na rejonie Indo-Pacyfiku z dobrowolną rezygnacją z narzędzia umożliwiającego, w związku z uzależnieniem Europy od amerykańskich sił zbrojnych, budowania wpływów politycznych. Innymi słowy, strategicznie Waszyngtonowi zależy, aby Europejczycy nie byli pewni, czy będą mogli liczyć na Ukraińców, bo to buduje ich zależność od Stanów Zjednoczonych. Nawet jeśli założyć, że presja Trumpa, aby państwa starego kontynentu zwiększyły swe wydatki na zbrojenia, odniesie pożądany efekt, to i tak będziemy mieli do czynienia z procesem wspieranym i kontrolowanym przez Amerykanów, bo bez ich zaangażowania odbudowa zdolności europejskich będzie trudniejsza, droższa i skonsumuje znacznie więcej czasu. Biorąc pod uwagę obiektywne interesy strategiczne, Waszyngtonowi, zwłaszcza w scenariuszu porozumienia z Rosją (bo scenariusz drugiej zimnej wojny wymuszałby zupełnie inną politykę) nie zależy na tym, aby Ukraina stała się częścią europejskiego systemu bezpieczeństwa. Ukraina, ale też z oczywistych powodów Europa, mają inne interesy i to wyjaśnia źródła pęknięcia. Trzeba jeszcze napisać o roli Polski, bo tu też mamy do czynienia z interesami natury strategicznej, a nie kwestiami „lubi nie lubi”, które tak lubimy roztrząsać. Jest oczywiste, że jeśli na naszej wschodniej granicy ma przebiegać „limes” amerykańskiego systemu sojuszniczego, a dalej na wschód mają już rozciągać się „dzikie pola”, czyli obszary buforowe, to w interesie Waszyngtonu jest podkreślanie roli Polski (nie mylmy z realnym wsparciem, bo to zależy od naszych umiejętności gry) a w interesie Kijowa deprecjonowanie naszego znaczenia. Nie wynika to z faktu „postawienia na Niemcy” przez Zełenskiego, jak często piszą lubujący się w uproszczonych diagnozach nasi komentatorzy, ale ze strategicznego znaczenia Polski. Polega ono na tym, że mając w naszym kraju silnego sojusznika, Waszyngton może trzymać w szachu najsilniejsze państwo europejskie, jakim są Niemcy, co korzystnie wpływa na politykę Berlina, utrzymywać bezpieczeństwo wschodniej flanki i jednocześnie wspierać, jeśli zajdzie taka potrzeba, Ukrainę. Jest to tradycyjna formuła offshore balancingu, która umożliwia Amerykanom wycofanie się z danego regionu i dbanie o to, aby nie nastąpiło zachwianie relacji sił. Tylko że znów, nie chodzi o to, jak piszą emocjonalnie nastawieni komentatorzy, o „porzucenie Europy”, bo Amerykanie mają świadomość rozpoczynającej się właśnie „bitwy o Eurazję” i nie biorą pod uwagę takiego scenariusza (może on okazać się rzeczywistością, ale nie jako element planu, ale skutek obopólnych błędów) a chcą jedynie odgrywać taką rolę na granicy swego systemu sojuszniczego. Trump uznaje, i dlatego mówi o ryzyku III wojny światowej, że Ukrainą co najwyżej może być państwem buforowym, a Europa boi się, że bez Ukrainy będzie jedynie, co ma związek z jej bezbronnością, narzędziem w rękach kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że Ukraina również ma świadomość roli Polski.

Wzrost naszego znaczenia jako państwa granicznego świata Zachodu blokuje jej drogę do uzyskania takich gwarancji bezpieczeństwa, o jakie zabiega, z drugiej strony, ze względów geograficznych, Kijów wie również, że jeśli zostanie państwem buforowym bez bliskiej współpracy z Warszawą, będzie im trudniej zbudować ścianę przeciw Rosji. To oznacza, że w krótkoterminowym interesie Ukrainy jest umniejszanie roli Polski, w dłuższej perspektywie albo silny sojusz strategiczny, albo uprzedmiotowienie (ale nie w wyniku ich akcji) Warszawy. Jeśli bowiem Polska wzięłaby udział w jakimś europejskim „projekcie bezpieczeństwa”, to wówczas świadomie zrezygnowałaby z roli pomostu i zdolności do suwerennego budowania relacji ze wschodnim sąsiadem, bo o tym, czy wykorzystamy nasze strategiczne położenie względem Ukrainy (które jest też jej słabą stroną) decydowaliby politycy rezydujący w innych stolicach, a nie w Warszawie. Tym motywowany jest „proniemiecki wektor” polityki Kijowa, co oznacza, nie tylko realizm ukraińskiej polityki, ale i to, że Warszawa powinna mieć świadomość własnych możliwości, które może wykorzystać w nowym środkowoeuropejskim układzie sił, ale tylko działając samodzielnie (choć zabiegając o sojuszników z zachodniej części naszego kontynentu), a nie w ramach jakiejś kolektywnej „suwerenności strategicznej” Europy.

Zaognienie sytuacji

Wróćmy jednak do strategii Zełenskiego. Moim zdaniem, i to kolejna teza, świadomie doprowadził on do zaognienia sytuacji, póki ma jeszcze czas na korzystne zmiany. Na czym polega istota jego gry? Według ocen specjalistów wojskowych Ukraina może jeszcze skutecznie walczyć od 6 do nawet 12 miesięcy. To oznacza, że póki co jest jeszcze wystarczająco dużo czasu na pełny „cykl polityczny”. Pierwszy krok to udaremnienie wysiłków pokojowych Trumpa, pokazanie, że bez zgody Kijowa wojna się nie zakończy, kolejnym są decyzje Europejczyków i ich akcja mediacyjna, finałem powrót do negocjacji pokojowych, ale już w innym kształcie i z innymi celami. To oznacza, że nie tylko Waszyngton, ale i Kijów, krótkoterminowo, chcą grać lękami Europejczyków. Konsolidacja państw naszego kontynentu wokół pomocy Ukrainie zwiększa jej odporność, przedłuża opór i minimalizuje szanse Trumpa na szybkie zakończenie wojny, a to z kolei jest warunkiem jakiejś formuły „odwróconego Kissingera”, o czym niedawno mówił choćby Rubio. W Ankarze Zełenski otrzymał wsparcie polityczne Erdogana, co jest równoznaczne z wysłaniem, a adresatem jest w tym wypadku Trump, czytelnego sygnału, iż Ukraina ma opcję przyjęcia rosyjskich warunków i wcale nie musi korzystać z pośrednictwa amerykańskiego. Ewentualne zaangażowanie Ankary otwiera też perspektywę regionalnego sojuszu bezpieczeństwa, który obejmowałby całą wschodnią flankę NATO, a jego powstanie (bez zaangażowania i nadzoru Waszyngtonu) nie jest Amerykanom na rękę, bo po pierwsze nie oni mieliby w tym układzie monopol, a po drugie większe pole manewru uzyskałaby też Ukraina. Krótkoterminowo Zełenski musi pokazać Trumpowi, że bez jego zgody nie będzie żadnego pokoju na wschodzie, podobnym sygnałem jest też zainteresowana Europa, zwłaszcza zachodnia jej część, która potrzebę uczestnictwa w rozmowach pokojowych rozumie (i słusznie) w kategoriach wzmocnienia swojej pozycji w trwających już negocjacjach na temat nowego podziału ról w amerykańskim systemie sojuszniczym. Jest to oczywiście w przypadku Zełenskiego bardzo ryzykowana gra, ale z pewnością lepiej ją podjąć szybko niż biernie czekać, aż Amerykanie zdyscyplinują Europejczyków, bo wówczas pole manewru Kijowa ulegnie dramatycznemu zawężeniu.

Problemem jest oczywiście to, o czym niedawno na łamach The Foreign Affairs pisał Hal Brands, że mamy do czynienia z grą, w której bierze udział wielu zainteresowanych, co oznacza, iż realizacja jakiegokolwiek „planu” ze względu na rozbieżności interesów nie jest prosta, a i sam plan składa się z chaotycznych i często wewnętrznie sprzecznych posunięć. Możemy też w efekcie obserwować katastrofę geostrategiczną, a nie wykluwanie się nowego, zbudowanego na nowych zasadach, porządku.

Oceniając sytuację, trzeba jednak odnosić się do realiów, a nie liczby wpisów w serwisach społecznościowych, w których politycy, o zgrozo często nawet liderzy państw, deklarują poparcie i solidarność, piszą, że „nigdy was nie zostawimy”, ale nie podejmują realnych kroków, nawet takich, które są w zakresie ich możliwości.

Wsparcie Europy dla Ukrainy

Jeśli Europa chce wspierać wysiłek obronny Ukrainy, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby podjąć decyzję o konfiskacie rosyjskich aktywów zamrożonych w systemie Euloclear, z siedzibą w Belgii, w którym to państwa naszego kontynentu mają zdecydowaną większość albo zwiększyć restrykcje handlowe wobec Rosji i jej sojuszników. Pierwszy krok, dla przykładu, mogłaby wykonać Holandia i Francja, blokując przyjmowanie w ich portach rosyjskiego gazu LNG. Podobnie szybko i łatwo kanclerz Scholz mógłby zacząć wysyłać Ukraińcom rakiety Taurus, dzięki którym ci byliby w stanie zniszczyć choćby Most Kerczeński, a Bałtowie i Skandynawowie podjęć bardziej zdecydowane kroki, aby blokować rosyjskie statki wchodzące w skład tzw. floty cienia, czym ograniczyliby rosyjskie zdolności do finansowania wojny.

Zakładam, że równie łatwo można byłoby wypracować wspólną, europejską, deklarację o potrzebie wypowiedzenia Aktu Stanowiącego Rosja – NATO, czego nie udało się mimo trzech lat wojny zrobić, a przynajmniej państwa z zachodniej części naszego kontynentu, tak chętnie mówiące o strategicznej suwerenności Europy, mogłyby podjąć negocjacje, których celem byłoby utworzenie stałych baz, czyli zerwanie z rotacyjną obecnością wojskową, na wschodzie. Nic z tego nie ma, póki co, miejsca, co nakazuje, to moja kolejna teza, aby rząd w Warszawie ostrożnie podchodził do aktów strzelistych Europejczyków z Zachodu, deklarujących, że teraz „już na poważnie” wezmą się za bezpieczeństwo. Mają otwartą drogę, niech to robią, a my podejmijmy decyzje o własnym zaangażowaniu zaraz po ich posunięciach.

Nawet taki zwolennik suwerenności strategicznej jak Emmanuel Macron, który w ostatnim czasie (już po scysji w Gabinecie Owalnym) mówił, że Europa musi wykonać ruch do przodu i podjąć decyzję o zwiększeniu o setki miliardów dolarów własnych wydatków na bezpieczeństwo finansowanych wspólnym długiem, a także zadeklarował, iż „jest otwarty” w kwestii rozmów o rozciągnięciu na pozostałe kraje naszego kontynentu francuskiego parasola nuklearnego, jednocześnie podkreśla wagę dbałości o relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Jego zdaniem, nawet jeśli w najbliższym tygodniu Europa podejmie stosowne decyzje (szczyt państw UE), co wydaje się optymizmem, bo ostatnio Włochy, Hiszpania i Portugalia, a nie tylko Węgry, zaczęły blokować sankcje nałożone na Rosję, to i tak „potrzebujemy długich lat”, aby zbudować rzeczywiste zdolności wojskowe. To oznacza, że wsparcie Amerykanów w tym procesie jest niezwykle ważne, jeśli chcemy myśleć o odstraszaniu Rosjan. Ryzykowanie, że przyjmie ono chaotyczny wymiar, nie jest dobrym pomysłem. Oczywiście Ukraińcy mogą mieć w tej sprawie inną optykę i muszą działać szybko, ale członkowie NATO, przeciwnie, raczej powinni wykazać się umiarkowaniem i spokojem. Dlatego dobrze byłoby, aby nasi politycy powstrzymali się z antytrumpowskimi deklaracjami, nie mówiąc już o głupich tweetach, w których otwarcie wiążą politykę Stanów Zjednoczonych z Rosją. Jeśli byli ministrowie obecnej koalicji chcą uprawiać tego rodzaju dziecinadę, to mają oczywiście do tego prawo, ale muszą mieć świadomość, że ich wygłupy działają obiektywnie na szkodę Polski. Nie dlatego, że roztropna jest wobec Ameryki postawa w stylu „przy twoim boku staliśmy i będziemy stać Panie”, bo to przejaw podobnie głupiej skrajności, tylko że o innym wektorze, ale z tego względu, że potrzebujemy, na konstrukcję naszego systemu bezpieczeństwa czasu i winniśmy dążyć do rozpoczęcia procesu, którym będziemy współzarządzać, a nie podejmować impulsywnych i chaotycznych działań. To z tego też powodu Keir Starmer zachęca Zełenskiego do pojednania z Białym Domem i nie przyłączył Wielkiej Brytanii do chóru, emocjonalnie zrozumiałych, choć politycznie głupich, antyamerykańskich deklaracji i tweetów, które pojawiły się po kłótni w Białym Domu.

„Sytuacja jest niestabilna”

Sytuacja, najłagodniej rzecz ujmując, jest niestabilna i potoczyć się może w każdym, nawet najmniej pożądanym, kierunku. Amerykańskie media obiegają informacje o wstrzymaniu wszelkiej pomocy wojskowej i ekonomicznej dla Ukrainy, co może oznaczać też decyzję o wycofaniu się wojskowym z Jasionki. Możemy mieć zatem do czynienia z faktyczną redukcją amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce (mimo że jeszcze w ubiegłym tygodniu mieliśmy widoki na jej utrzymanie, a nawet zwiększenie, o co zabiegał w Waszyngtonie premier Wielkiej Brytanii). To może być pierwszy, niekorzystny dla nas efekt akcji Zełenskiego. Doradzałbym zatem powściągliwość w aktach strzelistych naszych polityków wyrażających poparcie dla prezydenta Ukrainy. Być może roztropniejszą byłaby misja usług dobrej woli, której celem byłoby łagodzenie napięć. Należy też podjąć wymierne działania w postaci utrzymania, tym razem angażując nasze siły, bazy logistycznej w Jasionce. Jeśli nasi europejscy sojusznicy będą chcieli nas wesprzeć, to dobrze, bo w ten sposób pokarzą w czynach swoją determinację, ale decyzja o tym czy baza będzie pracowała, czy nie musi być w naszych rękach. W Kijowie muszą przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym, że to dzięki postawie Polski w ogóle dostają pomoc i jest wymogiem ich, a nie naszej racji stanu, nie tylko konsultować z Warszawą podejmowane indywidualnie działania, ale również uwzględniać nasze stanowisko. Bravado Zełenskiego w Waszyngtonie może też godzić w nasze interesy strategiczne. Tego rodzaju sygnały, których adresatem, prócz Kijowa winny być stolice państw europejskich, ale również Waszyngton, powinny zostać wzmocnione szeregiem inicjatyw regionalnych. Ich celem powinno być pokazanie zdolności do konstrukcji regionalnych porozumień i aliansów strategicznych, ale nie po to, aby zastąpić istniejące, ale wziąć udział w już trwających negocjacjach na temat nowych ról w zachodnim systemie sojuszniczym. Ukraina powinna dostać sygnał gotowości Polski do pogłębienia współpracy wojskowej, np. w zakresie wspólnej produkcji rakiet balistycznych i manewrujących. Nie chodzi tu o politykę „kija i marchewki”, ale o deklaracje budowy, w przyszłości, sojuszu strategicznego, który obiektywnie wzmacniałby Ukrainę, nawet jeśliby ta została zmuszona do przyjęcia roli „państwa buforowego”. Obecny stan relacji amerykańsko-europejskich i wewnątrzeuropejskich nakazuje nam unikanie dwóch skrajności przedstawicieli naszego świata polityki – naiwnej proeuropejskości i naiwnej proamerykańskości. Musimy zerwać z tą fatalną polityką wyboru orientacji i wybrać opcję stopniowego zwiększania własnych zdolności. Jednym z pierwszych posunięć winna być poprawa relacji z Kijowem i nadanie im transakcyjnego, równoprawnego, charakteru. Kolejne posunięcia powinny koncentrować się na budowie aliansu z Turcją oraz równolegle z państwami „bałtyckiej ósemki”. Szczególnie ten ostatni format jest ważny, choć nie lekceważyłbym w związku z dobrymi relacjami Ankary z Pekinem kierunku tureckiego. Zarówno Europejczycy z Zachodu, jak i Amerykanie muszą w rezultacie zrozumieć, że na wschodzie kształtuje się konfiguracja państw mających realne zdolności wojskowe, których interesy należy poważnie brać pod uwagę. W przeciwnym razie zawsze będą mieli oni pokusę instrumentalizowania nas albo będziemy ponosić koszty strategicznie nierozsądnej, choć dobrze w krótkiej perspektywie skalkulowanej akcji Ukrainy.

Figury przeciw pionkom

Figury przeciw pionkom

Autor: CzarnaLimuzyna , 2 marca 2025

Polityka bardzo często nie opiera się na wartościach

To prawda. Z tego właśnie powodu, bardzo często, dochodzi do wojen i budowania totalitarnych systemów.

Reakcja żyjących w informacyjnej bańce „silnych razem” „nienawidzących razem” i „głupszych razem” na ostatnie wydarzenia opiera się na przekonaniu, że zakończenie wojny na Ukrainie na amerykańskich i rosyjskich warunkach jest hańbą. Wojny, którą rozpoczęto i toczono również na tych samych warunkach – zasadach wyznaczonych przez USA i Rosję z zamiarem osiągnięcia celów będących poza percepcją „głupszych razem” i poza wpływem wykorzystywanych pionków.

A co „głupsi razem” sądzą w takim razie o pokoju w Polsce? Pytam o „pokój”, bo wojny toczonej przeciw Ojczyźnie nie widzą. Nie widzą m.in. z powodu braku umiejętności odróżniania dwóch rodzajów propagandy. Propagandy, która w ich umysłach zlała się w całość – propagandy antyPiS i propagandy antypolskiej. Atak na Polskę „głupsi razem” odbierają jako atak na PiS. Na tym polega spryt naszych wrogów aby budować fałszywe skojarzenia słów z desygnatem.

„Pokój” w Polsce również został ufundowany na obcych warunkach i na hańbie zdrady narodowej, a dziś jako utrwalona zasada definiuje stan trwającej okupacji. Okupacji umysłów i każdego obszaru życia społecznego w oparciu o obce prawo limitujące normalność i uszczuplające zasoby naszej wolności i własności.

O Polskę, wymienieni przeze mnie, się nie upominają, ale o obce interesy bezustannie. Dlaczego?

“Jestem Polakiem – pisał Dmowski – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka”

Obowiązki polskie

Nie zauważyłem aby „głupszych razem” interesowały kiedykolwiek warunki „pokoju” zawartego przy „Okrągłym stole”. Nie interesowały ich warunki przystąpienia do Unii, ani zmiana statusu Polski po Traktacie Lizbońskim. Nie interesują ich warunki i wynikające z nich konsekwencje „zabójczego ładu” nazywanego zielonym.

To nie tylko Ukraina może się czuć osamotniona po tym spotkaniu, ale też Europa. Sojusz z USA sypie się w pył. Dzień w którym Europa musi zacząć szykować się do wojny? – pisze pan Rafał Mundry.

Pan Mundry również nie widzi prawdziwej wojny toczonej przeciw Europie i Polsce? Nie widzi, dlatego wybiega myślami, razem z innymi, naprzeciw nowej wojnie.

Wypowiedział się też niezawodny Jacek Bartosiak, zwracając uwagę na amerykański blef. Blef i propaganda są stałym elementem gry. Pan Bartosiak Ameryki nie odkrył. On też nie mówi o  toczonej od wielu lat wojnie przeciw Polsce i w Polsce. Za mało nośne? Tępa gawiedź nie zrozumiałaby tematu? Mniej grantów?

Nikczemność pionków

Nie darząc sympatią  Sławomira Mentzena, prezesa „Nowej”- obawiam się, że fałszywej „Nadziei” – nie podoba mi się, że w przypadku gdy Ukraińcy grożą mu śmiercią, zamiast wziąć w obronę polskiego obywatela, tępa gawiedź zaczyna na niego pluć, przy równoczesnych peanach na cześć banderowców.

Ukraiński historyk Wachtang Kipiani grozi mi śmiercią, pisząc, że może mi załatwić powtórkę z historii Pierackiego, polskiego polityka, ministra spraw wewnętrznych, zamordowanego w 1934 r. przez ukraińskich nacjonalistów.

Profil ideowy pionków jest często bardzo podobny. Jeden z przykładów:

– W Konfederacji nie podoba mi się nakręcanie nienawiści do Ukrainy i Ukraińców – powiedział na antenie RMF FM Jaki. – W Parlamencie Europejskim widzę, jak zachowuje się Grzegorz Braun i ta ekipa zaznaczył.

Zaskoczony ostatnio pytaniem na temat Chanuki, czy by ją palił, Patryk Jaki odpowiedział, że „zastanowiłbym się”. Nad czym? Czy mu się to opłaci?

Na koniec, raz jeszcze: “Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka” .

Pomnik Mickiewicza zabezpieczony przed Ukraińcami! Sympatycy Brauna wpadli na oryginalny pomysł

Pomnik Mickiewicza zabezpieczony przed Ukraińcami! Sympatycy Brauna wpadli na oryginalny pomysł [FOTO]

28.02.2025 https://nczas.info/2025/02/28/pomnik-mickiewicza-zabezpieczony-przed-ukraincami-sympatycy-brauna-wpadli-na-oryginalny-pomysl-foto/

Ukraińska ekspansja w Polsce.
Ukraińcy na rynku w Krakowie – zdj. ilustracyjne. / Fot. Gabriela/Unsplash

Od wielu miesięcy spokój mieszkańców Krakowa zaburzają nocne manifestacje pod pomnikiem Adama Mickiewicza. Krakowianie początkowo ze zrozumieniem patrzyli na tak niecodzienną inicjatywę solidarnościową [solidarni sami z sobą? w Obcym państwie? md] organizowaną przez Ukraińców, jednak poziom hałasu i częstotliwość tych wystąpień dały się we znaki nawet najbardziej tolerancyjnym gospodarzom miasta Kraka.

Sympatycy Grzegorza Brauna wpadli na oryginalny pomysł. Początkowo organizowali w tym miejscu zbiórki podpisów pod rejestracją swojego kandydata. Obecnie zamiast żółto-niebieskich barw pomnik szczelnie spowijają polskie barwy narodowe.

Pomnik Mickiewicza w Krakowie, źródło: screen X
Pomnik Mickiewicza w Krakowie, źródło: screen X

Taka forma zabezpieczenia pomnika wieszcza narodowego bardzo spodobała się internautom:

Piękne. Czyli są jakieś granice. – pisze jeden z nich. To już kolejna inicjatywa oddolna, obywatelska, mająca przywrócić  należne miejsce barwom państwa polskiego w jego najbardziej newralgicznych lokacjach.