Ksiądz Marek Bąk: CZAS, BY NARÓD POWSTAŁ I ZMIÓTŁ TE RZĄDY!

Czas, by naród powstał! – ks. Marek Bąk

Autor: AlterCabrio, 22 grudnia 2025

−∗−

MOCNE! Ksiądz Marek Bąk: CZAS, BY NARÓD POWSTAŁ I ZMIÓTŁ TE RZĄDY!

Alternatywnie w serwisie banbye: LINK

Warto porównać:

O obowiązku użycia siły wobec tych, którzy pragną zniszczyć Chrześcijaństwo – ks. prof. Stanisław Koczwara
Użycia siły wobec tych wszystkich, którzy usiłują zniszczyć Chrześcijaństwo, a wraz z nim wolność. Wśród wrogów dwaj wiodą prym: islam i barbarzyńskie, zepsute do cna lewactwo. (…) Używam terminu ‘lewactwo’ […]

__________

‘Postanowiono zabić Polskę…’ – ks. prof. St. Koczwara
Mamy prawo i obowiązek zapytać: co z Polską? Na jakim etapie wydarzeń paschalnych znajduje się teraz? I czynimy to z ambony, bo to jedyne miejsce gdzie jeszcze można takie pytanie […]

__________

Gdzie miłość Ojczyzny gaśnie tam przychodzą rządy łotrów i szaleńców – ks. prof. Stanisław Koczwara
Żeby ci, którzy są na wyższym miejscu byli zawsze tylko sługami Boga i narodu ku dobremu, a nigdy narzędziem w ręku ludzi złych – ku złemu. Jakżeż to dzisiaj aktualne. […]

O miękkich kalifatach Europy i dlaczego Polska to przezwycięży

O miękkich kalifatach Europy i dlaczego Polska to przezwycięży

Grzegorz GPS Świderski


salon24/gps65/o-miekkich-kalifatach-europy-i-dlaczego-polska-to-przezwyciezy

We­dług da­ny­ch sta­ty­stycz­ny­ch pań­stw Za­cho­du oraz ośrod­ków ba­daw­czy­ch zaj­mu­ją­cy­ch się de­mo­gra­fią re­li­gij­ną, udział lud­no­ści mu­zuł­mań­skiej w ta­ki­ch kra­ja­ch jak Niem­cy, Fran­cja, Bel­gia czy Wiel­ka Bry­ta­nia w per­spek­ty­wie dwó­ch–trzech de­kad mo­że się­gnąć po­zio­mu 20–30 pro­cent. To nie ozna­cza jesz­cze więk­szo­ści, ale ozna­cza prze­kro­cze­nie pro­gu kry­tycz­ne­go, po któ­rym za­czy­na­ją dzia­łać me­cha­ni­zmy wła­dzy nie­za­leż­ne od no­mi­nal­nej licz­by lud­no­ści.

  Wspól­no­ty na­ro­do­we nie roz­pa­da­ją się dla­te­go, że ktoś ogła­sza woj­nę. Roz­pa­da­ją się wte­dy, gdy prze­sta­ją do­mi­no­wać te­ry­to­rial­nie oraz psu­ją pra­wo pu­blicz­ne i lo­jal­no­ść cy­wi­li­za­cyj­ną. Dziś uru­cha­mia­ją się dwa sprzę­żo­ne ze so­bą me­cha­ni­zmy: po­li­tycz­no-wy­bor­czy oraz te­ry­to­rial­no-se­ce­syj­ny. Oba są już dziś wi­docz­ne na Za­cho­dzie, choć wciąż na­zy­wa­ne są eu­fe­mi­stycz­nie „wy­zwa­nia­mi in­te­gra­cyj­ny­mi”.

Me­cha­ni­zm po­li­tycz­no-wy­bor­czy

  W sys­te­ma­ch więk­szo­ścio­wy­ch – ta­ki­ch jak bry­tyj­ski FPTP czy róż­ne od­mia­ny JOW-ów – wła­dza nie je­st funk­cją więk­szo­ści na­ro­do­wej, le­cz kon­cen­tra­cji gło­sów w kon­kret­ny­ch okrę­ga­ch. Je­że­li da­na gru­pa je­st sku­pio­na prze­strzen­nie i gło­su­je blo­ko­wo, to 15–25 pro­cent w ska­li pań­stwa mo­że prze­ło­żyć się na fak­tycz­ną do­mi­na­cję po­li­tycz­ną na po­zio­mie lo­kal­nym. Tym bar­dziej, gdy resz­ta elek­to­ra­tu je­st roz­pro­szo­na mię­dzy wie­le par­tii, frak­cji i ide­olo­gii.

[JOW nie ma „odmian”. Jeden poseł z okręgu. „Odmiany” to celowe szkodnictwo. md]

  To nie je­st teo­ria. To do­kład­nie to, co ob­ser­wu­je się w wy­bra­ny­ch dziel­ni­ca­ch Lon­dy­nu, Bir­ming­ham, Bruk­se­li czy mia­st pół­noc­nej An­glii. Lo­kal­ne ra­dy, bur­mi­strzo­wie i ad­mi­ni­stra­cja uczą się tam jed­ne­go: nie rzą­dzi ten, kto ma ra­cję, tyl­ko ten, kto po­tra­fi zmo­bi­li­zo­wać uli­cę i gło­so­wa­nie blo­ko­we. Is­lam­skie struk­tu­ry spo­łecz­ne – me­cze­ty, ra­dy star­szy­ch, lo­kal­ne sie­ci lo­jal­no­ści – dzia­ła­ją jak do­sko­na­le zdy­scy­pli­no­wa­ne ma­szy­ny wy­bor­cze. Wy­star­czy kil­ka ta­ki­ch okrę­gów, by stać się ję­zycz­kiem u wa­gi w ko­ali­cja­ch z le­wi­cą, któ­ra w imię an­ty­dy­skry­mi­na­cji go­to­wa je­st od­dać re­al­ną wła­dzę w za­mian za mo­ral­ne sa­mo­po­czu­cie.

  Nie trze­ba wy­gry­wać wy­bo­rów w ska­li kra­ju. Wy­star­czy kon­tro­lo­wać new­ral­gicz­ne wę­zły: dziel­ni­ce, ra­dy, urzę­dy, szko­ły, po­li­cję lo­kal­ną.

Me­cha­ni­zm te­ry­to­rial­no-se­ce­syj­ny

  Rów­no­le­gle dzia­ła me­cha­ni­zm dru­gi – znacz­nie groź­niej­szy, bo do­ty­czą­cy sa­mej isto­ty te­ry­to­rial­nej cy­wi­li­za­cji. Cho­dzi o po­wsta­wa­nie stref „no-go”, czy­li ob­sza­rów, gdzie cy­wi­li­za­cyj­ny mo­del pra­wa i je­go eg­ze­kwo­wa­nie ule­ga fak­tycz­ne­mu za­wie­sze­niu. Po­li­cja wcho­dzi tam nie­chęt­nie al­bo tyl­ko w du­ży­ch gru­pa­ch, pra­wo dzia­ła wy­biór­czo, a nor­my spo­łecz­ne eg­ze­kwo­wa­ne są przez lo­kal­ną wspól­no­tę z od­mien­nie in­ną mo­ral­no­ścią.

  W prak­ty­ce są to już mięk­kie ka­li­fa­ty. Obo­wią­zu­je tam in­ny po­rzą­dek nor­ma­tyw­ny: mie­szan­ka sza­ria­tu, pra­wa zwy­cza­jo­we­go i ko­dek­su gan­gów. Ko­bie­ty do­sto­so­wu­ją się do lo­kal­ny­ch norm nie dla­te­go, że pań­stwo je do te­go zmu­sza, ale dla­te­go, że pre­sja spo­łecz­na je­st sku­tecz­niej­sza niż ko­deks kar­ny. Pań­stwo uda­je, że te­go nie wi­dzi, bo wej­ście z ca­łą kon­se­kwen­cją ozna­cza­ło­by eska­la­cję, na któ­rą nie ma ani od­wa­gi po­li­tycz­nej, ani spo­łecz­ne­go man­da­tu. Jak wi­dać, pań­stwo na­wet do te­go się nie na­da­je.

  W Wiel­kiej Bry­ta­nii funk­cjo­nu­ją ofi­cjal­nie nie­wią­żą­ce ra­dy sza­riac­kie. For­mal­nie to tyl­ko ar­bi­traż re­li­gij­ny. Fak­tycz­nie – rów­no­le­gły sys­tem pra­wa ro­dzin­ne­go i ma­jąt­ko­we­go, któ­re­go de­cy­zje są eg­ze­kwo­wa­ne spo­łecz­nie. Pań­stwo to­le­ru­je to w imię „róż­no­rod­no­ści”, choć w prak­ty­ce ozna­cza to ka­pi­tu­la­cję przed in­nym po­rząd­kiem.

  To je­st se­ce­sja cy­wi­li­za­cyj­na. Bez flag, bez re­fe­ren­dów, bez ogło­szeń w Dzien­ni­ku Ustaw. Z udzia­łem 20 pro­cent w ska­li kra­ju, ale 60–80 pro­cent w wy­bra­ny­ch dziel­ni­ca­ch, moż­li­we je­st jed­no­cze­sne:

  • prze­ję­cie lo­kal­ny­ch wła­dz,
  • wy­mu­sze­nie zmian w pra­wie pod ha­słem wal­ki z is­la­mo­fo­bią,
  • fak­tycz­na im­mu­ni­za­cja stref sza­riac­ki­ch przed in­ge­ren­cją pań­stwa.

  Czy ktoś mu­si ogło­sić ka­li­fat? Nie. Ka­li­fat nie je­st ak­tem praw­nym. Je­st sta­nem fak­tycz­nym. Je­śli pań­stwo boi się wej­ść na swo­je te­ry­to­rium, to su­we­ren­no­ść już zo­sta­ła utra­co­na – nie­za­leż­nie od te­go, co za­pi­sa­no w kon­sty­tu­cji.

Dla­cze­go w Pol­sce ten sce­na­riu­sz się nie po­wtó­rzy – przy­naj­mniej na ra­zie

  W Pol­sce ten me­cha­ni­zm dziś nie za­dzia­ła. Nie dla­te­go, że je­ste­śmy lep­si, tyl­ko dla­te­go, że nie speł­nia­my wa­run­ków brze­go­wy­ch: nie ma­my du­żej, skon­cen­tro­wa­nej dia­spo­ry mu­zuł­mań­skiej, nie ma­my ko­lo­nial­nej prze­szło­ści ge­ne­ru­ją­cej rosz­cze­nia, a spo­łecz­ne przy­zwo­le­nie na ustęp­stwa kul­tu­ro­we je­st znacz­nie mniej­sze. Co­raz wię­cej lu­dzi wi­dzi, czym koń­czy się po­li­ty­ka wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści na Za­cho­dzie, i re­agu­je in­stynk­tem obron­nym.

  To wła­śnie dla­te­go ro­sną no­to­wa­nia ugru­po­wań, któ­re otwar­cie mó­wią o za­gro­że­niu is­la­mi­za­cją — czy­li głów­nie Kon­fe­de­ra­cji. Nie dla­te­go, że są ra­dy­kal­ne, tyl­ko dla­te­go, że na­zy­wa­ją rze­czy po imie­niu, gdy in­ni bo­ją się słów.

Efekt ubocz­ny: mi­gra­cja od­wrot­na

  I tu po­ja­wia się pa­ra­doks. Pro­ces is­la­mi­za­cji na Za­cho­dzie przy­spie­szy – bo rdzen­ne spo­łe­czeń­stwa bę­dą się kur­czyć nie tyl­ko de­mo­gra­ficz­nie, ale też przez uciecz­kę. Do Eu­ro­py Środ­ko­wej, do Mię­dzy­mo­rza, bę­dą mi­gro­wać lu­dzie bo­ga­ci, wy­kształ­ce­ni i kul­tu­ro­wo kom­pa­ty­bil­ni. Ci, któ­rzy nie chcą żyć w mięk­ki­ch ka­li­fa­ta­ch, ale też nie wie­rzą już w zdol­no­ść Za­cho­du do sa­mo­obro­ny.

  Ta­ka mi­gra­cja nie je­st za­gro­że­niem. Je­st wzmoc­nie­niem. Hi­sto­ria zna ten me­cha­ni­zm. Pró­by ger­ma­ni­za­cji ziem pol­ski­ch w cza­sa­ch za­bo­rów przez osad­nic­two koń­czy­ły się po­lo­ni­za­cją osad­ni­ków. To nie my sta­li­śmy się Niem­ca­mi – to oni sta­wa­li się Po­la­ka­mi. Asy­mi­la­cja dzia­ła za­wsze w stro­nę sil­niej­szej kul­tu­ry. Głów­nie dla­te­go, że osad­ni­cy nie­miec­cy to by­li męż­czyź­ni i oni że­ni­li się z Po­lka­mi. A to mat­ka plus szko­ła wy­cho­wu­je dziec­ko, na­da­jąc mu na­ro­do­wo­ść. Więc pra­wie wszy­scy po­tom­ko­wie Niem­ców sta­li się Po­la­ka­mi.

[Podobnie było we Lwowie: Austriacy, Żydzi, Niemcy się polonizowali. Ukraińcy – o wiele mniej.. MD]

  I tak sa­mo bę­dzie tym ra­zem. Ucie­ki­nie­rzy przed ka­li­fa­ta­mi nie przy­nio­są nam is­la­mi­za­cji. Przy­nio­są ka­pi­tał, kom­pe­ten­cje i po­twier­dze­nie, że cy­wi­li­za­cja, któ­rej bro­ni­my, na­dal ma sens.

Ka­li­for­ni­za­cja a is­la­mi­za­cja – fał­szy­wa ana­lo­gia

  Po­ja­wia się tu jesz­cze je­den lęk, czę­sto pod­no­szo­ny przez lu­dzi, któ­rzy in­tu­icyj­nie czu­ją za­gro­że­nie, ale my­lą me­cha­ni­zmy. Cho­dzi o oba­wę, że ma­so­wa imi­gra­cja za­chod­ni­ch Eu­ro­pej­czy­ków do Pol­ski do­pro­wa­dzi do efek­tu „ka­li­for­ni­za­cji” – zja­wi­ska, któ­re opi­sa­łem wcze­śniej ja­ko wi­rus le­wi­co­we­go po­stę­pu, prze­no­szo­ny przez mi­gra­cję we­wnątrz­-cy­wi­li­za­cyj­ną: https://niepoprawni.pl/blog/gps65/kalifornizacja-wirus-lewicowego-postepu. To re­al­ne zja­wi­sko, ale w tym przy­pad­ku ana­lo­gia je­st błęd­na.

  Ka­li­for­ni­za­cja i is­la­mi­za­cja to dwa zu­peł­nie róż­ne pro­ce­sy, dzia­ła­ją­ce we­dług in­ny­ch praw. Że­by ka­li­for­ni­za­cja mo­gła za­dzia­łać, mu­szą być speł­nio­ne jed­no­cze­śnie dwa wa­run­ki. Po pierw­sze: na­pływ ma­sy wy­bor­ców nio­są­cy­ch ze so­bą spój­ny pa­kiet ide­olo­gicz­ny – pro­gre­syw­ny, le­wi­co­wy, an­ty­tra­dy­cyj­ny. Po dru­gie: in­sty­tu­cjo­nal­ne otwar­cie sys­te­mu po­li­tycz­ne­go, któ­re po­zwa­la im ten pa­kiet na­tych­mia­st prze­ło­żyć na wła­dzę, czy­li peł­ne pra­wa wy­bor­cze, ni­skie ba­rie­ry oby­wa­tel­stwa i go­to­we do prze­ję­cia struk­tu­ry.

  W przy­pad­ku za­chod­ni­ch Eu­ro­pej­czy­ków ucie­ka­ją­cy­ch przed is­la­mi­za­cją te wa­run­ki nie są speł­nio­ne. Ci lu­dzie nie bę­dą mi­gro­wać dla­te­go, że ma­rzą o eks­por­to­wa­niu le­wi­co­we­go po­stę­pu. Oni mi­gru­ją dla­te­go, że ten po­stęp do­pro­wa­dzi ich kra­je do sta­nu mięk­ki­ch ka­li­fa­tów. Z de­fi­ni­cji bę­dą więc w ogrom­nej czę­ści an­ty­islam­scy, scep­tycz­ni wo­bec mul­ti­kul­tu­ra­li­zmu i wro­go na­sta­wie­ni do po­li­ty­ki ustęp­stw. Ich obec­no­ść nie osła­bi twar­dy­ch po­staw wo­bec is­la­mi­za­cji – ona je ra­czej wzmoc­ni.

  Dru­ga róż­ni­ca je­st jesz­cze waż­niej­sza. Ka­li­for­ni­za­cja dzia­ła tam, gdzie mi­gran­ci za­cho­wu­ją peł­nię praw po­li­tycz­ny­ch i mo­gą na­tych­mia­st gło­so­wać, zmie­niać pra­wo i przej­mo­wać in­sty­tu­cje. W Pol­sce ten me­cha­ni­zm nie ist­nie­je. Na­wet je­śli doj­dzie do ma­so­wej mi­gra­cji Niem­ców czy Fran­cu­zów, pro­ces uzy­ski­wa­nia oby­wa­tel­stwa i praw wy­bor­czy­ch bę­dzie dłu­gi, se­lek­tyw­ny i roz­cią­gnię­ty w cza­sie. To nie je­st na­tych­mia­sto­wa zmia­na elek­to­ra­tu, tyl­ko po­wol­na asy­mi­la­cja. Dla­te­go waż­ne je­st, by u nas nie przy­spie­szać pro­ce­su nada­wa­nia oby­wa­tel­stwa.

  Krót­ko mó­wiąc: ka­li­for­ni­za­cja to im­port ide­olo­gii wraz z pra­wa­mi po­li­tycz­ny­mi, a is­la­mi­za­cja to im­port od­ręb­ne­go po­rząd­ku cy­wi­li­za­cyj­ne­go wraz z rosz­cze­niem do au­to­no­mii. To nie są zja­wi­ska sy­me­trycz­ne ani po­rów­ny­wal­ne.

  Dla­te­go mi­gra­cja Za­chod­ni­ch Eu­ro­pej­czy­ków ucie­ka­ją­cy­ch przed ka­li­fa­ta­mi nie sta­no­wi dla Pol­ski za­gro­że­nia sys­te­mo­we­go. Przy­ja­dą ci, któ­rzy jesz­cze ro­zu­mie­ją, czym je­st cy­wi­li­za­cja, pra­wo i gra­ni­ce. Resz­ta zo­sta­nie tam, gdzie już dziś pań­stwo od­da­je swo­je dziel­ni­ce bez jed­ne­go strza­łu.

  Hi­sto­ria po­ka­zu­je ja­sno, że kul­tu­ra sil­niej­sza asy­mi­lu­je słab­szą. Pol­sko­ść je­st cią­gle sil­na, le­wac­two nas jesz­cze nie znisz­czy­ło, mi­mo że nie­ste­ty so­wiec­ka men­tal­no­ść do­mi­nu­je. Jed­nak du­ch daw­ny­ch swo­bód i wol­no­ści na­dal w nas tkwi, jak już nie w na­szy­ch gło­wa­ch, to w na­szej tra­dy­cji i kul­tu­rze, więc jesz­cze się od­ro­dzi­my.

Nas ura­tu­ją na­sze wa­dy na­ro­do­we, co opi­sa­łem kie­dyś tu: https://niepoprawni.pl/comment/1562301

=========================================================

perfidia21 grudnia 2025,

============

Autor ten notki uprawia klasyczne wishful thinking. Wcale nie musi być tak jak on tu pisze. Ja jego optymizmu absolutnie nie podzielam bo uważam że jest on oparty na historycznie prawdziwych ale nie przenoszących się na współczesność przykładach.

1. Przede wszystkim opór przeciwko islamowi w Polsce ma jedynie charakter deklaratywny i nigdy nie został sprawdzony w praktyce. Przede wszystkim dlatego, że nie mamy mniejszości islamskiej. 

Ale patrząc na przykład „obsłużenia” przez lud „kwestii ukraińskiej” – panie Autorze – ja to widzę bardzo kiepsko gdy w Polsce pojawi się element islamski który mówi po polsku i który podejmie się „ewangelizacji” w duchu islamu.

Przypuszczam, że bardzo szybko znajdą się liczni etnicznie polscy miłośnicy Proroka i jego religii.

A na dodatek jak to z resztą waćpan zauważył – władza państwowa bardzo szybko stanie po stronie „nachodźców” szaleńczo walcząc z tym którym obecność Semitów nie będzie się podobać

2. Podobnie błędnie interpretuje waćpan problem migracji odwrotnej szczególnie na tle kontekstu historycznego.

Współcześni Polacy nie posiadają absolutnie żadnej odporności na obcego bakcyla. Powszechną polską religią jest oszalałe służalstwo wobec obcych z dowolnego kierunku.

Tutaj nie ma żadnej analogii do obcych migracji w czasach historycznych. Kiedy Polska była mocarstwem regionalnym z prawdziwego zdarzenia a ówczesny szlachecki naród polski był z jednej strony niezwykle hermetyczny wewnętrznie a z drugiej tolerancyjny wobec wyraźnie oznaczonego obcego elementu. 

W żadnym wypadku nie może Autor liczyć na to, że ci którzy przyjadą tutaj z zachodu nie podejmą się budowania lokalnych nie-polskich (choć też i nie-islamskich) społeczności. 

Niestety dekady pedagogiki wstydu oraz przyzwolenia na szkodzenie Polsce pod sztandarami już nie tyle obcych państw co ideologii i nurtów politycznych uczyniło z Polaków bezbronną plastelinę napakowaną dodatkowo ostrymi szklanymi odłamkami lokalnych niezwykle łatwych do pozyskania kolaborantów.

Reparacje! Dla Polski? Nie, dla Ukrainy. Bestia finansuje swój projekt kosztem Polski

Reparacje! Dla Polski? Nie, dla Ukrainy.

Bestia finansuje swój projekt kosztem Polski

Autor: CzarnaLimuzyna, 21 grudnia 2025

AIX

Europa pożycza ukraińskim złodziejom pod “zastaw” rosyjskich reparacji. Złodzieje uciekną a “reparacje” zobaczymy jak świnia niebo. –  napisał Witold Gadowski na X

Gadowski pisząc “Europa” nie jest do końca ścisły. Nie Europa, ale twór o nazistowskich i komunistycznych korzeniach, czyli Unia Anty Europejska – projekt „Bestii”, którego kolejną emanację tworzyli były hitlerowiec, zwolennik rządu Vichy i agent CIA.

Marek Chodorowski z którego poglądami uformowanymi na bazie historiozofii, nie ukrywam, zgadzam się w dużej części, próbuje uświadomić bardziej inteligentnej części opinii publicznej realne mechanizmy geopolityki. W skrócie: Ocalenie, a potem odrodzenie wolnej Polski może się udać w wyniku osłabienia tempa realizacji lub rozpadu trzech satanistycznych projektów: Ukrainy, Unii Anty-Europejskiej i Izraela.

Jak długo będzie trwać okradanie Polski?

Tak długo dopóki nie nastąpi restytucja polskiej państwowości, której przeciwnikami są wyżej wymienione byty. Postsowiecka, a dziś coraz bardziej neobanderowska Ukraina jest skutecznym narzędziem niszczącym Polskę. Ukraińcy byli w przeszłości wykorzystywani przez sowiecką Rosję i hitlerowskie Niemcy, a dziś są potencjalną siłą nie mniej destrukcyjną od sub-saharyjskich Murzynów z nożami w zębach.

Dalsze dywagacje na ten temat nie mają, moim zdaniem, żadnego sensu, ale znając zacietrzewienie najgłupszych razem oraz narratorów z grupy kradnących razem niejeden z nich wniesie, z charakterystyczną afektacją, okrzyk: “oni kradną za nas”!

„Współczesna Europa jest głupia”. Prof. Legutko ostrzega: Muzułmanie przejmą władzę pokojowo, a my znikniemy?

„Współczesna Europa jest głupia”.

Prof. Legutko ostrzega:

Muzułmanie przejmą władzę pokojowo,

a my znikniemy

Przemysław Obłuski


niezalezna.pl/polityka/ryszard-legutko 20.12.2025,

Czy czeka nas koniec Europy, jaką znamy? Prof. Ryszard Legutko nie ma złudzeń. W rozmowie z naszym portalem wskazuje, że Stary Kontynent, odcinając się od chrześcijaństwa i rzymskiego prawa, stał się „niemądry” i bezbronny wobec lewicowych absurdów. Zapaść demograficzna rdzennych Europejczyków w zderzeniu z dzietnością imigrantów prowadzi do nieuchronnej katastrofy. „Mieszkańcy świata zachodniego będą żyli bezpiecznie, aż muzułmanie w końcu przejmą władzę” – wieszczy profesor, nawołując do buntu przeciwko dyktaturze głównego nurtu.

Gdyby pan profesor miał wymienić największe zagrożenia dla Europy, to jak wyglądałaby ta lista? Nie chodzi mi wyłącznie o politykę, choć z pewnością nie da się w tym kontekście od niej uciec. Chodzi mi bardziej o mentalność, o wartości.  

Obecnie słowa “Europa” używa się wymiennie ze słowami “Unia Europejska”. Poniekąd słusznie, bo kondycja Europy odzwierciedla się dzisiaj w kondycji Unii Europejskiej. Możemy więc o tej Europie powiedzieć, że odcina się od dziedzictwa europejskiego traktując je jako muzeum lub formę choroby. Pamiętajmy, że Unią rządzi lewica, a ta ma to do siebie, że zawsze chce budować nowy świat, dla którego uzasadnieniem jest przekonanie, że stary świat jest zły. I to samo obserwowaliśmy w marksizmie, przy czym marksiści mieli – powiedziałbym – nieco cieplejszy stosunek do części dziedzictwa europejskiego, bo chcieli się pod nie podpiąć, by dodać sobie wartości.

Natomiast współcześnie traktuje się je pogardliwie, co widać m.in. w edukacji, gdzie rzadko mówi się o tradycji europejskiej, a często o polityce czy politycznej ideologii. Stąd uważam, że – niech to nie zabrzmi nazbyt pysznie – Europa współczesna jest dość głupia. Głupia nie w tym znaczeniu, że nie ma wybitnych ludzi, czy że nie rozwija się nauka, lecz że jest niezainteresowana poznaniem czegokolwiek, co odbiega od aktualnie przyjętych punktów widzenia i nie ma świadomości własnego stanu. Europa wyraża się albo w tym co techniczne, odnoszące się do ekonomii, systemu bankowego, inżynierii, informatyki, itd., albo w tym co ideologiczne, czyli nakierowane na przyszły nowy, wspaniały świat. Na przykład metafizyka zniknęła uznana za kategorię uzasadniającą system władzy. Prawda, jedna z głównych kategorii myśli europejskiej, też została dezawuowana, przez sprowadzenie do sensu kontekstowego. Prawo rzymskie traci na znaczeniu i nie jest obowiązkowym przedmiotem nauczania, a jego zasady są łamane. Nic więc dziwnego, że Europa odwracając się od własnej kultury staje się niemądra. 

Powiedział pan, że współczesny świat jest głupi, mówił pan też o walce o dusze i o prawdzie. Żyjemy jednak w czasach, kiedy współczesnym Europejczykom można wciskać najbardziej absurdalne teorie powołując się na jakiś rzekomy konsensus naukowy. Ludzie są w stanie uwierzyć, że planeta płonie i dlatego nie powinni mieć dzieci, że mężczyzna jest kobietą i może rodzić dzieci, że zwierzęta powinny mieć takie same prawa jak ludzie. Wydaje się, że obecnie można dowolnie manipulować ludźmi i to paradoksalnie – przy znacznie większym jak kiedyś dostępie do informacji. Można zmienić ich sposób postrzegania otaczającej rzeczywistości i w końcu hierarchię wartości. Czy jako ludzie jesteśmy dziś taką plasteliną, którą dowolnie można urabiać? 

Człowiek współczesny jest bezbronny wobec tego, co się dzieje i można mu wcisnąć różne głupstwa. Nie ma narzędzi mentalnych, by te bzdury zakwestionować. Aby to uczynić, musiałby spojrzeć na dzisiejszą rzeczywistość z zewnętrznego punktu widzenia, a ten stał się dla niego nieosiągalny.

Chrześcijaństwo w Europie straciło wpływ, metafizyka, jak mówiłem, została zdyskwalifikowana, wychowanie klasyczne zlikwidowano. A skoro nie istnieje zewnętrzny trybunał oceniający, to świat realizujący przyszłość według lewicowego scenariusza nie podlega krytyce. To, co się dzieje jest dobre i żadna sensowna alternatywa rozwoju nie istnieje. Można jedynie zwiększyć radykalizm: nie wystarczy tylko głosić feminizm, ale trzeba represjonować tych, co się mu opierają; nie wystarczy głosić LGBT, ale trzeba dodawać kolejne litery, itd. Skoro takie przesłanie płynie zewsząd, nie tylko z instytucji politycznych, ale także z sądów, z uczelni, ze środowisk naukowych, z mediów, z korporacji, to w jaki sposób współczesny człowiek marnie wykształcony, oderwany od europejskich korzeni, nieobyty z argumentami może się przeciwstawić? Szanse ma niewielkie. Jeśli nie ulegnie wewnętrznie, to często popadnie w konformizm i na wszelki wypadek dostosuje się do otoczenia.

Paradoks polega na tym, że najbardziej absurdalne idee nie tylko wchodzą głęboko w umysły milionów ludzi, ale wchodzą z przesłaniem niezależności, niepokory, autonomii, śmiałości myślenia. Ludzie nieodróżnialni tworzący jednolitą masę nabierają przekonania, że każdy z nich jest duchem niezależnym i samodzielnym podmiotem, który w poczuciu wolności i autonomii zmienia świat. Kiedyś wyobrażano sobie, a to były lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, że wszystkie wielkie projekty zmiany świata się skończyły. Po dyskredytacji komunizmu żadna totalna idea nie chwyci, a mieszkańcy świata zachodniego będą żyli bezpiecznie, mając mnogie możliwości rozwoju intelektualnego i osiągnięcia zamożności. I choć podkreślano, że wielkie ideologie nadal będą się pojawiać w środowiskach intelektualnych, to nie wpłyną na umysły szerokich rzesz ludzkich. Te przewidywania się nie sprawdziły, bo wprawdzie w kręgach intelektualnych istotnie zrodziły się kolejne nowe ideologie i to jeszcze bardziej szalone, ale skutecznie przeniknęły do umysłów wielkiej liczby obywateli. Czy kiedyś wariactwo opadnie i kobieta będzie znowu kobietą, mężczyzna mężczyzną, małżeństwo małżeństwem, a aborcja zabójstwem nienarodzonego i czy wróci zdrowy rozsądek i poczucie miary oraz że międzynarodowe instytucje stojące na straży szaleństwa takie jak Unia Europejska ulegną ostatecznej kompromitacji? Powiedziałbym, że więcej szans jest na to, że po upadku dzisiejszych ideologicznych idoli ludzie znajdą sobie nowe i podejmą kolejne próby budowania nowego wspaniałego świata, jeszcze bardziej niedorzecznego i przynoszącego jeszcze większe szkody. Ale to będzie problem dla pokoleń w odleglejszej przyszłości. Na nas spoczywa obowiązek walczyć z szaleństwem dzisiejszym. 

Z tego, co pan powiedział wyciągam wniosek, że ten przeciętny, statystyczny Europejczyk – oczywiście wiem, że takiego nie ma, to jest bardzo duże uproszczenie – jest niemądrym, być może samorealizującym się egoistą, postrzegającym świat wyłącznie w perspektywie “tu i teraz”, a być może jakimś idealistą, altruistą z klapkami na oczach w postaci z gruntu fałszywych współczesnych dogmatów, na przykład klimatycznych. Kim ten dzisiejszy Europejczyk może być za 20-30 lat? 

Tego oczywiście nie wiem. Mogę jedynie uzupełnić poprzednią wypowiedź. Połączenie egoizmu i altruizmu jest stałą cechą natury ludzkiej. Szaleństwa biorą się właśnie z wzajemnego przenikania jednego i drugiego. Bardzo chcemy nadać swojemu życiu i swoim działaniom głębszy sens i szukamy go – by tak rzec – na bazarze sensów. Tam zaś najbardziej rozreklamowane i najbardziej proponowane dzisiaj jest to, o czym mówiliśmy, a więc klimatyzm, genderyzm i inne. Mają one dać każdemu, kto się w nie zaangażuje osobistą satysfakcję, która pozwoli wyleczyć się z rozmaitych udręk egzystencjalnych, samotności i innych cierpień współczesnej duszy. Jak ten bazar sensów będzie wyglądał za trzydzieści lat i jakie sensy będą dysponowały najskuteczniejszą reklamą, trudno powiedzieć. Myślę, że problemy z wyborem będą podobne. Jeśli uznamy, że człowiek dzieli się na ciało i duszę, to człowiek dzisiejszy dobrze zagospodarował ciało dzięki – mówiąc obrazowym skrótem – siłowni i diecie. Gorzej z duszą. Tutaj triumfy świecą terapie i terapeuci, ale to są środki doraźne. Pomysłu na spełnienie człowiek nie ma i nie udało mu się zbudować odpowiednika siłowni oraz diety dla duszy. Stąd rzuca się na ratowanie planety czy kondomizację Afryki.

Europa nie ma wiele do zaoferowania. Jedyną poważną ofertę dawało chrześcijaństwo, przede wszystkim katolicyzm, nie tylko dlatego, że dobrze opisuje duszę ludzką i naturę człowieka, ale także ponieważ jako jedyny dzisiaj nurt duchowy odwołuje nas do kultury klasycznej. Niestety, obserwujemy, że katolicyzm również wykazuje objawy kapitulanctwa oddając część swojej tożsamości dzisiejszym modom: błogosławienie lodu jako ukłon wobec klimatyzmu, czy błogosławienie par homoseksualnych jako ukłon w stronę genderyzmu. Na szczęście rodzi się opór przeciw temu kapitulanctwu, ale jak będzie skuteczny, pokażą następne dziesięciolecia. 

Spróbujmy nieco przełożyć to, o czym pan dotychczas powiedział na konkrety. Śmiertelnie ważna – i uważam, że nie ma tu żadnej przesady – jest postępująca zapaść demograficzna w większości państw Europy. Wydaje się, że bagatelizujemy jej skutki, nie dostrzegamy, a one nieuchronnie będą dramatyczne. Dodajmy, że ta zapaść dotyczy głównie rdzennych Europejczyków, bo np. mieszkający w Europie muzułmanie cieszą się bardzo licznym potomstwem. Jak to możliwe, że daliśmy sobie wmówić, że kiedy nie będziemy tworzyli rodzin, nie będziemy mieli dzieci, będzie nam lepiej? 

Europejczycy wiedzą, że jeśli zabraknie pieniędzy, to system się nie utrzyma. Dlatego za jeden ze środków zaradczych uznano imigrantów, którzy mieli wypełnić demograficzną zapaść. To praktyczne rozwiązanie, dość skuteczne, przysporzyło jednak kłopotów innego rodzaju i jeszcze większych.

Dlaczego Europejczycy się nie rozmnażają?

Są różne odpowiedzi. Kiedyś, kiedy nędza była problemem palącym, wydawało się, że po jej likwidacji rodziny rozkwitną. Okazało się to nieprawdą. Nędzę radykalnie ograniczono, a efektem wzrostu zamożności stała się wygoda. Im więcej mamy możliwości zadbania o dziecko, tym częściej pragnienie wygody wygrywa. Im bardziej się przyzwyczajamy do wygody, tym mniej chcemy ją ograniczać.

Można też na problem niedzietności patrzeć bardziej metafizycznie i wiązać go z sekularyzacją. W świecie zsekularyzowanym życie ludzkie postrzegane jest w kategoriach pojedynczego skończonego istnienia. Żyję od momentu narodzin do momentu śmierci, a moja myśl nie wykracza poza tę granicę. Takie postrzeganie siebie sprawia, że dzieci nie są już czymś niezbędnym, bo one tego życia nie przedłużą. Stąd też biorą się ataki na rodzinę jako zakłócającą wygodę egzystencji; stąd też bierze się uzasadnienie aborcji coraz częściej uznawane nie tylko jako prawo kobiety, ale także prawo człowieka.

Jest więc po części paradoksalne, a po części zrozumiałe, że ktoś, kto nie sięga świadomością poza granicę swojego życia i nie potrzebuje do swojego samookreślenia dzieci, będzie jednocześnie ulegał wielkiemu wzburzeniu na myśl, co stanie się z naszą planetą za kilkaset czy kilka tysięcy lat i że będzie walczył o zachowanie rzadkich owadów, choć bez zmrużenia okiem – w zależności od płci – podda się aborcji lub zmusi do niej kobietę. Zdumienie budzi nie samo dbanie o rzadkie owady, czy troska o planetę, ale niezwykła dysproporcja między postrzeganiem własnego życia, a postrzeganiem świata.  

Stara Europa nie tylko umiera, ale – o czym pan już mówił – traci nieodwracalnie swoją tożsamość religijną, historyczną i kulturową. Wnuki dzisiejszych 30-latków będą już żyły w zupełnie innej rzeczywistości, bo muzułmanie w końcu przejmą władze pokojowo. Czy Europejczycy zdają sobie w pełni sprawę z konsekwencji takiej perspektywy? 

Zbyt wielu z nich usuwa ten problem poza świadomość. Europejczycy, jak mówiłem, wolą rozpaczać nad tym, co stanie się z całym światem za kilka czy kilkadziesiąt tysięcy lat niż myśleć o tym, co stanie się w kolejnych dziesięcioleciach. Zgubne podejście do imigracji na Zachodzie bierze się z przemieszania dwóch elementów. Pierwszym jest ciągle istniejący kac po kolonializmie, skutecznie podtrzymywany w istnieniu przez lewicę. Drugim czynnikiem jest liberalny projekt społeczeństwa otwartego, w którym mają się pomieścić wszyscy i aby to osiągnąć należy zniszczyć przeszkadzające otwartości stare nawyki, obyczaje i stereotypy. Imigranci traktowani są jako taran rozbijający to co stare i umożliwiający powstanie tego co nowe.

Połączenie pokolonialnego kaca i idei społeczeństwa otwartego, choć skrajnie niemądre, spowodowało paraliż woli. Weźmy Szwecję, kraj, który jeszcze dwadzieścia lat temu należał do najbardziej bezpiecznych w Europie, a w tej chwili należy do najmniej bezpiecznych. Nie wiem, jak dalece Szwedzi utożsamili się z kolonialnym grzechem białej rasy, ale zważywszy, że od dziesięcioleci rządzi tam lewica, to pewnie odczuwają kaca za innych. W każdym razie degradacja tkanki społecznej spowodowana imigracją nie dokonała się w wyniku jednej decyzji, ale trwała przynajmniej kilkanaście lat. A Szwedzi patrzyli na tę degradację i nie zrobili niczego, by proces zatrzymać. Dotyczy to całej Europy zachodniej, która uległa podobnemu paraliżowi.

Teraz już jest za późno. I żadne żałosne pakty migracyjne wymyślone przez Komisję Europejską zmian nie odwrócą. 

To może teraz o demokracji. O kształcie Europy decydują politycy, którzy w swoich krajach cieszą się znikomym poparciem, jak np. Emmanuel Macron czy Friedrich Merz. Z kolei Komisja Europejska, która ma ogromne kompetencje jest organem nieprzejrzystym, wyłanianym w dość szemranej i niezrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba procedurze. Jak to możliwe? Jak to się ma do idei demokracji, o której tak wiele w Europie się mówi? 

Mówiłem wcześniej o zgłupieniu Zachodu. To zgłupienie przejawia się między innymi na tym, że w świecie powszechnego dostępu do informacji ludzi można łatwo i masowo okłamywać. Czyni to również Unia Europejska, która w 10 artykule Traktatu o UE mówi o sobie, że działa w oparciu o demokrację przedstawicielską, a przecież to ewidentne kłamstwo. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Unia, a także zachodni świat zmierzają w kierunku despotyzmu. Prawo staje się coraz bardziej represywne, rośnie cenzura, a ludzie coraz powszechniej boją się represji. To widać wszędzie, nie tylko na uczelniach, gdzie te złe rzeczy się zaczęły, ale w ogóle w całym życiu społecznym. Miarą dzisiejszej potulności, łatwowierności czy, jak powiedziałem powyżej, głupoty jest to, że wielu ludzi uwierzyło, że cenzura nie jest cenzurą, lecz troską o prawdę, że represje nie są represjami, lecz narzędziem szerzenia różnorodności, że istnienie monopolu ideologicznego nie rodzi konformizmu, lecz pluralizm, i tak dalej.  

I wielu ludzi w to wierzy. 

Tak, wielu w to wierzy szczerze, a inni przyjmują to bezrefleksyjnie jako oczywistość myśląc sobie „przecież powszechnie wiadomo, że…”. Udało się w Europie stworzyć na dużą skalę coś w rodzaju ortodoksji. Powstał system de facto jednopartyjny, bo składają się nań partie mające podobne poglądy: od zielonych i socjalistów przez liberałów, do tak zwanych chadeków, którzy z chadecją nie mają nic wspólnego. Ową koalicję nazywa się głównym nurtem, choć jest on oparty o agendę lewicową, a tzw. chadecy z CDU i innych partii z EPL już dawno skapitulowali i przyjęli ją jako własną. Kto do tego nurtu nie należy temu odmawia się legitymacji do pełnoprawnego występowania w przestrzeni publicznej.  W Unii Europejskiej otacza się takie partie kordonem sanitarnym i praktycznie uniemożliwia dostęp do ciał podejmujących decyzje. Kraje, które się z głównego nurtu wyłamują są przedmiotem presji, szantażu i, jak w przypadku Polski, ingerowania w demokratyczne wybory. Węgry doświadczają podobnej agresji. Były też ataki na Rumunię i Chorwację. A ponieważ główny nurt opanował wszystkie instytucje europejskie i większość rządów, zdołał on w ciągu ostatnich kilkunastu lat znacznie powiększyć swoją władzę, z której coraz bardziej bezceremonialnie korzysta. Unia w szybkim tempie stacza się w bezprawie. 

Co można zrobić w tej sprawie? Jak to zmienić? 

Najprostszą drogą, choć trudną w praktyce jest uzyskanie możliwości wpływania na politykę unijną, na przykład, przez uformowanie mniejszości blokującej w Radzie. Główny nurt sam władzy nie odda i jej nie ograniczy o ile nie spotka się z efektywnym oporem. Na podobny scenariusz wskazał prezydent Nawrocki na Uniwersytecie Karola w Pradze. Rozwiązanie jest proste, ale na razie trudno zebrać wystarczającą liczną koalicję. Może uda się to po udanych wyborach na Węgrzech, w Polsce, we Francji i w innych krajach. Trójka wyszehradzka wypowiedziała posłuszeństwo ETS-owi. To dobry sygnał.

Mnie się marzy, by Europa Wschodnia i Środkowa stworzyła wspólny front. Zbliżoną myśl znajdujemy w dokumencie przedstawiającym nową strategię amerykańską. Ale oprócz poziomu politycznego jest także poziom mentalny. I tutaj rzecz staje się bardziej skomplikowana. Wrócę jeszcze raz do pytania, jak to jest możliwe, że miliony ludzi w Europie poddają się mistyfikacji, na przykład, nazywając europejską oligarchię systemem demokratycznym.

Albo weźmy Polskę. Od dwóch lat mamy do czynienia z politycznym gangsteryzmem, z szalejącym bezprawiem, kryminalizacją opozycji i innymi okropnymi rzeczami. Jak to jest możliwe, że w świecie, w którym panuje religia praw człowieka, a wszyscy śpiewają zbiorowe hymny ku czci demokracji, ten polityczny gangsteryzm nie wywołuje szerokich protestów? Rozumiałbym, że nie protestują instytucje europejskie, bo one są upartyjnione do granic patologicznych. Ale przecież istnieją instytucje nominalnie niepolityczne – media, stowarzyszenia, uniwersytety. Chatham House, instytucja ciesząca się dobrą reputacją przyznała nagrodę Donaldowi Tuskowi za przywracanie demokracji i rządów prawa.

Czy już wszyscy zwariowali – chciałoby się zapytać? Samo istnienie głównego nurtu nie powinno przecież zwalniać ludzi bezpośrednio nieuwikłanych politycznie z myślenia. Czy możliwe, że sytuacja zaszła tak daleko, że Chatham House straciłby całą reputację, gdyby skrytykował Tuska? Może w Europie zachodniej mamy też do czynienia z tzw. demokracją walczącą i każdy kto się wychyli, niechby znajdował się na samej górze prestiżu, natychmiast zostanie strącony na samo dno i sponiewierany. Jest to wszystko dość przerażające, bo oznacza bezwzględny triumf ideologii i polityki nad rzeczywistością. Przecież to, co się dzieje w Polsce to nie jest rzecz zakryta jak w Korei Północnej, lecz widoczna gołym okiem. Wygląda niestety, że świat zachodni pogrąża się w kłamstwie, mimo, że informacja prawdziwa jest na wyciągnięcie ręki. Na pytanie, jak z tego wyjść, nie mam odkrywczej odpowiedzi poza tą dobrze znaną: samemu nie należy ani kłamać, ani w kłamstwie uczestniczyć. 

W Stanach Zjednoczonych wahadło odbiło w drugą stronę. Nie wiemy na jak długo, bo to może się skończyć po kolejnych wyborach, ale czy według pana będzie to miało jakieś istotne znaczenie dla przebudzenia w Europie. Na razie jakiegoś szczególnego wpływu nie widać i Europa dalej grzęźnie w starych koleinach. 

Europa jest nieruchawa. Widać jednak już pewną zmianę, a to daje podstawy do umiarkowanego optymizmu. Trump odegrał tu pewną rolę, ale niezależnie rozrasta się ruch kwestionujący niepodzielne rządy głównego nurtu. W scenariuszu optymistycznym można sobie wyobrazić przesilenie we Francji po wyborach prezydenckich, kontynuacje rządów Victora Orbana i Georgii Meloni, wzrost siły Voxu w Hiszpanii, nadkruszenie monopolu wielkiej koalicji w Niemczech, zwycięstwo prawicy w Polsce i pewne przebudzenie w Europie Środkowej i Centralnej. Ale tutaj trzeba być ostrożnym.

Zwycięstwo Zjednoczenia Narodowego we Francji nie musi wcale oznaczać triumfu konserwatyzmu, Orban może wybory przegrać, a prawica polska też w tej chwili nie daje gwarancji zwycięstwa. AFD przy władzy, jeśli by ją zdobyło, to raczej niewiadoma. I tak dalej. Ważne jest jednak, by wybić z poczucia bezkarności partie głównego nurtu i by powstrzymać, a w wersji optymalnej częściowo zwinąć Unię Europejską. Bo ona jest teraz głównym wehikułem degradacji Europy i główną siłą niszczącą europejską kulturę polityczną. 

Nie brzmi to zbyt optymistycznie. 

Być może nie. Ja zawsze noszę dwa kapelusze – jeden filozofa, drugi polityka. Ten pierwszy, skłania do sceptycyzmu, ten drugi do aktywizmu. A ponieważ jestem już politykiem byłym, sceptycyzm, ostrożność, a nawet okazjonalne popadanie w pesymizm dzisiaj u mnie zapewne przeważają. Tym większa będzie moja radość, gdy rzeczy potoczą się lepiej niż sądziłem. 

Źródło: niezalezna.pl

Kryzys czy rezultat, czyli jaki jest stan naszego społeczeństwa?

Kryzys czy rezultat, czyli jaki jest stan naszego społeczeństwa?

Wojciech Racz salon24/kryzys-czy-rezultat-czyli-jaki-jest-stan-naszego-spoleczenstwa


Kryzys czy rezultat, czyli jaki jest stan naszego społeczeństwa?

Pisząc ten tekst, nie robiłem żadnych badań socjologicznych, tak modnych dzisiaj, bo ludzie na zlecenie pytają nas dzisiaj o wszystko i wszystkich. Pamiętam jak w liceum nauczyciel od rachunku prawdopodobieństwa w ramach przerabiania statystyki przestrzegał nas jak można manipulować danymi i dawać przekaz pod tezę. Ten tekst jest pewną interpolacją danych na materiale ludzkim, zawarte są w nim historie rodzinne, dramaty przyjaciół, radości znajomych, czy nawet opowieści z pociągu czy poczekalni lekarskiej. Choć nie jestem socjologiem czy antropologiem, postaram się odpowiedzieć na pytanie postawione w nagłówku, mianowicie o stanie polskiego społeczeństwa anno Domini 2025.

Jak bardzo poranionym społeczeństwem jesteśmy w kontekście relacji międzyludzkich? Mamy kryzys demograficzny, kryzys męskości, kobiecości, kryzys wartości. Jak w trakcie II wojny światowej nie było rodziny, która by nie straciła bliskiej osoby, tak teraz każdy zna kogoś z depresją, próbą samobójczą, nieudanym małżeństwem czy innymi ciężkimi krzyżami, które Polacy noszą w sercu na co dzień. Na pytanie jak do tego doszło, powinienem odpowiedzieć jak w piosence pewnego barda, po prostu „nie wiem”, lecz „nie wiem, choć się domyślam”, bo mądrzejsi ludzie ode mnie, wiele lat temu widzieli globalne procesy rozkładu społeczeństw, dlatego chciałem dokonać ich syntezy właśnie na przykładzie Polaków.

Zacznę od tezy zawartej w książce brazylijskiego myśliciela profesora Pliniusza Correa de Oliveiry Rewolucja i Kontrrewolucja, cywilizację średniowiecznego Christianitas, zniszczyły trzy wielkie rewolucje. Pierwszą z nich była rewolucja protestancka, niesłusznie zwaną reformacją, zniszczyła ona jedność religijną i polityczną chrześcijańskiej Europy. W Polsce dzięki między innymi kardynała Hozjusza, herezje Lutra i Kalwina nie przyjęły się szeroko, wśród szlachty i magnatów była umiarkowana „moda” w przechodzeniu na protestantyzm, która skończyła się dobie Kontrreformacji i misji jezuitów w Królestwie Polskim. Drugą falą zła niszczącą ład politycznej monarchii była rewolucja francuska, przez rojalistów z Francji zwaną antyfrancuską. To ona nie tylko obaliła króla, ale skazała go na gilotynę. Choć po okresie wojen napoleońskich monarchia wróciła do Francji, to nie na długo, a w XIX wieku nagminnie zaczęto obalać królestwa na rzecz republik.

Polska była wtedy w okresie rozbiorowym, idee rewolucyjne przenikały do nas dość mocno i  przyczyniły się do upadku naszego Państwa. Wyznawały je ówczesne elity polskie z samym królem Stanisławem na czele.

Trzecią rewolucją, która zabrała najbardziej krwawe żniwo, była ta komunistyczna. Poprzez rozprzestrzenianie idei Marksa i Engelsa przez kilkadziesiąt lat, udało się wywołać przewrót w carskiej Rosji, która jako Związek Radziecki przeniosła swoje błędy na dużą część świata, co zapowiadała Matka Boża w Fatimie w 1917 roku. Społeczeństwo zostało rozbite, własność prywatna zniesiona, gospodarka planowana wyłącznie centralne połączona z policyjnym terrorem i jedynowładztwem partii komunistycznej dało opłakane rezultaty.  Z wymienionych trzech rewolucji ta wyrządziła nam najwięcej szkód. Operacja polska przeprowadzona przez NKWD w końcu lat 30tych była tylko wstępem co zafundował nam przez następne kilkadziesiąt lat komunizm. Pierwsze wydanie książki de Oliveiry nastąpiło w 1959, a autor wspomina o raczkującej wtedy rewolucji, której apogeum przypadło na 1968 rok, i którą potem nazwano seksualną.

Ten ruch trwa do dzisiaj i ma na celu zdeprawowanie człowieka, a nawet dzieci, czego przykładem jest ideologia gender, przemycana w treściach między innymi w tzw. Edukacji zdrowotnej.  Dr Michał Jones w książce Libido dominandi opisuje szerzej to zagadnienie i jego korzenie. Te działania doprowadziły w Polsce właśnie do kryzysu dzietności i rodziny, w największym stopniu, większym niż pozostałe przedstawione wcześniej rewolucje.

Pamiętam sondę z portalu X na profilu prof. Wielomskiego, na pytanie, kiedy Kościół katolicki był silniejszy i miał większą swobodę działania, za komuny, czy w czasach demoliberalizmu III RP. Ponad osiemdziesiąt procent odpowiedziało, że za komuny. Jest w tym dużo prawdy, sam Pan Jezus mówił w Ewangelii iż bardziej należy obawiać się tego co zabija duszę, niż tego co zabija ciało. Można powiedzieć, że pierwsza rewolucja chciała odebrać człowiekowi prawdę, druga króla i stary ład, trzecia własność prywatną, a czwarta samą duszę i sprowadzić go do roli bezrozumnego popędliwego zwierzęcia.

Opiszę teraz główne cztery plagi dzisiejszego społeczeństwa, które wyrosły z czterech rewolucji przedstawionych uprzednio. Są to hedonizm, lenistwo duchowe i intelektualne, pracoholizm, czyli bezrozumny popęd za karierą i oraz alkoholizm rozumiany jako hulaszczy tryb życia(mam tutaj na myśli również inne używki takie jak np. marihuana).

Matka Boża w Fatimie ukazując dzieciom piekło, powiedziała im, że najwięcej dusz idzie na potępienie przez grzechy nieczyste. Dziś życie codzienne jest wręcz przesycone seksem. Reklamy w telewizji, bilbordy na ulicy, artykuły  w tzw. czasopismach dla kobiet ( i nie tylko), seksualizacja młodzieży poprzez treści obecne w serialach, a czasem nawet w kreskówkach. To wszystko ma sprawić by ludzie przestali panować nad swym popędem i stali się podobni zwierzętom. [Nie obrażajmy zwierząt ! One mają popęd jedynie wtedy, gdy mają mieć potomstwo. Ludzie – zawsze. md]

Czytając nagłówki mediów z obcym kapitałem, zagubione dzieci narodu polskiego (bo Polakami ich nie można nazwać), utwierdzają się w swym hedonistycznym stylu życia, wychowując dzieci ( o ile je mają) w tym samym modelu. Cieszy natomiast, na przykładzie tzw. edukacji zdrowotnej, że zdecydowana większość rodziców wypisała swoje pociechy z tych zajęć.

Lenistwo podobnie jak nieczystość jest jednym z siedmiu grzechów głównych, na które podatna jest upadła natura człowieka, co odkryli ojcowie Kościoła, jeszcze w starożytności. W naszych czasach weszło ono na zupełnie inny poziom. Każdy z nas ma świat na wyciągnięcie ręki, korzystając z ekranu swojego smartfonu. Przeglądanie bezrozumne mediów społecznościowych, gifów czy wirali, dyskusji na grupach, nic niewnoszących do naszego życia, czy wspomniane wyżej oglądanie seriali, sprawia iż gnuśniejemy. Ilu z nas, konserwatystów, praktykujących katolików prawdziwie dba o swój rozwój duchowy czy intelektualny? Łatwiej niż czytać książki jest oglądać filmiki (nawet z godziwą treścią), co nie znaczy, że jest to podobnie owocne. Prymas Wyszyński mówił, iż tylko rzeczy trudne i wymagające wysiłku są coś warte, a te łatwe są liche i ulotne.

Praca dla człowieka jest bardzo ważna, powinna go utrzymać w ryzach, w karbach codzienności, by uświęcać się i zdobyć cnoty. Natomiast dzisiaj praca często staje się bożkiem i przestaje przyczyniać się do dobrego. Ludzie zatrudnieni przez wielkie międzynarodowe korporacje, stają się trybikiem w maszynie, cyferką w  równaniu, kroplą w oceanie projektów, które niekoniecznie służą dobru wspólnemu. Zdarza się coraz częściej, że praca zastępuje Boga, przełożony spowiednika, koledzy z pracy rodzinę, a wyjazdy integracyjne Święta. Opisane przykłady to oczywiście pewna hiperbolizacja, a zarazem przestroga, by nie zmaterializowało się to w naszym życiu zawodowym. Uważajmy więc na pracę, zachowując właściwą hierarchię wartości.

Alkohol w Polsce jest często substytutem spędzania wolnego czasu. O ile wyjście na przysłowiowe piwo nie jest niczym złym, tak częste czy też nieumiarkowane picie jest także problemem Polaków. Cieszy mnie, że wiele osób, wybiera trzeźwość, czy to w zupełnej abstynencji, czy to po prostu w kulturze i umiarze picia, na przekór pijaństwu. Matka Boża w Gietrzwałdzie miała przesłanie, do Polaków, którzy zjeżdżali się tam ze wszystkich trzech zaborów, aby odmawiać różaniec i nie pić wódki. Ciekawe, że nasza Królowa wymieniła konkretny trunek, a nie ogólnie alkohol. Jeśli pije się, okazjonalnie czy regularnie, warto sobie zrobić wyrzeczenie na przykład na Adwent czy Wielki Post. Wyostrzy to umysł, wzmocni wolę, oczyści ciało i pomoże także w innych aspektach.

Problem narkotyków twardych i miękkich na szczęście nie jest problemem masowym, choć trend ten wzrósł niepokojąco w ostatnich latach. Jeśli poznamy kogoś kto ma ten problem należy go przestrzec przed tym, spróbować pomóc jak najszybciej póki jest na to czas.

Mimo wszystko Polska wciąż walczy o Prawdę i Piękno. Polacy wciąż są o niebo bardziej konserwatywnym społeczeństwem niż te z zachodu. Ta walka będzie długa, główne bitwy tej rekonkwisty narodowej jeszcze przed nami. Polacy, czy wy macie Boga w sercu? Czy będziecie oglądać rozbiór Polski w perspektywie paru dekad? Czy jesteście wreszcie synami wielkiego wolnego Narodu i macie jakąś misję do spełniania, wobec Ojczyzny, wobec siebie, swoich przodków, dzieci czy wnucząt? Na te pytania każdy z was musi odpowiedzieć sobie. Na koniec zacytuje słowa późniejszego biskupa, Antoniego Szlagowskiego, które wygłosił podczas pogrzebu ks. Ignacego Skorupki, który zginął podczas Bitwy Warszawskiej z bolszewikami: „U wrót Warszawy toczy się bój, ważą się losy Polski, losy Europy się ważą. Czy Polska będzie, czy Europa będzie? Bój to z pogaństwem nowożytnym, bój to z szatanem samym!”. Dziś z jednej strony zagraża Polsce tęczowo-zielone neopogaństwo, z drugiej strony nachodźcy ze wschodu (także z Ukrainy) i uczynienie naszego kraju wielonarodowym.

Boże błogosław Polsce i dopomóż nam w walce naszymi wadami i grzechami.

Tekst pierwotnie ukazał się na Portalu Myśl Konserwatywna 

Ogromna „pożyczka” dla Ukrainy. Co zdecyduje Karol Nawrocki?

Ogromna pożyczka dla Ukrainy. Co zdecyduje Karol Nawrocki?

fronda.pl/a/Ogromna-pozyczka-dla-Ukrainy-Co-zdecyduje-Karol-Nawrocki


Przywódcy państw Unii Europejskiej zdecydowali na szczycie w Brukseli o zaciągnięciu pożyczki w wysokości 90 mld euro na wsparcie Ukrainy. Dla Polski byłoby to obciążenie w wysokości ok. 4 mld euro. Jak jednak zauważa poseł PiS Sebastian Kaleta, decyzję premiera Donalda Tuska najpierw będzie musiał jeszcze ratyfikować parlament, a ostateczny głos będzie należał do prezydenta Karola Nawrockiego.

Były wiceminister sprawiedliwości podkreśla w mediach społecznościowych, że „zgodnie z art. 89 ust. 1 pkt 4) Konstytucji unijne budżety jako znacząco wpływające na polskie finanse publiczne muszą być dodatkowo ratyfikowane ustawą przez Sejm, Senat, a ustawa oczywiście musi uzyskać podpis prezydenta”.

– „Przypominam, że obciążenie Polski udziałem gwarantowanej pożyczki Ukrainie wynosi ok 4 mld euro, nie wliczając odsetek!- zaznacza.

Kaleta podkreślił, że premier Donald Tusk ma teraz obowiązek przedstawić Sejmowi właściwą ustawę.

– „Jeśli Premier Tusk nie przedstawi takiej ustawy Sejmowi, a będzie traktował podjętą przez UE decyzję w sprawie emisji nowego długo celem sfinansowania pożyczki dla Ukrainy jako obowiązującą z pewnością popełni przestępstwo zdrady dyplomatycznej wskazanej w art. 129 kodeksu karnego zagrożonego karą do 10 lat więzienia” – stwierdził.

Politycy Konfederacji ostrzegają: Polska będzie musiała spłacać kredyt Ukrainy!

Politycy Konfederacji ostrzegają: Polska będzie musiała spłacać kredyt Ukrainy! – PCH24.pl

Adrian Fyda


pch24.pl/politycy-konfederacji-ostrzegaja-polska-bedzie-musiala-splacac-kredyt-ukrainy

– Widzę że część ludzi kupuje propagandę premiera, że planowane na setki miliardów pożyczki (potencjalnie bezzwrotne pożyczki!) dla Ukrainy „są zabezpieczone zamrożonymi aktywami rosyjskimi” – napisał na Facebooku wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak. Polityk przypomniał, że w rzeczywistości pożyczkę tę będziemy spłacać wszyscy.

– Trzymajcie mnie. UE właśnie zdecydowała, że państwa członkowskie, w tym Polska, ZADŁUŻĄ SIĘ na kolejne 90 miliardów euro na rzecz Ukrainy, a Donald Tusk się na to zgodził – napisała z kolei europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik.

Unia Europejską zaciągnęła 90 mld euro pożyczki na rynkach finansowych i przekazała te fundusze Ukrainie. Z ust unijnych polityków słychać zapewnienia, że nie ma się co bać, bo w belgijskim Euroclear Banku NV znajdują się zamrożone rosyjskie fundusze, które mogłyby być wykorzystane na spłatę długu. Sprawa nie jest jednak taka prosta, ponieważ – jak zauważył premier Belgii Bart de Wever – nie ma ku temu podstawy prawnej, a premier Węgier Victor Orban ostrzegł nawet, że konfiskata rosyjskich funduszy na rzecz Ukrainy mogłaby oznaczać przyłączenie się do wojny.

Kto zatem spłaci ukraiński dług? Ona sama uczyni to tylko w przypadku otrzymania reparacji wojennych od Rosji. Jeśli tak się nie stanie, pożyczkę spłacą państwa członkowskie UE, w tym Polska.

Sprzeciw wyraziły trzy kraje: Węgry, Słowacja i Czechy, i w konsekwencji nie będą one „dorzucać się” do spłaty ukraińskiego długu.

Politycy Konfederacji – wicemarszałek Krzysztof Bosak i europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik – wezwali w mediach społecznościowych, by nie dać się zwieść propagandzie o rzekomym wykorzystaniu zamrożonych rosyjskich funduszy do spłaty długu.

– Widzę że część ludzi wierzy w propagandę premiera, że planowane na setki miliardów pożyczki (potencjalnie bezzwrotne pożyczki!) dla Ukrainy „są zabezpieczone zamrożonymi aktywami rosyjskimi” – napisał Bosak. Polityk wymienił jednocześnie 7 argumentów wskazujących na to, że rosyjskie fundusze nie zostaną wykorzystane w tym celu.

Wicemarszałek przypomniał również, że Polska już spłaca i będzie spłacać odsetki od ukraińskich kredytów, a przecież nasz kraj ma obecnie dwukrotnie większy deficyt budżetowy niż Ukraina. – To polskie instytucje nie są w stanie realizować przelewów do instytucji takich jak szpitale czy inne podmioty, które powinny normalnie wypłacać wynagrodzenia i realizować inwestycje – zauważył lider Konfederacji.

Polityk podkreślił wreszcie, że Ukraina nie jest wdzięczna Polsce za okazywaną jej pomoc. – Co Polska otrzymuje w zamian za całą tę pomoc? Po pierwsze, nie ma zgody generalnej na to, żeby prowadzić poszukiwania i ekshumacje polskich ofiar na terytorium Ukrainy. Po drugie, nie ma współpracy w zakresie dwóch ofiar tego, co się wydarzyło w Przewodowie. Po trzecie, nie są przekazywane polskiej stronie dane o skazanych na Ukrainie rosyjskich dywersantach. Po czwarte, w ONZ Polska została oskarżona, mimo całej tej rekordowej pomocy, o sprzyjanie Rosji. I wreszcie po piąte, Polska jest wyłączona z kluczowych, toczących się na forum międzynarodowym rozmów pokojowych – wyliczył Bosak.

– To nie może tak wyglądać. Polska musi przestać prowadzić politykę na kolanach. Polska zasługuje na rząd, który będzie twardo reprezentował wyłącznie polski interes narodowy – podsumował wicemarszałek Sejmu.

W podobnym tonie wypowiedziała się europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik. – Trzymajcie mnie. UE właśnie zdecydowała, że państwa członkowskie, w tym Polska, ZADŁUŻĄ SIĘ na kolejne 90 miliardów euro na rzecz Ukrainy, a Donald Tusk się na to zgodził – napisała w mediach społecznościowych. – Przekażemy Ukrainie w formie pożyczki 90 MILIARDÓW euro (niemal 380 miliardów złotych) na najbliższe dwa lata, a pożyczka ta zostanie spłacona przez Ukrainę tylko wtedy, gdy otrzyma od Rosji reparacje wojenne. Jeśli ich nie otrzyma, to spłacimy to my, wszyscy! – podkreśliła.

Europoseł wskazała absurd jakim jest finansowanie Ukrainy w momencie największej w historii afery korupcyjnej w tym kraju, w którą zamieszani są najbliżsi ludzie Zełenskiego. Podkreśliła również, że na udział Polski w gronie poręczycieli pożyczki dla Ukrainy zgodził się Donald Tusk, a przecież mamy dosyć własnych wydatków. – Rząd zadłuża nas w rekordowym tempie miliarda zł dziennie, mamy najwyższe w historii deficyty budżetowe, zapaść w ochronie zdrowia, zamykane kolejne oddziały szpitalne, a rachunki za prąd jedne z najwyższych w całej Europie. Ale kto by się własnymi obywatelami przejmował, prawda? – pytała.

 Niech finanse publiczne upadają, niech polskie rodziny ledwo wiążą koniec z końcem, niech kobiet rodzą na SOR-ach. Ważne, żeby zadłużyć się na kolejne miliardy dla totalnie niewdzięcznej nam Ukrainy, które daliśmy wszystko, nie otrzymaliśmy nic w zamian! To jest priorytet tego rządu upodlenia narodowego – napisała Zajączkowska-Hernik.

Źródło: facebook.comPCh24.pl

Baczna analiza politykierskiego szamba. Pompowanie Brauna.

Pompowanie Brauna.

toto brrrrr

[Co tak męczy tego lewego?? A dokąd idzie rurka, którą pompuje prawy? Nie wymyślisz, serdeńko… md]

===================================================================

Jerzy Karwelis 20 grudnia, wpis nr 1386 dziennikzarazy/pompowanie-brauna

No, stety-niestety, będzie znowu o Braunie. Wszyscy o tym gadają, zaś ostatnie badania wskazały sensację, gdyż Korona wspięła się na podium. Odbyła się w sondażach mijanka z Konfederacją i wszyscy zaczęli się rzucać na ten fenomen jak pies (ten bezłańcuchowy) na kość. Powody tego zjawiska omawiałem wstępnie w zeszłym tygodniu, ale warto tu dodać pewne generalia, zanim przejdziemy do meritum tego tekstu.

Czemu rośnie?

Braunowi rośnie, bo lud jest wkurzony. Dał temu wyraz w wyborach na Nawrockiego, ale wyraźnie obecna klasa polityczna nie rozumie, albo nie chce rozumieć, wysłanego sygnału. A jest on prosty – naród jest zmęczony w 35-letnią grę w dupaka. Polsce nie idzie zaś naprzemienne zwalanie winy pomiędzy plemionami przestaje już angażować nawet emocje. Zostają już tylko ultrasi, którzy mają tę cechę, że wraz ze spadkiem ich liczebności narasta ich hałaśliwość. I tej hałastrze media – obu plemion – podtykają mikrofony i kamery, by ludowi wydawało się, że to wszystko naprawdę. Ale lud to coraz mniej kupuje i skoro chce wyjść z plemienności, to idzie poza system. A antysystem obecnie uosabia Braun.

Czemu za antysystem nie uchodzi Konfederacja Mentzena i Bosaka? To ciekawa sprawa. W sumie nadają równo na POPiS i powinni być traktowani jako antysystemowcy, a nie są. Pierwszym powodem istnienia tej sprzeczności jest to, że Konfederaci jednak traktowani są przez antysystemowych ultrasów jako część systemu. Z ich obecności w Sejmie niewiele wynika, mało inicjatyw, zresztą system dobrze pilnuje, by się nie wychylali. Po drugie – marszałek Bosak, mimo, że stanowisko daje mu lepszy wjazd do mediów, jest traktowany jako część systemu. W końcu trudno, chyba, że jest się (S)Hołownią, zabłysnąć czymś szczególnym w trakcie prowadzenia proceduralnie nudnych obrad. Bosak więc dla ludu współprowadzi cały ten kompromitujący spektakl. Trzecia rzecz, to ewidentny zastój w tej formacji, gdyż wydaje się, że żywioł narodowy i liberalny coraz gorzej się mieści w formule Konfederacji, zaś chłód pomiędzy jej dwoma liderami, mimo, że ukrywany, wali po nogach widzów.

W dodatku – i tu chyba jest sedno sprawy – w niektórych rzeczach Konfederacja wyraźnie romansuje z systemem. Jest anty-popisowa, ale nie bardzo widać, żeby chciała zmieniać system, mimo kompletnie pomylonego timingu przewracania jakichś stolików. Widać to choćby przy kwestii stosunku do Unii – tu króluje obawa przed sondażami, bo to większość wyborców niby chce przy Unii stać i Konfederacja musi dokonywać jakichś piruetów, że w Unii to może bądźmy, tylko ją zreformujmy. A to postulat, którym szermuje ciągle mainstream, a więc Konfederacja śpiewa dla ludu w mainstremowym chórze.

Braun tu jest prosty i jednoznaczny, jak żołnierska piosenka: gra na wrażliwych strunach, jest łatwy do zapamiętania, zaś zbiera rosnące towarzystwo, które nawidziało się tych reform i Polski, i Unii od cholery, na tyle, że postulat, tym razem Cejrowskiego „wszyscy won!”, staje się coraz bardziej popularny.

W ten sposób ponad 20-procentowy elektorat zwolenników wyjścia z Unii zostaje sierotą do wzięcia. Zwłaszcza, że badania wskazują stały wzrost przeciwników wśród, przodujących do tej pory w poparciu Unii, Polaków. Zaś bardziej szczegółowe badania potwierdzają, że Polaków deklaracja pozostania w Unii jest bardzo ogólnikowa – rodacy chcą być w Unii, ale co do podstawowych przejawów jej działania są już podzieleni pół na pół. Dochodzi do nas powoli spis „niepożądanych odczynów pounijnych”, do tej pory zwalanych przez plemiona na siebie, bo każde bało się wskazać właściwe źródło polskich patologii, gdyż każde z plemion je akceptowało, bo źle przeczytało wyniki badań popularności Unii. Skoro Polacy tak byli zakochani w Unii, to bano się ich wybudzać z tego snu, bo nikt tego nie lubi. Braun nie musi się tak certolić, bo coraz więcej ludu widzi, że ta Unia to żadne tam mecyje.

Z nieba do piekła – instrukcja

Ale dość o analizie tego wspomnianego fenomenu. Nie po to zebrałem tu Państwa, by dołączyć się do chóru egzegetów przyczyn wzrostu poparcia Brauna. Chodzi o coś innego, wydaje się, że ważniejszego. Jestem więcej niż pewien, że ta obiektywna kwestia wzrostu poparcia Brauna jest w dużym stopniu… sterowana. Jeszcze raz – ten wzrost ma swoje obiektywne przyczyny, ale może być – zaraz wykażę jak – przedmiotem manipulacji, zarówno co do tempa tej dynamiki, jak i jej timingu. Posłużę się przykładem, by wytłumaczyć bardzo prawdopodobny scenariusz poprzez analogię.

Mamy rok 2023, bardzo ważnych – jak każde w III RP – wyborów parlamentarnych. Konfederacji, wtedy jeszcze nie podzielonej, rośnie jak na drożdżach. Tak jak dzisiaj różnie egzegeci tłumaczą ten fenomen, coś tak jak dzisiaj z Braunem. W niektórych sondażach Konfa dobija do 15%, „chłopaki w krótkich spodenkach” podobno już po piwie (niekoniecznie z Mentzenem) obsadzają swoimi osobami przyszłe frukty stanowiskowe, są obrotowi, pójdą pewnie z PiS-em, ale ich pozycja negocjacyjna „języczka u wagi” polepsza się. Lud szykuje się do koalicji z PiS-em, uradowany, że pycha jednowładztwa partii Kaczyńskiego wreszcie zacznie być mitygowana. Sondaże szaleją, w mainstreamie o tym prawie codziennie. No, idzie jak po maśle, tylko, że nawet autorzy tego sukcesu nie są w stanie zidentyfikować źródła swego wzrostu. Są więc beneficjentami procesu spoza swej kontroli. Kto więc ten proces stymuluje?

Moim zdaniem zarządza tym mainstream. Ten po prostu podwyższał konia, z którego – sam przecież, sondażami – miał zaraz zrzucić na ziemię politycznego nuworysza. I chodziło o to, żeby ten koń był jak największy, by jak najwięcej bolało przy upadku. I chodziło o timing, żeby to zrobić akurat wtedy jak trzeba. Nie za wcześnie, bo się jeszcze nie daj Boże zdążą odbudować, i nie za późno, bo jeszcze ten pompowany wzrost zostanie odebrany przez lud wyborczy jako prawda i zagłosuje się na Konfederacji bez dyżurnej obawy „zmarnowania głosu”. I tak zrobiono.

Do tego potrzebny jest moment zwrotny, też wyprodukowany przez mainstream. Tym momentem stały się bajania Korwina o lekkiej pedofili, czy jak to tam teraz można nazwać. Korwin dostarcza w ramach swego „protokołu” takich kwiatków na zawołanie, a jak nie dostarczy, to się zawsze mu coś wyciągnie z kontrowersyjnej przeszłości. I jak media – zobaczcie, to one decydują kiedy włączyć taki proces – odtrąbią do odwrotu robi się akcję. W każdym medium o tym strasznym Korwinie, afera przykrywa wszelkie strategie i programy, liderzy muszą się tłumaczyć co autor miał na myśli, Konfederacja odprawia pokuty, pojawiają się pierwsze sygnały z badań, że Konfederacji spada i zaczyna się tak zwany „trynd”. Jest jak z rynkiem akcji, pojawia się panika, że wartość akcji Konfederacji spada, trzeba swe walory przenieść do kogoś innego i mamy owczy pęd do utraty poparcia. Potem się to wzmocni, pokazując choćby wypowiedzi drugiej strony liderów Konfederacji, że np. ta Unia to nie taka znowu zła, zaś z tym kompromisem aborcyjnym to trzeba odpuścić w liberalną stronę. I tak w 3 tygodnie zjeżdża się z 15 na 7 procent. Był to proces kompletnie sterowany, na który Konfederacja mogła się tylko popatrzeć z boku.

Analogie

Moim zdaniem ten proces grozi obecnie Braunowi. Jeszcze raz – ma on obiektywne źródła wzrostu, ale moim zdaniem proces ten jest do wysterowania z zewnątrz i już się on zaczął. Dlaczego tak wcześnie? Do wyborów jeszcze daleko (a może wcale nie?) i przez dwa lata może (może? musi!) się wiele wydarzyć. Moim zdaniem sztuczne pompowanie Brauna ma rozpocząć proces dezintegracji PiS-u, bo to od niego do Brauna uciekają wyborcy. A to początkuje kryzys w partii Kaczyńskiego (zresztą już odpalony przez Morawieckiego) i tu timing jest dobry. Takie procesy jak rozpad partii nie dzieją się tuż przed wyborami, to musi dojrzeć i tak ze dwa lata przed wyborami włożenie Brauna w szprychy PiS-u daje czas na rozpoczęcie procesu może i rozpadu PiS, a co najmniej pojawienia się ruchów odśrodkowych. D’Hondt zrobi swoje, bo ta sama liczba wyborców – nawet gdyby to się odbyło bez strat – w jednej paczce i ta sama liczba wyborców w dwóch paczkach daje tej pierwszej o wiele więcej mandatów, na tyle „wiele”, że może to być decydujące o uzyskaniu większości. A więc pompowanie Brauna jest dobrze skorelowane w czasie. Ten wynik można w dowolnej chwili zacząć odwracać dętymi sondażami. A chwila wzrostu jest dobrze dobrana, bo jest wycelowana w PiS, jeszcze nie w podwyższanie Braunowi konia, by się bardziej potłukł spadając. Na niego jeszcze przyjdzie czas, bo jest trzeci w kolejce.

Jak to się odbędzie? To proste raczej. Będzie się tam w międzyczasie wachlowało jego wynikami, o tak, żeby namieszać w PiS-ie, kiedy się tam już porozwala, to – po Konfederacji Mentzena – trzeba się będzie zabrać za samego Brauna. O dziwo wariant z delegalizacją Korony jest technicznie bardzo prawdopodobny. Trybunał Konstytucyjny, który może podjąć taką decyzję jest (jeszcze) w rękach PiS. Tyle, że nie wiadomo, czy delegalizacja Korony, przy takich jej wynikach, nie byłaby na rękę… PiS-owi.

Jest jeszcze wersja z posadzeniem do ciupy lidera Korony. To – moim zdaniem – dawałoby plusy dodatnie Braunowi, jego popularność, jako ofiary systemu znacznie by wzrosła, ale – co prawdopodobne – w ramach wyroku, jak w przypadku Le Pen, bardziej dotkliwe byłoby zrealizowanie właściwego celu, czyli pozbawienie go legalnej możliwości startu w wyborach. Ale, żeby zarządzać Koroną w przyszłym Sejmie Braun nie musiałby być wcale posłem.

Drugi wariant, delegalizacji partii, byłby bardziej bolesny, gdyż zniknąłby legalny podmiot startujący do Sejmu.  Byłby to więc kłopot, ale może już gdzieś w sądzie leży zarejestrowany polityczny zamiennik partii Korony i łatwo to będzie przełączyć? A więc moim zdaniem pójdzie to bardziej „po staremu”. Będzie się tak tego Brauna trzymało sondażami na poziomie progu wyborczego, mobilizowało tym faktem frekwencyjne zaangażowanie lewactwa ratującego kraj przed faszyzmem. Ostatnie badania OGB, grupy badawczej, która w wyborach na Nawrockiego obiektywnie pokazywała sondaże, zaś po nich – nie przyjęta przez PiS – wyraźnie, nawet w deklaracjach jej szefa, zapisała się do stajni Tuska, otóż te sondaże, z mijaniem się Korony z Konfederacją, uważam właśnie za taki sterowany proces. Ma być zamieszanie nie tylko w PiS-ie, ale rozliczanie za ten stan u Menztena. Bo druga w kolejności walenia Braunem jest Konfederacja. Nagłaśnianie mijanki Brauna z Mentzenem może wprowadzić zamęt w stajni tego drugiego. A tu łatwo o rozbicie potencjału Konfederacji. Wystarczy tylko grać na, skrywany dotąd, podział Mentzen-Bosak. Tak, by np. Konfederacja się rozpadła na narodowców, którzy dołączą do Brauna i Mentzenów, którym blisko do liberalnego skrzydła Koalicji. Bo wtedy dylematy obecne zostaną skasowane, zaś jeśli narodowcy mieliby przejść z Konfederacji do Brauna, to Koronę będzie można wyłączyć opisywanym tu sposobem, jak w 2023 roku. Wszystkie prawicowe jajka znajdą się w jednym koszyku, na jednej rączce, którą można przeciąć dowolną prowokacją, tak jak w 2023 na 3 tygodnie przed wyborami.

Trzeci w kolejce

Na samego Brauna przyjdzie czas – ten jest w trzeciej kolejności. Tu sygnałem nadanym do odwrotu poparcia będzie jakaś afera z jakimś wzmożonym tematem. A u Brauna może to być wszystko: Braci Kamraci, zdjęcie z ruskim szpiegiem – coś się wymyśli. Z Żydami to już nie, bo tu, mimo grzania tematu po bandzie, raczej ten obszar imputowanego antysemityzmu przysparza Braunowi popularki. Izrael stara się jak może zniechęcić Polaków do siebie, ale tak to jest z butą – niepokarana panoszy się i narasta, wymagając coraz większych hołdów. Ale – jeszcze raz przypomnę – wyborca za kotarką jest człowiekiem wolnym, przynajmniej od strachu, i może zrobić wiele, nawet na złość.

Najgorsze, że wskazany proces jest procesem z małą możliwością działań zapobiegawczych. Kto by nie brał dobrych wyników popularności? Ale powtórzmy: jest to proces zewnętrzny w stosunku do podmiotu mu poddanego. Co więc robić? Jestem pewien, że Braun będzie ten moment chciał wykorzystać i tę pompowaną część jego wzrostu przerobić na wzrost realny – zamienić ten fałszywy pieniądz na prawdziwy, pokrywając go kruszcem sprzeciwu, który sam system dostarcza mu codziennie. Patrzmy się więc krytycznie na te wzrosty, niech akolici Korony nie popadają w samozachwyt. Każdy kto nie zna wszystkich powodów swojej popularności, nie wie komu ją zawdzięcza, może się więc stać przedmiotem manipulacji, gdyż taką popularkę można włączać i wyłączać, nie ma się bowiem dostępu do tego potencjometru.

Jak zwykle sprawa jest prosta – trzeba ciężko pracować i nie dać się nabrać na powtarzalne procesy, które są filarami III RP. Sprawy są już bardziej złożone. Kiedyś, za starych (czy dobrych?) czasów wystarczyło tylko podpompować „naszych” dwa tygodnie przed wyborami. Teraz trzeba czasem taktycznie podpompować nawet i naszych wrogów, by tych, jak zrobią już swoje strącić do piekła obawy przed „utraconym głosem”.  

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

UE znów NAS zadłuża żeby dofinansować skorumpowane władze Ukrainy

UE znów się zadłuża żeby dofinansować władze Ukrainy

/pch24.pl/ue-znow-sie-zadluza-zeby-dofinansowac-wladze-ukrainy

(Fot. PAP/Radek Pietruszka)

Zdecydowana odpowiedź Unii Europejskiej na aferę korupcyjną z udziałem najbliższych współpracowników Wołodymira Zełenskiego. Zaciągnięcie wspólnotowego długu w wysokości 90 miliardów euro, by wesprzeć rząd w Kijowie, będzie oznaczało, że państwa będą wspólnie spłacać co roku odsetki w wysokości około 3 mld euro.

Udziału w procederze dalszego zadłużania swych obywateli odmówiły Węgry, Czechy i Słowacja.

Przywódcy unijnej „27” po wielogodzinnych negocjacjach zgodzili się w piątek nad ranem udzielić Ukrainie wsparcia na kolejne dwa lata w wysokości 90 mld euro. Pokryje to około dwie trzecie potrzeb pogrążonego w wojnie państwa, które będzie potrzebować dofinansowanie od drugiego kwartału przyszłego roku, brzmi oficjalna wersja.

Upadła opcja użycia w tym celu zamrożonych aktywów Rosji. W jej miejsce liderzy zdecydowali się na zaciągnięcie wspólnego długu, z którego „wyłączone” zostaną trzy państwa: Czechy, Słowacja i Węgry.

Pożyczka zaciągnięta przez Komisję Europejską na rynkach kapitałowych i zabezpieczone unijnym budżetem zostanie przekazana Ukrainie, która spłaci ją w momencie uzyskania reparacji od Rosji. We wnioskach ze szczytu czytamy, że do tego czasu aktywa rosyjskiego banku centralnego pozostaną unieruchomione, a Unia zastrzega sobie prawo do wykorzystania ich do celów spłaty pożyczki.

Ukraina nie będzie też musiała spłacać odsetek od pożyczek. Zrobią to za nią państwa członkowskie UE. Jak powiedzieli dziennikarzom w piątek wysocy rangą urzędnicy w Komisji Europejskiej, będzie to oznaczać roczny koszt dla Wspólnoty w wysokości około 3 mld euro, co przy unijnym PKB w wysokości 18 bln euro będzie oznaczać wzrost deficytu o 0,02 proc. Wysokość odsetek dla poszczególnych krajów będzie ustalana proporcjonalnie do dochodu narodowego brutto (DNB).

Wyłączenie” Czech, Słowacji i Węgier będzie polegać na tym, że nie będą one spłacać odsetek. Ich udział, wynoszący łącznie 3,75 proc. unijnego DNB, zostanie rozdzielony proporcjonalnie pomiędzy 24 pozostałe państwa.

Unijny urzędnik pragnący zachować anonimowość powiedział, że najwcześniej państwa UE zaczną spłacać odsetki w 2027 r., ale może to nastąpić też później.

By ustanowić pożyczkę dla Ukrainy zabezpieczoną unijnym budżetem konieczne jest zwiększenie tzw. headroomu. Robiące zawrotną karierę w ciągu ostatnich 24 godzin słowo oznacza margines w budżecie UE, który powstaje wówczas, gdy kraje członkowskie decydują się zwiększyć udział swoich składek ponad kwotę, która jest potrzebna na pokrycie przewidywanych wydatków. Na zwiększenie headroomu zgadzają się Czechy, Słowacja i Węgry.

Jest to rozwiązanie przetestowane już przez Wspólnotę w trakcie tak zwanej pandemii, gdy ustanowiony został fundusz odbudowy w wysokości 750 mld euro w odpowiedzi na trudności gospodarcze państw członkowskich. Innymi słowy, headroom zwiększono, by umożliwić sfinansowanie Krajowych Planów Odbudowy z pożyczek zaciąganych przez KE na rynkach. Jak KPO zostało wydatkowane w Polsce, pamiętamy z niedawnej afery.

Po decyzji Rady Europejskiej o zaciągnięciu kolejnej pożyczki gwarantowanej unijnym budżetem komentowano, że wspólny dług wchodzi Unii w krew.

Unijny urzędnik, pytany o to, dlaczego nie nazywamy tej pożyczki euroobligacjami, odpowiedział: „Zdefiniuj, czym są euroobligacje i potem ci powiem”.

Pozostaje pytanie, na jak długo UE zaciąga tę pożyczkę. – Mówimy, że Ukraina spłaci tę pożyczkę w momencie wypłaty reparacji. Do tego czasu możemy „rolować” dług. Ale w pewnym momencie, będziemy musieli zadać sobie pytanie, czy powinniśmy kontynuować prolongowanie tego długu, spłacić go, czy zrobić coś innego – powiedział urzędnik KE.

pap logo

Źródła: PAP, PCh24.pl RoM

Stronnictwo Ukraińskie w Polsce

Stronnictwo Ukraińskie w Polsce

Olaf Swolkień

Do Polski za sprawą kolejnych rządów POPiSu i ich przystawek wpuszczono kilka milionów Ukraińców, którzy przebywają w naszym kraju już parę lat. Dodatkowo obdarowaliśmy ich ogromem własnych zasobów wprost proporcjonalnym do polskich fobii, kompleksów, fantomowych historycznych mrzonek i geopolitycznej ignorancji.

Lada moment setki tysięcy jeśli nie miliony z nich mogą uzyskać polskie obywatelstwo. Będzie to scementowana wspólnie przeżytą wojenną bądź uchodźczą traumą dynamiczna mniejszość ludzi młodych w starzejącym się i schorowanym pod każdym względem polskim społeczeństwie. W ten sposób kolejne rządy zaprzepaściły to co w obszarze narodowościowym zyskaliśmy w 1945 r. Jeżeli chodzi o ukraińską mniejszość narodową nastąpiło coś co wydawało się niemożliwym do spełnienia koszmarem – powrót do stanu sprzed II wojny światowej, kiedy to stanowiła ona około 15% ludności II RP.

U zarania niepodległości Ukraińcy usiłowali zabrać Polakom Lwów i Przemyśl, dokonywali okrutnych mordów na polskiej ludności. Potem ich stosunek do ówczesnej Polski opierał się na przekonaniu, że są pod polską okupacją. Bojkotowali wybory, stosowali na dużą skalę terroryzm, współpracowali z niemieckim wywiadem, we wrześniu 1939 r. mordowali cofających się polskich żołnierzy, by następnie ukoronować kilkuwiekowe wspólne dzieje ludobójstwem setek tysięcy swoich polskich sąsiadów, a tego typu masowe i nieludzko okrutne mordy miały po ukraińskiej stronie długą tradycję. Dzisiaj na Ukrainie jak grzyby po deszczu wyrastają pomniki i inne formy gloryfikacji tamtych zbrodniarzy, stali się ikonami pop kultury, a pohańbione polskie ofiary nie mogą doczekać się pochówku.

Nie pierwszy to raz w historii kiedy Polacy sami sprowadzili do siebie obcych, którzy potem czekali tylko na okazję by nam szkodzić, przekształcić swój status z gości w gospodarzy albo wydzielić kawałek naszej ojczyzny jako własny. W wypadku Ukraińców jest to tym bardziej irytujące, że już raz związek z nimi poprzez Wielkie Księstwo Litewskie i Unię Lubelską okazał się jedną z najważniejszych przyczyn upadku naszego państwa w XVII i w XVIII wieku. Mechanizmy pomimo upływu wieków były zaskakująco podobne – terror, bunty i wojna domowa, prowokowanie i wciąganie Polski w nieswoje wojny oraz oligarchizacja ekonomiczna i w konsekwencji polityczna. Na naszych oczach dopisywany jest kolejny fatalny rozdział do „Dziejów głupoty w Polsce”. Powtarzalność tej sytuacji wskazuje, że jej przyczyny to nie tylko błędy w bieżącym myśleniu, ale wady głęboko  zakorzenione w psychice, w modelach wychowania, w nieświadomości historycznej, w typie moralności, w rodzaju patriotyzmu, w postrzeganiu relacji z sąsiadami. Ich analiza to temat, który czeka na wieloaspektowe zbadanie.

Po 1989 r. ujawniły się i zaktywizowały, zahibernowane w okresie PRL siły reprezentujące ukraiński interes i ukraińską świadomość. Najczęściej są to mniej lub bardziej przyznający się do tego potomkowie przesiedleńców akcji Wisła. O tym jaka jest świadomość historyczno – polityczna, stosunek do polskości i polskich interesów mniejszości ukraińskiej w Polsce świadczą niedwuznacznie wypowiedzi jej liderów. Natalia Panczenko (na zdjęciu) reprezentująca stosunkowo nową falę ukraińskich przybyszy w Polsce najbardziej znana jest z wypowiedzi, w której groziła Polakom podpaleniami i zamachami, o ile nasz stosunek do Ukraińców nie będzie taki jak jej zdaniem być powinien. Tłumacząc się z tej wypowiedzi twierdziła, że chodziło jej nie o terroryzm ukraiński, ale o działania Polaków, którzy wedle jej opowieści po 2015 r. podpalali i obrzucali kamieniami ukraińskie sklepy. Strach pomyśleć co Panczenko opowiada o Polakach w czasie pobytu na zagranicznych stypendiach.

Być może świat dowie się od niej rewelacji analogicznych do tych jakie rozpowszechniają o Polakach „badacze” pokroju Jana Tomasza Grossa czy Jana Grabowskiego. Zastanawiająca jest także jej deklarowana i wybiórcza niewiedza na temat historii. Pytana czy Bandera był zbrodniarzem odpowiedziała, że nie wie bo „nie jest historykiem” ale „wiedziała”, że w czasie mordów na Wołyniu był w niemieckim obozie koncentracyjnym (nie jako normalny więzień – przyp. O.S.) Panczenko nie wie także, czy Ukraińcy dokonali na Polakach ludobójstwa bo „nie jest ekspertem”, poza tym na Ukrainie nikt nie wie o Banderze i Wołyniu, bo nie uczyli tego w sowieckich szkołach. Pytanie dlaczego nadal nie uczą i czy nie widziała marszów upamiętniających tamtych zbrodniarzy? Mogła się także dowiedzieć czegoś na ten temat w Polsce, gdzie przebywa od 2009 r. a od dobrych kilku lat jest polską obywatelką.

Przypadek Mirosława Skórki

Jeszcze ciekawsze wypowiedzi pojawiły się w czasie wywiadu przeprowadzonego przez Panczenko z Prezesem Związku Ukraińców w Polsce Mirosławem Skórką, jaki ukazał się 30 października br. na kanale Ukrainer Q. Zdaniem lidera mniejszości ukraińskiej w Polsce rzeź wołyńska była zawiniona przez Polaków, którzy w Polsce niepodległej chcieli Ukraińców asymilować. Szczególnie złowrogi był zdaniem Skórki wpływ Romana Dmowskiego, bo ten narzucił Polakom niewłaściwy model patriotyzmu oparty o kryterium nacjonalistyczne i etniczne. W tym samym wywiadzie stwierdził, że polski patriota to „kibol i konfederata” a Panczenko dodała skwapliwie: „zwykle pijany” po czym zgodzili się, że „krzyczy coś tam przeciw Ukraińcom i Żydom, Polska dla Polaków i nie jest to patriota, ale debil, który biega z flagami i krzyżami.”

Dostało się także Władysławowi Gomułce, który łączył socjalizm z nacjonalizmem i Prezydentowi Nawrockiemu, który powtarza karygodną narrację Dmowskiego. Rzeź wołyńska to zdaniem Skórki „nie historia, ale ideologia”. Na koniec Skórka pochwalił się siłą międzynarodowego lobby ukraińskiego, które inaczej niż Polacy ma swoją placówkę na Harvardzie, a w Kanadzie status taki sam jak potomkowie Brytyjczyków i Francuzów.

Mniejszość ukraińska w Polsce ma także wsparcie Unii Europejskiej, a części obecnej Polski takie jak Podlasie, Sanok, Chełm i Przemyśl to „integralna część ukraińskiej tożsamości i historii, a Przemyśl nawet bardziej niż Lwów.” Jest co najmniej zastanawiające, że w sytuacji kiedy wypowiedź Alice Weidel o NRD jako „Niemczech środkowych” wywołuje w Polsce oburzenie, w tym samym czasie takie wypowiedzi liderów przebywającej już na polskim terytorium mniejszości i rzeszy nowych przybyszy nie budzą zaniepokojenia i przechodzą w Polsce bez echa. Tym bardziej, że o ile wpływy jawnej mniejszości ukraińskiej były dotąd z uwagi na niewielką liczebność marginalne, to w obecnej sytuacji jej punkt widzenia zdominuje myślenie nowej, tym razem wielomilionowej fali. Taki jest zresztą cel prezesa Skórki, który w podsumowaniu wywiadu stwierdził, że najważniejsze dla niego jest by Ukraińcy w Polsce nie stali się Polakami, zapowiedział skupienie aktywności na młodym pokoleniu i zachęcił do wywierania presji na polskie szkoły aby zagościł w nich oficjalnie język ukraiński.

Tak myśląca mniejszość ukraińska to znakomita wyborcza baza i gleba dla stronnictwa politycznego, które można nazwać proukraińskim czy wręcz ukraińskim.

Oprócz polityków o ukraińskich korzeniach dołączyli do niego powiązani z ukraińskimi oligarchami politycy mający na Ukrainie interesy ekonomiczne, związani z Ukrainkami, ciągle nie wyjaśniona jest sprawa afery podkarpackiej, a wszystko pławi się w oceanie politycznej i historycznej ignorancji oraz irracjonalnej i histerycznej polskiej rusofobii, które determinują działania polskiej klasy politycznej i medialnej. Dominacja stronnictwa ukraińskiego przejawia się nie tylko w coraz liczniejszej obecności jawnie proukraińskich czy wręcz ukraińskich polityków w najważniejszych organach państwa i instytucjach, ale przede wszystkim w całkowitym zdominowaniu narracji mającej masom Polaków wyjaśnić i wytłumaczyć, a w rzeczywistości narzucić i wmówić rzekomy sens obecnej sytuacji politycznej. Istnieje kilka głoszonych przez reprezentantów tego stronnictwa najważniejszych punktów – a w praktyce jawnych i często szokujących fałszów, które nawet łatwiej niż biografie czy interesy pozwalają zidentyfikować członków ukraińskiego stronnictwa w III RP.

Sześć ukraińskich kłamstw

1/ Kłamstwo pierwsze to wpajanie polskiemu społeczeństwu, że agresja rosyjska w lutym 2022 r. była albo rodzajem kaprysu demonicznego Putina albo zakodowanego w rosyjskiej tożsamości czy nawet w mongolskiej domieszce genetycznej imperatywu parcia na Zachód w celu zdobywania coraz to nowych terytoriów i podbijania coraz to nowych narodów. Tendencja ta ma w myśl jej głosicieli w jakiś szczególny sposób wyróżniać Rosjan od innych nacji. Takie infantylne niczym bajka dla niezbyt rozgarniętych dzieci przedstawienie przyczyn rozpoczęcia obecnej fazy wojny pomija zarówno wcześniejsze dzieje Rosji jak i podstawowe fakty historyczne z okresu ponad trzydziestu lat po rozpadzie ZSRR. Najważniejszym wyznacznikiem tego ostatniego okresu były granice nowo powstałego państwa ukraińskiego kreślone arbitralnie czy to w myśl internacjonalistycznej i w istocie antyrosyjskiej ideologii czy arbitralnej decyzji Ukraińca Nikity Chruszczowa. Najlepiej scharakteryzował ten problem nie kto inny niż Jerzy Giedroyć, który w 1991 r. w piśmie Kontynent zamieścił następującą wypowiedź: „Jeśli chodzi o Ukrainę, też należy liczyć się z tym, że znaczne jej połacie, zwłaszcza lewobrzeżnej, są w dużym stopniu zrusyfikowane. Dlatego też nalegaliśmy – i nasze oświadczenia w tej sprawie były drukowane w „Kontynencie” – żeby w tych sprawach zorganizować plebiscyt. Nie należy żądać, aby granice Ukrainy przebiegały tak, jak oni je sobie wyobrażają – jest to sprawa woli ludności. Istnieje cały szereg obwodów, które chcą należeć do Rosji, czują się związane z Rosją i to należy koniecznie uregulować.” Nic takiego nie nastąpiło.

Jednak wyniki kolejnych wyborów pokazywały, że diagnozy Giedroycia były słuszne. Przedstawiciele oligarchicznych klanów, które zdominowały życie polityczne na Ukrainie uzyskiwali poparcie wyborcze w zależności od swojej geopolitycznej orientacji i pokrywało się ono z cywilizacyjno – językowo – geograficznym podziałem wskazanym przez wybitnego Polaka. Próbą uregulowania tej kwestii były porozumienia mińskie zakładające autonomię wschodnich obwodów, zostały jednak zawarte zbyt późno, bez dobrej wiary i w okolicznościach, które rozwiązanie konfliktu czyniły praktycznie niemożliwym. Wymagałoby to bowiem zarówno kultury politycznej pozwalającej działać z umiarem i na długą metę od samych Ukraińców jak i zgodnego działania mocarstw.

Zamiast tego mieliśmy do czynienia z bezprecedensową w cywilizowanym świecie dyskryminacją językową, religijną i narodowościową mniejszości zorientowanej na Rosję, cynicznie podsycaną i wykorzystywaną przez eksponentów atlantyckiego bieguna geopolitycznego. Symbolicznym odzwierciedleniem obu tych zjawisk w praktyce było rozdawanie przez amerykańską sekretarz stanu Viktorię Nuland ciasteczek nacjonalistycznym bojówkarzom w czasie kijowskiego majdanu i masakra bezbronnych zwolenników orientacji prorosyjskiej w Odessie. Ukraińscy nacjonaliści nie byli w stanie wyjść poza ramy swojej ideologii, a Zachód uznał, że nie musi respektować zasady niepodzielności bezpieczeństwa mówiącej o tym, że bezpieczeństwo jednego państwa nie może się budować kosztem bezpieczeństwa innych państw.

2/ Kłamstwo drugie głoszone przez stronnictwo ukraińskie w Polsce polega na przypisywaniu Rosji równie przyrodzonej jak rzekome parcie na zachód skłonności do „niedotrzymywania umów”. Najczęściej przywołuje się w tym kontekście memorandum budapesztańskie z 1994 r. o poszanowaniu i respektowaniu granic Ukrainy w zamian za przekazanie Rosji arsenału nuklearnego. Pomija się zupełnie kontekst i argumentację rosyjską, która odpowiada na te zarzuty przywołując wielokrotne zapewnienia składane przez przywódców Zachodu jeszcze Michaiłowi Gorbaczowowi o tym, że NATO nie będzie się rozszerzać na wschód. Potem nastąpiły agresja NATO na Jugosławię i inspirowany z zewnątrz rozpad tego państwa, popieranie separatyzmu i terroryzmu czeczeńskiego, uznanie niepodległości Kosowa, atak Gruzji na Osetię Południową i rosyjski kontyngent rozjemczy. Zachód dokonał też pod fałszywymi pretekstami agresji na tradycyjnych sojuszników Rosji na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce.

W takim kontekście międzynarodowym i w sytuacji prześladowania rosyjskiej mniejszości na Ukrainie, przy nawet minimalnej znajomości historii Zachodu twierdzenia o zasadniczej i typowo rosyjskiej skłonności do niedotrzymywania umów brzmią groteskowo. Rosja jest sygnatariuszem tysięcy porozumień międzynarodowych i ich sygnatariusze ani się na Rosję nie skarżą ani nie wzbraniają przed podpisywaniem kolejnych. Z kolei stosowana na ogromną skalę przez Zachód polityka sankcji i zamrażania aktywów jak najbardziej wyczerpuje cechy postępowania niezgodnego z zawartymi porozumieniami i burzącego międzynarodowe zaufanie.

3/ Trzeci fałsz stosowany przez stronnictwo ukraińskie z największą natarczywością głosi, że Rosja po pokonaniu Ukrainy zamierza zaatakować NATO i dojść nawet do Portugalii, a taka sytuacja oznacza, że „Ukraina walczy za nas” i ogromne nakłady jakie Polska ponosi żeby ją wspierać są inwestycją w nasze bezpieczeństwo. Te same kręgi głoszą jednocześnie, że Rosja przegrywa wojnę, że lada chwila się rozpadnie, a na froncie jedyne co jej się udaje to porywanie dzieci i bombardowanie obiektów cywilnych. Odkładając na bok wymogi propagandy w czasie wojny trzeba dodać, że nie kto inny niż sam Sekretarz generalny NATO Mark Rutte w listopadowym wystąpieniu br. wyliczał precyzyjnie przewagi państw sojuszu nad potencjałem rosyjskim, a sukcesy rosyjskie w ostatnich miesiącach dalekie są od decydujących i mających wymiar wykraczający poza naznaczone dużymi ofiarami zajmowanie kilku spornych obwodów. Jednak obok uderzającej sprzeczności w przytoczonej narracji nikt nie zadaje kluczowego dla analizy takiego scenariusza pytania o to, dlaczego Rosja miała by uderzać na Zachód przez Zadnieprze będąc obecna na granicy polsko – białoruskiej i w obwodzie kaliningradzkim, a przede wszystkim dlaczego nie zrobiła tego gdy na Ukrainie rządziła sprzyjająca Rosji Partia Regionów, która notabene szukała acz bez odzewu dróg do porozumienia z Polską jako przeciwwagi dla wpływów banderowskich.

4/ Fałsz czwarty łączy się z fałszem trzecim. Głosi on, że Ukraina „walczy za nas” nie tylko w sensie czysto militarnym, ale także „w obronie wspólnych wartości” jakie ponoć dzieli z Polską i z całym Zachodem. Koreluje to z jednoczesnym odczłowieczaniem Rosjan i kreowaniem Rosji na imperium zła, z którego to quasi religijnego oskarżenia wycofał się nawet Ronald Reagan. Tymczasem tezie o jakiejś zasadniczej i pozytywnej na korzyść Ukrainy różnicy z Rosją przeczą wszelkie liczby i obserwacje od statystyki morderstw, poprzez liczne powiązania oligarchów z obu krajów, gigantyczną korupcję, prześladowanie i mordowanie oponentów politycznych.

Natomiast teza, że Polaków miałyby łączyć wspólne wartości z narodem gloryfikującymi banderowskich zwyrodnialców i odmawiającym ekshumacji ich polskich ofiar, zakrawa na szyderstwo i wiarę w hipotetyczną sytuację, w której Żydzi poczuwaliby się do duchowej wspólnoty z Niemcami, podczas gdy ci wznosili by pomniki Hitlera. Ostatnie skandale korupcyjne są tylko wierzchołkiem góry lodowej przykrywającym kłębowisko gangsterskich układów i interesów. W sytuacji ogromnego kryzysu Zachodu i analogicznych skandali w UE włączenie do niej takich struktur i mniejszości wychowanej w takim środowisku może tylko przyspieszyć katastrofę zachodniej Europy, wzmacniając destrukcyjne elementy jakie toczą nią samą. Być może na Kremlu „strzelałyby z tego powodu korki od szampana”.

5/ Fałsz piąty głosi, że rosyjska propaganda w dużej mierze kształtuje polskie myślenie, a jakiekolwiek wskazywanie na sprzeczne interesy Polski i Ukrainy czy mówienie prawdy o historii, to działanie pod jej wpływem. Panczenko, Arleta Bojke i dr Daniel Szeligowski z PISM w czasie debaty z Rafałem Otoka – Frąckiewiczem zapytani o rosyjskie media w Polsce umieli wymienić tylko nieistniejący od kilku lat Sputnik, po czym gładko przeszli do zagrożeń jakie dla słabych polskich umysłów niesie Internet ze swoją wolnością wypowiedzi i argumentacji.

Tymczasem nawet pobieżna znajomość największych internetowych mediów nad Wisłą, popularność proukraińskich blogerów i historyków wskazuje, że teza o rosyjskiej propagandzie, która rzekomo dominuje w polskim internecie jest zupełnie fałszywa, jeśli nie absurdalna. Dlatego Polscy patrioci, którzy bronią polskich interesów i wartości nie spotykają się z argumentami, ale z wyzwiskami w rodzaju „pożyteczny dla Rosji idiota” albo „zdrajca”. Z tym brakiem argumentów współgra narastająca fala zastraszania i pełzającego quasi faszystowskiego terroru wobec osób i partii starających się bronić polskiego interesu – od aresztów za wpisy w internecie, poprzez zastraszanie właścicieli sal na spotkania, czy domaganie się delegalizacji partii reprezentujących stronnictwo polskie.

6/ Fałsz szósty, w którym pozostałe są zanurzone i na którym się opierają to tzw. wiedza wszystkich normalnych ludzi na temat historii relacji polsko – rosyjskich, na temat tego że „wiadomo”, że Rosja jest naszym wrogiem i to odwiecznym, a nie jak mówił na poprzednim etapie obecny szef MSZ „trudnym geopolitycznym rywalem”. To cały szereg fałszów i uproszczeń o odwiecznym rosyjskim imperializmie i „carskim ucisku”. Mamy tu do czynienia z paradoksem, w którym te same osoby krytykujące imperializm jako taki oraz utożsamiające  Rosję z komunizmem posługują się stosunkowo nowym leninowskim wartościowaniem imperializmu jako wcielenia zła i ostatniego stadium kapitalizmu. Dochodzi do tego kompletne ignorowanie i lekceważenie rosyjskich gestów i inicjatyw po 1989 r. czego najlepszym przykładem jest postawa w sprawie Katynia i propozycja wspólnej uroczystości ku czci ofiar sowieckiego totalitaryzmu z udziałem Aleksandra Sołżenicyna i przywódców obu państw. Wszystkie te inicjatywy były odrzucane w sposób obraźliwy dla Rosjan przez stronę polską.

Póki nie jest za późno

Stronnictwo Ukraińskie w Polsce dzięki takiej narracji i takiemu klimatowi intelektualno – psychicznemu uzyskało bazę dla realizacji swoich celów politycznych. Najważniejszym z nich jest niedopuszczenie do normalizacji stosunków polsko – rosyjskich i narzucenie polskiej opinii publicznej „myślowo emocjonalnych  gotowców” o rzekomej odwiecznej wrogości i trwającym ponoć stanie wojny z Rosją. Jednak ponieważ oczekujący latami na rutynowe zabiegi medyczne Polacy w 2025 r. mogliby nie uwierzyć, że to dlatego, że są na wojnie, to słowo wojna opatruje się coraz to nowymi przymiotnikami w rodzaju hybrydowej, informacyjnej, kognitywnej, a nawet dywersji dokonywanej przez Rosję, o czym świadczyć ma to, że nie dokonują jej Rosjanie tylko zwerbowani przez perfidnych Mongołów naiwni Ukraińcy. Drugi cel to wymuszenie jak najwyższych świadczeń czy to gospodarczych czy to militarnych, a najlepiej wciągnięcie Polski do wojny, o czym po zakończeniu swojej prezydentury z rozbrajającą dezynwolturą poinformował Andrzej Duda, ale jego wyznanie zostało w polskiej infosferze szybko zepchnięte na dalszy plan.

Zjawiska powyższe świadczą, że o ile nie dojdzie do masowej reemigracji Ukraińców z Polski to zakorzeni się nad Wisłą mniejszość, i stronnictwo polityczne mające własne, sprzeczne z polską racją stanu cele, a dodatkowo żywiące coś co w socjologii nazywa się złą wiarą polegającą na wypychaniu ze świadomości niewygodnych faktów z własnej historii i kultywowania resentymentu wobec gospodarzy. Prawidła geopolityki potwierdzone historią każą przewidywać, że stronnictwo ukraińskie będzie się orientować przede wszystkim na Niemcy czy to podpięte pod unijną gałąź globalizmu czy też na odrodzony niemiecki nacjonalizm. W połączeniu z siłą ukraińskiej armii, z niemieckimi zbrojeniami i napływem do polski ogromnych ukraińskich kapitałów zgromadzonych w wyniku korupcji stanowi to dla Polski egzystencjalne zagrożenie. Najwyższy czas zdać sobie z tego sprawę i pracować nad jego neutralizacją na wszystkich poziomach.

Olaf Swolkień Myśl Polska, nr 51-52 (21-28.12.2025)

Ukraińskie śmieci zalewają Polskę

Ukraińskie śmieci zalewają Polskę.

Na granicy wykryto nielegalny proceder

pch24.pl/ukrainskie-smieci-zalewaja-polske-na-granicy-wykryto-nielegalny-proceder

(fot. Pixabay)

Lubelska Krajowa Administracja Skarbowa zatrzymała na kolejowym przejściu granicznym w Dorohusku prawie 1,5 tys. ton odpadów. Główny Inspektorat Ochrony Środowiska w Warszawie potwierdził, że przewóz był nielegalny. 35 wagonów towarowych z odpadami wróciło na Ukrainę.

Funkcjonariusze skontrolowali 35 wagonów pociągu towarowego z Ukrainy. Jak przekazała rzeczniczka prasowa Krajowej Administracji Skarbowej st. asp. Justyna Pasieczyńska, z dokumentów przedstawionych do odprawy celnej w Dorohusku wynikało, że pociągiem przewożone jest prawie 1,5 tys. ton „złomu stalowego – odpad luzem”.

Podczas kontroli towaru funkcjonariusze stwierdzili, że w wagonach nie ma jedynie złomu, ale jest to mieszanka różnych odpadów, m.in. zużyte części samochodowe, pianki montażowe, kable, odpady z materiałów włókienniczych i tworzyw sztucznych.

„Odbiorca towaru nie miał wymaganych zezwoleń na przetwarzanie odpadów” – zaznaczyła Pasieczyńska.

Dodała, że wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska potwierdził, że przewożony towar to mieszanka różnych odpadów, dla której nie jest możliwe jednoznaczne ustalenie kodu taryfy celnej.

Lubelska KAS skierowała do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Towar, decyzją prokuratury, został zawrócony na Ukrainę.

Proceder nielegalnego przewożenia do Polski śmieci z Ukrainy nie jest czymś nowym. Już w 2020 r. Naczelna Izba Kontroli alarmowała, że istnieje spore ryzyko, iż część odpadów zamiast przejeżdżać przez Polskę tranzytem, nigdy nie opuszcza naszego kraju i zasila obecne lub nowe nielegalne składowiska. Według danych NIK, między styczniem 2015 r. a czerwcem 2019 r., zaledwie 8 proc. transportów zostało poddanych szczegółowej kontroli.

Źródło: PAPpap logo / nik.gov.pl

Światełko w tunelu?

Światełko w tunelu?

Stanisław Michalkiewicz (www.magnapolonia.org)    18 grudnia 2025

michalkiewicz

Po przyzwoleniu, jakiego w marcu 2023 roku udzielił amerykański prezydent Józio Biden ówczesnemu niemieckiemu kanclerzowi Olafowi Sholzowi, by Niemcy, w nagrodę za dobre sprawowanie, tzn. – za zerwanie strategicznego partnerstwa z Rosją, urządzali sobie Europę po swojemu, wydawało się, że nie ma ratunku, że zostaliśmy wepchnięci na równię pochyłą, na końcu której jest Generalna Gubernia, albo i coś gorszego. Dodatkową przygnębiającą poszlaką, wskazującą, że wypadki zmierzają w tym właśnie kierunku, była inicjatywa Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, by znowelizować traktat liz boński. Ta nowelizacja, którą w ubiegłym roku rekomendował Parlament Europejski, ma objąć 270 punktów – ale najważniejsze wydają się trzy.

Po pierwsze – likwidacja prawa weta – co oznacza, że członkowskie bantustany mogą być zmuszone do robienia czegoś, co wcześniej uznały za sprzeczne ze swoim interesem państwowym. Po drugie – zmniejszenie liczebności Rady Europejskiej z 27 do 15 członków – co oznacza, że prawie polowa członkowskich bantustanów będzie pozbawiona uczestnictwa w organie władzy prawodawczej UE – bo to Rada Europejska, a nie Parlament Europejski ma w UE władzę prawodawczą. Wreszcie – po trzecie – przekazanie do wyłącznej kompetencji UE 65 obszarów decyzyjnych. Wszystko to składa się na wizję IV Rzeszy – zresztą całkowicie zgodną z wizją Adolfa Hitlera, który w roku 1943, na spotkaniu z gauleiterami powiedział m.in, że „małe państwa” nie mają w Europie racji bytu, bo tylko Niemcy potrafią Europę prawidłowo zorganizować.

Wydawało się zatem, że nie ma rady – musimy ześliznąć się do poziomu Generalnego Gubernatorstwa, a więc – rodzaju niemieckiej kolonii w IV Rzeszy tym bardziej, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje nawet nie ukrywała, że w tym właśnie celu posłała tu obywatela Tuska Donalda na stanowisko tubylczego premiera.

Na domiar złego, nowa administracja amerykańska pod przewodnictwem prezydenta Trumpa sprawiała wrażenie, że podtrzymuje przyzwolenie udzielone Niemcom przez prezydenta Józia Bidena i pod pretekstem zmuszenia Europy do wzięcia sprawy swojej obronności we własne ręce, godzi się na oddanie jej Niemcom w arendę. Taki obrót spraw byłby dla Niemiec prawdziwym darem Niebios, bo przecież od 1990 roku stały się one wyznawcami doktryny „europeizacji Europy”, a więc cierpliwego i metodycznego, chociaż delikatnego, wypychania Ameryki z europejskiej polityki oraz zwolennikami europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, dzięki którym spełniłyby swoje marzenie o położeniu palca na francuskim atomowym cynglu.

To wrażenie w ostatnich tygodniach nabrało, można powiedzieć, ciała, wskutek ogłoszenia nowej amerykańskiej doktryny, w której Rosja nie jest już uznana za „zagrożenie”, a Europa najwyraźniej została pozostawiona sama sobie – ale to oznaczało tylko tyle, że Ameryka godzi się na oddanie jej Niemcom w arendę. To przygnębiające wrażenie zostało wzmocnione zapowiedzią wprowadzenia regulacji o zwalczaniu antysemityzmu i „wspieraniu życia żydowskiego” w Polsce – co zapowiada z jednego strony terror wobec tubylców, a z drugiej – system przywilejów dla Żydów, dzięki czemu będą oni mogli bezpiecznie, to znaczy – bez obawy jakichś polskich nieprzyjaznych gestów, przystąpić do realizowania programu żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski dotyczących tzw. własności bezdziedzicznej. Oznaczało to, że w Generalnej Guberni nadzór nad mniej wartościowym narodem tubylczym Niemcy powierzą Żydom, którzy staną się dla tubylców rodzajem Herrenvolku. Towarzyszące tym przygotowaniom wydarzenia w postaci rozpoczęcia procesu Grzegorza Brauna oraz zapowiedzi delegalizacji Konfederacji Korony Polskiej, jak tylko vaginet obywatela Tuska Donalda obsadzi Trybunał Konstytucyjny stosowną agenturą, a potem – delegalizacji pozostałych Konfederacji – nie pozostawiały złudzeń.

W świetle tego wszystkiego słowa pocieszenia ze strony amerykańskiego ambasadora w Warszawie, pana Róży, brzmiały prawie ironicznie i wyglądały na komplementy pod adresem Polski – komplementy, które Ameryki nic przecież nie kosztują. Aliści w dniach ostatnich media przyniosły informację o drugiej części amerykańskiej doktryny strategicznej, z której wynika niemal exressis verbis, że USA nie porzuciły myśli o dekompozycji Unii Europejskiej, czyli zablokowaniu albo przynajmniej terytorialnym zredukowaniu IV Rzeszy. Można było się tego domyślać, po wystąpieniach Elona Muska, za które Książę-Małżonek wysyłał go nawet na Marsa – ale dzięki tej publikacji zyskaliśmy pewność. Skoro Ameryka próbuje wznowić ściślejszą współpracę z Włochami, Austrią, Węgrami i Polską, to znaczy, że nawiązuje do koncepcji Heksagonale – ale uzupełnionego i poprawionego – ze Stanami Zjednoczonymi, jako protektorem tego przedsięwzięcia.

Wypada tedy przypomnieć, że pod koniec lat 80-tych państwa Europy Środkowej, w obliczu ewakuacji imperium sowieckiego z tej części kontynentu, postanowiły wziąć sprawę swojej niepodległości we własne ręce i na spotkaniu w Budapeszcie w roku 1989, podpisały porozumienie o politycznej współpracy, zwane potocznie od czworga sygnatariuszy (Włoch, Austrii, Węgier i Jugosławii) „Quadragonale”. Do tego porozumienia dołączyła – jeszcze przed aksamitnym rozwodem – Czechosłowacja – jako piąty sygnatariusz, stąd Quadragonale przekształciło się w Pentagonale – oraz Polska jako sygnatariusz szósty – wobec czego Pentagonale przekształciło się w Heksagonale. Ale Niemcy, które od 1990 roku odzyskały w Europie swobodę ruchów, natychmiast przystąpiły do wysadzania Heksagonale w powietrze i za cel pierwszego ataku obrały Jugosławię, która miała być bałkańskim filarem Heksagonale. Doszło tam – jak pamiętamy – do rozpętania krwawej wojny domowej, a pozostali sygnatariusze widząc co grozi za politykowanie za niemieckimi plecami, natychmiast się od tego projektu zdystansowały i odtąd Niemcy wypełniają próżnię po ewakuacji imperium sowieckiego, rozszerzając na wschód Unię Europejską, której są politycznym kierownikiem.

W lipcu 2017 roku Donald Trump podczas swego pobytu w Warszawie powiedział, że „projekt Trójmorza” bardzo mu się podoba i USA będą go „wspierały” O co chodzi? Ano – o Heksagonale, tylko uzupełnione i poprawione – z Ameryką, jako protektorem. Wygrana Józia Bidena i rozpętanie wojny na Ukrainie sprawiło, że ten pomysł sprawiał wrażenie odesłanego do lamusa – ale oto obecnie powraca on i to nie w postaci luźno rzuconego zdania – ale elementu ogłoszonej właśnie amerykańskiej doktryny strategicznej. I co Polska na to?

Niestety nie wygląda na to, by Polska była gotowa na podjęcie tej inicjatywy. Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda wykonuje zadanie doprowadzenia Polski do Generalnej Guberni – ale i Naczelnik Państwa, uważający się za tęgiego strategosa, dał się omotać żydowskiemu, kijowskiemu komikowi i doprowadził do całkowitego zamrożenia stosunków z Węgrami do tego stopnia, że prezydent Nawrocki splamił mundur na samą myśl o s;potkaniu z węgierskim premierem. Jedyna tedy nadzieja w Konfederacjach – o ile BND nie zdąży wcześniej doprowadzić do ich delegalizacji, a Ameryka nie kiwnie palcem by doprowadzić do przesilenia rządowego w Polsce.

Stanisław Michalkiewicz

„Najbardziej ponura Chanuka” Agaty Passent. Co się stało?

„Najbardziej ponura Chanuka” Agaty Passent. Co się stało?

Anna Nowogrodzka-Patryarcha

https://pch24.pl/najbardziej-ponura-chanuka-agaty-passent-co-sie-stalo

Zakończenie „wieloletniej tradycji” obchodów Chanuki w Pałacu Prezydenckim przez Karola Nawrockiego wywołało w Polsce falę komentarzy. Wśród krytycznych opinii w mediach społecznościowych szczególnie zwraca uwagę wpis Agaty Passent, dziennikarki i felietonistki żydowskiego pochodzenia, która w instagramowym wpisie stwierdziła: „Z wielu powodów trwa dla mnie najbardziej ponura Chanuka od dekad”. Co stało się powodem takiego jej odczucia?

Nie milkną echa decyzji Karola Nawrockiego o rezygnacji z wieloletniej [??? md] tradycji obchodów Chanuki w prezydenckiej rezydencji. W debacie publicznej nie zabrakło głosu przedstawicieli rodzimej lewicy, którzy w innych okolicznościach z uporem maniaka propagują ideę świeckości państwa. Wyjątkowo nieprzychylnie do aktu woli prezydenta Nawrockiego odniósł się na kanale Polsat News europoseł Robert Biedroń, argumentując, że Chanuka jest „świętem upamiętniającym zwycięstwo dobra nad złem”. Trudno ocenić, czy w pełni rozumiał sens wypowiadanych słów. Oznaczałoby to, że ceni sobie wartości takie jak: walka o wiarę czy odwaga stawania w obronie własnej tożsamości. Wygląda jednak na to, że wspomniane kategorie Biedroń uznaje jako pozytywne jedynie w kontekście dążeń narodu żydowskiego, ale już niekoniecznie w odniesieniu do najgłębszych aspiracji chrześcijan.

Krytyce działań przywódcy państwa towarzyszyła – a jakżeby inaczej – przestroga przed ich możliwym wpływem na szerzenie się postaw antysemickich. W podobnym duchu, choć w zdecydowanie delikatniejszy sposób, wypowiedział się urzędujący w Polsce ambasador USA. Praktykujący judaizm Thomas Rose wyraził jedynie ubolewanie z powodu zerwania z tradycją obchodów Chanuki w Pałacu Namiestnikowskim. Wskazał jednocześnie na głębsze znaczenie żydowskiego święta. Przy tym właśnie ostrzegł przed negatywnymi konsekwencji pewnych postaw na życie wyznawców religii mojżeszowej, odnosząc się do niedawnej strzelaniny na australijskiej plaży, w wyniku której śmierć poniosło kilkunastu świętujących Chanukę Żydów.

W otwartym tonie sprawę skomentowała żydowskiego pochodzenia polska germanistka, dziennikarka i felietonistka, Agata Passent. Na instagramomowym koncie udostępniła wpis, w którym czytamy: „Z wielu powodów trwa dla mnie najbardziej ponura Chanuka od dekad. Wiadomo, że mizerna nisza obchodzi to święto w Polsce, więc nigdy nie miałam złudzeń, że ktoś zauważa tę mniejszość wśród innych Polaków. Lecz jestem kompletnie zaskoczona, że pan Prezydent odwołał zapalanie chanukowych świec w pałacu. Po pierwsze to mężczyzna wysportowany, postawny – na trudne czasy, gdy liczą sie też argumenty siły. Tymczasem przestraszył się malutkiego gaśniczego. Po drugie miał być patriotą stawiającym opór rosyjskiej agresji. Szybko poszło. Na szczęście jestem optymistką i wierzę, że oliwy nam jeszcze starczy na wieki. Nie ma co się obrażać – duży chłop nie zawsze równa się odważny i uczciwy. Trzymajmy się naszych światełek” (cyt. w oryg.).

Niezmiernie trudno zrozumieć wewnętrzny smutek autorki przywołanych słów. To tak, jakby chrześcijanie mieszkający w Izraelu nie mogli cieszyć się Bożym Narodzeniem, tylko dlatego, że przedstawiciel władz państwowych nie zapalił symbolicznych świec adwentowych w swojej rezydencji. Dziwić może też „kompletne zaskoczenie” Passent na wieść o decyzji Karola Nawrockiego. Jeszcze jako kandydat na urząd głowy państwa Nawrocki zadeklarował dystans wobec zwyczaju zapalania chanukowych świec. Owo „kompletne zaskoczenie” należy zatem odczytywać w bardziej zniuansowanym znaczeniu: gest urzędującego prezydenta pokazał, że traktuje on poważnie słowa wypowiedziane w czasie kampanii, co mogło wprowadzić niektóre wpływowe środowiska w stan podwyższonej gotowości.

Na tym etapie prezydentury Karola Nawrockiego nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy decyzja o rezygnacji z obchodów żydowskiego święta w Pałacu Prezydenckim jest ukłonem w stronę prawicowego elektoratu, czy mamy do czynienia z człowiekiem respektującym nauczanie Kościoła. W świetle ukazanych w Nim prawd, Chrystus jest prawdziwą Świątynią, a Jego Wcielenie – prawdziwym poświęceniem Świątyni. Nie potrzebujemy więc zewnętrznych rytuałów, aby celebrować chanukę: Eucharystia, modlitwa, dobre uczynki i sprawiedliwe działania w świecie wypełniają tę samą funkcję, co Chanuka dla Żydów – to jest przynoszą poświęcenie i światło w ciemności. Warto wiedzieć, że przyjęcie takiej perspektywy w kwestii uczestnictwa w żydowskich obrzędach wiąże się automatycznie z nieprzychylną – mówiąc oględnie – reakcją środowisk skupionych wokół ruchu chasydzkiego spod znaku Chabad-Lubawicz, współorganizatorów pierwszych ceremonii zapalania chanukowych świec w Sejmie, stąd rodzi się pytanie o rzeczywiste motywy omawianej decyzji Karola Nawrockiego.

Wydaje się bardziej prawdopodobne, że za deklarowaną przez Prezydenta „powagą w traktowaniu wartości chrześcijańskich” stoi decyzja o rezygnacji z gestów, które mogą być odbierane jako symboliczny ukłon wobec środowisk żydowskich. Może to wynikać zarówno z chęci budowania spójnego wizerunku polityka realizującego swoje zapowiedzi, jak i przyciągnięcia, utrzymania, a tym samym powiększenia grupy przyszłych wyborców. Niewykluczone, że takim działaniom przyświeca autentyczna potrzeba zachowania wewnętrznej integralności i wierności własnym przekonaniom. Jednak do sytuacji, w której najważniejszy urząd w państwie polskim sprawuje człowiek kierujący się w swoich poczynaniach autonomią, wpływowe środowiska różnych nacji nie są przyzwyczajone.

Być może z tego właśnie powodu Agata Passent obchodzi w tym roku „najbardziej ponurą Chanukę od dekad”. Już wiadomo, że Karol Nawrocki pod pewnymi względami nie będzie przywódcą na wzór poprzedników. Czas jednak pokaże, czy kierowane pod adresem pierwszego obywatela RP słowa Passent: „to mężczyzna wysportowany, postawny – na trudne czasy, gdy liczą się też argumenty siły” były typową dla frustratów złośliwością, czy trafnym opisem stylu urzędowania nowego prezydenta.

Anna Nowogrodzka-Patryarcha

Polska pod butem sługusów Kijowa

Pod butem sługusów Kijowa

Mateusz Piskorski https://myslpolska.info/2025/12/18/pod-butem-slugusow-kijowa/

Prof. Aleksandr Butiagin to archeolog, na co dzień pracujący w najbardziej znanym petersburskim muzeum – Ermitażu. Jego dorobek naukowy budzi szacunek na całym świecie.

Zajmuje się przede wszystkim starożytnością ze szczególnym uwzględnieniem wpływów i artefaktów helleńskich. Ostatnio wygłaszał cykl wykładów na temat Pompejów. 1 grudnia wystąpił w Pradze. 2 grudnia wygłosił wykład o Pompejach w Amsterdamie. 4 grudnia o ostatnich dniach Pompei opowiedzieć miał w Warszawie, by w kolejnym dniu udać się do Belgradu. Jego publikacje naukowe są cytowane w najbardziej renomowanych pismach naukowych. Od 1999 roku zajmował się wykopaliskami i badaniami archeologicznymi na Krymie, niezależnie od przynależności państwowej tego półwyspu.

Władze Czech i Holandii nie tworzyły żadnych przeszkód dla jego działalności naukowej. Wykłady rosyjskiego uczonego cieszyły się sporym zainteresowaniem nie tylko w gronie specjalistów, ale także szerszych odbiorców zainteresowanych popularyzowaną przez niego dziedziną nauki i jej dokonaniami. Butiagin nigdy nie angażował się politycznie, ani nie wypowiadał na temat konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. W Unii Europejskiej przebywał całkowicie legalnie i nie zajmował się żadną podejrzaną działalnością.

Polskie służby pochwaliły się, że zatrzymały i aresztowały go przed śniadaniem w jednym z warszawskich hoteli. Trafił na 40 dni do aresztu, gdzie oczekiwać ma na decyzję o ekstradycji na Ukrainę. Ukraińcy oskarżają go o nielegalne prace wykopaliskowe w Kerczu na Krymie. Nielegalne, bo prowadzone po przyłączeniu półwyspu do Rosji w 2014 roku. W ukraińskim areszcie grozi mu śmierć lub tortury. W najlepszym wypadku trafi do zasobów zakładników przetrzymywanych przez Kijów w celu wymiany ich z Rosją na jeńców ukraińskich.

Polskie służby przekraczają nie po raz pierwszy pewną granicę. Wcześniej zresztą przekraczały ją również w stosunku do własnych obywateli. Janusz Niedźwiecki spędził cztery lata w areszcie „tymczasowym” podejrzany i oskarżony o współpracę z legalnymi partiami opozycyjnymi na Ukrainie. Niżej podpisany również spędził w areszcie prawie trzy lata na podstawie zarzutów podyktowanych polskim organom przez ukraińskie źródła, przede wszystkim Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy.

Tak – chodzi o tą samą służbę (SBU), która dokonywała zamachów terrorystycznych, przestępstw, zabójstw i stała za represjami wobec zwykłych Ukraińców. Tą samą, od której order z przygłupim uśmiechem przyjmował redaktor naczelny PiSowskiej „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz. Potraficie wyobrazić sobie, że ktokolwiek z polskich dziennikarzy, polityków czy osób publicznych przyjmuje odznaczenie od rosyjskiej FSB czy białoruskiego KGB? Nie. I słusznie – praktyka nagradzana przez obce służby specjalne wygląda jak jakaś aberracja i stanowi bezpośrednie, publiczne przyznanie się do współdziałania z obcym wywiadem. Czy Sakiewicz usłyszał w tej sprawie zarzuty? Nie – był hołubiony przez partię rządzącą, karmiony niczym tucznik kolejnymi zamówieniami reklam z państwowych spółek dla jego szmatławca.

Przejdźmy jednak na poziom nieco bardziej ogólny. Ukraina podporządkowała sobie różnymi sposobami polską klasę urzędniczą, polityczną i organy ścigania. SBU może dokonać zamówienia zatrzymania i aresztowania dowolnego człowieka – zarówno Polaka, jak i obywatela państw trzecich. To sytuacja skrajnie niebezpieczna. Oto bowiem obca służba znana z nadużyć, korupcji i zbrodni wysługuje się swoimi pachołkami w kraju sąsiednim, teoretycznie demokratycznym i praworządnym.

W efekcie każdy z nas może we własnym kraju paść ofiarą współpracowników służb ukraińskich ulokowanych wśród naszych polityków, prokuratorów czy w służbach specjalnych. Wszyscy doskonale o tym wiedzą, również w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pewnie część polskich funkcjonariuszy się nawet jakoś buntuje, ale tylko wewnętrznie, bo to w końcu służby mundurowe oparte na dyscyplinie.  W czasach rządów PiS ówczesny rzecznik prasowy MSZ określił nas wszystkich mianem „sług Ukrainy”. Jest gorzej. Władze polskie odgrywają rolę poślednich sługusów kijowskich siepaczy spod najciemniejszej gwiazdy. Gotowe są wykonać ich najbardziej głupie, bezprawne zamówienia i zlecenia.

Jakie są ich motywy? Nie wiemy. Niektórzy wskazują na tzw. aferę podkarpacką i kompromitujące materiały, jakie SBU ma mieć na polską klasę polityczną. Sam słyszałem też przed laty od Ukraińców o zachowaniu niektórych polskich polityków odwiedzających Kijowski majdan. Wielu z nich prowadziło nie tylko bujne życie towarzyskie w obcej stolicy, ale też zapewne prowadziło intratne rozmowy biznesowe.

Jednym słowem: sprawa Butiagina pokazuje po raz kolejny w jakim miejscu znajduje się dziś nasze państwo. Jego struktury bez obrzydzenia gotowe są do wykonywania najbardziej absurdalnych zleceń płynących od decydentów zza naszej południowo-wschodniej granicy. Polska nie raz w swej historii ulegała potężnej sile ościennych mocarstw. Teraz jednak ulega presji rozpadającego się, pogrążonego w chaosie i skorumpowanego do szpiku kości kraju, który w obecnej formule stanowi zagrożenie nie tylko dla własnych obywateli, lecz również dla mieszkańców państw ościennych.

Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 51-52 (21-28.12.2025)

Ścierwo zalega i blokuje polską scenę polityczną. O pakt senacki.

TYLKO U NAS. Grzegorz Braun komentuje wyniki sensacyjnego sondażu. „Życzę stanięcia w prawdzie. Ścierwo zalega i blokuje polską scenę polityczną” [VIDEO]

17.12.2025 grzegorz-braun-komentuje-wyniki-sensacyjnego-sondazu-zycze-staniecia-w-prawdzie-scierwo-zalega

Grzegorz Braun
NCZAS.INFO | Grzegorz Braun. / foto: PAP

Sytuacja się urealnia – komentuje w rozmowie z Tomaszem Sommerem prezes Konfederacji Korony Polskiej Grzegorz Braun wyniki najnowszego sondażu, w którym jego partia notuje dwucyfrowy wynik i po raz pierwszy wyprzedza Konfederację Wolność i Niepodległość.

Z najnowszego sondażu przeprowadzonego przez Ogólnopolską Grupę Badawczą wynika, że w Sejmie znalazłyby się tylko cztery partie. Poza POPiS-em są to obie Konfederacje – ta Mentzena i Bosaka oraz Brauna.

Różnica jest jednak taka, że Korona (11,18 proc.) po raz pierwszy wyprzedza Konfederację WiN (10,67 proc.) i wskakuje na trzecie miejsce.

CZYTAJ WIĘCEJ: SONDAŻ. Korona Brauna wyprzedza Konfederację. Tylko cztery partie w Sejmie.

Wyniki sondażu w rozmowie z Tomaszem Sommerem prosto z Brukseli skomentował Braun. – Sytuacja się urealnia, przyjmuję to oczywiście z właściwą rezerwą. Wzywam zwłaszcza wszystkich sympatyków i wszystkich działaczy szerokiego Frontu Gaśnicowego: po prostu trzeba pracować, a nie ekscytować się, egzaltować sondażami. Sondaże to nigdy nie jest żadna gwarancja, to jest zaledwie promesa, żeby te promesę podjąć, trzeba ciężko pracować – mówił polski poseł do Parlamentu Europejskiego.

Jeden z wątków rozmowy dotyczył ewentualnego paktu senackiego na szeroko rozumianej prawicy. W jednomandatowych okręgach wyborczych, a takie obowiązują w wyborach do Senatu, nie da się wygrać wystawiając kilku kandydatów, gdy przeciwnik – obóz Tuska i reszty – wystawi wspólnego kandydata.

Sytuacja zaczyna się urealniać – powtórzył raz jeszcze Braun, który jeszcze do niedawna w ogóle nie był brany przez PiS pod uwagę w konstruowaniu „prawicowego paktu senackiego”. Tymczasem okazuje się, że układ sił znacznie się zmienił. Jaki przekaz do PiS-u ma Braun?

Nie życzę przecież źle wyborcom, którzy dotąd bezalternatywnie darzyli zaufaniem PiS i całą formację, która przez ostatnie osiem lat tak bardzo zawiodła ich oczekiwania. Z tej katastrofy ocaleją jacyś rozbitkowie, a ja nie zamierzam ich dobijać ani cieszyć się skalą ich klęski. Wręcz przeciwnie – chciałbym zminimalizować rozmiary tej katastrofy. Uważam, że koleżanki i koledzy z Prawa i Sprawiedliwości zrobiliby najlepiej, gdyby nie czekali na pogłębienie się degrengolady. Powinni już teraz dokonać parcelacji tej „masy upadłościowej”, jaką stał się ów polityczny mamut – kontynuował dodał Braun.

Życzę wszystkim urealnienia sytuacji, czyli stanięcia w prawdzie. A to ścierwo, przepraszam, już lekko zalatujące z tego mamuta, jakim był obóz Zjednoczonej Łże-Prawicy, to ścierwo zalega i blokuje polską scenę polityczną, dlatego trzeba je taktownie i elegancko uprzątnąćpowiedział mocno polityk.

Braun uważa, że wielu ludzi w PiS-ie nic ze sobą już nie łączy, poza wizją powrotu do „koryta”.

Ponieważ powrót do przeszłości się nie wydarzy, koledzy powinni się pokornie urealnić. Dzięki temu szybciej dokonamy ustaleń niezbędnych, by nie przegrać Senatu z kretesem. A Senat będzie przegrany z kretesem, jeśli cała prawica – prawa prawica Konfederacja Korony Polskiej, centroprawica, czyli neo-Konfederacja (partia Mentzena i Bosaka – red.) i centrolewica z powiedzmy patriotycznymi, więc prawicowymi sentymentami, a to jest właśnie PiS – jeśli weźmie tylko 49 miejsc w Senacie, to Senat jest już przegrany – podsumował Braun.

Cała rozmowa do obejrzenia poniżej.

„Forsa wprawia w ruch ten świat…”. Pioruny a sprawa polska

„Forsa wprawia w ruch ten świat…”. Pioruny a sprawa polska

17.12.2025 Stanisław Michalkiewicz forsa-wprawia-w-ruch-ten-swiat-pioruny-a-sprawa-polska

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: PAP

Tak zaczynała się piosenka śpiewana przez Lizę Minelli w filmie „Kabaret” opowiadającym o schyłkowej fazie Republiki Weimarskiej w Niemczech, kiedy to tamtejsi Żydowie i celebryci jeszcze używali życia – jak mówi poeta – „całą paszczą”, a tymczasem na horyzoncie majaczył już wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler ze swoimi zwolennikami.

Jak pamiętamy, reprezentował ich cherubinkowaty młodzieniec z Hitlerjugend, śpiewający zaczynającą się od bukolicznego wstępu sentymentalną piosenkę, jak to przyroda i w ogóle wszystko budzi się do życia – ale po nim następowała w refrenie twarda konkluzja, że „przyszłość należy do mnie”. I – jak pamiętamy – tę coraz bardziej stanowczo brzmiącą konkluzję stopniowo podchwytują wszyscy zebrali w piwiarnianym ogródku ludzie, z wyjątkiem pochylonego nad kuflem piwa starowiny, pozostającego w wyraźnej mniejszości.

„Co ci przypomina widok znajomy ten”? Ach, czyż przypadkiem nie piosenkę Macieja Zembatego o Anastazji Pietrownie, która pędziła sankami przez ulice Piotrogrodu, a na jej twarz padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek? „A tymczasem na Newie już cumował krążownik »Aurora«”. A potem krążownik „Aurora” wystrzelił – i od tego czasu śpiewamy inne piosenki? Między innymi tę, rozpropagowaną przez Żannę Biczewską: „Nie nada grustit, Gospoda oficery. Czto my potieriali, nikak nie wiernuś. Uż nietu otieczestwa, nietu uż wiery…”.

Ale dość tych sentymentów, bo przecież forsa, która „wprawia w ruch ten świat”, sentymentów nie lubi, a może nawet nie zna, a w każdym razie – nie chce znać? Wracając tedy na nieubłagany grunt forsy, wypada odnotować deklarację amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, który 2 grudnia br. powiedział nie tylko, że Ameryka już „nie uczestniczy finansowo” w wojnie na Ukrainie, ale również – że administracja poprzedniego prezydenta Józia Bidena od roku 2022 wpompowała w Ukrainę co najmniej 350 mld dolarów?

Pioruny w Kijowie walą coraz bliżej

Ale nie zaczęło się to przecież bynajmniej od Józia. Wszystko zaczęło się od 5 mld dolarów, jakie administracja prezydenta Obamy wyłożyła w roku 2014 na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy Europy. Bo na podstawie decyzji szczytu NATO w Lizbonie, 20 listopada 2010 roku, proklamowane zostało „strategiczne partnerstwo NATO-Rosja”, którego najtwardszym jądrem było ustanowione wcześniej strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a jego kamieniem węgielnym był podział Europy na strefę niemiecką i strefę rosyjską, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Prawie – bo obecne mocarstwa bałtyckie, które w pierwszej wersji znajdowały się po wschodniej stronie kordonu, teraz – jako członkowie NATO od grudnia 1999 roku – znalazły się po jego stronie zachodniej. Ale Ukraina i Białoruś po staremu były po stronie wschodniej.

Wspomniane 5 mld dolarów doprowadziło nie tylko do wysadzenia w powietrze politycznego „porządku lizbońskiego” – co było – jak można przypuszczać – pierwotną przyczyną obecnej wojny na Ukrainie, ale również – bo Amerykanie wprawdzie sypią szmalem, ale chcą mieć nad nim jakąś kontrolę – stało się też powodem utworzenia przez prezydenta Piotra Poroszenkę, co to zastąpił zbiegłego do Rosji Wiktora Janukowycza – NABU, czyli specjalnej agencji antykorupcyjnej. Ta agencja przez długie lata nie dawała jakichś wyraźnych oznak życia, a w każdym razie „niezależne media głównego nurtu” specjalnie się nią nie interesowały – aż do lipca ubiegłego roku, kiedy to prezydent Zełenski podjął próbę podporządkowania jej rządowi. Mimo wojennej dyscypliny doprowadziło to do gniewnych demonstracji w Kijowie, które może przeszłyby bez echa – ale też do protestu ze strony „Europy”, która też wpompowała w Ukrainę pod pretekstem wojny bajońskie sumy. W rezultacie prezydent Zełenski się wycofał, bo jużci – nie może jednocześnie wojować i z Putinem, i z Ameryką, i z Europą na dodatek. No i się zaczęło.

W odwecie NABU „odkryło” gigantyczną aferę korupcyjną, której głównymi bohaterami byli najbliżsi kolaboranci prezydenta Zełenskiego: Timur Mindycz i Aleksander Cymerman. Timura Mindycza jakiś życzliwy (czy przypadkiem nie prezydent Zełenski?) w ostatniej chwili ostrzegł, dzięki czemu przyjechał on sobie do Warszawy, gdzie wziął nawet udział w nabożeństwie w synagodze sekty Chabad Lubawicz, a następnie, już in odore sanctitatis – odleciał do Izraela, który Żydów nikomu nie wydaje, zwłaszcza, jak przybywają z milionami dolarów.

Wydawało się, że ten grom, który wprawdzie strzelił blisko, już się nie powtórzy – a tymczasem, tuż przed zapowiedzianą wizytą amerykańskiej delegacji w Moskwie, która miała się namawiać z prezydentem Putinem w sprawie „sprawiedliwego pokoju” na Ukrainie, usłyszano w Kijowie kolejną potężną detonację.

Tym razem piorun strzelił tuż obok samego prezydenta Zełenskiego, porażając jego „prawą rękę” w osobie Andrzeja Jermaka, ongiś producenta filmowego, a do niedawna – drugą osobę w państwie po prezydencie Zełenskim. Tego grzmotu, który spowodował łoskot znacznie większy od wybuchu zwiastującego rozpoczęcie operacji „dywersji kolejowej” w rejonie przystanku Mika na trasie Warszawa-Lublin – już wyciszyć się nie dało, toteż pan Jermak nie tylko zrezygnował ze wszystkich funkcji, którą to rezygnację prezydent Zełenski ze zrozumieniem przyjął, ale jeszcze taktownie ogłosił, że rusza na front.

Czy ten ruch miałby oznaczać, że na froncie taktownie da się odstrzelić, czy też tylko zszedł z linii strzału, by – tym razem już bez ostentacyjnego udziału w nabożeństwie – wylądować w bezcennym Izraelu? Jak tam było, tak tam było – bo każdy rozumie, że w delikatnym momencie, gdy ważą się przecież losy „sprawiedliwego pokoju” na Ukrainie, żaden piorun nie powinien trafić prezydenta Zełenskiego.

Na to ewentualnie przyjdzie czas później, kiedy już nastanie ów „sprawiedliwy pokój” – no a wtedy również prezydent Zełenski może doświadczyć rozmaitych przygód – chyba że przytomnie zdąży dotrzeć do Izraela, gdzie w miłym towarzystwie Timura Mindycza, a być może i swojego wynalazcy – Igora Kołomojskiego – w przerwach między toastami będzie się zaśmiewał z ukraińskich – a pewnie i polskich – głupich gojów.

W Brukseli też pioruny

Jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia po piorunowym gromie trafiającym w Andrzeja Jermaka, kiedy belgijska policja nie tylko aresztowała gwiazdę Unii Europejskiej Madame Fryderykę Mogherini, która po owocnej służbie dla „Europy” wylądowała na posadzie rektora tamtejszego Collegium Thumanum, przygotowującego dla Unii Europejskiej kadry co to w brukselskiej dżungli zawsze potrafią znaleźć najkrótszą drogę do żerowiska. Nie tylko ją aresztowała, ale nawet przeszukała jej apartamenty.

Czego tam szukała, czy to znalazła i jaki zamierza zrobić z tego użytek – tego, ma się rozumieć, jeszcze nie wiemy – ale i bez tego widzimy, że pioruny zaczynają walić też w – wydawałoby się, że bezpiecznej od wszystkich klimatycznych gwałtowności Brukseli. Czy Niebo w ten sposób dało do zrozumienia również Reichsführerin Urszuli Wodęleje, że nie jest bezpiecznie? Tego z góry wykluczyć się nie da i to z kilku powodów.

Po pierwsze wypada zwrócić uwagę, że belgijska policja aresztowała panią Fryderykę zaraz potem, jak Reichsführerin Urszula Wodęleje w ramach konstruowania nie tylko „sprawiedliwego pokoju” dla Ukrainy, ale również – a może nawet przede wszystkim – wpadła na pomysł, by odbudowywać Ukrainę za pieniądze z „zamrożonych” ruskich aktywów. Nawet nie śmiem sobie wyobrazić, ile z tego prezydent Zełenski czy jakiś inny musiałby „koalicji chętnych” odpalić. Rząd belgijski stanowczo się temu sprzeciwił, nie bez powodu obawiając się, że jak już kurz bitewny opadnie, to od kogo ruscy szachiści zażądać mogą zwrotu owych „zamrożonych” aktywów? Czy przypadkiem nie od rządu belgijskiego? W tej sytuacji konieczność aresztowania pani Fryderyki stała się palącą i naglącą oczywistością. A ponieważ ruskie przysłowie powiada, że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga ani bez winy wobec cara, to z powodu sprzeciwu rządu belgijskiego co do skonfiskowania i podarowania Ukrainie zamrożonych aktywów rosyjskich, również Europejski Bank Centralny, 2 grudnia br., odrzucił pomysł Reichsführerin Urszuli Wodęleje. Ale Reichsführerin Urszuli Wodęleje może czasami brakować forsy, jednak nigdy nie brakuje jej pomysłów niczym Kukuńkowi „koncepcji”. Toteż zaraz wpadła na pomysł, że skoro nie da się ruszyć zamrożonych ruskich aktywów, to przecież „Europa” zawsze może zaciągnąć „dług” i z tego sfinansować odbudowę Ukrainy.

Ta niebywała pomysłowość Reichsführerin Urszuli Wodęleje utwierdza mnie w podejrzeniach zarówno co do niej, jak również – całej „koalicji chętnych”, że przebiegły prezydent Zełenski owszem – dzielił się krociami, jakimi „Europa” futrowała Ukrainę – ale starannie zapisywał w kapowniku nie tylko, z kim się podzielił i jakimi kwotami – ale również – kto i gdzie te walory schował. W przypadku Reichsführerin nie byłby to zresztą debiut – ale czy innym uczestnikom „koalicji chętnych” jakaś forsa by się nie przydała? Najwyraźniej prezydent Zełenski, chociaż z korzeniami, mógł w swoim postępowaniu kierować się wskazówką Ewangelii, która doradza, by „czynić sobie przyjaciół niegodziwą mamoną” (Por. Łk 16, 9). Jakże inaczej wyjaśnić pragnienie „koalicji chętnych”, by „stać murem” za Ukrainą, kiedy nie wiadomo nawet w ogólnych zarysach, ile ten mur będzie kosztował? Jeśli tedy moje podejrzenia są uzasadnione, to wydaje się oczywiste, że wojna na Ukrainie prędko się nie skończy, bo – jak przestrzegają militaryści – pokój, chociaż oczywiście „sprawiedliwy” – może być też „straszny”.

Pioruny a sprawa polska

Dotychczas poczciwie przypuszczałem, że nasi Umiłowani Przywódcy są za głupi, żeby czerpać jakieś korzyści z wojny – ale jeśli nawet ogólnie to może być prawda, to – jak przy każdej regule – mogą zdarzyć się wyjątki. Dopiero olśniła mnie skwapliwość, z jaką Książę-Małżonek zadeklarował „w imieniu Polski” przekazanie Ukrainie 100 milionów dolarów – dokładnie tyle, ile miał przytulić Timur Mindycz z kolegami. Taka skwapliwość, taka hojność, a przede wszystkim – taka dokładność – przypadkowa przecież być nie może. Mamy w związku z tym dwa alternatywne podejrzenia. Pierwsze – że vaginet obywatela Tuska Donalda też mógł składać jakieś propozycje prezydentowi Zełenskiemu, a ten w kapowniku – i tak dalej. Drugie – że vaginet obywatela Tuska Donalda – jako „sługa narodu ukraińskiego” – żadnych propozycji prezydentowi Zełenskiemu nie ośmielał się złożyć, a skwapliwość Księcia-Małżonka jest rezultatem iskrówki, jaką do vaginetu wysłała Reichsführerin Urszula Wodęleje: wiecie, rozumiecie; przekażcie telegraficznie Ukrainie 100 mln dolarów, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Radykalna kontrrewolucja jest już możliwa. Warunki. [Uzupełnione].

Radykalna kontrrewolucja jest możliwa. Warunki.

Mirosław Dakowski

Przypomnę: Kontrrewolucja to nie rewolucja w przeciwną stronę, lecz odwrotność rewolucji.

——————————

[Wybaczcie, proszę, styl. Skrótowy, ale jakby prorocki. Bo jest to podsumowanie, bez podawania odnośników do poszczególnych problemów. Czyli głównie dla osób już „w temacie”, działających.]

————————————-

Tak „Zielony komunizm” UE, jak jej w pewnym stopniu […jeszcze, na razie??] członki [to jest byłe państwa], staczają się ze sporym przyspieszeniem w przepaść.

Możemy się jednak z tej śmiertelnej lawiny uratować.

UE stacza się w przepaść z szyderczym rechotem jej planisty i wodza – szatana. On zaplanował przecież, by w Europie na gruzach Cywilizacji Łacińskiej przewalał się i mordował tłum osobników bez narodowości, bez rodzin, bez jakiejkolwiek moralności.

Czy wszyscy już to widzimy?

Czy z tej spektakularnej katastrofy można jeszcze uratować Polskę?

Obecnie Polską rządzą jakieś bandy, mafię pozbawionych jakiejkolwiek etyki łobuzów, większość na żołdzie naszych wrogów. Trafia się fantasta – intrygant socjalizujący. Prawda?

Kto się z tą konstatacją nie zgadza, niech dalej nie czyta, niech powróci do lektury Gazety Wyborczej oraz Żydownika Powszechnego.

…Choć – może nie mam racji?  Może niech czytają, bo przecież jest szansa że do któregoś te rozmyślania trafią. Czy go choćby wściekną?

W latach 1989-90 wydawało się nam [niektórym, tym bardziej krótkowzrocznym; należałem do nich], że mamy szansę!

Moją nadzieję teraz budzi to, że ostatnio jakby przestała obowiązywać główna od 35 lat zasada: „My nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”. Teraz już obowiązuje ta, z Misia chyba: „no nie ma twego płaszcza i co mi zrobisz?”

Coraz więcej ludzi ucieka więc z POPiS-u, też ci uczciwsi z lewa, do obu Konfederacji.

Jednak w systemie partyjniackim, to jest w okowach ordynacji proporcjonalnej nie ma szans na zmianę uzdrawiającą życie polityczne. Jest „szansa” najwyżej na rozruchy, stany zagrożenia – i na przykład wejście pacyfikujące wojsk UE, to jest konkretnie Wehrmachtu.

Mamy jednak szansę. Widzę ją w wymuszeniu, przez stanowcze żądanie narodu, a z pomocą prezydenta oraz partii i ruchów pro-polskich, narodowych  – zmiany Konstytucji stolzmannowskiej 1997 roku.

Najważniejsze konieczne zmiany w nowej Konstytucji to jest:

Ordynacja: – Zmiana na JOW utrąci obecną chorobliwą sytuację rządowo-polityczną.

W gospodarce: odejście od etatyzmu i biurokracji, czyli głównie konieczne jest wprowadzenie zasady „wszystko co nie jest jasno zabronione, jest dozwolone”.

– Najważniejsze: Polska i Polacy przede wszystkim.

Próbowaliśmy po 1989-90 to przeprowadzić. Niestety silniejszy był spisek ludzi Kiszczaka i ludzi Geremka, to jest nurtów masońskich.

W dziedzinie zarządu gospodarką przybył polecany przez „brata” Geremka niejaki Jeffrey Sachs. I długo szukali tutejszego pajaca. Wreszcie znaleźli jakiegoś „popa” [dla młodzieży: „pop” to Sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej] – Balcerowicza. I co? „Reforma” potoczyła się w kierunku sterowanego z zewnątrz etatyzmu, i zamiast usunąć biurokrację, wielokrotnie spotęgowali jej wpływy. Otworzyła wrota korupcji i dyktatu Korporacji.

W energetyce w dobrą stronę kierowali Stanisław Albinowski, Aleksander Szpilewicz, profesor Szargut. Tworzyliśmy realną alternatywę do energetyki socjalistycznej. Zmiany od dołu, naturalne, nie zaś procedury, nakazy i zakazy. Powstawała Agencja Poszanowania Energii. .. Z zewnątrz nakazano powstanie nakazowo-kontrolnego URE, jeszcze za premierostwa J. Olszewskiego. Widzę jego skonsternowaną twarz, gdy w czasie obiadu niejaki Adamczyk, późniejszy kryminalista, o tym go, nas, – poinformował.

 Tak wtedy jak i teraz mężowie staną i mądrzy działacze są usuwani poza media, na margines.

Za premierostwa Rakowskiego, gdy już „przemiany” były im narzucone, na przykład w ekonomii był Wilczek [twórca nowej krótkiej zasady gospodarczej eliminującej prawie całą biurokrację komunistyczną: w skrócie: wszystko w gospodarce, co nie jest stanowczo zabronione, jest dozwolone.

Po 1989 dali się poznać z rozsądnymi programami bardzo dobrzy ekonomiści, jak profesor Balcerek, Zdziarski, Kurowski, Witold Kieżun i paru innych.

Często słyszymy narzekania że nie mamy przecież mężów stanu.

To, że każdy [prawie] widzi, iż rządzą nami miernoty, tchórze, karierowicze, by potem dać szanse korupcji, nie powinno nas pozbawiać nadziei.

Dlaczego:

1) Oni nie rządzą, tylko [ głównie ] wykonują polecenia obcych

2) jak zwykle taki tutaj, szumowina zbiera się na wierzchu garnka. A wewnątrz jest jej mniej.

Sami jesteście dupki, KATASTROFĄ! Nie tylko ekolo, ale gorzej – umysłową i duchową.

———————————–

Obecnie również – mamy mężów stanu, ludzi energicznych, z programami, którzy mogą Polskę poprowadzić bezpieczną drogą. Ale – tak jak od wielu dziesięcioleci – pozbawionych wpływów, spętanych. Ordynacja JOW natychmiast da im pełną szansę działania. A co ważniejsze – da nam wszystkim szansę na rozumny rozwój.

———————————–

W nowej Konstytucji najważniejsze byłoby:

– Zmiana ordynacji wyborczej do sejmu z kilku [idiotycznych, wymienianych ad hoc] wariantów tak zwanej „proporcjonalnej” na JOW. To da możliwość skruszenia obecnych ekip [gangów??] , czy to Bandy Czworga [w latach 90-tych] czy ostatnio POPiS-u.

Nowe, tworzone, uznane przez Polaków strumyki polityczne znajdą zapewne swe miejsce w nurtach rozwijających się w Europie ruchów naprawdę demokratycznych, ale narodowych, jak na Węgrzech czy na Słowacji.

A może też wezmą sobie za wzór tendencję zza Oceanu to jest MAGA: Polska i Polacy przede wszystkim.

Ten nurt Odrodzenia wróci też na pewno [bo musi] do katolicyzmu. Nie tego rysiowego, synkretycznej mieszanki wszystkich religii. Katolicyzm prawdziwy, ten pochodzący od Jezusa Chrystusa, nie od Paczamamy czy Ducha Ziemi trwa, rośnie, ciągłe ciosy go tylko umacniają.

Czy jest to marzenie, mrzonka?

Zobaczmy, jakie zmiany w świecie, czyli warunki zewnętrzne, mają ma to wpływ.

Naturalny uzdrawiający ruch powrotu do normalności ma duże znaczenie w USA [MAGA]. Przecież oni chcą swojego dobra! Narody Europy te jeszcze żyjące [choć ciężko chore] też zaczynają wybudzać się z narkotyczny drzemki.

Najważniejsze: Piszemy, powtarzamy, że było już wiele ogromnych cudów różańcowych. Od Lepanto do wyzwolenia Austrii spod komunizmu w latach 1953-4. Niestety bracia-katolicy [w dużej większości] nie są skłonni w tych Krucjatach Różańcowych uczestniczyć. Czyżby musieli jeszcze mocniej dostać po grzbiecie?

Może teraz, gdy Wieża Babel II kruszy się i sypie – to dojrzeją? Dojrzą??

Sprawy ogólniejsze.

W skali świata kluczowym jednak będzie stan Kościoła Katolickiego.

 Bez powrotu przez hierarchię kościoła, Watykan i Papieży do Wiary Chrystusowej, nie będzie możliwe uzdrowienie, naprawienie, nawrócenie świata. To, że Watykan został formalnie w Capella Paulina 27 na 28 Czerwca 1963 roku oddany Szatanowi, opisał dawno Malachi Martin w książce „Dom Smagany Wiatrem”. Zawsze, co roku w ponurą rocznicę tego aktu o tym przypominam [Watykan. Intronizacja Lucyfera w Capella Paolina 29 czerwca 1963. Skutki widać gołym okiem.  ]. Pokonać tę naszą klęskę może tylko papież. Katolicy całego świata mogą jedynie, a jednocześnie muszą o to walczyć, głównie chyba modlitwą.

Planeta otrząśnie się spod gniotu Szatana, gdy wreszcie odważny papież poświęci Rosję Niepokalanemu Sercu Maryi tak, jak prosiła czy żądała tego w Objawieniach Fatimskich. Wtedy „nastanie jakiś czas pokoju”.

Ale my, Polacy musimy do tego dożyć, fizycznie i duchowo. Przy współczynniku dzietności około 1.01 do 1.1 małą mamy na to, jako naród szansę.

To wskazywane w pierwszej części tego artykułu odrodzenie jest jednak konieczne, a usiłuję wykazać, że jest też możliwe w fazie początkowej powyżej naszkicowanych przyszłych zmagań planetarnych.

My walcząc o przetrwanie, uratowanie Polski – więc i katolickiej – wpisujemy się w coraz mocniejszy nurt Odrodzenia światowego. Jesteśmy takimi małymi i upartymi hobbitami. A Tolkien był, a raczej jest – prorokiem.

Wyraźnie zbliżamy się do decydującej bitwy. Dobrze, by możliwie wielu niziołków znalazło się w niej po właściwej stronie ! Dla ich osobistego dobra nawet!

Jak z bólem widzimy, odnowa świata nie nastąpi prędko. Musi wyzdrowieć Kościół. 

Powinniśmy więc tę naszą odnowę przeprowadzić energicznie i szybko, bo chcemy przeżyć. Przeprowadzimy może z najbliższymi [duchowo, niekoniecznie geograficznie] sąsiadami?

A potem – to już się narzuca – trzeba stanąć na czele tej światowej odnowy, prawda?

==============================

Niezgrabnie mi się napisało. Ale to nie jest materiał propagandowy. Jest to pilna zachęta do znalezienia wyjścia z paru zaułków dżungli sprzeczności.

On n’a pas besoin de chercheurs; on a besoin des trouvèurs.

Cyklop czy Terminator?

Cyklop czy terminator?

Jerzy Karwelis dziennikzarazy.pl/cyklop-czy-terminator

braun

13 grudnia, wpis nr 1385

Widmo Brauna krąży nad III RP. Straszy się nim dzieci i dorosłych. Wzdraga się przed nim praktycznie cała manistreamowa klasa polityczna, wyją media i to z obu stron. Wychodzi na to, że fenomen Pana Grzegorza z Wrocławia zjednoczył wszystkich we wspólnych działaniach, choć cele aktorów w innych obszarach są raczej rozbieżne. Oznacza to tylko, że tzw. „porozumienie ponad podziałami” może w III Najjaśniejsze dotyczyć tylko działań przeciwko komuś, nie zaś jakiejkolwiek próby wspólnej pracy dla dobra kraju, ponad swadami.

Ale jak może być inaczej, jeśli polską polityczkę przeszyła włócznia plemienności, której podstawą jest walka z wrogiem? Czemu więc Braun jest wrogiem wszystkich? Ano dlatego, że jest on działaczem stricte antysystemowym, zaś przeciwko niemu występuje cały system, gdyż z obecnego systemu żyje, w obecnym systemie działa, a więc każdy kto dybie na system jest wspólnym wrogiem walczących na śmierć i życie – do pewnego okazuje się jedynie stopnia – plemion. Myślę, że pora rozebrać na czynniki ten fenomen, popatrzeć jak się rodził, dorastał, z czego jest złożony i jak rokuje.

Podrostek

Ja pamiętam pana Grzegorza jako podrostka z domu jego siostry, Moniki. Do domu Braunów nasza paczka przychodziła parę razy, chata składała się z połączonych dwóch mieszkań, było więc gdzie rozprostować nogi. Pałętał się tam taki małolat, z dala wtedy od rozrywek nas, dorosłych nastolatków. Nic więc z tego nie pamiętam. Widać dziś niestety, jak siostra Brauna, mam nadzieję, że w swej naiwnej nieświadomości, jest obecnie rozgrywana przez media mainstreamowe, które dopytują się o rodzinne szczegóły dorastania potwora. Smutny to obrazek. Ale do rzeczy.

Na początku swej działalności wyglądał Braun bardziej na performera politycznego, niszowego wiecownika, prowokatora przyczynkarskich starć z systemikiem. Ale jego konsekwentna droga prowadząca do dzisiejszych pozycji jest dowodem, że cierpliwością i niezłomnością można w polityce zajść daleko. Dopiero po latach zrozumiałem jego taktykę wdarcia się na scenę mainstreamu. Ze swych pozycji antysystemowych mógł to zrobić jedynie w przypadku kiedy mainstream pasuje go na głównego Czarnego Luda III RP. Braun dostał się do mediów tylko dlatego, że te uznały go (i promowały!) jako żywy przykład uosobionego odjazdu sprzeciwu wobec systemu III RP, który był (i jest) sprzedawany jako niepodważalny dogmat ustrojowych zalet odrodzonej po PRL polskiej państwowości. Każdy kto kwestionował, w sumie beznadziejny ustrój i jego przejawy, jawił się jako obrazoburca i szaleniec. Dziś jednak do tych cech – zgubnie dla samego siebie – mainstream dołożył do tych wad argumenty zdawałoby się ostateczne: ruski onucyzm, antysemityzm, antyunijność czy antyukraińskość.

Kłopot w tym, że coraz więcej ludu zaczyna uważać tak jak Braun, przy czym obiekty jego sprzeciwu same dostarczają argumentów na słuszność jego diagnoz. Bez rozwalania mikrofonów, gaszenia chanuk czy wywalania tęczowych choinek z urzędów media by się o nim nie zająknęły. Jego poglądy, bo nie postawa, odziane w poprawność nie ideologiczną, ale przekazu nie dostałyby się przed kamery i łamy, zaś lud potencjalnie wyborczy by się o nim nie dowiedział. Nie dowiedziałby się, że istnieje ktoś, kto ich antysystemowe poglądy, a właściwie bardziej intuicje, podziela. W ten sposób mainstream kreując antyprzykład wykreował ludowego przywódcę wykluczonych.

Systemowa pycha

To częsty błąd systemu. Ten bowiem wierzy we własną propagandę. Uważa, że lud myśli tak samo i wystarczy tylko pokazać mu jakiegoś potwora, wskazać, że tak okropnie wygląda jedyna alternatywa wobec pookrągłostołowej Polski, by suweren odwrócił się z obrzydzeniem. Jest to typowy syndrom politycznego przeniesienia własnych poglądów i ich projekcja na lud, który wcale tak nie musi myśleć. Jest to na tyle zakorzenione w mainstreamie, że ten nie uczy się na błędach, bo popada w pychę przekazu nie po raz pierwszy – co raz wchodzi na te same grabie. Tak przecież było z Kukizem, który wyrósł na atakowaniu go jako antysystemowca w wyborach na Dudę Pierwszego. Też sami sobie zafundowali kłopot – pluli na Kukiza do końca, nie pamiętając, że w duszy Polaka zawsze buduje to sympatię do niesłusznie i podstępnie atakowanego, zaś totalne oranie Kukiza dowodziło myślącej części ludu, że musi coś być na rzeczy, skoro tak na niego pomstują.

System poradził sobie w Kukizem ex post. Kukiz zmarnował swój dobry wynik, przy przeniesieniu go na mandaty sejmowe kompletnie się zagubił, zaczął coś bredzić, że tylko pralki mają program, zaś formuła bezpartyjna to konsekwencja jego formacji w Sejmie, co nie ma i nie miało żadnego sensu. Stety-niestety swymi działaniami przed wyborami do sejmu, sposobem doboru kandydatów – udział psychiatry w komisji weryfikującej kandydatów nie był w sumie najgorszym pomysłem, ale jak widać zawodnym – doprowadził do roztrwonienia swego potencjału na obecność antysytemu w systemie. A trzeba było zrobić mocną ekipę złożoną z antysystemowców, stworzyć parlamentarne przedstawicielstwo nie tylko swojej partii-niepratii, ale i ośrodek wszystkich pozaparlamentarnych sił antysystemowych, dać im się wbić do oficjalnego przekazu i zmienić Polskę. Miałeś, Pawle, złoty róg.  

Tej zapaści sprzyjał też dziwaczny wynik wyborów w 2015 roku – przepadnięcie w nich lewicy za pomocą ordynacji wg. D’Hondta dało nadmiarowe mandaty PiS-owi, który otrzymał szansę samodzielnego rządzenia. Kukiz więc do niczego nie był mu potrzebny. Piszę o tym dlatego, że dokładnie taki sam scenariusz wisi obecnie nad Braunem, z może jednym wyjątkiem – ten będzie miał swój program, ale dobór jego przedstawicieli może być na tyle fatalny i niezborny, że wszystko pójdzie jak krew w piach. Popisy rozbiorą niespójne i dziwaczne towarzystwo na przystawki i kolejna nadzieja na realną zmianę zostanie pogrzebana w duszach suwerena. Siądzie mental i można będzie zamykać budę.

Przyczyny sukcesu

Braunowi rośnie, bo PiS-owi spada, choć to nie jedyny powód wzrostów, tylko źródło przepływów elektoratu. PiS jest obecnie w fazie pomieszania wewnętrznego, gdyż kompletnie zakiwał się, nie będąc w stanie zdyskontować zwycięstwa swego faworyta w wyborach prezydenckich. Tam coś się stało – zaczęło się od montowania jakichś rządów technicznych, nadziei, że karpie przyspieszą Boże Narodzenie, bo taki byłby efekt zgody Tuska na przyspieszone wybory. Wszystkie te kokieterie wobec takich przegrywów w tych wyborach jak Hołownie czy Kamysze pokazywały, że Kaczyński nic nie zrozumiał z wyników tych wyborów. A pokazały one czerwona kartkę całemu POPiS-owi, PiS zaś pokazywał, że choćby i z diabłem się sprzymierzą, by odzyskać władzę. Po co? – pokazali przez 8 lat swoich rządów zadzierając z podstawowymi grupami własnego elektoratu i mizdrząc się do Unii, co ich elektorat i sama Bruksela odczytali jako słabość. Podczas tych ostatnich wyborów okazało się, że – oprócz paru milionów odwiecznych wyborców „mniejszego zła” – z pięć milionów luda ma na kogo głosować, nie bojąc się mitu „utraconego głosu”.

PiS tego nie zrozumiał i nie rozumie, co daje Braunowi gwarancje na utrzymanie się tego, korzystnego dla niego, stanu.

Braunowi rośnie także dlatego, że potencjalni koalicjanci – Konfederacja i PiS – pokłócili się. Wyraźnie z powodu ataków Kaczyńskiego, wręcz osobiście, na Mentzena. Kaczyński się tu przeliczył, myśląc, że walka do krwi, zaś ułożenie się po wyborach przy zielonym stoliku to numer, który po raz któryś przejdzie. Straszenie koalicjantem nie zapewni mu żadnych przepływów z Konfederacji. Tym bardziej nie zapewni mu tego straszenie Braunem.

To od PiS-u odchodzą ludzie do Brauna. A więc Kaczyński powinien się raczej zastanowić jak ten ruch powstrzymać, a walenie w Brauna i deklaracje, że z nim nigdy… obniża jedynie potencjał PiS-u. Jest to więc działanie samobójcze, napędzające lud do Brauna. Tak jak kłótnia pomiędzy Konfederacją i PiS obniża ich obu wyniki, stymulując odpływ z obu źródeł do Brauna. Ten odpływ rekompensuje sobie, ale do poziomu odtworzenia swych procencików Konfederacja, do której przepływają sieroty po Hołowni. Ma więc Braun szczęście, bo rośnie mu z każdej strony.

Tusk wspiera Brauna

Ma Braun jeszcze jedno szczęście – to Tusk. Ten dając Brauna do mediów gra na dwa fronty. Pokazuje okropieństwo alternatywy do III RP, co ma wzmagać Tuskowi twardość elektoratu: nie ma bowiem dla tych wyborców nic gorszego niż plucie na Unię, antysemityzm, antyukraińskość czy demonstracyjny katolicyzm.

Toż to wszelkie cechy polskiej zaściankowości, za którą – zanim nas z Unii wyrzucą – wstyd tylko na całą Europę. Tusk puszcza Brauna – co prawda jako Czarnego Luda – do mediów, bo chce go budować… przeciwko PiS-owi. Jak Kaczyńskiemu ucieka elektorat do Brauna to D’Hondt zrobi już swoje. Suma – i tak wątpliwej koalicji obie Konfederacje i PiS – daje mniej mandatów niż start w jednej paczce, a więc – powiedzmy – przy ewidentnej taktyce Tuska jednej listy, to on może wziąć premię większości, dzięki systemowi ordynacji wyborczej, który po biblijnemu dużemu dodaje, zaś małemu – zabiera.

A więc Tusk chce Braunem osłabić PiS, co ma spowodować, że jednolistna uśmiechnięta koalicja dostanie większość, gdyż prawicowy elektorat rozdrobni się. Tak sobie liczą uśmiechnięci.

Ale mogą się przeliczyć. Po pierwsze nie liczą elektoratu antysystemowego, który może pójść pierwszy raz do urn, tylko ze względu na szanse Brauna. Wreszcie będzie na kogo głosować.

Po drugie – mamy tu efekt Leppera. Skutkuje on tym, że w rzeczywistość taki antysystemowiec jest zawsze niedoszacowany, nawet w tych nieoficjalnych, czyli prawdziwych, badaniach opinii publicznej. Ankietowani zawsze w III RP bali się przyznać do swych nieprawomyślnych preferencji. A więc rządzący dostawali fałszywy obraz, na którym opierali w konsekwencji mylne swoje rachuby. Głosujący za kotarą jest już poza zasięgiem systemu. Jest jak żołnierz posłany w bój bez radiostacji. Dowódca, tu – propaganda – nie ma już nad nim mocy i w swej samotności, choć raz może w swej anonimowości, bezkarnie pokazać systemowi figę.

Trzecim powodem możliwości przeciwskutecznego zainwestowania Tuska w Brauna może być to, że Braun naprawdę się na tym okienkowym zbiegu okoliczności może nieźle wybudować. Do wyborów jeszcze sporo czasu, a tu wcale nie wynika, że system, i polski, i europejski, powstrzyma się w szaleństwie, które dostarcza Braunowi kolejne zastępy zwolenników. Wchodzi na pełnej parze zielone szaleństwo, migranci przebierają nogami, zaś podżegactwo wojenne dopiero się rozpędza. Tusk będzie chciał skupić naród pod swoim parasolem, w nadziei, że stymulowane zagrożenie jednoczy naród pod każdą władzą, a więc grzanie wojną będzie szło pełna parą.

Tyle, że takie grzanie ma swoją drugą stronę – pokazuje bezradność rządu w tej sytuacji. Nie można skutecznie straszyć wojną, a jednocześnie dowodzić, że nie jesteśmy na nią przygotowani. Takie coś, dłużej ciągnione, obróci się przeciwko propagandowym ściemniaczom, zwłaszcza, że sukcesy naszej Radkowej dyplomacji, choćby nie wiem jak Olejniki stawały na głowie, pokazują, że nawet Unia ogra Tuska, a więc po co nam on? No, chyba tylko, żeby powsadzać pisowców, ale widać, że jest to argument za słaby, by utrzymać wzmożenie nawet swego najlojalniejszego elektoratu. A to – znowu – może tylko wzmocnić Brauna. No, trzeba przyznać, że sytuacja Pana Grzegorza – na razie – wygląda nieźle, gdyż źródła jego wzrostu wyglądają jednocześnie na zewnętrzne i trwałe.

Program

Braun jest w momencie decyzji przejścia od performingu politycznego do działań programowych: trzeba powiedzieć jaka ma być Polska kiedy wszyscy won, a właściwie jaka ma być ta Polska, jeśli ma – jak w jego haśle – odzyskać niepodległość. To nie ma być zamiana ekstremalnych ekscesów na nagłą powagę programu. To ma być tylko uzupełnienie jednego drugim, bo same programowe nudzenie nie przedostanie się do mediów, albo co najwyżej sprowadzi pomysły programowe do równego mainstreamowego poziomu fałszywych dylematów programowych. Kwestia tego o czym mają dyskutować Polacy została już przez media obu stron dawno ustalona i szybko wciąga każdą polityczną inicjatywę w pozorne dychotomie. Ot tak, żeby się pokłócić, podzielić za pomocą nierozstrzygalnych bzdur elektorat na pół.

Pokazuję takie dyżurne zestawy: aborcja vs. ochrona życia, Unia vs Polexit, Ukraina – za czy przeciw, Trump głupi czy mąż stanu, obowiązkowy pobór czy nie, itd., itd. Takie dychotomie można mnożyć bez końca i każdy z uczestników takiej nawalanki traci, a jak każdy traci, to kto zyskuje? To proste – realny system, słój z formaliną oblewającą nasz kraj z każdej strony: ładnie wygląda, w sumie nic się nie zmienia, co w dzisiejszych czasach może uchodzić za sukces, ale… tam nie ma życia. Ot, co najwyżej eksponat do oglądania przez przyszłych studentów na zajęciach o przyczynach upadku kolejnej Rzeczpospolitej.

Co może więc zrobić Braun? Moim zdaniem, by się nie dać wplątać w tę gotową i działającą od początku III RP sieć powinien zejść z linii ciosu, gdzie każdy dostaje w nos. Trzeba by wyszedł z tych przyczynkarskich nawalanek na poziom wyższy. Wszystkie, nawet najlepsze pomysły programowe zawierają w sobie jedną słabość – są zbiorem pobożnych życzeń, bez szans na sprawczą realizację. Dopóki nie zmieni się system. To jest jak z programem naprawczym przedsiębiorcy Brzoski: jego mrówcza praca nad postulatami, które mają polepszyć działania biznesu stają się jak zestaw dla małego krawiectwa. To działania naprawcze na poziomie łatania na dziesiątkach łat, zaś sama podstawa, materiał polskiego płaszcza jest sparciały, zaś zestaw łat uniemożliwia już orientacje co to był za krój i jakiego koloru był płaszcz. Nic z tego nie wynika, oprócz chwilowej – jak to u Tuska – satysfakcji narracyjnej. I tak będzie gdy będziemy tylko gadali o łatach, nie o systemie. Trzeba nowego płaszcza, wtedy skończy się łatanie dziur.

Można to zrobić jeśli Braun weźmie się za nową konstytucję. Bez niej – tej instrukcji obsługi polskiego potencjału – nic z tej programowej nawalanki nie wyjdzie. Trzeba zauważyć, że jakoś istniejąca klasa polityczna za ten pomysł się nie zabiera. To proste – po co niszczyć system, który ustrojowo daje gwarancje rządzenia gamoniom? Warto przypomnieć, że prezydent Nawrocki, coś tam w kampanii, bąknął o resecie konstytucyjnym w oparciu o prezydencką inicjatywę referendalną. Już wtedy proces ten wyglądał na wieloletnie działania, konsultacje i deliberacje, zaś teraz o tym z Pałacu nie płyną żadne sygnały, ani o samej potrzebie, ani o samym procesie. Trzeba więc wywrzeć na prezydencie może nie nacisk, ale animujące wsparcie tego procesu. Jeśli na jego czele stanie dynamizująca ten proces Korona, to dostanie same dodatnie plusy: pokaże, że chce dać głos ludowi, rozpocznie proces, w którym ujawnią się w jego ramach uśpione dotychczas elity i przywódcy, coś czego Braunowi teraz brakuje.

Bo Korona powinna przedstawić swój projekt konstytucji, by nie skończyło się jak z tą naszą, która obowiązuje. Wtedy, w referendum, a jakże, naród wybierał tylko z jednej-jedynej propozycji. Cały proces „konsultacji” był de facto procesem urabiania narodu do jedynej światłej propozycji, która już systemowo tylko zbierała do kupy dążenie wysoko układających się stron przy Okrągłym Stole. To się może powtórzyć, kiedy mainstream – jeśli już – zgodzi się na cały proces i wypichci konstytucję o tak wielkich zmianach, że nie zmieni się nic.

Cały proces rzeczywistych konsultacji powinien być szybki i przejrzysty, da głos ludowi co do pryncypiów nie jakichś błahostek. To ma być tym, co może dać ugrać maksa wyborczego Koronie, zaś szczegółowe postulaty, to już sprawa dla możliwych przyszłych negocjacji udziału we władzy. Strzelanie z tego śrutu przed wyborami nie da Braunowi żadnego wzrostu, rozmieni tylko na drobne strzał z wielkiej armaty pt. musimy odzyskać niepodległość, zaś ruch resetu konstytucyjnego będzie tylko metodą osiągnięcia tego celu.

Rozstaje

Jeśli Braun chce wejść do tej gry musi obniżyć poziom performerstwa swych działań. Zrezygnować, albo tylko ukryć tych wszystkich Braci Kamraci, koalicji klucza z gaśnicą, czy brania na swój pokład zgranych po wszystkich partiach nazwisk. Bez tego ruchu nie przyjdzie do niego nikt poważny, bo twarzowałby niekontrolowalnej chucpie. Wielu poważnych ludzi widzi i ubolewa nad systemowymi, czy powtarzalnymi, powodami upadku Polski. Jeżeli Braun, jak deklarował, jest czołgiem przełamania, to pozostaje problem, kto wypełni tę systemową wyrwę – kolorowi i sfrustrowani harcownicy czy wojska zaciężne, uśpieni rycerze, których w kleszczach politycznego turpizmu trzymał dotychczas system? I to na razie największy dylemat stojący przed Braunem, cała reszta – znowu na razie – mu sprzyja. Jak tego nie dowiezie, to znowu napiszę kolejny raz artykuł, tym razem pod tytułem: miałeś, Grzegorz, złoty róg…

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.