Czterdzieści osiem lat zajmuję się leczeniem chorych w śpiączce, najczęściej po trwałych, nieodwracalnych uszkodzeniach mózgu i pnia mózgu. Ci chorzy, poza dwoma chorymi, byli w śpiączce. Zastosowane przeze mnie metody neurorehabilitacji, opisane w wielu monografiach faktograficznych (…) Te wszystkie monografie, moje wystąpienia nie mówiły o braku aktualnego stanu wiedzy medycznej i nie dotyczyły podważania zaufania do zawodu lekarza. Bo moim obowiązkiem, jako lekarza medycyny, moim obowiązkiem jako profesora belwederskiego, jest przekazywać wiedzę niezbędną do tego, żeby specjaliści medycyny wzięli pod uwagę, że ci chorzy mogą być leczeni. Jeżeli ja mam ewidentne dowody chorych, którzy mieli żyć godzinę, mieli żyć dzień, dwa dni, mieli żyć do końca życia na respiratorze, to ja tych chorych ‘odzyskuję’.
−∗−
Prof. dr hab. n. med. Jan Talar pozbawiony prawa do wykonywania zawodu na rok!!!
Groziło mu nawet dożywocie, ale wszystko wskazuje na to, że Ukrainiec, który nożem zaatakował dwóch tomaszowskich policjantów, nie pójdzie do więzienia. Sąd uznał, że z powodu uzależnienia od alkoholu podejrzany nie wiedział, co czyni. Postępowanie karne umorzono, a wobec Swiatosława H. zastosowano „środek zabezpieczający” w postaci terapii uzależnień w trybie stacjonarnej terapii odwykowej.
Dwaj funkcjonariusze Komendy Powiatowej Policji w Tomaszowie Lubelskim pojawili się 8 września ub. roku na ul. Kościuszki w Tomaszowie Lubelskim w związku ze zgłoszeniem dotyczącym leżącego przy chodniku młodego mężczyzny. Należało ustalić, czy nie stało mu się coś złego.
Podczas przeprowadzanej interwencji mężczyzna, któremu chcieli pomóc policjanci – po zmianie pozycji z leżącej na wyprostowaną – stał się wobec nich agresywny. W pewnym momencie wyjął nóż, którym zaatakował mundurowych, zadając ciosy na oślep i rycząc jak zwierzę. [Grozi za to nawet dożywocie]
Jeden z funkcjonariuszy – w celu odparcia bezpośredniego ataku – użył broni służbowej, oddając cztery strzały i raniąc agresora w nogę.
Ranny napastnik i mundurowi
Napastnik, którym okazał się 24-letni obywatel Ukrainy, został obezwładniony i zatrzymany. Trafił do szpitala, gdzie przebywał w towarzystwie innych policjantów, bo interweniujący stróże prawa również potrzebowali pomocy medycznej. Obaj – z obrażeniami tułowia, rąk i nóg – trafili tam, gdzie Ukrainiec. Jeden z poszkodowanych – po opatrzeniu ran – został wypisany do domu. Drugi, ze względu na poważną ranę ręki, został przetransportowany do szpitala w Lublinie.
Sprawca w chwili zdarzenia był trzeźwy. Decyzją sądu Swiatosław H. został tymczasowo aresztowany pod zarzutem usiłowania zabójstwa dwóch funkcjonariuszy policji, a także czynnej napaści na policjantów z użyciem niebezpiecznego narzędzia i spowodowania u pokrzywdzonych obrażeń ciała. Grozi za to nawet dożywocie.
Przesłuchiwany w charakterze podejrzanego Ukrainiec nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów i odmówił składania wyjaśnień.
“Epizod psychotyczny“
Swiatosław H. został poddany obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Nie stwierdzono u niego choroby psychicznej ani upośledzenia umysłowego. Ale biegli z Oddziału Psychiatrii Sądowej Szpitala Aresztu Śledczego w Krakowie orzekli, że dokonując zarzucanych czynów zabronionych, obywatel Ukrainy miał „zniesioną zdolność rozpoznania ich znaczenia i pokierowania swoim postępowaniem”.
– Z opinii biegłych wynika, że w chwili zdarzenia występowały u podejrzanego ostre objawy psychotyczne jako epizod psychotyczny u osoby uzależnionej od alkoholu, co stanowi inne zakłócenie czynności psychicznych – powiedziała nam Anna Rębacz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Zamościu, która pod koniec kwietnia wystąpiła do sądu z wnioskiem o umorzenie postępowania karnego i zastosowanie wobec podejrzanego środka zabezpieczającego w postaci terapii uzależnień w trybie stacjonarnej terapii odwykowej.
Wszystko przez wódę
Sąd Okręgowy w Zamościu wydał postanowienie 3 lipca. – Postępowanie karne przeciwko Swiatosławowi H. zostało umorzone z uwagi na fakt niepopełnienia przez podejrzanego zarzucanych mu czynów ze względu na zniesioną zdolność do rozpoznania ich znaczenia i możliwość pokierowania swoim postępowaniem z powodu uzależnienia od alkoholu – poinformował nas Paweł Tobała, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Zamościu, który zastosował wobec podejrzanego środek zabezpieczający w postaci terapii uzależnień w trybie stacjonarnej terapii odwykowej.
To postanowienie nie jest prawomocne. Ukrainiec dalej jest tymczasowo aresztowany. Jeden z poszkodowanych funkcjonariuszy wrócił do pracy, drugi do tej pory jest na zwolnieniu lekarskim. Wewnętrzne postępowanie wykazało, że funkcjonariusze zasadnie użyli broni. „Ukrainiec jest stroną poszkodowaną i powinien dostać 10 milionów złotych odszkodowania. Policjanci są winni wszystkiemu i powinni dostać po 25 lat więzienia” – zżyma się jeden z naszych czytelników.
A inny proponuje: „Na front tego dezertera, niech tam się wykaże”.
Postanowienie sądu nie dziwi Filipa Kościuszki, psychiatry z Centrum Zdrowia Psychicznego w Zamościu. – Wiemy, że wiele przestępstw popełnianych jest przez sprawców znajdujących się pod wpływem alkoholu, ale zdarzają się sytuacje, że u osoby uzależnionej od alkoholu występują omamy czy urojenia po jego odstawieniu – mówi dr Kościuszko. – Opisywana sytuacja nie jest odosobniona.
Mariusz Zielke w swoim reportażu “Bagno” pokazał wynik kilkuletniego śledztwa ws. pedofilii muzyka Krzysztofa S. Próbował zainteresować tą sprawą znanych dziennikarzy i czołowe media, ale nikt nie chciał podjąć tematu pedofila niezwiązanego z Kościołem.
Reportaż “Bagno” ujawnił nie tylko wielką aferę związaną ze znanym muzykiem i dramat jego ofiar. Pokazał również, jak niechętnie do tematu pedofilii niezwiązanej z Kościołem katolickim podchodzą czołowi polscy dziennikarze.
“Bagno” zdemaskowało znanego pedofila. Dziennikarzy to nie interesowało
Z relacji Zielke wynika, że próbował sprawą zainteresować media, w tym ogólnopolskie dzienniki i portale internetowe. Te, według dziennikarza, nie podjęły w wystarczający sposób tematu. W materiale Zielke pokazuje, jak znani dziennikarze odmawiają zajęcia się sprawą.
Pojawiają się tu takie nazwiska, jak:
Tomasz Sekielski,
Piotr Pacewicz (oko.press),
Bartosz Węglarczyk (onet.pl),
Jarosław Kurski („Gazeta Wyborcza”),
Roman Imielski („Gazeta Wyborcza”),
Michał Samul („Fakty TVN”)
Andrzej Skworz (magazyn „Press”).
Autor reportażu zaznacza, że Krzysztof S. krzywdził dzieci przez całe dekady. Miało o tym wiedzieć otoczenie artystyczne muzyka. O jego “wyczynach” krążyły nawet sprośne żarty.
Reportażu nie można zobaczyć w żadnej telewizji. Dostępny jest dla wszystkich w internecie. Rozwiń
PREMIERA REPORTAŻU „BAGNO” Dziennikarz Mariusz Zielke ujawnia szokujące informacje o tuszowaniu pedofilii w Polsce. Materiał jest do obejrzenia w całości na platformie YouTube:
Reportaż “Bagno” pojawił się na platformie YouTube w piątek 30 czerwca. Poruszono w nim m.in. kwestę zarzutów wobec znanego muzyka jazzowego Krzysztofa S.
“Ujawniając tę historię i zaczynając nad nią pracować, nie zdawałem sobie sprawy, że tak naprawdę trafiłem nie tylko na największą aferę w historii polskiego show-biznesu, ale na największy skandal pedofilski w Polsce. W reportażu ujawnię całą prawdę o tej wstrząsającej sprawie, ale to nie jest materiał tylko o sprawie Krzysztofa S.” – podkreślił jego autor – dziennikarz Mariusz Zielke.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie po publikacji filmu przekazała w oświadczeniu, że tylko jeden z kilku czynów zarzucanych muzykowi nie uległ przedawnieniu, a postępowanie w sprawie znanego muzyka jest na końcowym etapie.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!
Wstrząsające relacje ofiar Krzysztofa S.
Zielke zbadał kilkadziesiąt spraw pedofilii, złożył wiele zawiadomień o przestępstwach, przyglądał się z kamerą postępowaniu sprawców, ich przełożonych, śledczych, sądów oraz ofiar i rodzin. Dziennikarz rozmawiał też z pokrzywdzonymi przez Krzysztofa S., które opisały swoje przeżycia.
“On zniszczył życie dziesiątkom dzieciaków. Jest jeszcze mnóstwo ofiar, o których nie wiemy, dla których to jest zbyt głęboka trauma, żeby były w stanie kiedykolwiek, o tym powiedzieć, komukolwiek, już nie mówiąc o tym, żeby pójść porozmawiać z mediami, czy porozmawiać z policją i umrą już z tą swoją traumą” – mówiła w reportażu jedna z pokrzywdzonych kobiet.
Szanowny Panie ‚, w ostatnich dniach w Poznaniu doszło do wydarzeń, które wyraźnie obrazują proces przejmowania przestrzeni publicznej w Polsce przez aktywistów radykalnej lewicy, dokonujący się przy wsparciu lokalnej władzy i podległym jej służbom mundurowym, oraz bierności rządu centralnego. Jeżeli będziemy bierni i nie zmobilizujemy kolejnych Polaków do działania, już wkrótce wszyscy staniemy się przymusowymi odbiorcami deprawujących i propagandowych treści. Największymi ofiarami tego procesu będą dzieci, których umysły już od najmłodszych lat życia zostaną zainfekowane ideologiami prowadzącymi do śmierci, okaleczenia i zniszczenia. Proszę przeczytać i zobaczyć co działo się w Poznaniu. Opisywaną sytuację można zobaczyć też na video z naszej kamery.
W ostatnich dniach prowadziliśmy w Poznaniu mobilną kampanię informacyjną „Stop pedofilii”, w związku z trwającym w tym mieście „tygodniem dumy gejowskiej”, odbywającym się pod honorowym patronatem prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Za pomocą naszej furgonetki ostrzegaliśmy mieszkańców przed działalnością aktywistów LGBT, którzy chcą objąć wszystkie dzieci w Polsce tzw. „edukacją seksualną”, w ramach której zachęca się do rozwiązłości seksualnej, masturbacji i aktów homoseksualnych oraz zaburza się tożsamość uczniów. Ostrzegaliśmy także przed konsekwencjami homoseksualnego stylu życia promowanego wśród młodzieży, takimi jak np. epidemia HIV. Większość mieszkańców Poznania nie zdaje sobie sprawy z tego, że w ich mieście, oraz w całej Wielkopolsce, szczególnie aktywni są tzw. „edukatorzy seksualni” LGBT, którzy wchodzą do wielu szkół korzystając z nieświadomości rodziców i nauczycieli, oraz są bardzo aktywni w internecie. W pewnym momencie grupa kilkudziesięciu “aktywistów” LGBT z tęczowymi flagami wskoczyła na ulicę i zablokowała naszą furgonetkę. Wszystko działo się w ścisłym centrum Poznania, na ul. św. Marcin. Blokada naszego pojazdu spowodowała zatamowanie ruchu w tej części miasta. Kierowca pojazdu, nasz wolontariusz Jan Bienias, zadzwonił na numer alarmowy 112, ale dyspozytor powiedział mu, że obecnie wszystkie służby zostały oddelegowane do zabezpieczenia zakończonej niedawno „parady równości”. Zwiększyła się za to liczba blokujących ruch aktywistów LGBT. Od dłuższego czasu niepokoi nas to, że w tego typu chuligańskich wybrykach coraz częściej uczestniczą osoby nieletnie, nieraz bardzo młode. W tym przypadku grupa nieletnich osób nie tylko tamowała ruch na ulicy, ale również wykonywała w kierunku naszego kierowcy wulgarne gesty i ruchy o charakterze seksualnym. To efekt indoktrynacji ich sumień i umysłów propagandą LGBT. Do blokujących furgonetkę dołączyli także inni, m.in. znana aktywistka radykalnej lewicy Katarzyna Augustynek, posługująca się pseudonimem „Babcia Kasia”. Kobieta była wielokrotnie zatrzymywana m.in. za naruszanie nietykalności cielesnej i znieważanie policjantów oraz zakłócanie legalnych zgromadzeń, w tym również organizowanych przez naszą Fundację. W ubiegłym roku podczas jednej z naszych akcji w Warszawie „Babcia Kasia” rzuciła się na jednego z naszych wolontariuszy i pogryzła go. W kwietniu tego roku zapadł wyrok sądu przeciwko Augustynek, skazujący ją na ponad półtora roku ograniczenia wolności za szereg napaści na policjantów w trakcie zgromadzeń ulicznych. Po jakimś czasie na miejscu zdarzenia zjawili się funkcjonariusze. W tym momencie należałoby się spodziewać, że policjanci szybko uporają się z sytuacją, odblokują ulicę, spiszą chuliganów blokujących ruch i wystawią im mandaty. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Zamiast zająć się chuliganami, policjanci zajęli się kierowcą naszej furgonetki. Byli wobec niego bardzo stanowczy, jednocześnie nie podejmowali żadnych działań względem aktywistów paraliżujących ruch na ulicy. Wylegitymowali Jana, przyzwalając na ekscesy aktywistów LGBT. Cała sytuacja trwała ponad godzinę. W końcu zamiast usunąć chuliganów z ulicy, policjanci nakazali naszemu kierowcy się wycofać i odjechać w przeciwnym kierunku, na co aktywiści LGBT zareagowali wybuchem euforii. Cała sytuacja została zarejestrowana przez nasza kamerę umieszczoną w furgonetce. To już kolejna tego typu sytuacja obrazująca, jak bardzo pobłażliwie władza i podległe jej służby traktuje chuligańskie wybryki aktywistów radykalnej lewicy w przestrzeni publicznej. Powoduje to dalszą eskalację nienawiści. Osoby karmiące się medialną propagandą wzywającą do przemocy przeciwko wszystkim, którzy nie akceptują ideologii LGBT i aborcji, wiedzą doskonale, że mają zielone światło dla tego typu działań. Czym to się kończy w praktyce? Tydzień temu w Warszawie doszło do ataku nożownika na naszą furgonetkę. Dwa tygodnie temu inny napastnik przebił opony w naszym pojeździe. W ostatnim czasie w auto rzucano też ciężką kostką brukową i obrzucano je jajami. W Elblągu agresywny mężczyzna w kominiarce napadł na naszych wolontariuszy w trakcie publicznej modlitwy różańcowej. Takie ataki i napady mnożą się ponieważ ich sprawcy doskonale wiedzą, że będą potraktowani lekko i pobłażliwie. W ten sposób za pomocą terroru próbuje się usunąć nas z przestrzeni publicznej po to, aby mogła w niej zatriumfować propaganda i deprawacja. Postępy tej rewolucji widać wyraźnie na przykładzie Poznania. Prezydent tego miasta Jacek Jaśkowiak aktywnie wspiera i dotuje tzw. „edukatorów seksualnych” LGBT. Chodzi m.in. o Grupę Stonewall – największą w Wielkopolsce organizację aktywistów LGBT, która publikuje przepełnione wulgarnymi treściami seksualnymi poradniki skierowane m.in. do młodzieży. Stonewall organizuje także w szkołach propagandowe warsztaty promujące homoseksualizm, finansowane przez urząd miasta Poznań. Założyciel Grupy Stonewall publicznie przyznał w mediach, że powszechnym standardem w jego środowisku jest seks grupowy pod wpływem narkotyków i alkoholu. Jakiś czas temu Grupa Stonewall wydała za pieniądze z miejskiej dotacji broszurę otwarcie opisującą orgie homoseksualne aktywistów LGBT z udziałem młodych chłopców. To właśnie w Poznaniu po raz pierwszy w Polsce zorganizowano spotkanie aktywisty transseksualnego (tzw. „drag queen”) z dziećmi. Przebrany za kobietę mężczyzna czytał najmłodszym bajki zachęcające do „akceptacji dla inności”. Jest to kopia deprawacyjnych kampanii, które masowo organizowane są w miastach na terenie USA. W trakcie tego typu wydarzeń zdarzało się, że aktywiści LGBT obnażali się przed dziećmi. Kilku transseksualistów, którzy czytali dzieciom bajki promujące homoseksualizm, okazało się skazanymi przez sąd pedofilami. Warto również przypomnieć wydarzenia z 2019 roku, kiedy to w Poznaniu, w trakcie jednej z największych imprez LGBT w Polsce, aktywista LGBT symulował brutalne morderstwo abp. Marka Jędraszewskiego. W trakcie scenicznego show aktywista LGBT w zakrwawionej koszulce dusił kukłę z wizerunkiem arcybiskupa. Wokół niego zgromadzeni byli inni uczestnicy imprezy. Występ spotkał się z zadowoleniem ze strony publiczności. Sprawa trafiła do sądu w Poznaniu, który jednak uniewinnił aktywistę LGBT, nie znajdując w jego zachowaniu niczego nagannego. Właśnie do tego prowadzi aktywne wsparcie lokalnych władz, służb i administracji dla aktywistów LGBT. Chcą oni za pomocą siły i przemocy zdominować przestrzeń publiczną i przejąć szkoły, uczelnie oraz instytucje. W Polsce miasta takie jak Poznań powoli zaczynają przypominać miejscowości w Kalifornii. Nie chodzi jednak o poziom zamożności czy słonecznych dni w roku. Kalifornia to jeden z najbardziej opanowanych przez radykalną lewicę stanów w USA, gdzie aborcja legalna jest do 9 miesiąca ciąży, a propaganda LGBT jest niezwykle wulgarna i wszechobecna. Sytuacja w Kalifornii jest tak zła, że niedawno tamtejszy republikański senator Scott Wilk zaapelował do własnych wyborców (!), że jeśli kochają swoje dzieci i chcą je chronić, to powinni jak najszybciej uciekać z Kalifornii do innego stanu. Jego apel został wystosowany po tym, jak stan Kalifornia przeforsował nowe prawo, które kwalifikuje sprzeciw rodziców wobec chęci „zmiany płci” u swojego dziecka jako przemoc. Rodzice nie będą mogli sprzeciwić się, jeśli ich dziecko pod wpływem propagandy LGBT wylewającej się z przestrzeni publicznej i internetu będzie chciało np. amputować sobie piersi lub narządy rozrodcze. Panie MirosĹ‚awie, my nie mamy dokąd uciekać. Nie mamy w Polsce Teksasu czy Florydy, gdzie trwa skuteczna kontrofensywa wobec politycznych, społecznych i kulturalnych żądań aktywistów LGBT. Musimy odbić przestrzeń publiczną w całej Polsce z rąk chuliganów, aborcjonistów i deprawatorów seksualnych. Środowiska te posiadają potężne wsparcie w postaci lokalnych władz w miastach takich jak Poznań, Warszawa, Wrocław, Gdańsk oraz wielu innych. Służby przymykają oko na ich chuligańskie i terrorystyczne wybryki. Potężne dotacje finansowe płyną do nich z zagranicy, od wielkich korporacji i obcych ambasad, szczególnie USA. Centralne władze rządu Polski patrzą na to wszystko bezczynnie, nie podejmując żadnych realnych działań, poza werbalnymi deklaracjami i obietnicami na potrzeby trwającej kampanii wyborczej.Aby stawić opór antymoralnej rewolucji która coraz silniej niszczy nasz kraj, musimy obudzić świadomość i sumienia Polaków oraz zmobilizować nasze społeczeństwo do działania. Temu służą kampanie naszej Fundacji, w tym mobilne akcje informacyjne z użyciem furgonetek. Mówimy głośno czym jest aborcja i jakie są jej skutki oraz jakie plany mają aktywiści LGBT wobec naszych dzieci, przede wszystkim w zakresie „edukacji seksualnej”. Większość Polaków nie ma o tym pojęcia, ponieważ ostrzeżenia przed tymi zagrożeniami nie wyświetlają się w największych mediach, które otwarcie promują deprawację, aborcję i ideologię. Media, które mówią prawdę są małe i docierają do maleńkiej grupy odbiorców w skali kraju. Dlatego nasza Fundacja organizuje w całej Polsce niezależne akcje informacyjne w przestrzeni publicznej. Nasze furgonetki, plakaty, bannery i billboardy dziennie widzą dziesiątki tysięcy osób. Dzięki temu dowiadują się prawdy o aborcji i ideologii LGBT. Wiele nowych osób dołącza do naszej Fundacji i angażuje się w walkę. W najbliższym czasie zamierzamy kontynuować akcje informacyjne w kolejnych częściach kraju, m.in. w Bielsku-Białej, Opolu i Rzeszowie, gdzie wkrótce odbędą się propagandowe „parady równości” LGBT. Potrzebujemy na te działania ok. 14 000 zł.Proszę Pana o pomoc i przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić nam przeprowadzenie tych działań i zmobilizowanie kolejnych Polaków do działania w obronie swoich dzieci i przestrzeni publicznej w Polsce przed ideologią. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW Aktywiści radykalnej lewicy robią wszystko, aby powstrzymać nas przed organizacją kolejnych akcji informacyjnych skierowanych do Polaków. Wiedzą, że nasze działania spotykają się z żywym odzewem, emocjami i poparciem wielu osób. Niemal codziennie dostajemy wyrazy wsparcia od kolejnych ludzi, którzy dziękują za prowadzenie akcji i proszą o przejechanie kolejnych kilometrów furgonetkami, organizację kolejnych wystaw, akcji ulicznych i publicznych modlitw różańcowych. Możemy to robić tylko dzięki stałej i regularnej pomocy naszych Darczyńców, dlatego raz jeszcze proszę Pana o wsparcie. Serdecznie Pana pozdrawiam, PS:Kierowca naszej furgonetki Jan Bienias został właśnie uniewinniony przez sąd w Gorzowie Wielkopolskim przez sąd drugiej instancji. Skutecznie odwołaliśmy się od skandalicznego wyroku, o którym jakiś czas temu informowaliśmy. To efekt stałej, regularnej i konsekwentnej pracy. Walczymy dalej i nie poddajemy się. Wkrótce więcej informacji na ten temat.Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
============================
Mail:
Policjant: Wiem, że mam prawo i obowiązek bronić napadniętego. Ale wiem też,że wtedy nie dostanę podwyżki, awansu, a zapewne w najbliższej przyszłości wylecę z roboty…
Partia rządząca podaje się za patrotyczną i antyimigrancką. Fakty mowia coś zupełnie innego.
PiS ustami swoich przedstawicieli przekonuje, że jest partią patirotyczną, nastawioną na realizacje polskiego interesu narodowego. Nic bardziej mylnego. Najlepszym na to dowodem jest sprawa ściągania imigrantów z krajów muzułmańskich.
W ciągu ostatnich kilku lat, polskie miasta zaroiły się nie tylko tabunami młodych Ukraińców w wieku poborowym, którzy uciekli przed branką do ukraińskiej armii. Daje się też zauważyć lawinowy wzrost osób o ciemnej, bądź też czarnej karnacji. Dane rządowe mówią same za siebie:
Powyżej widzimy lawinowy wzrost liczby imigrantów w Polsce. Zauważmy, że diagram zawiera jedynie dane dotyczące osób legalnie zatrudnionych, choć wiemy, że wielu imigrantów pracuje w szarej strefie. To jednak nie jest sedno problemu. Tego dotyczy kolejna tabela:
Jak widzimy, to w czasach rządów PiS zaczęło się iście masowe ściąganie imigrantów muzułmańskich do Polski. Co więcej, dysponujemy przeciekami, że władze pracują aktualnie nad uproszczeniem procedury przyjazdu do Polski nowych imigrantów z krajów takich jak Bangladesz, Uzbekistan, czy Nigeria. Docelowo chcą ściągać ok. 400 tys. ludzi rocznie!
NASZ KOMENTARZ: Rząd PiS twierdzi, że ściąga do Polski wyłącznie ludzi chcących pracować. Przypominamy, że Francja robiła dokładnie to samo, a rogi pokazało jej dopiero drugie i trzecie pokolenie muzułmaskich imigrantów zarobkowych. Efekty widzimy dzisiaj na francuskich ulicach. Jako polscy patrioci, nie chcemy zniszczenia naszego względnie mono-etnicznego państwa, i z tej perspektywy mało interesująca jest dla nas dyskusja o tym czy masowa imigracja będzie chaotyczna czy przemyślana, czy muzułmańscy imigranci będą legalni, czy nielegalni, pracowici czy leniwi. Sednem problemu jest to, że procesu wymieszania nie da się już później cofnąć w sposób cywilizowany.
Z Maryją Królową Polski modlić się będziemy o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu
BIŁGORAJ – w każdą drugą niedzielę miesiąca w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny o godz. 18.00 Msza Święta za Ojczyznę i Pokutny Marsz Różańcowy!
WARSZAWA – zapraszamy na comiesięczny Pokutny Marsz Różańcowy, który już od 9 lat odbywa się w stolicy. Rozpoczynamy Mszą Świętą o godz. 8.00 w kościele św. Andrzeja Apostoła i św. Brata Alberta na pl. Teatralnym 20, po niej udajemy się ulicami Warszawy pod Sejm RP.
Zgodnie ze słowami Najświętszej Dziewicy Maryi (zawartych we wszystkich uznanych objawieniach) modlitwa na Różańcu Świętym jest ostatnim ratunkiem dla świata. To jest FAKT – władze tego świata, odrzucają Boga a na Jego miejsce intronizują zachcianki człowieka (lub w najlepszym wypadku sentymentalnie celebrują humanizm).
Trasa naszego comiesięcznego Pokutnego Marszu Różańcowego w Warszawie: Po drodze z placu Teatralnego idziemy ogarniając modlitwą Różańca Świętego ważne instytucje i ministerstwa położone przy Krakowskim Przedmieściu, modlimy się za Prezydenta RP pod jego siedzibą, skręcamy w ul. Świętokrzyską by modlić się pod Ministerstwem Finansów, później przy pl. Powstańców Warszawskich 7 dochodzimy do budynku TVP, gdzie mieszczą się główne studia informacyjne telewizji publicznej (przez dziesięciolecia komunizmu i liberalizmu siejących nienawiść oraz kłamstwa). Modlić się będziemy o konieczne zmiany w mediach i nawrócenie środowisk dziennikarskich. Kierujemy się później w stronę placu Trzech Krzyży i na ul. Wiejską aby ogarnąć modlitwą władze ustawodawcze naszego Kraju. Zakończenie Pokutnego Marszu Różańcowego będzie pod Sejmem i Senatem RP (wcześniej podejdziemy pod ambasadę Kanady, gdzie Panu Bogu i Jego Matce zawierzać będziemy Mary Wagner, która toczy samotny bój o przestrzeganie prawa Bożego w Kanadzie).
Będziemy się modlić o ustanie kłamliwych ataków na nasz Kościół i Ojczyznę, o nawrócenie nieprzyjaciół i pojednanie ludzi, narodów i państw na fundamencie prawdy, aby wobec ofiar zbrodni i ludobójstwa nastąpiło sprawiedliwe zadośćuczynienie za zło jakiego doświadczyli od prześladowców. Będziemy modlić się także o to by dla wszystkich narodów, dawniej i dziś zamieszkujących ziemie Rzeczypospolitej i Europę Środkowo Wschodnią, Jezus Chrystus był j e d y n ą Drogą, Prawdą i Życiem, o to też by na ziemiach nasączonych krwią ofiarną poprzednich pokoleń umocniona została święta wiara katolicka, poza którą nie ma zbawienia, by porzucone zostały błędne wyznania i religie wiodące na bezdroża nienawiści.
Nie wiem zali zwyciężyć możem – to wiem, że zwyciężeni i pohańbieni być nie możem.
Kłuszyn, 4 lipca 1610. Zofia KOSSAK, Złota wolność.
Szósta dochodziła i żarkie lipcowe słońce wysoko jeszcze stało na niebie, gdy wysłańcy hetmanowi obiegli obóz, bez trąbki ni bębna roznosząc rozkazy. Wojsko miało natychmiast wychodzić pod Kłuszyn (Masz, diable, kaftan! Wymyślił! zaklął ze złością rotmistrz Dunikowski) porządkiem ściśle oznaczonym: Pana Strusiowa chorągiew pierwsza, Zborowskiego druga, Poryckiego trzecia, Kazanowskiego czwarta, dalej Dunikowskiego, Wasiczyńskiego, Kopycińskiego, Firleja i inne. Piechoty ludzi dwieście, dwa czterokonne przednie falkonety i stara kolaska hetmańska. Tę ostatnią, aby wzięto, wyprosił, wymodlił Bałaban.
– Głupiś, i tak do niej nie siędę -fukał na siostrzeńca hetman przy pisaniu rozkazów. -Nie daj Boże nieszczęścia, Jegomość… Co szkodzi jedna kolaska? Pochodu nie zadzierży upierał się przy swoim Oleś. Widząc szczerą troskliwość chłopca, hetman ustąpił niechętnie.
W obozie miały pozostać tabory, namioty, siedemset piechoty nieco Kozaków, trzy chorągwie jazdy, ciury i pacholiki którym broń rozdano, przykazując szumieć i hałasować potężnie, by Wałujew domyślić się wymarszu wojska nie mógł. Komendę nad obozem w nieobecności hetmana sprawiać będzie pan Bobowski, żołnierz stary, doświadczony.
Czerwono-złocista zorza zalała skrzącą powodzią drzewa nad wojskiem w pochodzie, gdy kapelan, ksiądz Szymon Wybirek, przyjaciel hetmański, jadący w pierwszym szeregu wzniósł oczy do nieba i stułę na szyję założył, szepcąc Anioł Pański. Widząc jego gest, rycerze żegnają się pobożnie powtarzają półgłosem Pozdrowienie Anielskie. Biją się w piersi, chylą w pokorze głowy. Przodem, pobok kapelana, pan hetman jedzie zamyślony, tuż za nim obaj krewniacy i Sebastian Pielsz na swym kirgizie (podobnym w cieniu leśnym do stwora niestwora), jako kałauz, drogi okoliczne znający.
Zmierzch W puszczy szybko zapada. Gościniec wydłuża się ciemnym parowem. Bór-uroczysko, bór dziki gada coś niezrozumiale. Miesiąc rogaty wypływa ponad głęboki jar drogi, przegląda się w błotnistych kałużach, rzucając w nie garści złota… Trzeszczą gałęzie, bo rycerstwo lasem objeżdża błotnistą drogę. Spod kopyt pryskają, świecąc ni to chochliki, błędne leśne duszki – robaczki świętojańskie, nierade, że im gody miłosne przerwano. Migocą w górze jak klejnoty nocy.
Raz po raz wilgotny od rosy gałąź trzepnie z hałasem o hełm towarzysza. Gdy spod nóg porwie się spłoszony zwierz (nie rozpoznasz w mroku, jaki), szustnie wśród liści skokami szaraka albo wyniesie się w górę polotnym wyrzutem nóg sarnich boczą się i chrapią konie. Z fukiem, tętentem, sapaniem, przelatuje w poprzek drogi wystraszone stado dzików. Chrząkają groźnie, zajadle maciory, zasłaniając sobą cętkowane, niemrawe warchlaki. Z żelaznym chrzęstem strzelają w kielce odyńca. Giną w ostępie. Znów cisza. Ryś przywarował w rozwidleniu drzewa. Nastawiwszy bacznie uszy, ostro pędzlem sierść: zakończone, patrzy w dół. Zdziwienie bije z płaskiej, kociej mordy drapieżnika: cóż to za wojsko sunie dołem, jak wilcy cicho?… Na jakie ruszyli łowy?…
Hej! Na wielkie, trudne łowy aż chyli się od namysłu i wagi głowa pana hetmana. Północ już mija (wnioskują po miesiącu towarzysze) gdy niespodziewana przeszkoda staje na drodze pochodu: gościniec, zrazu tylko błotnisty, staje się lgnącą starzyną. Po przejściu pierwszych chorągwi miasto drogi połyskuje matowo do księżyca rozchlapana, lepka, chwytająca maź. Bokiem gąszcz nieobjechany. Ciężkie falkonety grzęzną po osie. Grzęzną ich wozy, dźwigające trzy setki dziesieciofuntowych, pustolanych kul, opatrzonych tulejami. Piechota ścina kilka młodych buków, które kolejno podkłada pod koła. W mroku nocnym błyskają spiżowe, śliskie ciała dział, w łuskę karpiową misternie wyrobione. Przednie to falkonety, długie, bezkomorowe, we Lwowie u Franka, dobrego ludwisarza, odlane. Jeden zwie się „Virgo”, drugi „Pluto”. Pan Więckowski, puszkarz zamiłowany, nachyla się nad nimi troskliwie, sam pomaga dźwigać szprychy, podtrzymuje ozdobne uszy, zwane delfinami, klnąc z cicha, ale siarczyście, bagnisko.
Wszyscy je klną na równi, bo marsz się opóźnia. Krótka letnia noc nasiąka już blaskiem opałowym. Czerń miesza się z bielą, srebrnieje, gdy we mgle przebłyskuje wreszcie koniec lasu, a wraz otwarta równina.
– Kłuszyn… – powiada ściszonym bezwiednie głosem Sebastian. – Nieraz my tu przyjeżdżali za furażem. Płotów na tym polu siła… Dwie małe derewnie przed nami… Nie derewnie to ni chałupy, tylko klecie; już wtedy nikt w nich nie mieszkał…
Chorągwie ustawiają się, milcząc, pod lasem, w miarę jak wysuwają się z gąszczu. Pana Strusiowa pierwsza; Zborowskiego, Samuelowego syna, druga; księcia Poryckiego trzecia… Wiatr poranny szumi w wielkich skrzydłach orlich, podrywa skóry u ramion. Stoją niewidoczni na tle boru, wytężając wzrok W dolinę. Świat bieleje szybko, wyłaniają się z mroku kształty, dalekości. Jak okiem zasięgnąć, rozciąga się obóz moskiewski. Rzędy zakobyleń giną we mgle. Równina przecięta jest dwoma szeregami zwartych chruścianych płotów, zapewne dla ochrony pól przed dzikiem lub łosiem wzniesionych. Rozwalone chaty dwóch opuszczonych wiosek czernieją na przedzie. W głębi z mlecznej mgły wynurza się ciemny, sporawy horodek. Obóz śpi. Ni ruchu, ni światła, ni ognia. Spadłszy teraz z góry znienacka, można by ucapić śpiących, aniby się spostrzegli. Błyszczą drapieżne oczy rotmistrzów, chciwych runąć niby raróg na drzemiące kuropatwy. Ba! Gdyby wszyscy już wydostali się z lasu! Pana Kopycińskiego chorągiew dopiero wyjeżdża, Firlejowej jeszcze nie widać – a o piechocie i falkonetach ani słychu.
– Mniejsza o falkonety, ale bez piechoty nie poradzim, bo musi wyrąbywać płoty – konstatuje hetman. – Trza czekać.
Stojąc niewidoczni, zlani W jedno z lasem, czekaja niecierpliwie. Ksiądz Wybirek nuci półgłosem:
Witaj Królowo i Matko litości,
Żywocie duszy, nadziejo słodkości,
Do ciebie dzieci Jewine wołamy…
A rycerstwo podejmuje szeptem:
Rzewliwe głosy podniósłszy do nieba,
Teraz, Rzeczniczko, teraz Cię potrzeba…
Półśpiew leci ku niebu wraz z szumem boru i świergotem rozbudzonych ptaków. Nareszcie!… Westchnienie ulgi z wszystkich piersi wita ukazujące się z lasu ostatnie chorągwie. Za nimi wypada biegiem staplana w błocie po pachy piechota. Pan Ludwik Wejher, dowódca, łapiąc dech, melduje hetmanowi, że połowę ludzi zostawił przy falkonetach, które niebawem nadejdą, sam z połową przybieżawszy.
Nie będziemy na nich czekać mówi hetman. – Pchnij waść śpiesznie kilkunastu, by podpalili te budy. Strzelcy mogliby nam siła z nich szkodzić…
Sam chwyta do ręki buławę, wyjeżdża przed czoło chorągwi: – Trąbić do potkania! – woła potężnie. W głębi szlachetnej swej duszy rad jest, że nie napadnie na śpiące. Ksiądz Wybirek, kapelan podnosi do góry wyciągnięty z zanadrza krzyż. Błogosławi nim długo wojsku, wszystkiemu razem i każdemu towarzyszowi z osobna. Błogosławi równinie, która za chwilę sfarbuje się hojnie krwią. Żarliwymi słowami prosi Boga, Pana Zastępów zwycięskich, by miłościwy był duszom, które los wojny przed trybunałem Jego dziś postawi… A skończywszy modlitwę, chowa krzyż i ujmuje w garść szablę, którą włada nie gorzej niż drudzy.
Hetman kończy wydawać rozkazy spokojnym, jasnym. choć doniosłym głosem: ‘
– Mości Zborowski na prawo! Mości Struś na lewe skrzydło!… Pilno uważać na płoty! Dziurami kolejno wypadać!… Mospanowie! Ćma Moskwy, ale to nic! Nie pierwszyzna Polakowi stawać przed wrogiem z większym sercem niźli siłą! Odwrotu nie masz! Necessitas in loco, Spes in virtute, salus in victoria… Naprzód!
Ostatnie słowa głuszą dźwięki surmów, długie, przeciągłe, krzepkie. Odbijają się echem o las, wracają zdwojone w równinę. Wraz na zmurszałych, grzybom nawisłym podobnych dachach chat opuszczonych wykwita biały dym, potem jasny płomień. Ogarnia je szybko, strzelając w górę z uciechy. W obozie moskiewskim, dopiero teraz przebudzonym gwar. Wrzask… Niosą się przeraźliwe sygnały piszczałek.
Na widok pędzących już z góry chorągwi w nieładzie ustawiają się Dymitra Szujskiego pułki. Na łeb, na szyję lecą strzelcy zawalać kobylicami wyrwy w płotach. Za późno bo pan Zborowski, dumny, promienny jak zorza, już jest ze swymi w obozie.
Z dala, na wzgórzu pod ufortyfikowanym horodkiem, wodzowie: Dymitr Szujski, wyniosły Pontus de la Gardie i flegmatyczny Horn patrzą uważnie. Obaj cudzoziemcy stropieni są, że hetman zdołał zaskoczyć niespodzianie, niby fryców, starych jak oni żołnierzy lecz o wynik potyczki (trudnoż nazywać bitwą starcie z taką garstką!) najzupełniej spokojni. Patrzą ciekawie, jakby na teatrum.
– Żółkiewski zawsze był rezolut i ryzykant, ale dziś przeryzykował – uśmiecha się Horn.
– Ba, innego wyjścia nie miał. De la Ville żałować będzie, że zasłabł i w Pogorełoj ostał, dawno pragnąc z nim się zmierzyć… Swojego czasu, pod Wolmarem, w niewolę mnie biorąc, dał mi Żółkiewski własną szubę rysią – wspomina śmiejąc się Pontus. Ja mu dziś za to oddam sobolową; niech na moją niewdzięczność nie narzeka…
– Żółkiewskijl… Cztob jewo… postękuje kniaź Dymitr Szujski, opięty ciasno w atłasowy, szafranowy chałat. Skośne, moskiewskie oczy wytęża z niepokojem W stronę gdzie wre walka. Chyba się Wasza Godność nie niepokoi? Wyprztyka on swój impet, zanim z połową naszych się zmierzy i koniec. Ogarniem go wtedy i weźmiem jak swego.
– Zabawa czysta, nic więcej! – potwierdza Pontusowe słowa Horn.
Miast odpowiedzi Dymitr stęka niewyraźnie, spluwa. żegna się kilka razy i spluwa ponownie. Obaj cudzoziemscy wodzowie spoglądają na barbarzyńcę z pogardliwa wyższością.
W oddali chorągwie walą się na nieprzejrzaną czerń uszykowanego już moskiewskiego wojska, jak barwiste motyle na mrowisko. Straszliwym pędem przebijają się skroś armii. Jak za czółnem śmigłym woda – zlewają się poza nimi roztrącone szeregi. Więc wyrwawszy z gęstwy na pole, zwołują się, kupią i sadzą w mrowie z powrotem…
Wespół ze Strusiowymi walczy Sebastian Pielsz, grzmocąc na prawo i lewo. Zrazu, gdy jeszcze stali popod lasem. onieśmielony był i zawstydzony swym brakiem wojennej wprawy. Toć to, po prawdzie, pierwsza jego wielka bitwa. „Bylem prał mocno, to grunt krzepił się w duchu nie harce to, gdzie człek na widoku wszystkich poczyna… Śmiać się nikt nie będzie”.
Onieśmielenie minęło, zaledwie ruszyli z furkotem skrzydeł, z krzykiem skwirowi orlemu podobnym. Zamiotło nim uniesienie boju, poryw walki, śmiertelnego pędu sławy. Poczuł się naraz wolny i swobodny. Jak uciskający z dawna, ciasny, cieżki kaftan zrzucony nareszcie z pleców – odpłynęły go wszystkie teorie, myśli, udręczenia. Niepomny na nic walczył z furią rzetelną szlachcica. Roześmiał się w nim dziad, pradziad, dla których bój był rozkoszą. Niby mocne wino zaszumiała w głowie przemożna chęć, by porwać się z wrogiem za bary – poczuć w rozwścieczonych łapach chrzęst przeciwnikowych kości – zepchnąć go, zmiażdżyć, pokonać… Twarda stopą nastąpić na drgającą szyję, gasić płomienie zawziętych oczu, jak świece, wtopić się w huragan boju, szczytną radość każdego serca prawdziwie męskiego czuć myśl i ramię płonące jednako… Dziedziczny, nieomylny instynkt, drzemiący dotąd gdzieś W głębi, wyczuwał naprzód cięcie przeciwnika, odparowywał je i atakował. Nie uczona, lecz kierowana nieświadoma siłą ręka zwijała się niezawodnym, szybkim jak skręt żmii ruchem. Z głuchym stękaniem drwala unosił koncerz oburącz waląc nim w hełmy, naramienniki piechoty. Wilczaty jego kirgiz, monstrum szpetne i złe, kąsał na prawo i lewo. Niekierowany, parł w przód z własnej woli, kwicząc i charcząc w obłędzie furii bojowej.
Spod lasu bystrym wzrokiem ogarnia hetman plac boju. Kiedy, odbita o brzegi jakoby kamienne przedniej nieustępliwej moskiewskiej piechoty, cofa się która chorągiew, rozpryska jak fala sam sadzi ku niej, zbiera, zwołuje, zagrzewa na nowe wiedzie natarcie. Strusiowi potykali się już osiem razy! Poryccy, Zborowscy dziesięć Nie mają czym walczyć, połamawszy dawno kopie. Konie ustają, znużone. Słońce pali żywym żarem. Trzy godziny trwa już bój zapamiętały. Najgorzej, że płotu, mocno bronionego przez Pontusową piechotę, nijak nie można wyrąbać ni owej piechoty bezpiecznej za osłoną, ruszyć.
Lecz oto wynurzają się wreszcie z lasu falkonety. Na ramionach je prawie wyniosła piechota. Pędzą teraz w skok od lasu, z grzmotem kół zataczają łuk w miejsce, które wskaże hetman. Drygają niby z radości spiżowe, gładkie cielska. Na prawo „Virgo”, panny wyobrażenie na lufie noszący na lewo niechybny „Pluto”. Puszkarze drżą z niecierpliwości. Pan Więckowski mierzy długo, starannie. Pada pocisk jeden, drugi – padają gęsto, celnie, prażąc bez miłosierdzia skrytą za płotem piechotę. Wystrzeliwszy jeszcze raz muszkiety, zmykają śpiesznie piechury.
Wnet rąbią zaporę hetmańscy. Luką wyrwaną rzuca hetman odwód: świeżą, nietkniętą jeszcze chorągiew Kazanowskiego. Zrywa się hufiec niby ptak z uwięzi. Ponoszą zniecierpliwione czekaniem, skąsane przez bąki pod lasem konie. Ponosi zapał rycerzy, od czterech godzin patrzących bezczynnie na śmiertelne zmagania się swoich. Wpadają w ciżbę jak w wodę. Pierzcha rozbita Moskwa, nie strzymawszy ich natarcia.
A oni sadzą na oślep dalej, by przed obozem cudzoziemskim zderzyć się z jazdą francuską nieobecnego Monsieur de la Ville. W wąskim szyku kometowym nadjeżdżają truchtem Francuzi. Zmrużone oczy mierzą chłodno znad gładkiej lufy pistoletu. Sypie się palba jak groch. Jak groch o ścianę, zaiste, bo Kazanowscy już ich roztrącili. Opadli z boków, wdarli się klinem do wnętrza, rozszczepili kornety na wióry. Zmieszani z wrogiem rozbitym, wiążą się w walce zaciekłej. Zderzają się ze zgrzytem ostrza. Walczą Francuzi zaciekle, jak na rycerzy przystało, lecz brak im już tchu i sił. Cienka, jadowita szpada francuskiego gentilhomme’a pęka jak drzazga w zetknięciu ze straszliwym koncerzem. Mdleje szczupła, w mankiecie koronkowym, dłoń. Wytworny szept: Excusez – obowiązkowy przy zadaniu śmiertelnego ciosu ginie bez echa w okrzyku: „Bij! Zabij!”… Padają gęsto mężni panowie francuscy, niezdolni sprostać osiłkom o gnatach stalowych, spod Bochni, Lublina lub Płocka. Roztrąceni, zepchnięci, osuwają się na boki…
Niepowstrzymana usaria prze dalej ku oczekującej natarcia angielskiej dragonii Horna. Lśnią z dala złote hafty, barwią się kolety. O trzydzieści kroków Anglicy palą z pistoletów, po czym uczonym manewrem, zwanym karakol, zawracają za tylne szeregi, by nabić powtórnie broń. Ryk śmiechu w polskich szeregach, sądzących, że tył podają. Nim drugi szereg Angielczyków zdąży dać ognia, nim pierwszy nabije pistolce, już wali się im na karki lawina ludzi i koni. Rozpędza, miesza, gna przez obóz, aż pod sam horodek…
Ze wzgórza wodzowie patrzą oszołomionymi oczami. – Hospodi, pomiłuj! jęczy żegnając się raz po raz, Dymitr Szujski. Pontus i Horn spoglądają ponuro, oczom nie wierząc. Centrum ich wojska w rozsypce. Bronią się wprawdzie na skrzydłach strzelcy i piechota, lecz celne strzały falkonetów spychają ich nieustannie, chociaż z wolna, w las. Wprost ku wzgórzu pędzą bezładne, trwogą ogarnięte, kupy Moskwy,
zaciężników. Firlej, Kopyciński, Struś siedzą im na szyjach. Lada chwila ogarną wzgórze, a z nim razem wodzów. Nie przestając jęczeć, Dymitr z Golicynem zwołują uciekających. Horodek jest dobrze zaopatrzony, ma osiemnaście dział, można się w nim bronić. Rozbita piechota chroni się za wały, kobylicami zawierając przejścia. Tymczasem Pontus i Horn samowtór cofają się w las, by okrążywszy pole bitwy, dopaść swoich rezerw – trzech tysięcy stojącego na uboczu świeżego żołnierza. Przeciw tym zaciężnym właśnie, niechając chwilowo horodka, w którym ukrzepia się Dymitr – zwracają się polskie chorągwie. Lecz konie znużone ustają. Ręce utrudzone mdleją.
Stają o kilkadziesiąt kroków naprzeciw wroga, patrząc weń groźnie wizjerami pogiętych przyłbic. Nabierają tchu. Wspaniałe na oko zaciężne pułki piesze, z obieżyświatów całej Europy zebranych złożone, czują się dość niemrawo pod tym wzrokiem. Nie wiedzą, co czynić. Atakować czy czekać? W powietrzu dookoła czują klęskę. W ich oczach starto jazdę de la Ville a i Horna. Za chwilę ciż sami pierzaści straceńcy mną i na nich. Któż ich wstrzyma? Rozkazów nikt nie wydaje. T rącają jeden drugiego niechętnie.
– Widzi mi się, że te pachołki zdałyby się na parol mówi bystry obserwator Oleś Bałaban do rotmistrza Strusia półszeptem, bo zachrypł całkiem z wysiłku.
– Kto wie, może by się i zdały?.. Warto by do nich zagadać?… Po jakiemu zagadasz waść? Tu żaden ludzkiej mowy nie rozumie.
-Ja potrafię powiada rotmistrz Kopyciński. I po szwedzku, i po niemiecku umiem gadać.
– Jedźmy! Podjeżdżają z Bałabanem tuż pod pierwszy szereg.
Kum Kum! – woła groźnie rotmistrz. -Zdajcie się, juchy, albo spierzemy jak tamtych! Kum Kum! powtarza zachrypłym głosem Bałaban machając ręką.
Ogłupiałe rajtary patrzą w nich, nie rozumiejąc.
– Zarazy!! Udają, że nie słyszą! Przecie po ichniemu mówię – sierdzi się Kopyciński. – Nie chcecie kum – poczekajcie ..
Ostatnim, potężnym wysiłkiem zrywają się do ataku mdlejące chorągwie. Stękają kłute ostrogami konie. Jęczy ziemia. Już wzięli rozpęd, już walą. Lecz Szwedzi, jak gdyby teraz dopiero pojąwszy, czego żądali rotmistrze, podnoszą ręce do góry. Pierwsze szeregi, powiewając kapeluszami zmykają chyżo na boki, bo towarzysze, choć podnieśli w górę szczątki kopij na znak zrozumienia, nie mogą wstrzymać impetu od razu.
– Namyślili się przecie, złodzieje stwierdza z satysfakcją Kopyciński, osadzając konia. T rąbiąc przeraźliwie, wysuwają się parlamentarze zaciężników. Oleś Bałaban wiedzie ich do hetmana, by z nimi warunki kapitulacji omówił. Między oczekującymi decyzji hetmańskiej wojskami zawiązuje się życzliwa rozmowa na migi.
Na tę chwilę właśnie Pontus de la Gardie i Horn wyjeżdżają z lasu. Widząc kapitulację, niedwuznacznie przyjacielski stosunek do wroga, dumny Szwed ryczy jak buhaj, bije po pysku oficerów, płazuje szpadą żołnierzy, sam chce wieść do ataku. Daremnie! Żołnierze trwają przy swoim. Usuwają się zręcznie spod zasięgów jego gniewu; walczyć nie myślą. Grożą mu, że go związanego hetmańskim wydadzą.
-Flegmatyczny Horn, czerwony ze wstydu, stoi skamieniały. Pontus miota się bezsilnie, szlocha w rozpaczy, targa oburącz spiczastą brodę, nie zważając, że patrzą na niego ciekawie stojący w pogotowiu o kilka kroków husarze. Wraz i parlamentariusze wracają z umową już podpisaną. Machają nią w powietrzu zwycięsko, witani wesołym okrzykiem obu stron.
Wylazłszy na ramiona kolegów, jeden z wysłańców odczytuje donośnie warunki: Kto chce, ma prawo odejść swobodnie z bronią w ręku, dawszy jeno parol, że przeciw Rzeczypospolitej walczyć w tej wojnie nie będzie. Kto woli, może niemieszkając przejść w służbę do polskich szeregów…
Po krótkich deliberacjach przechodzą na żołd króla Zygmunta – Francuzi Anglicy, Szkotowie i Hiszpanie. Z rycerskim pozdrowieniem, już jako koledzy, podjeżdżają ku polskim chorągwiom. Wiwaty grzmią zobopólnie. Posępny jak noc, blady jak trup, wyniosły Pontus de la Gardie daje parol i zabierając z sobą Szwedów oraz Finlandczyków, odchodzi z Hornem na Nowogród.
A mierząwcy! Proklataja, łatinskaja swołocz! klnie naczelny wódz wojsk moskiewskich, kniaź Dymitr Szujski, patrząc z częstokołu gródka na kapitulację zaciężnych i odwrót niesławny Pontusa. Na myśl, że dotychczasowi sprzymierzeńcy gotowi teraz uderzyć na niego, traci serce do dalszej obrony.
– Nieczystaja siła! stwierdza i wymyka się z wojskiem z horodka, zostawiając w pośpiechu działa. Olbrzymi obóz jest własnością polską…
Na pobojowisku hetman podnosi ręce do góry w niemym dziękczynieniu. Ksiądz Wybirek intonuje Te Deum… Towarzysze poją w potoku upadające ze znużenia konie. Sami, przypadłszy ustami do wody, chełpią ją chciwie, żarłocznie zanurzając w chłodnym nurcie utrudzone głowy. Hej! Odpocząć, zrzucić rozprażony słońcem pancerz, legnąć na świeżej murawie !…
W minioną sobotę Gietrzwałd stał się miejscem modlitwy w ramach Jubileuszu Odkupienia „Pokuta 2033”, organizowanego już po raz piąty przez ks. prof. Tadeusza Guza. „Stacja V Szymon z Cyreny” przyciągnęła do Gietrzwałdu znacznie więcej pielgrzymów niż poprzednie cztery stacje, dając nadzieję na odnowę moralną naszego narodu.
W rozważaniach Drogi Krzyżowej ks. prof. Tadeusz Guz dokonał bardzo precyzyjnej diagnozy stanu polskiego życia politycznego wskazując, które tendencje ideologiczne nieuchronnie doprowadzą do samozniszczenia Polski, jeśli politycy na czas się nie opamiętają. Ks. Profesor wskazał także recepty na naprawę życia publicznego, które jednoznacznie wymagają ponownego przylgnięcia naszego narodu do Boga.
Jak dowiadujemy się z programu telewizyjnego, rządowe stacje TVP1 i TVP2 nie zamierzają wspominać rocznicy ukraińskiego ludobójstwa na Polakach na Wołyniu, w dniu 11 lipca br.
Program TVP nie przewiduje obchodów rocznicy ludobójstwa dokonanego przez Ukraińców. Zamiast tego w obu stacjach będą tradycyjnie wałkowane tureckie seriale. Prawdopodobnie w Wiadomościach czy Panoramie pojawią się jakieś politycznie poprawne hasła o „pojednaniu z Ukraińcami”, jednak nie będzie żadnej transmisji z obchodów rocznicowych, czy choćby emisji filmu “Wołyń”.
Jedyne na co odważyła się TVP1 to wypuszczenie polit-poprawnego filmu dokumentalnego “Sad dziadka”, który opowiada o bohaterskich Ukraińcach, ratujących Polaków przed innymi Ukraińcami. Jak wiemy, takie przypadku były statystycznie pomijalne. Co więcej, emisja tego materiału będzie miała miejsce dopiero o godzinie 23.25, gdy większość Polaków już śpi.
========================
NASZ KOMENTARZ: Jak widzimy na powyższej grafice, Polsat i TVN nie są wcale lepsze od rządowej propagandówki. Temat Wołynia staje się powoli -zgodnie ze słowami ks. Isakowicza-Zaleskiego- nowym “Katyniem”.
W czasie PRL nie wolno było mówić prawdy o sowieckiej zbrodni w Katyniu, w obawie przed łatką „amerykańskiego agenta”. Dziś nie wolno mówić prawdy o zbrodni wołyńskiej, w obawie przed łatką „rosyjskiego agenta”. Dobrze, że jeszcze za to nie aresztują, ale kto wie, może i do tego wkrótce dojść.
Tomasz Sommer i Stanisław Michalkiewicz na nowym kanale Sommer 14 na YouTube rozmawiali m.in. o przygotowywanym przez episkopat „pojednaniu” polsko-ukraińskim po „tragicznych wydarzeniach na Wołyniu”. Publicysta przyznał, że to „budzi obrzydzenie”.
– Wszystko jest niewykluczone, bo na przykład teraz się objawił pan Duda jako antyklerykał i powiedział pryncypialnie księdzu Isakowiczowi-Zaleskiemu, żeby on był – wara od polityki, żeby się kościelnymi sprawami zajmował – powiedział Sommer.
– Ks. Isakowicz-Zaleski powiedział verba veritatis, nic tak nie gorszy jak prawda i pan prezydent się zdenerwował – odparł Michalkiewicz.
Przypomniał też, że „episkopat Polski przygotowuje razem z tym greko-katolickim kościołem na Ukrainie (…) i katolickim kościołem na Ukrainie taką imprezę pt. «przebaczamy i prosimy o przebaczenie»”.
– Przyjął episkopat ukraińską tezę polityczną (…) z podkulonym ogonem (…), że w 1943 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej „miała miejsce wojna domowa”. Otóż jest to teza fałszywa od początku do końca i to oczywiście fałszywa, dlatego że by można w ogóle mówić o jakiejś wojnie (…), to muszą być strony wojujące, przynajmniej dwie – dodał.
– Tymczasem tam nie było ani jednej strony wojującej, bo była strona mordująca i strona mordowana, a to nie jest definicja wojny domowej. W ogóle to nie jest definicja wojny. To jest definicja właśnie ludobójstwa – skwitował.
– Widać, że Episkopat Polski bardziej niż Pana na niebiosach słucha się pana z Waszyngtonu – ocenił Michalkiewicz.
„Ostentacyjne kłamstwo, podłe w dodatku, budzi obrzydzenie”
Sommer przytoczył komunikat episkopatu, w którym „nic tam nie ma o »Rzezi na Wołyniu«, tylko są »tragiczne wydarzenia na Wołyniu« i nie ma »Ukraińców«, tylko są »szowiniści«”.
– Okazuje się, że za pieniądze episkopat wszystko zrobi – odparł Michalkiewicz.
– W dodatku będzie podpisane wspólne oświadczenie o przebaczeniu i pojednaniu – dodał Sommer
– Episkopat się jedna z każdym. W 2012 roku Cyryl przyjechał to pojednaliśmy się z narodem rosyjskim, to tak samo z ukraińskim się pojednamy. Z całym światem się pojednamy hurtowo, żeby poszczególnych narodów nie wymieniać. Kościół katolicki w Polsce goni w piętkę – ocenił Michalkiewicz.
– Budzi to moje już nie oburzenie, tylko obrzydzenie. Takie ostentacyjne kłamstwo, podłe w dodatku, budzi obrzydzenie. Mówię to jako katolik rzymski – skwitował.
80-ta rocznica ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu, blokada ekshumacji przez banderowców, a także 8 letni okres bezczynności formacji politycznych od lewa do… lewa (PiS) stworzyły atmosferę rozgoryczenia i słusznego gniewu. Takich nastrojów wśród Polaków boją się, szczególnie w okresie kampanii wyborczej, wszyscy noszący maski polskich polityków.
Najprawdopodobniej z tego właśnie powodu rocznicowe obchody przebiegną w atmosferze socjotechnicznych manipulacji, hipokryzji i tradycyjnego skandalu. W charakterze specyficznego suportu wystąpił już Andrzej Duda porównując upominanie się o pamięć ofiar ludobójstwa do „biegania z widłami” (!)
Nie pierwszy raz po złej stronie mocy stanął Episkopat mający już wcześniej na sumieniu celebrację zakładania ośrodków dywersji ideologicznej w Polsce, a także pomoc w organizowaniu zamordyzmu w polskich kościołach podczas fałszywej pandemii.
Szykowaną manipulację w TVP zauważył również redaktor Łukasz Warzecha, pisząc:
Odpowiedz limba 3 lipca 2023 godz. 15:24Wczoraj trafiłam na te informację i sprawdziłam w ogłoszeniach: https://katedra.mkw.pl/ogloszenia-parafialne/ W piątek 7 lipca w 80 rocznicę Rzezi Wołyńskiej w naszej archikatedrze odbędzie się Nabożeństwo Przebaczenia i Pojednania polsko- ukraińskiego z udziałem zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego arcybiskupa większego kijowsko-halickiego Światosława Szewczuka oraz arcybiskupa metropolity poznańskiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. W czasie liturgii zostanie podpisane wspólne orędzie Kościoła rzymsko-katolickiego w Polsce i Kościoła greckokatolickiego. Serdecznie zapraszamy do udziału w uroczystości.Pojednania?Znów będzie przebaczamy i prosimy o przebaczenie.Biedny nasz naród i tak ogłupiają nas bez końca w każdej dziedzinie.
Odpowiedz limba 3 lipca 2023 godz. 15:27Słusznie postępuje ks.Isakowicz-Zaleski.
Odpowiedz pokutujący łotr 3 lipca 2023 godz. 15:58 – w odpowiedzi do: limba 15:24
Kochają swe puste gesty i słowa przedrzeźniając język aniołów, lecz są “jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący” (1 Kor 13,1-7). Bo miłości w nich nie ma, gdyż “miłość współweseli się z prawdą”. Więc to “pojednanie” jest kpiną, pustym gestem, bo prawda o winie została zakłamana, wyszydzona i tamta strona drwi z naszego bólu i cierpienia. Miejsce niezłomnego obrońcy prawdy ks. Isakowicza-Zaleskiego jest więc z dala od nich. “Lepszy jest bowiem jeden dzień w Twoich przedsionkach, niż tysiąc gdzie indziej; wolę raczej stać w progu domu mego Boga, niż mieszkać w namiotach niegodziwców” (Psal 84:10)
Odbiorcy ukraińscy karmieni są zakłamaną wersją wydarzeń – napisał historyk Leszek Żebrowski. Podał też, co ukraińskojęzyczna Wikipedia pisze o rzezi wołyńskiej.
11 lipca obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP. Żebrowski napisał, że “przed 80-tą rocznicą ukraińskiego ludobójstwa na terenach podbitej i okupowanej Polski, narasta ideologiczna, polityczna i pseudohistoryczna histeria”. Historyk: Poszukiwań i ekshumacji oraz upamiętnień na pełną skalę nie będzie. Dlaczego? Bo ofiary tego ludobójstwa to przede wszystkim polskie dzieci i kobiety.
11 lipca obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP. Tego dnia przypada rocznica tzw. krwawej niedzieli, gdy w ok. 100 miejscowościach na Wołyniu doszło do największej fali mordów na Polakach.
Historyk i publicysta Leszek Żebrowski w mediach społecznościowych napisał, że “przed 80-tą rocznicą ukraińskiego ludobójstwa na terenach podbitej i okupowanej Polski, narasta ideologiczna, polityczna i pseudohistoryczna histeria”.
Od negacji wszystkiego, po ordynarne kłamstwa, jakoby zbrodni dokonywali… wyłącznie NKWD-yści poprzebierani w mundury UPA! – zaznaczył.
Żebrowski: Odbiorcy ukraińscy karmieni są zakłamaną wersją wydarzeń
Historyk zaznaczył, że odbiorcom ukraińskim podaje się zakłamaną wersję wydarzeń. Przytoczył to, co o tym okropnym ludobójstwie mówi ukraińskojęzyczna Wikipedia.
Twierdzi, że “wołyńska tragedia” (jeden z licznych prymitywnych eufemizmów, aby nie nazwać ludobójstwa po imieniu; są jeszcze takie określenia, jak “epizody” i “incydenty”), to były po prostu walki. Z jednej strony dzielnie bronili się Ukraińcy (UPA i ukraińskie bataliony Schutzmannschaft w służbie niemieckiej), z drugiej zaś… Armia Krajowa, “polskie oddziały komunistyczne” (!) i “polskie bataliony Schutzmannschaft” (choć takich nie było) – napisał Żebrowski.
Historyk podał, że ze strony ukraińskiej dowódcami byli: Dmitro Kłacziwskij, Roman Szuchewycz i Mykoła Lebiedź. Jeśli chodzi o stronę polską, to według ukraińskojęzycznej Wikipedii dowódcami byli Stefan Rowecki, który – jak zauważył Żebrowski – już został aresztowany przez Gestapo i siedział w Berlinie oraz Leopold Okulicki, który “został zrzucony do kraju dopiero 22 maja 1944 r.”. Ukraińscy autorzy Wikipedii upierają się, że bezbronne kobiety, dzieci i starcy, w brutalny sposób mordowani przez UPA, to były oddziały Armii Krajowej. “Wolna Encyklopedia”.
Ofiarami ludobójstwa były osoby bezbronne
Czy jest tu jakiekolwiek pole do dyskusji, wyjaśnień, badań? Poszukiwań i ekshumacji oraz upamiętnień na pełną skalę nie będzie. Dlaczego? Bo ofiary tego ludobójstwa to przede wszystkim polskie dzieci i kobiety. To nie one walczyły z Ukraińcami, to oni je mordowali, bo były na ogół całkiem bezbronne. Skoro nie potrafiliśmy tego wywalczyć przez trzy dekady i nic się nie zmienia, to na co tak naprawdę liczymy? – napisał Leszek Żebrowski.
Przed 80-tą rocznicą ukraińskiego ludobójstwa na terenach podbitej i okupowanej Polski, narasta ideologiczna, polityczna i pseudohistoryczna histeria. Od negacji wszystkiego, po ordynarne kłamstwa, jakoby zbrodni dokonywali… wyłącznie NKWD-yści poprzebierani w mundury UPA!… Pokaż więcej
Duda o rozmowach ws. Wołynia: Będzie szereg działań
Andrzej Duda w czwartkowym wywiadzie dla portalu interia.pl stwierdził, że “80. rocznica rzezi wołyńskiej przyniesie nam szereg wspólnych działań polskich i ukraińskich”.
Proszę pamiętać, że działania poszukiwawcze są cały czas prowadzone, nie są już blokowane. To jest realizowane w spokoju, w ciszy – i cała sprawa nie potrzebuje rozgłosu politycznego wokół niej, to wszystko powinno być realizowane w spokoju i rozwadze. To pokazuje zmianę jakościową: dzisiejsze władze ukraińskie mają więcej zrozumienia dla całej sprawy niż ich poprzednicy kilka lat temu – stwierdził prezydent.
Duda zaznaczył również, że odbył w czwartek rozmowy, by “sprawy popchnąć dalej” z ukraińskim rządem. Dodał, że “mamy tutaj różne działania, które są na etapie przygotowawczym: umawialiśmy się ze stroną ukraińską, że szczegółów na razie nie ujawniamy medialnie”.
Gościem Jacka Nizinkiewicza w programie „Rzecz o polityce” był ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Padły pytania m.in. o niedawne, skandaliczne słowa prezydenta Andrzeja Dudy oraz zbliżającą się 80. rocznicę apogeum Rzezi Wołyńskiej.
Dziennikarz „Rzeczpospolitej” pytał, czy ukraińskie ludobójstwo na Polakach to wciąż temat tabu. – W dużym stopniu tak, ale tak jest od 30 lat. Pomimo tego, że Polska i Ukraina stały się krajami niepodległymi i były różne próby rozwiązania tego problemu, to niestety nie doszło do wyjaśnienia tych spraw – wskazał ks. Isakowicz-Zaleski.
– To, co jest najboleśniejszą raną, to to, że na Ukrainie wciąż obowiązuje oficjalny zakaz pochówku ofiar ludobójstwa dokonanego na Polakach, ale także żołnierzy polskich, którzy zginęli w czasie I i II Wojny Światowej – zaznaczył.
Padło także pytanie o oczekiwania ze strony kapelana Rodzin Wołyńskich wobec władz RP. Ks. Isakowicz-Zaleski podkreślał bowiem, że mimo iż Duda pojechał do Kijowa, o pomordowanych na Kresach Polakach nawet nie wspomniał, ani też nie upamiętnił ich w żaden sposób.
– Należę do tych osób, które głosowały na pana prezydenta Andrzeja Dudę, oczywiście w II turze, bo w I głosowałem na kogoś innego, w 2015 i w 2020 roku. Słyszałem wtedy bardzo obfite obietnice ówczesnego kandydata, także szefowej jego komitetu wyborczego, pani Beaty Szydło – przypomniał.
– Oczekiwałem, jak myślę i wielu innych, że przez osiem lat pan prezydent w końcu zajmie jednoznaczne stanowisko. Niestety lawiruje. Jesteśmy na tydzień przed 80. rocznicą apogeum ludobójstwa i na dobrą sprawę nic nie wiadomo – wskazał.
– Co więcej, pan prezydent podkreśla, że to są sprawy tajne, że on jest dogadany ze stroną ukraińską, ale nie może nic powiedzieć. No więc myślę, że pan prezydent przede wszystkim osiem lat temu dogadał się z Polakami, że będzie prezydentem, a nie z Ukraińcami. Mamy jeden wielki chaos i tak na dobrą sprawę nie wiadomo, co będzie 11 lipca – dodał.
Kto się czym zajmuje?
Ks. Isakowicz-Zaleski odniósł się też do słów Dudy, który stwierdził, że „wolałby, gdyby ks. Isakowicz-Zaleski zajmował się tym, czym powinien zajmować się ksiądz” – nie zaś „polityką”.
– Zajmuję się tym, czym powinien się zajmować ksiądz, czyli pochówkiem ofiar, dlatego że jednym z uczynków miłosierdzia chrześcijańskiego jest pogrzebać zmarłych – odparł ks. Isakowicz-Zaleski.
– Do tej pory tego nie zrobiły władze państwowe. Gdyby pan prezydent Polski zajmował się właśnie tym, czym powinien się zajmować prezydent a nie ustawicznym lobbowaniem na rzecz obcego państwa, to myślę nie musiałbym się wypowiadać na temat pochówku ofiar – wskazał.
– Niemniej jednak taką wypowiedź, to ja przypominam sobie z czasów komunistycznych, kiedy członkowie PZPR, partii komunistycznej, mówili, że wszystko jest polityką: nie wolno mówić o Katyniu, nie wolno mówić o pakcie Ribbentrop-Mołotow, no a lud niech tylko pokornie spuści głowę i milczy, a wielcy politycy będą za niego rozwiązywali sprawy – stwierdził.
– W jakiś sposób pan prezydent przejął tę narrację z czasów komunistycznych, wytykając rodzinom ofiar, że nie powinny się tym zajmować – dodał.
„Bieganie z widłami”
Padło także pytanie o komentarz do słów prezydenta, który insynuował zabiegającym o godne pochówki ofiar Rzezi Wołyńskiej „bieganie z widłami”.
– To jest właśnie bardzo charakterystyczne dla pana Andrzeja Dudy. Z jednej strony składa obietnice, których nie dotrzymuje. I myślę, że każdy obywatel Rzeczypospolitej, zwłaszcza ten, który na niego głosował, ma prawo mu powiedzieć: panie prezydencie, czemu nie dotrzymałeś słowa w tej sprawie? – odparł duchowny.
– Natomiast określenie „bieganie z widłami” jest prostackie. Ja tu widzę jeden jeszcze element. To jest też takie podejście do środowisk wiejskich ze strony tych, co mieszkają w wielkich miastach, że panu prezydentowi chłopi polscy – a 95 proc. ofiar ludobójstwa to byli chłopi, jak moi dziadkowie – to są właśnie od wideł. Wielka elita jest od wielkich spraw, a chłopi są od wideł – skwitował.
– Niestety myślę, że te słowa będą jednak głównym przesłaniem środowiska obozu władzy dla rodzin ofiar ludobójstwa: że wy jesteście z widłami. Myślę, że to ocenią też wyborcy w październiku, czy im takie określenia z widłami odpowiadają, czy nie – dodał.
Pytany, czy żałuje głosu oddanego na Dudę, ks. Isakowicz-Zaleski stwierdził, że „nie miał specjalnie żadnego wyboru”.– W pierwszej turze w czasie jednych i drugich wyborów na niego nie głosowałem, w drugiej turze był wybór, moim zdaniem, żaden. To pan prezydent mnie zawiódł, a nie ja jego –skwitował.
Odniósł się także do apelu rodzin ofiar Rzezi Wołyńskiej wystosowanego do Episkopatu Polski i Ukrainy. – Apel jasno formułuje trzy sprawy: po pierwsze, prawda, a więc przestać nazywać ludobójstwo ‘jakimiś tam konfliktami polsko-ukraińskimi”, czy „czystkami etnicznymi”. Po drugie, pochowanie ofiar. I to jest sprawa, która jest największą raną w tych relacjach polsko-ukraińskich, bo ani strona ukraińska ani polska nic nie robi de facto, żeby te ofiary pochować.
I trzecia sprawa: zaprzestanie gloryfikacji zbrodniarzy –wskazał.
– Niestety, te trzy warunki są niespełnione, dlatego ten apel na razie jest bez odpowiedzi, ale już wiadomo, że ta formuła, którą przyjmuje Kościół: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, jest nieprawdziwa – ocenił.
– Relacje polsko-niemieckie, jednak bardzo trudne, są oparte o to, że Niemcy odcięli się od narodowego socjalizmu, nie zabraniają pochówku ofiar i nie stawiają pomników zbrodniarzom. Więc wtedy powiedzenie „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” miało sens. W relacjach polsko-ukraińskich tego sensu nie ma – podkreślił.
Pytany o ewentualne plany kontaktu w tej sprawie z władzami RP, ks. Isakowicz-Zaleski stwierdził, że „pisanie do pana prezydenta to jest tyle samo, co pisz na Berdyczów, bo tych listów, petycji było bardzo wiele”.
– Pan prezydent nie ma zwyczaju odpowiadać na te pisma, tzn. akurat jak piszą inne środowiska, odpowiada na drugi dzień, ale w wypadku rodzin kresowych – tych rodzin chłopskich – nie ma zwyczaju – dodał.
– Myślę, że rozmowy z panem prezydentem nie mają najmniejszego sensu. Ale gdyby nagle coś oświeciło pana Andrzeja Dudę, że chce się spotkać jednak z rodzinami, to myślę, że rodziny są gotowe. Takie zaproszenie wysłał abp Stanisław Gądecki, w ciągu dwóch dni zebrała się odpowiednia delegacja, która pojechała do Poznania i spotkała się – podsumował.
“Był kiedyś taki kraj nad Wisłą, w którym robotnik pracował 8 godzin na dobę, miał wolne soboty, niedziele i święta, a za każdą nadgodzinę płacono mu 150-200% stawki godzinowej, starczało na szkoły, uczelnie, silne wojsko (400 000), wczasy, służbę zdrowia, robotnik dostawał mleko, posiłek regeneracyjny z 40 centymetrową kiełbachą zwisającą z talerza gęstej grochówy na żeberkach, a za zamiar podniesienia ceny na cukier o kilka groszy kładł się na szynach, spawał pociągi, powstawały KORy, KPNy i inne organizacje “broniące” jego praw.
Nie było bezrobocia i żony siedziały w domu wychowując dzieci, a Ojciec był w stanie utrzymać 6-osobowa rodzinę.
Kością w gardle polskiego robotnika stała słynna willa Gierka i 24 mld długu. Styropianowa szajka oszustów i złodziei okrągłostołowych rodem z Magdalenki zrobiła 6 bilionów długu, pomimo, że rozszabrowała, wyprzedała za grosze cały majątek Polski na który pracowały pokolenia Polaków.
Jak to się stało, że do lekarza specjalisty w najlepszym przypadku dostajemy się po kilkunastu miesiącach, a normalnie po kilku latach? Jak to się stało, że z Polska młodzież (8 milionów) emigruje w poszukiwaniu chleba tułając się po świecie?
Jak to się stało, że nie można wybrać w demokratycznych ponoć wyborach posłów spoza układów partyjnych Okrągłego Stołu….a nawet wójta czy sołtysa?
Skąd biorą się masowe samobójstwa?
Jak to się stało, że mordowane i porywane są dzieci i młode kobiety?
Jak to się stało, że komornik, jakieś bandyckie organizacje windykacyjne mogą bezkarnie okradać ludzi w kraju prawa?
Jak to się dzieje, że chwilówka w wysokości 300 zł, urasta do miary majątku na który Polak pracował całe życie i aby ją spłacić traci mieszkanie lub dom?
Jak to się dzieje, że każdy każdego może podać do e-sądu bez wiedzy zainteresowanego i bez możliwości obrony?
To tylko kilka z tysięcy pytań dla POLAKÓW.”
~Tomasz Kajda – już pięć lat temu.., a Polacy nadal w śnie głębokim…
Od czasów tzw. pandemii, w Polsce doszło do załamania się dzietności. Dzieci rodzi się dramatycznie mało, a widoków na zmianę trendu nie widać.
Dzieci w Polsce przestały się rodzić. To brutalna prawda i problem, przed którym stoimy wszyscy. Rząd próbuje załatwić sprawę tymi samymi metodami, jakie przećwiczyły w przeszłości kraje Zachodniej Europy – rozbudowanym socjalem oraz ściąganiem do kraju setek tysiecy imigrantów, w tym z krajów islamskich.
Zarówno lewicowy rząd PiS jak i lewicowa opozycja spod znaku PO, Hołowni i “Lewicy”, twierdzą, że główną przyczyną spadku dzietności są problemy lokalowe i finansowe Polaków, jak też brak żłobków. Skrajna lewica utrzymuje ponadto, że za brak dzieci odpowiada lęk kobiet związany z wprowadzonym jakiś czas temu zakazem aborcji, co może prowadzić do masowych zgonów kobiet w szpitalach. Pojawiają się postulaty, które mają te kwestie rozwiazać tj. podniesienie 500+, tanie kredyty mieszkaniowe, a w przypadku lewactwa, oczywiście aborcja na życzenie. Jak się jednak okazuje, według wyników ankiety przeprowadzonej przez Centrum Badań i Analiz Rynku, główną przyczyną braku posiadania dzieci jest… chęć utrzymania większego komfortu życiowego.
Poniżej przedstawiamy wyniki badań. Na czerwono podkreśliliśmy eksploatowany przez skrajną lewicę problem powikłań szpitalnych.
Jak widzimy, faktyczne powody spadku dzietności w Polsce mają się nijak do kwestii omawianych w mediach głównego nurtu. Kwestie mieszkaniowe, finansowe i związane ze żłobkiem, to łącznie zaledwie 12,4% decyzji o braku posiadania potomstwa. Przereklamowany jest także nagłaśniany przez skrajną lewicę problem powikłań, którego obawia się zaledwie 3,5% ankietowanych. Na pierwszych miejscach widnieją zupełnie inne kwestie. Realnymi przyczynami braku dzieci są potrzeby skupienia się na sobie i swoim rozwoju (samolubstwo, pogoń za pieniądzem), brak chęci posiadania dzieci i potrzeba braku odpowiedzialności (lenistwo, bambinizm, zdziecinnienie). Łącznie czynniki te wyniosły aż 68,9%.
NASZ KOMENTARZ: Tylko właściwe zdiagnozowanie problemu może pomóc w jego rozwiązaniu. Jak zatem walczyć z czynnikami, odpowiadającymi za ponad 2/3 decyzji o braku posiadania potomstwa? Naszym zdaniem, rozwiązaniem jest wyłącznie zmiana mentalności społeczeństwa. Polaków należy na powrót przekonać do wartości katolickich, narodowych i monarchistycznych. Należy przywrócić wartość wyśmiewanego przez lewactwo hasła “matka Polka”, które dawniej wiązało się ze szczególnym szacunkiem wobec polskich kobiet.
Należy promować model rodziny z trzema i większą ilością dzieci, zakazać pornografii oraz promowania kłamliwej lewicowej ideologii, zgodnie z którą kobieta zajmująca się dziećmi stoi w miejscu, nie rozwija się.
Według nas kobieta zajmująca się dziećmi rozwija się i realizuje jako człowiek znacznie lepiej niż pracując na etacie, gdyż do tego przeznaczył ją natura. Taka kobieta ma też wyjątkową wartość społeczną i narodową, jest godna najwyższego szacunku. Potępiamy myślenie, że kobieta robiąca kawę szefowi w pracy, to coś lepszego niż żona robiąca kawę mężowi w domu.
Wojciech Cieśla, Anna Gielewska, Anastasiia Morozova Zdjęcie: Norddeutscher Rundfunk
22 czerwca 2023
Nowe fakty ze śledztwa w sprawie wybuchu Nord Stream
Jacht Andromeda, który według niemieckich śledczych mógł brać udział w wysadzeniu gazociągów Nord Stream, w trakcie rejsu we wrześniu 2022 r. zatrzymał się w Kołobrzegu
Załoga łodzi była sprawdzana przez polską Straż Graniczną
Kto wysadził Nord Stream 1 i Nord Stream 2? Spekulacje w sprawie eksplozji rurociągu na Bałtyku trwają od 26 września 2022 r. To tego dnia kilkadziesiąt metrów pod wodą doszło do wybuchów, które zniszczyły trzy rury gazociągu.
Polska do tej pory stała z boku śledztwa. Ale, jak ustaliliśmy w ramach międzynarodowego dziennikarskiego śledztwa, w maju prokuratorzy z Gdańska spotkali się ze prokuratorami z Niemiec. Okazało się, że od wielu miesięcy Polacy mają jeden z kluczy do rozwiązania zagadki. Dlaczego o nim milczeli?
Sprawę wybuchu badają niezależnie od siebie prokuratury w Niemczech, Danii, Szwecji i Polsce. Najintensywniej w Niemczech – tam we wrześniu 2022 r. sześcioosobowa załoga wynajęła 15-metrowy, żaglowy jacht Andromeda. To właśnie z tego jachtu, według najpoważniejszej dzisiaj hipotezy badanej przez niemieckich śledczych, być może dokonano sabotażu (na jachcie znaleziono ślady materiałów wybuchowych).
Jak ujawniliśmy w maju, za wynajem Andromedy zapłaciła tajemnicza spółka Feeria Lwowa, zarejestrowana na warszawskim Powiślu. W teorii działa w branży turystycznej – ale nigdzie się nie reklamuje, nie sposób znaleźć jej klientów, niemożliwe jest zdobycie telefonu do jej właścicieli. Jak wynika z dokumentów rejestrowych, oficjalnym udziałowcem spółki jest kobieta z miasta Kercz na okupowanym Półwyspie Krymskim, prezeską Natalia A. z Kijowa. Obie nie chcą rozmawiać z dziennikarzami.
Tekst jest efektem międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego z udziałem „Süddeutsche Zeitung”, „Die Zeit” i nadawcy publicznego ARD (Niemcy), „Expressen” (Szwecja), „Berlingske” (Dania) i FRONTSTORY.PL (Polska).
Jak ujawniliśmy, jednym z wątków, który badają niemieccy śledczy, jest też udział w rejsie Andromedy dwóch obywateli Ukrainy – jeden z nich to prawdopodobnie ukraiński komandos (jego rodzina potwierdziła nam, że w maju był na froncie), który używał fałszywego, rumuńskiego paszportu. Kilkanaście dni temu służby w Niemczach pobrały DNA jego dziecka, aby potwierdzić lub wykluczyć obecność komandosa na pokładzie Andromedy. Drugi Ukrainiec to osoba związana z pracą na morzu.
Jak zaczęła się historia Andromedy?
Kilka miesięcy przed eksplozjami na Bałtyku holenderski wywiad wojskowy MIVD ostrzegł sojuszników: Ukraińcy, zgodnie z informacjami z czerwca 2022 r., planują wynająć łódź, aby przeprowadzić atak na gazociągi na Bałtyku. Informacja dotarła najpierw do amerykańskiej CIA, a stamtąd do niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) – chociaż ta ostatnia miała uznać taki plan za mało wiarygodny.
Po atakach we wrześniu holenderski wywiad wojskowy dostał ponownie informacje, że sabotaż przeprowadzili Ukraińcy, prawdopodobnie za pomocą łodzi wynajętej w Niemczech. W trakcie sprawdzania tego wątku niemieccy śledczy z Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA) i Policji Federalnej natknęli się na Andromedę.
Jednym z problemów, jaki z Andromedą od miesięcy mają śledczy we wszystkich krajach, to brak zapisu jej podróży po Bałtyku. Większość dużych jachtów używa systemu AIS, który zapisuje ślad łodzi na wodzie, na przykład odwiedzane porty.
Andromeda nie miała takiego systemu. Do niedawna wiadomo było jedynie, że 6 września 2022 r. wyczarterowana łódź wypłynęła spod Rostocku, zatrzymała się w niemieckim Wiek na Rugii, a potem na duńskiej wyspie Christiansø, niedaleko rurociągów Nord Stream.
Formalnie polska prokuratura (dokładnie: Pomorski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Gdańsku) jesienią 2022 r. wszczęła śledztwo w sprawie „oddziaływania skutków uszkodzenia gazociągów na środowisko naturalne oraz zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi”. Ale – poza skierowaniem wniosków o pomoc prawną do kilku prokuratur za granicą – niewiele robiła.
Naciskana przez Niemców, którzy w połowie maja zwrócili się z europejskim nakazem dochodzeniowym o udzielenie informacji w śledztwie, zgodziła się wreszcie na spotkanie śledczych z obu krajów.
Nasza publikacja o polskich tropach w aferze ukazuje się 21 maja. Prawdopodobnie dopiero kilka dni później dochodzi do „roboczego” spotkania śledczych z Niemiec i Polski (strona niemiecka mówi o 25 maja, polska prokuratura pisze nam oględnie o „połowie miesiąca”).
Dopiero wtedy okazuje się, że Polacy mają informację na wagę złota: Andromeda we wrześniu 2022 r. przypłynęła do Polski – z ich ustaleń wynika, że z Wiek na Rugii. Na pokładzie znajdowało się sześć osób. Po 12-godzinnym pobycie w jednym z polskich portów jacht opuścił Polskę.
Ustalamy, że chodzi o port w Kołobrzegu. Dzwonimy do miejscowej mariny. Potwierdzamy, że Andromeda zatrzymała się tam 19 września. Pytanie o Andromedę nikogo nie dziwi: – Wiele służb ostatnio pyta o tę łódź – mówi pracownik mariny, z którym rozmawiamy.
Prokuratura Krajowa w odpowiedzi na nasze pytania podkreśla: „Z ustaleń śledztwa wynika, że podczas postoju jachtu w polskim porcie nie dokonywano na jego pokład załadunku żadnych przedmiotów”.
Okazuje się jednak, że 19 lub 20 września załogę Andromedy – rzecz rzadko spotykana w polskich portach jachtowych – skontrolowała polska Straż Graniczna. Dopytujemy o szczegóły rzeczniczkę SG por. Annę Michalską. Kim były kontrolowane osoby i czym zakończyła się kontrola? Tego SG ujawnić nie chce: nie ma możliwości prawnych udostępnienia wnioskowanych danych – twierdzi w lakonicznej odpowiedzi.
To oznacza, że Polacy od wielu miesięcy mieli precyzyjne, znaczące dla śledztwa informacje. Dlaczego podzielili się nimi dopiero po ośmiu miesiącach i publikacjach dziennikarzy o sprawie?
Pośrednio wyjaśnia to sama prokuratura – nie wierzy w wersję, w której gazociągi wysadzono używając turystycznego jachtu: „W toku śledztwa brak jest bezpośrednich dowodów wskazujących na udział osób znajdujących się na jachcie Andromeda w dokonaniu uszkodzenia rurociągu Nord Stream”.
Do innych wniosków doszli właśnie niemieccy śledczy. Ekspertyza, którą kilka dni temu ujawnili dziennikarze Der Spiegel, ma potwierdzać wersję udziału Andromedy w wysadzeniu Nord Stream. Szczegóły ekspertyzy omawiała niedawno komisja spraw wewnętrznych Bundestagu.
Z kolei duński nadawca publiczny opublikował nowe wideo z podwodnego drona – zdaniem ekspertów, którzy je analizowali, uszkodzenia gazociągu wskazują na użycie niewielkiego ukierunkowanego ładunku wybuchowego, który mógł zostać przymocowany do rurociągu za pomocą małego nurkującego robota.
Czy Andromeda zatrzymała się w Kołobrzegu w drodze na akcję na Bałtyku czy już po? Czy tylko raz? Tego wciąż nie wiadomo. Prokuratura w mejlu do nas pisze: „Z ustaleń śledztwa wynika, iż jacht ten przypłynął do Polski z Wiek z Rugii, a na jego pokładzie znajdowało się 6 osób”.
To kłóci się z ustaleniami duńskich śledczych – według nich Andromeda zawinęła do duńskiego Christiansø między 16 a 18 września (duńska policja zaapelowała o zdjęcia portu robione w tych dniach). Jeśli to prawda, to do Kołobrzegu jacht przypłynął 19 września właśnie od strony Christiansø, a nie Wiek w Niemczech.
W czerwcu – jak wynika z naszych nieoficjalnych informacji – polskie służby miały przeszukać lokal, w którym mieści się wirtualne biuro spółki Feeria Lwowa (zapłaciła za rejs Andromedy) w Warszawie. Pracownica biura odmówiła nam komentarza na ten temat.
Prezeska firmy Natalia A., gdy do niej zadzwoniliśmy, nie chciała nam udzielić żadnych informacji w tej sprawie i poprosiła o wysłanie pytań na adres mejlowy firmy. Tak zrobiliśmy, ale nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi.
Polskie służby do czasu opublikowania tego tekstu nie odniosły się do tej informacji.
Podczas gdy w Ukrainie czeka na niego akt oskarżenia w sprawie fałszywych stopni naukowych, Wasyl Andrijiw wykłada na państwowym uniwersytecie w Polsce
Sfałszowane dokumenty rzekomego profesora nie wzbudziły wątpliwości ani na uczelni, ani w Ministerstwie Edukacji, które je weryfikowało
Andrijiw zrezygnował z pracy na polskim uniwersytecie dopiero po nagłośnieniu sprawy przez ukraińskich dziennikarzy
Wasyl Andrijiw często przekracza ukraińsko-polską granicę. Siwy mężczyzna w średnim wieku podróżuje z Ukrainy do Kielc i z powrotem. Strażnicy graniczni nie muszą wiedzieć, że w maju do sądu w Ukrainie trafił akt oskarżenia w jego sprawie. Oprócz posługiwania się fałszywymi dyplomami mężczyzna jest oskarżony o oszustwo – w sumie wykorzystując (zmyślone) stopnie naukowe do pracy na uczelniach wyższych dostał ok. 700 tys. hrywien dopłat (ok. 77 tys. zł).
Śledztwo w Ukrainie nie przeszkadza mu krążyć między Ukrainą i Polską – i budować oficjalną, legalną karierę. Co drugi tydzień Wasyl Andrijiw prowadzi konsultacje ze studentami Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Od 2015 r. wykłada tam prawo, równocześnie pracuje jako wykładowca na uniwersytecie we Lwowie.
Artykuł powstał we współpracy z redakcją serwisu Naszi Groszi.Lviv, w wersji ukraińskiej ukazał się na NGL.media
Dzień po przesłaniu aktu oskarżenia, gdy mężczyzna jest już w Polsce, sprawę Andrijiwa ujawniają ukraińskie media. Dziennikarze NGL.media opisują jego działalność w Ukrainie – oraz to, że przez 13 lat wykładał na ukraińskich uniwersytetach i w Polsce posługując się sfałszowanymi dokumentami.
Prawnik z nagrodą prezydenta
Wasyl Andrijiw urodził się w 1963 r. w małej wiosce w obwodzie iwanofrankowskim. Według ukraińskich mediów pracował jako robotnik w fabryce i służył w armii ZSRR, jednocześnie studiował prawo.
Dyplom z prawa zdobył zaocznie na Kijowskim Uniwersytecie Narodowym w 1991 r. W tym czasie nie palił się jeszcze do kariery prawniczej, angażował się za to w różne biznesy – również w Polsce.
W 2009 r. Andrijiw wraca do zawodu i zostaje wykładowcą prawa na Lwowskim Narodowym Uniwersytecie Zarządzania Środowiskiem. Uczelni pokazuje nie tylko dyplom ze studiów zaocznych sprzed 13 lat, ale także doktorat, który rzekomo uzyskał na Kijowskim Uniwersytecie Narodowym im. Tarasa Szewczenki. Trzy lata później, w 2012 r., legitymuje się już tytułem doktora habilitowanego. Kijowski uniwersytet twierdzi, że Andrijiw nie zdobywał tam stopni naukowych.
– Był mistrzem w swoim zawodzie, interesującym wykładowcą i kolegą – mówi nam Iryna Fediw, pierwsza prorektor Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu Zarządzania Środowiskiem (Andrijiw pracował tam sześć lat).
Doktor Andrijw jest rzutki: oprócz nauczania prawa bierze udział w konferencjach naukowych w Ukrainie i w Polsce. W maju 2021 r. prezydent Zełeński przyznaje mu honorowy tytuł Zasłużonego Pracownika Nauki i Techniki Ukrainy.
Dyplom poprawny językowo
W 2015 r. Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach uruchamia nowy kierunek studiów – prawo. Nowy instytut potrzebuje nauczycieli różnych dyscyplin: prawa europejskiego, konstytucyjnego i międzynarodowego. Ze swoim CV Wasyl Andrijiw jest idealnym kandydatem. Ma na koncie siedmioletnie doświadczenie w nauczaniu, doktorat z prawa i co najmniej 10 ważnych konferencji. Przechodzi procedury naboru i zostaje profesorem na polskim uniwersytecie.
Aby potwierdzić autentyczność dyplomów, Andrijiw przekazuje je polskiemu Ministerstwu Edukacji i Nauki. W jaki sposób je weryfikowano? Ustaliliśmy, że polskie ministerstwo nie skontaktowało się ani z uczelnią, która rzekomo wydała dyplomy, ani z Ministerstwem Edukacji i Nauki Ukrainy.
Polskie ministerstwo tłumaczy, że przy weryfikacji dyplomów „zwraca się szczególną uwagę na podpisy, pieczęcie, daty, funkcje, dodatkowe elementy dyplomu, załączniki do dokumentu, dokument uprawniający do podjęcia danego kształcenia albo ubiegania się o daną kwalifikację”, a także na „poprawność językową, wielkość czcionek lub sposób ręcznego wprowadzenia danych na wzorze”.
Potwierdzenie MEiN trafia do uniwersytetu w Kielcach i 1 października 2015 r. profesor zaczyna wykłady z prawa międzynarodowego.
Studenci Andrijiwa, z którymi udało nam się skontaktować, chwalą jego profesjonalizm. Według nich wykłady odbywały się w języku polskim i nie różniły się poziomem od zajęć z innymi pracownikami uczelni. Gdy pytamy, czy znają prace naukowe Andrijewa, rozkładają ręce: – Wydaje mi się, że kilka razy przyniósł swoje publikacje, ale po ukraińsku. Nie znaliśmy tego języka – wspomina Krzysztof, jeden ze studentów.
W licznych biografiach Andrijiwa, które można znaleźć w sieci, przypisuje mu się autorstwo ponad 100 prac naukowych. Udało nam się potwierdzić istnienie jedynie pięciu.
Profesorowi mnożą się konferencje
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy zaczyna uczyć w Polsce, Andrijiw zostaje zatrudniony na Lwowskim Narodowym Uniwersytecie Medycyny Weterynaryjnej i Biotechnologii. Z czasem zostanie tam kierownikiem katedry prawa. Rada akademicka uniwersytetu przyznaje mu tytuł profesora, a Ministerstwo Edukacji Ukrainy zatwierdza jej decyzję.
– Zajmował się organizacją seminariów, był dość aktywny. Pracował ze studentami, był opiekunem studentów studiów magisterskich – pamięta Ihor Turko, pierwszy prorektor uniwersytetu.
Na polskiej uczelni Wasyl Andrijiw nie budzi podejrzeń. Ale podczas pracy na lwowskim uniwersytecie jego zachowanie kilka razy wywołuje zdziwienie. Jeden z byłych pracowników Lwowskiego Uniwersytetu Medycyny Weterynaryjnej opowiada, że profesor kilkakrotnie przychodził na uroczystości w mundurze i tłumaczył, że pracuje dla Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Odnaleźliśmy jego zdjęcie w mundurze z orderami i naszywką Międzynarodowego Komitetu Ochrony Praw Człowieka, organizacji pozarządowej, której Andrijiw był członkiem.
Według ukraińskiego portalu YouControl organizacja powstała w 2001 r. i twierdziła, że jest powiązana z ONZ – zbliżonym logo i rzekomymi działaniami. W rzeczywistości Międzynarodowy Komitet Praw Człowieka nie ma nic wspólnego z ONZ – rozdaje ordery i nagrody, przyznaje tytuły książęce. Prawdopodbnie Andrijiw, jako honorowy członek organizacji, również otrzymywał ordery – te, które widać na jego mundurze na zdjęciu, nie mają nic wspólnego z SBU, organami ścigania czy odznaczeniami za zasługi w dziedzinie praw człowieka.
W kwietniu 2019 r. w Sejmie Uniwersytet Kochanowskiego organizuje konferencję na temat praw człowieka. Zaproszonych jest ponad 250 naukowców z Polski, Słowacji, Kazachstanu i Rosji. Wśród nich – Wasyl Andrijiw, lecz nie jako przedstawiciel Uniwersytetu w Kielcach, ale jako gość zagraniczny z uniwersytetu we Lwowie.
Kilka miesięcy później, w grudniu, bardzo podobna z nazwy i treści konferencja odbędzie się we Lwowie. Współorganizatorami są uczelnie Andrijiwa – Lwowski Narodowy Uniwersytet Medycyny Weterynaryjnej i Biotechnologii oraz Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach.
Arogancko sprawdzić kolegę? Po co!
Kolejną instytucją, którą Andrijiw zdołał przekonać o autentyczności swoich dyplomów, jest Okręgowa Rada Adwokacka w Kielcach. Złożony przez niego wniosek o wpisanie na listę adwokatów był oceniany pod kątem „należytego wykonywania zawodu adwokata i nieskazitelnego charakteru” kandydata. Pomogło zaświadczenie z polskiego Ministerstwa Edukacji. Następnie minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zatwierdził decyzję rady.
W Ukrainie sprawa fałszywych dyplomów jest głośna. Czy Wasyl Andrijiw zostanie teraz wykreślony z polskiego rejestru adwokatów? Okręgowa Rada Adwokacka w Kielcach, której pokazujemy informacje z mediów w Ukrainie o tej sprawie, nie widzi powodu. Według niej informacje dziennikarzy „wymagają co najmniej weryfikacji i przeprowadzenia stosownego postępowania wyjaśniającego. W tych okolicznościach nie wskazane jest przyjmowanie pozy aroganckich sędziów, dla których doniesienia medialne są wystarczającym dowodem winy. Podkreślenia wymaga okoliczność że do Okręgowej Rady Adwokackiej w Kielcach nie wpłynęło żadne oficjalne zawiadomienie, bądź uwiarygodniona informacja o zarzutach przypisywanych panu Wasylowi Andrijiwowi”.
Formalnie Wasyl Andrijiw jest adwokatem niewykonującym zawodu. Okręgowa Rada Adwokacka w Kielcach wyjaśnia, że status ten nie pozwala mu na reprezentowanie klientów w sądzie. Aby w pełni pracować nad sprawami sądowymi, musiałby złożyć wniosek o rozpoczęcie działalności zawodowej i określić miejsce pracy.
Udało nam się skontaktować z Wasylem Andrijiwem. Zapytaliśmy go, czy świadczył usługi prawne w Polsce? – Nigdy nie byłem prawnikiem w Polsce, byłem tylko na liście, ale nie praktykowałem prawa, ponieważ jest to drogie i trzeba mieć jakieś biuro – mówi Andrijew.
Wasyl Andrijiw pracuje dziś w krakowskiej kancelarii prawnej Paweł Weber i współpracownicy. Według serwisu WebArchive, profil Andrijiwa pojawił się na stronie internetowej kancelarii w 2021 r. W jego biogramie podano, że jest on doktorem honoris causa prywatnego Uniwersytetu Danyla Halickiego w Iwano-Frankowsku. Administracja tego uniwersytetu zaprzecza związkom Andrijiwa z działalnością uczelni. Strona kancelarii wspomina również o członkostwie Andrijiwa w fikcyjnej organizacji, o nazwie Międzynarodowy Komitet Obrony Praw Człowieka na Ukrainie.
Paweł Weber potwierdził nam fakt współpracy z Andrijiwym, ale odmówił komentarza na temat jego dyplomów.
Strona ukraińska również nie znalazła podstaw do zawieszenia działalności pseudoprawnika. Otwarta sprawa karna w związku z podejrzeniem oszustwa nie uniemożliwia mu pracy – jego licencja, wydana w 2012 r., jest nadal ważna. Według internetowego rejestru prowadzonego przez ukraińskie sądy, broni on klientów w różnych sprawach: wypadki drogowe, unikanie służby i roszczenia o odszkodowania.
Wasyl Andrijiw w rozmowie z nami nie chciał komentować informacji na swój temat. Przekazał nam jedynie, że nie pracuje już na Uniwersytecie w Kielcach i nie przebywa w Polsce. Jak twierdzi, z pracy w Kielcach zrezygnował w maju z własnej woli.
Uniwersytet w Kielcach po naszych pytaniach o Andrijiwa usunął ze swojej strony internetowej część wzmianek o byłym pracowniku.
Jak wiadomo, pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Każdej – a cóż dopiero takiej, w której rzeczywiste działania wojenne toczą się – o ile się toczą – według możliwości, bo wiadomo, że sukcesy są możliwe na tyle, na ile nieprzyjaciel pozwala – ale równolegle do rzeczywistych działań wojennych prowadzone są działania na odcinku propagandowym.
Tutaj o ostateczne zwycięstwo jest znacznie łatwiej, bo nie trzeba krępować się żadnym nieprzyjacielem, ponieważ jedynym ograniczeniem jest własny tupet i wyobraźnia. Im więcej taki propagandzista ma tupetu i wyobraźni, tym większe sukcesy odnosi, zwłaszcza gdy zmonopolizuje przekaz.
Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce, gdzie „niezależne media głównego nurtu”, podobnie jak inne zasoby naszego państwa, zostały oddane do dyspozycji ukraińskiego Sztabu Generalnego, który w telewizji rządowej i nierządnej codziennie brnie od zwycięstwa do zwycięstwa.
Kiedy jednak skonfrontujemy te entuzjastyczne komunikaty z sytuacją w terenie, to przekonujemy się z konfuzją, że tam od miesięcy nic się nie zmieniło, że żadnych sukcesów nie ma, strony wojujące pozostają na swoich miejscach, a wojna przechodzi w stan przewlekły.
Ponieważ nic tak nie gorszy, jak prawda, to rząd „dobrej zmiany”, w dodatku przynaglany kampanią wyborczą, energicznie przystąpił do walki z „ruskimi agentami”, a nawet – „onucami”, to jest – z obywatelami, którzy próbują samodzielnie wyciągać wnioski z rozmaitych informacji i w rezultacie coraz bardziej powątpiewają w propagandę rządową i nierządną. Pierwsze uderzenie skupiło się na Donaldu Tusku i Księciu-Małżonku jako na ruskich agentach, co to sprzedali Polskę Putinowi za miskę soczewicy.
Tak w każdym razie przedstawili sprawę panowie Cenckiewicz i Rachoń – chociaż pan generał Nosek z uporem maniaka twierdzi, że „przesiąknięte” ruskimi wpływami jest akurat Prawo i Sprawiedliwość. Wprawdzie pan generał Nosek został – jak to się złośliwie mówiło w kołach wojskowych – zdjęty ze stanowiska szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego „chwytem za nosek” jeszcze w roku 2013, ale jako szef tej służby coś tam przecież mógł wiedzieć, więc bardzo możliwe, że i oskarżenia panów Cenckiewicza i Rachonia oraz twierdzenia pana generała Noska mogą być prawdziwe, bo przecież jedno drugiego nie wyklucza, przeciwnie – znakomicie uzupełnia, pokazując agenturalną ciągłość naszego państwa.
Myślę, że te wzajemne oskarżenia – bo jestem pewien, że lada dzień pojawią się one w telewizji nierządnej – zdominują nadchodzące miesiące kampanii wyborczej, dzięki czemu obydwa antagonistyczne obozy nie będą już musiały nic mówić na temat sytuacji w państwie, oczywiście poza tradycyjnymi przesłaniami; według TVN w Polsce jest źle, podczas gdy według telewizji rządowej – jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.
W ten sposób na odcinku wewnętrznym sprawę na odcinku propagandy mamy załatwioną, co pozwala nam rzucić okiem na odcinek zewnętrzny, a w szczególności – na wojnę na Ukrainie. Jak wiadomo, w tej chwili na sytuację tam panującą coraz większy wpływ wywiera zbliżający się termin 11 lipca, kiedy to w Wilnie rozpocznie się „szczyt” NATO.
Jak przypuszcza pan Anders Rasmussen, były sekretarz Generalny Paktu i były premier Danii, a obecnie – doradca doskonały prezydenta Zełeńskiego – na tym szczycie może nie dojść do ustalenia wspólnej strategii wobec Ukrainy, więc zaproponował rozwiązanie alternatywne – żeby mianowicie Polska, ewentualnie – jakieś państwa bałtyckie – wprowadziły na Ukrainę swoje niezwyciężone armie i w ten sposób dopomogły temu państwu w osiągnięciu ostatecznego zwycięstwa.
Wydawać by się mogło, że i z punktu widzenia samej Ukrainy, a przede wszystkim – z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych i poważnych europejskich członków NATO – jest to prawdziwy dar Niebios, bo umożliwia wciągnięcie w maszynkę do mięsa przynajmniej niektórych państw Europy Środkowej bez ryzyka uruchomienia sojuszniczych procedur z art. 5 traktatu waszyngtońskiego, które mogą być uruchamiane wyłącznie w przypadku „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Ale minister spraw zagranicznych Ukrainy pan Kułeba kategorycznie sprzeciwił się wprowadzaniu na terytorium Ukrainy jakichkolwiek obcych wojsk. „Dajcie broń!” – zażądał.
Ale właśnie ta sprawa wygląda coraz bardziej problematycznie. O ile administracja prezydenta Bidena i on sam, który najwyraźniej uparł się przewodzić Stanom Zjednoczonym do upadłego, coraz bardziej uzależnia swój sukces wyborczy od ostatecznego zwycięstwa na Ukrainie, to jego konkurenci z Partii Republikańskiej swojego sukcesu od żadnego ostatecznego ukraińskiego zwycięstwa nie uzależniają.
Przeciwnie – sprawiają wrażenie, że swój sukces uzależniają od jak najszybszego zakończenia tej wojny, nawet w postaci „zamrożenia konfliktu” – o czym wspominała już dawno amerykańska ambasadoressa przy NATO. Skoro tedy w USA zdania są podzielone, to cóż dopiero mówić o sojusznikach europejskich – oczywiście tych poważnych, do których Polska niestety się nie zalicza?
Jakieś decyzje zostaną prawdopodobnie podjęte na szczycie NATO w Wilnie, ale już teraz można dedukować, co się może stać. Oto podczas ostatniego spotkania pana prezydenta Dudy z prezydentem Macronem i kanclerzem Scholzem w ramach tzw. „trójkąta weimarskiego” mówiono o stworzeniu dla Ukrainy „gwarancji bezpieczeństwa” w postaci obietnicy przyjęcia jej do NATO. Odnoszę wrażenie, że może to być próba obmyślenia dla Ukrainy rodzaju „nagrody pocieszenia” w sytuacji, gdy Zachód traci entuzjazm dla dalszego eksploatowania własnych zasobów gwoli iluzji „ostatecznego zwycięstwa”.
Wprawdzie w obliczu zbliżającego się wileńskiego szczytu Ukraina usiłuje stworzyć wrażenie, jakby jej wielka kontrofensywa „ruszyła” – ale jak dotąd nie udało się armii ukraińskiej na żadnym odcinku przełamać głęboko urzutowanej rosyjskiej obrony, dla której dodatkowym uzasadnieniem jest włączenie zajętych obwodów: ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego do terytorium Federacji Rosyjskiej.
W tej sytuacji skłonienie ukraińskich władz do pogodzenia się z sytuacją nie powinno być specjalnie trudne, zwłaszcza gdyby do kija w postaci odmowy pomocy w dotychczasowej skali, dodać marchewkę w postaci „obietnicy przyjęcia do NATO”. Taka obietnica być może pozwoliłaby obecnej ekipie ukraińskiej zachować twarz w obliczu konieczności pogodzenia się z faktycznym okrojeniem terytorium państwowego.
Z punktu widzenia Zachodu zaś taka obietnica nie kosztuje wiele, bo jej wypełnienie zależy od bardzo wielu warunków, których Ukraina na razie nie będzie w stanie spełnić, a poza tym jej spełnienie wymaga jednomyślności, o którą tak trudno nawet w przypadku Szwecji, a cóż dopiero – w przypadku Ukrainy?
– Wolałbym, żebyks. Isakowicz-Zaleski nie zajmował się polityką, tylko tym, czym powinien zajmować się ksiądz – stwierdził prezydent Andrzej Duda w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim z Radia Zet, odnosząc się do dyskusji na temat uczczenia ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Polakach.
W środę Andrzej Duda przebywał w Kijowie, gdzie spotkał się z Wołodymyrem Zełenskim. W trakcie wizyty prezydent nie zabrał głosu ws. zbliżającej się 80. rocznicy Krwawej Niedzieli, apogeum ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, za co został skrytykowany przez ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. – Ja bym mimo wszystko wolał, żeby ksiądz Isakowicz-Zaleski zajmował się tym, czym powinien zajmować się ksiądz – skomentował krytykę ze strony duchownego prezydent. – Wolałbym, żeby nie zajmował się polityką tylko tym, czym powinien zajmować się ksiądz – dodał Duda.
To nie pierwszy raz kiedy Andrzej Duda upomina ks. Isakowicza-Zaleskiego. 11 lipca 2022 roku, w trakcie uroczystości państwowych upamiętniających ofiary ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, Andrzej Duda powiedział duchownemu: – Proszę, by ksiądz się miarkował w słowach. Bo naprawdę każde słowo za dużo wypowiedziane, nie mówię że w ogóle; za dużo wypowiedziane, za mocno wypowiedziane, nie służy ani nam, ani nie służy drugiej stronie – do ks. Isakowicza-Zaleskiego mówił Duda.
Do szpitala trafił w ciężkim stanie 40-letni mężczyzna, który został zaatakowany w wielkopolskim Słocinie przez 18-latniego Ukraińca. Sprawcy grozi nawet 5 lat więzienia.
Ukrainiec zaatakował Polaka w nocy z soboty na niedzielę 24-25 czerwca w Słocinie w powiecie grodziskim. Jak podaje “Głos Wielkopolski”, z ustaleń policji wynika, że w sali wiejskiej trwała prywatna impreza weselna. Pomiędzy godziną 4.00 a 4.30, część jej uczestników wyszła na zewnątrz. W tym samym czasie obok budynku przechodziła grupa młodych Ukraińców w wieku poborowym. Pomiędzy uczestnikami imprezy, a przechodniami doszło do utarczki słownej, która przerodziła się w szarpaninę.
Na miejscu konieczna okazała się interwencja zespołu ratownictwa medycznego, gdyż w trakcie szarpaniny 40-letni mieszkaniec powiatu grodziskiego, został zaatakowany przez 18-letniego obywatela Ukrainy. Poszkodowany upadł na twardą powierzchnię i doznał licznych złamań kości twarzy. Został przewieziony do szpitala. Jego stan jest ciężki.
Gdy zaalarmowani policjanci dotarli na miejsce zdarzenia, sprawcy nie było już w okolicy. Próbował zbiec, ale szybko ustalono jednak jego dane. Został zatrzymany jeszcze w niedzielę.
-18-latek usłyszał już zarzut naruszenia czynności narządu ciała, za który grozi mu kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Na wniosek prokuratury wobec podejrzanego zastosowano środek zapobiegawczy w postaci dozoru policyjnego, zakazu zbliżania się i kontaktowania z pokrzywdzonym – twierdzi sierżant Kawala z lokalnego komisariatu.
NASZ KOMENTARZ: Po raz kolejny pytamy, co robią w Polsce sprawni fizycznie Ukraińcy w wieku poborowym. Naszym zdaniem karą dla tego delikwenta powinna być konfiskata mienia, z jakim przybył do Polski i odesłanie go do karnej kompanii pod Bahmut.
https://katedra.mkw.pl/ogloszenia-parafialne/
W piątek 7 lipca w 80 rocznicę Rzezi Wołyńskiej w naszej archikatedrze odbędzie się Nabożeństwo Przebaczenia i Pojednania polsko- ukraińskiego z udziałem zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego arcybiskupa większego kijowsko-halickiego Światosława Szewczuka oraz arcybiskupa metropolity poznańskiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. W czasie liturgii zostanie podpisane wspólne orędzie Kościoła rzymsko-katolickiego w Polsce i Kościoła greckokatolickiego. Serdecznie zapraszamy do udziału w uroczystości.Pojednania?Znów będzie przebaczamy i prosimy o przebaczenie.Biedny nasz naród i tak ogłupiają nas bez końca w każdej dziedzinie.