25.08.24 Warszawa – Procesja Różańcowa za Polskę
21/08/2024 przez antyk2013
KOMARY na WIDELCU Krzysztof Baliński
Ile razy słyszeliśmy, że wykupują nas Żydzi. Jest jeszcze gorzej – wykupują nas Ukraińcy, a po przejęciu polskiej firmy wyrzucają Polaków na bruk. Co poraża najbardziej? Polską własność wykupuje kapitał z kraju, w który Polska pompuje miliardową pomoc z kieszeni podatników, czyli tych wyrzuconych na bruk. Jeszcze bardziej bulwersuje to, że kiedy my łożymy na ukraińską armię i asekurujemy ukraiński system bankowy, to słyszymy komunikat, że na dzień 1 lipca rezerwy dewizowe Ukrainy wzrosły do rekordowej historycznie wielkości 39 miliardów dolarów. I jeszcze jedno – ukraińscy oligarchowie, obłowieni na pomocy z Polski, wyprowadzają kapitał z Ukrainy, a w Polsce napędzają rynek towarów luksusowych.
To nie tylko skandal. To także zagrożenie. To kapitał o charakterze korupcyjnym, powiązany z Rosją, pochodzący z kraju, gdzie największe segmenty gospodarki (jeśli w ogóle można mówić o czymś takim, jak „ukraińska gospodarka”) są ściśle powiązane kapitałowo z oligarchami rosyjskimi. Na Ukrainie właścicielami aktywów państwowych stali się ludzie stanowiący mieszankę weteranów Komsomołu, KGB i mafii, płynnie współpracujący z rosyjskimi oligarchami, te żydowskiego pochodzenia. Na Wschodzie nie ma „czystego” pieniądza. To kapitał pochodzący z przestępstw z udziałem mafijnym. I taki właśnie napływa do Polski. Nie po to, żeby produkować, ale przejąć, wydrenować firmę i powtórnie ją sprzedać.
Najnowsze dane statystyczne wskazują, że proces zasiedlania Polski przez Ukraińców ma charakter stał i że większość chce zostać w Polsce na stałe. Oficjalnie jest ich 3 miliony 400 tysięcy, a nieoficjalnie grubo więcej niż 5 milionów, co stanowi kilkanaście procent populacji Polski.
Czym to grozi? Uzależnieniem całych segmentów gospodarki od ukraińskiej siły roboczej, psuciem rynku pracy poprzez pogorszenie warunków zatrudnienie dla Polaków i tym samym zmuszanie ich do emigracji, bo nikt nie chce im dobrze płacić, tylko zatrudnia tanich parobków z Ukrainy.
Ktoś słusznie zauważył, że Konrad Mazowiecki sprowadzając do Polski trzystu Krzyżaków stworzył problem, z którym Polska borykała się przez trzysta lat. Przez ile zatem lat będziemy borykać się z problemem, które stworzył Mateusz Jakub Morawiecki, sprowadzając do Polski 3 miliony Ukraińców? Po 1989 r. mieliśmy szokową transformację gospodarczą, dziś mamy szokową transformację etniczną.
Nic, dosłownie nic im nie wychodzi, ale w transformacji Polski w kraj imigrantów są niezwykle sprawni. Pacyfikacja społeczeństwa i likwidacja polskiego państwa, to plan, dla którego realizacji został tu wysłany Donald Tusk – mówi Jarosław Kaczyński. „Chodzi o to, że będziemy terenem zamieszkałym przez Polaków, ale zarządzanym z zewnątrz”. Ale nie tylko zamieszkałym przez Polaków, także przez miliony Ukraińców, których sprowadził on sam. I nie tylko Ukraińców, bo 30-tysięczna mniejszość cygańska w Polsce, po otwarciu granicy z Ukrainą, zwiększyła się do 100 tysięcy.
Słusznie oburzamy się, że rząd Tuska podpisał umowę z Zełenskim. Ale i tak w proukraińskim amoku nie przebija Kaczyńskiego. Bo umowa jest podobna do tej, którą 2 grudnia 2016 podpisał Antek Macierewicz, a która też przez Sejm nie była ratyfikowana, była natomiast utajniona i zawierała zobowiązania, jakby to Polska przegrała wojnę i płaciła Ukrainie kontrybucje wojenne. Dla Ukraińców są gotowi uczynić wszystko. Zarówno KO jak i ostro zwalczająca go opozycja w sprawach Ukrainy przemawiają jednym głosem. Drobne animozje wynikają jedynie w licytowaniu się, kto jest bardziej proukraiński, kto da Ukraińcom więcej i kto głośniej nawołuje do wojny z Rosją.
Prawo stałego pobytu dla Ukraińców przyznawane jest szybko i taśmowo. Milowym krokiem będzie przyznanie im wszystkim obywatelstwa. Sytuacja stanie się nie do odwrócenia. W krótkim czasie Polska dorobi się kilkudziesięcio-procentowej mniejszość etnicznej, bo ci z obywatelstwem przyciągną, niczym magnes, kolejne setki tysięcy, a von der Leyen wymusi na nas ściągnięcie do Polski ich bliskich, w ramach procedury zwanej „łączenie rodzin”.
Polskie władze zachęcają do polskiego obywatelstwa – potwierdziła to Natalia Panczenko, która w RMF FM powiedziała, że przed wybuchem wojny w Polsce mieszkało 2,5 mln Ukraińców, „i te osoby już zaczynają te obywatelstwa dostawać”. Szybko dodała, że społeczność ukraińska jest świetnie zorganizowana, ale „dobrze by jednak było, gdyby Ukraińcy mieli swoją reprezentację w Sejmie”. A inkryminowana to nie byle kto – to liderka Ukraińców w stolicy, działaczka finansowanej przez Sorosa fundacji „Otwarty Dialog”, szefowa organizacji o wszystko mówiącej nazwie „Majdan-Warszawa”.
W Londynie i Paryżu wybory parlamentarne przyniosły zwycięstwo walnie wspieranym przez społeczności imigranckie, partiom, które stały się zakładnikiem tych społeczności. Wśród warunków stawianych przez imigrantów znalazły się postulaty dotyczące polityki zagranicznej, finansowania z budżetu państwa organizacji islamistycznych, tolerowania muzułmańskiej obyczajowości.
Tu postawmy pytania: Czy partie w Polsce nie zawrą z Ukraińcami paktu przewidującego zgodę na czczenie Bandery? Czy będzie można wygrać wybory w Polsce bez poparcia Ukraińców? Na kogo będą głosować w sytuacji, gdy wielu z nich miało dziadka w SS Galizien, a Tusk miał dziadka w Wehrmachcie? Za kilka lat w Sejmie, to nie PSL będzie języczkiem u wagi, ale mająca duże zdolności koalicyjne partia kierująca się interesem ukraińskim. Przy czym będzie to partia „centrowa”, co postawi ją w wygodnej pozycji do robienia politycznych geszeftów.
Wzdłuż granicy z Polską składowana jest broń i amunicja. Stamtąd przemycana jest na Zachód i trafia w ręce przestępczych syndykatów i organizacji terrorystycznych. Polska staje się krajem tranzytowym dla przemytu tej broni. Polsce zagraża nie tylko czarny rynek broni – staje się przestępczym centrum prania brudnych pieniędzy, handlu narkotykami i dziećmi. Lukratywnym zajęciem dla ukraińskich mafii stał się też przemyt nielegalnych imigrantów. „Uchodźcy” ukraińscy w Polsce zwiększyli liczbę przestępstw, w porównaniu do statystyk przedwojennych, z 7 tysięcy do 37 tysięcy. Można zatem śmiało stwierdzić, że Polska ma dużą szansę zostania przestępczą stolicą Europy.
Ukraina przegrywa wojnę, chyli się ku upadkowi. Jeśli dodamy, że między Rosją a Niemcami powstaje „państwo teoretyczne” i że rządzący tym „państwem” dusze swe zaprzedali Zełenskiemu, to radość z ukraińskiej przegranej nie będzie trwała długo. Szykuje się katastrofalny scenariusz – do Polski wtargną czambuły tysięcy zdemobilizowanych, oswojonych z bronią mężczyzn, którzy dołączą do już koczujących w Polsce 180 tysięcy Ukraińców w wieku poborowym. Tu refleksja – czy Legion Ukraiński, o którym mowa w porozumieniu Tusk-Zełenski nie wyszkoli i nie uzbroi za nasze pieniądze sotni ukraińskich bojców (a kto wie, czy nie strażników obozowych), z przeznaczeniem nie na front z Rosją, ale na front walki z Polakami? Wszystko to, przy wzroście ekstremizmu politycznego Ukraińców, rozzuchwaleniu przemytników broni oraz możliwych prowokacjach Rosji stwarza zarzewie chaosu i wojny domowej.
Po zakończeniu wojny, na Bałkanach powstało terrorystyczne państewko Kosowo oraz dwa pół państwa – Macedonia i Czarnogóra. Czy po przegranej wojnie z Rosją, na pozostałej części Ukrainy nie powstanie państewko w stylu Kosowa? A pół państwa Ukraińcy już mają, bo wszystko potwierdza, że obecne terytorium Polski służy także Ukraińcom. Czy to przypadek, że osiedlają się głównie na Ziemiach Zachodnich? Czy to prawda, że akcję koordynują żydobanderowcy w Kijowie, diaspora ukraińska w Kanadzie oraz Berlin, i że celem jest „odzyskanie” tych terenów dla Niemców? Jeśli dorzucimy to do roszczeń terytorialnych Ukrainy do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski, to co wówczas z Polski zostanie?
Mamy sytuację niebywałą – Polską rządzą premier, który miał dziadka w Wehrmachcie i prezydent, który miał dziadka w UPA. Dwóch Ukraińców kręci Prokuraturą Generalną. Na czele MSW, służb specjalnych, Policji i Straży Granicznej stoi fanatycznie pro-ukraiński działacz Związku Ukraińców w Polsce. Stanowisko pełnomocnika ds. organizacji Systemu Bezpiecznej Łączności Państwowej objął generał Krzysztof Bondaryk. Program nauczania dla dzieci ukraińskich uzgodnił w Kijowie (w j. ukraińskim) wiceminister nauki Andrzej Szeptycki. A czy przypadkiem jest, że akcje kompromitujące raz po raz polskie wojsko montuje tercet Tusk-Bodnar-Siemoniak.
„Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy!” – taki kanon polskiego interesu narodowego wtłaczają nam do głów. Tymczasem w świetle słów znamienitego przywódcy OUN/UPA Stepana Bandery ,,Polacy nie chcą samostijnej Ukrainy, bo dobrze wiedzą, że tylko Ukraina może im zadać śmiertelny cios i rozwalić Polskę”. Zależność jest jasna: Wolna Ukraina może istnieć tylko na gruzach Polski. Wizję Ukrainy na trupie Polski snuje też uchwała OUN z 22 czerwca 1990 r., w której jednoznacznie stoi, że najważniejszym celem OUN jest doprowadzenie do rozbioru i ostatecznej likwidacji państwa Polskiego.
Ukraina nie ukrywa roszczeń terytorialnych do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski. Szef amerykańskiej dyplomacji zamieścił kilka zdjęć ze spotkania ze swoim odpowiednikiem, wykonanych w siedzibie MSZ Ukrainy. Na jednym widać, jak Dmytro Kułeba pokazuje mapę, na której granice Ukrainy obejmują część obecnej Polski, między innymi Przemyśl, Chełm, Jarosław i część Polesia. „Pamiętaj Lasze, co do Wisły nasze” – podśpiewują sobie banderowcy spod Lwowa. A nad Wisłą, na kopcu Kościuszki w Krakowie powiewa sobie flaga ukraińska. To samo na fasadzie Sejmu i wszystkich polskich urzędów, w których urzędnicy nie wiedzą, dla jakiego państwa pracują. Coraz częściej słyszymy też od ukraińskich przesiedleńców, że są „u siebie”.
Kilka lat temu oburzenie mediów wywołał wpis Janusza Korwin-Mikkego: „Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy”. Skąd w polskich politykach tyle pobłażliwości wobec Ukraińców, którzy roszczą pretensje do 1/3 terytorium Polski? Skąd tyle zawziętości wobec Rosji, która żadnych pretensji terytorialnych wobec Polski nie ma? W tym miejscu nachodzi refleksja: Gdyby w przyszłości przyszło nam rywalizować z Ukrainą, i gdyby Ukraina, jak tylko trochę odsapnie po wojence, skierowała lufy otrzymanych od Polski czołgów i haubic na Polaków, kto wtedy mógłby być naszym sojusznikiem? Hipotetycznie można też założyć, że gdyby Rosja zaatakowała Polskę, to Ukraińcy zajmą Przemyśl, Rzeszów i okolice?
Lider OUN, odsłonięcie pomnika w Domostawie skomentował tak: „Polacy nigdy nie zrozumieli, że obrażając uczucia narodowe Ukraińców, kopią grób dla Polski”. Piotr Tyma (Петро Тима), do 2021 r. prezes Związku Ukraińców w Polsce (ZUwP) i działacz Światowego Kongresu Ukraińców, fragment pomnika obrazujący polskie dziecko nabite na ukraińskie widły, porównał do „komara na widelcu”. I czy nie miał na myśli wszystkich Polaków upominających się o pamięć tak okrutnie pomordowanych? Nawiasem mówiąc, tenże Tyma w wywiadzie dla „Wyborczej” ujawnił, że dzięki grantom z Fundacji Batorego będzie monitorował wpisy w Internecie pod kątem „mowy nienawiści” wymierzone w Ukraińców.
Państwo Polskie nie tylko nie żąda potępienia zbrodni wołyńskiej, zgody na ekshumacje pomordowanych, zaprzestania kultu Bandery i Szuchewycza, ale aktywnie służy polityce historycznej Ukrainy. To nikt inny jak polski minister kultury w rządzie PiS, wyasygnował na ten cel 5 milionów euro. Dla porównania – na dziedzictwo kulturalne polskich Kresów przeznaczył dwa razy mniej, a na pomnik w Domostawie nie dał ani grosza i w dodatku robił, wszystko, żeby pomnik nie powstał. Krótko mówiąc – na promowanie katów wydają tyle, że na pamięć o ofiarach już im nie starcza.
Ukraińcy nawet nie proszą o pomoc w propagowaniu ukraińskiej narracji historycznej. Państwo Polskie z własnej inicjatywy, za własne pieniądze bierze czynny udział w tym antypolskim dziele. Przykład z ostatnich dni: Na obchodach 80. rocznicy, Duda porównał Powstania Warszawskiego do zburzenia Mariupola. Jakim trzeba być głupkiem albo kanalią, żeby przyrównać zburzenie milionowego miasta i wymordowanie 200 tysięcy jego mieszkańców do kilku rozwalonych ukraińskich chałup. Hańba domowa – tak Jacek Trznadel kiedyś nazwał kolaborację żydo-komunistycznych elit ze Stalinem w negowaniu zbrodni katyńskiej. Dzisiaj hańbą domową jest kolaboracja Dudów z potomkami Bandery. W stosunkach polsko- ukraińskich jest wiele tajemnic. Nie tylko nie wiemy, jaką wartość ma pomoc dla ukraińskich oligarchów, ale nie wiemy, jakim cudem zdołali skutecznie wmówić nam, że chazarski Żyd z Krzywego Rogu broni cywilizacji europejskiej przed Azjatą Putinem?
Propagandowa machina zastraszania Polaków rozpędziła się na dobre. Gdy się patrzy na ukraińskie flagi łopoczące na gmachach rządowych i na te wstydliwie powiewające z boku biało-czerwone, to nie może nie najść ponura refleksja, że już jesteśmy pod ukraińskim butem, pod okupacją oszustwa mającego ukryć, że nie jest to wojna z Rosją, ale wojna Ukraińców z Polakami i przy okazji wojna naszpikowanego Ukraińcami „polskiego” rządu z własnymi obywatelami. Wołyń znajduje się dziś poza granicami Rzeczypospolitej, Ale to nic. Bo gdy połączymy ukraińską okupację Polski, nienawiść panoszących się w Polsce Ukraińców, rozzuchwalenie przemytników broni, to drugim „Wołyniem” będzie cała Polska, a my wszyscy „komarami na widelcu”. To tylko kwestia czasu.
Między Polską a Ukrainą nie ma granicy. Problemy sąsiada stały się naszymi problemami, ukraińscy bandyci polskimi bandytami, a oligarchowie polskimi oligarchami. Powstała V kolumna, wroga wobec polskiej sprawy, agresywna, działająca obok i przy poparciu banderowców skupionych w Związku Ukraińców w Polsce. Robią, co im się żywnie podoba. Korzystając ze słabości Państwa, niszczą polskie obyczaje. Świadomi swej dominującej pozycji, poczuli się uprawnieni do wtrącania w nasze sprawy, pouczania, szantażowania. A rządzący Polską, zamiast stanąć twarzą w twarz z wyzwaniem, uciekają przed nim, i panaceum widzą w nadawaniu Ukraińcom kolejnych przywilejów oraz w obsadzaniu rządowych stanowisk Ukraińcami.
Dlatego żądajmy od Państwa Polskiego: Monitorowania ukraińskiego zagrożenia. Uporządkowania pobytu Ukraińców w Polsce. Skończenia z pomocą i przywilejami dla nich. Wydalenia tych, którzy nie pracują. Przywrócenia sytuacji, kiedy między Polską a Ukrainą była granica. Zabezpieczenia granicy przed następnymi falami „uchodźców”. Sporządzenia ewidencji Ukraińców w Polsce, ilu ich jest, gdzie mieszkają, gdzie pracują, jaką polityczną aktywność prowadzą. Monitorowania banderowskich jaczejek, które już powstały. Skończenia z tolerowaniem banderyzmu i ścigania go z urzędu. Wzięcia pod kontrolę Związku Ukraińców w Polsce. Zlikwidowania nacjonalistycznego podziemia edukacyjnego, wychowującego w opozycji do państwa polskiego. Tego musimy się domagać. Bo to Polska Racja Stanu.
Sprawę wielce komplikuje to, że nie wszystko zależy od nas, bo naszym państwem kierują kompradorskie elity, wykonujące polecenia z zewnątrz, i to z nie jednego źródła. Trudno wyobrazić sobie autora słów „Polska to nienormalność” w roli obrońcy Polaków. Tylko pomarzyć można, aby Radek Sikorski-Applebaum powiedział: Jesteśmy sługami narodu polskiego. Na obronę Polski z pozycji innej, niż „sługa narodu ukraińskiego” nie można też liczyć ze strony autora słów „Tu jest Polin”.
Są tacy, którzy ratunek widzą w puszczeniu z dymem polskich urzędów, na których powiewa ukraińska flaga i którymi rządzą działacze ZUwP. Są i tacy, którzy zbawienia wypatrują w garnizonie rosyjskich sołdatów w Przemyślu i w rosyjskiej Dumie, gdzie ktoś kiedyś o Polakach powiedział: „Niech giną, niech zdychają, niech przyjdą i proszą nas o pomoc”. Jeszcze inni pokładają nadzieje w Donaldzie Trumpie, który Tuska zostawi z ręką w ukraińskim nocniku. Za kilka lat Polska będzie nie do poznania, nie będzie nasza. Najwyższy czas na samoobronę, bo jeśli istnieje jakiś powód do wyjścia na ulice, to jest nim ukraińska kolonizacja.
Krzysztof Baliński
https://pch24.pl/gadowski-i-warzecha-bija-na-alarm-ukraina-nie-bedzie-przyjacielem-polski
Ukraina przymierza się do rokowań pokojowych z Rosją. Problem w tym, że jako Polska w ogóle nie jesteśmy na to przygotowani. Powojenna Ukraina będzie orientować się głównie na Berlin, a Polsce będzie bardzo niechętna. Mówili o tym w programie „Prawy prosty. Plus” Łukasza Karpiela publicyści Witold Gadowski i Łukasz Warzecha.
– Im później Ukraina podejmie rozmowy, tym gorzej dla Ukrainy – powiedział o przyszłości Kijowa Witold Gadowski.
– Będą mieć większe straty terytorialne i większe straty materialne. Rosjanie niszczą w tej chwili rakietowo ukraińskie zakłady energetyczne. Zapowiada się bardzo zimna zima, co spowoduje większą falę imigracji do Polski – dodał
Publicysta podkreślił, że po zawarciu pokoju Ukraina znajdzie się na kursie kolizyjnym z Polską.
– To będzie kraj proniemiecki, konkurujący z nami na rynku europejski, na dodatek odnoszący się do Polski niechętnie, a gdy chodzi o środowiska nacjonalistów nawet wrogo – dodał.
– Ukraina tylko w Berlinie i Waszyngtonie widzi gwarancji dla swojego istnienia. Polska jest w oczach Ukrainy za słaba, żeby mogła zagwarantować istnienie państwa ukraińskiego. Dlatego Polska jest zlekceważona. Zełeński mówił o tym w ostatnich wypowiedziach, że największymi sojusznikami są Niemcy czy Wielka Brytania. Nigdy nie mówił, że Polacy wykonali dla nich jakąkolwiek pracę – podkreślił Witold Gadowski.
Łukasz Warzecha zwrócił z kolei uwagę, że ukraińscy imigranci w Polsce są dzisiaj zupełnie inną grupą niż ta, która mieszkała w Polsce przed 2022 rokiem. Wtedy była to społeczność bezproblemowa, która przyjeżdżała do pracy, zarabiała, wysyłała pieniądze na Ukrainę.
– Sytuacja zupełnie się zmieniła. Przyznajemy Ukraińcom na kolejne lata świadczenia socjalne. Nie jest jasne, jak będziemy postępować w sprawie przyznawania im obywatelstwa. To będzie mieć duże znaczenie dla wyborów w przyszłości. To są też koszty związane z edukacją ukraińskich dzieci w szkołach. W 2025 roku koszty związane z ich przyjęciem do szkół przekroczą 5 mld zł. […] Tutaj nie ma żadnej dyskusji, problem jest zamiatany pod dywan – stwierdził.
Publicysta mówił też o przyszłości konfliktu.
– Jest wiele sygnałów, że zaczęło się dążenie do zamrożenia konfliktu – powiedział, wskazując na wizytę szefa MSZ Ukrainy w Chinach. – Jednym z głównych tematów było to, w jaki sposób Pekin mógłby skłonić Rosję do zakończenia walk. Szef MSZ Ukrainy składał też obietnice dotyczące miejsca Chin w odbudowie Ukrainy po zakończeniu konfliktu – zaznaczył.
Łukasz Warzecha zwrócił też uwagę na słowa Borisa Johnsona, który mówił o pomyśle Donalda Trumpa na rozwiązanie konfliktu.
– [Johnson] powiedział, że Trump wcale nie będzie chciał rozbrajać Ukrainy ani grozić jej odebraniem pomocy wojskowej, tylko wręcz przeciwnie, będzie chciał ją jeszcze dozbroić i zdjąć większość blokad z broni przekazywanej Ukrainie, właśnie po to, żeby przycisnąć Rosję i wymusić na niej przystąpienie do rokowań pokojowych z gorszej pozycji. […] Wersja przyjmowana w Polsce na zasadzie prostej kliszy, że Trump, przyjaciel Putina, będzie chciał pozbawić Ukrainę pomocy, to jakaś głupota – powiedział.
Jego zdaniem Ukraina może bać się zwycięstwa Trumpa także dlatego, że obawia się iż będzie ono wiązać się z dalszym prowadzeniem wojny, na co Ukraina nie ma już siły.
Więcej w nagraniu.
31.07.2024 skandaliczna-decyzja-dudy
Prezydent Andrzej Duda odznaczył ambasadora Ukrainy Wasyla Zwarycza Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi. Decyzja o odznaczeniu dyplomaty wzbudziła kontrowersje.[ g… OBURZENIE .md]
„Prezydent RP Andrzej Duda nadał za wybitne zasługi w rozwijaniu polsko-ukraińskiej współpracy Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Jego Ekscelencji Wasylowi Zwaryczowi” – poinformowała Kancelaria Prezydenta w poniedziałek wieczorem za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Kancelaria Prezydenta @prezydentpl
Prezydent RP @AndrzejDuda nadał za wybitne zasługi w rozwijaniu polsko–ukraińskiej współpracy Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Jego Ekscelencji @Vasyl_Zvarych
=============================
Wydarzenie skomentował Łukasz Warzecha, który jest oburzony postępowaniem głowy państwa.
„No żeż kurwa jego mać. Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać” – napisał na platformie X. Dodał, że „w wypadku tej decyzji pana prezydenta po prostu nie ma już innego komentarza”.
„Wysokie polskie odznaczenie za «zasługi w dziedzinie relacji polsko-ukraińskich» otrzymuje ambasador, który te relacje wielokrotnie psuł, wykazywał się skrajną bezczelnością, oskarżał pilnujących polskiego interesu o sprzyjanie Rosji, w sprawie Wołynia unikał jak ognia mówienia o ukraińskim sprawstwie. Panie Prezydencie, to jest hańba. Tym odznaczeniem pluje Pan Polakom w twarz” – ocenił Warzecha.
No żeż kurwa jego mać. Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać.
Kancelaria Prezydenta @prezydentpl 12 g.
Prezydent RP @AndrzejDuda nadał za wybitne zasługi w rozwijaniu polsko–ukraińskiej współpracy Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Jego Ekscelencji @Vasyl_Zvarych.
W wymianie zdań z internautami Warzecha wyraził obawę, że nikt nie zasugerował tego działania Dudzie, tylko jest to „jego własna decyzja”.
Dlaczego ta decyzja jest skandaliczna? Wystarczy przypomnieć, jak Zwarycz zachowywał się w czasie protestów polskich rolników:
Ukraińscy urzędnicy zabierają głos w sprawie protestów polskich przewoźników na granicy polsko-ukraińskiej. Skandaliczne słowa kijowskiego ambasadora, który pisze o „bolesnym ciosie w plecy”. W poniedziałek 6 listopada dziesiątki polskich przewoźników rozpoczęły blokadę trzech przejść granicznych z Ukrainą – w Hrebennem, Dorohusku i Korczowej. Protest polskich przewoźników jest odpowiedzią na liberalizację przepisów dotyczących transportu międzynarodowego na … Czytaj dalej Protest polskich przewoźników na granicy z Ukrainą. Zwarycz o „bolesnym ciosie w plecy”. Warzecha nie wytrzymał
[Bogata dokumentacja fotograficzna w oryginale. Nie mam sił, by każde zdjęcie osobno redagować. M. Dakowski]
DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 21 |
Rusiński (ukraiński) nacjonalizm ma swoje korzenie w dążeniu do stania się Europejczykiem za wszelką cenę.
Po legalnym i w pełni praworządnym przyłączeniu Rusi do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, cała ówczesna Jej elita dobrowolnie i z własnej inicjatywy spolonizowała się, odchodząc w ten sposób geopolitycznie „na zachód” i pozostawiając rusińskie pospólstwo „na wschodzie”.
Naturalną jest rzeczą, że niższe klasy społeczne patrzą w górę ku swym elitom w poszukiwaniu drogi rozwoju. Tak też było z Rusinami i w taki to sposób zaczął się ich „romans” z Zachodem.
W czasie rozbiorów, podstępni i przewrotni Austriacy zmanipulowali to dążenie do skatalizowania zwyrodniałego i barbarzyńskiego ruchu banderowskiego, w celu zwrócenia go przeciw Polakom. Wołyńskie efekty tego łajdactwa do dziś mrożą krew w żyłach! Natomiast Rusini dalej bezowocnie poszukują swego miejsca w „Europie”.
Przy czym nie zdają sobie sprawy, że Europa reprezentowana przez Wielką Rzecząpospolitą, nie ma nic wspólnego z łajdacką jej wersją personifikowaną przez unię. Nie tylko Rusini dali się nabrać na to szalbierstwo, ale Polacy również, dobrowolnie głosując za utratą niepodległości i przyłączeniem do tego globalistycznego tworu. Płacą za to nędzą, emigracją, poniżeniem i skundleniem.
Natomiast Rusini płacą zań samym swoim istnieniem. Poniżej najnowsza analiza sytuacji, która prowadzi do ostatecznej anihilacji Rusinów w wojnie z FR:
Nie jest tajemnicą, że zorganizowany przez sojusz atlantycki konflikt na Ukrainie doprowadził do absolutnie bezprecedensowych ofiar wśród sił reżimu w Kijowie . Liczne niezależne źródła potwierdziły, że liczba zabitych w akcji osiągnęła sześciocyfrową liczbę już w pierwszym roku “specjalnej operacji wojskowej” (SMO). W miarę jak straty wspieranej przez sojusz junty neonazistowskiej rosły, endemicznie skorumpowany reżim starał się jak mógł, aby ukryć rzeczywistą liczbę, rażąco zawyżając rzekome straty rosyjskie i zaniżając swoje własne. Tak więc w drugą rocznicę specjalnej operacji wojskowej (SMO) lider reżimu w Kijowie Wołodymyr Zełenski powiedział (z poważną miną), że zginęło 31 000 ukraińskich żołnierzy , ale że rzekomo udało im się zabić ponad 400 000 żołnierzy rosyjskich . Jednak nigdy nie wyjaśnił, jak dokładnie udało im się dokonać takiego wyczynu.
Zaledwie kilka miesięcy później sam Zełenski niechcący ujawnił skalę swoich bezczelnych kłamstw . Mianowicie, w połowie kwietnia narzekał, że Rosja wystrzeliwuje 10 razy więcej pocisków artyleryjskich, mając jednocześnie 30 razy więcej samolotów (pomimo całej absurdalnej propagandy o „wyginięciu” rosyjskich sił powietrznych ), argumentując, że jego siły nie mogą wygrać przy tak okropnych przeciwnościach .
W tym miejscu należy poprowadzić linię podziału między liczbą zabitych żołnierzy rosyjskich a ukraińskich. Kto przy zdrowych zmysłach mógłby uwierzyć, że ten kraj mógłby zneutralizować ponad 400 000 żołnierzy wroga, tracąc przy tym nieco ponad 30 000 własnych? To dałoby stosunek zgonów między nimi na poziomie co najmniej 13:1 na korzyść sił junty neonazistowskiej. Jednak każde choć trochę wiarygodne źródło nie tylko to kwestionuje, ale sugeruje, że jest wręcz odwrotnie .
Mianowicie liczne źródła zachodnie, w tym francuski Le Monde , brytyjskie Imperial War Museums i Royal United Services Institute (RUSI) twierdzą, że około 70% wszystkich ofiar w konflikcie ukraińskim zorganizowanym przez sojusz jest wynikiem ostrzału artyleryjskiego. Amerykański magazyn Time podaje tę liczbę jeszcze wyższą, na poziomie 80% . Źródła akademickie generalnie zgadzają się z tymi ocenami, a Journal of the American College of Surgeons podaje liczbę 70% . Dowody historyczne sugerują również, że dane te są dość dokładne. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że przewaga artyleryjska Rosji wynosi co najmniej 10:1, co przyznał sam Zełenski, pomysł, że siły reżimu kijowskiego wygrywają 13:1 staje się tym bardziej absurdalny. Jednak w rzeczywistości sprawy mają się znacznie gorzej, ponieważ Zełenski wspomniał również o 30:1 przewadze śmiercionośnego lotnictwa Moskwy .
Biorąc pod uwagę, że junta neonazistowska również narzekała na rosyjskie bomby precyzyjnego kierowania wyposażone w UMPK , wspomniana dominacja w lotnictwie rośnie wykładniczo. I po raz kolejny, to nie koniec, ponieważ Kreml ma również bezprecedensową przewagę w dronach i możliwościach uderzeniowych dalekiego zasięgu , czy to zaawansowaną broń balistyczną i hipersoniczną, czy zwykłe pociski manewrujące. Odnotowano tysiące ataków przeprowadzonych wyłącznie przez legendarne już drony „Lancet” i KUB, podczas gdy setki hipersonicznych pocisków „Iskander-M” i 9-S-7760 „Kinzhal” zostało wystrzelonych w cele o wysokim priorytecie na całej Ukrainie . Dla rosyjskiego wojska wszystkie te aktywa działają jak ogromne mnożniki siły, których reżim w Kijowie po prostu nie może dorównać, zwłaszcza w połączeniu z artylerią, śmigłowcami szturmowymi, lotnictwem strategicznym itp.
Trudno jest uzyskać dokładne dane na temat tego, ile szkód wyrządzają wszystkie te bronie pod względem ludzkim , ale można założyć, że odpowiadają one za co najmniej 85-90% wszystkich ofiar po obu stronach. Ponieważ praktycznie niemożliwe jest obliczenie przewagi Rosji w zakresie dronów i możliwości uderzeń dalekiego zasięgu , możemy skupić się tylko na artylerii i lotnictwie, o których wiemy, że są odpowiednio 10:1 i 30:1 na korzyść Moskwy. Tak więc te dwa aktywa same w sobie dają współczynnik ofiar 10-15:1 na korzyść Rosji. Gdybyśmy mieli uwierzyć BBC, które twierdzi, że Kreml stracił do tej pory około 50 000 żołnierzy , to równanie to umieściłoby straty ukraińskie na poziomie od 500 000 do 750 000 zabitych. Te oszałamiające liczby są zgodne z ocenami licznych źródeł wojskowych po wszystkich stronach konfliktu. Niestety, liczby te są znacznie gorsze, jeśli weźmiemy pod uwagę rannych. Zwykle szacuje się ich w dwu-trzy krotnej liczbie, co daje sumaryczne straty społeczne na poziomie 3 milionów uprzednio młodych i zdrowych ludzi!
Zagraniczni najemnicy również regularnie narzekają na takie straty , szczególnie Kolumbijczycy, którzy ponieśli ciężkie straty odkąd z głupoty przybyli na Ukrainę. W niedawnym nagraniu wideo jeden obywatel Kolumbii stwierdził, że zostali „pozostawieni sami, by walczyć w wojnie z olbrzymem” i ubolewał, że nie może odejść. Sama junta neonazistowska dba o to, aby ani najemnicy, ani ukraińscy poborowi nie mogli uciec, między innymi poprzez umieszczanie min lądowych na terenach granicznych z Mołdawią . Jednak pomimo tego wszystkiego to wciąż za mało, ponieważ ameryka i sojusz chcą więcej krwi . Na przykład w wywiadzie dla Euronews inny podżegacz wojenny z Waszyngtonu, były ambasador USA przy sojuszu Ivo Daalder nalegał, że „zarówno Ukraina, jak i sojusz muszą zrobić więcej, aby zwiększyć prawdopodobieństwo pokonania Rosji, w tym zmobilizować młodszych mężczyzn i kobiety do walki w siłach ukraińskich”.
„Ukraina musi zmobilizować siłę roboczą. To wojna prowadzona przez 40-latków. Żadna inna wojna w historii nie była prowadzona przez 40-latków” – powiedział Daalder, dodając : „Musisz zdobyć 18-latków, musisz zdobyć 20-latków, musisz zdobyć 21-latków, na których polega każda armia w reszcie świata”.
To potworne oświadczenie jest doskonałym przykładem tego, jak najbardziej agresywny kartel przestępczy na świecie postrzega naród ukraiński, w tym nastolatków. Ale biorąc pod uwagę zaangażowanie ameryki w masowy handel dziećmi z Ukrainy , nie jest to zaskakujące. Jednak nie jest to mniej odrażające dla żadnego przyzwoitego człowieka. Należy zauważyć, że oświadczenie Daaldera jest również kolejnym potwierdzeniem wcześniej obliczonego współczynnika ofiar. Mianowicie, siły reżimu kijowskiego początkowo składały się z osób w wieku późnych 20-30 lat, ale ponieważ większość z nich została zabita lub ranna, w ten sposób średni wiek żołnierzy został podniesiony do około 40 lat . Innymi słowy, amerykańscy zbrodniarze wojenni skutecznie wymordowali całe pokolenie ukraińskich mężczyzn i teraz chcą zrobić to samo z dziećmi, które ledwo osiągnęły dorosłość (lub jeszcze nie).
Ohydna eksploatacja narodu ukraińskiego przez polityczny Zachód jest jedną z najgorszych tragedii naszych czasów , ponieważ życie milionów ludzi zostało zniszczone, co obejmuje utratę domów i członków rodziny. Wszystko to zmieniło perspektywy demograficzne Ukrainy w katastrofę, która pozostawi konsekwencje na nadchodzące dziesięciolecia .
Stanisław Michalkiewicz„Goniec” (Toronto) • 21 lipca 2024 chyzy
Zgodnie z rozkazem przekazanym Donaldu Tusku przez Naszego Złotego Pana Olafa Scholza, który niedawno odbył w Warszawie gospodarską wizytę, dintojra nabiera tempa. Ledwo Sejm uchylił immunitet Wielce Czcigodnemu posłowi Romanowskiemu, byłemu wiceministrowi sprawiedliwości, a już ABW go złapała i odstawiła do aresztu wydobywczego, gdzie będzie jęczał i szlochał, aż się przyzna, a wtedy zostanie dostarczony przed oblicze niezawisłego sądu. Ten już powinność swej służby zrozumie, niczym petersburski policmajster z „Pana Tadeusza” i przysoli Wielce Czcigodnemu piękny wyrok.
Równolegle bowiem z przyspieszeniem dintojry wzięty przez Donalda Tuska na chłopaka od brudnej roboty pan Adam Bodnar, razem ze swoimi bodnarowcami intensyfikuje kurację przeczyszczającą w prokuraturze i sądach. Jak już i tu i tam zostaną sami zaufani funkcjonariusze, ruszy rzeź niewiniątek; w ten sposób teren pod Generalne Gubernatorstwo zostanie zniwelowany. Powtarzam się – ale w słusznej sprawie nigdy dość powtarzania – żeby potem nikt nie mówił, że nie wiedział. Tym bardziej, że Sejm cofnął immunitet nie tylko Wielce Czcigodnemu Marcinowi Romanowskiemu, który teraz trafił do aresztu wydobywczego, ale i Wielce Czcigodnemu Mariuszowi Błaszczakowi, byłem ministrowi obrony. W odróżnieniu od pana Marcina Romanowskiego nie jest on podejrzany z powodu Funduszu Sprawiedliwości, tylko z prywatnej skargi generała Tomasza Piotrowskiego, byłego dowódcę operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Nawiasem mówiąc, wprowadzony u nas system dowodzenia wydaje się nader skomplikowany, co ma oczywiście plusy ujemne, ale i plusy dodatnie. Można by odnieść wrażenie, że nie tyle chodzi o dowodzenie, co o stworzenie odpowiednich synekur dla rosnącej liczby generałów, których mamy podobno więcej, niż samolotów. No i pan generał Piotrowski poczuł się dotknięty wyjaśnieniami ministra Błaszczaka w sprawie ruskiej rakiety, co to doleciała aż w okolice Bydgoszczy, a właściwie – w okolice Chobielina, gdzie – jak wiadomo – mieszka Książę-Małżonek wraz z Małżonką. Pan minister Błaszczak twierdził, że nic o tej rakiecie nie wiedział, podczas gdy pan generał utrzymuje, że on ministra o wszystkim informował. Jak tam było tak tam było; najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że obydwie strony mają rację. Pan generał owszem – informował, ale na skutek niebywałego rozmnożenia szczebli dowodzenia i dowódców, droga służbowa stała się tak długa i skomplikowana, że informacja do ministra w końcu nie dotarła.
A jeśli już jesteśmy przy ruskich rakietach, to podczas niedawnej gospodarskiej wizyty w Warszawie prezydenta Zełeńskiego, który zatrzymał się tu w drodze na szczyt NATO w Waszyngtonie, to Donald Tusk, najwyraźniej podkręcony przez Naszego Złotego Pana obiecał prezydentu Zełeńskiemu, że Polska będzie strącać ruskie rakiety nadlatujące nad Ukrainę. Aliści były to obietnice bez pokrycia, bo okazało się, że obecne na szczycie państwa poważne się na to nie zgodziły, więc takie wepchnięcie Polski w wojnę z Rosją na razie pozostaje w sferze projektów.
W sferze projektów pozostaje też utworzenie na terytorium Polski z „ochotników”, czyli obywateli ukraińskich, co to uciekli z Ukrainy, często za sowite łapówki, żeby tylko wymigać się od poboru do tamtejszego wojska, Legionu Ukraińskiego, który Polska ma uzbroić i wyszkolić. Wydawało mi się początkowo, że Donald Tusk zakpił sobie w ten sposób z prezydenta Zełeńskiego – ale nie. Już następnego dnia na łamach niemieckiego portalu „Onet” ukazała się publikacja, do Legionu zgłosiło się sto tysięcy ochotników. Książę-Małżonek na konferencji prasowej w Waszyngtonie co prawda powiedział, że tylko stu, ale nie o to chodzi, bo ważniejsze jest, dlaczego Niemcom aż tak zależy na tym Legionie, który przecież żadnym władzom polskim by nie podlegał? Komu by podlegał? Aaa, tego na razie nikt nie wie, więc nie można wykluczyć, że faktycznie podlegałby niemieckiej BND, która mogłaby go użyć do urządzenia w Polsce powtórki z „wołynki”, co stworzyłoby pretekst do udziału formacji zbrojnych obcych państw do zrobienia w Polsce porządku na podstawie ustawy nr 1066, która cały czas obowiązuje.
Ale może i kuracja przeczyszczająca i dintojra tak znakomicie się uda, że powtórka z „wołynki” okaże się niepotrzebna. Zresztą zdaniem Judenratu „Gazety Wyborczej” niepotrzebne jest również upamiętnianie tamtej „wołynki”, zwłaszcza w postaci „jątrzącego” i „dzielącego” pomnika, odsłoniętego 14 lipca w Domostawie, między Janowem Lubelskim i Niskiem. Ciekawe, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by perswadować Żydom, że pomniki stawiane przez nich ofiarom holokaustu też „jątrzą” i „dzielą”. Najwyraźniej co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie, więc nic dziwnego, że Judenrat czujnie strzeże żydowskiego monopolu na martyrologię.
Postępy dintojry z pewnością wprawiły Donalda Tuska i całą Volksdeutsche Partei z satelitami w dobry nastrój, aż tu nagle zdarzyło się coś, co – niczym zgrzyt żelaza po szkle – ten nastrój w jednej chwili zwarzyło. Oto w Sejmie odbywało się głosowanie nad projektem ustawy o depenalizacji aborcji. Wydawało się, że maszynka do głosowania będzie pracować bez zarzutu, a tymczasem ustawa nie przeszła, bo za jej uchwaleniem głosowało 215 posłów, ale przeciw – 218. Wśród tych, którzy nie głosowali, znalazł się Wielce Czcigodny pan mecenas Roman Giertych, za co wściekły Donald Tusk zawiesił go w prawach członka klubu i pozbawił funkcji wiceprzewodniczącego. Mecenas Giertych wyjaśniał, że wprawdzie kandydując z ramienia Volksdeutsche Partei zmienił poglądy – ale nie wszystkie.
Nie wypada temu zaprzeczać, jednak warto zwrócić uwagę na publikację „Onetu” na kilka dni przed tym głosowaniem. Okazało się, że mimo zmiany rządu oraz ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, prokuratura w Lublinie, jak gdyby nigdy nic, nadal prowadzi śledztwo w sprawie Polnord, w którym pan mecenas Giertych występuje w charakterze podejrzanego o zagarnięcie prawie 100 mln złotych. Okazało się, że Donald Tusk zachował się wobec mecenasa Giertycha jak jakiś esesman wobec członka Sonderkomando i na wszelki wypadek wcale nie odciął go od stryczka. – Jak wy mi tak, to ja wam tak – mógł w takiej sytuacji pomyśleć sobie pan mecenas i odmówił wzięcia udziału w głosowaniu tym skwapliwiej, że sam projekt autorstwa Wielce Czcigodnej Anny Marii Żukowskiej z pierwszorzędnymi korzeniami ocenił, jako „niechlujny”, „nierozsądny” a „w wielu punktach nawet groźny”. Oczywiście autorka projektu wznieciła straszliwy jazgot, a „kobiety” zapowiedziały iż wyjdą na ulicę, żeby znowu sobie trochę „powypierdalać” – jak to mają w zwyczaju. Na takie dictum Donald Tusk czmychnął do Francji, aby choć trochę oddalić się od tych rozżartej tłuszczy, ale prędzej czy później będzie musiał wypić kielich goryczy.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Napisał Jerzy Karwelis dziennikzarazy/obietnice-na-kredyt
W polityce wobec Ukrainy mamy dwie duże obietnice. Z naszej strony. Jesteśmy bowiem, od początku, bezrefleksyjnie, rzecznikami wstąpienia Ukrainy do NATO – i Unii Europejskiej. Jest to postawa romantyczna, ekstremistyczna, czyniąca z nas heroicznych bojowników sprawy przegranej. A więc wychodzimy na politykierów nieodpowiedzialnie eskalujących, co naraża nas na śmieszność i wytykanie – również przez Rosję – nas jako czynnika chuligańskiego, do pominięcia w poważnych rozmowach. Zacznijmy od NATO.
Co na to NATO?
Ukraina w średnim okresie nie ma szans na przyjęcie do NATO z przyczyn formalnych. Po pierwsze ma zatarg graniczny i nieustalenie swoich limes jest czynnikiem dyskwalifikującym co do przyjęcia do Sojuszu, po drugie – jest w stanie wojny.
A takich, wedle Traktatu o NATO, nie przyjmuje się do grona. Inaczej Sojusz od razu po przyjęciu członka stawałby w obliczu wojny całego NATO. A więc się nie da. To zdaje się powoli rozumieć, a przynajmniej artykułować, strona polska, choć jak widać, na równi z Ukrainą, żałujemy gamonie, że taki formalizm istnieje. Gamonie – bo gdyby się spełniły nasze życzenia od razu znaleźlibyśmy się w stanie wojny z Rosją.
Powtórzmy – strategicznym interesem Ukrainy, jak Polski w 1939 roku, jest maksymalne umiędzynarodowienie wojny z Rosją. Inaczej Ukraina zostaje sam na sam z Kremlem, nawet wyposażona w zachodni sprzęt (a z tym nie jest i tak wesoło) płaci za to krwią swych wyniszczanych żołnierzy. Dla niej marzeniem jest wojna NATO z Rosją, bo wtedy ma trochę oddechu, zaś moc rosyjska rozpływa się na inne fronty.
Oczywiście taka kalkulacja ma sens do momentu zagrania atomowego, ale co to Kijów obchodzi. I tak mają jak w ruskim czołgu.
Postulat przystąpienia Ukrainy do NATO lub nie, jest kluczowym dla tej wojny. Jest to deklarowany warunek graniczny dla Rosji, po to tę wojnę rozpoczęła, by Ukraina do NATO nie weszła i ten warunek jest zawsze dla Rosji na pierwszym miejscu w jakichkolwiek propozycjach wygaszenia czy końca konfliktu. A więc każdy, kto podnosi warunek przystąpienia Ukrainy do Sojuszu, nie chce, by ta wojna w ogóle się skończyła. Ok, ale to trzeba powiedzieć ukraińskim żołnierzom. Że są mięsem armatnim służącym osłabieniu potencjalnego sojusznika Chin, w „większym” konflikcie dwóch mocarstw o rządzenie nad światem. Taką przygrywką, beforkiem, Wietnamem, Afganistanem, kiedy potęgom wszystko jedno jest ile i jak długo będą ginąć ludzie, dopóki nie jest to ktoś z ich wyborców.
Wojna na Ukrainie zajmuje Rosję per procura. Oddala to Amerykanom wizję konfrontacji z Chinami z Rosją u boku, przenosi działania na inny teatr, tam, gdzie Amerykanie bezpośrednio nie są zaangażowani w boots on the ground. To inni się wykrwawiają, zaś koszty sponsorowania wojny na Ukrainie, to wedle wyliczeń Pentagonu „najtańszy” sposób osłabiania Rosji. W dodatku Rosję też przekierowuje się na teatr europejski, zamiast na zaangażowanie w ewentualne wspieranie zaprzyjaźnionych Chin. To jeśli chodzi o pieniądze, zaś głównym walorem takiego podejścia Ameryki jest to, że z Ukrainy nie przywozi się amerykańskich troops jako trupów. Dlatego ten układ, osłabiania Rosji ale nie w ramach NATO, jest dla Waszyngtonu optymalny. Na tyle, że można go ciągnąć w nieskończoność. To znaczy – do ostatniego Ukraińca. Nawet jak Rosja wygra, to i tak nie ze Stanami, które rozpętają nazajutrz kampanię jaki to ten Putin straszny, zaś pokonani Ukraińcy – biedni.
Każdy kto wystawia przyszłość Ukrainy w NATO jako obietnicę, oszukuje Ukraińców. Tego nigdy nie będzie, bo albo Ukraina w NATO, albo pokój w naszej części Europy. Tertium non datur. Takie obiecanki mają działać już tylko wyłącznie na ginących Ukraińców, którzy mają widzieć jakiś cel, horyzont swego oporu, choć rzeczywistość negocjacyjna jest całkiem inna. I im dłużej trwa takie odwlekanie pokoju na Ukrainie poprzez te puste obietnice, tym trudniej będzie się z tego wywikłać, bo każdy (Ukrainiec oczywiście), w obliczu zdrady takich obietnic w zamian za nic, spyta: to po co to wszystko było? Skoro Rosja może ugrać wiele przy stole, a na pewno już demilitaryzację Ukrainy (po prostu bez niej nie będzie dla Moskwy żadnej „architektury bezpieczeństwa”), to Ukraińcy mogą się spytać Zełeńskiego – to o co tak naprawdę walczyliśmy? O Krym, Donieck czy Ługańsk, który i tak oddaliśmy? O wejście do struktur zachodnich, z którego, przy wtórze tegoż Zachodu, właśnie zrezygnowaliśmy?
I nasza, polska, postawa ultrasa w tym względzie jest tu w rzeczywistości ekstraktem takiej hipokryzji. Kiedy my mówimy, że Ukraina ma być w NATO, to oznacza, że Ukraińcy mają walczyć do (niechlubnego) końca, bo tak się kończy walka o nierealne postulaty.
Hipokryci więc robią dwie rzeczy sprzeczne w jednym czasie.
Nawołują do zakończenia wojny, a jednocześnie popierają (deklaratywnie) wstąpienie Ukrainy do NATO, co jest zaprzeczeniem dążenia do pokoju. Myślę, że hipokryci w to nie wierzą, wierzą zaś polskie służby dyplomatyczne i… coraz mniejsza grupa Ukraińców. Ci żyją jeszcze w ułudzie, że świat ich zbawi, Unia przygarnie gospodarczo, zaś NATO osłoni militarnie. Z punktu widzenia Zachodu to są mrzonki, ale co mu szkodzi zużywać obcego rekruta, by osiągnąć swe cele strategiczne, zresztą konfliktogennie niejednorodne.
Bo wojenne interesy Europy i USA są w wielu aspektach sprzeczne. USA chce osłabić Rosję, zaś Unia – robić z Rosją interesy, tak jak przed wojną. Chce tego przede wszystkim Berlin i cała ta wojna to dla nich tylko kłopot, przedłużająca się przerwa w oczekiwaniu na business as usual. Niemcy udają, w przeciwieństwie do Polaków, którzy biorą to na serio, że mają jakieś sankcje z Rosją, zaś i tak kupują ruską ropę ile wlezie, tylko dla pozoracji posługując się pośrednikami. Z drugiej strony coś tam muszą wykazać z międzynarodowej solidarności i kupować na innych, pozaruskich rynkach. Do tego dochodzi ich samobójstwo klimatyczne, zamykanie elektrowni atomowych i cały deal gospodarczy i kontrakt społeczny im się wali. A więc Niemcy śnią o końcu tej wojny, jednocześnie oralnie walcząc z Putinem. Z tego puntu widzenia dla Berlina byłby szczęściem taki Nawalny 2.0, czyli pozory zmiany na Kremlu i powrót do starego dealu. Ale jakoś Putinowi się to chyba nie uśmiecha.
Amerykanie, jak pisałem wcześniej, mają tu inne podejście. Powrót do niemiecko-rosyjskiej współpracy to dla nich niedopuszczalny układ. Pal licho tam dla nich Europa, ale to wzmacniałoby Rosję, jako partnera Chin, a taki układ wzmacniałby koalicję antyamerykańską. Europa więc pójdzie do piachu, na garnuszek amerykański, nie będzie ani z Rosją, ani z Chinami, trzymana w poczekalni, tak jak trzymana jest obecnie Ukraina. Nasz kontynent czekają więc, na własne życzenie, wielkie kłopoty. Do tego dochodzi prawdopodobna zmiana na Kapitolu i niewiadoma reorientacja polityki USA wobec Europy. Jak się Trump będzie chciał dogadać z Putinem na temat szybkiego końca wojny na Ukrainie, to może to być dokonane kosztem naszego regionu i wpływy Rosji mogą tu wzrosnąć.
Z drugiej strony może i tak nie być, kiedy to Trump nas, Polaków, wyznaczyłby na strażnika amerykańskich interesów w Europie. Odwrotnie niż to zrobił Biden, który tę rolę przydzielił Niemcom. Z widocznym skutkiem.
Trump-prezydent będzie chciał wymusić na Europejczykach odpowiedni poziom samoobrony. A tego Europejczycy, zwłaszcza Niemcy, nie chcą. W Berlinie i tak brakuje kasy, co dopiero na armię, której budowanie, a właściwie odbudowywanie po pacyfistycznych rządach byłej minister obrony Niemiec Ursuli von der Leyden, zajmie wiele lat. Na tyle długo, że będzie już za późno, by Rosja się z tym liczyła. Będą to Niemcy robić ze swym wojskiem powoli na tyle, by nie wkurzać Moskwy, czekając, aż się koniunktura odwróci i będzie znowu można dealować z Rosją. I jak Europa nie dowiezie swojego wojska, to – przynajmniej Trump – obiecuje, że nas (ich?) zostawi samym sobie. Czekają nas wielkie turbulencje i bez Ukrainy w NATO.
Unia ukraińska
Podobnie sprawa ma się z obietnicą wstąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej. Podobnie, jak z NATO, ale nie tak samo. Tu Ukrainę będzie się trzymać w przed-akcesyjnej poczekalni, bez – moim zdaniem – zrealizowania obietnic członkowskich. To będzie tak wysoko zawieszona kiełbasa z obietnicą, by można ją było powąchać, ale nie skonsumować. Znowu będzie się bazowało na podniecanych marzeniach Ukraińców, że będą w Europie. Nie będą.
Unia chce tu załatwić kilka deali. Po pierwsze robić unijne interesy jak z członkiem Unii, ale jeszcze z członkiem, który nie będzie miał praw. Armie gospodarcze ruszą na Ukrainę zaraz po rozejmie (zresztą już tam są), za pieniądzem, jak kasa z NFZ za pacjentem. Najpierw na „odbudowę” Ukrainy, oczywiście z solidarystycznej, czyli podatkowej kiesy.
A więc znowu uspołeczni się koszty, zaś sprywatyzuje zyski.
W sprawie kierunku i podmiotów do wydania tej kasy sam Zełeński nie będzie miał nic do gadania, bo jak to się mówi – darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, tym bardziej nie zagląda się w zęby darczyńcy. Tym bardziej Polska nic z tego nie będzie miała, bo i jak? I choćby się Tusk zarzekał, a zarzekał się, że to sobie z prezydentem Ukrainy ugadali, choćby napisał o tym w Porozumieniu polsko-ukraińskim – ale mocno oględnie – to i tak jest to tylko PR-owska nadzieja dla maluczkich. Nawet Ukraińcy w to nie wierzą. I niech Polacy nie myślą sobie, że załapią się chociażby na podwykonawców odbudowy Ukrainy. Na te robotę liczą akurat sami Ukraińcy, dla których odbudowa ma być kołem zamachowym upadłej gospodarki.
To jedno, ale drugie jest ciekawsze.
Ukraina w poczekalni będzie miała dostęp do rynku europejskiego, ale bez barier, które obowiązują stałych członków. A to przepis na niesymetryczne traktowanie podmiotów, który spowoduje upadki całych branż obecnie i tak kulejącej gospodarki europejskiej. Ta obciążona jest, głównie klimatycznym, ciężarem przepisów, opłat i podatków, których Ukraina będzie pozbawiona, jako członek dopiero aspirujący. Ćwiczyliśmy to w czasie konfliktów na naszej granicy z Ukrainą. Branża transportowa padła pod ciężarem dumpingu ukraińskiego, coraz to nowe branże rolnicze wykładają się jak długie. Ukraińcy mają przewagi cenowe, skoro brakuje im obciążeń, które ponoszą ich unijni konkurenci. W dodatku, w imię solidaryzmu wojennego (sic!), w wielu przypadkach rezygnuje się z kontroli jakości produktów spożywczych, podmienia producentów, marki, oszukuje na składzie produktu. W związku z tym polska żywność jest wypierana przez tańszą, ale gorszej jakości produkcję ukraińską.
Tyle Polska, ale tu chodzi o całą Europę. Unia jest wrogiem nie tyle klimatu, co rolnictwa w ogóle. To ono jest mordowane klimatycznymi obostrzeniami, regulacjami, kontrolami i kwotami limitującymi produkcję.
Wszystko to w imię natury, boć to rolnictwo wali najwięcej szkodliwych nawozów w ziemię, o produkcji zabójczego dwutlenku węgla, wydalanego przez tyle otwory bydła już nie mówiąc. Poza tym lewacka Unia zawsze będzie walczyła z rolnictwem indywidualnym, siedliskiem konserwatyzmu, ostoją własności i to konkretnej, bo ziemiańskiej. Ale, że jakoś trzeba nakarmić lud europejski, to coś trzeba dać jeść. Czyli robi się dwie rzeczy na raz – zapewnia prowiant i jednocześnie rozwala się własne rolnictwo. Stąd dostawy pójdą ze wschodu, czyli z Ukrainy i z dalekiego Zachodu, czyli z Ameryki Południowej. Niech oni tam sobie zaśmierdzają środowisko swą produkcją, my będziemy mieli u siebie w Europie czyściutko, byleby tylko sobie nie przypominać, że to wszystko jeden glob, nie ma planety B. Wystarczy tylko wywalić śmierdziuchy poza Europę, przemysł do Chin, rolnictwo na Ukrainę czy do Latynosów, by – u siebie – walczyć z klimatem, choć tak naprawdę walić w powietrze gdzieś tam jeszcze więcej niżby się samemu produkowało. Jak z miłością – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
I taka będzie rola Ukrainy w poczekalni Unii. Będzie narzędziem do robienia interesów oraz pługiem nowego świata, który przeorze europejską gospodarkę w kierunkach ideologicznych – zaniku klas niepostępowych.
I, uwaga, Polska znowu jest, jak w przypadku promocji członkostwa Ukrainy w NATO, pierwszym szermierzem międzynarodowym obecności Ukrainy w Unii. I znowu wychodzimy na ultrasa, zawziętego bardziej niż inni, podbijającego bezsensownie niemożliwą stawkę. I znowu, jak się nie uda, to Ukraińcy będą mieli pretensje… do nas. Że tak gardłowaliśmy i nic. A może z naszego punktu widzenia obecność Ukrainy w Unii, nawet tyko obiecywana, ale u nas brana na serio, nie jest dla nas korzystna? Że to ona zastąpi nas w dotychczasowej roli montowni Europy? Jak tam z tą rolą było, tak było, ale trochę się na niej podciągnęliśmy. Co prawda marża była realizowana gdzie indziej, ale z odpadków z pańskiego stołu, głównie za pomocą niedopłacanej polskiej pracy, jakoś się tam zaspokajaliśmy. Tylko spowodowało to niewielką samodzielność polskiej gospodarki i kiedy montownia odjedzie na wschód, łącznie z produkcją rolniczą, to z czym zostaniemy? Z salonami kosmetycznymi?
A więc nasze starania o przyjęcie Ukrainy do Unii to jakieś – kolejne – samobójstwo resztek polskiej racji stanu. Jakiś galop w przepaść, bez żadnej refleksji. No, chyba, że realizujemy tu nie własne interesy, tylko międzynarodową ich emanację. Bo pozbycie się Polski jako konkurenta w gospodarce europejskiej to może być niezły interes. Dla Zachodu Polska w nirwanie pułapki średniego dochodu to marzenie, bo inaczej zamiast montowni można byłoby mieć w Europie samodzielnego konkurenta gospodarczego. A na to się kroiło. A teraz, po naszych staraniach, może nie być nawet i montowni. Na Ukrainie będzie taniej, bez kagańca europejskich regulacji, pensje niższe niż w zsocjalizowanej Polsce i pociąg odjedzie – na Wschód.
Dyplomatołki
W III RP dyplomacja nam się chyba najmniej udała. I to nie tylko dlatego, że władze naprzemiennie biorą ekipy sprzeczne co do busoli wyznaczającej kierunek naszej działalności międzynarodowej. Chodzi o to, że przez te 35 lat nie dorobiliśmy się własnej racji stanu. Pewników nienaruszalnych, bez względu na ekipę rządzącą. Listy kilku aksjomatów, które jest w stanie wymienić przedszkolak. Zamiast tego mamy zamęt priorytetów wśród suwerena, co jest emanacją chaosu polityków w tym względzie.
Nie jesteśmy traktowani poważnie, bo zachowujemy się jak klienci i sami podnosimy naszych partnerów do roli patronów. Swą służalczością. O motywach takiej postawy przemilczę, ale jest ona powszechna, zaś w odbiorze społecznym służalczość jest motywowana wciskanymi nam kompleksami, z których leczymy się poklepywaniem po plecach, zamiast realnych efektów.
Tak samo jest i z Ukrainą. Jeżeli przedstawiony powyżej ekstremizm w dwóch naczelnych sprawach – członkostwa Kijowa w NATO i UE – to nasz własny wymysł, to – akurat tu – lepiej nam było trzymać się głównego nurtu, który jest bardziej realistyczny. Swym zaangażowaniem nie zyskujemy nawet w oczach Ukraińców, nasze stosunki się pogarszają, zaś jak się spełnią nasze marzenia o Ukrainie w NATO I UE, to nasze relacje się jeszcze pogorszą, jak przewiduję – już do kompletnej wrogości. Kijów będzie trzymał z silnymi, zaś my okazaliśmy swą słabość, bo pomocy za darmo obdarowany nie docenia tak jak tej, za którą musi zapłacić. Choćby i w przyszłości.
Poprzez swoje położenie geograficzne mieliśmy wszelkie papiery, by się liczyć w Europie.
Zmarnowaliśmy tę szansę od początku, bo może zewnętrznym patronom naszej sceny politycznej wcale nie zależało na to, żeby w tej części Europy wyrósł ktoś, z kim trzeba się liczyć. Bo po co? Lepiej mieć klienta, który ze wszystkim będzie zaglądał w oczy patrona i antycypował wręcz jego działania. Politykę zaś sprowadzi się wewnętrznie jedynie do tego, by tej okropnej podległości nie było widać w sztucznie podnoszonym kurzu wojny polsko-polskiej.
Napisał Jerzy Karwelis
==================
mail:
<<Jest to postawa romantyczna>>
Od kiedy wykonywanie cudzych poleceń jest romantyzmem?
2024-07-16 Zdzisław Markowski marucha/belkot-w-trzech-jezykach-ekspert-o-polsko-ukrainskiej-umowie-o-pomocy-i-wspolpracy
Znany specjalista od stosunków międzynarodowych, doktor Wojciech Szewko na swoim kanale „Na wschód od Bliskiego Wschodu” skomentował podpisaną przez Donalda Tuska i Wołodymyra Zełenskiego umowę o pomocy i współpracy polsko-ukraińskiej.
Już w pierwszym zdaniu doktor stwierdził, że jest to „kompletny bełkot, który nie spełnia żadnej normy pisania dokumentów międzynarodowych”.
Umowa z przysłowiowej d…
W poniedziałek 8 lipca w Warszawie premier Polski Donald Tusk i prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podpisali Porozumienie o Współpracy w Dziedzinie Bezpieczeństwa. W politycznym internecie pojawiają się pierwsze analizy i omówienia. Tylko, że ta umowa jest tak beznadziejna, że tak naprawdę Polska do niczego się nie zobowiązała. I oby tak było naprawdę. [Mogą interpretować, że “do wszystkiego” md]
Analiza umowy pod kątem prawnym i merytorycznym
W przedostatnim 276 odcinku na swoim kanale na youtube „Szewko czyli na Wschód od Bliskiego Wschodu” doktor Wojciech Szewko, ekspert do spraw stosunków międzynarodowych z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas przyjrzał się owej umowie pod kątem prawnym i merytorycznym. Powiedzieć, że analiza nie wypadła najlepiej dla twórców dokumentu to nic nie powiedzieć. Doktor zmiażdżył umowę pod każdym względem i zrównał z poziomem gnojowiska.
Co powiedział ekspert?
„Postaram się bardzo delikatnie opowiedzieć, żeby nie mieszać się za bardzo w tę polsko-polską wojenkę. Ja sobie bardzo poważnie przeanalizowałem tę umowę, a przeczytałem setki, powtórzę setki umów międzynarodowych, a wiele z nich uczyłem się w dużych fragmentach na pamięć do kolejnych egzaminów.
Ten bełkot nie spełnia podstawowych kryteriów merytorycznych dla umowy międzynarodowej. Jeżeli to pisała jakaś osoba z dyplomem, to powinna stanąć przed kamerami, zjeść ten dyplom, wydalić i dopiero w takiej formie rozsmarować po ścianie i dopiero oprawić sobie w ramki.
To proszę państwa nie trzyma żadnej normy pisania dokumentów międzynarodowych. Robił to jakiś BBS, przypuszczam, że z MON-u, chociaż nie jestem pewien bo jest wielu różnych z różnych miejsc, który wziął jakąś notatkę zresztą napisaną fatalnym językiem i fatalnie skonstruowaną merytorycznie pododawał jej punkty i nazwał umowa, a w zasadzie porozumienie”. – mówił doktor.
Zobowiązania wyłącznie strony polskiej
„Jeżeli mamy jakikolwiek akt dwustronny, ewentualnie można byłoby to podciągnąć pod jednostronną deklarację, ponieważ zobowiązana jest prawie wyłącznie strona polska, a gdzie tam są zobowiązania drugiej strony? Tam są w mikroskopijnej skali. Przypomina to jednostronny dokument propagandowy polski, fragmenty jakiegoś wystąpienia w którym Polska zobowiązuje się do różnych działań. Przypuszczam, że jakby to w Pcimiu Dolnym dać to jakiemuś referentowi, który jest tam na praktykach od dwóch tygodni napisałby lepszy tekst, nie znając się na prawie międzynarodowym”. – pisze Wojciech Szewko.
„Z merytorycznego punktu widzenia takiego bełkotu to nawet czytając różne umowy pisane między państwami Afryki, gdzie są często politycy po bardzo dobrych zachodnich szkołach, trudno porównywać to do czegokolwiek. Jest to bełkot.
Trzeba też pamiętać, że czy nazwane to jest porozumieniem, traktatem, paktem czy konwencją, nazwa z punktu widzenia wiedeńskiej konwencji prawa traktatów, nie ma znaczenia. Jest to umowa międzynarodowa.
Ponieważ jest to umowa międzynarodowa powinna być ratyfikowana przez parlament więc przyjęcie w takiej formie jest to ewidentne złamanie konstytucji. Tylko tutaj mamy pewną lukę – ponieważ mówi się tu o umowie międzynarodowych, a tutaj mamy do czynienia z podpisanym bełkotem międzynarodowym i to na dodatek w trzech językach” – kontynuował doktor Szewko.
Umowa która do niczego nie zobowiązuje
„ To coś nie spełnia żadnego kryterium poprawnie napisanego traktatu. To coś jest po prostu bełkot z jakichś prawdopodobnie resortowych notatek. (…) BBS, czyli baran bez szkoły, który to konstruował, powinien zostać ujawniony publicznie. To co powinno nas przerażać w tej umowie to rażąca niekompetencja autorów. (…) Niebezpieczeństw nie ma, ponieważ tekst jest tak miałki, że można go interpretować w dowolny sposób. [Przecież to właśnie jest niebezpieczeństwem !! MD]
Nie ma żadnego twardego zobowiązania, na które można byłoby się powoływać i które można byłoby próbować w jakiś niewymuszony sposób realizować”. – stwierdza ekspert.
Ocena końcowa
„Próbuję sobie wyobrazić następującą sytuację. Na Pacyfiku mamy pojawiającą się nagle dzięki działalności wulkanicznej wyspę i obok mamy drugą wyspę. Na tę wyspę przybywa oszalały z braku słodkiej wody i rozmawiający z meduzami i syrenami rozbitek. Następnie ustanawia tu państwo. Mówi przez tę błękitną mgłę że on tu robi państwo. I widzi, że obok jest drugie takie samo państwo z takim samym obszarpańcem i na skorupie orzecha kokosowego spisują ze sobą traktat. Oni też by się pod takim bełkotem nie podpisali” – wyszydził doktor Szewko.
Zdzisław Markowski https://prawy.pl
16 lipca 2024 pch24.pl/polska-bez-polakow-prognozy-sa-bezlitosne-wkrotce-znikniemy
Z najnowszych danych Organizacji Narodów Zjednoczonych wynika jednoznacznie: jeżeli tzw. trendy demograficzne nie ulegną zmianie, to Polaków po prostu nie będzie.
Niewielka grupa polskiej ludności po prostu roztopi się w tyglu obcych, którzy napłyną na nasze ziemie. Są już konkretne wyliczenia.
Już za 76 lat Polaków będzie tylko 14,5 miliona – tak wynika z najnowszej prognozy ONZ.
Według eksperta demograficznego Mateusza Łakomego, ta liczba jest nawet przeszacowana i tak gigantyczny ubytek ludności Polska odnotuje w istocie wcześniej. Według Łakomego w roku 2200 – jeżeli Polacy będą mieć cały czas tak samo mało dzieci – będzie nas już tylko 4 miliony…
Mateusz Łakomy wskazał na portalu X.com, że w prognozie ONZ założono, że współczynnik dzietności w Polsce w latach 2024-2100 wyniesie 1,3. W istocie jest jednak niższy: w roku 2023 wyniósł tylko 1,16.
ONZ zawyżyła w efekcie liczbę urodzeń, zakładając, że w roku 2023 urodzi się 318 tys. dzieci. Naprawdę urodziły się tylko 272 tysiące. Jak podkreślił Łakomy, będzie się to wiązać ze znaczącym spadkiem znaczenia Polski w świecie. Dzisiaj mieszkający w Polsce Polacy stanowią 0,6 proc. populacji światowej. W roku 2100 będziemy stanowić już tylko 0,2 proc. światowej populacji.
W kolejnych latach będzie oczywiście tylko gorzej. Zachowując aktualny poziom dzietności w roku 2200 Polaków będą 4 miliony, a w roku 2307 – 1 milion.
Innymi słowy: nasza obecna kultura okazuje się być po prostu rozłożonym w czasie samobójstwem. Łatwo po tym poznać, że ojcem „trendów”, które dziś dominują, jest nieprzyjaciel człowieka, szatan, ten, który chce naszej śmierci. Debata wokół dzietności koncentruje się na rozbudowie sieci przedszkoli, szkół, ułatwieniach łączenia pracy z wychowywaniem dzieci…
Prawda jest jednak brutalna: jedyną przyczyną niskiej dzietności jest odrzucenie Boga i niechęć do tego, by zgodnie z Jego wolą dzieci mieć. Jako że ta prawda boli, jest zwalczana; ale przecież nie czyni jej to mniej prawdziwą!
Źródło: x.com Pach
[To tekst oficjalny, więc bełkot w nim konieczny. Każdy powinie sobie przetłumaczyć na polski, swojski. MD]
System ETS 2 będzie obejmował emisje z transportu i budynków Fot. Shutterstock
W 2027 lub 2028 roku ma zostać uruchomiony system handlu emisjami CO2 z transportu i budynków, tzw. ETS2. Według prognoz w pierwszych latach funkcjonowania systemu ceny znajdą się powyżej poziomu 50 euro za tonę CO2, ale już od 2031 r. należy spodziewać się ich wzrostu do około 210 euro.
– UE zamierza uruchomić swój drugi system handlu uprawnieniami do emisji (znany jako ETS2), mający na celu dalsze ograniczenie emisji i walkę ze zmianą klimatu. Nowy system ma zostać uruchomiony w 2027 lub 2028 r., w zależności od cen ropy i gazu, i będzie obejmował emisje z transportu i budynków. ETS2 ma działać podobnie do oryginalnego EU ETS, który wystartował w 2005 r. – informuje Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE) w raporcie z rynku CO2 za czerwiec 2024 r.
ETS2 nakłada na dystrybutorów ropy naftowej, węgla i gazu ziemnego obowiązek zakupu i umorzenia uprawnień.
KOBiZE zwraca uwagę, że w przeciwieństwie do EU ETS, w ETS2 będzie obowiązywał 100-procentowy aukcjoning, co oznacza, że nie będzie żadnych bezpłatnych przydziałów uprawnień dla podmiotów objętych systemem, a wszystkie uprawnienia będzie trzeba zakupić na aukcjach.
KOBIZE informuje o prognozach firmy analitycznej Veyt, zdaniem której można spodziewać się znacznego wzrostu cen uprawnień do emisji w ciągu pierwszych kilku lat funkcjonowania ETS2, ponieważ początkowa nadwyżka i stosunkowo wysoka podaż uprawnień po 2030 r. zmienią się w deficyt uprawnień w efekcie zwiększonego popytu ze strony uczestników rynku ETS2.
Według Veyt początkowy pułap emisji dla ETS2 (tzw. cap) zostanie ustalony w oparciu o zweryfikowane emisje z 2024 roku. Podobnie jak w EU ETS, wielkość tego pułapu będzie zmniejszana corocznym współczynnikiem liniowym emisji (tzw. LRF) na poziomie 5,1 proc., co zgodnie z szacunkami analityków firmy Veyt powinno określić cap na poziomie około 1,05 mld ton w 2027 roku
Pułap ten od 2028 r. ma być dalej zmniejszany corocznie, ale już w sposób bardziej radykalny, tj. o 5,38 proc. Eksperci zauważają, że tak wyznaczony LRF może się zmienić (zwiększyć), jeżeli emisje ETS2 w latach 2024-2026 przekroczą pułap emisji z 2025 r. o ponad 2 proc.
W nowym systemie ważna będzie podaż uprawnień. Aby umożliwić operatorom z ETS2 szybszy dostęp do uprawnień, Komisja Europejska postanowiła zwiększyć ich pulę o 30 proc. w pierwszym roku funkcjonowania systemu. Oznacza to, że między styczniem 2027 r. a majem 2028 r. w puli aukcyjnej będzie o 350 mln uprawnień więcej. Tymczasowo zwiększy to podaż uprawnień na rynku do 1,4 mld w 2027 r. i 1,1 mld w 2028 r. Veyt oczekuje jednak, że w 2029 r. podaż uprawnień spadnie do około 860 mln.
KOBiZE informuje, że prognozy Veyt przewidują, iż w pierwszych latach funkcjonowania systemu (2027-2030) ceny znajdą się powyżej poziomu 50 euro za tonę CO2. Natomiast już od 2031 r. należy spodziewać się ich gwałtownego wzrostu do około 210 euro.
– Eksperci Veyt zastrzegają, że wiele będzie zależeć jednak od tego, jak szybko uczestnicy rynku będą uwzględniać w cenach przyszły niedobór uprawnień. Z uwagi na bardzo wysokie ceny uprawnień w 2031 r. operatorzy z ETS2 powinni już zacząć w sposób znaczący redukować swoje emisje. Dlatego też ceny uprawnień w dłuższym terminie powinny ustabilizować się na poziomie około 100 euro – podkreśla KOBiZE.
Szacuje się, że cena progowa rozpocznie się od 55 euro za tonę CO2 w 2027 r. i wzrośnie do 59 euro w 2029 r. Początkowo ETS2 będzie charakteryzował się niską płynnością.
– Kluczową kwestią dla płynności rynku jest publikacja pierwszego rocznego pułapu emisji (capu) w dniu 1 stycznia 2027 r. oraz publikacja zweryfikowanych wielkości emisji za 2024 r. w kwietniu 2025 r. Kiedy już to będzie wiadome, podmioty finansowe powinny stosunkowo szybko wejść na rynek i wówczas będzie mógł zacząć funkcjonować rynek instrumentów pochodnych na uprawnienia z rynku pierwotnego i wtórnego (futures) – czytamy w raporcie.
Do tego dochodzi ryzyko regulacyjne. Eksperci Veyt podkreślili, że uruchomienie ETS2 wiąże się z kilkoma niewiadomymi, dotyczącymi m.in. szczegółowych regulacji prawnych. Nie wiadomo np., w którym miejscu w całym łańcuchu dostaw przepisy ETS2 byłyby egzekwowane – czy na poziomie rafinerii, dystrybutorów paliw czy konsumentów końcowych.
Ośrodek podkreśla, że państwa członkowskie mają możliwość zwolnienia swoich podmiotów z obowiązku rozliczenia się z uprawnień w ETS2 w latach 2027-2030. Warunkiem jest wdrożenie krajowego podatku od emisji dwutlenku węgla, który odpowiada cenie z aukcji w ETS2 lub ją przekracza.
Według danych z 2023 r. 20 krajów UE ma podatki od emisji dwutlenku węgla, przy czym w Szwecji jest on najwyższy i wynosi 115 euro za tonę CO2. Krajowe systemy mogą skomplikować jednolite zastosowanie ETS2 dla całej UE.
– Krajobraz polityczny może również wpłynąć na wdrożenie ETS2. Niedawne ogólnoeuropejskie wybory wzbudziły obawy, że bardziej prawicowy Parlament Europejski może opóźnić lub nawet próbować unieważnić ETS2. Taki ruch wymagałby jednak ponownego „otwarcia” dyrektywy EU ETS, co zdaniem Veyt byłoby złożonym i długotrwałym procesem legislacyjnym – podsumowuje KOBiZE.
Warto zaznaczyć, że Polska będzie chciała doprowadzić do zmian w systemie ETS2, kilkukrotnie mówiła o tym choćby Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej. – Oddalenie terminu wprowadzenia opłaty ETS2 miałoby sens, bo zdążymy z inwestycjami, ociepleniami budynków i programem “Czyste Powietrze” – oznajmiła już Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.
Jerzy Karwelis 16 lipca, 2024 dziennikzarazy/polska-jako-nieporozumienie
No i nawiedził nas prezydent Ukrainy. Obiekt nieodwzajemnionej miłości naszej, pomieszanej ze zromantyzowaną racją stanu. Też naszą. Wyłącznie naszą. Odbyło się teatrum, media zadęły w trąbę, zobaczyliśmy rytualne tańce i zaśpiewy. Wielu komentatorów rozsypało na stole morze interpretacji, zwłaszcza Porozumienia, które podpisaliśmy z Ukrainą. Mamy tu wiele wariantów: od detekcji zdrady narodowej, poprzez wypominanie po raz kolejny niezauważenia problemu Wołynia, aż po lekceważącą bekę, w końcu – postulaty postawienia Tuska przed Trybunałem Stanu. Trzeba więc ten dokument obejrzeć porządnie, by zweryfikować te różne podejścia. Może nie po to, by wyrobić sobie inne, acz własne, zdanie, ale by chociażby ustalić poziom wiedzy, aby samemu osądzić czy i co się w ogóle stało. Żenua No, trzeba przyznać, że to żenujące było. Po pierwsze – żadne to tam porozumienie, czy umowa: dokument ma jednoznacznie jednostronny charakter, to znaczy my deklarujemy co damy Ukrainie. I najbardziej żenujące jest chyba to, że nasze władze ustami premiera podziękowały Zełeńskiemu, że łaskawie, w drodze do Waszyngtonu, raczył się zatrzymać w Warszawie i przyjąć ten hołd. Fakt, relacje z Kijowem są dalekie od swych początków, kiedy to my jako pierwsi, jeszcze w tym strasznym PiS-ie pojechaliśmy do nich tam pociągiem jako pierwsi. Wiele się zmieniło od tej pory – choć upłynęły miliony ton ropy, odleciały myśliwce i nasz socjal – Kijów wcale nie lgnie do nas z wdzięcznością. I to nie tylko dlatego, że mu się (kiedyś) postawiliśmy na granicy z żywnością i transportem, tylko z całkiem innego powodu. Ukraina zobaczyła, że nic od nas nie zależy. Bo po pierwsze i tak damy im wszystko, bez względu na ich reakcję; po drugie – zwłaszcza po tym jak czekaliśmy dzień aż się obudzi Biden po rakietach w Przewozowie, by się dowiedzieć co o tym myślimy i jak możemy zareagować. Kijów widzi, że aby z nami coś załatwić to trzeba załatwiać z Amerykanami. A już po Tuskowej zmianie – trzeba gadać z Berlinem. I to już wystarczy. Stosując wyświechtane porównanie Michnika z okresu Okrągłego Stołu – po co gadać z lokajem, jak można gadać z panem? I takie porozumienie podpisaliśmy. Z nami jako lokajami. A więc my im wszystko, a oni nam nic. Przypomnę, że cały czas mamy gadane, że być może kiedyś pogadamy o Wołyniu, ale na razie nie ma czasu. Z tym, że takie obietnice serwują Polakom tylko polscy politycy, bo od ukraińskich nic takiego nie słyszałem. Ale nawet – to kiedy będzie TEN CZAS? Przed wojną 2014 roku nie było czasu, potem przyszła pierwsza wojna ukraińska to też nie, w przerwie – jeśli taka w ogóle była – też nie. Teraz tym bardziej nie czas i nie ma co puszczać oka Tusk, że jak przyjdzie czas to o tym pogadamy. Taaaa…., jak z Niemcami o reparacjach. No, bo popatrzmy – my się zadeklarowaliśmy, że damy im jeszcze więcej niż Macierewicz w umowie z grudnia 2016 roku. Ci, biedaki, nic nam przecież dać nie mogą, bo są w wojnie, na finansowo-organizacyjnym pograniczu państwa upadłego. Ale uznanie pamięci ofiar Wołynia poprzez administracyjne odblokowanie własnego zakazu ekshumacji ofiar, to by ich nic nie kosztowało. A, że wojna jest i nie ma na to kasy? Ależ to się ma odbyć za naszą kasę, nie za ukraińską, tak jak to ma miejsce w swobodnych ekshumacjach na Ukrainie niemieckich poległych czy ofiar. Tu wojna nie przeszkadza, a w naszym przypadku przeszkadza. Czyli nie chodzi o sam proceder ekshumacji, ale o jego obiekt. No, ale jak się w przypadku Kijowa nabudowało na wołyńskim kłamstwie takie konstrukcje, to się tego teraz trzymają. Nie było przecież żadnych okrutnych mordów, był co najmniej rewanż na polskich panach. Nie ma co więc grzebać w dołach śmierci, bo się można dogrzebać do niewygodnej prawdy. Oj, nie mamyż szczęścia do tych ekshumacji, coś jak z tym Jedwabnem, gdzie też nie można kopać w ziemi, bo można się dogrzebać do prawdy. A więc Ukraińcy nawet nie są w stanie naszych szczodrych obietnic zrównoważyć nic nie kosztującym gestem. Czyli jednak to by ich kosztowało. Z drugiej strony to pokazuje, że nawet w sferze symbolicznej nie mamy co się spodziewać wdzięczności, co dopiero za konkretną pomoc, która się należy Ukrainie jak psu zupa. Tyle, że spośród narodów to tylko my tę zupę stawiamy za friko. Umowa jako taka Umowa jest bałaganiarska. Doktor Szewko nie pozostawił na niej suchej nitki . Tam jest pomieszanie z poplątaniem na tyle gęste, że trudno to Porozumienie nazwać umową międzynarodową. Obok mętnych zobowiązań stoi tam remanent naszej pomocy, i to i tak nie wyrażony w liczbach. Z jednej strony pokazujemy co daliśmy, z drugiej zobowiązujemy się wysoce ogólnikowo, że będziemy kontynuować. A i tak w sosie „się rozważy”, „się pogłębi” i „się zintensyfikuje”. Nie ma to żadnych walorów ewentualnego egzekwowania tak rozmydlonych zobowiązań, a właściwie deklaracji. Doktor Szewko postuluje więc, żeby ten papier wyrzucić a autora (-ów) ujawnić i ukarać. Z formalnego punktu widzenia to może i słuszne, ale jest jeden szkopuł. Żyjemy w państwie, w którym nie przestrzega się żadnych reguł. Widać to było w czasie drugiej wojny ukraińskiej – nie trzeba było wielkich traktatów byśmy się i tak wypruli z większości naszego uzbrojenia, przyjęli ze dwa miliony uciekinierów nie przed wojną, ale jak wychodzi – raczej przed poborem. Sponsorowaliśmy ich na socjalu, w dodatku bez żadnych wymogów asymilacyjnych.Tu skrupulanci przypominają umowę, którą w grudniu 2016 roku podpisał Macierewicz. Stało w niej właściwie w tylko jednym paragrafie, że udzielimy Ukrainie wszelkiej pomocy za pomocą zasobów całego państwa polskiego. I to wystarczyło. Tym bardziej teraz wystarczy, skoro w umowie Tuska mimo wszystko jest więcej konkretów. Redaktor Michalkiewicz kpi, że te ogólniki to cwany wybieg Tuska, by nie tak łatwo było go pociągnąć ze strony Ukrainy za konkrety. Oj, żeby to tak było! Żeby nasze państwo przejawiało w tej sprawie cokolwiek innego niż emanację interesów USA, a ostatnio, po przejściu Polski na uśmiech – Niemców. Obawiam się, że jest gorzej, czyli jak u Macierewicza. Jest mało konkretnie właśnie po to, by nie drażnić polskiego ludu, a jednocześnie, by móc dać Ukrainie o wiele więcej w ramach tak niekonkretnie nadętej umowy. Inni domagają się Trybunału Stanu. A to już całkowicie inne podejście. Bierze ono bowiem tę umowę na serio. Nie patrzy się tu na formalne wymogi umów, by je móc nazwać międzynarodowymi. Jak to zwał tak zwał – czy to umowa, czy porozumienie, czy karta, czy traktat – rodzi jednak pewne zobowiązania państwa i podlega konstytucyjnemu wymogowi ratyfikacji przez parlament i podpisu prezydenta, wszystko poprzedzone publiczną dyskusją. No, tego wymogu nie dopełniono, porozumienie Tuska wyskoczyło jak diabeł z pudełka, bez konsultacji, nawet rządowych. A więc miało swój trzeciorzeczpospolito ćwiczony charakter. Co to wiadomo jak jest, po co gardłować w sprawach niewygodnych również wewnętrznie, kiedy się uzgodni z Ukraińcami, napisze i podpisze? I tak to poszło. Szczegóły umowne – te oficjalne i te ukryte Teraz sama umowa. Najpierw omówiona na konferencji Zełeńskiego i Tuska, dopiero potem pokazana. Panowie na konferencji dokonali podziału – Tusk kokietował solidarnością i wartościami, zaś prezydent Ukrainy sprzedawał nieczęste konkrety zaczerpnięte z tej umowy. Ja sobie ją obejrzałem, za co należy się szkodliwe od Państwa w postaci postawienia kawy. Robię to po to – przypominam – byście państwo się nie denerwowali, albo nie popadali w depresyjny stupor. No, bełkot, zaiste. Zajmę się więc kilkoma tylko aspektami: odmitologizuję te publicznie rozważane, ale wyciągnę te pominięte. W związku z tym będzie to jakaś medialna wartość dodana.Wiadomo, że Ukraina podpisała już kilkanaście takich bilateralnych umów. Jest to pewien wybieg, bo pośrednio związuje się z krajami NATO, ale nie z organizacją, co – formalnie – czyni unik wobec antynatowskich żądań Rosji. W ten sposób współpracuje z krajami NATO, ale pojedynczo, nie wciągając – tu trzeba to mocno zaznaczyć – NATO w wojnę. Czy wciąganie takie po kawału spełnia znamiona artykułu piątego traktatu NATO – nie wiadomo. No, bo powiedzmy, że my strzelamy z Polski do ruskich rakiet nad Ukrainą, zaś Ruscy strzelają do naszych instalacji rakietowych na terenie Polski. Czy taka sytuacja to atak na członka NATO? Czy jednak wyjdzie, że to Polacy się sami zaczepili w ramach swej umowy z Kijowem i jest to traktowane jako atak członka NATO na inny kraj, co wyłącza nawet solidarystyczne gesty w ramach artykułu piątego? Taka rozdrobniona architektura bezpieczeństwa jest w sumie niebezpieczna. Z jednej strony NATO unika instytucjonalnego zaangażowania się w wojnę, ale z drugiej może pozostawić każdego z jej członków na pastwę samodzielnego starcia z Rosją. To podstawowa kwestia z Porozumienia nie będąca obiektem dyskusji publicznej. Kolejną systemową i pominiętą sprawą jest charakter pomocy. Wszystko będzie podarowane. Przez nas. A tak nie jest w przypadku relacji Ukrainy z innymi krajami. Wystarczy tylko przypomnieć, że w przypadku 40 miliardów euro zajumanych z oprocentowania zablokowanych rosyjskich kont na Zachodzie Ukraina dostaje wszystko w ramach pożyczki. Tak, Zachód wziął sobie oprocentowanie ruskich kont i pożyczył je Ukrainie. Oczywiście by ta wydała to na zakup broni w USA czy ogólnie – na Zachodzie. Jest to zysk potrójny: 1) pożyczamy nie swoje, 2) muszą NAM oddać, 3) mają wydać tylko u nas. To samo z 60 miliardami kongresowej pomocy z USA na Ukrainę – ta dostanie netto nie więcej niż 16 miliardów – większość pójdzie na uzupełnienie… amerykańskich magazynów broni, przetrzepanych na pomoc Ukrainie. Te dolary nawet nie opuszczą Stanów. Taka to pomoc. My zaś na żywca i na friko dajemy wszystko. No, ale medialnie przebiło się kilka szczegółów, które należy wyjaśnić. Po pierwsze trzeba się zwrócić do umowy. Pierwszy temat to kwestia omawiana jako nasze zobowiązanie do strzelania do rosyjskich rakiet. I tu narracja opowiadaczy się rozjeżdża. Jedni mówią, że będziemy strzelać od nas do ruskich rakiet, ale tylko takich, które MOGĄ lecieć w naszą stronę. Czyli będziemy się bronić wcześniej, zanim rakieta przekroczy naszą granicę. Inni mówią, że będziemy strzelać do wszystkiego co tam lata, bez względu na cel. Również ukraiński. Inni znowu przekonują, że to będziemy strzelać z terytorium Ukrainy, tyle, że naszym sprzętem. Bierzemy więc umowę i czytamy odpowiedni fragment:„Uczestnicy zgadzają się, że konieczna jest kontynuacja dialogu dwustronnego oraz z innymi partnerami w celu oceny zasadności i wykonalności ewentualnego przechwytywania w przestrzeni powietrznej Ukrainy pocisków rakietowych i bezzałogowych statków powietrznych wystrzelonych w kierunku terytorium Polski, z zachowaniem niezbędnych procedur uzgodnionych przez zaangażowane państwa i organizacje”. (rozdział III, Zdolności wojskowe Ukrainy, pkt. 20). Rodzą się pytania. Jak będziemy rozpoznawać, że taka rakieta leci w naszym kierunku? Przecież może lecieć 300 km od naszej granicy i to na zachód, zaś być wycelowana w cel na terenie Ukrainy. Zapis wskazuje, że za każdym razem trzeba się przed odpaleniem zapytać Amerykańczyków. A nie było tak do tej pory? Może było, tylko co zrobić – jak w Przewozowie, kiedy rakieta leci na nas, Biden zaś śpi na Florydzie? Co zrobić jak Ruscy strzelą do naszej rakiety? Nad terytorium Ukrainy? A może nad terytorium Polski, jak my – uprzedzająco – nad terytorium Ukrainy? No, rodzą się pytania. Ale wszystkie rozwiązuje to, że tak właściwie to … nie mamy rakiet i gadamy o pszczołach. Jest to tak, jak w starym kawale z PRL-u: „gdybyśmy mieli blachę, to byśmy produkowali konserwy. Ale nie mamy mięsa…” Legiony to żołnierska nuta Kolejny grzany temat to legion ukraiński formowany na terenie Polski. Tu jest już kompletnie mętnie. Mówił na konferencji o tym wyłącznie Zełeński. W Porozumieniu jest tu na okrągło i stąd morze interpretacji. W umowie jest o tym tylko w pkt 6 rodz. III – Szkolenia i ćwiczenia i w pkt. 17 rozdz. III – Zdolności wojskowe Ukrainy. Nie ma tam o legionach wprost, jest o szkoleniach i naborze oraz odwołania się do rozszerzania formatu brygady litewsko-polsko-ukraińskiej. Więcej dowiadujemy się tylko z opowieści: a to, że będziemy rekrutować Ukraińców u nas przebywających, a to, że będziemy ten legion rotować, czyli, chłopaki po „daniu zmiany” na froncie będą wracać do Polski by odsapnąć, uzupełnić skład i się podszkolić. Ciekawy jest też pkt. 14 rozdz. III – Zdolności wojskowe Ukrainy, gdzie zobowiązujemy się – na prośbę strony ukraińskiej – do „zachęcania” obywateli Ukrainy przebywających na naszym terytorium do powrotu do Ojczyzny i do zaciągu.Cała kwestia „legionu” wzbudza nie tylko polityczne wątpliwości. W Polsce rekrutacja do obcych wojsk jest zabroniona na mocy artykułu 142 Kodeksy Karnego. Ciężko to będzie pogodzić z naborem, o którym się mówi w Porozumieniu. Ale nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy. Na mocy bowiem art. 141 kk zabronione jest, będąc Polakiem, służenie w wojsku obcym, a do takiego niewątpliwie należy (jeszcze) Ukraina. Teraz w tej kwestii mamy jasność pomroczną, charakterystyczną dla III RP – nie wolno, ale nasi najemnicy czy też ochotnicy tam walczący nie wychodzą z mediów, opowiadając jak to się walczy na froncie.W legionowym rozwiązaniu czai się pewien oksymoron logiczny. Robimy tu nabór dla tych, co chcą walczyć za Ukrainę. Ale oni właśnie do nas uciekli przed tą wojną. Zadekowali się, bo nie chcą walczyć w tej wojnie. Jest tu tego narybku na kilka armii. Skąd więc to przeświadczenie, że jak nabór będzie u nas, to ci, którzy uciekli przed nim z Ukrainy do Polski, to się właśnie u nas zaciągną, by wrócić na Ukrainę, skąd uciekli i zacząć walczyć w wojnie przed którą właśnie zrejterowali? Absurd logiczny. Ale minister Sikorski przekonuje, że mamy już kilka tysięcy ochotników do legionu (którego powstanie ogłoszono trzy dni temu), zaś motywacją jest to, że oni tu u nas będą lepiej przeszkoleni niż tam na Ukrainie. Ale skąd ta pewność, skoro – wedle tekstu Porozumienia, dowidzieliśmy się, że my w Polsce przeszkodziliśmy już ponad 1/3 ukraińskiej armii? Co ciekawe – trudno znaleźć ślady tego legionu w umowie. Jakieś tam wyimki o współpracy nad formatem litewsko-polsko-ukraińskim. Więcej dowiedzieliśmy się z opowieści o sprawie z ust Zełeńskiego, bo to on wrzucił temat na konferencji. Wszystko więc odbywa się poza Porozumieniem, jest podstawą do wzajemnych ostrożnych deklaracji, z których wyziera nie tyle coś groźnego, ale chaos. No, bo jedni mówią, że ten legion to będzie rotował u nas i odpoczywał po zmianie. Inni, że to nikt nie wie kto tym będzie dowodził, bo zestaw pt. my zaopatrujemy, szkolimy ale komendę mają Ukraińcy, to jakiś dziwny twór na ziemi polskiej. Nieśmiało też należy przypomnieć, że jakeśmy my wojowali w takiej angielskiej armii, to nam Angole po wojnie kazali zapłacić za sprzęt i szkolenie jakieś ponad 100 milionów funtów. Ale tam sytuacja była jeszcze inna: Anglia była w wojnie z Hitlerem, myśmy walczyli również w jej obronie, wspierając rekrutem i krwią ich wojsko. I oni nam kazali za to zapłacić. Tak, za benzynę słynnego Dywizjonu 303 spaloną w obronie angielskich wybrzeży. Co prawda, po wojnie większość nam z tego „długu” Anglicy odpuścili, ale umowa była i zrezygnowano z niej bo i tak komunistyczny PRL by nic nie zapłacił. Teraz jest inaczej – nie jesteśmy w stanie wojny z Rosją, choć niektórzy – jak widać – mocno chcieliby. Ukraina walczy o siebie, my zaś dajemy im wszystko, w ramach Porozumienia, będziemy szkolić dalej, wyposażać i utrzymywać ich wojska na naszym terytorium – za friko. Polska umowna Całe to zapętlenie pokazuje Polskę w pełnej jej rozciągłości, szczególnie jej pozycyjkę międzynarodową. Aż śmieszno tak przypomnieć sobie te kalkulacje z początków wojny na Ukrainie. Mieliśmy się wybudować jako kieszonkowe mocarstwo środkowoeuropejskie. Wielka Polska, połączona z waleczną Ukrainą miała pokazać światu, a zwłaszcza Europie, nową jakość polityki. Ze świeżości zaś została się jedynie świeża krew ukraińskiego żołnierza i nasze pogarszające się stosunki z Kijowem. Mimo wyprucia się z militariów, środków pomocy i dętego socjalu. Znowu Polska koczuje w zapomnianym rogu składziku europejskich odpadków, znowu bardziej problem, niż rozwiązanie. W dodatku zostajemy coraz bardziej frontowo przyciskani do pierwszej linii, z niemałym zaangażowaniem własnej klasy politycznej i ogłupiałym narodem, który głosuje w sumie na wojennych podżegaczy.I Porozumienie także pokazuje nasze wewnętrzne spozycjonowanie. Niepotrzebnie niektórzy się obruszają, że trzeba za nie stawiać Tuska pod Trybunał. A co, za Macierewicza było podpisane o wiele mniej w 2016 roku, a wypruliśmy się ze wszystkiego. Tak samo i teraz – podam przykład. W porozumieniu nie ma nic wprost o jakimś legionie ukraińskim, że będzie, że będziemy zaopatrywać, szkolić, utrzymywać. A z tego, że Zełeński coś chlapnąłto się dowiedzieliśmy, że tak będzie. A więc nie ma co traktować takich ustaleń na piśmie poważnie. To, czy mają walor umowy międzynarodowej, której realizacji ustaleń można dochodzić sądownie, czy też nie mają takich atrybutów jest tu bez znaczenia. Jak będzie wola polityczna to się da i to co tam ogólnikami napisane i jeszcze więcej. Albo nic.Z tym Porozumieniem, to tak jak z całością rządów Tuska. To nie rządzenie, to slalom pomiędzy przykrywkami. Sprawy państwowe mają walor żółtego paska w TVN i takąż, krótką, żywotność. Porozumienie wyprodukowało dwu-trzydniowy pakiet takich niby-newsów. Zresztą strasznie zweryfikowanych. Strzelamy do ruskich rakiet z naszego terenu? Bzdura – i tak musimy się zapytać NATO, a te po szczycie w Waszyngtonie wyraźnie spuściło z użycia broni w kierunku Rosji. Prąd na Ukrainę bez opłat środowiskowych? Unia powiedziała, że pierwsze o tym słyszy. Legion? Ależ tam w tym porozumieniu nie jest to napisane, choć większość z tych ważnych „ustaleń” ma w swym zapisie wcale nie decyzje, tylko, że się „rozważy”, „przedyskutuje” i „skonsultuje możliwość”. Tusk ma nałóg codziennych produkcji takich niby-newsów. A co ma biedaczek zrobić jak rządzić nie umie, za co się zaś weźmie, to sknoci? Dostarcza się ultrasom codziennej dawki tarzanych pisowców, ale nie ma co dać mniej wyrywnym ze swego elektoratu. A więc produkuje się dymy działalności, kolorowe fajerwerki, codziennie inny kolor, inne miejsce. Że się staramy, dowozimy, gdyż jak w reklamie – wymyślamy jakiś problem, by dać na to remedium. I świat ma się cieszyć, jak w 30-sekundowej reklamie. Ale tak się nie da rządzić. Znaczy się – da, ale odroczone rachunki narosną niespłaconym oprocentowaniem. Tak jak te, które właśnie – za prąd – wyciągną Polacy ze skrzynek. Również ci z Jagodna. Już zapominamy o CPK. A był taki ruch. I co? I Tusk załatwił to jedną konferencyjką, że będzie jakieś Megalo-polis, zamiast zarzucanej PiS-owi megalo-manii. Ważny projekt został zbyty PR-owskim trickiem i wszyscy wiedzą, że nic z tego nie będzie. I tak jest z tą Polską naszą dzisiejszą. I z Ukrainą, i wszystkim, na czym można nabudować siłę państwa. Załatwi się to jakąś kokietliwą konferencyjką, Tusk uda, że coś tam mówi z głowy, czyli z niczego. Narodek to kupi, że kolejną sprawę „załatwił” Donek. Taaa…, załatwił, zaiste, jak całą Polskę. Napisał Jerzy Karwelis |
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 16 lipca 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5644
„Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce. Ale czy forsę ma? Niestety nie!” – pisał Bertold Brecht.
No a jak tu stwarzać raj na ziemi bez forsy? Możliwości są trzy. Po pierwsze – podnieść podatki. Ale litościwa Natura – a ludzie pobożni twierdzą, że to nie żadna „Natura”, tylko litościwa Opatrzność wmontowała w system podatkowy hamulec, który w literaturze nazywany jest „efektem Laffera”. Pisał o tym jeszcze w latach 80-tych Guy Sorman w książce „Rewolucja konserwatywna w Ameryce”, którą w podziemnym wydawnictwie „Kurs” wydaliśmy z kolegą Marianem Miszalskim jeszcze w połowie lat 80-tych – ale zdaje się, że groch o ścianę.
Efekt Laffera polega na tym, że rząd może podnosić podatki tylko do pewnej wysokości, bo jeśli podniesie wyżej, to wpływy z podatków zamiast wzrastać – spadają.
Nietrudno to wyjaśnić. W każdej gospodarce jest pewna liczba podmiotów bardzo rentownych, większość – na średnim poziomie rentowności, no i pewna liczba na pograniczu rentowności. Taki stan utrzymuje się jednak przy określonych obciążeniach podatkowych. Jeśli rządowi brakuje pieniędzy, to w pierwszym odruchu – podnosi podatki. I co się dzieje? Podmioty, które przy poprzednim obciążeniu podatkowym znajdowały się na pograniczu rentowności, spadają poniżej tego poziomu i od nich nie tylko nie ma już wyższego podatku, ale w ogóle – żadnego. Te, które były na średnim poziomie, spadają na pogranicze rentowności i zaczynają oszukiwać. Od nich też nie ma wyższego podatku. Te bardzo rentowne spadają do poziomu średniego i albo też kombinują, albo przenoszą się za granicę – co na jedno wychodzi.
Więc dzięki litościwej Opatrzności mamy hamulec chroniący przed nadmiernym opodatkowaniem.
Drugim sposobem na zdobycie forsy, by stworzyć raj na ziemi, jest wyprzedawanie państwowego majątku. Starsi obywatele być może pamiętają ustawy budżetowe z lat 90-ych, w których stałą, choć systematycznie malejącą pozycją były „dochody z prywatyzacji”. Teraz już chyba tej pozycji nie ma.
Trzecim wreszcie sposobem stworzenia raju na ziemi bez forsy jest zadłużanie państwa, a ściślej biorąc – nie tyle „państwa”, co obywateli. Rząd pragnący stworzyć raj na ziemi, ale nie mający forsy, pożycza ją. Problem polega na tym, że pożyczkę trzeba oddać, a jakże tu oddać, skoro – jak mawiał za poprzedniego rządu Donalda Tuska jego minister finansów, poddany brytyjski Jacek „Vincent” Rostowski z korzeniami – „piniędzy nie ma – i nie będzie”?
Toteż rządy, w obawie przed skawaleniem się raju na ziemi, długu nie oddają, a tylko go „obsługują”, czyli – płacą procenty. No dobrze – ale skąd biorą pieniądze, to znaczy – „piniądze” na te procenty? Ano – od podatników, którzy oraz większą część bogactwa, jakie wytwarzają własną pracą, muszą oddawać lichwiarskiej międzynarodówce, u której rząd pożyczył forsę na stworzenie raju na ziemi. Mówiąc ściśle – rządy pragnące stworzyć raj na ziemi, wpychają własnych obywateli w coraz głębszą niewolniczą zależność od lichwiarskiej międzynarodówki. Niewolniczą – bo istotą niewolnictwa jest przecież to, że niewolnik musi pracować na swojego pana, to znaczy – oddawać mu bogactwo, jakie swoją pracą wytwarza.
Dlatego lichwiarskie międzynarodówki bardzo lubią rządy społecznie wrażliwe, a już takie, co to pragną stworzyć raj na ziemi, a nie mają forsy – po prostu uwielbiają.
Jak wiadomo, naszym nieszczęśliwym krajem rządzą rządy społecznie wrażliwe I w ogóle – wrażliwe na ludzką krzywdę, więc od co najmniej kilkudziesięciu lat jesteśmy ulubieńcami wszystkich możliwych lichwiarskich międzynarodówek, którym niewolników nigdy nie jest za dużo. Dzisiaj bowiem wszyscy skapowali, że z żywego niewolnika ma się więcej korzyści, niż z martwego, nawet jeśli w bilansie uwzględni się takie pozycje, jak „dochód z utylizacji zwłok”, jakie spotykaliśmy w wyliczeniach zawartych w książce „Historia medycyny SS”. To spostrzeżenie legło u fundamentów rozwijającego się humanitaryzmu, z którego nasze czasy tak słyną.
Właśnie rozpoczął się siódmy miesiąc funkcjonowania vaginetu Donalda Tuska i już na „dzieńdobry” zostaliśmy udelektowani „urealnieniem” cen prądu i gazu – co niewątpliwie pociągnie za sobą wzrost kolejnych cen. Oczywiście podczas potępieńczych swarów, kiedy to Umiłowani Przywódcy, poszczuwani na siebie nawzajem jak nie przez resortową „Stokrotkę”, to przez panią Agnieszkę Gozdyrę – które to walki kogutów w oficjalnej nomenklaturze nazywane są „debatą polityczną” – przypisują sobie nawzajem winę za ten stan rzeczy. Za komuny było lepiej, bo wtedy żurnaliści nikogo nie podszczuwali, tylko prześcigali się w wyrafinowanym dowodzeniu, że dlatego jest źle, bo jest dobrze. Jak zauważył klasyk demokracji Józef Stalin, bardzo wiele zależy od nadaniu rzecz odpowiedniej nazwy, toteż wtedy zostało wymyślone określenie: „trudności wzrostu”. Znaczy się – jest wzrost, czyli jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej – ale temu wzrostu towarzyszą trudności, które oczywiście nie pojawiają się wszędzie, tylko „tu i ówdzie”, a w ogóle, to są „przejściowe”. Myślę, że tylko patrzeć, jak te wynalazki w czasów pierwszej komuny znowu pojawią się w rządowej telewizji, odkurzone przez pana red. Marka Czyża.
A najwyższa po temu pora nie tylko dlatego, że Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, której najwyraźniej Donald Tusk musiał w czymś nie dogodzić, kazała wszcząć przeciwko Polsce procedurę nadmiernego deficytu, w następstwie której trzeba będzie wprowadzić cięcia w rządowych wydatkach, nie tylko dlatego, że ceny prądu i gazu się „urealniły”, ale przede wszystkim dlatego, że Donald Tusk, po wahaniach („Pan się waha?” – pytał wisielca przygodny pijak) ogłosił, iż będzie budował CPK, co ma kosztować 131 mld złotych, niezależnie od „Wału Tuska”, czyli „Linii Imaginota” wzdłuż wschodniej granicy, który – ho, ho! – ma kosztować o najmniej tyle samo. A przecież jeszcze mamy założyć sobie „żelazną kopułę” – wszystko przeciwko złowrogiemu Putinowi.
Z czego to wszystko opłacić, skoro i „deficyt nadmierny”, a „piniedzy nie ma – i nie będzie”? A nie będzie – bo właśnie kanclerz Scholz wprawdzie przyjechał, ale żadnych reparacji nie przywiózł, a tylko obietnicę, że dla tych, co to „przeżyli okupację”, to coś tam od Niemiec kapnie. Tymczasem – jak pamiętamy – Wielce Czcigodny Arkadiusz Mularczyk, przy pomocy utworzonego specjalnie w tym celu Instytutu Strat Wojennych wyliczył wartość reparacji, co to „się należą”, na 6220 miliardów złotych! Czyżby Donald Tusk, mimo demonstrowanej niechęci do rządu „dobrej zmiany”, w głębi serca uwierzył w tę kwotę? Tonący brzytwy się chwyta, więc wykluczyć się tego nie da, bo jakże inaczej traktować buńczuczne zapowiedzi o tych wszystkich militarnych inwestycjach?
Ale to wszystko drobiazg w porównaniu z sytuacją Ukrainy. Jak wiadomo, brnie ona od sukcesu do sukcesu, gromiąc zbrodnicze hordy zimnego ruskiego czekisty Putina, który – tylko patrzeć – jak z całą Rosją zostanie pogrążony w następstwie ostatecznego zwycięstwa – ale tymczasem angielski „The Economist” doniósł, że Ukraina „ma miesiąc na uniknięcie bankructwa” Ładny interes! Zamiast ostatecznego zwycięstwa – bankructwo i to już za niecały miesiąc!
Chodzi o to, że przez ostatnie dwa lata wierzyciele Ukrainy zgodzili się na zawieszenie przez nią spłaty zadłużenia, ale moratorium na należności prywatnych wierzycieli, zagranicznych posiadaczy ukraińskich obligacji wygasa właśnie 1 sierpnia. W czerwcu Międzynarodowy Fundusz Walutowy zaproponował wierzycielom Ukrainy układ o zmniejszeniu wartości jej długów o 60 procent, ale ci oświadczyli, że najrozsądniejsze może być zmniejszenie najwyżej o 22 procent. Tymczasem według prognoz, pod koniec bieżącego roku stosunek zadłużenia Ukrainy do jej Produktu Krajowego Brutto może sięgnąć 94 procent. Najwyraźniej wierzyciele i posiadacze obligacji wydają się jeszcze bardziej znużeni wojną na Ukrainie, niż sami Ukraińcy – chociaż według niektórych podróżników, podobno i oni zaczynają tęsknić za jakimś pokojem – nawet jeśli na ostateczne zwycięstwo musieliby poczekać jakieś 100 następnych lat. Oczywiście jest to skutek dezinformacji, jakich obywatelom Ukrainy nie szczędzi zimny ruski czekista Putin, ale jeśli nawet to tylko dezinformacja, to i ona swoje robi.
W tej sytuacji wypada postawić retoryczne pytanie – a co z umową z 2 grudnia 2016 roku, na podstawie której Polska zobowiązała się do nieodpłatnego udostępniania Ukrainie zasobów naszego nieszczęśliwego kraju? Rząd „dobrej zmiany” został wprawdzie zastąpiony vaginetem stworzonym przez obóz zdrady i zaprzaństwa pod przewodnictwem Volksdeutsche Partei, ale nie słychać, by ta umowa została rozwiązana? Jeśli tak, to znaczy, że i Donald Tusk, podobnie jak pani Beata Szydło i Mateusz Morawiecki, jest związany rozkazem, że Polska „jest sługą narodu ukraińskiego” – o czym w swoim czasie poinformował nas pan Łukasz Jasina.
Co jeszcze zostało Donaldu Tusku rozkazane i ile to wszystko ma jeszcze kosztować? Te pytania cisną się na usta, bo jakże inaczej, skoro „piniędzy nie ma – i nie będzie”?
Stanisław Michalkiewicz
Dariusz Piechaczek
Ludobójstwo wciąż trwa
Zbrodnie dokonane przez Ukraińców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-B) i Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) na polskiej ludności w latach 1939-1947 zamieszkującej wschodnie, przedwojenne terytoria II RP były ludobójstwem.
Co do tego nikt w Polsce nie powinien mieć wątpliwości. Niech zamilkną na zawsze wszyscy ci, którzy w tej kwestii, próbują zakłamywać historię, próbują kluczyć, definiować na nowo pojęcia i podążać za polityczną poprawnością. Definicja ludobójstwa, którą stworzył polski prawnik żydowskiego pochodzenia Rafał Lemkin, mówi wprost: „Ludobójstwo jest zbrodnią przeciw ludzkości, która polega na celowym wyniszczeniu w całości lub części grup etnicznych, religijnych, rasowych lub społecznych…” Zabijanie niewinnych ludzi, tylko dlatego, że byli Polakami, było próbą celowego wyniszczenia całej grupy narodowej. Było ludobójstwem! Cały problem dzisiaj polega jednak na tym, że ludobójstwo to, jeszcze się nie skończyło. Nadal trwa. Trwa, bo sprawcy ciągle zacierają ślady i są w tym bezkarni.
Proces ludobójstwa dzieli się na trzy fazy. Pierwsza, to planowanie ludobójstwa. Druga faza, to jego wykonanie. Trzecia, to zacieranie śladów. Z tym że faza trzecia rozpoczyna się w trakcie trwania drugiej fazy i trwa najdłużej. Zacieranie śladów ludobójstwa może trwać latami, bo sprawcy mogą robić wszystko, by prawda o zbrodniach, o metodach zabijania i w końcu o ilości ofiar nigdy nie ujrzała światła dziennego. Zacieranie śladów ukraińskiego ludobójstwa na Polakach trwa do dnia dzisiejszego i wszystko wskazuje na to, że nie prędko się zakończy. Ukraińcy zrobili wszystko, by rzeź Polaków, jaka wydarzyła się ponad 80 lat temu, nie była nazwana ludobójstwem. Mało tego. Pomysłodawców, głównych inicjatorów, podżegaczy i wykonawców obecne ukraińskie władze otoczyły ochroną przed odpowiedzialnością, wynosząc ich na piedestał historii jako bohaterów narodowych. I co najsmutniejsze i najbardziej bulwersujące, wydarzyło się to, przy pełniej akceptacji i bez najmniejszego sprzeciwu władz polskich.
Co musi się stać, by prawda zatriumfowała? By prawdę o bestialstwie, o liczbie ofiar i o miejscu ich pochówku poznali Polacy? Co musi się stać, by krzyk pamięci ofiar za bezimiennych i nieznanych grobów został usłyszany? Muszą przyjść inne czasy? Muszą przyjść inni rządzący? Sami Ukraińcy muszą się zmienić? Nieżyjący już prezydent Ukrainy – pochodzący z Wołynia – Leonid Krawczuk, powiedział kiedyś: „Nie ukrywamy i nie przemilczamy. W czasie II wojny światowej ukraińscy szowiniści zabili około pół miliona Polaków na Kresach Wschodnich przedwrześniowej Polski. Również przez kilka lat po wojnie płonęły polskie wsie i ginęli ludzie. Szowinizm ukraiński to wrzód na zdrowym ciele ukraińskiego narodu, to wyrzut naszego sumienia wobec narodu polskiego”.
Co pozostało dzisiaj z jego słów? Czy ktoś na Ukrainie w ogóle pamięta te słowa? Niestety nie pamięta i pamiętać nie chce. Za to widać dzisiaj place, ulice i szkoły nazwane na cześć zbrodniarzy. Widać Ukrainę pogrążoną w szaleństwie wskrzeszania i wywyższania banderowskich katów Polaków. Widać Ukraińców maszerujących z pochodniami ulicami ukraińskich miast, dumnie eksponujących nie tylko portrety Bandery i innych zwyrodnialców, ale także – o zgrozo – nazistowską symbolikę.
Obecna wojna za naszą wschodnią granicą nic nie zmieni w ukraińskiej mentalności. Nie łudźmy się. Nie wmawiajmy sobie, że będzie inaczej. Nie będzie nowych, ukraińskich bohaterów. Ludzie ginący o rosyjskich kul, nie zostaną nowymi autorytetami i wzorami do naśladowania. Chcielibyśmy żeby tak było, ale nie będzie, bo banderyzm głęboko wszedł w świadomość narodową Ukraińców. Mocno zagnieździł się w umysłach ludzi. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo umysły młodych Ukraińców zatrute są neobanderowską ideologią i jak trudno będzie odtruć ich dusze.
Co możemy więc zrobić? Co powinno zrobić polskie społeczeństwo? Niech słowa, wypowiedziane przez – nie boję się użyć tego sformułowania – wielkiego Polaka, nieżyjącego już niestety kapelana środowisk kresowych ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, którego miałem okazję poznać osobiście, będą naszą wskazówką. Niech jego słowa z 2016 r. wypowiedziane na łamach Gazety Krakowskiej, ale także w wielu innych miejscach i przy okazji wielu innych, ważnych uroczystości upamiętniających ludobójstwo, będą naszą drogą, którą dzisiaj każdy Polak powinien podążyć:
”Czas skończyć z fałszywą koncepcją, że przez przemilczenie da się zbudować dobre relacje polsko-ukraińskie. Właśnie dla dobra tychże relacji należy w pierwszej kolejności powiedzieć prawdę, a po drugie zorganizować właściwy pochówek ofiar zbrodni. Najbardziej bolesny dla ich rodzin jest fakt, że nie ma tych mogił. Po trzecie, należy tak zbudować stosunki polsko-ukraińskie, aby nie było gloryfikacji zbrodniarzy jako bohaterów narodowych (…) Nie chodzi o narzucanie, lecz o to, by nie bać się mówić prawdy. Jeśli strona ukraińska ma inne zdanie, to przynajmniej my, Polacy, przypominajmy, co wydarzyło się na Kresach Wschodnich i upominajmy się o godny pochówek naszych rodaków, którzy tam zginęli często męczeńską śmiercią”.
Czas skończyć z fałszem i zakłamaniem. Weźmy sprawy w swoje ręce. Jako społeczeństwo. Jeśli nie chcą tego robić rządzący naszą ojczyzną, to my powinniśmy to zrobić. Nie bójmy się przypominać światu o naszej narodowej tragedii. Nie bójmy się opowiadać nieświadomym Polakom o dramacie naszych rodaków i kto zadawał im śmierć. Kto był i jest winny. Nie bójmy się mówić o barbarzyństwie i piekle, jakie spotkało polskie kobiety i dzieci. Nie bójmy się mówić o odwadze tych, co bohatersko bronili się przed siekierami i widłami oprawców. Nie bójmy się głośno mówić, jak polscy politycy popełniają ogromny grzech zaniechania i jak nie wypełniają obowiązków wobec narodu. Nie bójmy się w końcu mówić całej prawdy o śmierci setek tysięcy ludzi. Nadszedł już jej czas. Nadszedł czas, by wreszcie zakończyć ludobójstwo!
Dariusz Piechaczek
(Klub Myśli Polskiej, Czechowice-Dziedzice)
Stanisław Lewicki konserwatyzm.pl/zadnych-zludzen-w-kwestii-relacji-polsko-ukrainskich
Od lat staram się aby z tej okazji, czyli Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej, odnieść się do bieżącego stanu i perspektyw relacji polsko-ukraińskich.
Od dawna też już nie używam na określenie pożądanego stanu tych relacji słowa „pojednanie”, gdyż obserwując kicz dotychczas aranżowanych przedstawień, mających to rzekomo przybliżyć, jak ubiegłoroczna religijna impreza w Łucku z udziałem prezydenta Dudy, można mieć już tylko jedno pragnienie – żeby więcej takich imprez nie oglądać.
Nie widzę sensu by znowu wysłuchiwać okolicznościowych, zakłamanych deklaracji polityków i działaczy, którzy nie mają intencji cokolwiek zrobić. Przecież to widać, że normalna praktyka władz ukraińskich polega na, celowym chyba, upokarzaniu strony polskiej, gdyż tak należy odczytywać fakt, że nadal nie udzielają one zgody na ekshumacje i ponowny pochówek polskich ofiar ludobójstwa dokonanego przez OUN/UPA, a ostatnio zaś okazało się, że nawet w jednej miejscowości o nazwie Puźniki, gdzie jakoby zgoda została wydana, także ekshumacje ruszyć nie mogą.
Ale za to Niemcy mogą bez przeszkód przeprowadzać ekshumacje członków swoich oddziałów, czyli Wehrmachtu i SS.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego władze ukraińskie tak nas traktują, jest prosta – bo tak mogą, bo jako przyzwalającą na takie traktowanie oceniają postawę polskich władz, które od dziesięcioleci były obezwładnione mitem i mirażem Międzymorza/ULB, za którym goniono nie zwracając zupełnie uwagi nie tylko na podstawowe interesy naszego państwa, ale nawet ignorowano zadbanie o wypełnienie elementarnego, wśród cywilizowanych narodów, wymogu pochówku własnych ofiar. Bo przez długi czas trwały w pokornej postawie „sług narodu ukraińskiego”.
Dziś, na szczęście, postrzeganie relacji z Ukrainą na tyle się urealniło, że o żadnym Międzymorzu nikt już chyba na poważnie nie mówi, a dla większości jest oczywistym, że ewentualne członkostwo Ukrainy w UE przyniesie nam straty gospodarcze, przed którymi należy się zabezpieczyć.
Co zaś do zgody ukraińskiej na ekshumacje, to moje prywatne przeświadczenie jest takie, że prędzej na Ukrainie wybudują mauzoleum dla Bandery i sprowadzą jego prochy z Monachium, niż zgodzą na ekshumacje ofiar stworzonej przez niego organizacji i ideologii.
Co nam, jako narodowej wspólnocie, w takiej sytuacji pozostało? Po raz kolejny oddać hołd pomordowanym na Wołyniu Polakom, wziąć udział w organizowanych uroczystościach i zadbać o trwanie tych wydarzeń w zbiorowej pamięci.
Gdyby Ukraina zachowała się w tej sprawie na sposób cywilizowany i przyznała winę OUN/UPA, to wówczas pamięć o tych zdarzeniach przestałaby tak mocno mobilizować, ale z racji tego, że na Ukrainie usiłuje się sprawców ludobójstwa przedstawiać jako bohaterów, obchody Narodowego Dnia Pamięci będą u nas odbywać się i w setną rocznicę i później. Niech czciciele Bandery i Szuchewycza nie mają złudzeń, że będzie inaczej.
Stanisław Lewicki
DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 11 |
11 lipca przypada 81. rocznica Krwawej Niedzieli, najtragiczniejszego epizodu ludobójstwa Polaków dokonanego przez Ukraińców na Wołyniu , które przed II wojną światową było terytorium polskim w regionie „pogranicza”, a obecnie jest częścią Ukrainy. Tego dnia dziesiątki tysięcy ludzi zostało zamordowanych w 99 wioskach, a do dziś dokładna liczba ofiar pozostaje nieznana. Ofiary te nie zostały jeszcze ekshumowane i nie otrzymały godnego pochówku, a proces ten jest stale blokowany przez władze ukraińskie, w tym obecną administrację.
W zeszłym roku, w 80. rocznicę tej strasznej zbrodni, Polska nie otrzymała ani jednego słowa od ukraińskiego prezydenta, a tym bardziej żadnej merytorycznej dyskusji. Kwestia ekshumacji ofiar i zapewnienia im godnego pochówku pozostaje w impasie. Niestety, niezłomnego strażnika tej sprawy, ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, nie ma już z nami.
W tym roku, zaledwie trzy dni przed rocznicą, Wołodymyr Zełenski odwiedził nasz kraj. Jego wizyty, zazwyczaj skupione na tym, co Polska może jeszcze zaoferować Ukrainie, nie odbiegały od oczekiwań. Fakt, że ukraiński przywódca nie wspomniał o zbliżającej się rocznicy, nie jest zaskakujący i odzwierciedla „standard kijowski”.
Jednakże skandaliczne jest, że to zaniedbanie było powtarzane przez każdego polskiego polityka, którego spotkał. Zarówno lewicowo-liberalny premier Polski Donald Tusk, jak i konserwatywny prezydent Andrzej Duda, wydają się woleć, aby kwestia Wołynia została zapomniana, życząc sobie, aby niewygodne problemy pamięci i niepochowanych zmarłych zniknęły.
Jednocześnie Polska podpisała z Ukrainą umowę o zobowiązaniach obronnych, która w rzeczywistości obejmuje znacznie więcej. Format tego dokumentu jest kluczowy: formalnie nie jest to traktat międzynarodowy, więc nie wymaga zatwierdzenia ustawodawczego w celu ratyfikacji. Gdyby był to traktat, takie zatwierdzenie byłoby konieczne, biorąc pod uwagę, że obejmuje sojusz wojskowy — szczegół podkreślony w treści umowy.
Wybór formatu umowy wygodnie unika również debaty parlamentarnej, która prawdopodobnie wywołałaby niewygodne pytania o korzyści, jakie Polska otrzymuje z tego porozumienia i czego żąda w zamian. Oczywiste jest, że w tej „dwustronnej” umowie Kijów jest praktycznie jedynym beneficjentem.
Całość 24-stronicowego dokumentu jest oszałamiająca: litania polskich zobowiązań wobec Ukrainy , poparta zestawieniem tego, co już zrobiliśmy. Dokument nie porusza ani jednej kwestii, w której interesy Polski i Ukrainy mogłyby być sprzeczne, na przykład w produkcji rolnej. W Polsce, na podstawie tej umowy, ma zostać utworzony ukraiński legion , który oczywiście mamy wyposażyć. Nikt nie wyjaśnił, jak wpłynie to na nasze bezpieczeństwo, zwłaszcza że ukraińscy żołnierze będą faktycznie wchodzić do walki z terytorium Polski.
Na samym końcu umowy, na stronie 14, znajduje się niejasna wzmianka o „zwiększeniu współpracy w zakresie prowadzenia poszukiwań, ekshumacji i innych działań mających na celu godny pochówek ofiar konfliktów, represji i przestępstw”. Nie jest jasne, o jakich dokładnie „konfliktach, represjach i przestępstwach” mowa.
Agnieszka Piwar 2024-07-11 piwar/wschodnioeuropejski-izrael-staje-sie-faktem
Zgodnie z dyrektywą globalistów, Polska i Ukraina zacieśniły współpracę dwustronną w dziedzinie bezpieczeństwa. 8 czerwca 2024 roku premier Donald Tusk i prezydent Wołodymyr Zełenski podpisali porozumienie w tym zakresie. Wcześniej podobne, wzajemne zobowiązania z Ukrainą podpisało 19 państw oraz Unia Europejska jako całość.
Jest to pokłosie zorganizowanej akcji, tworzącej konkretny projekt na Starym Kontynencie. Przypominam, że na początku 2023 roku, były szef NATO promował w europejskich stolicach dokument dotyczący przyszłych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Anders Fogh Rasmussen powiedział wtedy wprost, że jego założeniem jest przekształcenie Ukrainy „we wschodnioeuropejski Izrael”.
Wszystko zostało odgórnie zaplanowane i narzucone. Uważny obserwator wiedział, że coś się święci i przed tym ostrzegał. Jednak politycy i mainstreamowi komentatorzy zdają się udawać, że nie dostrzegają sedna problemu i/lub odwracają od niego uwagę. Niektórzy nawet – jak Krzysztof Bosak z Konfederacji – oceniają, że należy postawić Tuska przed Trybunałem Stanu, gdyż przeforsował umowę, która jest nieważna, bo nie została przyjęta zgodnie z konstytucją.
Sęk w tym, że sprawa jest o wiele poważniejsza.
TEATR DLA GOJÓW
Śmiem przypuszczać, że koncesjonowana opozycja ponownie odstawia przedstawienie. Jakoś po fałszywej pandemii – również narzuconej przez globalistów – nikogo w Polsce nie rozliczono, nikogo nie postawiono przed Trybunałem Stanu, ani nikt nie zawisł. A przecież rządzący jawnie łamali konstytucję i swoimi błędnymi oraz bezprawnymi decyzjami doprowadzili do śmierci blisko ćwierć miliona polskich obywateli.
Tymczasem partnerem projektu znad Dniepru ma być bliźniaczy projekt znad Wisły – UkroPolin (Judeopolonia). W tym celu zainstalowano w Polsce miliony przybyszów z Ukrainy, żywiących do nas autentyczną nienawiść. Jewrejscy zarządcy słowiańskimi emocjami, zrobili to po to, aby sterować nami w myśl zasady «dziel i rządź».
Sytuację zaognia fakt, iż z podpisanego właśnie dokumentu wynika, że w ramach zobowiązania, przez następnych 10 lat Polacy mają przekazywać Ukrainie kolejne miliardy, w tym uzbrojenie. Oczywiście z oburzenia koncesjonowanej opozycji (innej nie mamy) kompletnie nic nie wynika i nigdy nie wynikało. Jeśli ktoś wszedł w system – zwany „demokracją” – to siedzi w tym po uszy, a tkwiąc w bagnie niczego dobrego dla Polaków nie wskóra, nawet jeśli głośno zaprotestuje.
W całej III RP żadna z opcji politycznych nie zatrzymała procederu masowego wydawania polskich paszportów obywatelom Izraela, których rozdano dziesiątki tysięcy, jeśli nie więcej.
Takiej rozrzutności polskie urzędy nie stosowały wobec starających się o powrót do ojczyzny Polaków np. z Kazachstanu.
Efektem przychylania nieba nie tym co trzeba, jest sytuacja, w której Polacy stali się obywatelami trzeciej kategorii we własnym państwie. Najnowszym przykładem tego stanu rzeczy jest nękanie pracowników Polskich Kolei Państwowych, tylko dlatego, że jeden z nich – w ramach solidarności z mieszkańcami Strefy Gazy – umieścił flagę Palestyny w witrynie informacji kolejowej na dworcu Poznań Główny.
Wskutek skargi, która „przyszła wprost z Warszawy”, pracownicy punktu informacji zebrali cięgi od kierownictwa kolejowej spółki. Padły groźby, że osoba odpowiedzialna za wywieszenie flagi zostanie zwolniona. Wszystkim wysłano maile z poleceniem wskazania winnego.
Wkrótce po awanturze przyszedł kolejny mail, w którym menadżer podkreślała apolityczność PKP S.A. oraz neutralność względem stron konfliktów zbrojnych. Oczywiście jest to wierutne kłamstwo, wszak spółka ta wielokrotnie solidaryzowała się z Ukrainą, potępiając rosyjską agresję, organizując oficjalne zbiórki na rzecz Ukrainy czy instalując w przestrzeni publicznej barwy ukraińskiej flagi.
CO NAS CZEKA?
Z powyższego ewidentnie wynika, że z Ukrainą zarządzaną przez żydowskich oligarchów (i ich żydowskiego prezydenta) solidaryzować się można, a nawet trzeba. Natomiast z mordowanymi przez Izrael Palestyńczykami – którzy ponoszą znacznie większą ofiarę – solidaryzować się już nie wolno, bo grozi to wywaleniem z roboty.
Przypominam, że w Strefie Gazy od dziewięciu miesięcy trwa ludobójstwo. W wyniku izraelskiej agresji zginęło w tym czasie kilkadziesiąt tysięcy niewinnych osób. Agresor nie oszczędza nikogo, bombardując nawet szpitale, szkoły i świątynie. Atakowani Palestyńczycy nie mają dokąd uciec, a wszelka pomoc jest blokowana.
To samo towarzystwo – które bezkarnie morduje prawowitych mieszkańców Palestyny, by do reszty zagarnąć ich ziemię – ma także chrapkę na ostateczne przejęcie polskich i ukraińskich zasobów. Jednak «nie wolno o tym mówić, to niedobra jest», dlatego koncesjonowana opozycja skupia się na czymś innym.
Tymczasem sprawę najcelniej podsumował niezastąpiony Krzysztof Zagozda. Publicysta odniósł się do wydarzenia następującymi słowami:
«Poproszono mnie o recenzję przedwczorajszej umowy zawartej między sługusami Sanhedrynu z Warszawy i Kijowa. Być może wielu zaskoczę, ale w przeciwieństwie do „patriotycznego Internetu” twierdzę, że tak naprawdę nie ma tu co szat rozdzierać. Owszem, dokument podpisany przez Donalda Tuska przypomina bardziej zgodę zniewolonej kobiety na sadomasochistyczne zachcianki jej zwyrodniałego krzywdziciela niż partnerską umowę podmiotów prawa międzynarodowego, ale do tego już powinniśmy przywyknąć. W rzeczywistości ma on wartość papieru toaletowego, o którym nikt po użyciu nie pamięta. Ani Tusk, ani Zeleński nie będą mieli najmniejszego wpływu na to, co w najbliższej przyszłości zadzieje się między Polską a Ukrainą. Co najwyżej będą oni posłusznie parafowali ustalenia, które najpewniej jeszcze w tym roku spowodują wytrzeszcz oczu u totalnie zaskoczonych dyżurnych patriotów.»
Na koniec pragnę dodać, że Tusk gościł w Warszawie Zełenskiego w przededniu 81. rocznicy Krwawej Niedzieli, kiedy obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. Oczywiście podczas spotkania ani słowem o tym nie wspomniano. Nikt nie potępił zbrodniarzy, ani nie przeprosił.
Agnieszka Piwar
Posted by Marucha w dniu 2024-07-10 marucha/czy-donald-tusk-zlamal-prawo-zaskakujaca-umowa-z-ukraina
Premier Donald Tusk i Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski złożyli swoje podpisy pod Porozumieniem o Współpracy w Dziedzinie Bezpieczeństwa. W ten sposób oba kraje postanowiły potwierdzić i zacieśnić dotychczasowe współdziałanie i partnerstwo.
W ramach tego wydarzenia doszło do podpisania umowy międzynarodowej w kwestiach wojskowych. Tymczasem tryb ich zawierania jest przewidziany w konstytucji. Czy Donald Tusk złamał prawo?
We wtorek doszło do podpisania ukraińsko-polskiej umowy w dziedzinie bezpieczeństwa przez Prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego i Premiera Polski Donalda Tuska. Dokument, mający na celu zacieśnienie współpracy w zakresie bezpieczeństwa, został podpisany bez wcześniejszej zgody Prezydenta RP.
Rodzi to pytania o legalność takiego działania w kontekście polskiej konstytucji oraz uprawnień Sejmu.
Konstytucyjne uprawnienia
Zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, uprawnienia do ratyfikowania i wypowiadania umów międzynarodowych należą do Prezydenta RP. Precyzyjnie określa to art. 133 ust. 1 Konstytucji, który stanowi, że Prezydent reprezentuje państwo w stosunkach zewnętrznych oraz ratyfikuje i wypowiada umowy międzynarodowe. Może on powierzyć te kompetencje Prezesowi Rady Ministrów, ale wymaga to formalnego upoważnienia, którego w tym przypadku zabrakło.
Brak zgody prezydenta. Czy Donald Tusk złamał prawo?
W kontekście niedawnego podpisania umowy o bezpieczeństwie z Ukrainą, warto zauważyć, że Premier Donald Tusk nie miał zgody Prezydenta na zawarcie takiego porozumienia, a przynajmniej jej publicznie nie formułował. Oznacza to, że jego działania były niezgodne z obowiązującymi przepisami konstytucyjnymi.
Znaczenie zgodności z Konstytucją
Podpisywanie umów międzynarodowych bez odpowiedniego upoważnienia może prowadzić do poważnych konsekwencji prawnych i politycznych. Zgodnie z art. 146 ust. 1 i 4 pkt 9 Konstytucji RP, Rada Ministrów prowadzi politykę zagraniczną i zapewnia wykonanie umów międzynarodowych, ale nie może tego robić wbrew konstytucyjnym uprawnieniom Prezydenta.
W przypadku podpisania umowy międzynarodowej bez zgody Prezydenta RP, warto również przyjrzeć się uprawnieniom Sejmu w tej kwestii. Konstytucja RP precyzuje, jakie role i kompetencje posiada Sejm w procesie ratyfikacji umów międzynarodowych.
Konstytucja RP i uprawnienia Sejmu
Artykuł 89 ust. 1:
Wymaga zgody wyrażonej w ustawie uchwalonej przez Sejm i Senat na ratyfikację umów międzynarodowych dotyczących:
Artykuł 95 ust. 1:
Władza ustawodawcza w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Sejmu i Senatu.
Artykuł 118 ust. 1:
Inicjatywę ustawodawczą w zakresie ratyfikacji umów międzynarodowych posiada Prezydent RP, Rada Ministrów, posłowie oraz Senat.
Rola Sejmu w procesie ratyfikacji
1. Wyrażenie Zgody na Ratyfikację:
Sejm odgrywa kluczową rolę w procesie ratyfikacji umów międzynarodowych. W przypadku umów, które wymagają zgody w formie ustawy, Sejm musi uchwalić odpowiednią ustawę ratyfikacyjną. Bez zgody Sejmu umowa taka nie może zostać prawnie skutecznie ratyfikowana przez Prezydenta.
2. Kontrola Rządowa:
Sejm ma możliwość kontrolowania działań rządu, w tym także podpisywania umów międzynarodowych. Posłowie mogą wnioskować o zbadanie legalności działań rządu, w tym przypadku podpisania umowy międzynarodowej bez zgody Prezydenta.
3. Interpelacje i Zapytania:
Posłowie mogą kierować interpelacje i zapytania do premiera i innych członków rządu w celu wyjaśnienia, na jakiej podstawie doszło do podpisania umowy oraz czy było to zgodne z prawem.
Jakie płyną wnioski?
Podpisanie ukraińsko-polskiej umowy w dziedzinie bezpieczeństwa przez premiera Donalda Tuska bez zgody Prezydenta RP stanowi naruszenie konstytucyjnych procedur. Zgodnie z Konstytucją RP, takie porozumienia wymagają formalnego upoważnienia przez Prezydenta, którego w tym przypadku zabrakło. Ostateczne konsekwencje tego działania będą zależały od dalszych decyzji prawnych i politycznych, jednak już teraz można stwierdzić, że doszło do poważnego naruszenia obowiązujących przepisów.
Konsekwencje działań premiera
Podpisanie umowy międzynarodowej bez zgody Prezydenta RP nie tylko budzi wątpliwości prawne, ale także może prowadzić do poważnych konsekwencji politycznych. Przeciwnicy polityczni premiera podkreślają, że takie działania podważają stabilność prawną i konstytucyjną państwa, wskazując na potrzebę ścisłego przestrzegania przepisów konstytucyjnych.
Sprawę nagłośnił wicemarszałek Sejmu, Krzysztof Bosak.
Potencjalne Skutki Prawne
Działania premiera mogą zostać uznane za przekroczenie kompetencji, co może rodzić skutki prawne. Jeśli zostanie stwierdzone, że umowa została podpisana niezgodnie z konstytucją, może to prowadzić do unieważnienia umowy. W skrajnym przypadku premier może zostać pociągnięty do odpowiedzialności prawnej za naruszenie przepisów konstytucyjnych.
Reakcje Polityczne
Podpisanie umowy bez zgody Prezydenta już wywołuje burzliwe reakcje na polskiej scenie medialnej. Przeciwnicy premiera zarzucają mu niekompetencję i działanie na szkodę państwa. Z kolei zwolennicy premiera argumentują, że podpisanie umowy było konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa narodowego i że premier działał w interesie państwa.
Możliwość Interwencji Sejmu
Sejm może podjąć działania mające na celu zbadanie legalności podpisanej umowy. Posłowie mogą wnioskować o przeprowadzenie dochodzenia w tej sprawie oraz o wyjaśnienia ze strony premiera i członków rządu.
Sejm może również podjąć działania mające na celu unieważnienie umowy, jeśli zostanie stwierdzone, że została ona podpisana niezgodnie z konstytucją.
Rola Prezydenta w polityce zagranicznej
Prezydent RP odgrywa kluczową rolę w polityce zagranicznej państwa. Zgodnie z Konstytucją, to Prezydent reprezentuje państwo na arenie międzynarodowej i ratyfikuje umowy międzynarodowe. W praktyce oznacza to, że każda umowa międzynarodowa, która ma zostać uznana za prawnie wiążącą, musi zostać ratyfikowana przez Prezydenta.
Powierzenie kompetencji
Prezydent może powierzyć niektóre swoje kompetencje w zakresie polityki zagranicznej Prezesowi Rady Ministrów lub właściwemu ministrowi. Jednak takie powierzenie musi być formalne i wyraźne. W przypadku podpisania ukraińsko-polskiej umowy w dziedzinie bezpieczeństwa przez premiera Tuska, zabrakło formalnego upoważnienia ze strony Prezydenta, co stanowi naruszenie konstytucyjnych procedur. W naszym odczuciu Donald Tusk złamał prawo.
Znaczenie Umów Międzynarodowych
Umowy międzynarodowe odgrywają kluczową rolę w polityce zagranicznej każdego państwa. Są one narzędziem do kształtowania relacji międzynarodowych, zapewnienia bezpieczeństwa narodowego oraz promowania interesów państwa na arenie międzynarodowej. W związku z tym, zgodność z przepisami konstytucyjnymi i legalność podpisywania takich umów są niezwykle istotne.
Przykłady umów międzynarodowych
Podpisanie umowy o bezpieczeństwie z Ukrainą jest jednym z przykładów umów międzynarodowych, które mają kluczowe znaczenie dla polityki zagranicznej Polski. Takie umowy mogą dotyczyć szerokiego zakresu kwestii, w tym współpracy wojskowej, politycznej, gospodarczej oraz innych obszarów współpracy międzynarodowej.