Na wszystkich frontach

Na wszystkich frontach

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  2 maja 2023 Na wszystkich frontach

Franciszek ks. de La Rochefoucauld twierdził, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego. Wszystko się zgadza, a prawdziwość tego spostrzeżenia możemy sprawdzić, przyglądając się dokazywaniu rządu „dobrej zmiany”. Wydaje się, że do niego również, podobnie zeresztą, jak do wszystkich, czy prawie wszystkich poprzednich, ma zastosowanie spostrzeżenie Jana Kochanowskiego, że „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”. Nawiasem mówiąc, za posłużenie się tym cytatem Mistrza z Czarnolasu, w 1968 roku niezawisły sąd skazał Antoniego Zambrowskiego za „obrazę narodu polskiego” – no ale wtedy był inny etap, w którym obowiązywały inne mądrości, niż, dajmy na to, teraz, kiedy każdy może się – delikatnie mówiąc – spoufalać z samym panem prezydentem, jak to w swoim czasie uczynił literat, pan Żulczyk. Niezawisły sąd uniewinnił go z zarzutu nazwania pana prezydenta „debilem”, traktując to jako „satyryczny felieton o niskiej szkodliwości społecznej”. Na miejscu pana Żulczyka odwoływałbym się od tak lekceważącej recenzji swojej twórczości, ale – kto wie? – może on sam też w głębi duszy podziela taką ocenę, więc nie apelował, chociaż miał znakomity pretekst do zmiany kwalifikacji; nie „znieważenie pana prezydenta”, tylko ujawnienie tajemnicy państwowej. Myślę zresztą, że niezawisły sąd uniewinniłby go z każdego zarzutu, zważywszy, iż pan Jakub Żulczyk, mimo młodego wieku, jest już nie tylko pisarzem, ale i autorytetem moralnym.

Wróćmy jednak do rządu „dobrej zmiany” i jego dokazywań. Jak wiadomo, od samego początku, to znaczy – od momentu, kiedy Polska ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską, w związku z czym, w roku 2015 trzeba było dokonać podmianki na stanowisku lidera sceny politycznej naszego bantustanu, usuwając stamtąd Volksdeutsche Partei, rząd „dobrej zmiany” prowadzi wojnę z Rosją, a zwłaszcza – z Putinem. Z tego zacietrzewienia 2 grudnia 2016 roku zawarł nawet z ówczesnym rządem Ukrainy umowę, na podstawie której zobowiązał się do bezpłatnego udostępniania Ukrainie zasobów całego państwa, wskutek czego Polska została „sługą narodu ukraińskiego”, co przenikliwie odkrył i zakomunikował nam rzecznik MSZ w Warszawie, pan Łukasz Jasina. Sługa, jak wiadomo, wysługuje się swemu panu na wszelkie możliwe sposoby, to znaczy – na sposoby, jakie tylko pan wymyśli – więc kiedy pan wymyślił, że gwoli udelektowania tamtejszych oligarchów, którzy należą do takiego narodu, do jakiego akurat trzeba, wtryni Polsce Scheiss, dla zmylenia przeciwnika nazwany „zbożem technicznym”, to Polska ten Scheiss kupi i oczywiście – zapłaci. Toteż wszystkie służby: celna, ABW, CBA i inne, zostały przez kogoś ogłuszone i oślepione, dzięki czemu udało się wtrynić podobno aż 6 milionów ton Scheissu – aż tu nagle zbuntowali się rolnicy. Tym by się może nikt specjalnie nie przejął, a najlepszym tego dowodem jest oskarżenie przez lubelską prokuraturę pana Kołodziejczaka, że ośmielił się protestować przeciwko sprowadzaniu Scheissu do Polski jeszcze w grudniu ub. roku. Teraz jednak okazało się, że wskutek rolniczego buntu notowania PiS na wsi spadły z ponad 50 do dwudziestu kilku procent, w związku z tym Naczelnik Państwa nakazał tubylczemu rządu, by zamknął granicę przed importem rolnym z Ukrainy. Słowem – nakazał, by rząd zrobił to, czego w grudniu ubiegłego roku domagał się pan Kołodziejczak. Jestem jednak pewien, że niezawisły sąd przed który pan Kołodziejczak zostanie zawleczony, przysoli mu piękny wyrok co najmniej z dwóch powodów: po pierwsze w grudniu ub. roku Polska była najposłuszniejszym sługą narodu ukraińskiego, więc na tym etapie każdy protest stanowił karygodną myślozbrodnię, a po drugie – pan Kolodziejczak jest dużym chłopczykiem i powinien wiedzieć, że „co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie” – a cóż dopiero, gdy decyzję podejmuje sam Naczelnik Państwa?

Zwróćmy jednak uwagę nie na wewnętrzne, a na międzynarodowe aspekty tej sytuacji. Wprawdzie od 2015 roku rząd „dobrej zmiany” jest w stanie wojny z Putinem, ale teraz, za sprawą Naczelnika, zrobił coś, co nie może Putina nie udelektować. Żadna ruska onuca nie zrobiłaby mu lepszego wielkanocnego prezentu tym bardziej, że w ślady Polski pośpieszyły inne bantustany: Węgry, Słowacja i Bułgaria, a kto wie, czy również nie Rumunia – bo wszystkie one musiały w swoim czasie zostać zmłotowane przez Naszego Najważniejszego Sojusznika, który podobno niektórych oligarchów ma w specjalnym poważaniu jeszcze z dawnych czasów. Na tę blokadę zawrzał gniewem nie tylko rząd ukraiński, który – kto wie, czy w tej sytuacji nie skieruje planowanej od dawna ofensywy przeciwko Polsce? – ale również – Komisja Europejska, która poczuła się znieważona zlekceważeniem przez Polskę jej wyłącznych kompetencji w sprawach handlu międzynarodowego. Wprawdzie Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski twierdzi, że rzeczniczka Komisji na niczym się nie zna i wystarczyłoby, żeby zadzwoniła tu i tam i od razu skapowała, jak jest – ale nie mam pewności, czy powinniśmy traktować wypowiedzi Wielce Czcigodnego jako miarodajne – bo to przecież nie on będzie decydował o ewentualnych karach dla Polski za tę zniewagę, tylko właśnie Komisja. Ale to mimo wszystko drobiazg w sytuacji, gdy rozporządzenie rządu „dobrej zmiany” pokazuje, że Polska zmieniła front o 180 stopni; niby tu walczy z Putinem, a przecież robi mu na rękę! Żeby tedy uniknąć takiego wrażenia, Naczelnik Państwa zaktywizował się na odcinku smoleńskim. Z tej okazji natychmiast skorzystał Antoni Macierewicz, po 13 latach kierując do niezależnej prokuratury nie tylko zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w postaci zabójstwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostałych osób, ale i 1500 stron niezbitych dowodów z dokumentów, dotychczas opinii publicznej nieznanych. Jestem pewien, że lektura tych 1500 stron i ocena tych dowodów zajmie prokuraturze co najmniej 6 miesięcy, no a potem odbędą się wybory i wyjaśni się, czy energiczne śledztwo powinno być kontynuowane, czy nie. W ten sposób Polska prowadzi wojnę na wszystkich możliwych frontach; z Putinem, z Ukrainą, która już noże ostrzy tajemnie, z Komisją Europejską, która nie tylko nie zatrzymała licznika kar, co to zdążył nabić już ponad pół mld euro, więc pewnie teraz dodatkowo go podkręci, żeby nabijał jeszcze więcej, no i wreszcie – z Niemcami. Bowiem z inicjatywy wiceministra spraw zagranicznych, pana Arkadiusza Mularczyka, rząd „dobrej zmiany” właśnie podjął uchwałę o konieczności uregulowania w stosunkach polsko-niemieckich sprawy reparacji wojennych z tytułu II wojny światowej. Słowem – wojujemy na wszystkich frontach, jak podczas II wojny.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Jak nie budować relacji z Ukrainą. Interesy, różnice i kontrowersje nie znikną, nawet [gdyby była] dobra wola.

Jak nie budować relacji z Ukrainą. Dalsza część opowieści o zbożu. Interesy, różnice i kontrowersje nie znikną, nawet [gdyby była] dobra wola.

[To nie mój pogląd, lecz „Polityki”. O roli Firtaszów nie piszą. Jednak umieszczam. Mirosław Dakowski]

ak-nie-budowac-relacji-z-ukraina

Od co najmniej roku mówię i piszę, że słabnąca w wyniku wojny Ukraina, z jej mnóstwem nierozwiązanych problemów wewnętrznych, wśród których korupcja jest tylko najbardziej głośnym, i nowymi bolączkami, jest zagrożeniem dla Polski. Jej problemy będą się stawać naszymi, destabilizacja sytuacji wpływać będzie na nas, a nastroje opinii publicznej po obu stronach, mogą podlegać szybkiej ewolucji.

W miejsce dotychczasowej, nieco sielskiej sympatii, pojawią się zadrażnienia i w konsekwencji może ujawnić się tłumiona niechęć. Nasi wrogowie, nie tylko na wschodzie to wykorzystają, choćby z tego powodu, że polsko-ukraiński tandem zmienić może układ sił w Europie, lepiej zatem zrobić wszystko, aby on nie powstał. W efekcie możemy ponosić koszty sąsiadowania ze zdestabilizowanym państwem nie wykorzystując możliwości, które pojawiłyby się gdyby destabilizacji uniknąć, albo znacząco zmniejszyć jej skalę. Taka ocena sytuacji skłoniła mnie do mówienia o konieczności pogłębienia współpracy, po to aby Polska przeciwdziałając najgorszym scenariuszom rozwoju sytuacji na Ukrainie, wykorzystała korzystne położenie w jakim się znaleźliśmy w związku ze skalą naszego zaangażowania we wspieranie wysiłku wojennego Kijowa. Kryzys zbożowy potwierdził, że współpraca polsko-ukraińska nie musi być aksamitna, będą zadrażnienia, a nawet poważne spięcia, a to czego potrzebujemy to zarówno podejście strategiczne, jak odpowiednio wczesna reakcja na majaczące na horyzoncie problemy. Zobaczmy jak narastał problem.

Był czas na odpowiednio szybką i spokojną reakcje”

W lutym tego roku Julia Samajewa, kierująca działem ekonomicznym w Dzierkale Tyżnia, ukraińskim tygodniku opublikowała artykuł, w którym szukała odpowiedzi na pytanie – Jak to się stało, że ukraińska pszenica jest najtańsza na świecie? Prześledźmy jej tok rozumowania i wyniki dziennikarskiego śledztwa, bo pisze ona, że pierwsze niepokojące oznaki nowego trendu były już na rynku zauważalne w październiku 2022 roku. Był zatem czas na odpowiednio szybką i spokojną reakcje. Na czym polega analizowane przez nią zjawisko? Paradoks polegał na tym, że w roku 2022 światowe ceny zbóż osiągnęły maksimum, w maju dochodząc do poziomu ok. 440 dolarów za tonę. Wówczas to niektóre kraje (Węgry, Indie, Gruzja, Kazachstan, Azerbejdżan) w trosce o sytuację na własnym rynku żywności wprowadziły embargo na eksport własnej produkcji. I właśnie w tym czasie, bo Samajewa poddała analizie dane służb celnych za okres czerwiec – listopad 2022 r., ukraińska pszenica sprzedawana była z dyskontem cenowym na poziomie 40 proc.

Uprzedzając pytania skąd my mielibyśmy o tym wiedzieć wyjaśniam, że należało właśnie w związku z dobrą współpracą między Warszawą a Ukraina i po to, aby przyspieszyć odprawy, zacząć pracować wówczas nad wprowadzeniem jednego, wspólnego dokumentu na podstawie którego mogłyby być realizowane kontrakty eksportowe. Byłoby to tym łatwiejsze, że wszystkie kontrakty eksportu ziarna zbóż i roślin oleistych są na Ukrainie rejestrowane. Ale idźmy dalej. Samajewa pisze, że w analizowanym okresie (czerwiec – listopad 2022 r.) średnia cena tony pszenicy na światowych rynkach wynosiła 362 dolary za tonę, a Ukraina sprzedawała ją do Polski wówczas za 222 dolary, do Rumunii za 209, do Bułgarii za 200 dolarów. Zapewne już wówczas były faktyczne podstawy, aby zacząć reagować, tym bardziej, że z formalnego punktu widzenia, na co zwraca uwagę choćby europoseł PIS Jacek Saryusz-Wolski, a potwierdza Witold Waszczykowski, też eurodeputowany rządzącej formacji, są prawne narzędzia, które należało wykorzystać. Samajewa zauważyła też inną ciekawą prawidłowość. Otóż trzeba wiedzieć, że kontrakty eksportu towarów masowych, w tym wypadku ziarna pszenicy czy kukurydzy, realizuje się według dwóch systemów – DAP, kiedy wszystkie koszty logistyczne są po stronie dostawcy i FOB, kiedy koszty ponosi kupujący a sprzedawca musi jedynie dostarczyć towar do portu czy na bocznicę kolejową. Z oczywistych względów kontrakty DAP charakteryzują się wyższymi cenami umownymi, a FOB niższymi. Ale nie w przypadku ziarna eksportowanego w ubiegłym roku z Ukrainy. W tym wypadku nie było tego rodzaju korelacji. Zdarzało się, że ceny kontraktowe wywożonego z Ukrainy ziarna w systemie, który nakładał koszty logistyczne na sprzedawcę, były niższe od tych kiedy za dostawę płacił kupujący. Jedno było wspólne, zawsze średnia wartość kontraktów była znacząco niższa od ceny rynkowej. Jak to się zatem stało, że ukraińscy traderzy, firmy zajmujące się eksportem produkcji rolniczej, godzili się na sytuację w której handlowali znacznie poniżej cen światowych, przecież teoretycznie przynajmniej, mogliby zarobić więcej? Ukraińska dziennikarka pisze, że w rzeczywistości nikogo nie interesuje w Kijowie w jakich cenach sprzedawane jest zboże. Ministerstwo rolnictwa ma inne problemy na głowie, zwłaszcza w czasie wojny, służby celne bardziej zajmują się importem, bo ma on związek z opłatami, a służby podatkowe zajmują się przede wszystkim problemem cen transferowych dbając o to, aby nie odstawały one w kontraktach eksportowych in plus, a nie in minus od światowego poziomu. W ten sposób ujawnia się też słabość państwa ukraińskiego i podległych mu służb, które nie były w stanie adekwatnie reagować na powstałą sytuację. Ale nie jest to tylko kwestia zaniedbań czy niedorozwoju administracji. Stworzono też mechanizmy wręcz ułatwiające proceder sprzedaży po obniżonych cenach, ze znaczącym dyskontem, ukraińskiej produkcji rolnej. Pisze ona o tym, że władze Ukrainy chcąc przeciwdziałać ucieczce waluty za granicę, zarówno chcąc utrzymać makroekonomiczna stabilność, jak i walczyć z nielegalnymi transferami, wprowadziły w czasie wojny zasadę obowiązkowych depozytów walutowych od kontraktów eksportowych. Punktem odniesienia są ceny kontraktowe za ostatnie 6 miesięcy, a depozyt jest zwalniany w momencie wpłynięcia waluty na rachunek sprzedawcy. Tylko, że ten właśnie mechanizm stworzył dodatkowe zachęty, aby zejść z ceny sprzedaży, bo nie mrozi się w ten sposób kapitału pracującego.

W normalnych realiach rynkowych tego rodzaju podejście zderzyłoby się z niechęcią producenta rolnego, który nie wyzbyłby się swych zapasów za bezcen. Ale Ukraina nie jest w normalnej sytuacji i producenci rolni stoją przed dylematem sprzedać za bezcen ryzykując, że nowej produkcji nie będzie gdzie przechować, albo czekać na lepsze czasy. Jak pisała w lutym „Oczywiście producenci są przegranymi, jeśli handlowcy są zwycięzcami. A teraz, ze względu na problemy logistyczne, tak trudno sprzedać zboże, że są zmuszeni zgodzić się na wszelkie warunki, byle nie gniło”.

Rolą administracji publicznej jest przewidywanie sytuacji kryzysowych”

Na nasz użytek warto się zastanowić, czy wiedzieliśmy o tym co się na Ukrainie dzieje? Mamy przecież finansowane z pieniędzy podatnika ośrodki analizujące zarówno sytuację w rolnictwie, jak i to co się dzieje na Wschodzie. Nawet jeśli wcześniej nie śledziły one bardzo intensywnie procesów rynkowych u naszego sąsiada, to po wybuchu wojny można było zainicjować programy badawcze, nieco rozszerzyć obszar monitorowanych zjawisk. Dlaczego tego nie zrobiono? A może nikt nie słuchał głosów ekspertów pracujących na rzecz rządu?

Nie wiem, ale ten brak ekspertyzy lub jej lekceważenie i reagowanie dopiero wówczas kiedy problemy urosną, wydaje się jednym z naszych podstawowych problemów. Ale idźmy dalej. Samajewa pisze, że w ciągu 5 miesięcy ubiegłego roku ukraińscy eksporterzy sprzedali poniżej rynkowych cen 5 mln ton zboża, na czym Kijów stracił 550 mln dolarów wpływów (chodzi w tym wypadku o saldo transferów finansowych), co w wymiarze makroekonomicznym utrudniło stabilizowanie hrywny. Czy w Kijowie nie wiedziano o tym co się dzieje?

W innym artykule pisze ona, powołując się zresztą na nasza prasę, że ukraińska pszenica która „wlała się” na nasz rynek była kwalifikowana jako „techniczna”, czyli nie nadająca się do spożycia. O tej kwestii napiszę nieco później, ale jak zauważyła dziennikarka w ukraińskiej klasyfikacji produktów ekspertowych, w tym oczywiście również zboża, nie ma takiej kategorii. Nie ma pszenicy technicznej. A zatem z Ukrainy nie mogła wyjechać tak kwalifikowana, magiczna przemiana nastąpiła na granicy. Samajewa jest zdania, że może to świadczyć, iż eksporterzy, firmy handlowe, posługiwali się dwoma kompletami dokumentów – dla służb ukraińskich jednym i dla polskich drugim. Dlatego właśnie pisałem, że należało odpowiednio wcześniej, a rolą administracji publicznej jest przewidywanie sytuacji kryzysowych, pracować nad wspólnym polsko – ukraińskim dokumentem. Ale jest też inne wyjaśnienie tego fenomenu. Otóż rozmawiałem z prezesem jednej z firm handlującej „po polskiej stronie” ukraińskim zbożem.

Powiedział mi on, że kwalifikacja dostawy jako zboża technicznego była częstą praktyką sugerowaną przez nasze służby. Znacząco przyspieszało to odprawę graniczną, bo badania fitosanitarne nie były konieczne. Nasze służby pracujące na granicy nie dostały w odpowiednim czasie niezbędnych narzędzi (większe budżety, nowe laboratoria, więcej kadr) więc znalazły rozwiązanie, szkoda tylko, że tego rodzaju. Wreszcie Samajewa pisze, że jej zdaniem ukraińskie ministerstwo rolnictwa nie musiało być zainteresowane rozwiązaniem problemu eksportu poniżej cen rynkowych, bo kierujący resortem Nikołaj Solski jest „jednym ze współzałożycieli Ukraińskiego Holdingu Rolnego, który zajmuje się między innymi handlem zbożem. Oznacza to, że minister może równie dobrze lobbować w interesie handlowców, mimo problemów niektórych drobnych producentów”.

Wydaje się, że wiele w Polsce mówiąc o problemach państwa ukraińskiego nadal również w czasie wojny borykającego się z wieloma „przedwojennymi” problemami – korupcją, niewydolnością administracji, interesami wpływowych grup interesów, traktujemy naszego sąsiada w kategoriach normalnie funkcjonującego organizmu. Zakładamy milcząco, że „to oni” winni znaleźć rozwiązanie rysujących się problemów, nie jest naszym obowiązkiem wtrącanie się w ich wewnętrzne sprawy, nawet nie musimy się nimi interesować. Jest akurat, moim zdaniem zupełnie odwrotnie. Jeśli nie będziemy się tymi problemami interesować, nie poprawimy stanu naszej wiedzy na temat tego, co dzieje się na Ukrainie, nie będziemy aktywniejsi – proponując rozwiązania, zarówno legislacyjno-administracyjne, jak również rzeczowe, to będziemy „hodować” problemy, które tak jak to było w przypadku ziarna zbóż w pewnym momencie wybuchną, ale wówczas na reakcję będzie zbyt późno. Należało odpowiednio wcześniej myśleć o programie wsparcia dla ukraińskich producentów rolnych, skupu ich zboża, magazynowania, również w Polsce. Gdybyśmy rozbudowali odpowiednio szybko system logistyczny, zdolności portów, służby celne i fitosanitarne, to moglibyśmy na tranzycie zarobić. Ale trzeba było przygotować się do tematu w sposób strategiczny, z odpowiednim wyprzedzeniem, zasięgając opinii znających rynek rolny na świecie i w Europie. Specjalistów w Polsce w tym obszarze jest aż nadmiar. Tylko, że chyba nikt ich nie słuchał.

Ale jest jeszcze jeden w tym wszystkim ciekawy wątek. Otóż przywoływany przeze mnie Nikołaj Solski, ukraiński minister rolnictwa opublikował artykuł poświęcony obecnemu kryzysowi. Jest on napisany w bardzo pojednawczym tonie, ale warto zwrócić uwagę na zawarte w nim tezy. Pisze on m.in., iż wzrost eksportu ukraińskiej kukurydzy na rynek Unii Europejskiej (8 mln ton w 2021 roku i 11,2 mln ton w 2022) jest zarówno wynikiem blokad portów czarnomorskich przez Rosjan (o czym wiemy), jak i efektem większego popytu, bo w ubiegłym roku w wielu państwach Europy Zachodniej miała miejsce susza. Nas ona dotknęła w znacznie mniejszym stopniu niż Hiszpanię i Francję. Jeśli chodzi o eksport oleju słonecznikowy, to zdaniem ukraińskiego ministra rolnictwa był on niewiele tylko wyższy w roku ubiegłym niźli rok wcześniej (odpowiednio 1,96 mln ton i 2,05 mln ton), a w przypadku miodu, orzechów i wyrobów przemysłu spożywczego (makaron, słodycze etc.) spadł. Trudno zatem mówić o tym, że w przypadku niektórych grup towarowych objętych np. polskim embargo mamy do czynienia z narastającym zagrożeniem rynku wewnętrznego. Jeśli tak jest, a sprawa wymaga zbadania, to uprawnionym byłby pogląd, że przy okazji problemu z ukraińskim zbożem i ziarnem kukurydzy nasz rząd broni interesów branżowych.

Ale kwestia ziarna zbóż jest najważniejsza zwróćmy uwagę, co na ten temat pisze ukraiński minister. Przytoczmy słowa Nikołaja Solskiego. Jak zauważa „ukraiński import do Polski przyniósł wiele korzyści nie tylko Ukrainie, ale także samej Polsce. Oto, o czym mówię: 20 proc. polskiego eksportu to wszelkiego rodzaju mięsa. Polski eksport mięsa i produktów mlecznych wzrósł w ubiegłym roku o 37 proc. Taka produkcja wymagają paszy, a zboże z Ukrainy wzmocniło konkurencyjność polskich producentów. Eksport zboża i produktów jego przetwórstwa z Polski również wzrósł o 40 proc. Tak więc rozwijał się biznes sąsiedniego kraju, w tym wykorzystujący ukraińskie surowce. Dla przykładu, zgodnie z oświadczeniem polskiego ministra, w 2022 roku produkcja kurczaka w Polsce wzrosła o 8,2 proc. w stosunku do 2021 roku. Polska stała się jednym z liderów wśród krajów UE w eksporcie kurczaków do krajów trzecich. W I kwartale 2023 roku Polska sprzedała na Ukrainę 10,5 tys. ton kurczaków, a Ukraina do Polski – 4 tys. ton , czyli 2,5 razy mniej”.

Bardzo ciekawy to wątek, pójdźmy więc tropem podsuniętym przez ukraińskiego ministra. Jest to o tyle istotna kwestia, że Polska jest europejskim liderem w produkcji mięsa drobiowego, jest ono tanie i powszechnie dostępne a głównym czynnikiem kosztów producentów jest cena paszy. Jeśli zatem na rynku było dostępne tanie ukraińskie zboże, to rentowność produkcji mięsa drobiowego winna się znacznie poprawić, ceny winny spaść, co byłoby też korzystne jeśli chodzi o presje inflacyjną, w Polsce nadal bardzo wysoką. Na szczęście nasze Ministerstwo Rolnictwa prowadzi drobiazgowy monitoring rynków rolnych, w tym mięsa drobiowego, mamy zatem dobre źródło, którym możemy się posiłkować. Odwołajmy się do danych znajdujących się w ostatnim, kwietniowym, biuletynie analizującym sytuację na rynku drobiu. Okazuje się, że o ile średnie ceny mięsa kurcząt w Unii Europejskiej wzrosły w ciągu roku (od marca 2022 do marca 2023) o 11,2 proc., ale już w przypadku Czech o 26,5 proc., Niemiec o 17 proc., a Słowacji o 18,2 proc., to w Polsce te ceny, liczone w złotych, spadły o 0,9 proc., a jeśli liczyć w euro, to wzrosły o 0,3 proc.. Słowa ukraińskiego ministra znajdują zatem potwierdzenie i w naszej statystyce. Jeśli jednak spojrzymy na ministerialne dane dotyczące cen pasz, to okazuje się, że w przypadku drobiu ich ceny wzrosły w ciągu roku o 5,6 proc. A zatem ktoś przechwytuje marżę, jeśli kupuje taniej surowiec. Ale wróćmy do argumentacji ukraińskiego ministra. Pisze on i ma rację, że spadek cen zbóż na globalnych rynkach wywołany został nie napływem taniej produkcji z Ukrainy, ale dobrymi prognozami zbiorów w Brazylii. Zwraca też uwagę na to, że kraj ten, który według analiz amerykańskiej USDA eksportował jeszcze dwa lata temu 87 mln ton zbóż, to w tym roku będzie to 125 mln ton. Rynek nie zna próżni, jeśli zboże z Ukrainy nie dociera to znajdą się producenci, w tym wypadku Brazylia, którzy zajmą powstałą lukę. Solski zwraca uwagę i warto potraktować jego słowa niezwykle poważnie, na fakt, że eksport produkcji rolnej z Ukrainy może być wspólną szansą, stać się impulsem rozwojowym dla wszystkich krajów regionu. Można na tym sporo zarobić, ale zamiast spierać się i kłócić, a rynek nie będzie czekał, należy współpracować. Jego artykuł utrzymany jest w pojednawczym tonie, na co też warto zwrócić uwagę, bo zdaje się, że w ukraińskim rządzie nie dominuje wcale postawa obrażonej panienki, która odwraca się plecami od dotychczasowego partnera, kiedy pokazał on, iż ma własne zdanie. Oczywiście w ukraińskich mediach niemało jest „prymusów” eurointegracji, ekspertów w rodzaju Nazara Bobickiego, który na gruncie unijnego prawa dowodzi, że nasze embargo jest nielegalne. Wśród największych entuzjastów integracji z Unią Europejską na Ukrainie nie ma też wielu przyjaciół Polski. Musimy o tym wiedzieć, bo oni postrzegają sojusz z konserwatywnym rządem [??? md] w Warszawie, będącym w sporze z Brukselą, w kategoriach bariery na drodze do szybkiego wstąpienia do Wspólnoty. Rząd Szmychala prezentuje w tej materii znacznie bardziej zniuansowane i rozsądne stanowisko. Znajomość spraw, poglądów i tendencji w ukraińskim świecie politycznym również winno być jednym z naszych priorytetów.

Mam wrażenie, że cała naszą politykę wobec Ukrainy chcemy budować wyłącznie w oparciu o „imperatyw wdzięczności” za przyjęcie uchodźców i pomoc wojskową. Jest to złudzenie. Interesy, różnice i kontrowersje nie znikną, nawet jeśli jest dobra wola, aby łagodzić napięcia. Ale wolę trzeba uzupełnić o wiedzę, myślenie strategiczne, budowanie narzędzi, odwagę formułowania planów i koncepcji, zarówno na poziomie konkretnych sektorów gospodarczych, jak i relacji w wymiarze generalnym. Tego nadal nam brakuje.

Policja włamała się do budynku szkoły przy ambasadzie rosyjskiej. To działanie sprzeczne z prawem,

Policja włamała się do budynku szkoły przy ambasadzie rosyjskiej. Jest stanowcza reakcja. To działanie niezgodne z prawem, naruszenie Konwencji Wiedeńskiej w stosunkach dyplomatycznych

policja-wlamala-sie-do-budynku-szkoly-przy-ambasadzie-rosyjskiej

To działanie niezgodne z prawem, naruszenie Konwencji Wiedeńskiej w stosunkach dyplomatycznych tak zajęcie szkoły przy ambasadzie Rosji w Warszawie komentuje Siergiej Andriejew.

Policja siłą weszła na teren, wyłamując zamki. Wcześniej prokuratura zajęła konta ambasady.

Warsaw authorities break the doors of the school at the Russian Embassy

W Warszawie władze lokalne i policja włamały się do szkoły przy ambasadzie rosyjskiej, w której uczą się dzieci dyplomatów i wojskowych, wyważając drzwi i wyłamując zamki — relacjonuje z miejsca zdarzenia korespondent rosyjskiego portalu RIA Novosti.

W serwisie zamieszczono krótkie nagranie ze zdarzenia, które krąży już w mediach społecznościowych.

Sprawa dotyczy postępowania egzekucyjnego, które przeprowadza stołeczny ratusz, co potwierdził rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Łukasz Jasina. Według MSZ budynek jest w „bezprawnym posiadaniu Federacji Rosyjskiej” i powinien zostać przekazany Skarbowi Państwa. Informacje na ten temat pojawiały się już w marcu.

Przedstawiciel urzędu miasta wcześniej zażądali otwarcia bramy, ale odmówiono im. Andriej Ordasz, doradca wysłannika ambasady Rosji w Polsce powiedział, że strona rosyjska uważa wszelkie decyzje o konfiskacie budynku za nielegalne i ostrzegł przed odwetowymi krokami dyplomatycznymi.

Ordasz, cytowany przez RIA Novosti, powiedział, że personel szkoły dostał czas do godz. 18.00 na opuszczenie budynku. Na miejsce przybył także szef misji dyplomatycznej Siergiej Andriejew. Zapowiedział, że Moskwa złoży protest.

— Kwalifikacja jest jednoznaczna. To działanie niezgodne z prawem, naruszenie Konwencji Wiedeńskiej w stosunkach dyplomatycznych. Oczywiście będziemy protestować — zaznaczył.

Zdaniem ambasadora działania polskich władz nie pozostaną bez odpowiedzi. — Jaka to będzie reakcja — nie chcę przewidywać. Decyzja w tej sprawie zapadnie w „centrum” — powiedział.

Prokuratura zajęła pieniądze z kont

W środę polska prokuratura zajęła pieniądze ambasady rosyjskiej. Środki z rachunków ambasady i przedstawicielstwa handlowego w banku Santander zostały przekazane na konta prokuratury.

Rosjanie wskazują też, że Santander Bank ogłosił zaprzestanie współpracy z ambasadą i zamknął rachunki. Andriejew podkreślił, że chodzi o „znaczące środki”, które były zarówno w dolarach amerykańskich, jak i polskiej walucie.

Wcześniej strona polska zamroziła konta ambasady w związku z podejrzeniem, że „mogą one służyć do prania pieniędzy lub terroryzmu”.

====================

mail:

Waszyngton już uruchomił najbardziej lojalnych wasali w Polsce i przy ich pomocy już działa. Naiwnością jest sądzić, że polska prowokacja z zajęciem budynku szkoły przy ambasadzie rosyjskiej jest przypadkiem.

Już teraz można przypuszczać, jak dalej potoczą się agresywne wydarzenia. Bezczelny wybryk, prowokacja władz w Polsce, które przed końcem roku szkolnego wyrzuciły uczniów i nauczycieli, jest dokładnie obliczony na ostrą reakcję Moskwy i taka reakcja zapewne nastąpi.

==============================

mail:

 Każdy pretekst, aby uwikłać Polskę w Wojnę będzie dobry, ale że wybrano taki jest jednak szokujące. Chodziło chyba o to, aby ukazać Polskę wobec Rosji i całego świata w jak najgorszym świetle.

Policja atakuje szkołę ambasady na miesiąc przed wakacjami?

Chodzi o nieodwracalną eskalację konfliktu.

Ostra nagana i żądanie posłuszeństwa – z Kijowa. Tryptyk. Tutejsi dzielnie robią w majtki.

Ostra nagana i żądanie posłuszeństwa – z Kijowa. Tryptyk.

MD

=============================

I. Na podst.: kijowski-rezim–note-protestacyjna [usuwam „brzydkie słowa”, bo zaciemniają sytuację. md]

Kijowski reżim w podziękowaniu za pomoc, jaką otrzymali bezpodstawnie od Polski, złożyły protest w ambasadzie RP oraz przedstawicielstwie UE w związku z wprowadzeniem ograniczenia importu zboża z ich kraju.

Przedstawiciel Kijowa Ołeh Nikołenko [rzecznik ukraińskiego MSZ , a jego wypowiedź cytuje „Ukraińska Prawda”] potwierdził, że noty protestacyjne zostały złożone w piątek w ambasadzie RP i przedstawicielstwie UE w Kijowie. Według Nikołenki, sytuacja jest „kategorycznie niedopuszczalna”. Przedstawiciel Kijowa oświadczył, że takie ograniczenia, bez względu na uzasadnienie, naruszają układ stowarzyszeniowy między Ukrainą a UE oraz normy i zasady jednolitego rynku UE. Słowa prostego i pospolitego chama, jakie są podziękowaniem za „pomoc” otrzymaną od Polski zacytowała portal Europejska Prawda.

“Istnieją pełne podstawy prawne do natychmiastowego wznowienia eksportu ukraińskich towarów rolnych do Polski, Rumunii, Węgier, Słowacji i Bułgarii, a także kontynuacja niezakłóconego eksportu do innych państw członkowskich UE” – dodał.

Nikołenko zaapelował do partnerów o poszukiwanie wyważonego rozwiązania, opartego na prawodawstwie unijnym, układzie stowarzyszeniowym i duchu solidarności. Jego zdaniem, taki krok jest jedynym sposobem na skuteczne przeciwstawienie się „agresywnemu” działaniu Rosji oraz wzmocnienie jednolitego rynku UE.

„Kluczowe elementy umowy, uzgodnione również z Ukrainą, to: cofnięcie jednostronnych środków przez Polskę, Słowację, Bułgarię i Węgry; wyjątkowe środki ochronne dla 4 produktów: pszenicy, kukurydzy, rzepaku i ziaren słonecznika; pakiet wsparcia w wysokości 100 mln euro dla poszkodowanych rolników w 5 państwach członkowskich; zapewnienie badań niektórych innych produktów, w tym oleju słonecznikowego; prace nad zapewnieniem eksportu do innych krajów za pośrednictwem korytarzy solidarnościowych” – poinformował.

Przedstawiciel Kijowa swoim zachowaniem bez wątpienia udowodnił, że to właśnie Ukraina jest agresorem a jej działania na terenie wschodniej Ukrainy, jakie zostały zapoczątkowane w 2015 roku, należy kwalifikować jako akt terroryzmu, za który osoby odpowiedzialne powinny ponieść surowe konsekwencje karne.

W piątek Valdis Dombrovskis, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej ds. handlu, ogłosił, że KE osiągnęła zasadnicze porozumienie z Bułgarią, Węgrami, Polską, Rumunią i Słowacją w sprawie ukraińskich produktów rolno-spożywczych.

Przypominamy, że w piątek Morawiecki rozmawiał z komisarzem UE Valdisem Dombrovskisem na temat sytuacji na rynku rolnym. Pisowski polityk potwierdził, że osiągnięto porozumienie z UE w sprawie zakazu importu produktów rolnych, które wpłynęły na destabilizację rynku w Polsce, w tym głównie zboża i kukurydzy. Wprowadzenie regulacji celnych zostanie przedłużone od czerwca, a obecne przepisy pozostaną w mocy do tego czasu, co zostało wynegocjowane przez Polskę w intensywnym procesie negocjacji.

================================

II. „Ukraina zachowuje się nielojalnie wobec Polski”. Europoseł PiS obnaża hipokryzję Kijowa ukraina-zachowuje-sie-nielojalnie–hipokryzja

Strona ukraińska zachowuje się nielojalnie wobec Polski – powiedział w niedzielę na antenie Telewizji Republika europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski.

Polityk skomentował ostrą reakcję Kijowa na decyzję Polski o zakazie importu produktów rolnych z Ukrainy. W piątek MSZ Ukrainy przekazał ambasadzie RP i przedstawicielstwu UE w Kijowie noty resortu o „kategorycznej niedopuszczalności sytuacji związanej z ograniczeniami handlowymi dotyczącymi importu produktów rolnych Ukrainy”.

W ocenie europosła PiS Polska musi jak najszybciej zareagować na to, co robi strona ukraińska i przejść do ofensywy prawno-politycznej.

Pierwszy zarzut, że to narusza zasady jednolitego rynku. Otóż Ukraina nie jest członkiem jednolitego rynku. Drugi zarzut, że środki unijne naruszają układ stowarzyszeniowy. Otóż jako ktoś, kto przeprowadzał układ stowarzyszeniowy przez Parlament Europejski – swego czasu byłem jego sprawozdawcą – stwierdzam, że tam są klauzule ochronne w postaci tak zwanych środków taryfowo-kwotowych, które na takie rozwiązania, które stosuje dzisiaj przymuszona i ponaglona przez Polskę i innych Komisja Europejska, pozwalają. Także jest to w pełni zgodne z jednolitym rynkiem i w pełni zgodne z układem stowarzyszeniowym, wbrew krytyce ukraińskiej – wyjaśniał gość Telewizji Republika.

Mam dwie hipotezy. Po pierwsze, po stronie Komisji Europejskiej i Unii nie doceniono cenowej konkurencyjności produktów rolnych, które napłyną z Ukrainy i skali tego napływu. Druga hipoteza: założono, nie chcąc dać Ukrainie pieniędzy, a wiemy, że Unia skąpi pieniędzy Ukrainie, że zamiast tego dostaną dostęp do rynku rolnego, zakładając, wręcz wiedząc, być może cynicznie, że główną cenę zapłacą kraje graniczące z Ukrainą – alarmował Saryusz-Wolski.

Zdaniem eurodeputowanego swoją krytyką „strona ukraińska zachowuje się nielojalnie wobec Polski”. – Sama sobie szkodzi, występując przeciwko tym krajom, graniczącym z nią głównie, które są jej głównymi sojusznikami – podsumował.

  =======================================

III. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych skomentowało doniesienia medialne o nocie Ukrainy ws. przywrócenia eksportu zboża z Ukrainy do UE. Rzecznik MSZ dodał, że Warszawa nie otrzymała jeszcze żadnego oficjalnego pisma, które miało wpłynąć do polskiej ambasady w Kijowie.

Rzecznik MSZ Łukasz Jasina poinformował, że polska strona nie zna jeszcze dokładnej treści ukraińskiej noty dyplomatycznej dotyczącej eksportu produktów rolnych. Dokument miał zostać przekazany polskiej ambasadzie w Kijowie oraz przedstawicielstwu Unii Europejskiej na Ukrainie. Jednak nota nie trafiła jeszcze do polskiego MSZ w Warszawie. Łukasz Jasina podkreślił, że gdy tylko polska strona otrzyma notę, oceni ją.

 „Nasza ambasada jeszcze nie przekazywała nam żadnych informacji. Jak przekaże notę, to ocenimy” – powiedział rzecznik ministerstwa.

========================

mail:

[pewnie Chabad Lubawicz, a może sam Firtasz czy podobni, ukradli eter i druty między Kijowem a Warszawą. Stąd ten pożałowania godny brak informacji, nawet po paru dniach. ]

Braun: Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny –

Braun: Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny

Polaków można tym karmić i rzecz pewnie najstraszniejsza, że

braun-polakow-mozna-tym-karmic

Polakom można to oferować, Polaków można tym karmić i rzecz pewnie najstraszniejsza, że Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny – mówił podczas XII Konferencji Prawicy Wolnościowej poseł Konfederacji Grzegorz Braun.

Przedstawiciel Konfederacji, poseł Grzegorz Braun, był jednym z prelegentów, który wystąpił pierwszego dnia XII Konferencji Prawicy Wolnościowej. Z innymi fragmentami wystąpienia polityka możecie zapoznać się w artykułach na naszej stronie:


Braun: To jest fascynujące

Naród Polski został oswojony z tym, że nie wszystkie zbrodnie się rozlicza i nie wszystkie zbrodnie się nazywa zbrodniami i to jest coś fascynującego, że można w ciągu roku, ba (…) to po prostu był efekt piorunujący, z tygodnia na tydzień okazało się, że kto się upomina o nazywanie ludobójstwa ludobójstwem, niewłaściwy czas sobie znalazł na to i zostaje ekspresowo „ruskim agentem” – mówił Braun.

Pomijając zaszłości historyczne można było Polakom z dnia na dzień wmówić, że państwo, które z wielką biedą, rok po roku, dźwigało się z zapaści ekonomicznej, socjalnej, że to państwo może być fundatorem wszystkiego dla tych, których nam wskazano jako tych, których potrzeby są pierwszoplanowe– kontynuował.

Poseł Konfederacji zauważył, że „potrzeby potrzebujących w Polsce, czy gdzie indziej w świecie muszą ustąpić, ponieważ inni są załatwiani bez kolejki, często dosłownie”.

To jest fascynujące, że można wydać, wedle załganych statystyk, załganych niewątpliwie danych podawanych przez ministrów aktualnego rządu, można wydać 50 miliardów na pomoc dla przybyszów i jednocześnie nie móc sprowadzić paru setek, paru tysięcy Polaków na przykład z Kazachstanu– dodawał.

Braun: Nie ma na to odpowiedzi

Polakom można to oferować, Polaków można tym karmić i rzecz pewnie najstraszniejsza, że Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny i z Polaków można zrobić kibiców wojny, dopominających się eskalacji, bo to tak jest przedstawiane – mówił Braun.

Według posła „niestety nawet ze strony środowisk, od których oczekiwalibyśmy większego rozsądku, jest na to przyzwolenie. Na ten dogmat walki aż do cudzego zwycięstwa”.

Problem jest taki, ja szereg razy pytałem o to publicznie, gdzie jest ta granica. Pomijając już dyskusje na temat samych celów, które ja uważam za problematyczne, to zadajmy sobie pytanie o to, kiedy i jak te cele mają być osiągnięte – kontynuował Braun.

Następnie polityk wymienił szereg pytań: „jaka linia demarkacyjna na froncie?”, „jakie terytorium?”, „jakie warunki rozejmu?”.Chciałbym wiedzieć o co walczymy, jeśli już walczymy. I nie ma odpowiedzi na to. Odpowiedź jest zawsze jedna: „aż do zwycięstwa” – podkreślał poseł Konfederacji.

Firtasz musi się wypróżnić [swoje silosy ze zbożem] w Polin.

Firtasz musi się wypróżnić [swoje silosy ze zbożem] w Polin.

Ukrainiec Dmytro Firtasz „polskim ministrem handlu”?

Firtasz-polskim-ministrem-handlu

Firtasz właśnie wije sobie biznesowe gniazdko w Warszawie, na alei Szucha 9, w willi po Aleksandrze Gudzowatym, a główne polskie media i politycy konsekwentnie na jego temat milczą

W polskim bantustanie króluje przekonanie, że Polską rządzi PiS, Kaczyński lub Morawiecki.

Tymczasem okazuje się, że kluczowe decyzje dotyczące gospodarki, energetyki i finansów publicznych nie podejmują tylko demoniczny Klaus Schwab i obwiniana „Niunia” nazywana całkiem niesłusznie europejską, ale również typki spod różnych gwiazd – ciemnych, czerwonych, „tęczowych” lub granatowych.

Jednym z nich jest Ukrainiec Dmytro Firtasz [ten „Legion” to antysemitnik!! przecież Firtasz, to NASZ, rodzony – Żydek.. uś, jaki zdolny… md] który swego czasu zwierzył się publicznie, że musi opróżnić swoje silosy ze zbożem.

“Ukraiński oligarcha kupił dawną kamienicę Aleksandra Gudzowatego, założył w Polsce spółkę i przekonuje do wspólnego sprowadzania LNG z USA przez Polskę prosto do Ukrainy. Czy polski rząd da się przekonać?” /link/

O sprawie mówi m.in. jeden z założycieli Porozumienia Centrum, Witold Gadowski, nie mogąc być może przeboleć, że środowisko polityczne, któremu kiedyś zaufał, niszczy polskie rolnictwo.

Jeżeli dopuścimy do tego, że fala bezprawnych towarów z Ukrainy po dumpingowych cenach doprowadzi do bankructwa polskich przedsiębiorców rolnych, to przegramy najważniejszą bitwę – stracimy naszą niezależność żywnościową i polskie ziemie będą, tak jak dzieje się to właśnie na Ukrainie, przejmować obcy. (…) Na Ukrainie bowiem w czasie wojny dokonano największej w historii tego kraju prywatyzacji. Za naszą wschodnią granicą czekają już wielkie koncerny i oligarchowie, którzy dzięki przestępstwom i morderstwom zgromadzili swój niebotyczny majątek, a teraz usiłują go gwałtownie legalizować w EuropiePCh24.pl/

Te ręce poważnie pracują. A obcy gangsterzy rabują zyski. Chcą większych.

Witold Gadowski [Artykuł WG z „Niedzieli”, całość]

Jedyną warstwą społeczną, której kolejne zdarzenia naszej historii nie wyniszczyły tak jak intelektualnych elit, arystokracji i mieszczaństwa, są polscy chłopi – uparci, pracowici, twardzi, solidni i kierujący się zdrowym instynktem, aby nigdy nie popuścić niczego ze swojej ojcowizny. Dziś chłopi, którzy przetrwali przy produkcji rolnej, to przedsiębiorcy, którzy planują, działają i osiągają swoje ekonomiczne cele. Ich los jest niestabilny, uzależniony od pogody, a także od tego, co się dzieje na naszych granicach. Rolnictwo jest jedyną gałęzią naszej gospodarki, która nie została zdewastowana przez ideologiczne i kryminalne (łapówkarstwo polityków) wybryki. Nie rozwaliła rolnictwa reforma Balcerowicza. Rolnicy przetrwali Hilarego Minca i jego zbrodnicze metody, przetrwali komunistyczne kontyngenty i limity, ba – przetrwali kolejne „zarazy” i pomysły Unii Europejskiej.

Polskie rolnictwo pozostało chyba jedyną gałęzią naszej gospodarki, która się broni i w większości ciągle pozostaje w polskich rękach. Rolników nie pokonało złodziejskie sprzedanie przez polityków polskiego handlu zagranicznym korporacjom, gdy okazało się, że kupujemy np. niemieckie ziemniaki zamiast tych lepszych, pochodzących od polskich rolników. Wsi nie zniszczyły nawet pandemia, inflacja, drożejące kredyty ani lawinowo rosnące

ceny nawozów. Ale gdy nasza granica stanęła otworem dla wątpliwej jakości płodów rolnych i zbóż z Ukrainy, sytuacja stała się naprawdę groźna. Niech nikt mi przy tym nie wmawia, że się tak stało przypadkiem. Proszę także propagandowo nie kłamać, że w tej całej aferze przynajmniej ukraińscy rolnicy odnoszą jakieś korzyści. Tak nie jest. Większość zalewającego nasz rynek ukraińskiego zboża należy do ukraińsko-rosyjskich oligarchów, którzy od dawna okradają swój [?? md] naród, a cała ta sytuacja służy jedynie do pomnożenia ich miliardowych zysków.

Pojawiają się też dowody na to, że wielkie korzyści z tego zamieszania odnosi pieszczoszek kremlowskiego Gazpromu – oligarcha z Kijowa Dmytro Firtasz. Jest on intensywnie poszukiwany przez amerykańskie FBI za aferę korupcyjną związaną z koncernem Boeing. Firtasz właśnie wije sobie biznesowe gniazdko w Warszawie, na alei Szucha 9, w willi po Aleksandrze Gudzowatym, a główne polskie media i politycy konsekwentnie na jego temat milczą.

Ktoś może liczy nawet na to, że uda się jakoś przemilczeć sprawę współpracownika ober-gangstera Siemiona Mogilewicza. Wielu chciałoby przemilczeć również sprawę firmy Mogilewicza Eural Trans Gas, w której po raz pierwszy pojawił się były strażak z Czernichowców – Firtasz.

Firma ta, która w czasach rządów Leszka Millera, sprowadziła do Polski ogromne ilości gazu. Potem był gazpromowski RosUkrEnergo, w którym Firtasz zarabiał już krocie, a teraz ten człowiek stoi za nielegalnie sprowadzanym do Polski ukraińskim zbożem.

Rządzący, pod wpływem rolniczych protestów przeciwko finansowaniu ich kosztem rosyjskich oligarchów, zapowiedzieli wprowadzenie blokady na ukraińskie płody rolne. Od razu do Polski pofatygował się więc minister rolnictwa Ukrainy, który zażądał natychmiastowego zaprzestania tej blokady i… po kilku godzinach rząd ją zniósł.

Przyznam, że przestaję cokolwiek z tego rozumieć. Okazuje się, że siła oddziaływania ukraińskich, często rosyjsko-ukraińskich oligarchów jest

większa niż interes polskich producentów rolnych. Dzieje się zatem coś, przeciwko czemu należy protestować. Jeżeli dopuścimy do tego, że fala bezprawnych towarów z Ukrainy po dumpingowych cenach doprowadzi do bankructwa polskich przedsiębiorców rolnych, to przegramy najważniejszą bitwę – stracimy naszą niezależność żywnościową i polskie ziemie będą, tak jak dzieje się to właśnie na Ukrainie, przejmować obcy.

A od tego już tylko krok do dyktowania nam takich cen żywności, że będzie można na nas wymusić zjadanie tego, co życzą sobie globaliści. Dopóki większość ziemi jest w polskich rękach, dopóty skutecznie możemy się opierać obcym wpływom.

Rozbicie polskiego rolnictwa to droga do całkowitego uzależnienia Polaków od obcego kapitału i obcych wpływów. Na Ukrainie w czasie wojny dokonano największej w historii tego kraju (jeśli nie liczyć postkomunistycznego złodziejstwa) prywatyzacji. Za naszą wschodnią granicą czekają już wielkie koncerny i oligarchowie, którzy dzięki przestępstwom i morderstwom zgromadzili swój niebotyczny majątek, a teraz usiłują go gwałtownie legalizować w Europie. Kiedy więc napotykasz na drodze rolniczą blokadę, nie okazuj zniecierpliwienia, bo ci ludzie właśnie walczą w naszym wspólnym interesie. Jeśli upadnie rolnictwo, nic w naszej gospodarce nie będzie już niepodległe. Szanujmy spracowane ręce, które od wieków nas żywią. 

Te ręce poważnie pracują. A obcy gangsterzy czerpią zyski. Chcą większych.

Witold Gadowski [Artykuł WG z „Niedzieli”, całość]

Jedyną warstwą społeczną, której kolejne zdarzenia naszej historii nie wyniszczyły tak jak intelektualnych elit, arystokracji i mieszczaństwa, są polscy chłopi – uparci, pracowici, twardzi, solidni i kierujący się zdrowym instynktem, aby nigdy nie popuścić niczego ze swojej ojcowizny. Dziś chłopi, którzy przetrwali przy produkcji rolnej, to przedsiębiorcy, którzy planują, działają i osiągają swoje ekonomiczne cele. Ich los jest niestabilny, uzależniony od pogody, a także od tego, co się dzieje na naszych granicach. Rolnictwo jest jedyną gałęzią naszej gospodarki, która nie została zdewastowana przez ideologiczne i kryminalne (łapówkarstwo polityków) wybryki. Nie rozwaliła rolnictwa reforma Balcerowicza. Rolnicy przetrwali Hilarego Minca i jego zbrodnicze metody, przetrwali komunistyczne kontyngenty i limity, ba – przetrwali kolejne „zarazy” i pomysły Unii Europejskiej.

Polskie rolnictwo pozostało chyba jedyną gałęzią naszej gospodarki, która się broni i w większości ciągle pozostaje w polskich rękach. Rolników nie pokonało złodziejskie sprzedanie przez polityków polskiego handlu zagranicznym korporacjom, gdy okazało się, że kupujemy np. niemieckie ziemniaki zamiast tych lepszych, pochodzących od polskich rolników. Wsi nie zniszczyły nawet pandemia, inflacja, drożejące kredyty ani lawinowo rosnące

ceny nawozów. Ale gdy nasza granica stanęła otworem dla wątpliwej jakości płodów rolnych i zbóż z Ukrainy, sytuacja stała się naprawdę groźna. Niech nikt mi przy tym nie wmawia, że się tak stało przypadkiem. Proszę także propagandowo nie kłamać, że w tej całej aferze przynajmniej ukraińscy rolnicy odnoszą jakieś korzyści. Tak nie jest. Większość zalewającego nasz rynek ukraińskiego zboża należy do ukraińsko-rosyjskich oligarchów, którzy od dawna okradają swój [?? md] naród, a cała ta sytuacja służy jedynie do pomnożenia ich miliardowych zysków.

Pojawiają się też dowody na to, że wielkie korzyści z tego zamieszania odnosi pieszczoszek kremlowskiego Gazpromu – oligarcha z Kijowa Dmytro Firtasz. Jest on intensywnie poszukiwany przez amerykańskie FBI za aferę korupcyjną związaną z koncernem Boeing. Firtasz właśnie wije sobie biznesowe gniazdko w Warszawie, na alei Szucha 9, w willi po Aleksandrze Gudzowatym, a główne polskie media i politycy konsekwentnie na jego temat milczą.

Ktoś może liczy nawet na to, że uda się jakoś przemilczeć sprawę współpracownika ober-gangstera Siemiona Mogilewicza. Wielu chciałoby przemilczeć również sprawę firmy Mogilewicza Eural Trans Gas, w której po raz pierwszy pojawił się były strażak z Czernichowców – Firtasz.

Firma ta, która w czasach rządów Leszka Millera, sprowadziła do Polski ogromne ilości gazu. Potem był gazpromowski RosUkrEnergo, w którym Firtasz zarabiał już krocie, a teraz ten człowiek stoi za nielegalnie sprowadzanym do Polski ukraińskim zbożem.

Rządzący, pod wpływem rolniczych protestów przeciwko finansowaniu ich kosztem rosyjskich oligarchów, zapowiedzieli wprowadzenie blokady na ukraińskie płody rolne. Od razu do Polski pofatygował się więc minister rolnictwa Ukrainy, który zażądał natychmiastowego zaprzestania tej blokady i… po kilku godzinach rząd ją zniósł.

Przyznam, że przestaję cokolwiek z tego rozumieć. Okazuje się, że siła oddziaływania ukraińskich, często rosyjsko-ukraińskich oligarchów jest

większa niż interes polskich producentów rolnych. Dzieje się zatem coś, przeciwko czemu należy protestować. Jeżeli dopuścimy do tego, że fala bezprawnych towarów z Ukrainy po dumpingowych cenach doprowadzi do bankructwa polskich przedsiębiorców rolnych, to przegramy najważniejszą bitwę – stracimy naszą niezależność żywnościową i polskie ziemie będą, tak jak dzieje się to właśnie na Ukrainie, przejmować obcy.

A od tego już tylko krok do dyktowania nam takich cen żywności, że będzie można na nas wymusić zjadanie tego, co życzą sobie globaliści. Dopóki większość ziemi jest w polskich rękach, dopóty skutecznie możemy się opierać obcym wpływom.

Rozbicie polskiego rolnictwa to droga do całkowitego uzależnienia Polaków od obcego kapitału i obcych wpływów. Na Ukrainie w czasie wojny dokonano największej w historii tego kraju (jeśli nie liczyć postkomunistycznego złodziejstwa) prywatyzacji. Za naszą wschodnią granicą czekają już wielkie koncerny i oligarchowie, którzy dzięki przestępstwom i morderstwom zgromadzili swój niebotyczny majątek, a teraz usiłują go gwałtownie legalizować w Europie. Kiedy więc napotykasz na drodze rolniczą blokadę, nie okazuj zniecierpliwienia, bo ci ludzie właśnie walczą w naszym wspólnym interesie. Jeśli upadnie rolnictwo, nic w naszej gospodarce nie będzie już niepodległe. Szanujmy spracowane ręce, które od wieków nas żywią. 

Nadmiarowe szczepionki przeciw COVID zostaną zutylizowane? Resort zdrowia dumnie otworzył specjalny ośrodek

Nadmiarowe szczepionki przeciw COVID zostaną zutylizowane? Resort zdrowia dumnie otworzył specjalny ośrodek

zutylizowane-resort-zdrowia-dumnie-otworzyl-osrodek

„Nasz minister nakupił szczepionek za 9 mld zł, które to teraz się przeterminowały w magazynach, i nie wiadomo, co z nimi zrobić. Ba – minister sam zamówił po sześć sztuk dwudawkowej szczepionki na głowę i się mu – surprice! – bilans nie zgadza”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Jerzy Karwelis.

Publicysta przypomina huczne zapowiedzi ministra Niedzielskiego, który zapowiedział, że z-re-negocjuje zamówione i opłacone szczepionki.

Na co się powołuje minister, chcąc anulować zamówione dawki? Na siłę wyższą, polegającą na… napływie milionów Ukraińców do Polski. Tak, nie żartuję.

Powinno być odwrotnie – powinniśmy z tego powodu domówić jeszcze szczepionek, bo odwiedził nas naród kompletnie niezaszczepiony. Ale cóż, logika covidowa, nic nie poradzisz”, kpi autor tygodnika „Do Rzeczy”.

To jednak nie wszystko. Okazuje się bowiem, że szef resortu zdrowia „dumnie otworzył specjalistyczny ośrodek do utylizacji niepotrzebnych szczepionek”.

„Nie dość, że decyzje ministra kosztowały nas już 9 mld w błoto, to teraz funduje (mu?) się fabrykę do utylizacji tych niepotrzebnie zamówionych szczepionek. Za 500 mln zł. To już są szczyty.(…) Kosztów przechowywania przeterminowanych dawek nie dodaję. No, teraz to można zamawiać w opór następnych dawek, skoro jest jak to spuścić”, podkreśla Jerzy Karwelis.

=============================

mail:

– Na dzień 23 marca 2023 roku w magazynach RARS znajduje się 28 624 090 sztuk szczepionek przeciw COVID-19. Miesięczne koszty przechowywania szczepionek wynoszą 774 tys. zł. Dotychczas Polska odsprzedała innym państwom 14 783 100 sztuk szczepionek – odpowiedział wiceminister zdrowia Waldemar Kraska.

Dopóki większość ziemi jest w polskich rękach, dopóty skutecznie możemy się opierać obcym wpływom.

Te ręce poważnie pracują

Dopóki większość ziemi jest w polskich rękach, dopóty skutecznie możemy się opierać obcym wpływom.

Witold Gadowski 2023-04-25 Te-rece-powaznie-pracuja

Jedyną warstwą społeczną, której kolejne zdarzenia naszej historii nie wyniszczyły tak jak intelektualnych elit, arystokracji i mieszczaństwa, są polscy chłopi – uparci, pracowici, twardzi, solidni i kierujący się zdrowym instynktem, aby nigdy nie popuścić niczego ze swojej ojcowizny. Dziś chłopi, którzy przetrwali przy produkcji rolnej, to przedsiębiorcy, którzy planują, działają i osiągają swoje ekonomiczne cele. Ich los jest niestabilny, uzależniony od pogody, a także od tego, co się dzieje na naszych granicach. Rolnictwo jest jedyną gałęzią naszej gospodarki, która nie została zdewastowana przez ideologiczne i kryminalne (łapówkarstwo polityków) wybryki. Nie rozwaliła rolnictwa reforma Balcerowicza. Rolnicy przetrwali Hilarego Minca i jego zbrodnicze metody, przetrwali komunistyczne kontyngenty i limity, ba – przetrwali kolejne „zarazy” i pomysły Unii Europejskiej.

Polskie rolnictwo pozostało chyba jedyną gałęzią naszej gospodarki, która się broni i w większości ciągle pozostaje w polskich rękach. Rolników nie pokonało złodziejskie sprzedanie przez polityków polskiego handlu zagranicznym korporacjom, gdy okazało się, że kupujemy np. niemieckie ziemniaki zamiast tych lepszych, pochodzących od polskich rolników. Wsi nie zniszczyły nawet pandemia, inflacja, drożejące kredyty ani lawinowo rosnące ceny nawozów. Ale gdy nasza granica stanęła otworem dla wątpliwej jakości płodów rolnych i zbóż z Ukrainy, sytuacja stała się naprawdę groźna. Niech nikt mi przy tym nie wmawia, że się tak stało przypadkiem.

Proszę także propagandowo nie kłamać, że w tej całej aferze przynajmniej ukraińscy rolnicy odnoszą jakieś korzyści. Tak nie jest. Większość zalewającego nasz rynek ukraińskiego zboża należy do ukraińsko -rosyjskich [sami Żydzi: Kołomojski, Dmytro Firtasz, sekta Chabad Lubawicz.. . MD] oligarchów, którzy od dawna okradają swój naród [??md] , a cała ta sytuacja służy jedynie do pomnożenia ich miliardowych zysków.

———–

[dalej za srebrniki, nie czytam.md]

Ukraina pokazała Polsce kły. UE: …Wycofane zostaną wprowadzone przez te państwa rozporządzenia o zakazie importu ukraińskich produktów…

Ukraina pokazała Polsce kły

UE: Wycofane zostaną wprowadzone przez te państwa rozporządzenia o zakazie importu ukraińskich produktów…

Katarzyna Treter-Sierpińska 29 kw., 2023 , ukraina-pokazala-polsce-

W piątek (28.04.2023) wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Valdis Dombrovskis poinformował, że KE podpisała z Bułgarią, Polską, Rumunią, Słowacją i Węgrami porozumienie dotyczące tranzytu i importu ukraińskich produktów rolno-spożywczych. W myśl tego porozumienia wycofane zostaną wprowadzone przez te państwa rozporządzenia o zakazie importu ukraińskich produktów, przy czym zastosowane zostaną „wyjątkowe środki ochronne dla czterech produktów: pszenicy, kukurydzy, rzepaku i ziaren słonecznika”. Jak wyjaśnił komisarz UE ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski, tych produktów nie będzie można docelowo wwozić do państw objętych porozumieniem, ale będzie możliwy tranzyt na cały rynek unijny. Co ciekawe, Wojciechowski mówił o pięciu produktach, wymieniając też olej słonecznikowy. Ale okazuje się, że olej został w ostatniej chwili skreślony z listy po telefonicznej rozmowie ukraińskiego premiera, Denysa Szmyhala, z przedstawicielami KE.

– Jest deklaracja KE, że te wszystkie pozostałe produkty, poza tymi pięcioma najbardziej wrażliwymi, będą analizowane i możliwe jest zastosowanie klauzuli bezpieczeństwa, która jest zawarta w tym rozporządzeniu liberalizującym handel z Ukrainą – powiedział Wojciechowski. Zastosowanie klauzuli bezpieczeństwa to po prostu zakaz importu lub przywrócenie taryf. – Popieram to, żeby w stosunku do drobiu taką procedurę przeprowadzić – oświadczył Wojciechowski i przypomniał, że ukraińskie mięso drobiowe miało kwotę taryfową 90 tys. ton na całą UE. – Jeśli okaże się, że na tym rynku rzeczywiście są poważne zakłócenia, jest możliwość przywrócenia takiej taryfy, ale to nie jest jeszcze w tej chwili decydowane – wyjaśnił.

W ramach zawartego porozumienia Bułgaria, Polska, Rumunia, Słowacja i Węgry otrzymają pakiet pomocowy w wysokości 100 milionów euro, przy czym muszą się tą kwotą podzielić. Jest to kwota śmieszna, zważywszy na fakt, że minister rolnictwa Robert Telus zapowiedział, iż pomoc dla polskich rolników, którzy ponieśli straty w wyniku napływu do Polski ukraińskich produktów, ma wynieść 10 miliardów złotych.

Jak na porozumienie w sprawie importu zareagował prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski? Oto jego wpis na Twitterze: Odbyłem telefoniczną rozmowę z szefem Rady Europejskiej Charlesem Michelem. (…) Omówiliśmy zakazu importu ukraińskich produktów rolnych, wprowadzony przez niektóre sąsiednie państwa. Wyraziłem głębokie zaniepokojenie takimi decyzjami i podkreśliłem, że te kroki są rażącym naruszeniem umowy stowarzyszeniowej i traktatów założycielskich UE. Zaapelowałem o znalezienie rozwiązania tej sytuacji, uwzględniającego prawodawstwo UE, umowę stowarzyszeniową i interesy wszystkich stron.

A teraz wpis Zełenskiego na Telegramie informujący o tej samej rozmowie z szefem RE: Szczegółowo omówiliśmy sytuację wokół zakazu wwożenia ukraińskiej produkcji rolnej, wprowadzonego przez niektóre sąsiednie państwa. Sztuczne i bezprawne ograniczenie handlu z Unią Europejską uderza w Ukrainę, która sprzeciwia się rosyjskiej agresji, zarówno gospodarczo jak i politycznie. Jestem przekonany, że w warunkach wojny z Rosją Ukraina, jako kandydat do członkostwa w UE oraz Unia Europejska powinny przestrzegać zapisów umowy stowarzyszeniowej i zasad wspólnego rynku UE.

Natomiast podczas swojego codziennego wystąpienia do narodu Zełenski powiedział: Przedyskutowaliśmy z przewodniczącym Rady Europejskiej sytuację wokół destrukcyjnego, moim zdaniem, wprowadzonego przez niektóre państwa zakazu wwożenia naszych produktów rolnych. Podkreślam, że to nie tylko narusza obowiązującą umowę stowarzyszeniową między Ukrainą a UE, ale też daje Kremlowi niebezpieczną nadzieję na to, że w naszym wspólnym europejskim domu czyjeś błędne decyzje mogą przeważyć nad wspólnymi interesami. Teraz, gdy Rosja narusza wolność handlu, próbując zablokować dostawy produktów rolnych na światowe rynki, to nie czas, by ktokolwiek szedł śladem państwa-zła, robił coś podobnego. Trzeba znaleźć normalne, konstruktywne wyjście w duchu europejskim z tej niełatwej sytuacji; takie decyzje, które uwzględniałyby interesy wszystkich naszych krajów i Europy ogółem.

Na oświadczeniach się nie skończyło i w sobotę (29.04.2023) rzecznik ukraińskiego MSZ Oleg Nikołenko poinformował, że Ukraina złożyła w ambasadzie RP i przedstawicielstwie UE w Kijowie oficjalne noty protestacyjne w sprawie ograniczeń w eksporcie ukraińskich produktów rolnych.

Takie ograniczenia, bez względu na to, jak bardzo są uzasadnione, są niezgodne z umową stowarzyszeniową między Ukrainą a UE oraz zasadami i normami jednolitego rynku UE. Istnieją wszelkie podstawy prawne do natychmiastowego wznowienia eksportu ukraińskich towarów rolnych do Polski, Rumunii, Węgier, Słowacji i Bułgarii, jak również do kontynuacji niezakłóconego eksportu do innych krajów członkowskich UE i ogólnie niezakłóconego tranzytu wszystkich ukraińskich produktów do innych krajów, zarówno w granicach UE, jak i poza nią – powiedział Nikołenko.

Reasumując: jeśli nie zgodzimy się na otwarcie granicy dla wwozu wszystkich ukraińskich produktów rolnych, to jesteśmy „ruskimi onucami”. Gdy Polska, Rumunia, Węgry, Słowacja i Bułgaria zaczęły bronić swojego rolnictwa, Ukraina natychmiast pokazała kły. Dajcie palec, dajcie całą rękę, dajcie wszystko!

Bardzo chciałabym zobaczyć teraz miny wszystkich tych, którzy opętani ukrainofilskim amokiem krzyczeli, że w polskim interesie leży bezwarunkowe wspieranie Ukrainy, a benzyna może być i po 10 złotych, byle nasi ukraińscy „bracia” pokonali Moskala. Każdy, kto miał odwagę powiedzieć, że interesy Polski i Ukrainy nie są tożsame, był stygmatyzowany jako „ruska onuca”. Każdy, kto ostrzegał, że pokonania Rosji nie będzie, a Polska zostanie z gołym tyłkiem, był wyzywany najgorszymi obelgami. Każdy, kto przestrzegał, że – prędzej czy później – Ukraina pokaże Polsce kły, był oskarżany o szerzenie mowy nienawiści. I co teraz?

Aby zrozumieć, co się dzieje, trzeba wiedzieć, że otwarcie granicy UE dla bezcłowego i bezkontyngentowego importu produktów rolnych z Ukrainy, było otwarciem drogi dla ekonomicznej ekspansji ukraińskich oligarchów i zagranicznych koncernów, które wykupiły ziemię na Ukrainie, a przy produkcji rolnej stosują środki zakazane w UE. Mamy zatem dwa zagrożenia: zagrożenie dla polskiego rolnictwa ze strony nieuczciwej konkurencji i zagrożenie dla polskiego konsumenta, który otrzymuje żywność szkodliwą dla zdrowia. Natomiast Zełenski jest tak bezczelny, że oskarża Polskę o pójście „śladem państwa-zła” i żąda wznowienia wwozu wszystkich ukraińskich produktów rolnych powołując się na unijne traktaty. Ukraina nie jest jeszcze członkiem UE, ale już zachowuje się tak, jakby nie tylko nim była, ale miała też prawo rozstawiać wszystkich po kątach. Nie trzeba było długo czekać, żeby ostrzeżenia „ruskich onuc” zaczęły się spełniać.

Dwa tygodnie temu minister finansów M. Rzeczkowska poinformowała, że całkowita kwota wydatków Polski na wsparcie Ukrainy wyniosła do 2% PKB, czyli ok. 50 miliardów złotych. Rzeczkowska przyznała też, że Polska nie otrzymała części pieniędzy, które Unia Europejska miała nam przekazać na ten cel.

Teraz mamy pozwolić na upadek polskiego rolnictwa, żeby ukraińscy oligarchowie i zagraniczne koncerny produkujące żywność na Ukrainie miały zbyt dla swoich towarów. Bo przecież w całej tej aferze nie chodzi o ratowanie świata od głodu, tylko o to, co zawsze, czyli o pieniądze.  Cwaniaki jak zwykle zarobią, a frajerzy jak zwykle stracą. A „ciemnemu ludowi” opowie się bajki o walce za “wolność naszą i waszą”.

Pora otrzeźwieć i zacząć posługiwać się rozumem, a nie emocjami. Wojna na Ukrainie trwa już ponad rok i nie wiadomo, jak długo jeszcze potrwa. Jedno jest pewne: Ukraina to nie tylko studnia bez dna, do której wrzucamy dziesiątki miliardów, ale też bezczelny gracz w walce o swoje interesy. A polskie władze zostały złapane w pułapkę własnych deklaracji o bezwarunkowej konieczności wspierania Ukrainy aż do ostatecznego zwycięstwa, którym ma być odbicie Donbasu i Krymu. Prezydent Andrzej Duda wielokrotnie deklarował, iż „głęboko wierzy” w takie zwycięstwo. W takie zwycięstwo ewidentnie nie wierzy już prezes PiS Jarosław Kaczyński, który cztery dni temu stwierdził: Nie wiemy, jak może się zakończyć wojna na Ukrainie. Są przesłanki, żeby sądzić, że ona może się zakończyć kompromisem, a nie rozstrzygnięciem ostatecznym.

Dobrze, że prezes PiS w końcu zauważył tę oczywistą oczywistość, za powiedzenie której było się oskarżanym o działalność na rzecz Kremla. Szkoda tylko, że zauważył to dopiero teraz, gdy polscy rolnicy dostali po głowie, a Ukraina żąda, żeby dostali jeszcze bardziej.

To jest analogiczna sytuacja do tej, gdy Kaczyński zachwycał się Izraelem i razem z bratem pozwalał Żydom wchodzić Polsce na głowę, a potem był zaskoczony, gdy Żydzi rozpętali aferę na cały świat po nowelizacji ustawy o IPN. Teraz przerabiamy ten sam scenariusz z Ukrainą, z którą niektórzy chcieli już budować unię, żeby reaktywować Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Mam nadzieję, że afera zbożowa i obecna postawa ukraińskich władz będzie kubłem zimnej wody wylanej na te ukrainofilskie głowy. Oby z tej afery był choć taki pożytek!

==========================

Jeśli podobają się Państwu moje felietony i chcielibyście wesprzeć moją działalność publicystyczną, możecie to zrobić dokonując przelewu na poniższe konto PayPal. Będzie to dla mnie nie tylko wsparcie w wymiarze finansowym, ale również sygnał, że to, co robię, jest dla Państwa ważne i godne uwagi. Z góry dziękuję. Katarzyna Treter-Sierpińska https://www.paypal.me/katarzynats

Nawet Balcerowicz, pandemia i inflacja nie zniszczyły polskich rolników. Czy „uda się” to PiS-owi? Firtasz w akcji.

Nawet Balcerowicz, pandemia i inflacja nie zniszczyły polskich rolników. Czy „uda się” to PiS-owi? Firtasz w akcji.

Odpowiada Witold Gadowski 29 kwietnia 2023 balcerowicz-pandemia-i-inflacja-nie-zniszczyly-rolnikow…

„Rozbicie polskiego rolnictwa to droga do całkowitego uzależnienia Polaków od obcego kapitału i obcych wpływów”, pisze na łamach tygodnika „Niedziela” Witold Gadowski.

Zdaniem publicysty polscy chłopi są jedyną warstwą społeczną, której kolejne zdarzenia naszej historii nie zniszczyły. „Rolnictwo jest jedyną gałęzią gospodarki, która nie została zdewastowana przez ideologiczne i kryminalne (łapówkarstwo polityków) wybryki. Nie rozwaliła rolnictwa reforma Balcerowicza. Rolnicy przetrwali Hilarego Minca i jego zbrodnicze metody, przetrwali komunistyczne kontyngenty i limity, ba – przetrwali kolejne zarazy i pomysły Unii Europejskiej”, wylicza.

Ekspert programu „Prawy Prosty PLUS” zwraca uwagę, że polskie rolnictwo to chyba jedyna gałąź naszej gospodarki, która się broni i w większości pozostaje w polskich rękach.

„Rolników nie pokonało złodziejskie sprzedanie przez polityków polskiego handlu zagranicznego korporacjom, gdy okazało się, że kupujemy np. niemieckie ziemniaki zamiast lepszych, pochodzących od polskich rolników. Wsi nie zniszczyły nawet pandemia, inflacja, drożejące kredyty ani lawinowo rosnące ceny nawozów. Ale gdy nasza granica stanęła otworem dla wątpliwej jakości płodów rolnych i zbóż z Ukrainy, sytuacja stała się naprawdę groźna”, zauważa.

Jest sporo dowodów na to, że głównym beneficjentem zamieszania z ukraińskim zbożem jest „pieszczoszek kremlowskiego Gazpromu” – oligarcha z Kijowa Dmytro Firtasz. „Firtasz właśnie wije sobie biznesowe gniazdko w Warszawie, na alei Szucha 9, w willi po Aleksandrze Gudzowatym, a główne polskie media i politycy konsekwentnie na jego temat milczą”, podkreśla.

„Jeżeli dopuścimy do tego, że fala bezprawnych towarów z Ukrainy po dumpingowych cenach doprowadzi do bankructwa polskich przedsiębiorców rolnych, to przegramy najważniejszą bitwę – stracimy naszą niezależność żywnościową i polskie ziemie będą, tak jak dzieje się to właśnie na Ukrainie, przejmować obcy. (…) Na Ukrainie bowiem w czasie wojny dokonano największej w historii tego kraju „prywatyzacji”. Za naszą wschodnią granicą czekają już wielkie koncerny i oligarchowie, którzy dzięki przestępstwom i morderstwom zgromadzili swój niebotyczny majątek, a teraz usiłują go gwałtownie legalizować w Europie”, podsumowuje Gadowski.

Źródło: tygodnik „Niedziela”

Prof. Jan Żaryn: Nie tylko komuniści i niemieccy naziści mordowali w XX wieku polskich kapłanów. Robili to także ukraińscy nacjonaliści

Prof. Jan Żaryn: Nie tylko komuniści i niemieccy naziści mordowali w XX wieku polskich kapłanów. Robili to także ukraińscy nacjonaliści

„Wiek XX stał się w dużej mierze czasem nadzwyczajnym. Męczenników polskich – kapłanów i sióstr zakonnych było wtedy więcej niż w całej dotychczasowej historii Polski”, pisze na łamach tygodnika „Niedziela” prof. Jan Żaryn.

Historyk przypomina, że w dużej mierze męczeństwo polskich ludzi Kościoła było pokłosiem dwóch totalitaryzmów – niemieckiego nazizmu i rosyjskiego komunizmu, ale nie tylko. Męczennikami stali się także kapłani i siostry zakonne, którzy zostali wymordowani przez ukraińskich nacjonalistów.

Kolejna grupa to ludzie Kościoła prześladowani przez Litwinów czy Słowaków, oraz komunistów w Polsce. „Pierwszą ofiarą Polski Ludowej stał się ks. Michał Pilipiec, kapelan Armii Krajowej zamordowany przez funkcjonariuszy UB na Rzeszowszczyźnie w grudniu 1944 roku; ostatnią ofiarą PRL był z kolei ks. Sylwester Zych zamordowany przez „nieznanych sprawców” już po wyborach czerwcowych, w lipcu 1989 roku”, podkreśla.

„W ciągu pierwszych lat komunizmu w Polsce przez więzienia stalinowskie przewinęło się około 10 proc. stanu kapłańskiego – ponad tysiąc duchownych. (…) W kolejnych dziesięcioleciach (1956-89) komuniści nie stosowali już tak powszechnych metod represji, zdecydowali jednak, by od 1962 roku inwigilować wszystkich kleryków i kapłanów, traktując tę grupę społeczną jako z definicji podlegającą nadzwyczajnym środkom oddziaływania”, relacjonuje autor tygodnika „Niedziela”.

„Nękanie kapłanów budujących świątynie, katechetów czy duszpasterzy akademickich stawało się męczeństwem w codzienności PRL. Bóg poprowadził zatem polski Kościół drogą nadzwyczajną w XX wieku”, podsumowuje prof. Jan Żaryn.

Źródło: tygodnik „Niedziela”

Czy zamordowani przez ukraińskich nacjonalistów kapłani zostaną ogłoszeni błogosławionymi?

Dr Leon Popek wygłosił podczas konferencji „Ludobójstwo na kresach południowo-wschodnich, 1943-1944: aspekt eklezjalny i teologiczny” wykład.

PCH24.pl

Zawracanie kijkiem Wisły

Zawracanie kijkiem Wisły

Małgorzata Todd Zawracanie kijkiem

   Szanowni Państwo!
         Pacyfiści zakładają, że gdyby wszyscy ludzie powstrzymali się od wojen, to armie byłyby niepotrzebne, gdyby zatem zlikwidować armie, to nie byłoby wojen. Kierując się taką utopijną logiką, równie dobrze można by wszystkich wyposażyć w kijki, posadzić na obu brzegach Wisły i zawrócić bieg rzeki. Czyż nie jest to zasadą wszelkich utopii?
           Unia Europejska pod lewackim zarządem zdaje się być wylęgarnią takich pomysłów. Ten pod hasłem „zagrożenia ociepleniem klimatu” jest równie absurdalny, jak wiele innych.

Nikt o zdrowych zmysłach nie może bowiem zakładać, że działania europejskich „klimatystów” wpłyną w najmniejszym chociażby stopniu na zmianę klimatu na świecie. W „walce o klimat” o żaden klimat nie chodzi, a o zrujnowanie konkurencyjnych przemysłów,  głównie  w Polsce. Użyteczna ideologia zapewni zyski garstce „prawdziwych Europejczyków” – (niemieckich przeważnie) cwaniaków, którzy przy okazji dewastują planetę rabunkowym pozyskiwaniem metali rzadkich, niezbędnych do budowy elektrycznych, „ekologicznych” samochodów i miliardów urządzeń o coraz krótszej, często wątpliwej przydatności.
           Doprowadzanie, przy okazji, zwłaszcza młodzieży, do histerii jest dobrze wykalkulowane. Histeria bowiem, pozwoli na zastosowanie środków nadzwyczajnych. „Covidowa pandemia” pokazała jak to działa. „Władcy świata” mają nadzieję, że przy pomocy histerii wprowadzą nowy totalitaryzm, dający uzurpatorom prawo do reglamentowania wolności. Przekonali się, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, a ta pozwala na wprowadzenie totalnego, antyburzowego zamordyzmu.
           Na krajowym podwórku powrót do totalitaryzmu zapewnić może jedynie ekipa Tuska, który w kłamstwie się pluska od zawsze. Robi to permanentnie i konsekwentnie, więc cenią go za to zarówno na czerwonym Wschodzie, jak i na lewackim Zachodzie oraz wszyscy inni wrogowie Polski. Po czym poznać, że Tusk kłamie? To proste. Po tym, że otwiera usta. Ale dlaczego stale tak wielu planuje na niego głosować? To dla mnie trudna zagadka. Czyżby w „tym kraju” żyło aż tylu „prawdziwych Europejczyków polskiego pochodzenia” skłonnych zawracać kijkiem Wisłę, albo Odrę na polecenie Berlina?

Z pozdrowieniami

Małgorzata Todd

Żeby Polska była polska

Żeby Polska była polska

Krzysztof Baliński 24 kwietnia 2023

Wojna na Ukrainie nie odsunęła zagrożeń, które wiszą nad Polską. Wprost przeciwnie – zagrożenia zintensyfikowała i, jakby przy okazji, wprowadziła zamieszanie w gradacji zagrożeń. Poprzez trwałe osadnictwo Ukraińców na terytorium RP niszczy jednolitość etniczną Polski, wprowadza koszmar wielonarodowego tygla. Dyrektor Muzeum Żydowskiego w Waszyngtonie kiedyś powiedział: „Dzisiejsza Polska to kompletna anomalia. Polska nigdy nie była tak homogeniczna etnicznie”. Tymczasem to państwa z mniejszościami etnicznymi są anomalią, a brak mniejszości jest cechą silnego państwa. Mniejszości nie wzmacniają państwa, ale je osłabiają. Są przyczyną wojen. Gdy Angela Merkel wymuszała przyjęcie imigrantów z Afryki, „New York Times” lamentował: „Polska jest w 98 procentach biała”. Gdy wydała rozkaz „Uchodźców przyjmować!”, żydowska gazeta dla Polaków szantażowała: „Jeśli nie, to oznacza to, że Polakom podoba się homogeniczna Polska stworzona przez Józefa Stalina”.

Tymczasem jednolitość etniczna to jedno z nielicznych dobrodziejstw, jakie spłynęły na Polaków wraz ze zmianą granic. Przypomnijmy, jak zachowali się Ukraińcy na Wołyniu, a pięć milionów Ukraińców w Polsce to o milion więcej niż przed wojną.

Polska staje się krajem wielorasowym, ze wszystkimi konsekwencjami dla bezpieczeństwa wewnętrznego. W Polsce już jest wszystko to, co w Berlinie i Paryżu: zdrada, kolaboracja z nachodźcami, V kolumna i będąca na jej usługach totalna, nachalna i kłamliwa propaganda pro imigracyjna. Wg Antoniego Macierewicza za imigrantów przy płocie z Białorusią odpowiada gen. Gerasimow. A kto odpowiada za tych z Dzikich Pól? Czy aby nie PiS, czyli sam Macierewicz? Wmawiają nam, że największą zbrodnią Kiszczaka było internowanie Michnika i Macierewicza, a nie eksodus w stanie wojennym 2 mln Polaków, banicja tysięcy działaczy „S”, których straszono śmiercią, którym wręczano paszporty ze stemplem jednokrotnego przekroczenia granicy oraz likwidacja całej czołówki działaczy „S” według klucza rasowego.

Po kilku dekadach żydokomunistycznych rządów, Polacy ostatkiem sił utrzymują resztki wspólnoty narodowej. Obce cywilizacyjnie, agresywne i roszczeniowe mniejszości znakomicie przyspieszają proces dezintegracji społeczeństwa. Perturbacje wewnętrzne może wywołać agresywna grupa radykalnych „uchodźców” z Ukrainy. Tak, jak to się stało we Francji i Belgii z radykalnymi islamistami, którzy od lat toczą podjazdową wojnę z autochtonami, wypowiedzianą tylko przez jedną stronę. Najpierw pojawią się „antyukraińskie prowokacje” (równolegle do „antysemickich prowokacji”). Potem znajdzie się kilku snajperów. Bo do Polski z „uchodźcami” wjechały z przeszmuglowaną bronią setki funkcjonariuszy ukraińskiej bezpieki i ukraińskiej mafii, a wkrótce wjadą zdemobilizowani z frontu straumatyzowani sołdaci, w tym ci z pułku Azow, i… sytuacja wymknie się spod kontroli.

Komisja Europejska forsuje ujednolicenie świadczeń dla imigrantów. Machinacja, oprócz zwiększenia atrakcyjność Polski dla osadników (bo 2000 euro w Polsce to co innego niż 2000 euro w Niemczech), to recepta na konflikty społeczne w kraju, który i tak ma wielkie problemy ze spójnością społeczeństwa. Polacy, którzy tyrają za grosze, będą wściekli na widok uprzywilejowanych finansowo przybyszów, tak, jak dziś do furii doprowadza ich darmowe mieszkanie i 10 tysięcy kieszonkowego dla kilkuosobowej rodziny ukraińskiej. Problemem są także media działające w Polsce, które zatroszczą się o to, by każdy, nawet najdrobniejszy incydent z imigrantami został rozdmuchany do rozmiarów etnicznego i religijnego konfliktu. Nietrudno też przewidzieć, że TVN oskarży polski motłoch o nieuleczalny „rasizm” i „ksenofobię” i że dołączy do nich kardynał Nycz, z wezwaniami do goszczenia uchodźców i gotowością sprzedania na ich potrzeby wszystkich skarbów katedry wawelskiej.

W dzienniku „Rzeczpospolita” ukazała się sygnowana przez Michała Łachudrzyńskiego notka: „Pod koniec lutego w Polsce przebywało 3,2 mln Ukraińców. Ale to nie ta liczba robi największe wrażenie, choć pokazuje, że stanowią dziś oni ponad 8 proc. mieszkańców naszego kraju. (…) Zarówno w przypadku demografii, jak i rolnictwa potrzeba więc wyczucia. Jedna iskra, hejt, głupia czy niepotrzebna wypowiedź – a o to w kampanii wyborczej nie będzie trudno – może doprowadzić do wzrostu napięcia między Polakami i Ukraińcami. Na szczęście dotąd – wbrew oczekiwaniom Moskwy – ta współpraca układa się dobrze. Publicyści dywagują na temat różnych przyszłych form współpracy Polski z Ukrainą: czy ma to być bliski sojusz, federacja, unia czy szczególne partnerstwo. Tymczasem na poziomie społeczeństw ta unia już działa. A to, że Polska stała się krajem dwunarodowym, jest zwyczajnie faktem”.

Łachudrzyński głosi, że dzieci i wnuki emigrantów ukraińskich będą się czuły Polakami. Tymczasem Ukraińcy mają silną tożsamość narodową, nie asymilują się. Przykładem jest bardzo dobrze zorganizowana i skonsolidowana społeczność ukraińska w USA i Kanadzie (aż do pozazdroszczenia, bo nasza jest skłócona), gdzie ukraińskość jest bardzo mocno pielęgnowana, a kult OUN-UPA podtrzymywany i rozwijany. Także w Polsce bardzo wpływowa mniejszość ukraińska, głównie przesiedleńcy w ramach operacji „Wisła” wybitnie wyróżnia się solidarnością narodową i gloryfikacją Bandery.

W żaden sposób uchodźcy nie asymilują się. Poruszają się w zwartych grupach, często w wieczornych godzinach, są uzbrojeni, o czym się nie mówi, ale kto wie, ten wie. Mieszkańcy boją się jednak poruszać temat związany z tym ośrodkiem w obawie o swoje zdrowie i życie – mówi Marcin Sawicki ze Stowarzyszenia „Kocham Białystok”. Rządzący o tym wiedzą i podejmują środki zaradcze. Ale nie wobec uchodźców, lecz… tubylców. W połowie listopada 2015 r. w Bucierzu odbyły się ćwiczenia Brygady Zmechanizowanej ze Złocieńca zakładające pacyfikację hipotetycznych zamieszek pod ośrodkiem dla uchodźców. Ćwiczenia przewidywały odwet miejscowej ludności na imigrantach, którzy napadali na okoliczne sklepy. Kolejne ćwiczenia odbyły się 20 listopada w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Drawsku, gdzie w pacyfikację tubylczej ludności wprawiała się Brygada Zmechanizowana ze Szczecina. Co ciekawe, poza Polakami udział w ćwiczeniach wzięli sołdaci z… Ukrainy.. Decyzję o przeprowadzeniu ćwiczeń podjął minister obrony i członek władz Związku Ukraińców w Polsce T. Siemoniak, ale odbyły się już po przejęciu dowództwa nad armią przez A. Macierewicza. Obaj przewidywali bunt Polaków i konieczność ich pacyfikacji?

W Kutnie doszło do regularnej potyczki między uchodźcami z Gruzji i policją, przy użyciu płyt chodnikowych i broni palnej. Niejako przy okazji dowiedzieliśmy się, że prowincjonalne miasteczko, ni stąd ni zowąd, zasiedliło 1800 „uchodźców”. Legalna imigracja stymuluje nielegalną. Obcokrajowcy stanowią 90 procent osób zatrzymanych za przemyt imigrantów. Łącznie zatrzymano ich 355. W statystykach SG zdecydowanie dominują obywatele Ukrainy i Gruzji. Także wśród osób poszukiwanych przez policję na podstawie artykułu 264 kk, tj. za organizowanie nielegalnej imigracji, zdecydowanie dominują te nacje. À propos – czy na podstawie wzmiankowanego paragrafu do odpowiedzialności nie powinien być pociągnięty napędzający imigrację Mateusz Morawiecki?

Monoetniczność Polski po 1945 r. stała zawsze kością w gardle, nie tylko „uchodźcom” z marca ’68, ale także przesiedlonym w ramach Operacji Wisła. Dziś wzdychający do azjatyckich stepów fanatycy pomocy dla ukraińskich oligarchów doszli do wniosku, że Dzikich Pól nie odzyskają, ale odzyskają ukraińską mniejszość. Tak więc, po 80 latach wracamy do realiów II RP, ale nie pod względem terytorium, lecz do realiów hajdamackich rzezi w I RP i do irredenty mniejszości ukraińskiej w II RP, której kulminacją były zbrodnie po wkroczeniu wojsk sowieckich we wrześniu 1939 roku i na Wołyniu, nigdy zresztą nie ukarane.

Miliony przybyszów tworzą własne przestrzenie bez związku z autochtonami Hermetyczne dzielnice (tak, jak restauracje i lokale we Wrocławiu, do których nie wpuszcza się Polaków). To własne partie mające realny wpływ na sytuację wewnętrzną i politykę kraju osiedlenia. To własne szkolnictwo. To ukraiński, jako język oficjalny. To dwujęzyczne nazwy ulic. To decyzje, jakie pomniki stawiać, a jakie usuwać z placów naszych miast. To własne partie i związki zawodowe (jak ten OPZZ, zajmujący się wyłącznie ochroną praw Ukraińców).To także „piąta kolumna” w wysuwanych roszczeniach terytorialnych do Przemyśla. To tworzenie państwa w państwie. Problem staje się o wiele większy, gdy uświadomimy sobie, że wspólna historia z Ukraińcami to ciągłe konflikty, których wyróżniającą cechą jest niespotykane okrucieństwo, w których rzezie na Polakach nie są wyjątkiem, ale regułą, kiedy Taras Szewczenko, ukraiński wieszcz, opiewa i sławi w epopei „Hajdamacy” rzezie Polaków, a Taras Bulba, tytułowy bohater powieści Gogola, zabija własnego syna za związki z Polakami.

Bezpieczeństwu Polski zagraża pomysł utworzenia UkraPol, którego jawnym orędownikiem są politycy mający związki etniczne z ukraińskimi uchodźcami i z wyjątkowo silnym lobby ukraińskim. Za pomysłem stoi także „protektor” zza Wielkiej Wody, który zaszczytną funkcję osłabienia Rosji cudzymi rękami powierzył Ukraińcom i Polakom. Naiwni Polacy uwierzyli w hasło „Ukraińcy umierają za nas, my powinniśmy umierać za nich”, i w apel Dudy „kupując ukraińską pszenicę dajemy zarobić bohaterskim chłopom, którzy żywią i bronią Ukrainy”. Już dziś otwarcie granic z Ukrainą jest dla nas kompletną i nieodwracalną katastrofą ekonomiczną. A co będzie, gdy dojdzie do UkraPol? Nasze straty sięgną rocznie setek miliardów!

Afera zbożowa pokazuje, że państwo, którego instytucje dopuściły do afery, zagraża bezpieczeństwu Polaków. Obywatele, którym państwo nie chce albo nie potrafi gwarantować bezpieczeństwa, mają prawo zadbać o nie sami, poprzez odsunięcie od władzy. Co zrobiłaby normalna, wolna, świadoma i choć trochę zorganizowana społeczność, gdyby dowiedziała się, że politycy dopuścili do podtrucia chleba, a dodatkowo zarobili na tym miliony? Co zrobiliby rolnicy, którzy na samym zbożu stracili 10 miliardów? Dni takiej władzy byłyby policzone. Problem w tym, że od czasu pandemii Polacy nie są wolnym, świadomym i jako tako zorganizowanym społeczeństwem. To bezwolna masa, których w zależności od potrzeb zastrasza się albo przekupuje, a gdy raz po raz dostają po pysku, to tylko się oblizuje.

Bezpieczeństwu Polski zagraża utworzenie UkraPolin, której jawnym orędownikiem są politycy mający związki etniczne z żydowskimi uchodźcami i wyjątkowo silnym lobby żydowskim w Polsce. Skundlony i skłócony etnicznie kraj stanie się obiektem rozgrywek. Na związanym z tym chaosie skorzystają nie tylko sąsiedzi, ale także Izrael, z żądaniami odszkodowań za majątki pożydowskie. Przypomnijmy, gdy 10 września 1952 między Izraelem i Niemcami zawarta została umowa reparacyjna zwana Porozumieniami Luksemburskimi, Żydzi dostali miliardy dolarów na „zrekompensowanie kosztów integracji w Izraelu żydowskich imigrantów z terenów Niemiec i terenów przez Niemcy okupowanych”.

Jest źle. Rysuje się niepokojący scenariusz. Bez względu na to, kto wygra wybory, nadawanie obywatelstwa przyspieszy, a w kolejnych wyborach weźmie udział milion Ukraińców. Proces całkowicie wyjęto spod kontroli Polaków, jest przedmiotem zakulisowych rozmów i uzgodnień prowadzonych w konspiracji przed Polakami. To kwestia, w której władza i totalna opozycja działają tak, jakby się umówiły: są sprawy, o których nie będziemy prostego ludu informować, i są takie, w których będziemy go dezinformować. Świadczy o tym zgodne milczenie wszystkich „niezależnych” mediów i cisza w mediach „partyzantów wolnego słowa” oraz pogróżki Macierewicza, że mówienie o tym to działanie na rzecz Putina.

Cui bono? W czyim interesie? Czyja to robota? Komu potrzebni są imigranci? Wrogom naszej cywilizacji i państw narodowych. Wędrówka ludów, mieszanie ras to wyjątkowo perfidna metoda walki z Polakami. To także sposób na przekazanie władzy uchodźcom z poprzednich fal – rządu Tuskowi, Belwederu Trzaskowskiemu, MSZ Sznepfowi. Jest też inna opcja – powołanie rządu jedności narodowej PiS-PO. Rozpoczęła się ostra walka wyborcza. Na wiecach nie poruszają spraw, od których zależy los Państwa Polskiego, podlewają za to obietnice wyborcze patriotycznym sosem. Powtarza się sytuacja z lat ubiegłych, kiedy co innego mówił na akademiach „ku czci”, a co innego czynili, a o ich machinacjach dowiadywaliśmy się zawsze post factum. I tak z nimi będzie już zawsze. To nie ci ludzie. To nie na nich głosowaliśmy.

Czas na samoobronę. Czas na insurekcję przeciwko najeźdźcom i ich rodzimym kolaborantom. Czas na powiedzenie, że nie ujdzie im to na sucho. Jeśli istnieje jakiś powód do wychodzenia na ulice, to jest nim utajniony zamysł osiedlenia w Polsce milionów Ukraińców i setek tysięcy Azjatów. Czas na przegonienie premiera z ponurego gmachu w Alejach Ujazdowskich. Czas na puszczenie z dymem (ma się rozumieć z dymem „wirtualnym”) kwatery naczelnika PiS na Nowogrodzkiej.

Czas głośno wymówić słowo „ZDRADA” i przerobić słowa Jana Pietrzaka „Żeby Polska była Polską” na bardziej aktualne – „Żeby Polska była polska”.

Krzysztof Baliński

=================

TO JEST NASZA WOJNA!Bo prowadzona przeciw nam wszystkim.

TO JEST NASZA WOJNA!Bo prowadzona przeciw nam wszystkim.
 Sławomir M. Kozak

to-jest-nasza-wojna2023-04-28

Coraz częściej w mediach, nie tylko alternatywnych, pojawiają się wypowiedzi o nieuchronnym upadku świata, jaki dotąd znaliśmy, czyli jednobiegunowego, z dominacją dotychczasowego hegemona. Słyszymy o wielce prawdopodobnym podziale tego układu wpływów na przynajmniej dwa ośrodki, które miałyby się pojawić wraz z niechybnym  upadkiem dolara amerykańskiego, jako podstawowej waluty używanej w transakcjach międzynarodowych.

Na gruncie polskim z kolei, obserwujemy równocześnie coraz popularniejsze w okresie przedwyborczym sformułowania, a nawet bilbordy z hasłami „stop amerykanizacji Polski”, „stop ukrainizacji Polski”, „to nie jest nasza wojna”. I z taką definicją na sztandarach już 1 maja pójdą ulicami Warszawy przeciwnicy wciągania Polski do jakiejkolwiek wojny.

Semantycznie to traktując, czyli dokonując analizy znaczenia poszczególnych wyrazów, jest to zrozumiałe. Podzielam obawy moich rodaków przed możliwym niszczeniem polskich miast, wsi, dróg i mostów, bombardowaniem lotnisk, torów kolejowych i dworców, kolejnym zrównaniem z ziemią stolicy kraju, zabytków religijnych i kulturalnych, kalectwem i śmiercią żołnierzy, gwałtami, i rabunkami na ludności cywilnej, czyli ponownym w historii zrujnowaniem dorobku poprzednich pokoleń, a zapewne i rejteradą osób za to odpowiedzialnych, czego doznawaliśmy w nie tak odległej jeszcze przeszłości. Tylko zatem ignorant, bądź zdrajca może wyznawać pogląd przeciwny.

I, w takim rozumieniu naszej sytuacji, dopóki nikt nas nie zaatakuje bezpośrednio, nie widzę logiki w nawoływaniu do jakiejkolwiek wojny. Uznaję za usprawiedliwiony tylko jeden jej rodzaj, jaką jest wojna obronna.

Jednak innym terminem semantycznym jest prawda, czyli właściwość sądów polegająca na ich zgodności z faktycznym stanem rzeczy, których dotyczą. I tu już sprawa nabiera zupełnie innego wymiaru. Z tego powodu popełniłem całkiem niedawno felieton, w którym wyrażałem hasło „stop globalizacji Polski”, bo moim zdaniem, tylko ono ma dzisiaj sens. I dlatego pozostało niezauważone! Albowiem, to wszystko, co dzieje się obecnie wokół nas, uznaję za bezpośrednią realizację dążeńZjednoczonych Sił Rządzących Realnie (ZSRR– copyright smk) do wprowadzenia NWO, czyli Rządu Światowego. W przywoływanym tekście podkreślałem wówczas, że „nawoływanie do powstrzymywania zagrożeń płynących dla nas ze strony poszczególnych państw, czy tych bliskich, czy odległych geograficznie, jest bezproduktywne. Skoro nie potrafiliśmy się uchronić przed wciągnięciem w federalną strukturę unijną i nabraliśmy się na ‘Europę Ojczyzn’, której poszczególne rządy podpisały w naszym imieniu, czego musimy mieć świadomość, zgodę na udział w tym eksperymencie, jest to naiwność grożąca biologicznym wyniszczeniem narodu. Jeden z twórców obowiązującej dziś Agendy 21 – Maurice Strong, 

powiedział opisując jej powstanie, już w 2001 r.:

„(…)a potem były negocjacje tego, co nazywamy Agendą 21, Agendą dla XXI wieku, która była 

żmudnie negocjowana, każde jej słowo, negocjowane przez rządy. Oczywiście, nie czyni to z niej wielkiej literatury, ale daje jej pewien stopień politycznego autorytetu”.

I, niestety, miał rację. Tę Agendę podpisali za nas nasi reprezentanci. Dlatego stoimy oto nad przepaścią. I, z tego powodu, ta wojna jest jednak naszą wojną, ponieważ jest ona wynikiem realizacji zapisów tej właśnie Agendy. Jest też wypełnieniem kilku innych agend i ustaw, które, również w naszym imieniu, choć znowu bez naszej wiedzy, podpisali ci sami nasi przedstawiciele. I, z tego powodu znaleźliśmy się w tym właśnie miejscu historii.

W ciągu zaledwie trzech lat, wypełniając te umowy(pomijając wynikające przy tym możliwości gigantycznych zarobków dla kliki zaufanych),zlikwidowaliśmy dwa ostatnie bastiony naszej dotychczasowej niezależności, co jeszcze nie tak dawno byłoby nie do przyjęcia.

Kraj przez wieki leżący na węglu, którego pokłady gwarantowały nam co najmniej kilkaset lat energetycznej samowystarczalności, pozbył się swego czarnego złota i zaczął kupować go, za paskarskie ceny, za odległą, morską granicą. Wybrańcy narodu, słynącego z przywiązania do ziemi i rolnictwa, rujnują je właśnie do końca, zasypując polskie silosy obcą trucizną, której Słowacy nie zezwolili nawet na wjazd w granice swego państwa, a Węgrzy nakazali spalenie do ostatniego ziarna! Zabijamy rolnictwo, o którego dbałość tak nas, Polaków,  upominał Prymas Tysiąclecia.

Rezygnujemy zresztą z katolicyzmu. Dezerterujemy! W ramach jakiegoś „globalnego ocipienia”, bez naukowej debaty, walczymy z klimatem, likwidując tanie, bo własne, źródła energii, a tymczasem „eksperci” ze szwabskiej Szkoły Liderów w trakcie międzynarodowych konwencji ośmieszają się próbując nieudolnie, kilkukrotnie zgadując, podać właściwą odpowiedź na pytanie, ile w powietrzu mamy tego, tak w ich ocenie zabójczego dwutlenku węgla, któremu wypowiedzieli zdecydowaną wojnę. Zgromadzonych w Komisji Transportu Parlamentu pytał o to Doug LaMalfa. Już tylko oglądając to, można się było zapaść ze wstydu nad nimi pod ziemię.Strzelali, podając wartości od 5 do 8%!

Można to zobaczyć w sieci. Decydując bez wahania o odebraniu nam prawa do posiadania samochodu, nie są w stanie ogarnąć, co oznacza niezmienna w powietrzu wielkość CO2, utrzymująca się na poziomie 0,04%.

A już przekonywanie ich, że obniżenie zawartości CO2 zaledwie o połowę, doprowadzi do bezwarunkowego zlikwidowania życia na Ziemi, odbierają, niczym bajkę o żelaznym wilku. Elity! Argon kojarzą zapewne z Argonautami (wiadomo – złote runo), stąd nigdy by nie uwierzyli, że jest go w powietrzu znacznie więcej, bo aż 0,93%. To właśnie dzisiejszy poziom nieuków i wagarowiczów, którzy jeszcze trzy dekady temu nie mieliby prawa ukończyć szkoły podstawowej. Tyle, że w dzisiejszych czasach twierdziliby zapewne bezczelnie, zgodnie z zasadami ich nowomowy, że „przedłużono z nimi kontrakt na ósmą klasę”.

Pozbyliśmy się za darmo uzbrojenia, w tym najnowszego, jakie mieliśmy, wysyłając je z liniowych jednostek, mających bronić w razie potrzeby zagrożonej ojczyzny, za południowowschodnią granicę. W zamian za obietnice pozyskania nowego sprzętu w ciągu kilku lat. Tymczasem, jeśli nastąpi jakakolwiek wojenna zawierucha, to już wkrótce, bo później nie będzie się to wpisywało w plany forsowane przez WEF i Agendę 2030, o których pisałem obszernie w książce „Covidowe Jeże”. Tym bardziej, w realizację pakietu „Fit for 55”, lansowanego ostatnio zawzięcie przez „nasze” władze!

To zrozumiałe, tylko trzeba wreszcie zacząć te plany czytać i to ze zrozumieniem. Niestety, dla wielu jest to wyzwanie nadal zbyt trudne. Józef Łukaszewicz, wybitny polski historyk, publicysta i wydawca XIX-wieczny, o którego istnieniu niewielu współczesnych w ogóle wie, mówił, że„każdy naród ma takich obywateli, jakich sobie wychowuje, a następnie tak się w publicznych i prywatnych sprawach rządzi, jakich ma obywateli”.

Wojna, którą prowadzi Federacja Rosyjska, z militarnego punktu widzenia, jest jej kompromitacją. Podobnie zresztą należy ocenić nieudolne starania wojenne prowadzone na tym froncie przez cały rzekomo, zjednoczony Zachód. Dlaczego? Myślę, że wbrew pozorom, określenie jej na samym początku mianem „specjalnej operacji wojskowej”, nie było semantycznym wybrykiem Kremla, bo bliżej tym działaniom do operacji psychologicznej, prowadzonej za pomocą środków militarnych.

Jest to wojna dwupłaszczyznowa, całkiem realnie zbierając śmiertelne żniwo na Ukrainie, ale też obezwładniając resztę świata mentalnie i przygotowując go do zaakceptowania tego, czego bez tych działań nigdy ZSRR nie byłyby w stanie wdrożyć.

Całkiem niedawno, prezydent Francji udał się do Pekinu, a w mediach pojawiły się rozmaite dywagacje na temat zmyślności i przebiegłości francuskiego przywódcy, który trzeźwo podchodząc do sytuacji, myśli długofalowo o przyszłej, powojennej już współpracy ze Wschodem, a przynajmniej z Chinami. Prawicowi komentatorzy wskazują na próbę  wysforowania się tymi działaniami przez Paryż, przed zamerykanizowany konsekwencjami II Wojny Światowej, Berlin. Być może mają rację.

Ale, chcę przypomnieć, że w ramach ONZ, która to organizacja ma wszelkie szanse przekształcenia się w Nowy Światowy Rząd, funkcjonuje Rada Bezpieczeństwa, na której ciąży odpowiedzialność za utrzymanie pokoju i bezpieczeństwa na świecie.Jej stałymi członkami są, póki co: Chiny, Rosja, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i właśnie Francja. Nie ma tam Niemiec! 

To, co dzieje się całkiem niedaleko naszych granic, to nic innego, jak sformułowany wiele lat temu przez architekta tych wydarzeń, Zbigniewa Brzezińskiego, „chaos kontrolowany”. To również on podpowiadał już ponad pół wieku temu, żeśrodkami do zdobycia hegemonii nad światem powinny być „wojny i epidemie”. Dlatego, nie sądzę, by teza postawiona na początku, o przekształceniu świata jednobiegunowego w wielobiegunowy, była słuszna. Zmieni się tylko pojęcie hegemona.

I właśnie dlatego – to jednak jest nasza wojna! Bo prowadzona przeciw nam wszystkim.

Wojenne pranie mózgów. Metodyczne (świadome, celowe  i zorganizowane) modyfikowanie przekonań ludzi.

Wojenne pranie mózgów. Metodyczne (świadome, celowe  i zorganizowane) modyfikowanie przekonań ludzi.

Prof. Stanisław Bieleń bibula

Fenomenem naszych czasów jest metodyczne (świadome, celowe  i zorganizowane) modyfikowanie przy użyciu różnych form perswazji i presji psychologicznej dotychczasowych przekonań ludzi na rzecz nowych sposobów myślenia, odpowiadających zapotrzebowaniu władzy politycznej.

Warto zauważyć, że instytucje takiej władzy występują w wielu strukturach społecznych (państwo, partie polityczne, kościoły i in.), wykraczając także poza granice państw. Ich celem jest radykalne przekształcenie umysłów, zmieniające ich właścicieli w marionetki, rodzaj ludzkich robotów, w więźniów jedynie słusznej sprawy, a nawet ubezwłasnowolnionych niewolników.

Zjawisko to zyskało miano „prania mózgu”. We wszystkich skojarzeniach wywołuje ono głęboki lęk, gdyż grozi utratą wolności, a nawet tożsamości. Ludzie zazwyczaj wyobrażają sobie siebie jako jednostki wolne, rozumne i zdolne do podejmowania samodzielnych decyzji. Tymczasem okazuje się, że wszyscy jesteśmy podatni na rozmaite przymusowe perswazje i perfidne manipulacje psychologiczne, wywołujące głębokie zniszczenia w osobowości, często o charakterze nieodwracalnym.

Termin „pranie mózgu” pojawił się w okresie wojny koreańskiej, kiedy ukryte pod tą nazwą techniki zastosowano wobec żołnierzy amerykańskich, wziętych do niewoli. Część zwolnionych z obozów jenieckich sprawiała wrażenie przesiąkniętych ideologią wroga. Przypominało to zjawisko więźniów zmuszanych do wielbienia swoich prześladowców. Opisał je współpracownik CIA i korespondent wojenny Edward Hunter (1902-1978), najpierw w artykule, a potem w książce Brainwashing (Pranie mózgu). Przypisał ten „wynalazek” chińskim komunistom, choć tradycje „prania i oczyszczania umysłu” sięgają czasów Meng K’o, znanego na Zachodzie jako Mencjusz, konfucjańskiego myśliciela z IV wieku p.n.e.

W potocznym rozumieniu „pranie mózgu” kojarzy się z magicznymi „psychotechnikami”, stosowanymi w sektach religijnych, przyjmujących całkowitą kontrolę nad umysłami wyznawców. Pokazowe procesy byłych działaczy komunistycznych w stalinowskim Związku Radzieckim, w których składano gorliwą samokrytykę i samooskarżenia, zaprzeczając całemu swojemu dorobkowi, także  przypisywano tajemniczym zabiegom, jakie reżim totalitarny stosował wobec własnych obywateli, rzadziej obcokrajowców.

W Stanach Zjednoczonych doby makkartyzmu zjawisko „prania mózgu” było  ewidentnym wyobrażeniem „czerwonej zarazy” i służyło podsycaniu powszechnej wrogości wobec komunizmu.

Odpowiadało ono dawnym wyobrażeniom czarów i opętania przez demony, a jednocześnie doskonale odwracało uwagę od rozmaitych „grzechów” samych Amerykanów, na przykład od tragicznych skutków zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Zarzut „prania mózgu” pozwalał Ameryce przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego i oddalić potrzebę krytycznego spojrzenia na siebie.

Z czasem zjawisko „prania mózgu” zaczęto przypisywać skutkom rozmaitych form masowego zastraszania, łącznie ze stosowaniem terroru. Znalezienie się w sytuacji nadzwyczajnej, w okolicznościach skrajnego ryzyka, brutalnego znęcania się i dręczenia, zagrożenia dla życia i zdrowia, utraty samosterowności w zderzeniu z wyrafinowaną  technologią degradacji człowieczeństwa, może doprowadzać ludzi do rozpaczy, ale i destrukcji psychicznej.

Literatura wojenna od dawna dostarczała spostrzeżeń, dotyczących rozmaitych syndromów, popadania  weteranów i kombatantów  a to w rozstrój nerwowy, a to w stres wojenny, nie dając sobie rady z wyjaśnieniem istoty tych zjawisk. Całkiem współcześnie, w następstwie interwencyjnych wypraw Zachodu do Iraku i Afganistanu, także w odniesieniu do polskich żołnierzy powracających z egzotycznych ekspedycji i „wypraw po skarby”, zaczęto stosować nazwę „zespołu stresu pourazowego”. Traumatyczne doświadczenia wojenne zarówno u żołnierzy, jak i cywilów doprowadzają do licznych zaburzeń osobowości o charakterze nerwic i psychoz.

Problem nie sprowadza się jednak do kryzysu osobowości poszkodowanych. Oznacza raczej zatrważający wzrost podatności na sugestie propagandowe tych, którzy stosują te zabiegi. Mają one często charakter swoistego „gwałtu psychicznego” w imię nowych, jedynie „poprawnych” wartości i wzorów zachowań. Zorganizowane i sterowane przez państwo ogłupianie całych społeczeństw  zaczęło się w systemach totalitarnych, ale sięgnęło także  na masową skalę „demokratycznego” Zachodu.

Obecnie jesteśmy świadkami stosowania pojęcia „prania mózgu” w różnych sytuacjach, kiedy chcemy podkreślić dosadny charakter prób wpływania na umysły innych nie tylko poprzez nachalną propagandę, ale także przez natarczywą reklamę, manipulacje medialne, zideologizowane szkolnictwo, fanatyczną religię, a nawet system leczenia w psychiatrii czy ginekologii, oparty na przykład na tzw. klauzulach sumienia.

Brutalizacja walki ideologicznej…

rzuca ponury cień na współczesne stosunki międzynarodowe. To, co było wspomnieniem „zimnej wojny”, na naszych oczach odżyło w nowej postaci. W ramach „modernizacji” społeczeństw, które wyzwoliły się spod ucisku systemów totalitarnych, machiny polityczne i propagandowe świata zachodniego od trzech dekad inspirują i organizują systematyczną akcję „nawracania” obywateli państw Europy pokomunistycznej, w tym państw poradzieckich, na jedynie słuszne poglądy. Zachodowi udało się, mimo własnych rozmaitych ułomności, przekonać do swoich „mitycznych”  liberalnych wartości wielkie masy ludności, zauroczone magią „wolnego świata”  i poddane wyrafinowanym formom kontroli.

W związku z wojną na Ukrainie pojawiło się zjawisko intensyfikacji zbiorowego „prania mózgów”, polegające na narzucaniu na niespotykaną dotąd skalę fałszywych filtrów postrzegania sytuacji.

Wiedzę opartą na faktach zastąpiła wiara w prawdy objawione przez „przywództwo światowe”. Stany Zjednoczone uznały, że mogą nie tylko zmieniać afiliacje geopolityczne rządów, ale organizować w skali międzynarodowej opinię publiczną według swojej narracji i swojego scenariusza.

W odróżnieniu od wielu konfliktów na świecie, w przypadku tej wojny postawiono na rozbudzenie niebywałych odruchów altruistycznych. Na niespotykaną skalę wywołano u ludzi dzięki nowym technologiom przekazu, namowy i perswazji, a także indoktrynacji, potrzebę humanitarnej lojalności i emocjonalnej bezinteresownej solidarności wobec Ukrainy. Nie miało żadnego znaczenia to, że państwo ukraińskie nie ma wiele wspólnego z demokracją, praworządnością czy ochroną praw człowieka. Że w sensie cywilizacyjnym, jak wskazywał choćby Samuel Huntington, należy do całkiem innej bajki i że samo skazało się na konfrontację z potężnym sąsiadem. Wybuch entuzjazmu prowojennego przeszkodził we właściwym rozeznaniu sytuacji i podjęciu prób zażegnania eskalacji. Mało kogo obchodzi prawda o tej okrutnej wojnie, liczy się pokonanie za wszelką cenę agresora w imię „wyższych” interesów i wartości.

Wszystko albo nic

Co ciekawe, postawy ludzkie w Polsce i państwach solidarnych z Ukrainą determinuje charakterystyczna dla totalitarnych reżimów skłonność do myślenia i działania w kategoriach skrajności „wszystko albo nic”. Bezkompromisowość i nieustępliwość stały się synonimem „zbiorowej mądrości”, bez względu na straty wojenne i cierpienia ludzkie. Kto wie, czy następne generacje przyznają rację dzisiejszym politykom? Jeśli koszty zaangażowania w wojnę przekroczą wytrzymałość społeczeństw, cała ukraińska awantura przybierze miano zawinionej przez szaleńców katastrofy.

Świadomą manipulacją była internacjonalizacja wojny na Ukrainie. Traktowana przez Węgry w kategoriach porachunków między dwoma słowiańskimi narodami, w opinii manipulatorów zachodnich stała się niemal „powszechną wojną demokracji” z „kremlowską autokracją”. Z bezmyślnego zawołania „to jest nasza wojna” uczyniono probierz identyfikacji po jedynej właściwej stronie. Wojna stała się pretekstem do nadużyć politycznych i gospodarczych, wprowadzania zamętu poznawczego, obłudnego stosowania cenzury, a nawet ograniczania dostępu do niepokornych mediów.

Wmówiono ludziom, najpierw rządzącym, a potem masom, że Polacy muszą wspierać Ukrainę nawet kosztem własnego bezpieczeństwa, nie mówiąc o ogromnych wyrzeczeniach materialnych, dyskomforcie psychologicznym i narastającej niepewności. „Pranie mózgu” przybrało z jednej strony formę masowej akcji dezinformacyjnej na temat źródeł narastającego konfliktu na Ukrainie, począwszy od tzw. pomarańczowej rewolucji. Ograniczenie rosyjskich pretensji do odbudowy wpływów mocarstwowych stało się podstawą zachodniej krucjaty na rzecz „derusyfikacji” przestrzeni poradzieckiej.

W imię szerzenia wolności i demokracji dopuszczalne stały się wszelkie środki presji psychologicznej na rzecz pozbycia się trucizny imperialistycznych zapędów Rosji. Obecnie nawet studenci stosunków międzynarodowych nie przyjmują do wiadomości tego, co kilka lat temu ujawniła amerykańska dyplomatka Victoria Nuland na temat wielomiliardowego (w dolarach) zaangażowania USA na Ukrainie. Mało kto zna też treść porozumień mińskich i nie zastanawia się, dlaczego władze w Kijowie nie zostały rozliczone z ich zaniechania. Najlepiej wszystkie zarzuty skierować przeciwko Rosji i obwinić  jednoznacznie Putina, co w sposób oczywisty zwalnia pozostałych uczestników konfliktu z jakiejkolwiek odpowiedzialności.

Z drugiej strony w przestrzeni politycznej i medialnej od 2008 r. funkcjonuje niedorzeczne ostrzeżenie, sformułowane przez ówczesnego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi, że Rosja uruchomi swoją „teorię domina”, atakując kolejne wschodnioeuropejskie, a potem i środkowoeuropejskie państwa. Przy czym ani słowa o tym, że w jej pobliżu Amerykanie zaczęli wtedy budować i umacniać swoją strefę wpływów.

Obecnie ukraińscy politycy szantażują całą zachodnią część Europy, że jeśli Ukraina upadnie, to rosyjskie czołgi będą wcześniej czy później jechały w kierunku Warszawy, Wilna, Tallina czy Rygi. Trzeba robić wszystko, by objąć strachem przed rosyjską inwazją wszystkie europejskie społeczeństwa i ich elity. Niezależnie od tego, jak rzeczywiście zachowuje się Rosja i jaką ma doktrynę strategiczną.

Dla udowodnienia absurdalności trwającego „prania mózgów” wystarczy zapytać, jak rozwijałaby się sytuacja w Europie Wschodniej, gdyby amerykańscy planiści wojenni nie wybrali za swój cel ekspansji w przestrzeni poradzieckiej. Państwa i ich społeczeństwa mają prawo do stanowienia o sobie, w tym o własnych afiliacjach sojuszniczych, ale nie jest to norma imperatywna i absolutna. Muszą bowiem liczyć się z własnymi możliwościami, a przede wszystkim zdolnością do pokojowego ułożenia się z sąsiadami. Mając na uwadze wrażliwość strategiczną Rosji trudno było się spodziewać, że nie zareaguje ona gniewnie na zbliżanie się do jej granic sił atlantyckiego hegemona i dowodzonego przez niego sojuszu.

Podsycanie nastrojów nacjonalistycznych i antyrosyjskich na Ukrainie, budowanie klimatu nieprzejednania, opartego na dozbrajaniu ukraińskiego wojska, ćwiczeniach i szkoleniach żołnierzy, a przede wszystkim „majaczenie” o możliwości zdegradowania zdolności militarnych Rosji, doprowadziło do całkowitej klęski  opcji pojednawczej. Nie byłoby wojny na Ukrainie, gdyby szeroko pojęty Zachód ze Stanami Zjednoczonymi na czele włączył się aktywnie i uczciwie w proces pokojowy po sukcesie wyborczym Wołodymira Zełenskiego w 2019 r. USA zamiast wspierać kręgi nacjonalistyczne i skrajne mogły udzielić skutecznego wsparcia samemu Zełenskiemu i przekonać go do porozumienia z Putinem. Zdaniem brytyjskiego rosjoznawcy Richarda Sakwy, wystarczyło dla zawarcia pokoju z Rosją wypowiedzenie pięciu słów: „Ukraina nie przystąpi do NATO”.

Ukraina ofiarą USA

Nie trzeba być wytrawnym analitykiem, aby nie dostrzec absurdu amerykańskiej strategii, która została narzucona wspólnocie euratlantyckiej. Ukraina nie jest przecież istotnym państwem dla bezpieczeństwa Europy Zachodniej, a tym bardziej dla USA. Można doceniać aspiracje Ukrainy i jej społeczeństwa co do integracji z Zachodem, ale trzeba też uświadamiać jej realne możliwości i długą drogę do sfinalizowania tego procesu. Postawienie na szybki i bezwarunkowy akces oraz związanie ze strukturami zachodnimi okazało się nie tylko niebezpieczną i ryzykowną  grą, ale skończyło się tragicznie dla samej Ukrainy. Jej elity i obywatele padli ofiarą  oczarowania mitologią szczęśliwego i zamożnego Zachodu, który bezinteresownie podzieli się z nimi swoim szczęściem i dobrobytem. Naiwność nie tłumaczy szkód, jakie przywódcy ukraińscy zgotowali swojemu narodowi. Ukrainę czeka więc nie tylko czas  powojennych rozczarowań, ale i przykrych rozliczeń.

Katastrofę wojenną wywołało zaślepienie części elit amerykańskich, a przede wszystkim  wielu urzędników i polityków  w departamentach stanu i obrony, w gremiach kierowniczych NATO, licznych komentatorów medialnych oraz doradców i asystentów urzędującego prezydenta Bidena. Amerykanie – jak nikt inny – mający swoje „żywotne interesy” w bezpośrednim sąsiedztwie na półkuli zachodniej i bogate doświadczenia z reagowaniem na zagrożenia stamtąd płynące, mogli przecież łatwo przewidzieć, jaka będzie odpowiedź Rosji, warunkowana jej egzystencjalnym zagrożeniem. Ostrzegał  przed nią w 2008 r. ówczesny ambasador USA w Rosji i obecny szef CIA William Burns, porównując przeciąganie Ukrainy na stronę zachodnią do przekroczenia „najbardziej czerwonej z czerwonych linii”, istotnych dla rosyjskiego istnienia.

Rezultatem głupoty i ślepoty rządzących może być potęgujące się otępienie i marazm. Nie widać z żadnej strony mądrego rozwiązania. Nie ma gwarancji, że militarne rozwiązanie konfliktu przyniesie upragniony pokój. Dlatego warto przytoczyć słowa Benjamina Abelowa, autora wydanej po polsku broszury pt. Jak Zachód wywołał wojnę na Ukrainie(Wrocław 2023), aby przestać się oszukiwać i wszcząć jak najszybciej pokojową inicjatywę dyplomatyczną w skali międzynarodowej. „Decydenci w Waszyngtonie i europejskich stolicach wraz ze zniewolonymi, tchórzliwymi mediami, które bezkrytycznie propagują ich nonsensy – stoją teraz w beczce lepkiego błota. Byli na tyle głupi, by tam wejść, teraz niech znajdą w sobie dość mądrości, by się wydostać, zanim przewrócą beczkę, by wylewające się z niej błoto zalało całą resztę. Trudno to sobie wyobrazić”.

Żadna diagnoza sytuacji międzynarodowej nie będzie prawdziwa ani obiektywna, jeśli nie uwzględni się w niej i nie nazwie po imieniu wszystkich tendencji ekspansjonistycznych i dominacyjnych we współczesnym świecie. Profesor Zbigniew Rau i jego ministerialni asystenci powinni to wiedzieć, gdy pisali tekst jego ostatniego sejmowego wystąpienia. Inaczej  każdy rozgarnięty obserwator dostrzeże ogromny dysonans w wartościowaniu „dobrych”  i „złych” imperializmów. Poza tym deklarując wolę osiągnięcia pokoju, warto pamiętać o starej przestrodze, że poprzez zawziętą walkę o pokój, doprowadzimy do wzajemnego wyniszczenia i zagłady. A w ślepej solidarności z reżimem kijowskim „będziemy walczyć do ostatniego Ukraińca”.

Ze względu na rosnące koszty zaangażowania wojennego Polski przynajmniej niektóre siły polityczne powinny jak najszybciej dokonać rewizji dotychczasowego stanowiska, zgodnie z rosnącymi oczekiwaniami społecznymi. Popełniono kardynalny błąd, stawiając wszystko na jedną szalę. Włączanie Polski w wojny Zachodu (czy to w Iraku, czy w Afganistanie) nie przyniosło żadnych korzyści. Podobnie skończy się z udziałem w wojnie na Ukrainie kosztem swoich obywateli, rozregulowania gospodarki i utraty samosterowności. „Afera zbożowa” pokazuje, jak łatwo było wpaść w pułapkę „ogłupienia zbiorowego”, bez kalkulacji ryzyka własnych strat i upokorzeń swoich obywateli.

Paradoksem polskiej polityki jest oddanie jej w służbę amerykańskiego hegemona, wbrew doświadczeniom, racjonalnemu rachunkowi i zdrowemu rozsądkowi. Nie jest poważnym państwo, którego elity rządzące i służebni komentatorzy podkreślają, że największym osiągnięciem polskiej dyplomacji jest gorliwa realizacja interesów amerykańskich. Rzekomo bezdyskusyjnie należy się ona sojusznikowi, który jako jedyny może zagwarantować bezpieczeństwo Polski. Może więc warto zamiast upiornych rojeń o nieprzewidywalnej unii polsko-ukraińskiej i powrocie do dawnego wielonarodowego  modelu państwowości, zastanowić się nad formalnym stowarzyszeniem „na dobre i złe” z uwielbianym przez warszawski establishment polityczny Imperium Americanum, mimo dzielącej nas „Wielkiej Kałuży”?

Prof. Stanisław BieleńMyśl Polska, nr 17-18 (23-30.04.2023)

Za: Myśl Polska (27-04-2023) | https://myslpolska.info/2023/04/27/bielen-wojenne-pranie-mozgow

Solidarni z Ciocią Ruchlą

Solidarni z Ciocią Ruchlą

Stanisław Michalkiewicz solidarni-z-ciocia-ruchla

Kto by przypuszczał, że 80 rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim przyniesie tyle nieprzewidzianych konsekwencji? To znaczy – niezupełnie nieprzewidzianych, bo na przykład taki Judenrat “Gazety Wyborczej” nie może nikogo nie obsrywać, więc kiedy się okazało, że obsrywanie Jana Pawła II przynosi korzyści polityczne znienawidzonemu PiS-owi, Judenrat natychmiast przerzucił się na obsrywanie narodu polskiego.

Nawiązał w ten sposób do pogróżki wypowiedzianej jeszcze w 1996 roku przez Israela Singera, podówczas sekretarza Światowego Kongresu Żydów, z którego został później przez innych Żydów kongresowych wylany za złodziejstwa i malwersacje. Powiedział on, że dopóki Polska nie zadośćuczyni roszczeniom z żydowskim dotyczącym tak zwanej “własności bezdziedzicznej”, to będzie “upokarzana”, czyli po prostu obsrywana przez Żydów na terenie międzynarodowym. Nic zatem dziwnego, że Judenrat natychmiast sobie o tym przypomniał, no a pani red. Anna Bikont, latorośl  upiornej stalinówy Wilhelminy Skulskiej, nee Horowitz, na sygnał znajomej trąbki natychmiast przystąpiła do obsrywania, co prawda dość ryzykownego – o czym za chwilę.

Przeprowadzam tę dziką lustrację pani Bikont tylko dlatego, że postanowiła obsrywać Polaków pod  pretekstem Jedwabnego. Jak pamiętamy, ówczesny minister sprawiedliwości i prokurator generalny Lech Kaczyński  dał się zbajerować jakimś rabinom, którzy mu wmówili, że “judaizm” kategorycznie zabrania ekshumacji. W związku z tym pan minister Lech Kaczyński, niczym jakiś wioskowy głupek, nakazał ekshumację wstrzymać, w związku z czym organizacje przemysłu holokaustu, co to wynajęły pana doktora Jana Tomasza Grossa, który z tej okazji awansował nie tylko na historyka, którym nie jest – ale nawet od razu “światowej sławy”, rozmnożyły liczbę żydowskich ofiar do rozmiarów astronomicznych. Może szkoda, że to nieprawda, ale nie o to teraz chodzi, tylko o to, że pani Bikont swoim specjalnym nosem wywąchała, że “bracia”, którzy mordowali Żydów, byli “zadowoleni z życia”. Nawet jeśli rzeczywiście byli, to też nie jest żadna rewelacja, bo na przykład – o ile pamiętam – pani Wilhelmina Skulska też  sprawiała wrażenie zadowolonej z życia, a przecież chyba nawet nikogo osobiście nie zamordowała, a tylko pochwalała komunistyczny terror epoki stalinowskiej w “Trybunie Ludu”. Ale co tam ona, która należała do żydowskiej sitwy drobniejszego płazu! Cóż dopiero powiedzieć o takim Jakubie Bermanie, Józefie Światło, Romanie Romkowskim, który chyba sam dobrze nie wiedział, jak naprawdę nazywał się po żydowsku, czy Lunie Brystygierowej? Ta to dopiero umiała korzystać z  życia – bo jak ktoś jej nie dogodził, to ściskała mu genitalia szufladą biurka – i tak dalej. Podobnie zadowolona z życia była morderczyni sądowa Maria Gurowska, córka Moryca Zanda i Fajgi z domu Eisenbaum, która skazała na śmierć m.in. generała Emila Fieldorfa, pseudonim “Nil”.  Myślę, że ona też była zadowolona  z życia tym bardziej, że nikt nie odważył się jej z tego powodu ruchnąć, podobnie jak Fajgi Mindli Danielak, czyli Heleny Wolińskiej, która na wszelki wypadek schroniła się w Anglii i stamtąd obsrywała Polskę, że to niby nie może tu liczyć na uczciwy proces. Podobnie zachował się zbrodniarz sądowy, brat pana redaktora Michnika, któremu w bezpiecznej Szwecji tylko organizacja “Patriae Fidelis” urządziła psotę. Rząd szwedzki bowiem zachęcał obywateli, żeby w ramach przeciwdziałania atomizacji społeczeństwa, w większym stopniu interesowali się sąsiadami i nawet dawał pieniądze na tego rodzaju akcje. Tedy “Partiae Fidelis”, przy współpracy z podobną szwedzką organizacją, zorganizowała akcję “poznaj swego sąsiada” i zasypała okoliczne ulice, sklepy i inne miejsca publiczne ulotkami opisującymi wyczyny zbrodniarza sądowego Stefana Michnika. Podobno próbował on zablokować akcję przy pomocy szwedzkiej policji, ale nie dopatrzyła się ona żadnego naruszenia prawa i w ten sposób Szwedzi dowiedzieli się, jaki prezent zrobił im naród żydowski.

Wspominam o tym wszystkim, żeby i pani Bikont za bardzo się nie nadymała, bo przecież wszyscy wiedzą, skąd wyrastają jej nogi i że naród żydowski który lubi prezentować się opinii światowej w charakterze ofiary, znakomicie sprawdzał się też w roli kata, zwłaszcza gdy katować trzeba przedstawicieli mniej wartościowych narodów tubylczych. Myślę, że takie rzeczy też trzeba przypominać tym bardziej, że oto pan Marian Turski z okazji 80 rocznicy wybuchu powstania w warszawskim getcie, w płomiennym przemówieniu przypomniał o obowiązku wzmożonej czujności wobec “nienawiści”, która właśnie podnosi nienawistny łeb. Obawiam się, że może to stanowić zapowiedź jakiejś kolejnej czystki, jakiejś eksterminacji “nienawistników”, w której przedstawiciele społeczności żydowskiej jak zwykle wystąpią w awangardzie – jak było za Stalina.

W operacji obsrywania Polaków wzięła oczywiście udział “Ciocia Ruchla”, czyli pani prof. Barbara Engelking – znaczy się – “Królowa  Anielska”- która dźgnęła nasz mniej wartościowy naród tubylczy w chore z nienawiści oczy, że w czasie okupacji niemieckiej nie poświęcił się dla Żydów w stopniu zadowalającym. Pani Barbara zasłynęła w swoim czasie odkryciem, że śmierć goja to sprawa biologiczna, rzecz nie warta splunięcia, podczas gdy śmierć Żyda ma wymiar kosmiczny, stanowiąc rodzaj końca świata. Pewnie ze względu na te naukowe odkrycia cieszy się ogromnym prestiżem w utworzonej za pierwszej komuny szaraszce, pod bardzo dostojną  nazwą Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk – instytucji powołanej w celu tresowania Polaków do komunizmu.

Ponieważ pan minister Czarnek zagroził, że nie będzie dawał pieniędzy na instytucje zatrudniające naukowców obsrywających Polaków, tamtejsi pracownicy przemysłu rozrywkowego – bo w odróżnieniu np. od “Dody”, używają tylko bardziej hermetycznego języka – zatrudnieni tam czciciele Złotego Cielca natychmiast ruszyli z akcją zbierania podpisów popierających “Ciocię Ruchlę”, czyli panią Barbarę. Najwyraźniej uważają, że im większa liczba sygnatariuszy solidarnościowego manifestu, tym słuszniejsze są wyłożone tam argumenty. Okazuje się że w szaraszce nic się nie zmieniło, mimo transformacji ustrojowej.

Ale dlaczego właściwie miałoby się coś zmieniać, kiedy Polska Akademia Nauk, a zwłaszcza – należący do niej Instytut Filozofii i Socjologii po staremu służy duraczeniu mniej wartościowego narodu tubylczego – oczywiście pod ogólnym kierownictwem sprawdzonej awangardy?

Ukraińska firma zamierza hodować w Polsce owady i robaki. Uzyskali wsparcie finansowe w Polsce.

Ukraińska firma zamierza hodować w Polsce owady i robaki. Uzyskali wsparcie finansowe w Polsce.

Ignacy Michałowski ukrainska-firma-polsce-owady-i-robaki

Ukraińska firma EcoCulture, która produkuje owady na skalę przemysłową, zdecydowała się na inwestycję w Polsce po tym, jak musiała szukać nowych miejsc do lokowania swoich zakładów w związku z rosyjską agresją. Wybrała okolice Legnicy na Dolnym Śląsku.

Według informacji podanych przez firmę, ich działania obejmują wiedzę[?? jak to? Działanie – obejmuje wiedzę?? MD] w zakresie skutecznej hodowli kolonii owadów, a ich obecna linia produktów obejmuje gatunki owadów zapylających i roztoczy drapieżnych do zwalczania szkodników w ogrodnictwie i uprawach ozdobnych, a także dystrybucję biostymulatorów, biopestycydów, pułapek na szkodniki i feromonów.

EcoCulture ma siedzibę główną i zakłady produkcyjne na Ukrainie, ale posiada również magazyny w Kazachstanie, Kirgistanie i Azerbejdżanie.

Ukraińska firma zamierza hodować owady i robaki do jedzenia w Polsce

Ta spółka biotechnologiczna działa na poziomie międzynarodowym i zajmuje się „produkcją pożytecznych owadów” w skali przemysłowej oraz wdrażaniem proekologicznych metod ochrony roślin przed chorobami i szkodnikami.

– Decyzja o wsparciu dla ukraińskiej firmy wydana przez Legnicką Specjalną Strefę Ekonomiczną, ułatwi firmie przystosowanie się do nowej rzeczywistości biznesowej, – wskazał cytowany w komunikacie Przemysław Bożek, prezes Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.

Zwrócił uwagę, że w ostatnich latach „rośnie świadomość ekologiczna” – także wśród biznesu. 

– Mam nadzieję, że ta inwestycja przyniesie korzyści dla sektora rolniczego nie tylko w Legnicy, ale i na całym Dolnym Śląsku. Cieszę się, że oprócz wiodącej w LSSE branży automotive, coraz częściej współpracujemy m.in. z przedsiębiorstwami spożywczymi, czy jak dziś – biotechnologicznymi – dodał.

Ukraińska spółka będzie poszukiwać specjalistów

Według Sergii Antonenkova, prezesa zarządu EcoCulture, decyzja o uzyskaniu wsparcia finansowego od Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej przyczyni się do poprawy efektywności organizacji produkcji przez firmę.

– Wyremontujemy budynek, który stał pusty przez ponad dwa lata, odbudujemy infrastrukturę i uporządkujemy otoczenie. Inwestycja obejmuje zakup i instalację systemów klimatycznych na powierzchni ponad 1000 m2, organizację czystych stref do pracy laboratoryjnej oraz utworzenie ponad 20 nowych miejsc pracy dla wykwalifikowanych specjalistów – wyjaśnił dodając, że inwestycja szacowana na ponad 2,3 mln zł ma zostać zrealizowana do końca I kwartału 2024 r.

EcoCulture to firma biotechnologiczna, która zajmuje się „produkcją pożytecznych owadów” i wdrażaniem proekologicznych metod ochrony roślin przed chorobami i szkodnikami. Firma oferuje know-how w zakresie skutecznej hodowli kolonii owadów i ma w swojej linii produktowej gatunki owadów zapylających oraz roztoczy drapieżnych do zwalczania szkodników w ogrodnictwie i uprawach ozdobnych.

Ponadto oferuje dystrybucję biostymulatorów, biopestycydów, pułapek na szkodniki oraz feromonów. Siedziba główna oraz zakłady produkcyjne firmy znajdują się na Ukrainie, a firma posiada również magazyny w Kazachstanie, Kirgistanie i Azerbejdżanie.

Prezes zarządu EcoCulture, Sergii Antonenkov, podkreślił, że wsparcie od Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej pozwoli firmie na wydajniejszą organizację produkcji.

Rolnictwo się sypie. Afera zbożowa je niszczy.

Afera zbożowa niszczy rolnictwo. Pomorska Rada Rolnictwa apeluje do rządu o pilną pomoc dla rolników

21.04.2023 afera-zbozowa-niszczy-rolnictwo-pomorska-rada

Według Pomorskiej Rady Rolnictwa sytuacja rolników jest dramatyczna a rząd próbuję to za wszelką cenę ukrywać. W przyjętym stanowisku PRR domaga się kontroli ukraińskiego zboża i zniszczenia go, jeśli nie spełnia norm jakościowych. Trudna sytuacja dotyka również inne rolnicze branże.

O bieżącej sytuacji na Pomorzu związanej z importem zboża i innych produktów z Ukrainy Pomorska Rada Rolnictwa rozmawiała podczas spotkania w Pruszczu Gdańskim. Brał w nim udział marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk.

Rolnictwo się sypie

Polski rząd w ogóle nie panuje nad sytuacją związaną z nadmiernym importem zboża i innych produktów rolno-spożywczych z Ukrainy. Według rolników nic się nie zmieniło oprócz nazw produktów rolnych wjeżdżających z Ukrainy do naszego kraju (dziś już nie „zboże techniczne”, a „czyściwo młynarskie”).

Padają pytania o zboże, które rząd już wpuścił do Polski. Minister rolnictwa zapewnia, że z Polski wyeksportuje 4 miliony ton zboża do żniw. Zapomina tylko, że przy możliwościach przeładunkowych polskich portów jest to nierealne – mówili rolnicy podczas spotkania w Pruszczu Gdańskim. Podkreślali, że ukraińskiego zboża nie da się w takiej ilości wyeksportować do tego czasu.

Z kolei przedstawiciele drobiarstwa mówili, że podobny kryzys dotyka ich branży, podobnie jest też z miodem.

W przyjętym stanowisku ponownie zaapelowali do polskiego rządu o pilną pomoc.

„Wobec sytuacji związanej z nadmiernym importem surowców z Ukrainy, brakiem adekwatnej pomocy ze strony rządowej, narażaniem obywateli na niebezpieczeństwo związane ze spożywaniem surowców i produktów, które nie spełniają norm europejskich, wzbudzaniem społecznych napięć, wzywamy agendy rządowe do zaprzestania propagandy mającej na celu ukrycie tragicznej sytuacji w polskim rolnictwie” – czytamy w przyjętym przez PRR stanowisku.

Chcemy wiedzieć, co jemy

Rada zaapelowała też do instytucji kontrolnych o zbadanie, czy importowane i zmagazynowane zboże, określane jako „techniczne”, spełnia wszystkie wymogi jakościowe obowiązujące na terenie Unii Europejskiej.

Gdyby normy jakościowe nie zostały spełnione, takie zboże powinno być przekazane do utylizacji na koszt importera – mówił Andrzej Sobociński jeden z członków PRR.

Pomorska Rada Rolnictwa uznaje za konieczne podjęcie działań ukierunkowanych na ochronę polskiego rynku płodów rolnych, mięsa i drobiu, mleka, miodu i produktów pszczelich oraz innych artykułów rolno-spożywczych wobec nadzwyczajnych okoliczności związanych z importem z Ukrainy.

Dodatkowo zwraca uwagę, iż sytuacja powoduje tragiczne w konsekwencjach napięcia społeczne pomiędzy rolnikami, producentami a konsumentami, oraz pomiędzy społeczeństwem polskim a ukraińskim.[—-]