Stanisław Michalkiewicz Życzenia • specjalnie dla www.michalkiewicz.pl • 25 grudnia 2023
I znowu historia zatoczyła koło. Niektórzy uważają, że mamy powtórkę z roku 1981. Inni – że owszem – ale to powtórka z roku 2015. Jeszcze inni – że historia się powtarza – ale to powtórka z lutego 1945 roku, kiedy to zakończyła się konferencja w Jałcie. Ciekawe, że w tym przypadku wszyscy mają rację. Rację mają ci, którzy uważają, że mamy powtórkę z roku 1981 – bo wtedy partia, a właściwie bezpieka wojskowa i cywilna, przy pomocy naszej niezwyciężonej armii, przywracała praworządność socjalistyczną metodą „na rympał”. Dzisiaj jest tak samo, z tą różnicą, że nie chodzi o praworządność socjalistyczną, tylko o zwyczajną, którą w Wielkopolsce nazywają „porzundek” albo inaczej – Ordnung. Ale rację mają również ci, którzy uważają, że to powtórka z roku 2015, kiedy to w naszym bantustanie dokonała się podmianka na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej w związku z przejściem spod kurateli niemieckiej z powrotem pod kuratelę amerykańską. Wtedy miejsce ekspozytury Stronnictwa Pruskiego zajęła ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego. Z kolei teraz, w związku z ponownym przejściem naszego bantustanu pod kuratelę niemiecką, podmianka na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej polega na tym, że na miejsce ekspozytury Stronnictwa Amerykańsko- Żydowskiego, wróciła ekspozytura Stronnictwa Pruskiego z satelitami. Ci komentatorzy zachowują największy dystans, podkreślające nie tyle różnice między obydwoma Stronnictwami, co podobieństwa. Rzeczywiście – obydwie ekspozytury uważają, że praworządność jest wtedy, gdy instytucje publiczne swoimi zadami obsiadają „nasi”. Obydwie ekspozytury tak samo wpychały nas w absurdy covidowe, aż wreszcie epidemię zlikwidował zimny ruski czekista Putin – bo trudno było podtrzymywać absurdy w sytuacji, gdy granicę polską przekraczało każdej doby 100 tys. Ukraińców, którym nikt nie sprawdzał „niemania” maseczek, ani – tym bardziej – szczepień, ani nawet – czy nie przewożą broni. Obydwie ekspozytury z entuzjazmem przyjmują za dobrą monetę wszystkie wynalazki klimatyczne, nakierowane na „ratowanie planety”, a tak naprawdę – na masową tresurę, tylko pod innym pretekstem, niż epidemia. Wreszcie obydwie ekspozytury – co cała Polska zobaczyła dzięki posłowi Grzegorzowi Braunowi – pozostają w ścisłym sojuszu chanukowym – jak to mówi Ewangelia – „z obawy przed Żydami”. Nie widać tedy żadnej poważniejszej różnicy, a skoro nie widać różnicy, to… – i tak dalej. Wreszcie rację mają również ci, którzy uważają, że powtórzyła się historia z lutego 1945 roku, kiedy zakończyła się konferencja w Jałcie. Wtedy Nasz Najważniejszy Sojusznik sprzedał nas Stalinowi, bo tak mu akurat pasowało. Teraz z kolei też nas sprzedał, tyle, że już nie Stalinowi, czy Putinowi, tylko Niemcom, w nagrodę za to, że odstąpiły od strategicznego partnerstwa z Putinem na rzecz strategicznego partnerstwa z Izraelem. Toteż Niemcy, podobnie jak wtedy Sowieci, skwapliwie korzystają z tego, by nie tylko proklamować IV Rzeszę, ale i w naszym bantustanie zaprowadzić swoje porządki. Wtedy to była PRL, a dzisiaj – Generalne Gubernatorstwo, w którym już chyba nie będzie miejsca na żadne polskie safandulstwo. Toteż widzimy, że na naszych oczach uchylona została niepisana zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Przypadek panów Kamińskiego i Wąsika w tempie stachanowskim skazanych przez usłużny niezawisły sąd pokazuje, że z etapu safandulstwa wchodzimy w etap surowości. Na razie nie leje się krew, nawet z nosa, ale kiedy już w etap surowości wejdziemy na dobre, to – kto wie – może nawet odezwie się „towarzysz Mauzer”? Teraz były Naczelnik państwa drapuje się w kostium męczennika świętej sprawy niepodległości – bo co ma robić w sytuacji, gdy stręczenie Anschlussu w roku 2003 kończy się perspektywą Generalnego Gubernatorstwa, a Nasz Najważniejszy Sojusznik właśnie spuścił go z wodą, lansując w charakterze jasnego idola pana Szymona Hołownię- dyskretnie pilotowanego z cienia przez pana Michała Koboskę?
Dobrze to nie wygląda, ale ma też plusy dodatnie, bo możemy sobie te wszystkie sprawy spokojnie rozebrać z uwagą przy świątecznym stole.
Zatem mimo wszystko – wesołych Świąt!
A ja, korzystając z tej okazji, bardzo Wam dziękuję za zainteresowanie moimi publikacjami, za oglądanie i komentowanie nagrań, a także za wspieranie mnie finansowo – bo to Wy jesteście moimi Pracodawcami, dzięki czemu i ja mogę zachować dystans do wszystkich politycznych gangów. Toteż życzę Wam i Waszym Bliskim zdrowia i wszelkiej pomyślności.
W pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia po południu doszło do ataku w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Łodzi. Agresywny, wulgarny mężczyzna usiłować przerwać Mszę Świętą, gdy został powstrzymany i wyprowadzony przez wiernych.
Policja nie interweniowała pomimo telefonu jednej z uczestniczek Bożonarodzeniowego nabożeństwa.
Jak podają świadkowie, z którymi rozmawiała Polska Agencja Prasowa, napastnikiem był około 50-letni mężczyzna, który wtargnął stał przy drzwiach wejściowych, a nagle zaczął krzyczeć. – Był wulgarny. Nie usłyszałem, co konkretnie krzyczał, ale na pewno był wulgarny – relacjonował uczestnik Mszy Świętej. W pewnym momencie – jak mówił świadek wydarzenia – agresor zdjął kurtkę i zaczął iść w kierunku ołtarza.
– Tam były dzieci, bo nasi księża podczas niedzielnych i świątecznych mszy w sposób szczególny zwracają się do młodych parafian przygotowujących się do Pierwszej Komunii Świętej – powiedziała PAP pani Krystyna. – Wtedy go zobaczyłam. Był wściekły, wykrzykiwał wulgaryzmy. Miał mniej więcej 50 lat. Odniosłam ważenie, że nie był w pełni władz umysłowych – podkreśliła.
Kiedy agresywny mężczyzna zbliżał się do dzieci, w ich obronie wystąpili ksiądz i ich stojący w pobliżu rodzice. – Ksiądz natychmiast przeprowadził sprawnie dzieciaki w kierunku żłóbka – nie przerywając przypowieści i kierując uwagę najmłodszych w tamtym kierunku. Niektóre z dzieci chyba nawet nie zauważyły incydentu – podkreśliła pani Katarzyna, która stała bliżej ołtarza.
– Wówczas to rodzice dzieci podeszli do agresora odgradzając go jeszcze szczelniej od najmłodszych i otaczając go. Nie widziałam potem szczegółów, ale słyszałam, że mężczyzna zakłócający naszą bożonarodzeniową mszę, został wyprowadzony z kościoła. Słyszałam też, jak jedna z pań zawiadamiała o tym wydarzeniu policję – podsumowała dodając, że wydarzenie nie spowodowało przerwania liturgii.
Policja nie uznała jednak za słuszne, by podjąć jakiekolwiek działania.
– Na razie nie przekazano tego zgłoszenia – powiedział PAP w poniedziałek po południu podkom. Adam Dembiński z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Do ponad 30 dni zwiększył się czas oczekiwania kierowców tirów na wyjazd z kraju przez przejście z Ukrainą w Dorohusku – poinformowała we wtorek Izba Administracji Skarbowej w Lublinie. Wynika to z zaostrzenia protestu przewoźników, którzy przepuszczają obecnie jeden pojazd co trzy godziny.
Według danych lubelskiej IAS, w kolejce na wyjazd z Polski do Ukrainy przez przejście w Dorohusku oczekuje 1,5 tys. ciężarówek. „Szacunkowy czas oczekiwania – przy założeniu obecnego tempa przepuszczania pojazdów przez przewoźników – to ponad miesiąc” – poinformowano. W normalnych warunkach, czas oczekiwania takiej liczby pojazdów na odprawę w Dorohusku wynosiłby – jak podała IAS – ok. 68 godzin. Kolejka tirów liczy ok. 40 km i sięga do miejscowości Marynin w gminie Siedliszcze.
Przewodnicząca protestu przewoźników w Dorohusku Edyta Ozygała poinformowała PAP o zaostrzeniu protestu w ten sposób, że obecnie w stronę Ukrainy przepuszczana jest jedna ciężarówka co trzy godziny. Dotychczas były to 3 pojazdy na godzinę. „Protest trwa już ósmy tydzień; musimy jakoś zmienić taktykę. Przez siedem tygodni nasze ustępowanie stronie ukraińskiej nie przyniosło efektów, więc teraz zaostrzamy protest” – wyjaśniła Ozygała.
W kolejce do odprawy w Hrebennem czeka obecnie 950 pojazdów, co przekłada się na 12 dni oczekiwania. Jak wyjaśniła IAS, w normalnych warunkach byłoby to ok. 80 godzin.
Trwający od 6 listopada protest przewoźników przed przejściem w Dorohusku został rozwiązany 11 grudnia przez wójta gminy Wojciecha Sawę. Jednocześnie przewoźnicy złożyli kolejny wniosek o nowe zgromadzenie od 18 grudnia do 8 marca, które wójt również zakazał. Sąd Okręgowy w Lublinie uchylił tę decyzję wójta i protestujący powrócili na granicę.
Jednocześnie trwa protest przed przejściami granicznymi w Hrebennem (woj. lubelskie) i Korczowej (woj. podkarpackie), gdzie przewoźnicy przepuszczają kilka aut na godzinę.
Przewoźnicy domagają się m.in. wprowadzenia zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego, zawieszenia licencji dla firm, które powstały po wybuchu wojny na Ukrainie i przeprowadzenia ich kontroli. Jest też postulat dotyczący likwidacji tzw. elektronicznej kolejki po stronie ukraińskiej.
Stanisław Michalkiewicz k „Goniec” (Toronto) • 24 grudnia 2023 michalkiewicz
Ciekaw jestem, czy posiedzenia rządu Donalda Tuska, który – za dyrektoressą Teatru Dramatycznego, panią Moniką Strzępką, co to najwyraźniej przestała już być najukochańszą duszeńką warszawskiego magistratu („a w Warszawie, w magistracie, wiszą gacie na szpagacie, kiwają się w lewo, w prawo, a publika bije brawo!”), powinien nazywać się „vaginetem” – również ze względu na liczny w nim udział feminister – więc czy te posiedzenia przypominają słynną „nocną zmianę” z czerwca 1992 roku – również z udziałem Donalda Tuska? Atmosfera jest bowiem podobna; wtedy chodziło o jak najszybsze zatarcie śladów po rządzie premiera Olszewskiego, do którego należał złowrogi minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz, co to przedstawił Sejmowi listę konfidentów SB, na której znalazł się również Kukuniek. Zadanie przeprowadzenia tego zamaszku stanu powierzono debiutującemu w tej roli Waldemarowi Pawlakowi, który na głos przepowiadał sobie, co ma zrobić; „czyszczę sobie MSW…” – i tak dalej. Zarówno wtedy, jak i teraz zmiana rządu odbywa się pod pretekstem przywrócenia praworządności – zgodnie z rozkazem Naszej Złotej Pani, która po gospodarskiej wizycie w Warszawie 7 lutego 2017 roku nakazała otworzyć front walki o praworządność. Skoro tak, to i atmosfera posiedzeń vaginetu może być podobna, zwłaszcza, że i zadania specjalnie się nie zmieniły. Trzeba „wyczyścić” nie tylko MSW, ale i Ministerstwo Obrony. Jak wiemy, objął je pan minister Władysław Kosiniak-Kamysz, którego nawet na krok nie odstępuje Waldemar Pawlak. Na pewno mu doradza nie tylko, jak się obsprawić, ale również – jak „sobie czyścić” MON. W ramach tej kuracji przeczyszczającej wymienieni zostali szefowie wszystkich tajnych służb. Najwyraźniej Donald Tusk musiał sięgnąć po starych, zaufanych bezpieczniaków, którzy za dawnych czasów robili, co im kazano. Sam doświadczyłem tego na własnej skórze, kiedy ABW zarobiła przeciwko prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, Waldemarowi Łysiakowi i mnie sprawę operacyjnego rozpracowania pod kryptonimem „Menora”. Mieliśmy bowiem przygotowywać na rocznicę powstania w getcie warszawskim coś tak okropnego, że nawet przed sobą nawzajem utrzymywaliśmy to w tajemnicy i dopiero energiczna akcja… – i tak dalej – zapobiegła najgorszemu. Okazuje się, że i pod nadzorem Donalda Tuska bezpieka potrafiła dokazywać, co się zowie, więc jeśli weterani wracają na swoje posterunki, to czekają nas ciekawe czasy.
Ale nie tylko dlatego, bo w kuracji przeczyszczającej przoduje pan Adam Bodnar, któremu dano trafikę w postaci Ministerstwa Sprawiedliwości. Skierował on był do „uzgodnień międzyresortowych” projekt rozporządzenia, mającego na celu przejście na ręczne sterowanie sądami, o którym Zbigniewowi Ziobrze chyba nawet się nie przyśniło, chociaż i on próbował. Kruczek pana ministra Bodnara polega na tym, że skoro na razie nie może zwolnić „neo-sędziów”, to poodsuwa ich od orzekania na tej zasadzie, że jeśli strona podniesie zarzut, że sąd jest „nienależycie obsadzony”, to znaczy – jest obsadzony przez „neo-sędziego”, to inni „neo-sędziowie” nie mogą tego sporu rozstrzygać, a w ogóle, to nie będą losowani do orzekania w sprawach. Taka, panie, kombinacja – jak mawiał Antoni Lange. Ale Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego, pani Małgorzata Manowska, uznała, że to rozporządzenie „gwałci” same „fundamenty konstytucji”. Na takie dictum zareagował mój faworyt w osobie pana prof. Wojciecha Sadurskiego, który chyba jest bardziej szczery od innych, bo powiedział, że owszem – żeby zapanowała praworządność, to trzeba łamać konstytucję, bo sytuacja jest rewolucyjna. A pamiętamy, jak sytuację rewolucyjną charakteryzował proletariacki poeta Włodzimierz Majakowski: „Ciszej tam mówcy! Dzisiaj głos ma towarzysz Mauzer”. Toteż obawiam się, że prędzej czy później bez towarzysza Mauzera i jego przemówień się nie obejdzie. Ot, na przykład pan minister Władysław Kosiniak-Kamysz
postanowił zlikwidować Antoniemu Macierewiczu jego komisję smoleńską, surowo przykazując, by do 18 grudnia ze wszystkiego się rozliczyła. Ale złowrogi Antoni Macierewicz olał to ciepłym moczem oświadczając, że on tej decyzji, jako oczywiście nieważnej, nie uznaje i nawet ostentacyjnie zwołał na ten dzień posiedzenie komisji. Na to posiedzenie wtargnęła zakłopotana Żandarmeria Wojskowa, pozabierała jakieś komputery i inne składniki „mienia wojskowego”, ale nic więcej wskórać nie mogła ze względu na immunitet złowrogiego Antoniego Macierewicza. Ten zaś buńczucznie oświadczył, że tajne dokumenty są w sejfach, do których tylko on ma klucze. „Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni” – śpiewał Jerzy Stuhr. Podobnie w sprawie Jacka Kurskiego, którego premier Tusk „odwołał” z Banku Światowego w Waszyngtonie. Aliści prezes NBP, pan Glapiński orzekł, że premier przekroczył swoje uprawnienia i nawet przytoczył paragraf, według którego Polskę przed międzynarodowymi bankami reprezentuje nie premier, tylko prezes NBP. Na to premier – że Bank Światowy w Waszyngtonie, to nie bank, tylko „instytucja finansowa”, której udziałowcem jest rząd, więc on odwołać pana Jacka Kurskiego może. Nie wiadomo jednak, czy Bak Światowy w Waszyngtonie uważa się za bank, czy nie – a tu premier Tusk nie ma nic do gadania, więc widać, że cienki z niego Bolek i sam nie wie, czy odwołał pana Kurskiego, czy go nie odwołał. Podobna sytuacja jest z rządową telewizją, którą rząd też chciałby przejąć i nawet powierzyć jej kierownictwo panu Jarosławowi Kurskiemu, który w tym celu zrzekł się był stanowiska „vice-Michnika” w Judenracie „Gazety Wyborczej”. Jednak sprawa okazała się bardziej skomplikowana, niż początkowo sądzono. Trzeba będzie zaangażować sztab prawników, ale Rada Mediów Narodowych, która rząd musiałby sforsować w pierwszej kolejności, z pewnością wynajmie swoich. Ci prawnicy, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony będą zainteresowani, żeby spór trwał jak najdłużej, bo to są pieniądze, no a potem, tak czy owak, głos zabierze towarzysz Mau… – to znaczy pardon – jaki tam znowu „towarzysz Mauzer”? Nie żaden „towarzysz Mauzer”, tylko oczywiście – niezawisły sąd. Ale i tu kosa może natrafić na kamień, bo jak ministru Bodnaru nie uda się przekonać „neo-sędziów”, żeby posłusznie zastosowali się do jego pomysłów, to cały pogrzeb może okazać się na nic.
Rzecz w tym, że 19 grudnia weszło w życie rozporządzenie prezydenta Dudy z 29 listopada o zmianie regulaminu Sądu Najwyższego. Jak już pisałem, do podjęcia uchwały pełnego składu, czy połączonych izb, wymagana jest teraz zwykła większość przy obecności przynajmniej połowy sędziów. Jak powiedział sędzia Laskowski, uważający się za „legalnego”, w takiej sytuacji decyzję w sprawie ważności wyborów – której SN jeszcze nie podjął, a ma czas do 13 stycznia – może podjąć w gronie „neo-sędziów”, bez konieczności dopraszania kogokolwiek do quorum. I co wtedy? Tego nie wiemy, bo nie wiemy, czy Donald Tusk, a zwłaszcza jego niemieccy przyjaciele pogodzą się z tym, że jest on, podobnie jak cały jego rząd, rządem tymczasowym, czy też „staną w jego obronie z całą mocą” – jak obiecał Kukuniek bezpieczniakom, których trzódkę w sierpniu 1993 roku przyprowadził mu do Belwederu pan Andrzej Milczanowski. Wtedy oczywiście bez przemówień i to nawet wielokrotnych, „towarzysza Mauzera” by się nie obyło, chyba, żeby „Siły Zbrojne”, czyli nasza niezwyciężona armia zdecydowałaby się zrehabilitować za stan wojenny w grudniu 1981 roku i podporządkowała się swojemu Zwierzchnikowi, czyli prezydentowi Dudzie.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Jan Rokita był niegdyś przyjacielem Donalda Tuska i kandydatem PO na premiera. Jako publicysta “Dziennika Polskiego” ostrzega przed konsekwencjami siłowego przejęcia mediów publicznych. “Ostatnie trzy dni odmieniły kondycję polskiej polityki. Po raz pierwszy od odzyskania wolności konflikt polityczny wysadził ustrojowe bezpieczniki, więc walka o władzę rozlewa się teraz chaotycznie i bez hamulców” – twierdzi.
Kim jest Jan Rokita
Jan Rokita to od wielu lat stały felietonista “Dziennika Polskiego”. Wcześniej był kandydatem PO na premiera w 2005 roku, gdy partia Donalda Tuska szykowała się do koalicji z PiS. Z układu między dwoma największymi partiami po erze rządów SLD nic nie wyszło. Rokita odszedł z polityki w 2007 roku. Nie startował w przedterminowych wyborach. Zajął się publicystyką – pisał felietony na łamach “Dziennika”, komentował rzeczywistość w TVN24 “Biznes i Świat”. W międzyczasie jego teksty można było przeczytać na łamach tygodnika “Sieci”.
Były polityk z Krakowa jest wprost przerażony tym, co od kilku dni dzieje się wokół TVP, PAP i Polskiego Radia. Na mocy sejmowej uchwały i decyzją ministra Bartłomieja Sienkiewicza wymieniono zarządy w spółkach, a także zwolniono dziennikarzy. Wciąż trwa protest starej ekipy TVP i PAP wraz z politykami PiS w siedzibach mediów publicznych.
“(...) najpierw minister kultury obwieścił, że odwołał za jednym zamachem wszystkie władze w mediach państwowych, choć ustawy takie uprawnienie przyznają wyłącznie Radzie Mediów, a nie ministrowi. No a zaraz potem marszałek sejmu pozbawił mandatów poselskich dwóch posłów, ignorując fakt, iż oni zostali przez głowę państwa objęci prawem łaski” – analizuje ostatnie wydarzenia Rokita w “Dzienniku Polskim”.
“Sienkiewicz i Hołownia przechodzą do historii”
“W przypadku pierwszym Sienkiewicz uznał, iż w podejmowaniu decyzji nie przeszkadza mu to, iż kto inny jest legalnie uprawniony do ich podejmowania. W specjalnym komunikacie obwieścił, iż to on reprezentuje państwo, czyli jest właścicielem mediów, może zatem robić w tej mierze wszystko, co chce.
To zupełnie tak, jakby – na przykład – szef policji wkroczył na uniwersytet i oświadczył, że to on odpowiada za porządek w państwie, więc zwalnia z pracy rektora i profesorów, którzy mu nie odpowiadają.
Z kolei w przypadku drugim Hołownia uznał, że aczkolwiek prezydent wydał akt łaski, a nawet przypomniał o tym teraz w specjalnym oświadczeniu, to można spokojnie przejść obok tego faktu, jak gdyby o nim „zapominając”. To znów – jeśliby szukać porównania – tak jakby sąd kazał aresztować złoczyńcę, ale policjant, który ma go odwieźć do aresztu doszedł do wniosku, że gość mu się podoba, więc „zapomni” o nakazie sądu i wypuści złoczyńcę na najbliższym skrzyżowaniu” – porównuje Rokita.
Zdaniem byłego posła i wicepremiera, Hołownia i Sienkiewicz przechodzą do historii jako twórcy precedensu w III RP. “Jest to precedens polegający na odrzuceniu przez władzę ustrojowych reguł gry, ustanowionych po to, aby walka polityczna nie przekształciła się w wolnoamerykankę. Jego trudne do przecenienia znaczenie polega na tym, że mecz toczy się dalej, ale już bez reguł” – pisze.
“Być może więc ustawy nadal w Polsce obowiązują, ale czy wszystkie, czy w całości, i czy aby na pewno? Po przełomie trzech ostatnich dni nikt nie może mieć takiej pewności. To zatem na co możemy liczyć, to już nie pewność znanych do tej pory i zapisanych w prawie reguł. Liczyć możemy już raczej na prywatny strach ludzi władzy, albo działające jeszcze w nich hamulce moralne. Są przecież świadomi tego, że w polityce próba robienia wszystkiego, co się chce, musi w końcu okazać się szaleństwem” – zaznacza Rokita.
Co dzieje się w mediach publicznych?
Jego zdaniem, zrobiło się “ostro i groźnie” w Polsce w ostatnich kilku dniach. Media publiczne wciąż nie funkcjonują w pełni z nowymi zarządami. W siedzibie TAI zjawił się człowiek, który na polecenie nowego prezesa wynosi sprzęt należący do TVP. W budynku PAP z kolei jest policja.
W jednym z najnowszych komentarzy na swoim kanale na YouTube Stanisław Michalkiewicz odniósł się do rewolucji na polskiej scenie politycznej.
Wyjaśnił, jak wygląda las, którego „nie widać spoza drzew”.
Jak mówił Michalkiewicz, „musimy wyjaśnić, co się właściwie dzieje”. Jak dodał z reguły „w polityce jest tak, że spoza drzew nie widać lasu”. Michalkiewicz przypomniał spotkanie prezydenta USA Joe Bidena z kanclerzem Olafem Scholzem, które miało miejsce w marcu tego roku.
– Stany Zjednoczone, tzn. prezydent Józio Biden, pozwolił kanclerzowi Scholzowi, żeby Niemcy urządzały Europę po swojemu – powiedział.
– Jak państwo widzicie, Niemcy w pośpiechu, dlatego że chcą zdążyć przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych (…) i w związku z tym już przestają się oglądać na jakiekolwiek pozory, żeby położyć fundamenty pod IV Rzeszę przed listopadem przyszłego roku – ocenił.
Jak dodał, „przechodzimy w związku z pozwoleniem amerykańskim na urządzanie Europy po swojemu przez Niemcy, przechodzimy znowu pod kuratelę niemiecką, w związku z tym trzeba na scenie politycznej naszego bantustanu dokonać podmianki na pozycji lidera”.
– Muszę powiedzieć, że to majstersztyk swoisty był, zgodnie ze spiżową formułą Józefa Stalina, według której najważniejsze w demokracji jest przedstawienie suwerenom prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, kiedy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane – podkreślił.
Przypomniał, że „w naszym nieszczęśliwym kraju, w Warszawie, wyznaczyli sobie rendez-vous przedstawiciel CIA z przedstawicielem Mossadu”. Zdaniem publicysty „to, że sobie wyznaczyli rendez-vous akurat tutaj, akurat w takim momencie (…), to była taka aluzja, żeby trzaskać tutaj, żeby się Donald Tusk niczego nie obawiał, żeby zastosował rewolucyjną praktykę do rewolucyjnej teorii pana prof. Sadurskiego”.
– I żeby go jeszcze utwierdzić w tym przekonaniu, w tym zdecydowaniu, to kiedy pan pułkownik Bartłomiej Sienkiewicz, który z bezpieki został przesunięty na kulturę (…) wydał decyzję o siłowym przejęciu telewizji rządowej, to przyjechała do Polski Reichsleiter od praworządności, pani Vera Jourova – dodał.
– Jak widzimy, w tej chwili mamy taki wariant siłowy. Prawo i Sprawiedliwość robi wrażenie, jakby okupowało telewizję rządową, ale chyba nic z tego nie będzie, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa naczelnik państwa stracił czujność chyba. – ocenił.
Michalkiewicz stwierdził, że „nowym, jasnym idolem, w którym nasz mniej wartościowy naród tubylczy będzie musiał się zakochać” jest Szymon Hołownia, a „naczelnik państwa już zostaje spuszczany z wodą”, o czym ów powinien się zorientować, „jak się Szymon Hołownia pojawił ni z tego, ni z owego w charakterze jasnego idola”.
Jego zdaniem „naczelnik państwa jest właśnie spuszczany przez Amerykanów z wodą”, ponieważ „Stany Zjednoczone w tej chwili są w awangardzie rewolucji komunistycznej, eksportują rewolucję komunistyczną i nie po drodze było im z naczelnikiem państwa, który może przeciwko rewolucji komunistycznej nic tam nie miał, ale na razie musi wobec swoich wyznawców udawać postawy konserwatywne”.
W ocenie Michalkiewicza, Kaczyński „prawdopodobnie nie uzyska znikąd wsparcia”. – Znikąd, dlatego że i pan prezydent Duda, w momencie, kiedy pan pułkownik Bartłomiej Sienkiewicz osiłków skierował do telewizji rządowej, żeby wprowadzili pana mecenasa Piotra Zełmę do gabinetu jako przewodniczącego rady nadzorczej (…), pan prezydent nie bardzo wiedział, co ma zrobić – skwitował.
Jeśli rząd Donalda Tuska nadal zechce przywracać praworządność takimi metodami, jakimi uczynił TVP znów publiczną, to Polska wkrótce zamieni się we wspólny dom Polaków – oczywiście publiczny.
W naszej ojczyźnie mogliśmy, w tym tygodniu, obejrzeć sobie ni to rekonstrukcję ni to parodię tego, co było naturalnym elementem życia mieszkańców Ameryki Łacińskiej kilkadziesiąt lat temu.
Na tamtym kontynencie nie tylko w republikach zwanych bananowymi, ale też tych większych stanowiło tradycję, iż co jakiś czas starego caudillo („latynoamerykański przywódca wojskowy lub polityczny, mający nieograniczoną władzę” – encyklopedia PWN) wygryzał nowy. Od momentu, gdy zaistniała telewizja, zaczynał od zdobycia jej gmachu. Pałac prezydencki i budynek parlamentu zostawiając sobie na później.
Pełna rekonstrukcja historyczna w III RP miałaby miejsce, gdyby w czwartek o 19.30 na ekranach telewizorów pojawił się, w otoczeniu mundurowych, z cygarem w zębach Donald Tusk. Po czym ogłosiłby przywrócenie demokracji oraz praworządności. Dodając, na koniec np.: „Kraj musi wejść na drogę prowadzącą ku lepszemu losowi”.
Szturm na TVP
To akurat wzięty pierwszy z brzegu cytat na taką okazję. W oryginale wygłosił go do Wenezuelczyków 4 lutego 1992 r. płk Hugo Chavez, po opanowaniu studia telewizyjnego w Caracas. Bardzo zresztą ciekawy polityk. Kiedy został już legalnym prezydentem w pierwszym z udzielonych wywiadów opisał siebie następującymi słowami: „Dla mnie prawicowy i lewicowy to pojęcia względne. Jestem inkluzyjny, czyli zawieram w sobie wszystko, a moje myślenie obejmuje co nieco tego, garstkę owego i jeszcze trochę tamtego”.
Ale dość latynoskich dygresji – choć dla patrzących z oddali, zagranicznych obserwatorów, Polska może się dziś wydać coraz bardziej takim krajem. Lepiej przejdźmy do sedna,
Udany szturm na TVP unaocznił klęskę PiS. Nie z powodu tego, że partia straciła swoją telewizję, którą przekształciła w tubę propagandową. Na dokładkę finansowaną przez budżet państwa, czyli wszystkich podatników, także tych, co budynek TVP z jego zawartością aktualną do obecnego tygodnia, najchętniej puściliby z dymem.
Klęską było to, iż bronić partyjnej zawartości budynku przy ul. Woronicza przybyli, z polecenia Jarosława Kaczyńskiego, jedynie wysoko postawieni członkowie partyjnego aparatu. Natomiast ośmiomilionowy elektorat się nie ruszył.
„Tusk Vision Network”
Specyficznym osiągnięciem rządów Prawa i Sprawiedliwości okazało się bowiem uczynienie z programów informacyjnych telewizji zwanej, znów publiczną (acz raczej nie na długo), czegoś tak pokracznego, że nawet twardy elektorat partii owszem, oglądał, jednak potem przełączał na Polsat, robiąc to aby sprawdzić, co faktycznie wydarzyło się w kraju. Acz ów elektorat taką propagandową narracje lubił, bo przynosiła miłe uczucie satysfakcji. No i wkurzała TVN. A niewiele rzeczy jest na tym świecie, jakie elektorat PiS nienawidzi bardziej od telewizji, którą niegdyś nazywał „Tusk Vision Network”. Choć dziś już się tak nie mówi, bo w tej nazwie są jedynie cenzuralne słowa. Nie oddają zatem odpowiednio emocji pisowskiego elektoratu. Mimo to partyjnej TVP nie bronił. Nawet chyba jej pracownicy nie wierzyli w bajkowe opowieści o wolności słowa, jaką gwarantowała.
Natomiast samo otoczenie przez policję i błyskawiczne przejęcie wpisało się znakomicie w pisowską narrację o tym, że dyktaturę w Polsce tak naprawdę chce zaprowadzić Donald Tusk (oczywiście na zlecenie Berlina). Obecna strona rządowa zrobiła zaś wszystko, co mogła, aby ją uprawdopodobnić. Włącznie z odrzuceniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 13 grudnia 2016 r., obradującego wówczas jeszcze pod przewodnictwem prof. Andrzej Rzeplińskiego.
Fakt – PiS ów wyrok zignorował i TVP zawłaszczył. Ale teraz strona, która od ośmiu lat niosła słowo „Konstytucja” na sztandarach i koszulkach, uczyniła to samo.
Zignorowane orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego
Przy czym konstytucji nie złamano w momencie odwołania zarządu TVP, lecz powołując nowy. Jak słusznie wskazał publicysta Wirtualnej Polski, Patryk Słowik, w wyroku Trybunału jasno zapisano, że:
„Powoływanie składu organów spółek przez ministra właściwego do spraw Skarbu Państwa naruszyło zasadę niezależności i pluralizmu w sferze zarządzania i struktury mediów publicznych. Władze mediów publicznych – wbrew zasadzie wolności mediów – stały się przez to zależne od organu władzy wykonawczej. Zniesienie zasady kadencyjności zarządów spółek publicznej radiofonii i telewizji, powiązane z zasadą ich powoływania i odwoływania przez ministra, doprowadziło do bezpośredniego podporządkowania zarządów mediów publicznych rządowi. Naruszyło przez to zasadę wolności mediów (art. 14 Konstytucji) oraz istotę konstytucyjnej wolności słowa (art. 54 ust. 1 Konstytucji)” – tyle Trybunał.
To orzeczenie, wydane pod przewodnictwem prof. Rzeplińskiego (do niedawna wielkiego autorytetu dla obrońców konstytucji), dotyczyło działań rządu Beaty Szydło (a kto wydawał jej polecenia, każdy wie), ale brzmi ono niezwykle aktualnie w stosunku do działań Bartłomieja Sienkiewicza (a kto wydawał mu polecenia, każdy wie).
Acz to minister kultury wziął na siebie odpowiedzialność za potraktowanie konstytucji, tak jak Andrzej Kmicic potraktował kolubrynę w powieści jego [ministra ..”i kamieni kupa” md] pradziadka. Chcąc trzymać się prawa, należało bowiem działalność mediów publicznych zawiesić, przynajmniej w sferze informacyjnej, aż do momentu przywrócenia stanu zgodnego z konstytucją, bez jej łamania. Oczywiście wszyscy, którym te media są potrzebne, czyli w pierwszej kolejności politycy, uznają taki postulat za absurd. Prawo bowiem nie może być ważniejsze od ich potrzeb.
Jakie one są wskazuje już kilka niuansów. O pierwszym wspomniała m.in. Magdalena Rigamonti w podcaście Onetu pt. „Zmiany w mediach publicznych”. Jak opowiedziała, bez podawania nazwisk – przed przejęciem TVP ekipę mającą obsadzić programy informacyjne kompletowali politycy z rządzącej koalicji, wydzwaniając do znajomych dziennikarzy. Za przejście do telewizji publicznej oferowali im pensje dużo wyższe niż rynkowe.
3 mld dotacji dla TVP?
Gdy wybrańcy już siądą przed kamerami, to oczywiście zapomną o saldach na swoich kontach i będą wzorcowo obiektywni.
Ale na wszelki wypadek pojawił się też drugi niuans, dodany do ustawy okołobudżetowej w środę przez sejmową Komisję Finansów Publicznych. Oddała ona do dyspozycji ministra kultury środki o łącznej wartości prawie 3 mld zł, z możliwością przeznaczenia ich na dofinansowanie mediów publicznych. Wprawdzie, gdy zostało to zauważone, minister finansów Andrzej Domański, zadeklarował podczas debaty sejmowej, iż „pieniądze na TVP są wstrzymane”. Jednakże jakoś tak słowo „wstrzymane” brzmi nieco inaczej niż np. słowa: „zabrane”, „zakazane”, a już zwłaszcza: „inaczej wydane”.
Załóżmy więc sobie hipotetycznie, że minister kultury trzyma w ręku 3 mld zł, co stanowi ponad 60 proc. obecnego budżetu TVP, i bez nich telewizja publiczna wejdzie w agonalne drgawki. To jak mogłaby wyglądać jego prywatna rozmowa z nowym prezesem, rezydującym w gmachu przy Woronicza.
„Kolego wiecie, rozumiecie czasy mamy ciężkie a rząd najjaśniejszej III RP potrzebuje wsparcia medialnego. To już od was zależy, czy dostaniecie ćwierć miliarda, czy trzy miliardy na wypłaty i premie”. To oczywiście bardzo hipotetyczna rozmowa, wzięta całkowicie z wyobraźni. Podobnie jak założenie, iż taki minister kultury musi wiele. Wystarczy, że będzie telewizję oglądał, oceniał, wyceniał i wypłacał.
Nota bene, ciekawe – jak zmieni się oglądalność „odzyskanych” programów informacyjnych, jako że oglądał je głównie elektorat PiS.
Jak zmiany wpłyną na oglądalność TVP?
Może jeszcze parę osób przypomina sobie, że za poprzednich rządów „czyszczono” Program Trzeci Polskiego Radia ze wszystkich, którym się władza nie podobała lub się z niej nabijali na antenie. Po ostatniej z czystek reszta starego składu też pożegnała się z Trójką. Wówczas słuchacze podążyli za swymi, ulubionymi postaciami. Od tego momentu ów kanał radiowym słuchali już tylko posłanki i posłowie PiS-u oraz dziennikarze z prorządowych mediów. Po czym opisywali w mediach społecznościowych, jakiż stał się on znakomity. Ponoć z czasem nawet w to uwierzyli. Natomiast nowych słuchaczy nie przyciągnęli. Czemu miałoby stać się inaczej z kanałami informacyjnymi TVP – nie wiadomo.
Zresztą o wiele ważniejsza jest inna kwestia. Mianowicie czy koalicyjny rząd Donalda Tuska zamierza nadal przywracać praworządność w podobny stylu do tego, w jakim odbił z rąk PiS media zwane publicznymi. Czyli tak, jak to opisał tydzień temu w rozmowie z Jackiem Pałasińskim prof. Wojciech Sadurski, „odchodząc od litery prawa” w imię „przywracania zasad demokracji”. Wprawdzie prawnik ów zaznaczył, że w jego ocenie prawo na czele z konstytucją należy mieć w głębokim poważaniu, w odniesieniu do: „Trybunału Konstytucyjnego, KRS, Rady Mediów Narodowych, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji”.
Jednakże skoro tak, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby inny, medialny autorytet prawny (a może i ten sam) za tydzień nie rozszerzył definicji łączącej przywracanie demokracji z anulowaniem zapisów konstytucji.
Choćby o artykuł 31, pkt 1mówiący, iż: „Wolność człowieka podlega ochronie prawnej”. Albo artykuł 32: „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”, itd., itp..
Jeśli robi się dwa wyjątki czemu nie od razu dziesięć?
Walenie elektoratu pałą po łbie
Ta myśl z każdym kolejnym popisem nowego rządu w stylu odbijania TVP stanie się coraz powszechniejsza. A nawet stary, tłusty pies, jeśli zagnać go w kąt i zacząć tłuc po łbie kijem, w końcu zacznie gryźć. Bo zrozumie, iż inaczej nie przetrwa. Tym razem ośmiomilionowy elektorat PiS nie poszedł za Kaczyńskim, bo nie poczuł się wystarczająco zagrożony. Poza tym TVP tak mocno się skompromitowała, że dawało to moralny glejt na łamanie konstytucji. Jednak jazda po bandzie okazała się tak ewidentna, iż kolejnego walenie pałą po łbie pokaźna liczba prawicowych wyborców może już nie zdzierżyć.
Wystarczy, iż poczują, że jeśli nie zaczną gryźć, to reprezentujący ich interesy stronnictwo nie przetrwa.
I teraz wyobraźmy sobie kraj w takim chaosie, w momencie gdy za wschodnią granicą Ukraina przegrywa wojnę, w USA wybory wygrywa Trump, w Unii Europejskiej trwają prace nad nowymi traktatami, a w świecie tu i tam wybuchają nowe konflikty zbrojne. To tylko mały, bardzo skrócony wykaz wydarzeń, do zaoferowania nam w nachodzącym roku.
Ciekawe, jak sobie planuje radzić z chaosem wewnętrznym w kraju koalicja rządząca Polską, gdy go wygeneruje. Skora sama złożona jest z tylu partyjek, zaś wkrótce co najmniej cztery z nich będą musiały zacząć promować własnego kandydata na prezydenta. A przypomnijmy, że wygrywa wybory ten, kto pozyska minimum 50,1 proc. elektoratu. Zatem bez prawicowego, żaden nie wygra. Musi więc odciąć się od rządu, pogłębiając chaos.
Argumentów za tym, że dalsze pójście drogą, którą wybrał w tym tygodniu rząd Tuska, zakończy się katastrofą dla Polski i to w przeciągu roku, można przytoczyć sporo. Tymczasem w rozchwianym świecie, państwo zamienione w dom, potocznie zwany publicznym, staje się śmiertelnym zagrożeniem dla swoich mieszkańców. Wystarczy spojrzeć jak się cudownie żyło i żyje ludziom na wschód od Bugu. Acz ostatnio też szybko umiera. Jedyne, co do tego można tu dodać, to oczywiście – Wesołych Świąt.
1. ” […] jak ich tak kosmetycznie jakoś ubarwią, to przypominają człowieka Zachodu, ale oni w gruncie rzeczy nie są ludźmi Zachodu, bo na Zachód składa się asymilacja kultury greckiej klasycznej, rzymskiej, potem chrześcijańskiej”.
2. “Nie ma żadnej podzielonej Polski ani dwóch Polsk. Jest tylko – jak kiedyś to nazwałem – wojna polsko-obca. Jest dywersja najeźdźców, którym marzy się sprowadzanie do Polski kolejnych najeźdźców, po to, by wzmocnić swoją antypolską pozycję. Kto używa określenia “wojna polsko-polska” jest głupcem albo dywersantem…”
[Prof. P. Jaroszyński]
B. ważny wywiad z prof. dr. hab. Piotrem Jaroszyńskim kierownikiem Katedry Filozofii Kultury KUL, członkiem towarzystw filozoficznych w Polsce, w USA, we Włoszech i w Szwajcarii, autorem ponad 40 książek i artykułów naukowych, wchodzącym w skład komitetu naukowego Powszechnej Encyklopedii Filozofii, będącym redaktorem naczelnym pisma „Człowiek w kulturze”. Bez lektury i przemyślenia tego wywiadu trudno będzie zrozumieć to, co dzieje się w Polsce i Europie. Szkoda, że wielu publicystów prawej strony powodowanych kunktatorstwem oraz “życiem towarzyskim i uczuciowym” i strachem udaje, że nie widzi spraw i faktów o których mówi profesor. Sami wydają sobie świadectwo. Dla kogoś dogłębnie i logicznie myślącego wiele spraw jest jednoznacznych. I trzeba o tym mówić na głos… każdego dnia.
Wbrew bełkotowi Wałęsów, Schetynów, Ziemkiewiczów, Tusków, Kaczyńskich powtarzających swoje mantry o wojnie domowej w Polsce, wojnie dwóch plemion, Tutsi-Hutu, podzielonej Polsce etc. Nie ma żadnej podzielonej Polski ani dwóch Polsk. Jest tylko – jak kiedyś to nazwałem – wojna polsko-obca.
Jest dywersja najeźdźców (niedawno Morawiecki, dzisiaj Tusk), którym marzy się sprowadzanie do Polski kolejnych najeźdźców, po to, by wzmocnić swoją antypolską pozycję i promocja antychrześcijańskich sekt (Chabad Lubawicz, Tęczowi). Kto używa określenia “wojna polsko-polska” jest głupcem albo dywersantem…
Warto przy okazji zacytować fragment tekstu W.Żyszkiewicza: “Bierna, tzw. milcząca większość polskiego społeczeństwa zdaje się nie dostrzegać, że powoli, lecz systematycznie traci wpływ na świat, w którym żyje, że wkrótce – mimo liczebnej przewagi – może stać się we własnej ojczyźnie społecznością stygmatyzowaną, a nawet dyskryminowaną za przywiązanie do tradycji i wiary przodków. Dokonają tego nieliczne, ale bardzo ekspansywne w przestrzeni publicznej mniejszości kulturowe, etniczne czy wyznaniowe.
Pytanie, dlaczego milcząca większość tych niekorzystnych dla siebie zmian nie dostrzega. (…)
Mówiąc serio, wciąż zbyt mały, ale przecież istniejący sektor mediów sprzyjających obecnej władzy nie spełnia należycie przyjętej na siebie roli. Małostkowe spory, igrce w tzw. portalach społecznościowych pochłaniają więcej zapału i starań niż diagnozowanie dynamicznych zmian w otaczającym nas świecie. Publicyści prawej strony, zamiast inspirować debatę publiczną o istotnych problemach, których przecież nie brakuje, przerzucają się lapidarnymi wpisami z fejsbuka czy tłitera.”
Oddaję głos profesorowi. Głos mądrości w dzisiejszym zamęcie jest bezcenny. Jest to głos wolny, wolność ubezpieczający.
Wywiad przeprowadza (bardzo dobrze zresztą) Andrzej Kumor. Tekst pochodzi z autorskiej strony prof.Jaroszyńskiego.
Andrzej Kumor: Panie Profesorze, świat się zmienia. Zmiany zachodzą szybko w kulturze, w obyczajach… Nie odnosi Pan wrażenia, że utopia nowego wspaniałego świata, którą kiedyś Aldous Huxley opisał w jednej z bardzo popularnych książek, ma już z górki, że jesteśmy w przededniu takiego „szczęśliwego totalitaryzmu”, gdzie ludzie chodzą do szkół, ale praktycznie nic nie wiedzą, gdzie demokracja polega na manipulacji, a stare wartości cywilizacji łacińskiej przestają mieć znaczenie, są relatywizowane itd.?
Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński: Czyli – o co chciałby Pan zapytać?
– O to, czy Pan nie postrzega w tym projektu ogólnoświatowego, którego jesteśmy uczestnikami?
– Uczestnikami albo ofiarami, bo jak mimowolny, no to ofiara, nie uczestnik, a uczestnictwo oznacza partnerstwo. Koń ciągnie pług, i co, jest uczestnikiem procesu orania.
– Ale racjonalizacja tego procesu polega na tym, że ludziom ma się wydawać, że są uczestnikami.
– Podstawowym punktem odniesienia jest, co dzieje się z człowiekiem. Czy mu to wychodzi na dobre, czy na złe, lepsze czy gorsze. A człowiek to przede wszystkim pewna świadomość, rozumienie tego, kim jest, co się wokół niego dzieje.
Jeżeli tego typu pytania zadamy, to okaże się, że ten człowiek ma coraz słabsze rozumienie rzeczywistości, jaką on jest sam i jaka jest wokół niego. To wskazywałoby, że dokonują się jakieś procesy, za którymi ktoś stoi, czyli że ma jakiś scenariusz i za pomocą najnowszej technologii zwanej inżynierią społeczną po prostu dokręca śrubę, aż ci ludzie stają się bezrozumni i bezwolni. To dosyć szybko następuje, bo jednak jeszcze dziesięć – dwadzieścia lat temu odnosiło się wrażenie, że ludzie są jacyś dojrzalsi, na wyższym poziomie intelektualnym. W tej chwili to jest chodząca paczka emocji, odprysków wrażeniowych i zero rozumienia.
Chodzi o to, że nastąpiło odwrócenie znaczenia pojęć i demokracja oznacza teraz jeszcze ściślejszą kontrolę społeczną.
Zresztą to widać po systemie edukacji. Jeżeli w wielu państwach Europy, zachodniej zwłaszcza, tak wcześnie sięga się po dzieci, żeby je urabiać już na swoją modłę, zgodnie choćby z ideologią gender, to znaczy, że rodzina pozbawiona jest podstawowych praw, a więc bycia ze sobą i tego, że rodzice są przede wszystkim odpowiedzialni za wychowanie własnych dzieci. Jeżeli te funkcje przejmuje państwo, to mamy do czynienia z odmianą socjalizmu, który jest zawsze groźny, bo dąży do tego, żeby człowieka odpodmiotowić, to znaczy żeby nie był w stanie podejmować słusznych i suwerennych decyzji.
– Powiedział Pan, że ktoś to robi. Domyśla się Pan kto?
– To nawet nie ma znaczenia, bo tego się tak do końca nie sprawdzi. Chodzi o to, że to działa. To są środowiska socjalistycznego internacjonalizmu, czy nawet globalizmu. Ja myślę, że tak koniec końców to za tym stoi globalizm, dlatego że już działa się w kategoriach ogólnoświatowych, już ta jednostka właściwie nic nie znaczy. Jak mówił Majakowski, jednostka zerem, jednostka niczym.
Nam, Polakom, jest to łatwiej rozpoznawać, ponieważ myśmy przeszli taki soft komunizm.
– Dostaliśmy szczepionkę?
– Tak. I powstały antyciała, w związku z tym nie poddajemy się tak łatwo tej propagandzie, jak człowiek z Zachodu, a z drugiej strony, potrafimy wymyślić jakieś sposoby na to, żeby to jakoś obchodzić. Chodzi o to, że można tak się zorganizować oddolnie, żeby tych wyborów nie przegrać, a nawet je wygrać. W Polakach jest pewna zaradność. To nie jest ten sam Polak, który tylko kombinował i machał na wszystko ręką. Widać, że Polacy próbują mieć inicjatywę, i to jest najlepszy znak, że mają inicjatywę.
– Ale mówi się też, że Polska jest podzielona, że są dwa narody itd., że ludzie są jakby uwarunkowani do odrzucania pewnych rzeczy albo do lansowania ich.
– Trzeba patrzeć na to historycznie.
Przecież już od zaborów mieliśmy do czynienia ze środowiskami, które współpracowały z lewicą międzynarodową. I one dążyły do tego, żeby Polska nie posiadała suwerenności. Kiedy były momenty kryzysowe, takie jak II wojna światowa czy okres po wojnie, to środowiska te współpracowały, choćby, w przypadku czasów powojennych i w czasie wojny, z Sowietami.
Stalin przysłał nam około 200 tysięcy ludzi w ogóle niezwiązanych z narodem polskim, obcych, którzy mieli zająć najwyższe administracyjne stanowiska w państwie.
A więc to nie tyle są dwa narody, co jest jeden naród, który jest z jakąś premedytacją niszczony w swojej tożsamości. Ci, którzy tu się znaleźli wskutek pewnych okoliczności politycznych, oni po prostu z tym narodem się nie identyfikują. Jak się mówiło o resortowych dzieciach, to chodzi właśnie o to.
Ktoś jest ambasadorem, a okazuje się, że jest wnukiem czy synem jakiegoś oprawcy, który brał udział na przykład w obławie augustowskiej. Więc czy on będzie dążył, żeby całą prawdę o obławie świat mógł usłyszeć? Przeciwnie, będzie starał się to wygłuszyć albo nie dopuścić do tego, żeby zostały odnalezione groby. Pamiętajmy, że to nie jest jeden naród, który się podzielił, tylko to są ciągle obcy, obce państwa…
– Rozrośnięty obcy element, który został w Polsce.
– Tak, który cały czas próbuje nas podzielić i odebrać suwerenność, czyli możliwość urządzania życia tak, jak my chcemy, a nie tak jak każą nam Niemcy czy Francuzi. My mamy swój sposób organizowania życia i swoje cele, my nie chcemy być jak Niemcy czy Francuzi.
– Czy to nie jest trochę tak, że ten element obcy jest bardziej ustosunkowany, ma wpływy za granicą, w środowiskach liberalnych.
– Tak, to widać.
– I w tym momencie to jest trochę nierówna walka, bo elity polskie zostały pobite przez okupację, przez komunizm itd. Jak Pan to ocenia?
– Jedną trzecią inteligencji, mówiąc z grubsza, nam wybito z premedytacją, zabito po prostu. Jedna trzecia nie wróciła do kraju, bo albo już nie miała do czego wracać, albo groziły jej więzienie i śmierć. No i została ta jedna trzecia, nad którą tak pracowano, że jej prawie nie było.
Naprawdę to cud, że w ogóle my się z tego wszystkiego możemy jakoś pozbierać.
To jest bardzo trudne, bo te ośrodki międzynarodowe, międzynarodowego socjalizmu, one dążą do tego, żeby korzystając z dawnych jeszcze układów – a oni przecież mieli dostęp do informacji, wiedzieli, kto jest kim – żeby na różne sposoby tych ludzi mieć po swojej stronie. Tutaj takim polem działania, kiedy urwała im się troszkę polityka, są media, bardzo agresywne, mocne media, które starają się właśnie wszczepiać zatrute idee w społeczeństwo.
Ale z drugiej strony, jest Internet. Ludzie już nie są tacy głupi jak kiedyś. Włączy się Internet i ma się całą skalę, można sobie porównywać, co kto pisze. Poprzez powtarzalność pewnych metod można zorientować się, że ktoś po prostu coś gra, a nie że to jest codzienny, rzeczowy serwis informacyjny.
– Na ile ta świadomość jest powszechna, na ile ci ludzie, którzy są świadomi, mają wpływ na sytuację? Jak wygląda w Polsce organizacja Polaków?
– W tej chwili jest taka sytuacja, że główne instytucje, takie jak prezydent czy większość sejmowa, czy rząd, to są formy zorganizowanego działania na najwyższym szczeblu. Środowiska, które deklarują zarówno swój patriotyzm, jak i związek z katolicyzmem, który jest dla nich jakąś i inspiracją, i punktem odniesienia. Tak że tutaj można mówić o tym, że są jakieś wartości, które stanowią główny motyw sprawowania władzy. Oczywiście, że w polityce mogą się różne rzeczy dziać, niemniej jednak jest to sytuacja radykalnie różna od tej, jaka była do tej pory, właściwie od roku 89. To trzeba jasno powiedzieć.
– Jak by Pan, Panie Profesorze, ocenił sytuację w polskim Kościele? Właśnie niedawno Episkopat wydał list krytykę nacjonalizmu.
– To jest zawsze kwestia pewnej granicy. Z jednej strony, religia nie może być środkiem do tego, żeby posiadać władzę polityczną, a z drugiej strony, Kościół nie może wysługiwać się politykami, bo to w konsekwencji też może być groźne, w momencie – tak jak przykład Hiszpanii to pokazuje – kiedy politycy z różnych powodów mogą skręcić na lewo i potem zostanie odium na Kościele.
Tak że granica między polityką a religią wymaga niezwykłej kultury i roztropności, żeby nie wykluczając się i nie zwalczając, tak współpracować, żeby nie pozamieniać ról.
A oczywiście, że to jest łatwe, bo jednak Kościół, zwłaszcza w Polsce, wypracował swoją pozycję, posiada swój najwyższy autorytet w społeczeństwie, no i chętnie można się podczepić pod to, co jest gotowe, na co złożyły się pokolenia księży, biskupów, prymasów Polski. Tak że czasami są takie momenty, gdzie nawet oficjalnie trzeba zwrócić uwagę politykom, żeby nie przesadzali z pewnymi zachowaniami.
W porównaniu z tym, jak milczące bywają episkopaty w innych krajach, to polski Episkopat jest wyjątkowo odważny i bardzo racjonalnie zajmuje stanowisko, gdy trzeba, w sprawach istotnych nie tylko dla Kościoła, ale również z uwagi na tradycje związku Kościoła z państwem w Polsce, również w sprawach politycznych. Nie partyjnych, ale właśnie politycznych. Jest to ciągle troska o dobro wspólne i to jest nawiązanie do klasycznego rozumienia polityki.
– Wspomniał Pan, że inne episkopaty są milczące, czy Kościół nie jest sam w sobie podzielony? Nawet cechy ideologii gender sięgają wewnątrzkościelnych debat.
– Na Kościół trzeba troszeczkę inaczej patrzeć, dlatego że w Kościele nie ma mowy o partiach politycznych, które by walczyły ze sobą w sposób bezwzględny, po to żeby zdobyć władzę. Można mówić o zmieniającej się sytuacji w różnych miejscach i obecności Kościoła i równocześnie ze stanowiskiem czy zachowaniem się poszczególnych duchownych, czy hierarchii nawet, będących jakoś odpowiednikiem sytuacji, w jakiej Kościół znajduje się w danym miejscu.
Inaczej sytuacja wygląda w Polsce, inaczej w Czechach, inaczej w Kanadzie. W grę wchodzą również elementy pewnej tradycji, że są miejsca, gdzie Kościół raczej nie zabierał zbyt mocno głosu i często w ważnych sprawach społecznych, i dalej nie będzie zabierał, bo taki się utarł zwyczaj.
Natomiast są państwa, gdzie Kościół częściej i mocniej zabiera głos w takich sprawach.
Trzeba pamiętać o tym, że w momencie, kiedy te środowiska lewicowe tracą kontrolę, tracą władzę na różnych polach życia społecznego, to wtedy natychmiast przystępują do ataku, wedle zasady Cezara divide et impera, czyli znaleźć cokolwiek, co będzie różniło jakieś środowiska czy jakichś ludzi, i to nagłaśniać i powiększać, tak żeby było wrażenie, że Kościół jest już podzielony, że nie taki jak kiedyś.
Widzę jak u nas, na siłę szukają czegoś, żeby poróżnić, wymyślają niestworzone rzeczy, aż do momentu, kiedy ludzie uwierzą i przyjmą to za dobrą monetę, że rzeczywiście jest podzielony. Tak że to są metody dość brutalne, ale one nie muszą być skuteczne i po prostu pewnych mediów nie należy słuchać, bo po co dać sobie wmawiać różne bzdury.
– Panie Profesorze, Europa jest objęta falą emigracji ludności z Azji, Afryki, z Bliskiego Wschodu. Jak Pan ocenia szanse przetrwania kultury europejskiej, dziedzictwa łacińskiej kultury?
– Cała ta sytuacja z imigracją jest wyraźnie wyreżyserowana i zachodzi pytanie, po co oni to robią? Bo że są jakieś środowiska, które z tego korzystają, to wiadomo. Można powiedzieć, że korzystają handlarze ludźmi, bo przecież i trzeba to nagłośnić, i do tych ludzi dotrzeć, i ubrać, trzeba im łódki przygotować. To są potężne operacje, które wymagają potężnych nakładów, ale też przynoszą komuś zyski.
To nie jest tak, że Syryjczyk nagle się obudził, wstał od ogniska i poleciał, żeby przypłynąć do nas. Ktoś tych ludzi nakręcił do tego stopnia, żeby oni z całą determinacją opuścili swoją ojczyznę. Pewnie, że są kraje, gdzie jest lepiej, ale czy to jest powód, żeby opuszczać ojczyznę? A jeśli jest źle, to trzeba szukać pomocy, walczyć o nią.
Jest jeszcze druga strona medalu, to są te metody socjalizmu – kreuje się walkę klas i w ramach tej walki klas dawniej konfrontowało się ze sobą przede wszystkim chłopów ze szlachtą i robotników z mieszczaństwem, tym bogatszym, burżuazją, po to żeby się nawzajem wyniszczyli, żeby społeczeństwo zachodnie się wyniszczyło. Natomiast w tej chwili widać, że oni chcą tak nasycić państwa europejskie emigrantami z kompletnie obcych kultur, żeby to społeczeństwo zachodnie po prostu zginęło, żeby go nie było.
No bo to można jeszcze przyjąć sto tysięcy, ale ich tam jest sto milionów, no i co? No to wiadomo, że zaleją wszystko kompletnie i nikt tego nie udźwignie. Więc to jest gra i na uczuciach, i na współczuciu, ale wyraźnie widać, że chodzi o to…
Ponieważ ta warstwa biedna w Europie, chłopów czy robotników, dorabiając się dzięki wysokiej kulturze pracy; u nas jest bardzo wysoka kultura pracy. Byłem w Afryce, to co tam robią mężczyźni, to siedzą, piją piwo i dyskutują, potem przejdą się kawałek i znowu siedzą i piją piwo. Pracuje, rodzi, wychowuje kobieta – jak daleko można zajść z taką kulturą pracy w porównaniu z kulturą pracy, jaka została wytworzona na Zachodzie? Wracając do tego wątku, że taki europejski chłop czy robotnik w momencie, kiedy stał się podmiotem pracy, a nie był niewolnikiem, czyli mógł na siebie i na swoją rodzinę pracować, to on wcześniej czy później był zadowolony z tego, że jest właśnie taki ustrój, a nie inny.
Natomiast w momencie, kiedy Europa zostanie najechana przez zupełnie inny rodzaj kultury pracy, niewspółmierny do kultury pracy na Zachodzie, to będą grabić, grabić, aż wszystko przejedzą, przegrabią i nic nie będzie, będzie jedna wielka bieda.
– Czemu Europa się nie broni?
– W Europie w tej chwili u władzy są socjaliści, a socjaliści nie są Europejczykami, bo to są Azjaci przecież, tylko poprzebierani w garnitury europejskie. Ich mentalność jest stadna, jest to mentalność ludzi pozbawionych podstawowych zasad moralnych, są to ateiści, którzy z pasją niszczą tradycyjną religię, demoralizują młodzież.
Przecież to wszystko to tylko jak ich tak kosmetycznie jakoś ubarwią, to przypominają człowieka Zachodu, ale oni w gruncie rzeczy nie są ludźmi Zachodu, bo na Zachód składa się asymilacja kultury greckiej klasycznej, rzymskiej, potem chrześcijańskiej. To jest człowiek Zachodu, a nie socjalista, który ma dziesiątą żonę i propaguje różne formy antykultury śmierci, czyli propaguje aborcję, eutanazję i tego typu rzeczy.
– Czy jest szansa na odrodzenie, a jeśli tak, to gdzie, skoro rządzą, jak Pan Profesor powiedział, socjaliści, skoro we Francji burzy się kościoły, kiedy sam Kościół jest atakowany od wewnątrz? Czy nie jesteśmy świadkami upadającego kontynentu?
– Upadek jest duży. To widać po tym, że teraz kryzys objął Unię Europejską, jej struktury, jej cele, właściwie nie ma przywódców, to samozwańcy tak naprawdę.
– Kto rządzi?
– O to chodzi. Na tyle, na ile możemy powiedzieć, to są jakieś formy ideologii socjalizmu. Więcej co można powiedzieć? Wiadomo, że pewna decyzyjność jest owiana tajemnicą, bo przecież nie jesteśmy zapraszani na ich spotkania, jak oni dyskutują i decydują.
– Mówi Pan o masonach, o…
– Nie wiem, różnie może być. Nawet jak coś się powie, to i tak to jest niesprawdzalne, więc co to da? Sprawdzalne są metody działania.
– To co widać?
– Tak. I teraz na pewno oni się boją tego, że się ujawnia pewne rzeczy. Tak jak w Polsce zmiana rządu i parlamentu nastąpiła dzięki temu, że pewne rzeczy zostały ujawnione. Gdyby nie ujawnienie tego, co myślą i mówili wówczas członkowie rządu czy osoby postawione wysoko w danym układzie…
– Mówi Pan o aferze podsłuchowej?
– Między innymi. To dopiero jakoś do ludzi dotarło, że są po prostu w rękach ludzi nieodpowiedzialnych za państwo, tylko wyłącznie za swoje interesy.
Można powiedzieć, że te społeczeństwa zachodnie się w jakiejś mierze budzą, tylko tam jest problem, że to są społeczeństwa postchrześcijańskie. Społeczeństwa te straciły to, co było podstawą tożsamości cywilizacyjnej, czyli straciły chrześcijaństwo, straciły wiarę.
Jak się nie odbuduje wiary, to się nic nie zbuduje. Najwyżej będą partykularne grupy tzw. nacjonalistyczne, które w zderzeniu z międzynarodówką socjalistyczną nie mają szans. Dlatego też strategia tej międzynarodówki polega na tym, żeby wciskać opozycję w narożnik nacjonalizmu.
– Etykietować jako faszyzm, nacjonalizm?
– Że jak to jest nacjonalizm, to jest to ideologia tylko tej grupy. – Co wspólnego ma nacjonalizm załóżmy francuski z nacjonalizmem niemieckim? No nic. Każdy na siebie będzie grał, a w skali większości potrzebnej do wygrania większej puli, już na początku skazują się na przegraną. Z kolei socjaliści zawłaszczyli nazwę chrześcijaństwo, bo przecież to są tak zwani chadecy. A co oni mają wspólnego z chadecją, jak oni naruszają wszystkie zasady Dekalogu? Nic! Ale zajęli scenę polityczną chrześcijańskich demokratów. Dzięki tej nazwie blokują powstanie autentycznej chadecji, która by dążyła do tego, żeby w ramach demokracji bronić właśnie wartości chrześcijańskich.
– Czy częścią tej nowej rewolucji jest operacja na języku, zmiana pojęć?
– Operacja na języku i zmiana pojęć to jest stały repertuar. On jest skuteczny wtedy, kiedy społeczeństwo jest coraz mniej wyedukowane, zwłaszcza gdy chodzi o kulturę klasyczną, w tym języki klasyczne, takie jak greka i łacina. Dlaczego oni wyrzucili grekę i łacinę albo redukują (u nas to już dawno nie ma)? Dlatego że wprowadza się słowa pochodzenia łacińskiego lub greckiego, które mają dla ludzi znaczenie wyłącznie emocjonalne lub negatywne, jak słowo faszyzm.
Faszyzm jest słowem, które jest emocjonalnie mocne, negatywnie nacechowane. Jak się powie „ty faszysto!”. Ale przecież ani jeden, ani drugi nie rozumie, co słowo znaczy. A w tym słowie nie ma nic złego od strony semantycznej. Tak że istotnym elementem tej inżynierii społecznej jest utrzymywanie społeczeństwa na poziomie bardzo płytkiej edukacji.
– Jak mówimy o globalizmie, globalnej rewolucji, jak Pan, Panie Profesorze, ocenia możliwość sanacji w Stanach Zjednoczonych pod rządami nowej administracji? Czy to jest szansa, czy to jest to samo środowisko rozpisane na inne głosy?
– To jest skomplikowana sprawa, ja nie znam tak dokładnie tej sytuacji. Na tyle, na ile znam, to wiem, że tu jest wielka różnorodność orientacji politycznych, i kulturowych, i cywilizacyjnych. Jest sporo grup bardzo zdrowych, moralnie również, jeśli chodzi o podejście do spraw społecznych. Może nawet zdrowszych niż w Europie Zachodniej. Ale trzeba być roztropnym, dlatego że tak jak Trump obiecywał, że nie będzie wiz dla Polaków, no i są te wizy. Więc jest kwestia, do jakiego stopnia co było prawdą, a co było tylko grą polityczną. A przy tym znowu jak to w polityce, trzeba patrzeć, mając uwagi do różnych kandydatów itd. Przynajmniej pewne sektory życia zostaną odblokowane. Stanowisko prezydenta to nie jest stanowisko świętego po kanonizacji, tylko to są ludzie, którzy działają w pewnych realiach jakiegoś układu sił i mogą tyle, ile mogą.
Pewnych rzeczy nie mogą, bo nie są wszechmocni, mogą mieć skrępowane ręce. W każdym razie na pewno jest to szansa i jeśli Ameryka by z tego nie skorzystała, to będzie jej trudno, bo proces rozwalania Ameryki już się zaczął. Ameryka popadła w taki kryzys, że pojawiało się pytanie, po co tam w ogóle być w tej Ameryce? Dolar słaby, pracy nie ma, to po co tam siedzieć? Jednak udało się odbić od tego dołka. A wiele zależy od ludzi, od ludzkiej aktywności, bo przecież są pola życia, zwłaszcza na poziomie samorządów czy stanów, które mają dużą autonomię, żeby pewne rzeczy uzdrowić, ale bez moralności nie ma uzdrowienia. Musi być jednak jakiś idealizm, jakaś idea musi być, po co my żyjemy w tym jednym państwie, skoro należymy do zupełnie innych tradycji, do innych kultur, po co razem jesteśmy.
– Dzisiaj jest Dzień Polonii. Jak Pan, Panie Profesorze, widzi rolę Polonii, Polaków mieszkających poza granicami Polski? To są miliony, ktoś powiedział kiedyś, że Polacy są najbardziej rozproszonym narodem. Jak budować wspólnotę narodową ponad granicami?
– Przede wszystkim chodzi o to, Polonia jest jakby odwrotnością narodu, który jest w ojczyźnie, w tym sensie, że naród w ojczyźnie jest skupiony, natomiast Polonia z istoty swej jest rozproszona. To, że nazwie się to Polonią, to jeszcze z tego nic nie musi wynikać, bo jest wiele wątków, które tych ludzi ze sobą w ogóle nie łączą.
Trzeba byłoby uświadomić sobie, że odpowiedzialności za ojczyznę i naród nikt z tych ludzi nie zdjął. Niezależnie od tego gdzie oni są, obowiązuje ich czwarte przykazanie. Sposób, w jaki będą to robić, zależy od indywidualnej sytuacji. Ale nie ma czegoś takiego, że ja uciekłem, wyjechałem, co mnie tam obchodzi Polska. Tak to można całe życie uciekać.
Polacy należący do Polonii, muszą uświadomić sobie, że ich ojczyzną jest Polska, a nie żaden inny kraj czy inne państwo. Na ojczyznę składa się ziemia – polska ziemia jest w Polsce – i ciąg pokoleń, na które składa się naród, i to wszystko jest w Polsce. I już nowych ojczyzn i nowych narodów nie będzie, już ten czas tworzenia się narodów minął, już nie będzie nowych narodów. Mogą tylko stare zginąć, a nowych nie będzie.
Jeśli Polacy mieliby takie przekonanie, to wówczas łatwiej im się porozumieć dla podjęcia wspólnych działań. Bo nie muszą sobie ciągle tłumaczyć i udowadniać, że są czy nie są Polakami. Tu jest właśnie problem. Polonia nie ma swojego przywódcy ideowego, który byłby dla niej odniesieniem, i nie ma swoich elit, które pomogłyby Polakom uświadomić sobie te relacje, jakie zachodzą między Polską a nowym państwem i narodem polskim, a innymi narodami. Nikt im tego nie wyjaśnił, nikt im tego nie uporządkował, nikt nie określił zakresu odpowiedzialności, więc każdy to bierze na swój rozum. Ale to jest za mało, więc trzeba by to tu w miarę krótko i jasno pokazać, taki dekalog Polaka imigranta.
To byłoby szalenie ważne, żeby to opracować, tak żeby wszystkie stowarzyszenia polskie, kluby, kongresy, żeby to się nie sprowadzało do tego, że jest prezes, dwóch wiceprezesów, trzy sekretarki i Bob w chevrolecie i wielki kongres.
Tutaj potrzebny jest dekalog Polaka imigranta, który pomógłby właśnie tej Polonii integrować się w warunkach, w jakich jest, bo te warunki to może być nawet odległość, trudno się spotykać co drugi dzień, jak się mieszka trzy godziny jazdy samochodem od siebie.
Wiadomo, że jednak pierwszym motywem pobytu na emigracji są warunki ekonomiczne, co będziemy się oszukiwać. I w większości wypadków to był powód główny, i teraz jest to powód, bo Polska jest niepodległa, są wybory itd., więc jeżeli ludzie siedzą za granicą, jest to powód ekonomiczny. Ale mogą być inne powody, mogą być takie, że mają dzieci, i te dzieci już nie chcą się polonizować.
– Wnuki.
– Tak, jeszcze wnuki. I to wszystko spada na człowieka, wnuki po polsku nie mówią. To człowiek sobie gotuje sam, nie wie co potem. Wzruszy się emocjonalnie, ale to wszystko się porozrywało, te więzy rodzinne, rodowe, narodowe, pomieszane, poplątane. I nie wiadomo, co robić.
– Kto taki dekalog miałby ułożyć?
– Kto o tym myśli, kto się tym przejmuje, niech pisze. I potem rzuca się w świat i to się wydziela wśród ludzi. Jeżeli zostanie trafione, to zostanie przyjęte. To nie jest decyzja administracyjna, tylko ktoś, kto żyje tym, widzi sytuację i widzi, jak ludzie się męczą nawet przeżywają. Pomóc im się odnaleźć, takie proste zasady. Zasady, które by dotarły i do dorosłych, i do dzieci zwłaszcza, w szkołach polonijnych, sobotnich, innych, jakie są. Ale żeby tym ludziom uświadomić, kim oni są, bo później to jest taka schizofrenia, on już nie wie, kim on jest, czy on jest Chińczykiem, czy Polakiem, czy Amerykaninem. To jest straszny stan, straszliwy zupełnie.
Bardzo ważne jest, żeby pomóc Polakom emigrantom określić się, kim są i jakie posiadają obowiązki. Ale to już jest myślenie w kategoriach ludzi wolnych, a nie tylko tych, którzy walczą o to, żeby nie być zatopionym, a niestety znam takie przypadki, że jest to walka o przetrwanie i wtedy trudno moralizować i rad mu udzielać, jak on po prostu już tchu nie może złapać.
Ścisłe grono naszych wypróbowanych nieprzyjaciół udzieliło w ostatnim czasie jednoznacznego poparcia nowej ekipie Tuska. Słowem, które nie przebija się do świadomości jest: kontynuacja. Słudzy Żydów i Ukrainy zrobili swoje i mogą odejść. W dziele zrównoważonego […] zastąpi ich nowoczesny Jurgielt z wypróbowaną ekipą od „robienia laski”, z Sikorskim w składzie. Nie ma już najmniejszych powodów, aby „kradnący inaczej”, a w głębszym sensie, wykonujący drugi najstarszy zawód na świecie, koledzy po fachu, zachowali swoją ulubioną zabawkę – TVP.
Słowa mają tu znaczenie odwrotne albo nie mają żadnego. Odbierz ludziom pierwotny sens słów, a otrzymasz właśnie ten stopień paraliżu psychicznego, którego dziś jesteśmy świadkami.
Tytułowy „ład bezprawia” inaczej leworządność, zgodnie z opisaną przez Mackiewicza praktyką, jest od kilkudziesięciu lat (!) nazywany w Polsce, praworządnością. Najpierw robiła to komuna, i te właśnie czasy opisywał w swoich książkach i artykułach Józef Mackiewicz. Po roku 1989, po obaleniu Solidarności o leworządność dbał, w różnym stopniu, każdy kolejny nierząd.
Szybsza zmiana
Pewne procesy przyśpieszyły po uzyskaniu przez Mateusza Morawieckiego pozytywnej opinii sekty Chabad Lubawicz, co prawdopodobnie miało znaczący wpływ na jego nominację. Nie wypadł również przysłowiowej sroce spod ogona inny rozgrywający – Jarosław Kaczyński, którego leworządności uczył wybitny żydowski „teoretyk państwa i prawa”, Stanisław Ehrlich.
Przyspieszenie
Jednym z najbardziej wstrząsających widoków jest zdjęcie syna Ukraińca przesiedlonego w “akcji Wisła”, mianowanego na “polskiego ministra sprawiedliwości” rozmawiającego z Żydami o wzięciu „Polaków za mordę” pod pretekstem „walki z antysemityzmem”. Bystre oko zauważy po stronie żydowskiej Konstantego Geberta, syna Bolesława- agenta wywiadu KGB, współzałożyciela Komunistycznej Partii USA. Wzorujący się na Ukrainie, Bodnar to według Ziemkiewicza “wychowanek niejakiego Pankowskiego, jednej z najgorszych kreatur III RP”, siedzącego notabene obok Geberta.
Rozmawiano także na temat ewentualnego powołania międzyresortowej rady, która miałaby wypracować „całościowe rozwiązania dotyczące spraw walki z antysemityzmem”. Ponadto, jako kluczowy problem wskazano „konieczność przyjęcia w prawie definicji antysemityzmu opracowanej przez IHRA – Międzynarodowy Sojusz na rzecz Upamiętnienia Holokaustu (International Holocaust Remembrance Alliance)”
Polska pod rządami PiS, w październiku 2021 roku, uznała tę definicję. /źródło cytatu i fragmentu zdjęcia Najwyższy Czas/
I znów mamy to samo.”Słowa mają tu znaczenie odwrotne albo nie mają żadnego. Odbierz ludziom pierwotny sens słów, a otrzymasz właśnie ten stopień paraliżu psychicznego, którego dziś jesteśmy świadkami.” Walkę z przejawami komunistycznej, globalistycznej, syjonistycznej indoktrynacji, symboliczny sprzeciw wobec żydowskiego rasizmu, moralne potępienie zbrodni popełnianych notabene na palestyńskich semitach, nazywa się „antysemityzmem”.
Jakże żałośnie na tym tle wyglądają podrygi antynarodowych socjalistów, którzy niedawno wrzeszczeli wyborczych wiecach “tu jest Polska, a nie Unia”, a teraz płaszcząc się przed unijną urzędniczką od leworządności, Jourovą – skarżą się na prounijnego separatystę Tuska, który zapowiedział przywrócenie „ ładu prawnego” z „ determinacją i żelazną konsekwencją”.
A przecież wykładnia nie zmieniła się nawet o jotę, czego dobitnym wyrazem jest wspólny komunikat
Wartości są niezmienne: względność słowa prezentowana jako “wolność słowa”; leworządność oparta na neomarksizmie, tolerancji represywnej i qrwofilii w różnych odmianach prezentowana jako “praworządność” stojąca na straży politycznej poprawności; państwo wyznaniowe oparte na światopoglądzie żydokomuny prezentowanym jako “świeckie państwo” bez dekalogu, z niewolnikami, narodem obranym za przewodni z narzędziem politycznej represji czyli z jedynym i dozwolonym, wybranym rasizmem. Z klasą nadzorców – sędziami, kolaborantami- donosicielami pilnującymi prawidłowych relacji pomiędzy nowym proletariatem a wywłaszczonymi z własności, wolności i praw, “ekstremistami”- “antysemitami” i “qrwofobami” łamiącymi zasady politycznej uległości.
Jest porozumienie unijne w sprawie tzw. paktu migracyjnego. Od teraz do Polski mogą być przymusowo relokowani nielegalni imigranci.
Po co Tuskowi szopka z TVP? Wszystko wskazuje, że nie chodzi o samą kontrolę mediów publicznych. Nowy, lewicowy rząd Polski nie sprzeciwi się bowiem porozumieniu w sprawie tzw. paktu migracyjnego.
„Z radością przyjmuję historyczne porozumienie w sprawie paktu o migracji i azylu. Gratulujemy Parlamentowi Europejskiemu i Radzie wyrażenia zgody na ten przełomowy wniosek dotyczący obecnego mandatu” – poinformowała w mediach społecznościowych Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej.
“Dzień dobry! Mam świetne wieści – mamy porozumienie w sprawie paktu migracyjnego, nad którym pracowaliśmy dwa ostatnie dni” – wskazała z kolei unijna komisarz do spraw wewnętrznych, Ylva Johansson.
Pakt migracyjny wprowadza zasadę „przymusowej solidarności”. W praktyce oznacza ona, że do Polski mogą być przymusowo relokowani nielegalni imigranci z krajów zachodnich. Gdyby Polska nie chciała ich przyjmować, musiałaby płacić po 2000 euro za każdą głowę. Jeśli pakt zostanie ostatecznie przyjęty, decyzja w sprawie przyjmowania nachodźców nie będzie już należeć do Warszawy, ale Komisji Europejskiej i Rady Unii Europejskiej.
NASZ KOMENTARZ: Wszystko wskazuje na to, że cyrk pod TVP, na który skierowano wszystkie kamery i mikrofony mediów głównego ścieku, ma przesłonić ten historyczny moment. Za chwilę, gdy nasz kraj zacznie być zalewany nachodźcami, padną hasła w stylu “nie podoba wam się polityka Unii? To co, chcecie ją opuścić i iść do Putina?”
====================
A temu też służy “wsadzanie do więzienia” ministrów, którzy walczyli przeciw mafii łapówkarskiej [m.inn. Beata Sawicka] w PO md
W tym wypadku chodzi też o zemstę – oraz wykazanie “motłochowi”, czyli nam – że sądy ZAWSZE są po swojej i mafiozów stronie. Mamy do tego przywyknąć – i nie podskakiwać.
(Angela Merkel na tle obrazu Wojciecha Kossaka “Rugi Pruskie”)
Na naszych oczach spełnia się profetyczna wizja Jeana Raspaila z jego powieści „Obóz świętych”; książki, która w równej mierze poświęcona jest nadciągającej fali imigrantów, którzy na zawsze zmienią kulturowe oblicze naszego kontynentu, jak i postępującej niemocy (politycznej, ale również intelektualnej i duchowej) szeroko pojmowanych elit europejskich wobec tego zjawiska. Nie tylko elit świeckich.
Dzisiaj do tej niemocy dochodzi spora dawka hipokryzji. Słyszymy bowiem z ust prominentnych polityków niemieckich – ostatnio przy okazji rozmowy prezydenta RP Andrzeja Dudy w Berlinie – że Polska powinna zgodzić się na przyjęcie większej niż zadeklarowane dwa tysiące liczby osób szukających dla siebie lepszej przyszłości na Starym Kontynencie nie tylko w imię „europejskiej solidarności”, ale w imię pamięci o tym, „jak dobrze Polacy byli przyjmowani w czasach, gdy sami potrzebowali pomocy”.
Co prawda, gdy chodziło o budowę wraz z Rosją wymierzonej w żywotne interesy Polski rury gazowej na dnie Bałtyku, Niemcy mieli solidarność europejską w głębokim poważaniu. Nie na tym tylko polega przecież hipokryzja niemieckich utyskiwań na polską nieczułość wobec problemu fal imigrantów zalewających Europę. Hipokryzją tchnie również próba wywierania na nasz kraj nacisku poprzez granie na historycznych analogiach.
Warto w tym kontekście przypomnieć o przypadającej w tym roku sto trzydziestej rocznicy tzw. rugów pruskich. W 1885 roku rząd Ottona von Bismarcka opublikował rozporządzenia przewidujące wydalenie z obszaru Prus wszystkich Polaków, którzy nie byli poddanymi króla pruskiego. Chodziło o dziesiątki tysięcy osób, które od wielu lat mieszkały na obszarach zaboru pruskiego, a przybyły na te ziemie ojczyste z dwóch innych zaborów.
Krok ten władze pruskie motywowały troską o bezpieczeństwo państwa oraz zapewnieniem ochrony „niemieckiej kultury i niemieckiego bytu”. Do 1890 roku z całą brutalnością „państwa kultury” jak nazywano w rządowej propagandzie państwo Hohenzollernów, wydalono z granic Prus, przede wszystkim z ziem polskich, ponad trzydzieści tysięcy Polaków.
Brutalność „pruskich rugów” odbiła się głośnym echem w Europie. Sprzeciw budziła również wśród tej części niemieckich elit politycznych, które nie poświęciły resztek zmysłu moralnego na rzecz polityki „zdrowego egoizmu narodowego”. Pruski poseł w Petersburgu zanotował, że „gdy wielki kanclerz [Bismarck] pewnego dnia ustąpi, wiele ludzi będzie się wówczas wstydzić i wzajemnie zarzucać sobie nikczemność, z jaką płaszczyli się przed jego potężną wolą. Mnie dotyka najbardziej niemądre i niepotrzebnie okrutne rozporządzenie o wydaleniach”. W styczniu 1886 roku Reichstag – parlament ogólnoniemiecki wyłaniany w oparciu o inne prawo wyborcze niż parlament t pruski (Landtag) – przegłosował rezolucję potępiającą „pruskie rugi”.
Ostatecznie gdy z majątków junkierskich położonych na wschodzie Prus zaczęły dochodzić alarmistyczne wieści, że po „rugach” zapanował nagle deficyt taniej siły roboczej (czyt. polskich robotników rolnych także objętych polityką bezwzględnej ekspulsji), rząd pruski na początku lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku odstąpił od tego narzędzia antypolskiej polityki. Ale w użyciu był już inny instrument mający chronić „niemiecką kulturę i niemiecki byt” na wschodzie – powstała w 1886 roku pruska Komisja Osadnicza.
Tak się dziwnie składa, że 130-lecie jej istnienia przypadnie w przyszłym roku, w roku, w którym znikną obowiązujące restrykcje dotyczące kupowania polskiej ziemi.
W Polsce opinia publiczna skupiona jest na walce o media reżimowe, a tymczasem w Unii Europejskiej osiągnięto porozumienie ws. paktu migracyjnego. W jakim kształcie?
„UE spełnia swoją obietnicę poprawy systemu azylowego i migracyjnego. “Obywatele w całej UE chcą” [sic !! md] , aby ich rządy zajęły się wyzwaniem migracyjnym, a dzisiejszy dzień jest dużym krokiem w tym kierunku. Ta reforma jest kluczowym elementem układanki. Ale UE pozostaje również zaangażowana w zwalczanie pierwotnych przyczyn migracji, współpracując z krajami pochodzenia i tranzytu oraz zajmując się plagą przemytu migrantów” – tak brzmi oficjalne oświadczenie hiszpańskiej prezydencji w Radzie UE.
A co w praktyce kryje się za tymi słowami? Z jednej strony mamy przymusową relokację w państwach unijnych lub wpłatę do budżetu UE za odmowę przyjęcia, z drugiej – na razie w teorii, bo czas pokaże jak sprawdzi się w praktyce – uproszczone procedury przyspieszające odsyłanie osób, którym odmówiono azylu.
Pięć unijnych aktów prawnych, których nowelizacja została wstępnie uzgodniona dotyczy kontroli nielegalnych migrantów po ich przybyciu do UE; pobierania danych biometrycznych; procedur składania i rozpatrywania wniosków o azyl; zasad określania, które państwo członkowskie jest odpowiedzialne za rozpatrzenie wniosku o azyl oraz współpracy i solidarności między państwami członkowskimi; a także sposobu radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi.
Jeśli zmiany wejdą w życie, co wydaje się formalnością, to kraje członkowskie będą miały wybór między przyjęciem uchodźców a wpłatą do budżetu UE.
Przewidywany system kontroli będzie miał na celu odróżnienie osób potrzebujących ochrony międzynarodowej od tych, które jej nie potrzebują. Osoby, których wnioski o azyl mają małe szanse powodzenia, takie jak osoby z Indii, Tunezji lub Turcji, mogą zostać powstrzymane przed wjazdem do UE i zatrzymane na granicy, podobnie jak osoby postrzegane jako stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa.
“Wodzu! Prowadź na Ko…, na Woronicza!” – pobrzmiewa z wielu stron. Wódz nigdzie nie poprowadzi, bo Polska od 34 lat nie ma żadnego godnego swej historii przywódcy. Są dwa wodzyszcze: Kaczyński i Tusk, tchórz i głupiec. Przerzucają się Polską jak piłką plażową dopingowani przez swoje tłuste koty.
Przyjaźń spod chanuki prysła. Ring wolny! Gang patriotów chanukowych przepycha się (polityczne sporty walki) z gangiem europejczyków chanukowych a wszystko to pod okiem trzeciego gangu, chabadowskiego.
A media? No cóż, drodzy kibice partyjni. Kilkanaście dni po tym jak Lech Kaczyński pozwolił na rejestrację żydowskiej loży wolnomularskiej B’nai B’rith [Żydowskie Stowarzyszenie B’nai B’rith w Rzeczypospolitej Polskiej (B’nai B’rith – Loża Polin)] zaczęła ona uzurpować sobie prawo do decydowania o kształcie rynku medialnego w Polsce i o przyznawaniu koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych! Czy dla kogoś myślącego mogło to być zaskoczeniem?
A treść mediów i edukacji? No cóż… Trzeba po nitce do kłębka ;). W 2017 r. prezydent Duda dokonał uroczystego (uroczystego jak chanuka) otwarcia warszawskiego biura American Jewish Committee Central Europe (AJC) o której to organizacji wszyscy na całym świecie (oprócz A. Dudy i J. Kaczyńskiego) wiedzą, że prowadzi intensywną działalność lobbistyczną na rzecz gender, LGBT i transpłciowości – w obyczajowości (marsze, propaganda medialna), kulturze i edukacji. Sam więc tego chciałeś Grzegorzu pisowski Dyndało… Nie szukaj pozornych kozłów ofiarnych – ty to wszystko sam, “tymi ręcami!“. Tymi samymi “ręcami”, którymi wpuściłeś do sejmu (na 17 lat) mroczne rytuały biznesowego czarnoksiężnika Stamblera. Jeśli sam nie wiesz co czynisz, Grzegorzu, to jesteś niepoczytalny i nie lamentuj po takich a nie innych – łatwych do przewidzenia – skutkach twoich świadomych działań. Niepoczytalny jest Grzegorz pisowski Dandin, a nie… Grzegorz Braun.
Ojczyzna żadnych wodzów ani dzielnych wojowników spośród tych dwóch grup nie wywoła, bo ojczyznę i jedni i drudzy mają za nic, co pokazała afera chanukowa realizowana przez wszystkich polskich posłów polegająca na wchodzeniu w konszachty z m**ią spod ciemnej gwiazdy, na pozwoleniu jej w znaczeniu swojego terenu w najważniejszym budynku państwa. Ukrainę już chłopcy chabadowcy pieszczotliwie przejęli. I maszerują na zachód w oparach świec i magicznych kadzideł.
Chóry eunusze nie znają kategorii “przywódca narodu” ani “dzielny wojownik”.
Gdy tchórz lub głupiec podnoszą rejwach, że “niszczona jest demokracja!” – nic to nie znaczy. Bo demokracji nie ma tutaj od 34 lat, a bardzo intensywnie nie ma jej od 8 lat. I od 13 grudnia.
Zobaczmy jak Mickiewicz opisał Jarosława Kaczyńskiego i rozliczenia powyborcze oraz pięknie rozrysował panoramę zwierzęcych alegorii kadr partyjnych lewicy prawej i lewicy lewej:
Tchórz na wyborach (Mickiewicz, 1893)
“Po owej porażce zwierząt
Wszczął się w ich armii nierząd.
Zwołana wojenna rada,
Z rady zwada;
Każdy każdemu się żali,
Każdy przed każdym się chwali
I każdy winę na każdego wali,
Tchórzowi tylko wszyscy pokój dali.
Obywatel tchórz w rządzie nie zasiadał,
Ani wojskowo nawet nie służył,
Więc w politycznem życiu się nie zużył,
Ufny w niepokalaną swą przeszłość, tak gada
„Obywatele! czas jest przystąpić do kwestji
Czemu przypiszem klęski tej kampanji?
Czy że na wodza brak nam zdolnej bestji?
Nie! Ale my ulegli przesądów tyranji!
Grzesznym przodków obyczajem,
Nie tym buławę oddajem,
Których zasługa i talent wyniosą,
Ale tylko mamy w cenie:
Ci — drapieżne urodzenie,
Tamci — rogate znaczenie,
A owi — socjalne, tłuste położenie.
Otóż dowódzcy nasi, przypatrzcie się kto są?
Lew, prezes, istny pańskich ideał nałogów;
Radca żubr, już dziad, ledwie goni resztą rogów;
Niedźwiedź mruk, niech-no stanie przed wojskiem, co powie?
Z lamparta byłoby coś, ale mu pstro wgłowie;
Że pułkownik wilk sławny, toć tylko z rabunków
I z procesu, co zrobił owemu jagniątku;
A o kwatermistrzu lisie
Lepiej przemilczeć zda mi się,
Niźli zazierać do jego rachunków,
Sam się nie tai, że skory do wziątku.
Pominiemy odyńca, pan ten tylko pragnie
Skarbić żołędzie i spoczywać w bagnie.
Przywyklejszy doń, niż do marsowego kurzu:
Co się zaś tyczy osła, ten był i jest błaznem.“
Gdy tchórz tak gadał. Rada wrąc entuzyazmem,
Gotowa za krasomówstwo
Dać mu naczelne wodzostwo,
Odezwała się nagle w jeden głos: „Żyj tchórzu!“
On, stropion krzykiem tym pośród perory,
Zmieszał się, owszem, dał czuć najwyraźniej,
Że był w gwałtownej bojaźni.
Dopiero rozruch. „Precz z nim! pfe! tchórz! a do nory!“
Szczęściem, tuż była. Wśród sarkań i śmiechu
Wpadł w nią i rył bez oddechu,
Aż gdy na sążeń czuł się pod podwórzem,
Rzekł do siebie z ironją czystego sumienia:
„Ot proszę, co też to jest przesąd urodzenia!
Obranoby mię wodzem, gdybym nie był tchórzem.“
Dlaczego Mickiewicz zza grobu tak ostro nazwał J. Kaczyńskiego?
Bo być może tchórzostwo (sprowadzające się do braku kręgosłupa, braku charakteru, braku osobowości) to właśnie oścień osobowości Prezesa. Dowód? Kaczyński nie był w stanie przeciwstawić się USA, Izraelowi, autokratycznym marionetkom z UE, infiltracji kulturowej i gospodarczej prowadzonej przez Chabad Lubawicz, Kołomojskiemu i innym oligarchom chanukowym, dynastii baronostwa Sobolewskich i dziesiątkom im podobnych,, ani Niemcom (mimo pijarowego wrzasku o oporze przeciwko ich interesom), totalizmowi covidowemu, bredni klimatycznej, inwazji destruującej kulturę, obyczaj, zdrowie psychiczne dzieci i medycynę mafii gender, LGBT i transpłciowości. Czyli – podsumowując – nie był w stanie skutecznie przeciwstawić się NICZEMU. Taka jest moc – jak to nazwał Mickiewicz – “urodzenia”, a jak to dzisiaj mniej poetycko a bardziej naukowo nazywamy “genów”.
Wybór albo głupca (Tusk, lub inny Hołownia czy Kosiniak), albo tchórza (Kaczyński, Morawiecki itp.) to nasz przeklęty dylemat i los, dopóki się nie obudzimy, to z tych nożyc się nie wyrwiemy. Osioł i wół (symbole głupca i tchórza) były obecne w stajence bożonarodzeniowej. Wół leży, osioł ma pusty łeb i ślepy upór. Ale potrzebują siebie. Głupiec to nie obelga. To ocena stanu intelektu osoby zachwycającej się “wartościami” europejskimi, czyli marksowskimi koniami trojańskimi a niezdolnej (“przesąd urodzenia”) do ujrzenia autentycznych wartości cywilizacji zachodniej (Piękno-Dobro-Prawda).
Tchórz to też nie obelga. To psychologiczne określenie osoby imposybilnej, markującej działanie opowiadaniem samemu sobie (w pozycji leżącej) bajek o własnym bohaterstwie. Nie ma potrzeby obrażać nikogo, ale obserwować trzeba.
Gdy wyrwiemy się z dwupartyjnego ubóstwiania głupca i tchórza może narodzi się ten Oczekiwany… Nie pozwólmy dwóm zwierzakom… rozdeptać Dzieciątka.
Szanowny Panie, Katarzyna Kotula, minister ds. równości w rządzie Donalda Tuska, zapowiedziała kontrole w szpitalach i kary dla tych placówek, które nie wykonują aborcji. Wcześniej Kotula mówiła, że popiera kary nie tylko dla szpitali, ale też dla indywidualnych lekarzy, którzy odmówią wykonania aborcji na dziecku. Równość ma więc polegać na tym, aby siłą zmusić personel medyczny do abortowania dzieci pod groźbą kar finansowych lub utraty możliwości dalszego wykonywania zawodu. Właśnie zaczyna się rewolucja, której celem jest realizacja żądań aborcyjnego lobby w Polsce. Katarzyna Kotula ściśle współpracuje ze środowiskiem aktywistek aborcyjnych, które wprost nazywają dzieci nienarodzone „pasożytami”, których należy się pozbyć .„Eliminacja pasożytów” – tak można określić plan nowego rządu wobec dzieci poczętych w łonach matek. Rewolucja ta będzie przebiegać szybkimi krokami, a ostatnim jej celem będzie utworzenie w Polsce na wzór krajów Zachodu tzw. „klinik” aborcyjnych, czyli placówek wyspecjalizowanych w masowym dzieciobójstwie i siłowa pacyfikacja obrońców życia. Co w tej sytuacji zrobią Polacy świadomi tego, jak wielkim złem jest aborcja? Każdy z nas musi teraz podjąć osobistą decyzję – działam, angażuję się i wspieram, albo milczę i jestem bierny. Nie ma trzeciej możliwości. Musimy walczyć, aby uratować Polskę!W przeddzień Świąt Bożego Narodzenia nasilają się radykalne działania, których celem jest zniszczenie resztek naszej cywilizacji. Właśnie rozpoczęła się aborcyjna ofensywa na Polskę. Plany aborcjonistów zdradziła publicznie minister ds. równości i aktywistka aborcyjna Katarzyna Kotula. Jak wynika z wypowiedzi medialnych, Donald Tusk oczekuje od Kotuli współpracy z nową minister zdrowia Izabelą Leszczyną, aby wypracować natychmiastowe (!) rozwiązania w zakresie upowszechnienia aborcji w Polsce. Jak powiedziała Kotula: „Jest takie oczekiwanie ze strony premiera Donalda Tuska, że będę współpracować z minister zdrowia Izabelą Leszczyną w zakresie wypracowywania natychmiastowych rozwiązań, zanim zmieni się prawo (…).” Chodzi o to, aby maksymalnie upowszechnić aborcję na podstawie aktualnie obowiązujących przepisów, których zmianę wielokrotnie zapowiadali przedstawiciele KO i Lewicy. Innymi słowy – w najbliższym czasie możemy się spodziewać prób ustawowej legalizacji aborcji w Polsce, ale zanim to nastąpi, mordowanie dzieci w łonach matek będzie forsowane innymi metodami. Jakie to metody? Kotula zapowiedziała kontrolę w szpitalach, w których nie dokonuje się aborcji. Jak powiedziała: „Na mapach Polski było wiele białych plam, czyli miejsc, w których powinno wykonywać się zabiegi aborcji, a nie były one wykonywane. Będę o tym rozmawiała z minister Leszczyną, żeby te szpitale, które, pomimo że mają zakontraktowane zabiegi przerywania ciąży ich nie wykonują, były w jakiś sposób przez NFZ karane albo żeby te kontrakty z nimi były rozwiązywane.” Minister ds. równości zapowiada więc kary dla tych placówek, które nie zabijają dzieci. To jednak nie wszystko. W trakcie kampanii wyborczej Kotula wielokrotnie deklarowała, że kary powinny dotyczyć nie tylko szpitali, ale również indywidualnych lekarzy, którzy odmówią wykonania aborcji na dziecku. Może się więc zdarzyć, że już wkrótce za odmowę zamordowania dziecka lekarzowi będzie groziło pozbawienie prawa do wykonywania zawodu, a szpitalowi rozwiązanie kontraktu z NFZ. Panie MirosĹ‚awie, właśnie jesteśmy świadkami tego, jak rozpoczyna się wielka ofensywa przeciwko życiu i rodzinie w Polsce, pod którą grunt przygotowała bierność panująca w tych kwestiach przez ostatnie lata. Członkowie ugrupowań politycznych, którzy chodzą po ulicach w koszulkach z napisem „Konstytucja!”, nie przyjmują do wiadomości tego, że Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia. Dla tych ludzi, dziecku poczętemu, przebywającemu w łonie matki, nie przysługuje status „człowieka”. Aktywiści aborcyjni w języku swojej propagandy nazywają dziecko nienarodzone „pasożytem”, którego należy wyeliminować za pomocą aborcji szpitalnej lub pigułek poronnych. Środowiska, które powielają tak nieludzką i przerażającą narrację, od dawna otwarcie wspiera Katarzyna Kotula, namaszczona na stanowisko ministra ds. równości przez Donalda Tuska. Jak napisała wprost jedna z liderek aborcyjnej mafii, która pośredniczy w nielegalnym handlu pigułkami poronnymi: „Zestaw [pigułek aborcyjnych] jest niezawodny na pasożyty”. Na należących do aborcjonistów grupach dyskusyjnych możemy przeczytać liczne wpisy i komentarze, takie jak: – „Płód spełnia wszystkie kryteria pasożyta, poronienia to taka sama reakcja jak w przypadku pozbywania się pasożyta z organizmu.”– „Można stwierdzić, że płód jest pasożytem. Pobiera ci wszystko, co jesz – tak samo jak pasożyt. Osłabia ci cały organizm – tak samo jak pasożyt.” Dzięki mediom społecznościowym ta nieludzka propaganda rozprzestrzenia się w bardzo szybkim tempie i infekuje umysły kolejnych Polaków. Napisała do nas kiedyś pewna mama, mówiąc: – „Sama jestem w ciąży i często słyszę, że powinnam wziąć tabletki i pozbyć się pasożyta“; Jakiś czas temu materiały na profilu naszej Fundacji komentował agresywny i wulgarny mężczyzna, który nazywał dziecko w łonie matki pasożytem i przyrównał je do tasiemca. Bardzo wymowne było to, że człowiek ten na swoim zdjęciu profilowym miał umieszczony napis „#Wszyscy Jesteśmy Równi”. Wszyscy, tylko nie dzieci poczęte, gdyż te są „pasożytami”. Tak właśnie w praktyce będzie również wyglądała „równość” zaprowadzana przez nową minister ds. równości Katarzynę Kotulę. Pozbywanie się „pasożytów” – oto plan nowego rządu wobec dzieci poczętych, którego realizacja właśnie się rozpoczęła. Pierwszym etapem tego planu będą kontrole w szpitalach, które mają zmusić do przeprowadzania aborcji te placówki, które jeszcze nie dokonywały aborcji na dzieciach. Równolegle, trwały będą prace nad formalną legalizacją aborcji w Polsce oraz dekryminalizacją aborcji, handlu pigułkami poronnymi i pomocnictwa w aborcjach. Już teraz aborcyjne grupy przestępcze działają otwarcie, gdyż przez ostatnie lata nikt się nimi nie interesował. Według ich szacunków w ciągu ostatnich 4 lat pomogli w dokonaniu 130 000 pigułkowych aborcji na polskich dzieciach! I to wszystko w sytuacji, gdy ich działania były w świetle prawa nielegalne. Rząd PiS to wszystko tolerował i przymykał oko na masowe zbrodnie na dzieciach. Nowy rząd Donalda Tuska chce formalnie zalegalizować ten proceder i aktywnie go wspierać, co pociągnie za sobą setki tysięcy kolejnych ofiar. Ostatnim etapem tego procesu będzie utworzenie w Polsce na wzór Zachodu tzw. „klinik” aborcyjnych, czyli ośrodków śmierci wyspecjalizowanych w mordowaniu dzieci poczętych. Aktywiści radykalnej lewicy chcieliby, aby aborcyjne rzeźnie były uprzywilejowane jako miejsca specjalnie strzeżone i aby zakazana była jakakolwiek działalność pro-life w ich pobliżu. Tak już jest w krajach Zachodu takich jak Kanada czy Wielka Brytania, gdzie kolejne osoby trafiają do więzień za organizację akcji informacyjnych pod dzieciobójczymi „klinikami”. Mary Wagner, znana kanadyjska działaczka pro-life, która uratowała wiele dzieci i kobiet od koszmaru aborcji, spędziła w więzieniu już łącznie ponad 6 lat swojego życia, gdyż namawiała kobiety do tego, aby nie zabijały swoich dzieci. Na tym jednak aktywiści aborcyjni i sprzyjający im politycy nie poprzestają. Ich celem jest całkowita, totalitarna cenzura. Kilka dni temu sąd w Wielkiej Brytanii skazał kobietę, która po cichu, w myślach, modliła się różańcem przed jedną z dzieciobójczych „klinik”. Sąd stwierdził, że modlitwa w myślach (!) w intencji dzieci zagrożonych aborcją, jest przejawem „nękania” kobiet chcących zabić swoje dziecko oraz personelu lekarzy-aborcjonistów. Panie MirosĹ‚awie, nasza Fundacja zamierza walczyć i przeciwstawić się tej rewolucji, którą rozpędza się z każdym kolejnym dniem. Aktywiści aborcyjni i sprzyjający im politycy mają do dyspozycji ogromne środki – wielkie pieniądze, ogólnopolskie media i liczne instytucje. My mamy prawdę, którą musimy głosić w przestrzeni publicznej i za jej pomocą budzić sumienia Polaków oraz mobilizować nasze społeczeństwo do działania. Dzięki niezależnym akcjom społecznym, które nasi wolontariusze organizują na terenie całego kraju, prawda o tym, że aborcja to brutalne morderstwo na niewinnym dziecku, dociera do tysięcy osób dziennie. Nasze billboardy, furgonetki, plakaty i wystawy zmieniają świadomość. Aby dalej trwać w tej walce, potrzebna jest Pana pomoc. Wynik walki w Polsce będzie zależał od tego, co zrobią wszyscy ludzie świadomi tego, jak wielkim złem jest aborcja. Co zrobią w obliczu wielkiej ofensywy, którą właśnie rozpoczęli aborcjoniści? Czy będą biernie milczeć? Czy staną do walki po stronie życia? Co zrobi każdy z nas? Możliwości działania jest wiele. Można zorganizować publiczną akcję informacyjną w swoim miejscu zamieszkania. Można zorganizować wystawę ujawniającą prawdę o aborcji na terenie swojej parafii. Można przeprowadzić publiczną modlitwę różańcową w intencji powstrzymania aborcji i odnowy moralnej Polski. We wszystkich tych działaniach każdej chętnej osobie pomagają nasi koordynatorzy i wolontariusze, którzy jeżdżą po całym kraju i wspierają ludzi chcących się angażować. To wszystko wymaga ogromnych nakładów finansowych. W najbliższym czasie, w związku z ofensywą aborcjonistów, potrzebujemy ok. 21 000 zł. Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić nam dalszą walkę o życie i głoszenie prawdy o aborcji w przestrzeni publicznej. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Bożonarodzeniowe tradycje, podobnie jak lekcje religii powoli opuszczają mury szkoły. A do wyjścia odprowadza je nie Marta Lempart i jej zwulgaryzowana świta, lecz niedoszły dominikanin i były rekolekcjonista.
Jeszcze kilka-kilkanaście lat temu, o rezygnacji ze zwyczajów bożonarodzeniowych w szkole można było przeczytać wyłącznie na łamach antyklerykalnej prasy. Dzisiaj natomiast, sytuacje w których wigilię klasową zastępują kiermasze, warsztaty a nawet… dni piernika, nie należą do rzadkości. Zamiast łamać się opłatkiem, uczniowie składają „neutralne światopoglądowo” życzenia zdrowia i pomyślności, a zamiast śpiewać kolędy – słuchają świąteczne evergreeny w postaci „All I Want For Christmas”.
Z podobnymi propozycjami wychodzą już sami uczniowie, dla których wspólne spotkanie i obdarowywanie prezentami nadal jest czymś ważnym, ale cały religijny sztafaż – już niekoniecznie. Zdarza się także, że poszczególne klasy w ogóle rezygnują z celebracji Bożego Narodzenia, ponieważ rodzice otwarcie sprzeciwiają się wprowadzaniu elementów związanych z wiarą katolicką.
Odejście od wigilii klasowych, nie mówiąc już o organizacji świątecznej akademii, zbiega się w czasie z dramatycznym odpływem uczniów z lekcji religii. Jeżeli wierzyć CBOS, w 2010 roku udział w lekcjach religii deklarowało 93 proc. uczniów w wieku 17-19 lat. W 2022 r. było ich tylko 54 proc. W Warszawie na lekcje religii uczęszcza już zaledwie 42 proc. wszystkich uczniów. Według KEP są w Polsce miejsca, gdzie na lekcje religii uczęszcza zaledwie 31 proc. licealistów.
Ciężko o lepszy wyraz postępującej laicyzacji polskiego społeczeństwa, które nie tylko nie życzy sobie obecności Boga w swoim życiu, ale alergicznie reaguje na każdy przejaw chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej. O dziwo, tym nastrojom wychodzi naprzeciw nie polityczna reprezentacja antyklerykałów spod znaku czerwonej błyskawicy, ale Szymon Hołownia; niegdysiejszy rekolekcjonista i autor kilku książek o tematyce religijnej. „Katolik otwarty”, który miejsce lekcji religii widzi głównie w zamkniętej na klucz salce katechetycznej.
Lider Polski 2050 chce „odbierać prawo biskupom” do ustalania liczby godzin religii w szkołach, a samą decyzję o uczęszczaniu na zajęcia pozostawić piętnastolatkom. Ideałem niegdysiejszego prowadzącego Religia.tv jest szkoła, w której „zanim będzie katecheta, pojawi się psycholog”, a wszystkie wyrazy ekspresji religijnej uzależnione będą od dyktatu rodziców i pedagogów. To on najgłośniej krzyczy o „rozdziale Kościoła od państwa”, a swoją agitację kieruje nawet do licealistów. Zbija z nimi „piony”, czaruje erudycją i „fajnością”, utrwala w przekonaniu o własnej wyjątkowości. Jako jedyny zstępuje z wysokości marszałkowskiego fotela, jawiąc się jako swój – spoko gość.
On także, modnym zwyczajem dokonuje podmiany wyraźnie chrześcijańskich zwyczajów. Obok tradycyjnego spotkania opłatkowego, marszałek Sejmu, w tym roku po raz pierwszy w historii zorganizuje wigilię. Będzie to spotkanie dla osób „w kryzysie bezdomności, samotności, migracyjnym”, które wybiorą organizacje pozarządowe. Czy będą kolędy, Słowo Boże, opłatek? Nie wiadomo. Marszałek zapewniał jedynie o zewnętrznym cateringu.
Zadziwiające, że to właśnie katolicki publicysta, a nie były PZPR-owiec lub aborcyjna „antyklerykałka” “twarzują” tej rewolucji. Być może metoda siekiery i piły wzbudza jeszcze zbyt duży sprzeciw opinii publicznej. Choć czerwone błyskawice i ruch ośmiu gwiazdek odegrały w całym procesie dość istotną rolę, na długim dystansie dużo lepiej sprawdzi się wilk w owczej skórze, tudzież koń trojański rozsiewający laicyzacyjny defetyzm. Co ciekawe, Hołownia pragnie uzależnić liczbę lekcji religii od woli lokalnej społeczności. Sprytny demokrata doskonale zdaje sobie sprawę, że dzisiaj większość uczniów nie chce religii w szkole. A ci, którzy chcą, najczęściej milczą w obliczu przytłaczającej większości. Pozwala mu to ustawiać się bardziej w centrum od radykalnej minister Barbary Nowackiej, jednocześnie realizując dokładnie ten sam plan.
Niektórzy uważają, że za rządów Koalicji Obywatelskiej nie uda się wypchnąć katechezy ze szkolnych sal. Być może nie będzie takiej potrzeby; kiedy na lekcję religii nie zgłosi się żaden uczeń z trzydziestoosobowej klasy, cel i tak zostanie osiągnięty. Ale nie łudźmy się. Odzieranie przestrzeni edukacyjnej z religijnych elementów nie skończy się wraz z odejściem katechezy. W końcu trzeba będzie usunąć ostatni, już nic niemówiący symbol dogasającej wiary.
Ekspozycja krzyża w przestrzeni publicznej jest chroniona przez polskie prawo, ale szkoła nie ma obowiązku jego wywieszania. Kiedy zabraknie nauczycieli przywiązanych do symbolu Odkupienia, krzyże poznikają z sal lekcyjnych, jak kilka lat wcześniej kolędy i opłatek. – Nie chcemy krzyży w salach, rekolekcji zamiast lekcji i religii w środku zajęć. Do wiary nikt nie powinien zmuszać – mówi „Wyborczej” jedna z licealistek. I po doświadczeniu czarnych marszów, trudno nie uznać jej słów za głos pokolenia.
Ale wraz z krzyżem odejdzie również reprezentowany przezeń, uniwersalny, skierowany również do niewierzących sens. Jak opisywał J.R.R. Tolkien, sens „śmierci, która, dzięki boskiemu paradoksowi, kończy życie i żąda oddania wszystkiego; a jednak dzięki jej smakowi (lub przedsmakowi) można otrzymać (…) charakter tej rzeczywistości, wiecznej trwałości, której każdy człowiek pragnie z głębi duszy”. Oto istota wiary chrześcijańskiej; bez Krzyża nie ma Zbawienia. A przekładając na język edukacji: umartwienie i wyrzeczenia mają potencjał uszlachetniający; bez nich nigdy nie dorośniemy do swojego potencjału.
Dlatego dzisiaj świat, który brzydzi się krzyżem, zmierza w znieczulającym, hedonistycznym karawanie prosto w ramiona samotnej śmierci. A szkoła bez krzyża, zamiast wychowywać do wartości, coraz częściej zajmuje się systemową produkcją narzędzi do wstukiwania danych w Excelu.
Do brutalnego pobicia 20-letniego mężczyzny doszło w sobotni wieczór przy ul. Słowiańskiej w Gorzowie. Sprawą pobicia zajmuje się policja. Jak relacjonuje poszkodowany mężczyzna, miał zostać zaatakowany przez grupę “obywateli” Ukrainy.
Do redakcji portalu gorzowianin.com zgłosił się czytelnik Radosław, który poinformował o brutalnym pobiciu do którego doszło w miniony weekend w Gorzowie. – Na oddział chirurgii w gorzowskim szpitalu trafił młody, 20-letni chłopak. Został ciężko pobity przez grupę Ukraińców, ma m.in. przerwane jelito. To już nie pierwszy tego typu incydent w naszym mieście, proszę to nagłośnić – podkreśla Radosław.
Do pobicia doszło w sobotę 16 grudnia około godz. 20 przy ul. Słowiańskiej w Gorzowie. Zwróciliśmy się w tej sprawie z prośbą o komentarz do Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie.
– Policjanci otrzymali zgłoszenie dotyczące pobicia młodego mężczyzny, do którego doszło w sobotę 16 grudnia o godz. 20 przy ul. Słowiańskiej w Gorzowie. Zawiadomienie złożyła rodzina poszkodowanego mężczyzny. Prowadzimy czynności w tej sprawie, zmierzające do ustalenia osób odpowiedzialnych za pobicie – mówi w rozmowie z portalem gorzowianin.com Maciej Kimet z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie.
Jak relacjonuje poszkodowany 20-latek, miał zostać zaatakowany i pobity przez grupę obywateli Ukrainy- Prosimy osoby, które mają jakiekolwiek informacje na temat pobicia lub były świadkiem zdarzenia o kontakt z policją – apeluje Kimet.
=========================
znajoma Ukrainka:
Przecież to dezerterzy! Uczciwi chłopcy idą do wojska i giną w tej głupiej wojnie, a kryminaliści, synkowie bogatych – uciekają [ za łapówki ich wypuszczają, a w Polsce wpuszczają] do Polski. I tu dalej zajmują się swym procederem. A odebrać im zrabowane dobra, zakuć w kajdany – i wyrzucić z Polski! Do karnej kompanii, na front!
W jednej z najnowszych rozmów ze Stanisławem Michalkiewiczem Tomasz Sommer poruszył temat „interwencji gaśnicowej” posła Grzegorza Brauna. Wskazał, że ujawniło się przy tej okazji wielu Brutusów.
Sommer wskazał, że okładka nowego numeru „Najwyższego Czas-u” dotyczy „brutalnego ataku na idy marcowe, “żymiańskie” święto, które miało miejsce” w Sejmie. – Idy marcowe są nieodmiennie związane z postacią Brutusa – dodał.
– Idy marcowe to dopiero będą na Wielkanoc, a teraz są gnidy grudniowe. Na naszych oczach kształtuje się nowa świecka tradycja – wskazał Michalkiewicz.
– Tychże Brutusów ujawnił się natychmiast legion – ocenił redaktor naczelny „Najwyższego CZAS!”-u. – Jeden Brutus się wahał, ale w końcu i on tam pod ciśnieniem puścił farbę – zauważył Michalkiewicz.
– Jak tutaj starsi i mądrzejsi tupnęli nogą, to każdy z tej zgrai Brutusów zrozumiał mores – dodał publicysta. – Szczególnie dużo tych Brutusów się objawiło w Konfederacji – ocenił Sommer.
– Z wyjątkową gorliwością takim Brutusem jest poseł Przemysław Wipler, który powiedział tak: ja się wstrzymałem nad zawieszeniem posła Brauna, bo chciałem go od razu wyrzucić – przypomniał.
– Widać, jakie moralne katiusze przeżywał Pan poseł Wipler. Jestem pewien, że starsi i mądrzejsi tę wypowiedź odnotują i jak będzie nowe rozdanie kart, to poseł Wipler z całą pewnością zostanie naszą duszeńką – ironizował Michalkiewicz.
– Mało tego, bo np. poseł Krzysztof Bosak odcinał się pięć razy, zapierał się, tak jak opisane to było w Biblii – wtrącił Sommer. – Zaparł się po dziesięciokroć – dodał Michalkiewicz.
– Nic mu to nie pomogło, jak został wydany wyrok przed odpowiednie gremium, nomina sunt odiosa… to gdyby nawet poseł Bosak wydarł sobie serce z piersi, to nic mu nie pomoże – wskazał publicysta.
– Dzięki haniebnemu czynowi paskudnika, antysemitnika posła Brauna przekonaliśmy się, że Sejm się składa z 456 szabesgojów i nie możemy na nich liczyć, zwłaszcza w sytuacji konfliktowej np. z ustawą 447. Oni przejdą na tamtą stronę i jeszcze będą wszystkich sztorcowali, tych, co nie przejdą. Odsądzą od czci i wiary – mówił Michalkiewicz.
– Maski opadły – ocenił. – Ale jak będą kazali, to maski natychmiast założą – skwitował Sommer.
– Brutusi się chyba dosyć dynamicznie rozjeżdżają ze swoim elektoratem – wskazał.
– Ja mówię, bom smutny i sam pełen winy, też jestem rozczarowany. Kibicowałem Konfederacji podczas kampanii wyborczej, ale widzę, że jeszcze się kampania nie skończyła, a oni już zaczęli robić głupstwa, a teraz brną w jedno po drugim. Tak, że jestem rozczarowany – skwitował Michalkiewicz.
A. Duda, Sz. Hołownia, P. Zgorzelski, M. Kidawa-Błońska – potrzeba wszczęcia procedury natychmiastowej i dożywotniej ekskomuniki – excommunicatio latae sententiae
Piotr Zgorzelski, Małgorzata Kidawa-Błońska, Andrzej Duda, Szymon Hołownia – to tylko kilka nazwisk osób dożywotnio skompromitowanych politycznie, religijnie, intelektualnie (w przypadku gdyby usprawiedliwiali się niewiedzą) i osobowościowo. Były ich – jak u Gogola – tłumy. Każda z w/w postaci i wielu innych posłów zamieszanych w te bluźniercze ekscesy wykorzystuje podczas KAŻDEJ kampanii wyborczej wiarę katolicką jako wabik dla elektoratu, po czym w satanistycznych obrządkach pali diabłu ogarek.
Analogia z przyjazdem rewizora jest trafna. Z zastrzeżeniem, że mamy tu do czynienia z rewizorem duchowym. Bardziej adewatna wydaje się analogia z opętaniem tłumów polskiej szlachty przed wieki przez żydowskiego hochsztaplera, heretyka i zboczeńca Jakuba Franka, głosiciela jedności wszystkich religii oraz ogłaszającego siebie słyszącym codziennie bezpośredni głos Boga i polecenia od niego (identycznie jak ogłosili chabadowcy tworząc swoją herezję).
Kilkoro polityków obnoszących się ze swoim chrześcijaństwem i katolicyzmem (dla korzyści wyborczych) wzięło udział w bluźnierczej parodii obrządku chrześcijańskiego, mszy świętej. Patrząc na to trzeźwym okiem trzeba powiedzieć, iż ich PUBLICZNY udział w czarnoksięskich aktach magicznych wypełnia w 100% warunki podlegania pod ekskomunikę i to excommunicatio latae sententiae – wiążącej mocą samego prawa, która następuje automatycznie po czynie. Przez sam czyn katolik tak bardzo oddala się od Kościoła, że nie może być dalej uważany za jego członka.
Warto zacząć zbierać podpisy pod oświadczeniem skierowanym do najwyższych władz kościelnych i żadającym natychmiastowej ekskomuniki dla wszystkich katolików biorących udział w ponownym magicznym obrządku talmudycznym kryjącym się pod kryptonimem “zapalenie świec chanukowych”. Jednocześnie tekst takiego Oświadczenia o Apostazji i stosunek do tego tekstu i do głosu wiernych byłby sprawdzianem czujności i jakości elit duszpasterskich.
Wiara w to, że jakiś nieżyjący już przedstawiciel wojującego antychrześcijaństwa (czyli talmudyzmu) dokona paruzji lub inkarnacji w postać Mesjasza całego globu oraz PUBLICZNE uczestniczenie w obrządku modłów do tego talmudysty i jego portretu, modłów, które dopuszczają, iż jest on… Bogiem – te dwa fakty wykluczają dożywotnio danego wiernego z Kościoła.
PS
Na wiecach politycznych na których wystąpi chociaż jedna z osób uczestniczących w sejmie w obrzędach czarnoksięskich pożądane byłoby wznoszenie okrzyków:
“Kiedy przyjdzie mesjasz?!”
“Schneerson Bogiem!!” lub nawiązując do drugiego imienia Boskiego Schneersona i do chabadowskiej doktryny o wcieleniu samego Boga w siódmego “rebe”: “Men-del Bo-giem!!! Men-del Bo-giem!!! Men-del Bo-giem!!!”
KS. PROF. BORTKIEWICZ: ANDRZEJ DUDA NIE POWINIEN PRZYSTĘPOWAĆ DO KOMUNII ŚWIĘTEJ!Chodzi o podpis pod ustawą umożliwiającą produkcję ludzi w laboratorium i ich zabijanie /sztuczna reprodukcja in vitro/O obrządek palenia ogarków przez kabalistów w sejmie i w kancelarii prezydenta, dziennikarz nie zapytał. Przy okazji, prof Diabelski ręką swojego sekretarza Franciszka podpisał dokument pozwalający na błogosławienie m.in. par homoseksualnychKard. Fernández zapewnia, że zgoda na błogosławienie par w sytuacjach nieregularnych oraz par homoseksualnych „oficjalnie nie zatwierdza ich statusu ani w żaden sposób nie zmienia odwiecznego nauczania Kościoła na temat małżeństwa”. /link/Zgodnie z wykładnią Polska jest w szczerym sojuszu z diabłem, który chroni nas przed innymi diabłami. Sojusz ten był uznany przez Lecha Kaczyńskiego, Jarosława, Mateusza, a teraz podkreślany przez Dudę i Donalda jako gwarancja zrównoważonego rozwoju w aspektach kluczowych dla światowych koncernów: rozboju i uboju.
SEKCIARZ STAMBLER REWIZOREM IGNORANCJI polskiej inteligencji
dedykowane prof. A. Dudkowi, T. Terlikowskiemu i Marianowi Turskiemu
MOTTO
1. “Zadaniem Żydów jest przewodzenie ludzkości.
Wszystkie wartości innych narodów są złem aksjologicznym”.
[cytaty z dzieła założyciela sekty Chabad Lubawicz panoszącej się w sejmie RP od 17 lat]
2. – Jak długo będzie pan w Polsce?
– Dopóki nie przyjdzie Mesjasz. Nie planuję wyjazdu.
– A skąd się pan tu wziął?
– Nie mam korzeni polskich, urodziłem i wychowałem się w Kfar Chabad, osadzie w Izraelu.
[fragment wywiadu z p. Stamblerem]
Cz. 1
Tanya (hebr. תניא) to wczesne dzieło ideologii chasydzkiej autorstwa rabina Szneura Zalmana z Liadi, założyciela chasydyzmu Chabad, opublikowane po raz pierwszy w 1796 r.
Szneur (Szneurson; Sznejerson; Szneerson; Szneersohn) Zalman (Załmen) ben Baruch z Ladów ur. 1745 w Łoźnej, zm. 1812 w okolicy miasteczka Pena w Guberni kurskiej – założyciel i przywódca formacji kabalistycznej chasydzkiej na Białorusi, zwanej chabad (chabadyzm) lub lubawicz (od nazwy miejscowości Lubawicze (ros. Любавичи, Lubawiczi) – wieś w zachodniej Rosji na terenie obecnego rejonu rudniańskiego obwodu smoleńskiego.
Wraz ze zwycięstwem PIS-u w 2015 sekta Chabad Lubawicz weszła w swój okres renesansu polińskiego. Polski premier (MM) odbywał pielgrzymki do USA do chabadowskiego pseudorabina Boteacha i prowadzał się (nawet na posiedzenia rządu) z izraelskim infiltratorem Danielsem, odbywać się zaczęły głośne jarmułkowe kolacje polskiego rządu. I jako zwieńczenie tej infiltracji przez kryptosatanistyczne środowiska w 2018 r. poseł Jarosław Daniel Sellin, sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego w latach 2005–2007, 2015–2021 i 2021–2023 wyszedł z propozycją utworzenia muzeum chasydyzmu w Polsce (czytaj: muzeum żydowskiej magii i kabały oraz antypolski ośrodek misyjny sekty Chabad Lubawicz).
W swej historii Chabad-Lubawicz miało siedmiu rebe wywodzących się z jednej dynastii. Kolejni pseudorabini z dynastii Szneura Zalmana:
2. Dovber Schneuri (1773–1827), 3. Menachem Mendel Schneersohn (1789–1866), 4. Shmuel Schneersohn (1834–1882), 5. Sholom Dovber Schneersohn (1860–1920), 6. Joseph Isaac Schneersohn (1880–1950) oraz 7. Menachem Mendel Schneerson (1902–1994).
Nazwa Chabad hebr. חב”ד (Ch-B-D = Chochma, Bina, Daat) jest akronimem trzech hebrajskich słów nazywających sefiry wchodzące w skład kabalistycznego Drzewa Życia.
Szneur (Szneersohn) Zalman z Ladów (1745-1812), autor rasistowskiej “biblii” ruchu Chabad Lubawicz – “Tanya” (תניא), założyciel dynastii lubawiczowskich “rabinów”.
Menachem Mendel Schneerson, siódmy “rabin” sekty Chabad-Lubawicz, kabalista. Data i miejsce urodzenia: 18 kwietnia 1902, Mikołajów, Ukraina, Data i miejsce śmierci: 12 czerwca 1994, Mount Sinai Beth Israel, Nowy Jork, Stany Zjednoczone, Rodzice: Levi Yitzchak Schneerson, Chana Schneerson, Żona: Chaya Mushka Schneerson (od 1928 do 1988). Książki: Igrot Kodesh, Torat Menachem Hitva’aduyot
Portret tego rasistowskiego fanatyka od 17 lat gości w naszym sejmie bez jakiejkolwiek reakcji naszych służb i prokuratury. Do jego wizerunku kierowane są modły i śpiewy pod okiem cielęco wpatrzonych i zasłuchanych polskich parlamentarzystów (“polskich”?).
“Schneerson był przywódcą na tyle wpływowym, że po jego śmierci w 1994 roku, wielu wyznawców oczekuje jego powrotu do życia, by tym samym udowodnić, że to właśnie on jest prawdziwym Mesjaszem, którego oczekują wszyscy Żydzi.” Chabad Lubawicz stara się przygotować świat na przyjście ich mesjasza. Po 7 rebbe ( Menachem Mendel Schneerson ) ma nadejść mesjasz żydowski. Dlatego Scheneerson nie wyznaczył swojego następcy. Obecnie Lubawicz nie posiada swojego rebbe, są w stanie oczekiwania na mesjasza. Ponieważ siódmy przywódca sekty nie żyje od 29 lat, to jego powtórne przyjście jako „mesjasza” ma się odbyć w ten sposób, że ma się on reinkarnować albo zmartwychwstać. Póki nie odbędzie się paruzja (zmartwychwstanie?) kabalistycznego rasisty nasi posłowie mogą się z nim jednoczyć wpatrując się w jego oblicze umiejscowione pod godłem polskim, po jego prawej stronie… Są też “teolodzy” chabadowscy, którzy twierdzą, że w siódmego pseudorabina, tego, do którego portretu odbywają się modlitwy w sejmie przy klezmerskiej muzyce (czyli Menachema Mendela Schneersona) wcielił się Bóg, albo, że był on Bogiem…
Fragment wywiadu z p. Stamblerem przeprowadzonego przez Tomasza Terlikowskiego.
Pseudorabin Szalom Dow Ber Stambler, obecny przewodniczący Chabad-Lubawicz w Polsce oczekujący na ponowne przyjście kabalisty Schneersona w przemienionym ciele (po lewej stronie fotogram rasisty Schneersona w ciele jeszcze nie przemienionym).
Cz. 2.
To, co polscy politycy, dziennikarze oraz postaci takie jak T. Terlikowski, prof. Antoni Dudek mówią na temat rasistowskiej sekty wpuszczonej do sejmu – przekracza granice kompromitacji i żenującej, wołającej o pomstę do nieba ignorancji.
Fundację propagującą kabałę i rasizm nazywa się przedstawicielami “judaizmu”. To tak jakby zielonoświątkowców albo niemiecką partię chadecką 🙂 nazywać katolikami.
Temu, co się wydarzyło nadaje się takie nazwy:
1. napad na uroczystości religijne
2. zakłócenie uroczystości religijnych
3. zakłócenie obrzędu religijnego.
Ad 1., 2., 3.
Sekta Chabad Lubawicz nie jest wśród zarejestrowanych Kościołów i związków wyznaniowych w Polsce. Jest to zwykła fundacja. Mówienie o obrzędach religijnych jest więc kpiną w żywe oczy.
Mówienie, że nie można przerywać magiczno-kabalistycznych zaklęć w sejmie RP ma taki sam sens jak mówienie, że nie można przerywać kultowej siesty indonezyjskich nekrofagów ucztujących na środku ulicy, blokujących ruch, gorszących dzieci i pożywiających się ciałami ofiar wypadku drogowego.
Mesjanistyczne brednie tyczące się siódmego rabina są pluciem w twarz doktrynie chrześcijańskiej. Cała ideologia sekty jest doktryną podziału ludzkości na żydowską “rasę panów” i podludzkich, zwierzęcych gojów.
Cały chasydyzm jest przesycony wszelaką magią, kabałą, szowinizmem i rasizmem. Święta Księga Chabad Lubawicz “Tanya” zawiera dziesiątki cytatów i myśli ze znanych talmudystów, kabalistów i magów (Chaim ben Josef Vital, Mojżesz ben Jakub Kordowero, Józef ben Efraim Karo, Izaak ben Szlomo Luria Aszkenazi).
Magia podlana szowinizmem i dualistycznym podziałem ludzkości na wybranych Żydów i demonicznych gojów równych zwierzętom zasługuje w pełni na miano satanizmu, bo jeśli nie jest satanizmem rzeczona ideologia, to co nim jest??
Prowodyrów i wykonawców magicznych aktów nazywa się “rabinami” nie wiedząc, że nazywanie się rabinami przez przywódców chasydzkich jest bezczelną uzurpacją (to coś w przybliżeniu takiego, jakby starszy miejskiego zboru Świadów Jehowy przyjmował miano biskupa i kazał się tak mianować). Pierwsi chasydzi sami ogłaszali zbędność rabinów dla umożliwiania kontaktu z Bogiem, polscy rabini kilkukrotnie obkładali przywódców chasydzkich klątwą. Wszyscy, którzy nazywają tych panów, tych biznesmenów i magików “rabinami” kompromitują się tak, jakby głowa państwa zwracała się słowami “Wasze Ekscelencje” do starszych zboru Świadków Jehowy oraz do przywódców Polskiego Kościóła Latającego Potwora Spaghetti.
Fragmenty z księgi “TANYA” (תניא) Likutei Amarim autorstwa Szneersohna Zalmana ben Barucha, “biblii” ruchu CHABAD-LUBAWICZ:
“Istnieją tylko dwa rodzaje dusz: dusza żydowska i dusza goja.
Żydzi różnią się kompletnie od innych ludzi. Każdy Żyd dziedziczy zdolności prorocze, pozwalające mu poznawać myśli i wolę Boga. Umysł Żyda jest częścią umysłu Boga.
Jeśli ktoś nawet przyłączy się do Żydów, to mu nic nie pomoże. I tak na zawsze będzie miał duszę niższego rzędu, bo brak mu duchowości rodowitego Żyda [czyli wg współczesnych “teologów” chabadowskich brak mu żydowskiego kodu genetycznego]. Nie-Żydom brak moralności i chęci wzniesienia się ponad zwykłą wegetację. Żydzi są po prostu odmienni gatunkowo od reszty ludzkości. Żaden inny naród – oprócz Żydów – nie ma i nie może mieć żadnej wiedzy o Bogu, bo jest ona własnością tylko Żydów. Mędrcy mogą pojawić się tylko w narodzie żydowskim, dlatego każda nieżydowska, gojowska mądrość jest zanieczyszczona i nic nie warta.
Nie-Żydzi należą do niższego świata sił demonicznych, mają duszę niższego rzędu niż Żyd.
Każdy nie-Żyd, goj to istota na pół ludzka, na pół szatańska.
Pomiędzy Żydami a resztą ludzkości zieje nieprzekraczalna przepaść.
Każdy Żyd, jak zły by nie był i tak jest lepszy od każdego nie-Żyda.
Każdy Żyd ma dwie dusze: boską i zwierzęcą. Dusza boska jest częścią Boga. Nie-Żyd ma tylko jedną duszę. Goj nie posiada w ogóle duszy boskiej. A jego dusza zwierzęca (jedyna dusza, jaką posiada) pochodzi z niższych regionów niż dusza zwierzęca Żyda, czyli pochodzi z najniższych regionów świata demonów.
Dusze nie-Żydów, gojów powstawały podobnie jak dusze zwierząt i są im najbliższe.
Żydzi są elitą ludzkości i decydują o rozwoju świata i ludzkości. Każdy naród ma swoje zadania.
Zadaniem Żydów jest przewodzenie ludzkości.
Wszystkie wartości innych narodów są złem aksjologicznym.
Wartości Żydów zawarte są w posiadanym przez nich „zmyśle duchowości” [“teologowie” chabadowscy interpretują tę gatunkową odmienność Żydów jako zdeterminowaną genetycznie] oddzielającym ich od reszty ludzkości i stawiającym ich o stopień wyżej od wszystkich narodów w celu przewodzenia ludzkości i kierowania rozwojem świata. ”
Red. G. Jankowski i Chabad Lubawicz, czyli o wiedzy
Bazyli1969, bloger Salon24
Chociaż wiedza stwarza problemy, to ignorancja ich nie rozwiąże.
Isaac Asimov
Siekło mnie jakieś choróbsko i mam trochę czasu. Klik! Jedna z telewizji komercyjnych i red. Grzegorz Jankowski. Temat dyskusji? A jak! Chanuka, Braun, gaśnica… Gospodarz odczytywał właśnie sms-y od widzów i swoim zwyczajem okraszał je komentarzami. Tym razem był wyjątkowo jednoznaczny. Autorów wiadomości pytających o przyczyny zapalania w polskim Sejmie chanukowych świec i braku wzajemności ze strony Izraela beształ bez litości. Ba! Zaznaczył, że każdego, kto przesyła doń tego rodzaju pytania będzie stanowczo i bez zwłoki blokował. Dodał również, że wszystkich „ignorantów” odsyła do pierwszego lepszego podręcznika historii Polski. Hmm… Lubię gościa. Jest ekspresyjny, raczej niesterowalny, fachowy, ale… Swego czasu był jednym z medialnych liderów maseczkowego wzmożenia, ale nawet wtedy nie wspinał się publicznie na wyżyny ekspresji. Cóż… Moim zdaniem wczoraj zachował się nieprzystojnie, bo jako zadeklarowany zwolennik swobodnej wymiany poglądów winien podzielić się z widzami (a tym samym jego pracodawcami) wiedzą na omawiany temat. Mam nadzieję, iż eksplozja uczuć pana Redaktora nie wynikała z potrzeby wpisania się w liczny chór oficjalnych narratorów ale po prostu z… niewiedzy. Dlatego – jako człek uczynny – postanowiłem krótko i bez egzaltacji wyręczyć G. Jankowskiego. Być może natrafi na tę notkę i zapozna się z jej zawartością, co na pewno będzie dla niego korzyścią. Zatem…
Zacznijmy od tego, że wiele spraw i rzeczy nie jest takimi na jakie wyglądają. Pamiętanie o tej prostej zasadzie pozwala unikać wielu rozczarowań i nieprzyjemnych zaskoczeń. Niby truizm, ale często o nim zapominamy. Użyłem czasu teraźniejszego bo dawniej z czujnością pojedynczych ludzi i całych społeczności bywało zdecydowanie lepiej. Dzisiejsi specjaliści od piramid finansowych i cudownych specyfików na błyskawiczne zrzucenie zbędnych kilogramów, przeniesieni wehikułem czasu kilkaset lat wstecz, od biedy zarobiliby na polewkę z kawałkiem wołowiny, ale w żadnym razie na pałac w Prowansji i rasowego araba w stajni. Współcześnie świat iluzji przeplata się z rzeczywistością. Właściwie sam się nie przeplata, lecz jest celowo mieszany. Działalnością tego rodzaju parają się nie tylko zwykli oszuści, amatorzy kwaśnych jabłek czy spece od marketingu. Czynią tak również marzyciele opętani ideą uszczęśliwiania ludzkości. Dlatego prawidłowe rozpoznanie intencji pukających do naszych drzwi nieznajomych jest obecnie jedną z najbardziej przydatnych umiejętności.
W ostatnim okresie w bramę z napisem “Polska” stuka sporo obcych. Wśród nich wyróżniają się reprezentanci słynnej już zbiorowości religijnej znanej jako Chabad Lubawicz. Warto wspomnieć, iż członkowie owej wspólnoty reprezentują odłam wyznawców judaizmu. Dla jasności dodam, że my, Polacy, na ogół nie orientujemy się w zawiłościach wewnętrznych podziałów świata żydowskiego. Żyd to Żyd. Zapewniam, że to błędne postrzeganie. Chasydyzm, ultra-ortodoksja, konserwatyzm, judaizm reformowany, mesjanistyczny i humanistyczny, to tylko niektóre z żydowskich frakcji religijnych. Wbrew pozorom jedną od drugiej dzieli wiele. Mniej więcej tyle ile prawosławnych mnichów zamieszkujących klasztory na górze Atos z protestanckim Kościołem Szwecji, kierowanym przez lesbijkę pozostającą w związku z kobietą i aprobującą aborcję.
Słowo „Chabad” to akronim hebrajskich słów nazywających trzy intelektualne cnoty: chachma – mądrość, bina – zrozumienie i da’at – wiedza. Ruch o takiej właśnie nazwie rozwijał się w XVIII w. w wielu regionach dawnych kresów Rzeczypospolitej, a nastepnie w carstwie Romanowów. Największą dynamiką wykazali się jednak chasydzi z niewielkiego miasteczka Lubawicze leżącego opodal Smoleńska. Mieli taka siłę przebicia, iż w stosunkowo krótkim czasie zdominowali całkowicie środowisko “chabadystów”. Kolejnymi przywódcami społeczności byli: Szneur Zalman z Ladów (1745–1812), Dovber Schneuri (1773–1827), Menachem Mendel Schneersohn (1789–1866), Shmuel Schneersohn (1834–1882), Sholom Dovber Schneersohn (1860–1920), Joseph Isaac Schneersohn (1880–1950) oraz Menachem Mendel Schneerson (1902–1994). Za przywództwa ostatniego z wymienionych Chabad Lubawicz rozwinął się niepomiernie. Dawne wpływy skoncentrowane w Europie i USA zostały rozszerzone na wszystkie kontynenty (oczywiście prócz Antarktydy, chociaż…).
Według oficjalnych enuncjacji celem Chabad Lubawicz jest “wzmacnianie żydowskiej tożsamości w duchu religijnym, a także dialog i regularna współpraca zarówno z niereligijnymi organizacjami żydowskimi, jak i przedstawicielami rządu oraz społeczeństwem polskim, wzbogacają życie żydowskie w Polsce i podkreślają jej wielokulturowe dziedzictwo.” Ponadto jego członkowie poświęcają mnóstwo czasu na odzyskiwanie dusz żydowskich. “Ponieważ judaizm dopuszcza reinkarnację, niektórzy rabini (głównie z Chabad Lubawicz) uważają, że osoby bez pewności co do posiadania żydowskich przodków, które jednak odczuwają nieracjonalną więź z judaizmem, mogą mieć żydowską duszę, czyli mogły być w poprzednich wcieleniach Żydami. Stąd brać się u takich osób może chęć konwersji na judaizm. Takie dusze miałyby się najczęściej reinkarnować u dalekich potomków osób, które porzuciły judaizm, lub u sąsiadów rodzin żydowskich”. I nie są to czcze gadki bo emisariusze społeczności wyprawiają się np. do Tajlandii, środkowej Afryki czy Indii i tam za pomocą sobie tylko znanych metod odkrywają żydowskie jednostki, których przodkowie mieli wyznawać judaizm np…. 300 lat temu! Może to wydawać się irracjonalne, ale przywódcy ruchu są przekonani, iż wszyscy Żydzi na świecie są policzeni przez Boga i zadaniem chabadystów jest ich przywracanie dla judaizmu. Jak Żydzi spod znaku Chabad Lubawicz podchodzą do tej idei można przekonać się z lektury stworzonych przez nich opracowań, jak również przyglądając się filmom w sieci. Podczas “kazań” zmarłego w roku 1994 ostatniego przywódcy ruchu, słuchacze go nie słuchają. Oni wprost spijają słowa z jego ust.
Można by zatem uznać, iż Chabad Lubawicz stanowi grupę pasjonatów poważnie traktujących swą żydowskość i pragnącą – wzorem swoich starożytnych przodków lecz wyłącznie pokojowo – pozyskiwać nowych wyznawców. No cóż, my też mamy swoich Świadków Jehowy… Problem w tym, że to powierzchowny ogląd. Gdy przyjrzymy się zagadnieniu nieco bliżej obraz momentalnie nabierze kolorów. Trzeba bowiem wiedzieć, że członkowie Chabad Lubawicz przez liczne odłamy judaistów są uznawani za heretyków. Z tego głównie powodu większość środowisk żydowskich w naszym kraju podniosło krzyk gdy w roku 2006 chabadyści pojawili się nad Wisłą. Wiedziały bowiem, iż Chabad Lubawicz zdobył silne pozycje u naszych sąsiadów. Na Słowacji, Białorusi, Litwie, w Czechach, Bułgarii, Rumunii, Rosji i na Ukrainie zdominował społeczności żydowskie. Jak twierdzi Eduard Hodos (zwierzchnik jednej z ukraińskich gmin konserwatywnych) “jej [tj. Chabad Lubawicz] istotą jest agresywny, wojowniczy ekstremizm na rzecz żydostwa oparty na podstawach talmudyzmu, co można nazwać szczególnym rodzajem geopolityki.”.
Dodatkowym obciążeniem dla Chabad Lubawicz jest fakt, że jego członkowie należą do ortodoksyjnych zwolenników Kabały. Ze względu na charakter notki nie czas wchodzić w szczegóły. Trzeba jednak skreślić kilka słów na jej temat. Kabałę (heb. קבלה – otrzymywanie, przyjmowanie) jako taką trudno sklasyfikować jako wiarę sensu stricte. Jest ona raczej systemem obserwacji i interpretacji, mających na celu odczytać relacje między Bogiem – Szatanem – człowiekiem i światem. Opiera się ona na mistycznej interpretacji pięciu ksiąg Biblii: Księgi Rodzaju, Wyjścia, Kapłańskiej, Liczb i Powtórzonego Prawa. Niektórzy kabaliści są zdania, że tylko dzięki znajomości tajemnej wiedzy można odszyfrować te starotestamentowe zapiski i tym sposobem poznać ukrytą naturę Stwórcy oraz przewidzieć jego przyszłe czyny. Ergo, stać się równym Bogu! Jednym z najważniejszych założeń tradycyjnej Kabały jest przeświadczenie o istnieniu związku między literami hebrajskiego alfabetu i przypisanej każdej z nich wartości liczbowej. Znając wartość litery kabalista podobno może obliczyć liczbową wartość wyrazu. Taka sama wartość liczbowa dwóch wyrazów świadczyć ma o ich głębokim, mistycznym związku. Jak wnioski kabalistów wyglądają w praktyce? Proszę:
“Weźmy na przykład kamień (po hebrajsku ewen-אבן). Ta nazwa wskazuje, że z powodu znanego jej stwórcy, pochodzi ona od innego, nieziemskiego imienia i równa jest liczbowo 52 z dodaną literą alef. Sama nazwa bet nun pochodzi z bardzo wysokich światów, jednakże poprzez wiele silnych skupień, stopniowo opuściła się mocno skondensowana siła-życia aż do jej zawarcia w kamieniu. To właśnie jest duszą rzeczy martwej, która ją ożywia i umożliwia jej istnienie z niczego w każdej chwili, jak to już zostało wyjaśnione poprzednio.”
“Wartość liczbowa hebrajskiego słowa “biedny” – “Ani” (עני) wynosi 130: (ע = 70, נ = 50, י = 10). Różnica między tymi słowami jest 450, co odpowiada wartości liczbowej hebrajskiego słowa “tan” (תן), oznacza “dać” (o wartości liczbowej również 450). Tak, że różnica liczbowa oraz znaczeniowa między “bogaty” a “biedny” kryje się w słowie „dać”. ”
Skomplikowane i dziwne, prawda? Jeszcze dziwniejszym jest to, że ta duchowa mistyczno-filozoficzna szkoła judaizmu, staje się powoli filozofią współczesnych elit. I to bez względu na szerokość geograficzną. Wśród zwolenników kabały można wymienić wiele osób ze świata show biznesu o tak znanych nazwiskach jak: Madonna, Britney Spears, Victoria Beckham, Ashton Kutcher, Elizabeth Taylor, Demi Moore, Naomi Campbell, Barbara Streisand, a u nas Maryla Rodowicz i Kayah. Ale to nie wszystko… Chabadowcy wierzą, iż nadejście Mesjasza jest bliskie i bardzo starają się stworzyć odpowiednie warunki do jego przyjścia. Stad też zabiegają o wsparcie przede wszystkim u możnych tego świata, posiadających olbrzymie wpływy w gospodarce, bankowości, wojsku, mass mediach oraz polityce. Z grona najbardziej znanych zwolennikami Chabad Lubawicz wymienić można np. Jareda Kushnera (zięć Trumpa), Igora Kołomojskiego (ukraiński oligarcha), Benjamina Netanjahu (premier Izraela) czy… Władimira Putina.
Czytając o tej ostatniej postaci w omawianym kontekście, można by pobłażliwie wzruszyć ramionami, ale… Według jednego z najsłynniejszych kabalistów, czyli amerykańskiego rabina Philipa Berga, “czerwona nitka jest używana jako narzędzie ochrony od wieków. Technologia jej uzyskiwania, która została opracowana przez mędrców polega na tym że nić tę owija się na około grobu wielkiej pramatki Racheli w Izraelu. Po czym nić tę tnie się na kawałki i nosi się wokół lewego nadgarstka”. Taką nić, chociaż na prawej ręce, nosi również rosyjski prezydent…
Jeśli uwzględnimy, że W. Putin bardzo często spotyka się z Berlem Lazarem, czyli przywódcą chabadystów w Rosji, to przypuszczenie o zainfekowaniu byłego pułkownika KGB kabałą nie wydaje się już tak nieprawdopodobnym. “Obecnie 4000 rodzin – pracujących na pełen etat emisariuszy ruchu wciela w życie 250-letnie zasady i filozofię i kieruje ponad 3300 instytucjami. Kierowany głęboką miłością do każdego Żyda i bezgranicznym optymizmem oraz samopoświęceniem, Rebe uruchomił olśniewającą liczbę programów i instytucji służących każdemu Żydowi.” Efekty tej pracy widać także w Polsce. W rozmowie R. Mazurka z warszawskim rabinem chabadowców, Szalomem Stamblerem, padły takie słowa:
“R.M.: To część szerszego zjawiska – przechodzenie prawicy na pozycje filosemickie.
Sz. S.: Niech pan spojrzy na europejską lewicę. Czy Żydzi mogą u nich liczyć na zrozumienie? Izrael ma w Europie bardzo niewielu przyjaciół. A w Polsce na każdą żydowską uroczystość przychodzą przedstawiciele władz państwowych, spotykałem się z prezydentem Kwaśniewskim i Kaczyńskim, bywają premierzy, prezydent Warszawy.”
Obecnie reprezentanci polskich władz mają bardzo intensywne kontakty z przedstawicielami Chabad Lubawicz. Wszystkich odcieni i kolorów. Pomijając okazje wynikające z określonych rytuałów i obchodów świąt społeczności żydowskiej, odbywają liczne spotkania “robocze” z przedstawicielami tego odłamu judaizmu. Niedawny premier naszego kraju podczas ważnych wyjazdów konwersował na przykład ze Szmulem Boteachem (liderem chabadystów w USA), a Jonny Daniels był się częstym gościem w ministerialnych gabinetach.
Dziś, gdy rdza laicyzmu przeżera bezlitośnie świat chrześcijański i proces ten znajduje mocne wsparcie wśród politycznych amatorów kwaśnych jabłek, powaga w traktowaniu wiary przez członków Chabad Lubawicz wydaje się dla wielu śmieszną i godną co najwyżej wzruszenia ramion. Zapewniam, że tego rodzaju pogląd świadczy jedynie o naszym duchowym wyjałowieniu. Zapominamy o naszych pryncypiach i przykazaniach. Nie przywiązujemy wagi do prawd zawartych w Ewangelii, gdyż widzimy w nich już tylko archaiczne przypowiastki lub – w najlepszym razie – zbiór zasad postępowania, z którego od czasu do czasu czerpiemy to co w danej chwili wydaje się nam potrzebne. Oni widzą to inaczej. Doskonały przykład na to z jaką rewerencją Żydzi (przynajmniej ci wierzący) podchodzą do przekazu swych świętych ksiąg, stanowi rozmowa R. Mazurka z rabinem Szalomem Ber Stamblerem (wysłannikiem Chabad Lubawicz na Polskę zapalającym kilka dni temu chanukiję). Dziennikarz zapytał:
“-I wierzy pan w Torę dosłownie?
-Zasadniczo tak.
-Bóg stworzył świat w sześć dni?
-Oczywiście, że tak.
-A Matuzalem żył 969 lat?
-Tak.
[…]
-Jak długo będzie pan w Polsce?
-Dopóki nie przyjdzie Mesjasz. Nie planuję wyjazdu.”
Taaa…
Być może według najtęższych umysłów zajmujących się kierowaniem nawą Rzeczypospolitej jest nam po drodze z Chabad Lubawicz, odrzucającym wymysły i propagandę wszelkiej maści progresywistów. Być może… Osobiście mam co do tego bardzo poważne wątpliwości, bo z równą gracją co prawica, miziają się z chabadowcami centryści, lewicowcy, lewacy oraz cała rzesza bezideowców. Czemu? Dobrze by zatem było, aby ludzie odpowiedzialni za treść medialnego przekazu dla Polaków wiedzieli o czym mówią i mówili jak jest. Redaktor Jankowski również.
Na tym filmie poprzednik obecnego przywódcy Chabad Lubawicz domaga się od B. Netanjahu, aby jako premier działał w celu… nadejścia Mesjasza.Na tym filmie poprzednik obecnego przywódcy Chabad Lubawicz domaga się od B. Netanjahu, aby jako premier działał w celu… nadejścia Mesjasza. https://www.youtube.com/embed/rHBiT6eJaQQ
“O symbolach, rytuałach oraz dominacji, czyli p. @misiu i obsikiwanie”
Niektórzy z pełnym przekonaniem twierdzą, że homo sapiens jest po prostu i w pełni gatunkiem ssaka naczelnego, a więc zwierzęciem. Mam w tym względzie odmienną opinię, lecz biorąc pod uwagę liczne fakty, nie mogę zaprzeczyć, iż jako ludzie mamy w repertuarze sporo zachowań podobnych czy nawet identycznych jak tzw. bracia mniejsi. O jednym z nich chciałbym w tym miejscu krótko opowiedzieć.
Nie tylko zoolodzy ale i zwykli śmiertelnicy wiedzą, że wiele stworzonek (jeśli nie wszystkie) prowadzi nieustanną walkę. O pokarm, o miejsce w hierarchii, o samice lub samców, o nisze ekologiczne, o bezpieczeństwo potomstwa, o pozycję własnego stada, o… Jednak w celu minimalizacji utraty energii na skutek zbędnych konfliktów lub potwierdzenia własnego zwycięstwa, zwierzęta wysyłają swym potencjalnym przeciwnikom, „poddanym” lub wrogom określone sygnały. Ot, choćby takie wilki, rysie lub lwy. Podbiegnie taki do granic swoich włości, powącha i… Siu, siu, siu… Każda kolejna bestyjka, która później będzie spacerować w pobliżu w trymiga zorientuje się, że musi liczyć się z konkurencją, być gotową do walki, poddać się lub… stać się ofiarą. Tak to funkcjonuje. Według dawnych podróżników, peregrynujących po trudno dostępnych regionach Afryki i Ameryki Południowej, podobny sposób (lecz, hmm…, nieco cięższy) stosowali sporadycznie tubylcy na obu kontynentach. Po natrafieniu na ekskrementy pozostawione celowo przez reprezentanta określonego plemienia, europejski odkrywca natychmiast orientował się, iż od tego miejsca zaczyna się albo do tego miejsca rozciąga się domena aborygenów. Sygnał prosty, jednoznaczny, zrozumiały. Ale, ale…
Jako że wyżej zaznaczyłem, iż ludzie to skomplikowane istoty, w naszym świecie znacznie częściej spotyka się bardziej wysublimowane symbole i rytuały oznaczające dominację. Mają one niekiedy znaczenie ukryte, tajemnicze, niemal transcendentne. Trudne do pojęcia bez zrozumienia kontekstu miejsca, czasu i specyfiki kulturowej.
O ile wiadomo z najstarszymi śladami alegorii wskazujących na dominację jednego ludu nad drugim spotykamy się w sztuce mezopotamskiej. Już bowiem w czasach sumeryjskich powstawały zabytki obrazujące tryumfy takiego a takiego miasta nad innym. Na przykład wizerunek „wielkiego króla” z ośrodka „X” trzymającego stopę na szyi lokalnego kacyka z miasta „Y”. W ciągu kolejnych tysiącleci i wieków metody podkreślania władzy tych nad onymi ulegały twórczemu rozwinięciu. Różne stele, napisy na skałach, daniny, znaki, obowiązkowe oracje, kontrybucje itd. itp. Z ośrodków położonych nad brzegami Eufratu i Tygrysu (a także nad Nilem) zwyczaje te rozprzestrzeniły się na cały Bliski Wschód; i nie tylko. Oczywiście także inne ludy (np. indoeuropejskie, chińskie czy turkijskie) praktykowały podobne obyczaje. Trudno przecież zapomnieć o takich przypadkach jak: miniaturowe łuki przekazywane przez Hunów lokalnym wodzom jako symbole władzy tych koczowników nad „lokalsami”, staromadziarski rytuał odbierania od przedstawicieli przeciwników garści ziemi i kępy trawy jako znak węgierskiego zwierzchnictwa, wstawianie do obcych świątyń wizerunków cesarzy rzymskich, zatykanie sztandarów Proroka nad zdobywanymi bizantyjskimi i perskimi miastami w najwcześniejszym okresie ekspansji mahometan, czy wreszcie sadowienie pogańskiego księcia Czechów na podłodze podczas uczty organizowanej przez chrześcijańskich Morawian.
I nasza historia nie jest wolna od takich przypadków. Przecież niejeden z pierwszych Piastów był zobowiązany nieść miecz przed niemieckim cesarzem, polscy patrioci zostali zmuszeni do akceptowania portretów, posągów i godeł zaborców na rynkach polskich miast i w budynkach użyteczności publicznej. Ba! Obywatele, czyli XVIII-XIX-wieczna szlachta, pod groźbą utraty statusu i/lub majątku musieli składać przysięgi każdemu nowemu carowi. To wreszcie dopiero całkiem niedawno rozebraliśmy, dominujący nad dachami Warszawy, sobór pw. Św. Aleksandra Newskiego. A tzw. Pałac Kultury i Nauki – będący swoistą pieczęcią Moskwy nad Wisłą – istnieje do dziś! Tak więc „obsikiwanie” podbitych terytoriów i uzależnionych wspólnot przybierało różne formy. Dziś na ogół zapomnieliśmy o tej sferze symboliki dominacji. Są jednak tacy, którzy wciąż pamiętają!
Nie da się zaprzeczyć, iż wybitną pamięcią historyczną charakteryzują się ludy bliskowschodnie. Tacy muzułmańscy Arabowie (do dziś!) reprezentantów świata Zachodu nierzadko określają mianem „krzyżowców”. Egipscy Koptowie z pietyzmem kultywują przesłanie Chrystusa przekazane im – podobno – przez św. Marka, a Samarytanie trzymają się kurczowo okolic góry Gerazim, na której prawie 2500 lat temu ich przodkowie wybudowali piękną świątynię. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku Żydów. Znacząco pomaga im w tym religia, którą gwoli sprawiedliwości – jak to często bywa pod tymi szerokościami geograficznymi – należałoby nazwać religią polityczną. Czy jednak wspomniana pamięć wykorzystywana jest współcześnie na sposób praktyczny? Na to pytanie trzeba odpowiedzieć twierdząco.
Najstarsza wzmianka o menorze, czyli siedmioramiennym i w rozumieniu Żydów – uwaga! – świętym świeczniku, pojawia się w Księdze Wyjścia. Oznacza to, że artefakt ten stanowił niezwykle ważny element spajający na niwie ideologiczno-symbolicznej wspólnotę wyznawców mozaizmu już w samych pierwocinach jej powstawania. Z biegiem lat jej wizerunek stał się uznawanym powszechnie „logo” ludu Izraela (i pozostaje nim do dziś jako herb państwa). Nie powinno zatem dziwić, iż po zdobyciu Jerozolimy i zburzeniu świątyni przez wojska Tytusa (70 r. n.e.) Rzymianie uznali zaprezentowanie menory ludowi Rzymu za bardzo ważną demonstrację symbolizującą zwycięstwo nad Izraelitami. Z drugiej strony sami Żydzi utratę tego przedmiotu odebrali jako tragedię, krok ku anihilacji wspólnoty i utratę – sic! – podarunku od samego Boga. Opisaną sytuację da się porównać z poczynaniami Karola Wielkiego, który rozkazał ściąć – odbierający od Sasów wielką cześć – słup zwany Irminsulem (ok. 772 r. n.e.). Wydarzenie to fundamentalnie osłabiło opór plemion saskich, ponieważ mnóstwo ich członków uznało, iż bóg Franków jest bogiem silniejszym od ich własnych, a tym samym walka straciła sens. Takie też zapewne skojarzenia poczęły rodzić się w głowach przedstawicieli narodu żydowskiego. Co więcej, dla upokorzenia pokonanych cesarz Wespazjan nakazał wybijać monety z wizerunkiem człowieka i napisem Iudea capta (tzn. Judea zdobyta, pognębiona, złamana), a pokonanym Żydom tymi właśnie monetami płacić podatek na utrzymanie… świątyni Jowisza! Można zatem przypuszczać… Co tam! Trzeba być pewnym, że w/w upokorzenia wyznawcy mozaizmu (a potem judaizmu) zapamiętali doskonale.
Niesprzyjanie Rzymowi stało się od tej pory immanentną – w jej masie, bo przecież nie całej – cechą wspólnoty żydowskiej. I to zarówno Rzymowi pogańskiemu, jak i później chrześcijańskiemu. Więcej nawet! Wrogimi „Rzymianami” stali się następnie wszyscy ci, którzy uznali i uznawali na niwie religijnej zwierzchnictwo biskupów Wiecznego Miasta. To nie bez znaczenia, bo dla spójności każdego zrzeszenia sporą, a może nawet olbrzymią istotność ma posiadanie… przeciwnika. I to nie takiego ze świata sportu lub uniwersytetu, któremu po zwycięstwie w biegu lub przegranej podczas debaty podaje się rękę. O nie! Tu potrzebny jest prawdziwy wróg. Tym bardziej, że nie ma już Amalekitów, Filistynów, Moabitów… „Rzymianie” wciąż istnieją. Zatem na drodze do pełnego zjednoczenia i pełnego sukcesu trzeba z nimi walczyć. To nic strasznego. To konieczność. A w razie zwycięstwa lub uzależnienia dać temu inteligentny wyraz. Wzorem Sumerów, Asyryjczyków, Persów, Egipcjan, Rzymian… Tak by zrozumieli ci, którzy powinni.
Pamiętam, że po zapaleniu wszystkich świec ustawionych w „świątyni polskiej demokracji”, obaj obecni na powtórzonej uroczystości rabini, czyli Szalom Dow Ber Stambler oraz Michael Schudrich, zgodnie ze zwyczajem odśpiewali fragment hymnu. Być może znanego jako „Maoz Cur”, którego pierwsza zwrotka brzmi tak:
“Potężna Skało zbawienia mego! Radością jest Ciebie chwalić.
Odbuduj mój Dom Modlitwy (Świątynię), a przyniesiemy tam ofiarą dziękczynną.
Gdy nagotujesz miejsce rzezi dla bluźnierczego wroga,
wówczas zakończę śpiewem hymnu poświęcenie ołtarza”.
Skoro zatem Panie @misiu, pyta mnie Pan – „Jaki jest bilans (plusy i minusy) palenia tych świec?”, ja Panu odpowiadam: Zależy kto ten bilans przeprowadza. Nawet symbolicznie…
Nie tylko cieszący się przywilejami naród obrany za przewodni, ale również jego główna talmudyczna doktryna – doktryna żydowskiego rasizmu jest chroniona i wyróżniona w absurdalny i zbrodniczy sposób.Doktryna ta była i jest obecna w różnych odmianach, w następujących totalitarnych ideologiach Talmudyczny rasizm wywyższa Żydów ponad gojów Nazistowski rasizm wywyższał Niemców ponad Żydów i Słowian Komunizm wywyższał uprzywilejowaną klasę przewodnią ponad inne Neokomunizm wywyższa i nadaje przywileje nowemu proletariatowi: zboczeńcom, a także czarnej rasie.W neomarksizmie mechanizm ten służy destrukcji kultury
Rasizm tak, wypaczenia nie
Wypaczeniem jest każda próba wykorzenienia z życia społeczno-politycznego jedynego słusznego rasizmu. Każda taka próba nazywana jest: antysemityzmem, ksenofobią, mową nienawiści. Każdy moralny odruch, każda aktywność rozumu jest piętnowana w ten sposób.
Jakby ktoś tego nie wiedział, to były sługa Żydów i Ukraińców, Morawiecki został wybrany do tej funkcji właśnie przez Chabad…
„Precz z antysemityzmem” – takim okrzykami przerywano konferencję prasową Grzegorza Brauna w jego okręgu wyborczym. Polityk poinformował o tym, że zostaje wyrzucony z własnego biura poselskiego.
Grzegorz Braun podczas konferencji prasowej zaprosił wszystkich chętnych na spotkanie otwarte w jego biurze poselskim.
– Będzie to być może jedno z ostatnich spotkań w tym biurze poselskim, ponieważ gospodarz tego budynku wypowiada nam lokal – powiedział prezes Konfederacji Korony Polskiej.
Polityk zaznaczył, że do lokalu zaprosił go jeszcze poprzedni prezydent Rzeszowa, ale „teraz inna jest polityka miasta, inna jest polityka państwa i w związku z tym będziemy musieli szukać sobie innego miejsca na mapie”.
Przypomnijmy, że Rada Miasta Rzeszowa oraz prezydent Rzeszowa w mocnych słowach potępili Brauna za incydent gaśnicowy.
„My, przedstawiciele wszystkich klubów radnych Rady Miasta Rzeszowa oraz Prezydent Miasta Rzeszowa wraz całą administracją samorządową miasta, kategorycznie potępiamy wczorajsze zachowanie w Sejmie, posła Grzegorza Brauna. To haniebne i niedopuszczalne zachowanie człowieka, który do Sejmu dostał się głosami mieszkańców Podkarpacia, w tym rzeszowian, a historię naszego miasta potraktował cynicznie i bezrefleksyjnie” – mogliśmy przeczytać w oświadczeniu.
Braun jednak najwyraźniej zupełnie nie zamierza się kajać, ani przepraszać za to, co zrobił. Konferencja prasowa, w której brał udział, zwołana została pod hasłem „Tu jest Polska, a nie Polin”.
– Tu jest Polska na razie jeszcze. Najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska. Miasto Rzeszów – dawniej województwo lwowskie, a dziś województwo podkarpackie. A tymczasem na szczeblu centralnym władzy Rzeczypospolitej Polskiej ujawniła nam się nowa wielka koalicja chanukowa – twierdzi Braun.
– Wydarzenia ostatnich dni pokazały, że są kwestie w których między stronami sporu, na pozór czasem bardzo zaciekłego sporu, PiS i PO z przystawkami, w kwestiach kardynalnych tego sporu nie ma – powiedział polityk.
Nazistowski rasizm wywyższał Niemców ponad Żydów i Słowian
Komunizm wywyższał uprzywilejowaną klasę przewodnią ponad inne
Neokomunizm wywyższa i nadaje przywileje nowemu proletariatowi: zboczeńcom, a także czarnej rasie.W neomarksizmie mechanizm ten służy destrukcji kultury