1 września w moim pokoleniu z mocno już nieaktualnym PESEL-em, data tak mocna, że bywały czasy, że może najmocniejsza w rocznym kalendarzu pamięci historycznej Polaków, bo też w życiu mojej rodziny, jak i wszystkich polskich rodzin, czasów moich dziadków, pradziadków, wszystko się liczyło przed 1 września 1939 i po 1 września 1939. Świat się skończył.
Przez dłuższy czas zdawało się, że ta data podwójnie przechodzi do historii, że staje się to data upamiętniająca, odnosząca się do czegoś, co odeszło do przeszłości. W ostatnich dekadach, w ostatnich latach, dylemat, dramat i tragedia dziejowa 1 września zdaje się na powrót aktualizować. Zdaje się i jest to poczucie coraz bardziej z każdym rokiem dojmujące, że możliwa jest powtórka z historii. I w związku z tym życzę moim rodakom – to proste – by się to nigdy nie wydarzyło. Co? No tu potrzebne jest gruntowniejsze odrobienie lekcji 1 września.
Myślę, że punkt pierwszy, który warto sobie wypisać na tablicy: nie od tego jest polityka i nie do tego służą, nie do tego są nam potrzebni przywódcy, mężowie stanu, by wprowadzali naród w uliczkę jednokierunkową, po to, żeby potem elokwentnie tłumaczyć, dlaczego się inaczej nie dało. Nie od tego jest rząd, ministrowie, parlamenty, żeby stwarzać sytuacje bez-alternatywne, a potem w pamiętnikach pisanych w Londynie czy Waszyngtonie objaśniać, dlaczego nie było alternatywy.
Polityka jest od tego, żeby mnożyć rozwiązania, żeby stwarzać opcje alternatywne, po to, żeby zachowywać swobodę decydowania o własnym losie, o losie narodu. 1 września 1939 roku wydarzyło się coś, co było rezultatem bezalternatywizmu w polityce. A wydarzyło się coś, co było kolejnym w naszej historii przyzwoleniem na zarządzanie losami Polaków przez naszych na przykład bezalternatywnych, a nielojalnych, nieuczciwych, fałszywych sojuszników. Zostaliśmy posadzeni na lewe sanki i oby nigdy więcej.
Druga lekcja, którą tak sam sobie przepowiadam, bo nieustannie prowadzę jakieś autokorepetycje z historii, (…) taka, że polityka nie jest od tego, żeby poobrażać sobie, jak to mówią ludzie, wszystkie sklepy przy własnej ulicy. Polityka nie do tego powinna służyć, by ostatecznie usytuować państwo, naród między młotem a kowadłem. A w 1939 roku to był nie tylko niemiecki młot i sowieckie kowadło. Przypominam, że zostaliśmy napadnięci przez cztery podmioty prawa międzynarodowego. Była to jeszcze Słowacja, o paradoksie – wtedy na krótko niepodległa, choć może nie w pełni suwerenna. I było jeszcze, uwaga, wolne miasto Gdańsk. Wolne miasto Gdańsk było czwartym państwem, jeśli państwem jest podmiot prawa międzynarodowego, które dokonało zbrojnej napaści na Rzeczpospolitą Polską i można powiedzieć, że się elita i zbrojne bojówki tego wolnego miasta Gdańska wyrywały, paliły do tej roboty i w ogóle mieli oni takie ambicje, że to poradzą sobie na Westerplatte, zanim nadejdą walne siły, zanim Wehrmacht dotrze do Gdańska, to już flaga III Rzeszy powiewać będzie nad polską placówką na półwyspie Westerplatte.
To się nie stało, ale faktem była zbrojna napaść. Jaka z tego lekcja?
Szanowni Państwo, mamy dzisiaj, jak wtedy, wrogów zewnętrznych i uwaga, mamy hodowanych pracowicie wrogów wewnętrznych. W 1939 roku Rzeczpospolita Polska i jej siły zbrojne, aparat państwowy, administracyjny, policyjny, to wszystko stało się obiektem napaści, nie tylko ze strony państw, ale także ze strony bojówek, ze strony jaczejek zorganizowanych, które wypowiedziały lojalność państwu polskiemu, nawet jeśli nie było podmiotu, wobec którego chciałyby być lojalne. Mam na myśli i ukraińskich banderowców, którzy napadali i mordowali Polaków mundurowych i cywilów właśnie już od 1 września 1939 roku. Mam na myśli komunistyczne bandy, które działały na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej, a były inspirowane z zachodnich republik Związku Sowieckiego i były ich działania koordynowane przez Komintern i przez odpowiednie agendy armii sowieckiej. Żydzi wypowiedzieli lojalność państwu polskiemu. Właściwie trudno powiedzieć wypowiedzieli, bo o tej lojalności nigdy nie mogło być mowy poza jakimiś wyjątkami potwierdzającymi regułę. To były piąte kolumny działające w Polsce, nie tylko niemiecka piąta kolumna działała i można powiedzieć, że niemiecka z tego wszystkiego pewnie najmniejszy miał zasięg działania
I o tym wszystkim warto pamiętać.
1 września, warto o tym wspomnieć, no dlatego, że dzisiaj w Polsce, powiedziałem, hodowane są takie jaczejki, hodowane są zorganizowane formy zorganizowanej, jawnie, publicznie deklarowanej nielojalności wobec państwa polskiego. Jakieś kampusy, to przecież są zjazdy już nie Polaków lojalnych, ale eurokołchoźników, którzy najwyraźniej nie pragną być członkami suwerennego narodu Polaków, wolnych Polaków na własnym terytorium, podlegającym jurysdykcji wyłącznie najjaśniejszej Rzeczpospolitej Polskiej. I z tego trzeba wyciągać wnioski. Piątą kolumnę warto zwalczać zawczasu, warto rzeczy nazywać po imieniu.
Trzecia lekcja z 1 września na 1 września 1939 roku na rocznicę. Ta lekcja, której sam sobie udzielam. Szanowni Państwo, elita, elita sanacyjna, elita, która poprowadziła Polskę na wojnę wrześniową, to była elita, która z wyboru chciała być sama. Sama wobec tych wyzwań i wobec tych skrajnych zagrożeń. Sama bez pomocy nie tylko ludzkiej, ale i boskiej. To jest elita, która zawłaszczyła zwycięstwo, zawłaszczyła cud nad Wisłą w roku 1920. Dziś nie zrobię dygresji szerszej na ten temat, mówiłem o tym szereg razy. W roku 1920 nie tylko determinacja walczących, nie tylko żarliwa modlitwa cywilów, nie tylko wysiłek zbrojny, i wysiłek intelektualny na przykład polskich kryptologów, ale także cuda się zdarzyły, co zaświadczają zeznania bolszewików, którzy ulegli Mocom, których oni sami nie byli w stanie opisać w kategoriach fizykalnych. To osobna historia, są na ten temat jakieś publikacje niedostatecznie liczne, ale wracam do 1 września.
Po roku 1920 elita piłsudczykowska wybrała monopol na zwycięstwo 1920 roku i sobie to zwycięstwo przypisała. Uczynił to Piłsudski kosztem generałów, których zapakował potem do więzienia – generał Rozwadowski i inne ofiary siepaczy sanacyjnych – zwycięstwo roku 1920 zostało zawłaszczone. No i skoro tak, we wrześniu 1939 roku to wojsko z takimi wodzami i to państwo z takimi przywódcami zostało na swoim. Pan Bóg nikogo nie uszczęśliwia na siłę. Pan Bóg dał nam wolną wolę i szanuje, swoich decyzji i nie cofa, nie uszczęśliwia nas na siłę. No więc, jeśli jakąś lekcję możemy wyciągnąć, to byłaby to ta lekcja, która się streszcza w najdosłowniejszym rozumieniu tej mądrości potocznej, ludowej, jak trwoga to do Boga. Mnie osobiście, nie będę tego taił, trwoga ogarnia na co dzień, kiedy słucham podżegaczy wojennych, kiedy słucham tych mężów, mężyków i żon stanu, którzy z Warszawy przemawiając jakby dopominali się o kolejną lekcję wojny, którą pytanie, czy sami chcą pobrać, czy chcą tylko przymusić do pobierania tej lekcji naród polski po tylu wcześniejszych, tragicznych doświadczeniach.
A więc z jednej strony uważajmy na przyjaciół, uważajmy na sojuszników. Chroń nas Boże od nielojalnych sojuszników, bo z wrogami przecież jakoś zawsze sobie poradzimy sami. Uważajmy na piątą kolumnę, która butnie i bezczelnie deklaruje całkiem otwarcie, to jest właściwie zaleta tej sytuacji, że otwarcie, bez niedomówień deklaruje rozbrat z takimi kategoriami jak suwerenność, niepodległość, narodowość, polski patriotyzm.
No i nie byłbym sobą, gdybym nie skorzystał z tej okazji, by wezwać państwa do Gietrzwałdu. Do Gietrzwałdu przez zbliżającą się już w perspektywie trzyletniej rocznicę 150. tamtych i tajemniczych, i niezwykłych, i pięknych wydarzeń z roku 1877. Starajmy się wejść na tamtą gietrzwałdzką ścieżkę po to, by nie podążyć ku przepaści tej, która otworzyła się przed narodem polskim i 1, i 17 września 1939 roku. To mówię do Państwa w dzień pogodny, późno-letni, ja, przedstawiciel pokolenia urodzonych zaledwie 20 lat po tamtej wojnie światowej: od polityków oczekujcie nie tylko obietnic tego, co tam zrobią, co zagwarantują, do czego się zobowiążą. Od polityków oczekujcie Państwo także tej gwarancji, że są rzeczy, których na pewno nie zrobią. Których na pewno nie zrobią, niezależnie od tego, jakie mody, jakie doraźne koniunktury, czy naciski polityczne, by zaistniały.
W moim pojęciu, w moich przekonaniach, na moim horyzoncie myślenia politycznego wojna, której sprowadzenia na nasze terytorium sami byśmy pożądali, nie jest instrumentem, który by należał do instrumentarium polskiej polityki. Nie jestem pacyfistą, ale dziś pod koniec sierpnia 2024 roku uważam, że wszystko będzie lepsze od opcji wojennej. Przypominam, że właśnie pod koniec sierpnia 1939 papież Pius XII tak pięknie mówił do świata, ale ze szczególnym uwzględnieniem Polaków, w swoim przemówieniu radiowym nic nie będzie stracone przez pokój. Wszystko może być stracone przez wojnę. Ta diagnoza i dziś pozostaje w mocy.
Artykuł stanowi zapis nagrania udostępnionego przez Grzegorza Brauna. Tytuł nadała redakcja.
Wojna na Ukrainie, której Moskwa nie była gotowa toczyć, myśląc o ograniczeniu się do możliwie najłagodniejszej operacji wojskowo-politycznej mającej na celu zmianę wrogiego reżimu w kraju, z wyjątkiem Donbasu, stała się największym konfliktem zbrojnym w historii Europa po II wojnie światowej. Z potencjałem wciągnięcia świata w trzecią wojnę światową i zniszczenie nuklearne.
Bardzo istotne są różnice w podejściu do wojny ukraińskiej pomiędzy poszczególnymi krajami, nawet w obrębie tego samego bloku. Rządy zawsze wiedzą więcej niż ich obywatele. Cokolwiek piszą gazety, władze wszystkich krajów, z wyjątkiem kilku całkowicie „zielonych drani”, w pełni rozumieją, co się dzieje: Rosja próbuje wstać z kolan i stać się całkowicie suwerennym krajem, z którego opinią należy się liczyć ze względu na prawo i interesy narodowe, a także na sferę wpływów poza jego granicami.
Na Zachodzie często przytacza się liczbę 55, gdy mówimy o liczbie krajów wspierających Ukrainę. Mówimy o wiodących krajach zachodnich z Japonią i Koreą Południową oraz ich wasalami. Do tego zaliczyć trzeba także Turcję, która prowadzi własną politykę na Ukrainie i buduje obecnie flotę dla Kijowa. Prowadząc wojnę zastępczą z Rosją, przywódcy tej grupy, przede wszystkim Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, doskonale rozumieją, co dzieje się na Ukrainie i wokół niej, o co Rosja walczy i dlaczego może to dawać „zły” przykład innym.
Ich zadaniem jest zatem osiągnięcie takiego „pokoju”, aby ze wszystkich stron wyraźnie wyglądał jako porażka Rosji, tak aby nikt nigdzie nie nabrał zwyczaju rzucać wyzwania Zachodowi. Oczekują także destabilizacji Rosji, zmiany reżimu, a następnie, jeśli zajdzie taka potrzeba, zniszczenia kraju, aby bezpośrednio przejąć w posiadanie jego ogromne zasoby.
Jednak tą imponującą grupą krajów rządzą Waszyngton i Londyn, których interesy nie we wszystkim są zbieżne . Nie ma dużej różnicy między Stanami Zjednoczonymi z demokratami w Białym Domu a Londynem, skąd sprawuje się operacyjne przywództwo reżimu Zełenskiego. Do końca roku nie będzie między nimi poważnych sporów. W związku z listopadowymi wyborami w Stanach, amerykańskiej administracji potrzebny jest obraz, że jej kijowscy podopieczni mają się dobrze, a pieniądze włożone do ich kieszeni w Waszyngtonie i Kijowie nie idą na marne.
Ale po wyborach, jeśli Demokraci je przegrają, nie będzie wcześniejszej jednomyślności między Waszyngtonem (Trumpa/Vance’a/Kennedy)i Londynem w sprawie Ukrainy. Ponieważ Stany Zjednoczone Trumpa będą próbowały zawrzeć porozumienie z Rosją, aby skupić się na Chinach, pozostawiając Kijów pod opieką Europejczyków.
Dla Amerykanów – nawet dla Demokratów! — Ukraina już „strzeliła”. Przy pomocy Kijowa Stany Zjednoczone pokłóciły Europę z Rosją. Główny konkurent, Gazprom, został usunięty z europejskiego rynku energii. Wysokie ceny gazu sprawiły, że europejski przemysł, skupiony przede wszystkim w Niemczech, stał się nierentowny. Amerykanie ożywili NATO, zmuszając Europejczyków do większych wydatków na potrzeby wojskowe, zamiast pasożytować na Ameryce w tym zakresie.
Stany wciągnęły do kontrolowanego przez siebie sojuszu dwa zaawansowane technologicznie i strategicznie położone kraje, Szwecję, a zwłaszcza Finlandię. Zarabiali na dostarczaniu Europejczykom amerykańskiej broni i będą to robić nadal w przyszłości. Amerykanie nie potrzebują tak bardzo samej Ukrainy, jeśli jednocześnie Rosja znajdzie się w uścisku Chin.
Ale Wielka Brytania ma nieco inne plany . Londyn stara się przy pomocy Kijowa realizować swój projekt geopolityczny Global Britain, który, aby przyrósł zyski, potrzebuje większego terytorium i liczby ludności.
Ukraina i państwa członkowskie UE w Europie Wschodniej obawiają się, że Rosja może się w tym projekcie przydać. To strach przed Rosją popycha ich w objęcia Brytanii w czasie, gdy ameryka koncentruje się na Chinach, do których Brytyjczycy nie mają takiego samego antagonizmu jak stany zjednoczone, ponieważ nie konkurują z nimi.
Ponadto Londyn jest jeszcze bardziej zainteresowany zmianą reżimu w Rosji na „liberalny” niż Waszyngton. Ale do tego Brytyjczycy na Ukrainie potrzebują zwycięstwa, „pokoju” na najbardziej upokarzających dla Rosji warunkach: wycofania wojsk, kapitulacji terytoriów, odszkodowań itp.
Czynnik Trumpa
To może się nie zdarzyć za Trumpa. Oczywiście nowy prezydent stanów, zaniepokojony chińskim zagrożeniem, będzie się targował, ale prawdopodobne jest, że zgodzi się na „zamrożenie” konfliktu, przynajmniej na LBS. Jednocześnie większość krajów sponsorujących Ukrainę będzie oczywiście wspierać Waszyngton. A co będzie gdy będą musieli opuścić ukraińską flagę wiszącą nad Ministerstwem Obrony w Londynie, kto zrekompensuje Brytyjczykom ich ogromne inwestycje w nieudaną klęskę Rosji?
Sami Europejczycy nie będą w stanie długo utrzymać Ukrainy na powierzchni. Niemcy, którzy w nią najwięcej zainwestowali i poczuli się urażeni przez Ukraińców za rzekome podkopywanie Nord Streamów, zaczęli się tym męczyć, a ludzie byli już oburzeni – „ukrainizm” w Niemczech należy już do przeszłości . Francuzi bardziej PR-ują niż pomagają, Włosi boją się pogorszenia. Polacy, którzy dobrze rozumieją, że kiedy w Ukraińskich Siłach Zbrojnych zabraknie pary, zostaną pchnięci na wojnę z Rosją, która ma w swoim arsenale wiele śmiercionośnych rzeczy, nie przetrwają więc długo.
Jedynym ratunkiem dla Polski byłoby usunięcie agenturalnego reżimu w Warszawie i zastąpienie go AUTENTYCZNIE narodową, suwerenną władzą. Jednakże na obecnym “poziomie świadomości narodowej”, porównywalnej ze świadomością Buszmenów, szans na to praktycznie nie ma.
Atmosfera entuzjazmu panowała na wczorajszym Kampusie – Polska Przyszłości w Olsztynie, gdzie młodzież słuchała wypowiedzi ministrów spraw zagranicznych Polski i Ukrainy – Radosława Sikorskiego i Dmytro Kułeby. Atmosfera entuzjazmu i (prawie) bezgranicznej miłości polskiej młodzieży do Ukrainy i Ukraińców.
Poświęciłem godzinę czasu na wysłuchanie relacji z tego spotkania. Podaję link, ale nie polecam. Nie tylko dlatego, że nic mądrego się nie dowiemy, ale też język polski lektorki zlewa się angielskim, bo tymże językiem posługują się ministrowie i młodzież zadająca pytania. A poza tym wiele słów zdań jest zagłuszonych przez rzęsiste brawa:
Radosław Sikorski przyznał, że historia jest problemem w relacjach z Ukrainą, wyraził jednak nadzieję, że Ukraina rozwiąże go w duchu wdzięczności za polską pomoc. Bo można zajmować się albo przeszłością, albo budować wspólną przyszłość, by nie zagroził nam wspólny wróg. Tym wspólnym wrogiem jest oczywiście Rosja, no i przede wszyskim Putin.
Mamy więc do wyboru: albo zajmujemy się przeszłością, która jest ważna, naszym ofiarom należy się chrześcijański pochówek, ale niestety nie jesteśmy w stanie przywrócić ich do życia; albo skoncentrujemy się na budowaniu wspólnej przyszłości, tak aby demony nie odzywały się w naszych społeczeństwach i aby wspólny wróg [tj. Rosja] nam już w przyszłości nie zagroził. Ja wolę to drugie podeście – dodał Sikorski.
Dmytro Kułebie zadała jedna z uczestniczek pytanie, kiedy Polska będzie mogła przeprowadzić ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej. Odpowiedział Kuleba: „Zostawmy historię historykom, a przyszłość budujmy razem. Gdybyśmy zaczęli grzebać w historii, to jakość rozmowy byłaby zupełnie inna, moglibyśmy wypominać sobie złe rzeczy, które Polacy uczynili Ukraińcom i Ukraińcy Polakom”.
Dodał, że zawsze kiedy Polacy i Ukraińcy się kłócili, korzystała Rosja. Musimy więc się wspierać, to przyszłość będzie należała do nas. Wspomniał Kułeba akcję Wisła. Ekshumacje? – Nie ma problemu. Chcemy tylko, by Polacy też upamiętniali Ukraińców.
Padło pytanie z sali, co stanie się z Rosją, czy się rozpadnie. „Putin umrze” – odparł Ukrainiec [tu nastąpiły gromkie brawa]. „A gdzie jest śmierć, jest nadzieja” – dodał Sikorski. Potem Kułeba: „Rosja jest źródłem zagrożenia dla świata. Nasze [tj. kijowskiego reżimu] zwycięstwo zmieni Rosję na zawsze”.
Smutne to widowisko. Smutne, że polska młodzież, ta wykształcona, daje się zwodzić propagandzie i jest tak naiwna.
Gdyby nastąpiło wojenne zatrzymanie normalnego funkcjonowania, spowodowałoby to kryzys, w którym musielibyśmy się na nowo nauczyć żyć. A psychicznie jesteśmy rozbici, rozpieszczeni i rozleniwieni. Drugie już pokolenie Polaków wychowujemy według samobójczych zasad chowu egotycznego i psucia dzieci. Dziś to społeczeństwo nie miałoby dość motywacji do walki o państwo. Poza tym, ludzie, którzy byliby zdolni do walki, sami musieliby stanąć przed dylematem – o co walczą – o Polskę, o III RP, czy może o UE?
Na początku musimy określić, czym jest III RP i kiedy powstała. Z formalnego punktu widzenia mamy kilka dat do wyboru – kwiecień 1989 r. – Okrągły Stół/Magdalenka, 4 czerwiec 1989 r, – wybory kontraktowe, 17 października 1992 r. – Nowela konstytucyjna, tzw. Mała Konstytucja, 2 kwietnia 1997 r. – Konstytucja RP.
Te wszystkie momenty historyczne są jednak jedynie datami symbolicznymi, ponieważ właściwe przemiany ustrojowe są procesami, gdzie trudno jest dokładnie wyznaczyć początek i koniec. Ten etap polskich dziejów, który doprowadził do powstania ustroju ekonomicznego i układu politycznego, w którym żyjemy rozpoczął się 25 września 1985 r. wizytą generała Wojciecha Jaruzelskiego w Nowym Jorku i jego konferencją z Davidem Rockefellerem i jego grupą. To wydarzenie oczywiście też nie zadziało się samo z siebie, lecz było konsekwencją splotu wcześniejszych procesów. Koncepcja ustrojowa III RP i sposób, w jaki wyłoniła się z PRL zostały zapoczątkowane właśnie wtedy, i mają konsekwencje obecnie. Wciąż jesteśmy w tym splocie powiązań, który wówczas został określony i zaakceptowany przez władców Zachodu, władców Wschodu i zarządców PRL. Dzień 25 września 1985 r. jest więc symboliczną datą źródłową III RP.
Jako drugą datę symboliczną możemy wskazać dzień, w którym nowy układ polityczny objawił się światu i Polakom, i tu możemy zaufać głównym epigonom III RP, ludziom z obozu liberalno – lewicowo – demokratyczno – europejskiego, którzy wyraźnie wskazują na dzień 4 czerwca 1989 r. jako datę odzyskania przez Polskę wolności. Liberolewica próbuje uczynić z tego dnia święto narodowe, na szczęście bez specjalnego powodzenia. Możemy więc początek historii III RP określać jako 1985/1989. Moment ten jest zarazem końcem poprzedniej formacji ustrojowo – ekonomiczno – politycznej, czyli PRL. Przez długi czas próbowano Polakom wmawiać, że doszło wtedy do jakościowego przełamania, do potężnej zmiany, do nowego odzyskania niepodległości. Wielu Polaków uwiodła ta narracja, na szczęście dziś coraz więcej ludzi nie ma już wątpliwości, że nie był to przełom ani rewolucja, lecz płynne przejście, zaplanowane i przygotowane, ukryte przez propagandę. Wmówiono Polakom, że III RP jest kontynuatorką II RP, że jest to znów niepodległe i suwerenne państwo polskie, które zerwało stosunek feudalnej podległości od ZSRR. Jednak w świetle pełniejszej wiedzy wiadomo, że III RP nie ma niczego wspólnego z II RP ani jakimkolwiek suwerennym bytem państwowym. Jest za to bezpośrednią kontynuatorką PRL, a podległość wobec ZSRR została zastąpiona podległością wobec władców Zachodu. Datę 4 czerwca 1989 r. możemy więc traktować na równi z dniem 22 lipca 1944 r. – wtedy fetowano tzw. Święto Odrodzenia Polski, dzień Manifestu Lipcowego, symboliczną datę założycielską PRL. Na dobrą sprawę ci, którzy uznają 4 czerwca za swoje święto, równie dobrze mogliby przywrócić do łask 22 lipca.
Jest więc III RP państwem wasalnym, podobnie jak PRL, tylko bardziej. Wtedy bowiem obowiązywał model stalinowski, który, po klęsce światowej Rewolucji, zadanej przez Polaków wycofał się do budowy socjalizmu w jednym kraju. Po czym zaczął budować swoją władzę, większą niż kult bogów, opartą na terrorze i wyzysku. Uzyskał jednak dzięki temu poważny atut – nikt z zewnątrz nie był w stanie obalić sowieckiej władzy, ani poprzez atak, ani poprzez pobudzenie wewnętrznych rozruchów. Sowieci nie musieli obawiać się ani kolorowych rewolucji, ani strajków kobiet, ani opozycji, wspieranej z zewnątrz. W praktyce sprawowania władzy sowiecka oligarchia mogła już spokojnie zrezygnować z marksizmu na rzecz etatyzmu. Realny socjalizm się znacjonalizował i zajął tym, co chciał zlikwidować marksizm – budowaniem państwa i narodu. Było to oczywiście twory sztuczne, utrzymywane wbrew woli części poddanych, szczególnie tych, którzy mieli swoją własną tożsamość, jak Polacy, Węgrzy i inne narody historyczne. Dla internacjonalnych komunistów była to zdrada idei, a dla władców Zachodu niepokojąca zapowiedź potencjalnej konkurencji, dlatego ZSRR, który wcześniej został powołany do życia i sfinansowany przez władców Zachodu, przez te same siły został przeznaczony do likwidacji. Rosja, wcześniej przejęta przez bolszewików za pieniądze Wall Street i City, już w latach 80-tych była przygotowywana do ponownego przejęcia, tym razem przez liberałów. Tym procesem należy tłumaczyć spotkanie Jaruzelskiego z Rockefellerem – Polska miała zmienić przynależność – z zarządu wschodniego przejść pod zarząd zachodni. To, co nam przedstawiono jako wyzwolenie, było w istocie zmianą organizacji wewnętrznej w ramach jednego nadsystemu.
Ta zmiana była jednak dla Polski ważka. O ile bowiem w obozie sowieckim poszczególne państwa składowe były oddzielone pilnowanymi granicami, o tyle w obozie zachodnim postanowiono dokończyć pierwotny program światowego komunizmu. Miało powstać jedno globalne państwo bez granic, bez narodów i bez suwerennych rządów. Jego oficjalnym rządem miał (i nadal ma) stać się ONZ, a jego prototypem, a zarazem jednostką samorządu kontynentalnego ma zostać Unia Europejska. Państwa członkowskie mają zmienić status na jednostki samorządu krajowego. Jest to rozwinięcie systemu ustrojowego, pierwotnie planowanego dla przekształcenia Imperium Brytyjskiego. Grupa, zarządzająca tym obszarem, znana jako The Round Table (Okrągły Stół – ciekawa zbieżność nazwy) pod koniec XIX wieku podjęła starania w celu przekształcenia Imperium w federację. Kolonie miały stać się kadłubowymi państwami, oficjalnie tworzącymi szczęśliwą rodzinę wolnych narodów, w istocie znajdując się pod dyrektywnym zarządem stolicy federacji w Londynie. System ten określono jako diarchię – dwuwładzę stopniowaną. Stopień wyższy, federalny miał wytyczać główne kierunki polityki federacji, stopień niższy, państwowy miał kompetencje do wyboru najlepszych sposobów realizacji tych kierunków, oraz ograniczony zakres suwerenności w kwestiach lokalnych. Ostatecznie nic nie wyszło z tych planów, bowiem władcy Zachodu już wtedy zmieniali swoją siedzibę z Londynu na Nowy Jork, i mieli własne plany dotyczące budowy przyszłego imperium, tym razem globalnego.
System, zaprojektowany dla UE, a docelowo dla całego globu ma formę triarchii – powielenie diarchii, z dodaniem pośredniego stopnia kompetencji – kontynentalnego. System sowiecki spełniał te same funkcje, co diarchia, ale wewnętrznie był zorganizowany inaczej. Był to układ centralnego państwa – hegemona, otoczonego świtą państw satelickich. Ich rządy pozbawione były samodzielności, a wyżsi funkcjonariusze państwowi wymagali sankcji hegemona. Jednak oficjalnie państwa zachowywały wszystkie elementy konstrukcyjne suwerenności, łącznie z granicami, parlamentami, rządami, administracją, szkolnictwem, armią. Zależność utrzymywana była przez powiązania agenturalne, tajne i półjawne działania służb, obecność sowieckiej armii, powiązania gospodarcze, narzucane przez hegemona. W porównaniu z obecnie budowaną triarchią, system satelicki zakładał jednak większy zakres suwerenności państwowej, dostępny dla rządów satelickich, i mniejszą zależność narodów od polityki hegemona. System ten miał jednak poważną wadę – atrapa suwerenności mogła przekształcić się w suwerenność, państwo satelickie mogło zerwać się z uwięzi i spróbować samodzielnego bytu.
Ta wada ma zostać usunięta w obecnej triarchii. Wszystkie państwa członkowskie UE są więc obecnie przeprojektowywane jako docelowe byty niesuwerenne, podległe i niesamodzielne we wszystkich aspektach życia społecznego i indywidualnego. Obecny stan faktyczny jest zaledwie etapem na drodze przemian. Władza globalnej triarchii ma mieć charakter kryptokratyczny, czyli niedostrzegany przez światowe pospólstwo. Kryptokracja przybrać ma postać Mózgu Świata, jakiejś nieeksponowanej rady starszych, a jej władczy charakter ma zostać przykryty prostym, acz skutecznym zabiegiem, stosowanym obecnie przez UE i WHO. Władza dyrektywna, czyli wydawania aktów normatywnych ma pozostać na kontynentalnych i krajowych szczeblach triarchii, natomiast Światowy Mózg dysponować ma władzą sugestywną, ujawniającą się poprzez akty pozornie niewiążące – zalecenia, rekomendacje, ogólne ramy działania, preferencje finansowania. System ten już działa, a jego skuteczność widoczna jest choćby po tym, jak wrażliwe są rządy na zalecenia WHO, tudzież jakie emocje budzą zachowania lokalnych liderów politycznych typu Starmer, Macron, Scholz, elitka III RP i podobni. Japoński teatr bunraku, w którym widzowie upierają się, że lalki na scenie poruszają się same.
Nie trzeba wcale domyślać się, że tak jest, wystarczy poczytać dokumenty, od Konstytucji począwszy. W art.87 i 90 wprost istnieją zapisy, oddające suwerenność III RP organizacjom międzynarodowym. Podobnie konwencje ONZ, traktaty unijne, praktyka funkcjonowania UE. Dumna zasada „nic o nas bez nas” zamieniła się w realne „85% o nas bez nas”. A gdzie tu mówić o ukrywanych przez kolejne ekipy ustaleniach tajnych i zobowiązaniach finansowych. III RP nie jest więc suwerenna formalnie i faktycznie. Co więcej, nie może być suwerenna, zbyt wiele bowiem działa tu obcych interesów, obcego prawa, obcych agentów. Co jeszcze więcej, wcale nie chce być suwerenna. Do tego potrzebne są elity władzy, na bieżąco rozpoznające interes narodu i państwa, rozpatrujące najlepsze sposoby jego realizacji, odbijające zagrożenia, omijające niebezpieczeństwa. Od czasu PKWN trudno podejrzewać którąkolwiek ekipę i jej zaplecze o coś takiego. Trzeba do tego intelektu, charakteru i dobrej woli, a możemy liczyć co najwyżej na rozumek, charakterek i widzimisię. Niestety, pospólstwo, kreślące krzyżyki w kratkach, uwodzone propagandą zdaje się tego nie dostrzegać. Każde kolejne wybory są jak przysłowiowe trzy mecze reprezentacji, z pominięciem honoru.
W momencie uświadomienia sobie tego stanu natychmiast rozbłyska myśl: „skrzyknijmy ludzi, załóżmy partię, wygrajmy wybory, odzyskajmy Polskę”. Jest to jeden z najsilniejszych zwodniczych narkotyków III RP, roztaczający piękne fatamorgany. Nie da się skrzyknąć ludzi, gdyż media opiniotwórcze należą do obcych sił. Partię, owszem, założyć można, ale system wyborczy połączony ze strukturą mediów preferuje partie duże, wymagające dużego finansowania, które zapewnia system, finansując te partie, które już rządzą. Układ zarządzający pilnuje, aby nie było zasadniczych zmian, i jeśli na widnokręgu pojawia się jakaś inicjatywa polityczna, jest zwykle sterowana przez agenturę do rozłamu lub przejmowana. Nawet, gdyby jakimś cudem udało się zawiązać partię niepodległościową, zdobyć popularność, utrzymać jedność, to do rządzenia należałoby zdobyć większość w Sejmie, Senacie, urząd Prezydenta RP, większość w sejmikach i kilkunastu dużych miastach. Nawet, gdyby jeszcze większym cudem udało się to zrobić, uniknąć przekupstwa, szantaży, rozłamów, to wszystkie agenturalne siły krajowe i pozakrajowe, z globalnym systemem finansowym na czele, ze wszystkimi organizacjami ponadnarodowymi, z większością światowych i krajowych mediów zostałyby użyte przeciw takiemu rządowi. Jeśli nie byłby posłuszny tak, jak poprzednie, zostałby bardzo szybko zagłodzony finansowo, zaszczuty politycznie, a część społeczeństwa zostałaby zbuntowana i wyprowadzona na ulice. Nie jest też pewne, jaka część służb pozostałaby lojalna. Nie da się zmienić III RP metodami III RP.
Ale to już staje się wiedzą powszechna wśród ludzi świadomych, których jest coraz więcej. Powinno w tym momencie pojawić się zasadne pytanie – „a może nie trzeba tego zmieniać, może tak będzie lepiej dla Polaków?” Pytanie postawione słusznie, a odpowiedź może być tylko negatywna. W prawie całej UE rządy krajowe reprezentują interesy zewnętrznych organizatorów, którzy nie tylko dążą do swojego zysku i naszego wyzysku, swojej władzy i naszego niedowładu. Oni wprost kompulsywnie nienawidzą takich tworów, jak suwerenne państwa, narody, chrześcijaństwo, i wszystko, co te byty przypomina. Po prostu nienawidzą normalnego świata wolnych ludzi, i nie spoczną, dopóki nie zatrują naszego życia tak bardzo, żebyśmy sami błagali ich o strzykawki – najpierw szczepionkowe, potem eutanazyjne. Na szczęście dla nas w ich szaleństwie tkwi metoda, której oni sami nie rozumieją. Niszcząc nasz świat, niszczą też sami siebie. Są bowiem naszymi pasożytami i bez nas żyć nie mogą, ale nie mogą tego zrozumieć, tak bardzo ich umysły zatruwa nienawiść i pogarda.
„Cóż to za pociecha?” – spyta obruszony tubylec, który właśnie się dowiedział, co chcą z nim, jego rodziną i całym narodem począć globalno – unijne elity, wykorzystując krajowe zarządy. Otóż duża – nie da się bowiem wymazać ot, tak całego narodu. W sytuacji głębokiego kryzysu wpierw starta zostanie władza, naród ma szansę przetrwać. Na pytanie, jakim kosztem, odpowiem, że dużym. Kryzys może mieć postać potrójną – militarną, ekonomiczną, społeczną. Skala strat i zniszczeń zależeć będzie od tego, czy terytorium kraju zostanie ogarnięte działaniami wojennymi, a to będzie wynikiem splotu okoliczności globalnych, regionalnych i lokalnych, na które jako naród wpływ mamy ograniczony.
No i wreszcie docieramy do meritum niniejszego artykułu – dlaczego nie należy obalać III RP, skoro wydaje się, że na to w pełni zasługuje. Owszem, nie należy tego robić, a powody są dwa. Powód pierwszy – nie mamy niczego innego; powód drugi – i tak upadnie sama.
Powód pierwszy powinien skłonić do refleksji wszystkie gorące głowy. Już by się chciało brać, co pod ręką, i przy jakiejkolwiek okazji iść z tłumem i obalić ten rząd i to państwo. I to byłby wielki błąd. Po pierwsze, państwo według definicji Georga Jellinka to terytorium, ludność i władza. Terytorium mamy, wraz z granicami, nie chcemy chyba się go pozbywać. Ludność też jest, co prawda zdezorientowana, otumaniona, wewnętrzne rozbita, ale wciąż nasza. Władza to nie tylko najwyższe organy, ale też różne działy administracji, niezbędne do zarządzania krajem i usługami dla ludności. To, że centrum decyzyjne jest takie, jak opisano wyżej, nie znaczy, że mamy się pozbywać całego aparatu administracyjnego. To, że jest on w wielu obszarach przerośnięty i wadliwy, nie stoi na przeszkodzie, abyśmy go nie mogli naprawić. Nie możemy pozbyć się państwa i dalej żyć sobie w świętym spokoju ludzi wolnych. Skrajni wolnościowcy są święcie przekonani, że najwyższym złem jest państwo jako takie, a szczególnie państwo polskie, bo ściąga podatki, ma policję, szkoły, przepisy, przymus państwowy. Sądzą oni, że całe zło tego świata zniknie, jak państwo się od nich odczepi, a oni będą sobie żyć w lesie, odżywiać się tym, co zbiorą i upolują, a dzieci będą uczyć sami sztuki przetrwania. Jest to naiwny anarchizm, całkowicie oderwany od realiów. Potrzebujemy systemów, aby mieć zaopatrzenie w wodę, żywność, energię, bezpieczeństwo, dostęp do transportu, komunikacji, służby zdrowia, szkolnictwa i wielu dóbr cywilizacji. Problemem nie jest państwo jakie takie, a tym bardziej państwo polskie. Problem jest taki, że państwo jest za mało polskie, a jego rozwiązaniem nie będzie ucieczka od państwa. Państwo euroglobalne będzie inkluzywne, i nie pozwoli, aby ktoś mógł być poza systemem. Na taki luksus można liczyć tylko w suwerennym państwie narodowym. Zamiłowanie do skrajnego anarchizmu wygaśnie, gdy trzeba będzie skorzystać ze służby zdrowia, skończy się benzyna, woda w kranie czy prąd w gniazdku, albo gdy przyjdzie banda grabieżców. Nie da się dziś uciec od państwa, trzeba natomiast wywalczyć, aby to państwo było własne, a nie obce.
Załóżmy, że zachodzi kryzys militarny – III RP angażuje się w wojnę. Nie jesteśmy dziś w stanie wygrać żadnej, bardziej prawdopodobne jest przegranie każdej. Nie mamy samodzielnego przemysłu, zdolnego zapewnić nam chociaż podstawową obsługę machiny wojennej. Mało tego, nie jesteśmy dziś w stanie własną bazą produkcyjna zaspokoić podstawowych potrzeb społeczeństwa. Nasz przemysł, tak samo, jak wszystkich krajów świata został tak zorganizowany, aby zawsze być częścią łańcuchów dostaw. Ich zakłócenie powoduje przerwanie produkcji i braki w sklepach. Nie mamy wystarczającej ochrony ludności cywilnej – schronów, środków ochrony przed skażeniami, przed sabotażem, przed zakłóceniami, systemów awaryjnego zaopatrzenia, wystarczających procedur. Przez całą historię III RP sfera ta była szczególnie zaniedbana, i pomimo pewnego postępu w ostatnich latach, wciąż państwo nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim obywatelom na wypadek wojny. Całe nasze życie jest nastawione typowo na pokój. Gdyby nastąpiło wojenne zatrzymanie normalnego funkcjonowania, spowodowałoby to kryzys, w którym musielibyśmy się na nowo nauczyć żyć. A psychicznie jesteśmy rozbici, rozpieszczeni i rozleniwieni. Drugie już pokolenie Polaków wychowujemy według samobójczych zasad chowu egotycznego i psucia dzieci. Dziś to społeczeństwo nie miałoby dość motywacji do walki o państwo. Poza tym, ludzie, którzy byliby zdolni do walki, sami musieliby stanąć przed dylematem – o co walczą – o Polskę, o III RP, czy może o UE?
Ostatnia kategoria – psychiczna – jest najbardziej bolesna. Czy Polacy dziś stanowią naród – na to pytanie odpowiadaliśmy już, i oceniamy ludzi obecnie świadomych narodowo na 1/3 populacji. Jednak nawet ta część nie jest zorganizowana. III RP postawiła na skrajny indywidualizm, czyli egoizm, co zostało wzmocnione pedagogiką wstydu i lewacką propagandą. Przykro to mówić, ale taka jest prawda – Polaków dziś bardziej spaja organizacja państwowa, niż miłość bliźniego. Gdyby nastał teraz ogólnokrajowy kryzys, nie mamy wykształconych niezależnych od systemów więzów społecznych, wydajnych na tyle, aby dać sobie radę bez tych systemów. To, co było naszą codziennością za komuny, gdy wszystkiego brakowało, ten pozasystemowy układ nieformalnych układów międzyludzkich odrzuciliśmy, gdy nastał kapitalizm, supermarkety, Internet i smartfony. Gdyby życie nas zmusiło, powrócilibyśmy do tego, ale koszty materialne i ludzkie byłyby potężne. Nie możemy obalać państwa, bo dzięki niemu mamy dostęp do dóbr i usług, które są nam potrzebne i niezbędne.
W obecnej chwili dla części zewnętrznych organizatorów, zakłócających od dziesięcioleci działania naszego państwa bardzo byłoby na rękę, aby wybuchły w Polsce takie zamieszki społeczne, z którymi siły porządkowe nie mogłyby sobie dać rady. Wówczas rząd skorzystałby zapewne ze swoich plecaków ewakuacyjnych, a Polacy zostaliby bez żadnej władzy. Przypomina to walenie prętem po klatce, w której siedzi goryl, aby go pobudzić do rozwalenia klatki. Wówczas można będzie goryla spętać w łańcuchy. Jesteśmy właśnie jak ten goryl. Władza jest taka, jak opisano wyżej, ale jednocześnie zapewnia funkcjonowanie administracji, dzięki której zaspokajamy swoje potrzeby. Wszystko to dzieje się w sposób nieefektywny i wadliwy, ale bez tego znaleźlibyśmy się sami jako rozproszone grupy rozbieganych, bezradnych ludzików, łatwych do pożarcia przez Marsjan z Wojny Światów Wellsa. Na chwilę obecną nie mamy czym zastąpić III RP i jej władzy. Nie ma takiej siły politycznej ani społecznej, która mogłaby zorganizować chociaż część ludzi i odtworzyć aparat decyzyjny. Nie mamy też gotowej koncepcji narodu, państwa i polityki, którą moglibyśmy zaproponować narodowi, a którą mógłby zaakceptować. Obalać teraz państwo byłoby takim samym samobójstwem, jak wywołanie Powstania Listopadowego, Krakowskiego, Styczniowego i Warszawskiego.
Powód drugi w kontekście okoliczności powodu pierwszego wydaje się napawać przerażeniem – skoro III RP i tak upadnie, a Polacy nie mają niczego, czym mogliby ją zastąpić, to jaka przyszłość przed nami? Odpowiem – świetlana, jeśli nie będziemy za bardzo głupi. Trochę możemy być, na tym świecie mało jest ludzi mądrych, ale nie za bardzo. Państwo zarządzane w taki sposób, niezgodny z interesem własnym i narodu, który go zamieszkuje skazane jest na upadek – albo na skutek zewnętrznego najazdu, albo wewnętrznych problemów. Problem ten dotyczy nie tylko nas, ale całej UE. Jak wskazano wyżej, władza, budująca konsekwentnie państwo euroglobalne, nie lubi ludzi na zarządzanym przez siebie terytorium. Niepokoje i kryzysy – społeczne, ekonomiczne, polityczne, konflikty etniczne, pogromy, wypędzenia – to wszystko przed Europą. Jak radzi sobie z tym obecna władza państw Zachodu – pokazał przykład Wielkiej Brytanii z początku sierpnia. To dopiero początek. W porównaniu z problemami, jakie zafundowano bardziej na zachód, my i tak jesteśmy w dość komfortowej sytuacji – mamy wciąż jeszcze państwo monokulturowe, zamieszkałe przez naród o silnej tradycji tożsamości i państwowości. Dziś rozbity i skołowany, w krótkim czasie może zebrać się w sobie i podjąć skuteczną próbę odzyskania suwerenności. Mamy czas, nie za wiele, ale w sam raz, aby opracować koncepcję narodu, państwa i polityki. Jeśli jej nie opracujemy i nie zaproponujemy narodowi, oczywiście w sposób niezależny od wszelkich systemów, upadniemy. Im dłużej będzie oddziaływać na nas UE, tym większe zniszczenia poczyni Zielony Ład, i tym więcej obcych znajdzie się w naszych granicach, a nas samych będzie coraz mniej. Demografia jest nieubłagana, a jej wskaźniki są jednym z największych oskarżeń wobec III RP. Padną systemy – emerytalny, ubezpieczeń społecznych, ochrony zdrowia, podatkowy, a z nimi – wszystkie inne. Natura jednak próżni nie znosi, i jeśli Polacy nie zdołają utrzymać swojego państwa, będzie tu państwo inne, nie polskie, i już nie dla Polaków. Przyspieszanie tego procesu byłoby sprzeczne z interesem narodowym, a także prowadziłoby do marnotrawstwa czasu i energii.
Towarzystwo Wiedzy Społecznej, podejmując testament Krzysztofa Karonia podjęło już działania koncepcyjne, zarówno w zakresie idei ogólnych, jak i porad szczegółowych.
Ideom ogólnym służy koncepcja Twierdzy Kulturowej:
Postaw czerwonego sukna czyli o farsie politycznej Społeczeństwo III RP jest społeczeństwem, które z punktu widzenia politycznego, z punktu widzenia zdolności do realistycznej oceny politycznej sytuacji, jest społeczeństwem skrajnie infantylnym. Po pierwsze nie potrafi ono zidentyfikować, jakie […]
_____________
Państwo demoliberalne jako struktura antynarodowa Demoliberalne państwa zachodnie zatraciły charakter państw narodowych, gdyż nie służą już swoim narodom i nie reprezentują ich interesów. Po ostatnich wydarzeniach w Anglii coraz dobitniej widać, że tradycyjne role uległy […]
„Przekazaliśmy Ukrainie ponad tysiąc sztuk różnego rodzaju sprzętu: samolotów, czołgów, transporterów czy armatohaubic. Łącznie to ok. 12 mld samej pomocy militarnej” – powiedział prezydent Andrzej Duda.
W sobotę prezydent Duda złożył wizytę w Ukrainę, gdzie w Kijowie wziął udział w obchodach ukraińskiego Dnia Niepodległości. Po wizycie prezydent udzielił wywiadu „Kanałowi Zero”, w którym odniósł się m.in. do kwestii dotychczasowej pomocy, jakiej Polska udzieliła zaatakowanej przez Rosję Ukrainie.
100 mld zł łącznej pomocy
„Daliśmy prawie 400 czołgów Ukrainie. W sumie, jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko różnego rodzaju pojazdy służące do walki – ciężki sprzęt, krótko mówiąc – daliśmy ponad tysiąc sztuk ciężkiego sprzętu, poczynając od czołgów T–72, PT–91 Twardy, Leopardy, poprzez transportery opancerzone różnego rodzaju i bojowe wozy piechoty, Rosomaki, armatohaubice Krab, wyrzutnie rakiet, które mieliśmy jeszcze na stanie, 10 samolotów MiG–29, 10 śmigłowców. Naprawdę dużo tego sprzętu daliśmy Ukrainie” – powiedział prezydent.
Jak ocenił, łączna wartość polskiej pomocy dla Ukrainy – militarnej, humanitarnej i innej „to jest 3,3 proc. naszego produktu krajowego brutto, około 100 mld zł”. „Więc to są naprawdę potężne kwoty. 12 mld samej pomocy militarnej, więc naprawdę myśmy dużo Ukrainie dali jak na nasze możliwości” – stwierdził Duda.
„Zachowaliśmy się jak dobry sąsiad i to jest na Ukrainie doceniane. Oni to rzeczywiście podkreślają, co mnie bardzo cieszy. W wielu przypadkach podkreślają to wojskowi ukraińscy, oficerowie ukraińscy. Podkreślają to też ludzie, więc to jest ważne – nie tylko przywódcy, ale też i ludzie” – dodał prezydent.
Jaki sprzęt dała Polska?
Od początku rosyjskiej inwazji Polska przekazała broniącej się przed Rosją Ukrainie wiele typów pojazdów i sprzętu wojskowego; polskie władze nie informowały dotąd – z pewnymi wyjątkami – o szczegółach wymiaru polskiej pomocy. Z dotychczasowych informacji przekazywanych przy różnych okazjach przez polityków czy zagraniczne ośrodki badawcze wynika, że Polska przekazała Ukrainie m.in. ponad 300 czołgów T-72 i PT-91, 14 nowocześniejszych Leopardów, a także kilkaset transporterów opancerzonych Rosomak oraz nieokreśloną liczbę poradzieckich wozów bojowych piechoty BWP-1.
Wśród polskiego wsparcia znalazło się również poradzieckie myśliwce MiG-29 i śmigłowce szturmowe Mi-24 oraz pojazdy artylerii samobieżnej – polskie moździerze Rak, armatohaubice Krab oraz poradzieckie haubice Goździk, a także wyrzutnie rakiet BM-21 Grad. Zwłaszcza polskie Kraby walczące na Ukrainie zyskały rozgłos jako skuteczny i niezawodny w walce sprzęt. Polska przekazała Ukrainie również dużo pomniejszego wsparcia – od ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych Piorun, poprzez różnego rodzaju broń ręczną i amunicję różnych kalibrów do wyposażenia indywidualnego żołnierzy – hełmów, kamizelek kuloodpornych czy zestawów medycznych.
W Kijowie trwają obchody 33. rocznicy niepodległości Ukrainy. Z tej okazji prezydent III RP złożył wiernopoddańczy hołd quasi prezydentowi Ukrainy, faktycznie od 21 maja br. aktorowi Wołodymyrowi Zełenskiemu. Tego właśnie dnia wygasł mu mandat prezydencki; nie został przedłużony w wyniku wyborów lub nawet przez Wierchowną Radę, której zresztą w najbliższych dniach też kończy się kadencja.
Tak więc Zełenski oraz prezydent Polski i premier Litwy (niewielu gości przybyło!) wystąpili na wspólnej konferencji prasowej w Kijowie. Andrzej Duda zapewnił, że „Polska wspiera i będzie wspierać Ukrainę. Militarnie – przesyłając wsparcie, szkoląc ukraińskich żołnierzy i funkcjonariuszy. Politycznie – w jej drodze do członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim, w największym sojuszu obronnym świata, jak i na jej drodze do Unii Europejskiej, która mam nadzieję wkrótce zakończy się pełnym członkostwem”.
Duda ‚nie odpuścił’ oczywiście Rosji, mówiąc że „24 lutego 2022 roku, tj. w momencie rozpoczęcia rosyjskiej agresji, Rosja pokazała imperialne ambicje, pokazała, że w istocie jest żarłoczną bestią, która chce zniszczyć państwa i narody”.
Oczywiście prezydent III RP potrafi dyć wspaniałomyślnym i wybaczyć ‚złoczyńcom’. Mówi m.in.: „Jeżeli będzie tak, że wojska ukraińskie będą atakowały wycofujące się wojska rosyjskie, to pierwszy wezmę za telefon i zadzwonię do pana prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i powiem: Nie bombardujcie ich, kiedy się wycofują, zostawcie ich, niech wracają do domu”.
Nie tylko dziwić, ale szokować może postawa Andrzeja Dudy. Kto każe mu bronić interesów upadającej Ukrainy, która zresztą nigdy nie była przyjaźnie nastawiona do Polski i Polaków? I czy prezydent nie ma rzeczywistych danych o aktualnej sytuacji sąsiada ze wchodu?
Przytoczę tu zdanie, które wypowiedział płk Douglas MacGregor:„To, co pozostaje Rosji, to zakończyć istnienie Ukrainy jako samodzielnego państwa”. I zapewne tak Rosja uczyni. Przypomnę, że płk MacGregor był współpracownikiem D. Trumpa. W czasie jego kadencji pełnił (krótko) funkcję starszego doradcy sekretarza obrony USA.
Proces zabijania narodu polskiego Magdalena Wielomska nazwała niedawno „Narodobójstwem w białych rękawiczkach”.
Na czym to polega?
Inżynieria społeczna na naszych oczach usiłuje zgrać ze sobą dwa dokonujące się równolegle procesy:
tworzenia nowego – sztucznego narodu unijnego
niszczenia dotychczasowych narodowych tożsamości
„Nowi Europejczycy” już na etapie tworzenia (programowania) są podżegani do wojny z normalnością, kulturą i religią, podszczuwani do ataków na ludzi normalnych czujących narodową przynależność. Środowiska antypolskie co chwila organizują dywersję przeciw patriotyzmowi i ksenofobii (rzecz pożyteczna występująca w normalnych wspólnotach) łącząc to z kampaniami przeciw antysemityzmowi, faszyzmowi i homofobii.
Bombą z opóźnionym zapłonem jest również przemyt nachodźców połączony z oficjalną polityką zalewania Polski przesiedleńcami z Ukrainy.
Narodobójstwo w białych rękawiczkach
Magdalena Wielomska: Niedawno w rozmowie z kolegami użyłam takiego określenia, że mamy do czynienia z narodobójstwem, autentycznie z narodobójstwem, ale dokonywanym w białych rękawiczkach, autentycznie w białych rękawiczkach, w sposób całkowicie zamaskowany i niewidoczny. I prawdę powiedziawszy, ja nie wiem, czy jeszcze w ogóle jest coś porównywalnego w historii. Oczywiście ten walec przez Europę się toczy i to z czym mamy do czynienia w Polsce, to też oczywiście jest już na zachodzie od lat, ale tak galopującego i tak perfidnego procesu chyba jeszcze nigdzie nie było…
To można by sobie tak to wyobrazić, że mamy komputer i do tego komputera gdzieś tam się nam zakradł jakiś wirus, ale ten wirus działa tak, że go właściwie nie widać, ale tak po cichu, po cichu, czy tak wykasowuje nam pamięć, wykasowuje nam jakieś oprogramowanie, wykasowuje nam różne umiejętności. I tak po cichu, po cichu czyści. My nawet tego nie widzimy i nagle się okazuje, że zostaje nam tylko i wyłącznie jakaś taka wydmuszka, maszyna do pisania, która już nie jest w stanie przeprowadzić bardziej skomplikowanych operacji.
… ideą, której hołdują elity rzeczywiście rządzące światem zachodnim to jest tak zwana idea konstruktywizmu, czyli idea, że tożsamości można za pomocą inżynierii społecznej konstruować i dekonstruować.
Evgenij Kungur “They Are Among Us”
Jak popatrzymy na też tożsamości narodowe w naszym regionie, czy właśnie ukraińską, czy litewską, łotewska, estońska, nawet gdzieś tam trochę chyba na Białorusi też trochę, to się okaże, że te tożsamości one były tworzone w XIX wieku w sposób celowy i zamierzony i głównie przez Niemców. (…) nawet niedawno jeden z czytelników przesłał mi doktorat napisany na Litwie po litewsku, ale w czasach translatora to już nie jest problem, właśnie na temat tego –
Jak masoneria tworzyła narody
Jak niemiecka, pruska masoneria tworzyła w XIX wieku właśnie cały naród litewski, ale ten nowoczesny naród litewski i to tworzyła go masoneria.
To podkreślam właśnie, że masoneria, która nam się kojarzy tylko i wyłącznie z kosmopolityzmem to tak nie jest. Masoneria jedną ręką konstruowała, a konstruowała w szczególności po to, żeby te nowo skonstruowane narody były w jakiś sposób związane z Niemcami i z niemiecką kulturą, a jednocześnie żeby były antyrosyjskie i antypolskie. Więc jedna ręka tutaj właśnie tworzyła różne nowoczesne narody, jednocześnie wpisując tam kod bardzo silnej antypolskości i antyrosyjskości i jednocześnie właśnie takiej proniemieckości i to dotyczyło i Litwinów i Ukraińców, Łotyszy, Estonii, to widać dość wyraźnie.
Natomiast w tej chwili mamy do czynienia jakby z inną mądrością etapu i w przypadku właśnie Europy w tej chwili mamy do czynienia z dekonstrukcją tożsamości narodowych i skonstruowaniem nowej tożsamości europejskiej. Właśnie nasza książka, którą tutaj prezentujemy dotyczy planów utworzenia narodu europejskiego.
No i jak popatrzymy teraz właśnie na Polskę, to widać tą galopującą dekonstrukcję tożsamości narodowej po to, żeby Polska mogła stać się taką prowincją tego nowego imperium Unii Europejskiej, prawda? Czyli żeby mogła, żeby Unia Europejska mogła zostać przekształcona w imperium, musi zostać podmieniona, zamieniona tożsamość Europejczyków, tak by tym pierwszym punktem lojalności nie była Polska, Francja, Niemcy, tylko żeby była to Europa, prawda? A żeby ta tożsamość polska to była tylko i wyłącznie taka tożsamość regionalna, taka tożsamość wtórna, prawda? Że jestem Polakiem w sensie, że mówię po polsku, ale czuję się obywatelem imperium, prawda? Imperium jest tutaj dla mnie tym punktem odniesienia.
Resetowanie polskiej tożsamości
Więc tutaj właśnie to jest to, że to resetowanie tej polskiej tożsamości zaczęło się wraz z resetowaniem polskiej gospodarki, zalewaniem nas przez obcy kapitał, obce produkty i de facto ustawieniem nas przy taśmach w obcych fabrykach, w obcych zakładach po to, żebyśmy produkowali obce marki, gdzie chociażby te niemieckie samochody, one w dużej mierze produkowane są w Polsce rękami Polaków, ale one potem wyjeżdżają do Niemiec jako made in Germany, jako niemiecka marka i to jest właśnie to, co się w literaturze określa jako naród proletariacki, że my już nie wytwarzamy tej własnej kultury, my już nie mamy tych własnych produktów, własnych rzeczywiście artystów, artyści, którzy słuchamy jakieś piosenki, jak Czesław Niemen, kiedy my go słuchamy to czujemy, że to jest Polak, że to jest polskość, gdzieś tam od razu się ta łezka zakręci, to jest gra na naszej duszy. Ale, a teraz gdzie mamy takich artystów? Mamy po prostu jakiś, jakiś produkt, który niedługo zostanie zastąpiony przez sztuczną inteligencję i pewnie ta sztuczna inteligencja będzie nawet robić to lepiej niż teraz robią się ci pseudo artyści, prawda? I to jest właśnie reset tożsamości narodowej, bo to jest tożsamość, za tożsamością idzie kultura właśnie, idzie i kultura ta duchowa i artystyczna i materialna i pamięć i jakaś taka można powiedzieć właśnie codzienność.
I za pomocą europeizacji właśnie resetuje się tożsamość narodową.
Czyli tutaj ta europeizacja jest narzędziem wynaradawiania i tworzenia nowej właśnie takiej kosmo-europejskiej tożsamości. I z punktu widzenia Polski i z punktu widzenia tego, kto się w największym stopniu przyczynia i co się, jakie procesy w największym stopniu przyczyniają właśnie do niszczenia tej tożsamości narodowej, no po prostu ewidentnie ten niemiecki kod i ten niemiecki program, który wynika z ich historii jest absolutnie kluczowy. I jakby tutaj właśnie też odwołujemy się do myśli Romana Dmowskiego, który mówił to samo, co jakby my tutaj się wpisujemy w to jego diagnozę, że Rosja jest dużo mniejszym zagrożeniem dla Polski w tym znaczeniu, że Polacy czują jakąś swoją wyższość cywilizacyjną i kulturową w stosunku do Rosjan i rusyfikacja nam nie grozi, albo w dużo mniejszym stopniu nam grozi.
***
… przyszedł Donald Tusk i powiedział, no to wyciągamy korek z szamba. I szambo wybuchło. Ale szambo było tam już zgromadzone wcześniej i korek już był, tak bym powiedział, dokręcany na siłę.
Jeżeli spojrzymy przez pryzmat tożsamości narodowej, opartej na metodzie autoindentyfikacyjno – interesowej, czyli czy utożsamiamy się, czy identyfikujemy się z narodem polskim i czy interes narodu polskiego i państwa polskiego, czyli Polski naszej ojczyzny, stawiamy ponad interesami innych kategorii geopolitycznych, to widzimy że maksymalnie możemy mówić w sytuacji współczesnej Polski, to naród polski to 38 procent osób.
Zatem jest to bardzo smutny wniosek z tych badań, bo pokazuje, że nasza ojczyzna może iść w bardzo złą stronę. Bowiem jeżeli obywatele polscy stawiają jako najwyższą swoją wartość powodzenie innego państwa, czy powodzenie ludzkości, czy Unii Europejskiej, to nie będą na piedestale stawiali powodzenia swojej ojczyzny, a powodzenie ojczyzny, miłość ojczyzny jest kluczowym paradygmatem…
−∗−
W świetle badań coraz więcej Polaków nie czuje się Polakami – dr Katarzyna Obłąkowska
−∗−
O autorze: AlterCabrio
If you don’t know what freedom is, better figure it out now!
2 komentarze
kolejarz 22 sierpnia 2024
Jednym ze sposobów przyznawania się do narodowości polskiej, jest wywieszenie flagi w barwach państwowych na swojej nieruchomości zamieszkiwanej. Rozglądam się i widzę…ciemny las.
Piko 22 sierpnia 2024
Zapomniałem kto przedstawił prosty i oddający istotę podział społeczności w RP: mamy naród, nienaród i antynaród. Uważam, że 38% narodu jest mocno przeszacowane.
Ile razy słyszeliśmy, że wykupują nas Żydzi. Jest jeszcze gorzej – wykupują nas Ukraińcy, a po przejęciu polskiej firmy wyrzucają Polaków na bruk. Co poraża najbardziej? Polską własność wykupuje kapitał z kraju, w który Polska pompuje miliardową pomoc z kieszeni podatników, czyli tych wyrzuconych na bruk. Jeszcze bardziej bulwersuje to, że kiedy my łożymy na ukraińską armię i asekurujemy ukraiński system bankowy, to słyszymy komunikat, że na dzień 1 lipca rezerwy dewizowe Ukrainy wzrosły do rekordowej historycznie wielkości 39 miliardów dolarów. I jeszcze jedno – ukraińscy oligarchowie, obłowieni na pomocy z Polski, wyprowadzają kapitał z Ukrainy, a w Polsce napędzają rynek towarów luksusowych.
To nie tylko skandal. To także zagrożenie. To kapitał o charakterze korupcyjnym, powiązany z Rosją, pochodzący z kraju, gdzie największe segmenty gospodarki (jeśli w ogóle można mówić o czymś takim, jak „ukraińska gospodarka”) są ściśle powiązane kapitałowo z oligarchami rosyjskimi. Na Ukrainie właścicielami aktywów państwowych stali się ludzie stanowiący mieszankę weteranów Komsomołu, KGB i mafii, płynnie współpracujący z rosyjskimi oligarchami, te żydowskiego pochodzenia. Na Wschodzie nie ma „czystego” pieniądza. To kapitał pochodzący z przestępstw z udziałem mafijnym. I taki właśnie napływa do Polski. Nie po to, żeby produkować, ale przejąć, wydrenować firmę i powtórnie ją sprzedać.
Najnowsze dane statystyczne wskazują, że proces zasiedlania Polski przez Ukraińców ma charakter stał i że większość chce zostać w Polsce na stałe. Oficjalnie jest ich 3 miliony 400 tysięcy, a nieoficjalnie grubo więcej niż 5 milionów, co stanowi kilkanaście procent populacji Polski.
Czym to grozi? Uzależnieniem całych segmentów gospodarki od ukraińskiej siły roboczej, psuciem rynku pracy poprzez pogorszenie warunków zatrudnienie dla Polaków i tym samym zmuszanie ich do emigracji, bo nikt nie chce im dobrze płacić, tylko zatrudnia tanich parobków z Ukrainy.
Ktoś słusznie zauważył, że Konrad Mazowiecki sprowadzając do Polski trzystu Krzyżaków stworzył problem, z którym Polska borykała się przez trzysta lat. Przez ile zatem lat będziemy borykać się z problemem, które stworzył Mateusz Jakub Morawiecki, sprowadzając do Polski 3 miliony Ukraińców? Po 1989 r. mieliśmy szokową transformację gospodarczą, dziś mamy szokową transformację etniczną.
Nic, dosłownie nic im nie wychodzi, ale w transformacji Polski w kraj imigrantów są niezwykle sprawni. Pacyfikacja społeczeństwa i likwidacja polskiego państwa, to plan, dla którego realizacji został tu wysłany Donald Tusk – mówi Jarosław Kaczyński. „Chodzi o to, żebędziemy terenem zamieszkałym przez Polaków, ale zarządzanym z zewnątrz”. Ale nie tylko zamieszkałym przez Polaków, także przez miliony Ukraińców, których sprowadził on sam. I nie tylko Ukraińców, bo 30-tysięczna mniejszość cygańska w Polsce, po otwarciu granicy z Ukrainą, zwiększyła się do 100 tysięcy.
Słusznie oburzamy się, że rząd Tuska podpisał umowę z Zełenskim. Ale i tak w proukraińskim amoku nie przebija Kaczyńskiego. Bo umowa jest podobna do tej, którą 2 grudnia 2016 podpisał Antek Macierewicz, a która też przez Sejm nie była ratyfikowana, była natomiast utajniona i zawierała zobowiązania, jakby to Polska przegrała wojnę i płaciła Ukrainie kontrybucje wojenne. Dla Ukraińców są gotowi uczynić wszystko. Zarówno KO jak i ostro zwalczająca go opozycja w sprawach Ukrainy przemawiają jednym głosem. Drobne animozje wynikają jedynie w licytowaniu się, kto jest bardziej proukraiński, kto da Ukraińcom więcej i kto głośniej nawołuje do wojny z Rosją.
Prawo stałego pobytu dla Ukraińców przyznawane jest szybko i taśmowo. Milowym krokiem będzie przyznanie im wszystkim obywatelstwa. Sytuacja stanie się nie do odwrócenia. W krótkim czasie Polska dorobi się kilkudziesięcio-procentowej mniejszość etnicznej, bo ci z obywatelstwem przyciągną, niczym magnes, kolejne setki tysięcy, a von der Leyen wymusi na nas ściągnięcie do Polski ich bliskich, w ramach procedury zwanej „łączenie rodzin”.
Polskie władze zachęcają do polskiego obywatelstwa – potwierdziła to Natalia Panczenko, która w RMF FM powiedziała, że przed wybuchem wojny w Polsce mieszkało 2,5 mln Ukraińców, „i te osoby już zaczynają te obywatelstwa dostawać”. Szybko dodała, że społeczność ukraińska jest świetnie zorganizowana, ale „dobrze by jednak było, gdyby Ukraińcy mieli swoją reprezentację w Sejmie”. A inkryminowana to nie byle kto – to liderka Ukraińców w stolicy, działaczka finansowanej przez Sorosa fundacji „Otwarty Dialog”, szefowa organizacji o wszystko mówiącej nazwie „Majdan-Warszawa”.
W Londynie i Paryżu wybory parlamentarne przyniosły zwycięstwo walnie wspieranym przez społeczności imigranckie, partiom, które stały się zakładnikiem tych społeczności. Wśród warunków stawianych przez imigrantów znalazły się postulaty dotyczące polityki zagranicznej, finansowania z budżetu państwa organizacji islamistycznych, tolerowania muzułmańskiej obyczajowości.
Tu postawmy pytania: Czy partie w Polsce nie zawrą z Ukraińcami paktu przewidującego zgodę na czczenie Bandery? Czy będzie można wygrać wybory w Polsce bez poparcia Ukraińców? Na kogo będą głosować w sytuacji, gdy wielu z nich miało dziadka w SS Galizien, a Tusk miał dziadka w Wehrmachcie? Za kilka lat w Sejmie, to nie PSL będzie języczkiem u wagi, ale mająca duże zdolności koalicyjne partia kierująca się interesem ukraińskim. Przy czym będzie to partia „centrowa”, co postawi ją w wygodnej pozycji do robienia politycznych geszeftów.
Wzdłuż granicy z Polską składowana jest broń i amunicja. Stamtąd przemycana jest na Zachód i trafia w ręce przestępczych syndykatów i organizacji terrorystycznych. Polska staje się krajem tranzytowym dla przemytu tej broni. Polsce zagraża nie tylko czarny rynek broni – staje się przestępczym centrum prania brudnych pieniędzy, handlu narkotykami i dziećmi. Lukratywnym zajęciem dla ukraińskich mafii stał się też przemyt nielegalnych imigrantów. „Uchodźcy” ukraińscy w Polsce zwiększyli liczbę przestępstw, w porównaniu do statystyk przedwojennych, z 7 tysięcy do 37 tysięcy. Można zatem śmiało stwierdzić, że Polska ma dużą szansę zostania przestępczą stolicą Europy.
Ukraina przegrywa wojnę, chyli się ku upadkowi. Jeśli dodamy, że między Rosją a Niemcami powstaje „państwo teoretyczne” i że rządzący tym „państwem” dusze swe zaprzedali Zełenskiemu, to radość z ukraińskiej przegranej nie będzie trwała długo. Szykuje się katastrofalny scenariusz – do Polski wtargną czambuły tysięcy zdemobilizowanych, oswojonych z bronią mężczyzn, którzy dołączą do już koczujących w Polsce 180 tysięcy Ukraińców w wieku poborowym. Tu refleksja – czy Legion Ukraiński, o którym mowa w porozumieniu Tusk-Zełenski nie wyszkoli i nie uzbroi za nasze pieniądze sotni ukraińskich bojców (a kto wie, czy nie strażników obozowych), z przeznaczeniem nie na front z Rosją, ale na front walki z Polakami? Wszystko to, przy wzroście ekstremizmu politycznego Ukraińców, rozzuchwaleniu przemytników broni oraz możliwych prowokacjach Rosji stwarza zarzewie chaosu i wojny domowej.
Po zakończeniu wojny, na Bałkanach powstało terrorystyczne państewko Kosowo oraz dwa pół państwa – Macedonia i Czarnogóra. Czy po przegranej wojnie z Rosją, na pozostałej części Ukrainy nie powstanie państewko w stylu Kosowa? A pół państwa Ukraińcy już mają, bo wszystko potwierdza, że obecne terytorium Polski służy także Ukraińcom. Czy to przypadek, że osiedlają się głównie na Ziemiach Zachodnich? Czy to prawda, że akcję koordynują żydobanderowcy w Kijowie, diaspora ukraińska w Kanadzie oraz Berlin, i że celem jest „odzyskanie” tych terenów dla Niemców? Jeśli dorzucimy to do roszczeń terytorialnych Ukrainy do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski, to co wówczas z Polski zostanie?
Mamy sytuację niebywałą – Polską rządzą premier, który miał dziadka w Wehrmachcie i prezydent, który miał dziadka w UPA. Dwóch Ukraińców kręci Prokuraturą Generalną. Na czele MSW, służb specjalnych, Policji i Straży Granicznej stoi fanatycznie pro-ukraiński działacz Związku Ukraińców w Polsce. Stanowisko pełnomocnika ds. organizacji Systemu Bezpiecznej Łączności Państwowej objął generał Krzysztof Bondaryk. Program nauczania dla dzieci ukraińskich uzgodnił w Kijowie (w j. ukraińskim) wiceminister nauki Andrzej Szeptycki. A czy przypadkiem jest, że akcje kompromitujące raz po raz polskie wojsko montuje tercet Tusk-Bodnar-Siemoniak.
„Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy!” – taki kanon polskiego interesu narodowego wtłaczają nam do głów. Tymczasem w świetle słów znamienitego przywódcy OUN/UPA Stepana Bandery ,,Polacy nie chcą samostijnej Ukrainy, bo dobrze wiedzą, że tylko Ukraina może im zadać śmiertelny cios i rozwalić Polskę”. Zależność jest jasna: Wolna Ukraina może istnieć tylko na gruzach Polski. Wizję Ukrainy na trupie Polski snuje też uchwała OUN z 22 czerwca 1990 r., w której jednoznacznie stoi, że najważniejszym celem OUN jest doprowadzenie do rozbioru i ostatecznej likwidacji państwa Polskiego.
Ukraina nie ukrywa roszczeń terytorialnych do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski. Szef amerykańskiej dyplomacji zamieścił kilka zdjęć ze spotkania ze swoim odpowiednikiem, wykonanych w siedzibie MSZ Ukrainy. Na jednym widać, jak Dmytro Kułeba pokazuje mapę, na której granice Ukrainy obejmują część obecnej Polski, między innymi Przemyśl, Chełm, Jarosław i część Polesia. „Pamiętaj Lasze, co do Wisły nasze” – podśpiewują sobie banderowcy spod Lwowa. A nad Wisłą, na kopcu Kościuszki w Krakowie powiewa sobie flaga ukraińska. To samo na fasadzie Sejmu i wszystkich polskich urzędów, w których urzędnicy nie wiedzą, dla jakiego państwa pracują. Coraz częściej słyszymy też od ukraińskich przesiedleńców, że są „u siebie”.
Kilka lat temu oburzenie mediów wywołał wpis Janusza Korwin-Mikkego: „Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy”. Skąd w polskich politykach tyle pobłażliwości wobec Ukraińców, którzy roszczą pretensje do 1/3 terytorium Polski? Skąd tyle zawziętości wobec Rosji, która żadnych pretensji terytorialnych wobec Polski nie ma? W tym miejscu nachodzi refleksja: Gdyby w przyszłości przyszło nam rywalizować z Ukrainą, i gdyby Ukraina, jak tylko trochę odsapnie po wojence, skierowała lufy otrzymanych od Polski czołgów i haubic na Polaków, kto wtedy mógłby być naszym sojusznikiem? Hipotetycznie można też założyć, że gdyby Rosja zaatakowała Polskę, to Ukraińcy zajmą Przemyśl, Rzeszów i okolice?
Lider OUN, odsłonięcie pomnika w Domostawie skomentował tak: „Polacy nigdy nie zrozumieli, że obrażając uczucia narodowe Ukraińców, kopią grób dla Polski”. Piotr Tyma (Петро Тима), do 2021 r. prezes Związku Ukraińców w Polsce (ZUwP) i działacz Światowego Kongresu Ukraińców, fragment pomnika obrazujący polskie dziecko nabite na ukraińskie widły, porównał do „komara na widelcu”. I czy nie miał na myśli wszystkich Polaków upominających się o pamięć tak okrutnie pomordowanych? Nawiasem mówiąc, tenże Tyma w wywiadzie dla „Wyborczej” ujawnił, że dzięki grantom z Fundacji Batorego będzie monitorował wpisy w Internecie pod kątem „mowy nienawiści” wymierzone w Ukraińców.
Państwo Polskie nie tylko nie żąda potępienia zbrodni wołyńskiej, zgody na ekshumacje pomordowanych, zaprzestania kultu Bandery i Szuchewycza, ale aktywnie służy polityce historycznej Ukrainy. To nikt inny jak polski minister kultury w rządzie PiS, wyasygnował na ten cel 5 milionów euro. Dla porównania – na dziedzictwo kulturalne polskich Kresów przeznaczył dwa razy mniej, a na pomnik w Domostawie nie dał ani grosza i w dodatku robił, wszystko, żeby pomnik nie powstał. Krótko mówiąc – na promowanie katów wydają tyle, że na pamięć o ofiarach już im nie starcza.
Ukraińcy nawet nie proszą o pomoc w propagowaniu ukraińskiej narracji historycznej. Państwo Polskie z własnej inicjatywy, za własne pieniądze bierze czynny udział w tym antypolskim dziele. Przykład z ostatnich dni: Na obchodach 80. rocznicy, Duda porównał Powstania Warszawskiego do zburzenia Mariupola. Jakim trzeba być głupkiem albo kanalią, żeby przyrównać zburzenie milionowego miasta i wymordowanie 200 tysięcy jego mieszkańców do kilku rozwalonych ukraińskich chałup. Hańba domowa – tak Jacek Trznadel kiedyś nazwał kolaborację żydo-komunistycznych elit ze Stalinem w negowaniu zbrodni katyńskiej. Dzisiaj hańbą domową jest kolaboracja Dudów z potomkami Bandery. W stosunkach polsko- ukraińskich jest wiele tajemnic. Nie tylko nie wiemy, jaką wartość ma pomoc dla ukraińskich oligarchów, ale nie wiemy, jakim cudem zdołali skutecznie wmówić nam, że chazarski Żyd z Krzywego Rogu broni cywilizacji europejskiej przed Azjatą Putinem?
Propagandowa machina zastraszania Polaków rozpędziła się na dobre. Gdy się patrzy na ukraińskie flagi łopoczące na gmachach rządowych i na te wstydliwie powiewające z boku biało-czerwone, to nie może nie najść ponura refleksja, że już jesteśmy pod ukraińskim butem, pod okupacją oszustwa mającego ukryć, że nie jest to wojna z Rosją, ale wojna Ukraińców z Polakami i przy okazji wojna naszpikowanego Ukraińcami „polskiego” rządu z własnymi obywatelami. Wołyń znajduje się dziś poza granicami Rzeczypospolitej, Ale to nic. Bo gdy połączymy ukraińską okupację Polski, nienawiść panoszących się w Polsce Ukraińców, rozzuchwalenie przemytników broni, to drugim „Wołyniem” będzie cała Polska, a my wszyscy „komarami na widelcu”. To tylko kwestia czasu.
Między Polską a Ukrainą nie ma granicy. Problemy sąsiada stały się naszymi problemami, ukraińscy bandyci polskimi bandytami, a oligarchowie polskimi oligarchami. Powstała V kolumna, wroga wobec polskiej sprawy, agresywna, działająca obok i przy poparciu banderowców skupionych w Związku Ukraińców w Polsce. Robią, co im się żywnie podoba. Korzystając ze słabości Państwa, niszczą polskie obyczaje. Świadomi swej dominującej pozycji, poczuli się uprawnieni do wtrącania w nasze sprawy, pouczania, szantażowania. A rządzący Polską, zamiast stanąć twarzą w twarz z wyzwaniem, uciekają przed nim, i panaceum widzą w nadawaniu Ukraińcom kolejnych przywilejów oraz w obsadzaniu rządowych stanowisk Ukraińcami.
Dlatego żądajmy od Państwa Polskiego: Monitorowania ukraińskiego zagrożenia. Uporządkowania pobytu Ukraińców w Polsce. Skończenia z pomocą i przywilejami dla nich. Wydalenia tych, którzy nie pracują. Przywrócenia sytuacji, kiedy między Polską a Ukrainą była granica. Zabezpieczenia granicy przed następnymi falami „uchodźców”. Sporządzenia ewidencji Ukraińców w Polsce, ilu ich jest, gdzie mieszkają, gdzie pracują, jaką polityczną aktywność prowadzą. Monitorowania banderowskich jaczejek, które już powstały. Skończenia z tolerowaniem banderyzmu i ścigania go z urzędu. Wzięcia pod kontrolę Związku Ukraińców w Polsce. Zlikwidowania nacjonalistycznego podziemia edukacyjnego, wychowującego w opozycji do państwa polskiego. Tego musimy się domagać. Bo to Polska Racja Stanu.
Sprawę wielce komplikuje to, że nie wszystko zależy od nas, bo naszym państwem kierują kompradorskie elity, wykonujące polecenia z zewnątrz, i to z nie jednego źródła. Trudno wyobrazić sobie autora słów „Polska to nienormalność” w roli obrońcy Polaków. Tylko pomarzyć można, aby Radek Sikorski-Applebaum powiedział: Jesteśmy sługami narodu polskiego. Na obronę Polski z pozycji innej, niż „sługa narodu ukraińskiego” nie można też liczyć ze strony autora słów „Tu jest Polin”.
Są tacy, którzy ratunek widzą w puszczeniu z dymem polskich urzędów, na których powiewa ukraińska flaga i którymi rządzą działacze ZUwP. Są i tacy, którzy zbawienia wypatrują w garnizonie rosyjskich sołdatów w Przemyślu i w rosyjskiej Dumie, gdzie ktoś kiedyś o Polakach powiedział: „Niech giną, niech zdychają, niech przyjdą i proszą nas o pomoc”. Jeszcze inni pokładają nadzieje w Donaldzie Trumpie, który Tuska zostawi z ręką w ukraińskim nocniku. Za kilka lat Polska będzie nie do poznania, nie będzie nasza. Najwyższy czas na samoobronę, bo jeśli istnieje jakiś powód do wyjścia na ulice, to jest nim ukraińska kolonizacja.
Ukraina przymierza się do rokowań pokojowych z Rosją. Problem w tym, że jako Polska w ogóle nie jesteśmy na to przygotowani. Powojenna Ukraina będzie orientować się głównie na Berlin, a Polsce będzie bardzo niechętna. Mówili o tym w programie „Prawy prosty. Plus” Łukasza Karpiela publicyści Witold Gadowski i Łukasz Warzecha.
– Im później Ukraina podejmie rozmowy, tym gorzej dla Ukrainy – powiedział o przyszłości Kijowa Witold Gadowski.
– Będą mieć większe straty terytorialne i większe straty materialne. Rosjanie niszczą w tej chwili rakietowo ukraińskie zakłady energetyczne. Zapowiada się bardzo zimna zima, co spowoduje większą falę imigracji do Polski – dodał
Publicysta podkreślił, że po zawarciu pokoju Ukraina znajdzie się na kursie kolizyjnym z Polską.
– To będzie kraj proniemiecki, konkurujący z nami na rynku europejski, na dodatek odnoszący się do Polski niechętnie, a gdy chodzi o środowiska nacjonalistów nawet wrogo – dodał.
– Ukraina tylko w Berlinie i Waszyngtonie widzi gwarancji dla swojego istnienia. Polska jest w oczach Ukrainy za słaba, żeby mogła zagwarantować istnienie państwa ukraińskiego. Dlatego Polska jest zlekceważona. Zełeński mówił o tym w ostatnich wypowiedziach, że największymi sojusznikami są Niemcy czy Wielka Brytania. Nigdy nie mówił, że Polacy wykonali dla nich jakąkolwiek pracę – podkreślił Witold Gadowski.
Łukasz Warzecha zwrócił z kolei uwagę, że ukraińscy imigranci w Polsce są dzisiaj zupełnie inną grupą niż ta, która mieszkała w Polsce przed 2022 rokiem. Wtedy była to społeczność bezproblemowa, która przyjeżdżała do pracy, zarabiała, wysyłała pieniądze na Ukrainę.
– Sytuacja zupełnie się zmieniła. Przyznajemy Ukraińcom na kolejne lata świadczenia socjalne. Nie jest jasne, jak będziemy postępować w sprawie przyznawania im obywatelstwa. To będzie mieć duże znaczenie dla wyborów w przyszłości. To są też koszty związane z edukacją ukraińskich dzieci w szkołach. W 2025 roku koszty związane z ich przyjęciem do szkół przekroczą 5 mld zł. […] Tutaj nie ma żadnej dyskusji, problem jest zamiatany pod dywan – stwierdził.
Publicysta mówił też o przyszłości konfliktu.
– Jest wiele sygnałów, że zaczęło się dążenie do zamrożenia konfliktu – powiedział, wskazując na wizytę szefa MSZ Ukrainy w Chinach. – Jednym z głównych tematów było to, w jaki sposób Pekin mógłby skłonić Rosję do zakończenia walk. Szef MSZ Ukrainy składał też obietnice dotyczące miejsca Chin w odbudowie Ukrainy po zakończeniu konfliktu – zaznaczył.
Łukasz Warzecha zwrócił też uwagę na słowa Borisa Johnsona, który mówił o pomyśle Donalda Trumpa na rozwiązanie konfliktu.
– [Johnson] powiedział, że Trump wcale nie będzie chciał rozbrajać Ukrainy ani grozić jej odebraniem pomocy wojskowej, tylko wręcz przeciwnie, będzie chciał ją jeszcze dozbroić i zdjąć większość blokad z broni przekazywanej Ukrainie, właśnie po to, żeby przycisnąć Rosję i wymusić na niej przystąpienie do rokowań pokojowych z gorszej pozycji. […] Wersja przyjmowana w Polsce na zasadzie prostej kliszy, że Trump, przyjaciel Putina, będzie chciał pozbawić Ukrainę pomocy, to jakaś głupota – powiedział.
Jego zdaniem Ukraina może bać się zwycięstwa Trumpa także dlatego, że obawia się iż będzie ono wiązać się z dalszym prowadzeniem wojny, na co Ukraina nie ma już siły.
Prezydent Andrzej Duda odznaczył ambasadora Ukrainy Wasyla Zwarycza Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi. Decyzja o odznaczeniu dyplomaty wzbudziła kontrowersje.[ g… OBURZENIE .md]
„Prezydent RP Andrzej Duda nadał za wybitne zasługi w rozwijaniu polsko-ukraińskiej współpracy Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Jego Ekscelencji Wasylowi Zwaryczowi” – poinformowała Kancelaria Prezydenta w poniedziałek wieczorem za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Prezydent RP @AndrzejDuda nadał za wybitne zasługi w rozwijaniu polsko–ukraińskiej współpracy Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Jego Ekscelencji @Vasyl_Zvarych
=============================
Wydarzenie skomentował Łukasz Warzecha, który jest oburzony postępowaniem głowy państwa.
„No żeż kurwa jego mać. Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać” – napisał na platformie X. Dodał, że „w wypadku tej decyzji pana prezydenta po prostu nie ma już innego komentarza”.
„Wysokie polskie odznaczenie za «zasługi w dziedzinie relacji polsko-ukraińskich» otrzymuje ambasador, który te relacje wielokrotnie psuł, wykazywał się skrajną bezczelnością, oskarżał pilnujących polskiego interesu o sprzyjanie Rosji, w sprawie Wołynia unikał jak ognia mówienia o ukraińskim sprawstwie. Panie Prezydencie, to jest hańba. Tym odznaczeniem pluje Pan Polakom w twarz” – ocenił Warzecha.
No żeż kurwa jego mać. Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać.
Kancelaria Prezydenta @prezydentpl 12 g.
Prezydent RP @AndrzejDuda nadał za wybitne zasługi w rozwijaniu polsko–ukraińskiej współpracy Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Jego Ekscelencji @Vasyl_Zvarych.
146,8 tys. Wyświetlenia
W wymianie zdań z internautami Warzecha wyraził obawę, że nikt nie zasugerował tego działania Dudzie, tylko jest to „jego własna decyzja”.
Dlaczego ta decyzja jest skandaliczna? Wystarczy przypomnieć, jak Zwarycz zachowywał się w czasie protestów polskich rolników:
Ukraińscy urzędnicy zabierają głos w sprawie protestów polskich przewoźników na granicy polsko-ukraińskiej. Skandaliczne słowa kijowskiego ambasadora, który pisze o „bolesnym ciosie w plecy”. W poniedziałek 6 listopada dziesiątki polskich przewoźników rozpoczęły blokadę trzech przejść granicznych z Ukrainą – w Hrebennem, Dorohusku i Korczowej. Protest polskich przewoźników jest odpowiedzią na liberalizację przepisów dotyczących transportu międzynarodowego na … Czytaj dalej Protest polskich przewoźników na granicy z Ukrainą. Zwarycz o „bolesnym ciosie w plecy”. Warzecha nie wytrzymał
[Bogata dokumentacja fotograficzna w oryginale. Nie mam sił, by każde zdjęcie osobno redagować. M. Dakowski]
Na Ukrainie oddano powszechny hołd zwyrodniałemu katowi Polaków, dowódcy bandyckiej UPA Romanowi Szuchewyczowi, w 117 rocznicę jego urodzin.
,,Śmierć jednego Lacha to metr wolnej Ukrainy, albo będzie Ukraina, lechicka krew po kolana, Polaków w pień wyciąć.” – Roman Szuchewycz, hołowny komandyr band UPA, zwyrodniały morderca Polaków, najwierniejszy obok Bandery kolaborant Adolfa Hitlera, bohater obecnej Ukrainy.
Obchody 117 rocznicy urodzin zwyrodniałego mordercy i kata Polaków na Kresach – Romana Szuchewycza w Iwano – Frankowsku, dawnym polskim Stanisławowie
Dokonałem wczoraj przekładu obszernych fragmentów ośmiu, spośród całej masy różnych artykułów, opublikowanych na portalach wszystkich ukraińskich mediów, zarówno tych samorządowych oraz rządowych, poświęconych hucznym obchodom, w dniach 27 – 30 czerwca 2024 roku, na całej Ukrainie – 117 rocznicy urodzin zwyrodniałego mordercy Polaków na Kresach, dowódcy UPA Romana Szuchewycza. Wszystkie artykuły o tym ogólnonarodowym, trwającym cztery dni wydarzeniu, są bogato zilustrowane wieloma zdjęciami, wykonanymi w czasie trwania tych rocznicowych obchodów, zorganizowanych w hołdzie temu kolaborantowi III Rzeszy i zbrodniarzowi wojennemu, z udziałem władz samorządowych, wszystkich miast i miejscowości całego kraju, przedstawicieli kultury, wykładowców akademickich i szkolnych oraz dawnych, żyjących jeszcze weteranów, rizunów UPA.
Jednocześnie, kiedy w Polsce odsłonięto i poświęcono w końcu, po dziesiątkach lat oczekiwań w Domostawie na Podkarpaciu, przepiękny pomnik Rzezi Wołyńskiej, Śp. już dziś mistrza Andrzeja Pityńskiego, który niestety nie doczekał osobiście tej pięknej chwili, tego samego jeszcze dnia, wszystkie polskojęzyczne alfonsy i prostytutki, jak na komendę, niczym hieny rządne krwi, zawyły z oburzenia, że ten monument jest według nich strasznie kontrowersyjny, niedopuszczalny, że obraża on wysublimowane uczucia ukraińskich banderowców i wszystkich, obecnych, żyjących spadkobierców, a zarazem kontynuatorów i gloryfikatorów, zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie, całej spuścizny ideowej i zbrodniczych czynów ludobójców z OUN UPA i SS Galizien, a przede wszystkim, że pomnik ten godzi w zadekretowaną przez nich, i wyłącznie ich wiecznotrwałą przyjaźń z banderowskim, całkowicie już dziś upadłym i skompromitowanym do cna nowotworem dzikich zsomalizowanych stepów ukraińskich, a tak naprawdę największą i najbardziej roszczeniową gangreną współczesnej Europy i świata, i że pomnik stworzony prze mistrza Pityńskiego, stanowi dla polińskich renegatów wręcz kamień obrazy, a jak to oficjalnie stwierdził dodatkowo w swoim żałosnym oświadczeniu rzecznik MSZ dystryktu Generalnego Gubernatorstwa 2 w Warschau, że będzie on także, a jakże – pożywką dla putinowskiej propagandy. Zapomniał przy tym całym, prezentowanym przez niego haniebnym służalstwie wobec banderowców, że to co uprawia on sam i jego szef, fałszywy hrabia z Chobielina, oraz cała ta oborowa ,,elita” Czeciej już dziś Ukro – Polin, to nie tyle nawet wyżyny prymitywnej propagandy dla debili, co po prostu zwyczajne kurewstwo, jakie cała ta pomagdalenkowa hołota uprawia od 35 lat trwania tego czysto diabelskiego tworu o nazwie Czarcia Erpe! A zadekretowana przez tych gnomów ich wiecznotrwała przyjaźń z banderlandem, skończy tak samo, jak inna pamiętna, również oficjalnie zapisana nawet w konstytucji PRL przyjaźń z ZSRR, która też miała trwać wiecznie, a po kilkunastu latach od jej oficjalnego wprowadzenia w życie, dosłownie skończyła na śmietniku. I tak sam finał spotka całą tą obecną szumowinę PRL – Bis, mieniącą się w uprawianej przez siebie, iście operetkowej bufonadzie – elitą polskiego państwa i narodu, co samo to stwierdzenie u każdego poważnego człowieka wywołuje jedynie wybuch niepohamowanego śmiechu, a która skończy dokładnie w ten sam sposób i w tym samym miejscu, gdzie ich poprzednicy, deklarujący pięćdziesiąt lat temu, takie same idiotyzmy, ubliżające nawet inteligencji ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej, które dziś powielają bez zastanowienia, kropka w kropkę, obecne Nikodemy Dyzmy z PO, PiS i ich przystawek. Tylko obecni polińscy jeliciarze, w tym całym swoim służalczym zapędzie, jaki każdego dnia uprawiają wobec największych wrogów naszego narodu i państwa, nawet wyprzedzając ich życzenia, zapominają o najważniejszym, a mianowicie, że w ogóle stracili z oczu, być może na skutek całkowitego pustostanu swoich umysłów, jakim się charakteryzują od zawsze w całej swojej zbiorowości, które to nieodwracalne i nieuleczalne braki w intelekcie, wyjaśniałyby poniekąd ich bezbrzeżną tępotę, iż pośród błyskawicznie zmieniających się, dosłownie jak w kalejdoskopie w obecnym czasie uwarunkowań geopolitycznych, kiedy na dobrą sprawę, nie można do końca przewidzieć z całą pewnością, co będzie za tydzień, miesiąc, czy też w jaki sposób i czyim ostatecznym zwycięstwem w tej grze o światowy tron, zakończą się ostatecznie te zmagania największych globalnych tytanów, których naocznymi świadkami jesteśmy, mogąc je oglądać na własne oczy, który spośród nich zdobędzie palmę pierwszeństwa w panowaniu i niepodzielnym władaniu wszystkimi pozostałymi, na kolejne dekady, a może i stulecia.
Tak więc nasi obecni okupanci, mogą przy obecnym stanie rzeczy, nie mieć tyle szczęścia, co ich poprzednicy, że wyniosą z tego dzisiejszego zamieszania swoje głowy na własnych karkach. Więc na ich miejscu…warzyłbym słowa i nie szczekał jak kundel, któremu popuszczono wprawdzie łańcuch przy budzie o pół metra, ale przy tym wszystkim, michę z żarciem, odstawiając o metr dalej. Bo zachowując się w ten sposób, nie tylko mogą nie doczekać ostatecznego rozstrzygnięcia obecnego konfliktu dziejów, ale nawet wieczornego posiłku, od swoich panów, którym z takim oddaniem się wysługują, bo ci, gdy oni przestaną już im być potrzebni, tak jak przestała być już przydatna do czegokolwiek swoim ówczesnym panom, polska magnateria pod koniec XVIII wieku, tak oni dzisiaj, mogą zostać, jak zużyte i niepotrzebne już do niczego szmaciane pacynki, które przestały również bawić swoich właścicieli, anihilowani do cmentarnego niebytu. Historia, o której to największej nauczycielce życia, zdaje się, że również całkiem zapomnieli, zna wiele podobnych przypadków pechowców, którym się wydawało, że na samym końcu spotka ich oczekiwana i w pełni zasłużona przecież nagroda, za zdradę i służalstwo jakich się dopuścili, a zamiast tego spotkała ich kostucha. Nie inaczej może być i tym razem w ich przypadku. Któż to wie?
Jednocześnie we wszystkich tych polskojęzycznych ŚCIERWOMEDIACH, ani słowem nie zająknięto się nawet o czterodniowych, hucznych obchodach na banderowskiej Ukrainie 117 rocznicy urodzin, hołownego komandyra UPA R. Szuchewycza, którym to, festynowym wręcz obchodom ku czci tego ukraińskiego rzeźnika, w żaden sposób, ani przez jedną chwilę, nie przeszkodziła, trwająca tam ponoć straszna wojna, której jakichkolwiek śladów, nie było widać na żadnych z załączonych zdjęć do sprawozdań z tych panihyd, ani też na filmikach z tych wszystkich oficjałek opublikowanych w internecie.
Co więcej huczne, a właściwie wręcz bombastyczne obchody 117 rocznicy urodzin tego ukraińskiego dewianta, zwyrodnialca i sadystycznego mordercy naszych rodaków, nie tylko nie wywołały żadnego oburzenia, ale też i nie spowodowały wypowiedzenia, jakiegokolwiek choćby słowa protestu, ze strony tych polskojęzycznych gnid, które jak to już wielokrotnie wcześniej głośno oznajmiały, że oddawanie hołdu przez Ukraińców swoim narodowym bohaterom, w żaden sposób, nie może obrażać i nie obraża jakichkolwiek uczuć Polaków, nie godzą też one w żadne z naszych narodowych interesów, jak również i w polską pamięć historyczną, bo Ukraińcy… MAJĄ DO TEGO PRZECIEŻ PRAWO! Wedle tych haniebnych słów, jedynymi, którzy natomiast nie mają ŻADNEGO PRAWA, I KTÓRYM WRĘCZ NIE WOLNO NA WŁASNEJ ZIEMI GODNIE CZCIĆ, ANI NAWET WSPOMINAĆ, A O JAKICHKOLWIEK WIDOCZNYCH UPAMIĘTNIENIACH W MIEJSCACH PUBLICZNYCH, SWOICH RODAKÓW BESTIALSKO WYMORDOWANYCH NA 362 SPOSOBY, PRZEZ TYCH UKRAIŃSKICH HEROJÓW NA KRESACH II RZECZYPOSPOLITEJ, SĄ WYŁĄCZNIE POLACY! GDYŻ TAKIE FORMY UPAMIĘTNIANIA NASZYCH RODAKÓW WYMORDOWANYCH PRZEZ TE UKRAIŃSKIE POTWORY, SĄ WEDŁUG TYCH SZUMOWIN, NIEDOPUSZCZALNE, GDYŻ ONE WSZYSTKIE DOWODZĄ PONAD WSZELKĄ WĄTPLIWOŚĆ WOBEC CAŁEGO ŚWIATA, POLSKIEGO FASZYZMU I KSENOFOBII WYSSANYCH Z MLEKIEM MATKI, KTÓRE GODZĄ W ICH WIECZNOTRWAŁE SOJUSZE I RZEKOME PRZYJAŹNIE ORAZ DOBROSĄSIEDZKIE RELACJE TYCH POLSKOJĘZYCZNYCH BĘKARTÓW Z POTOMKAMI UKRAIŃSKICH LUDOBÓJCÓW. Więcej, te wszystkie gady, zarówno te tzw. dziennikarskie, jak i te polintyczne, mające czelność określać się mianem polskich przedstawicieli, do dziś nawet słowem, nie zająknęły się o tym fakcie, no bo po co Polacy maja w ogóle o tym wiedzieć? Przecież to niedobra jest im o tym mówić.
Również i o 81 rocznicy ukraińskiego ludobójstwa na Kresach, polskojęzyczny rynsztok, nie zająknął się nawet półgębkiem. A cenzura, jaką zastosował, by też nikt z zewnątrz w ich publikatorach, nie wspomniał o tym nawet w komentarzach, choćby czystym przypadkiem, wzniosła się w tych dniach na Mount Ewerest zamordystycznego knebla, przy której cenzura z czasów epoki stalinowskiej to było przedszkole, a ówcześni kontrolerzy myśli, gdyby jeszcze dzisiaj żyli i funkcjonowali w zawodzie, to mogliby się od obecnych funkcjonariuszy frontu ideologicznego zamordyzmu, zatrudnionych we wszystkich redakcjach, czy to czasopism, portali internetowych i wszystkich innych mediów bez wyjątku, by w nich 24 godziny na dobę, jak psy Pawłowa pilnować właściwego ideologicznie przekazu, mogliby się od nich uczyć sztuki medialnej kontroli absolutnie wszystkiego i sztuki kłamstwa, doprowadzonej przez nich obecnie do poziomu prawdziwej wirtuozerii. Gdyż tamci, starzy luminarze tej profesji kastratora myśli, to byli harcerze, przy obecnych funkcyjnych, całkowicie wymóżdżonych droidach medialnego Gestapo.
Nie wiem tylko, czy kiedy ten odpad, mieniący się, chyba tylko przez pomyłkę bądź dla kpiny, polskimi dziennikarzami i politykami, który ani z żadną formą polskości, ani tym bardziej z Polską, jako państwem narodu polskiego, nic wspólnego nigdy nie miał, nie ma i mieć nigdy nie będzie, zdaje sobie sprawę, że w chwilach, kiedy przeglądają się w lustrze, w czasie porannej toalety, to zwierciadłu na sami ich widok, zbiera się na wymioty.
Wracając do tych artykułów z ukraińskich mediów na temat obchodów w całym kraju 117 rocznicy urodzin dowódcy UPA Romana Szuchewycza, i to pomimo trwającej tam ponoć ,,straszliwej” wojny, która jak widać, ani przez chwilę nie przeszkodziła, ani też nie zakłóciła nawet na moment w przeprowadzeniu, choćby jednej takiej uroczystości, które to wszystkie obchody na jego cześć, jak przypomianm trwały przez całe pełne cztery dni!
Zwróćmy też szczególną uwagę na rodzaj przekazu, jaki wyłania się na temat osoby Romana Szuchewycza, a także jego idei i czynów, w jakich ukazany został we wszystkich tych artykułach na jego temat, które zostały opublikowane w tych dniach, we wszystkich ukraińskich mediach, w których to tekstach, ordynarne kłamstwa, fałszowanie lub całkowite pomijanie niewygodnych faktów, zmyślenia, przeinaczenia i w końcu wyssane z dosłownego brudnego palca hagiograficzne wtrącenia do tych goebbelsowskich produktów, idą w zawody o lepsze z podobnymi wytworami całej hitlerowskiej propagandy, czasów III Rzeszy, której obecne państwo ukraińskie, jest dzisiaj dosłowną kalką, wręcz lustrzanym odbiciem. Otóż co możemy wyczytać z tych goebbelsowskich anonsów, których to tychże ukraińskich autorów wymienionych publikacji, prawdziwy ojciec duchowy i jednocześnie ich największy wzór i nauczyciel, funkcjonariuszy banderowskiej propagandy, dr. Josef Goebbels, gdyby dzisiaj żył i mógł zobaczyć na własne oczy owoce ich starań, byłby naprawdę z nich dumny, widząc na jakie wyżyny kłamstwa, oszustwa i nieustannego ogłupiania własnego społeczeństwa się wznieśli. Otóż możemy przeczytać, że ten zwyrodniały ludobójca, kat narodu polskiego Roman Szuchewycz był… ,,wybitnym ukraińskim działaczem politycznym, publicznym, mężem stanu i niezwykle wręcz błyskotliwym i fenomenalnym dowódcą wojskowym!”
Dalej dowiadujemy się z tych gadzinowych wytworów fantazji, nie tylko antypolskiej, bo również i antyludzkiej, w dosłownym tego słowa znaczeniu, banderowskiej propagandy, że, i tu obecna ukraińska, czysto nazistowska, gadzinowa propaganda, wzniosła się na sam szczyt swoich możliwości w kreowaniu wszelkich możliwych, nawet najbardziej absurdalnych i uwłaczających ludzkiemu rozumowi bezczelnych kłamstw i historii wyssanych z palca, stwierdzając bez cienia najmniejszego nawet wstydu i zażenowania, że:
,,Przykład Romana Szuchewycza, jego odwaga i determinacja, stały się wzorem dla milionów walczących o wolność i sprawiedliwość na całym świecie!”
Od siebie dodam, że jeśli tak mieliby wyglądać i wzorować się w swoich ewentualnych działaniach i dążeniach, jacykolwiek ludzie, biorąc przykład i wzorując się na ideach, cechach charakteru i formie wszelkich działań na przykładzie osoby tego ukraińskiego bandziora i sadystycznego ludobójcy, jakim był Roman Szuchewycz, to strzeż nas Panie Boże, przed wszystkimi bez wyjątku, takimi bojownikami trudniącymi się swoją w takim przypadku, rzekomą walką o wolność i sprawiedliwość, ponoć dla dobra wszystkich innych, uciemiężonych ludzi na całym świecie, gdyż w takim przypadku, byłoby to dosłownie tym samym, co zaproszenie do swojego kraju, do swoich własnych domów – diabła z otchłani wraz z całymi hordami jego demonów. Dokładnie takim osobnikiem był ten bandyta i morderca w jednym Roman Szuchewycz i jego krwawe rezuny, którym przewodził, a nie żadnymi bohaterami, walczącymi o czyjąkolwiek wolność i uniwersalne zasady, których nigdy nie posiadali i którymi najzwyczajniej w świecie pogardzali. Te powyższe słowa, zawarte w jednym z ukraińskich artykułów, opublikowanych z tej właśnie okazji, to nie tylko nieprawdopodobna w swoim wymiarze kpina ze wszystkich, ale też i bezczelne szyderstwo ukraińskich szowinistów, rzucone przy tej okazji, z której nie mogli nie skorzystać, otwarcie w twarz nam Polakom!
Kolejną bujdą na resorach, wymyśloną przez banderowskich propagandystów z okazji 117 rocznicy urodzin hołownego komandyra band UPA – Romana Szuchewycza, jest historyjka mająca chwytać za serce, nie tylko naiwnych Ukraińców, ale również i ludzi innych narodowości, w tym i naiwnych do bólu polińskich frajerów, jakimi to rzekomo, humanitarnymi ideami kierował się przez całe swoje życie ten bandyta i psychopatyczny, cyniczny zbrodniarz:
,,Już na lwowskim procesie OUN w 1936 r., zapytany przez swojego prawnika, co skłoniło go do wstąpienia do OUN, odpowiedział: „Taki był porządek mojego serca”. Jeszcze bardziej efektownej odpowiedzi R. Szuchewycz, przebywając w więzieniu lwowskim w 1937 r., udzielił swojej żonie N. Szuchewycz-Bereżyńskiej, prosząc go o zaprzestanie działalności politycznej ze względu na bezpieczeństwo własnej rodziny. „Nie mogę nic zrobić” – powiedział – „ponieważ podoba mi się ten pomysł bardziej, niż tobie i mojemu synowi”.
Albo to ordynarne kłamstwo, że Szuchewycz i jego rezuny, którymi dowodził, nigdy nie kierowali się nienawiścią do swoich przeciwników, z którymi walczyli, ale wyłącznie miłością do Ukraińców, dla i za których walczyli. Walczyli za tych Ukraińców tak, że pałając do nich tak niesamowicie wielkim afektem… wymordowali, aż 80 tysięcy tychże, kochanych tak bardzo przez siebie rodaków, bo ci ośmieli się mieć inne zdanie na temat tego, jakie chcą mieć ukraińskie państwo, w którym nie chcą żadnych rządów, sprawowanych przez banderowców spod znaku OUN – UPA.
„Walczymy nie dlatego, że nienawidzimy tych, którzy stoją przed nami, ale dlatego, że kochamy tych, którzy są za nami”!
Ach, cóż za wzruszające słowa. Tylko nie bierzcie ich do siebie na poważnie. Bez jaj!
Wszystkie te zakłamane brednie, prymitywne blagi, historie wyssane z palca i zwykłe propagandowe bujdy, jakimi uraczyły swoich czytelników ukraińskie media w dniach 27 – 30 czerwca 2024 roku, by za ich pomocą uczcić zarówno 117 rocznicę urodzin swego prowydnyka Romana Szuchewycza i jednocześnie odwrócić w ten sposób choć na chwilę uwagę Ukraińców, od nadciągającej katastrofy, podnosząc ich na duchu, ckliwą opowiastką o osobie i rzekomym przykładnym życiu tego bandyty, które powinno być wzorem dla każdego obywatela Ukrainy, w obliczu domykającej się właśnie ostatecznej klęski ukraińskiej armii na wschodzie kraju oraz nieuniknionej katastrofy, czyli upadku Ukrainy, jako państwa, którego nic nie jest w stanie już zatrzymać, najtrafniej ilustruje pewna refleksja, dotycząca tego rodzaju ,,prawd”, wciskanych ordynarnie przez panujących, poprzez usłużnych im w takich sytuacjach inżynierów dusz, swym niczego nieświadomym poddanym, poczyniona przez jednego z bohaterów serialu ,,Janosik”, który był ongiś wypowiedział genialną uwagę do osoby swego kamrata, w odniesieniu do takowych właśnie koncepcji, która nigdy jak widać, nie traci na swojej aktualności, obnażając bezlitośnie, czym są naprawdę te wszystkie, ,,jedynie słuszne i niepodważalne racje panujących:
”I powiem ci Jędruś, że jest to Prowda,
tys Prowda
i… Gówno prowda”
Jaśniej chyba nie trzeba.
Jednocześnie nie można okazywać obecnym Ukraińcom absolutnie żadnego wsparcia, ani tym bardziej jakiegokolwiek współczucia, dając się podpuszczać cynicznej grze uprawianej za każdym razem w takich sytuacjach, przez medialny rynsztok na naszych emocjach, gdyż nie tylko nie wyciągnęli oni żadnych, ale to żadnych wniosków, zarówno ze swojej haniebnej, nie tak dawnej przeszłości, jak i obecnej sytuacji, brnąc dalej wbrew wszelkiemu rozsądkowi, w to samo bagno jeszcze głębiej, czego dowodem są chociażby deklaracje złożone przez uczestników obchodów 117 rocznicy urodzin R. Szuchewycza w Iwano – Frankowsku ( Stanisławowie ), że:
,,Nadal walczymy o Ukrainę taką, jaką widział ją Roman Szuchewycz”
A uczestnicy wiecu na cześć dowódcy UPA w Kałudze oznajmili:
,,Gorącym ogniem płoną w naszych sercach instrukcje Naczelnego Wodza UPA Romana Szuchewycza”
W obliczu takich wypowiedzi i nie pozostawiających żadnych złudzeń oficjalnych oświadczeń, jakie padały w tych dniach masowo, w czasie wszystkich uroczystości, odbywających się na całej Ukrainie, ku czci dowódcy UPA – Romana Szuchewycza, że jego duch jest i będzie obecny pośród wszystkich Ukraińców Zawsze i w każdym czasie, i że nadal będą oni walczyć, o takie państwo ukraińskie, jakie widział on w swoich wyobrażeniach i którego obraz nakreślił potem w swoich planach Roman Szuchewycz, a jego instrukcje są i pozostaną obecne w sercach Ukraińców, którzy dochowają im wierności zarówno dzisiaj i w przyszłości, trwając także w oparciu o nie – do samego końca, wypełniając każdą z nich z największą sumiennością, dokładnością i starannością co do przecinka, zgodnie z wolą wodza, aż do końca naszych dni.
Zastanawiam się, jak ktokolwiek jeszcze, słysząc dziś takie, a nie inne, jednoznaczne w swojej wymowie publiczne deklaracje i przyrzeczenia składane podczas tych niedawnych panihyd, nie pozostawiające w swoim brzmieniu absolutnie żadnej furtki co do innych form, pokojowych rozwiązań problemów, dzielących Polaków z Ukraińcami, a tym samym nie pozostawiających najmniejszych nawet wątpliwości, co do dalszych zamierzeń i działań w przyszłości naszych południowo – wschodnich sąsiadów wobec nas, jak w takim przypadku, ktokolwiek jeszcze może się nadal karmić iluzjami, mając przed oczami niepodważalne fakty, co do ich dalszych planów i zamierzeń, trwać dalej w jakimś obłędnym amoku, że tym razem to już będzie inaczej, niż 80 lat temu. Wbrew tymże faktom i panującej rzeczywistości, opowiada dalej, niczym w pijanym zwidzie, jakieś niedorzeczne brednie, wydumane w swoim chorym umyśle, o obopólnych formach dobrosąsiedzkiego porozumienia, korzystnego dla obu stron, możliwego do osiągnięcia… z obecną Ukrainą i Ukraińcami. Ktoś taki, nie tylko nie wie co mówi, ale w ogóle nie rozumie tego co twierdzi, i wygłaszając takie niedorzeczności, dowodzi jedynie tego, że egzystuje w jakiejś swoje własnej, alternatywnej rzeczywistości, zupełnie odmiennej od tej prawdziwej, tak jak obecny prezydent USA Joe Biden, lewitujący od czterech lat, czyli od samego początku swej kadencji, w jakiejś bliżej nieokreślonej nirwanie. A zegar tyka.
*****
Obchody 117 rocznicy urodzin Romana Szuchewycza w Iwano – Frankowsku
Dziś w Iwano Frankowsku świętowano wspaniałą rocznicę! 83. rocznicę ogłoszenia Aktu Odrodzenia Państwa Ukraińskiego! A także 117. rocznicę urodzin Romana Szuchewycza – wybitnego ukraińskiego działacza politycznego, publicznego oraz naczelnego wodza UPA.
Jak zawsze przy wszystkich bez wyjątku takich okazjach, bałwochwalczego czczenia i oddawania hołdu banderowskim, zwyrodniałym ludobójcom, karnie i zawsze bardzo licznie stawiają się na takich satanistycznych obchodach, duchowni greckokatolickiej cerkwi, która sama ma swoje brudne sumienie, dosłownie unurzane w krwi polskich ofiar, do których bezlitosnego mordowania wzywała, święcąc narzędzia zbrodni banderowskich katów, i której większość ówczesnych duchownych brała osobisty udział w tej straszliwej eksterminacji Polaków, a dziś nadal kontynuuje to samo, co robili ich poprzednicy, święcąc dziś również masowo, pomniki tych samych ukraińskich bestii, które 80 lat temu, wymordowały na Kresach Rzeczypospolitej, prawie pół miliona naszych rodaków. Jak widać od tamtego czasu do dnia dzisiejszego, nic się nie zmieniło pod tym względem w postawie duchowieństwa greckokatolickiej cerkwi i nie należy nawet oczekiwać, by taka zmiana, kiedykolwiek się dokonała pośród jej całego obecnego duchowieństwa.
Mordercy Polaków, jak widać żyją do dziś, mają się doskonale i zawsze pełnym składem zjawiają się na takich obchodach, Nie zabrakło ich i tym razem, by uczcić swego zwyrodniałego komandyra.
Idee Romana Szuchewycza zrodziły się w nowym pokoleniu Ukraińców, którzy dziś kontynuują walkę o ukraińską państwowość.
Pomimo trwającej wojny, tutaj nie widać jej wcale, w ogóle nawet im ona nie przeszkadza. Odwrotnie, odświętny, wręcz piknikowy nastrój i wcale liczne grono wyznawców hitlerowskiego kolaboranta i psychopatycznego mordercy bezbronnych polskich kobiet, dzieci i starców.
Nadal walczymy o Ukrainę taką, jaką widział ją Roman Szuchewycz: Silną, suwerenną i szanowaną w całym świecie, w której Ukraińcy czują się panami własnej ziemi. Wierzę, że z Bożą pomocą zwyciężymy! Dziękujemy obrońcom i wszystkim bojownikom za Ukrainę!
Upamiętnienie 117. rocznicy urodzin Romana Osypowicza Szuchewycza, działacza politycznego i wojskowego, naczelnego wodza UPA
Dziś, 28 czerwca, w wigilię 117. rocznicy urodzin Romana Szuchewycza, we wsi Tjudyw odbyły się uroczystości upamiętniające wybitnego ukraińskiego polityka i męża stanu Romana Osypowycza Szuchewycza, polegające na złożeniu kwiatów pod pomnikiem naszego bohatera narodowego R. Szuchewycza.
Roman Szuchewycz należy do najwybitniejszych postaci walki narodowowyzwoleńczej lat 30 – 50. ubiegłego wieku i stał się symbolem bohaterskiej walki o ukraińskie suwerenne, samostijne państwo. Naczelny wódz Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), której szeregi liczyły około sto tysięcy żołnierzy, szef Sekretariatu Generalnego Głównej Rady Wyzwolenia Ukrainy (UHWR), szef Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) ) na Ukrainie.
W Biłohoroszczy zaprezentowano wystawę „RID. Oddział Romana Szachewycza: W służbie Narodowi i Ukrainie
W niedzielę 30 czerwca we Lwowie (ul. Bilohorszcz 76) odbyła się publiczna uroczystość, w czasie której upamiętniono i oddano hołd Wołodymyrowi i Romanowi Szuchewyczom, z udziałem urzędników państwowych, osób publicznych, historyków i muzealników. Poinformowało o tym ENT.
„Świętujemy dziś 117. rocznicę urodzin Naczelnego Wodza UPA, generała pułkownika Romana Szuchewycza w Biłohorszczy. Pamiętamy i oddajemy szacunek jego osobie!
Sprawa ukraińska, za którą Roman Szuchewycz, Stepan Bandera, Jewhen Konowalec, Semen Petlura i miliony innych bojowników o wolność i niepodległość Ukrainy, wszyscy oni oddali swoje życie, za życie kolejnych pokoleń Ukraińców i zwycięstwo Ukrainy” – powiedział szef Komisji Kultury, Polityki Informacyjnej i Promocji Rady Obwodu Lwowskiego Światosław Szeremeta.
W ramach wydarzenia Miejska Instytucja Samorządu Obwodu Lwowskiego „Muzeum Historyczne Lwowa” zaprezentowała wystawę „RID. Oddział Szuchewycza: W służbie narodowi i Ukrainie”.
W Tarnopolu zaprezentowano książkę – „Konspiracja. Materiały szkoleniowe dotyczące podziemnej i zbrojnej walki OUN i UPA”
Również Tarnopol, do dnia dzisiejszego, niestety nadal partnerskie miasto Elbląga, nie mógł być przecież gorszy w diabolicznej licytacji swej wierności i oddania czołobitnego hołdu hołownemu komandyrowi UPA Romanowi Szuchewyczowi i jego ,,nieśmiertelnym” ideom. Tam również odbyła się bowiem podniosła panihyda na cześć komandyra i jego ,,bohaterskich”, krwawych mołojców, tym bardziej jest to zrozumiałe, że to właśnie w Tarnopolu mieściła się główna kwatera UPA i samego komandyra, a to przecież zobowiązuje. Dlatego w takim przypadku rzecz jasna, nie mogło być inaczej! Znowu wprawdzie partniorom z bratniego Elbląga, rzygnięto tym sposobem prosto w ich głupie gęby, ale zdążyli się oni już do takiej formy pieszczot, ze strony swoich przyjaciół z Tarnopola przyzwyczaić i traktują to od dawna jako, taki osobliwy przejaw niewinnych, jowialnych żartów, które zawsze można ze zrozumieniem przyjaciołom z Ukrainy wybaczyć, co czynione jest zresztą nagminnie i co również przy okazji weszło już do stałego repertuaru, wprawdzie egzotycznych dla normalnych ludzi zachowań, które jednak zdążyły się przez ten czas stać w Elblągu zupełną normą i niejako też nową świecką tradycją, w tych chorych relacjach między obu miastami, w których to elblążanie, są nie tylko stroną nieustannie, na maxa poniżaną, ale nade wszystko bez żadnych sentymentów i litości dojeżdżaną, przez ukraińskie władze Tarnopola, i jeszcze przy każdej kolejnej, nadarzającej się po temu okazji, prani po pyskach, tak jak i ich włodarze, i okazujący jeszcze przy tym, za te wszystkie gesty, dowodzące braku jakiegokolwiek szacunku i wdzięczności wobec nich, taką samą, niewytłumaczalną, niewolniczą bierność i poddaństwo, wobec ukraińskich gangsterów z Tarnopola. Jak również charakteryzujący się zachowaniem, nacechowanym, zupełnie niepojętą, samobójczą uległością, świadczącą o całkowitym, dobrowolnym wyzbyciu się przez elblążan, nawet resztek instynktu samozachowawczego, wobec narodowych, zbrodniczych względem nas Polaków obyczajów, okazywanych na każdym kroku przez Ukraińców, a co jest już także totalnym dramatem, wyrażającym nawet swoją wdzięczność, za taką tresurę, której są od ponad dwóch lat poddawani, jak małpy w cyrku. Do takich bowiem właśnie zachowań przekonuje nieustannie Polaków, niczym jakiś degenerat, który wyprowadził już z naszego polskiego domu, wszystkie rodowe srebra, byle tylko zaspokoić za ich pomocą, codzienne potrzeby swojego kompana, błazna z Kijowa, w postaci możliwości zakupu dlań kolejnych ścieżek białego szaleństwa prosto ze świeżych dostaw z Medellin, na których nieustanne braki cierpi ten żałosny klaun, powtarzając od dwóch lat bez opamiętania w kółko, do wszystkich przywódców na całym świecie, jedno i to samo zdanie, składające się z tego samego jednego słowa: Daj, daj, daj! I które to fanaberie do spółki z wszystkimi magdalenkowymi, renegackimi ferajnami, stojącymi na czele nawy Czarciej Erpe, spełnia bez szemrania, jak tandetny prestygidytator, nasz ,,wybitny geniusz” intelektu Anżej Duda, kosztem nas Polaków, zupełnie nie przejmując się naszym dalszym losem, za to zawsze pamiętający o tym, by tak formalnie dla przypomnienia i jeszcze lepszego przyswojenia, zadeklamować nam swoją oklepaną formułkę: że to nie jest właściwy czas, ażeby na… takie drobiazgi w ogóle zwracać naszą uwagę i obrażać się za nie, na naszych ukraińskich przyjaciół i czynić im jeszcze z tego powodu, jakiekolwiek wyrzuty. Nie wolno tego robić pod żadnym pozorem, gdyż po pierwsze żywi się tym putinowska propaganda, a po drugie i najważniejsze, ukraińcy przechodzą przecież obecnie, takie ciężkie dla nich chwile, więc żeby odreagować swoje jakże trudne położenie, to muszą czasem przywalić Polakom, co powinno już być w pełni przez nas zrozumiane i zaakceptowane, bo rozumicie polaczki, Rosjanom to oni coraz bardziej boją się odwinąć, gdyż wiedzą, że zwrotne jebnięcie, może okazać się dla nich tym ostatnim. Więc tym bardziej musimy wobec naszych ukraińskich braci i wypróbowanych przyjaciół, uzbroić się w chrześcijańską cierpliwość i tolerancję. A nawet nadstawić drugi policzek, a jeśli zajdzie i taka potrzeba chwili, to podłożyć nawet i własną głowę pod ich siekierę, byle tylko nasi bracia z Ukrainy, mogli się czuć w Polsce tak wolni, jak na swoich dzikich zsomalizowanych stepach. No bo jakżeby kurwa mogło być inaczej, prawda?
Z okazji 83. rocznicy ogłoszenia Aktu Odrodzenia Państwa Ukraińskiego i 117. rocznicy urodzin Naczelnego Wodza UPA Romana Szuchewycza – Muzeum Walki Narodowo-Wyzwoleńczej obwodu tarnopolskiego zaprasza mieszkańców i gości Tarnopola, do wzięcia udziału w prezentacji książki: „Spisek. Materiały szkoleniowe dotyczące podziemnej i zbrojnej walki OUN i UPA”. Autorami książki są: Serhij Volyjaniuk, Jewhen Fil i Oksana Wawryk.
Wydarzenie odbędzie się 27 czerwca o godzinie 14:00.
Zaprezentowane w książce tematy, przedstawiają materiały szkoleniowe, konspiracyjne praktyki podziemia zbrojnego OUN, stosowane w latach 30.- 50. XX wieku, a także określają podstawowe metody i zasady postępowania osobistego, konspiracji i legalnego członkostwa w organizacji. Prace te były rozpowszechniane do wewnętrznego „tajnego” użytku. Książka będzie stanowić ważne źródło wiedzy na ten temat dla historyków, naukowców, lokalnych badaczy i wszystkich zainteresowanych obywateli naszego kraju, a także może stać się praktycznym materiałem, do zapoznania się ze specjalnymi strukturami wywiadowczymi i dywersyjnymi Sił Obronnych Ukrainy, mówią pracownicy Muzeum Walki Narodowo-Wyzwoleńczej obwodu tarnopolskiego.
Wydarzenie to odbędzie się w budynku administracyjnym „Muzeum Walki Narodowo-Wyzwoleńczej Obwodu Tarnopolskiego” – Tarnopol, ul. Medowa, 5.
W Kałuszy odbyły się obchody 117. rocznicy urodzin dowódcy UPA – generała chorążego Romana Szuchewycza
Kałuszanie zebrali się, aby uczcić pamięć dowódcy UPA, a także 83. rocznicę ogłoszenia Aktu Odrodzenia Państwa Ukraińskiego.
Dziś, 30 czerwca, pod pomnikiem Romana Szuchewycza odbyła się uroczystość patriotyczna. Wśród obecnych byli weterani, władze miasta i troskliwi Kałuszenie. Pamięć tamtych wydarzeń i 117 rocznicę urodzin Romana Szuchewycza uczczono minutą ciszy i złożeniem kwiatów pod pomnikiem dowódcy OUN – UPA.
Anton Mazur, zastępca szefa bractwa OUN w Kałuszczynie, opowiedział o walce Romana Szuchewycza o niepodległość Ukrainy, a także przypomniał o kontynuacji tej walki, która trwa do dziś.
Kałuski poeta Bohdan Simkiw odczytał z kolei wiersz o wydarzeniach historycznych i powstaniu państwa ukraińskiego, a zespoły twórcze PC „Mineral” zaśpiewały pieśni patriotyczne.
„To był rozkaz mojego serca”. W 117. rocznicę urodzin Romana Szuchewycza
30 czerwca 2024 roku przypada 117. rocznica urodzin bojownika o państwowość ukraińską, Naczelnego Dowódcy Ukraińskiej Powstańczej Armii Romana Szuchewycza.
Roman Szuchewycz, podobnie jak wielu jego współpracowników, świadomie wybrał drogę narodowego rewolucjonisty i za główny sens swojego życia uważał działalność w szeregach ukraińskiego ruchu wyzwoleńczego. Już na lwowskim procesie OUN w 1936 r., zapytany przez swojego prawnika, co skłoniło go do wstąpienia do OUN, odpowiedział: „Taki był porządek mojego serca”. Jeszcze bardziej efektownej odpowiedzi R. Szuchewycz, przebywając w więzieniu lwowskim w 1937 r., udzielił swojej żonie N. Szuchewycz-Bereżyńskiej, prosząc go o zaprzestanie działalności politycznej ze względu na bezpieczeństwo własnej rodziny. „Nie mogę nic zrobić” – powiedział – „ponieważ podoba mi się ten pomysł bardziej, niż tobie i mojemu synowi”.
Roman Szuchewycz: Symbol niezłomności w czasach walki
Pomnik zwyrodniałego i socjopatycznego kata Polaków na Kresach Romana Szuchewycza w Kałudze
30 czerwca przypada 117. rocznica urodzin Romana Szuchewycza, legendarnego bojownika o wolność i niepodległość Ukrainy. Gmina Kaługa uczciła majestatyczną postać generała chorążego UPA.
Roman Szuchewycz jest symbolem niezłomnego ukraińskiego ducha. Przez całe życie, mimo licznych prób i niebezpieczeństw, walczył o wolność Ukrainy. Jego odwaga i determinacja, stały się przykładem dla milionów walczących o wolność i sprawiedliwość na całym świecie!
Dziś, gdy Ukraińcy po raz kolejny są zmuszeni bronić swojej ziemi przed najeźdźcami, gorącym ogniem płoną w naszych sercach instrukcje Naczelnego Wodza UPA Romana Szuchewycza: „Walczymy nie dlatego, że nienawidzimy tych, którzy stoją przed nami, ale dlatego, że kochamy tych, którzy są za nami”!
Tak, to dla Ukrainy i Ukraińców Roman Szuchewycz zdecydowanie i oddanie walczył o wolność. Nasi dzielni Obrońcy robią teraz to samo. I będziemy stać do końca! Roman Szuchewycz wierzył w zwycięstwo, my też!
Niezłomność ukraińskiego ducha, zasiana przez naszych przodków, rośnie głęboko w naszych duszach i doprowadzi Ukrainę do wymarzonego celu. I ta walka będzie ostateczna. Roman Szuchewycz naprawdę by tego chciał!
W obwodzie horodenkowskim uczczono 74. rocznicę śmierci Romana Szuchewycza
Wczoraj, 3 marca 2024 r., we wsi Tyszkiwce w obwodzie horodenkowskim, odbyło się nabożeństwo żałobne z okazji 74. rocznicy śmierci Naczelnego Wodza UPA, generała chorążego Romana Szuchewycza, po którego zakończeniu złożono kwiaty pod pomnikiem Romana Szuchewycza.
Będę zobowiązany za wsparcie mojej działalności, gdyż bez waszej pomocy, nie tylko nie dałbym rady robić tego co robię, ale również, nie miałoby to żadnego sensu. Jeśli Polacy nie będą wspierać patriotów i mediów przez nich prowadzonych, to będą mieli w końcu tylko media Sorosa i jemu podobnych sług tych, których ojcem jest diabeł.
PKO BP SA Numer konta:
44 1020 1752 0000 0402 0095 7431 Z dopiskiem: WSPARCIE DZIAŁALNOŚCI BLOGA KRESY WE KRWI
Rusiński (ukraiński) nacjonalizm ma swoje korzenie w dążeniu do stania się Europejczykiem za wszelką cenę.
Po legalnym i w pełni praworządnym przyłączeniu Rusi do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, cała ówczesna Jej elita dobrowolnie i z własnej inicjatywy spolonizowała się, odchodząc w ten sposób geopolitycznie „na zachód” i pozostawiając rusińskie pospólstwo „na wschodzie”.
Naturalną jest rzeczą, że niższe klasy społeczne patrzą w górę ku swym elitom w poszukiwaniu drogi rozwoju. Tak też było z Rusinami i w taki to sposób zaczął się ich „romans” z Zachodem.
W czasie rozbiorów, podstępni i przewrotni Austriacy zmanipulowali to dążenie do skatalizowania zwyrodniałego i barbarzyńskiego ruchu banderowskiego, w celu zwrócenia go przeciw Polakom. Wołyńskie efekty tego łajdactwa do dziś mrożą krew w żyłach! Natomiast Rusini dalej bezowocnie poszukują swego miejsca w „Europie”.
Przy czym nie zdają sobie sprawy, że Europa reprezentowana przez Wielką Rzecząpospolitą, nie ma nic wspólnego z łajdacką jej wersją personifikowaną przez unię. Nie tylko Rusini dali się nabrać na to szalbierstwo, ale Polacy również, dobrowolnie głosując za utratą niepodległości i przyłączeniem do tego globalistycznego tworu. Płacą za to nędzą, emigracją, poniżeniem i skundleniem.
Natomiast Rusini płacą zań samym swoim istnieniem. Poniżej najnowsza analiza sytuacji, która prowadzi do ostatecznej anihilacji Rusinów w wojnie z FR:
W tym miejscu należy poprowadzić linię podziału między liczbą zabitych żołnierzy rosyjskich a ukraińskich. Kto przy zdrowych zmysłach mógłby uwierzyć, że ten kraj mógłby zneutralizować ponad 400 000 żołnierzy wroga, tracąc przy tym nieco ponad 30 000 własnych? To dałoby stosunek zgonów między nimi na poziomie co najmniej 13:1 na korzyść sił junty neonazistowskiej. Jednak każde choć trochę wiarygodne źródło nie tylko to kwestionuje, ale sugeruje, że jest wręcz odwrotnie .
Biorąc pod uwagę, że junta neonazistowska również narzekała na rosyjskie bomby precyzyjnego kierowania wyposażone w UMPK , wspomniana dominacja w lotnictwie rośnie wykładniczo. I po raz kolejny, to nie koniec, ponieważ Kreml ma również bezprecedensową przewagę w dronach i możliwościach uderzeniowych dalekiego zasięgu , czy to zaawansowaną broń balistyczną i hipersoniczną, czy zwykłe pociski manewrujące. Odnotowano tysiące ataków przeprowadzonych wyłącznie przez legendarne już drony „Lancet” i KUB, podczas gdy setki hipersonicznych pocisków „Iskander-M” i 9-S-7760 „Kinzhal” zostało wystrzelonych w cele o wysokim priorytecie na całej Ukrainie . Dla rosyjskiego wojska wszystkie te aktywa działają jak ogromne mnożniki siły, których reżim w Kijowie po prostu nie może dorównać, zwłaszcza w połączeniu z artylerią, śmigłowcami szturmowymi, lotnictwem strategicznym itp.
Trudno jest uzyskać dokładne dane na temat tego, ile szkód wyrządzają wszystkie te bronie pod względem ludzkim , ale można założyć, że odpowiadają one za co najmniej 85-90% wszystkich ofiar po obu stronach. Ponieważ praktycznie niemożliwe jest obliczenie przewagi Rosji w zakresie dronów i możliwości uderzeń dalekiego zasięgu , możemy skupić się tylko na artylerii i lotnictwie, o których wiemy, że są odpowiednio 10:1 i 30:1 na korzyść Moskwy. Tak więc te dwa aktywa same w sobie dają współczynnik ofiar 10-15:1 na korzyść Rosji. Gdybyśmy mieli uwierzyć BBC, które twierdzi, że Kreml stracił do tej pory około 50 000 żołnierzy , to równanie to umieściłoby straty ukraińskie na poziomie od 500 000 do 750 000 zabitych. Te oszałamiające liczby są zgodne z ocenami licznych źródeł wojskowych po wszystkich stronach konfliktu. Niestety, liczby te są znacznie gorsze, jeśli weźmiemy pod uwagę rannych. Zwykle szacuje się ich w dwu-trzy krotnej liczbie, co daje sumaryczne straty społeczne na poziomie 3 milionów uprzednio młodych i zdrowych ludzi!
„Ukraina musi zmobilizować siłę roboczą. To wojna prowadzona przez 40-latków. Żadna inna wojna w historii nie była prowadzona przez 40-latków” – powiedział Daalder, dodając : „Musisz zdobyć 18-latków, musisz zdobyć 20-latków, musisz zdobyć 21-latków, na których polega każda armia w reszcie świata”.
Stanisław Michalkiewicz„Goniec” (Toronto) • 21 lipca 2024 chyzy
Zgodnie z rozkazem przekazanym Donaldu Tusku przez Naszego Złotego Pana Olafa Scholza, który niedawno odbył w Warszawie gospodarską wizytę, dintojra nabiera tempa. Ledwo Sejm uchylił immunitet Wielce Czcigodnemu posłowi Romanowskiemu, byłemu wiceministrowi sprawiedliwości, a już ABW go złapała i odstawiła do aresztu wydobywczego, gdzie będzie jęczał i szlochał, aż się przyzna, a wtedy zostanie dostarczony przed oblicze niezawisłego sądu. Ten już powinność swej służby zrozumie, niczym petersburski policmajster z „Pana Tadeusza” i przysoli Wielce Czcigodnemu piękny wyrok.
Równolegle bowiem z przyspieszeniem dintojry wzięty przez Donalda Tuska na chłopaka od brudnej roboty pan Adam Bodnar, razem ze swoimi bodnarowcami intensyfikuje kurację przeczyszczającą w prokuraturze i sądach. Jak już i tu i tam zostaną sami zaufani funkcjonariusze, ruszy rzeź niewiniątek; w ten sposób teren pod Generalne Gubernatorstwo zostanie zniwelowany. Powtarzam się – ale w słusznej sprawie nigdy dość powtarzania – żeby potem nikt nie mówił, że nie wiedział. Tym bardziej, że Sejm cofnął immunitet nie tylko Wielce Czcigodnemu Marcinowi Romanowskiemu, który teraz trafił do aresztu wydobywczego, ale i Wielce Czcigodnemu Mariuszowi Błaszczakowi, byłem ministrowi obrony. W odróżnieniu od pana Marcina Romanowskiego nie jest on podejrzany z powodu Funduszu Sprawiedliwości, tylko z prywatnej skargi generała Tomasza Piotrowskiego, byłego dowódcę operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Nawiasem mówiąc, wprowadzony u nas system dowodzenia wydaje się nader skomplikowany, co ma oczywiście plusy ujemne, ale i plusy dodatnie. Można by odnieść wrażenie, że nie tyle chodzi o dowodzenie, co o stworzenie odpowiednich synekur dla rosnącej liczby generałów, których mamy podobno więcej, niż samolotów. No i pan generał Piotrowski poczuł się dotknięty wyjaśnieniami ministra Błaszczaka w sprawie ruskiej rakiety, co to doleciała aż w okolice Bydgoszczy, a właściwie – w okolice Chobielina, gdzie – jak wiadomo – mieszka Książę-Małżonek wraz z Małżonką. Pan minister Błaszczak twierdził, że nic o tej rakiecie nie wiedział, podczas gdy pan generał utrzymuje, że on ministra o wszystkim informował. Jak tam było tak tam było; najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest takie, że obydwie strony mają rację. Pan generał owszem – informował, ale na skutek niebywałego rozmnożenia szczebli dowodzenia i dowódców, droga służbowa stała się tak długa i skomplikowana, że informacja do ministra w końcu nie dotarła.
A jeśli już jesteśmy przy ruskich rakietach, to podczas niedawnej gospodarskiej wizyty w Warszawie prezydenta Zełeńskiego, który zatrzymał się tu w drodze na szczyt NATO w Waszyngtonie, to Donald Tusk, najwyraźniej podkręcony przez Naszego Złotego Pana obiecał prezydentu Zełeńskiemu, że Polska będzie strącać ruskie rakiety nadlatujące nad Ukrainę. Aliści były to obietnice bez pokrycia, bo okazało się, że obecne na szczycie państwa poważne się na to nie zgodziły, więc takie wepchnięcie Polski w wojnę z Rosją na razie pozostaje w sferze projektów.
W sferze projektów pozostaje też utworzenie na terytorium Polski z „ochotników”, czyli obywateli ukraińskich, co to uciekli z Ukrainy, często za sowite łapówki, żeby tylko wymigać się od poboru do tamtejszego wojska, Legionu Ukraińskiego, który Polska ma uzbroić i wyszkolić. Wydawało mi się początkowo, że Donald Tusk zakpił sobie w ten sposób z prezydenta Zełeńskiego – ale nie. Już następnego dnia na łamach niemieckiego portalu „Onet” ukazała się publikacja, do Legionu zgłosiło się sto tysięcy ochotników. Książę-Małżonek na konferencji prasowej w Waszyngtonie co prawda powiedział, że tylko stu, ale nie o to chodzi, bo ważniejsze jest, dlaczego Niemcom aż tak zależy na tym Legionie, który przecież żadnym władzom polskim by nie podlegał? Komu by podlegał? Aaa, tego na razie nikt nie wie, więc nie można wykluczyć, że faktycznie podlegałby niemieckiej BND, która mogłaby go użyć do urządzenia w Polsce powtórki z „wołynki”, co stworzyłoby pretekst do udziału formacji zbrojnych obcych państw do zrobienia w Polsce porządku na podstawie ustawy nr 1066, która cały czas obowiązuje.
Ale może i kuracja przeczyszczająca i dintojra tak znakomicie się uda, że powtórka z „wołynki” okaże się niepotrzebna. Zresztą zdaniem Judenratu „Gazety Wyborczej” niepotrzebne jest również upamiętnianie tamtej „wołynki”, zwłaszcza w postaci „jątrzącego” i „dzielącego” pomnika, odsłoniętego 14 lipca w Domostawie, między Janowem Lubelskim i Niskiem. Ciekawe, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by perswadować Żydom, że pomniki stawiane przez nich ofiarom holokaustu też „jątrzą” i „dzielą”. Najwyraźniej co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie, więc nic dziwnego, że Judenrat czujnie strzeże żydowskiego monopolu na martyrologię.
Postępy dintojry z pewnością wprawiły Donalda Tuska i całą Volksdeutsche Partei z satelitami w dobry nastrój, aż tu nagle zdarzyło się coś, co – niczym zgrzyt żelaza po szkle – ten nastrój w jednej chwili zwarzyło. Oto w Sejmie odbywało się głosowanie nad projektem ustawy o depenalizacji aborcji. Wydawało się, że maszynka do głosowania będzie pracować bez zarzutu, a tymczasem ustawa nie przeszła, bo za jej uchwaleniem głosowało 215 posłów, ale przeciw – 218. Wśród tych, którzy nie głosowali, znalazł się Wielce Czcigodny pan mecenas Roman Giertych, za co wściekły Donald Tusk zawiesił go w prawach członka klubu i pozbawił funkcji wiceprzewodniczącego. Mecenas Giertych wyjaśniał, że wprawdzie kandydując z ramienia Volksdeutsche Partei zmienił poglądy – ale nie wszystkie.
Nie wypada temu zaprzeczać, jednak warto zwrócić uwagę na publikację „Onetu” na kilka dni przed tym głosowaniem. Okazało się, że mimo zmiany rządu oraz ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, prokuratura w Lublinie, jak gdyby nigdy nic, nadal prowadzi śledztwo w sprawie Polnord, w którym pan mecenas Giertych występuje w charakterze podejrzanego o zagarnięcie prawie 100 mln złotych. Okazało się, że Donald Tusk zachował się wobec mecenasa Giertycha jak jakiś esesman wobec członka Sonderkomando i na wszelki wypadek wcale nie odciął go od stryczka. – Jak wy mi tak, to ja wam tak – mógł w takiej sytuacji pomyśleć sobie pan mecenas i odmówił wzięcia udziału w głosowaniu tym skwapliwiej, że sam projekt autorstwa Wielce Czcigodnej Anny Marii Żukowskiej z pierwszorzędnymi korzeniami ocenił, jako „niechlujny”, „nierozsądny” a „w wielu punktach nawet groźny”. Oczywiście autorka projektu wznieciła straszliwy jazgot, a „kobiety” zapowiedziały iż wyjdą na ulicę, żeby znowu sobie trochę „powypierdalać” – jak to mają w zwyczaju. Na takie dictum Donald Tusk czmychnął do Francji, aby choć trochę oddalić się od tych rozżartej tłuszczy, ale prędzej czy później będzie musiał wypić kielich goryczy.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
W polityce wobec Ukrainy mamy dwie duże obietnice. Z naszej strony. Jesteśmy bowiem, od początku, bezrefleksyjnie, rzecznikami wstąpienia Ukrainy do NATO – i Unii Europejskiej. Jest to postawa romantyczna, ekstremistyczna, czyniąca z nas heroicznych bojowników sprawy przegranej. A więc wychodzimy na politykierów nieodpowiedzialnie eskalujących, co naraża nas na śmieszność i wytykanie – również przez Rosję – nas jako czynnika chuligańskiego, do pominięcia w poważnych rozmowach. Zacznijmy od NATO.
Co na to NATO?
Ukraina w średnim okresie nie ma szans na przyjęcie do NATO z przyczyn formalnych. Po pierwsze ma zatarg graniczny i nieustalenie swoich limes jest czynnikiem dyskwalifikującym co do przyjęcia do Sojuszu, po drugie – jest w stanie wojny.
A takich, wedle Traktatu o NATO, nie przyjmuje się do grona. Inaczej Sojusz od razu po przyjęciu członka stawałby w obliczu wojny całego NATO. A więc się nie da. To zdaje się powoli rozumieć, a przynajmniej artykułować, strona polska, choć jak widać, na równi z Ukrainą, żałujemy gamonie, że taki formalizm istnieje. Gamonie – bo gdyby się spełniły nasze życzenia od razu znaleźlibyśmy się w stanie wojny z Rosją.
Powtórzmy – strategicznym interesem Ukrainy, jak Polski w 1939 roku, jest maksymalne umiędzynarodowienie wojny z Rosją. Inaczej Ukraina zostaje sam na sam z Kremlem, nawet wyposażona w zachodni sprzęt (a z tym nie jest i tak wesoło) płaci za to krwią swych wyniszczanych żołnierzy. Dla niej marzeniem jest wojna NATO z Rosją, bo wtedy ma trochę oddechu, zaś moc rosyjska rozpływa się na inne fronty.
Oczywiście taka kalkulacja ma sens do momentu zagrania atomowego, ale co to Kijów obchodzi. I tak mają jak w ruskim czołgu.
Postulat przystąpienia Ukrainy do NATO lub nie, jest kluczowym dla tej wojny. Jest to deklarowany warunek graniczny dla Rosji, po to tę wojnę rozpoczęła, by Ukraina do NATO nie weszła i ten warunek jest zawsze dla Rosji na pierwszym miejscu w jakichkolwiek propozycjach wygaszenia czy końca konfliktu. A więc każdy, kto podnosi warunek przystąpienia Ukrainy do Sojuszu, nie chce, by ta wojna w ogóle się skończyła. Ok, ale to trzeba powiedzieć ukraińskim żołnierzom. Że są mięsem armatnim służącym osłabieniu potencjalnego sojusznika Chin, w „większym” konflikcie dwóch mocarstw o rządzenie nad światem. Taką przygrywką, beforkiem, Wietnamem, Afganistanem, kiedy potęgom wszystko jedno jest ile i jak długo będą ginąć ludzie, dopóki nie jest to ktoś z ich wyborców.
Wojna na Ukrainie zajmuje Rosję per procura. Oddala to Amerykanom wizję konfrontacji z Chinami z Rosją u boku, przenosi działania na inny teatr, tam, gdzie Amerykanie bezpośrednio nie są zaangażowani w boots on the ground. To inni się wykrwawiają, zaś koszty sponsorowania wojny na Ukrainie, to wedle wyliczeń Pentagonu „najtańszy” sposób osłabiania Rosji. W dodatku Rosję też przekierowuje się na teatr europejski, zamiast na zaangażowanie w ewentualne wspieranie zaprzyjaźnionych Chin. To jeśli chodzi o pieniądze, zaś głównym walorem takiego podejścia Ameryki jest to, że z Ukrainy nie przywozi się amerykańskich troops jako trupów. Dlatego ten układ, osłabiania Rosji ale nie w ramach NATO, jest dla Waszyngtonu optymalny. Na tyle, że można go ciągnąć w nieskończoność. To znaczy – do ostatniego Ukraińca. Nawet jak Rosja wygra, to i tak nie ze Stanami, które rozpętają nazajutrz kampanię jaki to ten Putin straszny, zaś pokonani Ukraińcy – biedni.
Każdy kto wystawia przyszłość Ukrainy w NATO jako obietnicę, oszukuje Ukraińców. Tego nigdy nie będzie, bo albo Ukraina w NATO, albo pokój w naszej części Europy. Tertium non datur. Takie obiecanki mają działać już tylko wyłącznie na ginących Ukraińców, którzy mają widzieć jakiś cel, horyzont swego oporu, choć rzeczywistość negocjacyjna jest całkiem inna. I im dłużej trwa takie odwlekanie pokoju na Ukrainie poprzez te puste obietnice, tym trudniej będzie się z tego wywikłać, bo każdy (Ukrainiec oczywiście), w obliczu zdrady takich obietnic w zamian za nic, spyta: to po co to wszystko było? Skoro Rosja może ugrać wiele przy stole, a na pewno już demilitaryzację Ukrainy (po prostu bez niej nie będzie dla Moskwy żadnej „architektury bezpieczeństwa”), to Ukraińcy mogą się spytać Zełeńskiego – to o co tak naprawdę walczyliśmy? O Krym, Donieck czy Ługańsk, który i tak oddaliśmy? O wejście do struktur zachodnich, z którego, przy wtórze tegoż Zachodu, właśnie zrezygnowaliśmy?
I nasza, polska, postawa ultrasa w tym względzie jest tu w rzeczywistości ekstraktem takiej hipokryzji. Kiedy my mówimy, że Ukraina ma być w NATO, to oznacza, że Ukraińcy mają walczyć do (niechlubnego) końca, bo tak się kończy walka o nierealne postulaty.
Hipokryci więc robią dwie rzeczy sprzeczne w jednym czasie.
Nawołują do zakończenia wojny, a jednocześnie popierają (deklaratywnie) wstąpienie Ukrainy do NATO, co jest zaprzeczeniem dążenia do pokoju. Myślę, że hipokryci w to nie wierzą, wierzą zaś polskie służby dyplomatyczne i… coraz mniejsza grupa Ukraińców. Ci żyją jeszcze w ułudzie, że świat ich zbawi, Unia przygarnie gospodarczo, zaś NATO osłoni militarnie. Z punktu widzenia Zachodu to są mrzonki, ale co mu szkodzi zużywać obcego rekruta, by osiągnąć swe cele strategiczne, zresztą konfliktogennie niejednorodne.
Bo wojenne interesy Europy i USA są w wielu aspektach sprzeczne. USA chce osłabić Rosję, zaś Unia – robić z Rosją interesy, tak jak przed wojną. Chce tego przede wszystkim Berlin i cała ta wojna to dla nich tylko kłopot, przedłużająca się przerwa w oczekiwaniu na business as usual. Niemcy udają, w przeciwieństwie do Polaków, którzy biorą to na serio, że mają jakieś sankcje z Rosją, zaś i tak kupują ruską ropę ile wlezie, tylko dla pozoracji posługując się pośrednikami. Z drugiej strony coś tam muszą wykazać z międzynarodowej solidarności i kupować na innych, pozaruskich rynkach. Do tego dochodzi ich samobójstwo klimatyczne, zamykanie elektrowni atomowych i cały deal gospodarczy i kontrakt społeczny im się wali. A więc Niemcy śnią o końcu tej wojny, jednocześnie oralnie walcząc z Putinem. Z tego puntu widzenia dla Berlina byłby szczęściem taki Nawalny 2.0, czyli pozory zmiany na Kremlu i powrót do starego dealu. Ale jakoś Putinowi się to chyba nie uśmiecha.
Amerykanie, jak pisałem wcześniej, mają tu inne podejście. Powrót do niemiecko-rosyjskiej współpracy to dla nich niedopuszczalny układ. Pal licho tam dla nich Europa, ale to wzmacniałoby Rosję, jako partnera Chin, a taki układ wzmacniałby koalicję antyamerykańską. Europa więc pójdzie do piachu, na garnuszek amerykański, nie będzie ani z Rosją, ani z Chinami, trzymana w poczekalni, tak jak trzymana jest obecnie Ukraina. Nasz kontynent czekają więc, na własne życzenie, wielkie kłopoty. Do tego dochodzi prawdopodobna zmiana na Kapitolu i niewiadoma reorientacja polityki USA wobec Europy. Jak się Trump będzie chciał dogadać z Putinem na temat szybkiego końca wojny na Ukrainie, to może to być dokonane kosztem naszego regionu i wpływy Rosji mogą tu wzrosnąć.
Z drugiej strony może i tak nie być, kiedy to Trump nas, Polaków, wyznaczyłby na strażnika amerykańskich interesów w Europie. Odwrotnie niż to zrobił Biden, który tę rolę przydzielił Niemcom. Z widocznym skutkiem.
Trump-prezydent będzie chciał wymusić na Europejczykach odpowiedni poziom samoobrony. A tego Europejczycy, zwłaszcza Niemcy, nie chcą. W Berlinie i tak brakuje kasy, co dopiero na armię, której budowanie, a właściwie odbudowywanie po pacyfistycznych rządach byłej minister obrony Niemiec Ursuli von der Leyden, zajmie wiele lat. Na tyle długo, że będzie już za późno, by Rosja się z tym liczyła. Będą to Niemcy robić ze swym wojskiem powoli na tyle, by nie wkurzać Moskwy, czekając, aż się koniunktura odwróci i będzie znowu można dealować z Rosją. I jak Europa nie dowiezie swojego wojska, to – przynajmniej Trump – obiecuje, że nas (ich?) zostawi samym sobie. Czekają nas wielkie turbulencje i bez Ukrainy w NATO.
Unia ukraińska
Podobnie sprawa ma się z obietnicą wstąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej. Podobnie, jak z NATO, ale nie tak samo. Tu Ukrainę będzie się trzymać w przed-akcesyjnej poczekalni, bez – moim zdaniem – zrealizowania obietnic członkowskich. To będzie tak wysoko zawieszona kiełbasa z obietnicą, by można ją było powąchać, ale nie skonsumować. Znowu będzie się bazowało na podniecanych marzeniach Ukraińców, że będą w Europie. Nie będą.
Unia chce tu załatwić kilka deali. Po pierwsze robić unijne interesy jak z członkiem Unii, ale jeszcze z członkiem, który nie będzie miał praw. Armie gospodarcze ruszą na Ukrainę zaraz po rozejmie (zresztą już tam są), za pieniądzem, jak kasa z NFZ za pacjentem. Najpierw na „odbudowę” Ukrainy, oczywiście z solidarystycznej, czyli podatkowej kiesy.
A więc znowu uspołeczni się koszty, zaś sprywatyzuje zyski.
W sprawie kierunku i podmiotów do wydania tej kasy sam Zełeński nie będzie miał nic do gadania, bo jak to się mówi – darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, tym bardziej nie zagląda się w zęby darczyńcy. Tym bardziej Polska nic z tego nie będzie miała, bo i jak? I choćby się Tusk zarzekał, a zarzekał się, że to sobie z prezydentem Ukrainy ugadali, choćby napisał o tym w Porozumieniu polsko-ukraińskim – ale mocno oględnie – to i tak jest to tylko PR-owska nadzieja dla maluczkich. Nawet Ukraińcy w to nie wierzą. I niech Polacy nie myślą sobie, że załapią się chociażby na podwykonawców odbudowy Ukrainy. Na te robotę liczą akurat sami Ukraińcy, dla których odbudowa ma być kołem zamachowym upadłej gospodarki.
To jedno, ale drugie jest ciekawsze.
Ukraina w poczekalni będzie miała dostęp do rynku europejskiego, ale bez barier, które obowiązują stałych członków. A to przepis na niesymetryczne traktowanie podmiotów, który spowoduje upadki całych branż obecnie i tak kulejącej gospodarki europejskiej. Ta obciążona jest, głównie klimatycznym, ciężarem przepisów, opłat i podatków, których Ukraina będzie pozbawiona, jako członek dopiero aspirujący. Ćwiczyliśmy to w czasie konfliktów na naszej granicy z Ukrainą. Branża transportowa padła pod ciężarem dumpingu ukraińskiego, coraz to nowe branże rolnicze wykładają się jak długie. Ukraińcy mają przewagi cenowe, skoro brakuje im obciążeń, które ponoszą ich unijni konkurenci. W dodatku, w imię solidaryzmu wojennego (sic!), w wielu przypadkach rezygnuje się z kontroli jakości produktów spożywczych, podmienia producentów, marki, oszukuje na składzie produktu. W związku z tym polska żywność jest wypierana przez tańszą, ale gorszej jakości produkcję ukraińską.
Tyle Polska, ale tu chodzi o całą Europę. Unia jest wrogiem nie tyle klimatu, co rolnictwa w ogóle. To ono jest mordowane klimatycznymi obostrzeniami, regulacjami, kontrolami i kwotami limitującymi produkcję.
Wszystko to w imię natury, boć to rolnictwo wali najwięcej szkodliwych nawozów w ziemię, o produkcji zabójczego dwutlenku węgla, wydalanego przez tyle otwory bydła już nie mówiąc. Poza tym lewacka Unia zawsze będzie walczyła z rolnictwem indywidualnym, siedliskiem konserwatyzmu, ostoją własności i to konkretnej, bo ziemiańskiej. Ale, że jakoś trzeba nakarmić lud europejski, to coś trzeba dać jeść. Czyli robi się dwie rzeczy na raz – zapewnia prowiant i jednocześnie rozwala się własne rolnictwo. Stąd dostawy pójdą ze wschodu, czyli z Ukrainy i z dalekiego Zachodu, czyli z Ameryki Południowej. Niech oni tam sobie zaśmierdzają środowisko swą produkcją, my będziemy mieli u siebie w Europie czyściutko, byleby tylko sobie nie przypominać, że to wszystko jeden glob, nie ma planety B. Wystarczy tylko wywalić śmierdziuchy poza Europę, przemysł do Chin, rolnictwo na Ukrainę czy do Latynosów, by – u siebie – walczyć z klimatem, choć tak naprawdę walić w powietrze gdzieś tam jeszcze więcej niżby się samemu produkowało. Jak z miłością – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
I taka będzie rola Ukrainy w poczekalni Unii. Będzie narzędziem do robienia interesów oraz pługiem nowego świata, który przeorze europejską gospodarkę w kierunkach ideologicznych – zaniku klas niepostępowych.
I, uwaga, Polska znowu jest, jak w przypadku promocji członkostwa Ukrainy w NATO, pierwszym szermierzem międzynarodowym obecności Ukrainy w Unii. I znowu wychodzimy na ultrasa, zawziętego bardziej niż inni, podbijającego bezsensownie niemożliwą stawkę. I znowu, jak się nie uda, to Ukraińcy będą mieli pretensje… do nas. Że tak gardłowaliśmy i nic. A może z naszego punktu widzenia obecność Ukrainy w Unii, nawet tyko obiecywana, ale u nas brana na serio, nie jest dla nas korzystna? Że to ona zastąpi nas w dotychczasowej roli montowni Europy? Jak tam z tą rolą było, tak było, ale trochę się na niej podciągnęliśmy. Co prawda marża była realizowana gdzie indziej, ale z odpadków z pańskiego stołu, głównie za pomocą niedopłacanej polskiej pracy, jakoś się tam zaspokajaliśmy. Tylko spowodowało to niewielką samodzielność polskiej gospodarki i kiedy montownia odjedzie na wschód, łącznie z produkcją rolniczą, to z czym zostaniemy? Z salonami kosmetycznymi?
A więc nasze starania o przyjęcie Ukrainy do Unii to jakieś – kolejne – samobójstwo resztek polskiej racji stanu. Jakiś galop w przepaść, bez żadnej refleksji. No, chyba, że realizujemy tu nie własne interesy, tylko międzynarodową ich emanację. Bo pozbycie się Polski jako konkurenta w gospodarce europejskiej to może być niezły interes. Dla Zachodu Polska w nirwanie pułapki średniego dochodu to marzenie, bo inaczej zamiast montowni można byłoby mieć w Europie samodzielnego konkurenta gospodarczego. A na to się kroiło. A teraz, po naszych staraniach, może nie być nawet i montowni. Na Ukrainie będzie taniej, bez kagańca europejskich regulacji, pensje niższe niż w zsocjalizowanej Polsce i pociąg odjedzie – na Wschód.
Dyplomatołki
W III RP dyplomacja nam się chyba najmniej udała. I to nie tylko dlatego, że władze naprzemiennie biorą ekipy sprzeczne co do busoli wyznaczającej kierunek naszej działalności międzynarodowej. Chodzi o to, że przez te 35 lat nie dorobiliśmy się własnej racji stanu. Pewników nienaruszalnych, bez względu na ekipę rządzącą. Listy kilku aksjomatów, które jest w stanie wymienić przedszkolak. Zamiast tego mamy zamęt priorytetów wśród suwerena, co jest emanacją chaosu polityków w tym względzie.
Nie jesteśmy traktowani poważnie, bo zachowujemy się jak klienci i sami podnosimy naszych partnerów do roli patronów. Swą służalczością. O motywach takiej postawy przemilczę, ale jest ona powszechna, zaś w odbiorze społecznym służalczość jest motywowana wciskanymi nam kompleksami, z których leczymy się poklepywaniem po plecach, zamiast realnych efektów.
Tak samo jest i z Ukrainą. Jeżeli przedstawiony powyżej ekstremizm w dwóch naczelnych sprawach – członkostwa Kijowa w NATO i UE – to nasz własny wymysł, to – akurat tu – lepiej nam było trzymać się głównego nurtu, który jest bardziej realistyczny. Swym zaangażowaniem nie zyskujemy nawet w oczach Ukraińców, nasze stosunki się pogarszają, zaś jak się spełnią nasze marzenia o Ukrainie w NATO I UE, to nasze relacje się jeszcze pogorszą, jak przewiduję – już do kompletnej wrogości. Kijów będzie trzymał z silnymi, zaś my okazaliśmy swą słabość, bo pomocy za darmo obdarowany nie docenia tak jak tej, za którą musi zapłacić. Choćby i w przyszłości.
Poprzez swoje położenie geograficzne mieliśmy wszelkie papiery, by się liczyć w Europie.
Zmarnowaliśmy tę szansę od początku, bo może zewnętrznym patronom naszej sceny politycznej wcale nie zależało na to, żeby w tej części Europy wyrósł ktoś, z kim trzeba się liczyć. Bo po co? Lepiej mieć klienta, który ze wszystkim będzie zaglądał w oczy patrona i antycypował wręcz jego działania. Politykę zaś sprowadzi się wewnętrznie jedynie do tego, by tej okropnej podległości nie było widać w sztucznie podnoszonym kurzu wojny polsko-polskiej.
Znany specjalista od stosunków międzynarodowych, doktor Wojciech Szewko na swoim kanale „Na wschód od Bliskiego Wschodu” skomentował podpisaną przez Donalda Tuska i Wołodymyra Zełenskiego umowę o pomocy i współpracy polsko-ukraińskiej.
Już w pierwszym zdaniu doktor stwierdził, że jest to „kompletny bełkot, który nie spełnia żadnej normy pisania dokumentów międzynarodowych”.
Umowa z przysłowiowej d…
W poniedziałek 8 lipca w Warszawie premier Polski Donald Tusk i prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podpisali Porozumienie o Współpracy w Dziedzinie Bezpieczeństwa. W politycznym internecie pojawiają się pierwsze analizy i omówienia. Tylko, że ta umowa jest tak beznadziejna, że tak naprawdę Polska do niczego się nie zobowiązała. I oby tak było naprawdę. [Mogą interpretować, że “do wszystkiego” md]
Analiza umowy pod kątem prawnym i merytorycznym
W przedostatnim 276 odcinku na swoim kanale na youtube „Szewko czyli na Wschód od Bliskiego Wschodu” doktor Wojciech Szewko, ekspert do spraw stosunków międzynarodowych z Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas przyjrzał się owej umowie pod kątem prawnym i merytorycznym. Powiedzieć, że analiza nie wypadła najlepiej dla twórców dokumentu to nic nie powiedzieć. Doktor zmiażdżył umowę pod każdym względem i zrównał z poziomem gnojowiska.
Co powiedział ekspert?
„Postaram się bardzo delikatnie opowiedzieć, żeby nie mieszać się za bardzo w tę polsko-polską wojenkę. Ja sobie bardzo poważnie przeanalizowałem tę umowę, a przeczytałem setki, powtórzę setki umów międzynarodowych, a wiele z nich uczyłem się w dużych fragmentach na pamięć do kolejnych egzaminów.
Ten bełkot nie spełnia podstawowych kryteriów merytorycznych dla umowy międzynarodowej. Jeżeli to pisała jakaś osoba z dyplomem, to powinna stanąć przed kamerami, zjeść ten dyplom, wydalić i dopiero w takiej formie rozsmarować po ścianie i dopiero oprawić sobie w ramki.
To proszę państwa nie trzyma żadnej normy pisania dokumentów międzynarodowych. Robił to jakiś BBS, przypuszczam, że z MON-u, chociaż nie jestem pewien bo jest wielu różnych z różnych miejsc, który wziął jakąś notatkę zresztą napisaną fatalnym językiem i fatalnie skonstruowaną merytorycznie pododawał jej punkty i nazwał umowa, a w zasadzie porozumienie”. – mówił doktor.
Zobowiązania wyłącznie strony polskiej
„Jeżeli mamy jakikolwiek akt dwustronny, ewentualnie można byłoby to podciągnąć pod jednostronną deklarację, ponieważ zobowiązana jest prawie wyłącznie strona polska, a gdzie tam są zobowiązania drugiej strony? Tam są w mikroskopijnej skali. Przypomina to jednostronny dokument propagandowy polski, fragmenty jakiegoś wystąpienia w którym Polska zobowiązuje się do różnych działań. Przypuszczam, że jakby to w Pcimiu Dolnym dać to jakiemuś referentowi, który jest tam na praktykach od dwóch tygodni napisałby lepszy tekst, nie znając się na prawie międzynarodowym”. – pisze Wojciech Szewko.
„Z merytorycznego punktu widzenia takiego bełkotu to nawet czytając różne umowy pisane między państwami Afryki, gdzie są często politycy po bardzo dobrych zachodnich szkołach, trudno porównywać to do czegokolwiek. Jest to bełkot.
Trzeba też pamiętać, że czy nazwane to jest porozumieniem, traktatem, paktem czy konwencją, nazwa z punktu widzenia wiedeńskiej konwencji prawa traktatów, nie ma znaczenia. Jest to umowa międzynarodowa.
Ponieważ jest to umowa międzynarodowa powinna być ratyfikowana przez parlament więc przyjęcie w takiej formie jest to ewidentne złamanie konstytucji. Tylko tutaj mamy pewną lukę – ponieważ mówi się tu o umowie międzynarodowych, a tutaj mamy do czynienia z podpisanym bełkotem międzynarodowym i to na dodatek w trzech językach” – kontynuował doktor Szewko.
Umowa która do niczego nie zobowiązuje
„ To coś nie spełnia żadnego kryterium poprawnie napisanego traktatu. To coś jest po prostu bełkot z jakichś prawdopodobnie resortowych notatek. (…) BBS, czyli baran bez szkoły, który to konstruował, powinien zostać ujawniony publicznie. To co powinno nas przerażać w tej umowie to rażąca niekompetencja autorów. (…) Niebezpieczeństw nie ma, ponieważ tekst jest tak miałki, że można go interpretować w dowolny sposób. [Przecież to właśnie jest niebezpieczeństwem !! MD]
Nie ma żadnego twardego zobowiązania, na które można byłoby się powoływać i które można byłoby próbować w jakiś niewymuszony sposób realizować”. – stwierdza ekspert.
Ocena końcowa
„Próbuję sobie wyobrazić następującą sytuację. Na Pacyfiku mamy pojawiającą się nagle dzięki działalności wulkanicznej wyspę i obok mamy drugą wyspę. Na tę wyspę przybywa oszalały z braku słodkiej wody i rozmawiający z meduzami i syrenami rozbitek. Następnie ustanawia tu państwo. Mówi przez tę błękitną mgłę że on tu robi państwo. I widzi, że obok jest drugie takie samo państwo z takim samym obszarpańcem i na skorupie orzecha kokosowego spisują ze sobą traktat. Oni też by się pod takim bełkotem nie podpisali” – wyszydził doktor Szewko.
Polska bez Polaków. Prognozy są bezlitosne: wkrótce znikniemy
Z najnowszych danych Organizacji Narodów Zjednoczonych wynika jednoznacznie: jeżeli tzw. trendy demograficzne nie ulegną zmianie, to Polaków po prostu nie będzie.
Niewielka grupa polskiej ludności po prostu roztopi się w tyglu obcych, którzy napłyną na nasze ziemie. Są już konkretne wyliczenia.
Już za 76 lat Polaków będzie tylko 14,5 miliona – tak wynika z najnowszej prognozy ONZ.
Według eksperta demograficznego Mateusza Łakomego, ta liczba jest nawet przeszacowana i tak gigantyczny ubytek ludności Polska odnotuje w istocie wcześniej. Według Łakomego w roku 2200 – jeżeli Polacy będą mieć cały czas tak samo mało dzieci – będzie nas już tylko 4 miliony…
Mateusz Łakomy wskazał na portalu X.com, że w prognozie ONZ założono, że współczynnik dzietności w Polsce w latach 2024-2100 wyniesie 1,3. W istocie jest jednak niższy: w roku 2023 wyniósł tylko 1,16.
ONZ zawyżyła w efekcie liczbę urodzeń, zakładając, że w roku 2023 urodzi się 318 tys. dzieci. Naprawdę urodziły się tylko 272 tysiące. Jak podkreślił Łakomy, będzie się to wiązać ze znaczącym spadkiem znaczenia Polski w świecie. Dzisiaj mieszkający w Polsce Polacy stanowią 0,6 proc. populacji światowej. W roku 2100 będziemy stanowić już tylko 0,2 proc. światowej populacji.
W kolejnych latach będzie oczywiście tylko gorzej. Zachowując aktualny poziom dzietności w roku 2200 Polaków będą 4 miliony, a w roku 2307 – 1 milion.
Innymi słowy: nasza obecna kultura okazuje się być po prostu rozłożonym w czasie samobójstwem. Łatwo po tym poznać, że ojcem „trendów”, które dziś dominują, jest nieprzyjaciel człowieka, szatan, ten, który chce naszej śmierci. Debata wokół dzietności koncentruje się na rozbudowie sieci przedszkoli, szkół, ułatwieniach łączenia pracy z wychowywaniem dzieci…
Prawda jest jednak brutalna: jedyną przyczyną niskiej dzietności jest odrzucenie Boga i niechęć do tego, by zgodnie z Jego wolą dzieci mieć. Jako że ta prawda boli, jest zwalczana; ale przecież nie czyni jej to mniej prawdziwą!
W 2027 lub 2028 roku ma zostać uruchomiony system handlu emisjami CO2 z transportu i budynków, tzw. ETS2. Według prognoz w pierwszych latach funkcjonowania systemu ceny znajdą się powyżej poziomu 50 euro za tonę CO2, ale już od 2031 r. należy spodziewać się ich wzrostu do około 210 euro.
Nowy system – ETS2 – ma zostać uruchomiony w 2027 lub 2028 r., w zależności od cen ropy i gazu, i będzie obejmował emisje z transportu i budynków.
W przeciwieństwie do systemu ETS, w ETS2 będzie obowiązywał 100-procentowy aukcjoning, co oznacza, że nie będzie żadnych bezpłatnych przydziałów uprawnień do emisji CO2.
Polska “będzie chciała” doprowadzić do zmian w systemie ETS2. Kilkukrotnie mówiła o tym choćby Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej.
– UE zamierza uruchomić swój drugi system handlu uprawnieniami do emisji (znany jako ETS2), mający na celu dalsze ograniczenie emisji i walkę ze zmianą klimatu. Nowy system ma zostać uruchomiony w 2027 lub 2028 r., w zależności od cen ropy i gazu, i będzie obejmował emisje z transportu i budynków. ETS2 ma działać podobnie do oryginalnego EU ETS, który wystartował w 2005 r. – informuje Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE) w raporcie z rynku CO2 za czerwiec 2024 r.
ETS2 nakłada na dystrybutorów ropy naftowej, węgla i gazu ziemnego obowiązek zakupu i umorzenia uprawnień.
Zero darmowych uprawnień, wszystkie trzeba będzie kupić
KOBiZE zwraca uwagę, że w przeciwieństwie do EU ETS, w ETS2 będzie obowiązywał 100-procentowy aukcjoning, co oznacza, że nie będzie żadnych bezpłatnych przydziałów uprawnień dla podmiotów objętych systemem, a wszystkie uprawnienia będzie trzeba zakupić na aukcjach.
KOBIZE informuje o prognozach firmy analitycznej Veyt, zdaniem której można spodziewać się znacznego wzrostu cen uprawnień do emisji w ciągu pierwszych kilku lat funkcjonowania ETS2, ponieważ początkowa nadwyżka i stosunkowo wysoka podaż uprawnień po 2030 r. zmienią się w deficyt uprawnień w efekcie zwiększonego popytu ze strony uczestników rynku ETS2.
Według Veyt początkowy pułap emisji dla ETS2 (tzw. cap) zostanie ustalony w oparciu o zweryfikowane emisje z 2024 roku. Podobnie jak w EU ETS, wielkość tego pułapu będzie zmniejszana corocznym współczynnikiem liniowym emisji (tzw. LRF) na poziomie 5,1 proc., co zgodnie z szacunkami analityków firmy Veyt powinno określić cap na poziomie około 1,05 mld ton w 2027 roku
Pułap ten od 2028 r. ma być dalej zmniejszany corocznie, ale już w sposób bardziej radykalny, tj. o 5,38 proc. Eksperci zauważają, że tak wyznaczony LRF może się zmienić (zwiększyć), jeżeli emisje ETS2 w latach 2024-2026 przekroczą pułap emisji z 2025 r. o ponad 2 proc.
W nowym systemie ważna będzie podaż uprawnień. Aby umożliwić operatorom z ETS2 szybszy dostęp do uprawnień, Komisja Europejska postanowiła zwiększyć ich pulę o 30 proc. w pierwszym roku funkcjonowania systemu. Oznacza to, że między styczniem 2027 r. a majem 2028 r. w puli aukcyjnej będzie o 350 mln uprawnień więcej. Tymczasowo zwiększy to podaż uprawnień na rynku do 1,4 mld w 2027 r. i 1,1 mld w 2028 r. Veyt oczekuje jednak, że w 2029 r. podaż uprawnień spadnie do około 860 mln.
Najpierw ma być w miarę tanio, potem ceny wystrzelą
KOBiZE informuje, że prognozy Veyt przewidują, iż w pierwszych latach funkcjonowania systemu (2027-2030) ceny znajdą się powyżej poziomu 50 euro za tonę CO2. Natomiast już od 2031 r. należy spodziewać się ich gwałtownego wzrostu do około 210 euro.
– Eksperci Veyt zastrzegają, że wiele będzie zależeć jednak od tego, jak szybko uczestnicy rynku będą uwzględniać w cenach przyszły niedobór uprawnień. Z uwagi na bardzo wysokie ceny uprawnień w 2031 r. operatorzy z ETS2 powinni już zacząć w sposób znaczący redukować swoje emisje. Dlatego też ceny uprawnień w dłuższym terminie powinny ustabilizować się na poziomie około 100 euro – podkreśla KOBiZE.
Szacuje się, że cena progowa rozpocznie się od 55 euro za tonę CO2 w 2027 r. i wzrośnie do 59 euro w 2029 r. Początkowo ETS2 będzie charakteryzował się niską płynnością.
– Kluczową kwestią dla płynności rynku jest publikacja pierwszego rocznego pułapu emisji (capu) w dniu 1 stycznia 2027 r. oraz publikacja zweryfikowanych wielkości emisji za 2024 r. w kwietniu 2025 r. Kiedy już to będzie wiadome, podmioty finansowe powinny stosunkowo szybko wejść na rynek i wówczas będzie mógł zacząć funkcjonować rynek instrumentów pochodnych na uprawnienia z rynku pierwotnego i wtórnego (futures) – czytamy w raporcie.
Do tego dochodzi ryzyko regulacyjne. Eksperci Veyt podkreślili, że uruchomienie ETS2 wiąże się z kilkoma niewiadomymi, dotyczącymi m.in. szczegółowych regulacji prawnych. Nie wiadomo np., w którym miejscu w całym łańcuchu dostaw przepisy ETS2 byłyby egzekwowane – czy na poziomie rafinerii, dystrybutorów paliw czy konsumentów końcowych.
Ważny krajobraz polityczny. Polska chce zmian w ETS2
Ośrodek podkreśla, że państwa członkowskie mają możliwość zwolnienia swoich podmiotów z obowiązku rozliczenia się z uprawnień w ETS2 w latach 2027-2030. Warunkiem jest wdrożenie krajowego podatku od emisji dwutlenku węgla, który odpowiada cenie z aukcji w ETS2 lub ją przekracza.
Według danych z 2023 r. 20 krajów UE ma podatki od emisji dwutlenku węgla, przy czym w Szwecji jest on najwyższy i wynosi 115 euro za tonę CO2. Krajowe systemy mogą skomplikować jednolite zastosowanie ETS2 dla całej UE.
– Krajobraz polityczny może również wpłynąć na wdrożenie ETS2. Niedawne ogólnoeuropejskie wybory wzbudziły obawy, że bardziej prawicowy Parlament Europejski może opóźnić lub nawet próbować unieważnić ETS2. Taki ruch wymagałby jednak ponownego „otwarcia” dyrektywy EU ETS, co zdaniem Veyt byłoby złożonym i długotrwałym procesem legislacyjnym – podsumowuje KOBiZE.
Warto zaznaczyć, że Polska będzie chciała doprowadzić do zmian w systemie ETS2, kilkukrotnie mówiła o tym choćby Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej. – Oddalenie terminu wprowadzenia opłaty ETS2 miałoby sens, bo zdążymy z inwestycjami, ociepleniami budynków i programem “Czyste Powietrze” – oznajmiła już Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.
mamy naród, nienaród i antynaród. Uważam, że 38% narodu jest mocno przeszacowane.