„Państwo polskie wystawia się na pośmiewisko” – stwierdził były premier Leszek Miller, opisując kulisy gigantycznej afery korupcyjnej na Ukrainie. Jeden z najważniejszych antybohaterów tej afery, Timur Mindicz uciekł przez Polskę do Izraela.
W ub. tygodniu Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy rozbiło siatkę przestępców, którzy stworzyli ogromny mechanizm korupcyjny, uderzający w strategiczne przedsiębiorstwa energetyczne. Podejrzanych jest siedem osób, którym wręczonych miało zostać około 100 mln dol. łapówek.
Jeden z głównych podejrzanych Timur Mindicz nie został jednak zatrzymany, bo w ostatniej chwili opuścił kraj.
W nocy z 9 na 10 listopada przekroczył ukraińsko-polską granicę.
– „Podróż odbył czarnym Mercedesem S-350, wynajętym w lwowskiej firmie transportowej specjalizującej się w dyskretnych przewozach dla klientów unikających niepożądanej uwagi. Został wcześniej ostrzeżony o zbliżającej się rewizji w jego domu prowadzonej przez agentów antykorupcyjnej NABU, co pozwoliło mu uciec, zanim służby zdążyły zapukać do drzwi”
– relacjonuje w mediach społecznościowych Leszek Miller.
– „10 listopada Mindicz spędził w Warszawie: zameldował się w luksusowym hotelu Raffles Europejski, modlił się w synagodze Chabad-Lubawicz, a następnie – jakby była to rutynowa podróż biznesowa odleciał do Tel Awiwu Boeingiem 737-800 czarterowej izraelskiej linii Sundor.
Ukraińskie źródła nie podały nazwy lotniska, ograniczając się do wzmianki o locie z Polski do Izraela, lecz w praktyce takie czartery realizowane są wyłącznie z Lotniska Chopina w Warszawie. Na Okęciu Mindicz przeszedł standardową odprawę paszportową, a system Straży Granicznej rejestruje dane pasażerów z taką precyzją, że nawet gdyby ktoś próbował wylecieć gołębiem pocztowym, system i tak by go odnotował. Ukraińskie władze nie złożyły oficjalnego żądania zatrzymania Mindicza, dlatego dla SG był on zwykłym podróżnym, a nie osobą poszukiwaną”
Wątpliwości byłego premiera budzi milczenie polskich władz w tej sprawie.
– „Osoba podejrzana o udział w kradzieży dziesiątek milionów dolarów wjeżdża do Polski, nocuje w sercu Warszawy, przechodzi odprawę na naszym lotnisku i odlatuje do Izraela bez najmniejszej przeszkody. Nikt nie zadaje pytań, a wszyscy zachowują się, jakby nic się nie wydarzyło. Państwo polskie wystawia się na pośmiewisko – i to dobrowolnie” – stwierdził Miller.
– „Z kluczowych pytań wyłania się jedno: Czy Polska została poinformowana przez Ukrainę o ucieczce osoby zamieszanej w jedną z najgłośniejszych afer korupcyjnych ostatnich lat? Czy też wręcz przeciwnie – otrzymała prośbę o zapewnienie bezpiecznego korytarza tranzytowego dla kogoś, kogo zniknięcie jest dla Kijowa politycznie bardzo wygodne?
Jeśli Polska otworzyła korytarz tranzytowy dla człowieka uciekającego z miejsca największej afery korupcyjnej na Ukrainie, to mówimy już nie o naiwności, lecz o współudziale. A współudział w cudzej aferze zawsze kończy się jedną rzeczą: własnym skandalem”
==================================
z prasy:
Podejrzany był przyjacielem i partnerem biznesowym Zełenskiego na długo, zanim ten porzucił przemysł rozrywkowy dla polityki. Po zwycięstwie Zełenskiego w wyborach w 2019 r., Mindycz zaczął wygrywać przetargi państwowe, również w zbrojeniówce. Polityk był na celowniku służb już od jakiegoś czasu, a NABU umieściło nawet podsłuch w jego mieszkaniu.
Tysiąc godzin nagrań obejmuje również rozmowy Mindycza z Zełenskim, który miał być częścią procederu korupcyjnego w przemyśle energetycznym i zbrojeniowym.
W zeszłym miesiącu władze w Kijowie próbowały pozbawić organy antykorupcyjne niezależności i przekazać nadzór nad ich śledztwami prokuratorowi generalnemu. Zełenski wycofał się z części zmian pod presją opinii publicznej i Zachodu.
Żal ściska serce, gdy widzisz takiego skurczybyka w polskim mundurze!
Polska stoi w obliczu potencjalnego ataku ze strony “przeciwnika”, według najwyższego generała Polski, Wiesława Kukuły.
Szef Sztabu Generalnego powołał się na serię rzekomych cyberataków i aktów sabotażu, aby poprzeć swoje twierdzenie.
Powiedział, że “przeciwnik”, czyli Rosja, już zaczął przygotowania do wojny i tworzy warunki do możliwej przyszłej “agresji”.
W wywiadzie dla Radia Jedynka w poniedziałek Kukuła odpowiedział na wypowiedzi szefa Pentagonu, Pete’a Hegsetha, który porównał obecny światowy krajobraz do okresu sprzed II wojny światowej i szczytu zimnej wojny w 1981 roku.
“To bardzo dobre porównanie, ponieważ wszystko dziś zależy od naszego nastawienia – czy uda nam się odstraszyć wroga, czy wręcz przeciwnie, zachęcić do agresji” – powiedział Kukuła.
Twierdził, że “przeciwnik zaczął przygotowywać się do wojny”, tworząc “warunki sprzyjające potencjalnej agresji na terytorium polski”, choć nie precyzował, o jaki kraj chodzi.
Jego wypowiedzi nastąpiły po incydencie na linii kolejowej Warszawa-Lublin w kierunku Ukrainy, gdzie tor został dwukrotnie uszkodzony w ciągu 24 godzin w poniedziałek. Premier Polski Donald Tusk nazwał ten incydent aktem sabotażu, choć Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odmówiło potwierdzenia tego faktu.
Rzeczniczka Karolina Gałecka powiedziała, że nie ma dowodów sugerujących celowe działania ze strony osób trzecich, dodając w poście na X w niedzielę: “Spekulacje mogą wywoływać niepotrzebne emocje i poczucie zagrożenia.”
Ten incydent wpisuje się w szerszy schemat. W zeszłym miesiącu Tusk ogłosił zatrzymanie ośmiu osób podejrzanych o planowanie sabotażu. Polskie władze wcześniej informowały, że udaremniły rzekome spiski rzekomo zorganizowane “na rzecz zagranicznych służb wywiadowczych.” W sierpniu rząd Tuska oskarżył Rosję o rekrutację obywateli z Ukrainy i Białorusi do operacji sabotażowych na polskiej ziemi.
Napięcia między Moskwą a Warszawą nasiliły się we wrześniu po tym, jak polskie władze oskarżyły Rosję o przeprowadzanie nalotów dronów. Rosyjskie Ministerstwo Obrony zaprzeczyło, jakoby miało zamiar atakować Polskę i zaproponowało konsultacje z polskim wojskiem w tej sprawie, ale Polska nie odpowiedziała.
„Politycy” państw NATO coraz częściej mówią o “rosyjskim zagrożeniu”. Moskwa zaprzeczyła, jakoby miała jakiekolwiek agresywne zamiary wobec państw członkowskich, ale ostrzegła przed surową reakcją w przypadku ataku.
1. Władze Rosji chcą w Polsce wywołać chaos, spowodować straty, zastraszyć Polaków, wpłynąć na zmiany polityczne.
2. Władze Ukrainy chcą wywołać w Polsce poczucie zagrożenia ze strony Rosji i wciągnąć Polskę do wojny lub skłonić do jeszcze większej pomocy finansowej.
3. Władze III RP chcą generować temat zastępczy odwracający uwagę od działań rządu, chcą wywołać w społeczeństwie poczucie zagrożenia i konsolidacji.
4. „Inni” mogą w ten sposób naciskać na 3. by Polska dołączyła do „koalicji chętnych”.
Proszę wybrać który wariant jest najbliższy prawdzie. Jeżeli żaden z nich to proszę przedstawić swój.
Oficjalny komunikat mówi o dwóch obywatelach Ukrainy, działających na zlecenie Rosji. Przy czym nikt nie umie wytłumaczyć, jak to się stało, że Ukrainiec wcześniej skazany za dywersję we Lwowie, zamiast w więzieniu albo na cmentarzu, znalazł się w Polsce ( wjechał podobno z Białorusi! ), dokonał sabotażu i spokojnie wyjechał.
e tam..O co ta wrzawa ?Wiadomo , ze to zrobili Ukraincy… to juz wiemy..Wiadomo , ze ponoc pracowali dla Ruskich ..Tak Ryzy Matoł twierdzi..A jak Ryzy Matol twierdzi , ze to jest prawda to musi to byc klamstwo..
Na nieszczęście Ukraincy nie zostawili oswiadczenia , ze pracowali dla Ruskich ..a Rosja mowi , ze nie pracowali dla niej lecz dla SBU Ukrainy i to jej agenci..No i komu tu wierzyc ? Ja tuskowi nie wierze..ale PIS-owscy patrioci i lemingi wierza i mowia , ze Tusk mowi prawde Ale sie porobilo..Tusk autorytetem zostal dla Lemingow PIS-owskich..ten scenariusz to tylko Kaczynski przewidzial ( wiadomo geniusz polityczny na miare Makawiellego ) ..bo jego pragnieniem to PO-PIS..A mietke do Tuska ma od zawsze..Na szczescie z pomoca przyszlo Ukrainskie SBU i wydalo zaswiadczenie , ze ci Ukraincy pracowali dla Ruskich..No i kolko sie zamyka..
Tak jak w przypadku wysadzenia przez Ruskich Nord Stream ,przez Ukraincow..Ruskich Bomb wysylanych w Polsce przez Agentow Ukrainskiego SBU , ktorzy uciekli prosto na Ukraine..Ruskiego Podpalania sklepow i Hall Targowych w Polsce przez Ukraincow..itp..
Ja bym dodal w wariancie Ukrainskim przykrywanie tematu , Ukrainskiej Korupcji w Mediach Społecznościowych.. ( prawdziwa Bomba dopiero nadchodzi..Gigantyczna Korupcja w Ukrainskim Ministerstwie Obrony )..Wiec staraja sie odwrócić uwage od tego problemu..
Przy okazji chca ustrzelic 2 wroble za jednym strzałem jakim jest wciągniecie Polski na Wojne z Rosja ( tutaj dzialaja wspolnie z PO i PIS-em )
Timur Mindicz złodziej z otoczenia Zełeńskiego oskarżony o korupcję przyleciał do Polski 10 listopada
Mindicz w Warszawie: zameldował się w luksusowym hotelu Raffles Europejski, modlił się w synagodze Chabad-Lubawicz, a następnie – jakby była to rutynowa podróż biznesowa odleciał do Tel Awiwu Boeingiem 737-800 czarterowej izraelskiej linii Sundor….
Fragment lustracji z plakatu sztuki Doroty Masłowskiej
=====================================
Po tych wszystkich podsumowania w związku z dwuleciem wygranych wyborów uśmiechniętej brygady zaczęły mnie nachodzić różne przemyślenia. Przy tych podsumowaniach real mainstream obu plemion obijał się o ściany ekstremów – od propagandy sukcesu w iście gierkowskim stylu, po katastroficzne wizje upadku Ojczyzny pod rządami uśmiechniętej (coraz bardziej przez zaciśnięte zęby) koalicji. Wróżyło się nawet upadek rządu obecnego jeszcze przed regularnym terminem wyborów, ale wydawało się to raczej myśleniem i mówieniem życzeniowym, w rozpaczliwej nadziej, by jak najszybciej to skończyć, bo rany w kraju naszym będą już nieodwracalne, gdyby czekać jeszcze dwa lata.
Demokracja zapadalna
I tu się właśnie ukazuje straszliwa dziura w demokratycznym systemie, szczególnie w polskim jego wydaniu. Po wygraniu wyborów można właściwie robić co się chce, gdyż ma się cztery lata na dowolne swawole. I to w przypadku obu plemion – odbywa się to w sposób powtarzalny: wygrywamy wybory, robimy co chcemy (czasami PiS coś tam dowozi i to w dodatku w nienajlepszych swych pomysłach), nie zważamy na sondaże, dopiero tak jakoś z rok przed wyborami zaczynamy się wsłuchiwać, obiecujemy na następne wybory złote góry, wiedząc, że po nich lud postpolityczny wcale nie będzie nas rozliczał z obietnic.
Bo na to czas przyjdzie dopiero pod koniec kadencji, po drodze suweren rozchwiany codziennymi wrzutkami nie ma głowy do pamięci obietnic sprzed lat czterech. W końcu – jak już zabraknie nam argumentów, to się włączy emocjonalny argument ostateczny – pognębmy plemię wrogie, a więc dowieźmy podstawową obietnicę. Ale jeśli to tylko dowozimy, to okazuje się, że lud wyborczy żyje już tylko w bieżączce podrzuconych wrzutek nieistotności, że tę jedyną obietnicę dowieziono i ten jeden argument jest na tyle emocjonalnie silny, że przysłania (ciekawe jak długo?) fakt niedowiezienia innych niż plemiennych postulatów i… realizacji realnych potrzeb społeczeństwa. Ciekawe jak tak długo można pociągnąć, a właśnie naciągnąć ten dysonans poznawczy, że żyje się gorzej, poziom życia się obniża i perspektywy nie pokazują nic dobrego, a tu trzeba się tylko żywić wątpliwej jakości spektaklem polowania na (aktualną) opozycję?
Trzeba przyznać, że jest to najniższy poziom uprawiania polityki, ale suweren w tej mierze znacznie obniżył swoje oczekiwania i pozostaje już tylko dylemat czy z tak niskiego poziomu oczekiwań, w dodatku upstrzonego brakiem chęci rozliczeń wybrańców za niedowożenia, korzystają politycy, czy politycy sami ten poziom stymulują. A jest czym stymulować, są narzędzia – cały tzw. ład medialny do tego służy – są i tematy. Jak nie złogi PiS-u ukryte w państwie (takie shallow state, w odróżnieniu od deep state), co to sypią piach w uśmiechnięte zamiary, a to wraży Putin i jego nieodgadnione zastępy onuc.
A więc będziemy się tu tak bawili w nierzeczywistości, kiedy Polacy żyją albo kompletnymi emocjonalnymi resentymentami na poziomie prymitywnego rewanżyzmu, albo osuwają się w totalne zniechęcenie, efekt wypierania niemocy. Z tym, że ostatnie wybory dały czerwoną kartkę całemu systemowi politycznemu III RP, z czego co rozsądniejsi z plemion POPiS-u wyciągnęli – jeśli już w ogóle – wnioski, że kartka była żółta i to w dodatku dana plemiennemu przeciwnikowi.
Ktoś, kto rozczyta ten potencjał buntu wobec popisowej Najjaśniejszej może kraj nasz jakoś podratować, inaczej grozi nam całkowite osunięcie się i ten oto tekst jest analizą, że jeszcze jeden obrót tego gnijącego systemu, bez ożywczej zmiany, na którą jest potencjał społeczny, może stworzyć sytuację końcowej zapaści, po której będzie za późno na jakiekolwiek ruchy sanacyjne. A kroi się, że system walczy o przedłużenie swej egzystencji, co przy skali jego degeneracji doprowadzi do procesów gnilnych, które zakażą resztki szans na przyszłość. Jak to może wyglądać za dwa lata?
Kiedy wygra KO
Ostatnio Marcin Palade wylał kubeł zimnej wody na rozgrzane główki, które już sobie zakodowały, że Tusk przegra – albo za dwa lata, albo jak coś będzie chciał z kadencji skracać. Po pierwsze nie ma co skracać, bo by uzyskał mniej niż za dwa lata. A to z powodu takiego, że może się jeszcze wiele wydarzyć (głównie narracyjnie), po drugie że przez dwa lata może się rozpaść koalicyjny potencjał po prawej stronie, który do niedawna wyglądał nieźle, ale chłopaki zaczynają się tam kłócić, co jest wyraźnie wspomagane operacyjnie i medialnie przez Tusków.
Po stronie uśmiechniętej dochodzi do ruchów zjednoczeniowych, a właściwie wchłaniających całą resztę, i Hołownię, i Lewicę, i PSL. Ten walec będzie wciągał pod koła wszelkich dzisiejszych koalicjantów i kroi się starcie dwóch wielkich list. I na to wydaje się będzie pracował obecny Tusk. Ot, dostaną chłopaki może jakieś dobre miejsca, ale już nie na swoich listach. PSL ma tu najgorzej, bo Lewica coś tam zawsze capnie dla siebie, zaś Hołownie i tak znikną, jako kolejny sezonowy wyrób quasi-polityczny. Dla PSL to zagwozdka na przyszłość, bo Tusk ich na listy może i weźmie, ale powie im to dopiero w ostatniej chwili, zaś będzie to formuła „chodźcie na nasze listy”, nawet nie do koalicji wyborczej, co oznaczałoby zniknięcie ludowców.
Tak jak w wyborach sprzed dwóch lat władzę Tuskowi dali koalicjanci, którzy szli osobno, tak teraz włączyło się myślenie D’Hondt’em. Przed wyborami w 2023 roku PO miał słaby standing i wątpiącym podarowano sezonową alternatywę Hołowni, w której towarzystwo, które się wstydziło głosować na Tusków znalazło swoją przystań: nie do PiS-u, ale też i nie do PO. Ale nikt tam nie myślał o nieubłaganej arytmetyce powyborczej, że i tak wszyscy stamtąd pójdą z Tuskiem. Niektórzy nawet myśleli, że Hołownia przepchnie w koalicji jakieś różnicujące postulaty, ale szybko okazało się inaczej. Tusk ogólnikowej umowy koalicyjnej i tak używał do wytłumaczenia, że nie dowozi, bo mu się biesili coraz to koalicjanci i tak się jechało do tej pory, pokazując przy trudniejszych sprawach, że by się chciało, ale wielu nas do dzielenia tego chleba. Narracyjnie to beznadziejne jest, ale – jako się rzekło – odbiorca tych bzdur nie jest zbyt wymagający, skoro Tusk (niby) dowozi jedyny postulat: PiS won, z więzieniem włącznie.
Za dwa lata może wcale nie być tak różowo jak sobie dziś śni prawica. Zjednoczenie pod skrzydłami wszystkich tzw. demokratycznych sił pracuje w D’Hont’cie o wiele lepiej. Każdy procencik głosów więcej przy takiej komasacji daje szybciej mandaty, niż w partiach o niższej popularce. I dlatego dobrze się jest – dla sytemu – łączyć się w duże koalicje. To wymusza przyjęta w biegu ordynacja, gdyż jest ona po to, aby zakonserwować system duopolu. Taka gra gwarantuje dwie rzeczy – nie pojawi się nikt nowy, spoza dwójpolówki, po drugie – po pretekstem „uporządkowania” sceny politycznej, tworząc układ dwupartyjny kreuje się dwa walce, do których się musisz zapisać, bo inaczej cię rozjadą. A to powoduje, że takie twory, łączące taktycznie, ale nie ideologicznie, przeróżne sprzeczne interesy stają się partiami władzy, nacelowanymi wyłącznie na jej zdobycie i utrzymanie, nie zaś na realizację niemożliwych do pogodzenia racji, nawet we własnym gronie.
W dodatku czyni się to w ułudzie systemu wyborczego proporcjonalnego, który – podobno – jest od tego by właśnie proporcjonalnie odzwierciedlał i uwzględniał interesy najmniejszych grup, które – znowu podobno – glajszachtuje zero-jedynkowy system większościowy. W wyniku polskiej, ale i nie tylko, wersji tego systemu proporcjonalnego zrodziło się jego przeciwieństwo – glajszachtujące do woli naczelnika silosy partyjne, gdzie zsypuje się różne ziarna z różnych pól, z – uwaga! – większością niedopreprezentowaną w ciałach przedstawicielskich. Tak to działa u nas.
I Tuski mogą się uratować – Donald znowu, jak przed wyborami na Trzaskowskiego uzgodni w Brukseli odroczenie Polsce tych najdotkliwszych wariactw unijnych, jak zielone łady i pakty migracyjne, by nie drażnić wyborców. I skołowany naród może przestrzelić po raz kolejny, da się ograć przy zielonym stoliku, kiedy co innego wrzuci do urny, a co innego z niej wyjdzie. A sprzyjać temu będzie nawet już tylko lekko stymulowane skłócenie prawicy, ale o tym zaraz.
Kiedy wygra PiS
Oczywiście w obu przypadkach zwycięstwa PiS czy KO mówimy o scenariuszach „czystych” dla analizy, które wydają się w swej formie czystej mało prawdopodobne. Jednak arytmetyka pokazuje, że większe szanse na samodzielną wygraną ma… Tusk niż Kaczyński. A Kaczyński postępuje jakby sądził, że jest odwrotnie. PiS nie umie w koalicje, chętni też są ostrożni, od kiedy prezes pochwalił się publicznie, że zaraz po zrobieniu koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin wypuścił służby za koalicjantami. No i kto by z takim chciał iść w koalicje? Żeby Kaczyński chociaż puścił służby na koalicjantów, by im patrzyły na ręce – nie. On szukał w ten sposób u nich słabości, by koalicjantów rozwodnić z roli nawet przystawek a pozostałości dokorumpować – wtedy już indywidualnie – do swoich szeregów, przynajmniej w głosowaniach.
Piszę o tym nie z powodów historycznych, tylko takich, że sytuacja zaczyna się powtarzać. Znowu – arytmetyka wskazuje na dodawania się potencjału PiS-u i Konfederacji powyżej progu większości, ale – jako się rzekło – narracje skłócające u Tuska już pracują, a wychodzi, że i narobić się nie będą miały za bardzo, bo PiS wraca na stare tory.
Nic się chłopaki nie nauczyły z porażki w 2023 roku, kiedy atakowały JEDYNEGO swego potencjalnego koalicjanta, prędzej wpuszczały do kurskiej telewizji lewicę, niż Konfederatów. I przerżnęły z kretesem władzę. Po prostu tam chłopaki naprawdę nie potrafią w koalicje. Tusk zaczął zmiękczać i nawet atakować koalicjantów, ale już po wyborach i to wtedy kiedy koalicjanci „umościli się” już na tyle na posadkach, że trudno było im się stawiać Tuskowi, nawet jak ich publicznie poniżał.
U Kaczyńskiego wtedy, przed przegranymi wyborami – i widać, że i teraz – wygląda to odwrotnie. Ten się bije do krwi przez cały czas, ale potem wychodzi z arytmetyki, że nie ma z kim siąść do negocjacji z koalicjantami, bo sam wykończył ich potencjał. Na swoją zgubę. I teraz tak to idzie z tym wszystkim – ani kroku wstecz, bić się za przegrane wybory w pierś nie będziemy, robiliśmy dobrze, tylko oszukali lud kłamcy, którzy teraz mu nie dowożą. To słaby sygnał dla kogokolwiek spoza (topniejącego) twardego elektoratu PiS. A dobry dla Tuska. A wychodzi, że Kaczyński bardziej kocha swą samodzielność władzy, niż jej rzeczywiste posiadanie. Przy takim zero-jedynkowym podejściu raz się trafi jedynka, a raz zero.
Ale co się trafi Polsce?
Po drugie: po co te ataki na Konfederację? Znowu, że po prawej stronie nie może być nic? Ale wyborcy powiedzieli, że jest tam ich ze 3-4 miliony, nie licząc tych z zaciśniętymi zębami, co to głosowali ostatnio na pisowskiego kandydata, jako „mniejsze zło”. I jakie tam „na prawo” panowie z PiS… Program gospodarczy macie co najmniej socjaldemokratyczny, w prawicowości objawowej, czyli kościółkowo-patriotycznej zostaliście już dawno daleko za narodowcami. A więc zamiast stolerować kogoś z prawej strony walczycie z nimi bardziej niż z Tuskiem. A to – powtarzam – dla PiS-u jedyni potencjalni koalicjanci, którzy zresztą po takich wyskokach mają coraz mniejszą chęć na współpracę z PiS-em po wyborach.
I znowu będzie – że PiS przegrał z Tuskiem tylko dlatego, że istnieją jacyś prawicowi oszuści, którzy zabrali Kaczyńskiemu skołowaną część elektoratu, zamiast pod jednym wodzem, bez gadania stulić po sobie uszy i pójść na Donalda. Piękna narracja, samo-zaspokająca każdą ewentualną porażkę. Słyszeliśmy to po porażce w 2023 roku, już się szykowano z nią na wypadek przegranej Nawrockiego, słyszę już ją powoli i teraz. I tak jak Kaczyński odżegnał się od jakichkolwiek remanentów swej porażki, tak teraz udaje, że nie wie, iż odbicie dużego pałacu zawdzięcza środowiskom Konfederacji czy Korony. I ich… atakuje. PiS wraca do starego – wyciągane są jakieś stare skompromitowane facjaty Kurskie, czy Lachowskie. I to ma być pomysł na co? Na przyciągnięcie elektoratu Mentzena czy Brauna? A jakimż to cudem?
A to dowodzi, że jakby stał się cud i PiS wygrałby samodzielnie, to byłby to stary PiS, tak jak by nie tylko lekcja z października 2023 poszła w zapomnienie („nic się nie stało, pisowcy nic się nie stało”). Ale to oznacza, że PiS nie zrozumiał, albo nie zapamiętał lekcji z udanych kampanii 2015 roku, kiedy pojawił się niezły program, nowe twarze, wycofanie starych, łącznie z prezesowską i wajcha się przerzuciła. Nic z tego nie zostało. Jak widać…
Inne warianty
Oczywiście są inne warianty niż „czyste” zwycięstwa któregoś z plemion. A jest tu ich sporo. Wyliczmy podstawowe – jednak koalicja PiS-u z Konfederacją. Coraz cięższa dla obu elektoratów do przełknięcia, ale – jako się rzekło – taka koalicja może się okazać dopiero po wyborach, kiedy dla elektoratu jest już za późno, ale wszyscy zacisną jeszcze bardziej zęby. Ale dążenie do władzy jest jako oliwa rozlana na wzburzone morze – fale się wygładzają i wypłaszacza się to wszystko w płaskie jezioro mniej lub bardziej zgniłego kompromisu.
Kolejny wariant to rozpad Konfederacji, ale zaraz po wyborach. Może to być wynikiem kuszenia z obu stron – bardziej liberalne, niż patriotyczne mentzenowskie środowisko Konfederacji może pójść z Tuskami, patriotyczni narodowcy pod wodzą Bosaka mogą przejść do PiS-u i zobaczymy kto będzie miał większość.
Co ciekawe – niepomijalnym języczkiem u wagi może się wtedy stać… Korona Brauna i już widzę te przyszłe cyrki z jedzeniem jednookiej żaby. Czyli może nie być większości w obu przypadkach i albo rząd mniejszościowy (też totalna klęska Polski), albo nowe wybory, które… odtworzą, jak już niejedne na Zachodzie, wcześniejszy pat polityczny.
Kolejnym wariantem jest pojawienie się kogoś z zewnątrz obecnego układu. I tu może być też wariantowanie na ruchy, które już widzieliśmy – powoływanie bytów sezonowych (typu Petru, Palikot, Biedroń, Kukiz, Hołownia), które zanim się odezwą będą miały z 10% poparcia, w badaniach, będą obiecywać takie zmiany, żeby się w rezultacie nic po wyborach nie zmieniło. Tu system zawsze coś wypuszczał z siebie i na bank coś tu zobaczymy. Inna sprawa to będzie wysyp planktonu nowych bytów, głównie po stronie prawej. To też utrwalony obrządek III RP. Rozmycie prawicy, jej skłócanie to robota systemu, by po tej stronie był spokój pod progiem wyborczym – niech tam poniżej się kotłuje do woli, im więcej gupików w tym akwarium przykrytym wiekiem D’Hondt’a, tym lepiej. Ale i tu się nawet starać systemowi nie trzeba – coraz bardziej po prawej stronie samo się to robi, bez inspiracji. Możliwe są też byty dynamiczne, gdyż taki Braun ma potencjał do ściągnięcia tego narybku, ale musi uważać, bo to stadko zawsze przynosi chaos kanapowy, na tyle rozdrobniony i porozstawiany po niszowych salkach, że i przywództwo Brauna może się tu potknąć.
Nie można zapomnieć o jednym graczu – Nawrockim. Jaki może być jego udział w tym procesie przedwyborczym nikt nie wie. Nie spodziewam się jednoczenia Konfederacji i PiS- na wspólnej „liście Nawrockiego”. To się akurat słabo dodaje, bo przy takim jednoczeniu odpada do bojkotu wyborczego cała duża grupa bezkompromisowych ideowców, co to na wspólną listę się nie zgodzą, choć na powyborczą koalicję – z kompromisowego przymusu demokracji – godzić się już będą. Tu papierkiem lakmusowym będzie próba paktu senackiego pomiędzy PiS a Konfederacją, któremu ma ponoć patronować prezydent.
Pomysł nawet niezły na odwojowanie Senatu, ale parę dni po ogłoszeniu tego pomysłu Kaczyński zaatakował Konfederację, co pokazuje wysoce ekwilibrystyczną pozycję prezydenta przy negocjowaniu jakichkolwiek kompromisów i ustaleń, bo Kaczyński może je unieważniać w jednej chwili.
CzerstwaNajjaśniejsza
Gdyby wybory wygrał Trzaskowski byłoby już po herbacie. To dopiero pokazuje jak ważne było zwycięstwo Nawrockiego. Bez niego układ by się już domknął na tyle, że klepanie każdej ustawy przez Pałac Namiestnikowski stworzyłoby już sytuację nieodwracalną, gdy wyniki wyborów za dwa lata nie miałyby praktycznie żadnego znaczenia. Po prostu rozgrabiona by została polityczno-gospodarcza masa upadłościowa Najjaśniejszej. Po czymś takim kwestia kto by te resztki nie do uratowania przejął, byłaby mocno wtórna.
Teraz możemy się jeszcze jakoś od biedy może nie bronić, ale spowalniać erozję państwa wetami Nawrockiego, ale jak widać w Tuskowej praworządności można i tak szkód narobić. Ale już w reżymie mocno obciążonym konsekwencjami karnymi.
Właśnie – jak myślicie, czy jak Tusk przegra to odbędzie się dintojra odwrotna na politykach KO, coś tak jak teraz to co Tuski robią z PiS-em? Czy kolejne plemię wyniesione do władzy będzie się tak samo (bardziej? mniej?) ekscytowało polowaniem tym razem na uśmiechnięte brygady? Czy zwycięska prawica, tak jak dziś Koalicja Obywatelska, będzie zwalać swoje nieociągnięcia na niewytrzebione złogi tuskowców ukrytych w instytucjach państwa? Jedno na pewno pójdzie inaczej – z Nawrockim w Pałacu gonienie tuskowych odbędzie się bez naruszania prawa. Prokuratura będzie poprawnie obsadzona, sądy odneosędziowane, wywali się sędziów rozgrzanych politycznie i to w świetle prawa. I otworzą się nie tylko zardzewiałe drzwi Trybunału Stanu, ale i sądy kryminalne za takie jazdy. Ciekaw jestem czy to będzie – jak teraz u Tuska – jedyny program prawicy i jak bardzo, i w której jego części, będzie się tym ekscytował suweren.
Ale grozi nam wspomniany na wstępie proces gnilny – istnienia partii, które nie są już zdolne do rządzenia, co najwyżej do walki o władzę. Grozi nam zamulenie i brak wyrazu rzeczywistych priorytetów państwa i narodu.
A od formułowania tego i wyciągania z tego wniosków oraz podejmowania adekwatnych działań jest w ogóle system polityczny. A ten właśnie zdycha brzydko pachnąc. Będą nami więc rządziły trupy po III RP. Żeby tam – rządziły. Będą tylko trwały w tym domu starców jakim stała się polska polityka. Byle jeszcze jeden dzień, byle przeżyć do jutra.
Aż przyjdzie jakiś leśniczy i pogoni wszystkich z tego domu starców. Ciekawe tylko jaki będzie miał mundur? Bo szanse na to, że będzie to mundur polski bardzo szybko się zmniejszają.
Polska dziś się upomina – zwrócić Tuska do Berlina! 🇵🇱
Tłumy na Marszu Niepodległości pokazują swoje przywiązanie do Ojczyzny. Jesteśmy dumni z bycia Polakami i zawsze obronimy nasz kraj przed obcymi wpływami!
Niezależnie od liczby uczestników na Marszu Niepodległości i ciągłym powtarzaniu patriotycznych frazesów o rzekomej niezależności i samodzielności Polski, z każdym nowym dniem w naszym kraju coraz mocniej i wyraźniej przypieczętowuje się w pełni anty-niepodległościowy status quo.
Ciągłe tematy zastępcze, które w ostatnich latach znacząco spotęgowała medialno-informacyjna maszyna odgrywająca coraz to większe znaczenie w naszym życiu, sprawiły, że naprawdę trudno jest dziś patrzeć w taki sposób, żeby coś faktycznie zobaczyć. Nie oznacza to jednak, że rzeczywistość prezentuje się tak, jak od lat się nam ją przedstawia.
Dziel i niszcz
Jednym z największych sukcesów globalistów, kierowanych przez nich ośrodków wpływu i marionetkowych rządów jest fakt, że pomimo postępującej liberalizacji w sferze obyczajowej zdołali oni stworzyć pozory, jakoby Polska była jakąś oblężoną „europejską twierdzą” konserwatyzmu i tradycyjnych wartości.
Rozmiękczanie społeczeństwa dokonuje się stopniowo, ale faktem jest właśnie to, że wciąż się dokonuje. Nie pomaga temu panująca od kilkunastu lat moda na libertarianizm, która zapanowała w środowiskach szeroko rozumianej prawicy, czy uleganie kulturowej presji Zachodu i dalsza protestantyzacja kościoła katolickiego. Na temat seksualizacji sfery publicznej, promocji hedonizmu, nowych egzotycznych trendów, czy ideologii, które przyniosła ze sobą westernizacja nawet nie wspominam, bo przecież mniej lub bardziej, ale każdy na co dzień się z nimi styka. Wystarczy się na chwile zatrzymać i rozejrzeć.
Ważną, choć często pomijaną rolę w postępującej atomizacji polskiego społeczeństwa odgrywa także zniszczenie antyimperialistycznej lewicy, która sprzeciwiała się wyprzedaży majątku narodowego i dalszej ekonomicznej kolonizacji Polski przez obcy przemysł – który oprócz wyprowadzania z państwa wypracowanego zysku przynosi ze sobą i wdraża wśród pracowników „nowoczesne” standardy – i zastąpienie jej przez obyczajowych ekstremistów chodzących na pasku Wielkiego Kapitału. Publiczny lincz nad starą lewicą, która walczyła o poprawę jakości życia większości narodu i sprowadzenie na jej miejsce wszelkiej maści dziwaków, którzy zaczęli wmawiać wszem wobec, że trzeba walczyć o „prawa” różnych mniejszości to prawdziwy majstersztyk w wykonaniu sił chcących jeszcze mocniej podzielić Polaków.
Oczekiwania kontra rzeczywistość
Zawsze gdy rozmawiam z kimś na temat niepodległości Polski pytam, co może bardziej świadczyć o sile i niezależności państwa oraz narodu, jak nie sprawczość nad własną ziemią i dobrami, które ona skrywa? Oczywiście, możemy sobie machać biało-czerwonymi flagami i krzyczeć, że kochamy nasz kraj, ale jeżeli to nie My kontrolujemy główne gałęzie gospodarki, to znaczy że ktoś robi to za Nas. Wszelkie negatywne następstwa w kwestii społecznej, ale i właśnie te światopoglądowe są pochodną tej zależności i podległości wobec kogoś przeciw komu zwyczajnie nie możemy się w takiej sytuacji sprzeciwić, bo jako kraj i społeczeństwo jesteśmy od niego w pełni zależni.
Nie posiadamy własnego przemysłu, zdyscyplinowanego wojska oraz sprawnie działających służb. Pełnimy rolę montowni podzespołów dla niemieckiego kapitału oraz sektora usług, który nie wytwarza, a jedynie konsumuje. Zakupy robimy w zagranicznych marketach, do których jeździmy zagranicznymi samochodami.
Międzynarodowe koncerny, jakby nigdy nic promują sobie tutaj różne dziwactwa i zboczenia, a w telewizji oraz mediach społecznościowych co chwilę wyświetlają się nam reklamy niemające nic wspólnego z naszym krajem i kulturą.
Nie jest również tajemnicą, że decyzję względem Polski nie zapadają w Warszawie, polskojęzyczny rząd bardziej dba o obywateli innych państw niż swojego, a do tego prze do wojny z mocarstwem atomowym, co stanowi dodatkowo jawne zagrożenie dla dalszej żywotności Polskiego Narodu. Gdzie tu niepodległość?
Niezależnie od chęci wyjście na ulicę Warszawy, odpalenie kilku rac i skandowanie haseł o wielkości Polski, wcale nie zatrzymają jej dalszej degradacji. Nie wspominając o całkowitym oderwaniu od rzeczywistości niektórych osób i środowisk, które maszerując po stolicy pełnej angielskojęzycznych szyldów, amerykańskich restauracji i zachodnich fundacji, gdzieś nieopodal pomnika Ronalda Reagana, czy placu Wilsona będą wciąż głośno krzyczeć, że nie chcą w Polsce rosyjskich wpływów…
Realny wróg
To międzynarodowe, zachodnie koncerny decydują o tym, co oglądamy, czytamy, kupujemy i jak mamy myśleć. Nie polskie prawo, a globalistyczne, unijne przepisy są wyznacznikiem tego, co „dobre” i „złe”.
Zubożenie w zakresie edukacji, modyfikowana żywność, ulgi dla zagranicznych przedsiębiorstw, skłócenie nas z sąsiadami i prześladowania „nieprawomyślnych” – wszystko to jest właśnie następstwem pełnego braku suwerenności.
Realnym wrogiem każdego, kto pragnie namacalnej niepodległości (zachowania: różnorodności, własnej tożsamości, wiary, tradycyjnego modelu rodziny, a także: silnego, bogatego i niezależnego państwa) jest współczesny ustrój liberalny i jego totalitarne metody działania. Dopóki nie dotrze to do ludzi, dopóty dalej będziemy tkwić w mentalnym getcie zapatrzeni na świecidełka, które podsuwa nam się pod nosy, wciąż skaczący sobie nawzajem do gardeł i szukający wrogów tam, gdzie każe nam się patrzeć.
Róbmy swoje, ale róbmy to świadomie. Nie ulegajmy narracji oraz wpływom tych, którzy nie chcą, byśmy byli zdrowi i samodzielni, a Polska była silna. Szanujmy historię i pamiętajmy o przeszłości, ale i wyciągajmy z niej wnioski. Myślmy, zbierajmy się w grupy i dyskutujmy z pożytkiem dla swoich rodzin i przyszłych pokoleń, nawet gdy do końca się ze sobą nie zgadzamy – to i tak lepsze, niż słuchanie tego, jak mamy żyć, kogo lubić i co myśleć. Ostatnie kilkadziesiąt lat takiego ślepego posłuszeństwa wyrządziło już wystarczająco dużo szkód.
Niniejszy wywiad jest częścią drugiego tomu „1000 lat Polski według Brauna”. W tej części Marek Skalski i Grzegorz Braun przybliżą Państwu jedną z przyczyn kryzysu polskiej państwowości tuż przed rozbiorami. Z całą pewnością dostrzegą Państwo analogie do tu i teraz. Pewne taktyki i mechanizmy używane przez naszych wrogów nie zmieniły się ani trochę, tak samo jak mentalność wszelkiej maści sprzedawczyków i zakompleksionych „elit”.
Kończymy prace nad drugą częścią jednej z najpopularniejszych książek bezkompromisowego polityka i reżysera – „1000 lat Polski według Brauna”. Jest to unikatowa interpretacja dziejów naszego kraju, ukazana przez pryzmat wolności, suwerenności i chrześcijaństwa. To historia bez cenzury, bez tematów tabu, bez poprawności politycznej, pokazana inaczej niż wykłada się ją w szkole. Pierwszy tom pokazywał kulisy powstania Polski i jej rozwój w kontekście Europa Christianitas. Drugi omawia burzliwe dzieje naszego kraju w epoce upadku idei chrześcijańskiej Europy (tej jednej, jedynej „Unii Europejskiej”, której chcemy…). Premierę planujemy na 24 listopada.
Marek Skalski: Zanurzmy się w świat ostatniego tchnienia naszej Rzeczpospolitej, wspaniałego projektu, który przez wieki rozkwitał. Niestety wrogowie zewnętrzni i wewnętrzni robili wiele, żeby go zniszczyć. Ostatecznie im się to udało.
Najpierw zagadnienie natury ogólnej. Ja jako dziecko i pewnie wielu z Państwa zastanawiało się, jak to było możliwe, żeby tak wielkie i potężne państwo, tak zasłużone dla chrześcijaństwa w Europie mogło po prostu zniknąć. Pewien trop w tym kontekście można odnaleźć w kilkunastostronicowej książeczce autorstwa pani doktor Doroty Dukwicz o tytule „Sekretne wydatki rosyjskiej ambasady w Warszawie w latach 1772–1790”. Jest to lektura po prostu porażająca, pokazuje mechanizm korumpowania polskich elit. W jaki sposób polscy historycy i my dowiedzieliśmy się, że coś takiego miało miejsce?
Grzegorz Braun: Papiery ambasady rosyjskiej wpadły w ręce insurgentów.
W czasie powstania kościuszkowskiego, 18 kwietnia 1794 roku, po ucieczce obsady tej placówki dyplomatycznej…
Była to ucieczka, którą wymogły bardzo brutalne, okrutne działania rewolucjonistów, bo wtedy mówiono o tym: rewolucja, a nie: powstanie. Okrutne, ponieważ rzeźnicy rąbali Rosjan tasakami i innymi narzędziami zupełnie nie z gatunku szermierczych pojedynków. To się wydarzyło na Wielkanoc 1794 roku. W ręce Rady Zastępczej Tymczasowej wpadły papiery ambasady rosyjskiej. Część z tego poszła do druku. Mam wrażenie, że autorka, którą przywołałeś, sięgnęła do tych gazet, które się ukazały.
Tak, bo oni opublikowali wcześniejsze wydatki, dotyczące lat 70., 80., ale tych ostatnich już nie, ponieważ… byli w to zamieszani.
Zadziałała gruba kreska. Co za dużo, to niezdrowo. Na tej liście była kochanka księdza Hugona Kołłątaja i sam król.
Był też sekretarz króla, który wynosił pewne rzeczy. Szokujące, że przyszli zaborcy po pierwszym rozbiorze dogadali się i stworzyli tak zwaną kasę wspólną caisse commune, jak oni to nazywali z francuska. Są ustalenia zapisane w papierach, że rosyjski ambasador zaproponował składkę po sto tysięcy dukatów.
Król Pruski Fryderyk Wielki (wielki, ale nie był zbyt hojny) nie chciał płacić, targował się. Ostatecznie zebrano po 30 tysięcy, razem blisko sto tysięcy dukatów. Padają oczywiście konkretne nazwiska, oni mieli bardzo długą listę jurgieltników. Bezpośrednio do carycy szły raporty, później się to zmieniło i szły do Ministra Spraw Zagranicznych, pana Panina. Katarzyna frymarczyła nad każdym nazwiskiem, ociągając się, czy na pewno pieniądze są tu potrzebne, zwłaszcza że była wojna.
Technikalia wyglądały w ten sposób, iż dwa razy w roku – na Trzech Króli i na Świętego Jana – wypłacano konkretne kwoty. Na liście jurgieltników byli marszałkowie wszystkich sejmów, zwłaszcza sejmu porozbiorowego, który obradował dwa lata, podczas którego wystąpił Rejtan. Rejtana też próbowano przekupić, ale on powiedział, że nie przyjmie pieniędzy, lecz odda je marszałkowi Ponińskiemu, żeby on nie dopuścił do zaakceptowania rozbioru. Adam Poniński, Michał Radziwiłł, to byli marszałkowie sejmów z Korony i z Litwy. Dochodziło do sytuacji, że nawet wdowy po jurgieltnikach otrzymywały zapomogę – swoistą emeryturę – w dowód zasług po mężu, po 200–300 dukatów.
Jakaż wstrząsająca procedura, która pozwala stwierdzić, że rozbiory dokonały się w tajnych gabinetach, zanim jeszcze zostały ich efekty zakomunikowane światu. Jakże bezlitośnie i roztropnie – zgodnie ze swoimi interesem – postąpili Fryderyk i Katarzyna. Mianowicie dogadali tę sprawę tak, żeby nie wchodzić sobie w drogę i żeby, broń Boże, nie przepłacić. Żeby nie było tak, że ktoś do jednej kieszeni bierze z Petersburga, a do drugiej z Berlina.
Wszystko było konkretnie rozpisane. Były uzgodnienia między dyplomatami poszczególnych mocarstw. Dosyć nawet zabawne były spory, kto za kogo ma płacić, ale zmierzam do tego, że praktycznie cała elita Rzeczpospolitej była niestety przekupiona w sposób bezpośredni i brutalny. To nie delikatne propozycje, tylko po prostu ci ludzie sami się zgłaszali do ambasady, przychodzili do poselstwa. Kiedy Stackelberg objął placówkę, mówił, że tylko sześciu łapówkarzy udało mu się odziedziczyć po swoim poprzedniku, teraz musi rozbudować partię prorosyjską… I ludzie się zgłaszali i ambasada decydowała, czy jest sens wciągnąć ich na listę jurgieltników, czy nie.
Przykład to sejm repninowski w 1767 roku. Już na poziomie sejmików emisariusze ambasady rosyjskiej pojawiają się na obradach. Mamy konkretne przykłady sejmiku proszowickiego, czyli krakowskiego czy oświęcimskiego, na których emisariusze przekupują sejmikujących braci szlacheckich. Do tego dochodzi. Repnin pisze: „130 posłów wybranych na ten sejm jest właściwych, 58 wątpliwych i tylko 44 wrogich”. Ideą było podpisanie traktatu gwarancyjnego, który został ostatecznie podpisany i ratyfikowany i który de facto oznaczał, że Rzeczpospolita staje się protektoratem Cesarstwa Wszechrusi. W ten sposób to zostało załatwione. To doprowadzi w następstwie do powstania Konfederacji Barskiej w kolejnym roku.
Potem sprawa biskupa Sołtyka i jego towarzyszy porwanych, wywiezionych i osadzonych w Kałudze.
Biskup Kajetan Sołtyk, biskup Andrzej Załuski, hetman polny Wacław Rzewuski i jego syn Seweryn – „osoby posłów zostały w biały dzień podczas posiedzenia sejmowego porwane przez żołnierzy rosyjskich i wywiezione na pięć lat do Kaługi. Podobnego przykładu chyba w historii Europy nie znajdziemy. Wywołało to w sposób oczywisty wzburzenie szerokich mas.
Ale zaborcy bardzo bezwzględnie spekulują na naszej giełdzie napięć wewnętrznych. Kluczowym napięciem jest oczywiście napięcie katolicy – protestanci. Dlatego ambasador rosyjski obstawia obie strony w tym konflikcie. Z jednej strony patronuje Konfederacji Radomskiej, z drugiej strony Konfederacji Toruńskiej. To jest, można powiedzieć PiS–PO, Polacy napuszczani jedni na drugich. Z jednej strony grają rolę pieniądze, a z drugiej autentyczne sentymenty, resentymenty. I zaborcy do perfekcji doprowadzili te spekulacje, to rozgrywanie wewnętrzne Polaków.
Zdaje mi się, że też zminimalizowali koszta, ponieważ lista jurgieltników to są małe pieniądze, a chodziło przecież o wszystkie pieniądze polskiego świata. Dołóżmy do tego jeszcze aktywność żydowskich sztadlanów na sejmach walnych i na sejmikach. Kahały były ponaglane przez Sejm Czterech Ziem, czyli przez zwierzchnictwo talmundystów, żeby pilnować żydowskiego interesu w Polsce, to znaczy żeby w porę przekupić, kogo trzeba, jeszcze na poziomie sejmików. To są mechanizmy korupcji w sensie dosłownym i zepsucia. Zepsucia procedur, zaburzenia procedur, bo przecież w takiej sytuacji wszystkie głosowania sejmowe po prostu nie są odzwierciedleniem czegokolwiek poza wolą z zewnątrz, transmitowaną, narzucaną.
Druga sprawa – loże masońskie przeciągają część polskiej elity na stronę przeciwników podtrzymania tradycyjnych form prawnoustrojowych Rzeczpospolitej pod pretekstem oświecenia, reformy i odnowy. To jest ważny niuans. Tak jak w naszych czasach zwolennicy wyprzedaży suwerenności narodu polskiego, nadwątlania niepodległości państwa, mają swój – posługując się terminologią klasyka Miłosza „Umysłu zniewolonego” – ketman, jakim jest postęp, a nawet rozwój. Stąd zaprzedanie Polski, zaprzedanie się elity politycznej z duszą, ciałem i portfelami wszystkich rodaków eurokołchozowi, Unii Europejskiej. Bo tylko w ramach tego systemu – powiadają – Polska może wybić się na nowoczesność. Z drugiej strony ketman NATO-wski. Tylko w ramach Paktu Północnoatlantyckiego możemy utrzymać niepodległość i zapewnić bezpieczeństwo. To są dokładnie te same dwa ketmany, które od wewnątrz wydrążyły Rzeczpospolitą w XVIII wieku.
Polska elita przyjęła dyktat rosyjski i pruski. Prusacy próbowali się dosiąść do stołu, bo bardzo długo Katarzyna była przekonana, że będzie miała Polskę na wyłączność. Trzeba było prowokacji 3 majowej, żeby partia pruska, która najpierw podpuściła patriotów, wyszarpała swój kawałek tortu, który inaczej by się im nie dostał. Wrócę do głównej myśli, że wtedy również wielu uwierzyło, że Polska nie będzie bezpieczna, że Rzeczpospolita nie przetrwa, jeśli nie będzie objęta gwarancją cesarzowej Katarzyny i najjaśniejszego króla pruskiego, do czego później szlusowało cesarstwo habsburskie, ale też bardzo wielu jest przekonanych, tak jak dzisiaj twórcy serialu „1670” (hit platformy Netflix), że wszystko to jest nic niewarte, że to jest niewarte splunięcia czy inaczej właśnie tylko splunięcia jest warte, że Rzeczpospolita jest jakimś reliktem przeszłości, z którym jak najszybciej trzeba się rozstać.
Nie ma czego żałować. To jest duch, który w dość spektakularny sposób był u nas szerzony, ten prozelityzm eurokouchozowy. W „Gazecie Wyborczej” w latach 90. pojawił się artykuł, że rozbiory miały dla Polski wielką zaletę, ponieważ zapewniły nam awans cywilizacyjny.
Oświeceniowy.
Skok rozwojowy. Ten duch dzisiaj zwycięsko zdominował polską scenę polityczną i to jest dokładnie ten sam duch, który zostaje wypuszczony z butelki. Demon postępactwa zostaje wypuszczony w lożach masońskich, w XVIII wieku. Dlatego bardzo wielu nie płacze po Rzeczpospolitej. Dlatego Rejtan jest osamotniony. Wszyscy go omijają, trącają butem.
Słynna postać Adama Ponińskiego, marszałka sejmowego, który ręką pokazuje mu wyjście. To jest jurgieltnik: 3000 dukatów rocznie.
Ale ten jurgieltnik dorobił sobie mocną teorię, że to, co robi, jest słuszne i tak zbawienne dla Polski, bo Polska, jeżeli nie będzie objęta gwarancją cesarzowej, jeżeli nie otworzy się na trendy nowoczesności z lóż francuskich i angielskich, to nie jest warta obrony. To jest Duch Czartoryskich, których kandydatem na króla jest Stanisław. Trzy horoskopy stawiane nad kołyską króla Stasia przez jego święconego ojca pokazują, że oświecenie to jest po prostu ciemniactwo i całe postępactwo jest po prostu wielkim regresem myślowym, intelektualnym.
Ojciec Stanisław Poniatowski należał do partii, która wspierała Leszczyńskiego i do partii profrancuskiej, więc trendy oświeceniowe były mu bardzo bliskie i to miało wpływ na wychowanie młodego Stanisława, późniejszego króla.
Powiedziałem, że owszem, podjęto dzieło reformy i próby ratowania, ale było to leczenie dżumy cholerą. Chciałbym wskazać trzy kamienie milowe-młyńskie u szyi polskiego narodu w XVIII wieku i to te kamienie milowe, które są wskazywane jako szczytowe osiągnięcia tamtego okresu. Jakie to były kamienie milowe? Komisja Edukacji Narodowej, Teatr Narodowy i rewolucja 3 Maja. Każdemu z tych punktów poświęćmy osobny akapit…
„Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy” – taki wpis Janusza Korwin-Mikkego wywołał wielką falę oburzenia.
Przypomnijmy, że wcześniej Korwin-Mikke oskarżył lidera PiS o „wspomaganie utworzenia na naszej wschodniej granicy proniemieckiego i antypolskiego państwa ukraińskiego”. Dziś nad Wisłą szok. Relacje między Zełenskim i kanclerzem Niemiec można nazwać: Rusin, Niemiec, dwa bratanki. A przecież to Polak powinien być bratankiem Ukraińca, bo pomogła Ukrainie najwięcej i miała tworzyć z Ukrainą jedno państwo!
Dla ogarnięcia tego podstawowego zagadnienia geopolitycznego, przed którymi stoi Polska, konieczne jest przypomnienie następujących faktów:
1. Mówi się o przeklętym położeniu Polski, że znajduje się w kleszczach między Niemcami i Rosją. Ale prawda jest inna. Największą klęską, jaką poniosła Polska po 24 lutego pamiętnego roku 2022 jest to, że znajduje się w coraz mniejszym stopniu między Niemcami i Rosją, a w coraz większym stopniu między Niemcami i Ukrainą, że – powiedzmy to wprost – Polska leży między Niemcami i Ukrainą!
2. Sprawy ukraińskie są w Polsce traktowane, jako element polityki wschodniej. Tymczasem od dwustu lat problematyka ukraińska to element polityki niemieckiej wobec Polski i idei Polski, jako niepodległego państwa. Prusacy ze szczególnym upodobaniem pielęgnowali nazwę „Ukraine”. Niesławnej pamięci Hakata finansowała nacjonalistów ukraińskich. Niemcy popierali aspiracje niepodległościowe Ukraińców zamieszkujących Galicję Wschodnią, a hitlerowska Abwehra uzbrajała i szkoliła dywersantów ukraińskich przeciw II RP.
3. W Polsce panuje powszechne i absolutne przekonanie, że Niemcy i Rosja zawsze współpracują przeciw nam i że główna w tym wina Rosji, która wciągnęła do tego naiwnych Niemców. Polacy uwierzyli też w mit, że po 24 lutego 2022 r. Niemcy zostawiły Ukrainę na pastwę Rosji, że sprzedały Ukrainę Putinowi. Przy czym mit taki podtrzymują sami Niemcy, co samo w sobie jest genialną niemiecką konstrukcją propagandową, opartą na sprawdzonej technice manipulowania Polakami: Wszystko zwalać na Rosję, całe zło bierze się z Rosji a zbawienie pochodzi z Niemiec. Tymczasem prawda jest inna! Od 300 lat, w oparciu o Prusy, Niemcy realizują politykę Drang nach Osten, tj. parcia na wschód ipodporządkowania sobie Rosji oraz krajów tej części Europy.
4. Dochodzi do tego mit (także podsycany przez Niemców), że Polacy ratują świat przed Rosją, że tylko oni rozumieją Rosję, a inni zachowują się w stosunkach z Rosją, jak pijani we mgle. No i ta pycha Polaków (także podsycana przez Niemców), przekonanie o wyższości nad Rosjanami, że sam Bóg powierzył im misję wyzwalania wszystkich spod jarzma Rosjan. Przekonanie, że są najlepszymi specjalistami od Rosji pokutuje najbardziej wśród polskich dyplomatów. Tymczasem to ignoranci, których cała „wiedza” na temat Rosji to koncepcje wtłoczone do ich pustych łbów przez Niemców i niemieckich agentów w Polsce. Przykład z ostatnich dni: pouczanie Trumpa przez „Gazetę Polską” i TV Republika, a nawet samego Karola Nawrockiego, jak ma rozmawiać z Putinem.
5. To nie Rosja a Niemcy są śmiertelnym zagrożeniem dla Polskia Ukraina to twór sztucznie stworzony przez Niemców, celem dokonania czwartego rozbioru Polski, ale nie przez Rosję, Austrię i Prusy, lecz w zmodyfikowanej wersji – przez Niemcy i Ukrainę. Przy czym niemiecka agresja nie odbywa się metodą ataku na Westerplatte. To coś bardziej długofalowe i bardziej wyrafinowane, coś w rodzaju „marszu przez instytucje”, poprzez obsadzanie stanowisk w Polsce przez agenturę niemiecką, ukraińską i… żydowską. Bo Ukrainiec to nie tylko polityczna ręka Niemca, ale i Żyda.
Ukrainę jak i naród ukraiński stworzyli Niemcy sto lat temu. Po co? Głównie przeciwko Rosji, ale także przeciwko Polsce, by posługiwać się tym tworem, jako politycznym narzędziem dla osłabienie Rosji i dla osłabienie Polski. Kiedy w czasie I wojny światowej okazało się, że na wschodzie Polski wyrasta nowa siła – ukraińscy nacjonaliści, Niemcy (lub Pangermanie) od razu dostrzegli istnienie nacji zwanej wtedy „Rusinami”. Dostrzegli też, że elita galicyjska hołduje Polsce jagiellońskiej, zacofanej, w której nie doszło do procesów narodowotwórczych i wykształcenia się nowoczesnego państwa, i wykoncypowali, że wśród szlachty galicyjskiej trzeba podtrzymywać mit: Polska z Ukrainą stworzy imperium (i co jeszcze bardziej przewrotne i kuriozalne – stworzy imperium, jako przeciwwagę dla Niemiec). I nawet nie dostrzegamy oczywistej prawdy, że Niemcy także dziś, poprzez swoich agentów wpływu, podtrzymują w Polakach mrzonki jagiellońskie w postaci „Międzymorza” i „Polska regionalnym mocarstwem”.
Tworzenie, umacnianie i mobilizowanie nacjonalizmu ukraińskiego przeciw Polsce nasiliło się podczas I wojny światowej. W 1918 r. Niemcy (nie Piłsudzki, lecz rękami Piłsudzkiego!) powołali państwo ukraińskie. Taki sam cel miała rewolucja w Rosji i, w ślad za nią, traktat pokojowy podpisany przez Lenina z Cesarstwem Niemieckim, Austro-Węgrami oraz ich sojusznikami. Plany Niemców najlepiej pokazuje dołączona do traktatu mapa, na której Ukraina jest wielka, dominująca, zagarniająca jak najwięcej ziem Rosji, a Polska małe, zminimalizowane kadłubkowe państewko wielkości województwa, niezdolne do samodzielnej egzystencji (wielkości przyszłej Generalnej Guberni). Mapa ilustrowała germański zamysł: Rosja jak i cała Europa Wschodnia wyniszczona, obiekt niemieckiej ekspansji, podobna do niemieckich nabytków kolonialnych w Afryce.
Kiedy Niemcy przegrali II wojnę światową i drugi raz wyparci zostali na zachód (jeszcze bardziej niż po I wojnie), wszystkie swoje ukraińskie aktywa w postaci rusińskich kolaborantów przekazali anglosaskim aliantom, którzy przejęli tym samym zbrodniarzy z UPA, Ukraińców nienawidzących Polski. Ukraińscy współpracownicy niemieckich agentów przeniknęli także do służb PRL. Jeśli dodamy do tego, że Niemcy zawsze mieli w Polsce doskonale rozwiniętą sieć agenturalną, to nie dziwi, że dziś niemieckie i ukraińskie służby mają przemożne wpływy w Polsce i działają tak, aby polski patriotyzm służył Ukrainie oraz że podtrzymują mit „Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy”. I czy to, że obie rządzące na przemian Polską partie przykładają się do realizacji projektu „Słudzy narodu ukraińskiego” nie świadczy o tym, że są prowadzone tą samą ręką?
Dziś, po stu latach Niemcy osiągają cele, które postawiły sobie w I wojnie światowej – Podporządkowanie Polski Berlinowi przy pomocy „niepodległej”, czyli realizującej interesy niemieckie Ukrainy. Przewidział to Roman Dmowski: „Nie ma siły ludzkiej, zdolnej przeszkodzić temu, ażeby oderwana od Rosji i przekształcona na niezawisłe państwo Ukraina stała się zbiegowiskiem aferzystów całego świata, którym dziś bardzo ciasno jest we własnych krajach, (…), spekulantów i intrygantów, rzezimieszków i organizatorów wszelkiego gatunku prostytucji: Niemcom, Francuzom, Belgom, Włochom, Anglikom i Amerykanom pośpieszyliby z pomocą miejscowi lub pobliscy Rosjanie, Polacy, Ormianie, Grecy, wreszcie najliczniejsi i najważniejsi ze wszystkich Żydzi.. Te wszystkie żywioły przy udziale sprytniejszych, bardziej biegłych w interesach Ukraińców, wytworzyłyby przewodnią warstwę, elitę kraju. Byłaby to wszakże szczególna elita, bo chyba żaden kraj nie mógłby poszczycić się tak bogatą kolekcją międzynarodowych kanalii. Ukraina stałaby się wrzodem na ciele Europy”.
Według Dmowskiego, aspekt ukraiński odegrał też ważną, jeśli nie najważniejszą rolę w planach tworzenia „Judeopolonii” a Żydzi byli agenturą niemiecką, zawsze (tak, jak Ukraińcy) zauroczenie Niemcami i stąd zabójczy dla Polski, skierowany przeciw wspólnemu wrogowi – Polakom trójkąt Niemcy-Żydzi-Ukraińcy. Jeżeli do tego dodamy, że dziś Ukrainą rządzą żydowscy oligarchowie, to mamy pełny obraz sytuacji. Dodajmy – sytuacji tragicznej.
Po 1989 roku stosunki polsko-niemieckie nigdy nie były normalne, lecz zafałszowane. Po stronie polskiej biorą w nich udział prawie zawsze te same osoby zazwyczaj proponowane przez stronę niemiecką, które uzyskały niemalże monopol na te kontakty. W tym froncie obrony niemieckich interesów są aktywa niemieckich służb specjalnych (także te odziedziczone po Stasi) i ludzie o żebraczym usposobieniu, którzy egzystują za niemieckie pieniądze i nieustannie, na zasadzie wyłączności, zabierają głos w sprawach niemieckich. Są wśród nich byli i obecni ministrowie, wojewodowie, prezydenci miast, posłowie i senatorowie, dyplomaci (lub raczej dyplomatyczni folksdojcze), dziennikarze i inni zawodowi „przyjaciele Niemiec”.
Dzięki nim, Niemcy pozyskały wyjątkową pozycję w Polsce. Wystarczy wspomnieć niekorzystny, dyskryminujący nas Traktat polsko-niemiecki z 17 czerwca 1992 r., który zapoczątkował hurtową i ordynarną akcję wyprzedaży naszych interesów. Pozostawił otwarty problem niemieckich roszczeń majątkowych, a zamknął drogę do należności z tytułu odszkodowań wojennych. Zaniedbał interesy polskiej mniejszości w Niemczech, równocześnie tworząc absurdalne przywileje dla mniejszości niemieckiej w Polsce, w tym utworzenie własnego województwa.
Niemcy sprawnie i szybko zbudowali w Polsce swoje lobby, bynajmniej nie poprzez przedstawicieli mniejszości niemieckiej, ale… żydowskiej. Stąd ich pęd do obsługi stosunków polsko-niemieckich. Mniejszość ta zabrała się (i zmonopolizowała) za stosunki polsko-ukraińskie. Przykładem Grzegorz Schetyna i Paweł Kowal, obaj Żydzi ze Lwowa. Wspomagają ich bardzo wpływowe środowiska nacjonalistów ukraińskich z rozbudowaną agenturą wpływu. To oni najaktywniej działają i najwięcej mają do powiedzenia w sferze kontaktów nie tylko z Ukrainą, ale i z Rosją, Białorusią i Polakami na Wschodzie (vide obsada kadrowa fundacji „pomagających Polakom na Wschodzie”). To oni w MSZ dokonują „finezyjnej” selekcji konsulów na Ukrainie, którzy znęcają się nad tamtejszymi Polakami i likwidują polskość.
To oni ukryli przed Polakami bardzo niebezpieczną oczywistość, że Ukraina to twór germański, że sprzymierzy się z Niemcami, że Polska znajdzie się w kleszczach ukraińsko-niemieckich, że Niemcy, zręcznie wykorzystując sytuację związaną z wojną, ożywią projekt Mitteleuropy, w niczym nie różniący się od projektu Judeopolonii, i że nawet masowa, kontrolowana w dużej mierze przez Niemców akcja osiedlanie Ukraińców w Polsce jest znaczącym krokiem w dziele budowy IV Rzeszy oraz genialne wymierzonym ciosem w integralność terytorialną Polski. No, bo przecież Wrocław, gdzie już co trzeci mieszkaniec to Ukrainiec, ma już w większości ludność proniemiecką. Nie przypadkiem też Ukraińcy osiedlają się (lub są osiedlani) głównie na naszych Ziemiach Odzyskanych, a celem tej akcji jest „odzyskanie” tych terenów dla Niemców. Nawiasem mówiąc – polscy rolnicy łudzą się, że wywalczyli formalny zakaz sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Tymczasem Niemcy wykupują ziemię na tzw. słupy. A kim są owe „słupy”? To Ukraińcy przesiedleni po akcji „Wisła” na ziemie, które Niemców interesują najbardziej.
,,Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy!’’ – taki kanon polskiego interesu narodowego wtłaczają nam do głów. Tymczasem Stepan Bandera powiedział: ,,Polacy nie chcą samostijnej Ukrainy, bo dobrze wiedzą, że tylko Ukraina może im zadać śmiertelny cios i rozwalić Polskę’’. Taką wizję przedstawia też podjęta 22 czerwca 1990 r. uchwała Krajowego Prowidu OUN: Najważniejszym celem jest doprowadzenie do rozbioru i ostatecznej likwidacji Państwa Polskiego, którego finałem będzie podzielenie terytorium Polski pomiędzy Ukrainą i Niemcami, dwiema zwycięskimi stronami tych zmagań. Uchwała zawiera postulat: (…) odbudować tajną sieć OUN i zacząć kontrolować wszystkie dziedziny życia Rzeczypospolitej (…) Zależy nam na tym, żeby w Polsce istniała słaba służba wewnętrzna (i kierowana przez ludzi nam życzliwych) oraz słaba, nieliczna armia. Zaleca też: Należy podsycać separatyzmy regionalne: Górnoślązaków, Kaszubów, Górali […] Podsycać aktywność narodową Ukraińców, Białorusinów, Żydów, Czechów, Słowaków a przede wszystkim Niemców”. Separatyzmy już mamy. Słabe służby wewnętrzne kierowana przez „ludzi nam życzliwych” też. Bo kim jest koordynator służb specjalnych i tabuny potomków bojców OUN zatrudnionych w ABW i Policji. Kolej zatem na „podzielenie terytorium Polski pomiędzy Ukrainą i Niemcami, dwiema zwycięskimi stronami tych zmagań”.
Cytowany na wstępie Janusz Korwin-Mikke, nie bez powodu oskarżał Jarosława Kaczyńskiego o „wspomaganie utworzenia na naszej wschodniej granicy proniemieckiego i antypolskiego państwa ukraińskiego”. Lider PiS, którego matka miała korzenie w żydowsko-ukraińskiej Odessie, uchodzi w oczach Polaków za Antyniemca. Jednak rzeczywistość jest zupełnie inna. To on wysunął na stanowisko premiera proniemieckiego (żeby nie powiedzieć agenta TW „Jakob”) Mateusza Jakuba Morawieckiego, który godził się w 100 procentach na budowę IV Rzeszy. No i czy można być antyniemieckim będąc skrajnie proukraiński?
Jarosław ma w swym życiorysie krótki epizod, kiedy Niemców nie lubił. A było to wtedy, gdy niemiecka gazeta napisała: „Niemiecka opinia publiczna nie wierzyła zdumionym niebieskim oczom: polski prezydent nie sięgający niemieckiej głowie państwa nawet do kolan. Polityk z drugiej strony Odry, który niemieckiej pani kanclerz na przywitanie podaje w postawie na baczność przednią łapę!”. Tytuł i podtytuły tekstu w „Die Tageszeitung” brzmiał: „Nowe polskie kartofle. Dranie chcący opanować świat. Lech „Katsche” (mlaskający) Kaczyński”. „Antyniemieckość” Jarosława Kaczyńskiego (i jego przenikliwość „geopolityczną”) ilustruje też wypowiedź: „Dowodem na to, że jesteśmy traktowani, jako Europa drugiego rzędu jest jakość proszków sprzedawanych w Polsce, które są gorsze niż te w Niemczech”.
Polska nie uzyska niczego, będzie największym przegranym, zmuszona dzielić terytorium nie tylko z milionami Ukraińców przesiedlonych tu po 24 lutego 2022 roku, ale i z setkami tysięcy zdemobilizowany bojców Azow. A kto będzie trzymał w garści skonfliktowane strony? Niemcy! Bo już mamy rząd niemiecko-ukraiński i będziemy mieć obozy koncentracyjne pilnowane przez ukraińskich strażników. I właśnie na tej zasadzie powstanie UkroPolin, twór składający się z obcej elity, z kilkunastu milionów niemających nic do powiedzenia Polaków i z milionów łupiących Polskę przesiedleńców z Dzikich Pól. Taka ukropolińska Rzeczpospolita będzie słabym państewkiem, w kleszczach między Ukrainą i Niemcami, łożącym na Ukrainę coroczną kontrybucję, wydającym na obronę dominującą część budżetu, lecz nie na obronę własną, lecz obronę Ukrainy. Ale na tym nie koniec – Polska będzie finansować pokój. A wiedzieć trzeba, że to jeszcze bardziej kosztowne niż finansowanie wojny.
Ukraina zbudowała najsilniejszą armię w Europie. A Polska swoją armię rozbroiła, stając się państwem frontowym NATO, buforem między Wschodem i Zachodem, gdzie o biegu wydarzeń decyduje siła militarna. Obok funkcjonującej już armii ukropolińskiej, powstaje armia ukraińsko-niemiecka, która weźmie udział w końcowej fazie operacji oddania Niemcom kontroli nad polską armią i zmuszenia jej do zakupu pancerfaustów z niemieckich fabryk. Chodzi też o wywołanie kaskady wydarzeń: Zrujnowana, z rozgrodzonymi granicami Polska, zamiast z Zachodem, integruje się ze Wschodem, przyjmuje standardy cywilizacji turańskiej, jest wpychana w strefę chaosu i starć na tle etnicznym. Tu przypomnijmy: Konferencja pokojowa w Wersalu narzuciła Polsce przywileje dla Żydów, co poprzedziła kampania oskarżająca Polaków o pogromy oraz wspierająca Ukraińców w konflikcie z Polakami. Hitler, natomiast napaść na II RP uzasadniał „prześladowaniem niemieckiej mniejszości”. Czy i tym razem Niemcy nie uzasadnią ingerencję w polskie sprawy prześladowaniem mniejszości… ukraińskiej?
Ukraiński młot i niemieckie kowadło działają coraz bezczelniej. Ukrainizacja i dojczyzacja Polski idą pełną parą. W Polsce bezkarnie hasa ukraińska i niemiecka V kolumna, trybiki w wielkiej machinie przemieniającej Polskę w niemiecko-ukraińskie kondominium pod żydowskim zarządem powierniczym. I jeśli Polacy się nie przebudzą, jeśli ten rząd przetrwa, to jest duża szansa, że uwiną się z tym zadaniem do końca kadencji. A jeśli zagonią do akcji pożytecznych idiotów z PiS i przy ciulowatości Konfederacji, to wystarczy im na to kilka miesięcy. Co robić? Mówić bez ogródek: Nie ma żadnych dwóch wizji Polski. Jest wolna Polska versus państwo zarządzane przez gauleitera, wspieranego przez potomków rezunów. Głośno wymawiać słowo „zdrada”. Pamiętać, że poszłoby im z nami jeszcze lepiej, gdyby nie front gaśnicowy. No i nie gmatwać sprawy analizami, że za wszystkim stoi Putin, bo chodzi o skolonizowanie Polski przez Ukraińców i Niemców.
Nie wiem, ilu Polakom jeszcze zależy na Niepodległej. Nie wiem, ilu z tych, co im zależy, w ogóle rozumie co to jest niepodległość – jedyna w swoim rodzaju POLSKA NIEPODLEGŁOŚĆ. Nie wiem, ilu Polakom fałszywe pojęcie niepodległości tak skrzywiło perspektywę, że występują przeciwko niej. Nie wiem wreszcie, ilu Polaków ma niepodległość głęboko między pośladkami i nie ma ona dla nich żadnego znaczenia.
Ale wiem, że wszystkie polskie problemy – od tzw. praworządności po głębokie podziały społeczne, przez gospodarkę, finanse, handel, energetykę, opiekę zdrowotną itd. – słowem przez wszystko, co stanowi siłę, pozycję i status każdego niepodległego państwa, wzięły się STAMTĄD. Stamtąd znaczy tyle, co brukselsko- berlińska sitwa pruskich wrogów Polski, zrzeszona w neomarksistowskiej i neokomunistycznej Unii Europejskiej. Koniec. Kropka.
Wniosek może być tylko jeden: tą pruską sitwę trzeba opuścić. I to nie jakimś Polexitem, ale Polescapem. Czyli błyskawicznym trzaśnięciem drzwiami budynku im. komunisty Spinnelego.
Chcemy być mieszkańcami Niepodległej, to przestańmy wreszcie się rozdrabniać na bezproduktywne dyskusje o setkach spraw detalicznych, bo wszystkie one mają jedno i to samo źródło: bandytów z Brukseli i Berlina. To ci bandyci wyssali z Polski polską tożsamość narodową, nasze wielopokoleniowe DNA, to oni wysysają naszą pracę, nasze bogactwo i nasze narodowe dobra. To oni nas podzielili, to oni nami sterują, to oni instalują tu swoje wpływowe agentury i to oni zafundowali nam antypolski, anty-niepodległościowy rząd mający za zadanie uczynienia z Polski terytorium zależne – współczesną Generalną Gubernię, ze współczesnym Hansem Frankiem.
Co gorzej, wyraźnie cofnęliśmy się do kwietnia 1922 r., kiedy to szef Sztabu Generalnego Reichswehry, Hans von Seeckt, zaznaczył, że Polska, „ten najmocniejszy filar Traktatu wersalskiego, z pomocą Związku Radzieckiego zostanie wymazana z mapy Europy, Francja zostanie poważnie osłabiona, a Niemcy odzyskają granicę sprzed 1914 r.” Dziś można jedynie dyskutować, czy miejsca „Związku Radzieckiego” nie zajęła Ukraina – jak wiadomo ściśle zblatowana z Berlinem. Reszta jest bezdyskusyjna.
Czekam na jednego odważnego polityka, poza sekowanym Grzegorzem Braunem, wyraźnie ogłosi: czas na POLESCAPE!
K.J.W.10 listopada 2025, 14:27Mamy problem z tym porzuceniem RWPG-bis.
Jesteśmy gospodarczą kolonią Wielkich Niemiec.
Połowa „fabryk” to montownie.
Banda folksdojcza zamyka co się da – zamknęła olefiny – nieśmiałą próbę odcięcia się od „chemii z Niemiec”.
Wymiksowując się na własną prośbę zwiększamy bezrobocie o kilkanaście procent, ponadto lud nie uwierzy, że może istnieć życie poza Unią.
Czy nie lepiej zmusić ich, żeby to oni nas nas próbowali wyrzucić?
Skoro Jurowa czy Tsue nakładają na nas karę dzienną kilka milionów, to co stoi na przeszkodzie, żeby za nadużywanie uprawnień, nałożyć na nich karę kilkanaście milionów?
Tak – pierwszy cel usunąć bandę folksdojcza – inaczej zniszczy wszystko – zgodnie z doktryną berlina.
Do kompletu odbudowa szwabskiej armii – i pozamiatane.
W naszej, opiniotwórczej „przestrzeni medialnej” króluje niepodzielnie strach i wrogość. Dogmatem jest tu „zagrożenie rosyjską agresją”, a jedyną reakcją na to jest STRACH – wszechobecny, wręcz ostentacyjny. Kiedyś bojaźń ukrywano: nie było czym się chwalić.
Teraz musimy wysłuchiwać lub czytać publicznych spowiedzi ciężko przestraszonych, którzy w dodatku prześcigają się w licytacji skali swojej bojaźni: tak jakby ogłoszono casting na najbardziej strachliwych. Drugim „konkursem”, często z udziałem tych samych aktorów, jest WROGOŚĆ: kto bardziej „przypieprzy ruskim”. Jest to wyjątkowy rodzaj wrogości, bo połączony z pogardą i poczuciem wyższości; zanika używanie przymiotnika „rosyjski”: zastąpił go „ruski” (np. „ruskie drony”) w tym złym, często również pogardliwym znaczeniu tego słowa.
Strach i wrogość jest być może nowym sposobem poszukiwania nowej politycznej wspólnoty: zapewne razem bać się raźniej.
Być może jednak zbiorowe halucynacje strachu przed „agresją” są skrzętnie zorganizowanym przedstawieniem, które ma odwrócić naszą uwagę od spraw dużo ważniejszych, a także poprawić kiepskie notowania rządzących. Zagrożenia oczywiście są, ale również z zupełnie innej strony:
Po pierwsze nasza energetyka i górnictwo są świadomie niszczone przez narzucenie nam absurdalnych rygorów tzw. Zielonego Ładu i „Pakietu Klimatycznego”,
Po drugie rolnictwo jest niszczone przez napływ tanich surowców rolnych z Ukrainy a w nieodległej perspektywie – z państw Ameryki Południowej (umowa Mercosur),
Po trzecie grozi nam głębokie zubożenie poprzez przerzucenie na obywateli gigantycznego ciężaru zbrojeń, które mają pochłonąć co rok 5% PKB, a nasz deficyt budżetowy dziś wynosi 8% PKB.
Większość z nas jest w pełni świadoma rzeczywistych zagrożeń, ale mamy się „jednoczyć wokół flagi” ze strachu przed „ruskimi”. Nasze halucynacje są być może tylko świadomymi manipulacjami. Czy poddajemy się im? Częściowo tak, bo ponoć jesteśmy w stanie „wojny hybrydowej z Rosją”, gdyż zaatakowały nas nieuzbrojone drony, przed którymi nas ostrzegła związana z Rosją Białoruś a nie Ukraina.
Czy ktoś jednak zastanowił się nad konsekwencjami naszej wrogości w świadomości Rosjan? Niewiele wiemy na ten temat, bo przecież zamknięto nam dostęp do większości źródeł informacji na ten temat. Blokada rosyjskich źródeł wprowadzona pod przykrywką „walki z dezinformacją”. Nie wolno nam nawet czytać rosyjskiej literatury, słuchać ich muzyki (są raczej muzykalni), nawet rozrywkowej. Nie wolno nam również dyskutować o naszych stosunkach polsko-rosyjskich, nawet tych z przeszłości.
To już graniczy z obsesją, wręcz głupotą: jeżeli widzimy w kimś wroga, który w dodatku czyha na naszą niewinność, to powinniśmy go jak najbardziej poznać; stara mądrość podpowiada, że trzeba uważniej wysłuchać wroga niż przyjaciela.
A może owe zakazy też wynikają ze strachu przed… porażką? Czy po tylu latach finansowania „niewdzięcznych” władz w Kijowie, które jakoby walczą w naszej obronie, trzeźwa ocena obecnego stanu rzeczy mogłaby podważyć sens naszych dzisiejszych i planowanych na przyszłość działań?
PKB produkowane przez kobiety czyni nas biedniejszymi.
Bo gdy kobieta poświęca czas rodzinie, wspólnym przedsięwzięciom, wychowuje dzieci, dba o dom i o ciągłość wspólnoty, to buduje kapitał, którego żadne państwo nie potrafi policzyć. Ale gdy ten sam czas sprzeda korporacji, PKB rośnie, choć wartości powstaje mniej. I to bogactwo nie zostaje w rodzinie, tylko w tabelkach obcej firmy.
PKB nie mierzy miłości, wychowania, zaufania ani pamięci – nie zna wartości wspólnego stołu i ciepła domowego. Mierzy tylko przepływ pieniędzy – nawet jeśli płyną one z serca rodziny do cudzej kieszeni. Ale nawet wartości materialnej powstaje wtedy mniej.
Wmawia się nam, że dobrobyt to dwa etaty, dwa samochody i zero czasu. Że postęp to gdy matka wychodzi z domu, a dzieci oddaje się instytucjom. Że nowoczesność to rodzina, która widuje się tylko wieczorem – zmęczona i oddzielona ekranami.
Ale prawda jest taka, że gdy kobieta pracuje dla obcych, nie buduje już kapitału rodziny. A ciepło domowe, wspólne posiłki, wychowanie i pamięć – to wszystko zostaje urynkowione, opodatkowane, sprzedane – a my nazywamy to wzrostem. To co dawniej zapewniało się wewnątrz rodziny, dziś musi być kupione od obcych: opieka, wychowanie, posiłki, spokój. I na wszystko nakłada się podatek, rachunek i stres.
Statystyki rosną, a prawdziwe bogactwo maleje. Dom staje się przystankiem między zmianami – nie twierdzą, lecz noclegownią.
Rodzina z jednym mocnym dochodem i matką w domu to nie zacofanie. To trwałość. To struktura odporna na chaos. Nie stajemy się bogatsi, gdy żony zamieniamy w pracownice. Stajemy się biedniejsi, bo zapominamy, co miały budować i chronić.
Polska opinia publiczna jest ciągle przekonywana przez media i polityków, że Unia Europejska jest wspaniałym projektem, a każda jej krytyka to działanie w interesie Kremla i realizowanie jego propagandowej agendy.
I tak, krok po kroku, kolejne szaleństwa ideologiczne i gospodarcze Brukseli są „przepychane” praktycznie bez żadnego sprzeciwu, mimo że prowadzą one wprost ku katastrofie.
Oto kolejny przykład. Jak informują media: „Od 29 października zmieniają się zasady handlu z Ukrainą. Koniec pełnego zniesienia ceł, ale limity importu idą mocno w górę – miód, cukier, drób, jaja i etanol będą napływać do UE w dużo większych ilościach niż dotychczas”. Limity importowe dla Ukrainy idą mocno w górę: miód – do 35 tys. ton (wzrost o 583%), cukier – do 100 tys. ton (wzrost o 500%), jaja – do 18 tys. ton (wzrost o 300%), mięso drobiowe – do 120 tys. ton (wzrost o 133%), etanol – do 125 tys. ton (wzrost o 125%). I uwaga: „Choć Ukraina musi wdrożyć unijne normy, to realnie stanie się to dopiero do 2028 r. Do tego czasu kontrole graniczne sprawdzają bezpieczeństwo żywności, ale nie obejmują jeszcze pełnej weryfikacji całego procesu produkcji”.
Jak widać, Bruksela konsekwentnie realizuje operację „Ukraina First”, mimo tego, że państwo to nie jest członkiem UE, i mimo tego, że taka polityka uderza w rolnictwo krajów członkowskich. Polityka ta nie jest wynikiem potrzeby ekonomicznej, tylko realizacją planu ideologicznego i geopolitycznego walki z Rosją gdzie się da, i jak tylko się da, nawet po trupie wielu sektorów gospodarki krajów członkowskich. Każda krytyka jest zakrzykiwana sloganami o „walczącej Ukrainie”, która, jak widać, mimo wojny dziarsko wchodzi na europejski rynek i bezczelnie się na nim rozpycha mając pełne poparcie Komisji Europejskiej. Zastanawia tylko jedno – bezradność rządów państw członkowskich, która wynika albo z nieudolności i strachu, albo ze świadomego uczestnictwa w tym zamachu na własną gospodarkę. Rolnicy w wielu krajach nie raz sprawiali kłopoty swoim rządom. Dlaczego więc nie „rozwiązać” tego problemu poprzez ich likwidację, korzystając z okazji – no bo przecież „walczącej Ukrainie” się nie odmawia. Ten szantaż niestety działa nawet na protestujących rolników, także w Polsce, którzy przy każdej okazji zawsze podkreślają, że oczywiście nie są przeciwni pomocy dla „walczącej Ukrainy” i rozumieją intencje rządu.
Tymczasem Komisja Europejska, która teoretycznie ma być tylko wykonawcą polityki państw członkowskich – uzurpuje sobie prawo do decydowania o wszystkim. A jeśli jakieś państwo z czymś się nie zgadza, to grozi karami i sankcjami. Przykład? Proszę bardzo. Jak informuje Radio RMF FM: „Bruksela ma dość polskiego embarga na zboże z Ukrainy. Jeżeli Polska, Słowacja i Węgry nie zniosą embarga na żywność z Ukrainy, Komisja Europejska jest gotowa rozpocząć procedury o naruszenie unijnego prawa”. Proszę, proszę – Bruksela „ma dość”! A może to narody Europy powinny głośno powiedzieć, że to one mają dość Brukseli? A co do Ukrainy, to powtórzmy proroctwo Romana Dmowskiego z roku 1930, kiedy napisał, że oderwana od Rosji Ukraina zrobi „wielką karierę”, ale stanie się „wrzodem na ciele Europy”.
Najpierw prezydent Trump miał „zaorać” szaleńców z Brukseli i pogonić Tuska z Polski.
Niestety, podobno (tak ludzie gadają) odwiedzili go smutni panowie w czerni i powiedzieli machając paluszkiem „nie, nie, to my rządzimy i po prostu pilnuj ucha, bo następnym razem… „ I tak prezydent Trump stał się dużo bardziej ugrzeczniony, co najwyraźniej ukazało się podczas spotkania z przywódcą Chin. Chyba nici z zaorania szaleńców, pogonienia Tuska i ujawnienia bywalców „wyspy miłości” Jeffreya Epsteina.
Później w Warszawie Karol Nawrocki wszedł do Pałacu Prezydenckiego tak, że w drzazgi poszły drzwi razem z futryną i wydawało się, że nie ma mowy o żadnym „zmiłuj” i Tusk co najmniej powinien się pakować, bo pan prezydent Nawrocki dopiero się rozkręca.
I co? No właśnie – jajco. Rozkręca się Żurek, którego smród zepsutej zupy i zdechłego krokodyla rozchodzi się po „tenkraj” i prawo znaczy tyle, co zdanie czarnego na plantacji bawełny. Wszystko zresztą w „tenkraj” dosłownie dziadzieje, marnieje, zanika – poza długami, rachunkami i ukrainizacją. Dzielnie walczymy o pozycję lidera w UE w rankingu cen energii. Stan infrastruktury energetycznej – jak to trafnie ktoś ujął podczas protestów w Katowicach – jest gorszy niż na Ukrainie.
A’propos Ukrainy…
Sieć Carrefour przejmuje (?) ukraiński gigant. Przejęty Ursus, mrożonki w Kaliszu, zakłady produkcyjne w Dobrym Mieście i Lublinie, farmaceutyczna firma Symphar, Intersport Polska, plus tysiące pomniejszych firm i firemek. Niedoszłe mięso armatnie (ok. 100 tys. młodych byczków) wypuszczone z Ukrainy przez Zełenskiego, osiadło w „tenkraj„.
Tak sobie, bez celu? No nie – ich zadaniem jest przejąć gospodarkę „tenkraju” – już jest 100 tys. ukraińskich podmiotów gospodarczych. W setkach tysięcy kupują mieszkania. Drogie przecież. Zasilają nasze PKB? Tak, ale nie do końca, bo przysługują im liczne przywileje oraz ulgi, a oszustwa i korupcję mają w genach. Polaków wysyłają na bezrobocie. Kim są? Oj tam, później się sprawdzi… Marnie to wygląda. Gdzie jest prezydent? Jakieś orędzie do otumanionych? Rada gabinetowa? Walnięcie silną przecież pięścią w stół? Wezwanie szefa MON i generałów na konsultacje? Bo chyba już czas… Czyżby też odwiedzili go ci sami smutni panowie w czerni? Tak pytam…
Zastanawiam się jakie karty może wyłożyć na stół PKN, w przypadku odwiedzin smutnych panów w czerni. Wiara i osobista odwaga może nie wystarczyć, będąc osaczonym przez wrogów we własnym domu.
Co do Ukraińców w Polsce, to armagedon dopiero nastąpi, gdy po zakończeniu awantury, tysiące uzbrojonych samców zaczną szukać swoich niewiast w ten kraju.
Szmyhal dodał, że Ukraina jest gotowa uczestniczyć także w rozwoju europejskiego przemysłu obronnego: „Ukraina jest gotowa nadal przyczyniać się do realizacji celów JEF poprzez wspólne szkolenia, innowacyjne partnerstwa i współpracę przemysłową. Jednocześnie oczekujemy dostępu do europejskich technologii i mocy produkcyjnych, które umożliwią prowadzenie wspólnej produkcji”. Premier podziękował również Norwegii za organizację spotkania oraz Wielkiej Brytanii za przywództwo w ramach sojuszu, zaznaczając: „Razem możemy powstrzymać agresję, chronić naszych obywateli i zapewnić przyszłym pokoleniom pokojową i stabilną Europę”, podsumował.
Szmyhal dodał, że Ukraina jest gotowa uczestniczyć także w rozwoju europejskiego przemysłu obronnego: „Ukraina jest gotowa nadal przyczyniać się do realizacji celów JEF poprzez wspólne szkolenia, innowacyjne partnerstwa i współpracę przemysłową. Jednocześnie oczekujemy dostępu do europejskich technologii i mocy produkcyjnych, które umożliwią prowadzenie wspólnej produkcji”.
Oczekują, kasy, dostępu do technologii , czyli dej, dej, dej, a oni nas zasypia cukrem.
Polska debata dotycząca imigracji przypomina tę zachodnią – wielu polityków jest ostrych retorycznie, by zgrywać „twardzieli” przed wyborcami, ale za ich słowami nie idą czyny. Mimo dwóch lat od przegranych wyborów i oczywistych faktów, które leżą na stole, czołowi przedstawiciele PiS-u dalej powielają kłamliwe twierdzenie, że legalna imigracja jest dobra i bezpieczna, a problem jest tylko nielegalna. Ostatnio zrobił to Jacek Sasin. Z drugiej strony mamy też pierwsze światełko w tunelu – problem łatwej ścieżki do uzyskania w Polsce obywatelstwa w końcu przełożył się na projekty legislacyjne, w tym rządowy. MSWiA zapowiada ogólnonarodową debatę na ten temat. Konsekwentna presja na polityków ma sens, nawet jeśli efekty nie przychodzą od razu.
Grozi nam depolonizacja
Imigracja to fundamentalne, egzystencjalne wyzwanie dla Polski. Jeśli pozwolimy politykom masowo osiedlać cudzoziemców, Polacy będą stopniowo tracić kontrolę nad własnym terytorium. W Londynie rdzenni Brytyjczycy są dziś wyraźną mniejszością – według oficjalnego spisu ludności w 2021 r. stanowili 37%.
Nie ma żadnego [dobrego] powodu, by tak samo nie było w przyszłości w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu.
Zmiana demograficzna w Wielkiej Brytanii, Francji czy Szwecji nie dokonała się w sposób otwarty – politycy mydlili oczy społeczeństwom, najpierw mówiąc im, że masowa imigracja jest niewielka, czasowa i opłacalna gospodarczo, a z czasem przechodząc do twierdzeń, że mleko się rozlało, proces jest nieodwracalny i musimy nauczyć się w żyć w społeczeństwie wielokulturowym.
W Polsce także żaden z kolejnych rządów nie zadeklarował otwarcie, że jego celem jest stopniowa depolonizacja Polski. W praktyce ludność naszego państwa staje się jednak coraz bardziej różnorodna narodowościowo i religijnie. Najpierw spiralę sprowadzania taniej siły roboczej rozkręcił PiS, obecnie kontynuuje to PO. Jedni i drudzy nie mówią Polakom prawdy o swoich działaniach. W 2023 r. Donald Tusk sprytnie przejął narrację antyimigracyjną, pokazując hipokryzję rządu PiS-u, gardłującego o pakcie migracyjnym czy ochronie granicy z Białorusią, ale jednocześnie gotowego otwierać Polskę na tysiące przybyszów z najbardziej egzotycznych kierunków, w tym państw muzułmańskich. Krytyka PiS-u w tej sprawie pomogła też zbudować się Konfederacji.
Choć od przegranych przez PiS wyborów minęły już dwa lata, partia Jarosława Kaczyńskiego dalej rżnie głupa w tej sprawie. Jedynie pojedynczy politycy, jak Janusz Kowalski czy Zdzisław Krasnodębski, są w stanie publicznie powiedzieć złe słowo o legalnej imigracji. PiS zorganizował niedawno marsz wyłącznie przeciw „nielegalnej imigracji”. Tej samej narracji trzymają się jego czołowi przedstawiciele.
W sierpniu Przemysław Czarnek – intensywnie kreujący się na prawą flankę PiS-u i powszechnie wymieniany jako możliwy premier przyszłego rządu koalicyjnego z Konfederacją – publicznie chwalił się, że osobiście wydawał wiele zgód na pobyt imigrantom jako wojewoda lubelski. „Nie przypominam sobie, by w czasach, gdy wydawałem zgody jako wojewoda, pojawiały się problemy takie jak te, które spotykają Europę Zachodnią w wyniku nielegalnej imigracji” – przekonywał w Polsat News Czarnek. Twierdzenie, że problemy spotykają Europą Zachodnią w wyniku nielegalnej imigracji, jest niezwykle ordynarnym, wielokrotnie dementowanym kłamstwem i na tym etapie nie da już się twierdzić, że nieświadomym. Najgłośniejsze zamachy terrorystyczne w rodzaju Charlie Hebdo w 2015 r., Nicei w 2016 r. czy Southport w 2024 r. przeprowadzali legalni imigranci i ich potomkowie, podobnie było z masowymi gwałtami na dziewczynkach dokonywanych przez Pakistańczyków z brytyjskim obywatelstwem. Przemoc legalnych imigrantów dotarła już też niestety do naszego kraju – vide próba zabicia Polaka w Śremie i niedawne morderstwo w Nowem. Sam fakt ogromnej zmiany struktury narodowościowej państw zachodnich jest wynikiem przede wszystkim legalnej imigracji.
Czemu Czarnek, Sasin i inni popierają imigrację?
Czarnek deklarował też – „Będę ostatni który będę przeciw przyjmowaniu studentów z zagranicy na polskich uczelniach. Wszystkie uczelnie na całym świecie biją się o studentów także z zagranicy. Mamy przyjąć absurdalne hasła – stop także legalnej imigracji – wyrzucić z Polski zagranicznych studentów, zamknąć polskie uczelnie, które są także polskimi przedsiębiorstwami? No trochę rozumu”. To niezwykle niebezpieczne twierdzenie. Uczelnia nie jest przedsiębiorstwem takim jak polska firma sprzedająca jedzenie, części samochodowe czy cokolwiek innego – niczego nie produkuje. Nie ma powodu, by polskie uczelnie kształciły masowo obcokrajowców – do Polski nie trafiają przecież największe talenty, tacy wyjeżdżający do USA czy W. Brytanii.
Mierzymy się natomiast z problemem wykorzystywania wiz studenckich jako sposobu dostania się do UE, a niekiedy także dyskryminacją polskich studentów jako mniej opłacalnych. Zyskuje imigrant, zarabia uczelnia, traci Polska. Uczelnie utrzymujące się z czesnego obcokrajowców owszem, należy zamknąć – skoro podobno brakuje nam rąk do pracy, to ich pracownicy z pewnością długo nie będą bezrobotni.
Poruszam ten wątek szerzej, ponieważ tłumaczy taką a nie inną postawę niektórych polityków. Przecież obrona imigracji się nie opłaca – dlaczego więc w nią wchodzić? Były minister Czarnek – za którego rządów liczba zagranicznych studentów na polskich uczelniach przekroczyła 100 tysięcy osób – wywodzi się ze środowiska akademickiego i zapewne po prostu odpowiada mu, że jego koledzy na takim „biznesie” zarabiają. Afirmatywne podejście do legalnej imigracji wyrażali publicznie w ostatnich tygodniach także Joachim Brudziński czy Mariusz Błaszczak, a do doborowego grona dołączył kilka dni temu Jacek Sasin. Były wicepremier napisał: „Niebywale zuchwały i kłamliwy jest spin koalicji 13 grudnia, wspieranej przez część Konfederacji od Mentzena. Zestawiać to, że polscy przedsiębiorcy legalnie zatrudniali sprawdzonych pracowników z zagranicy, z tym, że Niemcy naspraszali nielegalnych, często agresywnych migrantów, których dziś nam podrzucają – to szczyt manipulacji. Panie Mentzen, w praktyce nie atakuje pan PiS-u, tylko polski biznes, któremu brakuje rąk do pracy. To jest ta pana wolnorynkowa, liberalna polityka?”.
Wpis Sasina jest doskonałą egzemplifikacją znanego zjawiska retorycznej inflacji ws. nielegalnej imigracji, która ma przykryć bierność lub poparcie dla zmiany struktury narodowościowej innymi metodami. Niektórzy politycy uwielbiają nazywać jednych imigrantów agresywnymi bestiami i potworami, by rzucić „mięso” dla odbiorców i grać „twardzieli” – ich słowa nie przekładają się jednak na praktykę albo są sprytnym kamuflażem.
Twierdzenie, że nielegalni są z zasady agresywni, a wszyscy legalni bezproblemowi, jest absurdalne dla każdego myślącego człowieka – tym bardziej znając wieloletnie doświadczenia Europy Zachodniej. Imigrantom nielegalnym można najprędzej zarzucić głupotę – polska wiza była za rządów ministra Sasina et consortes tak łatwa do dostania, że trzeba było być frajerem, by próbować przedzierać się do Polski przez granicę z Białorusią. Wyjątkowo niezdarna jest skądinąd próba podzielania Konfederacji – akurat to Krzysztof Bosak i Ruch Narodowy temat legalnej imigracji podnosili już w 2018 r., długo zanim stał się nośny. Sasin kłamie też, że wszyscy pracownicy z zagranicy byli „sprawdzani”. W polskim prawie nie funkcjonuje nawet tak podstawowa procedura jak weryfikacja, czy dany imigrant nie popełniał przestępstwa w kraju pochodzenia. Podrzucanie imigrantów przez Niemcy to poważny problem, ale jest ich dużo mniej niż tych, którzy wjeżdżają legalnie.
Wypowiedź byłego wicepremiera dobrze tłumaczy przyczyny takiej postawy. Wiceprezes PiS otwarcie deklaruje, że chce obsługiwać przede wszystkim życzenia konkretnej grupy interesu – tej części przedsiębiorców, która zamiast normalnie rozwijać swoje firmy zatrudniając Polakom na godnych warunkach czy automatyzując pracę, chcą by politycy sprowadzali dla nich tanią siłę roboczą. Jeśli tacy politycy wrócą do władzy, można się więc spodziewać dalszego powielania drogi Europy Zachodniej. Tak jak robi to Platforma, która z kolei wykreowała bajkową opowieść o „setkach tysięcy wiz sprzedanych przez PiS”, w praktyce robiąc to samo co poprzednicy i wydając podobnie wiele pozwoleń dla imigrantów z egzotycznych kierunków. Tusk też kamufluje to przez „mocną” retorykę ws. granicy czy paktu migracyjnego – które oczywiście są także bardzo poważnymi zagrożeniami, ale nie wyczerpują zagadnienia.
Uda się zatkać dziurę obywatelstwa?
W tej beczce dziegciu jest też jednak łyżka miodu. W ciągu ostatnich tygodni wszystkie czołowe siły w Polsce opowiedziały się za zaostrzeniem kryteriów przyznawania polskiego obywatelstwa. Piszącemu te słowa daje to sporo satysfakcji, bo podnosił temat od lat w mediach i artykułach. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji przedstawiło swoje propozycje wydłużenia go do 8 lat, wprowadzenia testu obywatelskiego sprawdzającego znajomość historii i kultury Polski i zobowiązania do podpisania aktu lojalności wobec polskiego państwa.
Swój projekt w sprawie wydłużenia minimalnego czasu pobytu zgłosił prezydent Nawrocki. PiS zaproponował oprócz tego m. in. wymóg znajomości języka polskiego na C1 (obecnie ledwie B1), niekaralności w Polsce, niekorzystania z pomocy socjalnej i pozytywnej opinii od miejscowego komendanta policji. Kierunek jasno poparła też Konfederacja, która już w 2023 r. proponowała moratorium na przyznawanie obywatelstwa.
Politycy nie mogą dłużej ignorować zagrożenia nabycia polskiego obywatelstwa przez tysiące, a w dalszej perspektywie potencjalnie nawet miliony imigrantów i ich potomków, co oznaczałoby nabycie przez nich pełnych praw politycznych i socjalnych. Pamiętajmy, że przyznając obywatelstwo jednemu cudzoziemcowi, przyznajemy je automatycznie wszystkim jego potomkom. Co z tego, że dziadek był miły i pracował, jeśli wnuki będą nie cierpieć Polski, a w świetle prawa będą takimi samymi Polakami jak my?
Ponadto Polska jest jednym z niewielu krajów UE, w których nie ma procedury odebrania obywatelstwa imigrantowi, który je nabył – śmiejemy się z Francji czy Szwecji, a tam jest to praktykowane. Co więcej – uniemożliwia to nasza konstytucja. Niezbędna wydaje się zatem zmiana ustawy zasadniczej. Nie jest to kaprys publicysty – o możliwości takiej nowelizacji konstytucji mówił już dwa miesiące temu szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki.
Docelowo należy dążyć do tego, by polskie obywatelstwo mieli tylko ludzie naprawdę będący Polakami. Przykłady rzeczywistego wychowania na Polaka osoby niemającej żadnego polskiego pochodzenia nie są częste i to tylko ich powinna dotyczyć procedura przyznania obywatelstwa.
Dla Polaków dużo ważniejsze, czy będziemy mieli własne państwo dla siebie i swoich rodzin, niż jak będzie nazywał się premier czy minister. Nie możemy pozwolić politykom wciągnąć nas w plemienną wojnę, w której odsunięcie Tuska od władzy będzie celem samym w sobie. Zmiana – zdecydowanie tak, ale jakościowa i przemyślana.
MD: Umieszczam. Ale z wahaniami, bo nie wiem, czy możliwość tego „porozumienia” jest realna – czy naciski na nie – mają jakiś inny, dla Polski wątpliwy cel? Poczytajcie, zobaczymy.
Marsze Polaków za pokojem – 19 października w Rzeszowie , 26 października w Szczecinie budzące Polaków z letargu wywołują emocje. Powodują strach i przerażenie wśród rządzących.
Przebudzenie Polaków jest czymś, czego się oni najbardziej obawiają, albowiem nie uda się im zrealizować do końca planu, którego początek miał miejsce w ubiegłym wieku w Magdalence (patrz: Taśmy z Magdalenki). Polacy przespali zniszczenie polskiego przemysłu – jego rozgrabienie i w konsekwencji utratę wielu milionów miejsc pracy. Wywołało to przymusową emigrację za chlebem ponad pięciu milionów Polaków, którzy obecnie zastępowani są Ukraińcami. Dramatyzm sytuacji ukazuje Tomasz Piekielnik w swojej najnowszej audycji na YouTube.
Przebudzone „śpiochy”
W tym stanie rzeczy rządzący wybudzają „śpiochów” związanych z służbami specjalnymi. Spuszczają ze smyczy szczekające kundle w celu niszczenia wizerunku ludzi wzywających do pokoju. Uderzają bezzasadnymi pomówieniami w liderów ruchu antywojennego: Grzegorza Brauna, Mateusza Piskorskiego, Tomasza Jankowskiego oraz wielu innych ludzi sprzeciwiających się wpychaniu Polaków na wojnę z Rosją. Rozbawiły mnie posty jednego z obudzonych „śpiochów”, który zarzuca w mediach społecznościowych koniunkturalizm Piskorskiemu, więźniowi politycznemu III RP, w związku z jego uczestnictwem na mitingach organizowanych przez ugrupowanie Brauna. Przecież nie kto inny jak właśnie Grzegorz Braun był tym człowiekiem, który wspierał przebywającego w areszcie Mateusza Piskorskiego! To niby jak ma zachować się człowiek honoru – Mateusz Piskorski? Jeżeli zaprasza go do udziału w organizowanych spotkaniach pan Grzegorz Braun. Ma odmówić w nich udziału?! Jest po prostu lojalny wobec swojego przyjaciela. Bo tak się zachowuje każdy przyzwoity człowiek, odpłaca się dobrem za otrzymane w przeszłości dobro. Za wsparcie w trudnej chwili.
Zdrowy „koniunkturalizm”
Ponadto, a może co najważniejsze, pomiędzy Braunem i Piskorskim istnieje bardzo silna więź ideologiczna, która wynika z instynktu samozachowawczego. Sprowadza się on do uzasadnionych obaw, strachu, przed totalnym zniszczeniem Polski. W wyniku wojny z Rosją, nota bene mocarstwem nuklearnym. Każdy z obu wymienionych panów posiada dzieci, którym chciałby zapewnić godziwą przyszłość, a nie spopieloną wybuchami jądrowymi ojczyznę. Jeżeli to ma być tym „koniunkturalizmem”, to jest to najpiękniejszy „koniunkturalizm”, za którym sam się opowiadam. Życzył bym sobie i wszystkim Polakom, aby w ławach sejmowych obok Brauna, zasiedli: Mateusz Piskorski, Przemysław Piasta, Tomasz Jankowski, Jan Engelgard, Adam Śmiech, Sebastian Pitoń, Maciej Wiśniowski, Jarosław Augustyniak, Wojciech Olszański, Marcin Osadowski oraz wielu innych odważnych Polaków, połączonych wspólnym celem, jakim jest niedopuszczenie do udziału Polski w wojnie, do której chcą wepchnąć nas rządzący lokaje zaoceanicznych interesów.
Areszty dla przeciwników wojny
Politolog, były wykładowca akademicki, Mateusz Piskorski, to doświadczony polityk Samoobrony. Jest on charyzmatycznym mówcą, potrafiącym przyciągać słuchaczy swoją autentycznością, wiedzą, elokwencją i elegancją klarownych wypowiedzi. Jest więc cennym partnerem politycznym dla Konfederacji Korony Polskiej. I jednocześnie zagrożeniem dla obecnie panującego systemu. Stąd też tchórzliwi, koncesjonowani w Magdalence politycy, których dziś znamy z tego, że są przestępcami, wtrącili go do aresztu. Bez przedstawienia konkretnych zarzutów czy też dowodów winy!!!
Obecnie przetrzymywani są w areszcie twórcy ruchu kamrackiego założonego w 2021 roku. Polscy patrioci, liderzy Kamratów: Wojciech Olszański i Marcin Osadowski. Są oni autorami hasła „To nie jest nasza wojna”, będącego odpowiedzią na prowojenną politykę elit postokrągłostołowych., sprawujących nieprzerwanie władzę w Polsce od 1989 roku (zob.Teatr demokracji. Kulisy Magdalenki i Okrągłego Stołu).
Jeden nurt antywojenny
Przypomnieć trzeba, że oskarża się tych patriotów o posługiwanie się „językiem nienawiści” itp. Nic bardziej błędnego, ponieważ właśnie tego typu, podobnym językiem posługują się współcześni raperzy, którzy w ten sposób wyrażają swoje emocje. I jakoś nikt nie zamierza wsadzać ich za to do aresztu. Chodzi więc o politykę, o strach, rządzących obawiających się języka prawdy. Bezsprzecznie, wyrażanej językiem knajackim, językiem stadionowym – za to skutecznym, łatwo trafiającym do serc i umysłów patriotycznej młodzieży.
Pomimo starań zainstalowanej od 1989 roku agentury, przebija się do świadomości Polaków dramatyzm obecnej sytuacji. Dzięki wysiłkowi ludzi z Konfederacji Korony Polskiej, środowiska „Myśli Polskiej”, Wbrew Cenzurze, Góralskiego Veta – Sebastiana Pitonia oraz Kamratów Wojciecha Olszańskiego i Marcina Osadowskiego obecnie przebywających w areszcie, następuje integracja Polaków w jeden nurt antywojenny! Następuje przebudzenie będące solą w oku zdrajców Narodu Polskiego! Być może w przyszłości nastąpi rozliczenie odpowiedzialnych za wpychanie Polaków do nie naszej wojny z Rosją oraz kundli wspierających tę zaoceaniczną klikę.
NCZAS.INFO | Wołodymyr Zełenski oraz Leszek Miller. / foto: PAP (kolaż)
„Kijów świadomie buduje w Polsce zalążek nowej, licznej diaspory – politycznego, gospodarczego i kulturowego zaplecza Ukrainy w samym sercu Unii Europejskiej” – uważa były premier, postkomunista Leszek Miller, który ostrzega w swych mediach społecznościowych przed skutkami masowego napływu Ukraińców do Polski.
Pod koniec sierpnia władze w Kijowe złagodziły przepisy mobilizacyjne, umożliwiając mężczyznom w wieku 18-22 lat wyjazd z kraju mimo obowiązującego stanu wojennego, co sprawiło, że w ciągu zaledwie dwóch miesięcy do Polski przybyło 98 tysięcy Ukraińców.
Dla porównania, w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 2025 r. do naszego kraju przyjechało 45,3 tys. ukraińskich mężczyzn w wieku od 18 do 22 lat.
Nastąpił zatem blisko dziewięciokrotny wzrost liczby przybywających do Polski Ukraińców w skali miesiąca.
Przyznając młodym Ukraińcom większą swobodę wyjazdu, liczono na to, że więcej z nich powróci i zgłosi się do walki w późniejszym terminie.
Spodziewano się również, że powstrzyma to rodziny przed wysyłaniem nastoletnich dzieci za granicę przed ukończeniem przez nie 18. roku życia, aby uniknąć poboru w przyszłości.
Były premier Leszek Miller wskazał, że „władze wyjaśniają, że celem jest umożliwienie młodym Ukraińcom podjęcia nauki lub pracy za granicą, co może przynieść korzyści całemu społeczeństwu poprzez późniejszy transfer wiedzy lub kapitału”, ale „to wykładnia oficjalna, ale nie sposób nie dostrzec drugiego dna tej decyzji”. Zdaniem polityka Kijów świadomie buduje w Polsce zalążek silnej diaspory, która miałaby stanowić „polityczne, gospodarcze i kulturowe zaplecze Ukrainy w samym sercu Unii Europejskiej”.
Miller podkreślił, że podobną politykę od lat prowadzi chociażby Izrael albo Turcja. „Ukraina chce iść podobną drogą. Zwłaszcza że jej sytuacja jest wyjątkowa: kraj w stanie wojny, z ogromnym odpływem ludności, potrzebuje nowych kanałów wpływu, także poza swoimi granicami” – napisał.
Były premier dodał, że Polska jest naturalnym miejscem do tworzenia takiego zaplecza. „Młodzi, mobilni, często wielojęzyczni. Zakładają własne i przejmują polskie firmy, pracują w polskich instytucjach, wchodzą w struktury organizacji pozarządowych. To tu płyną pieniądze, tu powstają ukraińskie media, tu rośnie różnorodne zaplecze. Stają się częścią polskiej przestrzeni publicznej” – podkreślił.
Zdaniem Millera, w takim przypadku potrzebne są „jasne zasady gry”, do których zalicza m.in. finansowanie ukraińskich organizacji pozarządowych w Polsce, prawa i obowiązki Ukraińców przebywających w naszym kraju oraz narrację historyczną.
„Jeśli tego nie zrobimy, nie zauważymy momentu, gdy rola gospodarza zamieni się w rolę gościa we własnym domu. Byłoby naiwnością udawać, że to proces spontaniczny i apolityczny. Państwo ukraińskie doskonale rozumie, że diaspora to miękka siła – bezpieczna, tania i długofalowa” – zaznaczył były premier.
Sporo lat już żyję, ale takiego kretyna, który je żurek i mówi, że za chwilę będzie zjadał to, to, to i tamto. A faceta o nazwisku Żurek uczynił… ten Żurek zrzekł się funkcji sędziego i teraz lata i robi za generalissimusa, których chce wszystkich wsadzać do więzienia i to i tamto łapać, zamykać…
Ekipa Żurka ma ochotę też na mnie. Drogi Tusku i cała ta Twoja ekipa możecie mnie w nos pocałować, proszę Państwa. (…) mam wezwanie na policję. Policjant, który przyniósł mi to, to powiedział mi tylko tyle, że chodzi o Jedwabne.
Co za ludzie, po prostu poziom kultury, poziom intelektualny tych ludzi rządzących nami jest nie do przyjęcia. Wstyd przed nami samymi i wstyd przed światem, jakie to po prostu niedouczone kołtuny dorwały się do władz.
Jeśli chodzi o Tuska (…) parę dni temu jakąś aferę rozdmuchał, że jego córka była podsłuchiwana Pegasusem. Idiota myśli, że Polacy w to uwierzą. Jego córunia po prostu dzwoniła do Giertycha, bo cała rodzina Tusków po prostu jest w łapach konia Giertycha. Naprawdę gdzie my zajdziemy? Tusk robi wszystko, żeby po prostu Polskę zniszczyć, doprowadzić do upadku i oddać po prostu w ręce Niemiaszków.
Tusk to jest Niemiec
Tak naprawdę trzeba powiedzieć, że Tusk to jest Niemiec. Ja pamiętam w 1992 roku w “Znaku” w Krakowie był taki zjazd ogólnopolski, na którym ja też byłam. Nie poznałam wtedy osobiście Tuska, ale część z tych wypowiedzi moich również, ale i Tuska jest wydrukowane i Tusk tam powiedział, że „polskość to nienormalność”.
Chłopie ty jedź po prostu do swoich Niemiec, jedz tam żurek i daj nam Polakom święty spokój. Ja już nie wytrzymuję patrząc na tego kretyna, który gra na nosie Polakom i opowiada, że żurek mu smakuje. No bo ma takiego Żurka po prostu patałacha, który nie licząc się sprawią, po prostu wyprawia w Polsce to, co do pustego łba mu przyjdzie. Pewnie za te słowa będziecie chcieli mnie panowie gdzieś tam ciągać. Mam to w nosie. Takiemu Tuskowi, takiemu Żurkowi towarzyszą baby (…) niedokształcone, niedouczone.
Nowacka, po prostu wnuczka komucha wysoko ustawionego, rodzina, która się uwłaszczyła po 1989 roku, ona miss po prostu bajeru i będzie miała wszystko, a potrzebuje ludzi, wychować pokolenie Polaków, którzy będą głupi, nie będą nic rozumieć, a ona i jej akolici będą tymi dziećmi rządzić. Także proszę Państwa, naprawdę jesteśmy w sytuacji bardzo trudnej. Ja też jeszcze jako kobieta patrzę na te baby, które dorwały się do rządu. Większość z nich to tylko ma we łbie jedyne prawa kobiet, czyli prawa do aborcji i jakieś tam idiotyzmy.
Jeśli popatrzeć na Niemca Tuska, to on gra, żeby po prostu Polskę podporządkować niby nie Niemcom, ale Unii Europejskiej. A któż rządzi w tej Unii Europejskiej? Jego przyjaciółka Urszula von der Leyen, która powiedziała mu tam parę lat temu Donald jedź do Polski i masz być premierem. No i my Polacy, idioci uczyniliśmy z niego premiera, bo część otumanionego społeczeństwa na niego zagłosowała.
Analiza geopolityczna pani dr Ewy Kurek nie jest pełna. Brakuje szerszej i głębszej perspektywy. Pomimo tego ocena aktualnej ekipy, trafna. Nadzieja związana z Nawrockim płonna, dlatego, że jak do tej pory Nawrocki nie zdefiniował polskiej racji stanu w oparciu o realną sytuację wracając do fundamentów- do fundamentów cywilizacji łacińskiej. Tymczasem w narracji Nawrockiego brakuje wielu elementów, a zamiast nich są eksponowane wątki zaczerpnięte z obcych koncepcji geopolitycznych.
Były też wstawki historyczne, w drugiej części audycji…W czasie zaborów tylko dwa procent Żydów stanęło do walki o niepodległość Polski. 98 procent Żydów pokochało zaborców – jedni Niemców, drudzy Austriaków, trzeci Rosjan. Ewa Kurek
W ciągu września i października br. polską granicę przekroczyło 98,5 tys. Ukraińców w wieku 18–22 lat – średnio 1600 dziennie. To efekt zniesienia zakazu opuszczania kraju przez młodych mężczyzn w czasie wojny. Władze wyjaśniają, że celem jest umożliwienie młodym Ukraińcom…
„W ciągu września i października br. polską granicę przekroczyło 98,5 tys. Ukraińców w wieku 18–22 lat – średnio 1600 dziennie. To efekt zniesienia zakazu opuszczania kraju przez młodych mężczyzn w czasie wojny. Władze wyjaśniają, że celem jest umożliwienie młodym Ukraińcom podjęcia nauki lub pracy za granicą, co może przynieść korzyści całemu społeczeństwu poprzez późniejszy transfer wiedzy lub kapitału.
To wykładnia oficjalna, ale nie sposób nie dostrzec drugiego dna tej decyzji. Kijów świadomie buduje w Polsce zalążek nowej, licznej diaspory – politycznego, gospodarczego i kulturowego zaplecza Ukrainy w samym sercu Unii Europejskiej.
Historia zna wiele takich przypadków. Izrael od dekad opiera swoją siłę na diasporze. Irlandia traktuje emigrantów nie jak utraconych obywateli, lecz jak zewnętrzne skrzydło narodu. Turcja poszła dalej – stworzyła urząd do mobilizacji Turków w Niemczech i Holandii.
Ukraina chce iść podobną drogą. Zwłaszcza że jej sytuacja jest wyjątkowa: kraj w stanie wojny, z ogromnym odpływem ludności, potrzebuje nowych kanałów wpływu, także poza swoimi granicami. Polska jako największy sąsiad i główny ośrodek wsparcia wojennego, staje się naturalnym miejscem budowy tego zaplecza.
Młodzi, mobilni, często wielojęzyczni. Zakładają własne i przejmują polskie firmy, pracują w polskich instytucjach, wchodzą w struktury organizacji pozarządowych. To tu płyną pieniądze, tu powstają ukraińskie media, tu rośnie różnorodne zaplecze. Stają się częścią polskiej przestrzeni publicznej.
Skoro proces ten nabiera tempa, potrzebne są jasne zasady gry:
– kto finansuje ukraińskie organizacje pozarządowe w Polsce,
– jak wygląda rejestr organizacji transgranicznych,
– jakie prawa i obowiązki mają obywatele Ukrainy przebywający tu długoterminowo,
– jak chronić równowagę narracyjną w sferze pamięci i kultury.
Jeśli tego nie zrobimy, nie zauważymy momentu, gdy rola gospodarza zamieni się w rolę gościa we własnym domu. Byłoby naiwnością udawać, że to proces spontaniczny i apolityczny.
Państwo ukraińskie doskonale rozumie, że diaspora to miękka siła – bezpieczna, tania i długofalowa. Wpływy bowiem mierzy się nie tylko terytorium, lecz i obecnością. Zełenski, pozwalając młodym mężczyznom wyjeżdżać, nie zrezygnował z nich – wysłał ich w misję. Misję pokojową, kulturalną, ekonomiczną – ale też polityczną. To tworzenie Ukrainy globalnej – jak mówi sam Zełenski. A więc wspólnoty obejmującej nie tylko mieszkańców kraju, ale też miliony za granicą z zadaniem bycia „ambasadorami sprawy ukraińskiej”.
======================
A kto tam, na Ukrainie, będzie walczył o Ukrainę? Ma mieć jedynie silną diasporę?
NCZAS.INFO | Zatrzymany Ukrainiec oraz znaleziony przy nim rzeczy i dokumenty, w tym lekko zamazany ukraiński paszport / fot. Dolnośląska Policja (kolaż)
Wałbrzyscy policjanci zatrzymali 24-letniego Ukraińca podczas oszustwa „na blika”. W oficjalnym komunikacie dolnośląskiej policji próbowano ukryć narodowość sprawcy, ograniczając się do podania, że zatrzymano „obcokrajowca”. Na zdjęciach z zatrzymania widać jednak ukraiński paszport.
Wałbrzyscy policjanci zatrzymali 24-letniego Ukraińca po tym, jak otrzymali „sygnał o popełnionym przestępstwie”.
„24-latek wpadł w ręce mundurowych chwilę po tym jak odszedł od bankomatu. Przy obcokrajowcu funkcjonariusze znaleźli między innymi gotówkę, którą chwilę wcześniej wypłacił, a także potwierdzenie transakcji” – napisano na stronie dolnośląskiej policji.
Informację o oszustwie policja otrzymała 28 października o godz. 21. Funkcjonariusze ustalili miejsce popełnienia oszustwa i udali się na miejsce.
„Kiedy przyjechali pod bankomat przy ul. Kościuszki w Szczawnie-Zdroju sprawca przestępstwa jeszcze tam był. Szybkie policyjne działania doprowadziły do zatrzymania 24-latka, który był ’odbierakiem’, na gorącym uczynku przestępstwa. Mundurowi znaleźli, przy podejrzanym gotówkę, którą chwilę wcześniej wypłacił oraz potwierdzenie zlecenia wypłaty. Zabezpieczyli również między innymi różnego rodzaju karty płatnicze, dokumenty, a także telefon komórkowy” – czytamy.
Tego samego wieczora Ukrainiec trafił do wałbrzyskiej komendy. 30 października został doprowadzony do prokuratury, gdzie usłyszał zarzut udziału w oszustwie.
„Jako że sprawa ma charakter rozwojowy, a policjanci obecnie weryfikują ile osób padło ofiarą mężczyzny i to kto jeszcze brał udział w tym przestępczym procederze, dzisiaj po południu Sąd Rejonowy w Wałbrzychu zadecydował o tymczasowym aresztowaniu mężczyzny na najbliższe dwa miesiące” – poinformowała policja.
Ukraińcowi grozi za przestępstwo do ośmiu lat pozbawienia wolności.
W komunikacie policji nie wspomniano ani słowem, że to Ukrainiec. To ustalił portal kresy.pl.
„Na jednym ze zdjęć widać jednak ukraiński paszport” – wskazuje redakcja.
„Portal Kresy.pl potwierdził w rozmowie z KMP w Wałbrzychu, że sprawca jest narodowości ukraińskiej” – zaznaczyła redakcja kresy.pl.
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 2 listopada 2025 michalkiewicz
Kiedy dziadkowi w ogródku wyrosła rzepka, postanowił „schrupać ją z kawałkiem chlebka”. Tak samo postąpił obywatel Tusk Donald, kiedy minęły mu dwa lata przewodzenia swemu vaginetowi, nazywanego szumnie „Radą Ministrów”. Jak wiadomo, vaginets obywatela Tuska Donalda od samego początku miał charakter koalicyjny, co sprawia, że podobny on jest trochę do Arki Noego – każdego zwierzęcia jest tam po parze, żeby mogły się rozmnażać. Niestety vaginet, wbrew zachęcającej nazwie, rozmnażaniu najwyraźniej nie sprzyja. Raczej przeciwnie. Oto wchodząca w skład koalicji 13 grudnia partia Nowoczesna, której wizytówką jest pulchniutka Katarzyna Lubnauer oraz sprawiająca wrażenie przepracowanej Paulina Hening-Kloska, narobiła długów na ponad 2 miliony złotych, a ponieważ nikt nie chce ich spłacać, nie było innej rady, jak podjąć uchwałę o rozwiązaniu tej formacji.
Sic transist gloria – jak mawiali starożytni Rzymianie, ale skoro już wiemy, jak Nowoczesna zakończyła swoje istnienie, warto przypomnieć, jak je rozpoczęła. Oto 18 czerwca 2015 roku, kiedy było już wiadomo, że wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda i że Polska, po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach z Rosją, ponownie przechodzi pod kuratelę amerykańską, odbyła się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most” – w 25 rocznicę uruchomienia pierwszego transportu Żydów rosyjskich do Izraela. W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych ubeckich dynastii z Polski i grupa ważnych ubeków z Izraela. Pretekstem były rocznicowe wspominki kombatanckie, ale tak naprawdę chodziło o wciągnięcie przez Amerykanów naszych ubeków na listę „naszych sukinsynów” – a ubecy izraelscy mieli to wobec Amerykanów żyrować. Amerykanie chyba mieli wątpliwości, czy w ogóle warto wciągać naszych ubeków na wspomnianą listę – ale kiedy ubecy się uwinęli i powstała partia polityczna „Nowoczesna” z panem Ryszardem Pertu na fasadzie i zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, by nam powiedzieć, jak będzie nam przychylał nieba, już naród obdarzył tę partię 11 procentami zaufania, to i Amerykanie się przekonali, że stare kiejkuty to i owo potrafią. Uznali więc, że lepiej mieć ich na oku, niż żeby hulali nie wiadomo gdzie – i na listę „naszych sukinsynów” ich wciągnęli.
Wkrótce zresztą pan Ryszard partię swoją porzucił wraz z dwiema Joannami: Joanną Schmidt i moją faworytą, Joanną Scheuring-Wielgus, no a teraz Nowoczesna zlała się z Platformą Obywatelską, podobnie jak Inicjatywa Polska obywatelki Nowackiej Barbary, w której przytulisko znalazła Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, „istota czująca”, którą w swoim czasie Leszek Miller zwabił do swojego rządu na stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych. Obecnie tedy koalicję 13 grudnia tworzy Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, która po polsku nazywa się „Koalicją Obywatelską”, Lewica i PSL oraz szorująca po dnie Polska 2050, którą zamierza wkrótce definitywnie porzucić obywatel Hołownia Szymon. Z tej okazji obywatel Tusk Donald zapowiedział zainwestowanie w Centrum Operacji Satelitarnych. Co to konkretnie ma być – dokładnie nie wiadomo, więc zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że ma to być kontynuacja wcześniejszej penetracji przestrzeni kosmicznej przez sektę „Antrovis”, której wyznawcy – między innymi obywatelka Labuda Barbara, która poza tym piastowała stanowisko ministra w Kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi – latali w kosmos na miotłach, odbywając bliskie spotkania III stopnia m.in. z Wenusjanami. Te fałszywe pogłoski, zwłaszcza perspektywa bliskich spotkań III stopnia z Wenusjankami, wywołały zrozumiałe poruszenie nie tylko w środowisku Volksdeutsche Partei, więc obywatel Tusk Donald liczy na to, iż do najbliższych wyborów uda mu się uciułać jeszcze trochę procentów.
Z kolei Naczelnik Państwa przewodniczył Konwencji Prawa i Sprawiedliwości i w wygłoszonym przemówieniu nieubłaganym palcem wytknął obywatelu Tusku Donaldu i jego Volksdeutsche Partei, że oni tylko „gadają” podczas gdy on i PiS – „robią”. A co robią? Realizują hasło: róbmy sobie na rękę! Taki program polityczny nakreślił jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym wierszu „Nocna rozmowa z matką” . Syn zwierza się matce: „sen mam prześliczny mamo – że przystępuję do g… arzy i z nimi robię to samo” – a kiedy matka pyta: „a na czym, ach na czym polega robota, w którąś się wplątał” – syn odpowiada w krótkich żołnierskich słowach: „by rzec prawdę, z pustego w próżne przelewamy, a sobie na konto.” Na program partii to by zupełnie wystarczyło – ale tuż przed Konwencją opublikowany został prowokacyjny sondaż, w którym Volksdeutsche Partei wysunęła się na pierwsze miejsce z wynikiem 28 procent, a PiS spadło na miejsce drugie z wynikiem 23 procent z hakiem.
Najgorsze były wieści o wynikach Konfederacji; Konfederacja Sławomira Mentzena uzyskała wynik na poziomie 12 procent, a Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna – prawie 10 procent!
Toteż Naczelnik Państwa zaproponował, żeby rodzice, którym urodzi się trzecie dziecko, dostali od rządu bon mieszkaniowy w wysokości do 100 tysięcy złotych, a na dziecko drugie – w wysokości do 40 tysięcy złotych. Ten pomysł dowodzi, że PiS niezmiennie stoi na nieubłaganym stanowisku, że wyznawców trzeba pozyskiwać obietnicami przekupywania ich ich własnymi pieniędzmi. Abstrahując na razie od katastrofalnego stanu finansów państwowych, kiedy to w budżecie na przyszły rok zaplanowany został deficyt na poziomie 271 mld złotych, to nawet gdyby budżet był zrównoważony, realizacja takiego pomysłu, podobnie jak innych wynalazków w rodzaju „800 plus” oznacza, że rząd najpierw musi odebrać te pieniądze rodzicom tych dzieci w podatkach i innych haraczach, by potem im je przekazać, nawiasem mówiąc – w rozmiarze uszczuplonym – bo z tych pieniędzy trzeba będzie utrzymać aparat biurokratyczny, który będzie je rozdzielał i kontrolował, czy przypadkiem nikt nie oszukuje.
Co z tego wynika? Ano to, że tego rodzaju programy tworzone są wyłącznie dla dobra biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj na podobieństwo insektów, a Nasi Umiłowani Przywódcy traktują państwo i obywateli, jako żerowisko – tak samo, jak to było w wieku XVIII. Toteż na uwagę Sławomira Mentzena, że właśnie dlatego nie chce mieć nic wspólnego z PiS-em, bo nie chce przykładać ręki do ostatecznej dewastacji państwa, zareagował Wielce Czcigodny Jacek Sasin, wytykając mu, że nigdy nie rządził, więc nie wie, że w służbie Polsce najważniejsze jest, by wypić i zakąsić.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).