Kiedy w niedzielę o 21:00 ogłoszono zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego, wielu ludzi z jego środowiska nie kryło szaleńczego wręcz entuzjazmu. Już dwie godziny później brzydko się te reakcje zestarzały…
„Ten pałac nie dla gangsterów! Bitwa z gangiem Kaczyńskiego wygrana! Niech żyje Polska!” – ogłosił na „X” Jan Hartman.
„Wielki sukces Rafała Trzaskowskiego. Wielki sukces Donalda Tuska. Wielkie ukłony przed Radoslawem Sikorskim. Pokazał patriotyzm, charakter i styl. Cała Polska naprzód” – napisał Tomasz Lis.
„Fajnie, oby Rafał wygrał, ale tak czy siak te wyniki to jest dramat kochani. W jakim miejscu jesteśmy jako społeczeństwo? Co będzie dalej?” – pytali dramatycznym tonem prowadzący antypisowskie konto „Osiem Gwiazd” na X.
Michał Bilewicz próbował z kolei straszyć antysemityzmem, sugerując, że Karol Nawrocki przegrał z powodu swojego spotkania z amerykańskim Żydem, rabinem Szmulejem.
„Jeśli okaże się, że rabi Szmuli Boteach załatwił nam liberalnego prezydenta, to atmosfera może się zrobić nieco jak w 1922” – pisał.
Znany politolog Rafał Chwedoruk w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” ogłaszał z kolei, że wygrana Rafała Trzaskowskiego jest dość pewna. Zapytany o 21:00, czy coś już wiemy, odparł: „Wiemy. Myślę, że już raczej niewiele może się zmienić”.
Najbardziej żenujące są jednak reakcje samego Rafała Trzaskowskiego, który przejdzie do historii jako „prezydent dwóch godzin”; na konwencji wyborczej kandydat KO ogłosił swoje zwycięstwo i dziękował wszystkim za poparcie tak, jakby rzeczywiście wygrał…
Karol Nawrocki został prezydentem w ogromnej mierze dzięki głosom tych, którzy kategorycznie odrzucają lewicową agendę rewolucyjną. Jego zwycięstwa nie byłoby bez mocnego zaangażowania konserwatywnych katolików – i bez wyraźnego ustawienia się Rafała Trzaskowskiego w roli eksponenta ideologii aborcyjnej i tęczowej. To powinno mieć swoje poważne konsekwencje. Karol Nawrocki jest wezwany do prezydentury wiernej wobec Boga i Kościoła świętego.
Karol Nawrocki zadeklarował w kampanii wyborczej bardzo wyraźnie: jest za ochroną życia ludzkiego od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Odrzucił jakiekolwiek możliwości ułatwiania zabijania dzieci nienarodzonych.
Więcej, sprzeciwił się też bluźnierczej procedurze in vitro. W debacie z Rafałem Trzaskowskim, na oczach milionów Polaków, zapytany przez swojego przeciwnika o in vitro powiedział, że nie będzie wspierać tego barbarzyństwa.
Tak powiedział – i wygrał. To jasny znak, że Polacy są w stanie zaakceptować prezydenta, który w jasny sposób odrzuca zamach na ludzkie życie. Nie trzeba popierać ani aborcji, ani nawet in vitro by odnieść w Polsce sukces polityczny. Wręcz przeciwnie, można oba te zbrodnicze rozwiązania otwarcie skrytykować i zasłużyć na sympatię polskich obywateli.
Do tego trzeba oczywiście dodać odrzucenie przez Karola Nawrockiego ideologii LGBT, krytykę Zielonego Ładu czy „Piątki dla zwierząt”. Kandydat popierany przez PiS w swoich wystąpieniach potrafił się odcinać od tych lewicowych błędów – i wygrał.
Płynie z tego zarówno ważna lekcja, jak i konkretne zobowiązanie.
Prawica w Polsce nie musi podążać drogą zachodnioeuropejskiej chadecji. Frakcja PiS, która od dłuższego czasu uśmiecha się do liberalnej zgnilizny moralnej, powinna albo stracić na znaczeniu – albo po prostu uzdrowić własne stanowisko. Chodzi o takich ludzi, jak Mateusz Morawiecki, który nie tylko firmował ugodową politykę europejską, ale który twierdził też, że w 2023 roku PiS przegrało z powodu ochrony życia – i który w tym samym roku głosował za haniebną ustawą o finansowaniu in vitro z budżetu, podpisaną później przez prezydenta Andrzeja Dudę. Trzeba sobie uświadomić, że polityka skłaniania głowy przed antykatolicką rewolucją jest polityką nie tylko moralnie błędną – bo to dla wielu działaczy partyjnych nie ma pewnie większego znaczenia – ale po prostu nieskuteczną. Większość Polaków nie jest zainteresowana zwiększeniem swobody zabijania chorych dzieci albo możliwością mrożenia ludzkich zarodków. Ludzie chcą po prostu wolnej Ojczyzny, niezależnej od dyktatu lewicowych ośrodków zewnętrznych – a to oznacza Ojczyznę zbudowaną na naturalnym porządku. Taki porządek daje wyłącznie Kościół katolicki – dlatego prawica w Polsce musi przyjąć właśnie naukę katolicką za wykładnię tego, co dozwolone, a co zakazane, bez żadnych zawahań. Oby tak się rzeczywiście stało i także w kampanii parlamentarnej 2027 roku nie było w ugrupowaniach prawicowych ludzi, którzy będą łączyć patriotyzm z aborcjonizmem.
Polacy wybrali Karola Nawrockiego, żeby powstrzymać pogorszenie spraw w kraju, które byłoby oczywiste po zwycięstwie Rafała Trzaskowskiego. Nowy prezydent nie może jednak zadowalać się utrzymaniem status quo, które odziedziczył po Andrzeju Dudzie. Powinien aktywnie bronić prawa do życia od początku do naturalnej śmierci. Dotyczy to dziś kilku bardzo konkretnych spraw.
Po pierwsze, powinien podjąć próbę zatrzymania mordowania dzieci nienarodzonych na zaświadczenie od psychiatry. Prezydent jest strażnikiem ładu konstytucyjnego, a obecna praktyka – zainicjowana przez resort zdrowia pod koniec rządów PiS, a znacząco rozbudowana za rządów KO – w oczywisty sposób w ten ład godzi. Jest nieprawdopodobne, by Karol Nawrocki mógł doprowadzić do całkowitego zakazu aborcji w Polsce; może jednak wymuszać na rządzie Donalda Tuska odejście od linii, którą przyjęto po niesławnej konferencji prasowej Donalda Tuska, Adama Bodnara i Izabeli Leszczyny, kiedy zapowiedziano niemal całkowitą bezkarność dla tych, którzy w imię ideologii aborcyjnej będą łamać prawo i dzieci uśmiercać. Oprócz zabijania dzieci zastrzykiem w serce, jak czyni to Gizela Jagielska w Oleśnicy, tuż pod Sejmem funkcjonuje od kilku miesięcy punkt aborcyjny. Władze państwa odmówiły zajęcia się tym miejscem i pozwalają mu swobodnie działać. Karol Nawrocki powinien podjąć wszelkie starania, by ta obrzydliwość została jak najszybciej zamknięta. W wolnej Polsce nie ma miejsca na działalność ludzi, którzy – tuż pod Sejmem! – z pogwałceniem prawa Bożego i stanowionego pomagają uśmiercać małych Polaków.
Nowy prezydent powinien zająć się również kwestią in vitro. Niestety, w związku z fatalną decyzją Andrzeja Dudy z grudnia 2024 roku, ta procedura jest finansowana z budżetu publicznego. Karol Nawrocki zapowiedział w kampanii wyborczej, że nie będzie z tym walczyć, jakkolwiek nie zamierza in vitro również wspierać. Do walki nie ma też dziś szczególnych narzędzi – ale może uczynić temat in vitro ważnym elementem rozmów, które będzie prowadzić z politykami prawicy, przygotowującymi Polskę do wyborów w roku 2027. Jeżeli uda się wówczas odsunąć Koalicję Obywatelską od władzy, prezydent Nawrocki powinien stać się liderem, który razem z nową prawicową większością uporządkuje sprawę tzw. sztucznego zapłodnienia, po prostu raz na zawsze kończąc z jakimkolwiek państwowym wsparciem dla tego procederu. Nie może dopuścić, by w tej sprawie dominujący stał się głos lewoskrętnej części PiS – albo też powinien skutecznie tę część namówić do porzucenia dotychczasowego stanowiska.
Wreszcie Karol Nawrocki powinien bezwzględnie stać na straży polskiej suwerenności. Prezydent Andrzej Duda starał się to robić, ale – nie da się ukryć – kilkukrotnie występował z bardzo złymi inicjatywami. To przede wszystkim propozycja wpisania członkostwa Polski w Unii Europejskiej do konstytucji. Rzecz była PR-owo zrozumiała w kontekście ówczesnych ataków na PiS, oskarżane o chęć nagłego wyprowadzenia Polski z UE, niemniej jednak jej realizacja miałaby po prostu fatalne konsekwencje. Karol Nawrocki nie może pozwalać sobie na takie błędy: został wybrany przez „suwerenistów” po to, żeby Polska pod jego rządami nie straciła nic z samowładzy, ba, żeby – w miarę możliwości – jeszcze jej zakres poszerzyła.
To samo dotyczy Ukrainy. Andrzej Duda realizował politykę zdecydowanego wsparcia tego państwa. Nie chcę oceniać słuszności tej linii, bo kwestia dotyczy wielu szczegółowych spraw, dla których właściwej oceny potrzeba byłoby mieć dostęp do znacznie bardziej wiarygodnych źródeł niż te, które dostępne są publicznie. Można jednak obiektywnie stwierdzić, że od strony symbolicznej w polityce ustępującego prezydenta wątek zespolenia polskiego interesu z interesem ukraińskim wybrzmiał zbyt mocno. To w odbiorze publicznym zaciemniło nieco podstawową przecież prawdę: żadne państwa nie mają tożsamego interesu, w tym Polska i Ukraina. Karol Nawrocki deklarował, że będzie wobec Kijowa bardziej krytyczny, niż jego poprzednik. Dziś to już oczywiście dalece łatwiejsze, niż w 2022 roku – ale można mieć nadzieję, że nowemu prezydentowi będzie w ogóle przyświecać zasada bardziej dobitnego akcentowania prymatu polskiego interesu narodowego.
Słowem, od Karola Nawrockiego trzeba oczekiwać tylko jednego: pełnienia urzędu prezydenta RP w duchu autentycznej prawicy, bez żadnych ukłonów w stronę świata liberalnego. Może to za dwa lata pomóc w sukcesie konserwatystów w wyborach parlamentarnych, a przede wszystkim – pozwoli nowemu prezydentowi sprawować władzę z honorem nie tylko w oczach opinii publicznej, ale przede wszystkim w obliczu samego Boga. Pan Bóg, któremu Karol Nawrocki chce służyć – jak sam deklarował – jest Bogiem prawdy, a nie zgniłego kompromisu.
„Teoria wycieku laboratoryjnego przeszła już długą drogę od ledwie marginalnego pomysłu do akceptowalnej alternatywy, ale w 2025 roku spodziewamy się, że przejdzie do fazy końcowej i stanie się poglądem większości.”
W styczniu, w ramach naszego cyklu „Prognozy na rok 2025”, napisałem, że rok 2025 będzie rokiem ujawnienia wycieku laboratoryjnego i że teoria wycieku laboratoryjnego (LLT) stanie się „prawie oficjalnie prawdziwa” do końca roku:
„Teoria wycieku laboratoryjnego przeszła już długą drogę od ledwie marginalnego pomysłu do akceptowalnej alternatywy, ale w 2025 roku spodziewamy się, że przejdzie do fazy końcowej i stanie się poglądem większości.”
W artykule w „New York Times” pojawia się pytanie „Dlaczego tak wiele osób jest pewnych, że covid wyciekł z laboratorium?”, w którym zauważa się, że „szala się przechyla” w sprawie teorii wycieku z laboratorium i argumentuje się – zasadniczo – że teoria LLT może być prawdziwa, ale udawanie, że tak nie było w 2020r., było jedynym sposobem na zapobiegnięcie wzrostowi nastrojów antychińskich.
„Czas na prawdę. Oto dokument o covid, którego nie chcą, żebyś przeczytał – Wszystkie dowody na wyciek z laboratorium w Wuhan, odpowiednio poukładane”
Dokładnie tak, „oni” nie chcą, żebyś to czytał, więc oni umieścili to na pierwszej stronie The Telegraph. To trochę jak zorganizowanie „filmowi, którego nie chcą, żebyś oglądał” efektownej premiery w Londynie.
Cztery dni temu „Miami Herald” poinformował, że 57% Amerykanów uważa obecnie, że LLT jest prawdą. Jest to prawdopodobnie tak samo wiarygodne, jak jakikolwiek inny sondaż opinii publicznej – czyli całkowicie niewiarygodne – ale jest zabawne, ponieważ przewidzieliśmy…
„w 2025 roku spodziewamy się, że [Lab Leak Theory] wykona ostatni krok, stając się poglądem większości. To pogląd większości, nie konsensus. Mówimy o kultywowanym podziale 55-45. Ponieważ argument o naturalnym kontra laboratoryjnym wycieku jest zbyt cenny, aby kiedykolwiek się zakończyć.”
…OK, pomyliłem się o 2%, ale argument jest prawdziwy.
Tak czy inaczej, zrealizujemy teraz ten kupon „A nie mówiłem?”.
Tak naprawdę, niech to będą dwa kupony „a nie mówiłem”. Bo, cóż, pamiętacie, co mówiłem w zeszłym tygodniu o covidzie?
„Widzicie, jak we wszystkim, chodzi o zrównoważenie szali. Nie ma już jednej narracji, zamiast tego machina skupia się na równym rozdzielaniu fałszywej nadziei i bodźca do wściekłości po obu stronach w każdej kwestii”.
Cóż, tak jak The Telegraph promuje badanie, które „udowadnia”, że covid pochodzi z laboratorium, tak South China Morning Post promuje inne badanie, które „udowadnia”, że tak nie jest.
Wybierz swoją stronę. Wybierz swój dowód. I tak w kółko.
Wielu komentatorów zwróciło już na to uwagę, ale ja czuję się wręcz w obowiązku o tym napisać i oddać zasługi środowisku, które ogromnie przysłużyło się wygranej Karola Nawrockiego. Czuję się w obowiązku, ponieważ to ja przed wyborami stworzyłem nazwę tej specyficznej grupy: wincyje – od hasztagu #wincyj.
Kim są wincyje? Piszę to nie w czasie przeszłym, lecz teraźniejszym, jako że wincyje nie zniknęli, oni tu są, mają się świetnie i właśnie w różny sposób przeżywają traumę. Oto jeden z przypadków.
Na Facebooku ma konto znana aktorka, pani Joanna Trzepiecińska. Trzeba przyznać, że odtwórczyni jednej z głównych ról w kiedyś kultowej „Sztuce kochania” Jacka Bromskiego z 1989 r. (obok śp. Piotra Machalicy) nie obrzyguje i nie obrzuca błotem. Doceńmy to. Ona jest zatroskana.
Pani Trzepiecińska wstawiła grafikę, pokazującą – według tytułu – „wyborców Karola Nawrockiego” z podziałem na wykształcenie i napisała: „Jako »wykształciuchy« mamy wiele do zrobienia… Edukować, edukować…”.
Szczególnie zabawne jest przy tym, że grafika jest absurdalna. Pokazane na wykresie procenty czterech poziomów wykształcenia dają razem… 234,6 proc. Można się jedynie domyślać, że ma to pokazywać, jaki odsetek osób z prawem głosu z danym wykształceniem wsparł kandydata PiS (choć źródło danych jest niewiadome). Jednak umieszczanie takiego wykresu z takim tytułem przy jednoczesnym apelu o edukowanie jest, by tak rzec, z lekka kompromitujące.
Pozwoliłem sobie do pani Trzepiecińskiej napisać:
Szanowna Pani, czy Pani zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie rozpoczęła Pani pracę na rzecz kolejnego zwycięstwa obozu, który Pani próbuje zwalczać? Przecież ta opowieść „oni tak głosują, bo są prymitywni i niewykształceni”, to ta sama stała opowieść GW, trwająca od 30 lat. Widać doskonale, że ona nie działa i jest nieprawdziwa, a wy dalej swoje… No, ale chcącemu krzywda się nie dzieje.
Dostałem odpowiedź świadczącą o tym, że jednak moje uwagi nie zostały zrozumiane:
Pan się myli. Ja nikogo nie zwalczam. Ja tylko z połową naszych obywateli w wyborze prezydenta się nie zgadzam. Ale to nie znaczy, że mam się komuś podlizywać i rezygnować z własnych poglądów i wiary w to, że edukacja rozszerza horyzonty. Podkreślam – własnych poglądów. Nie partyjnych. Ten podział jest wykreowany na rzecz zarządzania masami. W rzeczywistości linie podziałów, to linie wpływów i interesów, talentów, kultury i smaku…Doskonale Pan o tym wie…
Przekładając z elitarnego na nasze: hołota źle zagłosowała, bo jest niewyedukowana, ale zamiast się na nią wkurzać, trzeba ją nauczać, a wtedy zagłosuje tak jak my, bo nasze głosowanie wynika właśnie z faktu, że jesteśmy lepiej wykształceni. No i jeszcze z tego, że mamy inny smak, talenty i kulturę.
Znów podkreślę: to jest wincyj wyjątkowo łagodny i pozbawiony w zasadzie agresji. To nie jest nawet wincyj na poziomie pani Krystyny Jandy, która napisała wprost, że się wstydzi. Nie jest to oczywiście także wincyj na poziomie „dziennikarza” Tomasza Kisielewicza (publikującego jako „Wiejski”), który w niedzielę o 21.00 napisał: „Skurwysyn przegrał”, po czym po kilkunastu godzinach się poprawił: „Skurwysyn jednak wygrał”.
Wincyje są z mojego punktu widzenia swoistym fenomenem nie tylko socjologicznym, ale też intelektualnym i psychologicznym. Zadziwiająca jest całkowita odporność tej grupy na racjonalną kalkulację, dotyczącą skutków ich wypowiedzi. Wydawałoby się, że nawet najbardziej oporna na edukację – skoro już trzymamy się nomenklatury pani Trzepiecińskiej – osoba zorientowałaby się po dekadach ćwiczenia tego samego (jako że efekt pojawia się co najmniej od 2005 r.), że uparte trzymanie się narracji o ciemnych, prymitywnych masach, głosujących na uwielbianych przez siebie groźnych nazioli, daje efekty odwrotne od zamierzonych.
Gdyby wincyje byli pragmatyczni i gdyby byli zdolni do kontrolowania swoich emocji, zaczęliby się wstrzymywać od ogłaszania tego poglądu przy każdej możliwej okazji. Oni jednak, mimo apeli co przytomniejszych przedstawicieli lewej strony, takich jak Grzegorz Sroczyński czy Piotr Pacewicz, nie są w stanie, co każe sądzić, że mamy tutaj do czynienia z jakimś głęboko zaszytym w warstwie emocjonalnej wewnętrznym przymusem. A tego już w kategoriach racjonalnych pojąć się nie da.
Widziałem w poniedziałek powyborczy w TVP pana Borysa Budkę. Zapytany o powody tego, że na pana Nawrockiego głosowała przeważający odsetek młodych (w grupie do 40. roku życia miał większość), był w stanie jedynie wydukać, że „to szczególnie niepokojące”. Faktycznie, z punktu widzenia formacji pana Budki – nie sposób się nie zgodzić. To jednak oczywiście nie tłumaczy przyczyny.
Co do niej, można postawić hipotezę, że widzimy obraz młodszych pokoleń uodparniających się na „pedagogikę wstydu”, uprawianą przez państwa Bilewicza, Trzepiecińską, Holland, Michnika, Hartmana, Lisa i wielu, wielu innych. To jest zasadnicza zmiana socjologiczna, której źródła należy upatrywać między innymi w całkowicie przez obecny obóz rządzący zlekceważonym bogaceniu się, swobodzie podróżowania i idącym za tym coraz mniej bałwochwalczym stosunkiem do „Zachodu”.
To właśnie ów mityczny Zachód był zawsze narzędziem wmawiania Polakom kompleksów, które miały owocować głosowaniem zgodnie ze wskazaniem „mądrzejszych”. To cały czas jest skuteczne wobec ogromnej przecież grupy wyborców, ale ta skuteczność wyraźnie spada. Smaganie Polaków nagłówkami z zachodnich mediów, mówiącymi o wygranej „nationalist candidate”, robi wrażenie na coraz mniejszej części.
Zjawisko wincyjów powinien z całą pewnością gruntowanie przestudiować jakiś dobry socjolog i psycholog społeczny – mogłaby z tego wyjść fascynująca opowieść naukowa. Na razie jednak sztab pana Nawrockiego może być wdzięczny Opatrzności, że wincyje tak bardzo się w tej kampanii uaktywnili – bez nich na pewno kandydatowi PiS byłoby znacznie trudniej wygrać.
Operacja Pajęczyna Ukrainy przekroczyła próg, jeśli chodzi o wywołanie rosyjskiej odpowiedzi nuklearnej. To, jak Rosja i Stany Zjednoczone zareagują, może zadecydować o losie świata.
W 2012 roku prezydent Rosji Władimir Putin oświadczył, że „broń jądrowa pozostaje najważniejszą gwarancją suwerenności i integralności terytorialnej Rosji oraz odgrywa kluczową rolę w utrzymaniu równowagi i stabilności regionalnej”.
W międzyczasie zachodni analitycy i obserwatorzy oskarżyli Rosję i jej przywódców o nieodpowiedzialne powoływanie się na groźbę użycia broni jądrowej jako formę „potrząsania szabelką” – strategiczny blef mający na celu ukrycie operacyjnych i taktycznych niedociągnięć rosyjskiego potencjału militarnego.
W 2020 r. Rosja po raz pierwszy opublikowała niejawną wersję swojej doktryny nuklearnej. W dokumencie zatytułowanym „Podstawowe zasady polityki państwowej Federacji Rosyjskiej w zakresie odstraszania nuklearnego” stwierdzono, że Rosja „zastrzega sobie prawo do użycia broni jądrowej”, gdy Moskwa działa „w odpowiedzi na użycie broni jądrowej i innych rodzajów broni masowego rażenia przeciwko niej i/lub jej sojusznikom, a także w przypadku agresji na Federację Rosyjską przy użyciu broni konwencjonalnej, gdy samo istnienie państwa jest zagrożone”. W dokumencie stwierdzono również, że Rosja zastrzega sobie prawo do użycia broni jądrowej w przypadku „ataku [przeciwnika] na krytyczne obiekty rządowe lub wojskowe Federacji Rosyjskiej, którego zakłócenie podważyłoby działania reagowania sił jądrowych”.
W 2024 roku Władimir Putin nakazał zaktualizowanie rosyjskiej doktryny nuklearnej, aby uwzględnić skomplikowane realia geopolityczne, które wyłoniły się w wyniku trwającej Specjalnej Operacji Wojskowej (SMO) na Ukrainie, gdzie konflikt przerodził się w wojnę zastępczą między kolektywnym Zachodem (NATO i USA) a Rosją.
Nowa doktryna głosiła, że broń jądrowa będzie dozwolona do użycia w przypadku „agresji na Federację Rosyjską i (lub) jej sojuszników przez jakiekolwiek państwo nieposiadające broni jądrowej przy udziale lub wsparciu państwa posiadającego broń jądrową, co jest uważane za ich wspólny atak”.
Rosyjski arsenał nuklearny zostałby również wykorzystany w przypadku „działań przeciwnika mających wpływ na elementy krytycznie ważnej infrastruktury państwowej lub wojskowej Federacji Rosyjskiej, których unieruchomienie zakłóciłoby działania reagowania sił nuklearnych”.
Zagrożenia nie musiały przybierać formy broni jądrowej. W rzeczywistości nowa doktryna 2024 wyraźnie stwierdzała, że Rosja może odpowiedzieć bronią jądrową na każdą agresję przeciwko Rosji obejmującą „użycie broni konwencjonalnej, która stwarza krytyczne zagrożenie dla jej suwerenności i (lub) integralności terytorialnej”.
Operacja Spiderweb, szeroko zakrojony atak na krytyczną rosyjską infrastrukturę wojskową bezpośrednio związany ze strategicznym odstraszaniem nuklearnym Rosji za pomocą bezzałogowych dronów, wyraźnie przekroczył czerwone linie Rosji, jeśli chodzi o wywołanie odwetu nuklearnego i/lub wyprzedzającego uderzenia nuklearnego w celu zapobieżenia kolejnym atakom. Ukraińska SBU, pod osobistym kierownictwem swojego szefa, Wasyla Malyuka, wzięła na siebie odpowiedzialność za atak.
Operacja Spiderweb to tajny atak bezpośredni na krytyczną rosyjską infrastrukturę wojskową i zdolności bezpośrednio związane ze strategicznymi zdolnościami odstraszania nuklearnego Rosji. Co najmniej trzy lotniska zostały zaatakowane przy użyciu dronów FPV działających z tyłu cywilnych ciężarówek Kamaz, które zostały przekształcone w wyrzutnie dronów. Lotnisko Diagilevo w Riazaniu, lotnisko Belaya w Irkucku i lotnisko Olenya w Murmańsku, na których stacjonują bombowce strategiczne Tu-95 i Tu-22 oraz samoloty wczesnego ostrzegania A-50, zostały zaatakowane, w wyniku czego wiele samolotów zostało zniszczonych i/lub poważnie uszkodzonych.
Byłoby to porównywalne do ataku dronów przeprowadzonego przez wrogiego gracza na bombowce B-52H amerykańskich sił powietrznych stacjonujące w bazie lotniczej Minot w Dakocie Północnej i bazie lotniczej Barksdale w Luizjanie, a także bombowce B-2 stacjonujące w bazie lotniczej Whiteman w Missouri.
Termin operacji „Pajęczyna” został wyraźnie dobrany tak, aby zakłócić rozmowy pokojowe zaplanowane na 2 czerwca w Stambule.
Przede wszystkim należy zrozumieć, że Ukraina nie może poważnie przygotować się do merytorycznych rozmów pokojowych, planując i przeprowadzając operację taką jak Operacja Pajęczyna. Choć SBU mogła przeprowadzić ten atak, nie mógł się on wydarzyć bez wiedzy i zgody prezydenta Ukrainy lub ministra obrony.
Co więcej, atak ten nie mógłby się odbyć bez zgody europejskich partnerów Ukrainy, w szczególności Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec, które wszystkie prowadziły bezpośrednie konsultacje z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim na kilka dni i tygodni przed przeprowadzeniem operacji „Pajęczyna”.
Europa zachęca Ukraińców, by byli postrzegani jako aktywni zwolennicy procesu pokojowego w Stambule, mając na uwadze, że jeśli rozmowy zakończą się fiaskiem, winą zostanie obarczona Rosja, a nie Ukraina. Dzięki temu Europa będzie mogła łatwiej udzielać Ukrainie wsparcia militarnego i finansowego.
Wydaje się, że ważną rolę odgrywają również aktorzy ze Stanów Zjednoczonych — senator Lyndsay Graham, republikanka z Karoliny Południowej, i Richard Blumenthal, demokrata z Connecticut, wspólnie odbyli wizytę na Ukrainie w zeszłym tygodniu, gdzie ściśle koordynowali działania z ukraińskim rządem w sprawie nowego pakietu sankcji gospodarczych związanych z gotowością Rosji do zaakceptowania warunków pokojowych opartych na 30-dniowym zawieszeniu broni — jednym z głównych żądań Ukrainy.
Operacja Spiderweb wydaje się być skoordynowanym wysiłkiem mającym na celu wycofanie Rosji z rozmów w Stambule, albo poprzez sprowokowanie rosyjskiego odwetu, który zapewniłby Ukrainie pretekst do pozostania w kraju (oraz pretekst dla Grahama i Blumenthala do uchwalenia ustawodawstwa dotyczącego sankcji), albo poprzez sprowokowanie Rosji do wycofania się z rozmów, gdy będzie rozważać swoje opcje dalszego postępowania, co również spowodowałoby nałożenie sankcji na Grahama i Blumenthala.
Nie wiadomo, w jakim stopniu prezydent Trump, który naciskał na pomyślne przeprowadzenie rozmów pokojowych między Rosją a Ukrainą, wiedział o działaniach Ukrainy, w tym o tym, czy wcześniej je popierał (Trump najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z faktu, że Ukraina zaatakowała prezydenta Rosji Putina za pomocą dronów podczas niedawnej podróży do Kurska).
Nie wiadomo jeszcze, jak Rosja zareaguje na tę ostatnią akcję Ukrainy; ataki dronów na rosyjskie bazy wojskowe nastąpiły tuż po co najmniej dwóch ukraińskich atakach na rosyjskie linie kolejowe, w wyniku których doszło do poważnych uszkodzeń lokomotyw i wagonów pasażerskich, a także zginęły i zostały ranne dziesiątki cywilów.
Ale to jest jasne: Ukraina nie mogłaby przeprowadzić operacji Spiderweb bez politycznej zgody i pomocy operacyjnej swoich zachodnich sojuszników. Amerykańskie i brytyjskie służby wywiadowcze szkoliły ukraińskie siły specjalne w działaniach partyzanckich i niekonwencjonalnych, a uważa się, że poprzednie ukraińskie ataki na krytyczną infrastrukturę rosyjską (most krymski i bazę lotniczą Engelsa) były przeprowadzane przy pomocy wywiadu amerykańskiego i brytyjskiego w fazie planowania i realizacji. Rzeczywiście, zarówno ataki na most krymski, jak i na bazę lotniczą Engelsa były postrzegane jako wyzwalacze wydania przez Rosję modyfikacji doktryny nuklearnej z 2024 r.
Rosja w przeszłości odpowiadała na prowokacje ze strony Ukrainy i jej zachodnich sojuszników mieszaniną cierpliwości i determinacji.
Wielu zinterpretowało tę postawę jako oznakę słabości, co mogło mieć wpływ na decyzję Ukrainy i jej zachodnich sojuszników o przeprowadzeniu tak prowokacyjnej operacji w przededniu kluczowych rozmów pokojowych.
To, w jakim stopniu Rosja będzie w stanie nadal zachowywać ten sam poziom powściągliwości, co w przeszłości, zostanie wystawione na próbę przez samą naturę ataku — masowe użycie broni konwencjonalnej, która uderzyła w rosyjskie strategiczne siły odstraszania nuklearnego i spowodowała szkody.
Nie trzeba się zbytnio wysilać, by wyobrazić sobie, że taktyka ta będzie w przyszłości wykorzystywana do pozbawiania Rosji strategicznych zasobów nuklearnych (samolotów i rakiet) oraz przywództwa (atak na Putina w Kursku podkreśla to zagrożenie).
Jeśli Ukraina jest w stanie rozmieścić ciężarówki Kamaz w pobliżu rosyjskich baz lotniczych o znaczeniu strategicznym, może w ten sposób przeciwdziałać bazom rosyjskim, w których stacjonują mobilne rosyjskie siły rakietowe.
Fakt, że Ukraina zdecydowała się na taki atak, pokazuje również, w jakim stopniu zachodnie służby wywiadowcze badają grunt pod kątem przyszłego konfliktu z Rosją – konfliktu, do którego, jak twierdzą członkowie NATO i UE, aktywnie się przygotowują.
Dotarliśmy do egzystencjalnego rozdroża w SMO.
W opinii Rosji granice, które uznała za konieczne do określenia w kontekście ewentualnego użycia broni jądrowej, zostały rażąco naruszone nie tylko przez Ukrainę, ale i jej zachodnich sojuszników.
Prezydent Trump, który twierdził, że popiera proces pokojowy między Rosją a Ukrainą, musi teraz podjąć decyzję, jakie stanowisko zajmą Stany Zjednoczone w obliczu tych wydarzeń.
Jego sekretarz stanu, Marco Rubio, przyznał, że za poprzedniej administracji Joe Bidena Stany Zjednoczone były zaangażowane w wojnę zastępczą z Rosją. Specjalny wysłannik Trumpa na Ukrainę, Keith Kellogg, niedawno przyznał to samo w odniesieniu do NATO.
Krótko mówiąc, kontynuując wspieranie Ukrainy, zarówno USA, jak i NATO stały się aktywnymi uczestnikami konfliktu, który obecnie przekroczył już próg użycia broni jądrowej.
Stany Zjednoczone i cały świat stoją na krawędzi nuklearnego Armagedonu, który sami wywołamy.
Albo odrzucimy politykę, która doprowadziła nas do tego punktu, albo zaakceptujemy konsekwencje naszych działań i zapłacimy cenę.
Nie możemy żyć w świecie, w którym nasza przyszłość zależy od cierpliwości i opanowania rosyjskiego przywódcy w obliczu prowokacji, za które sami jesteśmy odpowiedzialni.
To Ukraina, a nie Rosja, stanowi egzystencjalne zagrożenie dla ludzkości.
To NATO, a nie Rosja, jest odpowiedzialne za zachęcanie Ukrainy do tak lekkomyślnego zachowania.
Podobnie jest ze Stanami Zjednoczonymi. Sprzeczne oświadczenia amerykańskich decydentów politycznych dotyczące Rosji zapewniają Ukrainie i jej sojusznikom z NATO polityczną osłonę do planowania i przeprowadzania operacji takich jak Operation Spiderweb.
Senatorów Grahama i Blumenthala należy oskarżyć o podżeganie do buntu, jeżeli ich interwencja na Ukrainie miała na celu celowe sabotowanie procesu pokojowego, który zdaniem prezydenta Trumpa stanowi kluczowy element jego wizji przyszłego bezpieczeństwa narodowego USA.
Jednak to sam Trump musi zdecydować o losie świata.
W najbliższych godzinach bez wątpienia usłyszymy od prezydenta Rosji, jak Rosja odpowie na tę egzystencjalną prowokację.
Trump również musi odpowiedzieć.
Nakazując Grahamowi i Blumenthalowi oraz ich zwolennikom wycofanie się z sankcji wobec Rosji.
Nakazując NATO i UE zaprzestania udzielania Ukrainie wsparcia wojskowego i finansowego.
I opowiadając się po którejś ze stron w SMO.
Wybierz Ukrainę i wywołaj wojnę nuklearną.
Wybierz Rosję i uratuj świat.
Scott Ritter jest byłym oficerem wywiadu piechoty morskiej z dużym doświadczeniem w kontroli zbrojeń i rozbrojeniu oraz ekspertem w zakresie stosunków USA-Rosja. Jego prace można znaleźć na ScottRitter.com. Jest autorem kilku książek, w tym najnowszej Highway to Hell: The Armageddon Chronicles, 2014-2025 , opublikowanej przez Clarity Press.
Obraz tytułowy: Wojciech Kossak, Bitwa pod Kircholmem,
Druga, rozstrzygająca tura wyborów prezydenckich w Polsce już za nami. Siłom unijno-globalnym nie udało się osadzić swojego kandydata na urzędzie, w odróżnieniu od Rumunii, gdzie ta operacja się udała.
Frekwencja była wysoka – 71,63%, na Karola Nawrockiego głos oddało 50,89% głosujących, na Rafała Trzaskowskiego 49,11%, tak przynajmniej twierdzi PKW.
W większości dużych miast wygrał kandydat unijny, na prowincji – kandydat narodowy. Świadczy to o rozkładzie elektoratów, z czego można wyciągać ciekawe wnioski.
Oddanie głosu na kandydata UE przez mieszkańców Polski wymaga dogłębnego oderwania od rzeczywistości lub złej woli. Skojarzenie tego z rozkładem elektoratów wskazuje, że duże miasta zasiedlone są przez przeważający elektorat unijny, składający się z dwóch głównych grup. Grupa pierwsza, liczniejsza to ludzie zaczadzeni medialną propagandą, odklejeni od prawdziwego życia. Grupa druga to ludzie przekupieni, zatrudnieni przez rozrośniętą do groteski administrację i osadzone w Polsce zagraniczne korporacje, kolonizujące polską ziemię i gospodarkę. Ludzie z tej drugiej grupy czerpią bezpośrednie korzyści z generalnej grabieży polskiej własności.
Obie grupy żyją w wielkomiejskiej bańce, sztucznie stworzonym świecie, finansowanym przez pracę zwykłych ludzi z prowincji. Widać teraz wyraźnie, dlaczego wszystko w Polsce musi być takie drogie i skomplikowane – prowincja zwykłych ludzi musi swoim życiem i pracą sfinansować funkcjonowanie pasożytniczej armii wielkomiejskich sybarytów, tworzonej przez biurwy, aparatczyków i innych darmozjadów. O ile grupę zaczadzonych można odzyskać dla narodu w dość prosty sposób – poprzez przejęcie mainstreamowych mediów, o tyle z drugą grupą – armią pasożytów sprawa jest trudniejsza, trzeba ich bowiem oderwać od koryta i stworzyć warunki do uczciwej pracy. Ponieważ ich życie jest na co dzień lekkie, łatwe i przyjemne, będą oni bronić swojego pasożytniczego sposobu życia jak niepodległości.
Tak właśnie globaliści korumpują narody, wybierając sobie grupy ludzi, kuszonych pseudoedukacją i sztucznie tworzonymi etatami pozornej gospodarki. Skorumpowana część narodu przestaje być narodem, stając się nienarodem i antynarodem, tocząc swoje życie prostytucyjne, zdradzając interes narodowy dla możliwości życia w otoczeniu światowych butików, sieciowych kawiarni i udzielających drogich kredytów globalnych banków. Zadanie odzyskania tej grupy dla narodu będzie jednym z największych wyzwań dla władzy ozdrowieńczej, odnawiającej naród i państwo.
Polskie wybory prezydenckie ’2025 były bitwą w wojnie, która toczy się o przetrwanie narodu i państwa polskiego. Bitwa ta miała dwie fazy (dwie tury) i dwa cele taktyczne.
Cel pierwszy to niedopuszczenie do wygranej sił globalno-unijnych, symbolizowanych przez Rafała Trzaskowskiego. Cel drugi to niedopuszczenie do wygranej pseudopatriotycznej kamaryli, oficjalnie narodowej, lecz w istocie realizującej te same cele, co grupa globalno-unijna.
Pierwszy cel udało się z pewnością osiągnąć, wróg został pobity, choć nie pokonany. Cel drugi jest trudniejszy do rozpoznania, bowiem kamaryla posługuje się dezinformacją, ukrywając swoje prawdziwe intencje. Wielu patriotów wahało się, czy zagłosować na Karola Nawrockiego, pamiętając rządy tzw. zjednoczonej prawicy i jej oddanie unijno-globalnej polityce.
Przed pierwszą fazą bitwy (I tura) nie było jeszcze przesądzone, pod jakimi sztandarami kandydat patriotyczny ruszy do drugiej fazy bitwy (II tury). Wyniki pierwszej tury określiły jednak to, co będzie działo się w turze drugiej. O ile sympatie nienarodu i antynarodu ułożyły się przewidywalnie, wspierając jednoznacznie lewactwo, o tyle sympatie narodu rozłożyły się pomiędzy trzech kandydatów: Grzegorza Brauna, Sławomira Mentzena i Karola Nawrockiego. Żaden z nich sam nie mógł pokonać sił wroga. Pojawiło się ryzyko tego, co często działo się między ugrupowaniami prawicy: walki między sobą, zamiast walki z wrogiem ich wszystkich. Wcześniejsze bratobójcze walki pokazały, że źródła tej wzajemnej agresji są dwa: egoistyczne dążenia liderów i ich otoczenia oraz machinacje sił spoza Polski, używających służb i mediów. Istniało poważne ryzyko, że tym razem również zrealizuje się scenariusz skłócania sił patriotycznych, pisany przez wrogów Polski.
Pokonanie zjednoczonych sił antypolskich wymagało co najmniej powstrzymania się od wzajemnych walk wodzów patriotycznych. Było to trudne zadanie, głównie przez obciążenie, jakim dla Nawrockiego była pamięć patriotów o niedawnych rządach PiS. Patrioci, popierający Brauna i Mentzena obawiali się, że jeśli zagłosują na Nawrockiego, powróci polityka Wielkiej Morawy i Dudusia Gryzipiórka.
Dodatkową potencjalną linią konfliktu była kontrowersja między Konfederacją Mentzena i Koroną Brauna. Istniało więc ryzyko, że zamiast stoczyć główną bitwę z wojskami pruskimi, armie patriotów stoczą trzy mniejsze potyczki między sobą: Braun z Mentzenem, Braun z Nawrockim, Nawrocki z Mentzenem. Stało się jednak inaczej. Główni wodzowie sił polskich powstrzymali się od bezpośredniego atakowania siebie nawzajem. Nowej dynamiki wyborczej walki nadała dywersja harcowników Stanowskiego, pokazując, gdzie znajdują się główne siły wroga. Marazm prawicy, związany z brakiem uznania przez obóz PiS własnych win przełamał Braun, niespodziewanie formując niezbyt liczne, ale bitne, karne i świetnie dowodzone oddziały husarii. Kolejną dywersję wśród zasobu mobilizacyjnego lewactwa przeprowadził Mentzen, wyciągając rzesze młodych wyborców z oparów lewackich mitów.
Po pierwszej fazie bitwy obie armie stały naprzeciw siebie, obmyślając taktykę głównego starcia II tury. Wojska pruskie nie miały możliwości elastycznego działania, zużywając w pierwszej fazie bitwy większość odwodów. Poza tym sposób wyszkolenia, przyjęta sztywna taktyka i zajęta pozycja taktyczna nie dawały prusakom możliwości manewru. Mogli tylko liczyć na wsparcie zagranicznych agentów, przewagę informacyjną polskojęzycznych mediów i wilcze doły podczas liczenia głosów. To bardzo duże wsparcie, jednak okazało się niewystarczające.
Siły polskie zachowały manewrowość, korzystając z możliwości wojny szarpanej dzięki niezależnym mediom, niekontrolowanym przez wroga. Istotnym wsparciem sił polskich okazał się główny przeciwnik strategiczny sił pruskich, potężny sojusznik zza oceanu. Przysłał on siły ekspedycyjne, które dokonały skutecznej dywersji informacyjnej. Siły pruskie popełniły zaś szereg taktycznych błędów, kierując się nadmierną pewnością siebie i zbyt małą świadomością sytuacyjną pola walki.
Decydującą rolę w drugiej fazie bitwy odegrała jednak postawa armii Brauna i Mentzena. Przed głównym starciem, pomiędzy turami artyleria koronna Brauna skutecznie ostrzelała pozycje sił pruskich. Przygotowanie artyleryjskie spowodowało pewne straty w pruskich szeregach, jednak główny cel ostrzału był inny. Chodziło o wskazanie głównym siłom, dowodzonym przez Nawrockiego, wspieranym przez Mentzena, jaki jest strategiczny cel bitwy i jakie ładunki powodują największe straty wśród prusaków. Interwencja wojsk Brauna sprawiła, że zarówno Nawrocki, jak i Mentzen, widząc skuteczność strategii Brauna i możliwości rozbudowy jego sił w przyszłości, musieli przyjąć narzucone przez niego cele zmagań. Główne ich siły wzniosły więc chorągwie niepodległości, i pod tymi znakami stanęły do decydującej walki. Tuż przed starciem było więc widać, że polscy wodzowie nie będą walczyć ze sobą, wciąż jednak nie było pewne, czy razem ruszą na pruskie regimenty.
Pierwszy zdecydował się Mentzen, stwierdzając, że głównym wrogiem jego wojsk są siły Trzaskowskiego. Dawało to głównym siłom polskim dużą nadzieję na wspólną szarżę z wojskiem Mentzena. Decydujące znaczenie dla przebiegu głównego starcia odegrała jednak husaria Brauna. Jednoznaczna deklaracja poparcia Nawrockiego przez Brauna wlała nową nadzieję w serca polskich wojowników. Teraz już nikt nie miał wątpliwości, skoro Braun staje do walki z prusami u boku Nawrockiego, nikt nie powinien stać z boku, biernie czekając na wynik bitwy. Szarża husarii, wyprowadzona przez hetmana wielkiego koronnego Grzegorza Brauna była więc uderzeniem przełamującym, które utorowało drogę w sam środek pruskich szyków głównym siłom polskim, jak pod Kircholmem.
Bitwa była zacięta, a jej losy wahały się do ostatniej chwili. Morale prusaków zostało w decydującej chwili osłabione przez rozpaczliwą próbę odsieczy gubernatora Tuskiego, który próbował ośmieszyć wodza Nawrockiego w oczach własnych żołnierzy, a także przez niefortunną próbę egzekucji Batmana, schwytanego przez bodnarskich.
To, zamiast osłabić morale wojsk polskich, tylko rozwścieczyło polskich wiarusów. Z okrzykiem bojowym „tylko nie Trzaskowski” i „uwolnić Batmana” ruszyli na skonfundowanych prusaków. Tuż po zamknięciu lokali wydawało się przez chwilę, że górą są prusy. Wznieśli wówczas okrzyki triumfalne, pewni zwycięstwa. Podobnie, jak Krzyżacy pod Grunwaldem, szykowali już wozy z kajdanami na ujętych polskich oficerów. Przedwczesny był jednak ich triumf, siły polskie wyszły na tyły prusaków i uderzyły na ich tabory. Gdy jeszcze trwało poczucie zwycięstwa w pruskich szeregach, głównemu wodzowi ich armii doniesiono o faktycznym przebiegu bitwy, po czym oddalił się on spiesznie z placu boju, zostawiając swe wojska, jak Antoniusz pod Akcjum.
Porównajmy wyniki z gmin – z tymi „zintegrowanymi”.
Mielibyśmy w sejmie o wiele większe szanse, gdyby nie ta obłędna ordynacja pseudo-proporcjonalna, która uzależnia posła od „prezesa”, nie zaś od swych wyborców. Nawet przy wyborze prezydenta to widać. MD
=====================================
Mapa z uwzględnieniem gmin:
Mapa z uwzględnieniem powiatów:
Mapa z uwzględnieniem województw:
Jak głosowały duże miasta?
Moja rodzinna gmina – KZ.
======================================
Na Nawrockiego zdecydowanie chętniej głosowali mieszkańcy wsi.
Na prowincji bezpartyjny kandydat PiS uzyskał ponad 64 proc. głosów, podczas gdy w miastach zaledwie 43,17 proc.
Szczególnie niski był wynik Nawrockiego w miastach powyżej 500 tys. mieszkańców, gdzie zdobył 36,51 proc. głosów. Zwyciężył natomiast w gminach i miastach do 20 tys. mieszkańców.
Dziś, 2 czerwca, Błogosławionych Męczenników Sandomierskich, warto o nich przypomnieć. To święto jakby dubeltowe, bo zarówno bł. Sadoka i Męczenników Dominikańskich, jak i bł. Męczenników Sandomierskich, mieszkańców miasta.
Dziś to wszystko poszło w zapomnienie, jak i lwia część naszej ojczystej tradycji… przykre… smutne
======================================
Andrzej Sarwa
SŁOWO O BŁOGOSŁAWIONYM SADOKU-PRZEORZE I CZTERDZIESTU OŚMIU DOMINIKAŃSKIEJ BRACI W SANDOMIERZU PRZEZ TATARÓW OKRUTNIE POMORDOWANYCH Dzień wstał mroźny i rześki. Poza oknem celi przeora Sadoka, na tle białosiwego nieba, oświetlonego od wschodu szkarłatnozłocistą poświatą, rysowały się konary rozłożystej lipy, oprószonej świeżo spadłym śniegiem.
Do uszu zakonnika dobiegł głos sygnaturki zwołującej mieszkańców świętojakubskiego klasztoru na poranną mszę.
— Ech, inaczej było przed laty! — pomyślał przeor, przywołując w pamięci dni młodości. — Inaczej, gdym jako nieopierzony młodzik udał się był, anno Domini 1221, na kapitułę do Bolonii. Ileż zapału i ileż radości, ileż wdzięczności, gdy Ojciec Dominik posłał mnie i brata Pawła szczepić Zakon Kaznodziejski w ziemi węgierskiej i nieść światłość Panachrystusowej Ewangelii, Prawdy nie znającym Kumanom.
Spojrzał w okno napełniające się coraz większym blaskiem. Dzień się zaczął na dobre i całkiem widno się już zrobiło, mimo iż niebo jęły zasnuwać na nowo ciężkie śniegowe chmury, z których rychło poczęły bezszelestnie osypywać się grube i ciężkie płatki śniegowe, sfruwając przez niczym nie osłonięty otwór i osiadając na posadzce ułożonej z czerwonej cegły, kładzionej na sztorc ściśle jedna obok drugiej.
Przeor podszedł ku oknu i założył je szczelnie sosnową ramą obciągniętą błonami ze świńskich pęcherzy. Wstrząsnął nim dreszcz, bowiem ziąb ciągnący z dworu przejął niemłode już ciało, wnikając — zda się — aż do samych trzewi. Opuściwszy celę, wędrując niespiesznie tonącym w półmroku klasztornym korytarzem, kierował się ku kościołowi, jednocześnie rozmyślając o minionych dniach, miesiącach, latach…
Oto w umyśle pojawiły się obrazy przeszłości.
Znów był złotoustym kaznodzieją, przyciągającym tłumy pogan, znów polewał wodą nisko pochylone głowy nowo nawróconych, wymawiając sakramentalne słowa formuły chrzcielnej.
Wspominał dzień największego swojego triumfu, gdy do owczarni Jezusowej przywiódł, i obmył z grzechów, książąt tamtej ziemi: Bruchusa i Bembrocha z rodzinami i dworem.
Ale oto napłynęło wspomnienie inne, wspomnienie rzezi, jaką Kumanom urządzili Tatarzy… Przed oczyma stawały mu ciała porżniętych dominikanów: Pawła i współbraci, leżące w kałużach parującej na chłodzie krwi, której ciemnopąsowa powierzchnia ścinała się, marszcząc przy tym lekko.
Jego Pan Chrystus ocalił… Jego ocalił… Czemuż? Czyż nie prosił wówczas, o koronę męczeńską także i dla siebie? Czyż nie pragnął ofiarować życia na ołtarzu Pana? Dla Pana i za Pana?
Trzeba było potem opuścić ziemię Kumanów, bo nie miał już komu głosić Królestwa Bożego. Wrócił do ojczyzny, osiadł w sandomierskim, świętojakubskim klasztorze, wiodąc żywot cichy i skromny, budując Państwo Najwyższego inaczej zgoła niż tam, w odległej krainie, budując je codzienną mrówczą pracą, budując słowem głoszonym z kazalnicy, budując przykładem świątobliwego żywota, ale bez tak ciężkiej walki o dusze, które wcześniej przemocą wydzierać musiał ze szponów Szatana.
Sadok przyzwyczajony był do bojowania przez te długie lata, więc skoro przyszło zamieszkać w Sandomierzu, czuł, że powoli gnuśnieje. Mniej tu było sposobności, iżby wykorzystać całe bogactwo, całą siłę charakteru.
Tak, miał poczucie, iż gnuśnieje i bolał nad owym srodze. Jednocześnie zaś tęskniąc za minionym, choć minione to także był trud i udręczenie, i sen na twardej ziemi, i chłód, i niejednokrotnie pusty brzuch…
Nie buntował się przecież. Wiedział, iż taka jest wola Jezusowa, że skoro go tu przysłał, że sprawił, iż został przeorem, taki a nie inny zamysł miał wobec swego sługi, zatem sługa wolę Bożą musi wypełniać z pokorą…
* * *
Wciąż daleki myślami od sandomierskiej powszedniości nakładał w zakrystii humerał, albę, stułę — oznakę kapłaństwa, ornat i manipularz.
Szczupły, wysoki, o żółtawej niezdrowej cerze, kleryk Medardus ukląkł na stopniach ołtarza, podczas gdy Sadok uniósłszy w górę rozłożone ręce szeptał modlitwy mszalne…
Dzień zimowy, pochmurny dzień, niczym nie różnił się od tylu innych. jakie w cichej, acz wytrwałej, wytężonej pracy w upływał w sandomierskim, świętojakubskim klasztorze.
Śnieg bez ustanku grubymi płatkami bezszelestnie osypywał się z obłoków na ziemię, wszystko wokół szczelnie okrywając niepokalaną białością. Przed wieczorem wypogodziło się i nawet na widnokręgu pojawiło się nieco słonecznego poblasku, który zresztą zaraz umknął przed gęstym mrokiem. Sadok posłyszawszy, iż w grodzie uczynił się jakiś wielki ruch, wszedłszy do klasztornego ogrodu rozlokowanego na łagodnym skłonie Świętojakubskiego Wzgórza, spoglądał na sąsiednie — Zamkowe. Widział tak rycerzy, jak i pachołków, przebiegających spiesznie wąskie grodowe uliczki.
“ — I cóż to się wydarzyło, że gród przypomina mrowisko, które niebaczny przechodzień roztrącił stopą?” — pomyślał zakonnik.
Postał jeszcze chwilę, a potem udał się — jak to miał we zwyczaju — do kościoła, by adorować i cześć oddawać Panu Jezusowi ukrytemu w Eucharystycznym Chlebie. Nikły, żółtawy poblask kaganka ledwie oświetlał tabernakulum i niewielki krąg posadzki tuż u stopni ołtarzowych.
Ukląkł przeor, a skrzyżowawszy ręce na piersiach i nisko pochyliwszy głowę, pełnym żarliwości szeptem wypowiadał słowa modlitw.
Długo musiał tak tkwić nieporuszony, skoro w kolanach i plecach zgiętych w pałąk — mimo iż przecież nawykłych do nabożnych ćwiczeń — poczuł ból i zmęczenie. I oto naraz posłyszał odgłos kroków odbijających się echem od nagich ceglanych ścian korytarza prowadzącego do kościoła ku celom klasztornym.
Podniósł głowę i bacznie wpatrywał się w mrok, skąd po kilku chwilach wysunęła się postać ojca Piotra, furtiana, dzierżącego w wyciągniętej przed siebie i uniesionej dłoni, długą smolną szczypę płonącego łuczywa. Za furtianem szedł jeszcze ktoś, ciężko stawiając stopy. Przeor natężył wzrok. Był to Piotr z Krępy, kasztelan sandomierski. Podźwignął się tedy z kolan leciwy przeor Sadok, a zbliżywszy, się do przybysza, zapytał:
— I cóż to cię sprowadza do mnie, o tak późnej porze, panie kasztelanie?
— Dzisiaj przed wieczorem, świątobliwy ojcze, doszły nas wieści, iż Tatarzy, idą na Sandomierz… A miasto prawie bezbronne. Nie masz zbrojnych, prócz garstki rycerzy, bo reszta przy księciu panu, w Krakowie… — A zatem?… — zapytał przeor Sadok.
— Cóż… Będziemy bronić grodu. Bez walki go nie poddamy… Wezmą go Tatarzy siłą, wola boska, ale nikt nie powie, żeśmy nie próbowali…
— A miasto? — znów zapytał przeor, spoglądając Krępie prosto w oczy. Ten opuścił głowę na piersi i wyszeptał:
— Miasta bronić nie będziemy długo… Bo i kim? Kim, skoro ludzi niedosyt…
Krępa uniósł głowę i patrząc przeorowi prosto w oczy, dodał:
— Wiesz ojcze, co owo oznacza… Klasztoru także bronić nie będziemy…
* * *
Sadok klęczał przed Ukrzyżowanym. Zaczerwienionymi z bezsenności oczyma wpatrywał się w Twarz Cierpiącego. Złocisto—szkarłatne refleksy płonącego łuczywa igrały po surowych murach, po owej Twarzy, sprawiając pozór życia w wyrzezanym z ciemnego drewna Zbawicielu.
Poza oknem był mrok. I w kątach celi też czaił się mrok. A wpośród mroku słychać było oddech Kusiciela:
— Uchodź, uchodź czym prędzej… Oddech układał się w słowa.
— Uchodź, uchodź czym prędzej… Czy warto tak głupio skończyć? Oddech potężniał, niczym fala wiosennej powodzi uderzająca o ściany domostw wzniesionych na wiślanym brzegu.
— I jakiż sens dać gardło? Jaki sens? Ileż jeszcze — żywy — mógłbyś zdziałać w świecie? Umrzeć nietrudno… Głupio umrzeć łatwo… Umrzeć z sensem, to sztuka nie lada!…
A Chrystus Pan na Krzyżu w nieustającej męce Golgoty zakrył oczy powiekami. Twarz zastygła w boleści konania… Chciał Sadok odczytać radę z owej Twarzy, przecież daleka mu była teraz… Jakże daleka… Jak jeszcze nigdy w życiu…
— Nie zostawiaj mnie, Panie, w rozterce! — Sadok uniósł ręce w błagalnym geście — Nic zostawiaj samemu sobie! czemuż wydajesz mnie na pokuszenie? Czemuż nie chronisz, czemu nie osłaniasz?
Ale Jezus uparcie milczał. Tylko twarz wykrzywiła się w skurczu niesłychanej boleści. Jego udręka i pohańbienie sięgały krawędzi piekieł — na odkupienie wszystkich bez wyjątku przewin. Na obmycie wszelkiego brudu, na starcie każdego występku…
— Zbierz braci. Skoro świt nadejdzie… zbierz braci. Uchodźcie póki jeszcze można. Komuż pomoże to, iż dacie głowy? Komu?
Jezus na Krzyżu już nie cierpiał. Twarz wygładziła się. Wpółotwarte usta zastygły w bezruchu. Skonał.
* * *
Przeor odwrócił się od ołtarza. Jeszcze tylko jedno zdanie miał wyrzec: “— Ite missa est” — “Idźcie, msza skończona”, a bracia poczną wychodzić z kościoła.
Zawahał się. Poruszył wargami raz i drugi, ale nie wydobył z nich głosu. Aż wreszcie się przemógł, by rzec:
— Wiecie bracia, że za dzień — dwa przybędą Tatarzy. Wiecie, że nie ma rycerstwa w Sandomierzu… Ot, garstka… Tyle tylko, by obsadzić grodowe wały… Miasta nikt nie będzie bronił… A jak miasta, to i klasztoru… Któż z was chce, może odejść… Poszukać bezpiecznego schowu… Nie mam prawa przymuszać nikogo, iżby pozostał… Nie wolno mi cudzym szafować żywotem…
Bracia stojąc w dwuszeregu w pośrodku świątyni milczeli, nisko pochylając głowy. Ale oto ciszę przerwał głośny szept jednego z kleryków:
— A ty, ojcze?… A ty co uczynisz?…
— Ja?…
— Sadok zawahał się przez moment, Jeszcze skądś — nie wiedzieć skąd — wnikając wprost do mózgu doszedł go głos Kusiciela:
“— Uchodź!”
— Ja?… — powtórzył — Zostaję… Zostaję, bom nie po to stawał się Panachrstusowym żołnierzem, by stchórzyć, gdy nadejdzie czas próby… Bo nie godzi się pasterzowi owiec, porzucać je, lecz do końca trwać przy nich, nawet gdy wie, iż nie będzie mógł ich ochronić przed stadem wilków… Bo nie godzi się umykać tym, którzy są tu postawieni na straży chrześcijaństwa!… Przecież… Przecież wiedziałem… Zawsze to wiedziałem, iż kiedyś przecie nadejdzie taki dzień, w którym Pan zażąda mojego życia…
I nikt już nie wyrzekł ni jednego słowa. Mnisi jęli się rozchodzić, każdy do, swoich zajęć.
* * *
Następny dzień wstał pogodny i rześki. Słońce powoli wspinało się po nieboskłonie, niezbyt ostry mróz delikatnie szczypał w policzki i płatki uszu świątobliwego przeora Sadoka, który, skoro świt udał się do ogrodu i błądząc jego alejkami, zapatrzony w cud rodzącego się dnia, odmawiał pacierze, w oczekiwaniu na głos sygnaturki, która — jak zwykle — miała oto za czas jakiś wezwać na wspólne modły wszystkich braci do kościoła.
Śnieg chrzęścił pod stopami zakonnika, a gawrony, które licznym stadem obsiadły jabłoniowe i morelowe drzewa rosnące po obydwu stronach alejki, spoglądały nań ciekawie, przekrzywiając głowy, nie podrywając się do lotu, nawet gdy mnich zbliżał się do nich. Widać czuły, czarniawe ptaszyska, iż nic im nie zagraża ze strony owego człowieka.
Naraz — wrzask przeciągły i dziki wydobywający się z tysiąca piersi, uderzył w niebo. Gawrony wylęknione wzbiły się do góry i jęły krążyć ponad miastem, kracząc doniośle i przeciągle.
Oto Tatarzy — przeprawiwszy się nocą po lodzie przez zamarzniętą Wisłę — podeszli już pod same obwałowania i teraz wrzaskiem próbowali przestraszyć obrońców. A zaraz potem przypuścili atak. Najpierw jeden, potem drugi, dziesiąty… Każdy z nich odbijał się od wałów, niczym fala morska od stromizny wyniosłego brzegu. Oto bowiem, tak rycerstwo, jak też i sami łyczkowie dzielnie bronili miasta przed pogańską szarańczą.
Gdy zmrok spłynął na ziemię. walka ustała, aby zarówno wojownicy tatarscy, jak i obrońcy Sandomierza mogli odpocząć, opatrzyć rany, pogrzebać zabitych. Noc przyniosła też sny — jednym miłe i kojące, innym przerażające koszmary…
Pogoda, jak na zamówienie najeźdźców, utrzymywała się od chwili rozpoczęcia oblężenia wspaniała. Słońce nisko wiszące ponad widnokręgiem, przegnało precz śniegowe chmury. Leciutki mrozik utwardził ścieżki.
2 lutego 1260 roku, gdy Mongołowie, skoro świt, przypuścili następny atak, wiadomym było, iż miasto dłużej nie będzie mogło się opierać. Dominikanie, nie mniej uznojeni od walczących, którym przez wszystkie te dnie i noce opatrywali rany, przyrządzali gorące posiłki, dysponowali na śmierć i kopali mogiły, prawie przestali myśleć, co się stanie, skoro poganie sforsują wały i wedrą się do środka. Ot, po prostu, nazbyt wiele ciężkiej prać nie pozostawiało czasu na rozpamiętywanie tego, co miało już rychło nadejść.
Tymczasem — tak jak każdego ranka — rozdzwoniła się sygnaturka, wzywająca mnichów na poranną mszę. Jęli tedy zewsząd — z klasztoru i z wałów — schodzić się do kościoła, a skoro już każdy zajął swoje miejsce, wyszedł z zakrystii, przyodziany w szaty liturgiczne, w asyście dwu diakonów — Stefana i Mojżesza — leciwy przeor Sadok.
Nim zbliżył się do ołtarzowych stopni, podszedł wpierw ku ciężkiemu pulpitowi, wyrobionemu z jednego kloca dębu, a wyrzezanemu zmyślnie w kształt ludzkiej postaci. Na pulpicie spoczywała księga Martyrologium. Otwarł ją i odszukawszy odpowiednią stronicę, pochylił się, aby — jak zwyczaj kazał — odczytać, któregoż to z męczenników Pańskich czci Kościół Święty tego właśnie dnia. Spojrzał na kartkę i osłupiał: oto na pergaminie jarzyły się pozłocistym blaskiem kunsztowne — nieziemską ręką wymalowane — litery układające się w zdanie.
Bezskutecznie próbował wydobyć głos z zaciśniętego bolesnym skurczem gardła. Bezgłośnie tedy poruszał ustami. Zaniepokojeni mnisi spoglądali to na niego, to na siebie nawzajem, nie rozumiejąc, cóż wydarzyć się mogło.
Wreszcie przeor skinął na diakona Stefana, a gdy młodzieniec się zbliżył, odsunąwszy się od pulpitu, wychrypiał:
— Ty czytaj…
Spojrzał Stefan w rozwartą księgę i zdumienie pomieszane z lękiem odmalowało się na jego twarzy. Mimo jednak, iż drżeć począł na całym ciele, a pot perlisty zrosił mu czoło, zebrał się w sobie i głosem niepewnym, lecz wystarczająco donośnym, aby wszyscy posłyszeć go mogli, przeczytał:
“— Dziś błogosławionego Sadoka, przeora, i czterdziestu ośmiu dominikańskich braci, w Sandomierzu przez Tatarów okrutnie pomordowanych.”
Gdy Stefan skończył czytać zgroza ogarnęła mnichów. Spoglądali na siebie przerażonymi oczyma. Oto bowiem żaden z nich ani przypuszczał, iż w tym kościele, od tego pulpitu paść mogą słowa dotyczące jego samego. Takie słowa… A przecież padły…
Sadok, uniósłszy dłonie ku górze, rzekł:
— Ach, bracia, nie lękać, lecz cieszyć się nam trzeba. Bo wielka to łaska korona męczeńska — i nie każdy może na nią zasłużyć. Myśmy przecie zasłużyli. Bowiem żaden z nas nic stchórzył… Żaden nie uciekł z Sandomierza, opuszczając Panachrystusową owczarnię…
I nie powiedziawszy już nic więcej, zbliżył się do stopni ołtarza, by rozpocząć sprawowanie Najświętszej Liturgii.
— In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
— Introibo ad altare dei. — Przystąpię do ołtarza bożego — rzekł.
— Ad Deum qui letificat iuventutem meam — Do Boga, który uweselił młodść moją — odpowiedział nowicjusz, który mu ministrantował.
I odprawiała się ta msza, jak tyle innych przed nią, jakby nic się nic wydarzyło, jakby poza drzwiami nie szalała bitwa, jakby Pan nie dał cudownego znaku… Skoro przeor uniósł patenę z hostią i kielich z winem na ofiarowanie, rumor straszny uczynił się przed świątynią, a Tatarzy jęli rąbać solidne drzwi dębowe, nabijane brązowymi ćwiekami, prowadzące do kościoła Świętego Apostoła Jakuba.
A gdy Sadok wyrzekł słowa przeistoczenia: Hoc est enim Corpus meum — To jest bowiem Ciało moje. — Hic est enim calix Sanguinis mei… — To jest bowiem kielich Krwi mojej… — a białą hostię uniósł wysoko ponad głowę, gdy ministrant zadzwonił na podniesienie, z trzaskiem pękła jedna zawiasa.
Tuż po komunii zaś, pękła druga, a rozwścieczeni, ochlapani krwią pomordowanych mieszczan żołdacy tatarscy wpadli do świątyni.
A stało się to tuż po tym, jak celebrans, odwróciwszy się od ołtarza, wyrzekł: — Ite missa est! — Idźcie, msza skończona.
Dominikanie stali w dwuszeregu w pośrodku świątyni. Przez małe, wąskie okienka wpadały pozłociste smugi światła, pachniało kadzidlanym dymem. Dostojnie było i uroczyście. Toteż Tatarzy miast od razu uderzyć na mnichów, zatrzymali się w pobliżu drzwi, zbici w gromadkę, zaskoczeni ich przedziwnym spokojem.
Pewnie inaczej by było, gdyby dominikanie poczęli uciekać, krzyczeć, żebrać litości. Ale oni stali z twarzami wzniesionymi ku górze, jakby wypatrując nadejścia kogoś ze sfery gwiazd.
I oto naraz subdiakon Mojżesz, asystujący przeorowi Sadokowi, skrzyżowawszy ręce na piersi, zaintonował pieśń za umarłych:
Natychmiast pozostali podjęli pieśń, która z mocą wybuchła z wszystkich piersi, odbijając się pogłosem od belkowanego świątynnego stropu i surowych czewonych, ceglanych ścian.
A wówczas — jakby czar spadł z Tatarów. Oto jeden z wojowników zdjął giętki łuk z pleców, nałożył na cięciwę pierzastą strzałę i wypuścił ją ze świstem w pierś najbliżej stojącego mnicha. Ów pochylił się gwałtownie do przodu, by zaraz paść na kolana, a wreszcie osunąć się na szare, piaskowcowe pyty posadzki. Wokół leżącego jęła się zbierać krew wypływająca z piersi. Parująca na zimnie rozlewała się w coraz większą i większą ciemnopąsową kałużę.
Karol de Prevot, Męczeństwo sandomierskich dominikanów
Wyciągnęli wojownicy zakrzywione szable i z okrzykiem bojowym, z wyciem, rzucili się ku śpiewającym. I siekli ich dotąd, aż ostatni upadł, aż śpiew zamilkł, aż nastała cisza…
A jeden z mnichów, który jeszcze podczas sprawowania Świętej Liturgii chyłkiem opuścił szereg i skrył się na chórze, albowiem przeląkł się śmierci, skoro zobaczył współbraci swoich okrutnie pomordowanych, zawstydził się swego tchórzostwa, zszedł z chóru i uklęknąwszy przy zwłokach, jął za zabitych odmawiać pacierze.
Gdy dostrzegli go Tatarzy, przepełnieni wściekłością, rozsiekli go szablami. I nie ocalał nikt spośród sandomierskich dominikanów…
A gdy Tatarzy objuczeni łupami opuścili kościół i klasztor, oto aniołowie niebiescy przybyli z gałęźmi palmowymi, aby dusze pomordowanych zaprowadzić przed oblicze Pańskie, iżby za wierność mogli odebrać wiekuistą nagrodę w Raju.
Te oto imiona w swoim dziele MATKA ŚWIĘTYCH POLSKA, w Krakowie roku Pańskiego 1767 tłoczonym, podał O. Floryan Jaroszewicz, kapłan zakonu Ś.O. Franciszka. reformat, z sandomierskiego konwentu Ś. Józefa. Kościół Rzymski Katolicki męczenników owych wyniósł na ołtarze, a ich święto wyznaczył na dzień 2. czerwca.
Andrzej Sarwa
———–
P.S. Dziś na dachu sandomierskiego kościoła św. Jakuba rosną brzozy, ściany prezbiterium popękane, wnętrze… brak słów… można więc już bezpiecznie chwalić Czyngis-chana i jego spadkobierców, bo o tamtych wydarzeniach jakoś nie chce się już pamiętać...
Sebestyén nazwał najnowsze dane „oznakami społecznej transformacji, które kształtują przyszłość Europy”, trendem, który, jeśli będzie kontynuowany, doprowadzi do utraty przez Austrię jej charakteru państwa narodowego. Jak mówi, „stanie się jednym z państw członkowskich UE, dla których „Europa narodów” jest koszmarem”.
Szokujące dane pokazują ogromną transformację demograficzną w Europie
Złowrogie wiatry wieją na Zachodzie
51,8% dzieci w Salzburgu nie mówi w domu po niemiecku, podczas gdy w niektórych dzielnicach Wiednia odsetek ten przekracza 80%
Nowe dane pokazujące odsetek osób w Austrii, które nie mówią po niemiecku w domu, podkreślają, jak ogromna była transformacja demograficzna w tym kraju, twierdzi węgierski ekonomista.
„Na Zachodzie wieją złowrogie wiatry” – napisał ekonomista Géza Sebestyén na swojej stronie na Facebooku, podając jednocześnie zadziwiające dane.
„Według najnowszych statystyk austriackich jedna trzecia (32,8%) uczniów szkół podstawowych w Austrii to osoby, dla których niemiecki nie jest językiem ojczystym. W miastach odsetek ten jest jeszcze wyższy: na przykład w Salzburgu jedno na dwoje dzieci (51,8%) nie mówi po niemiecku w domu” – zauważył.
W poście zamieszczono mapę przedstawiającą poszczególne regiony Austrii, na której widać ogromny odsetek dzieci, dla których niemiecki nie jest pierwszym językiem w domu.
Sebestyén, szef MCC Economic Policy Workshop, pokazał, że Węgry mogłyby skończyć jak Austria, gdyby nie poszły za polityką Viktora Orbána, który zamknął granice i odrzucił masową imigrację. Ostrzegł, że Węgry mogłyby charakteryzować się wielokulturowością, którą Austriacy coraz częściej uważają za wyobcowującą i pełną przestępczości.
„W niektórych dzielnicach Wiednia” – kontynuuje – „sytuacja jest już dramatyczna: w Brigittenau i Margareten odsetek osób, które w środowisku rodzinnym nie mówią po niemiecku, wynosi ponad 80%”.
Sebestyén nazwał najnowsze dane „oznakami społecznej transformacji, które kształtują przyszłość Europy”, trendem, który, jeśli będzie kontynuowany, doprowadzi do utraty przez Austrię jej charakteru państwa narodowego. Jak mówi, „stanie się jednym z państw członkowskich UE, dla których „Europa narodów” jest koszmarem”.
Sebestyén zauważył, że takie statystyki są powodem, dla którego Węgry nadal walczą z „nadmierną imigracją”.
Jak donosił już serwis Remix News, trzech na czterech uczniów wiedeńskiego gimnazjum nie mówi w domu po niemiecku.
======================================
Dane te pojawiają się w tym samym czasie, gdy austriacki polityk Herbert Kickl, lider Austriackiej Partii Wolności (FPÖ), przemawiał na CPAC Węgry. Ostrzegał przed ogromną transformacją demograficzną zachodzącą w jego kraju i w całej Europie, a sondaż za sondażem pokazuje, że większość Europejczyków jest przeciwna tej transformacji — a mimo to pozostają niemal bezsilni, by ją powstrzymać.
„To, co dzieje się w Europie, nie jest przypadkiem. To wynik planu, świadomie kontrolowanej transformacji etnicznej i kulturowej. Ponieważ migracja nie jest zatrzymywana. Nie. Jest organizowana, promowana i gloryfikowana. Organizacje pozarządowe nie są szlachetnymi organizacjami pomocowymi, są częścią sieci przemytniczych z polityczną i ideologiczną misją” – powiedział Kickl.
„Integracja jest kłamstwem, ponieważ oznacza, że większość powinna dostosować się do mniejszości. A nasze państwo opiekuńcze coraz mniej służy tym, którzy wzięli odpowiedzialność za siebie, za swoje rodziny, za swoją ojczyznę. Zmienia się w klub dla wszystkich, dla ludzi, którzy podróżują tysiące kilometrów, aby skorzystać z naszych osiągnięć” – dodał.
Antyimigracyjna FPÖ jest obecnie najpopularniejszą partią w kraju, z dużą przewagą, zdobywając od 34 do 36 procent głosów. Jednak zmieniająca się demografia może zaszkodzić partii w dłuższej perspektywie, ponieważ obcokrajowcy osiągają wiek uprawniający do głosowania i przesuwają elektorat w stronę partii proimigracyjnych, lewicowych, na co lewica w całej Europie stawia.
Oddanie się Najświętszemu Sercu Jezusa jest jednym z najlepszych sposobów na zwalczanie sodomskiej ideologii.
Czerwiec jest miesiącem, który Święta Matka Kościół poświęca Najświętszemu Sercu Jezusa. Jednak ten święty i piękny miesiąc jest również wykorzystywany przez świat do promowania rosnącego wpływu sodomskich ideologii, w bezpośredniej opozycji do tej najczystszej miłości, która wypływa z Najświętszego Serca.
Nabożeństwo Najświętszego Serca
Dowody oddania Najświętszemu Sercu można znaleźć w pismach Ojców Kościoła, takich jak Adversus Haereses św. Ireneusza oraz w pismach św. Justyna Męczennika i św. Jana Chryzostoma. Oddanie Najświętszemu Sercu wyrosło także z oddania Pięciu Ranom Jezusa. Publiczna praktyka zarówno świeckich, jak i duchowieństwa była tak powszechna, że w 1353 roku papież Innocenty VI ustanowił Mszę świętą ku czci pięknej tajemnicy Najświętszego Serca.
Jednak św. Małgorzata Maria Alacoque jest świętą, którą najbardziej kojarzymy z oddaniem Najświętszemu Sercu. Począwszy od grudnia 1673 roku, otrzymała ona szereg wizji Jezusa Chrystusa, który objawił jej naturę tego oddania oraz swoje pragnienie ustanowienia święta ku czci Jego Najświętszego Serca. Po jej śmierci w 1690 roku, oddanie to zyskało na popularności, aż w 1765 roku zostało ustanowione świętem we Francji. Wreszcie, w 1873 roku oddanie zostało zatwierdzone na całym świecie przez papieża Piusa IX, a w 1899 roku papież Leon XIII wezwał biskupów Kościoła do obchodzenia tego święta w swoich diecezjach.
Papież Pius XII komentując powody tego oddania, wspomina, że Serce Chrystusa jest najwznioślejszą częścią ludzkiej natury i jest hipostatycznie zjednoczone z Osobą Słowa. Dlatego musimy oddawać należną cześć Jego Sercu, tak jak oddawalibyśmy ją samemu Synowi Bożemu. Papież wspomina również, że „Jego Serce, bardziej niż wszystkie inne członki Jego ciała, jest naturalnym znakiem i symbolem Jego niezmierzonej miłości do rodzaju ludzkiego”. Tak jak u każdego człowieka, serce jest uważane za symbol miłości do drugiego człowieka; papież naucza, że tak samo jest w przypadku Chrystusa. Dlatego głównym znakiem miłości Chrystusa do Ojca i ludzi jest Jego Najświętsze Serce.
Z tym bijącym sercem, symbolem najgłębszej i najdoskonalszej miłości, Chrystus kocha swego Ojca i zbłąkanego człowieka. Ta niezmierzona miłość nie może być powstrzymana ani ukryta. Jego Najświętsze Serce jest zatem symbolem tej miłości, jak naucza papież Pius XII. Oddając cześć temu Sercu, oddajemy cześć Chrystusowi i stajemy się z Nim bardziej zjednoczeni.
Miłość do Najświętszego Serca opiera się na pokorze
Rzeczywiście, to oddanie opiera się na pokorze. Oddając cześć Najświętszemu Sercu, oddajemy cześć najczystszemu i najdoskonalszemu aktowi prawdziwej miłości – śmierci Chrystusa na krzyżu – która była oparta nie na egoizmie czy zmysłowości, lecz na bezinteresownej ofierze. Kochając Najświętsze Serce, kochamy „źródło krwi odkupieńczej, która zmazała grzechy świata,” pisze ks. Ewald Bierbaum w swoich „Sześciu kazaniach o oddaniu Najświętszemu Sercu”.
Kościół zatem zaleca oddanie Temu bijącemu Sercu, które zostało przebite na krzyżu i każdego dnia wylewa na nas swoje błogosławieństwa. Kochać Najświętsze Serce to najwłaściwsza odpowiedź Kościoła na ukrzyżowanie – miłość do Tego, który umiłował nas aż do oddania za nas swojego życia.
W bezpośredniej opozycji do tego liberalne środowiska proponują, aby czerwiec był poświęcony promowaniu niemoralnych dewiacji, jak to postuluje ruch LGBT. Rzeczywiście, nie jest przypadkiem, że jego aktywiści przejęli czerwiec, aby świętować swoje praktyki. Jak we wszystkich takich satanistycznych przedsięwzięciach, przeciwny występek jest promowany w próżnej próbie pokonania cnót, które proponuje Kościół.
W związku z tym ruch LGBTQ trafnie określa siebie i swój przyjęty miesiąc jako „dumę”, w opozycji do pokory i ofiarnej miłości Najświętszego Serca, którą kontempluje Kościół. Pycha, pierwotna przyczyna upadku człowieka w Ogrodzie Eden, nadal jest wadą, przez którą postmodernistyczny człowiek nieustannie promuje grzech i śmierć.
Grzech sodomii, jeden z czterech, które wołają o pomstę do nieba, skupia się na egoizmie, pożądliwości, zmysłowej żądzy i przemijającej „przyjemności”. Nie obiecuje życia, ale raczej je odbiera; miesiąc „dumy” nie promuje cnoty, lecz domaga się nienaturalnego występku. Miesiąc „dumy” nie oferuje „wolności”, jak twierdzą jego zwolennicy, lecz zamiast tego przynosi jedynie niewolę grzechu.
Ideologia „dumy” jest oparta na sprzeciwie wobec życia duchowego, na zaprzeczeniu przyrodzonemu rozumowi i rzeczywistości oraz na niewoli grzechu i śmierci. Miesiąc „dumy” jest prawdziwie satanistyczną odpowiedzią na oddanie Kościoła Najświętszemu Sercu. Ideologia „dumy” sprzeciwia się bezinteresowności, czystości, gorliwości o dusze i zgodności z Boską Wolą Trójcy Świętej.
Konieczność oddania Najświętszemu Sercu
Oddanie Najświętszemu Sercu jest pewnym sposobem na zdobycie zimnych, „dumnych” serc człowieka postmodernistycznego. Miłość skłoniła Boga do stworzenia człowieka, wcielenia się i śmierci na krzyżu. Miłość skłoniła Boga do dania nam Ducha Świętego i wielkiego daru Najświętszej Eucharystii. Miłość skłoniła Boga do objawienia nam tego oddania, abyśmy mogli odpokutować za chłód, z jakim Go traktowaliśmy i odpowiedzieć na Jego miłość. On pragnie, abyśmy odwzajemnili Jego miłość.
Niewysłowiona miłość, jaką daje Najświętsze Serce, całkowicie zaspokaja nasze serca. Pusta, jałowa i śmiertelna „miłość” oferowana przez ruch sodomski i jego miesiąc „dumy” przynosi tylko frustrację i śmierć.
Zamiast skupiać się na wypaczeniach miłości przez sodomską ideologię, nabożeństwo do Najświętszego Serca pozwala nam zwrócić się ku Bogu jako właściwemu celowi wszystkich wysiłków i naszemu najwyższemu dobru. Nabożeństwo do Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi może być lekarstwem dla naszego postmodernistycznego społeczeństwa, które zatwardza swoje serca, praktykując wszelkie możliwe wady, aż do bluźnienia Bogu i zabijania niewinnych nienarodzonych. Rozpaczliwie potrzebujemy nabożeństwa do Najświętszego Serca, jeśli mamy mieć jakąkolwiek nadzieję na powrót do Boga.
W pierwszej turze wyborów prezydenckich w Tarnowie wygrał kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski.
W drugiej miasto poparło Karola Nawrockiego.
Rafał Trzaskowski zdobył w pierwszej turze wyborów w Tarnowie 17 310 głosów, co dało mu 32,78 %. Na Karola Nawrockiego głosowało natomiast 16 645 tarnowian, co pozwoliło mu na osiągnięcie wyniku 31,52 %. Podium uzupełnił Sławomir Mentzen, uzyskując 6 776 głosów (12,83 %.).
W drugiej turze w mieście Zorro wygrał już Karol Nawrocki, osiągając 51 % proc. głosów. Na Rafała Trzaskowskiego głosowało 49% mieszkańców.
Znany amerykański ekonomista Jeffrey Sachs ostrzega przed samobójczym uporem Ukrainy, która zamierza kontynuować walkę z Rosją obiecując chyba coraz już mniej wierzącej w jego kraju społeczności, że osiągnie różne zakładane sobie cele.
Choć coraz bardziej mówi się, że jedynym jego celem jaki chce jeszcze osiągnąć nie wiadomo na jak długo jest możliwość utrzymania się przy władzy jako chutorowy dyktator, jak nazwał go ostatnio Aleksiej Arestowicz. Sachs twierdzi, że jeśli Ukraina nie zakończy teraz konfliktu to straci całe wybrzeże Morza Czarnego wraz z Odessą i zostanie pokonana.
Trump może ulec trendowi
Na to wszystko rzeczywiście może nałożyć się nieprzewidywalność Trumpa. Różne decyzje, zapowiedzi, zapewnienia, obietnice, groźby czy naciski dla wielu stają się często elementem czysto retorycznym, mało wiarygodnym, powodującym duży sceptycyzm oraz skłaniającym do bycia czujnym że zaraz prezydent największego mocarstwa znowu zmieni zdanie.
I właśnie tego typu obawy ma Sachs. Twierdzi on, że właśnie Ukraina może ponieść takie konsekwencje w wyniku tego, że wojna może być kontynuowana gdyż nie chce ona pokoju, natomiast Trump może w końcu podporządkować się dominującemu na Zachodzie poglądowi, że trzeba kontynuować wojnę z Rosją. A to oznacza nie tylko utratę kolejnych terytoriów ale także kolejnych istnień ludzkich. A przecież ostrzegają przed tym sami Rosjanie, jak choćby Medinski, który przewodniczył delegacji na rozmowy w Stambule.
Wszystko zależy od finału wojny
Sachs stawia tezę zdecydowanie zgodną z faktami, że gdyby Ukraina miała teraz zakończyć wojnę to zachowałaby zdecydowaną większość swoich ziem, tracąc tylko część terytoriów. Byłaby także bezpieczna, miałaby neutralny status i mogłaby się odbudować. Wnioskuje on więc o zakończenie wojny właśnie teraz.
Te próżne apele jednak w jego opinii nie są w stanie zmienić faktu, że Ukraina wojnę przegrywa i większym ryzykiem jest właśnie jej kontynuacja. A ta wojna jak mówi nie leży w niczyim interesie, chyba że pokój opiera się przede wszystkim na uzasadnionej eliminacji pierwotnych przyczyn wojny, takich jak na przykład ekspansja NATO.
A tego typu sytuacja, w której przegrywający w konwulsjach rzuca się i nie chce uznać swojej porażki powoduje publicystyczną reakcję u Aleksandra Dugina. Pisze on w swoim najnowszym tekście, że „Teraz musimy przygotować się do przeprowadzenia przekonującej i efektywnej kampanii wojskowej tego lata, wyzwalając jak najwięcej tradycyjnych ziem rosyjskich, jednocześnie uniemożliwiając wrogowi inwazję na nasze terytorium. A jeśli uda nam się to zrobić, Trump stopniowo zacznie traktować nas inaczej. Jednakowoż najpierw potrzebujemy zwycięstwa militarnego: jasnego, udanego, potężnego, na dużą skalę. A wtedy rozmowa będzie inna”.
– Onet w ogóle przestaje istnieć w moim przekonaniu, dlatego że to, co zrobił w tej kampanii wyborczej, jest obrzydliwe – powiedział były minister edukacji w rządzie PiS Przemysław Czarnek. Jego zdaniem, w operację przeciwko Karolowi Nawrockiemu zaangażowane są AWB, sądy, NIK i premier Donald Tusk.
– Spójrzcie państwo na pierwszą stronę Onetu, przecież to jest nieprawdopodobne. Nigdy czegoś takiego nie było. Przygotowana akcja, skoordynowana, razem z państwem Tuska przeciwko Karolowi Nawrockiemu, aby tylko rzucić błotem – powiedział Czarnek 28 maja.
Poseł PiS wyjaśnił w radiu ZET, że nie można pozwać Onetu w trybie wyborczym, ponieważ nie prowadził on formalnej agitacji przeciwko jednemu kandydatowi. Okazuje się jednak, że nawet prawnik portalu twierdzi inaczej.
– Onet najpierw obraża naszego kandydata, a potem wystawia prawnika, który mówi, żeby pozwać Onet – powiedział Czarnek. – Nie ma bardziej czytelnej, nielegalnej gry Onetu i to zupełnie oczywiste – dodał. Zdaniem byłego ministra, sędziowie tylko czekają by odrzucić pozew Karola Nawrockiego.
– Mamy dokładne informacje, że ustawka w Sądzie Okręgowym w Warszawie jest zupełnie przygotowana. Wyłącznie sędziowie z Iustitii czekają na to, żeby w każdej chwili orzec przeciwko naszemu kandydatowi – oświadczył poseł PiS, powołując się na swoich informatorów. – Mam dowody, przysięgam – zaznaczył.
Czarnek dodał również, że choćby sztab Nawrockiego miał tysiąc świadków na uzasadnienie winy Onetu, to orzeczenie i tak byłoby negatywne, bo jest to skoordynowana akcja przeciwko kandydatowi popieranemu przez PiS.
Poseł PiS nawał działanie Onetu „obrzydliwym”. – Onet w ogóle przestaje istnieć w moim przekonaniu, dlatego że to, co zrobił w tej kampanii wyborczej, jest obrzydliwe – zaznaczył były minister edukacji.
Początkowo Onet mylnie zacytował Przemysława Czarnka jakoby ten powiedział, że Onet „przestanie istnieć”, co posłużyło zwolennikom Rafała Trzaskowskiego do wyprowadzenia uderzenia. Wśród nich znalazł się Roman Giertych, który opublikował na swoim profilu na kanale X wpis, w którym oskarżył Czarnka o zapowiedź likwidacji Onetu. Wypowiedź posła brzmiała jednak inaczej, a Onet przyznał się błędu w artykule.
Wyborcy Sławomira Mentzena w absolutnej większości poparli Karola Nawrockiego. Jak wynika z sondażowych badań, na kandydata popieranego przez PiS zagłosowało 88,1 proc. tych Polaków, którzy w I turze poparli prezesa Nowej Nadziei.
Trzaskowski okazał się wyborem zaledwie 11,9 proc. wyborców Mentzena.
Jeszcze większą przewagę Nawrocki miał wśród zwolenników Grzegorza Brauna. Na Nawrockiego zagłosowało 92,5 proc. z nich, podczas gdy na Trzaskowskiego tylko 7,5 procent.
Podobnie wyglądała sytuacja w przypadku wyborców Marka Jakubiaka: 90,3 proc. oddało głos na prezesa IPN, podczas gdy tylko 9,7 proc. na prezydenta Warszawy.
Co ciekawe, niemal po połowie podzielili się wyborcy Krzysztofa Stanowskiego: Nawrockiego poparło 51,2 proc. z nich, podczas gdy Trzaskowskiego 48,8 procent.
Karol Nawrocki miał ponadto przewagę u wyborców Artura Bartoszewicza (67,3 do 32,7), Marka Wocha (65,4 do 34,6) oraz Macieja Maciaka (72,9 do 27,1).
Trzaskowski zwyciężył za to u wyborców Magdaleny Biejat (90,2 do 9,8), Szymona Hołowni (86,2 do 13,8), Joanny Senyszyn (81,1 do 18,9) oraz Adriana Zandberga (83,8 do 16,2).
Zwraca jednak uwagę relatywnie spory odsetek wyborców Senyszyn i Zandbera, którzy poparli Karola Nawrockiego. 16, 2 procent zwolenników tego ostatniego głosowało za kandydatem popieranym przez PiS
Antypolska koalicja składająca się m.in. z silnych razem, nienawidzących razem, głupszych razem oraz kłamiących razem przegrała wybory prezydenckie w Polsce.
Wynik jest zatrważający. Okazało się, że aż połowa głosujących to ludzie, którzy bez żadnych skrupułów są w stanie zagłosować na opcję, która jawnie opowiada się za likwidacją Polski.
Wygrał kandydat poparty przez USA, których aktualna administracja jest skonfliktowana z „Bestią”, zarządzającą faszystowską Unią.
Czy zwycięzca wyborów znajdzie siłę i odwagę, aby opowiedzieć się za Niepodległością? Oczekuję od pana Nawrockiego odcięcia się od PiS i zaproszenia do współpracy Marka Chodorowskiego i reszty polskich patriotów.
Kto tak naprawdę wygrał to się jeszcze okaże. Na razie wiadomo kto przegrał.
Justyna Socha i Grzegorz Braun podczas Marszu Wolności i Zdrowia. / Foto: screen Facebook
W sobotę 31 maja w Warszawie odbył się kolejny Marsz Wolności i Zdrowia, przeciw przymusowi szczepień. Jednym z mówców był prezes Konfederacji Korony Polskiej Grzegorz Braun, który wyjaśnił, dlaczego ta sprawa ma tak duże znaczenie.
O godz. 10 w sobotę 31 maja na Placu Zamkowym w Warszawie rozpoczął się „Marsz Wolności i Zdrowia – IX Protest Przeciw Przymusowi Szczepień”. Po nim miała miejsce konferencja „Naturalnie Odporni”, podczas której głos zabrali m.in. Justyna Socha i Arkadiusz Tetela.
Braun na marszu
– Życie ludzkie, zdrowie, normalność, prawo do prywatności, prawa rodzicielskie, te wszystkie kwestie, jako kluczowe dla naszego standardu cywilizacyjnego, standardu łacińskiego, standardu katolickiego (…) sprawa bezpieczeństwa życia ludzkiego przed śmiertelnymi, zbrodniczymi zamachami na życie, zdrowia jest kwestią centralną dla utrzymania standardu cywilizacyjnego – ocenił Braun.
– Jeżeli zmącony zostaje ten standard, to wtedy wszystko inne się sypie, to wtedy można zakwestionować prawo także i dużych ludzi do decydowania o własnym losie i to właśnie się stało w ostatnich latach – wskazał polityk.
– Jeśli przekreślimy prawo człowieka indywidualnego, Polaka do decydowania o własnym losie, to łatwiej przychodzi później przekreślanie prawa całego narodu, zbiorowości Polaków do decydowania o własnym losie, bo do wszystkiego są jakieś bardzo wysublimowane teorie dorobione i wszystko można w mediach głównego ścieku argumentować i wytłumaczyć – skwitował.
„Przedsmak tego co planują, mieliśmy od 2020 roku”
„Paweł Grzesiowski (Główny Inspektor Sanitarny) z Izabelą Leszczyną (Minister Zdrowia) ze wsparciem opłacanych przez big pharmę izb lekarskich, w imię profitów korporacji farmaceutycznych, chcą namierzyć wszystkie dzieci, żeby przymusić je dotkliwymi grzywnami do szczepień, które nigdy nie zostały poddane badaniom bezpieczeństwa, a powodują wiele powikłań i przewlekłych chorób” – wskazali organizatorzy Marszu.
„Następni na liście są wszyscy dorośli. Przedsmak tego co planują, mieliśmy od 2020 roku, gdy całe masy ludzkie poddano masowemu eksperymentowi.
W tym samym czasie Rzecznik Praw «Pacjenta» chce zakazać naturalnej medycyny oraz ocenzurować lekarzy i naukowców wprowadzając ustawę o przewrotnej nazwie «Lex Szarlatan».
Nasilają się również represje wobec lekarzy, którzy ostrzegali przez ryzykiem szczepionek obowiązkowych oraz na C19 (np. proces prof. Doroty Sienkiewicz, próba rozwiązania Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców oraz proces 114 lekarzy)” – dodano.