Musimy trzymać w rezerwie elektrownie, to są najczęściej stare elektrownie węglowe, które już powinniśmy zamienić – ostrzwegał prof. Władysław Mielczarski z Instytutu Energetyki Politechniki Łódzkiej
– Mamy do czynienia z drugą aktualizacją Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu. Cele się nie zmieniają i są oparte na redukcji dwutlenku węgla. CO2 jest uważane za wroga numer jeden, którego trzeba zredukować – wyjaśniał prof. Milczarski na antenie Radia Maryja.
Wesprzyj nas już teraz!
25 zł
50 zł
100 zł
– Cała reszta jest podporządkowana tej redukcji. Nie ma znaczenia, czy jest to osiągalne, czy nie oraz jaką cenę zapłacimy jako społeczeństwo. To jest niemożliwe do zrealizowania, mało tego – grozi nam w pewnym momencie zapaść, szczególnie zimą, kiedy może brakować energii. To jest niezrozumiałe, dlaczego idziemy w tym kierunku – podkreślał uczony.
Gość „Rozmów Niedokończonych” nawiązał do powtarzanych nieustannie przez media sloganów – iż tak zwane odnawialne źródła energii [OZE] są najtańszym sposobem pozyskiwania prądu. Takiemu założeniu podporządkowana jest polityka klimatyczna w wymiarze światowym, krajowym i lokalnym. Jednak wzięcie pod uwagę całego systemu – w tym konieczności bilansowania mocy, utrzymywania rezerw w postaci klasycznych elektrowni, inwestycje w infrastrukturę oraz kosztów – otrzymujemy zupełnie inny bilans.
– Cały czas mówi się, że energia odnawialna jest najtańsza – w rzeczywistości ona jest najdroższa. Kiedy zsumujemy wszystkie koszty, które są, to okazuje się, iż energia klasyczna z węgla nawet po zapłaceniu podatków klimatycznych jest na poziomie rzędu 450 zł za MWh lub 40 gr za kWh. Trzeba wziąć jeszcze pod uwagę, że musimy bilansować energię, bo słońce jest lub go nie ma – zauważył prof. Mielczarski.
Naukowiec wyjaśniał, że generowana przez panele fotowoltaiczne moc 6 tysięcy MW energii jest bardzo duża. „W ciągu kilku godzin produkcja energii z paneli wzrasta i gwałtownie spada, destabilizując system. Musimy trzymać w rezerwie elektrownie, to są najczęściej stare elektrownie węglowe, które już powinniśmy zamienić. One czekają i wieczorem, kiedy spada produkcja z paneli, to w tym momencie one muszą zacząć generować energię, bo my potrzebujemy jej również o godz. 22:00” – czytamy na stronie RadioMaryja.pl.
– My nie potrafimy już żyć bez energii. Jeżeli weźmiemy koszty bilansowania, to koszty energii odnawialnej są znacznie większe. Każdy z nas ma rachunek za energię elektryczną, widnieje tam opłata mocowa. Dotyczy ona bilansowania, utrzymywania zdolności produkcyjnej, żeby wtedy, kiedy zajdzie słońce albo przestanie wiać wiatr, klasyczne elektrownie nagle zaczęły produkować i uzupełniać braki. To są ogromnie pieniądze. My płacimy ponad 5 miliardów złotych rocznie na rynek mocy – wyliczał prof. Mielczarski.
– Oprócz rynku mocy jest potrzeba bardzo szybkiej regulacji. Są to w stanie zrobić magazyny energii, ale one są kosztowne, jeżeli chodzi o zwrot. W związku z tym dajemy subsydia. Ostatnio daliśmy 4 miliardy złotych subsydiów dla firm, które będą budować magazyny energii po to, by skompensować braki. To jest dopiero pierwsza transza, a będą następne, my tego nie widzimy, ale za wszystko płacimy. 85 proc. kosztów, które idą na energię, jest inwestowane w źródła odnawialne, aby je przyłączyć. Myślę, że cała ta polityka jest skonstruowana tak, żeby utrzymywać trochę ludzi w nieświadomości, bo gdyby zobaczyli całkowity rachunek za energię, to może by powiedzieli, iż oni tego nie chcą – zauważył łódzki uczony.
Tak zwany blackout, jakiego doświadczyły niedawno Hiszpania, Portugalia czy Francja, stanowi poważne ostrzeżenie przed oparciem tak znacznego udziału potencjału energii na źródłach zależnych od zmiennej pogody.
– W momencie, kiedy Hiszpania i Portugalia straciły system energetyczny, on się rozłączył, wynikało to ze zbyt dużej ilości źródeł odnawialnych. Rządy nie chcą się do tego za bardzo przyznać. Agencje rządowe w tym przypadku wydały komunikat, że nie wiadomo, jaka była przyczyna braku energii i będzie powołana komisja, która to zbada. My jako inżynierowie widzimy zapisy i widzimy, jaka była kolejność, nie tylko w Hiszpanii, bo 5 lat temu to samo było w Anglii. Tam również była taka sytuacja, iż niestabilność wielkiej farmy morskiej spowodowała, że niestabilności przeniosły się na ląd – przypomniał gość Radia Maryja.
Źródło: RadioMaryja.pl RoM
====================================
M. Dakowski
To są słuszne argumenty- w walce przeciw ideologom “zielonej rewolucji”. Ale gdy ich diabli wezmą, a na pewno wezmą, bo to anty-realistyczne, więc gdy będzie bez dotacji na absurdy – powstanie zdrowa energetyka , gdzie na każdym poziomie można będzie stabilizować wahanie podaży oraz popytu przy pomocy – małych i dużych – magazynów. Nie są drogie, wbrew przesadom obecnych rządzących, a nawet części energetyków.Wielokrotnie tańsze od obecnych podatków “od CO2”.
»Na nowo bardziej rzeczywista jest prawda zawarta w podstawowym twierdzeniu katechizmowym, że człowiek został stworzony po to, by Boga chwalić, czcić i służyć Mu, a przez to zbawić duszę. Najprostsze ze stwierdzeń dla wielu wydaje się formułą dziecinną czy naiwnie prostą, a jednak głosi ono prawdę leżącą u podstaw każdej ludzkiej egzystencji.«
»Jak mówi psalmista: w pełnieniu woli Bożej jest życie. I to nie tylko dlatego, że nasze życie doczesne jest zależne od woli Bożej, ale zwłaszcza dlatego, że od jej wypełniania zawisło nasze życie duchowe, które sprawia, że Bóg w nas żyje i panuje. My zaś żyjemy i trwamy w Nim.
Możecie za św. Franciszkiem Salezym błagać swojego Oblubieńca: ‘O Panie Przedwieczny, nie dopuść, aby kiedykolwiek stała się moja wola, a nie Twoja. Jesteśmy bowiem na tym świecie nie po to, by spełniać swoją wolę, lecz po to, aby się stała wola Twojej Dobroci, która nas na nim umieściła’.«
−∗−
Niedościgniona cywilizacja łacińska najlepsza odpowiedź ludzka na Wcielone Słowo Boże – ks. prof. Stanisław Koczwara
Szokujące dokumenty badań szczepionki Pfizer/BioNTech na COVID-19, do których dotarł serwis Die Welt, ujawniają możliwe tuszowanie poważnych skutków ubocznych i zgonów uczestników testów.
Nowe dokumenty ujawnione przez niemiecki dziennik “Die Welt” wywołały prawdziwą burzę wokół szczepionki mRNA Pfizer/BioNTech przeciwko COVID-19. Wynika z nich, że podczas kluczowej, trzeciej fazy badań klinicznych mogło dojść do nieprawidłowości, które – jak twierdzą eksperci – powinny zostać natychmiast ujawnione opinii publicznej.
Zatajone informacje o zgonach i skutkach ubocznych
Z materiałów wynika, że część danych o skutkach ubocznych i zgonach uczestników została zatajona lub przedstawiona w sposób, który minimalizował potencjalne ryzyko. Budzi to poważne wątpliwości co do rzetelności procesu zatwierdzania preparatu, zwłaszcza że – jak ujawniono – organy rejestracyjne w USA, Europie i Wielkiej Brytanii wyznaczyły daty dopuszczenia szczepionki do obrotu, zanim zapoznały się z pełną dokumentacją badań.
Dodatkowo, dokumenty wskazują na liczne wykluczenia uczestników z badań – setki uczonych zniknęły z ostatecznych analiz, a przyczyny tego kroku w dokumentacji są niejasne i sprzeczne. Eksperci podkreślają, że takie działania mogą świadczyć o celowym ukrywaniu danych, które mogłyby podważyć bezpieczeństwo lub skuteczność preparatu.
Nierzetelna ocena szczepionki?
Farmakolodzy i specjaliści od badań klinicznych biją na alarm, ostrzegając przed brakiem przejrzystości oraz możliwymi manipulacjami przy raportowaniu skutków ubocznych. Ich zdaniem rzetelna ocena bezpieczeństwa szczepionki jest możliwa tylko po pełnym ujawnieniu wszystkich materiałów z badań.
Pfizer w odpowiedzi na pytania mediów twierdzi, że “wszystkie organy rejestracyjne na świecie zatwierdziły szczepionkę po niezależnej ocenie danych naukowych”. Jednak ujawnione dokumenty pokazują, że szybkie tempo procesu dopuszczenia mogło nie pozwolić na dokładną weryfikację wszystkich informacji.
Eksperci apelują o niezależne śledztwo i dostęp do pełnej dokumentacji, wskazując, że tylko pełna transparentność może odbudować zaufanie do instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo szczepień.[bla…bla… md]
los zesłańców syberyjskich pasjonatów nauki z losem pasjonatów wykluczonych obecnie
Powszechnie wiadomo, że carat rosyjski przez dziesięciolecia stosował represje wobec Polaków walczących o niepodległość. Zsyłki, więzienia i katorga stały się symbolem XIX-wiecznej historii narodu polskiego. Jednak mniej oczywisty jest fakt, że Syberia – obszar, który miał być „więzieniem narodów” – paradoksalnie stała się miejscem rozkwitu nauki. Wbrew oczekiwaniom władz rosyjskich wielu polskich zesłańców potrafiło przekształcić przymusowy pobyt na Wschodzie w okazję do badań naukowych, a nawet zdobycia światowego uznania. System autokratyczny, choć bezwzględny, wykazywał pewną zdolność do pragmatyzmu: jeśli wiedza mogła służyć imperium, talent badacza był ceniony i wspierany.
Zesłańcy jako odkrywcy Syberii
Już po powstaniu listopadowym i styczniowym dziesiątki polskich intelektualistów znalazło się na zesłaniu. Wielu z nich miało wykształcenie przyrodnicze, techniczne lub medyczne, co uczyniło ich przydatnymi dla carskiej administracji. Gdy w tajdze brakowało piśmiennych i zdyscyplinowanych urzędników, byli powstańcy stawali się kancelistami, lekarzami lub nauczycielami. Z czasem zaczęli dokumentować przyrodę i geologię Syberii, prowadząc badania pionierskie na skalę światową.
Najbardziej znany jest przykład Jana Czerskiego (1845–1892) – uczestnika powstania styczniowego, zesłanego na Syberię w 1863 roku. Początkowo skazany na ciężką pracę fizyczną, szybko zwrócił uwagę władz swoimi zdolnościami. Dzięki wsparciu Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego rozpoczął badania geologiczne, tworząc pierwsze mapy geologiczne obszaru nad Bajkałem i Kołymą. Dziś jego nazwisko nosi pasmo górskie w Jakucji – Góry Czerskiego.
Podobną drogę przeszedł Benedykt Dybowski (1833–1930), lekarz i zoolog, który jako zesłaniec prowadził wieloletnie badania nad fauną jeziora Bajkał, odkrywając kilkaset nowych gatunków. Jego prace stały się podstawą światowej limnologii, a Syberia – mimo że była miejscem katorgi – stała się laboratorium przyrody.
Również Aleksander Czekanowski (1833–1876), zesłany do Tunki, przekształcił swoje zesłanie w misję naukową. Opracował szczegółową geologię dorzecza Leny i Angary, a jego kolekcje paleontologiczne do dziś stanowią podstawowy materiał badawczy w rosyjskich muzeach.
Przykład Bronisława Piłsudskiego
Wśród zesłańców wyjątkowe miejsce zajmuje Bronisław Piłsudski (1866–1918) – starszy brat Józefa. Skazany za udział w spisku terrorystycznym na 15 lat katorgi, trafił na Sachalin, gdzie początkowo pracował przy wyrębie lasów. Jego wykształcenie i intelekt sprawiły jednak, że powierzono mu zadania administracyjne i badawcze. Piłsudski rozpoczął pionierskie badania nad kulturą i językiem Ajnów, opracował ich status prawny, a jego relacje z gubernatorem Sachalinu były pełne szacunku.
Paradoksalnie, po powrocie do Galicji, mimo światowego uznania i publikacji w językach obcych, Piłsudski nie znalazł miejsca na uniwersytecie – brakowało mu formalnych tytułów akademickich. W „wolnym” świecie jego dorobek nie miał takiej wagi jak tytuły i dyplomy, podczas gdy w autokratycznym imperium ceniono realną wiedzę.
Współczesne formy wykluczenia
Historia polskich zesłańców jest pełna tragicznych paradoksów. Carat był brutalny, ale potrafił docenić talent. Dziś, w demokratycznej Polsce, wolność słowa i badań naukowych jest konstytucyjną zasadą, lecz nie zawsze praktyką. Transformacja ustrojowa po 1989 roku nie przywróciła wszystkim uczonym swobody pracy badawczej. Wielu naukowców, którzy sprzeciwiali się systemowi PRL lub krytykowali nowe elity akademickie, zostało na marginesie życia naukowego.
Ostracyzm przybrał subtelniejsze formy: brak etatów, wykluczenie z grantów, pomijanie w awansach, a nawet zakaz nauczania studentów pod pretekstem ochrony przed „szkodliwym wpływem”. W przeciwieństwie do zesłańców XIX wieku, którzy mogli prowadzić badania choćby w trudnych warunkach Syberii, współczesnym badaczom często odmawia się dostępu do laboratoriów czy archiwów.
Niewygodni dla systemu
Dzisiejsza nauka w Polsce stała się systemem silnie sformalizowanym: liczą się punkty ministerialne, wskaźniki cytowań i przynależność do określonych grup. Niezależny uczony, który nie wpisuje się w dominujące schematy, ma niewielkie szanse na publikacje, finansowanie czy etat. Mechanizmy wykluczenia nie są tak spektakularne jak zsyłki na Syberię, lecz ich efekt jest podobny – odizolowanie od naukowej wspólnoty i utrudnienie prowadzenia badań.
To sytuacja szczególnie dramatyczna, gdy zestawimy ją z losami zesłańców, którzy wbrew prześladowaniom potrafili stworzyć szkoły naukowe i wzbogacić światową wiedzę. Polska tradycja naukowa opiera się w dużej mierze na ich dorobku – to oni badali Bajkał, Kołymę, Sachalin, to oni tworzyli zręby etnografii czy geologii Syberii. Dziś podobne umysły bywają ignorowane tylko dlatego, że nie mieszczą się w administracyjnych schematach.
Refleksja końcowa
Historia uczy, że prawdziwa nauka rozwija się tam, gdzie istnieje wolność myślenia i docenianie talentu, niezależnie od formalnych barier. Carat – choć represyjny – potrafił być pragmatyczny i wykorzystywać wiedzę dla dobra państwa. Współczesna Polska, dumna ze swojej wolności, często zapomina o tym, że nauka wymaga nie tylko systemu finansowania i formalnych kryteriów, ale przede wszystkim szacunku dla niezależnych umysłów. Gdy władza i administracja akademicka nie dostrzegają wartości nonkonformistów, powstaje pytanie: czy rzeczywiście żyjemy w wolnym kraju?
Słowa pieśni: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie…” nabierają nowego znaczenia. Wolność nie jest tylko politycznym faktem – jest także przestrzenią dla prawdy, badań i myśli. Jeśli dziś niezależny badacz czuje się bardziej wykluczony niż zesłaniec XIX wieku, to znaczy, że wiele jeszcze przed nami.
I oto mamy ilustrację tego, co głoszę od wielu lat – że mianowicie uprawianie prawdziwej polityki nasi Umiłowani Przywódcy mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane. Jak wiadomo, świat wstrzymał oddech przed szczytem, jaki urządził prezydent Donald Trump na Alasce, gdzie spotkał się z prezydentem Putinem. Zanim jeszcze doszło do rozmów, środowiska najbardziej miłujące pokój w Ameryce i poza nią, zaczęły kręcić nosem na prezydenta Trumpa, że na lotnisku w Anchorage kazał rozwinąć czerwony dywan, a kiedy już Putin znalazł się na dywanie, uścisnął mu rękę, jak gdyby nigdy nic. Tymczasem wiadomo, że zgodnie z dobrymi obyczajami międzynarodowymi, przyjaźnią dla Ukrainy i w ogóle – w interesie pokoju, światowego, prezydent Trump powinien rzucić się na Putina i udusić go własnymi rękami. Wtedy i prezydent Zełeński byłby udelektowany, no a świat by zobaczył, jak należy walczyć o pokój.
Niestety prezydent Trump zachował się nie na poziomie, za co skarciła go nasza Jabłoneczka, czyli Małżonka Księcia-Małżonka, któremu obywatel Tusk Donald dal w swoim vaginecie fuchę ministra spraw zagranicznych, nazywając go „radosnym szczeniakiem”. Ponieważ – jak już wspomniałem, uprawianie polityki, zwłaszcza zagranicznej, Nasi Umiłowani Przywódcy mają surowo od Naszych Sojuszników zakazane, to Książę-Małżonek doskonali się w puszczaniu złotych myśli, jak nie w fotel, to na Twiterze, no i oczywiście – wiąże krawaty, w czym rzeczywiście ociera się o genialność. Ot, na przykład, kiedy tylko gruchnęła wieść o spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem, białoruski prezydent Łukaszenka wystąpił z propozycją nawiązania przyjaznych kontaktów z Polską.
Ale nie z Księciem-Małżonkiem takie numery! Wprawdzie politologowie powiadają, że polityka zagraniczna to przede wszystkim – stosunki z sąsiadami – ale Książę-Małżonek, absolwent Oxfordu, nie będzie przecież pospolitował się z jakimś Łukaszenką, toteż jego inicjatywę skwitował wyniosłym milczeniem. Nasi Umiłowani Przywódcy wolą bawić się w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską, co to o mały włos nie została prezydentem Białorusi. Dopiero teraz wyszło na jaw, że dostała od tamtejszego KGB kopertę z piętnastoma tysiącami euro – chyba tytułem odstępnego – ale ani prezydent Duda, ani nikt inny o tym wcześniej nie wiedział, więc zabawiali się z panią Swietłaną w mocarstwowość na całego.
Tymczasem okazało się, że kiedy Książę-Małżonek zbywał plebejskiego Łukaszenkę wyniosłym milczeniem, nieoczekiwanie życzliwe słowa pod jego adresem skierował sam prezydent Trump. No tak – ale jak ktoś wie, że ryby nie jada się nożem, to bez utraty reputacji może jadać ryby nawet dwoma nożami, natomiast ten, kto nie jest pewny – musi się pilnować. Ciekawe, co będzie, jak prezydent Trump nakaże Naszym Umiłowanym Przywódcom nawiązać przyjazne stosunki z Łukaszenką, albo nawet – z zimnym, ruskim czekistą Putinem? Czy Naczelnik Państwa, wraz ze wszystkimi patriotami, popełni harakiri, czy też poświęci się dla Polski i z zaciśniętymi zębami będzie się stosunkował?
Jak wiadomo, szczyt na Alasce zakończyła konferencja prasowa obydwu prezydentów, podczas której prezydent Putin po raz kolejny powiedział, że trzeba „usunąć pierwotne przyczyny tej wojny”. Czy miał na myśli wysadzenie w powietrze przez prezydenta Obamę „porządku lizbońskiego” ogłoszonego na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, kiedy to USA wyłożyły 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy Europy? Nie można tego wykluczyć, bo od tego przecież wszystko się zaczęło, więc mogła to być „pierwotna przyczyna” tej wojny. Czy wobec tego teraz ma znowu nastąpić „reset” w stosunkach amerykańsko–rosyjskich, a podobieństwo tego, którego dokonał prezydent Obama 17 września 2009 roku? Tego też nie można wykluczyć, bo jedno wydaje sie pewne – że oczekiwanie prezydenta Zełeńskiego i jego klakierów, że Rosja zgodzi się na bezwarunkowe zawieszenie broni, chyba się nie spełni – bo i prezydent Trump w swoim wystąpieniu na konferencji mówił o kompleksowym uregulowaniu pokojowym, a nie o „zawieszeniu broni”.
O zawieszeniu broni mówi tak zwana „koalicja chętnych” z Europy, z Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje na czele. Przypomina ona trochę bijatykę wiejskich, podpitych osiłków, którzy wprawdzie rwą się do bitki, ale tylko dopóty, dopóki są przytrzymywani przez kolegów: „ty mnie trzymaj, ja się będę rwał”. Toteż prezydent Trump zaprosił prezydenta Zełeńskiego do Waszyngtonu na poniedziałek 18 sierpnia – żeby mu powiedzieć, co wraz z prezydentem Putinem w sprawie Ukrainy postanowili. Prezydent Zełeński, jak wiadomo, zajął postawę mocarstwową, że „nigdy” nie zgodzi się na to, czy na tamto – ale wtedy może usłyszeć od prezydenta Trumpa: no to się nie zgadzaj i nadal wojuj sobie z Rosją – ale już bez Ameryki. Ciekawe co z tej sytuacji stałoby się z „koalicją chętnych”? Koalicja może by została, ale „chętnych” prawdopodobnie wkrótce by zabrakło.
W każdym razie do Waszyngtonu „koalicja chętnych” stawiła się prawie że w komplecie, chociaż zaproszony – o ile dobrze zrozumiałem – był tyko prezydent Zełeński. Prezydent Trump pewnie nie zapyta przybyłych z Europy dygnitarzy – a was, to kto właściwie tutaj wpuścił? – ale też chyba nie będzie cierpliwie wysłuchiwał ich moralizanckich peror – chyba, że pod pozorem wprowadzenie na Ukrainę „sił rozjemczych”, po prostu powyznaczają sobie, do spółki z USA, rejony eksploatacji zasobów tego państwa.
Wspomniałem, że „koalicja chętnych” przybyła do Waszyngtonu prawie w komplecie. Prawie – bo zabrakło przedstawiciela naszego nieszczęśliwego kraju. A zabrakło – bo pan prezydent Karol Nawrocki został zaproszony do Białego Domu dopiero 3 września, więc nie ma sensu, żeby szlajał się tam teraz, razem z Urszulą Wodęleje i innymi dygnitarzami, którzy będą molestować prezydenta Trumpa, by słuchał się prezydenta Zełeńskiego i ewentualnie utulać ukraińskiego prezydenta. Z kolei Donald Tusk chyba trochę się obawiał lecieć do Waszyngtonu po tym, jak oskarżał prezydenta Trumpa, że jest ruskim agentem,, a z kolei Książę-Małżonek też nie czułby się w Białym Domu swobodnie po tym, jak jego Małżonka nazwała prezydenta Trumpa „radosnym szczeniakiem” – „Ja bym udusił taką żonę!” – wykrzyknął pewien socjalista na zebraniu partyjnym, w obecności Arystydesa Brianda. – „O tak, towarzyszu” – odpowiedział mu Briand. – To jest rozwiązanie – a potem moglibyście urządzić jej pogrzeb cywilny!” Na szczęście nieobecność przedstawiciela Polski w Waszyngtonie nie będzie miała żadnych fatalnych konsekwencji, po pierwsze dlatego, że Nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają przecież surowo zakazane, a po drugie – pan prezydent Karol Nawrocki będzie w Białym Domu 3 września, więc i tak się dowiemy, co przystoi nam czynić.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
4 czerwca 1990 to finał gorączkowych rewindykacji etnicznych. Po ideologicznym recyclingu i partyjnej metamorfozie (tj. wstąpieniu do UD/UW, najlepszej inwestycji Kominternu w Polsce), na rządowych stołkach zasiada drugie, a nawet trzecie pokolenie pewnej mniejszości. Zmiana warty udaje się znakomicie – kosmopolityczna szajka, której szef dogadał się w Magdalence z Kiszczakiem, znalazła się w pierwszym szeregu budowniczych III RP.W starych demokracjach jest czymś oczywistym, że opinia publiczna ma prawo znać przeszłość ludzi, którzy w jakikolwiek sposób decydują o jej losach. Prześwietlany jest każdy. W Polsce dla sitwy, która swymi mackami omotała całe państwo, wszelkie pytania i rozważania o rodzinnych korzeniach to „ohydne grzebanie w życiorysach” i „antysemityzm”.
Gdy Bronisław Geremek kompletował swój „zespół”, kierował się jedną regułą: niepolskie pochodzenie. Świadczą o tym rozliczne i namacalne dowody. Żeby można było zrobić karierę, zdobywać zaszczytne tytuły i stanowiska przydatna była też rekomendacja Michnika, Urbana lub Kiszczaka. Geremka (i przy okazji, siebie) zdemaskował Władysław Bartoszewski w Knesecie: „Polska to ewenement. Pokażcie mi taki drugi kraj w Europie, w którym w ciągu ostatnich dwóch dekad trzech szefów dyplomacji miało żydowskie pochodzenie, jeden był honorowym obywatelem Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”. Wtórował mu ówczesny prezydent RP, który w wywiadzie dla ukraińskiej „Zierkało Niedieli” rzekł: „W naszym kraju nie ma zbyt licznie reprezentowanych mniejszości narodowych, tym bardziej je więc wysoko cenimy”. No i mieliśmy, co mieliśmy. Pierwszego szefa rządu wybrała sobie mazowiecka gmina żydowska, a ministrem spraw zagranicznych został syn warszawskiego rabina. Po nim premierem został wnuk żołdaka Wehrmachtu, a wicepremierem i ministrem obrony członek władz Związku Ukraińców w Polsce.
Bogdan Zdrojewski miał objąć MON, ale został przesunięty na Ministerstwo Kultury, a ministrem został lekarz psychiatra z Krakowa. Był on wprawdzie właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych, ale ta pompatyczna nazwa myli, bo instytut zajmował się takimi strategicznymi kwestiami, jak wpływy kultury żydowskiej. Ministrem finansów miał być Zbigniew Chlebowskim, ale w Warszawie pojawił się poddany brytyjski i skarbnikiem naszej kasy został nie mający obywatelstwa polskiego „angielski ekonomista profesor Jan Vincent Rostowski”. Po jakimś czasie okazało się, że minister nie jest ani ekonomistą, ani angielskim, ani profesorem, tylko wykładowcą na Uniwersytecie Sorosa w Budapeszcie, a profesorami to byli pochodzący z Kresach jego dziadek Jakub Rofhfeld, syn Mojżesza i Lei z domu Broder oraz jego kuzyn Adam Daniel Rotfeld. Sprawę można by też ująć innym pytaniem: Gdzie jest na świecie taki drugi kraj, w którym głównym ekonomistą zostaje historyk, ministrem finansów absolwent technikum ogrodniczego, ministrem zdrowia księgowy, szefem BBN lekarz, ministrem obrony historyk, ministrem rozwoju i technologii filolog, ministrem przedsiębiorczości menedżer kultury, a szefem największej spółki państwowej były operator wózka widłowego?
Rostowski wydzielił gabinet dla pracującego społecznie „zewnętrznego eksperta” od podatków, pani Renaty Hayder, która okazała się być spokrewniona z Rotfeldami. Podatkami zajmował się przewodniczący sejmowej komisji „Przyjazne państwo”, Janusz Palikot, który w międzyczasie wrócił do judaizmu i został członkiem loży B’nai B’rith. Okazało się też, że wśród darczyńców na Muzeum Polin znalazł się Jan Kulczyk i jego połowica, którzy zrobili wielki majątek, prywatyzując masę upadłościową po PRL. Niektórzy mówią, że pieniędzmi dzielili się z WSI. Ale to niepoważne bredzenie, bo zdradził ich bratni oligarcha z bratniej Rosji, Borys Bieriezowski: „Czasy były takie, że każdy brał, ile mógł unieść”. Jeszcze lepiej zdiagnozował to Józef Oleksy: „Kosmopolityczne gangi rozkradły Polskę”. Przy okazji podważył „legalność majątku” innego żydowskiego oligarchy. I, co ciekawe, Aleksander Kwaśniewski nazwał go w rewanżu zdrajcą i idiotą, ale nie… „kłamcą”!
Za czasów „pierwszego niekomunistycznego rządu wolnej Polski”, ulica mówiła: „Sami Żydzi tylko jeden Syryjczyk” (chodziło o ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka). Dziś można by zawołać: „Sami Żydzi tylko jedna Ukrainka” (chodzi o wiceminister rozwoju Olgę Semeniuk). Przypomnijmy, że ministrami od pieniędzy byli: Marek Borowski, Jerzy Osiatyński, Mateusz Jakub Morawiecki, Tadeusz Kościński, Leszek Balcerowicz, Marcin Święcicki i Grzegorz Kołodko. Trzem ostatnim przydzielono za żony: dwie urokliwe córeczki Eugeniusza Szyra (KPP-owca, szefa frakcji żydowskiej w PPR, członka BP PZPR) i córkę Maksymiliana Pohorille (KPP-owca, promotora pracy doktorskiej, rektora Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR). Śledząc „sukcesy” pomyślnie ożenionych, można pytać, czy aby na pewno byli samodzielni, i czy ministrami nie zostali dzięki instytucji Esterki, która, w połączeniu z formułą, że Żydem jest każda osoba urodzona z matki Żydówki, mocno modeluje zasady polityki kadrowej. Można też zapytać: W jakim innym kraju możliwa byłaby tak żelazna logika postępowania i precyzja w obsadzie kluczowego stanowiska?
W dzień po aneksji Krymu kilkudziesięciu Polaków z Mariupola zwróciło się o tymczasowe schronienie w kraju przodków. Postawa rządu warszawskiego wprawiła w osłupienie. Wiceszef MSZ – a był nim Rafał Trzaskowski – sprzeciwił się temu, publicznie dywagując, że mogłoby to nie zostać dobrze odebrane przez… Kijów. „Sprowadzanie tych Polaków podważa status Ukrainy, jako państwa silnego i demokratycznego, stąd Polsce trudno sobie na to pozwolić, ponieważ chcemy wzmacniać państwowość ukraińską, a ściąganie Polaków byłoby przyznaniem, że Ukraina sobie nie radzi. Jeżeli powiemy, że wszyscy Polacy z terytorium suwerennej Ukrainy mogą przyjechać do Polski, to w pewnym sensie będziemy podważać to, czy Ukraina jest silnym, demokratycznym państwem – oświadczył. Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski?” – podwyższył poprzeczkę. Gdy w lutym wtargnęły do Polski miliony „uchodźców” z Dzikich Pól, w tym pół miliona weteranów obrony „silnego, demokratycznego państwa” przed Ruskimi, Trzaskowski stał się nagle zwolennikiem ich sprowadzania, i to w jak największej liczbie.
Czy powodem takiego wybryku Trzaskowskiego nie jest to, że jego matką jest Teresa z domu Arens, a ojczymem Marian Ferster, syn pułkownika UB Aleksandra i funkcjonariuszki UB Władysławy, której stryj Bolesław Drobner, był ministrem w PKWN, prezydentem Wrocławia i, do Marca ’68, I sekretarzem KW PZPR w Krakowie? Czy znaczenia nie ma to, że matka Trzaskowskiego, która w latach 50. prowadziła bar w „Piwnicy pod Baranami”, jako tajna współpracowniczka i donosicielka o pseudonimie Justyna, miała kontakty z dyplomatami z konsulatu USA w Krakowie, a dzisiaj jej synalek, który patriotyzm wyssał z mlekiem matki, ma doskonałe kontakty z dyplomatami z ambasady USA i też je wykorzystuje do antypolskich celów? Co Trzaskowskiego najbardziej przeraziło? Perspektywa: Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski. Co w tym wszystkim jeszcze przeraża? Opozycja, której przeszkadza zawieszenie sędziego Tuleyę, a nie przeszkadza, gdy rządząca partia rozbraja polską armię (a uzbraja po zęby armię sąsiada, który nas nienawidzi), gdy wyjmuje z kieszeni Polaków 100 miliardów i napycha kabzy oligarchów ukraińskich, gdy na zmywak wysłała miliony Polaków, a przyjmuje na garnuszek miliony Ukraińców, obdarzając ich nadzwyczajnymi przywilejami. I jeszcze jedno – jak wynika z najnowszego sondażu IBRiS, na czele rankingu polskich polityków jest prezydent Warszawy. Ufa mu 44 proc. badanych. No i mamy, co mamy – przyszłego Prezydenta Wszystkich Polaków.
Szewach Weiss na łamach „Rz” wygadał się: Kiedy Żyd chce, by rozpoznał go jego rodak, mówi „AMCHU”. Jest to tajemny kod żydowski. Niemożliwością jest rozpoznać każdego Żyda z wyglądu i, jakkolwiek by to brzmiało dziwnie, po kształcie jego nosa, ani po nazwisku. Wielu Żydów zmieniło bowiem swoje rodowe nazwiska, także ze względów bezpieczeństwa. Myli się i wprowadza w błąd innych ten, kto twierdzi, że żydostwo jest tylko wiarą. Nawet ci, którzy odeszli od wiary mojżeszowej, nawróceni na inne wyznanie, odczuwają przynależność do swego narodu (…) Solidarność żydowska istnieje również między tymi, którzy przeszli na chrześcijaństwo, i tymi, którzy zostali żydami. Ta solidarność jest częścią duszy żydowskiej. Ten, kto porzucał żydostwo, robił to na ogół ratując swoje życie, albo był zmuszony siłą. „Amchu” umożliwiła istnienie wspólnoty narodu żydowskiego w diasporze bez państwa, bez flagi, bez władzy, bez możliwości samoobrony. „Europa przeszła drogę od Auschwitz do „Nigdy więcej Auschwitz!”. Jest mniej nacjonalistyczna. Właśnie to oraz globalizacja, Internet umożliwiają życie Żydom w europejskim domu. Dla nich jest on teraz wielkim „sztetl”. Już nie ma potrzeby ukrywać pochodzenia żydowskiego. „Amchu” wychodzi z podziemia. Żydzi obejmują najwyższe stanowiska w krajach diaspory, nie ukrywając swojej tożsamości. Jest to historyczne zwycięstwo „Amchu”. Na koniec Szewach stwierdza: „Amchu” nie jest już tajnym kodem, ale nie wolno go zgubić: „Wieczne, wieczyste „Amchu”! W wielu miejscowościach na Warmii i Mazurach Ukraińcy wieszają sobie niebiesko-żółte wstążeczki, bo policjant Ukrainiec, jak zobaczy swojego rodaka mandatu nie da, a sędzia Ukrainiec nie wsadzi za kratki. I czy dwukolorowa wstążeczek na piersi redaktora Sakiewicza, to nie takie „Amchu”?
Politycy polscy nie wyciągają wniosków z przeszłości. Wciąż popełniają te same błędy. Dotyczy to wszystkich ekip rządzących krajem po 4 czerwca 1989 roku. Bez patrzenia na interes Polski poparli obalenie Wiktora Janukowycza, a Wiktor Juszczenko plując w twarz polskim sprzymierzeńcom, ogłosił Stepana Banderę narodowym bohaterem Ukrainy. Ale czy chodziło tylko o „błędy” i czy o błędy polityków „polskich”, a nie o świadomą działalność rządzącej w Polsce żydokomuny i rządzących na Ukrainie żydobanderowców?
Rewolucja to gruntowna wymiana elit politycznych, to zdobycie władzy przez nową klasę społeczną kosztem drugiej. Tymczasem nad Dnieprem wszystko pozostało po staremu. Władza jak spoczywała, tak spoczywa w rękach kilku oligarchów żydowskiego pochodzenia. Zwraca uwagę kompatybilność elit znad Wisły i znad Dniepru. Gdy warszawskie oskarżały przedmajdanowego prezydenta o bycie marionetką Putina, świadczyć o tym miała jego zgoda, aby teki ministrów przypadły trzem politykom ukraińskim, którzy zachowali obywatelstwo rosyjskie. Tymczasem pierwszy pomajdanowy rząd ukraiński okazał się armią pełną zagranicznych najemników, z nadanym pospiesznie ukraińskim obywatelstwem. Prezydent Petro Poroszenko uzasadnił to tak: To część wysiłków, aby znaleźć innowacyjne rozwiązania w rządzie, z uwagi na nadzwyczajne wyzwania stojące przed Ukrainą. Oprócz prezydenta, obcoplemieńcami okazali się: wiceprezydent, premier, sekretarz Rady ds. Bezpieczeństwa, minister obrony, minister kultury, minister finansów, minister administracji prezydenta i wicepremier (później premier) Wołodymyr Hrojsman (którego matka jest autorką terminu „żydobanderwoszczyzna”). Nie lepiej było wśród opozycji, żeby tylko wymienić Julię Tymoszenko. I jeszcze jedno – następca Poroszenki dwa miesiące temu rzekł: „Jak zakończymy wojnę, to cała Ukraina będzie wyglądała jak wielki Izrael”.
Znamienna była tu diagnoza Nadii Szewczenko. W 2015 oficer lotnictwa Ukrainy została zwolniona w ramach rosyjsko-ukraińskiej wymiany jeńców. O jej uwolnienie zabiegali prawie wszyscy politycy zachodniego świata. Prezydent Poroszenko nadał jej tytuł bohatera narodowego. Została deputowaną Rady Najwyższej. Miała prezydenckie ambicje, a sondaże wskazywały, że cieszy się największym zaufaniem wśród Ukraińców. Tymczasem w marcu 2018 roku ukraiński parlament, przytłaczającą większością głosów, uchylił jej nietykalność i zezwolił na areszt, z oskarżenia o planowanie zamachu stanu oraz próbę zamachu terrorystycznego. Co takiego wydarzyło się, że trafiła za kratki? Nic wielkiego. Powiedziała tylko (ku wielkiemu rozczarowaniu redaktorów naczelnych „Gazety Polskiej” i „Gazety Wyborczej”): „Żydzi stanowią 2 proc. społeczeństwa, a zajmują około 80 proc. stanowisk w rządzie”. Wymieniła premiera Wołodymyra Hrojsmana. Stwierdziła, że Petro Poroszenko tak naprawdę ma na nazwisko „Walcman”. Zasugerowała żydowskie pochodzenie Julii Tymoszenko, a wcześniej w studio telewizyjnym zgodziła się z wypowiedzią jednego z widzów o „żydowskim jarzmie na Ukrainie”.
Czy „Żydobanderowcami” są też redaktorzy „Gazety Wyborczej”? Zastanawia bowiem osłona medialna, jaką Michnik od lat zapewnia mniejszości ukraińskiej. Czy tym samym tropem pójść można w przypadku Anne Applebaum, która na łamach gazety Michnika dowodziła: „Nacjonaliści na Ukrainie to jedyna nadzieja tego kraju na ucieczkę od apatii, drapieżnej korupcji i, w ostateczności, rozpadu. Żaden rozsądny bojownik o wolność nie wyobrażał sobie utworzenia nowoczesnego państwa, a co dopiero demokracji, bez ruchu o nacechowaniu nacjonalistycznym”. A co z redaktorami „Gazety Polskiej? Przecież ich też łączy z Applebaum pogląd, że każdy nacjonalista jest dobry, byle nie polski?
Kto w Polsce bierze czynny udział w promowaniu banderowskich postulatów historycznych i gloryfikuje zbrodniczą organizację? Od samego początku istnienia III RP środowisko dawnego KOR, skupione wokół „Gazety Wyborczej”, za cel główny swoich działań postawiło sobie lansowanie idei tzw. pojednania polsko-ukraińskiego, przez co rozumiano przyjęcie wykładni historii najnowszej środowisk probanderowskich. Ośrodek skupiony wokół Adama Michnika i Jacka Kuronia, tropiący wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce, przeszedł do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA. Michnikowi i Kuroniowi nie przeszkadzało nawet to, że organizacja, którą wzięli w obronę miała na sumieniu śmierć dziesiątków tysięcy Żydów. Główną wykładnią stały się słowa Jacka Kuronia: „Jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. Przypomnieć też warto o złożonej w wywiadzie dla „Kuriera Galicyjskiego” propozycji Adama Michnika przyłączenia Polski do Ukrainy i nadanie nowemu tworowi nazwy UKR-POL. „Będziemy wówczas państwem, z którym się będzie musiał liczyć każdy i na wschodzie i na zachodzie” – prorokował, z akcentem na „MY”. Chociaż w tym przypadku nie trudno było odgadnąć, że w pomyśle „nie chodziło o jakiś „UKR-POL”, tylko o stary żydowski pomysł z Judeopolonią.
Dlaczego pochodzący z żydokomunistycznej rodziny kresowej Paweł Kowal, nawołując do wspierania neobanderowskiej Ukrainy, najchętniej w imię interesów i rojeń polityków ukraińskich wypowiedziałby wojnę Rosji? Jak wyjaśnić jego słowa, że „Ukraińcy muszą dojrzeć do samooceny tak, jak Polacy dojrzeli do samooceny w Jedwabnem”? Dlaczego Dawid Wildstein powiedział: „Nierozliczenie rzezi wołyńskiej nie powinno dziś być dla Polaków przeszkodą we wspieraniu Ukraińców” i czy nie ma znaczenia, że jego dziadek był ubekiem, a ojciec masonem? A może chodzi o coś innego? Aleksander Kwaśniewski, syn ukraińskiego Żyda i oficera NKWD w sprawach Ukrainy wypowiada się jak lobbysta ukraiński, bo bierze pieniądze od żydowskich oligarchów.
À propos – gdy w 1976 r. powstał KOR Michnik pisał: „Marek Edelman powiedział kiedyś, że KOR to było to samo, co Bund. Te same ideały, te same wartości. Dla mnie – mówił Marek – Bund i KOR to ciągłość”. Tymczasem Bund był przedwojenną żydowską partią, która reprezentowała komunistyczny ekstremizm, która manifestował swoją wrogość do państwa polskiego, domagała się pełnej autonomii dla żydów, laickiego szkolnictwa oraz zrównania języka jidysz z językiem polskim, którą minister spraw wewnętrznych II RP uznał za „partię kryptokomunistyczną, bo „zgłosiła swój akces do komunistycznej Międzynarodówki i stoi na stanowisku wrogim naszemu państwu”. Sprawdzianem lojalności KOR wobec Polski byli wyłonieni liderzy, którzy w sytuacji niedojrzałości chłopsko-robotniczych elit „S”, przejęli ruch protestu, wymanewrowali hierarchów kościelnych, zmonopolizowali poparcie z zagranicy, zablokowali odrodzenie się endecji, chadecji, a nawet PPS.
Dlaczego wszyscy mają poglądy dziwnie podobne do poglądów lobby ukraińskiego? Co, oprócz miłości do banderowców, ich łączy? Może nienawiść do Polaków? I czy tylko nienawiść? Anne Applebaum i żydowska gazeta dla Polaków szczególnie uwzięła się na Wiktora Janukowycza. I tu pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że „Nasz Dziennik” nieopatrznie ujawnił: „Korzenie rodziny Wiktora Janukowycza sięgają dzisiejszej Białorusi (…) w Janukach wszyscy byli gospodarzami i pszczelarzami (…) dziadek Wiktora został ochrzczony w miejscowym kościele katolickim. Ludność tych terenów Białorusi – to przeważnie katolicy. Toż była tu kiedyś Polska. Swoistymi świadkami tamtych czasów są pomniki na miejscowym cmentarzu. Na większości z nich napisy już się starły, a na tych, które się zachowały, widać napisane alfabetem łacińskim nazwisko „Janukowicz”. I drugie pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że tygodnik „Nasza Polska” napisał: „Nie mógł Polak zostać prezydentem w Warszawie to musiał w Kijowie. Na Warszawę jeszcze Polacy muszą poczekać!”. Na Janukowycza uwzięła się nie tylko gazeta żydowska. Słowa: „Popieram wszystkich Ukraińców protestujących w Kijowie przeciwko rządom postkomunistycznego bandyty”, pojawiły się w… „Warszawskiej Gazecie” Pomijano przy tym i przemilczano oczywisty fakt, że przedmajdanowa ekipa władzy w Kijowie była po prostu propolska i że swoistej pikanterii dodawał postulat ministra edukacji w rządzie Janukowycza wprowadzenia języka polskiego jako drugiego języka urzędowego w zachodniej części Ukrainy.
Polityczne zadanie usunięcia Janukowycza, postawione przed polską klasą polityczną przez Sorosa, wymagało „marginalizacji konfliktów historycznych” i partnera po stronie ukraińskiej. Zostali nimi skrajni nacjonaliści, którym nie przeszkadzało, że Ukrainą rządzi rosyjsko-żydowska mafia i że finansowego wsparcia udziela im lider społeczności żydowskiej, rezydujący w Genewie posiadacz paszportu izraelskiego Ihor Kołomojski. „Naszych”, do tej antypolskiej machinacji nie zniechęcił nawet Günter Verheugen, który zdiagnozował: „Po raz pierwszy w tym stuleciu prawdziwi faszyści z krwi i kości zasiadają w rządzie”. W tym kontekście przypomnieć należy, że Janukowyczowi szyto buty marionetki Moskwy, mimo że dobrze mu szło układanie stosunków z Putinem na zasadzie „jak równy z równym”, mimo że nie zgodził się, by Ukraina wstąpiła do unii celnej z Rosją i mimo że z większym sukcesem niż „nasi”, oparł się szantażowi energetycznemu Putina, i to wówczas, gdy mentalnie zrusyfikowany polski minister podpisywał niekorzystne kontrakty na dostawy gazu rosyjskiego.
Przy okazji – co się porobiło z PSL-owcami? Niegdyś byli pierwszą partią, która dbała o pamięć pomordowanych na Wołyniu. Dziś Kosiniak-Kamysz pierwszy rzuca hasło „UkraPolin”, a Marek Sawicki rzuca pomysł, aby Państwo Polskie wykupiło i wyremontowało 200 tysięcy opuszczonych chłopskich chałup i przekazało je ukraińskim przesiedleńcom. À propos – kiedy podczas kampanii wyborczej w 2015 r. kandydat PSL Adam Jarubas naruszył święte tabu, jakim jest bezkrytyczne popieranie Ukrainy, został solidarnie zaatakowany przez cały establishment i skutecznie wyciszony. To był klasyczny przykład funkcjonowania nieformalnego układu PO-PiS, kiedy spór między „zaprzańcami” a „szczerymi patriotami” nie toczy się o interes narodowy, ale o to, kto lepiej będzie rządził Polakami w interesie kosmopolitycznego układu.
Są też inne podobieństwa. Tak jak pierwszy pookrągłostołowy rząd Tadeusza Mazowieckiego podjął próbę budowy JudeoPolonii, tak pierwszy pomajdanowy rząd Petro Poroszenki podjął próbę budowy JudeoUkrainy. Z tym że nad Dnieprem to się udało, a nad Wisłą projekt runął, dzięki… Stanowi Tymińskiemu. Przypomnijmy: w wyborach prezydenckich w 1990 roku, przedstawiany jako „kandydat znikąd”, po bardzo intensywnej kampanii, podczas której przedstawiał się jako jedyny „człowiek spoza układu”, zdecydowanie kontestujący balcerowiczowskie reformy gospodarcze, uzyskał w I turze prawie 4 miliony głosów, wyprzedzając Tadeusza Mazowieckiego (i Wołodię Cimoszewicza). Po tej poniżającej klęsce, Mazowiecki wraz ze swym zamysłem Judeopolonii już się nie podniósł.
W dzisiejszej Polsce toczy się jedna wielka wojna i mnóstwo potyczek. Fronty krzyżują się, krzyżują się obce wpływy. Na te potężne i wyrafinowane naciski wystawiona jest „nasza” elita polityczna, nielojalna, czołobitna wobec obcych, uwikłana w agenturalną działalność. Czy kraj, w którym ministrami zostają przypadkowe miernoty, ludzie gardzący polskimi interesami, kupczący pozycją Polski w świecie, których jedynym celem jest utrzymanie się przy władzy, i którym rozkazy wydaje mały żydowski komik, jest zdolna do obrony polskich interesów?
” Postępy urologii”. Tekst głównie dla panów z przerośniętą prostatą oraz urologów.
Mirosław Dakowski, sierpień 2025
Każdy dział nauki ma, miewa, postępy. O nich trzeba fachowców informować. Ze zdziwieniem, bólem i zgorszeniem zauważyłem, że tego w urologii, a zapewne i całej medycynie, brak. W każdym razie w Polsce.
Incipiam. Tu tylko przykład.
Ogromna część Starszych Panów miewa kłopoty z sikaniem. Bo prostata z wiekiem się głupio rozrasta i blokuje pęcherz i jego ujście.
W sporym procencie przypadku urolodzy podejrzewają jako przyczynę- raka. Test PSA nie jest jednak rozstrzygający, wbrew popularnym wierzeniom. Dalsze testy, w tym radioaktywnym technetem, mówią, czy są przerzuty do kości. Jeśli są, to podobno bardzo bolesne, ale leczą to.
Tymczasem samo zatkanie pęcherza, na przykład w trakcie blokujących się poszukiwań raka może spowodować wielomiesięczne kłopoty z cewnikami, z różnymi zapaleniami pęcherza spowodowanymi przez obce ciała. Ta sytuacja często skutkuje niespodziewanymi zatykaniami cewnika, jakimi śluzami czy piaskiem i co gorsze skutkuje leczącym to podobno – nadmiarem pigułek i ich skutkami ubocznymi. Każą połykać ogromne ilości różnych piguł, które i tak nie pomagają, a są coraz droższe. W ciągy 10-lecia piguły podrożały ok 3-5 razy, zauważyliście to?? Oczywiście teraz są „neo-”.
Bywają wtedy bóle, o których można pisać, że są potworne – i wg. większości lekarzy są nieuleczalne. Byłem na wizytach u wielu urologów, u bardzo znanego dobrego doktora, kandydata do profesury [pacjentkom każe się tytułować „profesorem”, tak na zapas…], którego błagałem o szukanie, znalezienie przyczyny tych wielomiesięcznych boleści. Tymczasem przepisał mi – brać więcej pastylek anty- bólowych i – jeśli nie pomogą – plastry narkotyczne [—]. Czy taki lekarz zrobił to z lenistwa, czy braku, przecież o uczonego, zainteresowania przyczyną? Domowymi, babskimi sposobami zmniejszono mi, po miesiącach, te bóle dziesięciokrotnie.
Poza naszym leczącym mnie ciągle miłym urologiem, byłem jeszcze u czterech czy pięciu lekarzy. Nikt z nich nie zlecił mi wycięcia nadmiaru prostaty. Dopiero po wielu miesiącach strasznych dni i nocy, a szczególnie weekendów [bo to wtedy najczęściej cewnik się zatyka, a nie ma kto wymienić] pewien starszy urolog sklął mnie po wojskowemu i nakazał natychmiast” wyciąć dziurę ” w prostacie.
Ale… zlecił szukać tych możliwości w Piasecznie i okolicach, bo tam robili to jego koledzy sprzed lat. Tą metodą jest TURP – jakieś Elektro – WYCINANIE części gruczołu przez pisiaka! Podobno skuteczne. Ale piszą w internecie, że jest sporo powikłań i długa rekonwalescencja. Ale, jako że metoda jest starawa, więc uznana [opłacana] przez NFZ, z czego wynika, że kolejki są bardzo długie. A tu człowiek wyje z bólu dni i noce.
Tymczasem istnieje już możliwości szybkiego, bezbolesnego zabiegu przy pomocy laserów. Chyba wprowadzają tę energię do pęcherza przy pomocy światłowodu, bo samo pudło lasera stoi obok stołu operacyjnego.
Te metody to HOLEP I THULEP, [zainteresowani mogą sobie wygooglać] to laser holmowy albo thulowy]. Wieczorem umówionego dnia przychodzisz do szpitala, kładą cię i coś mierzą, sprawdzają, następnego dnia biorą na stół [ ten z laserem]. Po wybudzeniu nic nie boli, tylko wypłukują z pęcherza resztki krwawych farfocli. Następnego ranka wypisują do domu! Bez cewnika!!
Oczywiście NFZ nie ma na takie operacje czy zabiegi pieniędzy. Zapewne musi budować bardziej okazałe pałace NFZ u, a również rozbudowywać kadrę informatyczną i biurokratyczną. Już ledwo wspomnę o możliwości niezbednych kurso-konferencji dla władz wysokich, gdzieś w Tajlandii czy na Karaibach.
Natomiast, ponieważ zabieg jest płatny, to jest wykonywany szybko i profesjonalnie. Ale, jeśli prostata ma do 100 ml, to płacisz 10 000 a jeśli większa, to 13,5 tysiąca.
Zadziwiające jest, że nikt z urologów [znanych mi..] o tym nie mówi, a większość zapewne nie wie. Ale nawet dobry urolog pracujący, jak się potem okazało w sąsiednim chyba pokoju od tego doktora od laserów – pytany o możliwości wycięcia niepotrzebnej części prostaty – nic nie wie. A do tych metod stanowczo zniechęca.
Nie wiem co go – i podobnych – tak odrzuca? Zazdrość??
To samo pytanie dotyczy kolegów onkologów, razem nawet z tymi od lasera pracujących.
Dlatego opisują te przygody i metody tutaj, marząc o konieczności dostępnych dla wszystkich lekarzy, z tych okolic medycyny „Postępów urologii “.
Urologów podobno jest w Polsce ponad 700.
„Szkolenie urologów w Polsce to poziom światowy”, piszą władze POLSKIEGO TOWARZYSTWA UROLOGICZNEGO. No to szkolić! Przecież każdy z nich ma maila i powinien nowe sposoby leczenia znać, stosować. Na mój mail do nich o tym nie odpisali . Może też rejs na Adriatyku?
Przy okazji „drobiazg “: Wyjmowanie cewnika jest niemiłe, trzeba tłumić odruch krzyku. Tymczasem raz przyszła pielęgniarka, powiedziała „wyjmę panu cewnik, proszę nabrać dużo powietrza i odwrócić głowę “. W trakcie tego nabierania usłyszałem „już”. Nic nie czułem!!
Ona też jakoś powinna móc ten sposób rozpowszechnić, tyle tysięcy pacjentów się skręca przy takich czynnościach. Ponieważ [ na razie??] nie ma ” Postępów urologii”, i ten drobiazg tutaj dodaję.
Przekażcie, proszę, tę notkę cierpiący pacjentom i leczącym ich urologom.
Jest jednym z cyklu artykułów wykazujących, że i w tej redakcji energetyką zajmuje się pełen pychy, ale i poczucia wyższości i bezkarności – dureń.
Ponieważ sprawa jest o wiele ogólniejsza, biorę redakcję Najwyższego Czasu jedynie jako przykład tej głupoty, czy skrajnej ciemnoty. A do nich się przyczepiłem, bo są najbliżej. Nie polemizuję z takimi [—-], jak niejaki Wiech Jakub. Należy do łobuzów o skrajnym braku zdolności pojedynkowej.
————————————–
Musimy oddzielić prawdę o energiach odnawialnych od ideologicznych brednie wymuszanych przez „zieloną rewolucję ” i podobnych rewolucjonistów, szczególnie, gdy są oni [jeszcze] u koryta.
W pierwszej części parę faktów, to jest prawdy obiektywnej.
Słońce daje naszej planecie ponad 10 000 razy więcej energii, niż obecnie i w najbliższej przyszłości zużywa i będzie zużywać gospodarka na Ziemi.
Dla zaspokojenia potrzeb obecnej i przyszłej gospodarki wystarczyłoby zbudować na małej części pustyń wszystkich pięciu kontynentów farmy fotowoltaiczne. Żadnych strat na żyznych ziemiach, potrzebnych dla rolnictwa ,by nie było. Tam jest prawie zawsze pogoda słoneczna, a energię można przesyłać do krajów uprzemysłowionych, najlepiej w rurociągach wodorowych. Wykazano, że to taniej niż przy pomocy linii wysokiego napięcia. Przecież pisałem o tym już przed ćwierć wiekiem, między innymi w książce „O energetyce dla użytkowników i sceptyków”. Nie ja jeden…
Takie są podstawy rozumnej energetyki słonecznej oraz wodorowej. Ale powstała rewolta ideologii „zielonego komunizmu”…
To na skalę globalną.
A na skalę lokalną: Należało i dalej należałoby umożliwić [tj. pozwolić] chętnym, którym to się opłaca, budowę wiatraków czy farm fotowoltaicznych. Za własne pieniądze, bez ideologicznych dotacji, panowie!!
Tymczasem fantaści zielonej rewolucji, jak to zwykle rewolucjoniści, wymuszają, i to na skalę państw i kontynentów, dopłaty do ich ideologicznych mrzonek.
Czy to tak trudno odróżnić przymus ideologiczny od potrzeb i możliwości poszczególnych osób, firm czy gmin?
Ci zaślepieni „przeciwnicy” energii odnawialnych [np. NCz] grzmią, że jest to energia kapryśna, zależna od aktualnego nasłonecznienia czy wiatru.
Tymczasem są zupełnie ślepi i głusi na głoszone przez rozsądnych energetyków poglądy, że przecież tak energetyka odnawialna, jaki z drugiej strony, energetyka jądrowa, wymagają tak dużych jak i małych magazynów energii.
W rozsądnym państwie wójt, czy bogatszy gospodarz na wsi może sobie zafundować w skali mu odpowiadającej magazyn, czy to w postaci baterii elektrycznych, czy w postaci na przykład pompowania wody na duże wysokości, na przykład do sztucznego jeziorka na najbliższym wzgórzu. Inną możliwością, o której też dużo pisaliśmy, jest lokalna elektroliza wody, czyli otrzymywanie z niej tlenu i wodoru. Tlen zawsze można sprzedać, bo jest w przemyśle czy medycynie potrzebny, a wodór jak pisałem już ćwierć wieku temu, można w butlach zawieźć na przykład szwagrowi, który ma niedaleko lokalną stację paliw, a w niej może sprzedawać wodór do samochodów wodorowych.
Oczywiście, na skalę państwa czy kontynentu, takimi magazynami, ich budową ale i opłacalnością, muszę zajmować się odpowiednie władze energetyki. Również oczywiście, tak samo jak w sprawach lokalnych, powinna decydować nie ideologia, ale po prostu opłacalność. Tu również najważniejsze jest sprawa opłacalnego magazynowania energii.
Potrzebne to jest tak dla energii odnawialnych, to jest głównie wiatru i fotowoltaiki, jak i z drugiej strony dla energii jądrowej. Przecież reaktory charakteryzują się koniecznością w miarę stałej produkcji energii. Nie można ich ot tak… wyłączyć nagle, bo skutki będą podobne jak te w Czarnobylu.
Tu też potrzebne są duże, już na skalę kraju, magazyny energii. Jest opracowanych wiele opłacalnych sposobów magazynowania energii, tak chemicznych, na przykład odwracalne reakcje żelaza i wodoru, jak i hydrologicznych [ to na skalę dni a nie miesięcy] to jest elektrowni szczytowo-pompowych. Wodór czy metan są doskonałymi magazynami energii na skalę kraju i roku.
Kraje racjonalne, a nie rządzone przez ideologicznych idiotów, zawsze zaczną budowę nowej energetyki od analizy jej opłacalności. [powtarzam dla bęcwałów: bez dotacji !!]. Zawsze wtedy okaże się konieczne budowa dużych czy małych magazynów energii. Musimy odejść jednak od myślenia czy marzenia o dotacjach, bo to jest tylko dla złodziei albo fantastów. Rozsądna polityka, w tym wypadku energetyczna, promuje projekty opłacalne, bo tylko one są racjonalne.
Przypomnijmy, że najsłynniejsze obecnie proroctwo o Polsce pochodzi z Dzienniczka św. siostry Faustyny Kowalskiej. Polskę szczególnie umiłowałem, a jeśli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostatnie przyjście Moje. To słowa samego Jezusa – które robią na nas wielkie wrażenie. Nie mamy obowiązku, żeby w nie wierzyć, ale siostra Faustyna została przecież wyniesiona na ołtarze, a jej pisma drobiazgowo przebadano. Dzienniczek ma imprimatur i wielokrotnie powoływali się na niego dostojnicy kościelni, na czele z apostołem Miłosierdzia Bożego, Jana Pawłem II. To naprawdę mocne uwiarygodnienie. Niektórzy to właśnie w zapoczątkowaniu kultu Miłosierdzia Bożego, który z Polski rozprzestrzenił się na świat, i działalności papieża-Polaka widzą wypełnienie się już „proroctwa o iskrze”. Ale czy to już wszystko? Przecież w tym i innych proroctwach mowa jest wyraźnie o wielkości całego narodu. Raczej nie może chodzić tylko o to, że pielgrzymi z zagranicy będą przyjeżdżać do Łagiewnik, a spora część katolików na świecie będzie kojarzyć, że Jan Paweł II i Faustyna pochodzili z Polski. A na tym etapie jesteśmy teraz…
Zastanówmy się, co oznaczają te słowa: Wywyższę was w potędze i świętości… – czyż świętość i potęga są tu wyraźnie nieodłączne? Jeśli tak, to właśnie świętość ma zaowocować wielkimi rzeczami. Tak, można powiedzieć, że to standardowe działanie Bożej Opatrzności, bo dlaczego „święci” są wpływowi? – odpowiedź jest prosta: bo są święci, po prostu z tego wypływa ich siła. Świętość powoduje unikanie błędów. I szerzej patrząc, także cały kraj, w którym zyskają przewagę ludzie kierujący się Dekalogiem, uniknie błędów. Ludzie będą niejako wymuszać etyczne zachowania swoich przywódców. Odwrotnie niż to się dzieje w społeczeństwach zepsutych moralnie, w których elity rządzące hołdują najgorszym patologiom. Ten proces „uświęcenia” narodu z czasem musi zaowocować wzrostem znaczenia kraju, bo pozytywne rzeczy nałożą się na siebie i wzajemnie wzmocnią, a sukces przyciągnie uwagę obcokrajowców chcących czerpać z tych dobrych doświadczeń.
A co ze słowami jeśli posłuszna będzie woli Mojej? Jaka jest ta wola? Oczywiście to życie na chrześcijańskich zasadach, ale czy mamy jeszcze jakieś wskazówki co do ukierunkowania naszego apostolskiego zaangażowania poza tym, co zapisała św. Faustyna?
Przesłanie zawarte w Dzienniczku ma prawdopodobnie dlatego bardziej ogólny charakter, że miało być to dzieło uniwersalne, znane na całym świecie i tłumaczone na dziesiątki języków. Jednak Chrystus objawił tajemnice Swojego miłosiernego Serca także siostrze Helenie Majewskiej, której wizje są dopełnieniem orędzia podyktowanego św. siostrze Faustynie. Między innymi u Majewskiej znajdujemy rozszerzenie i bardziej szczegółowe wskazówki na temat misji Polski.
Polska Jonaszem narodów – siostra Helena Majewska
Siostra Helena Majewska to kolejna po św. Faustynie polska apostołka Miłosierdzia Bożego. Ta wileńska mistyczka ze zgromadzenia Sióstr od Aniołów, podobnie jak Faustyna prowadzona duchowo przez spowiednika bł. Michała Sopoćkę, wciąż jest bardzo mało znana w Polsce. Od najmłodszych lat towarzyszyły jej wizje Chrystusa i Maryi, a także świętych i zmarłych. Jej Dziennik to zapis niezwykłych przeżyć i objawień, jakich doświadczyła w swoim życiu duchowym.
Podczas wizji zapisanej 18 stycznia 1941 roku (D. 105) Chrystus polecił siostrze Majewskiej, aby przypomniała sobie z Pisma Świętego historię Jonasza i przyrównał ją do sytuacji Polski:
Ojczyzna twoja ma powtórzyć to wielkie dzieło odkupienia. Gdy Kościół Katolicki przez namiestnika Mego powołuje ten naród do apostolstwa przez Akcję Katolicką wśród pogan, heretyków i niedowiarków, czyni on podobnie jak to czynił prorok Jonasz – ucieka przed Bogiem, rozmijając się ze swym wielkim zadaniem objawionym mu przez wolę Bożą, przez liczne upadki. Lecz Bóg ten naród polski jak Jonasza dosięga swą wszechmocą Bożą, wołając: Stój! Jam jest! Wówczas naród ten zrozumiał, że zawinił. Jonasza porwała ryba we wnętrzności swoje – nieprzyjaciel zaś porywa Polskę w paszczę niewoli. (…) Dusza tego narodu musi przejść przez straszne oczyszczenie, jako pokutę za ciężką winę swą, pochopność do ucieczki przed wolą Bożą.
Jezus widzi, że Polacy – tak jak Jonasz – nie są chętni, by mocniej zaangażować się na rzecz nawrócenia innych, że jako naród uciekają od tego apostolskiego zadania i popadają w ciężkie grzechy. Jednak po odbyciu pokuty dostaną jeszcze jedną szansę, by wydać obfity plon:
(D 106) …aby jako siewca słowa Bożego przygotować dobre ziarno na rolę świeżą, którą w ostatnich latach przeorywałem, aby wydało na niwie Mojej plon obfity. To ziarno – to naród twój przygotowany do wydania obfitego plonu przez cierpienie, a rola – to świat cały dotknięty klęską ostatniej wojny. Gdziekolwiek serce polskie bić będzie, tam żywa wiara, miłość Boga i bliźniego kwitnąć będzie. Runo tego plonu zazielenieje na całym świecie (D. 177)
Jezus postanowił pokazać w kierunku kogo, specyficznie, w pierwszej kolejności Polacy powinni zwrócić się ze swoim apostolskim wysiłkiem. Ma to być Rosja. Zbawiciel obiecuje też Helenie, że w Rosji nastąpią zmiany i pojawią się ku tej pracy odpowiednie warunki:
Helu módl się za swoją Ojczyznę, módl się za Kościół Mój. Wyleję wkrótce Swe Miłosierdzie na Polskę. Rosja niezadługo otworzy swe świątynie i pole do pracy nad zbawieniem dusz będzie otwarte. Polska przez swe cierpienia zrodzi dusze, które szerzyć i opowiadać będą o Miłosierdziu Moim.
Podczas modlitwy siostra Helena miała także takie widzenie:
W obłokach stał Chrystus tonący w jasności, z serca wypływały promienie Miłosierdzia, czerwony i biały. Przez pole widać było drogę, przez którą szedł św. Andrzej Bobola, lewą ręką wskazywał na Jezusa i patrzył na Niego, a w prawej trzymał krzyż misyjny, wyciągnięty w stronę idących za nim licznie ludzi. Pierwsi szli za nim Polacy, potem Niemcy, bolszewicy, Żydzi, Litwini i wiele innych narodów. Gdy się zapytałam Pana Jezusa: „Co oznacza to wszystko?” Pan Jezus odpowiedział mi: „Św. Andrzej Bobola jest patronem narodu polskiego, że się wstawia za nim do Miłosierdzia Mojego, aby on przez swe cierpienie i życie prawdziwie chrześcijańskie stał się apostołem świata całego, wszystkich narodów.
Polska cała musi się stać wzorem chrześcijaństwa katolickiego, wszystkich narodów na całym świecie”.
Zdając sobie sprawę ze skali nieprawości, jakich dopuszczali się niektórzy Polacy, Helenę dręczyły poważne wątpliwości, czy jej naród jest w stanie wznieść się, by wypełnić powierzone mu przez Boga zadanie, dlatego zapytała Jezusa:
Powiedz mi, co będzie, gdy ten naród załamie się pod wpływem zła, jakie się szerzy w jego kraju i zawiedzie Twoje nadzieje, zepsuje Twoje plany w tym odrodzeniu?
Pan Jezus opowiedział na to:
A ja ci mówię, że on się nie załamie. Miłość Matki Mojej Maryi ku niemu i jego własne sumienie nie pozwoli, aby się załamał. Myślisz, że od zła, jakie się szerzy, nie ma już nic potężniejszego u Ojca Mego, który jest w Niebiosach? Jest jeszcze większe – to Miłosierdzie Jego nieskończone.
Po raz kolejny słyszymy więc o kluczowym dla Polski znaczeniu opieki Matki Bożej.
Przepowiednie Podlasianki
Informacje na temat apostolskiej misji Polski odkrywamy też w przepowiedniach wspomnianej już wcześniej mistyczki o pseudonimie Podlasianka. Jedyną osobą, która znała tożsamość tej wizjonerki, był ojciec Józef Prus – prowincjał zakonu karmelitów bosych w Polsce, który przez wiele lat prowadził ją duchowo. Pierwszych wizji doświadczyła w latach 20. XX wieku, gdy była młodą dziewczyną. Później przez kilkadziesiąt lat wielokrotnie spotykała się z Panem Jezusem, Matką Bożą i świętymi. Jak twierdziła:
Polska jest wezwana do wielkich rzeczy. Może stać się wzorem dla innych i wielką potęgą w nadchodzącej epoce, w której dominująca ma być rola Słowian. Bóg powiedział mi w 1932 roku: „Nie do Germanów, a do Słowian należy przyszłość Europy. Stanie się ona tym, czym wy będziecie.” Przez wewnętrzne światło zostało mi ukazane, że Słowianie odpowiedzą imieniu, które noszą – staną się prawdziwie ludźmi Słowa…
Co ciekawe, podobnie jak Helena Majewska, Podlasianka także mówi o potrzebie modlitwy o nawrócenie Rosji:
Komunizm upadnie, spełniwszy swoje zadanie, a Rosja nawróci się na katolicyzm (…) Dużo i gorąco modliłam się za Rosję. Zlecił mi ten obowiązek abp Jan Cieplak, który objawił mi się w 1926 roku, niedługo po swej śmierci. „Idź w głąb czerwonej Rosji, biała polska dziewczynko. Módl się za Rosję. Pan Bóg chętnie przyjmuje modlitwy Polaków za Rosjan, bo to są modlitwy za dawnych ciemiężycieli”. (…) Pan Jezus sam kazał mi w 1932 roku modlić się za Rosję.
Bez względu na to, czy wierzy się w autentyczność tych przekazów – trudno się nie zgodzić, że jest jakaś wyjątkowa siła w modlitwie ofiar za swoich prześladowców. Pan Jezus sam dał nam przykład, modląc się z Krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34a). Naprawdę daje to do myślenia, zwłaszcza w kontekście fatimskiej przepowiedni Matki Bożej o nawróceniu Rosji. Może rzeczywiście Polska ma tu do odegrania wielką rolę?
W innym miejscu Podlasianka nie pozostawia wątpliwości, że Jezusowi nie chodzi o lekkie zbliżenie czy ocieplenie relacji Cerkwi prawosławnej z Kościołem rzymskim, ale o całkowite nawrócenie Rosji na katolicyzm:
Kiedy (w 1932 roku) modliłam się za unię (Kościoła katolickiego i Cerkwi prawosławnej), Pan Jezus rzekł: „Nie mów mi nic o unii. Nie chcę o niej słyszeć. Już dosyć popłynęło krwi z jej powodu. Rosji nie unii, lecz rzymskiego Kościoła potrzeba. Łacińskie krzyże zabłysną kiedyś na Kremlu, a na miejsce zburzonej cerkwi Christa Spasa będzie katolicki kościół Zbawiciela”.
Cerkiew Chrystusa Zbawiciela w Moskwie została zburzona przez komunistów rok wcześniej, w 1931 roku. Odbudowano ją dopiero w latach 90. Kto wie, być może kiedyś będzie to kościół katolicki pod tym wezwaniem…
Także w tych objawieniach Chrystus mówi, że ochroną Polski jest Matka Boża:
Pamiętam o krwawych łzach, które Matka Moja przelała pod Krzyżem i mam wzgląd na Jej Serce przebite mieczem boleści. To Serce was osłania. Idźcie szukać mocy we Mszy Świętej i czcijcie modlitwą różańcową boleści Mojej Matki. Módlcie się i pokutujcie za siebie i za tych, którzy nie pokutują, aby wyjednać im łaskę skruchy. Wyproście ziemi, aby zakwitła sprawiedliwością i pokojem i aby zostały skrócone dni, które są ku jej zgubie. Pamiętajcie, że kto nie jest ze Mną – rozprasza… Weźcie więc miecz ducha, miecz modlitwy i ofiary, tym mieczem bowiem walczy i zwycięża Królestwo Moje!
Jezus podkreśla, że będzie błogosławił apostolskim działaniom tych, którzy rzeczywiście zechcą podjąć ten trud:
Przyłóżcie rękę do pługa, a będę błogosławił waszemu trudowi. Porzućcie gnuśność, a łaska moja będzie z wami!
Bł. ks. Bronisław Markiewicz spotyka Anioła Stróża Polski
Rankiem 3 maja 1863 roku w Przemyślu doszło do niezwykłego spotkania. W czasie, gdy trwało powstanie styczniowe i dokładnie w dniu, który miał stać się później narodowym świętem Konstytucji 3 Maja oraz świętem Królowej Polski, gimnazjaliści Bronisław Markiewicz i Józef Dąbrowski spotkali niezwykłego młodzieńca. Miał on wgląd w ludzkie dusze i przepowiedział im przyszłość Polski. Spotkanie tak bardzo poruszyło Bronisława, że tego dnia postanowił zostać kapłanem.
Na cztery lata przed śmiercią, w roku 1908, ksiądz Markiewicz napisał i wydał dramat opowiadający o prześladowaniach Polaków w zaborze pruskim. W odsłonie siódmej zamieścił słowa proroctwa Anioła Stróża Polski, usłyszane w młodości w Przemyślu. Sam ksiądz Markiewicz w liście do biskupa św. Józefa Sebastiana Pelczara napisał:
Szczegóły zawarte w siódmej odsłonie wziąłem z widzenia, jakie wydarzyło się 3 maja w Przemyślu roku 1863 między 5 a 7 godziną rano, i które zdecydowało o moim powołaniu kapłańskim i o jego kierunku od początku aż dotąd. To, co się ziściło, jest rękojmią, że i reszta się ziści.
W widzeniu tym zostały przewidziane losy Europy i narodu polskiego, w tym wybuch poważnej wojny światowej, a także wybór Polaka na papieża. Polacy będą mieć ważne zadanie do zrealizowania w przyszłości, a także udzielą wsparcia obywatelom innych krajów, w tym takim – co znaczące – które były im wcześniej wrogie!
Ponieważ Pan was więcej umiłował aniżeli inne narody, dopuścił na was ten ucisk, abyście oczyściwszy się z grzechów waszych, stali się wzorem dla innych narodów i ludów, które niebawem odbiorą karę sroższą od waszej (…).
Wy, Polacy, przez niniejszy ucisk oczyszczeni i miłością wspólną silni, nie tylko będziecie się wzajem wspomagali, nadto poniesiecie ratunek innym narodom i ludom, nawet wam niegdyś wrogim. I tym sposobem wprowadzicie dotąd niewidziane braterstwo ludów. Bóg wyleje na was wielkie łaski i dary, wzbudzi między wami ludzi świętych i mądrych i wielkich mistrzów, którzy zajmą zaszczytne stanowiska na kuli ziemskiej. Języka waszego będą się uczyć na uczelniach na całym świecie. Cześć Maryi i Najświętszego Sakramentu zakwitnie w całym narodzie polskim. Najwyżej zaś Pan Bóg was wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego papieża.
Utwór ks. Markiewicza nosił tytuł Bój bezkrwawy, bł. ks. Markiewicz podkreśla bowiem w nim, że Pan Bóg oczekuje od Polaków wielkiego zaangażowania w walkę duchową, a nie przelewania krwi. Tego rodzaju bój nie tylko zagwarantuje Polakom zbawienie, ale także przyniesie siłę narodowi na tym świecie:
Polacy, Bóg żąda od was nie walki, jaką staczali najlepsi przodkowie wasi na polach bitew w chwilach stanowczych, ale bojowania cichego, pokornego i znojnego na każdy dzień, szczególnie przeciw nieprzyjaciołom waszych dusz; żąda od was walki w duchu Chrystusowym i w duchu Jego świętych. On chce od was, abyście każdy na swoim stanowisku, wiedli przede wszystkim na każdy dzień bój bezkrwawy. Tylko pod tym warunkiem dostaniecie się do Nieba, a w dodatku zajmiecie już na tej ziemi święte stanowisko pomiędzy narodami. Pokój wam!
Polska zajaśnieje – co zobaczył ojciec Klimuszko?
Do najbardziej rozpowszechnionych przepowiedni na temat losów Polski należą wizje ojca Czesława Klimuszki, franciszkanina z Elbląga, znanego jasnowidza i zielarza. Podaje on bardzo pozytywny opis przyszłości Polski:
Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana wysoko, jak żaden kraj w Europie (…). Polsce będą się kłaniać narody Europy. Widzę mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie. Polska jaśnieje jak słońce i blask ten pada naokoło. Do nas będą przyjeżdżać inni, aby żyć tutaj i szczycić się tym.
Pomimo ciężkich doświadczeń historycznych w ostatnich wiekach, zbliżający się czas ma być według Klimuszki pomyślny:
Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym bez wahania Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości.
Misja Polski w wizjach Teresy Neumann
Interesujące rzeczy na temat przyszłości naszego kraju przekazała mistyczka z Niemiec – Służebnica Boża Teresa Neumann. Od 1922 roku aż do swojej śmierci w roku 1962 Teresa miała nie spożywać żadnych pokarmów oprócz codziennej Eucharystii. W 1926 roku została obdarzona stygmatami. Na jej rękach, nogach, głowie i boku pojawiły się krwawe rany, a co tydzień, od północy w czwartek do godziny trzynastej w piątek, rany te otwierały się i krwawiły. Podczas ekstaz była świadkiem Męki Jezusa i mówiła nieznanymi sobie językami. Do jej domu w Konnersreuth w Bawarii przybywało wielu ludzi, prosząc o łaski i wstawiennictwo u Boga.
Teresa otrzymała także dar profetyczny. W swoich proroctwach zapewniała Polaków, że ich kraj ocaleje dzięki opiece Matki Bożej – nawet wówczas, gdyby doszło do kolejnej wojny światowej:
Polska ocaleje. Ponieważ przez Polskę wkrótce zacznie pielgrzymować Matka Boska Częstochowska i weźmie wasz kraj w swą macierzystą opiekę. Wy, Polacy, macie do nas, Niemców, żal, bośmy was skrzywdzili. Macie rację. Ale przez to wyście już wszystko odpokutowali. Na nas, Niemców, przyjdzie jeszcze pokuta. Wy możecie czuć się spokojni. (…) Za wami wstawia się Czarna Madonna, która będzie chodzić po ziemiach polskich. Wam się już nic złego nie stanie…
Te słowa wypowiedziała na długo przed tym, nim obraz Matki Bożej Częstochowskiej zaczął wędrować przez kraj.
W 1948 roku Teresa miała wygłosić jeszcze takie słowa na temat Rosji i Polski. Choć niektórzy uważają proroctwo za zlepek fragmentów przepowiedni innych mistyków, to warto je jednak przytoczyć:
Miłosierdzie Moje wzejdzie nad narodem będącym w ucisku i pohańbieniu, a ziemia wzgardzonych zobaczy światło i błogosławieństwo nad sobą. Władza bezbożnych ustanie.
Na Kremlu zabłysną łacińskie krzyże, a na miejscu zburzonej cerkwi Chrystusa Zbawiciela stać będzie kościół katolicki Zbawiciela. Jak w orną ziemię, wpadnie ziarno dobra i odmieni się oblicze narodu, który tyle wycierpiał. Błogosławieństwo Moje dam Słowianom, a Słowianie, choć wielu z nich dzisiaj błądzi, lepiej je przyjmą i obfitszy przyniosą owoc. Będą prawdziwym ludem Moim, ludem Słowa Przedwiecznego i pojmą naukę Moją, i staną się posłusznymi. Nie ci bowiem są wybrani, którzy sami się wybierają, lecz ci, którzy na wołanie Boga wstaną. Nie będą daremne łzy pokuty i modlitwy, a wierność wytrwania nie będzie bez błogosławieństwa i nagrody. Zdejmie niewolnica kajdany swoje i stanie się jako królowa. Wstawią się za nią łzy, które Matka Moja pod Krzyżem przelała, a naród, który Ją czci, nie będzie między narodami ostatni. Światłych i mądrych Polsce nie odmówię. W języku polskim będą głoszone najmądrzejsze prawa i najsprawiedliwsze ustawy, zaś Warszawa stanie się stolicą Stanów Zjednoczonych Europy. Polska, która pierwsza karę poniosła, choć wina jej nie była największa, prędzej niż inni się podniosła. W czym zawiniła, przez to musiała doznać kary. Ale już bliski jest koniec jej pokuty. Wytrwa przy Kościele swoim i doczeka wyzwolenia.
A więc znowu mowa jest tutaj o nawróceniu Rosji i wyjątkowej roli Polski, mającej podnieść się po latach upadku i zniewolenia, które były dla niej słuszną karą.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat niektóre kraje Europy Zachodniej, zwłaszcza Niemcy i Wielka Brytania, zachęcały do nieproporcjonalnie wielkiego napływu osób z krajów o większości muzułmańskiej, głównie sklasyfikowanych jako uchodźcy, powiedział biskup Athanasius Schneider w wywiadzie dla LaNuovaBq.it (23 sierpnia).
Opisuje on ten proces jako “przesiedlanie obywateli muzułmańskich do chrześcijańskich krajów europejskich, zaaranżowane przez władze polityczne wyższego szczebla we współpracy z niektórymi organizacjami międzynarodowymi”.
Monsignor Schneider dodaje, że pod pretekstem integracji, islamskie praktyki religijne są wprowadzane do szkół i życia publicznego, takie jak żywność halal, publiczne kolacje w celu zakończenia postu podczas ramadanu i reklamy związane z ramadanem.
Stwierdza on, że w wielu tradycyjnie chrześcijańskich krajach populacja islamska w niedalekiej przyszłości przewyższy liczebnie ludność rodzimą, a muzułmanie już teraz zajmują wpływowe stanowiska polityczne.
Biskup Schneider opisuje to podejście jako ogromny błąd, stwierdzając: “Zamiast promować imigrację, rządy europejskie powinny inwestować w projekty humanitarne i gospodarcze, które umożliwią uchodźcom i imigrantom pozostanie w ich własnych krajach, poprawiając ich warunki życia, a tym samym przyczyniając się do dobrobytu i postępu ich ojczyzny”.
Ostrzega, że “wielu przedstawicieli Kościoła kieruje się dziś polityczną poprawnością”: “Dialog międzyreligijny jest metodą dwuznaczną. Wzywa do harmonii między religiami, która nie istnieje w doktrynie lub moralności i często brakuje jej również w praktyce”.
Oraz: “Koran i prawo szariatu zawierają wyraźne stwierdzenia dyskryminujące niemuzułmanów, ale nigdy się do nich nie odnosi. Tego rodzaju “dialogowi” brakuje szczerości. Problem upolitycznionego islamu i rosnących prześladowań chrześcijan, szczególnie w krajach islamskich lub z rąk islamskich grup ekstremistycznych, jest rzadko omawiany”.
Większość ludzi uważa, że konsumowanie wiadomości czyni z człowieka świadomego obywatela, który jest w stanie formułować inteligentne opinie na tematy społeczne i polityczne. W tym filmie, czerpiąc z książki szwajcarskiego autora Rolfa Dobellego „Przestań czytać wiadomości: Manifest na rzecz szczęśliwszego, spokojniejszego i mądrzejszego życia”, dowodzimy, że jest odwrotnie: konsumpcja wiadomości sprzyja ignorancji, nietolerancji, bierności i chronicznemu stresowi.
−∗−
Dlaczego wiadomości promują ignorancję i choroby psychiczne
Transkrypcja filmu.
„Wiadomości są dla umysłu tym, czym cukier dla ciała: apetyczne, łatwo przyswajalne i niezwykle szkodliwe”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Większość ludzi uważa, że konsumowanie wiadomości czyni z człowieka świadomego obywatela, który jest w stanie formułować inteligentne opinie na tematy społeczne i polityczne. W tym filmie, czerpiąc z książki szwajcarskiego autora Rolfa Dobellego „Przestań czytać wiadomości: Manifest na rzecz szczęśliwszego, spokojniejszego i mądrzejszego życia”, dowodzimy, że jest odwrotnie: konsumpcja wiadomości sprzyja ignorancji, nietolerancji, bierności i chronicznemu stresowi.
„Organizacje medialne chcą, abyś uwierzył, że dają ci przewagę konkurencyjną. Wiele osób daje się na to nabrać. W rzeczywistości konsumowanie wiadomości wcale nie daje przewagi konkurencyjnej. Wręcz przeciwnie, działa na twoją niekorzyść… Nie ma wątpliwości, że śmieci, którymi karmią nas każdego dnia, są nie tylko całkowicie bezwartościowe, ale wręcz szkodliwe”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Aby zrozumieć jeden z problemów związanych z konsumpcją wiadomości, możemy odwołać się do znanego zestawu eksperymentów przeprowadzonych przez psychologów Martina Seligmana i Stevena Maiera w latach 60. XX wieku. W tych badaniach szczury poddawano działaniu wstrząsów elektrycznych. Jedna grupa mogła zatrzymać wstrząsy, obracając koło, podczas gdy druga grupa nie miała możliwości ucieczki. Pierwsza grupa szczurów nie wykazywała żadnych negatywnych skutków wstrząsów, ale szczury, które nie były w stanie ich zatrzymać, rozwinęły to, co Seligman i Maier nazwali wyuczoną bezradnością – stanem charakteryzującym się biernością, obniżoną motywacją i anhedonią – niezdolnością do odczuwania przyjemności.
Pod wieloma względami wiadomości działają tak, jak te elektrowstrząsy. Jesteśmy nieustannie bombardowani niepokojącymi doniesieniami, które wywołują stres, niepokój, strach i poczucie beznadziei. Jednak zamiast wyłączyć wiadomości lub podjąć znaczące działania w kwestiach, które nas dotyczą, nadal – dzień po dniu, rok po roku – narażamy się na ten nieustanny strumień negatywności. Postępując w ten sposób, stawiamy się w podobnej sytuacji jak bezradne szczury i stopniowo rozwijamy w sobie wyuczoną bezradność, która podstępnie przenika do naszego życia osobistego. Albo, jak pisze Dobelli:
„…wyuczona bezradność nie tylko sprawia, że jesteśmy bierni wobec tego, co pojawia się w wiadomościach… Wyuczona bezradność przenosi się na każdą dziedzinę naszego życia. Kiedy wiadomości uczynią nas biernymi, mamy tendencję do biernego reagowania również na rodzinę i pracę – właśnie tam, gdzie mamy pole manewru. Brytyjska badaczka mediów Jodie Jackson podziela podobny pogląd: „Kiedy słuchamy wiadomości, nieustannie konfrontujemy się z nierozwiązanymi problemami, a narracja nie wzbudza w nas wielkiej nadziei na ich rozwiązanie”. Nic więc dziwnego, że czujemy się przygnębieni, gdy konsumujemy wiadomości stawiające nas przed problemami, których w większości przypadków nie da się rozwiązać”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Kolejnym poważnym problemem związanym z konsumowaniem wiadomości jest to, że promuje ono ignorancję. Thomas Jefferson zauważył to w 1807 roku, pisząc:
„Człowiek, który nigdy nie zagląda do gazet, jest lepiej poinformowany od tego, który je czyta.”
Thomas Jefferson, Memoirs, Correspondence, Private Letters
Jednym z powodów, dla których wiadomości pozostawiają nas mniej poinformowanymi, jest to, że radykalnie upraszczają to, o czym donoszą. Świat jest złożonym systemem, a kwestie społeczne, polityczne i środowiskowe nie są zjawiskami liniowymi, z jedną lub dwiema wyraźnymi przyczynami. Są to chaotyczne, nieliniowe procesy kształtowane przez setki, jeśli nie tysiące, powiązanych ze sobą czynników – daleko wykraczających poza możliwości ludzkiego umysłu do pełnego zrozumienia. Jednak zamiast uznać tę złożoność z intelektualną pokorą i zmierzyć się z nią poprzez dogłębne relacjonowanie, wiadomości redukują wydarzenia do uproszczonych narracji, sloganów i chwytliwych haseł – które przedstawiają jako prawdę. W ten sposób wiadomości zniekształcają rzeczywistość tego, co rzekomo wyjaśniają. Albo, jak pisze Dobelli:
„Każdy dziennikarz, który pisze: »Rynek zaliczył spadek z powodu X« lub »Firma zbankrutowała z powodu Y«, jest albo idiotą, albo próbuje oszukać czytelników. To prawda, X i Y mogły mieć związek przyczynowy, ale nie jest to udowodnione – a inne czynniki mogły mieć znacznie większe znaczenie… Wiadomości muszą być niezwykle krótkie, nawet jeśli opowiadają jakąś historię. Można to osiągnąć jedynie poprzez brutalny proces uproszczenia… Ponieważ wiadomości są tak ograniczone, z konieczności są to bzdurne wyjaśnienia… W ten sposób konsumenci ulegają złudzeniu, że świat jest prostszy i bardziej zrozumiały niż w rzeczywistości, a jakość ich decyzji cierpi”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Co gorsza, te uproszczone wyjaśnienia wydarzeń społecznych i politycznych są dalekie od obiektywizmu. Są one raczej filtrowane przez program polityczny danego serwisu informacyjnego i kształtowane przez interesy agencji rządowych i korporacyjnych reklamodawców. Przedsiębiorca medialny Clay Johnson przyznał, że: „Na każdego reportera w Stanach Zjednoczonych przypada ponad czterech specjalistów ds. public relations, którzy ciężko pracują, aby skłonić ich do pisania tego, co chcą ich szefowie”. (Clay Johnson, The Information Diet). Amerykański pisarz XX wieku Upton Sinclair pytał: „Czy czytasz swoją codzienną gazetę, czytasz fakty, czy propagandę?” (Upton Sinclair, The Brass Check). Lub, jak powtarza Dobelli:
„W dzisiejszych czasach znacznie trudniej odróżnić prawdziwe, obiektywne informacje od tych z ukrytymi motywami. Za kulisami mamy naciski i działający ogromny przemysł lobbingowy”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Ukrywając swoje uprzedzenia polityczne, ukryte motywy i manipulacyjne intencje za uproszczonymi narracjami i wyjaśnieniami, które sprawiają, że świat wydaje się o wiele bardziej zrozumiały, niż jest w rzeczywistości, wiadomości kultywują intelektualną pychę u swoich odbiorców. Obecnie wiele osób ma silne poglądy na praktycznie każdy temat nagłaśniany przez media, a wraz z każdym nowym popularnym tematem, debata publiczna i media społecznościowe są zalewane zdecydowanymi komentarzami. W efekcie wiadomości kształtują populację prawdziwie wierzących, to znaczy osób tak przekonanych o swojej znajomości prawdy, że są nietolerancyjne, a nawet żywią nienawiść do osób o odmiennych poglądach. W związku z tym konsumpcja wiadomości pogłębia polaryzację społeczną, ogranicza możliwość dyskursu obywatelskiego i zamienia sąsiadów, którzy mogliby być przyjaciółmi, w ideologicznych wrogów.
W czasach, w których przeciętny obywatel, w dużej mierze dzięki wiadomościom, jest bardzo uprzedzony, głęboko nieświadomy i coraz bardziej nietolerancyjny, niezwykle potrzebna jest poniższa mądrość Marka Aureliusza:
„Masz prawo nie formułować opinii na każdy temat, oszczędzając w ten sposób niepokoju swojej duszy”.
Marek Aureliusz, Rozmyślania
Albo jak powtarza Dobelli:
„…to poważny błąd sądzić, że musimy mieć wyrobione zdanie na każdy temat. Dziewięćdziesiąt procent naszych opinii jest zbędnych. A jednak wiadomości nieustannie nas do tego namawiają. To pozbawia nas koncentracji i wewnętrznego spokoju… jeśli rozpętasz burzę wiadomości i zarzucisz nią społeczeństwo, spolaryzujesz opinię publiczną… Wiadomości i komentarze na ich temat wydobywają z ludzkości to, co najgorsze… Wystarczy przeczytać komentarze pod dowolnym artykułem online. Nienawiść, którą tam znajdziesz, jest alarmująca…”
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Konsumpcja wiadomości osłabia również naszą zdolność do głębokiego myślenia i utrzymywania koncentracji. W przeszłości ilość wiadomości, które można było przyswoić, była ograniczona przez dystrybucję gazet lub produkcję wieczornych programów informacyjnych. Dziś całodobowe kanały informacyjne, strony internetowe i media społecznościowe bombardują nas niekończącym się strumieniem nagłówków, które utrzymują nasze umysły w stanie ciągłego rozproszenia. Według Pew Research Center, przeciętny człowiek konsumuje około 60 wiadomości dziennie, czyli 20 000 rocznie. Jak zauważyli naukowcy z Uniwersytetu Tokijskiego, im więcej wiadomości się konsumuje, tym mniej neuronów znajduje się w przedniej korze obręczy, obszarze mózgu odpowiedzialnym za uwagę, kontrolę impulsów i rozumowanie moralne. Jak pisze Dobelli:
„Jeśli przyjrzysz się informacyjnemu nałogowcowi, zobaczysz to w działaniu: jego zdolność koncentracji się kurczy i ma problemy z kontrolowaniem emocji… Zawsze zauważam, że najbardziej namiętni konsumenci wiadomości – nawet jeśli kiedyś byli również zapalonymi molami książkowymi – nie są już w stanie czytać dłuższych artykułów czy książek. Po czterech czy pięciu stronach męczą się, ich uwaga słabnie i stają się niespokojni. Nie wynika to z wieku czy większej zajętości. Raczej ze zmiany fizycznej struktury ich mózgu”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Wiadomości podsycają również ukryte nurty stresu i lęku, które nękają współczesne życie. Twórcy wiadomości wykorzystują nasze negatywne nastawienie, czyli skłonność do silniejszego reagowania na informacje negatywne niż pozytywne, publikując doniesienia o wojnach, okrutnych zbrodniach, zamieszkach, plotkach politycznych i zawirowaniach, niestabilności gospodarczej, potencjalnych pandemiach i katastrofach klimatycznych. Graham Davey, emerytowany profesor psychologii na Uniwersytecie Sussex i redaktor naczelny „Journal of Experimental Psychopathology”, wykazał w swoich badaniach, że im więcej wiadomości konsumujemy, tym więcej stresu i lęku odczuwamy w życiu codziennym. Biorąc pod uwagę, że stres hamuje funkcjonowanie naszego układu odpornościowego i jest powiązany z szerokim spektrum chorób, możemy śmiało powiedzieć, że wiadomości powodują, iż chorujemy. Albo, jak pisze Dobelli:
„…konsumowanie wiadomości obniża jakość życia. Będziesz bardziej zestresowany, bardziej nerwowy, bardziej podatny na choroby i umrzesz wcześniej. To szczególnie smutna wiadomość – ale przynajmniej taka, która zasługuje na twoją uwagę”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Ponieważ wiadomości są tak szkodliwe dla dobrostanu jednostki i społeczeństwa, Dobelli opowiada się za radykalną abstynencją – całkowitym wyeliminowaniem ich z życia. Dla tych, którzy sceptycznie podchodzą do tematu całkowitej rezygnacji z nich, Dobelli sugeruje eksperyment z powstrzymaniem się od wiadomości przez 30 dni. W tym okresie ujawniają się psychologiczne i emocjonalne korzyści płynące z abstynencji i, jak zauważa Dobelli, niewielu, którzy podejmą się tego eksperymentu, zdecyduje się na powrót. Lub, jak pisze:
„Na początkowym etapie abstynencji… będziesz musiał dosłownie zmusić się do niekonsumowania żadnych wiadomości… Więc – co powinieneś zrobić, jeśli nastąpi nawrót? To samo, co zrobiłby alkoholik: po prostu zacząć od nowa, przywracając zasadę zerowej tolerancji… Od dziesięciu lat konsekwentnie praktykuję to, co głoszę. Wpływ na moją jakość życia i podejmowanie decyzji był niesamowity. Spróbuj. Nie masz nic do stracenia. A możesz tak wiele zyskać”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Powstrzymywanie się od wiadomości nie oznacza, że musimy chować głowę w piasek i pozostawać w ignorancji co do ważnych wydarzeń społecznych, politycznych i światowych. Mamy bowiem dostęp do szerokiej gamy źródeł informacji, które mogą pomóc nam być na bieżąco, nie wpadając w pułapki konsumpcji wiadomości. Treści o długiej formie, takie jak książki, artykuły oparte na dogłębnych badaniach, podcasty, filmy dokumentalne, podręczniki, kursy online i czasopisma naukowe, oferują głębię i niuanse niezbędne do oddania większej sprawiedliwości złożoności wydarzeń światowych, w sposób, w jaki wiadomości – z ich skróconą, nadmiernie uproszczoną i stronniczą formą – nie potrafią tego zrobić.
„Czytaj książki i długie artykuły, które oddają złożoność świata… Po kilku miesiącach zostaniesz nagrodzony właśnie głębszym zrozumieniem świata… Długie teksty są przeciwieństwem wiadomości… Wiele z ich treści jest cennych, dostarczając nowych spostrzeżeń i informacji kontekstowych. Ale uważaj: te formaty wcale nie gwarantują trafności”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Dzięki jaśniejszemu zrozumieniu świata jesteśmy lepiej przygotowani, by działać jako autentyczna siła dobra w społeczeństwie. Dobelli zauważa, że gdy porusza kwestię powstrzymywania się od wiadomości, wielu reaguje następującą obawą: Jeśli przestaniemy śledzić wiadomości, kto pociągnie do odpowiedzialności potężnych i będzie motorem zmian społecznych? Biorąc jednak pod uwagę, że wiadomości manipulują opinią publiczną — często na korzyść tych u władzy — i sprzyjają wyuczonej bezradności zamiast działaniu, nie powinno dziwić, że „rewolucja amerykańska, rewolucja francuska, rewolucje 1848 roku [i] upadek Związku Radzieckiego… nie potrzebowały programów poświęconych bieżącym wydarzeniom, witryn internetowych czy kanałów informacyjnych”. (Rolf Dobelli, Stop Reading the News) Najbardziej wpływowe postacie tych ruchów informowały się — i inspirowały innych — za pośrednictwem książek, broszur, spotkań publicznych, przemówień, debat i znaczących rozmów. Na przykład, podczas rewolucji amerykańskiej 47-stronicowa broszura Thomasa Paine’a Common Sense miała głęboki wpływ na rozbudzenie nastrojów rewolucyjnych w Ameryce.
„Jak ludzie pozostawali na bieżąco? Myśleli i debatowali… Czy dyskurs polityczny w ogóle jest możliwy bez wiadomości? To pytanie sugeruje, że ugruntowaną opinię można wyrobić sobie jedynie za pośrednictwem mediów informacyjnych. A jednak to nieprawda”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Choć powstrzymywanie się od wiadomości może zmniejszyć naszą ignorancję i zwiększyć naszą świadomość problemów społecznych, daje nam również możliwość skierowania uwagi na to, co naprawdę ważne i na co mamy wpływ – nasze zdrowie psychiczne i fizyczne, nasze relacje i naszą pracę. Dwa tysiące lat temu stoicki filozof Epiktet rozpoczął swój Enchiridion ponadczasową refleksją: „Niektóre rzeczy są pod naszą kontrolą, a inne nie”. Następnie nauczał, że spokój ducha i udane życie zależą od inwestowania czasu i energii w to, co leży w naszej mocy. I jak kontynuuje Dobelli:
„Dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procent wszystkich wydarzeń na świecie jest poza twoją kontrolą… Poświęć swoją energię na rzeczy, na które masz wpływ. Jest ich aż nadto – ale trzęsienie ziemi po drugiej stronie planety do nich nie należy”.
Rolf Dobelli, Stop Reading the News
Według Pew Research Center, przeciętny Amerykanin spędza od 58 do 96 minut dziennie na konsumowaniu wiadomości. W ciągu roku daje to prawie cały miesiąc na konsumpcję wiadomości. Jednak biorąc pod uwagę liczne szkody, które zbadaliśmy, konsumpcja wiadomości to coś więcej niż tylko ogromna strata czasu – to rodzaj mentalnej trucizny. Decydując się na powstrzymanie się od wiadomości, oczyszczamy i detoksykujemy nasz umysł oraz poprawiamy nasze zdrowie psychiczne.
„Spójrzcie tylko na ten przepych! To zawsze jest chore, wymiotują żółcią i nazywają to gazetą.”
Friedrich Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra
Albo jak podsumowuje Dobelli:
Wiadomości to mentalne zanieczyszczenie. Dbaj o czystość mózgu. To twój najważniejszy organ… Nadal martwisz się, że przegapisz „coś ważnego”? Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy dzieje się coś naprawdę ważnego, słyszysz o tym, nawet jeśli żyjesz w chronionym kokonie informacyjnym… Ważne wiadomości nieuchronnie wyciekną i cię znajdą… A jeśli jakimś cudem nie usłyszysz o ataku na autobus, to nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie, powinieneś się cieszyć. Na innych planetach mogą dziać się gorsze rzeczy, a nam wygodniej jest pozostawać w ciemności.
Coraz więcej dzieci w Wielkiej Brytanii chce się poddać procedurom tzw. zmiany płci. To skutek wprowadzenia do tamtejszych szkół programów analogicznych do edukacji zdrowotnej, jaką w Polsce forsuje rząd Donalda Tuska.
Jak w praktyce wygląda zmiana płci? Chłopcom obcina się chirurgicznie penis i dorabia sztuczne piersi, a dziewczynkom odejmuje się trwale piersi, a z fałdów skóry (najczęściej z uda) doszywa konstrukcję przypominającą męskie przyrodzenie. Równocześnie podaje się chłopcom hormony żeńskie, a dziewczynkom hormony męskie. Potem młodzi ludzie słyszą: wreszcie jesteś tym, kim się czujesz.
W obu przypadkach okaleczenie ciała jest nieodwracalne i łączy się m.in. z trwałą niezdolnością do pożycia płciowego oraz z dożywotnią bezpłodnością.
Przedstawiam Panu dane statystyczne, które nawet w silnie zlaicyzowanym kraju, jakim jest UK, wywołały szok. Jednak te dane to nie przypadek, a skutek wieloletniej indoktrynacji uczniów.
Wzrost wątpliwości co do własnej płci
– Badania wskazują, że wśród uczniów rośnie liczba osób, które zaczynają podważać swoją płeć biologiczną. Aż 10% nastolatków w wieku 16–18 lat w Anglii deklaruje, że chce zmienić płeć lub już to zrobiło.
– Ponad połowa uczniów zna kogoś w swoim otoczeniu, kto także chce dokonać tranzycji. To oznacza, że temat zmiany płci staje się zjawiskiem powszechnym, znormalizowanym i silnie obecnym w szkolnym środowisku.
Zwiększenie chęci tranzycji
– Statystyki pokazują gwałtowny wzrost diagnoz nie-akceptacji własnej płci – ponad 20-krotny w ciągu dekady. Po roku 2020 takich diagnoz wystawia się ponad 5000 rocznie, podczas gdy dziesięć lat wcześniej było ich mniej niż 250 na rok.
– Prezentowanie uczniom treści sugerujących, że płeć jest płynna i możliwa do zmiany, namolne przekonywanie, że wynaturzenia seksualne są równe normie heteroseksualnej – zachęca młodzież do eksperymentowania z seksualnością. I coraz częściej do podejmowania kroków w stronę tranzycji. Często dzieje się to wbrew rodzicom, którzy traktowani są jak przeszkoda.
Rola „edukacji” seksualnej
– W wielu szkołach edukacja seksualna prowadzona jest przez zewnętrzne agencje i edukatorów, którzy przekazują informacje takie jak: „mężczyzna może zajść w ciążę”, „kobieta może mieć penisa” czy że „płeć nie jest przypisana w momencie urodzenia”.
– Tego typu treści mogą wprowadzać uczniów w zamieszanie, budząc wątpliwości co do własnej tożsamości i utrwalając przekonanie, że zmiana płci jest powszechną i akceptowaną drogą samorozwoju.
Na Wyspach Brytyjskich coraz więcej opiniotwórczych osób i środowisk zaczyna zdawać sobie sprawę,że młodzież jest poddawana eksperymentowi społecznemu i psychologicznemu o nieprzewidywalnych skutkach.[Te skutki są przewidywalne. Dlatego sataniści to tak wymuszają. MD]
Tymczasem w Polsce trwa wielka kampania, aby jak najwięcej dzieci potraktować analogiczną pseudoedukacją. Naciska Ministerstwo Edukacji Narodowej, podstawieni przez nie pseudoeksperci, a w szkołach trwa przepychanka, bo dyrektorzy przekonują rodziców, aby dać szansę nowemu przedmiotowi i nie składać z niego rezygnacji.
To pułapka na polskie dzieci.
Szanowny Panie,
W ostatnich tygodniach Fundacja Życie i Rodzina służyła pomocą i wsparciem dla wielu rodziców, którzy byli zachęcani, aby nie wypisywać dziecka z zajęć EZ. Tłumaczenia władz szkół były rozmaite, niektóre naprawdę zaskakujące. Pomagaliśmy i dalej pomagamy z każdą napotkaną trudnością.
Chciałabym jeszcze raz przypomnieć, że choć termin na rezygnację z zajęć jest do 25 września, to najlepiej złożyć dokument najpóźniej w dniu rozpoczęcia roku szkolnego. Wszystkie dzieci od 4. klasy szkoły podstawowej aż do matury są domyślnie zapisane na demoralizujący przedmiot. Jeśli rodzice nie złożą rezygnacji, ich dzieci będą musiały iść na pierwsze lekcje.
Właśnie teraz, tuż przed pierwszym dzwonkiem, obserwuję wielkie wzmożenie wśród rodziców, aby bronić dzieci. Ludzie zaczęli mi zgłaszać, że chcą banery informacyjne, które będą wieszać na płotach. Pojawiły się również prośby o przesłanie wydrukowanych pakietów z plakatami informacyjnymi o edukacji zdrowotnej. Chciałabym odpowiedzieć na tę potrzebę, bo wiem, że w sytuacji, gdy MEN i rząd Tuska próbują rozbijać opór społeczny, oddolna kampania informacyjna jest niezbędna.
Dlatego proszę Pana o wsparcie Fundacji właśnie w tym momencie, gdy jesteśmy w środku walki z przeciwnikiem, który jest od nas wielokrotnie silniejszy, ma większe zasoby, fundusze i… złe zamiary.
Czy może Pan wesprzeć działania Fundacji kwotą o której wysokości sam Pan zadecyduje? Może to być 50, 100, 150 złotych lub inna suma, jaką uważa Pan za właściwą, aby pomóc w walce z demoralizacją w szkołach.
Dane do wpłat:
Fundacja Życie i Rodzina
Numer konta 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
Kod SWIFT dla płatności transgranicznych: BIGBPLPW
Święty Charbel Makhlouf – maronicki mnich i pustelnik z Libanu – pozostawił po sobie znakomity wzór duchowości, którego świat dzisiaj tak bardzo potrzebuje. Jego życie pełne było cnót, które pomogą każdemu z nas wzrastać w świętości, nawet w codziennej rutynie. Które z nich i w jaki sposób powinien wdrożyć w swoje życie każdy świadomy katolik?
Święty Charbel nie był mówcą ani autorem traktatów. Był człowiekiem ciszy, modlitwy i pracy – pustelnikiem XIX wieku, który całe życie przeżył „ukryty w Bogu”. Jego lekcje są proste, ale wymagające: prowadzą przez serce do czynów. Uczy nas, że świętość dojrzewa w codzienności, a cud zaczyna się tam, gdzie zaczyna zaufanie. Świadectwa łask otrzymanych za jego wstawiennictwem rozchodzą się po świecie, a on sam uchodzi za jednego z najpopularniejszych świętych naszych czasów.
Ubóstwo: Wolność, nie brak
Święty Charbel uczy nas, że ubóstwo nie polega na posiadaniu pustych kieszeni, ale na posiadaniu wolnego serca. To wolność od dyktatu rzeczy, od pogoni za tym, co nowe, droższe i modniejsze. Chodzi o świadome zarządzanie budżetem, przemyślane zakupy i gotowość do dzielenia się z tymi, którzy mają mniej. To postawa, która pozwala dostrzec, że prawdziwe bogactwo kryje się w braku przywiązania do dóbr materialnych, a nie w ich posiadaniu.
Posłuszeństwo: Odwaga, by powiedzieć „tak”
Kolejną lekcją, którą daje nam Święty Charbel, jest cnota posłuszeństwa. Nie chodzi o ślepe podążanie za czyimiś rozkazami, lecz o odwagę, by powiedzieć „tak” temu, co dobre, nawet jeśli jest to trudne lub niewygodne. To codzienne wybory, które manifestują się w dotrzymywaniu słowa, kończeniu rozpoczętych zadań i wierności podjętym zobowiązaniom. Taka postawa buduje wewnętrzną siłę i daje poczucie, że życie jest spójne, a nasze czyny mają realne znaczenie.
Pokora i wytrwałość: Ciche fundamenty
Życie Świętego Charbela było symbolem pokory i pracowitości w ukryciu. Uczył, że największe dzieła powstają z dala od światowego zgiełku, w ciszy, która leczy nadmiar hałasu. To umiejętność skupienia się na swoich obowiązkach, bez szukania uznania, bez oczekiwania na poklask. Do tego dochodzi wytrwałość, która pozwala podnieść się po zwątpieniu, gdy czujemy, że brakuje nam sił. Te ponadczasowe cnoty można z powodzeniem wpleść w nasz zwykły, codzienny plan dnia. Wystarczy zacząć od prostych rytuałów, takich jak krótka, poranna modlitwa wdzięczności czy zaledwie piętnaście minut bez ekranu przed snem. To małe kroki, które prowadzą do wielkiej przemiany.
Jak skutecznie modlić się do św. Charbela?
Modlitwa za wstawiennictwem świętego Charbela ma szczególną moc, bo zwracamy się do kogoś, kto całkowicie oddał się w ręce Boga. Proś o wstawiennictwo w sprawach ducha i ciała: pokój serca, odwagę do zmiany, zdrowie, pojednanie w rodzinie, rozeznanie w pracy.
By te praktyki były prostsze, polecamy specjalny pakiet poświęcony św. Charbelowi, który możesz otrzymać na stronie: https://swietycharbel.pl
Wspomniany pakiet porządkuje i ułatwia modlitwę, a jednocześnie przypomina o cnotach, które posiadał św. Charbel.
W jego skład wchodzą: książka „Święty Charbel. Cud Libanu”, przybliżająca życiorys Świętego Pustelnika i spektakularne cuda za jego wstawiennictwem; poświęcony przez kapłana obrazek z relikwią i wizerunkiem św. Charbela oraz modlitwą na odwrocie; poświęcony różaniec; karta na podziękowania i prośby do św. Charbela.
„Podążajcie za nauką” – cóż, nauka teraz krzyczy, że te eksperymentalne zastrzyki sieją spustoszenie wśród „owiec”, wywołując globalne oburzenie i dowodząc, że ostrzeżenia antyszczepionkowców były od początku słuszne.
Ta świeża analiza japońskich danych zdrowotnych, choć jeszcze nierecenzowana, wywołała kontrowersje, ujawniając rażąco wyższy wskaźnik śmiertelności wśród osób zaszczepionych w porównaniu z osobami niezaszczepionymi, a ryzyko drastycznie wzrasta u osób, które otrzymały wiele dawek przypominających. Obejmując ogromną grupę ponad 18 milionów osób, wyniki podważają oficjalne narracje dotyczące bezpieczeństwa szczepionek, sugerując systemowe błędy w globalnych programach wdrażania, które przedkładały masowe stosowanie się do zaleceń nad ludzkie życie. W obliczu zaciekłej debaty na całym świecie krytycy domagają się rozliczenia ze strony wielkich koncernów farmaceutycznych i rządów, ostrzegając, że zatajenie tych dowodów może prowadzić do jeszcze większych katastrof, podczas gdy zwolennicy szczepionek usiłują zdyskredytować wyniki w obliczu narastających apeli o przeprowadzenie niezależnych śledztw.
Portal Naturalnews.com [18 MILLION COVID-JABBED Japanese folks shown to have SIGNIFICANTLY HIGHER DEATH RATES during first year after injection with mRNA clot shots ] donosi: Analiza została omówiona podczas czerwcowego okrągłego stołu, któremu przewodniczył dr Yasufumi Murakami, wicedyrektor Centrum Badań Nauki o RNA na Uniwersytecie Nauki w Tokio. Murakami ostrzegł, że „im więcej dawek szczepionki otrzymasz, tym szybciej umrzesz, i to w krótszym czasie”. Komentator medyczny dr John Campbell, który analizował te dane na swoim kanale YouTube, zauważył, że liczba zgonów wśród osób zaszczepionych była nawet cztery i pół razy wyższa niż wśród osób niezaszczepionych, a szczyt zgonów przypadał na 90–120 dni po szczepieniu. Im więcej dawek szczepionki otrzymała dana osoba, tym szybciej nastąpił szczyt zachorowań.
Campbell i Murakami zasugerowali, że dane wskazują na związek przyczynowo skutkowy między szczepieniami a nadmierną liczbą zgonów. Argumentowali, że gdyby szczepionki były nieszkodliwe, takie wzorce nie występowałyby. Popierając ten pogląd, immunolog dr. Jessica Rose, wskazała na białko kolca kodowane przez szczepionki mRNA jako prawdopodobną przyczynę stanu zapalnego i ataków układu odpornościowego na ważne narządy, takie jak serce. Dr. Karl Jablonowski, starszy naukowiec w Children’s Health Defense, dodał, że nanocząsteczki lipidowe, zanieczyszczenia DNA i inne składniki platformy mRNA mogą przyczyniać się do niekorzystnych skutków.
Albert Benavides, założyciel VAERSaware.com, podkreślił, że Japonia zajmuje drugie miejsce na świecie, po Niemczech, pod względem liczby zgonów zagranicznych zgłoszonych w amerykańskim rządowym Systemie Zgłaszania Niepożądanych Odczynów Poszczepiennych (VAERS). Argumentował, że dane japońskie pokrywają się ze schematami obserwowanymi już w międzynarodowych bazach danych dotyczących bezpieczeństwa szczepionek.
Sceptycy ostrzegają jednak, że potrzebne są bardziej rygorystyczne badania. Sam Jablonowski podkreślał, że duży zbiór danych nie dowodzi automatycznie związku przyczynowo skutkowego. Bez starannej kontroli pod kątem wieku, stanu zdrowia i innych czynników, pozostaje niejasne, czy same szczepienia odpowiadają za zwiększoną śmiertelność. Ostrzegł jednak, że jeśli ta nadmierna liczba zgonów będzie się utrzymywać w dobrze dobranych grupach populacyjnych, dane mogą poważnie podważyć zaufanie do szczepionek mRNA na całym świecie.
Porównania międzynarodowe dodatkowo podsycają debatę. Campbell przytoczył dane dotyczące nadwyżki zgonów z 20 krajów, które wykazały stale wysokie wskaźniki w krajach zachodnich o wysokim poziomie zaszczepienia, podczas gdy kraje o niższym poziomie wyszczepienia mRNA odnotowały mniej niewyjaśnionych zgonów. W artykule w czasopiśmie JMA z 2023 roku zauważono również, że Japonia – jeden z krajów o najwyższym wskaźniku wyszczepienia na mieszkańca – odnotowała gwałtowny wzrost nadwyżki zgonów w latach 2022 i 2023.
Konsekwencje wykraczają poza zdrowie. Amerykańskie towarzystwa ubezpieczeń na życie odnotowały rekordowe świadczenia z tytułu śmierci w latach 2020–2021, a wypłaty prawie podwoiły historyczne normy, co podsyciło spekulacje na temat śmiertelności związanej ze szczepionkami. Analitycy, tacy jak Phinance Technologies, szacują, że szczepionki przeciw COVID-19 mogły spowodować ponad 300 000 dodatkowych zgonów w USA i miliardowe straty gospodarcze.
Krytycy, w tym Rose i Campbell, twierdzą, że „niezrozumiałe” jest to, że szczepionki mRNA są nadal zalecane, zwłaszcza dla dzieci. Twierdzą, że organy regulacyjne i organizacje medyczne, w tym Amerykańska Akademia Pediatrii, pozostają finansowo powiązane z firmami farmaceutycznymi, co uniemożliwia rzetelną ponowną ocenę ryzyka.
Choć wciąż pojawiają się wątpliwości co do związku przyczynowo skutkowego, japoński zbiór danych zintensyfikował kontrolę szczepionek mRNA. Zwolennicy dalszych badań argumentują, że organy regulacyjne powinny stosować zasadę „szkodliwe do czasu udowodnienia bezpieczeństwa”, zamiast kontynuować powszechne stosowanie w obliczu narastających wątpliwości.
Wieki „wyczynów” Zachodu na polu „szerzenia wolności, demokracji i kultury materialnej” nie docierało do szerszych mas Europy Zachodniej. Propagandowa narracja była zawsze miła dla ucha przeciętnego Europejczyka: „nadzwyczajne cechy mieszkańców Europy Zachodniej, czynią z nich katalizator wszelkiego dobra i światowego postępu”.
Trudno dziwić się zachodnim Europejczykom, że tak łatwo uwierzyli w tą bajkę. Każdemu jest miło słuchać komplementy o samym sobie.
Zapewne większość z nich nie utraciła jeszcze Boskiego Daru Sumienia i skonfrontowana z autentyczną rzeczywistością zareagowałaby poprawnie na jej widok.
Problemem był jednak dystans geograficzny i informacyjny, tworzący przepaść pomiędzy Zachodem i resztą świata.
Dopiero XXI wiek przybliżył informacyjnie resztę świata do Zachodu i to pomimo energicznej walki globalistycznych władców z „dezinformacją”.
Jednak dopiero agresja proxy NATO na Rosję zerwała zasłonę propagandową na ukraińskim teatrze wojny.
Od 2014 roku, bo wtedy się ona pełnowymiarowo zaczęła, do dziś, udawało się zachodniej propagandzie maskować prawdę na jej temat.
Jednak monstrualne rozmiary klęski, nieszczęść ludzkich i destrukcji Ukrainy coraz trudniej było ukryć. Czy się to komuś podoba czy nie Ukraina leży w samym centrum kontynentu europejskiego i skonstatować gigantyczne rozmiary jej tragedii nie jest tak trudno, dla uczciwego obserwatora.
W miarę narastania konfliktu i związanych z nim nieszczęść Ukraińców, wzrastała też świadomość garstki autentycznych zachodnich elit, których głos stawał się coraz wyraźniejszy.
Proces przyspieszył jeszcze w wyniku dojścia do władzy Donalda Trumpa, który pomimo swych wad, słabości i niedostatków, szczerze próbuje doprowadzić konflikt do zakończenia. Zarówno on, jaki i członkowie jego gabinetu jasno scharakteryzowali wojnę na Ukrainie, jako „konflikt proxy NATO z RF”.
Czy uda mu się osiągnąć ten cel, w obliczu obłędnej nienawiści „europejskich elit” do Słowiańszczyzny, zostaje otwartym pytaniem?
Jedno jest pewne, że ogromu tragedii i zła wyrządzonego Ukraińcom nie da się już ukryć.
Nie zmienia to faktu agresywnego i szowinistycznego nastawienia ukraińskiej populacji do swych sąsiadów.
Jednakowoż trudno pokonać zło innym złem.
Zresztą nie to było i jest celem Zachodu. Niezmiennym celem od stuleci jest kolonializm, czyli rabunek, eksploatacja i ludobójstwo „lesser peoples”, jak eufemistycznie określa się obecnie „podludzi”.
Truizmem jest stwierdzenie, że nie wszystkie narody Europy są złe w samej swej naturze.
I konstatacja obłędnej rzeczywistości musi powodować u dużej części zachodniego społeczeństwa odruch odrazy.
Niestety rozmiary totalitaryzmu globalistycznego skutecznie tłumią wszelkie odruchy sumienia.
Jednakowoż jest nadzieja, że zachodnie społeczeństwa skonstatują fakt, że na obecnym etapie globalizmu i one są poddane kolonialnej eksploatacji. A to może stanowić pierwszy impuls odnowy.