Europoseł Czarnecki: Polska wydała na pomoc uchodźcom z Ukrainy 10 miliardów euro. [I za to UE daje nam w dupę]

Europoseł Czarnecki: Polska wydała na pomoc uchodźcom z Ukrainy 10 miliardów euro

Roman Motoła


Polska wydała na pomoc uchodźcom z Ukrainy 10 miliardów euro, a otrzymała ze środków europejskich nieco ponad 200 milionów euro, co daje nieco ponad 100 euro na jednego uchodźcę. Tymczasem nowy pakt migracyjny proponuje karę 20 tysięcy euro za nieprzyjętego migranta. To bardzo dziwnie pojęta, „elastyczna” solidarność – powiedział europoseł PiS Ryszard Czarnecki na posiedzeniu komisji Parlamentu Europejskiego.

Podczas wspólnego posiedzenia Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE), Rozwoju (DEVE) oraz Podkomisji Praw Człowieka (DROI) miała miejsce wymiana poglądów z okazji Światowego Dnia Uchodźcy. W dyskusji udział wziął europoseł PiS Ryszard Czarnecki.

Polityk mówił, że na przestrzeni dziewiętnastu lat jego pracy w PE problem migracji staje się coraz większym wyzwaniem. Jak stwierdził, największy kryzys uchodźczy w Europie to efekt inwazji Rosji na Ukrainę, podczas której 8 milionów ludzi z Ukrainy szukało schronienia w innych krajach, z czego największa liczba otrzymała pomoc w Polsce.

– Aż 80 procent Polaków zaangażowało się osobiście w tę pomoc przez przekazy finansowe, rzeczowe, zbiórki publiczne, działania pomocowe czy udostępnianie własnych mieszkań. Udało nam się stworzyć sytuację, w której nie ma obozów dla uchodźców z Ukrainy, bo mieszkają z Polakami lub w mieszkaniach, które są dla nich wynajęte. 190 tysięcy dzieci z Ukrainy korzysta bezpłatnie z polskiego systemu edukacji, a 1,5 mln Ukraińców uzyskało numer identyfikacyjny tak jak polscy obywatele i mogą korzystać z tych samych usług, świadczeń publicznych i socjalnych, co my – wymieniał.

Były wiceprzewodniczący PE zwrócił uwagę, że Polska wydała na ten cel 10 miliardów euro, a otrzymała ze środków europejskich nieco ponad 200 milionów euro, co daje nieco ponad 100 euro na jednego uchodźcę. – Tymczasem nowy pakt migracyjny proponuje karę 20 tysięcy euro za nieprzyjętego migranta. To bardzo dziwnie pojęta, „elastyczna” solidarność” – podkreślił Ryszard Czarnecki.

pap logo

Źródło: PAP (Łukasz Osiński)

https://pch24.pl/europosel-czarnecki-polska-wydala-na-pomoc-uchodzcom-z-ukrainy-10-miliardow-euro/

“Bandera to bandyta”. Wraca sprawa ataku na polską rodzinę za potępienie ukraińskiego zbrodniarza

“Bandera to bandyta”. Wraca sprawa ataku na polską rodzinę za potępienie ukraińskiego zbrodniarza

 cze 30, 2023

Stanisław Krajczewski, organizator Toruńskiego Marszu Wołyńskiego ujawnił, że to jego rodzina była bohaterem afery z 2019 roku. Służby chciały ograniczyć władzę rodzicielską jemu i jego małżonce za to, że 10-letni syn podczas kłótni z innym uczniem stwierdził, że „Bandera to bandyta”. Sprawę opisywaliśmy TUTAJ.

Chodzi o głośną sprawę z 2019 roku. 10-letni chłopiec podczas kłótni z rówieśnikiem w szkole powiedział, że „Bandera to bandyta”. W efekcie szkoła podstawowa nr 10 w Toruniu zgłosiła sprawę do sądu opiekuńczego.

– Uczeń na przerwie, zwrócił uwagę koledze narodowości ukraińskiej, który wychwalał S. Banderę, że w Polsce uważany jest on za bandytę. Szkoła zgłosiła sprawę do sądu opiekuńczego w Toruniu, stawiając polskiemu uczniowi zarzut nacjonalizmu – na Twitterze pisała adw. Magdalena Majkowska z Ordo Iuris.

Jak podkreśliła, „sama by nie uwierzyła”, że sytuacja jest prawdziwa, „gdyby nie to, że byłam dzisiaj na I rozprawie przed SR w Toruniu reprezentując rodziców polskiego chłopca”.
– Toczy się wobec nich postępowanie o ograniczenie władzy rodzicielskiej nad synem na skutek zawiadomienia szkoły – podkreśliła Majowska.

Ostatecznie, sprawa zakończyła się pomyślnie. Teraz, Stanisław Krajczewski, który drugi rok z rzędu organizuje Toruński Marsz Wołyński, wraz z żoną postanowił ujawnić, że sprawa dotyczyła jego rodziny.
– Ta sytuacja zatrzęsła naszą rodziną. Skutkiem jest udar mojej żony. Jest w bardzo złym stanie, bo doprowadziło to w pierwszej kolejności do załamania nerwowego. A teraz żona jest po udarze i po paraliżu lewej strony. Ma niedowład i lewej i prawej ręki – w programie Piotra Szlachtowicza we wRealu24 powiedział Stanisław Krajczewski. – Od września 2018-2019 nasz 10-letni syn Maciek został nazwany „Maćkiem” w mediach ze względów bezpieczeństwa. (…) Nasz syn miał potyczki słowne z chłopcem, który przyjechał z Ukrainy. Uczył się tam od września 2018. I dochodziło między nimi do kłótni, w których syn i symbolika, którą nosił, była szykanowana. Poniżana. Bluzy i koszulki patriotyczne z Polską Walczącą, symboliką narodową. Były opluwane przez młodego chłopca z Ukrainy – dodał. – Wielokrotnie zwracaliśmy uwagę wychowawcy syna, by poruszyć tę sprawę, spotkać się z rodzicami. By ktoś porozmawiał. By wychowawca tego chłopca z Ukrainy porozmawiał i wytłumaczył mu, kto to jest Bandera i kim jest w Polsce. I jak odbieramy tę postać. Chłopiec z Ukrainy bardzo obelżywie zwracał się w sprawie symboliki patriotycznej, polskiej. Że syn „nosi szmatę”, pluł – relacjonował Stanisław Krajczewski i zaznaczył, że w tej sprawie walczyli ze szkołą przez około rok. – Szkoła nie zrobiła nic – stwierdził. – Mało tego, szkoła wypierała się zaistniałej sytuacji. Że niby nie było z nami kontaktu. Wypierała się każdej podstawy, jaką wysuwaliśmy, na co posiadamy dowody w postaci dokumentacji, kserokopii, e-dzienniczka służącego do kontaktu z nauczycielami i dyrekcją szkoły – mówił Krajczewski.

Gość Piotra Szlachtowicza wskazał też na brata ukraińskiego ucznia, który przynosił do szkoły „sprej, zapalniczkę i nóż”.

– Słucham tego i mi lekko opada szczęka. To jeszcze Polska? – dopytał prowadzący rozmowę Piotr Szlachtowicz.
– No właśnie zastanawiamy się. Już dawno Polska nie jest Polską – gorzko stwierdził Stanisław Krajczewski.

Poniżej zamieszczamy całe nagranie, w którym Krajczewski opowiada o skandalicznej sytuacji z 2019 roku oraz o planowanej manifestacji upamiętniającej polskie ofiary ukraińskiego ludobójstwa z lat 1943-1947.

[w oryg. md]

Niedzielski – minister wcale nie „jednej choroby”. Tak rozszerzona praktyka dozwolonych przyczyn aborcji stanowi właściwie wprowadzenie aborcji na życzenie.

Niedzielski – minister wcale nie „jednej choroby”.

Tak rozszerzona praktyka dozwolonych przyczyn aborcji stanowi właściwie wprowadzenie aborcji na życzenie.

niedzielski-minister-wcale-nie-jednej-choroby

łaściwie przeleciało to bez echa. No, coś tam ktoś zauważył, ale rabanu nie było. Nie piszę tego aby wskazać na siebie jako źródło wytropienia tej rewelacji, bo chociażby niezastąpiony doktor Basiukiewicz mnie uprzedził, ale przydałoby się tu więcej uwagi.

Otóż minister Niedzielski, minister bądź co bądź prawicowego rządu, ba – kandydat na posła z ramienia PiS-u, ostatnio wykazał się dość niecodzienną wypowiedzią. Zacytujmy: „Każda kobieta w tym kraju, w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ma prawo do przerwania ciąży. Te dwa warunki powinny być traktowane rozłącznie. Zdrowie jest szeroko definiowane. Chodzi zarówno o zdrowie fizyczne, jak i psychiczne.” Niby nic, a jednak.

Właśnie ostatnio zwrócił na to uwagę doktor Basiukiewicz, na przykładzie Wielkiej Brytanii. Tam dokonano w roku 2021 214.256 aborcji (rekord), z czego „98% wszystkich aborcji (209.939) zostało przeprowadzonych w następującym wskazaniu: ‘ciąża NIE przekroczyła 24 tygodnia i kontynuacja ciąży wiązałaby się z większym niż w przypadku przerwania ciąży ryzykiem uszczerbku na zdrowiu fizycznym lub psychicznym ciężarnej, z czego 99,9% z spośród wymienionych wyżej 98% [aborcji – JK] zostało przeprowadzonych na podstawie domniemanego zagrożenia dla zdrowia psychicznego matki (ICD10: F99 – zaburzenie psychiczne inaczej nieokreślone).”

Kto się poddaje aborcji? Głównie przedstawicielki rasy białej.

Znowu Basiukiewicz: „Rasa pośród kobiet, które poddały się aborcji w UK:

78% biała

9% żółta

7% czarna

5% mieszana

1% inna.

Przy tak otwartym podejściu do zdefiniowania zdrowia psychicznego i jego diagnozy, praktycznie tak rozszerzona praktyka dozwolonych przyczyn aborcji stanowi właściwie wprowadzenie aborcji na życzenie.

No dobrze, a czemu takie rzeczy wspomina, ba – promuje minister prawicowego rządu? A czemóż by nie? Nie po to się siedziało DZIEWIĘĆ dni w Genewie na Światowym Zgromadzeniu Zdrowia, żeby tam zbijać bąki. A było o czym gadać i na co się godzić. W końcu to o wiele więcej rzeczy, niż te oficjalnie wskazane.

Bo na omówienie przewidzianych w programie:

  • przegląd pracy WHO w sytuacjach zagrożenia zdrowia, w tym Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych oraz wzmacnianie gotowości WHO i reagowania na zagrożenia zdrowia; 
  • strategie i globalne działania w takich obszarach jak zdrowie kobiet, dzieci i młodzieży, rehabilitacja, powszechna opieka zdrowotna i podstawowa opieka zdrowotna, medycyna tradycyjna, zapobieganie i kontrola zakażeń, leki substandardowe i sfałszowane, zdrowie uchodźców i migrantów, choroby niezakaźne, zdrowie psychiczne, uwarunkowania społeczne, odżywianie i niepełnosprawność;
  • zatwierdzenie  Budżetu Programu WHO na lata 2024-2025 , w tym decyzja o zwiększeniu naliczonych składek oraz inne kwestie pochodzące od Grupy Roboczej ds. Zrównoważonego Finansowania.
  • wystarczyłoby dwa-trzy dni, zwłaszcza, że zaraz po tym zjeździe zebrały się komitety wykonawcze, by uzgodnić realizację podjętych decyzji.

A więc o czym gaworzono dni dziewięć? No – pierwszym tematem to na bank była kwestia zakresu i tempa wdrażania Traktatu Pandemicznego. Jak pisałem już w Do Rzeczy, tam się odbyła runda międzynarodowych konsultacji w tym zakresie, parę rzeczy spadło, ale zdaje się, że tylko wyłagodzono kwestie językowe, by deklarowane odebranie suwerenności ciałom rządowym w zakresie decyzji zdrowotnych nie kłuło w oczy. Drugą sprawą była na bank aborcja.

Bo mamy tu pewną niekompatybilność. W końcu przedstawiciele pisowskiej władzy we wrześniu  2022 roku zgodzili się na dopisanie przez ONZ prawa aborcji do listy praw człowieka (ciekawe – którego, bo na pewno nie aborcjonowanego). Co prawda obyły się potem żenujące tłumaczenia, że tak naprawdę to nie, że ktoś tam zaspał, a co najmniej jak głosował to się nie uśmiechał. No, a jak to mamy w spisie praw człowieka, to musimy to realizować, bo jeszcze wyjdzie, że jak obok bycia niepraworządnym wobec Unii jesteśmy jeszcze gwałcicielem praw człowieka wobec ONZ, to nic już naszego image nie uratuje.

A więc trzeba będzie zrobić tak jak ze wszystkim robi PiS: w rezultacie realizując de facto agendę globalistów z Brukseli, ale mówiąc ogłupiałem ludowi, że jednocześnie walczy przeciwko podpisanym przed chwilą przez siebie papierom. Coś jak z Niedzielskim i Pfizerem: tu zamówiliśmy 6 dawek na głowę dwudawkowej szczepionki, a jednocześnie stajemy na froncie (medialnym) walki z kontrahentem. To samo było z Zielonym Ładem, za chwilę będzie z imigrantami. Zaraz stanie się to samo z aborcją.

No, bo narracyjnie będziemy przeciw. Kto tam spamięta kto jak głosował na jakiejś sesyjce w 2022 roku? Lud się zajmował wtedy jakimiś odwracającymi uwagę aferkami z lokalnego boiska, zaś poważne konsekwencje zapadły właśnie wtedy.

I teraz – wedle słów ministra – każda Polka, wzorem Brytyjek, będzie mogła wskazać, że „źle psychicznie czuje się z ciążą, nie wyobraża sobie macierzyństwa, porodu i opieki”. I dostanie kwit z zezwoleniem na aborcję. Zgodny nie tylko z prawami człowieka, ale i polskimi regulacjami, wystarczy tylko wpisać w rozporządzenie to, co mówi minister od pandemii.

Będzie więc aborcja na życzenie wprowadzona tylnymi drzwiami do szpitali położniczych. W czasie rządów prawicowej jak najbardziej koalicji, ba – przy mrugnięciu okiem do Polek, że wicie-rozumicie, jak się chce, to można.

I tak oto, środkiem, po krawędzi, pomiędzy dwoma przepaściami, Polacy mają przejść robiąc nie tylko co chcą, ale co chce agenda, której wydają się być przeciwni. Przynajmniej tak mówią im rządzący. Ale to w wypadku kiedy rząd po wyborach się utrzyma – wtedy będziemy świadkami dalszego ciągu tego osuwania się w dualizm.

Jak wygrają totalni, to ci przynajmniej niczego nie będą udawali. W sumie to nawet nie wiadomo co lepsze, znaczy gorsze. Na pewno dla wyskrobywanych dzieci to wszystko jedno.

Ministerstwo Zdrowia „nie radzi” sobie… O wyjaśnienie powodów zwiększonej umieralności na COVID oraz przyczyn zgonów nadmiarowych.

Czy Minister Zdrowia sporządzi raport o przebiegu pandemii COVID-19 w Polsce?

Kategoria: Archiwum, Biologia, medycyna, Polecane, Polityka, Polska, Świat, Ważne

Autor: Rebeliantka , 29 czerwca 2023

Ministerstwo Zdrowia „nie radzi” sobie ze sporządzeniem raportu o pandemii COVID-19 na wezwanie Rzecznika Praw Obywatelskich. RPO już kilkakrotnie wzywał Ministra o wyjaśnienie powodów zwiększonej umieralności na COVID-19 w Polsce w porównaniu z innymi krajami oraz przyczyn tzw. zgonów nadmiarowych. Za szczególnie niepokojącą RPO uznał też wysoką śmiertelność pacjentów leczonych na oddziałach intensywnej terapii, podłączonych do respiratorów.

Ostatnie publiczne wezwanie do przedstawienia stanowiska w tej sprawie miało miejsce 12 stycznia br. Resort zdrowia w osobie wiceministra Waldemara Kraski deklarował, że nie później niż do dnia 31 marca 2023 r, przedstawi raport z analizy sytuacji zdrowotnej ludności Rzeczypospolitej Polskiej w czasie pandemii COVID-19 oraz jej konsekwencji zdrowotnych. Niestety, raportu do dzisiaj nie ma. Podobno ma powstać do końca czerwca.

Na tym tle rodzi się kilka refleksji.

I. Nie do zaakceptowania jest fakt, że Minister Zdrowia nie potrafi bezzwłocznie odpowiedzieć na elementarne pytania w związku z pandemią COVID-19.

OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju podawała, że Polska była w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o zgony nadmiarowe.  W okresie od marca 2020 do czerwca 2022 odnotowywaliśmy w kraju ponad 6 tys. zgonów na milion mieszkańców.  Za nami były już tylko kraje takie, jak Rumunia, Bułgaria, Słowacja czy Estonia (info wg posła Marka Hoka z KO).

Mizerię polskiej organizacji służby zdrowia potwierdzają nawet dane WHO.

„Na całym świecie, według stanu na 26 kwietnia 2023 r ., zgłoszono do WHO 764 474 387 potwierdzonych przypadków COVID-19, w tym 6 915 286 zgonów”. Czyli śmiertelność mierzona wskaźnikiem CFR (liczba zgonów odniesiona do liczby osób zakażonych potwierdzonej testami) wyniosła 0,9%. Według tego samego źródła w Polsce zakażonych (co potwierdziły testy) było 6 512 571 osób, z tego zmarło 119 531 osób, czyli CFR wyniósł 1,83 % (dwa razy więcej niż średnia światowa).

Wskaźnik CFR nie monitoruje zjadliwości wirusa, ale według WHO w pewnym stopniu obrazuje czy system ochrony zdrowia dobrze sobie radzi z epidemią i czy organizacja walki z epidemią jest właściwa. Wskaźnik ten jest częściowo ułomny, tym bardziej im bardziej zawyżana jest liczba zgonów z powodu COVID-19 z powodu błędnej klasyfikacji zgonów oraz im więcej błędów popełniono podczas testowania zakażeń. Z tego powodu wszelkie fałsze statystyczne, popełnione także w Polsce, wymagają wyjaśnienia.

II. Zwłoka w sporządzeniu raportu nie pozwala też na wyciągnięcie przez władze niezbędnych wniosków, jeśli chodzi o przystąpienie Polski do tzw. traktatu pandemicznego.

Jeśli pandemia Covid-19 była pandemią fałszywą i stosowana podczas niej polityka radykalnych interwencji niefarmaceutycznych (lockdownów, kwarantann, testowania, śledzenia kontaktów, noszenia masek, etc.) wraz z paraliżem służby zdrowia (teleporadami, tworzeniem szpitali jednoimiennych, olbrzymim spadkiem hospitalizacji) oraz iluzjami co do skuteczności i bezpieczeństwa szczepień, była polityką błędną, co nie budzi już dzisiaj wątpliwości, to bezzwłocznie należy w tym zakresie postawić kropkę nad i. Muszą to zrobić władze i w konsekwencji nie przystępować do traktatu pandemicznego, skoro jego stroną ma być skompromitowana Światowa Organizacja Zdrowia.

Instytut Ordo Iuris alarmuje:

 “Nie tylko nas zaniepokoiły niedawne słowa dyrektora WHO Thedrosa Adhanoma Ghebreyesusa na temat „przygotowań do kolejnej pandemii”, w których kluczową rolę ma odegrać negocjowany od kilkunastu miesięcy pod auspicjami WHO traktat pandemiczny. (…) Skuteczności WHO przeczy jednak niedawna publikacja naukowców z amerykańskiego Uniwersytetu Johna Hopkinsa oraz szwedzkiego Uniwersytetu w Lund, którzy przeanalizowali prawie 20 tys. badań na temat sposobów walki z pandemią Covid‑19. Ich ustalenia jasno wskazują, że wprowadzenie promowanych przez WHO lockdownów miało „znikomy wpływ” na ograniczenie śmiertelności z powodu choroby, a korzyści z tej polityki były „kroplą w morzu w porównaniu z szokującymi kosztami ubocznymi”.

Nie chcąc, aby przyjęcie traktatu WHO uderzyło w polskie interesy, nasi eksperci szczegółowo monitorowali ostatnie posiedzenie Międzyrządowego Organu Negocjacyjnego WHO, który jest odpowiedzialny za przygotowanie kontrowersyjnego traktatu. Właściwie wszystkie delegacje państw poparły przygotowany dokument i rosnącą pozycję WHO. To jasne świadectwo braku refleksji z ich strony.

Podobnie jak rok temu, gdy skompromitowany dyrektor WHO został wybrany na kolejna kadencję, a Korea Północna zdobyła miejsce w Radzie Wykonawczej WHO. (…) Dlatego zabierając głos w konsultacjach publicznych nad dokumentem podkreśliliśmy, że nie może on prowadzić do ograniczenia suwerenności państw narodowych i przekazania kompetencji niewybieralnym urzędnikom WHO (…)

Niestety obecna wersja traktatu zawiera także groźne fragmenty o walce z „infodemią”, czyli zbyt dużą liczbą informacji na temat pandemii. Może to posłużyć do wprowadzenia odgórnej cenzury pod pretekstem walki z fake newsami, co ograniczy wolność debaty naukowej, utrudniając wyłonienie skutecznych metod walk z chorobami”.

Służba zdrowia w Polsce. Zapaść. – Prywatne pakiety? To wielkie rozczarowanie. – Pięć poziomów dostępu do usług medycznych.

Służba zdrowia w Polsce. Zapaść. Prywatne pakiety? To wielkie rozczarowanie. Pięć poziomów dostępu do usług medycznych.

…„się amerykanizuje”..

Zbigniew Bartuś ,prywatne-pakiety-medyczne-marna-jakosc-i-podobienstwo-do-nfz

Można rzec, że polska opieka medyczna w czasach PiS silnie się amerykanizuje – z zachowaniem bardzo kosztownych i finansowo bolesnych (dla wybranych) pozorów istnienia służby publicznej.

Mamy dziś w Polsce pięć poziomów dostępu do usług medycznych:

– na NFZ,

– w ramach prywatnego pakietu medycznego,

– w ramach prywatnego pakietu VIP/komfort (z gwarancją szybkiego dostępu),

– prywatnie z ulicy i

– prywatnie po znajomości.

Coraz więcej Polek i Polaków płaci za każdy z tych dostępów – bo bez tego nie jest w stanie wykonać pilnych badań, ani uzyskać porady specjalisty. Publiczne ubezpieczenie dawno stało się fikcją, ale to prywatne też nią często jest.

W XXI wieku prywatne pakiety medyczne podzieliły Polaków na lepszych, z przyzwoitym dostępem do opieki medycznej, i gorszych – z dostępem „na NFZ”, czyli często bez dostępu.

Ale to się w ostatnich dwóch latach zmieniło – nie dlatego jednak, że dostęp „na NFZ” się poprawił (bo wręcz przeciwnie). Po prostu usługi oferowane w pakietach przestały się specjalnie różnić od tych „na NFZ”, zwłaszcza poza metropoliami, w tzw. Polsce powiatowej, gdzie dostawcy pakietów zlecają wykonanie usług lokalnym placówkom – poradniom, przychodniom, rzadziej szpitalom.

Właśnie poza największymi miastami najsilniej odczuwalne są skutki – spowodowanych przez politykę rządu – ograniczeń publicznej opieki zdrowotnej. Wielu pacjentów odnosi wrażenie, że ktoś sabotuje podaż usług „na NFZ”, aby podbić ich cenę na (swa)wolnym rynku. Ów, jak się wydaje, powszechny proceder ułatwiony jest przez fakt, że – wedle statystyk światowych – Polska jest krajem o gigantycznym niedoborze kadr medycznych. W praktyce objawia się to często tak, że ci sami lekarze, w tej samej placówce, przyjmują jednocześnie „na NFZ”, na prywatne pakiety medyczne i komercyjnie z ulicy.

Aż dwie trzecie z ponad 100 tysięcy skarg i zawiadomień kierowanych co roku do Rzecznika Praw Pacjenta dotyczy naruszenia prawa do świadczeń zdrowotnych. W swoim sprawozdaniu za 2021 r. (to za 2022 r. jeszcze powstaje) rzecznik napisał, że jest to (jako jedyne) „prawo bardzo często naruszane”.

Lekarze nie rozdwoją się, ani tym bardziej nie roztroją. Większość wybiera to, co im się najbardziej opłaca – czyli żywą gotówkę do ręki. Ci najbardziej szczerzy przyznają już niemal otwarcie, że najpopularniejsze pakiety medyczne nie są w stanie przeciętnemu płatnikowi zapewnić czegokolwiek, a już na pewno nie zagwarantują świadczeń adekwatnych do marzeń, wyobrażeń, albo choćby podstawowych potrzeb.

Ilu Polaków korzysta z prywatnych ubezpieczeń medycznych

Problemy z dostaniem się na badania i do specjalistów, zwłaszcza tych lepszych, w ramach popularnych pakietów medycznych dostrzega coraz więcej pacjentów. Sfrustrowani pytają głośno o sens płacenia abonamentu. Większość nie zdaje sobie sprawy, że ich frustracja wynika z banalnie prostej matematyki.

Wedle danych Polskiej Izby Ubezpieczeń pod koniec trzeciego kwartału 2022 r. liczba Polek i Polaków objętych prywatnym ubezpieczeniem zdrowotnym zbliżyła się do 4,1 mln. Populacja ta rośnie w tempie kilkunastu procent rocznie, a wydatki na abonamenty zwiększają się jeszcze szybciej:

  • kwota przypisanych składek dobiła już do 900 mln zł
  • jak łatwo wyliczyć, daje to średnio 220 zł na osobę
  • ale zdecydowana większość ubezpieczonych płaci sporo mniej – największa grupa ma abonamenty między 100 a 150 zł miesięcznie; przed pandemią było to ok. 70 zł.

Porównajmy tę kwotę z wydatkami NFZ na wszystkie świadczenia „opieki zdrowotnej”. Po czerwcowej nowelizacji budżetu Funduszu mają one w tym roku wynieść ponad 153,1 mld zł, a wraz z kosztami realizacji świadczeń – prawie 161 mld zł.

Po przeliczeniu tej ostatniej sumy przez liczbę ubezpieczonych (na koniec 2022 r. było ich niespełna 34,2 mln) otrzymamy:

  • 4,7 tys. zł na głowę rocznie, czyli
  • 392 zł miesięcznie. To prawie dwa razy więcej niż wynosi najpowszechniejszy prywatny abonament.

Oczywiście, porównujemy tu nieporównywalne: zakres usług świadczonych przez NFZ jest znacznie szerszy (blisko połowę środków pochłania leczenie szpitalne, z czego ok. 10 mld zł kosztują programy lekowe, w tym 2 mld chemioterapia; 9,8 mld zł idzie na refundację leków, 3,4 mld zł na długoterminową opiekę i świadczenia pielęgnacyjne, 1,5 mld na pomoc paliatywną i hospicję).

Mimo to coraz częściej zadawane jest pytanie: jakim cudem prywatne firmy oferujące pakiety medyczne byłyby w stanie za ok. 200 złotych gwarantować przeciętnemu pacjentowi coś, czego publiczna opieka zdrowotna nie jest w stanie zapewnić za 400 zł?

Same firmy przyznają, że 200 złotych to – przy lawinowo rosnących kosztach – zdecydowanie za mało, by uzyskać wyższy poziom dostępu niż na NFZ. I wprowadzają specjalne pakiety – „z gwarancją szybkiego dostępu”. Oczywiście – wyraźnie droższe, a przy tym obwarowane wieloma warunkami.

Przy lawinowo malejącej – za sprawą inflacji – sile nabywczej przeciętnego Polaka, niewiele osób stać na podwojenie lub potrojenie miesięcznych opłat. W efekcie najskuteczniejszymi pakietami prywatnymi dysponuje w tej chwili jedynie elita. Znany krakowski rajdowiec i przedsiębiorca, Rafał Sonik, przyznał ostatnio publicznie, że na badania diagnostyczne swej rodziny wydaje 20 tys. zł miesięcznie.

Kto korzysta z komercyjnych pakietów, a kto tylko z NFZ?

Trzeba również pamiętać, że struktura osób posiadających prywatne pakiety medyczne zdecydowanie różni się od struktury ubezpieczonych w NFZ. Z usług publicznej służby zdrowia korzystają, z natury, przede wszystkim seniorzy oraz ludzie z ciężkimi chorobami przewlekłymi.

Tymczasem w gronie pakietowiczów:

  • największy odsetek stanowią (paradoksalnie) młodzi – w wieku 25-34 lat; im pokolenie starsze, a więc – jak uczy doświadczenie – bardziej potrzebujące wsparcia medycznego, a zwłaszcza dostępu do regularnej diagnostyki, tym pakiety medyczne są mniej powszechne
  • silnie nadreprezentowani są informatycy – z opublikowanego w maju 2023 r. raportu ENEL-MED wynika, że w zasadzie tylko oni uważają pakiet medyczny za „standard zatrudnienia”, a nie bonus, czyli nadzwyczajny dodatek motywacyjny od pracodawcy
  • silnie nadreprezentowani są mieszkańcy kilku metropolii – Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Gdańska, Poznania; i w zasadzie tylko oni mają bezpośredni dostęp do usług medycznych świadczonych przez prywatne placówki zdrowotne (na prowincji jest to bardzo rzadkie)
  • liczy się wielkość pracodawcy – w firmach zatrudniających powyżej 250 osób 63 proc. ankietowanych posiada pakiet medyczny, w średnich 52 proc., a w małych tylko 29 proc.

W sektorach takich jak IT czy GBS (globalne usługi dla biznesu) większość firm prowadzi permanentne rekrutacje i musi oferować nie tylko lepsze płace, ale i atrakcyjne, silnie motywacyjne systemy pozapłacowe. Pakiety medyczne urosły tu do rangi wymaganego bonusu, czy – jak w IT – wręcz standardu. Bez nich oferta pracodawcy wydaje się kandydatom niekompletna i przez to nieatrakcyjna. Z raportu ENEL-MED wynika, że już prawie trzy czwarte pracowników uważa pakiet medyczny oferowany przez pracodawcę za „ważny”. Ale korzystać z tego rozwiązania może mniejszość.

Zdrowie Polaków pogarsza się

Mniej więcej półtora roku temu, po pandemicznej przerwie, Polacy postanowili (a raczej musieli) masowo pójść do lekarzy i na badania. Ostatni raport PIU potwierdza, że w trakcie pandemii narósł w Polsce tzw. dług zdrowotny z uwagi na to, że wiele zabiegów, badań i wizyt u specjalistów trzeba było odłożyć na lepsze czasy. Kiedy owe lepsze (?) czasy nadeszły, skumulowały się dwie kolejki do lekarzy, diagnostów i gabinetów zabiegowych – „standardowa”, znana sprzed zarazy, i nowa, związana właśnie z odrabianiem długu zdrowotnego. To musiało się skończyć dramatycznym ograniczeniem – i tak już mizernego – dostępu do gabinetów lekarskich i diagnostycznych oraz zabiegów. Co szczególnie tragiczne, dotyczy to również chorób onkologicznych czy kardiologicznych, w których przypadku obowiązują – formalnie –szybkie ścieżki; te dziedziny zaczęły się w niespotykanym dotąd tempie prywatyzować.

Z danych resortu zdrowia wynika, że zapotrzebowanie na większość usług zdrowotnych, w tym badań i konsultacji specjalistów, wzrosło średnio o 20 procent, ale w niektórych wypadkach nawet o jedną trzecią. Na logikę, aby zaspokoić ów popyt, nakłady na opiekę zdrowotną winny również wzrosnąć o minimum 20 procent – i to realnie, czyli po uwzględnieniu skutków inflacji, która w sektorze medycznym przekroczyła jesienią 2022 r. 20 proc. Policzmy: jeśli w rok zapotrzebowanie na usługi zdrowotne wzrosło o średnio jedną piątą i zarazem ceny poszczególnych usług skoczyły w górę średnio o jedną piątą, to budżet NFZ winien się zwiększyć o 44 proc. – tylko po to, by utrzymać dotychczasowy (czyli mizerny) poziom usług.

W 2022 roku, po kolejnych nowelizacjach, NFZ wydał na realizację swoich zadań 135,5 mld zł, na 2023 zaplanowano 153,3 mld, czyli o 13,1 proc. więcej, a po czerwcowych poprawkach – wspomniane 161 mld zł, czyli o 18,8 proc. więcej. Ten wzrost nie rekompensuje nawet kosztów inflacji w sektorze zdrowia, co oznacza, że sfinansowanych zostanie MNIEJ świadczeń niż w przerażająco słabym i tragicznym (rekordowa liczba zgonów Polek i Polaków, w tym nadmiarowych) roku 2022. Mimo że nasze potrzeby zdrowotne są coraz większe – i będą rosnąć wraz z bardzo szybkim starzeniem się społeczeństwa.

Kolejne raporty CALPE (Centrum Analiz Legislacyjnych i Polityki Ekonomicznej) przypominają, że – zgodnie z ustawą zapewniającą wzrost nakładów na ochronę zdrowia – w 2023 r. poziom publicznych wydatków na zdrowie powinien wynieść minimum 6 proc. PKB. Rząd chwali się, że będą jeszcze wyższe, albowiem wyniosą aż 6,65 proc. PKB. To bardzo blisko do pożądanej przez ekspertów unijnej średniej, wynoszącej 7 proc. Fundamentalny problem z tym odsetkiem polega na tym, że jest on kompletnie nieprawdziwy. W majestacie prawa (ustawy) tegoroczne wydatki NFZ odnosi się bowiem do PKB Polski SPRZED DWÓCH LAT, a nie obecnego.

Taki mechanizm nie był nadmiernie szkodliwy w realiach inflacji zbliżonej do zera, natomiast przy jej dwucyfrowym poziomie potężnie zafałszowuje rzeczywistość. Jak wyliczają eksperci CALPE, po uwzględnieniu prognozowanego na 2023 r. PKB, zaplanowane przez rząd wydatki na zdrowie stanowić będą tylko nieco ponad 5 proc. PKB, czyli zdecydowanie za mało, by choćby utrzymać dostępność świadczeń.

Wydatki Polski na ochronę zdrowia w PPS

Po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej (PPS) Polska wydaje na ochronę zdrowia nieco ponad 44 proc. średniej unijnej. Jesteśmy lepsi tylko od Węgier, Rumunii, Grecji, Łotwy, Cypru i Bułgarii (ta ostatnia ledwie przekracza 30 proc. unijnej średniej). Daleko nam nie tylko do liderów: Niemiec (154,4 proc.), Szwecji (135,6), Holandii (131), Danii (130,6), Luksemburga (128), Francji (126,4) i Austrii (121,4), ale i do Czech (77,2) oraz Słowenii (65). Relatywnie więcej wydaje też biedniejsza od Polski Portugalia (56 proc. średniej unijnej).

Reasumując: nominalne PKB Polski rośnie jak na drożdżach za sprawą rekordowo wysokiej inflacji, dwukrotnie wyższej od średniej w UE, natomiast wydatki na ochronę zdrowia nijak nie nadążają za tym wzrostem. Wedle CALPE już dziś trzeba by je zwiększyć o kilkadziesiąt miliardów złotych, by spełnić wymóg ustawy mówiący o minimum 6-procentowym udziale zdrowia w PKB.

Jeśli podejście rządu do finansowania się nie zmieni, w 2027 r. brakująca kwota przekroczy… 100 mld złotych.

Te liczby nie przebiły się, przynajmniej na razie, do świadomości publicznej, więc nie toczy się w tej palącej kwestii – życia i śmierci – znacząca dyskusja. Co może się wydawać dziwne, zważywszy, że z jednej strony wielu Polaków odczuło boleśnie wzrost składki zdrowotnej (z tytułu reform Polskiego Ładu), a z drugiej – równie wielu boryka się z problemem marnego dostępu do publicznych usług zdrowotnych.

Skandalicznie niskie składki rolników

Dzisiaj osoba zarabiająca ponad 7,1 tys. zł brutto – czyli tyle, ile wyniosło przeciętne wynagrodzenie w Polsce za pierwszy kwartał 2023 r. – oddaje państwu ponad 6,6 tys. zł składki zdrowotnej rocznie. Informatyk z sektora GBS (globalnych usług biznesowych) przy etatowej pensji 19 tys. zł wpłaca do NFZ prawie 18 tys. zł rocznie. Rekordziści potrafią oddać na publiczne zdrowie pięć razy więcej… miesięcznie. Problem w tym, że wysokość składek na NFZ ma się nijak do dostępności publicznych usług zdrowotnych.

Teoretycznie system powinien się opierać na solidarności, której fundamentem są składki proporcjonalne do dochodów. Ale tak nie jest.

  • od 34 mln ubezpieczonych w ZUS wpływa do NFZ prawie 134 mld zł, czyli średnio 4 tys. zł od osoby
  • od 1,1 mln ubezpieczonych w KRUS, czyli rolników i ich bliskich, wpływa niespełna 4 mld zł, a więc 360 zł od osoby.
  • w obu tych grupach są jeszcze równi i równiejsi, np. większość rolników płaci na NFZ 12 zł rocznie (od osoby w gospodarstwie), czyli ponad 200 razy mniej niż płatnik ZUS otrzymujący na etacie ustawową płacę minimalną (od 1 lipca – 3,6 tys. zł brutto miesięcznie).

Składki płatników utrzymujących system – przede wszystkim dobrze zarabiających etatowców – drastycznie wzrosły, natomiast składki licznych grup uprzywilejowanych przez władzę stoją w miejscu. Z raportu PIU wynika jednoznacznie, że gwałtowny wzrost kosztów w opiece zdrowotnej (tzw. inflacja medyczna powyżej 20 proc.) sprawił, iż wyższe wpływy ze składki zdrowotnej nie przekładają się ani na większą liczbę świadczeń, ani poprawę stanu zdrowia ubezpieczonych. Sytuację pogorszyło jeszcze przeniesienie finansowania części świadczeń (jak wysokospecjalistyczne procedury, ratownictwo medyczne czy leki dla kobiet w ciąży i osób w wieku 75+) z budżetu państwa do NFZ, gdyż nie poszły za tym odpowiednio duże środki.

Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, zwraca uwagę, że – przy obecnym mechanizmie finansowania świadczeń zdrowotnych – rządowy plan wprowadzenia bezpłatnych leków dla dzieci i młodzieży do 18 roku życia oraz seniorów 65+ oznacza znaczące zmniejszenie środków na realizację pozostałych celów, w tym diagnostykę, wizyty u specjalistów i niezbędne zabiegi. Czyli jeszcze większe kolejki.

Jakie są efekty takiej polityki społecznej i zdrowotnej? Z najnowszego biuletynu GUS wynika, że w pierwszych czterech miesiącach 2023 roku urodziło się w Polsce 92 tysiące dzieci, najmniej w tym okresie od czasów II wojny. Jednocześnie zmarło 143 tysiące Polek i Polaków, najwięcej od II wojny. Na koniec kwietnia 2022 roku liczba Polaków wynosiła 37,84 mln, a na koniec kwietnia 2023 roku – o 124 tys. mniej. W dekadę populacja zmniejszyła nam się o prawie pół miliona.

Dlaczego Polacy interesują się prywatnymi pakietami?

Z badań Polskiej Izby Ubezpieczeń z cyklu „Mapy ryzyka Polaków” wynika, że ok. 80 proc. ankietowanych najbardziej boi się tego, że z powodu zawalenia się publicznej służby zdrowia oraz braku środków na usługi prywatne nie będą w stanie leczyć najpoważniejszych chorób, w tym nowotworów. U 70 proc. powodem obaw jest po prostu brak dostępności opieki medycznej. Według raportu PZUW, odsetek Polaków twierdzących, że ich potrzeby w zakresie badań medycznych są niezaspokojone, wzrósł z 4,2 proc. w 2019 r. do 30 proc. w 2022 r.

To właśnie dlatego tak gwałtownie zwiększyło się w ostatnich latach zainteresowanie Polek i Polaków prywatnymi pakietami medycznymi. Skoro publiczna opieka zdrowotna coraz bardziej nie daje rady i nie ma nadziei, by kiedykolwiek się to poprawiło, to wykupienie pakietu mogło dać nadzieję, że za sto, dwieście złotych miesięcznie uda się przyspieszyć niezbędne badania i wizyty u specjalistów. Albo chociaż zapewnić sobie lepsze miejsce w (lepszej) kolejce.

Co bardzo istotne, ta powszechna potrzeba zbiegła się w Polsce z innym trendem: narastającym deficytem pracowników. Szukający ludzi pracodawcy musieli zaoferować nie tylko lepsze płace, ale i atrakcyjne, silnie motywacyjne systemy pozapłacowe. A z opisanych wyżej przyczyn, pakiety medyczne – pożądane przez ok. 75 proc. pracobiorców – znalazły się tutaj na pierwszym miejscu.

Dorota M. Fal, doradczyni zarządu PIU, podkreśla, że prywatni ubezpieczyciele, po przebadaniu potrzeb Polek i Polaków, szybko rozbudowali swe pakiety: oprócz podstawowej ambulatoryjnej opieki zdrowotnej zaoferowali dostęp do kompleksowych badań i profilaktyki. W założeniu ma to ułatwiać systematyczną kontrolę stanu zdrowia. Sęk w tym, że to KOSZTUJE, zwłaszcza w realiach takich jak polskie.

– Mamy niedobór kadry medycznej, na co nakłada się wypalenie zawodowe i syndrom stresu pourazowego po pandemii. Publicznych środków nie wystarczy, aby uzdrowić ten system ‒ przekonuje ekspertka. A szefowie firm sprzedających prywatne pakiety medyczne powtarzają od miesięcy, że konieczne jest „urealnienie stawek”.

Nikt nie powie głośno i wprost, że pakiet za 100-150 złotych nie gwarantuje w zasadzie niczego ponad to, co można – po spędzeniu odpowiedniego czasu w kolejce lub szczęściu – dostać „na NFZ”. Coraz więcej pacjentów twierdzi wręcz, że w publicznej służbie zdrowia da się załatwić wiele kwestii sprawniej i szybciej. Dotyczy to przede wszystkim mniejszych miejscowości, w których firmy oferujące pakiety medyczne nie mają własnych wielospecjalistycznych placówek i podzlecają usługi lokalnym poradniom czy firmom diagnostycznym. Zdarza się, że taka poradnia świadczy usługi klientom kilku ogólnokrajowych firm. Formalnie pacjent z pakietem w firmie M. dzwoni do rejestracji firmy M., pacjent z pakietem od L. – do rejestracji L., a pacjentka z pakietem od S. – do rejestracji S. Ale i tak wszystkie te telefony przekierowywane są na „linię oczekującą” obsługiwaną przez jedną panią Jadzię, rejestratorkę lokalnej poradni zdrowia. I pani Jadzia, wedle zaleceń i prerogatyw, zarządza wszystkimi kolejkami.

Nikt nie powie głośno, że za sprawą kumulacji pacjentów z wielu kolejek oczekujących – na NFZ, na pakiety i komercyjnie z ulicy – pakiety medyczne stają się w coraz większym stopniu, zwłaszcza w Polsce powiatowej, FIKCJĄ. Poniekąd padły ofiarą własnego sukcesu: im więcej ludzi je ma, tym więcej traci realny szybki dostęp do usług.

Pikanterii całemu zjawisku przydaje fakt, że – w ramach walki z dyskryminacją pacjentów – NFZ ściga placówki próbujące dzielić ubezpieczonych na lepszych i gorszych. Jest to w obecnych polskich realiach typowa walka z wiatrakami, bo dzielenie takie stało się powszechną praktyką. Wynika wszakże z samej istoty prywatnych usług medycznych współistniejących na przedziwnych zasadach z publicznymi: skoro płacisz za coś dodatkowo, to chcesz wiedzieć, za co.

No właśnie: za co? I właściwie – dlaczego musisz płacić tyle razy?

Służba zdrowia w Polsce amerykanizuje się

Zarówno publiczna, jak i prywatna opieka zdrowotna w Polsce opierają się na specyficznej matematyce. W tej publicznej duzi płatnicy, odprowadzający do NFZ w ramach składki zdrowotnej od kilku do nawet 100 tys. zł miesięcznie, nie wykupują w zasadzie żadnej usługi – bo nie mają czasu tkwić (i umierać) w kolejkach do lekarzy, ani czekać na odległe wizyty u specjalistów. Na pomoc publicznej opieki medycznej mogą liczyć właściwie tylko wtedy, gdy ich stan zdrowia gwałtownie się pogarsza i karetka zawiezie ich do szpitala. Dalszy ich los stał się już jednak w polskich realiach niepewny: przeciętny szpital nie gwarantuje szybkiego dostępu do wszystkich niezbędnych badań, ani tym bardziej specjalistycznych konsultacji. O wielu zabiegach można – dosłownie – zapomnieć, bo terminy są patologicznie odległe. Jedynym sposobem na przyspieszenie procedur RATUJĄCYCH ZDROWIE I ŻYCIE jest:

  • wyłożenie odpowiednio wielkich pieniędzy z własnej kieszeni (jak ktoś ma)
  • zbiórka na Siepomaga itp. (jak ktoś nie ma)

Można rzec, że polska opieka medyczna w czasach PiS silnie się amerykanizuje – z zachowaniem bardzo kosztownych i finansowo bolesnych (dla wybranych) pozorów istnienia służby publicznej.

Efekt jest taki, że miliony średniaków płacą haracz na NFZ, finansując wizyty innym, m.in. rolnikom, których składka zdrowotna wynosi od lat 1 zł miesięcznie; oraz VIP-om, zwłaszcza wpływowym politykom korzystającym z szybkiej ścieżki do diagnostyki, lekarzy i zabiegów. Ci sami średniacy próbują korzystać z prywatnych pakietów medycznych (czyli płacą drugi raz) – i są nimi coraz bardziej rozczarowani / sfrustrowani. Ostatecznie zmuszeni są bowiem zapłacić trzeci raz – za prywatną wizytę z ulicy. W przypadku wziętych specjalistów również odbiją się tu od długiej kolejki. Chyba że mają status „prywatnie po znajomości”.To najwyższy poziom dostępu.

Równie ciekawa sytuacja powstała w prywatnej opiece zdrowotnej – w systemie pakietów. W relatywnie najlepszej sytuacji są tutaj mieszkańcy czołowych metropolii, ponieważ działają tam placówki własne najważniejszych firm oferujących pakiety. Tu nie ma pani Jadzi ogarniającej rejestrację do pięciu różnych podmiotów i jeszcze dwie inne kolejki (na NFZ i prywatnie z ulicy). Jest jedna rejestracja, do której stosunkowo łatwo się dodzwonić. Poza tym większość pacjentów (przypomnijmy – trzon pakietowców to młodzi przed trzydziestką) korzysta z coraz bardziej funkcjonalnych stron internetowych oraz dedykowanych usługom aplikacji, za pomocą których można sprawdzać terminy, umawiać wizyty i załatwiać inne formalności.

Jednak i w metropoliach pacjenci-abonenci sygnalizują ograniczony dostęp do wielu lekarzy i diagnostyki, terminy bywają „odległe jak na NFZ”; ewentualnie trzeba skorzystać z usług innej placówki, działającej na peryferiach miasta lub w innym mieście, albo z porady mniej cenionego specjalisty.

Jako się rzekło, najgorzej mają mieszkańcy mniejszych miejscowości, w których dużo osób posiada wykupione podstawowe pakiety. Popyt jest wysoki, podaż usług wręcz elitarna. W efekcie podstawowi abonenci – sami z mocno ograniczonym dostępem do usług – w największym stopniu zrzucają się na… arcyszybkie wizyty tych, którzy wykupili sobie (lub pracodawca im opłacił) pakiety VIP, z gwarantowanym dostępem do kluczowych lekarzy i diagnostyki. Najtańszy taki pakiet dla dwóch osób, z licznymi obostrzeniami i ograniczeniami, kosztuje ponad 6 tys. zł rocznie.

– Konieczność zaciskania pasa, co jest spowodowane trudną sytuacją gospodarczą w związku z wysoką inflacją czy stopami procentowymi, przy równoczesnym wzroście świadomości zdrowotnej jako efekcie ubocznym pandemii koronawirusa oraz grypy, rodzi wśród Polaków powszechną frustrację. Chcemy mieć szybki dostęp do najlepszych usług medycznych i specjalistów w jak najniższej cenie. Ale to już nie jest możliwe, bo rzeczywistość zmusza do coraz większej dyscypliny finansowej. Zarówno samych pacjentów, którzy wkładają do koszyka zakupowego coraz mniej, jak i dostawców prywatnej opieki medycznej, którzy mierzą się z coraz wyższymi kosztami prowadzenia działalności. Nowoczesne zaplecze placówek, technologia czy doświadczeni lekarze kosztują i musimy brać to pod uwagę, konstruując naszą ofertę – wyjaśniał niedawno Jacek Rozwadowski, prezes zarządu Centrum Medycznego ENEL-MED, komentując wprowadzenie na rynek pakietów „komfort”, zawierających gwarancje szybkiego dostępu do usług.

Część firm odpowiada w ten sposób na coraz bardziej paranoiczną sytuację. Oto w publicznej opiece medycznej główne koszty funkcjonowania systemu ponosi grupa nieuprzywilejowanych płatników składek, którzy nie uzyskują w ten sposób dostatecznego, ani nawet miernego dostępu do usług. W systemie pakietowym zaczęło być podobnie. Pakiety z gwarancją dostępu są próbą wyjścia z tej paranoi.

Pytanie, czy w obecnej sytuacji kadrowej w polskiej opiece zdrowotnej ta próba może się powieść. A przede wszystkim: ilu podwójnych płatników może się znaleźć w gronie szczęśliwców z gwarantowanym szybkim dostępem do usług, a ilu pozostanie w szarej masie płatników potrójnych…

Komentuje dr Tomasz Lasocki z Katedry Prawa Ubezpieczeń na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego:

Za sprawą umasowienia pakietów medycznych prywatna opieka zdrowotna doszła dziś do tej samej ściany, o którą obija się od wielu lat opieka publiczna i dlatego w niemal identyczny sposób zaczyna się zatykać. Zarządzanie w prywatnych placówkach jest, oczywiście, lepsze – ale nie na tyle, by pokonać fundamentalną barierę – mocno ograniczonych zasobów. Mamy określoną liczbę lekarzy, pielęgniarek i itd., określoną infrastrukturę do diagnostyki i leczenia – a wszystko to nijak nie przystaje do rosnących potrzeb starzejącego się i zarazem coraz bardziej świadomego zdrowotnie społeczeństwa. Zarządzanie polega więc na żonglowaniu czymś, czego mamy za mało. Bez radykalnego zwiększenia liczebności personelu medycznego i rozbudowy nowoczesnej infrastruktury będziemy skazani na wydłużające się kolejki – i w publicznej, i w prywatnej opiece zdrowotnej.

Najskuteczniejszym promotorem prywatnych pakietów medycznych okazał się w Polsce rząd, który kompletnie nie poradził sobie z zarządzaniem publiczną opieką medyczną w chwili największej próby, czyli w pandemii. Byliśmy świadkami totalnego zawalenia się publicznej opieki, wielomiesięcznego braku dostępu do świadczeń, co doprowadziło do rekordowej w historii liczby nadmiarowych zgonów, a zarazem wygenerowało potężny dług zdrowotny – w związku z tym, że ludzie zmuszeni byli odwołać lub odłożyć „na lepsze czasy” nie tylko wizyty u specjalistów czy diagnostykę, ale i ważne zabiegi. Co więcej, lepsze czasy nie nadeszły i odpowiada za to znowu polityka rządu, który nie wykorzystał zwiększonego za sprawą Polskiego Ładu strumienia pieniędzy ze składki zdrowotnejdo radykalnej poprawy dostępu do usług zdrowotnych. Odbijając się od zamkniętych drzwi publicznej służby zdrowia wielu ludzi uznało, że jedynym sposobem na udrożnienie dostępu do usług zdrowotnych jest wykupienie prywatnych pakietów medycznych.

Exodusowi milionów ludzi ku prywatnej opiece zdrowotnej sprzyjały postawy sporej części pracodawców, którzy potrafią liczyć i wiedzą, że – bez zapewnienia pracownikom przyzwoitego standardu badań i leczenia – będą mieli notorycznie chorującą załogę, o wysokim poziomie absencji – a to oznacza straty. Przerażeni taką wizją pracodawcy zaczęli inwestować w grupowe pakiety medyczne. W efekcie wystąpiło zjawisko, które zna każdy, kto kiedykolwiek próbował wlać wielki baniak wody do za małej butelki przez zdecydowanie zbyt wąski lejek…

Dwadzieścia lat temu, kiedy pojawiły się prywatne pakiety medyczne, korzystało z nich bardzo mało osób. Co więcej – byli to głównie trzydziestolatkowie, co do zasady rzadko korzystający z usług zdrowotnych. Żeby ich wszystkich sprawnie obsłużyć, np. w obszarze schorzeń oczu, wystarczyło mieć jednego okulistę na cały powiat. Dzisiaj „pakietowiczów” jest kilkaset razy więcej i mają 50 lub więcej lat, a więc ich potrzeby zdrowotne także niepomiernie wzrosły. Nie da się tych potrzeb zaspokoić poprzez sprzedaż egalitarnych pakietów medycznych, bo to prowadzi do zderzenia ze wspomnianą ścianą ograniczonych zasobów. W moim przekonaniu w segmencie prywatnej opieki zdrowotnej musi dojść do silnego zróżnicowania pakietów – w efekcie tego tylko zasobniejszych klientów będzie stać na zapewnienie sobie szybkiego dostępu do wysokiej klasy usług, reszta będzie tkwić w kolejkach.

Psy wojny – „Polski Korpus Ochotniczy”…

Psy wojny – „Polski Korpus Ochotniczy”…

Posted by Marucha w dniu 2023-06-28 (Środa)

psy-wojny-raz-jeszcze

https://pl.wikipedia.org/wiki/Polski_Korpus_Ochotniczy stan na 29 czerwca 2023

Niedawno na portalu Myśl Polska ukazał się artykuł pt. „Niewypowiedziana wojna”, w którym autor opisał udział polskich najemników w ataku na terytorium Federacji Rosyjskiej i próbował ustalić czy polskie „psy wojny” działają pod patronatem RP czy nie.

Logo Polskiego Korpusu Ochotniczego

Zostało postawione pytanie czy członkowie „Polskiego Korpusu Ochotniczego” uzyskali formalną zgodę od warszawskiego rządu, co według autora ma być kluczową przesłanką, by uznać lub odrzucić odpowiedzialność III RP. Jest to tylko część prawdy.

Majestat bezprawia

Są przesłanki, żeby stwierdzić, iż RP nie wydawała nikomu zgody na udział w siłach zbrojnych Ukrainy. Jednocześnie nie ma najmniejszej wątpliwości, że III RP w majestacie prawa, a właściwie bezprawia, o czym poniżej, popiera i identyfikuje się ze wszystkimi Polakami nielegalnie walczącymi po stronie Ukrainy. Podkreślam, że pisząc III RP mam na myśli całą sejmową klasę polityczną od Lewicy po Konfederację – może z małymi wyjątkami. Na tym właśnie polega perfidia tej sytuacji, że prawo jest łamane zarówno przez koalicję rządzącą, jak też przez tych, którzy mają na sztandarach „Konstytucja” i samozwańczo mianowali się obrońcami praworządności.

Gdyby jacyś polscy obywatele wstąpili do Grupy Wagnera, nie uzyskując przed tym stosownych zezwoleń z Ministerstwa Obrony Narodowej, to oczywiście Rzeczpospolita Polska z całą swoją mocą ukarałaby przestępców. Celowo użyłem określenia „wstąpili”, a nie np. walczyli w Grupie Wagnera, bo przestępstwo określone w art. 141 k.k. ma charakter formalny i nie jest ono uzależnione od wystąpienia jakiegokolwiek skutku. Jest ono spełnione już z chwilą przyjęcia przez sprawcę (obywatela polskiego) obowiązków wojskowych w obcym wojsku lub w obcej organizacji wojskowej bez zgody właściwego polskiego organu (§ 1) lub obowiązków w wojskowej służbie najemnej zakazanej przez prawo międzynarodowe. Oczywiście jest to przestępstwo ścigane z urzędu, co znaczy, że zaniechanie ścigania jest przestępstwem niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego.

Nie prawo, lecz sejmowa wola polityczna

W przypadku polskich „psów wojny” walczących po stronie ukraińskiej mamy bez wątpienia do czynienia z zaniechaniem ścigania tych przestępców. Prokuratorzy nie mogą się tłumaczyć, że nie wiedzą o tym procederze i jego skali, albowiem jest to wiedza powszechna. Proceder trwa od roku 2014, a w 2022 roku przybrał na sile. Z najemnikami przeprowadzane są długie wywiady na różnych kanałach TV, opisuje ich wiele tytułów prasowych nazywając „polskimi żołnierzami” i „bohaterami” – co jest aberracją. W przypadku śmierci takiego człowieka często jest on żegnany przez władze RP.

Oczywiście ci prokuratorzy, którzy nie dopełnili swoich obowiązków (231 kk) mają swoich przełożonych, którzy także kogoś nad sobą mają. Jest wielce prawdopodobne, że ci prokuratorzy nie dopełnili swoich obowiązków, bo ich szefowie udaremniają im wszczęcie postępowania karnego, czyli zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa poplecznictwa (239 kk). Ci szefowie też nie działają w próżni, tylko w realiach politycznych III RP, która jak widać na tym przykładzie, nie jest już państwem prawnym określonym w art. 2 Konstytucji RP.

W naszych realiach państwowych nie prawo, a wola polityczna ma pozycję nadrzędną. Przecież cała sejmowa klasa polityczna ma gdzieś, że nikt nie ściga nielegalnie walczących po stronie ukraińskiej polskich najemników. Zarówno przez „kaczystów”, jak też „obrońców konstytucji”, prawo jest traktowane przedmiotowo i jest narzędziem do osiągania celów politycznych. To nie prawo wyznacza im zakres i zasady działania, co nakazuje Konstytucja, a wprost przeciwnie. To oni wyznaczają kiedy i w jakim zakresie prawo ma działać, a kiedy jest „wyłączone”.

Takich praktyk nie było nawet w najmroczniejszym okresie PRL. Po ośmiu latach, gdy liczba walczących Polaków po stronie Ukrainy gwałtownie wzrosła, posłowie wszystkich partii zaczęli histerycznie szukać rozwiązania tego problemu. W grudniu 2022 roku do Sejmu trafił poselski projekt abolicji dla osób walczących po stronie ukraińskiej, pod którym podpisali się przedstawiciele wszystkich klubów oraz kół Polska 2050 i PPS (poza Konfederacją). Nie jest to niestety projekt abolicji tylko nieudolna próba zmiany treści części art. 141 kk z naruszeniem zasady lex retro non agit (prawo nie działa wstecz), ale po kolei.

Co to jest abolicja

Abolicja to akt prawny, ustawa, w oparciu o którą odstępuje się od ścigania określonych, popełnionych przestępstw, jak też umarza się postępowanie przygotowawcze i sądowe, nawet po ogłoszeniu wyroku, ale przed jego uprawomocnieniem. Abolicja może dotyczyć tylko i wyłącznie już popełnionych przestępstw. Abolicja nie powoduje zalegalizowania przestępstwa, a także nie zmienia jego kwalifikacji prawnej. Jest to jednorazowe anulowanie kary osobom, które popełniły czyn karalny w pewnym ściśle określonym czasie.

Projekt poselski określił tylko datę początkową – 20 lutego 2014 roku, po której odstępuje się od ścigania, ale nie określił daty końcowej. Według takiego zapisu nie powinno się ścigać także sprawców czynów, które dopiero zostaną popełnione w dowolnej przyszłości. Zatem nie jest to żaden projekt abolicji tylko prymitywna próba zalegalizowania przestępstw już popełnionych i tych, które zostaną popełnione.

Czy ci posłowie którzy złożyli ten projekt są tak merytorycznie słabi, że podpisali się pod takim potworkiem prawnym, czy tak leniwi, że nie zbadali co podpisują – pozostaje nierozstrzygnięte. A może ani jedno ani drugie, tylko są po chamsku cwani, bo wiedzą, że wytresowany lud zaakceptuje każdą ich głupotę, pod warunkiem, że będzie ona szkodziła Rosji. W takim brzmieniu z mocy prawa ten projekt musi być odrzucony w pierwszym czytaniu. Nie będzie on jednak póki co procedowany bo został wrzucony do „zamrażarki”, nie z przyczyn merytorycznych tylko z powodu animozji wewnątrz PiS.

Opozycja udaje przywiązanie do Konstytucji

Jedyna zaletą tego projektu jest to, że nasi „mężowie stanu” publicznie ujawnili, iż wojna trwa od 2014 roku, a polscy obywatele uczestniczą w niej od początku. Ujawnili też, że władze o tym wiedziały od dziewięciu lat i łamały prawo, nie ścigając tych przestępców.

Że do lutego 2022 taki stan rzeczy był dla polskich władz do zaakceptowania, bo skala procederu nie była zbyt wielka i można było to potem „zamieść pod dywan”. Ponad rok temu „mleko się rozlało” i ujawniło się tylu ukraińskich patriotów z polskim obywatelstwem gotowych ginąć na stepach Ukrainy, że ukraińscy patrioci z Wiejskiej mają teraz nie lada problem.

Elektorat to widzi i póki co akceptuje. Ale czy będzie akceptował w nieskończoność? Czy dojdzie wreszcie do „Janów Kowalskich”, że cała klasa polityczna ma ich za idiotów? Bo jak inaczej opisać zachowanie posłów Lewicy czy PO którzy jednego dnia drą mordę „Konstytucja!”, a na co dzień razem z PiS łamią tą Konstytucję, akceptując, że nie ściga się wybranych sprawców przestępstw bo taka jest decyzja polityczna. Posłowie opozycyjni takim zachowaniem demoralizują obywateli jeszcze bardziej niż PiS. PiS nikogo nie gra, on taki jest. Natomiast posłowie opozycji grają szlachetnych i praworządnych, lepszych niż ogół obywateli.

Widać wyraźnie, że polscy najemnicy są chronieni przez polityków, którzy pozwalają im łamać prawo. Dlatego też cała polska klasa polityczna, co najmniej politycznie, odpowiada za poczynania naszych „zuchów” na Ukrainie i prędzej czy później zostanie im wystawiony za to rachunek. Ale póki co Agnieszka Romaszewska jest z nich dumna, chwaląc na Twitterze: „Chyba nikt nie jest w stanie zjednoczyć Polaków – już tylko Moskale…”.

Na razie ludzie patrzą na ten teatrzyk i biją brawo. Pytanie jak długo jeszcze?

Cezary Michał Biernacki
https://myslpolska.info/

Ten cały Kaczyński ma – ‘zaś ale’ – poczucie humoru… „Mało jest państw, gdzie wpływ władzy na media jest tak minimalny jak w Polsce”

Ten cały Kaczyński ma – ‘zaś ale’ – poczucie humoru… „Mało jest państw, gdzie wpływ władzy na media jest tak minimalny jak w Polsce”

wg. kaczynski-ma-poczucie-humoru

Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej w KPRM mówił o wolności prasy w Polsce. Dla czytelników portalu NCzas.com, którzy wiedzą, z jaką cenzurą się zmagamy, słowa „naczelnika” zabrzmią jak żart.

Przemawiając w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Jarosław Kaczyński udowodnił, że ma poczucie humoru. Polityk mówił o wolności mediów w Polsce.

– Mało jest państw, mówię o państwach demokratycznych na świecie, gdzie wpływ władzy na media jest tak minimalny, w gruncie rzeczy żaden, jak w Polsce, a już w szczególności na media opozycyjne, a te media opozycyjne są w zdecydowanej większości – stwierdził przywódca obozu rządowego.

Wystarczy włączyć Telewizję Polską, albo posłuchać Polskiego Radia, by stwierdzić, że słowa wypowiedziane przez „naczelnika” nie mogą być wypowiadane „na serio”.

Dowodem nie jest oczywiście jedynie propisowska narracja tzw. „reżimówki”. W Polsce dochodzi także do prześladowań niezależnych mediów.

Naprawdę żałośnie brzmi także mówienie, że w Polsce wpływ władzy na media jest (rzekomo) „minimalny”. Oczywiście wpływ ten jest ogromny, a nie „minimalny”, ale tak naprawdę władza nie powinna mieć ŻADNEGO wpływu na media.

W wolnym społeczeństwie nie powinno być państwowej cenzury i na pewno nie powinno być państwowych mediów. Na 100 % natomiast nie powinny istnieć media w takim kształcie, jaki obecnie ma Telewizja Polska, Polskie Radio i reszta mediów, które są sterowane z Warszawy. Obecna rzeczywistość bardziej przypomina w tej kwestii ustrój słusznie miniony niż państwo wolnych obywateli.

Geje [zboczeńcy] chcą adoptować dzieci, aby je molestować i gwałcić. Chcą zalegalizować “śluby” i dostać dzieci do adopcji.


Chcą zalegalizować śluby dla gejów i oddać im dzieci do adopcji
ZiR
Mail nieczytelny? Zobacz wersję www
Kaja Godek – Fundacja Życie i Rodzina <kontakt@zycierodzina.pl>

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Geje chcą adoptować dzieci, aby je molestować i gwałcić”. W 2019 roku powiedziałam to zdanie na antenie Polsat News, a lewacki Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych zorganizował wobec mnie proces. Kilkanaście miesięcy później sądy dwóch instancji potwierdziły, że wygłoszona opinia była uzasadniona i że wypowiedzenie tego zdania nie wyczerpuje znamion przestępstwa. W ten sposób założyciel Ośrodka przestępca Rafał Gaweł i jego koledzy, którzy chcieli ukarania za prawdę o LGBT, pomogli zalegalizować mówienie tejże prawdy. Oczywiście w sprawie tak poważnej jak wykorzystywanie seksualne dzieci wolałabym nie mieć racji. Niestety pora bić na alarm. Geje naprawdę zabierają się za przysposabianie dzieci, a zjawisko to upowszechnia się.

W niektórych krajach normą stały się już targi dla gejów, na których umożliwia im się kupno dzieci. „Men Having Babies” (mężczyźni mający dzieci) – tak nazywa się organizacja, która patronuje dorocznemu wydarzeniu na salonach Europy Zachodniej i USA. Kontaktuje klientów z firmami oferującymi in vitro oraz surogację. Konsultuje prawnie. Umożliwia coraz większej liczbie par homoseksualnych uzyskanie łatwego dostępu do dzieci – w pokoju za ścianą, we własnym domu, bez świadków… 

Jaki los czeka maluchy urodzone przez surogatki i oddane w ręce pederastów? Strach pomyśleć. Opisywaliśmy już głośne przypadki patologii związanych z homoadopcjami.

– Półtoraroczna Elsie adoptowana przez geja Matthew Scully-Hicksa była przez niego katowana i została zamordowana.

– Chłopcy adoptowani przez gejów Williama i Zacharego Zullock byli wykorzystywani seksualnie i zmuszani, by grali w filmach pornograficznych.

– W stanie New Jersey w USA Matthew Volz (twierdzi, że jest kobietą Mariną Volz) wraz ze swoim partnerem wykorzystywał seksualnie własną córkę, panowie nagrywali filmy z gwałtów na dziewczynce.

Proszę posłuchać, co o targach dzieci dla gejów mówi nasza koleżanka Laura Lipińska. Nagranie jest dostępne na BanBye:

Video można obejrzeć także na Rumble: https://rumble.com/v2wtlib-pro-life-bez-cenzury-geje-kupuj-dzieci-na-targach.html

Z każdym miesiącem wychodzą na światło dzienne nowe skandale w homoseksualnym półświatku. Jednak zniszczone poprawnością polityczną społeczeństwa nie widzą powodu, aby zacząć skutecznie walczyć o bezpieczeństwo dzieci. Nie budzą się, by odsunąć aktywistów LGBT od kontaktu z najmłodszymi. Wolą zamknąć oczy, byle nie zostać oskarżonym o nietolerancję. Dlatego dramat wielu maluchów trwa.

Kluczem do tego, aby w Polsce nie zdarzyły się podobne tragedie, jest budowanie świadomości, co naprawdę dzieje się dzieciom adoptowanym przez pary jednopłciowe. Dlatego edukujemy wychodząc wielokrotnie na ulice i pokazując prawdziwe historie, które miały miejsce w krajach, gdzie dopuszczono przekazywanie dzieci gejom i lesbijkom. Pikietujemy, opisujemy, przygotowujemy nagrania video, prowadzimy szkolenia, żeby ludzie wiedzieli. Nie chcemy, aby propaganda LGBT zatryumfowała w Polsce.

Jestem głęboko zaniepokojona, że w Polsce także może wydarzyć się najgorsze. Szczególnie teraz – przed wyborami obserwuję, jak skrajnie lewicowe formacje polityczne licytują się, kto da więcej. Chcą wpłynąć na polską politykę i wprowadzić śluby jednopłciowe, a następnie będą dążyć do zalegalizowania homoadopcji.

Nie możemy pozwolić, aby polskie dzieci znalazły się w tak wielkim niebezpieczeństwie.

Proszę Pana o pomoc w prowadzeniu działań, aby uchronić polskie dzieci przed homolobby. Czy może Pan wesprzeć kampanię Fundacji finansowo?

Czy może Pan wpłacić 40, 80, 150 złotych lub wybraną przez siebie sumę, aby wesprzeć pokazywanie prawdy, której zwolennicy LGBT nie chcą nikomu pokazywać?

Przełamujemy zmowę milczenia.

Jesteśmy za to nienawidzeni.

Działamy mimo ataków, bo wiemy, że bezpieczeństwo dzieci jest najważniejsze.

Proszę nam pomóc.

Serdecznie Pana pozdrawiam!

Kaja Godek
Podpis

Kaja Godek
Inicjatywa #ZATRZYMAJABORCJĘ
Inicjatywa #STOPLGBT
Fundacja Życie i Rodzina
zycierodzina.pl

PS – Wpłat można dokonać na numer konta: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230lub systemami przelewowymi i do płatności kartą pod linkiem www.ZycieRodzina.pl/wspieraj . Już teraz dziękuję za każdą pomoc!

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE

DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:

IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻESZ TEŻ SKORZYSTAĆ Z SZYBKICH PRZELEWÓW ONLINE:

LUB SKORZYSTAĆ Z PŁATNOŚCI KARTĄ:

#ZatrzymajAborcję

Agencja Badań Medycznych – niewielkie efekty za 888 mln zł

Agencja Badań Medycznych – niewielkie efekty za 888 mln zł

23 czerwca 2023 nik.gov-agencja-badan-medycznych

Z roku na rok do Agencji Badań Medycznych (ABM) trafiało coraz więcej pieniędzy, jednak do końca czerwca 2022 r. jej działalność nie przyniosła wymiernych korzyści ani systemowi ochrony zdrowia, ani budżetowi państwa. To oznacza, że choć NFZ, którego ponad 90% przychodów stanowią składki zdrowotne przekazał ABM ponad 888 mln zł, pożytek z jej działalności dla pacjentów był niewielki. Co więcej, w latach 2023-2025 Narodowy Fundusz Zdrowia planuje przekazać Agencji 1,3 mld zł, mimo że ABM nie oceniała korzyści finansowych, jakie wspierane przez nią badania przynoszą co roku budżetowi państwa i systemowi ochrony zdrowia. Jest do tego zobowiązana ustawowo.

Na duże obciążenie dla budżetu, jakim będzie utworzenie Agencji Badań Medycznych, zwracało uwagę Biuro Analiz Sejmowych, opiniując w 2019 r. projekt ustawy dotyczącej powołania ABM. Prawnicy podkreślali, że kosztowna instytucja ma powstać w sytuacji, w której wyznaczone jej zadania są zbliżone do zadań wykonywanych już przez Narodowe Centrum Nauki oraz Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Obie te instytucje zostały utworzone w 2010 r., kiedy to dostrzeżono w Polsce potrzebę finansowego wspierania niekomercyjnych badań klinicznych produktów leczniczych i wyrobów medycznych. Chodziło o potwierdzenie lub sprawdzenie ich skuteczności przez ośrodki niezależne od firm farmaceutycznych. Niekomercyjne badania wyrobów medycznych nie były prowadzone w naszym kraju od 2012 r. i to się nie zmieniło po utworzeniu ABM.

Agencja rozpoczęła działalność 22 marca 2019 r., a już 10 miesięcy później premier zdecydował o przyznaniu tej instytucji statusu jednostki o szczególnym znaczeniu dla państwa. Tak się stało, mimo że w tym czasie nie stwierdzono jeszcze znaczących rezultatów podejmowanych przez nią działań. Nie zostały także spełnione przesłanki ustawy kominowej, które powinny być w tym wypadku uwzględnione – rodzaj świadczonych przez ABM usług, zasięg działania, obroty i liczba zatrudnionych pracowników. Kontrola przeprowadzona przez NIK pokazała, że w 2019 r. Agencja nie przeprowadziła jeszcze żadnych badań, była dopiero w trakcie tworzenia wewnętrznej struktury organizacyjnej, dysponowała jedynie 14 etatami, a Minister Zdrowia przekazało jej 7 mln zł dotacji wyłącznie na pokrycie bieżących kosztów działalności. Tymczasem w efekcie wpisania Agencji na listę podmiotów o szczególnym znaczeniu dla państwa, miesięczne wynagrodzenie brutto jej prezesa (także osoby pełniącej obowiązki prezesa) wzrosło w 2020 r. o ponad 58%, a w 2022 r. o niemal 96% – do 47 tys. zł brutto.

NIK zwraca uwagę na fakt, że od 2000 r., kiedy to weszła w życie ustawa kominowa, na podstawie której premier może decydować o nadaniu podmiotom statusu o szczególnym znaczeniu dla państwa, do 2018 r. żaden z szefów rządu nie skorzystał z tej możliwości. Tymczasem od 29 maja 2018 r. do końca 2021 r. do takiego wykazu trafiło 15 podmiotów, z czego cztery podlegały Ministrowi Zdrowia. Dzięki temu, że znalazły się w wykazie, można było zwiększyć o 50% maksymalną kwotę miesięcznego wynagrodzenia osób kierujących tymi instytucjami. Inicjatorami wpisania ABM na listę byli przewodniczący Rady Agencji Badań Medycznych Marcin Moniuszko oraz ówczesny wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński.

Rzetelność wyboru Prezes ABM pod znakiem zapytania

ABM rozpoczęła działalność w marcu 2019 r. Pełnienie obowiązków prezesa Agencji Minister Zdrowia Łukasz Szumowski powierzył dr. hab. n. med. Radosławowi Sierpińskiemu. Pierwszy konkurs na stanowisko prezesa został ogłoszony kilka miesięcy później. Jedyny kandydat, który wziął w nim udział został powołany w październiku, ale już w grudniu zrezygnował ze stanowiska. Kolejny konkurs na stanowisko prezesa ogłoszono dopiero w maju 2021 r., a do tego czasu obowiązki prezesa ponownie pełnił Radosław Sierpiński i to on, jako jedyny kandydat wystartował w konkursie. Obowiązki prezesa objął 12 czerwca 2021 r.

Przeprowadzone przez ówczesnego Ministra Zdrowia postępowanie konkursowe na to stanowisko, NIK uważa jednak za nierzetelne. Wymagania ustawowe, które musieli spełniać kandydaci dotyczyły m.in. co najmniej pięcioletniego doświadczenia zawodowego, w tym trzyletniego w zarządzaniu zasobami ludzkimi. Z uzyskanych przez kontrolerów Izby informacji wynika, że pracodawcy wymienieni w przedstawionym przez Radosława Sierpińskiego dokumencie nie składali do ZUS raportów, z których wynikałoby że płacili za niego obowiązkowe składki. Z kolei w Centralnej Ewidencji i Informacji o działalności gospodarczej nie było danych, które wskazywałyby na to, że Radosław Sierpiński prowadził taką działalność, co mogłoby potwierdzać jego doświadczenie na stanowisku kierowniczym.

Od kandydatów na stanowisko prezesa Agencji wymagano także odpowiedniego wykształcenia; uzyskania co najmniej stopnia doktora habilitowanego nauk medycznych. Radosław Sierpiński uzyskał habilitację w kwietniu 2021 r. na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, 11 dni przed ogłoszeniem konkursu na prezesa ABM.

NIK zwraca uwagę także na to, że w okresie objętym kontrolą Radosław Sierpiński kierował Agencją sam, choć zgodnie z przepisami, prezesa powinien wspierać przynajmniej jeden, a maksymalnie trzech zastępców – do spraw medycznych, finansowania badań oraz do analiz i badań własnych. Stanowisko zastępcy prezesa do spraw medycznych było obsadzone tylko przez nieco ponad miesiąc w 2019 r., zajmował je sam Radosław Sierpiński zanim stanął na czele całej instytucji. Zastępca prezesa do spraw analiz i badań własnych nie został powołany do czasu zakończenia kontroli NIK, a zastępca prezesa do spraw finansowania badań pełnił swoją funkcję od 7 listopada 2019 r. do 31 lipca 2021 r. i następnie od 31 stycznia 2022 r. do 5 czerwca 2022 r. W trakcie kontroli prezes ogłosił nabór na to stanowisko, które zostało obsadzone już po jej zakończeniu.

Choć Radosław Sierpiński nie powołał swoich zastępców dostał zgodę ministrów zdrowia – najpierw Łukasza Szumowskiego, a następnie Adama Niedzielskiego – na podjęcie dodatkowej działalności zawodowej w 10 innych podmiotach, w tym także w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa niezwiązanych z systemem ochrony zdrowia – Totalizatora Sportowego, Spółki AB Kauno tiltai (z sektora budownictwa infrastrukturalnego w krajach bałtyckich) i KGHM TFI SA.

Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli angażowanie się prezesa w działalność innych jednostek, w sytuacji, gdy nie wyznaczył on swoich zastępców, stwarzało ryzyko niewłaściwego zarządzania Agencją i nieprawidłowego nadzorowania realizowanych przez nią zadań. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ABM powierzono ogromne środki i wpisano ją na listę podmiotów o szczególnym znaczeniu dla państwa.

Agencja Badań bez badań własnych

Agencja Badań Medycznych ma realizować zadania zlecane przez Ministra Zdrowia i własne badania naukowe i prace rozwojowe, a także finansować projekty wyłonione w drodze konkursu, ze szczególnym uwzględnieniem badań klinicznych i epidemiologicznych. Od września 2021 r. cele działalności ABM zostały rozszerzone o dofinansowywanie eksperymentów badawczych.

W okresie objętym kontrolą, ABM nie inicjowała i nie prowadziła własnych badań naukowych oraz prac rozwojowych, mimo zapewnionych na ten cel środków.Co prawda w 2020 r. Ministerstwo Zdrowia zleciło Agencji opracowanie szczepionki przeciwko wirusowi SARS-CoV-2 i wspieranie prac badawczych, których celem było poszukiwanie skutecznej metody leczenia zakażeń koronawirusem, jednak do zakończenia kontroli działania ABM nie przyniosły spodziewanego efektu – nie odnotowano wymiernych korzyści dla pacjentów i nie zastosowano wyników badań w ramach systemu ochrony zdrowia. Agencja otrzymała na te badania ponad 4 mln zł w formie dotacji, a realizowały je trzy podmioty zewnętrzne wykorzystując na ten cel ponad 91% otrzymanych środków.

Działania Agencji od początku jej istnienia skupiały się przede wszystkim na organizowaniu konkursów, wyborze projektów badawczych i ich finansowaniu. Nie była ona jednak w stanie ograniczyć ryzyka dofinansowywania takich samych lub bardzo podobnych badań. Przyczyną był nie w pełni funkcjonalny system informatyczny, który w lipcu 2022 r. umożliwiał jedynie przyjmowanie wniosków o dofinansowanie projektów oraz ich ocenę merytoryczną. Wbrew przepisom nie można było jednak dzięki niemu oceniać wniosków pod względem formalnym, rozliczać umów, a także nadzorować i kontrolować stanu realizacji projektów. System ten nie umożliwiał także wymiany korespondencji między ABM a wnioskodawcami i beneficjentami.

Podstawowym źródłem finansowania projektów badawczych zgłoszonych w konkursach były środki otrzymywane przez ABM z Narodowego Funduszu Zdrowia. NFZ jest bowiem ustawowo zobowiązany do przekazywania Agencji 0,3% planowanych przychodów określonych w planie finansowym, z tytułu składek na ubezpieczenie zdrowotne.

W ramach 18 konkursów zorganizowanych w latach 2019-2022 (do 30 czerwca) ABM podpisała umowy z 43 beneficjentami o dofinansowanie 127 projektów za w sumie niemal 1,8 mld zł. Najwięcej zrealizował ich Gdański Uniwersytet Medyczny – 14, na co otrzymał blisko 187 mln zł (10,6% wartości wszystkich podpisanych umów).

Wartość projektów dofinansowanych przez Agencję Badań Medycznych (opis grafiki poniżej)
Opis grafiki

W 2020 r. ABM dofinansowała 21 projektów związanych z epidemią COVID-19 (większość zakończono, pięć wciąż było w trakcie realizacji). Wśród tych projektów znalazły się niekomercyjne badania kliniczne dotyczące wykorzystania chlorochiny w leczeniu wirusa SARS-CoV-2, które prowadził Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu. Koszt dofinansowania projektu wyniósł ponad 1 mln zł, a umowa przewidywała objęcie badaniem 400 pacjentów. W badaniu wzięło udział zaledwie 16 osób, ponieważ zdaniem prezesa ABM, „rekrutacja pacjentów przebiegała znacznie wolniej niż zakładano”. Jednocześnie dwa duże ogólnoświatowe badania nie wykazały skuteczności hydroksychlorochiny ani w prewencji, ani leczeniu COVID-19. Na wniosek rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu prezes ABM zawiesił prace badawcze.

Mimo że w badaniu wzięło udział 16 zamiast 400 osób, wydano na nie niemal 800 tys. zł, czyli 69% przeznaczonej na ten cel dotacji. Harmonogram przyjęty do umowy nie określał jakiego rodzaju zakres prac można było uznać za kwalifikujący się do rozliczenia. Uczelnia kupiła m.in. sprzęt i wyposażenie, które w 2021 r., w formie darowizny przekazała utworzonemu przez siebie Uniwersyteckiemu Szpitalowi Klinicznemu (USK) we Wrocławiu. Wartość darowizny wyniosła ponad 485 tys. zł. Od 1 kwietnia 2022 r. pełniącym obowiązki dyrektora USK był Jakub Berezowski, były wiceprezes Agencji Badań Medycznych.

Dofinansowanie z ABM do badań związanych z COVID-19 dostały także m.in. uczelnie z Białegostoku i ze Szczecina. W tym przypadku NIK zwraca uwagę na to, że choć kontrola nie wykazała by doszło do rzeczywistego konfliktu interesów, to jednak kierownikami projektów i głównymi badaczami byli członkowie Rady Agencji Badań Medycznych. Chodzi o jej przewodniczącego prof. dr hab. n. med. Marcina Moniuszkę, prorektora ds. nauki i rozwoju Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, który realizował siedem projektów za w sumie ponad 80 mln zł oraz wiceprzewodniczącego Rady prof. dr hab. n. med. Bogusława Machalińskiego, rektora Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, która to uczelnia dostała od Agencji łącznie 14,2 mln zł na pięć projektów. Rada ABM, której członkowie są powoływani na sześć lat przez Ministra Zdrowia opiniuje kierunki działalności badawczej Agencji, plan roczny określający zakres organizowanych konkursów i projektów własnych, a także zasady podziału przyznanych Agencji pieniędzy. Zgodnie z przepisami członkowie Rady mają także prawo wglądu do dokumentacji finansowej ABM i do żądania od prezesa niezbędnych informacji dotyczących tej dokumentacji.

W okresie objętym kontrolą większość dofinansowanych przez Agencję projektów badawczych wciąż była w trakcie realizacji, wobec tego nie uzyskano dzięki nim nowych rozwiązań systemowych w ochronie zdrowia. ABM nie miała informacji, czy wspierane przez nią badania przyniosą korzyści finansowe budżetowi państwa i systemowi ochrony zdrowia, choć zgodnie z przepisami powinna co roku przeprowadzać analizy w tym zakresie.

NIK jest także zdania, że realizacja jednego zadania nałożonego ustawowo na Agencję (organizowanie konkursów) nie może uzasadniać tego, że inne nie są wykonywane. Zwłaszcza, że w ABM do prowadzenia przez nią własnej działalności badawczo-rozwojowej wyznaczono właściwą komórkę organizacyjną. Co więcej, od początku funkcjonowania Agencji takim badaniom zapewniono źródło finansowania – najpierw ze środków Ministerstwa Zdrowia, a potem także Narodowego Funduszu Zdrowia.

Wnioski

W związku z wynikami kontroli, NIK złożyła wnioski do Ministra Zdrowia i do Prezesa Agencji Badań Medycznych.

Wnioski do Ministra Zdrowia:

  1. Wzmocnienie nadzoru nad Agencją Badań Medycznych w zakresie:
    • planowania i realizacji własnej działalności badawczo-rozwojowej, z uwzględnieniem efektów tej działalności,
    • dokonywania systematycznej ewaluacji prowadzonej działalności, w tym konkursowej, pod względem korzyści finansowych dla budżetu państwa i systemu ochrony zdrowia,
    • optymalnego rozwoju systemu teleinformatycznego, w celu zapewnienia elektronicznej realizacji zadań, o których mowa w art. 15 ust. 1 i 2 ustawy o ABM,
    • wdrożenia skutecznych mechanizmów kontrolnych ograniczających ryzyko podwójnego dofinansowywania tych samych projektów badawczych.
  2. W przypadku kierowania wniosku do Prezesa Rady Ministrów o wpisanie na listę podmiotów o szczególnym znaczeniu dla państwa, należy go poprzedzić rzetelną analizą spełniania przez podmiot przesłanek określonych w art. 9 ustawy kominowej. Ponadto NIK wnosi o dokonanie analizy zasadności zakwalifikowania Agencji Badań Medycznych jako podmiotu o szczególnym znaczeniu dla państwa.
  3. Wniosek de lege ferenda:
    NIK wnosi o dokonanie zmiany treści § 5 ust. 1 rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie szczegółowych zasad i trybu przyznawania nagrody rocznej, tak, aby zachowana została jawność i przejrzystość finansów publicznych przy przyznawaniu nagród dla zastępców kierowników podmiotów oraz głównych księgowych.

Wniosek do Prezesa Agencji Badań Medycznych

Prowadzenie systematycznej ewaluacji finansowanych projektów w zakresie korzyści finansowych dla budżetu państwa i systemu ochrony zdrowia.

Kategorie: zdrowie, Ministerstwo Zdrowia

========================

mail:       Banaś masakruje PiS Konferencja NIK – YouTube

 Liczba nielegalnych aborcji za pomocą pigułek poronnych to kilkadziesiąt tysięcy rocznie.  Jarosław Kaczyński: “Nikt tego nie zwalcza”

Fundacja Pro-Prawo do życia
 Jarosław Kaczyński po raz kolejny zabrał głos na temat swobody dostępu do aborcji w Polsce. Wicepremier powiedział otwarcie, że: „niemalże na każdym rogu w Warszawie i w wielu różnych miejscach można to załatwić, nikt tego nie zwalcza.” To prawda. Wedle szacunków liczba nielegalnych aborcji za pomocą pigułek poronnych to kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Jest to powszechnie reklamowany proceder. Z kolei legalną aborcję na żądanie można przeprowadzić w szpitalu. Kilka dni temu wicedyrektor szpitala w Oleśnicy poinformowała, że na jej oddziale przeprowadzono kolejne 3 aborcje na dzieciach z podejrzeniem zespołu Downa. Dzieci abortowano poprzez wykonanie im zastrzyków z chlorku potasu w serca, a za wszystko zapłacił NFZ z naszych podatków! To wszystko dzieje się dzisiaj, w Polsce, na naszych oczach. Podległe rządzącym służby nie zwalczają nielegalnej aborcji, a premierzy i ministrowie informują Polki w mediach jak wykorzystywać furtki w prawie aby wykonywać legalne aborcje w szpitalach. Musimy ratować Polskę i powstrzymać eskalację tego barbarzyństwa!Procedura jak z obozu koncentracyjnego [foto]22 października 2020 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że tzw. przesłanka eugeniczna do aborcji jest niezgodna z Konstytucją RP. Tym samym zakazana została w Polsce aborcja z powodów podejrzenia u nienarodzonego dziecka choroby lub niepełnosprawności. Jak to jest zatem możliwe, że w szpitalu w Oleśnicy abortowano właśnie 3 kolejnych dzieci z podejrzeniem zespołu Downa? Jak publicznie powiedziała wicedyrektor tej placówki Gizela Jagielska: “My dzisiaj na oddziale na przykład mamy trzy kobiety, które są w trakcie terminacji ciąży z powodu trisomii 21 [zespół Downa] i zagrożenia zdrowia psychicznego (…). Przed chwilą przeszły zabieg wstrzyknięcia chlorku potasu, zatrzymały się serca ich dzieci”. Troje dzieci abortowano poprzez wstrzyknięcie im trucizny. Jak może wyglądać taka metoda aborcji opowiedział nawrócony aborcjonista dr Anthony Levatino, praktykujący ginekolog i położnik, który we wczesnym okresie swojej kariery lekarskiej wykonał ponad 1200 aborcji. 
Opis tej procedury przypomina na myśl praktyki rodem z obozów koncentracyjnych: „Procedura aborcji trwa 3 lub 4 dni. W pierwszym dniu aborter używa dużej igły, aby wstrzyknąć dziecku substancję, która skutkuje nagłym zatrzymaniem krążenia. Aborter wsuwa igłę poprzez jamę brzuszną lub pochwę i wbija ją w dziecko. Celuje w jego głowę, tułów lub serce. Dziecko czuje ból i umiera. Następnie aborter wkłada listownicę do szyjki macicy, aby doprowadzić do jej rozszerzenia. Kobieta, czekając na rozszerzenie szyjki macicy przez listownicę, nosi w sobie martwe dziecko przez 2–3 dni. Drugiego dnia aborter upewnia się za pomocą USG, że dziecko jest martwe. Jeśli dziecko nadal żyje, wstrzykuje mu kolejną dawkę trucizny i kobieta wciąż musi czekać, aż w czasie skurczów wyda na świat martwego syna lub córkę.
Jeśli dziecko nie wyjdzie w całości, rozpoczyna się procedura rozszerzenia i wyłyżeczkowania. Do rozczłonkowania ciała dziecka na kawałki aborter używa szczypiec i kleszczy. Kiedy wszystkie części ciała dziecka i łożysko zostaną usunięte z macicy, aborcja jest zakończona.” 
To nie pierwsze dzieci z podejrzeniem zespołu Downa abortowane w Oleśnicy w ostatnim czasie. W 2022 roku padł tam rekord takich aborcji – na 71 wszystkich aborcji 19 wykonano na dzieciach z podejrzeniem zespołu Downa.
 Aborcje na kolejnych dzieciach w szpitalu w Oleśnicy wykonywane są zgodnie z prawem, a za całą procedurę płaci NFZ z moich i Pana podatków. Do podobnych praktyk dochodzi także w innych szpitalach w Polsce. 
To wszystko jest możliwe, gdyż legalnych aborcji można dokonywać z formalnego powodu „zagrożenia zdrowia psychicznego matki”. Do przeprowadzenia takiej aborcji potrzebne jest zaświadczenie od psychiatry. Jak wiemy z licznych wypowiedzi medialnych, takie zaświadczenia wystawiane są przez pro-aborcyjnych psychiatrów każdej chętnej kobiecie, która się po nie zgłosi. Kontakt do takiego lekarza można załatwić sobie w kilka minut dzięki organizacjom aborcyjnym, które szeroko reklamują się w mediach. Szczegółów tej procedury nie ukrywa zresztą dyrekcja szpitala w Oleśnicy otwarcie mówiąc, że kolejnych aborcji dokonano z powodu tego, że podejrzenie zespołu Downa u dzieci rzekomo zagrażało zdrowiu psychicznemu ich matek.
Idąc tym tokiem myślenia można stwierdzić, że KAŻDA ciąża może potencjalnie zagrażać szeroko pojętemu i bliżej niesprecyzowanemu „zdrowiu psychicznemu” matki. W ten sposób legalna, dostępna i coraz szerzej praktykowana jest w Polsce de facto aborcja na życzenie na każdym etapie ciąży. 
Nasza Fundacja głośno ostrzegała, że do tego dojdzie, już 3 lata temu, gdy Trybunał Konstytucyjny wydawał orzeczenie ws. aborcji eugenicznej. Do tego jeszcze bardziej rozpowszechniona jest w Polsce nielegalna aborcja, dokonywana za pomocą pigułek poronnych, które w naszym kraju rozprowadzają aborcyjne grupy przestępcze. Wedle szacunków, w ostatnich latach dochodzi do kilkudziesięciu tysięcy (!) aborcji tabletkami rocznie. Pigułki można sobie z łatwością zamówić u aborcjonistów z dostawą do domu. Ma zatem rację Jarosław Kaczyński, że aborcję w Polsce można sobie łatwo załatwić.
Rządzący Polską politycy mają pełną świadomość tego, jak bardzo dostępna i powszechna jest aborcja w Polsce. Jednocześnie sami przyznają, że nie zwalczają tego zjawiska i zwalczać nie zamierzają. Od dawna, a konkretnie od momentu dojścia do władzy, jasno dają do zrozumienia, że są przeciwnikami wprowadzenia w Polsce skutecznego i egzekwowalnego zakazu aborcji. Gdy Prawo i Sprawiedliwość było w opozycji, politycy tej partii zawsze popierali w głosowaniach projekty dążące do wprowadzenia zakazu aborcji. Wszystko zmieniło się, gdy PiS przejął władze w Polsce. Od tego czasu głosami PiS odrzucono wszystkie obywatelskie projekty ustaw zmierzające do ograniczenia lub zakazania aborcji. Równolegle, od czasu dojścia PiS do władzy, w licznych mediach i środowiskach, które są teoretycznie i werbalnie „pro life”, zapanowała zmowa milczenia na temat plagi nielegalnych, pigułkowych aborcji oraz rosnącej liczby aborcji na życzenie w szpitalach
Zamiast tego utrzymuje się, że polityka rządu doskonale wspiera ochronę życia, a polskie prawo jest wzorem dla całego świata. W konsekwencji, nie ma znaczącej presji na powstrzymanie aborcji w Polsce i wprowadzenie jej zakazu.
W związku z tym, zorganizowane grupy przestępcze dynamicznie rozwijają sieć sprzedaży nielegalnych pigułek poronnych, a w szpitalach dochodzi do kolejnych rekordów aborcji na dzieciach. Aby to powstrzymać, musimy działać! Musimy organizować kolejne, niezależne akcje informacyjne, za pomocą których dotrzemy do Polaków z prawdą o aborcji i będziemy wywierać nacisk na skuteczne zakazanie barbarzyństwa, jakim jest aborcja. Jedną z takich akcji, z użyciem furgonetki ostrzegającej przed konsekwencjami pigułkowej aborcji, prowadziliśmy ostatnio na ulicach Warszawy. Gdy nasze auto przejeżdżało przez centrum stolicy, grupa aktywistów aborcyjnych wyskoczyła na ulicę i zablokowała drogę naszemu kierowcy. W tym samym czasie do naszej furgonetki podszedł mężczyzna, który przebił oponę ostrym narzędziem i unieruchomił pojazd. Niedługo potem, do auta podeszła grupa nieletnich chłopców, którzy wrzucili jajo do środka szoferki. Do tego właśnie prowadzi aborcyjny aktywizm, szeroko reklamowany na platformach społecznościowych dla dzieci i młodzieży. 
Aktywni byliśmy także m.in. pod szpitalem w Oleśnicy, gdzie dokonuje się obecnie najwięcej aborcji w Polsce. Po raz kolejny zorganizowaliśmy przed wejściem do tej placówki publiczną modlitwę różańcową w intencji powstrzymania aborcji oraz wystawę obrazującą, czym jest i jak wygląda aborcja.
Prawdę o tym procederze mogli zobaczyć wszyscy wchodzący do szpitala, a dodatkowo o akcji informowały lokalne media. Po ulicach Oleśnicy jeździła także nasza furgonetka.Akcja furgonetkowa [foto]Konieczna jest organizacja kolejnych tego typu działań w całej Polsce oraz zwiększenie liczby akcji. Stała i regularna pomoc naszych Darczyńców umożliwia nam obecnie przeprowadzanie kilkudziesięciu ulicznych kampanii miesięcznie na terenie całego kraju, w tym publicznych modlitw różańcowych o powstrzymanie aborcji, ulicznych akcji informacyjnych, pikiet, wystaw i akcji mobilnych z użyciem furgonetek. Oprócz tego, prowadzimy kampanie billboardowe wykorzystując dobre miejsca reklamowe w pobliżu uczęszczanych miejsc. Działamy także w internecie, gdzie prowadzimy m.in. nasz portal stronazycia.pl oraz wydajemy kolejne publikacje takie jak przewodnik „Jak rozmawiać o aborcji?”, który dostarcza argumentów do dyskusji i działania przeciwko temu barbarzyńskiemu procederowi.
Na przeprowadzenie kolejnych takich działań w najbliższym czasie potrzebujemy ok. 13 000 zł. Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić prowadzenie kolejnych, niezależnych kampanii informacyjnych i dotrzeć do tysięcy nowych Polaków z prawdą o aborcji.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPWOk. 30 000 – wedle szacunków tylu nielegalnych aborcji dokonuje się rocznie w Polsce za pomocą nielegalnych pigułek poronnych. Równolegle, z roku na rok rośnie liczba legalnych aborcji w szpitalach. W 2022 roku tylko w jednym szpitalu w Oleśnicy abortowano 75 dzieci. Jeśli nie będziemy głosić prawdy o aborcji i wywierać presji na powstrzymanie tego procederu, liczba ofiar będzie rosnąć. Jak powiedział papież Jan Paweł II: naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości. Przyzwolenie na mordowanie najmniejszych i najsłabszych doprowadzi nasz kraj do zagłady. Dlatego musimy kształtować sumienia i budzić świadomość Polaków aby powstrzymać aborcję!
Serdecznie Pana pozdrawiam,Mariusz DzierżawskiPS: Do powodzenia naszych akcji w sposób szczególny przyczyniają się Patroni naszej Fundacji, czyli osoby regularnie wspierające nas finansowo. Więcej o naszym programie patronackim w linku.Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszkówstronazycia.pl

Niedzielski powinien “oglądać świat zza krat, a nie kandydować do Sejmu”

Niedzielski atakuje Konfederację. Takiej reakcji się nie spodziewał. „Typ powinien oglądać świat zza krat, a nie kandydować do Sejmu”

28.06.2023 typ-powinien-ogladac-swiat-zza-krat-a-nie-kandydowac-do-sejmu

FacebookTwitterWhatsApp

Minister Adam Niedzielski. Fot. PAP
Minister Adam Niedzielski / Fot. PAP

„Minister pandemii” Adam Niedzielski przypuścił „atak” na Konfederację i proponowane przez nią rozwiązania w służbie zdrowia. Szefowi resortu odpowiadają dziennikarze i politycy.

„Miałem wolne 10 min więc przeczytałem program @KONFEDERACJA_ w aspekcie ochrony zdrowia. Po przeczytaniu zostało mi 6 min wolnego. Esencja programu: dają pacjentowi minimum świadczeń, które mają być bardzo tanie i dzięki którym lekarze zarobią bardzo dużo. To po piwie czy przed?” – grzmiał Niedzielski na Twitterze.

Do jego wpisu odniosło się spore grono internautów, w tym lekarzy, dziennikarzy i polityków.

„Pan Minister przez 4 minuty przeczytał program ochrony zdrowia @KONFEDERACJA_ ale przez 2 lata nie zauważył, że system, którym zarządza masowo zabija pacjentów, wtrąca społeczeństwo w psychozę a dzieci pozbawia edukacji” – skwitował kardiolog Paweł Basiukiewicz.

Paweł Basiukiewicz

@PBasiukiewicz

Pan Minister przez 4 minuty przeczytał program ochrony zdrowia

@KONFEDERACJA_

ale przez 2 lata nie zauważył, że system, którym zarządza masowo zabija pacjentów, wtrąca społeczeństwo w psychozę a dzieci pozbawia edukacji.

Cytuj Tweeta

Adam Niedzielski

@a_niedzielski

·

14 g.

Miałem wolne 10 min więc przeczytałem program @KONFEDERACJA_ w aspekcie ochrony zdrowia.Po przeczytaniu zostało mi 6 min wolnego. Esencja programu: dają pacjentowi minimum świadczeń, które mają być bardzo tanie i dzięki którym lekarze zarobią bardzo dużo. To po piwie czy przed?

„250 tysięcy extra trupów.
Setki milionów złotych w błoto.
Poniszczone firmy.
Pacjenci pozbawieni opieki zdrowotnej.
Inflacja.
Terror psychologiczny.
Dodatki covidowe dla lekarzy.
Wszystko oparte na widzimisię.

I ten gość pisze o tanim państwie 🙂

#Wybory2023” – napisał publicysta Rafał Otoka-Frąckiewicz.

„Miałem wolne 10 minut, więc przeczytałem wszystkie rzetelne materiały uzasadniające wprowadzenie lockdownu i zamówienie 200 milionów szczepionek.
Po przeczytaniu zostało mi 10 minut wolnego” – odparł polityk Konfederacji Michał Wawer.

„Odezwał się ten, który wdrożył system odcinający pacjentów od służby zdrowia, czym doprowadził do 200 tys. zgonów. Typ powinien oglądać świat zza krat, a nie kandydować do Sejmu” – skomentowała publicystka Katarzyna Treter-Sierpińska.

„Minimum świadczeń to wciąż lepiej niż kij, którym trzeba walić w parapet, żeby dostać receptę” – napisała dziennikarka Ewa Zajączkowska-Hernik.

Reforma ochrony zdrowia według Konfederacji

Krytyka postulowanych przez Konfederację zmian rozgorzała po Wielkiej Konwencji Programowej tej partii, która odbyła się w ostatnią sobotę. O bon zdrowotny pytany był w Polsat News Konrad Berkowicz. Polityk wyjaśnił, że będzie on funkcjonował na zasadzie ubezpieczenia.

W „Konstytucji Wolności” Konfederacja wyjaśnia, że jej postulat dotyczy „likwidacji państwowego monopolu NFZ i umożliwienia pacjentom dokonywania swobodnego wyboru ubezpieczyciela”. Każdy ubezpieczyciel miałby zapewnić swoim klientom określony prawem „koszyk świadczeń gwarantowanych”, a świadczenia dodatkowe byłyby elementem konkurowania o klienta – podobnie jak jakość świadczonych usług. Zastrzeżono też, że żaden ubezpieczyciel nie będzie mógł odmówić nikomu ubezpieczenia go.

Konfederacja wyjaśnia, że Polacy nadal płaciliby składki – ale już nie do skarbca NFZ, a do prywatnych ubezpieczycieli. Składki te byłyby zaś rozdzielane w formie bonu zdrowotnego. Przy obecnych nakładach na ochronę zdrowia i liczbę osób ubezpieczonych bon ten wyniósłby średnio 4340 zł.

Nie oznacza to jednak, że świadczenia udzielone danemu pacjentowi nie mogłyby przekroczyć tej wartości. Mechanizm działania bonu zdrowotnego obrazowo wyjaśnił wydawca portalu nczas.com Radosław Piwowarczyk.

„Politycy i dziennikarze o małym rozumku atakują bon zdrowotny. Twierdzą, że 4340zł będzie musiało pokryć wszystkie koszty leczenia. To tak, jakby twierdzić, że jak płacę 2100zł za ubezpieczenie auta, to tylko za tyle mogę go naprawić. Kretyni czy propagandyści? Tertium non datur” – napisał na Twitterze.

W swoim programie Konfederacja zastrzega, że postulowane przez nią zmiany należy wprowadzać „bardzo ostrożnie i stopniowo”.

„System ochrony zdrowia jest bardzo złożony i próby wprowadzenia z dnia na dzień ogólnokrajowej rewolucji mogłyby przynieść fatalne skutki pomimo dobrych założeń” – wskazano. Partia proponuje, by reformę rozpocząć od tych sektorów ochrony zdrowia, które już dziś są w dużej części sprywatyzowane – np. stomatologia. Jako ostatnie zaś miałyby być zreformowane obszary najtrudniejsze do przekształcenia – jak ratownictwo medyczne czy onkologia. Zaznaczono, że zanim to nastąpi, trzeba poddać je „dalszym szczegółowym analizom”.

„Zasady rządzące poszczególnymi sektorami systemu nie muszą być identyczne – celem reformy jest dobro pacjenta, podniesienie jakości ochrony zdrowia i ograniczenie jej kosztów, a nie spełnienie jakichś sztywnych ideologicznych założeń” – podkreślono.

Sąd: TVN kłamie o pedofilii w Kościele

Sąd nakazał TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji. Chodzi o materiał nt. pedofilii w Kościele

Ostatnia aktualizacja: 17.06.2023 09:31

Obserwuj nas na Google News

“Sąd nakazał portalowi TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji” – poinformowało Biuro Komunikacji i Promocji Ministerstwa Sprawiedliwości. Chodzi o materiał “Miał być przełomem w walce z pedofilią. W jawnym rejestrze brakuje duchownych” z 2018 r. o pedofilii w Kościołach.

Resort sprawiedliwości poinformował, że TVN24.pl ma, decyzjąsądu, opublikować sprostowanie

Resort sprawiedliwości poinformował, że TVN24.pl ma, decyzją sądu, opublikować sprostowanieFoto: Sharaf Maksumov/ Shutterstock

Biuro Komunikacji i Promocji Ministerstwa Sprawiedliwości poinformowało, że “sąd nakazał portalowi TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji”.

W publikacji z 2 października 2018 r. pt. “Miał być przełomem w walce z pedofilią. W jawnym rejestrze brakuje duchownych” podano nieprawdę, że podział Rejestru Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym (rejestr pedofilów) na część jawną i niejawną był wynikiem działania Ministerstwa Sprawiedliwości. Ponadto nieprawdziwe jest twierdzenie, że w rejestrze ominięto lub specjalnie ukryto księży.

Redaktor naczelny http://TVN24.pl został zobowiązany prawomocnym wyrokiem sądu do zamieszczenia sprostowania nieprawdziwych informacji. Portal podawał, jakoby w rejestrze pedofilów celowo ukryto czy pominięto księży.

gov.pl

Sąd nakazał portalowi TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji – Ministerstwo…

Redaktor naczelny TVN24.pl został zobowiązany prawomocnym wyrokiem sądu do zamieszczenia sprostowania nieprawdziwych informacji. Portal podawał, jakoby w rejestrze pedofilów celowo ukryto czy…

Treść sprostowania

15 czerwca Sąd Apelacyjny w Warszawie wydał prawomocny wyrok w tej sprawie. Nakazał publikację sprostowania o treści: 

“W związku z nieprawdziwym informacjami podanymi w powyższym artykule, oświadczam, że podział rejestru pedofilów na część jawną i niejawną był wynikiem prac parlamentarnych, a nie działaniem Ministerstwa Sprawiedliwości. Ponadto nieprawdziwa jest informacja, że w rejestrze ominięto lub specjalnie ukryto księży. Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma żadnego wpływu na publikowane w nim dane, zaś wpis w rejestrze uzależniony jest od rodzaju popełnionego przestępstwa, a wykonywany zawód, czy przynależność do grupy społecznej nie mają żadnego znaczenia. Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro“.

Sprostowanie ma być umieszczone bezpośrednio pod treścią zawierającego nieprawdę materiału, a w przypadku jego usunięcia na stronie głównej portalu tvn24.pl. Sąd zasądził również na rzecz Ministerstwa Sprawiedliwości zwrot kosztów procesowych.

1.07.23 Gietrzwałd – Modlitwa w intencji Polski

1.07.23 Gietrzwałd – Modlitwa w intencji Polski

27/06/2023przez antyk2013

Ave Maria!

Dzisiaj obchodzimy 146 rocznicę objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. 

27 czerwca A.D. 1877, Królowa Polski Pani Gietrzwałdzka ukazała się i przemówiła do dwóch dziewczynek na Świętej Warmii. 

Pierwsze słowa jakie Królowa Aniołów skierowała do wizjonerek brzmiały: 

„Jestem Najświętsza Maryja Panna Niepokalanie Poczęta. Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali Różaniec”. 

W najbliższą sobotę 1 lipca w Sanktuarium w Gietrzwałdzie rozpocznie się czuwanie modlitewne od 9.30 w intencji życia, małżeństw i rodzin, które zakończy się o godzinie 16.00 Mszą św. w rycie rzymskim. 

A następnie, jako kontynuacja, tym razem w intencji świętości Kapłanów i osób konsekrowanych, rozpocznie się czuwanie od godziny 18.00, które potrwa do Mszy Świętej o g. 5.00 w bazylice. 

1 lipca przypada również pierwsza sobota miesiąca, dlatego o godzinie 22.00 zostanie odprawiona Msza św. w intencji Wynagradzającej Niepokalanemu Sercu Maryi.

Share

Kategorie Adoracja, Gietrzwałd, Msze św. za Ojczyznę, Nabożeństwo Różańcowe, Pokuta Tagi Gietrzwałd, Jasnogórskie Śluby Narodu, modlitwa za Ojczyznę, Msza Święta za Ojczyznę, Pokuta, różaniec za Ojczyznę

Objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie wstrząsnęły całą Polską. Papież w 1977 roku uznał “polską Fatimę”.

Objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie wstrząsnęły całą Polską. Papież w 1977 roku uznał “polską Fatimę”.

Karolina Lewandowska wiadomosci.onet-wizje-dzieci-wstrzasnely-calym-krajem-papiez-uznal

Gietrzwałd to niewielka wieś leżąca pod Olsztynem, co roku przyciągająca około miliona przyjezdnych. Wszystko za sprawą objawień, które miały tam miejsce w 1877 r. i były jak dotąd jedynymi takimi wizjami w Polsce uznanymi przez Kościół. Przez 80 dni Matka Boża ukazywała się dwóm dziewczynkom, odbudowując wiarę i nadzieję w narodzie uciśnionym zaborami i germanizacją.

Gietrzwałd to jedyne w Polsce miejsce objawień zaakceptowane przez Kościół katolicki

  • Kult Matki Bożej w Gietrzwałdzie miał swoje początki jeszcze w XIV w. Najpierw koncentrował się na lokalnej piecie, później na obrazie w wiejskim kościółku
  • W 1877 r. Gietrzwałd stał się miejscem niemal 200 cudownych objawień Maryi. Wizjonerkami były dwie miejscowe dziewczynki
  • Od tego czasu Gietrzwałd stał się celem pielgrzymek wiernych. Same objawienia przyczyniły się do ożywienia ruchów narodowych, patriotycznych na XIX-wiecznej Warmii

Pierwsze przejawy kultu Matki Bożej w Gietrzwałdzie pojawiają się już w drugiej połowie XIV w. Wierni początkowo otaczają czcią pietę, później koncentrują się na obrazie, prezentującym Maryję z Jezusem. Malowidło znajduje się w lokalnym kościele. Matka Boża ma na nim ciemnoniebieski płaszcz, Dzieciątko zaś jest ubrane w czerwoną suknię. Od początku XVIII w. na obrazie widnieją dodatkowo srebrne korony.

Obraz Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej

Początkowo we wsi mieszkali potomkowie dawnych Prusów, potem wśród ludności dominowali potomkowie Polaków zasiedlających te tereny od XIV w. Warmiacy, Sytuacja ta utrzymała się do połowy XIX w., kiedy to nasiliły się procesy germanizacyjne. Na skutek powstania styczniowego władze Prus wprowadziły ustawy uderzające w Kościół katolicki, a w 1873 r. zakazały stosowania języka polskiego w szkołach na całej Warmii. [KulturKampf]. Z parafii usuwani byli niepokorni kapłani i zgromadzenia religijne.

Sytuacja nie prezentowała się dobrze, mieszkańcy Warmii, gnębieni germanizacją, tracili poczucie przynależności do Polski i katolicyzmu. Gubili wiarę w lepsze jutro i powoli godzili się z nową rzeczywistością.

Początek objawień

Wszystko ulega zmianie 27 czerwca 1877 r., kiedy to 13-letnia Justyna Szafryńska wraca z kościoła w Gietrzwałdzie do domu. Właśnie zdała u proboszcza, ks. Augustyna Weichsela, egzamin dopuszczający do I Komunii Świętej. Gdy jej uszom dobiega dźwięk dzwonu, pobożnie odmawia modlitwę “Anioł Pański”. Wtedy wydarza się cud. Na pobliskim klonie dziewczynce ukazuje się plama światła, w której na złotym tronie siedzi ubrana w biel kobieca postać.

Główna nawa kościoła i ołtarz w Gietrzwałdzie

Po chwili z nieba zstępuje anioł. On także nosi białą szatę, a jego skrzydła lśnią złotym blaskiem. Justyna odmawia modlitwę “Zdrowaś Maryjo”, a siedząca postać podnosi się z tronu i wraz z aniołem unosi do Nieba. Dziewczynka nie wie jeszcze, że oto rozpoczęły się objawienia Matki Bożej, które potrwają aż do 16 września.

Justyna opowiada wszystko proboszczowi, a ten każe jej udać się w to samo miejsce następnego dnia. Drzewo klonu rozświetla się ponownie, znów po biciu dzwonu na “Anioł Pański”. Oczom dziewczynki raz jeszcze ukazuje się złoty tron, na który dwaj aniołowie przyprowadzają Matkę Bożą. Tym razem jednak nie siedzi sama. Aniołowie podają jej Dzieciątko Jezus, dekorując jednocześnie Maryję koroną, berłem i krzyżem, pozbawionym wizerunku ukrzyżowanego Syna.

Monika Kaczyńska / PAP

Obchody 128. rocznicy objawień w Gietrzwałdzie

=============================

Jeszcze inaczej wygląda wizja 30 czerwca. Wtedy Matka Boża objawia się Justynie bez towarzystwa aniołów. W zamian za to ukazuje się też 12-letniej Barbarze Samulowskiej, która przyszła pod klon razem z koleżanką. Potem oprócz nich objawienia doznają jeszcze dwie kobiety, one jednak szybko zostają uznane za niewystarczająco wiarygodne.

Justyna, na polecenie proboszcza, pyta Maryję, z jakimi żądaniami przybywa. “Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec” — słyszy w odpowiedzi, ku jej zdumieniu wypowiedzianej w miejscowej gwarze języka polskiego. Dzień później dziewczynka pyta o tożsamość widzianej, która przedstawia się jako Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta.

Jest to o tyle istotne, że 23 lata wcześniej papież Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, a trzy lata potem Matka Boża objawiła się Bernadetcie Soubirous, mówiąc “Ja jestem Niepokalane Poczęcie”.

Historic Collection / Alamy Stock Photo / PAP

Bernadeta Soubirous, wizjonerka z Lourdea, w Nevers

Nadzieje dla Polski i Kościoła

Od lipca dziewczęta doznają codziennych objawień w godzinach wieczornego nabożeństwa różańcowego. Wizje rozpoczynają się podczas odmawiania drugiej tajemnicy różańca, a kończą w czasie czwartej lub piątej tajemnicy.

Dziewczynki pytają o zdrowie i zbawienie najbliższych, któregoś dnia chcą też wiedzieć, czy Kościół katolicki w Królestwie Polskim zostanie oswobodzony spod pruskich nacisków. Pytają, czy opustoszałe parafie na południu Warmii otrzymają nowych kapłanów. Odpowiedź jest jednoznaczna. “Tak” – słyszą – “jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!”.

Pierwsza książeczka opisująca objawienia w Gietrzwałdzie

Ze wszystkich wizji duchowni zaczynają sporządzać notatki, proboszcz dba też o to, by dziewczynki nie kontaktowały się ze sobą do czasu zakończenia objawień.

Ocena wiarygodności wizjonerek

Jeszcze podczas trwania objawień w 1877 r. zostaje zwołana specjalna komisja mająca zbadać całą sprawę. Teolodzy przebywają w Gietrzwałdzie do 20 sierpnia, finalnie sporządzając 47-stronicowe sprawozdanie, w którym przyjmują stanowisko pozytywne wobec omawianych wydarzeń. Określają przy tym Justynę i Barbarę jako dziewczęta “bezpretensjonalne, proste, naturalne, dalekie od jakiejkolwiek przebiegłości”.

Powołana zostaje też komisja lekarska, mająca badać wizjonerki podczas samych objawień. Lekarze także są zdania, że symulacja nie jest tutaj możliwa. W czasie objawień u dziewczynek obserwuje się zwolnienie tętna, obniżenie temperatury rąk i stygnięcie twarzy. Bada się także zdrowie psychiczne dziewcząt, jednak i tu nie zauważa się żadnych nieprawidłowości.

Cel pielgrzymek

Informacja o cudownych objawieniach idzie w świat, daleko poza granice Gietrzwałdu. Pierwszą wzmiankę na ten temat publikuje wydawany w Pelplinie “Pielgrzym”. Od tej pory do wsi tłumnie przybywają pątnicy – do końca wizji, czyli do 16 września 1877 r., wieś odwiedza 300 tys. wiernych i 200 duchownych. Na obchodach święta Narodzenia Matki Bożej pojawia się aż 50 tys. osób.

Sensacją staje się położone przy plebanii źródełko, które Matka Boża błogosławi 8 września. Do dziś katolicy czerpią z niego wodę, wierząc, że przynosi ukojenie w cierpieniu i chorobie. 6 września w miejscu objawień umieszczona zostaje kapliczka z figurą Maryi Panny.

Kapliczka objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie

Religijny i narodowy skutek objawień

Przez 80 dni odnotowuje się 187 objawień, które wstrząsają nie tylko lokalną społecznością, ale i całą Warmią. Dla Polaków są bardzo ważnym znakiem. Z uwagi na coraz trudniejsze położenie ludności polskiej w zaborze pruskim, stanowią symbol obrony nie tylko katolików, ale całej polskiej społeczności. Prócz niej do Gietrzwałdu przybywają także pielgrzymi z Niemiec, Kaszub, Mazur i Litwy.

Objawienia w Gietrzwałdzie powodują odrodzenie się polskości na Warmii. Mają też uniwersalny charakter religijny. Skutkują ożywieniem życia religijnego, podniesieniem świadomości wiernych i poprawą ich postaw moralnych. Pięć lat po opisywanych wydarzeniach, w 1882 r., ks. Augustyn Weichsel tak komentuje zmiany, jakie dokonały się od zakończenia wizji Justyny i Barbary:

Nie sama tylko moja parafia, ale też cała okolica stała się pobożniejsza po objawieniach. Dowodzi tego wspólne odmawianie różańca świętego po wszystkich domach, wstąpienie do klasztoru bardzo wielu osób, regularne uczęszczanie do Kościoła

Tomasz Waszczuk / PAP Grób księdza Augustyna Weichsela w Gietrzwałdzie

Na pamiątkę tych wydarzeń, co roku do Gietrzwałdu przybywają rzesze polskich pielgrzymów ze wszystkich trzech zaborów — mimo że władze pruskie oficjalnie negują objawienia. Administracja, prasa i większość niemieckiego duchowieństwa uznaje te wizje za polityczną manifestację, oszustwo i zabobon. Napływ wiernych jednak nie ustaje, co skłania kolejnych proboszczów do rozbudowy sanktuarium.

Późniejsze losy wizjonerek

Do pewnego czasu losy obu wizjonerek, Justyny i Barbary, toczą się tymi samymi torami. Dziewczęta wstępują do zakonu szarytek — najpierw w Chełmnie, później w Paryżu. Z Paryża Barbara, przyjąwszy imię Stanisława, wyjeżdża z misją do Gwatemali, gdzie, uznawana niemal za świętą, umiera w 1950 r. W 2005 r. metropolita warmiński abp Edmund Piszcz otwiera jej proces beatyfikacyjny.

Tomasz Waszczuk / PAP Portret siostry Stanisławy Barbary

Justyna z kolei w 1897 r. opuszcza zakon. Przechodzi do stanu świeckiego i w 1899 r. wychodzi za mąż za Raymonda Etienne Bigota. Jej losy są znane tylko do 1904 r. – nie wiadomo, co dzieje się z nią dalej, gdzie żyje i zostaje pochowana.

Upamiętnienie wydarzeń

Sto lat po objawieniach, 1 września 1977 r., odbywają się uroczystości z okazji okrągłej rocznicy wydarzeń. Przewodniczy im Karol Wojtyła, wówczas jeszcze tylko kardynał i metropolita krakowski. Biskup warmiński Józef Drzazga uroczyście zatwierdza kult objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Określa go jako “niesprzeciwiający się wierze i moralności chrześcijańskiej, oparty na wiarygodnych faktach, w których nie da się wykluczyć nadprzyrodzonego i Bożego charakteru”.

Jerzy Ochoński / PAP Panorama Gietrzwałdu

Objawienia Maryjne w Gietrzwałdzie to jedyne potwierdzone przez Kościół katolicki objawienia na terenie dzisiejszej Polski. We wtorek 27 czerwca 2023 r. obchodzimy 146. rocznicę tych wydarzeń. Z tej okazji w gietrzwałdzkim kościele o godz. 13-tej odbędzie się specjalna msza, dodatkowo transmitowana przez TVP Polonia.

Źródło: Aleteia.org, GazetaOlsztynska.pl, Dzieje.pl Data utworzenia: 27 czerwca 2023

Ukraińskie zboże wjeżdża do Polski tysiącami ton. BEZKARNIE. „Rząd bardziej dba o Ukrainę niż o polskiego rolnika”

Ukraińskie zboże wjeżdża do kraju tysiącami ton. „Rząd bardziej dba o Ukrainę niż o polskiego rolnika”

Ukraińskie zboże nadal wjeżdża do kraju. Rolnicy podejmują ostateczne kroki, a rząd nic nie robi, prócz obietnic bez pokrycia.

Protest rolników w Nidzicy – „PiS nas oszukał”

21 czerwca w Nidzicy (woj. Warmińsko-Mazurskim) odbył się protest rolników. Protest nie był zorganizowany przez żadną organizację rolniczą, strajk został zorganizowany spontanicznie. Głównym powodem do wyjścia na ulicę rolników było zlokalizowanie pociągu z ukraińskim zbożem.

Minister Rolnictwa Robert Telus obiecał, że ukraińskie zboże przestanie wjeżdżać do Polski, jednakże gospodarze z okolic Nidzicy zlokalizowali pociągi załadowane kukurydzą i pszenicą pochodzącą z Ukrainy.

Piotr Miecznikowski rolnik i współorganizator protestu mówił, że tydzień temu z Zamościa pod elewator firmy Cefetra przyjechały wagony z 2000 tonami pszenicy. Rolnicy od razu powiadomili odpowiednie służby, sanepid oraz inspekcję jakości handlowej.

„Funkcjonariusze przyjechali, przeprowadzili kontrolę, ale tylko dokumentów. Ponieważ się zgadzały, nie pobrano żadnych prób. Jedynie olsztyński IJHARS wystąpił do lubelskiego o sprawdzenie historii pochodzenia tego zboża.”- mówi Piotr Miecznikowski. W minioną niedzielę przyjechał jednak kolejny transport zboża, tym razem 2500 ton pszenicy.

„Bardzo nas to poruszyło, bo mimo zakazu nadal zalewa nas ukraińskie ziarno. Stąd dzisiejsza manifestacja”- wyjaśnia Miecznikowski.

Po godzinie w miejscu protestu zjawiło się 70 osób, które zablokowały drogę i pociąg.

Tweet

Zobacz nowe Tweety

Rozmowa

Łukasz

@LukaszP85

Z informacji jakie uzyskałem od rolników, jest to ok 5000ton pszenicy, zboże rolników jeszcze zalega w magazynach a Cefetra ściąga dalej

Cytuj Tweeta

Łukasz 🚜🌾

@LukaszP85

·

21 cze

Rolnicy z Nidzicy i okolic protestują, blokują pociąg ze zbożem z Ukrainy który przyjechał na bocznicę w Nidzicy pod jeden z zakładów. @topagrar_PL @GospodarzWlkp @gospodarz @Instytut_Rolny @PRolny @PrzeworskaNika @jacekzarzecki @TyszkaMa @PolsatNewsPL @tvp_info @FaktyTVN

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

@piotr_borys

Protest rolników przed Urzędem Wojewódzkim #Wrocław Na Dolnym Śląsk po alarmie rolników wjechały transporty kukurydzy z Ukrainy! Miesiąc przed żniwami magazyny ciągle są pełne, sytuacja jest dramatyczna!Zapowiadamy kontrolę poselską. To jak jest

@RobertTelus

? #TuJestPrzyszłość

0:01 / 0:52

Jerzy Borowczak

Protestujący udali się do firmy Cefetry z zapytaniem, kto kupi ich zboże. Zarząd firmy odpowiedział, że nie i nie wiedzą w ogóle, czy będą przyjmować zboże ze żniw.

Rolnicy są zaniepokojeni. Gospodarze nie mają gdzie sprzedać swojego zboża, czują się zbędni, bo największy lokalny odbiorca – firma Cefetra – sprowadza ukraińskie ziarno po korzystniej dla niej cenie.

Do protestu odniosła się Cefetra. Według nich: „Firma do elewatora dostarczyła dwoma pociągami około 4500 ton pszenicy pochodzenia polskiego, zakupionej od polskiego dostawcy i załadowanej w magazynie tego dostawcy w Zamościu”. Innego zdania są rolnicy.

Protest rolników z Dolnego Śląska. „Rząd bardziej dba o Ukrainę niż o polskiego rolnika”
20 czerwca na Dolnym Śląsku został zorganizowany protest po tym, jak rolnicy odkryli 40 wagonów kukurydzy i 180 wagonów pszenicy z Ukrainy na Dolnym Śląsku. Rolnicy z Dolnego Śląska są w takiej samej sytuacji jak rolnicy z Nidzicy- magazyny są pełne i nie ma gdzie sprzedawać zboża.

„Zostaliśmy zalani zbożem z Ukrainy niekontrolowanej jakości, za to odpowiada rząd, służby podległe rządowi” – przekonywał Paweł Mazur, przewodniczący Rady Powiatowej Dolnośląskiej Izby Rolniczej w Wałbrzychu.

ZHP przejęty przez skrajną sodomską lewicę. Wara od naszych dzieci !!!

OSTRZEGAMY: ZHP przejęty przez skrajną lewicę. Wara od naszych dzieci !!!

zhp-przejety-przez-skrajna-lewice-sodomitow

Ideologia woke dotarła do Związku Harcerstwa Polskiego. Dzieci są indoktrynowane w duchu skrajnie lewicowych postulatów co do płci oraz tzw. „orientacji seksualnej” oraz zachęcane o obchodzenia sodomickiego „miesiąca dumy”.

Jak czytamy na profilu głównym ZHP na facebooku: Każdy inny, wszyscy równi! Czerwiec to miesiąc dumy, a my dumni jesteśmy z tego, że w harcerstwie jest miejsce dla każdego. Związek Harcerstwa Polskiego jest organizacją otwartą dla wszystkich, którzy chcą podjąć trud związany z kształtowaniem charakteru, ale i przeżyć przygodę. Harcerstwo każdemu daje szansę, nikogo nie skreśla na początku drogi.

Poniżej zamieszczono dodatkowy wpis:

Związek Harcerstwa Polskiego jest organizacją otwartą dla wszystkich, którzy chcą podjąć trud związany z kształtowaniem charakteru, ale i przeżyć przygodę, jaką jest harcerstwo. Harcerstwo każdemu daje szansę, nikogo nie skreśla na początku drogi”- to fragment z Uchwały XXXVI Zjazdu ZHP z dnia 6 grudnia 2009 r. w sprawie zmian w Podstawach wychowawczych ZHP. Jedną z najważniejszych postaw, które kształtujemy wśród naszych harcerzy i instruktorów, jest poszanowanie godności i szacunek do drugiego człowieka, ponieważ każdy człowiek, mimo różnic, posiada taką samą godność i wartość. To Prawo Harcerskie, najważniejszy kodeks etyczny każdego harcerza i instruktora, stanowi, że harcerz w każdym widzi bliźniego. ZHP jest stowarzyszeniem otwartym dla wszystkich bez względu na pochodzenie, rasę czy wyznanie, a przynależność do ZHP jest dobrowolna. Pragniemy podkreślić, że Związek Harcerstwa Polskiego jest organizacją otwartą dla każdego, kto cele działania ZHP traktuje jak swoje własne i postępuje zgodnie z podstawowymi zasadami i wartościami harcerskimi.

Całość można znaleźć tutaj.

NASZ KOMENTARZ: Każdy rodzic, który nie chce żeby jego dziecko było indoktrynowane przez dewiantów, powinien natychmiast wypisać swoje dziecko z tej patologicznej organizacji, która zdecydowanie minęła się ze swoim powołaniem.

Wara od naszych dzieci!!!

Tryb awansów w polskiej nauce. Kontrolę – ma garstka uprzywilejowanych osób. Sposoby „doskonałości Naukowej”.

Tryb awansów w polskiej nauce. Niepokojące wnioski! Kontrolę nad postępowaniami miała garstka uprzywilejowanych osób. Sposoby „doskonałości Naukowej”.

tryb-awansow-w-polskiej-nauce

Ile osób w komisjach awansowych?

Czterech naukowców z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM), Uniwersytetu Opolskiego i Wrocławskiego chciało sprawdzić, ile było osób w komisjach awansowych, w których zasiadali członkowie Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów – organu odpowiadającego za przebieg tego procesu.

Wykorzystując dane dotyczące awansów w Polsce w latach 2011-2020, przeanalizowaliśmy ponad 12 500 wniosków habilitacyjnych i ponad 3000 wniosków o tytuł profesora, wyodrębniając dane osobowe dotyczące członkostwa w komisjach. Zidentyfikowaliśmy uprzywilejowaną grupę osób, które kontrolowały znaczną większość awansów — wyjaśnił jeden z autorów badania dr hab. Emanuel Kulczycki z UAM.

Niepokojące, ale „zgodne z prawem”

Bezpośrednią motywacją dla badań – jak podał dr hab. Kulczycki – była informacja, że jeden z naukowców sporządził ponad 650 recenzji (nie licząc tzw. superrecenzji) na stopnie lub tytuły naukowe, z czego 46 takich recenzji tylko w 2007 r.

Czy takie zjawisko należy uznać za niepokojące? Według jednego ze współautorów badania prof. Piotra Steca, mimo że rodzi to możliwe konflikty interesów, to taki mechanizm był „zgodny z prawem”. Plusem takiego scentralizowania było to, że w bardzo dużej liczbie postępowań powtarzają się te same osoby, co pozwala na standaryzację sposobu procedowania.

Brak ustawowych reguł powoływania członków i przewodniczących komisji habilitacyjnych

Nie było ustawowych reguł odnoszących się do powoływania członków i przewodniczących komisji habilitacyjnych przez CK, więc działając w ramach stworzonych przez ustawodawcę ram, podejmowała ona decyzję, kierując się rozmaitymi czynnikami. Ponieważ nie widać obiektywnego wzorca postępowania, a bardzo różne i niepowiązane ze sobą dyscypliny należą do grupy preferującej centralizację lub decentralizację, to prawdopodobnie decydujące znaczenie przy ustalaniu składu komisji miały kryteria środowiskowe — podkreślił prof. Stec.

Jak wyjaśnił w rozmowie z PAP, okazało się, że w komisjach prowadzących postępowania habilitacyjne i profesorskie było bardzo wielu członków Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów (CK).

Garstka ludzi decydowała o większości awansów

Świadczy to o tym, że w wielu dyscyplinach garstka ludzi decydowała o większości awansów. To dawało dużą władzę, a dobór składu komisji był prawdopodobnie zależny od innych czynników niż np. znajomość szczegółowej problematyki w ramach danej dyscypliny.

Nie decydowały o nim też wskaźniki bibliometryczne (jakość publikacji naukowych – PAP), widać natomiast, że członkostwo w CK było ważnym elementem doboru. I nie wiemy, dlaczego akurat to kryterium było bardzo ważne i dlaczego tylko w niektórych dyscyplinach — wskazał prof. Stec.

Według niego oznaczało to, że istniała mała grupa ludzi, z którą trzeba się było poważnie liczyć, jeśli chciało się awansować na kolejny szczebel w hierarchii akademickiej.

Z perspektywy innych osób ustawowo uprawnionych do pełnienia funkcji członka lub przewodniczącego komisji oznaczało to, że nie były one powoływane z jakichś nieznanych bliżej przyczyn, bo powoływano stale te same osoby — dodał.

Nadreprezentacja członków CK w komisjach

Prof. Stec wskazał na raport kontroli Najwyższej Izby Kontroli z 2016 r., w którym zwrócono uwagę na nadreprezentację członków CK w komisjach.

Władze CK nie wskazały merytorycznych przyczyn takiego stanu rzeczy, natomiast poinformowały o wprowadzeniu ograniczenia co do liczby członków CK zasiadających w jednej komisji. Oznacza to, że także w ramach CK musiały być wątpliwości co do tego, czy przyjęty model centralizacji jest właściwy.

Generalnie – jak przyznał prof. Stec – w przypadku postępowań w większości dyscyplin byli członkowie CK. Przykładowo w dyscyplinie biotechnologia wszyscy przewodniczący komisji awansowych byli też członkami CK, w przypadku elektrotechniki – 99 proc., ekonomii – 93 proc., językoznawstwa 91 proc.

Z danych przekazanych przez prof. Steca wynika, że na 93 badane dyscypliny rozkład postępowań habilitacyjnych, w których brał udział przynajmniej jeden członek CK, wygląda tak: 34 dyscypliny – 90-100 proc. postępowań, 31 dyscyplin – 50-89 proc. postępowań, 22 dyscypliny – 10-49 proc. postępowań, 6 dyscyplin – poniżej 10 proc. postępowań.

W przypadku postępowań profesorskich te liczby są niższe. Najwięcej członków CK brało udział w postępowaniach z farmacji (33 proc. postępowań) i naukach o zdrowiu (32 proc. postępowań). W naukach chemicznych i ekonomicznych to było po 2 proc. – przekazał prof. Stec.

Scentralizowany system

Nie wiemy, dlaczego aż tak popularny był taki model składów komisji habilitacyjnych, który można określić jako scentralizowany. Taki model, z członkami CK we wszystkich lub większości paneli pasowałby bardziej do systemu, w którym to CK nadaje stopień, a nie tylko wskazuje część składu komisji. Być może przeniesienie postępowań habilitacyjnych na szczebel centralny (tak jak zrobiono z postępowaniami profesorskimi) jest pomysłem wartym rozważenia. Na razie nie został on jednak zgłoszony — zwrócił uwagę prof. Stec.

Obecnie system awansów zmienił się w wyniku reformy nauki i szkolnictwa wyższego wprowadzonej przez Jarosława Gowina. W 2021 r. zadania CK przejęła częściowo „Rada Doskonałości Naukowej”. Publikacja na temat badań ukazała się w otwartym dostępie w czasopiśmie „Sage Open”.

rdm/PAP

=================================

Jozef Wieczorek <jozef.wieczorek@interia.pl>

“W wielu dyscyplinach od 2011 do 2020 r. garstka ludzi decydowała o większości awansów w polskiej nauce. Dawało to dużą władzę, a dobór składu komisji awansowej zależał prawdopodobnie od innych czynników niż merytoryczne” 

Jeden z przykładów – członka Rady Doskonałości Naukowej – nadzwyczajnej kasty akademickiej 
Bogusława Śliwerskiego profesoradoktorahabilitowanegonaukipolskiej 


https://www.uni.lodz.pl/pracownicy/boguslaw-sliwerski

Recenzje dorobku naukowego: 45 rec. w przew. prof.; 3 rec. w przew. prof. w Uniwersytecie Jana Amosa Komeńskiego w Bratysławie (Słowacja) i 1 w Uniwersytecie w Brnie (Czechy); 107 rec. hab., 71 rec. dokt.; 212 rec. grantów KBN, MNiSW, NCN; rec. proj. dla NCBR; rec. doctor honoris causa dla prof. Czesława Kupisiewicza (APS), prof. Zbyszko Melosika (Uniwersytet Szczeciński) i Janiny Ochojskiej (Śląski Uniwersytet Medyczny); profesora Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego dla Andrzeja Janowskiego; odnowienia doktoratu prof. Olgi Czerniawskiej.

Skutki są oczywiste , ale tylko dla “marginesu” akademickiego nie nadającego się do tak funkcjonującej  domeny akademickiej i unieważnianego w tej materii, także  przez środowiska patriotyczno-solidarnościowe. A środowiska rektorskie zadowolone jeśli nas [uczelnie] ocenią poniżej biednych krajów “III świata”. I niby jak Polska może osiągnąć należną im pozycję wśród europejskich krajów

o degradacji intelektualnej i moralnej polskiej domeny akademickiej  nieco na blogu https://blogjw.wordpress.com/ ( tysiące tekstów [też książki] z którymi się nie dyskutuje i linki do innych stron akademickich) 

np. ostatniego https://blogjw.wordpress.com/2023/06/17/plagi-rektorskie/

Ale o tym nikt nie chce słyszeć, debatować, tylko miłowanie i miłowanie utytułowanych/[nader często] utytłanych

Koszmar komunikacyjny w Warszawie Trzaskowskiego. Cyrk za nasze pieniądze. Czy w stolicy są autobusy czy gimbusy?

Koszmar komunikacyjny w Warszawie rządzonej przez Trzaskowskiego. „Cyrk za nasze podatników pieniądze”.

Czy w stolicy to są autobusy czy gimbusy?

koszmar-w-warszawie-rzadzonej-przez-

Zarząd Transportu Miejskiego poinformował o wakacyjnych zmianach w rozkładzie jazdy. Warszawiacy ostro krytykują tę decyzję.

Od soboty zmieniły się rozkłady jazdy kilkudziesięciu linii autobusowych. Inaczej będą też jeździć tramwaje i metro, a kursowanie wybranych linii autobusowych zostanie zawieszone.

Korekta rozkładów spotkała się z krytyką wśród Warszawiaków, którzy swoje zdanie wyrażają we wpisach w mediach społecznościowych.

„Co roku ten sam cyrk – wakacje nie powodują, że nie musimy docierać do pracy, albo że ktoś nam płaci za dodatkowy czas, który spędzamy w transporcie. Jakiekolwiek cięcia na liniach 204 i 104 są kompletnie nieuzasadnione, jeśli obetniecie też 17 to nie będzie w ogóle opcji, żeby dostać się z ONZ na Mordor – tam już teraz ledwo daje się wejść. Płacimy w podatkach ciężkie pieniądze, żeby transport działał dla nas sprawnie cały rok. Pogarszanie go na dwa miesiące, tak żeby wam było wygodnie jest kompletnym nieporozumieniem” – pisze internautka.

„Nie wiem czy w stolicy to są autobusy czy gimbusy? Co wakacje, ferie, święta i to jeszcze zawsze z zakładką przed i po rozkład specjalny, czyli połowa połączeń i ścisk. Może bilety też powinny być wtedy za połowę ceny?” – komentuje kolejna.

Z kolei inny internauta zwraca uwagę, że decyzja ZTM o wypróbowaniu przebiegu nowych linii w okresie wakacyjnym jest nieracjonalna.

Z jednej strony piszecie, że okres wakacyjny to czas, kiedy miasto pustoszeje ergo mniej pasażerów, a z drugiej strony chcecie wypróbować nowe linie i trasy przy zmniejszonej liczbie pasażerów w mieście. Czyli z góry będzie wiadomo, że tych pasażerów na wybranych zmianach będzie mniej. Czy te liczby pasażerów będą więc reprezentatywne? Nie dało się tego zrobić wiosną przy normalnym ruchu?” – dopytuje.

Warszawiacy wytykają zawieszenie linii Z-4, zastępującej tramwaje wycofane z ul. Puławskiej, w związku z budową linii tramwajowej do Wilanowa.

Z kolei mieszkańcy wolskiego osiedla Koło są oburzeni likwidacją linii 249. „Linia 249 miała jeździć co 20 minut. Później zdecydowano że nie będzie jeździła w niedzielę. Następnie zmniejszono częstotliwość do 30 minut i teraz zdecydowano się w ogóle ją zawiesić. Dodatkowo bardzo krótkie godziny kursowania tylko do 21 sprawiają, że komunikacja po wschodniej stronie osiedla to jakaś tragedia. ZTM chyba bredzi, że po 21 nikt już na Koło nie wraca” – napisał mieszkaniec warszawskiej Woli.

Kolejny wpis i kolejna krytyczna opinia. „Wasze pomysły są coraz głupsze, wręcz niebywałe. Jaka jest celowość kierowania linii przyspieszonej 414, jadącej przez całe miasto i ogromne korki na moście Grota-Roweckiego, żeby obsłużyć lokalne potoki ruchu na dynamicznie rozwijającym się osiedlu? By tylko zawiesić lokalne 328?” – pyta. Internauta uważa, że linie przyspieszone nie powinny kursować w unikalnych relacjach, gdzie nie ma alternatywy w postaci linii zwykłej.

„Linia 517 na Torwarze, gdzie spotka się ze 187 – także z Ursusa – to chyba tylko przykład bezradności i braku lepszych pomysłów na wyzwolenie tej linii z korków na ul. Świętokrzyskiej. I też problem korków zamiast punktualności na krótszej linii 109. Dramat” – podsumowuje inny oburzony Warszawiak.

Podkreślił, że ZTM zdewastował komunikację na Bemowie. „Tramwaje stadami, 112-171-190 co pół godziny, 122 zawsze jadące razem ze 177, 523 stające wszędzie, wandalizacja rozkładów linii 105” – wymienił. „Nie umieliście (nie chcieliście) dogadać się z radnymi, stwarzając w zamian potworny projekt” – dodał.

W tych zmianach wakacyjnych popełniliście chyba wszystkie błędy, jakie można popełnić przy trasowaniu linii. Za nasze podatników pieniądze” – podkreślił internauta.

Wakacyjny rozkład ma obowiązywać do 3 września.

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka PL będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej [i tym, co nas do niej zagnali]

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej

Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

jajka-beda-jeszcze-drozsze-podziekujcie-unii-europejskiej/

Ceny jajek w ostatnim czasie szaleją, ale kolejne podwyżki jeszcze przed nami. Wszystko dzięki unijnemu zakazowi klatkowego systemu produkcji jaj.

Wprowadzenie zakazu klatkowego systemu produkcji jaj w UE spowoduje wzrost kosztów chowu kur i może doprowadzić do utraty konkurencyjności produkcji w stosunku do krajów, gdzie takie wymogi nie obowiązują – uważa ministerstwo rolnictwa.

Jednocześnie przyznaje, że na unijny zakaz się zgodzi, bo „wydaje się on nieunikniony”. „Wprowadzenie w przyszłości zmian w unijnym prawodawstwie dotyczącym dobrostanu zwierząt w gospodarstwach wydaje się być nieuniknione” – stwierdza MRiRW.

W październiku ub.r. KE zakończyła ocenę obecnych przepisów, tzw. „fitness check”, w celu ustalenia, czy obecna legislacja dot. chowu zwierząt spełnia swoją funkcję i założenia oraz czy działa spójnie z celami UE. W wyniku tej oceny stwierdzono, że przepisy dobrostanowe obowiązujące w UE poprawiły jakość życia zwierząt, ale jednocześnie przegląd legislacji wyraźnie wskazał, że należy w tej kwestii zrobić więcej. Wśród państw UE istnieje konsensus co do konieczności zaktualizowania przepisów. Zgodnie z harmonogramem ogłoszenie przez Komisję propozycji legislacyjnych jest zaplanowane na trzeci kwartał 2023 r.

Ponadto KE zobowiązana jest przeprowadzić „ocenę wpływu” planowanych zmian w przepisach dot. dobrostanu zwierząt na aspekty ekonomiczne, społeczne i środowiskowe. Zmiana unijnych przepisów będzie uzależniona od wyników ww. oceny wpływu oraz od opinii naukowych Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).

„Polska z uwagą obserwuje aktualne tendencje w zakresie utrzymywania zwierząt gospodarskich w warunkach podwyższonego dobrostanu w krajach UE i analizuje możliwości wdrożenia tych metod w warunkach polskich” – zapewnił PAP resort rolnictwa.

Ministerstwo zwraca uwagę, że zachęcenie rolników do stosowania podwyższonych ponad [rozsądek?? md] warunków dobrostanu zwierząt gospodarskich jest celem eko-schematu „dobrostan zwierząt”, który jest jednym z działań przewidzianych w Planie Strategicznym dla Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2023-2027. W ramach tego ekoschematu rolnicy będą otrzymywali wsparcie na poprawę warunków chowu zwierząt. Taka pomoc ma na celu m.in. zrekompensowanie dodatkowych kosztów chowu w warunkach podwyższonego dobrostanu zwierząt. „Możliwe jest przystąpienie do wariantów dotyczących dobrostanu kur niosek, kurcząt brojlerów oraz indyków utrzymywanych z przeznaczeniem na produkcję mięsa” – poinformowało ministerstwo.

Wszyscy za to zapłacimy

Według MRiRW, „w celu dostosowania się do nowych przepisów konieczne będą inwestycje w infrastrukturę gospodarstw; spodziewany jest również wzrost kosztów bezpośrednich prowadzenia produkcji zwierzęcej. Z tego powodu kluczowe jest zapewnienie konkurencyjności gospodarczej przedsiębiorstw rolnych w UE”.

Ministerstwo rolnictwa zaznaczyło, że na posiedzeniach Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa Polska prezentowała stanowisko, że w obliczu obecnej sytuacji ekonomicznej zmiany legislacyjne w zakresie dobrostanu zwierząt „należy wprowadzać stopniowo i rozważnie, a za priorytet należy uznać uwzględnienie w przyszłym prawodawstwie (…) odpowiednio długich okresów przejściowych pozwalających na dostosowanie produkcji zwierzęcej w poszczególnych państwach członkowskich UE do nowych wymagań”.

Resort rolnictwa wskazał, iż Polska prezentuje stanowisko, że wyższe wymagania w zakresie dobrostanu zwierząt będzie prowadzić do wyższych kosztów produkcji zwierzęcej w UE, więc jeżeli te wymogi nie będą wiązały się z ochroną rynku UE przed napływem produktów pochodzenia zwierzęcego z krajów, gdzie nie ma takich wymogów, to może doprowadzić do utraty konkurencyjności przez rolnictwo w Polsce i w UE, i rezygnacji z tej produkcji oraz utraty bezpieczeństwa żywnościowego.

Z tego względu Polska domaga się objęcia towarów importowanych takimi wymaganiami w zakresie dobrostanu, jakimi obarczona jest produkcja zwierzęca w UE – zaznaczyło MRiRW.

Poinformowano, że zlecone zostały ekspertyzy dot. oceny potencjalnych skutków podwyższenia minimalnych warunków utrzymania m.in. kur niosek dla sektora produkcji jaj w Polsce.

Według jednej z nich, koszt modernizacji na system wolno-wybiegowy kurnika dla kur niosek w obsadzie powyżej 3000 sztuk, o długości 20 m i szerokości 12 m z klatkowym systemem chowu został oszacowany na kwotę ponad 765 tys. zł netto.

Jeżeli chodzi o opłacalność produkcji jaj spożywczych, to z analizy wynika, że przejście z systemu klatkowego na chów ściółkowy prawdopodobnie spowoduje wzrost kosztów bezpośrednich o 11 proc.; przejście na system wolnowybiegowy spowoduje, iż koszty te wzrosną o 23 proc. „Zgodnie z ekspertyzą okres przejściowy na dostosowanie produkcji jaj do zakazu utrzymywania kur niosek w klatkach powinien wynosić minimum 15 lat” – poinformowało ministerstwo rolnictwa.

Według analityków Credit Agricole, unijny zakaz produkcji jaj w systemie klatkowym miałby wejść w życie od 2027 r. Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

Zgodnie z danymi Eurostatu Polska jest szóstym największym producentem jaj oraz ich drugim największym eksporterem w UE. Jednocześnie ponad 70 proc. kur niosek w Polsce utrzymywanych jest w systemie klatkowym, co jest jednym z najwyższych wyników w całej UE.

JKM: Dlaczego nie udało się wyrwać tej bandzie złodziei i oszustów, która rządzi w tej chwili Polską?

Korwin-Mikke: „Obiecuję, że JE Adamem Niedzielskim to my się jeszcze zajmiemy”

Dlaczego nie udało się wyrwać tych dziedzin tej bandzie złodziei i oszustów, która rządzi w tej chwili Polską?

obiecuje-ze-adamem-niedzielskim-to-my-sie-jeszcze-zajmiemy

W sobotę w Warszawie odbyła się Wielka konwencja programowa Konfederacji pod hasłem „Tak chcemy żyć”. Jako ostatni wystąpił Janusz Korwin-Mikke, bo – jak mówił – „podobno najlepsze wino daje się na koniec, więc rozumiem, że stare wino jest najlepsze”.

– Zanim przejdę do spraw ogólnych, chcę powiedzieć o jednej sprawie niesłychanie ważnej, szczegółowej. Otóż, lat temu 30 z hakiem podobno obaliliśmy socjalizm. I tam, gdzieśmy go obalili, np. w telefonach, działa – mówił podczas sobotniej konwencji Konfederacji Janusz Korwin-Mikke.

– Niektóre działy przemysłu – działają, restauracje – działają, ale dwie bardzo ważne dziedziny, które zajmują ponad połowę budżetu, tj. oświata i służba zdrowia, dalej tkwią w komunizmie – wskazał.

Dlaczego nie udało się wyrwać tych dziedzin tej bandzie złodziei i oszustów, która rządzi w tej chwili Polską? To kiedyś powiedział św. pamięci Winston Churchill, że Polacy to wspaniali ludzie, ale są rządzeni przez najpodlejszych z podłych. Niestety, zostało to do dzisiaj – ocenił.

– Dlaczego nie udało się wyrwać tych dziedzin najpodlejszym z podłych? Bo dzieci są słabe. Bo chorzy są słabi. I dlatego nie potrafią się uwolnić. I Konfederacja to zrobi – zadeklarował.

– Wmawia się nam, że gdyby nie służba zdrowia, to wszyscy by umarli, dawno by nas nie było, dzieci by nie było. Powiedzmy jasno, kilkadziesiąt tysięcy lekarzy pracuje w tej chwili nie przy łóżkach chorych, tylko pracuje w NFZ, w wydziałach zdrowia w województwie, powiecie, gminie, w różnych komórkach, instytucjach, Ministerstwie Zdrowia – mówił dalej.

– Gdyby zlikwidować to wszystko i ci ludzie poszli leczyć chorych, kolejki do lekarza zniknęłyby z godziny na godzinę – dosłownie – wskazał.

– Szczyt marnotrawstwa i zbrodni był z okazji covidu, gdzie służba zdrowia tak wspaniale działała, że uratowała 30 tys. chorych na covid, a zginęło 200 tys. ludzi, którzy nie mieli miejsc w szpitalach przypomniał.

– Ja obiecuję, że Jego Ekscelencją Adamem Niedzielskim to my się jeszcze zajmiemy – oświadczył Janusz Korwin-Mikke, za co widownia nagrodziła go gromkimi brawami.

Jak podkreślił, Ministerstwo Zdrowia „wydaje tysiące przepisów, oczywiście kradnie, marnotrawi, wielu ludzi na tym korzysta”. – A chorzy zapłacą, bo za swoje życie i zdrowie człowiek gotów jest przepłacić trzykrotnie, czterokrotnie, pięciokrotnie – dodał.

Czy wiecie, że lekarstwa kosztują w tej chwili w Polsce 6 razy drożej, niż gdyby był wolny rynek? pytał.

– Wiemy dokładnie, że jeżeli wyjmie się jakiś lek z lekospisu refundowanego przez państwo, to po pół roku cena spada trzykrotnie, no bo ludzie takiego drogiego by nie kupili. Okazuje się, że można sprzedawać taniej – wyjaśnił.

– My to wszystko wiemy i my musimy po prostu przywrócić normalność. Do tego trzeba silnego uderzenia – wskazał.

– Państwo widzą tę moc, tę energię, tutaj na tej sali. Wejdziemy do tego Sejmu i prawie na pewno będziemy języczkiem u wagi. I nie po to będziemy tym języczkiem u wagi, żeby wejść w koalicję z PO, czy z PiS-em, czy ja wiem z kim tam jeszcze. Nie, proszę państwa – oświadczył.

– Konfederacja ma swój program, który państwo znacie i Konfederacja się nie godzi na bycie doczepką do jakiejś partii złodziei i oszustów, którzy rządzą Polską do tej pory – powiedział Janusz Korwin-Mikke.

Podkreślił też, że Konfederacja podzieli się swoim programem, jeśli rządzący będą chcieli go zrealizować. – Wszystkie tematy, które były poruszane (na Konwencji – przyp. red.), (…) ile z tego się da wyrwać, wyrwiemy. A jak się nie uda, to niech sobie zawrą wielką koalicję – stwierdził.

– Będziemy ich punktować skwitował.