Barbara Lerner Spectre – jest Żydówką, założycielką Instytutu Studiów Żydowskich Paideia. Finansowana przez państwo szwedzkie, Paideia ma na celu nauczanie «wartości żydowskich» przywódców na całym świecie. Według Lerner Spectre, wielokulturowość jest «niezbędna dla przetrwania Europy». https://paideia-eu.org/https://paideia-eu.org/people-p/paideia-staff/(2 osoby urodzone w Polsce)
“Europa nie stała się jeszcze wielokulturowa i wierzę, że będziemy częścią jej transformacji. Europa nie będzie już takim monolitycznym społeczeństwem, jakim była w przeszłości. Żydzi znajdą się w centrum owej ogromnej transformacji Europy, a niektórym będzie przykro z powodu priorytetowej roli Żydów. Ale bez tej priorytetowej roli i bez tej transformacji Europa nie przetrwa” – stwierdza Lerner Spectre
Żydzi są głównymi promotorami imigracji i wielokulturowości w Europie. Chcą Europy wieloetnicznej – bez tożsamości narodowej. I to nie jest żadna «teoria spiskowa», to nie jest tajemnica. To fakt i oni sami to przyznają.
Wielokulturowość: Żydzi chcą jej w cudzych krajach, ale nie w Izraelu! – Masowa imigracja: Żydzi chcą jej w Europie, ale w Izraelu wznieśli mury pod napięciem, aby uniemożliwić migrantom wejście do ich państwa! – Metysaż: Żydzi sponsorują go na Zachodzie, ale sami kojarzą się między sobą. Oni są “wybrańcami”, inni to goje.
Barbara Lerner Spectre (ur. 1942) jest naukowcem[1] i wykładowcą filozofii, który jest dyrektorem-założycielem organizacji Paideia,[2] Europejskiego Instytutu Studiów Żydowskich w Szwecji, bezwyznaniowego instytutu akademickiego założonego w 2001 roku. Barbara Spectre urodziła się w Madison w stanie Wisconsin. Studiowała filozofię i uzyskała tytuł Bachelor of Arts na Columbia University oraz tytuł Master of Arts na NYU, uzyskując tytuł doktora filozofii na Uniwersytecie Bar-Ilan. Wyszła za mąż za rabina Philipa Spectre i w roku 1967 przeprowadziła się do Aszkelonu w Izraelu, gdzie pracowała na wydziale studiów żydowskich w Achva College of Education. Po przeprowadzce do Jerozolimy w 1982 roku, pracowała na wydziale filozofii w Instytucie Shalom Hartman w Jerozolimie, Centrum Melton Uniwersytetu Hebrajskiego i Yellin College of Education, gdzie została uznana za wybitnego wykładowcę w latach 1995-1997. Była przewodniczącą-założycielką Instytutu Schechtera w Jerozolimie w 1984 roku. W latach 1987, 1990, 1992, 1996 była stypendystką United Synagogues, Midwest Regions i prowadziła liczne wykłady w całych Stanach Zjednoczonych. https://en.wikipedia.org/wiki/Barbara_Lerner_Spectre
…………………..
David Touitou jest francuskim rabinem. Jest znany głównie we francuskojęzycznej społeczności żydowskiej i publikuje w Internecie filmy wideo z “kursami”, w których mówi o judaizmie. Jest również związany z francuskojęzyczną żydowską stroną internetową Torah Box, gdzie często dzieli się swoimi poglądami. Stał się znany dysydentom dzięki kilku filmom wideo, zwłaszcza nagranym przez antysyjonistycznych i antysemickich dysydentów. Te dwa filmy są czasami wykorzystywane przez dysydentów do uzasadnienia teorii żydowsko-syjonistycznego spisku mającego na celu zniszczenie Europy i chrześcijaństwa. Kontrowersje wokół rabina wynikają z dwóch nagrań wideo, często łączonych ze sobą, w których mówi on o Europie, chrześcijaństwie i islamie.
W nagraniu wideo z 2013 r. rabin Touitou mówi, że Europa zostanie wkrótce “najechana” przez islam i opisuje tę “inwazję” jako “doskonałą wiadomość” dla Żydów. Opowiada się również za tym, by islam zastąpił chrześcijaństwo jako religia większościowa w Europie. Wideo to zostało wyemitowane przez E&R w 2016 roku[1], ale także w filmie Raptor Dissident, w którym atakowany jest Alain Soral[2], lub w utworze Juden Raus nacjonalistycznego rapera YoM. Wideo jest również przekazywane przez innych dysydentów, często antysemickich, w sieciach społecznościowych i Internecie. Na drugim filmie rabin Touitou mówi, że islam dąży do wyeliminowania “siedziby chrześcijaństwa”, co uważa za dobrą rzecz. 3] Ten film, podobnie jak pierwszy, jest często wykorzystywany w kręgach dysydenckich, na przykład przez rapera YoM i Alaina Sorala. Rabin twierdzi, że islam może być użyty jako “miotła Izraela”, aby chrześcijaństwo zniknęło. https://wiki-dissidence.dimg.fr/David_Touitou
Już od jakiegoś czasu wiadomo, że wkrótce może czekać nas masowa modernizacja budynków – i mowa nie tylko o Polsce, ale całej Unii Europejskiej. Chodzi o nowe unijne regulacje i dążenie do zero–emisyjności.
Okazuje się, że jednym ze skutków może być również zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie będą spełniać wymogów w zakresie generowania śladu węglowego.
Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie spełnią określonych wymogów
To z kolei będzie wiązać się z koniecznością masowej modernizacji wielu budynków, zarówno tych mieszkalnych, jak i należących do firm czy instytucji publicznych. Jak jednak UE chce wymóc na państwach (i ich obywatelach) dokonanie inwestycji termomodernizacyjnych? Okazuje się, że w grę wchodzi nawet zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie spełnią wymogów w zakresie generowania śladu węglowego.
Warto zaznaczyć, że już wcześniej UE podjęła działania, które mają „zachęcić” właścicieli budynków mieszkalnych do podnoszenia efektywności energetycznej budynków. Pierwszym krokiem było zobowiązanie właścicieli nieruchomości do posiadania świadectwa energetycznego; w Polsce nie można obecnie sprzedać lub wynająć mieszkania czy domu bez posiadania takiego dokumentu (wcześniej świadectwo musiało zostać przedstawione, jeśli wymagał tego kupujący lub najemca).
Kolejnym krokiem ma być właśnie zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie spełniają określonych wymogów. Chodzi o osiągnięcie odpowiedniej klasy energetycznej budynku, zgodnie z „harmonogramem” narzuconym przez UE. Do 2030 r. nieruchomości zaklasyfikowane do najniższej klasy (G) powinny już być przeniesione klasę wyżej – czyli do klasy F. Później konieczne będzie podniesienie ich efektywności energetycznej przynajmniej do poziomu klasy E. Szacuje się, że do najniższej klasy w Polsce zostanie zakwalifikowanych ok. 15 proc. wszystkich budynków (w naszym kraju klasy energetyczne dla budynków zostaną wprowadzone dopiero w przyszłym roku – obecnie taki podział jeszcze nie funkcjonuje). Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań niespełniających określonych norm ma zostać wprowadzony już w 2030 r.
Kto sfinansuje termomodernizację budynków?
Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie mają odpowiedniej klasy energetycznej, może być szczególnie uciążliwe dla najbiedniejszych osób, które nie dysponują odpowiednimi środkami na termomodernizację. Teoretycznie już teraz można korzystać z szeregu dotacji i ulg na termomodernizację (choćby z ulgi termomodernizacyjnej czy z programu Czyste Powietrze), jednak dla wielu osób termomodernizacja wciąż pozostaje poza zasięgiem. Można się jednak spodziewać, że wprowadzone zostaną dodatkowe dofinansowania, zwłaszcza dla najbiedniejszych osób; pieniądze mają być przyznawane m.in. z unijnego Społecznego Funduszu Klimatycznego, który ma zacząć działać już od 2026 r. Warto jednak dodać, że pieniądze na termomodernizację zostały też zarezerwowane w Krajowym Planie Odbudowy – z którego Polska nadal nie otrzymała pieniędzy.
To jest sprawa, o której mówimy wiele lat – Konfederacja przedstawiła podczas konferencji prasowej swoje stanowisko „w sprawie kompromitacji rządu ws. paktu migracyjnego Unii Europejskiej”.
– Teraz dowiadujemy się, że Rada Unii Europejskiej przyjęła już stanowisko ws. rozporządzenia o przymusowej relokacji migrantów, a więc wraca ta sama sprawa, o której była mowa mniej więcej 8 lat temu, z tym że teraz nie jest mowa o kilku tysiącach, ale o kilkudziesięciu. Polska bowiem miałaby bowiem przyjąć 30 tys. […] nielegalnych imigrantów nazywanych uchodźcami, z których niewpuszczeniem nie poradziły sobie państwa południa Unii Europejskiej i my mielibyśmy, albo ich do siebie do Polski przyjmować, albo pokrywać koszty ich utrzymania – mówił Krzysztof Bosak podczas konferencji.
– Mowa jest o […] 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego imigranta. Czyli Polska miałaby płacić takie „wykupne” od tego mechanizmu polityki Unii Europejskiej – wyjaśnia jeden z liderów Ruchu Narodowego i szef koła Konfederacji w Sejmie.
[30 000 * 20 000 = 600 milionów euro md]
Bosak stwierdza, że „to nie ma nic wspólnego z traktatami, które Unia Europejska akceptowała”. – Po drugie jest to sfera naszej kompetencji, jako państwa polskiego, gdzie i kogo chcemy wpuścić, jeżeli nie dotyczy to oczywiście obywateli państw Unii Europejskiej – przypomniał.
Polityk stwierdza, że „rząd absolutnie na te przepisy nie powinien się zgadzać i widzimy tu rażący brak skuteczności rządu PiS-u, który obiecał wstawanie z kolan„.
– To państwa, które nie potrafią bronić swoich granic, powinny płacić pozostałym, bo to pozostali płacą koszty ich nieskutecznej polityki – stwierdza Krzysztof Bosak.
Narodowiec zauważa, że Polska jako państwo graniczne Schengen wydaje ogromne pieniądze na zatrzymanie fali „uchodźców”, która próbuje wedrzeć się do Unii Europejskiej przez Białoruś. Bosak zaznacza, że w takiej sytuacji „nigdy nie będzie zgody Konfederacji” na to, by następował „transfer pieniądza” z Polski do bogatszych państw.
„Bohaterowie” korupcji w PE już nie siedzą w „wydobywczych celach”, a media poświęcają aferze katarsko-marokańskiej coraz mniej miejsca. Eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski mówi wprost – „trwa zamiatanie afery korupcyjnej w PE pod dywan”.
Dodaje, że „główni podejrzani wracają do parlamentu, jakby nic się nie stało”, chociaż „afera była realna, a dowody były namacalne”, teraz „wygląda na to, że sprawa została rozwodniona i zepchnięta z agendy”.
Polski europarlamentarzysta zauważa, że „paradoksalnie, a wręcz groteskowo w tym kontekście brzmi nazwa NGO, którym kierował Pier Antonio Panzeri – „Fighting impunity”, czyli „Zwalczać bezkarność”. Jest to przykład bezkarności w przypadku korupcji, w którą zaangażowane były osoby z PE. Sądzę, że zamiatanie pod dywan jest związane z tym, że afera sięgała również dalej – egzekutywy unijnej i innych politycznych kręgów. Być może widok tego, jak daleko sięga spowodował, że jak najszybciej chcą zatrzasnąć wieko nad tą sprawą”.
Przypomnijmy, że afera korupcyjna wybuchła w grudniu 2022 r. wraz z aresztowaniem byłej wiceprzewodniczącej PE, greckiej socjalistki Evy Kaili, znalezieniem walizek pieniędzy, odkryciem niejasnych powiązań z Katarem i Maroko i uprawianego za opłatą lobbingu na rzecz tych krajów.
Śledztwo przeciw Kaili trwa też w Grecji, gdzie również grozi jej więzienie. Jeśli Kaili zostanie uznana za winną w Grecji, wyrok wydany przez krajowy organ sądowy będzie najprawdopodobniej surowszy niż ten w Belgii.
Kaili nie jest jedyną negatywną bohaterką afery korupcyjnej w PE. Podejrzanym jest m.in. Pier Antonio Panzeri, były włoski europoseł. To on jest założycielem organizacji pozarządowej Fight Impunity. W aferę zamieszani są też europosłowie Marc Tarabella i Andrea Cozzolino.
Potwierdzeniem tezy o rozmywaniu afery, może być skandaliczna decyzja o tym, że Eva Kaili, główna podejrzana w aferze korupcyjnej, może jechać na sesję plenarną w Strasburgu w nadchodzącym tygodniu. Tak przynajmniej podaje portal Politico, powołując się na prawników Greczynki.
„Brukselski sąd zdecydował, za zgodą sędziego śledczego Michela Claise’a i sędziego federalnego Raphaela Malagniniego, że Kaili może udać się w podróż do Strasburga tylko w celu wykonywania swoich obowiązków” – oświadczyli w niedzielę prawnicy eurodeputowanej, Sven Mary i Michalis Dimitrakopoulos.
W związku ze zbliżającym się 11 lipca dwudniowym szczytem NATO w Wilnie, były sekretarz generalny Sojuszu i były premier Danii, pan Anders Rasmussen wyraził obawę, że na szczycie może nie udać się wypracowanie jednolitej strategii wobec Ukrainy.
W takiej sytuacji pojawia się potrzeba wypracowania rozwiązania alternatywnego i pan Rasmussen właśnie je zaproponował. Chodzi o to, by w takiej sytuacji Polska, a być może – również państwa bałtyckie, przynajmniej niektóre, wprowadziły na Ukrainę swoje wojska i w ten sposób zapewniły jej większe bezpieczeństwo. Pan Rasmussen jest obecnie doradcą prezydenta Zełeńskiego, który – jak wiadomo – od początku wojny, jaką Stany Zjednoczone prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, marzy o tym, by ta wojna rozlała się na inne państwa Europy, przede wszystkim – na państwa Europy Środkowej. Taki pomysł siłą rzeczy musiałby do tego doprowadzić i to bez ryzyka, że w bezpośrednie działania wojenne zostaną wciągnięte Stany Zjednoczone i inne państwa NATO.
Słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego stanowi bowiem, że przewidziane w nim procedury uruchamiane są tylko w przypadku “zbrojnej napaści” na państwo członkowskie NATO. Natomiast jeśli członek NATO sam na kogoś napadnie, albo z własnej inicjatywy weźmie udział w toczącym się już konflikcie, to o “zbrojnej napaści” na niego nie może być mowy i żadne procedury sojusznicze uruchamiane być nie muszą. Wydawać by się zatem mogło, że takie rozwiązanie byłoby korzystne zarówno dla Stanów Zjednoczonych i pozostałych europejskich państw NATO, jak i dla Ukrainy, bo doprowadziłoby do upragnionego rozszerzenia wojny na kolejne terytoria.
Że w Wilnie może być trudno ustanowić jednolitą strategię NATO wobec Ukrainy, to całkiem możliwe. Nie wiadomo na przykład, jak zachowa się Turcja, która skutecznie blokuje dostęp do NATO Szwecji, ponieważ kraj ten wspiera Kurdów, a Kurdowie pragną niepodległego państwa, które musiałoby powstać z terytoriów kilku państw, przede wszystkim – Turcji, więc nic dziwnego, że turecki prezydent blokuje Szwecję.
Ale i na wileńskim szczycie może on też się usztywnić w sprawie Ukrainy, bo tamtejsze władze “z oburzeniem” odrzuciły jego pomysł, by sprawę zbadania przyczyn katastrofy tamy na Dnieprze w Nowej Kachowce powierzyć międzynarodowej komisji. Z jakichś powodów Ukraina nie lubi międzynarodowych komisji, bo, mimo różnych sugestii, by taka komisja, na przykład – Międzynarodowego Czerwonego Krzyża – zbadała sprawę masowych mordów w Buczy, Ukraina sama wszystko zbadała i potem te badania skontrolowała.
Wydawać by się mogło, że – zwłaszcza w tej sytuacji – Ukraina nie powinna kręcić nosem na “alternatywne rozwiązanie” zaproponowane przez pana Rasmussena, który w dodatku doradza prezydentowi Zełeńskiemu. A jednak minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba ostro ten pomysł skrytykował, stwierdzając, że Ukraina nie życzy sobie na swoim terytorium żadnych obcych wojsk, nawet wojsk państw NATO. “Mówimy: dawajcie broń!” – powiedział.
Czy szczyt NATO w Wilnie z podkulonym ogonem ten rozkaz pana ministra Kułeby wykona, czy też przyjmie go chłodno, jak i inne roszczeniowe, żeby nie powiedzieć: mocarstwowe ukraińskie deklaracje – o tym w odpowiednim czasie się przekonamy. W niektórych państwach NATO, na przykład – w Polsce – propagandowa teza, jakoby Ukraina “broniła Europy”, jest podawana do wierzenia, jako oczywista oczywistość, podczas gdy tak naprawdę służy ona tylko w charakterze pozoru moralnego uzasadnienia ukraińskich postaw roszczeniowych wobec całego świata – ale nie wszystkie państwa są “sługami narodu ukraińskiego”, a tylko niektóre. Zwraca natomiast uwagę zdecydowana niechęć pana ministra Kułeby do sprowadzania na terytorium Ukrainy jakichkolwiek obcych wojsk, w tym również polskich – chociaż Polska dla Ukrainy zrobiłaby wszystko.
Polskie władze natomiast, już od XVIII wieku, nie tylko nie boją się sprowadzania na własne terytorium obcych wojsk, ale przeciwnie – uważają to za cnotę i dowód politycznej mądrości. Pan minister Błaszczak broń także kupuje w Korei Południowej na kredyt, którego Polsce to państwo udzieliło, bo panu prezydentowi Dudzie najwyraźniej nie przyszło do głowy, by zaproponować prezydentowi Bidenowi, żeby w ramach “wzmacniania wschodniej flanki NATO”, Stany Zjednoczone sfinansowały uzbrojenie dodatkowych 200 tysięcy żołnierzy, o których – zgodnie z ustawą o obronie ojczyzny – ma zostać powiększona nasza niezwyciężona armia.
Tymczasem pan minister Kułeba najwyraźniej nie kuca przez prezydentem Bidenem, tylko w krótkich żołnierskich słowach żąda: “dajcie broń!” i – ciekawa rzecz – póki co dostaje wszystko, czego zażąda. Bardzo możliwe, że w tej sytuacji Polska odda Ukrainie również broń kupowaną przez pana ministra Błaszczaka na kredyt w Korei, bo – jak już wspomniałem – nie ma takiego poświęcenia, do jakiego polski rząd nie zmusiłby własnych obywateli, byle tylko dogodzić Ukrainie.
Tymczasem z obfitości serca usta mówią, więc nic dziwnego, że deputowana do Bundestagu z ramienia Alternatywy dla Niemiec i rzeczniczka tej partii, pani Alicja Weidel z jakiejś okazji nazwała terytorium dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej “Niemcami Środkowymi”. Pokazuje to, że w niemieckim społeczeństwie wcale nie wygasło pragnienie dokończenia dzieła zjednoczenia, to znaczy – powrotu do granicy sprzed I wojny światowej. Wielce Czcigodna Anna Maria Żukowska z pierwszorzędnymi “korzeniami” wprawdzie wygnała ją do “naziolskiej budy” – ale co z tego, skoro nie tylko ona sama, ale i pan prezydent Andrzej Duda, który ostatnio podlizywał się Unii Europejskiej bez opamiętania, nie widzą dla Polski innej przyszłości, jak tylko w IV Rzeszy? Tymczasem “IV Rzesza”, to znaczy – instytucje Unii Europejskiej – wprost prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych pretekstów dyscyplinowania Polski i doskonalą w ten sposób metodę szantażu finansowego. Pani komisarz Vera Jurova, która w swoim CV ma epizod kryminalny, w podskokach wszczęła wobec Polski procedurę sprawdzania, czy komisja do zbadania ruskich wpływów w – pożal się Boże! – polskiej polityce, nie zagraża aby demokracji. Z kolei Trybunał w Luksemburgu też nie próżnuje i soli kary za przywracanie do pionu niezawisłych sędziów, co to zadają “pytania prejudycjalne”, czy inny sędziowie są aby na pewno sędziami, czy tylko przebierańcami. Jeszcze się na tej drodze trochę posuniemy, to upowszechni się praktyka, że niezawiśli sędziowie będą jeden przez drugiego, zadawali Trybunałowi “pytania prejudycjalne”, jaki wyrok wydać w konkretnej sprawie.
Wczoraj [8.06] TVP wyemitowała kolejny odcinek “Magazynu Śledczego Anity Gargas(link is external)” (odcinek 277 z 8.06.2023), poświęcony polityce rodzinnej w Danii, Holandii i Norwegii. Pada tam wypowiedź, że instytucje, które powinny opiekować się dziećmi, pod byle pretekstem zabierają rodzicom dzieci do „rodzin zastępczych”, którymi są rodziny muzułmańskie, pary homoseksualne, albo inne patologiczne. Głównymi bohaterami są członkowie polskiej rodziny, której też odebrano córkę, bo tej nie spodobały się metody wychowawcze taty i mamy i doniosła na rodziców. Po wielu perypetiach udało się im porwać 13-latkę z Danii do Polski. Odebrali dziecko samotnej matce, bo brała nadgodziny – jak wynikało z danych urzędu skarbowego i niby nie dbała o dziecko. Matka mówi, że dwóch zboczeńców dostało 2,5 raza tyle pieniędzy za darmo na jej dziecko, co ona zarabiała ciężką pracą! Dzieje się tak dlatego, że jest to sprytnie stworzony system korupcyjny (u nas podobnie skorzystała pani tramwajarka H. Krzywonos jako „rodzina zastępcza”), który opanowali urzędnicy socjalni, w większości LGBT. Po zakończeniu pracy w urzędzie – tworzą rodziny zastępcze (i zapewne część kwot z urzędu oddają urzędnikom). Reportaż jest wstrząsający, Niestety mógł wstrząsnąć tylko tymi, którzy nie spali o 22.35. Wspominam o nim, bo przecież jest w Polsce bardzo wrażliwy Holender Ekke Overbeek, o którym pisałam przy okazji paszkwilu TVN-24 „Bielmo-Franciszkańska 3”. i tego wrażliwca zupełnie nie obchodzą tragiczne losy dzieci odebranych ze swoich rodzin w Holandii, a szuka sensacji w Polskim Kościele. Do Polski uciekł też holenderski lekarz okulista z czwórką dzieci. No cóż – TVN-24 nie robi reportaży na ten temat, bo sprawa zawsze ociera się o zboczeńców, wielką urzędniczą korupcję i równie wielkie bezprawie. Najciekawsze, że holenderski urząd gminy, który zajmuje się sprawami socjalnymi, nazywa się KOMUNA!
Francja elegancja. Merowa [meranka??] Paryża zachęca mieszkańców do „wspólnego życia” ze szczurami.
Ratusz wraz z Instytutem Pasteura, Sorboną i Muzeum Historii Naturalnej prowadzi projekt badawczy polegający na „zwalczaniu uprzedzeń” wobec takich sąsiadów…
Mer Paryża Anne Hidalgo, krytykowana za dużą liczbę szczurów w stolicy, powoła grupę roboczą ds. „wspólnego życia” z tymi gryzoniami – informuje dziennik „Le Figaro” w piątek.
Szczury „nie stanowią problemu zdrowia publicznego” – przekonuje paryski ratusz, wskazując, że przypadki przenoszenia leptospirozy przez ugryzienie mogą dotyczyć tylko pracowników oczyszczania miasta.
„Powstaje kwestia wspólnego życia” – oświadczyła podczas paryskiej rady Anne Souyris z ratusza w odpowiedzi na pytanie burmistrza 17. dzielnicy Paryża Geoffroya Boularda, który zapytał o „bardziej ambitny plan walki z rozprzestrzenianiem się szczurów”.
„Postanowiliśmy ostatnio z mer Hidalgo powołać też komisję w sprawie (…) wspólnego życia ze szczurami”, aby „było ono do zniesienia dla paryżan” – oświadczyła Souyris. „Nie oznacza to, że powinniśmy pozwolić szczurom włóczyć się po mieście” – dodała Souyris, przypominając miejski plan walki z gryzoniami obowiązujący od 2017 r.
Merostwo oprócz zakupu „tysięcy nowych pojemników na śmieci” i śmiercionośnych pułapek stawia również na „zapobieganie”, ponieważ porzucanie nieczystości na ziemi jest główną przyczyną namnażania się szczurów – podkreśliła urzędniczka.
Ratusz wraz z Instytutem Pasteura, Sorboną i Muzeum Historii Naturalnej prowadzi projekt badawczy polegający na „zwalczaniu uprzedzeń, aby pomóc Paryżanom lepiej koegzystować ze szczurami”. Obecna na debacie w merostwie ekolog Douchka Marković poprosiła o używanie terminu „szczury rzędowe”, według niej mniej pejoratywnego. Ekolog podkreśliła, że są one „pożyteczne” w ich ekosystemie i potępiła „nienormalny, nieuzasadniony strach” niektórych ludzi przed tymi gryzoniami.
Stowarzyszenie obrony zwierząt Paris Animaux Zoopolis, które wzywa do „nieśmiercionośnych metod” w walce ze szczurami, z zadowoleniem przyjęło zapowiedzi merostwa.
Ubogacone imigrantami Niemcy mierzą się z nowym, nieznanym jeszcze kilka lat temu problemem – licznymi atakami seksualnymi na basenach. Najmłodszy ze sprawców ma zaledwie 13 lat. Jeden z domniemanych gwałcicieli przebywa w areszcie – to 23-letni mężczyzna. Obaj są imigrantami z Syrii. Basen w Stuttgarcie zatrudnił ochronę. Do strzeżenia porządku nie wystarczają już ratownicy.
Odkryty basen w Stuttgarcie od teraz patroluje na każdej zmianie sześciu ochroniarzy. Wszystko dlatego, że w ostatnim czasie lawinowo dochodziło do ataków seksualnych na kobiety i dziewczynki.
Jak podają niemieckie media, nowy sezon na otwarte baseny rozpoczął się fatalnie. Tylko podczas pierwszego weekendu siedem dziewcząt, głównie nieletnich, padło ofiarą napaści seksualnej.
Według ustaleń policji, pierwszy z przypadków dotyczy 13-latka z Syrii, który podszedł do dwóch 18-latek i nachalnie obmacywał je po pośladkach. Został zatrzymany, ale ze względu na młody wiek nie przewidziano żadnych konsekwencji karnych. Przekazano go pod opiekę rodzicom.
23-latek, także z Syrii, wraz z innym mężczyzną napastował 12-latkę. Podpłynęli do dziewczynki, zanurzyli się i dotykali jej narządów płciowych. 23-latek został tymczasowo aresztowany, drugiego ze sprawców nie udało się złapać.
Napastowane zostały także cztery uczennice w wieku od 12 do 15 lat. Policja wciąż szuka świadków zdarzenia. W sumie tylko podczas jednego weekendu zgłoszono siedem przypadków napaści seksualnej z tego basenu.
Burmistrz Stuttgartu zdecydował o zatrudnieniu ochrony. W godzinach otwarcia basenu porządku strzec będzie sześciu wykwalifikowanych ochroniarzy. – Nasze odkryte baseny powinny być bezpiecznymi miejscami, w których wszyscy odwiedzający czują się komfortowo – powiedział.
Szczęść Boże i ratuj się, kto może, gdy rząd Mateusz Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego z ministrem Telusem występuje z kolejnym łże-pomocowym programem dla rolnictwa – mówił Grzegorz Braun podczas konferencji prasowej Konfederacji.
– Żaden program „locha plus” nie zmieni sytuacji, jeśli polskie rolnictwo dalej będzie wykańczane przez wprowadzanie rozmaitych schematów eurokołchozowych, a to pod pretekstem z afrykańskim pomorem świń, a to pod pretekstem walki z chorobą szalonych krów, ptasią grypą i co tam jeszcze było na rozkładzie – mówił w Sejmie Grzegorz Braun.
Jeden z liderów Konfederacji stwierdził, że rząd PiS tworzy „skansen dla wybranych, niestety – kurczący się skansen”.
– Jedyna realna pomoc dla polskiego rolnictwa, to byłoby, owszem, zredukowanie pogłowia świń… przy państwowym, rządowym korycie – stwierdził polityk.
Braun stwierdził, że „świnie” przy korycie się zmieniają i tylko Konfederacja chce to koryto zlikwidować,
– Oddzielić urzędnika od rolnika – o to apelujemy. Polski rolnik, nie w ciemię bity, świetnie sobie radzi nawet i w tym gęstniejącym gąszczu eurokołchozowych przepisów i eko-schematów. No, ale to jest gra w trzy karty z oszustami. To jest system, w którym ostatecznie czeka nas bankructwo i likwidacja wszystkiego – oczywiście poza dobrobytem i zamożnością dla wybranych – powiedział poseł.
Grzegorz Braun nazwał także unijne przepisy „neokomunistycznymi schematami”, które „odbierają nam wolność, atakując zdrowy rozsądek”.
Locha plus
– Kolejną ustawą, rozporządzeniem które już jest w przygotowaniu, to jest program „Locha plus”, w którym dopłacamy do lochy, do naszych polskich prosiąt – apowiedział minister rolnictwa Robert Telus.
Dopłaty, które rząd w Warszawie szykuje dla rolników, mają być rekompensatą za szkody, jakie gospodarstwom rolnym wyrządzi wprowadzanie w życie tzw. eko-schematów.
Komisja Europejska ma problem z przejrzystym działaniem; poinformowała co prawda o renegocjowaniu umowy na szczepionki przeciwko Covid-19 z firmą Pfizer, ale zrobiła to w taki sposób, że pozostaje więcej pytań, niż odpowiedzi – ocenia w poniedziałek portal Politico.
„Nowa umowa zmniejsza liczbę 450 mln dawek, które miały zostać dostarczone w 2023 roku i rozkłada je na następne cztery lata. Komisja nie ujawnia nowej liczby dawek, które kraje członkowskie muszą kupić, ani żadnych warunków finansowych zmienionej umowy” – wylicza portal.
Dodatkowo wskazuje, że informacja o renegocjacji została podana przez KE na stronie internetowej w piątek przed rozpoczynającym się w Belgii trzydniowym weekendem w związku ze świętem Zesłania Ducha Świętego.
„To tak, jakby ogromna umowa z firmą Pfizer została napisana znikającym atramentem: im więcej czasu mija, tym więcej szczegółów wydaje się znikać” – ironizuje Politico.
W czasach unieważniania prawie wszystkich norm pomagających ocenić, odróżnić i ostatecznie oddzielić rzeczy dobre od złych oraz prawdę od kłamstwa, lewicowa antykultura celebruje swój największy triumf w historii. Poddani represywnej tolerancji ludzie normalni często boją się reagować na niemieszczące się w cywilizowanych normach obsceniczne ekscesy osób niemoralnych, a nawet, coraz częściej, ludzi chorych psychicznie, psychopatów, socjopatów, zboczeńców – mięsa armatniego współczesnej rewolucji.
„Kurwofobia zabija”
‘Whorephobia kills’ — To mark International Women’s Day, hundreds came to together for a joint women’s and sex worker strike in central London.
Pamiętam jak ponad 10 lat temu w ramach antynarracyjnej satyry napiętnowałem fikcyjną wówczas, jak mi się zdawało, fobię nazywając ją kurwofobią. Po jakimś czasie, okazało się, że i ta „fobia” znalazła się wśród „niepoprawnych politycznie” rzekomych przypadłości, którymi piętnuje się ludzi normalnych kojarzonych z tzw. prawicą.
W mediach społecznościowych, a także w głównym medialnym ścieku coraz częściej pojawiają się zarzuty kierowane do wszystkich tych, którzy nazywają prostytutki-prostytutkami, dziwki-dziwkami. W artykułach pojawia się promocja prostytucji jako wyzwalającej, rozwijającej i przynoszącej zasłużone profity. Aby zwalczać towarzyszącą jej kurfofobię (wstawiłem „f”) lewicowi edukatorzy zalecają aby osoby uprawiające nierząd nazywać pracownikami seksualnymi (sex worker).
Walka z whorephobią otworzyła kolejny front wspierania patologii stając się obok zwalczania homofobii, bifobii, transfobii walką o “nowy porządek moralny”. Nowy porządek ma polegać na normalizacji zachowań patologicznych i niemoralnych. Jedną z takich prób związanych z prostytucją widzimy poniżej:
Bardzo często – wbrew rzeczywistości – realia pracy seksualnej są przedstawiane jako realia handlu ludźmi, wyzysku, przemocy. Osoby wykonujące tę pracę są traktowane jako ofiary. Tworzenie przeciwwagi dla takiej narracji jest ważne
– mówi dr Agata Dziuban, socjolożka i outreachworkerka, członkini grupy Sex Work Polska. /Mam seksualność i mogę na niej zarabiać/ Gazeta Wyborcza/.
Nie będę podawać więcej przykładów, bo materiałów związanych z antykulturą, w tym z promocją prostytucji, jest w sieci aż nadto.
“Zawstydzanie dziwek, kurwofobia i niedokończona rewolucja seksualna”
Ideologiczny przekaz jest prosty. Aby dokończyć rewolucję seksualną trzeba raz na zawsze skończyć z zawstydzaniem moralnym. Autorki pogadanek i broszur programowych twierdzą, że whorephobia jest skrajną wersją zawstydzania dziwek w formie stygmatyzacji słownej. Całkowita swoboda seksualna ma wyeliminować małżeństwa i przynależność dzieci do biologicznych rodziców (ojca i matki). Wspólnoty seksualne będą mogły w przyszłości swobodnie adoptować lub składać zamówienia na dzieci traktowane jako seksualne obiekty. Widać wyraźnie, że pod pozorem dbałości o socjalny i finansowy dobrostan osób uprawiających nierząd dokonuje się najbardziej nikczemny proceder demoralizacji służący całkowitej ruinie cywilizacji.
Krzysztof Karoń mówiąc o ideologii gender podkreślał jeden z jej podstawowych celów, jakim jest doprowadzenie człowieka do poziomu zwierzęcia, poziomu bezmyślności, niezdolności do pracy i braku moralności. Ks. prof. Tadeusz Guz zwraca uwagę na stopień zaawansowania w dziele niszczenia człowieka jako bytu zdolnego do wolności, korzystającego z rozumu. O neomarksistowskim współczuciu dla ludzi zagubionych mówił tak:
U podstaw ich współczucia nie ma gleby miłości duchowej, lecz to „współczucie” jest osadzone na wyniszczającej nienawiści. Jeżeli wiem, że ktoś jest na złej drodze i go wspieram, żeby wpadał jeszcze głębiej, to znaczy, że go nie miłuję. /Nienawiść i miłość w czasach Wielkiego Resetu/.
Narastająca fala przestępczości z udziałem „zagranicznych przestępców” wywołuje normalne reakcje i przytłaczająca większość Francuzów chciałaby, aby przestępcy z zagranicy skazani przez sądy byli wyrzucani z ich kraju. Nastroje antyimigracyjne na Zachodzie rosną, co może być jednym z motywów pomysłów Timmermansa et consortes o „relokacji migrantów” po całej Europie.
Według sondażu 85 % Francuzów chce wprowadzenia dodatkowej kary dla „zagranicznych przestępców”, która polegałaby na ich wydalaniu po wydaniu wyroku przez sądy z kraju. Taki pomysł wprowadził we Francji lata temu centroprawicowy polityk i b. MSW Charles Pasqua w czasach, kiedy walkę z napływem nielegalnej imigracji traktowano jeszcze poważnie.
Przepisy te znieśli socjaliści po do dojściu do władzy w 2013 roku. Teraz 85% Francuzów opowiada się za przywróceniem takiego środka. 81% ankietowanych chciałoby z kolei uznania za przestępstwo nielegalnego pobytu imigrantów we Francji, którzy otrzymali nakaz opuszczenia terytorium kraju (tzw. OQTF, który w praktyce okazuje się fikcją i jest nieegzekwowany).
Francuzi mają dość imigracji i staje się to tematem politycznym nie tylko dla Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, czy Reconquête Ercia Zemmoura. Centroprawicowa Parta Republikanie (LR) wezwała prezydenta Emmanuela Macrona do zorganizowania referendum w sprawie „imigracji wymykającej się spod kontroli”.
Rząd na razie jedynie markuje „walkę z nielegalną imigracją”, powołuje debaty, komisje, MSW Darmanin żongluje liczbami i kpi z premier Włoch Meloni, że ta też nie daje sobie rady z imigracją. Teraz liderzy LR Éric Ciotti, Bruno Retailleau i Olivier Marleix zażądali w liście skierowanym bezpośrednio do Prezydenta Republiki, aby Emmanuel Macron zorganizował referendum w sprawie imigracji w celu „drastycznego zaostrzenia polityki migracyjnej Francji”.
Andaluzja w południowej Hiszpanii, gdzie nasz reporter szuka – i znajduje! – dużo nielegalnych studni wodnych.
Dwie trzecie Hiszpanii jest zagrożone pustynnieniem. Kryzys klimatyczny przybiera na sile. Mnożą się konflikty związane z wykorzystaniem wody. Doñana, jeden z najbardziej wyjątkowych rezerwatów przyrody w Europie, jest jednym z takich miejsc.
Ochrona wody
Solidnie wyglądający strażnicy patrolują granicę rezerwatu Doñana. Intensywne rolnictwo szklarniowe jest coraz bliżej. Uprawia się tu około 80% hiszpańskiej produkcji owoców jagodowych. Truskawki połykają wodę z ptasiego raju.
Nielegalne rozbudowy i przepompownie “rosną jak grzyby po deszczu”. Ziemia jest perforowana i przekształca się w rodzaj “szwajcarskiego sera”.
Antonio Santos, lider jednostki Konfederacji Hydrograficznej Gwadalkiwiru, podjął działania: “W ciągu ostatnich czterech lat zamknęliśmy 1116 nielegalnych otworów wodnych. “
W lesie napięcie rośnie. Rolnicy energicznie bronią swoich odwiertów. Czasami Antonio musi wzywać Guardia Civil. Zamykanie nielegalnych studni nie jest łatwe. To prawdziwa wojna papierkowa, toczona za pomocą pism procesowych i procedur sądowych, które mogą trwać nawet osiem lat.
Niszczenie europejskiego rolnictwa odbywa się różnymi metodami.
W Polsce ukraińskie zboże wypiera nasze.
W Holandii wyrzuca się na ten cel ciężkie pieniądze wykupując i zamykając gospodarstwa rolne.
Kolej na Hiszpanię:
Tam pod pozorem ochrony przyrody zabiera się rolnikom wodę, aby nie mieli czym podlewać:
Ale oni jeszcze walczą o swoją egzystencję i nie dają za wygraną.
Oglądam często Euronews, bo to największa tuba propagandowa zielonych komunistów. Tam można się dowiedzieć co nam grozi i jak się ogłupia widzów, żeby to łyknęli.
Euronews nadaje w 12 językach, ale (jeszcze?) nie po polsku.
Papier toaletowy znów podrożeje. Zmieniają się unijne przepisy 2023-05-25 Na podst.: bankier-toaletowy-podrozeje
[Oczywiście papier do pisania itp też , kolejny raz, podrożeje. MD]
——————-
– Prawo [UE] będzie wymagało od producentów podawania informacji nt. współrzędnych geograficznych gospodarstw, z których pochodziły użyte przez nich surowce…
Komisja Europejska zapowiada, że powstanie specjalny system oceny, pozwalający producentom stwierdzić, czy surowce pochodzące z danego kraju bądź obszaru wiążą się z wysokim, ze średnim czy z niskim ryzykiem dla środowiska.
===========================
Obecnie papier toaletowy to jeden z najszybciej drożejących produktów codziennego użytku. W kwietniu tego roku Polacy płacili za niego o ponad 63% więcej niż jeszcze rok temu. Jednak ma być jeszcze drożej. To wszystko z powodu zatwierdzonych właśnie przez Unię Europejską przepisów zapobiegających tzw. „wylesianiu”
Wysokie ceny papieru eksperci tłumaczą m.in. wysokimi kosztami produkcji, które są przerzucane na konsumentów. Jednak złe prognozy dopiero nadchodzą. Kolejny impuls do podwyżek dadzą nowe przepisy unijne. Rada UE zatwierdziła rozporządzenie zapobiegające tzw. wylesianiu. Branża wskazuje, że niektórzy wytwórcy nie są przygotowani do zmian, bo brakuje im odpowiednich certyfikatów. Najtańsze rolki mogą więc zniknąć z rynku. To spowoduje, że także w sklepach będzie drożej.
Coraz droższa produkcja papieru
Według ostatniej analizy „Indeks cen w sklepach detalicznych”, papier toaletowy w kwietniu br. podrożał aż o 63,2% w stosunku do ubiegłego roku.
– Podstawowy produkt higieniczny, jakim jest papier toaletowy, tak mocno drożeje głównie z powodu coraz większych kosztów energii. Do tego dochodzą rosnące ceny celulozy, spowodowane jej brakami na rynku – uważa Grochowska, ekspertka rynku retailowego – W mojej opinii, jeszcze przez dłuższy czas będą widoczne dalsze wzrosty cen.
Na wzrost cen produktów higienicznych wpłynęła również droższa produkcja masy papierniczej. W Niemczech niektórzy producenci, przez wysokie ceny gazu, musieli nawet zamknąć swoje biznesy. Drożyzna w sklepach jest również skutkiem zerwanych w czasie pandemii łańcuchów dostaw i mniejszym importem taniej celulozy z Azji.
– Obecnie podstawowym problemem przedsiębiorstw są wysokie koszty produkcji przemysłowej, w tym energii, chemikaliów, transportu czy pracy. To powoduje, że część producentów jest zmuszona przenieść je na konsumentów.
Czy zabraknie papieru toaletowego?
Według autorów „Indeksu cen w sklepach detalicznych” konsumenci coraz głośniej narzekają na niedostateczne ilości papieru toaletowego w sklepach.
– Niedługo wejdą w życie nowe unijne przepisy, które mają zapobiegać deforestacji. Producenci i importerzy produktów, wytwarzanych m.in. z drewna, przygotowują się właśnie do wprowadzenia odpowiednich zmian w zakresie pozyskiwania surowców „tylko ze zrównoważonych źródeł”. Dlatego już teraz podejmują działania, by móc sprawnie funkcjonować. Na rynku faktycznie może więc brakować papieru toaletowego.
16 maja 2023 r. Rada Unii Europejskiej dała ostateczną zgodę na rozporządzenie, którego celem jest zapewnienie, że konsumpcja i handel produktami w UE nie przyczynią się do wylesiania i dalszej degradacji ekosystemów leśnych.
Od tego momentu kryzys na rynku papieru toaletowego może jeszcze bardziej się pogłębić, gdyż UE chce właściwie zabronić sprzedaży na jej terenie wyrobów, których produkcja w jakiś sposób wiąże się z nielegalną wycinką lasów.
– Producenci i handlowcy będą musieli udowodnić, że ich produkty zostały wyprodukowane na gruntach, które nie podlegały wylesianiu po 31 grudnia 2020 r. – Będą też musieli wskazać dowody na to, że powstały one zgodnie ze wszystkimi przepisami obowiązującymi w kraju produkcji. [—]
Tani papier zniknie z rynku?
Obecnie wielu producentów papieru toaletowego korzysta z materiałów pochodzących ze „zrównoważonych i sprawdzonych źródeł”. Są jednak też tacy, którzy mieszają surowce, np. część mają z recyklingu, a resztę z legalnie pozyskanego drewna, ale też często dokładają do tego jeszcze kolejne materiały. Dlatego UE chce „uderzyć” swoimi regulacjami właśnie w tych wytwórców. Wielu z nich zniknie z rynku, a pozostali będą zmuszeni zmienić swoje strategie, co przełoży się na podwyżki cen i ograniczenie ilości produktów w sklepach.
Komisja Europejska zapowiada także, że powstanie specjalny system oceny, pozwalający producentom stwierdzić, czy surowce pochodzące z danego kraju bądź obszaru wiążą się z wysokim, ze średnim czy z niskim ryzykiem dla środowiska. Wobec tego niektórzy konsumenci obawiają się, że będą musieli kupować głównie zagraniczny papier toaletowy, wyprodukowany z droższego surowca.
– Prawo będzie wymagało od producentów podawania informacji nt. współrzędnych geograficznych gospodarstw, z których pochodziły użyte przez nich surowce. Papier toaletowy, skądkolwiek będzie sprowadzany, będzie musiał posiadać odpowiednie certyfikaty – twierdzi dr Anna Semmerling. – Polscy wytwórcy będą mieli pod tym względem takie same szanse na rynku, jak zagraniczni.
=====================================
Co zabawne PRL mierzył się z dokładnie takimi samymi problemami, jeszcze brakuje tylko pomysłu nagradzania uczniów za noszenie “pakietów” do punktów skupu i mamy komunę pełną gębą.
Lutobor:
Ciemny Ludzie, Ty nadal twierdzisz że Unią nie rządzą na ziole i ko muszki?
24 maja Komisja Europejska wezwała wszystkie kraje UE do zaprzestania do końca tego roku powszechnego wsparcia dla obywateli i przedsiębiorstw mierzących się z wysokimi cenami energii.
Jeśli one wzrosną, to w przyszłym roku pomoc miałaby być kierowana jedynie do najbiedniejszych. Bruksela wydała wytyczne w sprawach fiskalnych i „zaciskania pasa” przy jednoczesnym utrzymaniu kosztowych inwestycji związanych z transformacją eko-cyfrową.
W środę KE wezwała rządy w całej UE do wycofania dopłat do rachunków za energię tak dla gospodarstw domowych, jak i firm. W przyszłym roku środki wsparcia będą mogły być w wyjątkowych sytuacjach kierowane do najbardziej wrażliwych grup. Bruksela zaznaczyła, że jest to konieczne, aby pozostać w zgodzie z regułami fiskalnymi.
Ogromne dopłaty pojawiły się po inwazji Rosji na Ukrainę i zakłóceniach w podaży ropy i gazu w jej następstwie. Paulo Gentiloni, europejski komisarz ds. gospodarki wskazał, że państwa muszą teraz starać się zmniejszać zadłużanie i „głównym sposobem jest likwidacja powszechnych środków wspierających energię”. – Myślę, że tutaj można mieć większe pole manewru .
W 2024 r. mają być odwieszone reguły fiskalne, których obowiązywanie wyłączono w okresie tak zwanej pandemii COVID-19.
Komisja jednak ostrzegła 14 krajów, które nie spełniają kryterium deficytu. Są wśród nich: Francja, Niemcy, Włochy, Łotwa, Węgry, Malta, Polska, Belgia, Bułgaria, Czechy, Estonia, Hiszpania, Słowenia i Słowacja. Ponadto trzy państwa nie spełniają kryterium długu: Włochy, Francja i Finlandia.
W 2024 r. Bruksela chce wszcząć procedurę nadmiernego deficytu, która przewiduje sankcje finansowe wobec podmiotów nieprzestrzegających przepisów.
W wytycznych dla państw członkowskich w ramach pakietu wiosennego europejskiego semestru 2023, Komisja domaga się „zintegrowanego podejścia we wszystkich obszarach polityki: promowania zrównoważenia środowiskowego, wydajności, sprawiedliwości i stabilności makroekonomicznej”.
W ramach koordynacji polityki KE domaga się wdrażania Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (RRF) oraz programów polityki spójności.
Prognoza gospodarcza z wiosny 2023 r. przewiduje, że gospodarka UE wzrośnie o 1,0% w 2023 r. i 1,7% w 2024 r. Przewiduje się, że inflacja w UE wyniesie 6,7% w 2023 r. i 3,1% w 2024 r. Poziom zatrudnienia wyniesie w tym roku 0,5%, a w 2024 spadnie do 0,4%. Stopa bezrobocia ma się utrzymać na poziomie nieco powyżej 6%.
Dwa lata po wdrożeniu RRF – leżącego u podstaw planu odbudowy Next Generation EU dla Europy o wartości 800 miliardów euro – ma nastąpić przyspieszenie „sprawiedliwej i sprzyjającej włączeniu społecznemu transformacji ekologicznej i cyfrowej w każdym państwie członkowskim, wzmacniając odporność całej UE”. Jak do tej pory Polska nie może doczekać się funduszy z tego instrumentu.
Bruksela naciska na szybszą dekarbonizację gospodarki i bazy przemysłowej, szkolenia pracowników, intensyfikowanie badań.
Zalecenia dla poszczególnych krajów są podzielone na cztery części: [—-]
Bruksela domaga się [—-] , w szczególności w celu wspierania transformacji ekologicznej i cyfrowej.
Wszystkie państwa członkowskie mają zlikwidować obowiązujące środki wsparcia energetycznego do końca 2023 r. i zachęcać do oszczędzania energii. [—-]
[Oni już wypuszczają z siebie tylko bełkot.. MD]
Źródło: euronews.com, ec.europa.eu AS
================
I do takich hien nasza ojczyzna wstępowała z radością – i błogosławieństwami…
Tylko Maryla Rodowicz zaśpiewała marsz niewolników z opery Nabucco.
Indie złożą skargę do WTO. Sprzeciwiają się planowi Unii Europejskiej
Indie złożą skargę do Światowej Organizacji Handlu przeciw planowi UE wprowadzenia 20-30-procentowego podatku od importu towarów wysoko-emisyjnych, takich jak stal, ruda żelaza i cement z Indii.
Jest to sprzeciw Nowego Delhi wobec „mechanizmu dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2”, co ma skłonić lokalny przemysł do inwestowania w nowe technologie, aby obniżać emisję dwutlenku węgla.
Unijny komisarz ds. handlu, p. Waldemar Dombrovskis, stwierdził, że KE zaprojektowała CBAM tak, aby był on zgodny z zasadami WTO, stosując ten sam podatek emisyjny w przypadku towarów importowanych, jak i w przypadku krajowych producentów z UE.
Indie postrzegają proponowaną opłatę jako dyskryminację i barierę handlową – i kwestionują jej legalność, powołując się na to, że Nowe Delhi już przestrzega protokołów zawartych w porozumieniu paryskim ONZ w sprawie zmian klimatu z 2015 roku.
Pod pretekstem starań o zmniejszenie emisji azotu Unia Europejska zatwierdziła plan wykupienia od właścicieli gospodarstw rolnych w Holandii. Chodzi o zmniejszenie produkcji mięsa, co w oczywistej konsekwencji doprowadzi do ogromnego zmniejszenia podaży i w efekcie – drastycznych podwyżek cen. UE przeznaczyła 1,5 miliarda euro na program likwidacji trzech tysięcy holenderskich gospodarstw rolnych.
Redukcja ogólnej liczby zwierząt hodowanych na mięso to jeden z celów „Europejskiego Zielonego Ładu”.
„Pomimo sukcesu w marcowych wyborach partii Holenderski Rolnik-Obywatel (BBB) i objęcia większości w Senacie, parlament Niderlandów pozostaje wciąż pod kontrolą ulubieńca Światowego Forum Ekonomicznego, Marka Rutte” – pisze portal Life Site News. Najnowszy sondaż Politico daje rolnikom rekordowe 32 procent. To 12 punktów przewagi nad partią Rutte. „To mocny znak, że w Holandii rząd prowadzi politykę sprzeczną z wolą narodu” – podkreśla autor komentarza Frank Wright. W jego ocenie, unijne wsparcie dla drastycznych środków podjętych przez holenderski rząd przeciwko własnym obywatelom wygląda jak desperackie kroki mające na celu odzyskanie poparcia dla głęboko niepopularnej polityki. Olbrzymie pieniądze z Brukseli mają bowiem zostać przeznaczone na przekupienie hodowców.
Program LBV o wartości 500 mln euro zakłada bezpośrednie dotacje wypłacane w celu pełnego zadośćuczynienia za straty poniesione przez rolników, którzy zdecydują się zamknąć miejsca hodowli bydła mlecznego, trzody chlewnej i drobiu.
Niemal miliard euro ma przypaść z kolei wytwórcom mięsa w osobnym programie. Hodowcy otrzymają więcej pieniędzy niż warte są miejsca ich obecnej działalności – nawet 120-procentowe rekompensaty.
„W ramach programów beneficjenci gwarantują, że zamknięcie ich zdolności produkcyjnych jest definitywne i nieodwracalne oraz że nie rozpoczną takiej samej działalności hodowlanej w innym miejscu w Niderlandach lub w UE” – czytamy w informacji.
Holandia jest obecnie drugim co do wielkości eksporterem żywności na świecie. Sektor rolny w przeważającej mierze składa się z gospodarstw rodzinnych.
W ramach utopijnej wizji redukcji emisji azotu holenderska koalicja rządząca zamierza już do 2030 roku ograniczyć o połowę emisję wytypowanych gazów, głównie tlenków azotu i amoniaku.
Według holenderskiego eurodeputowanego Roberta Roosa, za pomysłami biurokratów kryje się de facto program likwidacji holenderskiego rolnictwa. Poseł uważa, że korupcyjna propozycja rządu może skusić wielu wiejskich przedsiębiorców a drugim dnem walki z branżą jest zamiar przejęcia pod zabudowę cennych gruntów. Przy czym prawo wznoszenia nieruchomości przysługiwać będzie na mocy nowych przepisów wyłącznie rządowi oraz korporacjom. Zwykli Holendrzy nie będą mogli pozyskiwać dla siebie terenów po działalności rolniczej.
Unijna ustawa o odtwarzaniu przyrody, nad którą europarlament głosować będzie latem, w ocenie Roosa zablokuje mieszkańcom możliwości rozwojowe, w tym właśnie budowanie prywatnych domów.
– Jeśli mówisz, że potrzebujemy więcej energii, ponieważ będziemy mieć więcej ludzi – że odnawialne źródła energii mogą nie działać tak, jak jest to zakładane – to zaprzeczasz klimatowi. Jeśli mówisz, że musimy powstrzymać nielegalną imigrację, jesteś rasistą. Jeśli zwracasz uwagę, że zerwanie łańcucha dostaw żywności będzie katastrofalne – i zaostrzone przez nieograniczoną imigrację – jesteś teoretykiem spisku. Na szczęście Holendrzy walczą – stwierdził Roos.
Podobne głosy dochodzą również z kraju lidera w produkcji żywności – Stanów Zjednoczonych. Publicystka Vlaardingerbroek w zeszłym roku zwracała uwagę, iż klimatyczny guru w administracji Bidena John Kerry chce przymusowego zamykania farm. Przemawiając podczas waszyngtońskiego AIM for Climate Summit w dniach 8-10 maja, powiedział: – Wiele osób nie ma pojęcia, że rolnictwo odpowiada za około 33 % wszystkich emisji na świecie. Nie możemy osiągnąć zera netto, nie wykonamy tej pracy, jeśli rolnictwo nie stanie na pierwszym planie jako część rozwiązania. Tak więc wszyscy rozumiemy tutaj głębię tej misji – przekonywał eko-ideolog.
Kerry piętnował zwłaszcza małe gospodarstwa jako znaczących emitentów azotu, usprawiedliwiając ofensywę rządu przeciwko rolnikom.
Źródło: Life Site News RoM
=============================
MD:
Diabeł testuje, czy wychowane pod jego władzą marionetki są już wystarczająco głupie. Dzieje się tak, bo już dawno zlikwidowano w szkołach np. naukę logiki i łaciny. W ostatnich dziesięcioleciach testują tego wyniki.
Przed paru 10-leciami zaczęli nauczać, że “CO2 jest gazem szkodliwym”. Przed paru laty jakaś idiotka w telewizji powiedziała nawet, że CO2 jest gazem trującym. A ilość CO2 w atmosferze jest przecież 0,04%. I jest to gaz dobrotliwy, błogosławiony, bo potrzebny, niezbędny do fotosyntezy. Brawo idioci…
Ostatnio jednak uczniowie diabła w postaci władców Unii Europejskiej i Ameryki, narzucają obłędną tezę o “szkodliwości azotu”. W ten sposób sprawdzają, czy ogłupiane od paru pokoleń barany i owieczki są już wystarczająco otępiałe.
Przemówienie przewodniczącej Ursuli von der Leyen na konferencji «Beyond Growth» w Parlamencie Europejskim
Dziękuję bardzo, droga Roberto,
Dziękuję bardzo, drogi Philippe, Szanowni Posłowie, Panie i Panowie,
Jeśli spojrzymy wstecz, nieco ponad 50 lat temu Klub Rzymski i grupa naukowców z MIT opublikowali raport “Granice wzrostu”. Przedstawiono w nim interakcje między wzrostem populacji, gospodarką i środowiskiem. I 50 lat temu doszedł do drastycznego wniosku: Zatrzymać wzrost gospodarczy i populacyjny– w przeciwnym razie nasza planeta sobie nie poradzi. Jak wiadomo, raport ten wywołał długie kontrowersje. Na przykład na temat roli nowych technologii w przeciwdziałaniu zmianom klimatu.
Zamiast jednak przedłużać te debaty, chcę dziś skoncentrować się na jednej kwestii, która w sprawozdaniu została ujęta ponad wszelką wątpliwość: Jest to jasne przesłanie, że model wzrostu skoncentrowany na paliwach kopalnych jest po prostu przestarzały. Ocena ta została wielokrotnie potwierdzona. Niedawny raport IPCC jest tylko najnowszym przypomnieniem, że musimy jak najszybciej zdekarbonizować nasze gospodarki.
I właśnie dlatego przedstawiliśmy nasz Europejski Zielony Ład. Budowa gospodarki o obiegu zamkniętym XXI wieku opartej na czystej energii jest jednym z najważniejszych wyzwań gospodarczych naszych czasów. Europejski Zielony Ład to nie tylko nasz plan walki ze zmianami klimatu i stania się pierwszym kontynentem neutralnym dla klimatu. To także nasz nowy europejski model wzrostu dla dobrze prosperującej, odpowiedzialnej i odpornej gospodarki. To nasz plan systematycznej modernizacji europejskiego przemysłu. Ponieważ na dłuższą metę wyłącznie zrównoważona gospodarka może być silną gospodarką.
Wyłącznie zrównoważona gospodarka dysponuje zasobami umożliwiającymi inwestowanie w zdrowsze i bardziej sprawiedliwe jutro. Wyłącznie zrównoważona gospodarka umożliwia nam osiągnięcie celów społecznych, które wyznaczyliśmy sobie podczas szczytów społecznych w Göteborgu i Porto. Tylko zrównoważona gospodarka zapewnia środki na przyspieszenie badań i rozwoju czystych technologii.
50 lat temu Klub Rzymski nie mógł w pełni przewidzieć, na przykład, potencjału zielonego wodoru. Nie mógł przewidzieć, że będziemy jeździć dzisiejszymi samochodami elektrycznymi. Być może nie był w stanie zobaczyć przyszłości, jaką będziemy mieli, na przykład z bateriami, z których możemy poddać recyklingowi 95% litu, niklu i kobaltu. Dziś nie jest to codzienna procedura, ale jesteśmy w stanie to zrobić. Jednak już 50 lat temu w raporcie “Granice wzrostu” uznano, że choć wzrost oparty na paliwach kopalnych jest nie do zniesienia dla planety, ludzkość może opracować inny model wzrostu, “który będzie zrównoważony daleko w przyszłości”.
To jest misja, która nas dziś napędza. Taki jest duch Europejskiego Zielonego Ładu. Nie musimy zaczynać od zera. Naszym kompasem w tym przedsięwzięciu są długotrwałe wartości – prawdziwe wartości, jeśli dobrze zrozumiemy – europejskiej społecznej gospodarki rynkowej. W naszej społecznej gospodarce rynkowej nigdy nie chodziło wyłącznie o wzrost gospodarczy. Zawsze chodziło o rozwój człowieka. Nigdy jej jedynym celem nie była efektywność rynkowa i liberalizacja. Wręcz przeciwnie: Społeczna gospodarka rynkowa funkcjonuje w interesie pracownika i społeczności.
Otwiera to możliwości, a także wyznacza bardzo wyraźne granice. Nagradza wydajność, ale także gwarantuje ochronę przed dużymi życiowymi zagrożeniami. Poza wzrostem koncentruje się na dobrach publicznych, takich jak opieka zdrowotna, edukacja i umiejętności, prawa pracownicze, bezpieczeństwo osobiste, zaangażowanie obywatelskie i zarządzanie – dobre zarządzanie. Nasza społeczna gospodarka rynkowa, jeśli jest dobrze prowadzona, zachęca wszystkich do doskonalenia się, ale także dba o naszą kruchość jako istot ludzkich.
Wartości społecznej gospodarki rynkowej przyświecały nam od początku kadencji Komisji. W ramach Europejskiego Zielonego Ładu zawsze dążyliśmy do pogodzenia miejsc pracy z ochroną najsłabszych członków naszych społeczeństw. Innowacje technologiczne z neutralnością klimatyczną. I pozostaliśmy wierni temu podejściu, nawet gdy nowe kryzysy zakłócały nasze codzienne życie.
Po pierwsze, kiedy uderzyła w nas pandemia. Nasz plan odbudowy, NextGeneration EU, koncentrował się nie tylko na wznowieniu naszej działalności gospodarczej po lockdownie, ale także na przekształceniu naszego modelu gospodarczego. Z naciskiem na dekarbonizację przemysłu, energii i transportu. Z naciskiem na umiejętności cyfrowe i infrastrukturę cyfrową. Nowe inwestycje w szkoły i szpitale. Poza wzrostem, NextGenerationEU dba o przyszłość następnego pokolenia.
A potem, w zeszłym roku, kiedy rosyjskie czołgi wjechały na Ukrainę, a Kreml zastosował wobec nas szantaż energetyczny, był to trudny rok, który wstrząsnął nami do głębi. Ale nie tylko zagwarantowaliśmy bezpieczeństwo energetyczne Europy – nie było przerw w dostawie prądu – i chroniliśmy wrażliwe gospodarstwa domowe i firmy dzięki solidarnemu wkładowi dużych dostawców energii, ale także znacznie przyspieszyliśmy przejście na czystą energię. W 2022 r. po raz pierwszy w historii wytworzyliśmy więcej energii elektrycznej ze słońca i wiatru niż z gazu i ropy. Podczas gdy emisje CO2 na świecie wzrosły o 1%, w Unii Europejskiej w 2022 r. udało nam się zmniejszyć emisje o 2,5% – pomimo wojny. Jest to więc żywy dowód na to, że można ograniczyć emisje i prowadzić dostatnie życie. Jest to wykonalne.
André Gide, francuski pisarz i laureat Nagrody Nobla, powiedział kiedyś: “Nie odkrywa się nowych lądów, nie mając odwagi stracić z oczu starych brzegów”. W latach siedemdziesiątych, zaledwie rok po opublikowaniu raportu “Granice wzrostu”, rozpoczął się wielki kryzys naftowy. Wówczas nasi poprzednicy postanowili trzymać się starych brzegów i nie tracić ich z oczu. Nie zmienili swojego paradygmatu wzrostu, ale polegali na ropie naftowej. Kolejne pokolenia zapłaciły za to cenę. My również doświadczamy potężnych kryzysów. Wybieramy inną ścieżkę, decydujemy się odkrywać nowe lądy. To nie jest bagatelne.
Dziś zostawiamy za sobą model wzrostu oparty na paliwach kopalnych. Nowe ziemie są wciąż zamazane, ale są widoczne, możemy do nich dotrzeć. Wiemy, że przyszłość naszych dzieci zależy nie tylko od wskaźników PKB, ale od fundamentów świata, który dla nich zbudujemy. To Robert Kennedy w latach ’60 powiedział, że PKB “mierzy wszystko, z wyjątkiem tego, co czyni życie wartościowym: zdrowia naszych dzieci lub radości z ich zabawy”. Jestem pewna, że gdyby Kennedy wygłaszał swoje dzisiejsze przemówienie, uwzględniłby w nim śpiew ptaków i radość z oddychania czystym powietrzem. Dziś, na bardzo podstawowym poziomie, rozumiemy mądrość Kennedy’ego. Że wzrost gospodarczy nie jest celem samym w sobie. Wzrost nie może niszczyć własnych fundamentów. Wzrost ten musi służyć ludziom i przyszłym pokoleniom. To jest dokładnie to, o czym będziecie dyskutować dzisiaj i przez następne dwa dni.
Dziękuję więc za zaproszenie i życzę udanej konferencji.
…………………………………..
15 maj 2023 – Komisja Europejska (YouTube): «Uwagi wstępne przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen podczas konferencji Beyond Growth 2023 w Brukseli. Konferencja Beyond Growth 2023 to wydarzenie z udziałem wielu zainteresowanych stron, którego celem jest omówienie i współtworzenie polityki na rzecz zrównoważonego dobrobytu w Europie, w oparciu o systemowe i transformacyjne podejście do zrównoważonego rozwoju gospodarczego, społecznego i środowiskowego oraz obejmujące je ramy zarządzania».
============================
„Granice wzrostu” Klub Rzymski sprzed przeszło pół wieku, to nie była praca naukowa, lecz manifest ideologiczny lóż masońskich.
Analiza samych programów komputerowych, które miały przewidywać przyszłą katastrofę planetarną, wykazała, że programy te były błędne lub sfałszowane. Na przykład w czasopiśmie Futures zaraz po tej publikacji wykazano że te same programy dają błędne wyniki, gdy się puści wstecz, to znaczy do analizy faktów, które już miały miejsce dziesiątki czy setkę lat temu.
Z drugiej strony przewidywania przyszłości okazały się w praktyce błędne. Żadnych katastrof, które tam przewidziano nie było i nie ma.
Jedyną katastrofą która jest, i jest rzeczywista, to jest zalew i agresja tej obłędnej ideologii. Musimy ją rozkruszyć co szybciej, by zmniejszyć ilość jej ofiar.
W Polsce jest około 2,7 tys. stacji ładowania samochodów elektrycznych. Nie wiadomo jednak, ile jest działających. Rośnie bowiem liczba ładowarek, które zostały oddane do użytku, ale wkrótce potem je wyłączono. Są i takie, które postawiono, podłączono do sieci, ale nigdy nie uruchomiono. I takie, które zepsuły się i w stanie zepsucia postoją do 2025-2026 r. Auto Świat przyjrzał się sowitym dotacjom pozyskanym z programów unijnych.
Foto: Maciej Brzeziński / Auto Świat
Stacja nieczynna do odwołania
Część publicznych stacji ładowania samochodów na prąd powstaje dzięki wykorzystaniu środków unijnych
Na najwyższe dofinansowanie mogą liczyć te podmioty, które zadeklarują darmowe udostępnianie stacji ładowania kierowcom przez określony czas
Ponieważ właściciele dofinansowanych stacji ładowania przez kilka lat nie mogą pobierać pieniędzy od kierowców, część z nich wyłącza ładowarki, czekając aż minie “okres trwałości projektu”
Po naszej interwencji co najmniej jedna z wyłączonych przez samorząd ładowarek już działa
“W związku z otrzymanymi rozliczeniami za sprzedaż energii elektrycznej. (…) Miasto Jelenia Góra podjęło decyzję, że od dnia 11 kwietnia br. miejskie darmowe punkty do ładowania samochodów elektrycznych przy ulicach Podgórzyńskiej, Noskowskiego, Sygietyńskiego, Grodzkiej, Bankowej oraz Ptasiej zostają wyłączone” – czytamy na facebookowym profilu prezydenta tego miasta Jerzego Łużniaka. – To pewnie tymczasowa decyzja – ma nadzieję pani w sekretariacie rzecznika prasowego miejscowego urzędu, lecz po konkrety odsyła do bardziej kompetentnej osoby, w tym przypadku dyrektora Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów. Dyrektor na urlopie, ale w sumie prezydent miasta na swoim profilu FB precyzyjnie wyjaśnił przyczyny usterki: spodziewano się, że dostawca energii elektrycznej zastosuje wobec miasta preferencyjne stawki za energię elektryczną, ale tak się nie stało. Miasta nie stać na to, aby w kolejnych tygodniach i miesiącach kierowcy ładowali swoje samochody na jego koszt.
Ładowarki do samochodów elektrycznych za unijne fundusze
W październiku ubiegłego roku niespodziewane koszty dopadły podwarszawskie Legionowo. Nikt chyba wcześniej nie policzył dobrze, w co się pakuje – Legionowo oddało do dyspozycji kierowców darmową ładowarkę o bardzo przyzwoitej jak na polskie warunki mocy 50 kW. Jak na darmową ładowarkę to moc wręcz szokująca – za jej sprawą co godzina budżet miasta był uszczuplony o ok. 100 zł. Przez dwa tygodnie miasto patrzyło bezczynnie na podjeżdżających do ładowarki taksówkarzy, zresztą nie tylko miejscowych – także z Warszawy opłacało się tu przyjeżdżać. Po czym ładowarkę wyłączono, umieszczając na niej kartkę “stacja nieczynna do odwołania”.
Sąsiednią darmową stację uruchomiono już rozsądniej: z mocą ograniczoną do 6 kW (podobno do czasu budowy lepszego przyłącza). Ładowarka jest darmowa, ale po pierwszej bezpłatnej godzinie postój kosztuje 5 zł. Taki układ nie zrujnuje miejskiego budżetu, zresztą chętnych jest mniej.
Przeczekać warunki umowy
Zasadne staje się pytanie: skoro miasta nie stać na sponsorowanie kierowcom energii elektrycznej, to czemu nie wprowadzić opłat – z pewnością znalazłoby się dość chętnych, by naładować baterie na warunkach komercyjnych. A jednak się nie da: jeśli ktoś wziął najwyższą możliwą dotację unijną na budowę stacji ładowania warunkowaną udostępnianiem jej za darmo przez określony czas, to w okresie “trwałości projektu” nie jest to możliwe pod rygorem zwrotu dotacji.
W tym momencie pojawia się kolejne pytanie: jaki sens ma taka inwestycja, skoro to tak, jakby ktoś brał dotację na wybudowanie stacji benzynowej po to, aby rozdawać za darmo benzynę. Wiadomo przecież, że pod darmową stacją natychmiast ustawi się niekończąca się kolejka i nie ma rady – darmowego paliwa dla wszystkich nie wystarczy.
Podobna sytuacja ma zresztą miejsce w podwarszawskich Ząbkach. Burmistrz tego miasta w piśmie kolportowanym w internecie na forach użytkowników samochodów elektrycznych bez ogródek tłumaczy, z jakich funduszy uzyskano dotacje na budowę i że “w związku ze znaczącym wzrostem cen energii elektrycznej byliśmy zmuszeni odstąpić od pierwotnych założeń udostępniania bezpłatnej usługi ładowania. Udostępnienie płatnej usługi ładowania będzie możliwe w 2026 r.”.
Darmowe ładowarki o parę lat za późno
Kilka lat temu darmowy słupek do ładowania samochodów elektrycznych był sposobem na manifestację nowoczesności, otwarcia na nowe, mógł też zachęcić wątpiących do zakupu pierwszego elektryka. Zresztą – nie każdy to pamięta – jeszcze stosunkowo niedawno, jakieś 8-10 lat temu prąd był na tyle tani, że “po prostu był” i panowało przekonanie, że ten, kto kupi małe autko na prąd, jeździ może nieprzesadnie wygodnie, ale tak jakby za darmo. Samochodów na prąd było mało i nawet gdy ktoś postawił ładowarkę, to koszt zorganizowania systemu ściągania pieniędzy za ładowanie przekraczał w wielu wypadkach spodziewane przychody. Więc np. przy sklepach Lidl (ale nie tylko tam) ładowarki nie tylko były darmowe, lecz także mocne. I dostępne, często po prostu czekały na chętnych. To faktycznie była promocja.
Z czasem, gdy aut na prąd robiło się coraz więcej i były coraz większe, darmowe słupki stawały się coraz większym problemem dla ich właścicieli. Przy darmowych stacjach coraz częściej ustawiały się kolejki i to z reguły tworzone przez te same osoby, najczęściej mieszkające nieopodal. Jeśli jakiś prawdziwy klient Lidla czy innej firmy zdołał dopchać się do promocyjnej ładowarki, nierzadko robił małe zakupy i w tym czasie odbierał prąd o wartości przewyższającej wydatki w sklepie. Firmy zaczęły ograniczać czas trwania sesji ładowania najpierw do 30, potem 20 minut, aż zdecydowano – w wielu wypadkach – o zaprzestaniu promocji do czasu wprowadzenia opłat, co ze względów formalnych i technicznych wcale nie jest proste.
Foto: Przemek Wąworek / Onet
Ładowarka przed Lidlem.
Gdy pojawiły się ładowarki samorządowe stawiane z wykorzystaniem unijnych dotacji, trafiły na dość już rozwinięty rynek, który tej formy wsparcia nie potrzebuje. Bez względu na dostępność darmowej energii samochód elektryczny to nie jest sprzęt dla ubogich, barierą wejścia jest znaczna suma pieniędzy albo wysoka rata leasingowa. To nie darmowy prąd przesądza o decyzji o kupnie elektryka, choć chętnych na podłączenie się do sponsorowanego gniazdka nigdy nie zabraknie.
Niektórzy udają, że się zepsuło
Samorządy, które pieniądze unijne zainwestowały w darmowe stacji ładowania, zaczęły kombinować. Urządzenia, których z uwagi na zapisy w umowach o dotacje nie można chwilowo zamienić na stacje płatne ani przekazać prywatnym operatorom, nagle wymagają pilnych remontów albo przebudowy, na które – co za niespodzianka – w budżetach na 2023 rok nie przewidziano środków. Jedni więc bez żenady wyłączają ładowarki, inni drastycznie ograniczają moc, a jeszcze inni twierdzą, że sprzęt się zepsuł. Przez przypadek “zepsuły się” więc ładowarki w podwarszawskim Pruszkowie, w Michałowicach, w Nadarzynie. Nie działa stacja przy Zalewie Komorowskim. To tylko przykłady podwarszawskie. Przypadek?
Nietrafiona, bezsensowna inwestycja?
Pomysłem udostępniania bezpłatnych stacji ładowania nie jest zachwycony, o dziwo, Maciej Mazur z PSPA (Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych), które mocno zaangażowało się w promocję elektromobilności. Tłumaczy, że sam nie lubi darmowych stacji, bo prawie zawsze coś z nimi jest nie tak: albo są złe (np. mają sztucznie ograniczoną moc), albo zajęte. Jego zdaniem samorządy nie powinny w ogóle angażować się w zarządzanie stacjami ładowania, bo nie są w stanie zrobić tego tak dobrze jak profesjonalni operatorzy. PSPA nie zna skali zjawiska, nie wie, ile takich samorządowych stacji postawionych za pieniądze UE lub mieszkańców działa na ćwierć gwizdka, zepsuło się lub oficjalnie czeka na koniec trwałości projektu, by można było wprowadzić opłaty za ładowanie samochodów.
Pomysł stawiania darmowych ładowarek z wykorzystaniem środków unijnych nie jest zresztą nowy i to nie samorządy były pierwsze. Już 10-12 lat temu na parkingach galerii handlowych montowano szybkie ładowarki, do których nie sposób się było podłączyć. Przedstawiciele firm, które tym zarządzały, byli trudno uchwytni, procedury były skomplikowane i zniechęcające. Wiele z tych stacji znikło po zakończeniu trwałości projektu – załadowano je na ciężarówki i prawie nieużywane wywieziono do krajów, gdzie łatwo było znaleźć na nie kupca.
Oczywiście z ładowarkami samorządowymi miało być inaczej, nikt nie planował wzbogacić się na ich późniejszej likwidacji i sprzedaży. Pomysł po prostu nie sprawdził się biznesowo.
Ciszej nad tą trumną
Okazuje się przy tym, że temat jest mocno wstydliwy – większość zainteresowanych woli milczeć w tej kwestii, zwłaszcza jeśli w tle pojawia się widmo zwrotu unijnych dotacji oraz niegospodarnie wydatkowana tzw. pomoc publiczna. Na pytanie, co jest przyczyną niedziałania publicznych stacji ładowania należących do miasta i czy wskazane inwestycje powstały z udziałem środków UE, Urząd Miasta Pruszkowa nie odpowiedział przez miesiąc. Na takie samo pytanie skierowane do urzędu w podwarszawskich Ząbkach też nie nadeszła odpowiedź, a po telefonie dostałem propozycję osobistej rozmowy w urzędzie. Szybko jednak zmieniono tę propozycję na e-mailową. Skorzystałem.
Zapytałem m.in., czy to prawda, że wyłączono ładowarkę z powodu wysokich cen energii i “czy nie obawiają się Państwo konieczności zwrotu otrzymanej dotacji?” i… to tyle. Nie naciskam już, gdyż nie będę pierwszym, który o to pyta. Na forach pasjonatów elektromobilności krąży pismo burmistrza Ząbek, który szczerze opisuje sytuację – skąd wzięto pieniądze na budowę stacji i dlaczego nie działa. Z pisma nie wynika, czy miasto nie obawia się konieczności zwrotu dotacji, ale jest dość jasne, że mu to grozi.
==============================
Dalej – w oryginale... MD
======================
mail:
wzięli dotacje i wyłączyli sprzęt do 2026 roku..
nawet media głównego ścieku piszą już o głupocie jednych a sprycie drugich.…
To dowód od jak dawna jesteśmy “podgrzewani” tą idiotyczną narracją ekologicznych oszustów i jak daleko to już zaszło.
Krok następny, o którym już oficjalnie się mówi, to opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie.To jest zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. Unia europejska okazuje się już oficjalnie tym, czym była od początku: sztucznym tworem, którego urzędnicy myślą (?) tylko o tym jak oskubać mieszkańców UE.
Nadprodukcja idiotycznych “przepisów” ma tylko jeden cel – okraść innych i żyć na cudzy koszt dożywotnio. Nie ma żadnego uzasadnienia aby Polacy podporządkowywali się każdemu unijnemu kretyństwu. Szczególnie tym, które dotyczą spraw energetycznych. Albo przestaniemy stosować się do tych zbrodniczych dyrektyw (i w końcu wyjdziemy z UE), albo stracimy własne państwo, kontrolę nad wszystkimi dziedzinami, od których zależy byt narodu.
Płacić jakimś oszustom kary za emisje CO2 to nie tylko kretyństwo. To przyznanie, że jest jakaś grupa ludzi, którzy mają prawo pobierać opłaty od oddychania!
Emisja CO2 to produkcja gazu, którego 1. składnikiem jest węgiel – substancja normalnie występująca jako ciało stałe, a 2. składnikiem tlen niezbędny do oddychania. Czyli faktycznie ci oszuści uważają się za posiadaczy prawa do tlenu! SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN! W latach 90-tych moim szefem był właściciel małej firmy, który twierdził, że najlepszy interes to ukraść państwo (pewnie wiedział lepiej, co jego ziomkowie robią akurat w Polsce). Po latach latach widać, że jeszcze lepszy interes to ukraść cała Unię Europejską, a potem nawet cały tlen do oddychania. To tylko z zaleceń UE wynika zagrożenie energetyczne Polski! Zalecenia zaś są określone przez agentów moskiewskich i niemieckich. To Niemcy i Rosja przez lata tworzyły w UE zalecenia, które praktycznie są elementem agresji ekonomicznej i energetycznej przeciwko Polsce!
Patrz “Tarczyński: Afera w PE ma nie tylko charakter korupcyjny, ale i szpiegowski” Szkoda, że poseł Tarczyński nie mówi o wojnie energetycznej Rosji i Niemiec przeciwko Polsce, wojnie nowego typu, w której “bronią” są paliwa. W tym kontekście zamykanie polskich kopalń jest takim samym rozbrojeniem jak likwidacja jednostek wojskowych przez rząd PO-PSL i Tuska!
Tym bardziej trzeba natychmiast wypowiedzieć wszystkie “pakty klimatyczne” a wówczas Polska nie będzie miała żadnych problemów energetycznych. Tu nie ma się nad czym zastanawiać, tylko trzeba mieć własny plan, niezależny od Rosji, od USA, ani od żadnego jednego dostawcy gazu, ropy, czy węgla. Należy przede wszystkim korzystać z własnych zasobów.