„Być razem”, ale po co? O prawdziwym celu związków w dobie niskiej dzietności

„Być razem”, ale po co? O prawdziwym celu związków w dobie niskiej dzietności

Jan Wudkowski https://pch24.pl/jan-wudkowskibyc-razem-ale-po-co-o-prawdziwym-celu-zwiazkow-w-dobie-niskiej-dzietnosci/

Demograf Mateusz Łakomy stwierdza, że kluczową przyczyną niskiej dzietności jest trudność z wchodzeniem Polaków w związki – dzieci pojawiają się tam, gdzie wcześniej powstały relacje oparte na zaufaniu i trwałości. Tę konstatację omówiłem dalej w kontekście zaniku w kulturze głównego nurtu celu, w jakim powinno się nawiązywać i rozwijać relację damsko-męską.

Ten, kto nie wie, dokąd idzie, zmierza bez celu. Ważne społecznie cele, a takim jest niewątpliwie założenie rodziny, zostają utrwalone w kulturze i instytucjach społecznych danego kraju. W ten sposób słabsze jednostki, do których należy np. młodzież z racji braku doświadczenia życiowego i mądrości, powinny otrzymać od wspólnoty (rodzinnej, religijnej, lokalnej czy narodowej) dobre warunki do własnego rozwoju, jak i roztropne doradztwo w perspektywie matrymonialnej.

Demograf Łakomy zauważa jednak, że w Polsce oraz w innych krajach rozwiniętych załamała się zdolność młodych ludzi do tworzenia wczesnych i trwałych relacji. Ekspert, który wystąpił w reportażu PCh24 „Polska umiera”, zauważa także, że wbrew doniesieniom medialnym par „bezdzietnych z wyboru” jest nad Wisłą i Odrą bardzo mało.

W artykule przedstawiłem historyczny rozwój zjawiska zaniku celowości „bycia razem” oraz jego obecne negatywne przejawy, odwołując się do badań socjologicznych dotyczących młodzieży akademickiej. Pod koniec tekstu odniosłem się do wyzwania, jak można by próbować odbudować rozważną kulturę wchodzenia w związki mające prowadzić do sakramentalnego małżeństwa.

W ramach wstępu wypada jeszcze zaznaczyć, że wzmiankowany kryzys wchodzenia w trwałe związki ma podłoże nie tylko kulturowe, co także strukturalne. Z racji przyjętej objętości artykułu odniosłem się przede wszystkim do tego pierwszego, choć nieporządek w wymiarze strukturalnym też dotyka silnie nasze społeczeństwo (w postaci np. niewspółmiernie wysokich cen mieszkań, z którymi muszą mierzyć się młode rodziny czy dysproporcji młodych kobiet, studentek, w metropoliach wobec Polaków pozostających na prowincji – do czego przyczynił się model rozwojowy III RP).

Rewolucja randkowania

Zwyczaj randkowania rozpowszechnił się w Polsce na początku lat 30. XX wieku jako element kultury miejskiej i młodzieżowej. Swobodne randkowanie, w sensie obyczajowym, budziło wtedy opór społeczny, gdyż naruszało m.in. dotychczasową etykietę matrymonialną i pozycję rodziców przy zapoznaniu pary. W społeczeństwach industrialnych Zachodu, gdzie narodziło się randkowanie, można mówić o obyczajach „klasycznej randki” do swoistej cezury ’68 roku.

Klasyczna randka była oparta na wizji miłości romantycznej, miłości na całe życie. Randkowanie było zarezerwowane dla ludzi młodych, a okres spotkań sam na sam poprzedzał nawiązanie regularnej znajomości. Obowiązywał podział ról, tzn. mężczyzna był stroną aktywną, a kobieta niepodejmującą inicjatywy. Obyczaj randkowania łączył się z wydatkami konsumpcyjnymi, takim jak dobór eleganckiego stroju czy koszt spotkania w atrakcyjnym lokalu.

Obecnie randkowanie wiąże się z kilkoma zasadniczymi zmianami wobec klasycznej randki. Socjolog Joanna Wróblewska-Skrzek wyróżniła tutaj trzy zasadnicze czynniki.

Po pierwsze randka w XXI wieku została w (progresywno-liberalnej) kulturze powszechnej wyraźnie oddzielona od celu matrymonialnego. Po drugie zaloty przeniesiono ze sfery prywatnej do publicznej, w tym także do sfery wirtualnej, a zatem zapoznanie panny odbywa się z dala od jej domu rodzinnego. Trzeci powód stanowi zerwanie z mitem randki jako zaczynu miłości romantycznej, na co wpłynęła przede wszystkim rewolucja seksualna. Randkowanie, które dotyczy obecnie osób w przeróżnym wieku, może mieć krótkotrwałe motywacje, jak chęć spędzania w atrakcyjny sposób wolnego czasu bez zobowiązań czy zaspokojenie cielesnych żądz.

Zjawisko umawiania się na randki on-line stało się w Polsce powszechne. Według badania Gemius, w styczniu 2023 r. z internetowych serwisów i aplikacji randkowych skorzystał co piąty internauta, co przekłada się na ponad 6 mln użytkowników, z czego 65% stanowili mężczyźni. Wedle statystyk randkowaniem w sieci jest stosunkowo mało zainteresowana grupa użytkowników Internetu w wieku od 15 do 20 lat.

Można by powierzchownie stwierdzić, nawiązując do znanego powiedzenia „rewolucja pożera własne dzieci”, że zjawisko „klasycznej randki” stanowiło li tylko rewolucję moralną i zostało z czasem zastąpione jeszcze innymi, bardziej nieuporządkowanymi zwyczajami. W takiej perspektywie to zdobywanie popularności złego wzoru (randkowania jako sposobu na miłość romantyczną) miałoby wypierać mądrość skumulowaną w tradycyjnej chrześcijańskiej kulturze co do celu oraz sposobów nawiązywania relacji damsko-męskiej.

Powyższe uogólnienie, wyrażające pośrednio sceptycyzm do randkowania jako takiego, jest jednak nietrafione w tym sensie, że pomija kontekst strukturalny. Nowy sposób na znalezienie sympatii należy łączyć historycznie z wielką skalą migracji ze wsi do miast w krajach uprzemysłowionych (takie migracje wewnętrzne dotyczyły w XX wieku w skali świata przeszło dwóch miliardów ludzi, sic!).

W warunkach migracji do dużego miasta za pracą, jeśli zarówno kawaler jak i panna zachowywali chrześcijańską moralność, randkowanie okazywało się w licznych przypadkach efektywnym sposobem na zaręczyny. Z kolei tradycyjne obyczaje matrymonialne utrwalone na prowincji krajów chrześcijańskich znalazły się w impasie co do ich powszechnego wykorzystania przy tak dynamicznych przemianach społecznych.

Jaki powinien być cel „bycia razem” w perspektywie nauki Kościoła? [1]

Randkowanie, przez które rozumiem dobrowolne spotykanie się ze sobą dwojga osób, prowadzące wpierw do nawiązania, a później do rozwinięcia ich relacji, uznaję w tekście za synonim bycia razem lub chodzenia ze sobą.

Określając cel randkowania, należy uwypuklić zarówno aspekt moralny relacji, jak i praktykę postępowania, gdyż te dwa wymiary są społecznie istotne. Godziwym celem nawiązania i rozwijania zażyłej znajomości z przeciwną płcią są zaręczyny (które wytyczają jasną drogę ku sakramentalnemu małżeństwu). Matrymonialny potencjał związku może jednak z różnych przyczyn nie zostać zrealizowany (co powinno się uzewnętrznić w taktownym zakończeniu relacji). Dlatego cel randkowania w sensie praktyki postępowania można ująć jako roztropne ustosunkowanie się do kwestii wspólnych spotkań w kontekście, choćby początkowo mglistych i odległych, możliwości zaręczyn.

Potrzeba zauważyć, że w perspektywie nauki Kościoła parę obowiązuje w ramach nawiązanej relacji nie tylko godne zachowanie wobec siebie, lecz także wobec rodziców (IV przykazanie Dekalogu), wspólnoty lokalnego Kościoła i samego Boga. Młodzi powinni wobec wszystkich dawać świadectwo dobrych obyczajów (1 Kor 6, 12-20). Przy czym wypaczeniem byłoby utożsamiać szacunek dla innych ze sztywnością zachowania czy obraniem tak wyszukanej etykiety, która zupełnie nie przystawałaby do współczesnej komunikacji.

Swoją drogą fenomen randkowania nie występuje we wszystkich kulturach świata. Wobec tego Kościół katolicki, np. w uniwersalnym prawie kanonicznym, nie omówił osobno tego zjawiska. Wiernych obowiązują zatem ogólne normy, które powinni zastosować do przypadku nawiązywania i rozwoju relacji damsko-męskiej. W praktyce jednak, jak dalej pokażę, występują z tym nie lada problemy.

Zagubienie i odrealnienie młodych w perspektywie tradycyjnej nauki o rodzinie  

O ile dla licznych przedstawicieli starszego pokolenia katolików w Polsce – związek chodzenia ze sobą w młodości z dojrzałą miłością i następnie z sakramentem małżeństwa – może być oczywisty, o tyle badania socjologiczne wyraźnie pokazują, że nie jest to jasne dla polskiej młodzieży, w tym młodzieży katolickiej.

Badanie z 2020 r. wykazało, że kilkadziesiąt procent młodzieży akademickiej, która sama określa siebie jako wierzących katolików, uważa, że małżeństwo nie jest potrzebnym elementem do udanego wspólnego życia[2]. Z kolei 90% młodzieży niewierzącej uznaje, że rodzina to „związek dwóch bliskich sobie osób, bez względu na płeć”, a tylko 5% z tej grupy definiuję rodzinę jako „małżeństwo kobiety i mężczyzny wraz z dziećmi” (sic!).

Wspomniane badanie przytacza komentarze socjologów, które objaśniają, że część młodzieży akceptuje w swym światopoglądzie formę kohabitacji poprzedzającą małżeństwo, zawierane dopiero w późniejszych latach życia, bądź trwanie bez formalizacji związku. Można zatem skonkludować, że ci młodzi podążają za swoistą wypadkową obserwowanych wzorów i opinii: w mediach, wśród rówieśników, sąsiadów czy w swojej rodzinie. Nie kierują się natomiast refleksją etyczną lub religijną, co rzeczywiście daje człowiekowi szczęście, pozostając odciętymi od (niezmiennej) prawdy o ludzkiej naturze.

Na podstawie przestudiowanych badań i moich własnych obserwacji skłaniam się do wniosku, że w Polsce występuje złożony kryzys w przekazywaniu młodym mądrości co do celu małżeństwa, a pośrednio także godziwego celu bycia razem przed narzeczeństwem. Kryzys obejmuje, w różnych proporcjach, zaniedbania u licznych rodziców, w publicznej szkole czy we wspólnocie parafialnej, w której przecież spora część polskiej młodzieży przyjmuje sakrament bierzmowania.

Niewątpliwą przyczyną kryzysu są także dobrowolne błędy (grzechy) samej młodzieży w ramach chodzenia ze sobą. Grzech bowiem, w tym pycha i zmysłowość, prowadzi człowieka do przedkładania własnego osądu i osobistej wygody nad przekazane przez Boga treści moralne.

Jak przezwyciężyć dyktat liberalnej kultury?

„Poznać naturę człowieka, poznać ją głęboko, całkowicie, zrozumieć, kim jest właściwie człowiek to wielki ratunek dla współczesnego świata” – bł. kard. S. Wyszyński

Jeśli przyjąć, że dominującym nurtem w kulturze III RP jest od lat progresywny liberalizm, to taka perspektywa pozwala w dużej mierze naświetlić obecne trudności we wchodzeniu w trwałe związki przez Polaków. Immanentnymi cechami, jakie można zidentyfikować w liberalizmie, są m.in. dążenie do samostanowienia i samowystarczalności czy potrzeba autoekspresji. Liberalnemu Polakowi wydaje się zatem, że nie musi zawsze okazywać wierności i odpowiedzialności wobec drugiej połówki, rodziców, narodu czy Kościoła, gdyż to on sam określa ostatecznie, co wypada w danej sytuacji myśleć i czynić.

Na marginesie, patrząc filozoficznie, samowystarczalność człowieka w liberalizmie wypływa z jego naturalizmu (i odrzucenia Boga), co – w wymiarze publicznym – wyklucza obowiązywanie obiektywnych norm moralnych i religijnych.

Współczesne produkcje medialne częstokroć depersonalizują i ogłupiają człowieka, skupiając się głównie na cielesności, tj. emocjach i popędach, oraz promują postawę mieć niż być. W konsekwencji następuje infantylizacja oczekiwań i zachowań, jak również obniżenie standardów moralnych. Kiedy emocje i popędy zaczynają w związku słabnąć (bądź kiedy człowiek zaczyna wręcz odczuwać do nich wstręt) poranienie pary staje się coraz bardziej oczywiste.

Do stworzenia trwałej relacji z przeciwną płcią niezbędne są m.in. wysiłek wkładany w jej budowanie, zachowanie czystości w myślach i czynach, gotowość do pracy nad własnymi słabościami czy zdolność do znoszenia pewnych cierpień. Tymczasem wzór brania swojego krzyża jest zupełnie obcy progresywnemu liberalizmowi.

Zagadnienie przezwyciężenia zagrożeń sączących się ze współczesnej (anty)kultury, która nie sprzyja trwałym związkom, jest złożone i nie sposób je wyczerpać w jednym artykule prasowym. Wątek został szerzej poruszony w reportażu PCh24 „Polska umiera”, w którym połączono go z takimi zjawiskami jak m.in. osamotnienie sporej części młodzieży, rozjechanie się aspiracji młodych kobiet i mężczyzn czy feminizm.

Z mojej strony chciałbym na koniec podkreślić wspólnotowy wymiar rozpoczynania i budowania trwałego związku. Założenie szczęśliwej rodziny nie jest bowiem nigdy sukcesem samej tylko pary, gdyż wiele osób musi przyłożyć się do wykształcenia i wychowania młodych przed ich stanięciem na ślubnym kobiercu. To zatem rzetelny wysiłek pedagogiczny podjęty w rodzinach, w parafiach, na lekcjach katechezy w szkołach itp. stanowi sposób, aby pomóc wielu młodym, zwłaszcza tym pogubionym, żeby za jakiś czas byli oni w stanie zacząć realistycznie rozważać małżeństwo.

Ten kierunek myślenia i działania przedstawiłem w kilku tekstach opublikowanych pro-bono w Internecie (sprawdzonych przez kapłanów) jako seria o „konkurach”. Uważam, że kluczowym zagadnieniem, które należy naświetlać młodym, jest, w sensie pozytywnym, cel bycia razem, a w sensie negacji – potępienie określonych postaw i zachowań w ramach randkowania, które stanowią grzech. Bycie razem potrzeba oczywiście omawiać w perspektywie celu małżeństwa w tradycyjnej nauce Kościoła, który zakłada otwartość i postawę poświęcenia dla nowego życia.

Człowiek, który posiądzie mądrość dokąd ma zmierzać, będzie potrafił, zwłaszcza z pomocą bliskich i Bożą, dojść do szczęścia. A takie niewątpliwie daje w wymiarze doczesnym zgodne małżeństwo – ustanowione przez Stwórcę a podniesione przez Chrystusa do godności sakramentu

Jan Wudkowski

Wykorzystane źródła

[1] https://konkury.pl/randkowanie-a-grzech.php

[2] M. Kawińska, J. Wróblewska-Skrzek & A. Linek, Wolność wyboru czy przymus zwyczaju? Młodzież akademicka w dobie pandemii o związkach, intymności i więziach rodzinnych, Wydawnictwo Rys, t. 3, Poznań, 2020, s. 61 i in.

  1. Wróblewska-Skrzek, „Architektura randki a kryzys matrymonialny”, w: Dyskursy Młodych Andragogów, t. 18, 2017, 389–402.

media-panel.pl, Ponad 6 mln internautów na serwisach randkowych; blisko dwóch mężczyzn na jedną kobietę, 14 lutego 2023, https://media-panel.pl/pl/aktualnosci/ponad-6-mln-internautow-na-serwisach-randkowych-blisko-dwoch-mezczyzn-na-jedna-kobiete/, dostęp: 23 września 2025.

Mateusz Łakomy, Dzieci nie będzie tam, gdzie nie ma związków, https://polskawielkiprojekt.pl/debaty/mateusz-lakomy-dzieci-nie-bedzie-tam-gdzie-nie-ma-zwiazkow/, dostęp: 23 września 2025.

„Polska wypuściła terrorystę” – szef MSZ Węgier o decyzji sądu w sprawie Żurawlowa

„Polska wypuściła terrorystę” – szef MSZ Węgier o decyzji sądu w sprawie Żurawlowa

https://pch24.pl/polska-wypuscila-terroryste-szef-msz-wegier-o-decyzji-sadu-w-sprawie-zurawlowa

Polska nie tylko wypuściła terrorystę, ale wręcz go celebruje – podkreślił w piątek na X szef węgierskiego MSZ Peter Szijjarto. Dyplomata skomentował wpis premiera Polski Donalda Tuska, w którym pochwalił on decyzję sądu o odmowie ekstradycji międzynarodowego terrorysty ukraińskiego sądzonego pod zarzutem wysadzenia gazociągu Nord Stream 2.

„Skandaliczne: według Polski jeśli nie podoba ci się jakaś infrastruktura w Europie, możesz ją wysadzić. W ten sposób dali wstępną zgodę na ataki terrorystyczne w Europie. Polska nie tylko wypuściła terrorystę, ale wręcz go celebruje – oto gdzie znajduje się europejska praworządność” – napisał minister Szijjarto.

Polityk skomentował w ten sposób post premiera Tuska, który określił decyzję warszawskiego sądu jako „słuszną” i zaznaczył, że „sprawa została zamknięta”. Sąd Okręgowy w Warszawie odmówił w piątek wydania władzom niemieckim Ukraińca Wołodymyra Żurawlowa, a także uchylił mu areszt i nakazał niezwłoczne zwolnienie.

Mężczyzna był poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania (ENA) wydanym przez niemiecki Federalny Trybunał Sprawiedliwości w Karlsruhe w związku z podejrzeniem sabotażu oraz zniszczenia rurociągu Nord Stream. Zatrzymano go w końcu września w Polsce.

Sędzia Dariusz Łubowski w ustnym uzasadnieniu przypomniał m.in., że obrona Żurawlowa obszernie podnosiła zarzuty wobec niemieckiego wymiaru sprawiedliwości, wskazując, że istnieje bezwzględna przeszkoda do wykonania ENA.

Tusk uznał w ubiegły wtorek, że w interesie Polski nie jest oskarżanie albo wydawanie podejrzanego o wysadzenie Nord Stream w ręce innego państwa. Oświadczył przy tym, że jedynymi, którzy powinni wstydzić się w kwestii Nord Stream 2, są ci, którzy zdecydowali o jego budowie.

Do zniszczenia trzech z czterech nitek Nord Stream 1 i Nord Stream 2, przeznaczonych do transportu gazu ziemnego z Rosji do Niemiec, doszło 26 września 2022 roku (ponad siedem miesięcy po wybuchu pełnoskalowej wojny Rosji przeciwko Ukrainie) na głębokości około 80 metrów, na dnie Morza Bałtyckiego. 49-letni Żurawlow twierdzi, że nie miał nic wspólnego z atakiem, i że w czasie, gdy do niego doszło, przebywał na Ukrainie.

Źródło: PAP / Jakub Bawołek, Budapeszt

Panie Prezydencie, nie wolno dać się oszukać! Zatrzymajmy instytucjonalną homo-rewolucję

Panie Prezydencie, nie wolno dać się oszukać! Zatrzymajmy instytucjonalną homo-rewolucję

https://pch24.pl/panie-prezydencie-nie-wolno-dac-sie-oszukac-zatrzymajmy-instytucjonalna-homo-rewolucje

(Źródło: PAP /Marian Zubrzycki /Radek Pietruszka)

Prezydent Karol Nawrocki nie może pozwolić sobie, by zapisać się w dziejach narodu Polskiego jako ten, który wyraził zgodę na pierwszy krok instytucjonalnej homo-rewolucji.

Mógłbym napisać kolejny, tysięczny już tekst o wszystkich aspektach związanych z instytucjonalną homo-rewolucją, którą szykują nam rządzący. Ale Państwo, czytelnicy i dobrodzieje PCh24.pl, już te argumenty znają. Przedstawianie ich ministrom rządu Tuska, z oczywistych względów, mija się z celem, byłaby to zwykła strata czasu.

Dlatego przedstawiam je, nieco inaczej, Prezydentowi Karolowi Nawrockiemu. Tu, na naszych łamach, gdyż nigdy nie miałem sposobności by z Panem Prezydentem rozmawiać. Żywię jednak głęboką nadzieję, że ktoś lepiej ustosunkowany, przekaże to głowie Państwa Polskiego.

Zwalczyć pokusę bieda-konserwatyzmu

Panie Prezydencie, wiem, że to kusi. Że podczas kampanii wyborczej, by pokazać się szerszej publiczności zdecydował się Pan na deklarację, że jest Pan gotów na rozmowy o ustawie o „statusie osoby najbliższej”. Wiem, że wokół Pana mogą znaleźć się osoby, które będą sugerować, że przyjmując ją, otworzy się Pan na nowy elektorat, a być może nawet zamknie Pan, przynajmniej na czas kolejnych wyborów, jeden z „niewygodnych” dla prawicy tematów, a więc temat związków partnerskich. Ale proszę pamiętać, to tylko mydlenie oczu.

Przedstawiciele rządu Donalda Tuska zapowiedzieli dziś, że zamierzają apelować do Pana o współpracę przy wprowadzaniu w życie nowego „prawa”. Oznajmili nawet, że trwają już jakieś „obiecujące rozmowy” między nimi a ludźmi z Pana otoczenia.

Apeluję – proszę nie dać się zwieść! Dali się zwieść chadecy na Zachodzie, nawet brytyjska Partia Konserwatywna i proszę zobaczyć jak skończyli. I jak skończyły ich społeczeństwa.

PODPISZ APEL DO PREZYDENTA RP!

To tylko pierwszy krok

Pan doskonale wie, że jakikolwiek krok prawny mający – choćby częściowo – upodobnić konkubenckie relacje osób dowolnej płci do przywilejów, jakimi cieszą się małżeństwa, stanowi zbliżenie się do przepaści, za którą czyhają homo-małżeństwa. Choćby nie wiem w jak piękne słówka swoje projekty ubierali przedstawiciele Lewicy, zawsze chodzi im przecież o to samo – o krok do instytucjonalnej homo-rewolucji. Zadaniem Prezydenta RP jest powstrzymanie tego marszu! 

Proszę pamiętać, że w większości państw, które dziś uznają małżeństwa jednopłciowe, droga do tego absurdalnego prawa była procesem stopniowym. Najpierw pojawiały się właśnie ustawy o związkach partnerskich – nawet jeśli projekt rządu Tuska tak się nie nazywa, to mówi dokładnie o tym. Rewolucjoniści przedstawiali to zawsze jako „kompromis między tradycją a rosnącą świadomością praw człowieka”. Taki model przyjęły między innymi Dania, Niemcy, Francja czy Szwecja. Związki partnerskie dawały część praw małżeńskich, ale bez symbolicznego i prawnego statusu małżeństwa. Z czasem jednak „okazywało się”, że różnice między obiema instytucjami są coraz trudniejsze do obrony, a społeczeństwa przyzwyczajone już do związków partnerskich, ulegały w końcu niesłabnącej przecież presji środowisk LGBTitp. 

Dokładnie to samo rząd najgorszego premiera w dziejach III RP – jak sam Pan go nazwał – chce zafundować Polakom. Ten „ewolucyjny” model” jest doskonale opisany przez socjologów i innych komentatorów życia politycznego – wprowadzanie zmian oswajało opinię publiczną, zmiękczało podłoże ewentualnych konfliktów politycznych i, jak piszą sami teoretycy homo-rewolucji, pozwalało „budować akceptację krok po kroku”. Dzięki temu wrogom rodziny udawało się przekonać całe zlaicyzowane narody, że przejście od „sformalizowanych konkubinatów” do małżeństw stanowić miało „logiczne następstwo, a nie rewolucję”. Kraje, gdzie lobby gejowskiemu od razu udało się zalegalizować tzw. małżeństwa jednopłciowe należą do mniejszości.

Są jednak jeszcze miejsca na Zachodzie, w tym w Europie, w których wciąż obowiązują ustawy o „związkach partnerskich”, łudząco podobne w nadawanych uprawnieniach do tego, co proponuje rząd Tuska. Ale presja lobby LGBTitp. w tamtych miejscach nie ustała, wręcz przeciwnie – prawicowi politycy wciąż są mocno naciskani przez środowiska gejowskie i globalistyczne, aby zrobić kolejny krok. Tylko w ubiegłym roku takim naciskom uległy parlamenty Estonii i Grecji, po zaledwie kilku latach obowiązywania prawa o „związkach partnerskich”. Winowajcami tego stanu rzeczy są nie tylko politycy, którzy głosowali teraz – ale także ci przedstawiciele władzy, którzy pozwolili jakiś czas temu na postawienie pierwszego kroku na drodze do instytucjonalnej homo-rewolucji.

Jestem przekonany, że Pan Prezydent nie chce zapisać się w historii Polski jako ten, który pozwolił na rozpoczęcie tego procesu.

Dlaczego ja mam przywileje, a oni nie?

Panie Prezydencie, doskonale wie Pan, czym jest małżeństwo. Związek ten nie jest jedynie prywatnym układem między dwiema osobami, lecz instytucją o fundamentalnym znaczeniu dla dobra wspólnego. To właśnie trwały związek kobiety i mężczyzny, otwarty na przekazywaniu życia, tworzy naturalne środowisko wychowania nowych pokoleń i przekazywania wartości kulturowych. Właśnie z tego powodu małżeństwo jest chronione przez Konstytucję RP. Państwo, jeśli ma działać w sposób racjonalny i odpowiedzialny, musi wspierać i chronić tę instytucję, ponieważ od jej stabilności zależy stabilność całej wspólnoty narodowej. Zrównywanie małżeństwa z innymi formami związków czy relacji oznaczałoby de facto odebranie mu szczególnego statusu.

Osoby LGBT nie żądają wcale „równych praw”, jak twierdzą. Oni żądają przywilejów – takich, jakimi cieszą się małżeństwa, lub przynajmniej częściowo takich, jakimi cieszą się małżeństwa. Ponieważ małżeństwa rzeczywiście są uprzywilejowane i powinny być uprzywilejowane. Oto przecież ulgi podatkowe, wspólne rozliczanie dochodów, prawo do dziedziczenia czy ochrona w kodeksie rodzinnym i wszystkie inne zapisy nie są kaprysem ustawodawcy, lecz logiczną konsekwencją tego, że małżeństwo służy dobru publicznemu. Małżonkowie wychowują dzieci, troszczą się o siebie nawzajem, ponoszą ciężary społeczne, których nie można porównywać z innymi relacjami. Uznanie tej roli przez prawo nie jest dyskryminacją kogokolwiek, ale wyrazem sprawiedliwości i odpowiedzialności państwa wobec tych, którzy tworzą fundament społeczeństwa.

Bez małżeństw nie będzie narodu polskiego! Wiemy przecież, jak bardzo Polacy narażeni są dziś na wymarcie – kto sobie jeszcze tego nie uświadomił, niech obejrzy film PCh24.pl „Polska umiera”. I niech przypomni sobie, że 70% polskich dzieci rodzi się w małżeństwach, 30% w konkubinatach, ale oczywiście dwupłciowych – a więc w związkach które mają pełne prawo zawarcia związku małżeńskiego, choć przecież nikt ich zmusić do tego nie może. W związkach jednopłciowych natomiast, co nie dziwi, dzieci się nie rodzą.

Panie Prezydencie, dziś, gdy ideologie relatywizmu próbują rozmyć pojęcie małżeństwa i rodziny, obrona tej instytucji staje się jednym z najważniejszych zadań. Jeśli zgodzimy się, że każda relacja dwojga osób może otrzymać część z pośród przywilejów małżeństwa, utracimy zdolność rozróżniania tego, co naturalne i budujące, od tego, co chwilowe i subiektywne. Historia pokazuje, że społeczeństwa, które podważały znaczenie małżeństwa i rodziny, szybko traciły wewnętrzną siłę, poczucie celu i ciągłość kulturową. Dlatego właśnie prawo powinno chronić małżeństwo nie ze względu na sentyment, lecz z obowiązku wobec przyszłych pokoleń.

PODPISZ APEL DO PREZYDENTA RP!

Nowe prześladowania obrońców życia i zniszczone billboardy 

Fundacja Pro-Prawo do Życia

Szanowny Panie!
 Zniszczono nasze billboardy, które ujawniały Polakom prawdę o aborcji oraz założenia niemieckich Standardów Edukacji Seksualnej, wedle których rząd Tuska deprawuje uczniów w Polsce.
 W ostatnich dniach byliśmy też wiele razy wzywani na rozprawy sądowe i przesłuchania policyjne w związku z budzeniem świadomość Polaków na temat aborcji i deprawacji dzieci. Zapadły kolejne wyroki skazujące nas na setki złotych grzywien. Proszę Pana o pomoc!
Nieznani sprawcy zdewastowali nasz billboard, który obrazował skutki pro-aborcyjnej polityki rządu Donalda Tuska. Billboard został pocięty i rozerwany.


Z kolei we Wrocławiu zdemolowano inny nasz billboard, który ujawniał główne założenia stworzonych w Niemczech Standardów Edukacji Seksualnej w Europie, według których w polskich szkołach prowadzona jest tzw. „edukacja zdrowotna”. 

Chcemy, aby nasza kampania billboardowa była kontynuowana, gdyż za pomocą wielkoformatowych plakatów wywieszanych w uczęszczanych, dobrych miejscach reklamowych, każdego dnia docieramy do wielu tysięcy osób.

To jednak nie wszystkie prześladowania w ostatnim czasie. Proszę zobaczyć co tylko w dniach 7-10 października działo się przed sądami i na komisariatach policji:

7 października, Wrocław – kolejna rozprawa naszego wolontariusza Adama w związku z ulicznymi akcjami informacyjnymi,

7 października, Bolesławiec – do sądu wpłynął nowy wniosek o ukaranie wolontariusza Adama za organizację akcji na temat aborcji,

7 października, Wrocław – odbyło się kolejne posiedzenie w sprawie, w której jestem oskarżony w związku z organizacją akcji na terenie Wrocławia,

8 października, Rzeszów – przesłuchanie naszej wolontariuszki Marty na policji za organizację ulicznej akcji informacyjnej ostrzegającej przed aborcją,

8 października, Wrocław – wolontariusz Adam skazany przez sąd na 300 zł grzywny za organizację akcji informacyjnej,

9 października, Wrocław – zostałem skazany na 300 zł grzywny w związku z organizacją działań naszej Fundacji na terenie Wrocławia,

10 października, Dynów – nasz wolontariusz Robert przesłuchiwany na policji w związku z organizacją publicznej modlitwy różańcowej. Doniesienie na naszego działacza zostało złożone przez komendanta policji. [sic!! md]

Tak właśnie wygląda codzienność naszej Fundacji – nieustanna walka oraz kolejne akcje, kampanie oraz publiczne różańce, za które jesteśmy prześladowani i atakowani. Doświadczamy przemocy i represji dlatego, że zwolennicy aborcji i deprawacji dzieci doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nasze metody działania są skuteczne i prowadzą do zmiany świadomości Polaków.

Nie poddajemy się i chcemy walczyć dalej, do czego niezbędna jest nam stała i regularna pomoc naszych darczyńców. 

Tylko w październiku koszty ochrony prawnej naszych wolontariuszy wyniosą ponad 10 000 zł. Chcemy naprawić zdewastowane billboardy, a także powiesić nowe w kolejnych rejonach Polski. Na ten miesiąc zaplanowaliśmy też w całym kraju prawie 80 publicznych, ulicznych różańców połączonych z akcjami informacyjnymi. Harmonogram tych działań można znaleźć na naszej stronie
Organizacja tych akcji wymaga dużych nakładów logistycznych, organizacyjnych i materiałowych.Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest w obecnej sytuacji dla Pana możliwa, aby umożliwić nam dalszą walkę o sumienia i świadomość Polaków poprzez organizację akcji społecznych, a także obronę naszych wolontariuszy przed prześladowaniami sądowymi.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunku, 
Mariusz Dzierżawski | Fundacja Pro-Prawo do Życia
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl

Czy jesteśmy gotowi? Dżihad XXI wieku.

Fundacja Ad Arma: Czy jesteśmy gotowi? Dżihad XXI wieku

Czy jesteśmy gotowi do walki i osobistego poświęcenia?

Warto zastanowić się nad tym przez pryzmat tego, czego doświadczają aktualnie chrześcijanie w Nigerii – mordowani i prześladowani przez islamistów. Do sieci trafił manifest dżihadystów, który warto przeanalizować.

Dokument nie jest nowy, jednak w związku z nasilającymi się atakami został niedawno odświeżony publicznie na YT m.in. przez amerykańskiego pisarza Raymonda Ibrahima oraz nigeryjskiego księdza Samuela Marie. Wytyczne dla nigeryjskich islamistów wobec chrześcijan mówią m.in.:

„Bitwa zbliża się wielkimi krokami. Wzywamy wszystkich prawdziwych muzułmanów, nadszedł czas działania. Nadszedł czas na drugą Świętą Wojnę (…) Rozproszyć ich i zająć ich domy, lasy, ulice, szkoły, targowiska i działać jak szpiedzy. Będziecie cierpieć, spadnie na was deszcz, chłód i kurz, ale niebo was uhonoruje po nieuniknionych bitwach.

Nasze ataki na niewiernych muszą być totalne i przytłaczające. Musimy zacząć od zastraszenia ich oraz osłabienia ich determinacji poprzez porwania, brutalne gwałty, utrudnienia uprawy roli i podporządkowanie ich sobie przed wojną. 

Nigdy nie wolno nam toczyć wojny obronnej. Musimy przenieść walkę do domów niewiernych. Musimy wykorzystać wszystko, co mamy (…) Musimy naostrzyć naszą broń. Wszystko jest bronią. Wasze noże, ręce, samochody, cysterny z paliwem, jedzenie które sprzedajecie, domy niewiernych, których pilnujecie. Uczcie się, bądźcie gotowi i czekajcie na rozkazy.

Wykorzystujcie słabości niewiernych (…) Wykorzystując swoją wiedzę i przewagę możecie zaatakować 10-osobową rodzinę, podbić ją i zamordować jeśli zajdzie taka potrzeba.

Wojna musi się rozegrać w ojczyźnie niewiernych. Środkowy Pas [Nigerii] musi zostać całkowicie zmiażdżony (…) Przygotujcie się. Bitwa jest blisko.”

Do opinii publicznej na Zachodzie przedostają się kolejne, wstrząsające doniesienia na temat masowych mordów dokonywanych na chrześcijanach w Nigerii. Atakowane i palone są całe wioski. Masakry chrześcijańskiej ludności są tam na porządku dziennym. W Polsce ten temat nagłaśnia m.in. Fundacja Orla Straż, która wspiera chrześcijan prześladowanych przez islamistów oraz pomaga ofiarom terroru.

Komentarz Fundacji Ad Arma:

Ktoś mógłby retorycznie zapytać, gdzie są w tej sytuacji tak liczni na Zachodzie zwolennicy Black Lives Matter oraz obrońcy praw człowieka? Najwyraźniej prześladowani chrześcijanie z Afryki nie zaliczają się do kategorii ludzi, których życie ma znaczenie…

Islamiści otwarcie publikują swoim zwolennikom bardzo jasne wytyczne i plany: walczcie, bijcie się, atakujcie, gwałćcie, podbijajcie. Wszystko jest przy tym bronią i nauczcie się tej broni używać. Waszym celem są wszyscy, w tym bezbronne kobiety i dzieci.

Co na to Zachód? 

Zachód otwarcie walczy już nie tylko z własnym dziedzictwem wynikającym z religii i cywilizacji, ale też z „toksyczną męskością”, promując przy tym bezstresowe wychowanie i rozmaite ideologie, przez które kolejne pokolenia „płatków śniegu” nie są nawet pewne co do tego, jakiej są płci. Wszelka broń jest obywatelom zabierana, czego modelowymi przykładami są kraje takie jak Kanada czy Wielka Brytania, gdzie w mediach toczy się obecnie dyskusja nad tym, aby wszystkie noże kuchenne miały obowiązkowo zaokrąglone czubki.

Tendencje te najsilniejsze są w Europie Zachodniej, gdzie jednocześnie przeprowadzana jest podmiana ludności i planowane są kolejne relokacje „imigrantów”, podobnie jak dalszy transfer kolejnych „inżynierów” z Afryki i Bliskiego Wschodu na stary kontynent.

Co na to Polska?

Jesteśmy jednym z najbardziej rozbrojonych narodów, zgodnie z europejskimi wytycznymi mamy przyjąć masy „imigrantów”, a za naszą granicą trwa pełnoskalowa wojna. W związku z tym, potrzebujemy nie „socjalizmu z ludzką twarzą” i kosmetycznych zmian w UoBiA [to Ustawa o Broni i Amunicji md] , tylko pilnego, skokowego zwiększenia możliwości uzbrojenia się zwykłych Polaków poprzez uwolnienie dostępu do kolejnych rodzajów broni bez pozwoleń (na początek np. broni historycznej na amunicję scaloną czy każdej broni, która zgodnie z przepisami UE może być tylko na rejestrację czyli np. strzelby lub karabiny powtarzalne).

Niezbędna jest także dalsza praca u podstaw. Jak powiedział niedawno w rozmowie na naszym kanale Bartosz Rutkowski, prezes Fundacji Orla Straż: 

„nauczyłem mojego syna trzech rzeczy: czytać, modlić się i strzelać z karabinu.” 

Nie mamy bezpośredniego wpływu na decyzje europejskich i polskojęzycznych elit politycznych. Zróbmy więc 100% tego, na co osobiście mamy wpływ i co możemy zrobić w swoim życiu, w swojej rodzinie i w swoim lokalnym środowisku: 

– Posiadajmy broń.
– Nośmy przy sobie broń.
– Zarażajmy innych potrzebą posiadania broni.
– Bądźmy praktycznie i mentalnie gotowi do obrony siebie i innych.
– Miejmy dzieci, bo bez nich nie będziemy mieli kogo bronić i bez nich nie będzie Polski.

Jeżeli się Państwo z nami zgadzacie, prosimy o wsparcie działań Fundacji Ad Arma na rzecz przywrócenia w Polsce powszechnego dostępu do broni:

Numer konta: 64 1020 5011 0000 9802 0292 2334

Przebraże. O naszej wojnie

Przebraże. O naszej wojnie

kelkeszos https://www.salon24.pl/u/qqc1968/1466520,przebraze-o-naszej-wojnie

Wprawdzie nie wiem kogo miał na myśli Donald Tusk, określając trwającą na wschodzie wojnę mianem „naszej”, ale można mieć obawy, że dla tego konkretnego oświadczenia założył maskę człowieka reprezentującego polskie interesy. Ta mistyfikacja jest o tyle łatwa, że mieści się w pojęciach dość szerokiej publiczności, popierającej obydwie najważniejsze zwalczające się partie. Między ich elektoratami, a przynajmniej ich najtwardszymi jądrami, „naszość” wojny na Ukrainie nie podlega dyskusji i w tym zakresie kąsają swoich oponentów z wielką zaciekłością, a przy tym wspólnie i w porozumieniu. Premier zatem „ma łatwo” i bez większego ryzyka może sobie ogłaszać, że wojna z Rosją jest nasza, tym bardziej że faktycznie bardzo nas zubaża, zadłużając po uszy i na wiele pokoleń. Czynnie już zatem jesteśmy zaangażowani w obronę nie swoich granic, choć i tak możemy się póki co cieszyć, że jeszcze nie przelewamy własnej krwi za wolność i zyski „waszą i ich”. 

Nie wiem wprawdzie czy ta radość potrwa długo, bo wielu jest w Polsce ludzi, których wojna kusi, zwłaszcza wśród pokoleń, które stosując określenie Sfinksa chodzą już na trzech nogach. To trochę dziwne bo wychowywali się ci ludzie w bardzo świeżej pamięci tego czym jest wojna i kim są – bez wyjątku – nasi sąsiedzi.

Nie wiem jak jest teraz, ale w czasach mojej edukacji, w szkołach różnego szczebla i profilu popularne były „izby pamięci narodowej” gdzie gromadzono różne pamiątki przeszłości. W mojej podstawówce taka izba miała rangę szczególną. Patronem szkoły był Teodor Duracz „prawnik, obrońca komunistów” i zbiory tego szkolnego muzeum, pochodzące głównie od rodziny Duraczów były dość obfite, z głównym okazem, w postaci osobistego, oświęcimskiego pasiaka żony patrona. 

Przy szkole działała drużyna harcerska imienia Baonu „Zośka” i z wolna to harcerze zaczęli przejmować ową izbę pamięci, organizując w niej spotkania z Panią Zdzisławą Bytnarową, matką Janka „Rudego”, Stanisławem Broniewskim „Orszą”, powstańcami i żołnierzami Szarych Szeregów. Od wprowadzenia  stanu wojennego „kult patrona” zamierał, doszło nawet do wielkiego skandalu, bo nieznani sprawcy oderwali „nóżkę” od litery „r” z podpisu pod wielkim zdjęciem Teodora Duracza wiszącego w głównym korytarzu szkoły.

I oto gdy tradycja prawdziwie patriotyczna niepodważalnie zawładnęła izbą pamięci, w przeddzień dnia ludowego wojska polskiego, przypadającego 12 października, w roku 1982, czyli w środku stanu wojennego, samorząd szkolny dostał polecenie zorganizowania spotkania z kombatantem. Z różnych powodów padło osobiście na mnie. Zadanie wydawało się wyjątkowo paskudne, ale żadne starania o uniknięcie jego realizacji nie przyniosły efektu i musiałem podjąć czynności zmierzające do ponurego skutku, w postaci ględzenia jakiegoś zbowidowca o jego realnych, albo urojonych wojennych przewagach w w walce o ludową demokrację.

Pierwsze zdziwienie dopadło mnie gdy dostałem adres owego człowieka – moje podwórko, sąsiedni blok, tak zwany oficerski. Potem okazało się, że naszego gościa oczywiście znam z widzenia, a nawet na zdawkowe dzień dobry, choć nigdy nie widziałem go w mundurze, co zresztą jak się okazało miało swoje uzasadnienie, bo pracował w poważnej cywilnej instytucji, na wysokim stanowisku. Pierwsze formalne spotkanie przygotowawcze odbyliśmy w nielicznej grupie, w owej izbie pamięci właśnie i wbrew wszelkim oczekiwaniom nasz kombatant okazał się postacią niezwykłą. Na tyle, że na jakiś czas wszystkie zgromadzone w naszym szkolnym muzeum przedmioty straciły swoją moc, ustępując pola opowieści.

Opowieści człowieka z Przebraża.

To nie było bardzo dziwne, że o Wołyniu i rzezi jego mieszkańców dowiedzieliśmy się właśnie wtedy, z ust jej naocznego świadka, bo wcześniej nie było jak i od kogo. Zresztą sam nasz gość, w randze pułkownika, swoją opowieść zaczął od sceny z „Samych swoich” gdy grający Warszawiaka Witold Pyrkosz potwierdza, że „wy z zza Buga też wiele przeszli”. Dopiero w ósmej klasie podstawówki, w stanie wojennym, dowiedzieliśmy się, jak wiele.

Przebraże mogło się stać polską golgotą na miarę Katynia. Według różnych szacunków w tej ufortyfikowanej wsi schroniło się od kilkunastu do ponad dwudziestu tysięcy ludzi, zagrożonych wymordowaniem w najokrutniejszy sposób jaki sobie można wyobrazić. Opowieść o Przebrażu, z ust czynnego uczestnika walk, będącego przy tym sprawnym i surowym narratorem, wstrząsała wszystkimi, choć zapewne wielu szczegółów ów człowiek nie chciał nam przekazywać, a pewnie i nie mógł. Polska samoobrona na Wołyniu kumulowała w sobie te wszystkie cechy jakie nasz naród wykazuje w chwilach wymagających najwyższych poświęceń. Znakomita organizacja, zjednoczenie w obliczu śmiertelnego zagrożenia i wykorzystanie sprzeczności wśród wrogów, dla własnych celów. Ci ludzie wciśnięci między dwa mordercze reżimy – niemiecki i sowiecki, spotkali jeszcze gorszego wroga, z którym nie mogło się równać ani SS, ani NKWD. Ukraińską Powstańczą Armię. Pasiak pani Duraczowej, czy wspomnienia żołnierzy Szarych Szeregów zaświadczały, że Polak który wpadł w łapy morderczych organizacji niemieckich, albo sowieckich, miał jakąś szansę przeżycia. Polak w rękach UPA mógł mieć tylko skromną nadzieję na szybką śmierć. I o tym opowiedział nam nasz gość.

Obronę Przebraża organizowało trzech ludzi, a dwaj z nich – Henryk Cybulski i Józef Sobiesiak mieli ekstremalnie różne życiorysy. Jeden był zesłańcem zbiegłym z miejsca zsyłki, drugi komunistą z samego jądra NKWD. Z tym, że to właśnie sowiecki oddział partyzancki Sobiesiaka był pierwszą tarczą polskiej samoobrony, póki nie zdążyła okrzepnąć.

Największa polska samoobrona na Wołyniu, nie mogła oczywiście zostać pozostawioną bez reakcji UPA. Zniszczenie Przebraża stało się najważniejszym celem Ukraińców, zgromadzili do niego siły wielokrotnie przekraczające liczebność obrońców, a w drugim rzucie wielkie zastępy widlarzy i siekierników, mających dokonać zupełnej rzezi polskich obrońców. Ci zaś musieli zwrócić się o pomoc do sowieckiej partyzantki i ta pomoc w kluczowym momencie nadeszła. Trudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby obrona pękła, bo wyobraźnia tutaj nie działa.

Wielokrotnie potem spotykałem się z naszym gościem, w końcu sąsiad. Dostałem od niego dwie książki owego Józefa Sobiesiaka, który był tak twardym enkawudzistą, że w PRL dosłużył się funkcji dowódcy wyższej szkoły politycznej LWP imienia Feliksa Dzierżyńskiego.

Jedna nosiła tytuł „Przebraże” i jej lektura zostawiła we mnie trwałe ślady. Wstrząsająca relacja z takimi szczegółami jak opis starszego polsko – ukraińskiego małżeństwa, w którym ojciec zabił syna upowca, w momencie gdy przyszedł zamordować własną matkę, bo Laszka. Druga książka to „Brygada Grunwald”, czyli dalsze losy Wołynian, z konieczności walczących w ludowym wojsku.

Z tych kilkukrotnych poważnych rozmów, wysnułem jeszcze jeden wniosek – ci ludzie już niczego od wschodu nie oczekiwali, dla nich ta Polska w granicach pojałtańskich była zupełnie wystarczająca. Nie chcieli żadnych powrotów, żadnych sojuszy i giedroyciowych rojeń. Może trzeba było być w Przebrażu, żeby się ich wyzbyć. Albo przynajmniej zetknąć się osobiście z kimś, kto był. Dlatego to nie moja wojna, bo takiego człowieka spotkałem. Premier Tusk z pewnością nie.

memory7 października 2025, 15:08@Republikanizm ” Po za tym jak tu straszyć Polaków ukraińskim UPA , skoro na czele tego kraju stoi Żydowina, który gdyby żył w czasie II wojny światowej, zostałby zamordowany przez Upowców dużo wcześniej , zanim Upowcy zaczęli mordować Polaków!”

Mocne, żeby nie napisać bardzo mocne!

Poniżej krótkie życiorysy siedmiu oficjalnych (muzea, pomniki, odznaczenia, ulice i inne formy upamiętnień) „bohaterów” banderlandu, faszystowsko nacjonalistycznego bardaku, który funkcjonuje dzięki usmanom, UE i Polsce. Cytując klasyka ; „Nie bądźcie obojętni, bo nawet się nie obejrzycie, jak na was, na waszych potomków, „jakaś RZEŹ WOŁYŃSKA”, nagle spadnie z nieba, nie bądźcie obojętni gdy morderców, zbrodniarzy, oprawców, degeneratów wstawiają na piedestał by zrobić z nich „bohaterów” banderlandu!

……. Michajlo DUDA Członek OUN od 1937, w 1939 skierowany na szkolenie dywersyjne do Niemiec, gdzie w 1941 wstąpił do batalionu „Roland”.W UPA od 1943, najpierw jako instruktor w szkole podoficerskiej, od czerwca 1944 organizator UPA na Pogórzu Przemyskim i w Bieszczadach. W jesieni 1944 oddziały UPA na tym terenie zostały rozformowane, a ich partyzanci skierowani do wiejskich samoobron. Powtórnie zostały sformowane w sierpniu-wrześniu 1945, po rozpoczęciu przymusowych wysiedleń ludności ukraińskiej do ZSRR.Był jednym z dowodzących podczas napadu w nocy z 19 na 20 kwietnia 1945 roku na wieś Borownica, gdzie  zostało zamordowanych około 60 Polaków, w tym 17 kobiet i 9 dzieci[1].W lipcu 1946 roku na jego rozkaz rozstrzelano w Jaworniku Ruskim 14 wziętych do niewoli żołnierzy Wojska Polskiego[2][3.

…….Mychajło Kołodziński, jeden z głównych ideologów UPA, w swojej rozprawie na temat ukraińskiej doktryny wojskowej: „Wygramy tylko wtedy, gdy wykażemy się okrucieństwem takim, że jeszcze dziesiąte pokolenie Polaków będzie się bało popatrzeć w stronę Ukrainy. Musimy być okrutni, bo inaczej nie stworzymy wrażenia kozackiego wystąpienia chłopskiego”.

….. ..DYMYTRO DONCOW, twórca koncepcji integralnego nacjonalizmu ukraińskiego (1926): To na woli (nie na rozumie), na dogmacie (nie na udowodnionej prawdzie), na nieumotywowanym porywie (a nie na regule) musi być zbudowana nasza narodowa idea, jeśli chcemy utrzymać się na powierzchni okrutnego życia. Bez przemocy i żelaznej bezwzględności niczego w historii nie stworzono. […] przemoc i wojna oto metody, przy pomocy których wybrane narody szły drogą postępu. Przemoc to jedyny sposób, pozostający w dyspozycji […] narodów zby dlę co nych przez humanizm.

………Myrosław Symczycz, były członek OUN-UPA o pseudonimie „Krzywonos”, który miał wydać rozkaz wymordowania ludności polskiej we wsi Pistyń w województwie stanisławowskim, otrzymał od Zełenskiego tytuł Bohatera Ukrainy”

…… ROMAN SZUCHEWYCZ „TARAS CZUPRYNKA”, naczelny dowódca UPA: W związku z sukcesami wojsk sowieckich konieczne jest przyspieszenie likwidowania Polaków. Muszą zostać zgładzeni całkowicie, ich wioski spalone do gruntu samego. Ludność polską należy absolutnie zniszczyć. Śmierć każdego Lacha to metr wolnej Ukrainy. Albo będzie lechicka krew po kolana, albo Ukrainy nie będzie. Musimy zatem Polaków w pień wyciąć. Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Rozwiążemy sprawę polską tak jak hitler sprawę zydowską.12 października 2007 został pośmiertnie nagrodzony tytułem Bohatera Ukrainy przez prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę.

….DMYTRO KŁACZKIWS’KYJ „KŁYM SAWUR”, dowódca UPA na Wołyniu: nakazuję całkowitą, powszechną, fizyczną likwidację ludności polskiej. Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Rozwiążemy sprawę polską tak, jak Hitler sprawę  ydowską. Likwidować ślady polskości, zniszczyć polskie chaty, zburzyć ściany kościołów, aby nie pozostały ślady, że tam kiedykolwiek ktoś żył. Jeśli cokolwiek zostanie, to Polacy będą mieli pretensję do naszych ziem.

 Rada Miejska Kijowa może nazwać jedną z ulic w stolicy imieniem nazistowskiego kolaboranta i funkcjonariusza SS Wołodymyra Kubijowycza.Informację tę podał dyrektor Ukraińskiego Komitetu Żydowskiego, Eduard Dolinsky. O sprawie pisze „Jerusalem Post”. Według Dolinskiego ulica w stolicy Ukrainy zostanie przemianowana na wniosek rady miejskiej i będzie nosić imię Kubijowycza, który w czasie Holokaustu był zaangażowany w tworzenie Waffen-SS Galizien, nazistowskiej formacji militarnej złożonej z ukraińskich ochotników. Był jednym z organizatorów i promotorów powstania ukraińskiej 14 Dywizji Grenadierów SS. Kubijowycz był gorącym zwolennikiem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a w kwietniu 1941 r. zażądał utworzenia na Ukrainie autonomicznego państwa, w którym nie mogliby mieszkać Polacy i Żydzi. W późniejszym okresie wojny, w 1943 roku, Kubijowycz odegrał kluczową rolę w tworzeniu Waffen-SS Galizien i publicznie ogłosił swoją gotowość do chwycenia za broń i walki w sprawie nazistowskiej.Po wkroczeniu. Armii Czerwonej do Polski w 1944 r. Wołodymyr Kubijowycz uciekł do Niemiec, a następnie do Francji.Zmarł on w Paryżu w 1985 r. „Jerusalem Post” zauważa, że jeżeli ten ukraiński zwolennik nazizmu faktycznie będzie miał swoją ulicę w Kijowie, nie będzie to pierwszy raz, kiedy Ukraina zdecyduje się go uhonorować. W 2000 roku poczta ukraińska wydała wstępnie ostemplowaną kopertę z okazji 100. rocznicy jego urodzin, a we Lwowie do dziś stoi tablica upamiętniająca Kubijowycza.

Co ciekawe sowieci o ukraińskiej proweniencji, którzy grabili, gwałcili i mordowali ludność „wyzwalanych” terenów mają również w banderlandzie swoje miejsca upamiętnień.

Można napisać, że jacy bohaterowie taki naród i jaki naród tacy bohaterowie.  Kiedy uwierzysz w realne zagrożenie – gdy przyszpilą Cię do skrzydła drzwi, a w tym czasie bandery SSyny zgwałcą ci żonę i  córkę,  poderżną im gardło, a wnuczka przybijają nożem do stołu za język przeciągnięty przez nacięcie w gardle by umierał  i nie mógł umrzeć, a ty będziesz niemym widzem w tym teatrze grozy?

Pozwolę sobie pożegnać się z Tobą przywołując jeszcze raz parafrazą wielkiego ayna narodu żydowskiego, Pana Mariana Turskiego; „Nie bądźcie obojętni, bo nawet się nie obejrzycie, jak na was, na waszych potomków, „jakaś RZEŹ WOŁYŃSKA”, nagle spadnie z nieba, nie bądźcie obojętni gdy morderców, zbrodniarzy, oprawców, degeneratów wstawiają na piedestał by zrobić z nich „bohaterów” banderlandu. Nie bądźcie obojętni.

PS. banderland inaczej ukraina są nam potrzebne jak rybie kąpielówki lub pani pracującej w usługach majtki.

Doświadczenie uczy, że własnego bezpieczeństwa nie należy powierzać innym lub budować je w oparciu o innych.

Zdrada to drugie imię Ukraińców. Od RZEZI pod BATOHEM przez RZEŹ HUMANIU,  OPERACJĘ  POLSKĄ 1937 – 1938, V ukraińska kolumna  w 1939 – 1942, RZEŹ WOŁYŃSKĄ

I wyjście tego pożal się Panie Boże komika z posiedzenia ONZ gdy przemawiał JE Prezydent Rzeczpospolitej duda anżej.

========================================

kelkeszos7 października 2025, 16:20@Republikanizm

Tak, to jest nasza wojna, bo właśnie w niej z kopytami przegrywamy naszą przyszłość. Walczymy z Rosją, która ma nas gdzieś, a sama nie jest w stanie obronić swoich najżywotniejszych interesów w miejscach dla niej newralgicznych, a w tym samym czasie ulegamy bez jakiegokolwiek oporu realnej agresji, niszczącej naszą państwowość u samych podstaw i obawiam się, że nieodwołalnie. Tylko co to Pana obchodzi, skoro dla Pana ważniejszy jest Krym dla Ukrainy, niż Gdańsk dla Polski. Zaczynam ze zgrozą zauważać, że obce wpływy są w Polsce rozgałęzione ponad miarę, umożliwiającą jakąkolwiek naszą kontrolę nad własnym państwem.

stefanplazek7 października 2025, 18:19

Ilekroć wchodzę do Castoramy na dział z narzędziami ogrodniczymi, to patrząc na zgromadzone tam piły, siekiery, noże, widły , kosy, motyki itp. myślę sobie, że tak mogłaby wyglądać izba pamięci upa.  W aresztowaniu lwowskich profesorów – w tym dwóch wujów mojego Ojca – brali udział ukraińscy policjanci, czy czym jak się teraz oficjalnie mówi, w charakterze tłumaczy. Otóż nędza tego wyjaśnienia wynika stąd, że ci profesorowie, po studiach przeważnie w Wiedniu, wszyscy co do jednego mówili po niemiecku nawet lepiej niż niejeden hitlerowski oficer, nie wspominając o jakimś zafajdanym ukraińskim pastuchu. Rzeczywiste oblicze ukraińskiej policji ukazał malowniczo Stanisław Lem w „Szpitalu przemienienia”.

========================================

goralo-baca123 8 października 2025, 00:32Kochankowie Bandery..krotki filmik dla was..i to was już spotyka :

JacekS.8 października 2025, 23:52@memory https://archiwum.ipn.gov.pl/pl/publikacje/JacekS.10 października 2025, 16:37ksiazki/12445,Kresowa-ksiega-sprawiedliwych-19391945.html

@Erevnitis istorias

Ukraina odbudowuje swoją tożsamość narodową w oparciu o banderyzm DZISIAJ.

Dzisiaj buduje pomniki banderowskim mordercom stawiając ich jako wzór do naśladowania dla dzisiejszych Ukraińców. Budując mit Bandery i UPA. To dzisiejsze państwo ukraińskie stosuje wszystkie metody wypracowane w czasach sowieckich- cenzurę i kłamstwo żeby budować mit rycerskich banderowców. Np. ocenzurowano wspomnienia ,twórcy UPA Tarasa „Borowcia „Bulby”i usunięto z nich wszystkie fragmenty krytyczne wobec OUN B, w tym słynny „List otwarty” skierowany przez Borowcia do kierownictwa OUN -B, w którym opisuje wszystkie bandyckie metody stosowane przez banderowców wobec konkurencyjnych ugrupowań ukraińskich i krytykuje mordy na ludności polskiej , czeskiej i żydowskiej.Warto dodać ,że Borowieć nie zgodził się na wykorzystanie podległych mu oddziałów do mordowania ludności żydowskiej , czego żądali od niego Niemcy.

OUN B nie miał takich oporów i wszystkie pogromy ludności żydowskiej w 41 r. Niemcy robili banderowskimi rękami. Mamy więc dzisiaj za swoją granicą, postsowieckie państwo z elitą uformowaną w Związku Sowieckim w KGB owskich szkołach, z oligarchiczną mafią, państwo które buduje poczucie narodowej tożsamości swoich obywateli, opierając się na tradycji bandyckiej organizacji sprzed 80 lat, o skrajnie szowinistycznym programie, który jest skierowany przeciw Polsce i Rosji  jako historycznym wrogom Ukrainy i albo jest Pan mało rozgarnięty, żeby zrozumieć – jakie  ma to konsekwencje dla Polski, albo płacą Panu za to , żeby udawać durnia.W pierwszym przypadku , nie warto z Panem rozmawiać , bo i tak nie zrozumie Pan żadnych argumentów, w drugim – też nie warto z Panem gadać .

JacekS.10 października 2025, 16:45@Erevnitis istorias

I jeszcze jedno , pisze Pan -„To ludziom w Rosji wtłacza się pogląd, że Ukrainiec to banderowiec i nazista- w związku z czym zabijanie ich  w tym w tym dzieci( przecież wyrosną  z nich banderowcy !) jest nie tylko  uzasadnione ale i chwalebne.” -Dobrze pamiętam wypowiedź UKRAIŃSKIEGO dziennikarza w UKRAIŃSKIEJ TV , który mówił dokładnie to co Pan przypisuje rosyjskim mediom. Mówił ,że należy wytępić Rosjan , razem z dziećmi , bo z rosyjskich dzieci wyrosną kiedyś rosyjscy imperialiści”. A te wszystkie „niebiańskie sotnie” z kijowskiego Majdanu ?-to przecież ukraiński wynalazek.Powtarzam -albo jest Pan ślepy ,albo Pan jest pospolitym opłacanym przez Kijów propagandystą.

Tak umierał Chopin. „Bez ciebie byłbym zdechł – jak świnia”

Tak umierał Chopin. „Bez ciebie byłbym zdechł – jak świnia”

Marzena Nykiel  kultura/tak-umieral-chopin-bez-ciebie-bylbym-zdechl-jak-swinia

Chwila śmierci Fryderyka Chopina jest równie poruszająca jak jego muzyka. Zmarł 176 lat temu, 17 października 1849 r. w Paryżu, mając zaledwie 39 lat. Następnego dnia Cyprian Kamil Norwid ogłosił w „Dzienniku Polskim”: „Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem – świata Obywatel, Fryderyk Chopin, zeszedł z tego świata”.

Ostatnie momenty jego życia opisał ks. Aleksander Jełowicki, który wyspowiadał kompozytora i opatrzył sakramentami. „W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł — jak świnia!” W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!…” I skonał. Tak umarł Chopin. Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie”.

Prośba o „Requiem” i zabranie serca do Polski

Fryderyk Chopin odchodząc, wyraził kilka ważnych próśb. Chciał, by ludzie w przyszłości uprawiali tylko wartościową muzykę, by na pogrzebie zagrano mu „Requiem” Mozarta, by jego serce powróciło do Ojczyzny, a do grobu złożona została ojczysta ziemia. Serce przewiozła potajemnie do Warszawy siostra artysty, Ludwika Jędrzejewiczowa, w wypełnionym alkoholem słoju, który ukryła pod ubraniem. Przekazała je do kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, parafialnej świątyni rodziny Chopinów, gdzie trzymano je w skrzynce złożonej w katakumbach. W 1879 roku, w tajemnicy przed władzami rosyjskimi, serce wmurowano w jeden z filarów w nawie kościoła, ozdobiono marmurowym popiersiem kompozytora dłuta Leonarda Marconiego i tablicą z napisem: „Fryderykowi Chopinowi – rodacy” oraz cytatem z Ewangelii św. Mateusza: „Gdzie skarb Twój, tam serce Twoje”.

Co roku przy sercu Chopina, w dniu jego śmierci, zbierają się czciciele jego pamięci, by modlić się wspólnie przy uroczystym „Requiem”, które sam wybrał. Podobnie będzie i dziś, choć niestety mniej uroczyście z uwagi na zmiany, jakie od kilku lat wprowadza Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. Dzieło Mozarta nie zabrzmi w postaci, jakiej oczekiwał największy polski kompozytor, czyli z orkiestrą i chórem, ale zostanie wykonane na fortepianie solo przez ukraińskiego pianistę.

Łzy, spowiedź i spotkanie z Bogiem

Fryderyk Chopin nie prowadził życia religijnego, choć katolickie wychowanie wyniósł z domu. Jego matka, Justyna z Krzyżanowskich, była gorliwą patriotką i oddaną katoliczką. Pomimo życiowych zawirowań, kompozytor postanowił na łożu śmierci odzyskać wiarę i do Kościoła. Przyczynił się do tego jego przyjaciel – ks. Aleksander Jełowicki, niezwykły duszpasterz Wielkiej Emigracji, który widząc pogarszający się stan zdrowia wirtuoza, usilnie zabiegał o jego nawrócenie. Prowadził z Fryderykiem rozmowy o domu rodzinnymi i Ojczyźnie, próbował ożywić ducha wiary i gorliwie modlił się w intencji nawrócenia kompozytora. Ks. Jełowicki był postacią niezwykle barwną, dobrym duchem Polaków w Paryżu. Był nie tylko kapłanem, ale i poetą, pisarzem, tłumaczem, a także uczestnikiem Powstania Listopadowego. W Paryżu poza opieką duchową nad polskimi emigrantami, zajmował się krzewieniem polskiej kultury. Własnym nakładem wydawał dzieła polskich poetów, krzepiących naród w walce o niepodległość, m.in. III część „Dziadów”, „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” oraz „Pana Tadeusza”.

Modlitwy i starania ks. Jełowickiego przyniosły upragnione owoce. Fryderyk Chopin doświadczył płomiennego nawrócenia. Świadectwo towarzyszącego mu w tym przyjaciela dowidzi, jak wielką przeżył przemianę, pełen pokory i gorliwego żalu. Ks. Jełowicki opisał ostatnie dni i sekundy życia Chopina w liście do Ksawery  Grocholskiej.

Świadectwo spowiednika — przyjaciela Chopina

List paryskiego jezuity jest tak poruszający, że trzeba go odczytać w całości. Poniżej jego pełna treść:

Przezacna Pani! Jeszcze pod wrażeniem śmierci Chopina piszę o niej słowo. Umarł 17 października 1849 roku o godzinie drugiej z rana.

Od lat mnogich życie Chopina było jak na włosku.

Ciało jego, zawsze mdłe i słabe, coraz bardziej się wytrawiało od ognia jego geniuszu. Wszyscy się dziwili, że w tak wyniszczonym ciele dusza jeszcze mieszka i nie traci na bystrości rozumu i gorącości serca. Twarz jego jak alabaster zimną była, białą i przejrzystą; a oczy jego, zwykle mgłą przykryte, iskrzyły się niekiedy blaskami wejrzenia. Zawsze słodki i miły, i dowcipem wrzący, a czuły nad miarę, zdawał się już mało należeć do ziemi. Ale niestety, o Niebie nie myślał. Miał on niewiele dobrych przyjaciół, a złych, tj. bez wiary, bardzo wielu; ci zwłaszcza byli jego czcicielami. A triumfy jego w sztuce najwnikliwszej zagłuszyły mu w sercu Ducha Św. jęki niewypowiedziane. Pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego jak chmurą ołowianą osiadła zwątpieniem. I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził.

W takim to opłakanym stanie schwyciła go śmiertelna piersiowa choroba. Wieść o tym, blada zbliżającą się śmiercią Chopina, spotkała mię więc przy powrocie moim z Rzymu do Paryża. Wnet po biegłem do tego od lat dziecinnych przyjaciela mego, którego dusza tym droższa mi była. Uścisnęliśmy się wzajem, a, wzajemne łzy nasze wskazały nam, że już ostatkami gonił. Nędzniał i gasł widocznie; a jednak nie nad sobą, ale nade mną raczej zapłakał użalając się morderczej śmierci brata mego Edwarda, którego też kochał. 

Skorzystałem z tej tkliwości jego, aby mu przypomnieć Matkę… i jej wspomnieniem rozbudzić w nim wiarę, której go była nauczyła. „Ach, rozumie cię, rzekł mi, nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić Matki mej ukochanej; ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozumiem po twojemu. Pojąłbym jeszcze słodycz spowiedzi płynącą ze zwierzenia się przyjacielowi; ale spowiedzi jako Sakramentu zgoła nie pojmuję. Jeżeli chcesz, to dla twej przyjaźni wyspowiadam się u ciebie, ale inaczej to nie”. Na te i tym podobne słowa Chopina ścisnęło mi się serce i zapłakałem. Żal mi było, żal mi tej miłej duszy. Upieszczałem ją, czym mogłem, już to Najświętszą Panną, już Panem Jezusem, już najtkliwszymi obrazami miłosierdzia Bożego. Nic nie pomagało. Ofiarowałem się przyprowadzić mu, jakiego zechce, spowiednika. A on mi w końcu powiedział: „Jeśli kiedy zechcę się wyspowiadać, to pewno u Ciebie.” Tego się właśnie po tym wszystkim, co mi powiedział, najbardziej lękałem.

Upłynęły długie miesiące w częstych odwiedzinach moich, ale bez innego skutku. Modliłem się wszakże z ufnością, że nie zaginie ta dusza. Modliliśmy się o to wszyscy zmartwychwstańcy, zwłaszcza czasu rekolekcji. Aż oto 12 bm. wieczorem przyzywa mię co prędzej doktor Cruveiller mówiąc, że za nic nie ręczy. Drżący od wzruszenia stanąłem u drzwi Chopina, które po raz pierwszy przede mną zamknięto. Jednak po chwili kazał mię wpuścić, lecz tylko na to, aby mi rękę uścisnąć i powiedzieć: „Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać”.

Wystaw sobie, kto możesz, jaką noc przebyłem! Nazajutrz przypadł dzień św. Edwarda, patrona ukochanego brata mojego. Ofiarując za jego duszę mszę świętą, tak prosiłem Boga: O Boże, litości! Jeżeli dusza brata mego Edwarda miłą jest Tobie, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka!

Więc ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: „Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego brata Edwarda.” Chopin westchnął, a ja mówiłem tak dalej: „W dzień mego brata daj mi wiązanie.” „Dam ci, co zechcesz”, odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: „Daj mi duszę twoją!” „Rozumiem cię, weź ją!”, odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku.

Wtedy radość niewymowna, ale oraz i trwoga ogarnęły mię. Jakżeż wziąć tę miłą duszę, by ją oddać Bogu? Padłem na kolana, a w sercu moim zawołałem do Pana: „Bierz ją sam!” I podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego, składając Go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy.

„Czy wierzysz?”, zapytałem. Odpowiedział: „Wierzę.” „Jak cię matka nauczyła?” Odpowiedział: „Jak mię nauczyła matka”! I wpatrując się w Pana Jezusa ukrzyżowanego, w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił. Po chwili kazał dać zakrystianowi dwadzieścia razy tyle, co zwykle się daje, a ja rzekłem: „To za wiele.” „Nie za wiele – odpowiedział – bo to, com przyjął, jest nad wszelką cenę.” I od tej chwili przemieniony łaską Bożą, owszem, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem, rzekłbym, że już świętym.

Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemu i żądzę połączenia się z Nim co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żegnać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali. Już tchu nie stawało, już się zdawał, że kona, już jęk nawet był umilkł, przytomność odbiegła. Strwożyli się wszyscy i tłumem się do pokoju jego byli nacisnęli czekając z biciem serca już ostatniej chwili. Wtem Chopin otworzywszy oczy i ten tłum ujrzawszy, zapytał: „Co oni tu robią? Czemu się nie modlą?” I padli wszyscy ze mną na kolana, i odmówiłem Litanię do Wszystkich ŚŚ., na którą i protestanci odpowiadali.

Dzień i noc prawie ciągle trzymał mię za obie ręce, nie chcąc mię opuścić, a mówiąc: „Ty mnie nie odstąpisz w tej stanowczej chwili.” I tulił się do mnie, jak zwykło dziecię czasu niebezpiecznego tulić się do matki. I co chwila wołał: „Jezus, Maria!”, i całował krzyż z zachwytem wiary i nadziei, i wielkiej miłości. Niekiedy przemawiał do obecnych, z największą tkliwością mówiąc: „Kocham Boga i ludzi!… Dobrze mi, że tak umieram… Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie się za mną! Do widzenia w Niebie”.

To znowu do lekarzów usiłujących przytrzymać w nim życie powiadał: „Puśćcie mię, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył, już mię woła do siebie! Puśćcie mię; chcę umrzeć!” I znowu: „O, pięknaż to umiejętność przedłużać cierpienia. Gdybyż jeszcze na co dobrego, na jaką ofiarę! Ale na umęczanie mnie i tych, co mnie kochają, piękna umiejętność!” I znowu: „Zadajecie mi na próżno cierpienia srogie. Możeście się pomylili. Ale Bóg się nie pomylił. On mię oczyszcza, O, jakże Bóg dobry, że mię na tym świecie karze! O, jakże Bóg dobry!”

W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: „Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!”.

W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: „Jestem już u źródła szczęścia!…”.

I skonał.

Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie.

Uniżony wasz w Chrystusie sługa. Z. A. Jełowicki.

Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/743340-tak-umieral-chopin-bez-ciebie-bylbym-zdechl-jak-swinia

MEM prawdę ci powie

[Polska jest we Wszechświecie, więc należą też do mieszkańców Mgławicy Andromedy, jako najbliżej nas leżącej md]

=========================================

TuSSk won!

————————–

Zaszufladkowano do kategorii Śmichy | Otagowano

Szkolenia Bloomberga. Polskie miasta sterowane przez „kartel klimatyczny”

Szkolenia Bloomberga. Polskie miasta sterowane przez „kartel klimatyczny”

Agnieszka Stelmach https://pch24.pl/szkolenia-bloomberga-polskie-miasta-sterowane-przez-kartel-klimatyczny/

=======================

Bloomberg wraz z byłym szefem Banku Anglii i Kanady, a obecnym premierem Kanady, Markiem Carney’em jest objęty formalnym dochodzeniem prowadzonym przez Komisję Sądownictwa Izby Reprezentantów USA

=============================================

„Prezydent Krakowa Aleksander Miszalski został wybrany do udziału w pierwszej edycji pionierskiego programu Bloomberg LSE European City Leadership, który ma na celu przyspieszenie wdrażania działań korzystnych dla mieszkańców” – donosi „Dziennik Polski”. Gazeta zadała magistratowi szereg pytań wokół zasadności 9-miesięcznego szkolenia prezydenta wraz z wybranymi urzędnikami, usiłując dowiedzieć się, co przez to zyska Kraków.

Jednocześnie, radny Łukasz Gibała przekonuje, że Miszalski powinien przestać być prezydentem, ponieważ nie ma pomysłu, jak poradzić sobie z bardzo złą sytuacją finansową miasta. Co zatem może zaoferować program szkoleń nastawionych na propagowanie „zielonej transformacji” i „inkluzji”?

Oponent obecnego włodarza Krakowa w wywiadzie dla DoRzeczy.pl mówił niedawno, że „ludzie rozważają emigrację” i pośród krakowian „dojmujące jest poczucie beznadziei”

Gibała zarzuca prezydentowi „zaniechania” i brak działań w obecnej „bardzo złej sytuacji finansowej” „najbardziej zadłużonego miasta w Polsce, licząc dług na mieszkańca”. „Władze Miasta nie mają żadnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu. Na razie łupią krakowian opłatami za parkowanie, komunikację czy śmieci. Do tego dochodzą idiotyczne oszczędności, które realnie przynoszą więcej szkód mieszkańcom niż zysku miejskiej kasie. Na przykład „Librus” – miasto przestało płacić za licencję na aplikację mobilną, przerzucając to na rodziców” – wymienia radny. Dodając do tego ograniczenie pieniędzy na wsparcie seniorów, np. zamiast dotychczasowych 50 godzin miesięcznej pomocy asystenckiej od pracowników społecznych dla osób 85+, będzie 25 godzin.

Z powodów oszczędnościowych nie napełniono latem sadzawki w Parku Jordana. Jednak w tym samym czasie prezydent „szerokim gestem rozdziela miejską kasę wśród swoich przyjaciół i znajomych”, reformując magistrat w ten sposób, że „stworzył nowe stanowiska kierownicze, na których lądują ludzie, których jak informują media – może złośliwie, ale nie bez pewnej dozy prawdopodobieństwa – główną kompetencją są zdjęcia z Miszalskim z czasów jego kampanii”. Zaraz po objęciu urzędu nowy prezydent rzeczywiście stworzył osiem departamentów.

Włodarz miasta w październiku udał się z grupą urzędników do USA i – jak zaznaczył Gibała – właściwie nie wiadomo, po co. Spotkał się tam z Konsulem RP w Nowym Jorku i z Bogdanem Klichem, którego prezydent Nawrocki nie chce mianować na ambasadora Polski w Waszyngtonie.

Zdaniem radnego, prezydent Miszalski ma „żyć w zupełnym oderwaniu od problemów mieszkańców”.

Na domiar złego, coraz częściej mówi się o grupowych zwolnieniach w centrach biznesowych, co ma o tyle istotne znacznie, że około 125 tysięcy krakowian pracuje w korporacyjnych centrach usług wspólnych, w IT (ponad 20 proc.). Może się to zatem negatywnie odbić na mniejszych biznesach, które dotąd obsługiwały tę dobrze zarabiającą grupę. Niektórzy zaczynają porównywać Kraków do Detroit – niegdyś świetnie prosperującego, a potem upadłego z powodu potencjalnego wysokiego bezrobocia i zapaści gospodarczej.

W ogólnopolskim rankingu „Business Insidera”, badającego jakość życia w dużych miastach, gród Kraka także nie wypada dobrze, zajmując ostatnie miejsce.

Zatem, czy szkolenia organizowane przez Bloomberg Philantropies pomogą prezydentowi i jego najbliższym współpracownikom w lepszym zarządzaniu miastem i w pokonaniu trudności, z którymi się ono zmaga?

Szkolenia Bloomberga nauczą walczyć z „prawicowym populizmem”

Z założenia szkolenia, do których wybrano 30 burmistrzów i łącznie 60 urzędników miejskich z 17 krajów, głownie Europy, mają „łączyć wiedzę specjalistyczną London School of Economics and Political Science, Hertie School w Berlinie oraz ponad dziesięcioletnie doświadczenie Bloomberg Philanthropies w zakresie wzmacniania potencjału urzędów miejskich na całym świecie”.

Program ma zapewnić „pionierską wiedzę specjalistyczną w zakresie rozwiązywania problemów, modernizacji usług, usprawniania działań i poprawy jakości życia mieszkańców – przyczyniając się do postępów w najważniejszych dla mieszkańców kwestiach – od mieszkalnictwa przez transport po szanse dla młodzieży”.

– Zależy mi, by Kraków był miejscem, w którym rodzą się nowoczesne rozwiązania – zarówno w zakresie mobilności, zielonej transformacji, jak i usług publicznych. Udział w programie Bloomberg LSE European City Leadership Initiative to szansa, by korzystać z doświadczeń najlepszych i jeszcze skuteczniej odpowiadać na potrzeby krakowian. Współpraca i wymiana wiedzy z liderami z całej Europy pomogą nam wprowadzać zmiany, które realnie poprawią jakość życia w naszym mieście – przekonuje prezydent Miszalski.

Program ma dostarczyć wiedzy w zakresie zarządzania, pewnych strategii i sieć kontaktów.

Brytyjski „The Independent” jednoznacznie wskazuje, że „Regionalni liderzy i burmistrzowie z 30 krajów europejskich mają być przygotowani do walki z rosnącą popularnością prawicowego populizmu na kontynencie w ramach nowego projektu o wartości 50 mln dolarów, realizowanego z wiodącym brytyjskim uniwersytetem”.

Dodaje, że „były burmistrz Nowego Jorku i magnat medialny Mike Bloomberg łączy siły z London School of Economics and Political Science (LSE), aby zorganizować pierwszy w historii profesjonalny kurs przywództwa i zarządzania, skierowany do liderów samorządowych” z regionu.

„Projekt postrzega miasta jako laboratoria demokracji – pragmatyczne, rozwiązujące problemy i najbliższe potrzebom obywateli, co sprawia, że ​​politycy, którzy nimi zarządzają, stanowią istotną ostoję dla rozwoju partii takich jak Reform” Nigela Farage’a. Inicjatywa ma pomóc w formacji „kolejnego pokolenia postępowych liderów”, „wyposażając ich w umiejętności, strategie, zasoby i wspólną siłę, aby kształtować przyszłość Europy”.

„Z Gertem Wildersem na czele największej partii w Holandii, rosnącym poparciem Marine Le Pen we francuskim Zgromadzeniu Narodowym i 13-punktową przewagą Farage’a nad Partią Pracy w sondażach, liderzy samorządowi są obecnie postrzegani jako kluczowa linia obrony przed populizmem” – konstatuje brytyjskie medium.

Burmistrzowie i prezydenci jako główni wykonawcy globalnej polityki

– Kontynuujemy globalną ekspansję naszych programów przywództwa miejskiego, ponieważ widzimy, jak dobrze działają i chcemy, aby skorzystało z nich więcej miast – przekonuje inicjator szkoleń realizowanych w USA od 2017 r., Mike Bloomberg, założyciel Bloomberg L.P. i Bloomberg Philanthropies, 108. burmistrz Nowego Jorku i niedoszły prezydent USA.

 – W związku z tym, że Europa coraz częściej oczekuje od samorządów przywództwa, z radością łączymy siły z London School of Economics and Political Science oraz Hertie School w ramach tej nowej inicjatywy. Razem możemy zapewnić burmistrzom i wyższym urzędnikom narzędzia, szkolenia i sieci partnerskie, których potrzebują, aby stawić czoła największym wyzwaniom – i odnieść sukces – dodał.

To w miastach pojawiają się nasze najbardziej złożone i pilne wyzwania, a zatem to właśnie tam często zaczynają się prawdziwe rozwiązania – komentował profesor Larry Kramer, rektor i wicekanclerz LSE. – Burmistrzowie w całej Europie chcą przewodzić. Jednak, by rozwiązywać wyjątkowe problemy, z którymi się borykają i wykorzystywać nowe możliwości, potrzebują sprawnego zarządzania, silnych zespołów i umiejętności innowacyjnych – dodał.

Nowe szkolenia dla włodarzy miejskich mają zapewnić pozostanie na wytyczonym kursie zmierzania do tak zwanej gospodarki zeroemisyjnej, gdy słabnie poparcie dla „zielonych ładów”. Miasta odgrywają kluczową rolę w zakresie realizacji globalnych programów: celów porozumienia paryskiego z 2015 r. powiązanego z Agendą 2030 z tego samego roku. Muszą one zrealizować ponad 65 proc. wszystkich celów Agendy 2030 (tzw. lokalizacja celów) wbrew woli mieszkańców, którzy sprzeciwiają się kosztownej i często bezsensownej polityce budowania „odporności” klimatycznej oraz „inkluzji” (promocja ideologii gender, otwartość na imigrantów i uchodźców itp.).

To włodarze miast muszą znaleźć sposób na polaryzację społeczną i zlikwidować sprzeciw wobec głębokiej ingerencji w życie mieszkańców miast.

Bloomberg LSE European City Leadership Initiative ma – podczas dziewięciomiesięcznego intensywnego szkolenia – nauczyć włodarzy miejskich zwiększać wydajność, ambicje w zakresie polityki klimatycznej i odbudować zaufanie do władzy.

Program europejski jest rozszerzeniem projektu Bloomberg Harvard City Leadership Initiative realizowanego od 2017 r., gdy po raz pierwszy 40 burmistrzów i 80 kierowników miejskich wzięło udział w intensywnym programie coachingu z zakresu przywództwa i zarządzania prowadzonego przez wykładowców z Harvard Kennedy School i Harvard Business School.

Bloomberg Philanthropies wraz z Harvardem stworzyli w dalszej kolejności Centrum Bloomberga, które miało przynieść „pogłębione zaangażowanie w odważne przywództwo w miastach”. Szkoli ono burmistrzów i nowe pokolenie urzędników w zakresie polityki behawioralnej. A w sytuacjach kryzysowych, takich jak „pandemia” covidowa, ekipa Bloomberga poprzez cotygodniowe spotkania wskazywała urzędnikom, jakie mają wprowadzać zarządzenia. Centrum zajęło się koordynacją publicznej polityki zdrowotnej w miastach. W czasie „pandemii COVID-19”, w latach 2020–2021 w cotygodniowych spotkaniach burmistrzów i ich zespołów brało udział 379 burmistrzów i 826 liderów miast z 49 krajów.

Nakręcanie popytu na „zielone technologie”

Programy Inicjatywy Bloomberg Harvard City Leadership w USA zapewniły szkolenia i wsparcie 159 burmistrzom i ich 800 najważniejszym doradcom. Wywierają silny wpływ na politykę miejską i krajową. Ich promotorzy chcą jednak kształtować również strategie władz w skali globalnej.

Bloomberg uruchomił programy ułatwiające tworzenie sieci kontaktów między samorządowcami, umożliwiając przepływ wskazówek dotyczących zdrowia publicznego, raportowania o postępach w zakresie walki z emisjami dwutlenku węgla, zarządzania kryzysowego, propagowania inkluzji itp.

Właściciel Bloomberg Philantropies, były burmistrz Nowego Jorku (3 kadencje), znany jest z upodobania do wprowadzania tak zwanych podatków behawioralnych. Walczy nie tylko z paleniem papierosów, ale także ze słodkimi napojami gazowanymi, tłuszczami trans, z samochodami prywatnymi itd.

Jednak Bloomberg, były specjalny wysłannik ONZ ds. zmian klimatu i miast, od lat jest zaangażowany w batalię z paliwami kopalnymi. Jego fundacja zainwestowała swoje środki w ponad 810 miastach i 170 krajach na całym świecie.

Inwestor z Wall Street, który zarobił duże pieniądze na terminalach, zaawansowanych platformach finansowych pozwalających na raportowanie niemal w czasie rzeczywistym różnych danych, w samym tylko 2020 r. rozdysponował 1,6 miliarda dolarów ramach projektów przeznaczonych dla miast.

Stworzył Bloomberg Cities Idea Exchange, propagując gotowy zestaw 11 polityk, które mają być upowszechniane i skalowane. Włodarze uczestniczący w szkoleniach otrzymują konkretne wskazówki i porady techniczne od pracowników organizacji.

Jak zaznacza James Anderson, dyrektor ds. innowacji rządowych w Bloomberg Philantropies, ideą jest „wyciągnięcie wniosków z licznych eksperymentów na całym świecie” i „stworzenie infrastruktury, która szczerze mówiąc nie istnieje (…) i pomóc ją urzeczywistnić, aby przetrwała”.

Propaguje się „na początek” 11 interwencji politycznych obejmujących: instalację czujników jakości powietrza w szkołach i ośrodkach zdrowia dla dzieci, termomodernizację budynków publicznych, żywienie stołówkowe w szkołach przygotowywane z produktów rolnych i mięsa pochodzących ze zrównoważonych upraw (np. sztuczne mięso), digitalizację procesu uzyskiwania licencji biznesowych i innych zezwoleń, zapewnienie chłodni dla lokalnych sprzedawców produktów rolnych, oferowanie większej liczby letnich programów edukacyjnych dla dzieci, łączenie potrzebujących z sąsiadami, wprowadzanie zakazów palenia i innych behawioralnych rozwiązań, przekształcanie kontenerów transportowych w tymczasowe domy dla osób bezdomnych, wprowadzanie ograniczeń prędkości aut w miastach, włączenie osób nieformalnie zbierających śmieci do grona pracowników sektora publicznego.

Największą wartością szkoleń jest – jak wskazuje Yonah Freemark, główny współpracownik naukowy w Centrum Polityki Mieszkaniowej i Społeczności Metropolii w Urban Institute – kojarzenie ze sobą samorządowców. Dzielą się oni swoimi doświadczeniami i wskazują konkretne firmy oferujące dane rozwiązania, np. czujniki badające jakość powietrza albo konkretne oprogramowania. Freemark podał przykład Peru. – Mieszkańcy innych miast mogą interesować się zanieczyszczeniem powietrza, ale nie wiedzą, z kim się skontaktować w tej sprawie. Nie wiedzą, z kim [Lima] się skontaktowała. Ta osoba w Limie powie im, kto był ich kontaktem w Microsoft lub innej firmie, która przekazała im czujnik powietrza i pomoże im nawiązać kontakt. To nigdy by się nie wydarzyło bez tego rodzaju bezpośredniej komunikacji – zachwalał szkolenia Freemark.

Bloomberg propaguje kampanię „It’s In The Air”, którą uzupełnia program „Breathe Cities” C40 opracowany we współpracy z Bloomberg Philanthropies i Clear Air Fund. Chodzi o rozmieszczanie czujników jakości powietrza w najbardziej zanieczyszczonych miejscach miast, aby uzasadniać surową i dyskryminacyjną politykę tworzenia większej liczby stref czystego transportu, tak zwanej niskiej emisji i „miast 15-minutowych”, radykalnie przekształcając ulice i przestrzeń publiczną poprzez zamykanie, zwężanie, przeznaczanie na ruch pieszy i rowerowy. Więcej na ten temat można znaleźć w przewodniku dla innych miast: „The Breathe London Blueprint” .

Anderson zaznacza, że projekt przywództwa Bloomberga koncentruje się na stronie popytu, na generowaniu zainteresowania pomysłami politycznymi wśród osób, które faktycznie będą je wdrażać, a następnie na zapewnianiu wsparcia dla ich działań. Samorządowcy otrzymują konkretne pomysły, rozwiązania i kontakty firm, które… akurat mają odpowiednie rozwiązania technologiczne. Na tym polega zapewnienie zasobów i wsparcia.

„Burmistrz świata” i ambicje globalne

Bloomberg stał się mentorem burmistrzów na całym świecie. Potentat medialny, który znajduje się wśród dziesięciu (czasami w II dziesiątce) najzamożniejszych osób na świecie z majątkiem obecnie szacowanym na ponad 100 miliardów USD) wykorzystuje – podobnie jak inni miliarderzy – filantropię, aby zmienić sposób zarządzania miastami i zrealizować własne ambicje „ulepszania” świata.

Za pośrednictwem Bloomberg Philanthropies zapewnia „finansowanie i wsparcie techniczne” około 700 samorządom miejskim w 150 krajach, zyskując unikalną i niezwykle wpływową pozycję quasi-publiczną. Czasami, nawet naukowcy, dają mu przydomek „burmistrza świata”, zwracając uwagę na brak demokratycznej legitymacji do tak silnego oddziaływania na władzę.

Zresztą, jak sam powtarza: liczą się partnerstwa między filantropami a rządem. To „idealne dopasowanie”. – Filantropi dysponują zasobami, których rządy potrzebują do innowacji, a rządy mają uprawnienia, których filantropi potrzebują do rozwiązywania problemów – podkreśla Bloomberg.

By jeszcze bardziej „zachęcać” burmistrzów do wejścia w swoje inicjatywy Bloomberg organizuje konkurs „Mayors Challenge” – od 2021 roku rozszerzył go na cały świat – oferując zwycięskim miastom po 1 milionie dolarów i jeszcze większe wsparcie techniczne. Bloomberg Philantropies tworzy „zespoły ds. innowacji” w ramach samorządów miejskich, oferując certyfikaty i wsparcie dla smart cities (inteligentnych miast), które jeszcze więcej zbierają danych i raportują do instytucji globalnych o postępach swojej polityki, wprowadzają więcej innowacji (np. Bloomberg Philanthropies’ City Data Alliance, Bloomberg CityLab itd.).

Bloomberg Philanthropies preferuje model miękkiej siły, pilnując jednak, by setki ratuszy na całym świecie nie odeszły od eko-społecznej transformacji cyfrowej, generując popyt na „zieloną” gospodarkę opartą na danych i pełniąc rolę „meta-rządu”.

Nie bez znaczenia jest fakt, iż „Bloomberg oferuje innowacyjne narzędzia ułatwiające ocenę i ujawnianie emisji dwutlenku węgla. Terminal oferuje narzędzie Portfolio Carbon Footprinting Tool oraz narzędzie Carbon Tracker 2 Degree Scenario Analysis Tool. BloombergNEF, nasze branżowe ramię badawcze, pomaga użytkownikom generować możliwości, zapewniając dogłębną analizę czterech kluczowych obszarów – czystej energii, zaawansowanego transportu, surowców i nowych technologii” – informuje na swojej stronie.

Organizacja opracowała wraz z Zespołem Roboczym Rady Stabilności Finansowej ds. Ujawnień Finansowych Związanych z Klimatem (TCFD) oraz Radą Standardów Rachunkowości Zrównoważonego Rozwoju (SASB) wytyczne dotyczące raportowania pozafinansowego ESG, promując przejście na gospodarkę niskoemisyjną i próbuje – poprzez różne globalne sojusze – wymusić na firmach podporządkowanie się polityce klimatycznej.

Znamienne jest, że kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, który nie uzyskał nominacji Partii Demokratycznej, w 2017 roku uruchomił program finansowania asystentów stanowych prokuratorów generalnych. Ich rola polegała na pozywaniu firm i administracji Donalda Trumpa z powodu nierespektowania radykalnej polityki klimatycznej.

Fundacja Bloomberga zawarła porozumienie z New York University School of Law State Energy & Environmental Impact Center dotyczące pokrywania pensji dla prawników toczących batalie z oponentami porozumienia paryskiego w sprawie klimatu. Oficjalnie 5,6 mln dolarów było przeznaczone na stypendia badawcze. Niektórzy prokuratorzy zgłaszali sprzeciw wobec finansowania pracowników rządu przez prywatną organizację. Zdaniem waszyngtońskiego prawnika Chrisa Hornera, oczywistym było, że za fasadą etyki neutralności kryły się cele o charakterze „postępowym”.

Prokurator generalny Maryland Brian Frosh przyznał, że korzystał z usług prawników Impact Center do walki z pierwszą administracją prezydenta Donalda Trumpa, która ogłosiła wycofanie się z porozumienia paryskiego.

„Prokuratorzy od klimatu”, jak określano prawników opłacanych przez Bloomberga, skierowali pozew w imieniu miasta Baltimore przeciw producentom paliw kopalnych. Domagali się od nich odszkodowania z powodu zanieczyszczeń oraz zmian klimatu rzekomo powodowanych przez te firmy.

Miliarder, właściciel m.in. Bloomberg L.P. – największej na świecie agencji prasowej, specjalizującej się w dostarczaniu informacji na temat rynków finansowych – pełniąc funkcję przedstawiciela ONZ ds. miast i zmian klimatu zażądał podczas szczytu klimatycznego w Bonn w 2017 r. przyznania amerykańskiej koalicji miast, stanów i firm statusu, jaki przysługuje jedynie państwom. Bloomberg twierdził, że podmioty niepaństwowe mogą – mimo wycofania USA z umowy klimatycznej przez administrację prezydenta Trumpa – wypełniać zobowiązania klimatyczne. Muszą jednak uzyskać dostęp do stołu negocjacyjnego ONZ.

Miliarder przekonywał, że koalicja miast, stanów i firm reprezentowała ponad połowę gospodarki USA. Dodał, że „niepaństwowi aktorzy” znajdują się „w połowie drogi” do realizacji celów przewidzianych w umowie paryskiej, a dotyczących redukcji emisji dwutlenku węgla. Odnosząc się do powołanej koalicji America’s Pledge, zaznaczył, że „reprezentuje ona ponad połowę gospodarki USA”. – Gdyby ta grupa była krajem, mielibyśmy trzecią co do wielkości gospodarkę na świecie. Innymi słowy, grupa obywateli, stanów i firm, które pozostają zaangażowane w porozumienie paryskie, reprezentuje większą gospodarkę niż jakikolwiek kraj na świecie, poza USA i Chinami. Dodał także: – Powinniśmy mieć miejsce przy stole i zdolność do pracy z naszymi kolegami z innych krajów. Taki jest cel naszej koalicji.

Rzecznik Bloomberg Philanthropies potwierdził, że miliarder i inni biznesmeni oraz samorządowcy chcieli uczestniczyć w międzynarodowych negocjacjach na równych prawach jak państwa i raportować o działaniach na rzecz klimatu. Pozwoliłoby to „ominąć” amerykańskie przepisy i rozliczać podmioty zgłoszone do koalicji (m.in. samorządy miast) z postępów w zakresie realizacji porozumienia paryskiego, pomimo sprzeciwu prezydenta Donalda Trumpa wobec niej.

„America’s Pledge” chciała przyłączyć się do UE jako awangardy w realizacji Agendy 2030, to jest przyjmując bardziej rygorystyczne rozwiązania „zwalczania zmian klimatycznych” oraz wdrażania „zrównoważonego rozwoju” w znacznie krótszym czasie niż to przewidują międzynarodowe umowy z 2015 r.

Bloomberg osobiście zaangażował się w zwalczanie prezydentury Trumpa. Jeszcze przed wyścigiem na prezydenta w 2020 r. obiecał przeznaczyć 500 milionów dolarów na pokonanie kandydata Republikanów. Chociaż zdawał sobie sprawę, że będzie miał problemy z uzyskaniem partyjnej nominacji, sam wystartował jako kandydat, angażując setki milionów dolarów na kampanię i stawiając na walkę o uznanie uroszczeń subkultury mniejszości seksualnych oraz tzw. prawa do aborcji jako „prawa człowieka”.

Zainicjował szereg innych działań związanych z porozumieniami burmistrzów. Między innymi powołał do istnienia – wraz z sekretarzem generalnym ONZ Ban Ki-moonem oraz sieciami miast: C40 Cities Climate Leadership Group (C40), ICLEI (Samorządy Lokalne na rzecz Zrównoważonego Rozwoju) oraz UCLG (Zjednoczone Miasta i Samorządy Lokalne), przy wsparciu UN-Habitat, wiodącej agencji ONZ ds. miast – Nowe Globalne Porozumienie Burmistrzów na rzecz Klimatu i Energii.

Stając na jego czele podkreślił, że nigdy wcześniej nie było tak, by włodarze miast działali pod egidą jednej globalnej organizacji, walcząc ze zmianami klimatu. – W jedności siła, a to nowe Globalne Porozumienie Burmistrzów na rzecz Klimatu i Energii pomoże przyspieszyć postępy miast i zwiększyć ich wpływ na arenie międzynarodowej. To ogromny krok naprzód w dążeniu do osiągnięcia celów, które państwa uzgodniły w Paryżu – komentował, dodając, że pozwoli to na wykorzystanie potencjału Unii Europejskiej i Bloomberg Philanthropies, by wzmocnić widoczność władz lokalnych podczas szczytów klimatycznych. Zwrócił uwagę na sieci C40, ICLEI, UCLG, Eurocities, Energy Cities i Climate Alliance oraz raportowanie na temat postępów w zmierzaniu do zeroemisyjności do CDP Cities i Carbonn Climate Registry.

Podczas COP28, Bloomberg Philanthropies wraz z prezydencją COP28 zorganizowali pierwszy w historii szczyt przywódców subnarodowych, w którym wzięło udział ponad 450 osób z ponad 60 krajów, w tym ponad 250 burmistrzów i gubernatorów. Podczas tego szczytu zainicjowano „Koalicję na rzecz ambitnych partnerstw wielopoziomowych” (CHAMP). Celem było doprowadzenie do zwiększania ambicji klimatycznych miast poprzez przedstawianie i wywieranie presji na rząd w sprawie aktualizowanych co 5 lat ambitnych wkładów redukcji emisji ustalonych na szczeblu krajowym (NDC).

Bloomberg, który w 2004 roku jako burmistrz podczas Narodowej Konwencji Republikanów w Nowym Jorku nakazał policji aresztować bezprawnie prawie 2 000 osób i przetrzymywał je na obskurnym dworcu autobusowym, odmawiając podstawowych praw (sędzia oskarżył miasto o obrazę sądu za nieprzestrzeganie przepisów), słynął z korzystania z systemów inwigilacji i profilowania mieszkańców Nowego Jorku. Robił to na tak dużą skalę, że aż oddział terenowy FBI interweniował, bo miał „psuć robotę” funkcjonariuszom.

Jak wielu innych tak zwanych centrystów, Bloomberg nie tylko opowiadał się, ale także prowadził politykę inwazyjnej ingerencji w życie obywateli. Pierwsze co zrobił po objęciu urzędu burmistrza Nowego Jorku, to podniósł podatki od nieruchomości o 18,5%. Przyznał wysokie podwyżki płac urzędnikom miejskim, jednocześnie drastycznie tnąc wydatki socjalne. By znieść bariery budowlane dla dużych deweloperów, wykorzystał władzę w celu masowego wywłaszczania na Brooklynie, gdzie przejmował nieruchomości utrudniające budowę Atlantic Yards (obecnie Pacific Park).

Bloomberg i „kartel klimatyczny”. Dochodzenia w USA

Jednak co najważniejsze, Bloomberg wraz z byłym szefem Banku Anglii i Kanady, a obecnym premierem Kanady, Markiem Carney’em jest objęty formalnym dochodzeniem prowadzonym przez Komisję Sądownictwa Izby Reprezentantów USA w związku z jego rolą w domniemanym globalnym spisku mającym na celu ograniczenie inwestycji w paliwa kopalne poprzez praktyki związane z raportowaniem ESG.

Dochodzenie w sprawie „kartelu klimatycznego” koncentruje się na roli GFANZ (Glasgow Financial Alliance for Net Zero), inicjatywy skupiającej instytucje finansowe, które oskarża się o naruszenie amerykańskiego prawa antymonopolowego poprzez koordynowanie działań głównych instytucji finansowych w celu ograniczenia dostępu do kapitału dla firm naftowych, gazowych i węglowych, wpływając w ten sposób na globalne rynki energii i potencjalnie podnosząc koszty dla amerykańskich konsumentów.

Według raportu Komisji Sądownictwa z czerwca 2024 r. zatytułowanego „Kontrola klimatu: ujawnienie zmowy w sprawie dekarbonizacji w inwestycjach ESG”, komisja oskarża GFANZ, BlackRock, Vanguard i inne podmioty o utworzenie kartelu, który manipuluje przepływami finansowymi w sposób polityczny, a nie w oparciu o obowiązki powiernicze lub zwroty z inwestycji.

Czołowe banki na świecie opuściły sojusz w związku z narastającą presją polityczną i prawną ze strony Partii Republikańskiej. Przedstawia ona inwestowanie w ESG jako zawoalowaną próbę bojkotu przemysłu paliw kopalnych. W zeszłym roku Teksas i 10 innych stanów pod rządami Republikanów pozwały BlackRock, Vanguard i State Street, twierdząc, że naruszyli oni prawo antymonopolowe poprzez aktywizm klimatyczny, który doprowadził do zmniejszenia produkcji węgla i wzrostu cen energii.

Carney, Bloomberg i inni liderzy GFANZ mieli forsować politykę dekarbonizacyjną poprzez zakulisowe wpływy w globalnych instytucjach finansowych.

Śledztwo jest w toku. Komisja zwraca się z kolejnymi wnioskami o udostepnienie informacji. Szereg wpływowych funduszy wycofało się już z GFANZ i zatrudniło najlepsze kancelarie prawne, obawiając się daleko idących konsekwencji.

Na celowniku komisji znalazły się różne globalne sojusze klimatyczne. 8 sierpnia 2025 r. prokuratorzy generalni 23 stanów USA, w których większość stanowią republikanie wysłali list do Science Based Targets Initiative („SBTi”), brytyjskiej organizacji non-profit działającej na rzecz klimatu, wyrażając zaniepokojenie inicjatywami klimatycznymi SBTi. Wcześniej otrzymało ono wezwanie sądowe od prokuratora generalnego Florydy Jamesa Uthmeiera w związku z prowadzonym przez jego biuro śledztwem w sprawie „kartelu klimatycznego”, który według niego obejmuje SBTi i CDP (Carbon Disclosure Project). Notabene, do CDP w swojej nadgorliwości krakowscy włodarze raportują w sprawie postępów w zakresie polityki klimatycznej.

Zarówno SBTi, jak i CDP zapewniają firmom i organizacjom narzędzia do wyznaczania celów środowiskowych i klimatycznych. Sprawdzają stan realizacji tych postępów (wskaźniki). Według doniesień prawie 23 000 firm i organizacji oraz setki miast, stanów i regionów z całego świata ujawniło CDP informacje dotyczące realizacji celów klimatycznych.

W liście do SBTi z 8 sierpnia prokuratorzy generalni twierdzą, że standard zerowej emisji netto SBTi oraz „programy zerowej emisji netto są nierealistyczne i szkodzą zarówno amerykańskiemu rolnictwu, jak i przemysłowi”. Dodano, że „SBTi i instytucje finansowe, które zobowiązują się do przestrzegania [norm zerowej emisji netto], ryzykują naruszeniem federalnych i stanowych przepisów antymonopolowych, a także stanowych przepisów o ochronie konsumentów. Niektóre porozumienia gospodarcze są nielegalne, ponieważ są nieuczciwe lub w nieuzasadniony sposób szkodliwe dla konkurencji”.

Prokuratorzy sugerują przyłączenie się do Florydy w prowadzeniu formalnych dochodzeń w sprawie praktyk SBTi, członkostwa i finansowania.

11 lipca 2025 r. prokurator generalny stanu Missouri Andrew Bailey ogłosił, że jego biuro prowadzi dochodzenie w sprawie dwóch firm doradztwa w zakresie pełnomocnictw pod kątem potencjalnych naruszeń prawa stanu Missouri dotyczącego ochrony konsumentów poprzez „manipulację” gospodarką USA w związku z rekomendowaniem raportowania ESG. Podobnie koalicja 11 stanów, na czele z Teksasem, wysłała w styczniu 2025 r. list do dużych instytucji finansowych, ostrzegając je, że zobowiązania w zakresie ESG mogą naruszać zobowiązania prawne, umowne i powiernicze poprzez przedkładanie kwestii ochrony środowiska nad zysk.

1 sierpnia 2025 r. Wschodni Okręg Teksasu zezwolił 13 stanom na wszczęcie postępowania przeciwko inwestorom instytucjonalnym, odrzucając ich wniosek o oddalenie federalnych roszczeń antymonopolowych stanów dotyczących działań związanych z klimatem. Stany twierdzą, że inwestorzy – wszyscy udziałowcy spółek wydobywających węgiel – wykorzystali te stanowiska do wywierania presji na spółki, aby ograniczyły produkcję węgla, co ich zdaniem narusza zarówno Sekcję 7 Ustawy Claytona, jak i Sekcję 1 Ustawy Shermana.

Czy w Polsce można liczyć na podobne postępowania antymonopolowe i w obronie konsumentów – wymierzone w lobbystów, którzy zakłócają działania rynku i uczestniczą w różnych globalnych sojuszach proklimatycznych, wymuszając prowadzenie polityki szkodliwej dla obywateli?

Jeśliby do tego doszło, to na pewno nie nastąpi to bez znacznej mobilizacji obywateli.

„Miasta pionierskie”. „Kontrakt Klimatyczny dla Krakowa”

W Europie – w przeciwieństwie do USA – im gorzej jest, tym bardziej promuje się zabójcze rozwiązania polityki zeroemisyjnej. Kraków wraz z Warszawą, Łodzią, Rzeszowem i Wrocławiem w 2022 roku zostały wytypowane przez KE jako „miasta pionierskie”, które jeszcze szybciej, bo do końca obecnej dekady, ograniczą więcej emisji dwutlenku węgla. Mają stać się neutralnymi dla klimatu, „odpornymi” i „inteligentnymi”.

Jak mówiła szefowa KE Ursula von der Leyen, „zawsze potrzebni są pionierzy, którzy stawiają sobie jeszcze wyższe cele”. Włodarze miast w „kontraktach klimatycznych” mieli przedstawić ogólny plan osiągnięcia neutralności klimatycznej w sektorach takich, jak: energia, budownictwo, gospodarka odpadami i transport wraz z powiązanymi planami inwestycyjnymi.

We wrześniu 2024 r. minister klimatu Paulina Hennig-Kloska podpisała listy poparcia dla „Kontraktu klimatycznego dla Krakowa” oraz memorandum w sprawie współpracy przy wdrażaniu Miejskich Kontraktów Klimatycznych w pięciu miastach.

Co znalazło się w „Kontrakcie Klimatycznym dla Krakowa”? Otóż składa się on z trzech części. Pierwsza opisuje zobowiązania związane z szybszą dekarbonizacją kluczowych sektorów energochłonnych oraz zawiera deklarację dotyczącą podjęcia działań, by osiągnąć cel redukcji emisji aż o 80 proc. do 2030 r. w porównaniu z poziomem z 2018 r. Druga część to „Plan działania”, a trzecia to „Plan finansowy”. Dotyczy nie tylko stanu finansów miasta, ale także planowanych inwestycji, które miałyby przyspieszyć transformację w celu osiągnięcia tak zwanej neutralności klimatycznej np. słynna już budowa metra, na którą nie ma wystarczających środków.

Kontrakt, co istotne, opracowali dla Krakowa – przy wsparciu doradców Banku Światowego i NetZeroCities – eksperci z Universidad Politécnica de Madrid, znanego z modelowania klimatycznego. Tamtejsi inżynierowie wykorzystali dane z inwentaryzacji emisji przeprowadzonej w Krakowie.

Prezydent Aleksander Miszalski zobowiązał się w kontrakcie do osiągniecia neutralności klimatycznej w przyspieszonym tempie, to jest już do 2030 roku!

Twórcy kontraktu uznali „kryzys klimatyczny” za „największe współczesne wyzwanie” i zaznaczyli, że Kraków już od dawna „realizuje systemowe podejście do transformacji klimatycznej” i chce włączyć się do „przeciwdziałania globalnemu ociepleniu”.

Transformację klimatyczną rozpisano na 7 etapów. W tym ostatnie etapy to „nowa normalność (replikacja, skalowanie, utrwalanie, formalizowanie), budowanie inkluzywnego środowiska sprzyjającego zmianom”.

Zaznaczono w kontrakcie klimatycznym, że droga do neutralności klimatycznej nie została jeszcze wytyczona, dlatego eksperymentując włodarze miasta będą się uczyć, jak osiągnąć zeroemisyjność i w związku z tym strategie oraz plany mają być stopniowo udoskonalane.

Koszt tych „eksperymentów” i działań oszacowano na kwotę 28 769 mln złotych. Dodajmy jednak, że autorzy kontraktu przyznają, iż tak naprawdę nikt nigdy nie oszacował, ile miałaby kosztować dekarbonizacja Krakowa. Szacunki zawarte w kontrakcie są pierwszymi tego typu wyliczeniami.

Nie znając kosztów transformacji miasto już wiele lata temu zdecydowało się na realizację eksperymentów z dekarbonizacją.

Redukcja emisji dokona się przede wszystkim dzięki podmiotom prywatnym: firmom energetycznym, przedsiębiorstwom oraz właścicielom i zarządcom budynków.

Miasto przewiduje innowacje w zakresie zarządzania. Polegają one na dopuszczeniu specjalistów zewnętrznych do współrządzenia miastem, do koordynacji polityki, organizowania panelów obywatelskich, tworzenia rozbudowanych struktur zarządzania klimatycznego, rekomendowaniu tworzenia więcej rozwiązań niskoemisyjnych. Powstają portfele projektów, np. „Zeroemisyjny Kraków” i „Smart City”, by miasto stało się „zrównoważone”.

Podczas szkoleń organizowanych przez Fundacją Bloomberga – jak można przypuszczać – prezydenci, burmistrzowie i miejscy kierownicy zapoznają się nie tylko z podstawowymi technikami zarządzania, ale konkretnymi wytycznymi i rekomendacjami dotyczącymi realizacji celów zapisanych w kontraktach klimatycznych.

Agnieszka Stelmach

Szwajcaria byłaby oazą ładu, gdyby nie imigranci

Szwajcaria byłaby oazą ładu, gdyby nie imigranci?

17.10.2025 https://nczas.info/2025/10/17/szwajcaria-bylaby-oaza-ladu-gdyby-nie-imigranci/

Szwajcaria Flaga
Flaga Szwajcarii. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay

W Szwajcarii 62% wyroków skazujących wydanych przez sądy w 2024 r. dotyczyło cudzoziemców. Wśród skazywanych obcokrajowców dużą część stanowili np. Algierczycy. 4 października Federalny Urząd Statystyczny (FSO) opublikował dane dające jasny przegląd wyroków wydanych w tym kraju według narodowości.

Szwajcarzy przodują w rankingu, co specjalnie nie dziwi, bo to ciągle ich kraj, chociaż w wielu przypadkach może chodzić o „naturalizowanych” Szwajcarów, czego już statystyka nie ujmuje. W sumie w 2024 roku skazano 33 088 osób, z czego 12 642 obywateli Szwajcarii.

Jeśłi porównamy dane z liczbą ludności w każdej społeczności, okaże się, że prawdziwym liderem przestępczości są… Gruzinie. 2,06% skazanych obywateli tego kraju na w sumie niewielką diasporę. Tuż za nimi plasują się obywatele Angoli (2,05%), co oznacza znacznie wyższy wskaźnik niż „średnia szwajcarska” wynosząca 0,18%. Nadreprezentacja obcokrajowców w tych statystykach jest oczywista i powinna skłaniać do pewnych wniosków także w innych krajach.

Algierczycy z kolei zajmują drugie miejsce po Szwajcarach w liczbach bezwzględnych. Obywatele tego kraju zapracowali sobie na 1888 spraw sądowych dotyczących mężczyzn i 22 kobiet. Na dalszych miejscach plasują się Francuzi (1721) i Włosi (1518).

Jeśli chodzi o przestępstwa związane z „życiem i nietykalnością cielesną ”, na 4299 skazanych osób znalazło się 1999 Szwajcarów, którzy wyprzedzili Portugalczyków (229), Francuzów (199) i Włochów (196). Statystyka narodowościowa zmienia się jednak już przy wyrokach skazujących za kradzieże i zniszczenie mienia. Dotyczy to 15 972 osób, w tym 1600 Algierczyków (51 stałych rezydentów), następnie Rumunów (1174) i Francuzów (878).

Za przestępstwa seksualne wśród 1105 skazanych znajduje się 705 Szwajcarów, wyprzedzając Portugalczyków (51), Niemców (40) i Włochów (35). FSO precyzuje, że dane te nie uwzględniają kontekstu społecznego, ale pokazują, że niektóre narodowości, pomimo niewielkiej liczebności, są nadreprezentowane w szwajcarskich więzieniach.

Źródło: Valeurs

PiS i judaizanci. Niebezpieczne związki partii Jarosława Kaczyńskiego

PiS i judaizanci. Niebezpieczne związki partii Jarosława Kaczyńskiego

17.10.2025Tomasz Sommer https://nczas.info/2025/10/17/pis-i-judaizanci-niebezpieczne-zwiazki-partii-jaroslawa-kaczynskiego

Prezes PiS Jarosław Kaczyński. Foto: PAP
Prezes PiS Jarosław Kaczyński. Foto: PAP

Partia Jarosława Kaczyńskiego weszła w niepokojące związki ze skrajnym odłamem amerykańskich ewangelikanów, którzy pełnią obecnie decyzyjne funkcje w amerykańskiej strukturze władzy. Doktryna dyspensacjonalistów-judaizantów, do których należy m.in. obecny amerykański sekretarz stanu Marco Rubio i sekretarz wojny Pete Hegseth, głosi, że czasy ostateczne już się rozpoczęły, a warunkiem powrotu na świat Chrystusa jest… budowa Wielkiego Izraela.

Wizja świata prezentowana przez dyspensacjonalistów-judaizantów nie jest spójna i jest przedstawiana w wielu wersjach, ale sprowadza się do przekonania, że wraz z powstaniem państwa Izrael w 1948 r., a zwłaszcza odzyskaniem przez nie faktycznej kontroli nad Wzgórzem Świątynnym w Jerozolimie, co z kolei nastąpiło w 1967 r., rozpoczęły się czasy ostateczne – scenariusz apokaliptyczny prowadzący do paruzji, czyli powrotu Jezusa Chrystusa na Ziemię i końca świata.

Koniec świata się zbliża

By jednak paruzja zaistniała, potrzebne jest spełnienie kilku warunków wyinterpretowanych przez dyspensacjonalistów-judaizantów z Biblii. Takim zupełnie zasadniczym warunkiem jest budowa Trzeciej Świątyni na miejscu jerozolimskiej judaistycznej świątyni zburzonej przez cesarza rzymskiego Tytusa w 70 r. po Chr., gdyż to właśnie w niej ma zamieszkać Antychryst, którego następnie pokona Jezus Chrystus z porwanymi wcześniej do nieba „sprawiedliwymi chrześcijanami”.

Aby jednak ta świątynia została odbudowana, musi zaistnieć „tysiącletnie królestwo”, które do tego doprowadzi. W rozumieniu ewangelikanów tym „tysiącletnim królestwem” jest właśnie Izrael, który odbuduje świątynię, a wcześniej pozbędzie się stojących na Wzgórzu Świątynnym budowli islamskich – Kopuły na Skale i Meczetu Al-Aksa. To właśnie dlatego powstanie państwa Izrael jest przez dyspensacjonalistów-judaizantów interpretowane jako początek procesu apokaliptycznego i to dlatego też za swoją misję dziejową uznają oni popieranie Izraela na każdym polu i za wszelką cenę. Gdyby tego nie robili – proces apokaliptyczny mógłby bowiem nie dojść do skutku.

Sojusz z synagogą

Abstrahując od kwestii, na ile wyznawcy dyspensacjonalizmu naprawdę wierzą w powyższy scenariusz, stanowi on wygodne, metafizyczne uzasadnienie dla działania zgodnie z instrukcjami izraelskiego lobby i to zarówno na poziomie politycznym, jak i religijnym. To właśnie te koncepcje są przyczyną, dla której z pozoru nagle rozpoczęła się akcja promowania w krajach Zachodu żydowskich świąt ze słynną Chanuką na czele. Żydzi odkryli bowiem, że w ich interesie jest popieranie dyspensacjonalistów-judaizantów i za pomocą ich wpływów mogą lewarować swoje interesy dosłownie na każdym poziomie. Bo dla dużej i wpływowej części amerykańskiego establishmentu politycznego stali się niepomijalnym elementem scenariusza prowadzącego do wyczekiwanej paruzji.

Oczywiście wielu polityków z tego środowiska nie wierzy w te doktryny, ale mają oni świadomość, że millenaryzm, czyli głoszenie końca świata to od tysiącleci użyteczne narzędzie sprawowania władzy. Ostatnio wykorzystywali je głównie klimatyści, którzy głosili, że „za pięć lat planeta spłonie”, albo przynajmniej zostanie zalana przez wodę z topniejącego lodu. Gdy jednak strachy klimatyczne zostały naukowo skompromitowane, millenaryzm można oprzeć na kwestiach metafizycznych, które niejako z definicji są nieweryfikowalne, ale jakiś czas mogą skutecznie działać.

Sojusz dyspesacjonalistów-judaizantów z Izraelem, abstrahując od kwestii czasów ostatecznych, stał się więc faktem. I to właśnie temu sojuszowi można przypisać poparcie Stanów Zjednoczonych dla syjonizmu, który przybrał ostatnio religijno-nacjonalistyczne oblicze. To właśnie z powodu tego sojuszu Stany Zjednoczone publicznie tolerują ludobójcze działania Izraela w Strefie Gazy – w końcu przecież mała Strefa Gazy nie może stanąć na drodze do wypełnienia się czasów.

PiS i judaizanci

– To, co robi Braun, to jest uderzenie w nasze najbardziej elementarne interesy. Mówienie, że nie było Holokaustu po pierwsze jest haniebnym kłamstwem historycznym, ale też niszczy nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi – oświadczył niedawno prezes PiS Jarosław Kaczyński. – To są rzeczy nie tylko haniebne, ale także skrajnie szkodliwe i chyba robione jednak z pewnym przemyśleniem, z pewną koncepcją – dodał.

Prezes PiS przy okazji tej wypowiedzi nawiązał też do wydarzeń z Sejmu z 14 grudnia 2023 roku, kiedy Grzegorz Braun zgasił za pomocą gaśnicy świecę chanukową.

– Co prawda niby-proces się zaczyna, ale jakoś to wszystko bardzo wolno i mało energicznie idzie – ocenił Kaczyński, który wcześniej kazał klubowi PiS głosować za zdjęciem Braunowi immunitetu parlamentarnego.

Prezes Kaczyński zdradził tym sposobem, że jest w taktycznym sojuszu z sektą dyspensacjonalistów-judaizantów i jest przekonany, że działanie na szkodę tego sojuszu to działanie na szkodę Polski. To dlatego tak go dotknęło zgaszenie świecy chanukowej, a także poddawanie w wątpliwość dogmatów holokaustowych. Rzeczywiście z punktu widzenia PiS, które dostało od Amerykanów licencję na pilnowanie amerykańsko-izraelskich interesów w Polsce, takie zachowania są szkodliwe.

Nawiązywanie przez PiS związków z tym środowiskiem trwa już zresztą od wielu lat. To przecież marszałek sejmu zatwierdzony przez PiS, czyli Marek Jurek, wprowadził Chanukę do sejmu. To w efekcie tych związków podczas trzech kadencji PiS u władzy zawsze w ich otoczeniu, nagle zaczęli pojawiać się w dużej ilości rozmaici rabini i Żydzi świeccy, jak słynny przed laty Jonny Daniels.

To dlatego również wielkim poważaniem w środowisku PiS ciągle cieszy się Michael Schudrich, który w 2001 r. wymógł na Lechu Kaczyńskim przerwanie ekshumacji w Jedwabnem, co zresztą ma charakter syndromu sztokholmskiego.

Oczywiście środowiska żydowskie też ewoluują i dostosowują się do sytuacji. O ile przed laty najbardziej wpływowi byli w Ameryce Żydzi świeccy, o tyle obecnie prym wiodą Żydzi religijni. Stąd za czasów premiera Mateusza Morawieckiego rozpoczęła się niezwykła fascynacja wyższych kręgów PiS rabinem Shmuleyem Boteachem. Od kilku lat żadna wizyta PiS-owskiego dygnitarza w Ameryce nie mogła się odbyć bez sweet-foci z tym człowiekiem – ma ją i były premier Morawiecki, i były prezydent Andrzej Duda, ale także np. gwiazdor telewizji Republika Michał Rachoń. Każdy z nich jest prawdopodobnie święcie przekonany, że takie zdjęcie da mu dobre postrzeganie w amerykańskich kręgach politycznych.

Rabin Shmuley, dysydent z sekty Chabad Lubawicz, jest zapewne zwykłym hucpiarzem. Dość powiedzieć, że oprócz występów na TikToku zajmuje się… koszernym seksem, co nie przeszkodziło mu wiosną w próbie wymuszenia na umierającym wtedy papieżu Franciszku podpisania… deklaracji lojalistycznej wobec Żydów. Jednak szczególna rewerencja wobec tego człowieka wśród dygnitarzy PiS wypływa przecież z rozpoznania przez nich własnych interesów. Podczas kampanii prezydenckiej rabin Shmuley przyleciał do Polski, a owocem tej wizyty była sweet-focia z ówczesnym kandydatem na prezydenta, a obecnym prezydentem Korolem Nawrockim, które reprodukujemy na okładce.

Lojalność wobec Izraela jako racja stanu

Efektem wejścia PiS w orbitę wpływów dyspensacjonalistów-judaizantów jest nie tylko uległość tej formacji wobec Stanów Zjednoczonych, co ma jej zapewnić określone korzyści, ale przede wszystkim skrajnie syjonistyczna perspektywa zajmowana wobec państwa Izrael i wszystkich związanych z tym państwem problemów. To dlatego PiS zawsze, w każdym aspekcie popiera decyzje izraelskich władz, co w przekonaniu Jarosława Kaczyńskiego gwarantuje mu poparcie Ameryki. Stąd też każda krytyka Żydów czy Izraela obierana jest przez kręgi decyzyjne PiS, jako atak na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi.

W tym sensie, podobnie jak w doktrynie dyspensacjonalistów-judaizantów, Jarosław Kaczyński niejako z zasady musi w każdej sprawie popierać Izrael, choć nie z powodów nadejścia czasów ostatecznych, a z powodu domniemanej perspektywy utraty amerykańskiego sojusznika. Kaczyński i jego partia PiS w ten sposób stali się zakładnikami proizraelskiej polityki amerykański ewangelikanów. W jego przekonaniu interes polski jest w zasadzie ściśle i bezpośrednio uzależniony od interesu żydowskiego. A sytuacji konfliktu interesów zawsze nadrzędny jest interes Izraela, bo to on przecież warunkuje dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi. W przekonaniu Kaczyńskiego Polska w zasadzie jest zakładnikiem izraelskiego lobby w Waszyngtonie.

Polska nie Izrael

Oczywiście przyjęcie takiej pozycji jest skrajnie nieracjonalne i szkodliwe dla Polski. Interesy polityczne i gospodarcze z Ameryką muszą odbywać się bezpośrednio, bez żadnych złudzeń, że żydowskie lobby w czymkolwiek Polsce pomoże. Jest dokładnie odwrotnie – to lobby nigdy przecież nie poświęci żadnego ze swoich interesów na rzecz Polski – zwłaszcza w sytuacji przekonania części polskich polityków o bezalternatywności takich relacji. Polska klasa polityczna może być mamiona takimi perspektywami, w praktyce jednak nigdy one się nie zniszczą, bo Izrael nie będzie przecież wydatkował swoich sił politycznych na rzecz ubezwłasnowolnionego klienta. Polska polityka w Stanach Zjednoczonych musi więc całkowicie abstrahować od interesów izraelskich. Korzystanie z jakichkolwiek żydowskich pośredników, co praktykował PiS, jest przecież nie tylko bezsensowne, ale ociera się o zdradę dyplomatyczną.

Jest jeszcze dodatkowy powód, dla którego pro-izraelskość PiS to sztandarowe hasło Jarosława Kaczyńskiego – jest nim oczywiście walka z prawicą w Polsce. Przy pomocy narzędzia pro-izraelskości, Kaczyński może się prezentować jako „prawica proizraelska” wobec przylepianej adwersarzom łatki „prawicy antysemickiej”, co tę drugą w jego przekonaniu na zawsze wyklucza z salonów władzy.

Tymczasem Polsce nie jest potrzebna ani prawica proizraelska, ani antysemicka, tylko taka, która zajmuje się interesami Polski, a nie Izraela. By jednak do tego doszło, trzeba zlikwidować w Polsce przywileje dla żydowskiego interesu politycznego w Polsce, a także promowanych na siłę, często popierających jawną nieprawdę instytucji zajmujących się historią i tradycją Żydów w Polsce. A gwarancją tych żydowskich przywilejów w Polsce jest partia Prawo i Sprawiedliwość ciągle dowodzona przez Jarosława Kaczyńskiego.

Lenino to była zbrodnia na Polskim narodzie

Lenino to była zbrodnia na Polskim narodzie


https://www.salon24.pl/u/zdecydowany/1468328,lenino-to-byla-zbrodnia-na-polskim-narodzie

Historia prawdziwa co się zdarzyło pod Lenino w 1943 roku. Przeżyjecie szok.

KATASTROFA POD LENINO

12 października, obchodzimy 82. rocznicę bitwy pod Połzuchami i Trygubową, znanej szerzej jako bitwa pod Lenino. Bitwy tragicznej, ale symptomatycznej dla „ludowego” Wojska Polskiego na Wschodzie.

Bitwy, o której napisano całe Studebakery kłamstw. Wykreowano kłamliwy obraz heroicznego zwycięstwa, powodu do dumy. Ukryto prawdziwe oblicze: dotkliwej klęski, pełnej dramatu i rozpaczy, oraz wstydliwą kartę dezercji chwackich „kościuszkowców’ na niemiecką stronę.

O formowaniu polskojęzycznej 1. Dywizji Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki, o kulisach i intrygach sowieckich, o zdradzie Berlinga i kliki jemu podobnych oportunistów, o komunistycznej propagandzie i terrorze – stworzyłem osobny wpis. Link poniżej.

Dzisiaj więc tylko wpis o samej bitwie pod Lenino. O jej październikowej tragedii. Jest to zmodyfikowana wersja tekstu, jaki pojawia się u mnie od 2019 roku, a na tej stronie był w 2021 i 2023 roku.

====================================================================

Pierwotnie polskojęzyczna dywizja, sformowana w maju 1943 roku w Sielcach nad Oką, miała trafić na front w połowie września. Jednak polscy komuniści obawiali się, że data ta zbiegnie się z rocznicą agresji ZSRR na Polskę 17 września, dlatego wymusili zmianę daty na 1 września z przyczyn propagandowych – w 4. rocznicę agresji niemieckiej na Polskę.

Po forsownym marszu w deszczu i błocie przez 250 km pieszo, jednostkę dołączono do sowieckiej 33. Armii gen. Wasilija Gordowa w rejonie Orszy. To odbiło się nie tylko na jej zmęczeniu, ale też na wyposażeniu i wyszkoleniu. Żołnierze maszerowali dniami i nocami po ”koszmarnych karykaturach dróg, gdzie nie tylko każdy wóz, ale nawet każdy samochód i każde działo trzeba było co kilkadziesiąt metrów wyciągać z dziur rękami żołnierzy”, jak wspominał dowódca jednostki, awansowany przez Stalina na generała Zygmunt Berling.

Z powodu zniszczeń dróg i torów kolejowych wskutek działań wojennych i niemieckiej polityki spalonej ziemi, oraz opadów deszczu i potoków błota, nie dojechało do niej całe zaopatrzenie, szczególnie amunicja. Marszałek Błoto, tak wierny dotąd Armii Czerwonej, przywdział teraz mundur Wehrmachtu, by powstrzymać sowieckie uderzenie.

Celem było uderzenie na tzw. Linię Pantery – niemiecką linię obronną w tzw. Bramie Smoleńskiej – pasie ziemi między Dźwiną, a Dnieprem. Drzwi w głąb Rosji – i na zachód. Kto trzyma Bramę Smoleńską, ten ma dostęp nie tylko do Moskwy, ale i do Warszawy.

Wasilij Gordow był zawodowym żołnierzem, jednak niespecjalnie zdolnym. Popełniał wiele błędów i wielokrotnie odwoływany za nieudolność. Ale w oczach Stalina miał jedną zaletę: w 1920 roku brał udział w wojnie z Polakami, podobnie jak Stalin, i podobnie jak on, patologicznie ich nienawidził.

Dywizja miała atakować w centrum, po bokach mając dwie sowieckie jednostki: na północy 42. i na południu 290. Dywizje Strzeleckie. Pierwsza miała atakować Sukino, druga Lenino. Obie jednostki były dużo słabsze od polskiej. 1. Dywizja liczyła blisko 13 tys. ludzi, sowieckie – po 4 tysiące. Kulało rozpoznanie – nie zbadano ani niemieckich pozycji, ani nawet koryta biegnącej przed pozycjami błotnistej rzeczki Mierei, przez którą miały przejechać czołgi.

Dowodzący dywizją gen. Berling nie znał planów operacji i jej celu. Sam Berling zresztą nie miał pojęcia o dowodzeniu na nowoczesnym polu walki – ostatni raz udział w boju brał 23 lata wcześniej, podczas wojny polsko-bolszewickiej. Współdziałanie czołgów, artylerii, lotnictwa i piechoty na polu walki to widział chyba tylko na kronikach filmowych. Co gorsza, niemieckie pozycje były oparte o dwa ufortyfikowane wzgórza i trzy wsie, które można było zamienić w punkty oporu, a które górowały nad Miereją i pierwszą linią niemieckich okopów. Nie wiedziano też, że przeciwnikami Polaków ma być wzmocniona niemiecka 337. DP z XXXIX. Korpusu Pancernego, licząca 18 tys. ludzi.

Polacy atakować mieli w trzech rzutach dwoma pułkami, wcześniej miał nastąpić 100-minutowy ostrzał artyleryjski.

Tuż przed bitwą do niemieckich linii zdezerterowało kilkudziesięciu (mowa o od 21 do nawet 80) polskich żołnierzy. Ich liczba miała wzrosnąć do kilkuset w trakcie bitwy – w 1944 roku Niemcy podali listę 250 nazwisk dezerterów. Powiadomili Niemców o planach ataku, czasie rozpoczęcia, kierunkach natarcia. Niemcy dobrze wiedzieli, że przed nimi stoi polska dywizja. Przez megafony po polsku zachęcali do rozprawienia się z bolszewickimi politrukami, zapraszali na swoją stronę, odegrali też polski hymn.

Jak się miało ironicznie okazać, dla wielu żołnierzy 1. Dywizji żołnierz niemiecki był sojusznikiem, a nie wrogiem…

Sowieci rozkazali podjąć rozpoznanie bojem 1. batalionem przed operacją, co wywołało protesty polskich oficerów. Rozkaz wydano dwie godziny przed atakiem. Dowodzący batalionem major Bronisław Lachowicz powiedział wtedy: ”No, to połowy mojego batalionu już nie ma”.

Bitwa zaczęła się 12 października 1943 r. o 5:55 atakiem batalionu majora Lachowicza, a o 10:30 – pozostałych sił. Sowieci skrócili ostrzał ze 100 do 40 minut, po czym kazali Polakom nacierać. Skrócenie ostrzału wynikało z braku amunicji, której nie dostarczono na czas do jednostek. Przez kolejnych 30 minut Polacy stali w okopach, czekając na rozkazy do ataku. Gdy się ruszyli, wzbudzili uznanie. Szli do ataku wyprostowani. Jednak nie z powodu pogardy śmierci. Polscy żołnierze nie umieli posuwać się zakosami, nie osłaniali się wzajemnie ogniem, nie kryli się. Biegnąc i strzelając dodawali sobie animuszu. Dopadli do pierwszej linii okopów, ale szybko zaczęło im brakować amunicji.

Obie sowieckie dywizje zaległy daleko za polską, odsłaniając jej skrzydła. W efekcie polska dywizja została wystawiona na niemiecki atak z trzech stron. Sprawę pogorszył fakt, że Sowieci nieoczekiwanie skrócili wał artyleryjski, pod który wpadły polskie oddziały. Polacy, ostrzeliwani z każdej strony, w tym z tyłu, przez Sowietów – wpadli w panikę i zaczęli uciekać. W błotnistej Mierei ugrzęzły czołgi 1. pułku.

”Moje plutony znalazły się w samym korycie bagnistej Mierei. Upaplani w błocie niektórzy żołnierze zaczęli się tarzać i tracić grunt pod nogami. Tonąc, wzywali pomocy, która znikąd w takim wypadku w ciemności nadejść nie mogła. Krzyki tonących mieszały się z jazgotem artyleryjskim. Do dziś nie jestem w stanie określić strat podczas forsowania tej nieszczęsnej Mierei. Ilu ludzi tam zalało i ilu utopiło się w błocie”, wspominał porucznik Jan Komorowski z 1. pułku.

Niemcy zaś – konkretnie trzymający linię 688. pułk piechoty – sprawnie wycofali się z pierwszych linii obrony na przygotowane, ufortyfikowane pozycje. Co gorsza, zaczęli kontratakować – i w odróżnieniu od Polaków, posiadali na miejscu broń pancerną: 18 dział szturmowych StuG III ze 185. batalionu dział szturmowych i 8 niszczycieli czołgów Marder z 742. batalionu niszczycieli. Jedna niemiecka kompania była w stanie powstrzymywać i odrzucać ataki całego polskiego 1. pułku. ”Nie myśmy trzymali nieprzyjaciela za mordę, ale on nas”, pisał rozbrajająco szczerze Berling.

”Do mnie podszedł duży Niemiec, chwycił od przodu za hełm i począł ciągnąć do tyłu. Pasek od hełmu zaczął mnie dusić, więc rękami chwyciłem za hełm… w czasie tej szamotaniny spod hełmu wysunęła się furażerka z orłem. Gdy Niemiec to zobaczył zapytał

Rus?

Odpowiedziałem:

– Polak.

Wtedy przestał mnie dusić, dał papierosa i po polsku powiedział:

– Idź sto metrów do tyłu.”

Poległ major Lachowicz, przepadła połowa batalionu. Cały 1. pułk w kilka godzin stracił 3/4 stanu i został rozpędzony przez improwizowany kontratak kilkudziesięciu Niemców. Podpułkownik Franciszek Derks, dowódca pułku, podobno osiwiał w jedną noc, chociaż miał 36 lat. Po zakończeniu bitwy próbowano zrzucić na niego odpowiedzialność za katastrofę (pojawiły się doniesienia, że ukrywał się pijany w okopach ze swoją kochanką), ale wbrew Berlingowi wybronili go oficerowie jego własnego pułku.

Szwankowała łączność, brakowało map, Sowieci nadawali otwartym tekstem, a Niemcy tylko na to czekali i przewidywali kolejne ruchy atakujących. ”Polscy” oficerowie wydzierali się na żołnierzy po rosyjsku i dopiero na polu bitwy studiowali mapy. Połowa broni została porzucona, bo dramatycznie brakowało do niej amunicji. Samopowtarzalne karabiny SWT – obiekty zazdrości w Sielcach – zacinały się masowo od piachu i błota. Żołnierze zabierali broń rannym i zabitym, bo nie mieli czym walczyć, ani czym strzelać. Ranni zalegali w błocie i umierali z ran, bo nie ewakuowano ich spod ostrzału.

Sowieci co rusz otwierali ogień na pozycje zajęte przez Polaków. Na domiar złego, koło południa mgła się podniosła i do akcji wkroczyła Luftwaffe, demolując polskie oddziały atakami Stukasów. Niemcy szaleli w powietrzu bezkarnie – Sowieci nie zapewnili osłony lotniczej dla polskiej dywizji. Luftwaffe zresztą bardzo precyzyjnie zbombardowała sztab 33. Armii, bo położenie tego sztabu wskazali dezerterzy z 1. Dywizji.

Czołgi, przerzucone wieczorem, bardziej szkodziły niż pomagały. Dowódca 1. pułku czołgów, płk Anatol Wojnowski, leżał całkowicie pijany w jakiejś stodole, a dowodzenie pułkiem przejął jego szef sztabu, ppłk Piotr Czajnikow. Wojnowski, znany ze swojego pijaństwa, od dawna narzekał, że został przydzielony do ”polskiego” wojska wbrew swojej woli i że on czuje się obywatelem ZSRR, a nie Polakiem. Z podkomendnymi rozmawiał wyłącznie po rosyjsku. Wojnowski jeszcze zresztą z okresu formowania zasłynął historiami lżenia polskich żołnierzy, kradzieży żywności z magazynów, a nawet strzelania do wartowników po pijanemu.

Do dzisiaj nie wiadomo, gdzie zniknęło pięć czołgów 1. pułku. Ten z etatowej liczby 39 pojazdów po bitwie miał sprawnych tylko 18…

”Ludzie ginęli, bo ktoś zapomniał dostarczyć amunicji, bo ktoś nie wiedział, że na drodze ataku znajduje się bagno, w którym trudno było się poruszać ludziom, a cóż dopiero czołgom, bo ktoś zaniedbał wezwanie na pomoc sowieckiego lotnictwa i żołnierze byli ostrzeliwani przez bezkarne niemieckie samoloty jak we wrześniu 1939 r. Ginęli, bo ktoś nie sprawdził sprawności radiostacji i pozbawił walczące oddziały elementarnej łączności. Ginęli, bo jacyś dowódcy idioci podrywali ich do ataku bez broni i amunicji”, pisał o bitwie nieżyjący już historyk, Dariusz Baliszewski.

By ratować sytuację, Sowieci rzucili do walk 5. Korpus Zmechanizowany, który przetoczył się po polskich pozycjach i zdarzało się, że czołgi rozjeżdżały polskich żołnierzy. Do 18 października sowiecki korpus został niemal w całości zniszczony przez Niemców, tracąc 70 % pojazdów.

Straszna, zimna noc z 12 na 13 października w mokrych, błotnistych okopach i polach pokrytych ciałami przeplatała się odgłosami wystrzałów i eksplozjami pocisków z odgrywaniem przez Niemców Mazurka Dąbrowskiego i krzykami zrozpaczonych Polaków. Będący po niemieckiej stronie frontu Ślązacy z Wehrmachtu nawoływali i prosili, by ich rodacy do nich przeszli. Obiecywali jedzenie, koce, papierosy, tylko chodźcie do nas i nie gińcie tam…

Ciężkie walki trwały i następnego dnia, a wsie Połzuchy i Trygubowa przechodziły z rąk do rąk, jednak gen. Gordow widział, że Polacy nie są w stanie kontynuować walki i do niczego się nie nadają. Linia niemieckiej obrony nie została przełamana. Po kłótni z Berlingiem, polskojęzyczna dywizja została wycofana.

Bitwa nie przyniosła absolutnie nic. Natarcie zostało zatrzymane, Polacy nie zdołali przełamać linii obronnych XXXIX. Panzerkorps, Niemcy wyprowadzali zaciekłe kontrataki i zdołali zlikwidować wyłom. Berling pokłócił się z Gordowem i wreszcie polską dywizję, poharataną w boju o jakieś dwie nic nie warte wiochy, pagórek i błotnistą rzeczkę, wycofano z frontu na rozkaz Stalina. Sowieci bali się, że cała dywizja pójdzie w rozsypkę i podda się Niemcom.

Polacy stracili 527 poległych, 776 zaginęło (spora część z nich dostała się do niewoli, albo zdezerterowała, ale wielu uznano za zabitych), rannych było 1772. Było to 25 % stanu wyjściowego dywizji. Z 2800 żołnierzy 1. pułku piechoty po bitwie doliczono się raptem 500…

Biorąc pod uwagę, że większość zaginionych w rzeczywistości zginęła, to wychodziłoby na to, że samego 12 października 1943 r. 1. Dywizja straciła więcej zabitych, niż cały 2. Korpus Polski podczas całej bitwy pod Monte-Cassino. I to wliczając jeszcze walki pod Piedimonte.  

Nazwać to katastrofą, to nie powiedzieć nic.

Niemieckie straty w propagandzie PRL mocno je zawyżono do 1800 ludzi zabitych, co jest absolutną bzdurą. 337. Dywizja Piechoty między 11, a 20 października 1943 na całej szerokości frontu (gdzie walczyła nie tylko z Polakami, ale też jednostkami sowieckimi) straciła… 418 zabitych, 1321 rannych i 268 zaginionych. Jednostki, które walczyły z Polakami, czyli 688. pułk i 261. batalion straciły w tym okresie odpowiednio 126 i 58 zabitych. Można więc przyjąć, że w trakcie bitwy pod Lenino Niemcy stracili najwyżej 80 zabitych.

Warto tutaj też dodać, że istnieją dowody na to, że polskie żołnierki z 1. kompanii kobiecej mordowały na miejscu branych niemieckich jeńców. Wstydliwy aspekt popełniania zbrodni przez część oddziałów także został ukryty – wszak w propagandzie PRL nie można było mówić, że „kościuszkowcy” zabijali bezbronnych jeńców…

Nie wiem, czy może być bardziej dobitny symbol klęski…

1. Dywizja wyszła ze swojego pierwszego boju tak straszliwie poharatana, że wycofano ją z frontu na osiem miesięcy i dopiero latem 1944 roku nań wróciła. Bramę Smoleńską zaś Niemcy utrzymywali aż do czerwca 1944 roku.

Bitwa była dla Niemców znakomitym prezentem propagandowym. Zdjęcia setek uśmiechniętych dezerterów i jeńców z ”polskiej” dywizji obiegły okupowaną Europę. Polscy dezerterzy zaś bardzo chętnie pozowali do zdjęć i udzielali wywiadów. Odwiedzali też zakłady w Generalnym Gubernatorstwie i opowiadali o sowieckim ”raju”. W 1944 wydano broszurę z listami polskich dezerterów i jeńców. W listach tych opisywali straszne warunki nie tylko w kołchozach i kopalniach, ale też w samej dywizji. Pierwsze co uderza z nich, to straszliwa bieda w jednostce: braki jedzenia, ciepłej odzieży, lekarstw. Serce się kraje, czytając listy tych prostych ludzi do rodzin. Historia polskich dezerterów był jednym z najbardziej skrywanych epizodów ”ludowego” Wojska Polskiego aż do końca PRL.

”Teraz ja zawsze dziękuję Bogu i proszę Boga o zwycięstwo dla nich, niech Bóg opiekuje się nimi, bo oni mnie życie uratowali”, pisał polski żołnierz.

Oczywiście, żołnierz ów nie miał bynajmniej na myśli Sowietów i Berlinga, nie mówił też o Aliantach…

Dla mnie symbolami jest znamienny los dwóch oficerów o tych samych nazwiskach. Obaj byli przedwojennymi oficerami i weteranami walk we wrześniu 1939 r.

Kapitan Władysław Wysocki, wykazał się wielką odwagą podczas obrony szkoły w Trygubowej, został śmiertelnie ranny. Pośmiertnie otrzymał Virtuti Militari oraz – jako jeden z trzech Polaków – tytuł Bohatera ZSRR. Pozostałymi byli szer. Aniela Krzywoń i major Juliusz Hübner.

Porucznik Adolf Wysocki, podczas walk, okrążony wraz z większością swojej kompanii, przeszedł na stronę niemiecką. W niewoli poszedł na współpracę z Niemcami i opowiadał w radio o sowieckim ”raju”. Był pracownikiem słynnej kolaboracyjnej radiostacji ”Wanda”. Nadawał audycje m.in. pod Monte Cassino. W 1945 roku został zatrzymany przez żołnierzy 2. Korpusu, ale ci po krótkim przesłuchaniu go wypuścili. Co ciekawe, w LWP uznano go za poległego i otrzymał on ”pośmiertnie” Virtuti Militari. Tymczasem zamieszkał po wojnie w Argentynie i domagał się wydania mu tego odznaczenia od władz PRL.

”Trup z naszej strony nadal gęsto padał. I wtedy błysnęła mi myśl: uciekać z tego piekła, przejść na stronę niemiecką, uratować życie. Rozumiałem, że przejdę do drugiego naszego śmiertelnego wroga. Lecz to nie Niemcy mnie aresztowali, to nie oni torturowali w śledztwie i nie u Niemców przeżyłem piekło Kołymy”, wspominał.

Tak różne losy charakteryzują dobrze sytuację tych, którzy ”najkrótszą drogą do Polski wracali”, wyrywając się z nieludzkiej ziemi.

Warto wymienić też innych ”bohaterów spod Lenino”.

Wacław Krzyżanowski – prokurator. Zasłynął zażądaniem dla niepełnoletniej Danuty Siedzikówny ”Inki” kary śmierci (wyrok wykonano), takiej samej kary dla niepełnosprawnego Heinza Baumanna (upolował sarnę ze znalezionego karabinu, wyrok wykonano), oraz takiej samej kary dla 16-letniego Benedykta Wyszeckiego, który zbierał do zabawy karabiny bez zamków (wyrok zamieniono na 7 lat więzienia).

Konrad Świetlik – politruk. Słuchacz kursu NKWD w Gorkim w 1941 roku. Od 1945 roku szef Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego WP, od 1946 roku dowódca KBW, odpowiedzialny za zwalczanie podziemia niepodległościowego. Od 1948 roku wiceminister bezpieczeństwa publicznego.

Eliasz Koton – ubek. Absolwent kursu NKWD w Kujbyszewie. Zastępca szefa WUBP kolejno: w Białymstoku, Krakowie, Szczecinie, Wrocławiu, Gdańsku. Brał udział w zwalczaniu oddziałów WiN i NZW w Białymstoku (m. in w walkach z oddziałami kapitana Romualda Rajsa ”Burego” z NZW). Ciężko ranny w wyniku wybuchu miny podłożonej przez Wyklętych. Przez to do końca życia kulał. Osobiście torturował wziętych do niewoli partyzantów AK. Nakazał aresztować ”Inkę”.

Znany już dobrze w tym roku Maksymilian Sznepf – ochotnik do Armii Czerwonej z 1940 roku. Uczestnik walk z podziemiem niepodległościowym. W lipcu 1945 roku dowódca dwóch kompanii z 1. Praskiego pułku piechoty, które uczestniczyły w tzw. obławie augustowskiej (zamordowano wówczas ok. 2000 Polaków).

Kazimierz Graff – prokurator. Zasłynął żądaniem kary śmierci dla kapitana Stanisława Sojczyńskiego ”Warszyca” z KWP i co najmniej 12 innych żołnierzy AK. Nakazywał stosowanie tortur w celu wymuszania zeznań. Prześladował byłych żołnierzy AK i PSZ. Kierownik Prokuratury Warszawskiego Okręgu Wojskowego.

Tadeusz Krawczuk – ubek. Pod Lenino był szefem kompanii zwiadu. Funkcjonariusz WUBP w Białymstoku. Na własną prośbę przeniesiony do ”walki z bandytyzmem” w Wysokiem Mazowieckiem. Dowódca grupy operacyjnej UB, która zamordowała majora Władysława Żwańskiego ”Błękita” z NZW. Za ten czyn otrzymał hojną nagrodę: awans o dwa stopnie, 20 tys. złotych, Krzyż Walecznych i przeniesienie do Legionowa. Zginął w wypadku kolejowym, gdy po pijaku wskakiwał do pociągu.

Hilary Minc, Józef Światło, Juliusz Hübner i inni ”bohaterowie” Polski Ludowej też tam byli. Oczywiście, nie znaczy to, że wszyscy żołnierze 1 DP byli komunistami i zdrajcami.

Ba, nawet nie była to większość, bo większość stanowili najzwyklejsi Polacy – prości ludzie, nierzadko bardzo, ale to bardzo patriotycznie usposobieni, próbujący uciec z specposiołków, kopalń i kołchozów, zostawiwszy na tyłach swoje rodziny. Opisywałem ich losy i tragedię w osobnym wpisie. Warto tu podkreślić, że po Lenino kontrwywiad Informacji Wojskowej – w rzeczywistości złożony w całości z funkcjonariuszy sowieckiego SMIERSZ – przeprowadził akcję czyszczenia szeregów 1. Dywizji z potencjalnych „wrogów ludu”, których aresztowano. Omawiałem to w lipcu.

Ale nie można zapomnieć, że ci wymienieni wyżej ludzie, stanowiący kadry i dywizji, i całego LWP, brali później czynny udział w instalacji komunizmu w Polsce.

1. Dywizja zresztą niemal od razu po zakończeniu wojny włączyła się w walkę o komunizm w Polsce. Aktywnie uczestniczyła w zwalczaniu polskiego podziemia niepodległościowego, jej jednostki brały udział w zbrodniczej Obławie Augustowskiej, a także fałszowaniu referendum ”3XTAK!”, zastraszaniu legalnej opozycji z PSL i agitacji propagandowej.

Smutną refleksją jest tylko to, że Polacy musieli walczyć obok armii, która dwukrotnie najechała Polskę (z czego raz z Niemcami), ograbiła ją z połowy ziem, rabowała i paliła całe wsie i miasta, mordowała jej obywateli, gwałciła kobiety, a na koniec uczyniła swoim wasalem.

Ludowe Wojsko Polskie było niczym więcej, jak sowiecką wersją ukraińskich, łotewskich i estońskich jednostek Waffen-SS. Tak samo jak Ukraińcy i Bałtowie zostali propagandowo wykorzystani przez Niemców, nierzadko przymusowo wcielani do tej formacji, tak i Polacy zostali wykorzystani przez Sowietów. Tu zasadza się tragedia tych, którzy „najkrótszą drogą wracali do Polski”.

Bitwie ”pod Lenino” nadano bardzo duży rozgłos propagandowy. Stalinowi bardzo zależało na tym, by ”jego Polacy” wzięli udział w walce przed planowaną konferencją w Teheranie w listopadzie 1943 roku. Fakt poniesienia ciężkich strat został umiejętnie wykorzystany propagandowo. Sowiecki dyktator zaprezentował wówczas przywódcom USA i Wlk. Brytanii swój ”rząd” w postaci marionetek z tzw. Związku Patriotów Polskich jako alternatywę dla legalnego rządu polskiego w Londynie, w dodatku dysponującą własną siłą bojową, zdolną do walki na froncie. Kontrastowało to z Polskimi Siłami Zbrojnymi, które od lat nie walczyły w bitwach lądowych…

Przez cały okres PRL ”bitwę” tę (którą należałoby nazywać raczej rzezią) fetowano jako święto ”ludowego” Wojska Polskiego, powód do dumy i wielkie zwycięstwo.

Jeszcze jeden to przykład zbrodni na narodzie polskim, gdy został on tylko mięsem armatnim sowieckiego dyktatora…

https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/propaganda/113136,Bitwa-pod-Lenino-Falszywy-mit.html

Rocznica śmierci Chopina i kolejny zgrzyt! Ciche „Requiem”

Rocznica śmierci Chopina i kolejny zgrzyt! Ciche „Requiem”

Marzena Nykiel


https://wpolityce.pl/kultura/743304-rocznica-smierci-chopina-i-kolejny-zgrzyt-ciche-requiem

17 października 1849 roku odszedł Fryderyk Chopin. 176. rocznica jego śmierci wypada podczas XIX Konkursu Chopinowskiego, a więc w chwili, gdy pamięć o najwybitniejszym polskim kompozytorze można uczcić wyjątkowo uroczyście. Jak co roku w bazylice św. Krzyża, gdzie spoczywa serce wirtuoza, wybrzmi „Requiem” Mozarta. I tu pojawia się kolejny zgrzyt. Okazuje się, że zaraza remontów, która dotknęła Filharmonię Narodową i Pomnik Chopina, ma swoją mutację. Do kościoła nie można się swobodnie dostać, ponieważ warszawski ratusz wydał zgodę na zamknięcie tej części Krakowskiego Przedmieścia przez ekipę filmową „Lalki”. Nawet na niedzielną Mszę Świętą do bazyliki trzeba wchodzić przez zakrystię. Wątpliwości budzi też sam koncert, którego charakter NIFC zmienia od kilku lat. Zamiast podniosłego wykonania „Requiem” przez orkiestrę, chór i solistów, co miało miejsce przez dziesięciolecia, usłyszymy fortepianowe solo. Rodzą się więc kolejne pytania o stracone szanse, o utrzymanie chopinowskich tradycji i przyszłość konkursowego dziedzictwa. 

Powiedzmy wyraźnie, najsłynniejszy na świecie Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny, odbywający się co 5 lat w Warszawie i ściągający do Polski ludzi z całego globu, powinien być wydarzeniem absolutnie centralnym. To niepowtarzalna szansa promocji Polski, której nie zdołają zrównoważyć żadne kosztowne działania PR-owe. Jeśli wydaje się 19 milionów zł na organizację wydarzenia, obowiązkiem jest wykorzystanie wszystkich jego możliwości, a co za tym idzie należyte przygotowania miasta na przybycie gości. To podstawa, którą rozumie cały świat. Konkurs Chopinowski powinien stać w centrum wydarzeń. Dlaczego Rafał Trzaskowski nie jest w stanie tego pojąć? Czy chaos koordynacyjny i tak spektakularny kretynizm organizacyjny może być dziełem przypadku. Dopełnieniem tego barbarzyńskiego obrazu jest stan grobu rodziców Fryderyka Chopina na Warszawskich Powązkach.

„Ciało w Paryżu, serce w Warszawie”

Fryderyk Chopin zmarł w Paryżu, gdzie został pochowany. Odchodząc, wyraził kilka ważnych próśb. Chciał, by ludzie w przyszłości uprawiali tylko wartościową muzykę, by na pogrzebie zagrano mu „Requiem” Mozarta, by jego serce wróciło do Ojczyzny, a do grobu złożona została ojczysta ziemia, którą przywiózł do Paryża.

Nie było łatwo spełnić te życzenia w ówczesnych realiach, a jednak tego dokonano. Serce przewiozła potajemnie do Warszawy siostra artysty, Ludwika Jędrzejewiczowa, w wypełnionym alkoholem słoju, który ukryła pod ubraniem. Przekazała je do kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, parafialnej świątyni rodziny Chopinów, gdzie trzymano je w skrzynce złożonej w katakumbach. W 1879 roku, w tajemnicy przed władzami rosyjskimi, serce umieszczone w podwójnej puszce (ołowianej i drewnianej), wmurowano w jeden z filarów w nawie kościoła. Ozdobiono go marmurowym popiersiem kompozytora dłuta Leonarda Marconiego i tablicą z napisem: „Fryderykowi Chopinowi – rodacy” oraz cytatem z Ewangelii św. Mateusza: „Gdzie skarb Twój, tam serce Twoje”.

W czasie Powstania Warszawskiego serce ukryto w Milanówku, a cała historia jego przechowania i ocalenia to materiał na odrębną opowieść. Dość powiedzieć, że okupujący Polskę Niemcy uznawali Chopina za niebezpieczny symbol polskości. Jego pomnik w Łazienkach Królewskich był bodaj pierwszym, który w maju 1940 r. wysadzono w powietrze na polecenie gubernatora Hansa Franka. Dodatkowo pocięto go na części i wszczęto akcję zniszczenia wszelkich jego kopii.

Odbudowany po wojnie jest jednym z trzech głównych miejsc „pielgrzymek” wielbicieli polskiego kompozytora, obok bazyliki św. Krzyża i Filharmonii Narodowej. O tym, jak przygotowano te miejsca na XIX Konkurs Chopinowski, wie dziś cały świat. W powyższym kontekście sprawa nabiera dodatkowego niesmaku.

i

17 października – Requiem i modlitwa przy sercu Chopina

17 października 1945 r., w 96. rocznicę śmierci kompozytora, serce Fryderyka Chopina w asyście przedstawicieli władz państwowych oraz tysięcy warszawiaków wróciło do  kościoła św. Krzyża. Co roku, zgodnie z jego życzeniem i pielęgnowaną tradycją, w bazylice wybrzmiewa koncertowe wykonanie Requiem d-moll Wolfganga Amadeusa Mozarta. Jak będzie w tym roku?

Po pierwsze, od niemal pierwszych dni trwania Konkursu Chopinowskiego nie ma swobodnego dostępu do kościoła, ponieważ od 9-22 października trwają zdjęcia do „Lalki”. Nawet na Mszę Świętą trzeba wchodzić przez zakrystię. Być może na czas trwania koncertu filmowcy przesuną plan zdjęciowy i odblokują wejście do bazyliki, ale fakt jest taki, że na co dzień ta część Krakowskiego Przedmieścia jest zamknięta. Można oczywiście uznać to za atrakcję, ale czy naprawdę nie da się tak skoordynować działań, by godnie przyjąć ludzi przyjeżdżających na Konkurs Chopinowski często tylko raz w życiu? Dlaczego nie można było przygotować miasta tak, by mogli poczuć i poznać Chopina bez absurdalnych ograniczeń?

Po drugie, przez dziesięciolecia w dniu śmierci Chopina, „Requiem” wybrzmiewało w pełni – z chórem i orkiestrą. Tak, jak chciał tego sam Chopin i jak pielęgnowała to tradycja. Od pewnego czasu Narodowy Instytut Fryderyka Chopina dokonał zasadniczej zmiany,rezygnując z rozmachu. Przed rokiem – w 175 rocznicę – zaprezentowano arcydzieło Mozarta w transkrypcji na fortepian solo. Na fortepianie historycznym zagrał ukraiński pianista Vadym Kholodenko. Rok wcześniej chór i orkiestrę ograniczono do kwartetu smyczkowego. Tym razem także usłyszymy solową wersję fortepianową w wykonaniu tego samego, ukraińskiego pianisty.

A przecież rocznica śmierci kompozytora podczas Konkursu Chopinowskiego powinna zostać uczczona w sposób szczególnie podniosły. Jesienny termin został wybrany 100 lat temu nieprzypadkowo. Właśnie dlatego, by co 5 lat pianiści i wielbiciele Chopina gromadzili się na wspólnej zadumie i modlitwie przy jego sercu. Widać jednak, że wydarzenie to jest kameralizowane z premedytacją.

autor: Marzena Nykiel

Ostatnie chwile życia Chopina

Chwila śmierci Fryderyka Chopina jest równie poruszająca jak jego muzyka. Różnie było z wiarą w jego życiu. Po wyjeździe do Paryża traktował ją raczej swobodnie. Jednak w obliczu śmierci, zapałał pragnieniem nawrócenia, co opisał szczegółowo jego przyjaciel, kapelan Wielkiej Emigracji, ks. Aleksander Jełowicki:

— pisał ks. Jełowicki w liście do Ksawery Grocholskiej, informując że Chopin wyspowiadał się i przyjął Najświętszy Sakrament.

Patriotyzm i polska „soft power”

Muzyka Fryderyka Chopina tętni polskością. „Gdyby car rosyjski był człowiekiem rozumnym, powinien by zabronić w Polsce grywania polonezów i mazurków Chopina. To nie muzyka – to zarzewie powstańcze” – twierdził XIX wieczny muzyk austriacki. Z kolei Ignacy Jan Paderewski, wybitny pianista, kompozytor i premier II Rzeczypospolitej, jeden z ojców polskiej niepodległości, w Filharmonii Lwowskiej 23 października 1910 roku mówił tak:

„Zabraniano nam wszystkiego: mowy ojców, wiary przodków, czci dla świętych przeszłości pamiątek, strojów, obyczajów, pieśni narodowych… Słowackiego, Krasińskiego, Mickiewicza. Nie zabroniono nam tylko Chopina. A jednak w Chopinie tkwi wszystko, czego nam wzbraniano: barwne kontusze, pasy złotem lite, posępne czamarki, krakowskie wyzywające rogatywki, szlacheckich brzęk szabel, naszych kos chłopskich połyski, jęk piersi zranionej, bunt spętanego ducha, krzyże cmentarne, przydrożne wiejskie kościółki, modlitwy serc stroskanych, niewoli ból, wolności żal, tyranów przekleństwo i zwycięstwa radosna pieśń. Przez długie lata udręczeń, męki i prześladowań, przez długie lata znękanych myśli naszych najtajniejsze nici z nim się wiązały, ku niemu się tuliły zbolałe serca nasze. Ileż ich on ukoił, pokrzepił… a może i nawrócił”…

W muzyce Fryderyka Chopina wybrzmiewa wszystko, co polskie. Jak pisał Marian Hemar, „Polakom, gdy będą bezdomni, on muzyką ojczyznę zastąpi”. Zastępował, krzepił i jednoczył i umacniał rodaków, którzy nigdy nie rezygnowali z działań na rzecz sprawy polskiej i przywracania ojczyźnie niepodległości. To wielki przywilej mieć w narodzie ludzi wybitnych, których podziwia i za którymi chce podążać cały świat. 

Zachowanie nienaruszalności tego dziedzictwa jest oczywistym obowiązkiem. Nie może być przyzwolenia na jego rozmywanie, odpuszczanie, oddawanie w ręce wąskiego grona, które wykorzystuje wielkie sprawy do realizacji małych interesów. Jeśli więc odpowiedzialne za chopinowską spuściznę instytucje, polski rząd i władze Warszawy do tej pory nie rozumieją, że marnują kolejną wielką szansę na wzmacnianie siły Polski, to znaczy że nie są zdolni myśleć w kategoriach narodowego interesu.

Post scriptum

Po publikacji tego tekstu, otrzymałam informację, o tym jak wygląda dziś grób rodziców Fryderyka Chopina – Mikołaja i Justyny z Krzyżanowskich – na Warszawskich Powązkach. Czy w tej nawale rażących zaniedbań można jeszcze mówić o przypadku??…

Kto chce żeby Polska wymarła?

Fundacja Pro-Prawo do Życia
Szanowny Panie!
 „Czy Niemcy chcą żeby Polska wymarła?” – to tytuł reportażu, który ukazał się niedawno w jednym z tygodników. Dotyczy on sposobów deprawacji moralnej polskiego społeczeństwa w celu doprowadzenia do zagłady naszego narodu. Nie są to metody nowe. Nasza Fundacja już od kilkunastu lat ostrzega i alarmuje przed tymi zjawiskami. Na Zachodzie strategia deprawatorów stosowana jest już od dziesięcioleci, co doprowadziło do zapaści moralnej i demograficznej Europy. Co zrobić, aby uratować przed tym Polskę? Konieczne jest przebudzenie moralne oraz osobiste zaangażowanie każdego z nas, w szczególności w życie naszych rodzin i lokalnych społeczności. 
Proszę przeczytać naszą krótką analizę i wesprzeć dalszą walkę naszej Fundacji.Kto chce żeby Polska wymarła? [foto]Tygodnik Sieci opublikował artykuł pod tytułem: „Czy Niemcy chcą żeby Polska wymarła?”. Opisuje on medialną taktykę niemieckiego koncernu Ringier Axel Springer, który jest właścicielem polskojęzycznych mediów takich jak Onet, Fakt czy Newsweek. Tego typu media nieustannie bombardują Polaków artykułami, newsami, reportażami i tekstami zachęcającymi do rozwiązłości seksualnej, cudzołóstwa, rozwodów, zdrad małżeńskich oraz homoseksualnego stylu życia.
Jak zauważa Tygodnik Sieci: 

„W mediach koncernu Ringier Axel Springer Polska rodzina jest koszmarem, zdrada i rozwód są wolnością, a bezdzietność powodem do dumy.”

Tygodnik przytacza przy tym kilka przykładowych nagłówków medialnych, wybranych z tysięcy deprawacyjnych materiałów tego typu:

– „Mam 40 lat i żałuję bycia matką. Nigdy więcej bym na to nie poszła.”
– „Kacper ma 36 lat i zdradza żonę regularnie. Ale uważa, że jest uczciwy.”
– „Nigdy nie chciałam być matką. Dziś mam 47 lat, jestem bezdzietna i szczęśliwa.”
– „Mają 40 lat i decydują się na rozwód. Odzyskałam życie.”

Nasza Fundacja wielokrotnie informowała już o tym zjawisku. Dlatego publikujemy kilka istotnych uwag do artykułu Tygodnika Sieci.

Po pierwsze, na tytułowe pytanie: „czy Niemcy chcą żeby Polska wymarła?” należy oczywiście odpowiedzieć twierdząco. Trzeba jednak przy tym zaznaczyć, że chodzi o niemieckie elity polityczne, medialne i finansowe. Program deprawacji i depopulacji został najpierw wymierzony w niemieckie społeczeństwo – w zwykłe niemieckie rodziny, które jako pierwsze padły ofiarami całego procederu.

To właśnie w Niemczech powstały Standardy Edukacji Seksualnej w Europie – wytyczne, wedle których prowadzi się działania demoralizacyjne i depopulacyjne. Standardy te zakładają, że człowiek już od wczesnego dzieciństwa jest seksualny, dlatego należy oswajać go z rozwiązłością, masturbacją, pornografią oraz „różnymi rodzajami rodzin”. W świetle Standardów Edukacji Seksualnej nie istnieją żadne normy moralne w dziedzinie związków międzyludzkich. Przekaz jest prosty – „róbta co chceta” w dziedzinie seksualności.

Niemieckie media od dziesięcioleci „edukują” społeczeństwo według tych wytycznych. Równolegle, w niemieckich szkołach od kilku dekad obecna jest przymusowa „edukacja seksualna” prowadzona w oparciu o te Standardy. 
Doprowadziło to do katastrofy moralnej i demograficznej. Skala zjawisk takich jak aborcja, gwałty, przestępstwa seksualne, pedofilia czy dziecięca pornografia jest w Niemczech przerażająca. Jednocześnie od lat jednym z najpopularniejszych imion nadawanych noworodkom w Niemczech jest Mohammed. Następuje gwałtowna podmiana ludności na terenie Niemiec – zdeprawowane i zdemoralizowane społeczeństwo niemieckie nie chce mieć dzieci, więc jest zastępowane przez dzietnych i ekspansywnych muzułmanów. 

Społeczeństwo Niemiec było więc pierwszą ofiarą niemieckich wytycznych odnośnie deprawacji. Jak wskazuje nazwa opracowanego dokumentu – Standardy Edukacji Seksualnej w Europie – kolejne narody naszego kontynentu są demoralizowane według tego samego schematu.

Od lat jednym z głównych celów deprawatorów jest Polska. W 2013 roku, na konferencji organizowanej przez Ministerstwo Edukacji i Polską Akademię Nauk, po raz pierwszy w języku polskim zostały publicznie zaprezentowane Standardy Edukacji Seksualnej w Europie. Od 12 lat intensywnie wdrażana w szkołach jest „edukacja seksualna” w oparciu o te standardy.

Naszą reakcją na wydarzenia z 2013 roku było zapoczątkowanie ogólnopolskiej kampanii „Stop pedofilii”. W jej ramach dotarliśmy do milionów Polaków z ostrzeżeniem przed Standardami Edukacji Seksualnej oraz deprawatorami, którzy wchodzili do szkół pod pozorem lekcji o „dojrzewaniu” i „tolerancji”. Zebraliśmy kilkaset tysięcy podpisów pod obywatelskimi inicjatywami ustawodawczymi „Stop pedofilii”, których celem było wprowadzenie karalności za namawianie dzieci do aktywności seksualnych. 

Gdy nasza Fundacja, szereg innych organizacji oraz wielu rodziców zmobilizowanych do działania przez nasze kampanie, walczyło w całej Polsce z deprawatorami, sprzeciw polityków rządzących wobec demoralizacji i depopulacji narodu polskiego był wyłącznie werbalny. Nasze projekty „Stop pedofilii”, poparte przez setki tysięcy Polaków, zostały zamrożone w Sejmie (równolegle wszystkie nasze projekty „Stop aborcji” zostały odrzucone). Zabrakło woli politycznej do tego, aby podjąć realne działania w obronie polskich rodzin. 

Teraz demoralizacja coraz bardziej się nasila. Podobne standardy, które obowiązują w polskojęzycznych mediach zarządzanych przez niemieckie koncerny, od niedawna obowiązują w szkołach. Rząd Tuska wprowadził do szkół „edukację seksualną” według niemieckich standardów pod nazwą „edukacji zdrowotnej”. Wedle statystyk, ok. 40% uczniów szkół podstawowych chodzi na te demoralizujące zajęcia.

Wpływowi politycy aktualnej prawicowej opozycji deklarują, że gdy wrócą do władzy po kolejnych wyborach, to „edukacja seksualna” w szkołach dalej będzie, tylko pod inną nazwą. Zapowiadają również, że aborcja dalej będzie legalna de facto na żądanie do końca ciąży. Programy wyborcze największych partii aspirujących do przejęcia władzy w Polsce w ogóle nie zawierają obietnic zmian w zakresie ochrony życia dzieci przed aborcją oraz powstrzymania deprawatorów seksualnych przed niszczeniem sumień dzieci poprzez szkoły, media oraz działania w przestrzeni publicznej takie jak „parady równości”. 

Co w tej sytuacji trzeba robić?1) Dalej działać na rzecz wprowadzenia w Polsce dającego się egzekwować prawnego zakazu zachęcania dzieci do aktywności seksualnych oraz całkowitego zakazu aborcji. Najlepiej użyć do tego gotowych projektów „Stop pedofilii” oraz „Stop aborcji”, które mają poparcie milionów Polaków. Póki co po stronie większości polityków katolickiej prawicy brakuje woli do tego, aby takie rozwiązania przyjąć. Dlatego konieczna jest nieustanna presja. 

2) Całkowicie usunąć ze szkół „edukację seksualną” pod jakąkolwiek nazwą i postacią.

3) Przebudzić świadomość rodziców na temat deprawacji, ideologizacji i zgorszenia ich dzieci dokonującego się za pomocą mediów i ekranów smartfonów, przed którymi polska młodzież spędza nawet do 8 godzin dziennie. Warto przypomnieć, że blisko 25% nastoletnich chłopców w Polsce jest już uzależnionych od regularnego oglądania pornografii. Trzeba ratować przed tym dzieci i młodzież! 

4) Zmobilizować rodziców do przejęcia osobistej odpowiedzialności za wychowanie własnych dzieci.

5) Modlić się publicznie o odnowę moralną Polski i Polaków.

Powyższe punkty to długofalowy plan na ocalenie naszego narodu. Do jego realizacji konieczne jest zaangażowanie i pozyskanie wielu wolontariuszy oraz stała pomoc darczyńców. Nasza Fundacja pomimo prześladowań i represji, jakie na nas spadają, chce walczyć dalej. Zwycięstwo nad deprawatorami i aborcjonistami jest możliwe. Musimy tylko prowadzić konsekwentne, regularne działania u podstaw.

Organizacja kolejnych akcji ulicznych, wystaw, kampanii billboardowych, przejazdów furgonetek, szkolenie wolontariuszy, działania w internecie, ochrona prawna – to wszystko jest dla nas dużym wyzwaniem organizacyjnym i finansowym. Na ten miesiąc zaplanowaliśmy kilkadziesiąt akcji w całej Polsce (harmonogram na naszej stronie). Jak już też informowaliśmy, tylko w październiku sam koszt obrony prawnej naszych wolontariuszy przed sądami to ponad 10 000 zł. Na dalszą walkę w najbliższym czasie potrzebujemy Pańskiego wsparcia.
Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana obecnie możliwa, aby umożliwić nam prowadzenie dalszej walki w przestrzeni publicznej, kształtować świadomość i docierać z prawdą do kolejnych Polaków.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunku, 
Mariusz Dzierżawski | Fundacja Pro-Prawo do Życia
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl