Polscy decydenci nie przestają zadziwiać swoją naiwnością i krótkowzrocznością. Tym razem z co najmniej dyskusyjnym pomysłem wychyliła się Jadwiga Emilewicz, pełniąca funkcję pełnomocnika rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej.
Jadwiga Emilewicz ujawniła, że zaczęła tworzyć listę inwestycji na Ukrainie, które mają realizować po zwycięskiej wojnie polskie firmy. Lista ta ma wkrótce zostać przekazana stronie ukraińskiej.
-Zależy mi na tym, żeby rodzimych przedsiębiorców kontaktować z ukraińską administracją odpowiedzialną za postępowania przetargowe, ale także z ukraińskimi partnerami biznesowymi – powiedziała.
NASZ KOMENTARZ: Z jednej strony mamy tu do czynienia z klasycznym dzieleniem skóry na żywym niedźwiedziu, czyli Rosji. Wojna wciąż się toczy i wcale nie jest pewne, że Ukraina ją wygra. Ostatnie wydarzenia na froncie skłaniają raczej do ostrożnego podejścia – ukraińska, zapowiadana od dawna kontrofensywa, trwa już bez mała dwa tygodnie i osiąga mizerne rezultaty, przy jednoczesnych, ogromnych stratach własnych.
Równie dobrze wojnę może wygrać Putin, a wtedy w odbudowę zniszczeń zaangażują się firmy chińskie i indyjskie, nie polskie. Pamiętamy słynną mapkę regionów, które miały przypaść poszczególnym krajom w dziele odbudowy. Polska miała zyskać obwód doniecki, który do dziś jest w około połowie kontrolowany przez wojska rosyjskie. Z drugiej strony, na tej wojnie, jak na razie, Polska wyłącznie traci, a jeśli nawet dojdzie do zwycięstwa Ukrainy, nasz udział w odbudowie ograniczy się przede wszystkim do nowego drenowania kieszeni Polaków na rzecz tejże odbudowy.
Kokosy zbiorą z kolei przede wszystkim firmy francuskie, niemieckie i amerykańskie. Nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości.
Na początek trochę historii. 24 lutego 2011 r. rząd udał się, w prawie pełnym składzie, do Izraela. O czym tam obradowali? W lakonicznych komunikatach mowa była o „kwestiach bezpieczeństwa”. Tylko Szewach Weiss opisał atmosferę, w jakiej przebiegały rozmowy – tak dobrą, że na koniec spotkania razem śpiewali. Oprócz współpracy wojskowej, omawiano sytuację w służbie zdrowia, czyli prywatyzację polskich szpitali. Czy oba segmenty rozmów dotyczyły tego samego? Tego nie wiemy, chociaż pojawiły się spekulacje, że broń z Izraela nie trafi do Polski, za to zapłata za nią trafi do Izraela, na konta mafii „przemysłu Holokaustu”. Po wizycie sprawy uległy przyspieszeniu – Tusk skierował do wojewodów tajne zarządzenie, by w trybie administracyjnym oddawali mienie żydowskie zgłaszającym się „spadkobiercom”, niemającym dokumentów umożliwiających przeprowadzenie postępowania sądowego. Zareagował też uchwaleniem ustawy o rozszerzeniu tajemnicy państwowej, z zapisami umożliwiającymi bezwzględne utajnienie wszystkich umów i porozumień, poprzez klauzulę, że nie będą one publikowane. Najwyraźniej to także musiał uradzić z Netanjahu.
„Times of Israel” pochwalił polskie władze za to, że 50 tysięcy obywateli Izraela, którzy urodzili się w Polsce i mogą udowodnić, że są ofiarami nazistowskich lub sowieckich represji będzie mogło pobierać comiesięczną rentę. Urzędnik polskiego MSZ uzasadnił to tak: „Do miesięcznych świadczeń kwalifikuje się każdy mieszkający w Izraelu, kto urodził się jako obywatel polski i ucierpiał podczas wojny pod okupacją niemiecką. To samo dotyczy kolejnej okupacji – sowieckiej – do roku 1956. Na przykład żołnierz Armii Czerwonej, który podczas marszu na zachód zatrzymał się w Polsce i poślubił polską obywatelkę, a następnie po wojnie wyjechał z kraju do Związku Sowieckiego. I jeśli poza Polską w Związku Sowieckim urodziło się dziecko, i to dziecko cierpiało w Związku Sowieckim, to dzisiaj może ubiegać się o status weterana wojennego lub osoby prześladowanej”. Przekaz wzmocnił Robert Brown z HEART: „Do świadczeń rządu polskiego kwalifikuje się 50 tysięcy obywateli Izraela ocalałych z Holokaustu – w tym ich małżonkowie, jak również urodzeni po wojnie w komunistycznej Rosji”, czyli praktycznie każdy Żyd, który wyemigrował z Polski, w tym bandyta z UB postrzelony przez żołnierza wyklętego.
Na ten temat wypowiadały się wyłącznie organizacje zajmujące się restytucją mienia. Inkryminowany Robert Brown, mówiąc o rentach w samych superlatywach, podkreślił, że będzie „kontynuował poszukiwanie dróg pomocy ofiarom holokaustu i ich spadkobiercom w odzyskaniu własności w Polsce, która została rozszabrowana w czasie holokaustu”. Gideon Tylor ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia pochwalił się, że to jego organizacja negocjowała rozwiązanie z polskim rządem przez sześć miesięcy. Z kolei „Jewish Week of New York” powoływał się na urzędników „zajmujących się restytucją mienia”.
Tylko jednorazowa wypłata 100 euro dla 50 tysięcy oznaczała wydatek 20 milionów złotych miesięcznie. W 2014 roku beneficjentów „porozumienia” między Tuskiem i Gideonem było 50 tysięcy, ale holokaustowa mafia uelastyczniła definicję „ofiar Holokaustu” – rozciąga ją na wszystkich Żydów, którzy przeżyli II wojnę oraz zalicza do ofiar „tych, którzy zginęli, ale i także tych, którzy się z tego powodu nie urodzili”. No i podpiera się mądrością Elie Wiesela: „Nie wszystkie ofiary były Żydami, ale każdy Żyd był ofiarą”. Przy takim podejściu jest oczywiste, że liczba beneficjentów polskich rent rośnie w postępie geometrycznym, a dziura w budżecie wynikająca z uprawnień emerytalnych i rentowych staje się tak wielka, że czyni z Polski finansowego bankruta.
I jeszcze jedno: Polska wypłaca od dawna obywatelom Izraela, którzy uciekli z Polski wysokie resortowe emerytury (de facto za zbrodnie popełnione na Polakach), ale gdy 1 października 2017 r. weszła w życie tzw. ustawa deubekizacyjna, która radykalnie obniżyła emerytury i renty funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, nie objęła pobierających takie świadczenia żyjących w Izraelu. Równocześnie Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie zgłosiło żądania nieograniczonego dostępu do zasobu archiwalnego IPN. I tu pytania: Do czego Muzeum potrzebne są dokumenty wytworzone przez organa bezpieczeństwa PRL i czy ustawa nie objęła Izraelczyków dlatego, że ich teczki z archiwów IPN wyparowały?
W listopadzie 2016 r. w Tel Awiwie pojawił się rząd Beaty Szydło. Pojawiły się też spekulacje, że chodzi o finansową kombinację: pieniądze na odbudowę armii przeznaczyć, pod przykrywką kontraktów zbrojeniowych, na spłatę roszczeń, a stojących temu na przeszkodzie wyrzucić z rządu. I tak się stało – podmieniono nie tylko ministra obrony, ale i premier, którą po podpisaniu tajnych umów potraktowano na zasadzie „Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść” i podmieniono na bankstera, którego nominację gazety izraelskie powitały: „Bankowiec o żydowskich korzeniach na czele polskiego rządu”. Taki sam schemat można zastosować przez zawyżenie wartości kontraktów. No, bo dlaczego minister Błaszczak bez szemrania kupuje wszystko, co mu Żydzi każą i wcale się nie targuje? W tym miejscu postawmy pytanie: Jak to jest, że Grecja wydaje na armię dwa razy mniej niż Polska, a siły lądowe ma półtora razy większe, lotnictwo trzy razy większe, a flotę wojenną osiem razy większą?
12 września 2022 „Zman Israel”, hebrajskojęzyczna wersja „Times of Israel” ujawniła, że izraelska firma zbrojeniowa dostarcza Ukrainie za pośrednictwem Polski systemy zwalczania dronów, aby obejść odmowę Izraela sprzedaży zaawansowanej broni do Ukrainy dla walki z Rosjanami, i że izraelskie ministerstwo obrony udaje, że nie wie o pośrednictwie Warszawy w tym procederze. Gazeta przypomniała, że ministerstwo „sprzeciwia się” sprzedaży Kijowowi takich systemów, bo Izrael dąży do zachowania więzi z Rosją, głównie z uwagi na rosyjską obecność wojskową w Syrii, gdzie lotnictwo izraelskie regularnie atakuje związane z Iranem cele oraz dlatego, że Rosja ma wielką społeczność żydowską.
Wiemy, dlaczego wizyty rządu w Izraelu i to, co tam uzgodniono, zostały owiana tak wielką dyskrecją i mają dla Polaków pozostać tajemnicą po wsze czasy. Nie wiemy natomiast, z kim Tusk i Szydło się spotkali. Przypomnijmy: ustawa o zwrocie mienia gmin wyznaniowych żydowskich ostatecznego kształtu nabrała i została przepchnięta w Sejmie, dopiero po ściągnięciu do Izraela Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Cimoszewicza, gdzie spotkali się z przedstawicielami Światowego Kongresu Żydów. Na obu wywierano tam naciski, dla wpisania do ustawy WJRO, jako jednego z beneficjentów zwracanego majątku. Do defraudacji mienia państwowego doszło więc przy pomocy prostego triku. Ale czy tylko?
Beacie Szydło przydarzyła się w Izraelu przygoda – kolizja z pojazdami kolumny rządowej. Że była to próba zastraszenia, niech świadczy żałośliwy ton jej oficjalnych wystąpień oraz meldunek złożony Netanjahu, że będzie ze zdwojoną energią zwalczała „antysemityzm”. Innymi słowy, powodowana panicznym strachem zobowiązała się prześladować obywateli polskich wskazanych przez rząd izraelski. Rezultat widoczny był natychmiast – sąd skazał Piotra Rybaka na 10 miesięcy bezwzględnego więzienia za spalenie „kukły Żyda” podczas manifestacji sprzeciwiającej się żydowski roszczeniom.
Dawid Jabłoński, twórca kanału TerraPeuta zwrócił uwagę na zawartą z Izraelem umowę nt. zabezpieczeń społecznych stypulującą, że emerytury i renty wyliczone w Izraela są wypłacane przez ZUS w Polsce. Umowa długo utrzymywana była w tajemnicy – podpisano ją 22 listopada 2016, a opublikowano w Dzienniku Ustaw w maju 2021, czyli 5 lat później. A mamy w niej takie smaczki: Emerytury i renty, które Izraelczycy pobierają w Polsce, są wyliczane w Izraelu; Strona polska nie ma prawa weryfikować wiarygodności wniosków emerytalnych przedkładanych przez stronę izraelską; Wszystkie koszty związane z obsługą wniosków ponosi strona polska; Pobierający świadczenia nie muszą przebywać na terenie Polski. Co w umowie najbardziej poraża? Zasada wzajemności. Bo Polacy nie przenoszą się do Izraela, nie uzyskują masowo izraelskich paszportów, do Izraela nie wybierają się też polscy Żydzi, bo w Polsce da się dobrze żyć, chociażby (tak, jak Engelking) z „antysemityzmu Polaków”. No i musieliby mieszkać w kibucach, pod gradem rakiet Hamasu. Ponadto Izrael dokonuje starannej selekcji imigrantów – nie dopuszcza nie nadających się do służby w izraelskim wojsku i policji, starych, niedołężnych i schorowanych emerytów, obciążających izraelski system emerytalny.
O tym, że umowa została ewidentnie skonstruowana pod kątem Izraelczyków i że negocjatorzy z Polski bez szemrania przyjęli propozycje Izraelczyków, świadczy dosłowne, czyli kiepskie i pospieszne tłumaczenie z hebrajskiego. Umowa stwarza pole do wielkich nadużyć. Jaki jest jej ukryty cel? Zachęca do masowego osiedlania się w Polsce. Jest mostem finansowym zbudowanym dla uchodźców z Izrael w przypadku wojennej zawieruchy na Bliskim Wschodzie. To coś w rodzaju mostu powietrznego, którym za rządu Mazowieckiego przerzucono do Izraela przez lotnisko Okęcie kilkaset tysięcy sowieckich Żydów, z tym, że nie będzie chodziło o zapowiedziany przez Morawieckiego wielki powrót Polaków ze „zmywaku” w Londynie i repatriantów z Kazachstanu. To wreszcie ukryty sposób na wydrenowanie z Polski odszkodowań za mienie pożydowskie.
Przy okazji wyszło na jaw, że istnieje jakaś „nowa” specjalna umowa polsko-ukraińska, że Ukraińcowi wystarczy przepracować choćby kilka godzin i odprowadzić jedną składkę, aby zdobyć uprawnienia do pobierania 1588,44 zł., że świadczenia dla Ukraińców stają się dla naszego systemu zabezpieczeń społecznych ogromnym obciążeniem i że budżet państwa dopłaca do systemu 80 mld zł. Krótko mówiąc – ZUS wziął sobie na barki nie tylko połowę izraelskich emerytów, ale i połowę ukraińskich emerytów. I tu pytanie: Dlaczego na siedzibie polskiego ZUS jest tylko flaga Ukrainy, a nie flaga Izraela?
W połowie czerwca 2020 Izrael zawiesił wyjazdy edukacyjne uczniów szkół średnich do Polski. Tamtejsze ministerstwo edukacji uzasadniło to tym, że pojawiły się problemy z bezpieczeństwem uczniów, a polski MSZ tym, że Polska nie mogła dłużej akceptować ochroniarzy uzbrojonych w broń palną, którzy towarzyszyli żydowskiej młodzieży. Trwające półtora roku negocjacje uwieńczyła wizyta izraelskiego ministra Elli Cohena. Treść umowy z Polską ujawniły władze Izraela – na terenie Polski izraelskie wycieczki mają być chronione przez polskie prywatne firmy ochroniarskie, ale dopuszczono obecność agentów ochrony z Izraela, po uprzednim tego zgłoszeniu i uzasadnieniu.
Szef polskiego MSZ nie krył radości: „Wzmacniamy polsko-izraelskie relacje, dla wspólnego bezpieczeństwa. Porozumienie gwarantuje także stronie polskiej możliwość organizacji polskich wizyt edukacyjnych w Izraelu na tych samych zasadach”. Problem w tym, że o wizytach polskiej młodzieży w Izraelu nikt nie słyszał, i oświadczenie należy rozumieć: polska młodzież z „Nigdy Więcej” i z Muzeum Polin, na koszt polskiego rządu i w towarzystwie opłacanych przez Polskę ochroniarzy izraelskich, będzie zwiedzać Instytut Jad Waszem. Umowa wskazuje, że jej celem jest edukacja młodzieży obu krajów i zawiera.
Umowa nie zmieniła nic. Stworzyła za to okazję do antypolskich wystąpień. Przedmiotem krytyki stało się między innymi rekomendowane do zwiedzania Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. Wg Jad Waszem, wśród zalecanych do zwiedzania instytucji są muzea poświęcone „żołnierzom wyklętym, którzy dopuszczali się mordów na Żydach. Wycieczki muszą zachowywać „pełną wierność historyczną, w tym rolę Polaków w prześladowaniach, wydawaniu i mordowaniu Żydów podczas Holokaustu”. Według profesor Havi Dreifuss, ekspozycje w tych muzeach „ignorują udokumentowane aspekty udziału Polaków w mordowaniu Żydów”. A sam Elli Cohen ni stąd, ni zowąd pogroził: „Nigdy więcej antysemityzmu, nigdy więcej dyskryminacji innych ludzi, nigdy więcej chęci anihilacji Żydów na świecie. Musimy pamiętać, do czego może doprowadzić nienawiść, rasizm i antysemityzm”.
Cohen przypomniał, że jego kraj wspierał „Solidarność” i aspiracje Polaków do wolności w okresie reżimu komunistycznego. I rzeczywiście – W połowie lat 70., CIA poszukując kontaktów z opozycją w Polsce, zwróciła się do Mosadu. Ronald Reagan przyznał, że miliony dolarów przekazane zostały „opozycji demokratycznej” za pomocą siatki Mosadu. Wg Krzysztofa Wyszkowskiego, Amerykanie z CIA do dostarczenia pieniędzy wykorzystali siatkę agenturalną Mosadu w „S”, co spowodowało, że pieniądze docierały głównie do jednej frakcji opozycji i to było widać gołym okiem – ci dofinansowani odróżniali się od polskiej biedoty. Do takich niecnych podejrzeń skłania też nadanie honorowego obywatelstwa Polski b. szefowi Mosadu.
Na swój sposób „aspiracje Polaków do wolności w okresie reżimu komunistycznego” wspierali ziomkowie Cohena zza Oceanu. We wrześniu 1985 r. Wojciech Jaruzelski spotkał się w Nowym Jorku z Davidem Rockefellerem, którzy nastręczył mu partnerów wśród opozycji, i nie przypadkiem wydarzenia roku ‘89 zwane są brutalnie przez organizacje żydowskie „Układem Jaruzelski-Geremek”. Po formalnym odzyskaniu niepodległości Polacy kilkakrotnie padli ofiarą rabunku na wielką skalę, sądząc, że to niezbędne koszty transformacji ustrojowej, a nie skutek zawartej pod auspicjami Rockefellera umowy. I nie ma znaczenia, że umowa była niepisana. Ma znaczenie, że jest kropka w kropkę realizowana przez wszystkie ekipy rządzące Polską. W 1992 zawarta została tajna umowa między Bankiem Światowym i NBP o zamrożeniu na parę lat stopy wymiany między dolarem a złotym. Było rzeczą oczywistą, że osoby znające tę tajemnicę uzyskały stukrotne „przebicie”. A kto był doradcą ówczesnego prezesa NBP? Prezes Centralnego Banku Izraela Michael Bruno.
2 grudnia 2016 r. a więc ładnych kilka lat przed wojną na Ukrainie, rząd polski zawarł z rządem ukraińskim umowę, ujawnioną dopiero 3 lata później, która zakłada nieodpłatne przekazania uzbrojenia, produktów podwójnego zastosowania i mienia niebojowego pochodzącego z zasobów sił zbrojnych jednej ze stron, zarówno w sprzęcie bojowym i niebojowym, wojskowym i cywilnym”, czyli praktycznie wszystkich zasobów, jakimi dysponuje Państwo Polskie, bez wyznaczania górnej granicy pomocy. Umowa ma zasadnicze dla Polski znaczenie. Zawiera postanowienia, które rujnują nasz kraj, pozbawiają go suwerenności, pozwalają na przejęcie wszystkich zasobów ekonomicznych Polski. Ujawnienie umowy nie wywołało zainteresowania opozycji sejmowej. Czy nie dlatego, że sprawa po cichu została uzgodniona między rządem i opozycją? Czy schemat ukraiński nie jest przygotowaniem do innego schematu – udostępnienia wszystkich zasobów naszego państwa Izraelowi? Odnotujmy też, że nasz cherlawy minister obrony w swych kontaktach z odpowiednikami w Tel Awiwie i Waszyngtonie coraz częściej rozmawia o Iranie.
W stosunkach polsko-żydowskich jest wiele tajemnic. Tajemnicą pozostaje, dlaczego Duda nie przeegzaminował prezydenta Izraela, gdy ten oświadczył: „Oczywiście pamiętam o sprawie żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski oraz o złożonych obietnicach i podpisanych umowach”. Gdy w trakcie kampanii wyborczej Duda mówił, że nie poprze wypłaty odszkodowań za pożydowskie majątki, na łamach „Haaretz” głos zabrał Jojne Daniels: „Tak nie myśli i podjęte zobowiązania zrealizuje”. To, że więcej dowiadujemy się od naszych „żydowskich przyjaciół”, niż od własnego rządu, to nie przypadek. To forma nacisku na włodarzy Polski, którzy mają wiedzieć, że od niczego się nie wywiną, bo wszelkie tajne ustalenia zostaną ujawnione. Mówimy umowy „nierównoprawne”, „asymetryczne”, tak jakby chodziło o źle wynegocjowane, a chodzi o świadomie popełnioną zdradę stanu. I jeszcze jedno: Jeśli jakaś grupa osób dogaduje się za kulisami, to czy nie jest to spisek, czyli przestępstwo?
W ciągu ostatnich trzech dekad Polska odniosła sukces gospodarczy. Okupiony został potem i łzami, pauperyzacją społeczeństwa, masową emigracją zarobkową, przejęciem znacznej części majątku przez międzynarodowych lichwiarzy. Dziś, dzięki „złożonym obietnicom i podpisanym umowom”, ten skromny sukces jest zaprzepaszczany. A w dodatku nie wiemy, co sobie jeszcze negocjują.
Wyznawcy ideologii LGBT coraz mniej kryją się ze swymi koneksjami na „europejską” miarę… Podczas niedzielnego marszu, który przemową otwierał prezydent Rafał Trzaskowski, pojawili się członkowie sekty satanistycznej, bez wstydu eksponujący swoje symbole w otoczeniu dzieci.
Wzburzenie na Twitterze wzbudziła obecność sekty satanistycznej Global Order of Satan Polska (czyli oddział polski organizacji Światowy Porządek Szatana) na tegorocznej paradzie homoseksualni-genderowej.
Swoim uczestnictwem w warszawskim pochodzie LGBT w mediach społecznościowych pochwalili się sataniści z Global Order of Satan Polska. W paradzie szli razem z Ateistyczną Fundacją im. Kazimierza Łyszczyńskiego. Warszawo, miasto bohaterze, ale upadłaś
W przeciwieństwie do odbywającego się tego samego dnia Marszu dla Życia i Rodziny, który nie wzbudził zainteresowania władz miejskich, tu osobiście pojawił się prezydent Rafał Trzaskowski. Podczas przemowy inaugurującej tę gorszącą imprezę mówił o wspólnych „wartościach” łączących europejskie miasta, w których odbywają się tzw. parady równości.
Sataniści paradowali w „doborowym” otoczeniu – obok Ateistycznej Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego, Partii Razem oraz… Banku Paribas.
Jak widać owa instytucja finansowa nie ma problemu nie tylko z eksponowaniem swego logo podczas gwałcącej moralność publiczną maszkarady, ale nawet z występowaniem obok zdeklarowanych czcicieli szatana.
Jeden z użytkowników Twittera kąśliwie skomentował ten fakt, udostępniając zrzut ekranu z profilu dyrektora banku, przedstawiającego się jako Przemek Gdanski. Nie dziwota, BNP ma prezesa zaimkarza – czytamy, co odnosi się do zaimków he/him zapisanym w sposób, w jaki ruch LGBT określa przynależność do „różnych płci”.
Źródło: Twitter
Przemek Gdanski (he/him)
chief EMPOWERMENT officer at BNP Paribas Bank Polska, Head of Territory for BNP Paribas Group Companies in Poland (
Inflacja hamuje. Inflacja wyhamowała.. [To które zdanie prawdziwe?? md]
[A „wolniejszy wzrost” to całkiem co innego, niż „obniżka”. M. Dakowski]
[Oto, jak bredzą:]
================
Analiza paragonów pokazuje, że z tygodnia na tydzień za zakupy płacimy mniej, nie tylko za sprawą sezonowości produktów.
Portal Businss Insider regularnie sprawdza wartość koszyka składającego się z tych samych produktów. „Od pewnego czasu wartość naszego koszyka, który składa się z 14 artykułów, wyraźnie spada. Między 7 a 13 czerwca całe zakupy kosztowały 131,10 zł. Jeszcze tydzień temu było to niemal 135 zł. W rekordowym badaniu na przełomie kwietnia i maja koszyk kosztował aż 139,49 zł” – czytamy.
Nie bez znaczenia jest też sezonowość produktów, m.in. pomidorów i ziemniaków. „W sklepach 1 kg pomidorów malinowych kosztuje 12,32 zł, a to o ponad 12 proc. mniej niż tydzień wcześniej. Jeszcze wyraźniej widać, że pełną parą ruszyły już zbiory wczesnych ziemniaków. W sklepach 1 kg ziemniaków kosztuje teraz nieco ponad 3 zł, o niemal 18 proc. mniej niż tydzień wcześniej” – pisze portal.Obniżka ceny ziemniaków była największą w zestawieniu. [—]
Polska już odczuwa efekty nielegalnej migracji – kraje UE, w tym głównie Niemcy, masowo odsyłają nam cudzoziemców, którzy przez nasz kraj dostali się z Białorusi na Zachód. Dotyczy to kilku tysięcy migrantów rocznie.
Tylko w tym roku – do początku czerwca – państwa członkowskie zadeklarowały przekazanie nam już blisko 2,2 tys. takich osób, a w całym ubiegłym – 3,9 tys. Najwięcej cudzoziemców chcą do Polski przekazać Niemcy, a w dalszej kolejności Francja, Holandia, Norwegia oraz Szwecja.
Chociaż zapora na granicy z Białorusią, w większości naszpikowana elektroniką, znacząco ograniczyła nielegalną migrację, to nie zablokowała jej całkowicie.
Zorganizowane grupy przestępcze nadal przez Rosję i Białoruś przemycają ludzi, którzy słono płacą za miraż lepszego życia na Zachodzie. W tym roku usiłowało nielegalnie dostać się do Polski już ponad 10 tys. migrantów z kilkudziesięciu krajów świata.
Wielu wpadło już przy wschodniej granicy, ale niektórzy docierają aż do Niemiec, które – jak sami przyznają – najczęściej stanowią cel ich podróży. Najwięcej migrantów odsyłanych przez Niemcy oraz inne kraje pochodziło z Iraku, Białorusi, Rosji i Afganistanu – i dotyczy to zarówno obecnego, jak i ubiegłego roku.
W 2022 roku w Polsce wydano prawie 365,5 tys. zezwoleń na pracę dla cudzoziemców, z czego ponad 136 tys. zezwoleń dotyczy osób z krajów muzułmańskich, w większości z Azji Centralnej – wynika z danym rządu.
Według danych Departamentu Rynku Pracy Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w 2022 roku wydano łącznie niecałe 365,5 tys. zezwoleń na pracę dla cudzoziemców. Kobiety stanowią nieco ponad 17 proc. z nich, reszta to mężczyźni – w zdecydowanej większości poniżej 45 lat (260 tys.), głównie w wieku 25-34 lata (121,5 tys.).
Pod względem miejsca wykonywania pracy, najwięcej zezwoleń wydano dla woj. mazowieckiego (66,7 tys.), wielkopolskiego (53,2 tys.), śląskiego (37,2 tys.), pomorskiego (32,1 tys.) i dolnośląskiego (27,3 tys.), a najmniej dla warmińsko-mazurskiego (4,5 tys.) i podkarpackiego (5,1 tys.).
Uwagę zwracają dane dotyczące cudzoziemców z krajów muzułmańskich, dla których wydano w 2022 roku ponad 136 tys. zezwoleń. Dotyczą one głównie obywateli Uzbekistanu (33,3 tys.), Turcji (25 tys.), Bangladeszu (13,5 tys.), Turkmenistanu (11,9 tys.), Indonezji (10 tys.), Kazachstanu (8,8 tys.), Kirgistanu (8 tys.), Azerbejdżanu (7,7 tys.), Tadżykistanu (niecałe 5,4 tys.), a także Pakistanu (4,6 tys.). Są to w zdecydowanej większości mężczyźni, głównie młodzi.
Z tych danych wynika, że blisko połowa to imigranci z krajów Azji Centralnej. Na tym tle, przybyszy z muzułmańskich państw afrykańskich czy bliskowschodnich jest zdecydowanie mniej. Najwięcej zezwoleń wydano w tym przypadku dla obywateli Nigerii (1,6 tys.), Maroka (1,2 tys.) i Egiptu (ponad 900). Jeśli chodzi o kraje Bliskiego Wschodu, to najwięcej zezwoleń dotyczy osób z Iranu (353), Syrii (216) i Iraku (191).
Ogólnie, według zestawienia przybysze z Afryki stanowią stosunkowo nieduży odsetek. Poza Egiptem, można wymienić np. cudzoziemców z Kenii (2 tys.), Ugandy (1,3 tys.), Rwandy (niecałe tysiąc), Zimbabwe (815), Ghana (687), Kamerun (557), Etiopia (535), Tunezja (377) i RPA (223). Co ciekawe, według danych ministerstwa imigranci z Afryki pracują najczęściej w Wielkopolsce.
Spośród państw azjatyckich, poza wymienionymi wcześniej, najwięcej zezwoleń dotyczy obcokrajowców przede wszystkim z Indii (41,6 tys.), Filipin (22,5 tys.) i Nepalu (20 tys.), a także z Wietnamu (5,9 tys.), Sri Lanki (1,6 tys.), Korei Południowej (niecałe 1,9 tys.), Tajlandii (732). W przypadku Filipin, kobiet jest więcej niż mężczyzn (11,4 tys. wobec 11,1 tys.).
W przypadku Ameryki Południowej najliczniejsi są imigranci z Kolumbii (4,1 tys.).
W przypadku Ukraińców, w ubiegłym roku wydano nieco ponad 85 tys. zezwoleń na pracę, przede wszystkim dla woj. mazowieckiego (13,4 tys.), wielkopolskiego (13 tys.), a także pomorskiego (8,9 tys.). Należy jednak zaznaczyć, że obywatele Ukrainy są zdecydowanie częściej zatrudnianiu w Polsce na podstawie innych, prostszych trybów.
Ponadto, wydano też 18,4 tys. zezwoleń na pracę dla obywateli Białorusi, głównie w woj. mazowieckim (4,3 tys.) i lubelskim (4 tys.). Rosjan dotyczy 2,3 tys. zezwoleń.
Dodatkowo, ponad 2,2 tys. zezwoleń dotyczy Chińczyków, 18,8 tys. Mołdawian, 1,7 tys. Kosowian, 1,3 tys. Serbów, a także 4,2 tys. Gruzinów.
Dane dotyczące liczby wydanych zezwoleń dla przybyszy z krajów muzułmańskich skomentował poseł Konfederacji, Krzysztof Bosak.
„Proimigracyjny PiS oszukał i zdradził wyborców – fala przyjętych przez rząd PiS muzułmanów to już wielokrotność tego co chciała nam przysłać UE w 2015 roku” – napisał Bosak na Twitterze.
Proimigracyjny PiS oszukał i zdradził wyborców – fala przyjętych przez rząd PiS muzułmanów to już wielokrotność tego co chciała nam przysłać UE w 2015 roku https://t.co/mjHfgMXdNx
Z kolei Janusz Piechociński, były wicepremier i minister gospodarki zwrócił uwagę, że w ujęciu rok do roku, w przypadku Indii w 2022 r. wydano o 171 proc. więcej zezwoleń. W przypadku obywateli Uzbekistanu to wzrost o 122 proc., Nepalu – o 85 proc., Filipin – o 70 proc., a Turcji aż o 240 proc.
W przypadku Indii w 2022 wydano o 171 proc. więcej zezwoleń rok do roku, dla obywateli Uzbekistanu wydano 122 % więcej zezwoleń rok do roku, dla Turków 240 proc. więcej zezwoleń rok do roku, dla Filipińczyków 70 % więcej rok do roku, a dla Nepalczyków 85 proc. więcej rok do roku.
Należy zaznaczyć, że omawiane statystyki dotyczą formalnie liczby wydanych zezwoleń na pracę, co nie przekłada się wprost na liczbę osób, którzy przyjechały do Polski. Specjaliści z tej branży zaznaczają, że uzyskanie pozwolenia nie jest równoznaczne z uzyskaniem wizy. Cześć z nich twierdzi, że faktyczna liczba cudzoziemców, którzy przyjechali w 2022 roku do naszego kraju, jest znacznie niższa, niż wynikałoby to z danych ministerstwa. Nie podają jednak żadnych konkretnych danych liczbowych, poza własnymi, ogólnymi szacunkami.
Przypomnijmy w tym kontekście, że według Europejskiego Sondażu Społecznego, jednego z największych tego rodzaju badań w Europie, 2/3 Polaków opowiada się za liberalizacją polityki migracyjnej. Jak podano, 65 proc. respondentów z Polski uważa, że polskie władze powinny zezwalać „dużej lub pewnej liczbie osób” innej rasy lub z innej grupy etnicznej na przyjazd i zamieszkanie w naszym kraju. W przypadku imigrantów z krajów bliskich kulturowo, np. z Ukrainy, poparcie jest większe. Ponadto, badanie pokazuje wyraźny postęp procesów liberalizacyjnych wśród mieszkańców dużych miast, ale również na wsi. Dotyczy to szczególnie stosunku do imigracji i homoseksualizmu, w wyraźniej mniejszym stopniu poparcia dla adopcji dzieci przez pary jednopłciowe.
Zdecydowanymi przeciwnikami liberalnej polityki imigracyjnej są natomiast Węgrzy i Czesi. W przypadku Węgier, tylko nieco ponad 16 proc. ankietowanych chciałoby przyjmować imigrantów innej rasy albo z innej grupy etnicznej „w dużej lub pewnej liczbie”. W przypadku Czech to niewiele ponad 27 proc. społeczeństwa.
Jak informowaliśmy, w czerwcu 2022 r. think tank „Wise Europa” opublikował dokument pt. „Gościnna Polska 2022+”. Dotyczył on kwestii imigracji. Materiał został podany przez największe polskie media, m.in. Polską Agencję Prasową. Ambasada Ukrainy w Polsce objęła projekt patronatem honorowym, a był on współfinansowany przy wsparciu Fundacji im. Stefana Batorego. Wskazano, że Polska zmienia się z państwa emigracyjnego w imigracyjne.
Przypomnijmy, że jeszcze przed rozpoczęciem wojny, w 2021 r. padł rekord liczby wystawionych obcokrajowcom zezwoleń na pracę w Polsce i oświadczeń dotyczących zatrudnienia pracowników ze Wschodu. Wówczas wystawiono cudzoziemcom prawie 3 mln takich dokumentów. To ponad 30 proc. więcej niż rok wcześniej.
Informowaliśmy, że pod koniec 2021 roku w ZUS do ubezpieczeń emerytalnego i rentowego zgłoszono niemal 872 tys. obcokrajowców z około 160 państw. Obywatele Ukrainy stanowili najliczniejszą grupę (635 tys. ubezpieczonych). Systematycznie rośnie także liczba Białorusinów pracujących w Polsce.
Z kolei na koniec III kwartału 2022 roku w ZUS zarejestrowanych było ponad milion obcokrajowców, w tym prawie 750 tys. Ukraińców, o ponad 20 proc. więcej niż rok temu. Ogółem, cudzoziemcy stanowią już 6,5 proc. wszystkich ubezpieczonych w Polsce. Dla porównania, w październiku 2021 roku obcokrajowcy stanowili 5,3 proc. ubezpieczonych.
Zwracaliśmy uwagę, że dane Państwowego Instytutu Ekonomicznego wskazywały, że już w 2018 r. Polska była największym rynkiem pracy spośród państw OECD przyjmującym tymczasowych pracowników z innych krajów. Z kolei w 2020 roku, mimo pandemii koronawirusa, zaobserwowano wzrost liczby zatrudnionych obcokrajowców w polskiej gospodarce. Autorzy zwrócili uwagę, że pod względem liczby tymczasowych migrantów zarobkowych wyprzedziliśmy Stany Zjednoczone i Niemcy.
W normalnym kraju po tym i wielu innych faktach, Ukrainę uznano by za kraj wrogi. Przecież Ukraina działa na dużą skalę całkowicie otwarcie przeciw polskim interesom gospodarczym. Władze Ukrainy konsekwentnie starają się wciągnąć Polskę do wojny.
Polityka międzypaństwowa prowadzona przez PiS, która odnośnie Ukrainy, Rosji oraz Chin, popierana jest przez PO, PSL i Lewicę, stała się już kompletnym absurdem. Utarło się, że w polityce między wrogimi państwami, obowiązywała zasada „wróg mojego wroga jest moim sojusznikiem”.
Polityka rządów PiS-u, co prawda prowadzona na krótkiej smyczy przez ambasadora USA o polskim nazwisku, wywróciła tę zasadę do góry nogami. Cały czas dla większości Polaków Rosja jest największym wrogiem. Ukraina będąca wrogiem Rosji stała się zatem, według wspomnianej zasady, sojusznikiem Polski.
Jednak co zrobić, jeśli to rozumowanie nie trzyma się kupy? Oto ostatnie wystąpienie kierującego ukraińskim odpowiednikiem polskiego Instytutu Pamięci Narodowej, to jakby przypieczętowanie faktu, że myślenie o Ukrainie, jako sojuszniku Polski zawaliło się w gruzy. To myślenie nigdy nie miało szans na przekształcenie się w solidny gmach, ponieważ jego fundamentem miało być i wygląda, iż nadal jest, zapomnienie o dziesiątkach tysięcy Polaków wymordowanych przez Ukraińców. I o tym po raz kolejny przekonał w ostatnich dniach wspomniany szef ukraińskiej instytucji od polityki historycznej.
Rozmiary tego tekstu nie pozwalają na cytowanie tego, co powiedział wspomniany Ukrainiec ani nie warto wspominać jego nazwiska. Wystarczy stwierdzić, że nie dał żadnych nadziei na to, iż Ukraińcy mają zamiar budować relacje z Polską na innym fundamencie niż ten wspomniany powyżej.
W normalnym kraju po tym i wielu innych faktach, Ukrainę uznano by za kraj wrogi. Przecież Ukraina działa na dużą skalę całkowicie otwarcie przeciw polskim interesom gospodarczym. Władze Ukrainy konsekwentnie starają się wciągnąć Polskę do wojny. Polityka Ukrainy w przestrzeni pamięci historycznej, która w relacjach polsko-ukraińskich jest szczególnie ważna, jest również otwarcie wroga wobec Polski, czego kolejnym dowodem jest wspomniane wystąpienie ukraińskiego urzędnika. I co? I nic! Znaleźliśmy się w nonsensownym układzie, w którym wróg (Ukraina) naszego wroga (Rosja) jest naszym wrogiem, a nie sojusznikiem.
Idiotyzm działań PiS-u w tej sytuacji dopełnia polityka wrogości wobec Niemiec. W minionych dwustu latach największym zagrożeniem dla Polski był sojusz rosyjsko-niemiecki, który z reguły kończył się unicestwieniem naszego państwa. Szansą dla Polski była sytuacja, w której Rosja i Niemcy były w konflikcie. Tak jest teraz, a rząd PiS-u zamiast wyciągać z tego korzyści, doprowadza do absurdalnej sytuacji coraz większego konfliktowania się zarówno z Rosją, jak i z Niemcami.
Ten absurd polityki wobec Ukrainy, Rosji i Niemiec dobrze obrazuje krążąca w internecie myśli według której rząd PiS-u domaga się miliardowych odszkodowań od Niemców, którzy do zbrodni na Polakach się przyznali, przeprosili za nie i przepraszać nie przestają, a jednocześnie miliardy płacą tym, którzy do zbrodni się nie przyznali, uparcie o tym kłamią i tym bardziej nie mają zamiaru przepraszać.
Uważam, że wszystkie sznurki polityki wobec Ukrainy, Rosji i Niemiec dzierży wspomniany ambasador USA w Warszawie, którym oczywiście kierują jego zwierzchnicy w Waszyngtonie. Pewnie również oni – jako bez-alternatywny sojusznik – dbają o to, by nikt w Polsce nie odważył się nazwać Ukrainy inaczej niż „sojusznikiem”.
Służby specjalne w Polsce – już dawno przejęte przez Amerykanów – pilnie baczą, żeby żaden polityk nie ośmielił się oficjalnie określić Ukrainy państwem wrogim. Biorąc pod uwagę liczbę polityków na których różne służby – również zagraniczne – mają różne haki, nie należy oczekiwać, żeby na przykład z trybuny sejmowej padło to stwierdzenie.
W rządzie PiS-u są takie porządki, że ze stanowiska wylatuje minister, który odważył się ledwie wspomnieć o ludobójstwie Ukraińców na Polakach. Czy za stwierdzenie zgodne z faktami, że Ukraina, to państwo wrogie Polsce, będzie się lądować w więzieniu? A może kogoś takiego spotka los Andrzeja Leppera? To nie demagogia!
Trawestując powiedzenie Stalina można wysunąć hipotezę, że w miarę zacieśniania – amerykańskim łańcuchem – oficjalnego sojuszu ukraińsko-polskiego, będzie narastać walka z tymi, którzy widzą i ośmielają się publicznie mówić, o jego katastrofalnych skutkach dla Polski.
W latach 90. – po prawie pół wieku sowieckiej izolacji – otworzyliśmy się na wpływy z „Zachodu”. W praktyce oznaczało to napełnienie sklepów, giełd, bazarów i wypożyczalni kasetami VHS i CC, z których spływały amerykańskie dzieła filmowe i muzyczne. Ale w samej Ameryce ścierały się wpływy liberalne i konserwatywne…
Czy ta walka kulturowa miała swoje przełożenie na Polskę?
Kalifornia to stan umysłu. Począwszy od lat 60., gdy jadąc do San Francisco należało wpiąć kwiaty we włosy, ten niegdyś Złoty, a dziś można by powiedzieć Zgniły Stan, rozpowszechnia model życia oparty o niczym nieskrępowaną swobodę podążania za instynktem i popędem, opakowując to w ładną i łagodną estetykę ciepłego oceanu, smukłych ciał i subtelnych głosów, napełniając przekaz bijącym niczym słońce poczuciem luzu i zadowolenia. Tak można by określić proces kulturowy, którego nazwę –Californication– spopularyzował w naszych czasach zespół Red Hot Chilli Peppers, a po raz pierwszy pojawiła się ona w magazynie „Time” w roku 1966. Po polsku mówi się kalifornizacja, ale dla zachowania indywidualnego charakteru tego zjawiska będę używał słowa kalifornikacja, jakkolwiek mam świadomość, że brzmi on ani poprawnie, ani zgrabnie.
Sama piosenka leciała w kółko od roku 1999 przez następne kilka lat. Weszła nam w ucho, ale czy dotarła do nas jej treść? Ta bowiem jest istną kopalnią znaczeń i, można powiedzieć, swoistym manifestem współczesnego marksizmu (pop)kulturowego. Posłuchajmy…
Mentalni szpiedzy z Chin chcą ci ukraść równowagę umysłu – wybrzmiewają pierwsze słowa. Dalej mamy szwedzką dziewczynkę, która marzy o srebrnym ekranie i szerszą analizę: To kraniec świata i całej zachodniej cywilizacji, słońce ma wzejść na Wschodzie, ale przynajmniej zachodzi w miejscu przeznaczenia…
Ale tu autorzy tekstu wyciągają cokolwiek dziwny wniosek, pisząc dosłownie wers dalej, że… zrozumiałe jest, że Hollywood kolportuje kalifornikację… Jaka w tym logika? Nasz świat upada, a pałeczkę mają przejąć Chińczycy wraz ze swymi sojusznikami, a my w takiej chwili – w sposób zrozumiały – rozsyłamy w świat zarodki obyczajowego zepsucia i cywilizacyjnej dekonstrukcji… Jest tylko jedna „logika”, która to tłumaczy: logika marksizmu kulturowego, czy też po prostu neomarksizmu.
Dalej mamy kalejdoskop motywów właściwych dla amerykańskiej kultury schyłkowej: próba zdjęcia „klątwy starzenia” przez chirurgię plastyczną czy „hardcorowe soft porno” (czyli pornografia przemycana pod „łagodniejszymi” formami). W pewnym momencie pada zdanie: Zrodzeni i wychowani przez tych, co wychwalają kontrolę urodzeń. Natomiast w ostatniej zwrotne odnajdujemy puentę:
Destrukcja prowadzi na bardzo wyboistą drogę Lecz wydaje z siebie twórcze moce Dla dziewczęcej gitary trzęsienie ziemi To tylko kolejna dobra wibracja A pływy morskie nie ochronią świata Przed kalifornikacją…
Ileż treści w jednej zwrotce! Pierwsze dwa wersy to typowy motyw, który przyswoił sobie amerykański styl życia: choć żyjemy w degrengoladzie, to szukamy sposobów na jej twórcze wykorzystanie (Choć potrafię dekonstruować kulturę w moich pracach, to jestem wciąż podatna na jej wpływ – wyznaje autorka filmu Generation Wealth poświęconego właśnie degeneracji kulturowej w Kalifornii).
Kolejne dwa wersy równie dobrze mogłaby zobrazować okładka albumu Supertrampów Crisis? What Crisis?, na której widzimy post-industrialne zgliszcza, a wśród nich postawiony leżak ze stolikiem i parasolem oraz chillującego jakby nigdy nic mężczyznę w slipkach. Największy ładunek niejednoznacznych odniesień zawierają dwa ostatnie wersy. Cykl przypływów i odpływów może symbolizować po prostu naturę, przeciwko której występuje marksizm kulturowy, a może też wyrażać przekonanie, że zmiany, jakie on wprowadził w ludzkiej naturze są na tyle głębokie, że wahania kultury, raz na prawo, raz na lewo, nie będą już miało na to większego wpływu…
Chuck Norris na szańcach cywilizacji
O ile w Kalifornii dokonano swoistej zachodniej adaptacji drogi życia opartej na pozornej harmonii yin i i yang – wierząc, że życie i śmierć, moralność i rozpasanie, roztropność i folgowanie zmysłom, czy też po prostu dobro i zło mogą istnieć w jakiegoś rodzaju równowadze, „bez oceniania” – o tyle kawałek dalej na wschód, w Teksasie, podobne wzorce kulturowe nie znalazły podatnego gruntu.
W filmach z Chuckiem Norrisem dobro jest dobrem, zło jest złem, a to pierwsze nieodmiennie występuje w uprzywilejowanej pozycji do „skopania tyłka” temu drugiemu. Choć postacie grane przez „chrześcijanina i konserwatystę” Norrisa nie są krystalicznie czyste (pod względem obyczajowym), to jednak reprezentują przeciwległy biegun do modeli forsowanych przez „kalifornikatorów”.
Weźmy choćby kapitalną pozycję Bohater i strach. Protagonista nie mówi do siebie: Jestem słaby, więc zapuszczę włosy i założę kapelę soft rockową. Mówi: Jestem mężczyzną i dlatego muszę pokonać strach, który prześladuje mnie po nocach – muszę zmierzyć się ze swoim ograniczeniem, podjąć raz jeszcze walkę z niebezpiecznym przestępcą, który prześladuje mnie w koszmarach. Idzie i walczy, a ostateczne zwycięstwo bardziej z siły duszy niż z siły mięśni, które nie są jego atutem w starciu z olbrzymim psychopatą.
Z kolei w Człowieku prezydenta postać grana przez Chucka mówi do zdolnego, ale nieokrzesanego i zarozumiałego żołnierza: Są rzeczy ważniejsze niż instynkt – na przykład mózg.
Od propagatorów kalifornizacji coś podobnego moglibyśmy usłyszeć najwyżej pół żartem, pół serio. Idąc dalej, Samotny wilk McQuade czy też Walker Strażnik Teksasu są tym, czym Brudny Harry w Kalifornii. Z tym że postać grana przez Clinta Eastwooda to istny rodzynek w ogólnej mieszance kulturowej, podczas gdy McQuade i Walker wyrażają tradycyjne i wciąż trwające usposobienie większej części Teksańczyków.
Tam liczy się poszanowanie prawa, ale nie popadające w absurdy biurokracji. Tam miejsce zła jest w… piekle. W różnych filmach pada często zwrot do zobaczenia w piekle, przy czym wypowiadają go postacie, które faktycznie, choć walczą po przeciwnych stronach, bez różnicy się do niego nadają. Natomiast gdy główny bohater filmu Inwazja na USA mówi do zobaczenia w piekle, to nie mamy wątpliwości, że kwestia pozbawiona jest jakiegokolwiek zabarwienia metafizycznego, a chodzi tylko i wyłącznie o piekło na ziemi, jakie Chuck Norris zgotuje ludziom złym, którzy nie chcą ulec jego sile przekonywania.
Nie brakuje też motywu odnoszącego się do szerokiego procesu kalifornikacji.
Otóż w Oddziale Deltajeden z bohaterów mówi: Byłem w Bejrucie 20 lat temu. Żałujcie, że was nie było. Wszystko tu mieli – nocne kluby, dancingi, koncerty, śmiech. To było Las Vegas Bliskiego Wschodu – piękne miasto… To samo widzieliśmy zresztą na Kubie, gdzie przed wpadnięciem w jeszcze większe zło, jakim jest komunizm, amerykański wpływ był mierzony bardziej bujnością życia nocnego niż zdobyczami cywilizacji.
Gdzie Sacramento i Houston, a gdzie… Warszawa?
Łatwiej czynić zło niż dobro. Zło jest szybsze, nie wymaga wysiłku, ale to lep, od którego nie da się tak prędko odkleić… – stwierdza dramaturg Éric-Emmanuel Schmitt. Powodzenie kalifornikacyjnej ofensywy jest proste do wytłumaczenia. Choć świat post-sowiecki nie miał w sobie nic z Ameryki – ani ugruntowanego przywiązania do wolności ani wiary, że genialnym pomysłem i ciężką pracą można osiągnąć nieograniczony sukces – to jednak chętnie „łyknął” amerykańską popkulturę i mam wrażenie, że niespecjalnie zadawał sobie przy tej okazji trud rozgraniczania pomiędzy tym, co liberalne, a tym, co konserwatywne…
O prawdziwym konserwatyzmie, ani w USA ani w Polsce, oczywiście nie ma w tamtych czasach mowy. Istotą konserwatyzmu jest bowiem przekonanie o supremacji prawa naturalnego nad stanowionym, a nad takimi kwestiami nikt się nie zastanawiał (choć można powiedzieć, że pośrednio one gdzieniegdzie występowały). Mówimy tu raczej o pozostałościach konserwatywnego porządku społecznego, o pewnych przyzwyczajeniach, które były jeszcze po prostu normalne.
W tym sensie konserwatyzm w Polsce był w latach 90. i 2000. czymś jeszcze w miarę oczywistym, a w każdym razie na tyle oczywistym, że nikt nie zdawał sobie sprawy z potrzeby sięgnięcia do jego ideowych źródeł, żeby w dalszej perspektywie obronić się przed zalewem barbarzyństwa…
Filmy z Teksasu wpisywały się w rzeczywistość, w której jeszcze wypadało dać chamowi po gębie i w której ludzie mieli jeszcze resztki skłonności do publicznego reagowania siłą na zło. Ale jednocześnie ziarno, które siały filmy z Kalifornii, padło na grunt społeczeństwa o przetrąconym przez lata komunizmu kręgosłupie moralnym, społeczeństwo pozbawione elit i zdrowych ośrodków kulturotwórczych…
Filmy z Chuckiem Norrisem mówiły, że dobro musi zwyciężać, ale w naszych realiach były jak bajki dla dorosłych dzieci, które nie mogły znaleźć swojego oddźwięku w rzeczywistości. Natomiast filmy z nurtu liberalnego stymulowały zachłyśnięcie się rzekomym „Zachodem” jako niosącym „wyzwolenie” z więzów obyczajowych. Były jak wspomniany wyżej lep, który niepostrzeżenie przyczepiał się do umysłów, sumień i dusz, prowadząc je do dzisiejszej, coraz bardziej widocznej, degrengolady młodych, wykształconych z wielkich miast.
Żeby naśladować Chucka Norrisa, trzeba było najpierw zapytać o własne słabości i ograniczenia, przezwyciężyć je, a wreszcie zacząć budować siłę charakteru i ciała. Czyż nie tak wygląda droga rozwoju w katolickiej duchowości? Mówi ona przecież jasno, że najpierw musimy poznać swoją wadę główną, następnie nad nią zapanować, a na końcu kształtować cnoty przeciwne tej wadzie. W tym sensie konserwatywna kultura z Teksasu rozpoznaje – w pewnym stopniu i na poziomie czysto przyrodzonym – prawidłowości, którymi rządzi się życie człowieka jako istoty rozumnej i duchowej.
Ale ów konserwatyzm (a raczej namiastka konserwatyzmu) nigdy nie stał się świadomy. Nie wyciągnęliśmy z niego konsekwencji (podobnie zresztą jak Amerykanie, dlatego ten rodzaj kultury wygasł w latach 2000., gdy na drogę stopniowego tryumfu wkraczała ideologia genderowa).
Kalifornikacji nie trzeba było naśladować, ona po prostu wchodziła w dusze jak w masło… Jak jedwabiste, ni to męskie, ni to kobiece, głosy wokalistów soft rockowych… Logika marksizmu kulturowego jest logiką zła, dlatego najpierw twardy komunizm musiał rozbić konserwatywną strukturę społeczną (najpierw czerpiącą z pierwotnego porządku naturalnego, a potem z chrześcijańskiego objawienia), żeby ludzie nie mogli już bronić się przed zepsuciem przy pomocy norm obyczajowych i mechanizmów napiętnowania społecznego uruchamianych w przypadku ich łamania.
Po latach PRL-u, skoro nie odwołaliśmy się w sposób programowy do swoich katolickich korzeni, nie przemyśleliśmy kwestii co to dziś znaczy byćkonserwatystą, to niestety kali-fornikacja musiała stać się dominującym żywiołem kulturowym…
Janusz Korwin-Mikke wypowiedział się z mównicy sejmowej na temat powołania „Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich”.
Andrzej Duda błyskawicznie zdecydował o podpisaniu ustawy, dzięki której warszawski rząd będzie mógł stworzyć zależną od polityków komisję weryfikacyjną „do spraw badania rosyjskich wpływów”.
Sejm powołał komisję, odrzucając weto Senatu, pod koniec ubiegłego tygodnia. Z obozu prezydenckiego, ustami Andrzeja Dery, płynęły wieści, że prezydent decyzję o podpisaniu bądź zawetowaniu ustawy podejmie w „mniej niż trzy tygodnie”.
Duda zrobił to błyskawicznie. 29 maja oświadczył, że zdecydował się „na podpisanie ustawy”. Jednocześnie Duda poinformował, że poza podpisaniem ustawy, skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. To raczej rzadki ruch – dotychczas, przy ewentualnych wątpliwościach, prezydent najpierw kierował ustawę do TK, a potem podpisywał.
Publicyści ostrzegają, że komisja może być niebezpiecznym narzędziem w rękach państwa. Warszawa będzie mogła jak nigdy wcześniej zastraszać dziennikarzy i osoby publiczne.
Korwin-Mikke przemawiając z mównicy sejmowej stwierdził, że komisja jest niekonstytucyjna. Jeśli jednak zostałaby powołana, to zdaniem posła Konfederacji powinna zbadać także wpływy innych państw.
– Moim zdaniem ta ustawa jest niekonstytucyjna, ale jeżeli Trybunał Konstytucyjny orzeknie, że ona jest konstytucyjna, to trzeba będzie również zabrać się za wpływy Berlina, za wpływy Brukseli. Wykonujemy bardzo wiele rzeczy niekorzystnych dla Polski a korzystnych dla Brukseli – powiedział.
– Wykonujemy bardzo wiele rzeczy niekorzystnych dla Polski a korzystnych dla Waszyngtonu – i dodał, że tak samo, jego zdaniem, robimy dużo dla Ukrainy, choć niekoniecznie jest to zgodne z polskim interesem.
– Kto rozbroił polską armię, w wyniku czego nasze uzbrojenie w 1/3 znajduje się w tej chwili nie w Polsce, a na Ukrainie? – spytał Korwin-Mikke.
– Wpływy obce oczywiście trzeba ujawniać i trzeba je potępiać. Mam nadzieję, że to wszystko zostanie kiedyś ujawnione – podsumował.
===============================
mail: Uśś… Czemu ten paskud JKM zapomniał o nas, żydkach? Przecież to Izrael trzęsie np. USA !!
Jak pewnie Państwo wiecie, odbył się I zjazd koronarealistów, w dniu 11.06.2023, w Warszawie. Podsumowaliśmy tam bilans kowidowy w kilkunastu obszarach. Będę sukcesywnie, w miarę ukazywania się materiałów w odcinkach tematycznych, przedstawiał Państwu relację z tych wystąpień. Dziś świadectwo księdza Wachowiaka.
Biorąc pod uwagę wszelkie ograniczenia nakładane przez hierarchię na księży, to trzeba podziękować Księdzu za odwagę.
Smutne, że – jak widać – nie ma wciąż dialogu w Kościele na temat jego postawy w czasie pandemii. I jak widać nieprędko będzie on zainicjowany. A to ważne, bo trzeba nam wiedzieć czy Kościół wyciągnął jakieś wnioski ze swych przygód kowidowych, i jeśli tak, to jakie. Bo za chwilę może się nam przydarzyć nowy kryzys wymagający jasnej postawy od Kościoła. A bez refleksji nad kowidowymi przypadkami możemy mieć znowu powtórkę z nieciekawej rozrywki.
Poniżej link do wystąpienia księdza Daniela Wachowiaka
Szanowni Państwo! To już ostatnie godziny przed Narodowym Marszem dla Życia i Rodziny! Cały zespół Centrum Życia i Rodziny pracuje na najwyższych obrotach, bez chwili wytchnienia, dając z siebie wszystko. To jedno z największych wydarzeń prorodzinnych w Polsce, dlatego robimy, co w naszej mocy, aby ten dzień był naprawdę wyjątkowy. Już wcześniej zamknęliśmy najważniejsze sprawy urzędowe, a materiały promocyjne wraz z wiatraczkami i innymi niespodziankami dla dzieci właśnie przyjechały z drukarni. Dlatego w tych dniach koncentrujemy się na promowaniu Marszu w mediach, zarówno tych tradycyjnych, jak i w mediach społecznościowych, aby jak najwięcej osób dowiedziało się o tym wydarzeniu i zdecydowało się – nawet w ostatniej chwili – do nas dołączyć. Ustalamy też finalne elementy scenariusza, dopinamy szczegóły logistyczne, by za kilkanaście godzin rzucić się w wir pakowania samochodów. Wierzę, że ta wytężona praca przyniesie piękne owoce! Że tegoroczny XVIII Narodowy Marsz dla Życia i Rodziny będzie naprawdę niesamowitym wydarzeniem! Wspieram XVIII Narodowy Marsz dla Życia i Rodziny! Już teraz mogę z radością powiedzieć, że tegoroczny Marsz został wsparty przez licznych ambasadorów. W ich gronie znajdują się m.in. kardynał Gerhard Müller, kurator oświaty Barbara Nowak, redaktorzy Krystian Kratiuk, Grzegorz Górny, Jan Pospieszalski i Rafał Patyra, aktorzy Marcin Kwaśny i Dariusz Kowalski oraz dyrektor 40 Days for Life Robert Colquhon. Idea marszowa zyskuje więc coraz większe poparcie i rozgłos – także za granicą.Te słowa wsparcia i uznania cieszą tym bardziej, że świadczą o tym, że nasz głos w obronie życia, małżeństwa i rodziny jest słyszalny. I mam nadzieję, że usłyszą go również nasi rodacy! Usłyszą młodzi ludzie, którzy mają wątpliwości, czy warto zakładać rodzinę i poświęcać swoje życie wychowaniu dzieci. Usłyszą także ci, którzy otwarcie mówią, że dzieci nie lubią i nie chcą, bo to przeszkoda w wygodnym życiu albo w karierze. Usłyszą młode kobiety, na co dzień obnoszące się z symbolem pioruna i przekonane, że ich „prawem” jest możliwość pozbycia się niechcianego czy nieplanowanego dziecka. Twórcy kultury, która promuje wartości antyrodzinne, a często wyśmiewa rodzinę albo przedstawia ją w najczarniejszych barwach. Celebryci czy influencerzy, którzy w swoich młodych fanach kształtują marzenia o życiu bez żadnych zobowiązań. Usłyszą wreszcie politycy i osoby odpowiedzialne za to, aby zahamować i odwrócić niebezpieczne trendy, o których alarmują demografowie – zgodnie z którymi w ciągu najbliższych dekad Polska stanie w obliczu prawdziwej katastrofy demograficznej.Chcę pomóc w organizacji Marszu!Ale aby tak się stało, aby nasze hasło i apel: „Dzieci przyszłością Polski” wybrzmiał głośno i wyraźnie, potrzebujemy przede wszystkim Państwa pomocy. Dlatego gorąco zapraszam Państwa już w tę niedzielę, 18 czerwca do Warszawy. Spotkajmy się o 11.00 na Placu Zamkowym, a stamtąd ruszymy wspólnie, dając piękne i wyraźne świadectwo tego, jak ważne w dzisiejszych czasach są rodzina, rodzicielstwo czy poszanowanie godności życia. Być może myślą Państwo teraz, że to bezcelowe, bo żaden marsz nic nie zmieni. Wokół można przecież usłyszeć uzasadnienia niskiej dzietności Polaków: zła sytuacja ekonomiczna, brak mieszkań dla młodych ludzi, niskie pensje i wysokie podatki, a do tego odbieranie kobietom ich „praw”. Na takie problemy nie pomoże przecież żaden Marsz, potrzeba zmiany polityki prorodzinnej i tak dalej. Chciałbym wyprowadzić Państwa z błędu. W badaniach (np. niedawnym sondażu IBRIS) Polacy wyraźnie wskazują, dlaczego nie chcą mieć dzieci. I bynajmniej nie chodzi o to wszystko, co wymieniłem powyżej. Nie – dominuje (zwłaszcza wśród kobiet) inna odpowiedź: „nie lubię dzieci”. A zaraz za tym inne, pokrewne stwierdzenia: „boję się, że dziecko obniży mój poziom/komfort życia”;„dziecko przeszkadzałoby mi w realizacji moich pasji”;„możliwości rozwoju zawodowego są dla mnie ważniejsze i nie chcę ich obniżać”. Te badania najlepiej pokazują, że winna niechęci do rodzicielstwa jest przede wszystkim rewolucja kulturowa. Zmiana mentalności, która nastąpiła w ostatnich latach, i która kieruje młodych ludzi ku innym życiowym celom i aspiracjom. Choćbyśmy więc dali im kolejne pakiety socjalne, poprawili dostępność mieszkań, przedszkoli czy żłobków albo nawet, o czym krzyczy lewica, zalegalizowali aborcję – to nic nie da. Ale może pomóc coś innego – świadectwo. Widok szczęśliwych rodzin, kobiet, matek, które realizują swoje powołanie właśnie w ten sposób i pokazują, że dzieci bynajmniej ich nie ograniczają, ale wypełniają ich życie dodatkową radością i miłością. Mężczyzn, którzy biorą odpowiedzialność za rodziny, chroniąc ukochaną kobietę i dzieci. Osób, które z perspektywy lat mogą powiedzieć, że rodzina to skarb, dziś niestety bardzo niedoceniany. I w tym miejscu chciałbym jeszcze raz zaapelować do Państwa o wsparcie. Organizacja i koordynacja tak wielkiego przedsięwzięcia jak Narodowy Marsz dla Życia i Rodziny to dla nas nie tylko ogromny nakład sił, ale także kosztów. Wszystkie działania, o których pisałem Państwu na początku są możliwe tylko dzięki wsparciu naszych Przyjaciół. Dlatego też bardzo proszę Państwa o wsparcie organizacji XVIII Narodowego Marszu dla Życia i Rodziny dobrowolnym datkiem w wysokości 30 zł czy 60 zł, a jeśli mają Państwo taką możliwość, to nawet wyższą kwotą, np. 100 zł czy 200 zł.Wspieram organizację Marszu!Każda złotówka sprawia, że ten Marsz będzie jeszcze bardziej doniosłym i wyjątkowym wydarzeniem. Wspólnie możemy pokazać, że dzieci i szczęśliwe, trwałe rodziny to jedyna naprawdę pewna gwarancja naszej przyszłości. Nie ma więc nic lepszego, co możemy zrobić, by poprawić tę trudną sytuację, w której się znajdujemy. To właśnie od nas zależy najwięcej. Dlatego bądźmy tam razem. Razem dajmy wyraźnie świadectwo, że dzieci są przyszłością Polski. Spotkajmy się w niedzielę 18 czerwca o 11.00 na Placu Zamkowym w Warszawie. Nie może Państwa zabraknąć!
Wspieram Centrum Życia i Rodziny! Dane do przelewu: Centrum Życia i Rodziny Skrytka pocztowa 99, 00-963 Warszawa 81Nr konta: 32 1240 4432 1111 0011 0433 7056, Bank Pekao SAZ dopiskiem: „Darowizna na działalność statutową Centrum Życia i Rodziny” SWIFT: PKOPPLPWIBAN: PL32 1240 4432 1111 0011 0433 7056 Centrum Życia i Rodziny Skrytka Pocztowa 99, 00-963 Warszawatel. +48 22 629 11 76
Aborterzy wpadli we wściekłość i zniszczyli mienie należące do Fundacji.
Wszystko wydarzyło się w Poznaniu w trakcie proaborcyjnej manifestacji „Ani Jednej Więcej”. Na swoim zgromadzeniu lewicowi aktywiści domagali się zalegalizowania aborcji, aby… ratować życie ciężarnych kobiet. To manipulacja, bo w sytuacji zagrożenia życia matki lekarz ma zawsze obowiązek ją ratować, nawet jeśli na skutek podjętych działań dziecko straci życie. Nie jest tu zresztą w ogóle potrzebna aborcja, bo celowe zabicie dziecka nie ma żadnej wartości terapeutycznej dla matki – jest po prostu morderstwem z zimną krwią. Legalizacji takiego morderstwa chcą aborcjoniści i grają śmiercią kolejnej kobiety.
Poznański oddział Fundacji udał się na miejsce aborcyjnego strajku i pokazał zdjęcia zabitych dzieci – by otrzeźwić uczestników spędu i uświadomić im, co tak naprawdę popierają. „Ani Jednej ABORCJI Więcej” – pod takim hasłem odbywała się nasza manifestacja, a dalsze wypadki pokazały, że była bardzo potrzebna.
Proszę tylko spojrzeć, co działo się na Placu Wolności w Poznaniu. Aborterzy wpadli w amok, nie radzili sobie z sobą, wyzywali naszych Wolontariuszy, dochodziło niemal do rękoczynów: rośli mężczyźni rzucali się na nasze dziewczyny i próbowali wyrwać im baner! Widok zabitego dziecka budzi tak wielką wściekłość w zwolennikach mordowania…
W Poznaniu zniszczono mienie Fundacji. Aborcjoniści deptali nasze banery, wyłamywali kije i szarpali naszych ludzi za ubrania. Osoby, których nie jesteśmy w stanie zidentyfikować, zalały niebieską farbą banery i poplamiły trwale kamizelki, w których Wolontariusze chodzą na akcje uliczne. W najbliższy poniedziałek wielkopolska koordynatorka Fundacji wybiera się na komisariat Policji, aby zgłosić szkodę i zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Proszę samemu zobaczyć, co nawyprawiali lewaccy działacze:
Bardzo Pana proszę opomoc w odtworzeniu materiałów, które zostały nam poniszczone. Czy może Pan dokonać pilnej wpłaty, abyśmy mogli zamówić nowe banery i kamizelki dla Wolontariuszy?
Czy może Pan wpłacić 40, 100, 150 złotych lub inną wybraną sumę, abyśmy mogli jak najszybciej złożyć zamówienie na nowe materiały?
Będę Panu bardzo wdzięczna za pomoc, bo aborcjoniści dewastują nasze rzeczy po to,abyśmy już więcej nie wyszli na ulice z pikietami. Nie chcą oglądać zdjęć zamordowanych dzieci, bo wolą popierać aborcję, ale na nią nie patrzeć. Boją się, że ludzie zobaczą, jak straszliwą zbrodnią jest mordowanie nienarodzonych – i zaczną myśleć samodzielnie zamiast powtarzać wyświechtane feministyczne slogany.
Chcą legalizacji aborcji.
Stajemy im na przeszkodzie.
Czy mogę liczyć na Pańską pomoc?
Serdecznie Pana pozdrawiam wraz z zespołem Fundacji!
Kaja Godek Inicjatywa #ZATRZYMAJABORCJĘ Inicjatywa #STOPLGBT Fundacja Życie i Rodzina zycierodzina.pl
PS – Dziś uspokajałam Wolontariuszy z Poznania i gratulowałam im stalowych nerwów. Odparli histeryczny atak i będą dalej bronić nienarodzonych dzieci. Obiecałam, że jak najszybciej wyślę im nowe materiały do pikiet…
WSPIERAM
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
4 czerwca 1989 roku chińska armia wjechała czołgami na plac Tiananmen w Pekinie, dokonując masakry kilku tysięcy osób, przede wszystkim studentów.
Masakra dokonana przez armię stanowiła krwawy finał wydarzeń, które rozgrywały się w Chinach od połowy kwietnia 1989 roku. Demonstracje na największym placu świata trwały 6 tygodni. 4 czerwca 1989 chińskie wojsko rozjechało protestujących czołgami i rozpędziło ogniem z broni maszynowej. Liczba ofiar nigdy nie została ujawniona. Według nieoficjalnych danych zginęło blisko 5 tysięcy osób, rannych zostało 10 tysięcy, aresztowano prawie 2,5 tysiąca osób.
Od dawna Chiny promieniują wypracowanymi w tym kraju wzorcami na cały świat. To w Chinach realizowany jest obecnie totalitarny system punktowania pożądanych przez władze zachowań obywateli i uzależniania od tej punktacji dostępu do ich własnych pieniędzy. To z Chin wyciekła pandemia, która sparaliżowała cały świat, spowodowała miliony zgonów (tak zwanych nadmiarowych) ludzi, którym pod pretekstem pandemii odmówiono opieki medycznej. Tę pandemię przez wielu nazywaną plandemią można traktować jako generalną próbę zniewolenia ludzkości przez globalne nią zarządzanie.
4 czerwca 1989roku odbyły się w Polsce wybory parlamentarne nie mające nic wspólnego z demokracją i wolnością gdyż komuniści mieli w tych wyborach zagwarantowane 65% miejsc w Sejmie. Wykreślenie przez Polaków w całości tak zwanej listy krajowej spowodowało zmianę ordynacji wyborczej w trakcie wyborów i zmuszenie ludzi do ponownego głosowania na tę listę, dzięki czemu dostali się do Sejmu wszyscy uprzednio wykreśleni przez wyborców. Te całkowicie niedemokratyczne, lecz niesłusznie zwane częściowo demokratycznymi wybory ukonstytuowały bękarta Okrągłego Stołu – III RP. W konsekwencji ugody z komunistami powołano na stanowisko prezydenta generała Jaruzelskiego, funkcjonariusza wrogich Polsce obcych służb, który wprowadzając Stan Wojenny wypowiedział wojnę polskiemu społeczeństwu. Zmianę ordynacji wyborczej wymusili tak zwani doradcy Solidarności w tym Geremek i Michnik, których deklarowanym celem była ugoda z komunistami tłumaczona zobowiązaniami podjętymi w Magdalence, a prawdziwym doprowadzenie do tego żeby jak mówią dowcipni „komunizm upadł, ale na cztery łapy”.
Przy Okrągłym Stole i w Magdalence dokonano przecież podziału przyszłych łupów i ustalono warunki utrzymania się komunistycznej nomenklatury przy władzy politycznej i finansowej. Ciekawe w jakim celu Adam Michnik wybrał się w lipcu 1989 roku do Moskwy? KGB już w czerwcu 1985 roku przewidywało, a może inspirowało pierestrojkę w Polsce sprowadzającą się do dopuszczenia do władzy tak zwanej konstruktywnej opozycji. Komuniści posunęli się na rządowej ławie za cenę uzyskania pierwszeństwa w rozkradaniu majątku narodowego. Nic dziwnego, że wielu uważa Okrągły Stół za zdradę narodową.
Okrągły Stół i transformacja ustrojowa to czas zamordowania przez nieznanych sprawców księży – Suchowolca, Niedzielaka i Zycha. Również czas rezygnacji z lustracji i dekomunizacji o czym upewnił komunistycznych zbrodniarzy w swoim expose premier Mazowiecki. „Gruba kreska” Mazowieckiego stała się programem, wręcz wyznaniem wiary elit III RP. Programem totalnej amnezji postulowanym przez tych, którzy chcieliby ukryć pewne wstydliwe choć nie koniecznie podlegające prawnemu osądzeniu etapy swoich życiorysów. Tak jak sam Mazowiecki, który nie chciał się przechwalać udziałem w prześladowaniu biskupa Kaczmarka. Szymborska, która wolałaby ukryć swoje miłosne wiersze do – jak pisała- „nowego człowieczeństwa Adama” czyli Lenina. Tak jak Michnik, który nie chciał bez przerwy się tłumaczyć ze swego pochodzenia oraz za czyny brata i ojca, a wreszcie odkrył karty zadając się z Urbanem, nazywając Kiszczaka człowiekiem honoru i nakazując odczepić się od generała Jaruzelskiego . Dodam, że zamiast słowa „odczepić się” użył sformułowania właściwego dla języka naszych obecnych artystycznych, politycznych i naukowych elit.
4 czerwca 1992 roku nocą zostaje odwołany gabinet premiera Jana Olszewskiego, przede wszystkim dlatego, że próbował ujawnić sieć komunistycznych agentów funkcjonujących na najwyższych stanowiskach państwowych w Polsce. W ten sposób zerwał umowę Okrągłego Stołu sprowadzającą się do zasady: „ my nie ruszamy waszych, a wy nie ruszacie naszych”. Jeszcze ważniejsze było uniemożliwienie Lechowi Wałęsie podpisania z sowietami umowy pozwalającej na utworzenie sieci eksterytorialnych placówek sowieckich w Polsce, poprzez oddanie terenów po dawnych sowieckich bazach wojskowych w ręce polsko -sowieckich spółek. W kilkanaście godzin po wykonaniu przez ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza uchwały Sejmu o ujawnieniu tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa, na wniosek Wałęsy, Sejm w nocnym głosowaniu z 4 na 5 czerwca 1992 odwołał rząd Jana Olszewskiego, a premierem został Waldemar Pawlak. Trudno ustalić co stało się z mikrofilmami na których utrwalono niszczone akta PRL. Nadal mogą służyć jako źródła nacisków politycznych na osoby, które wolą zapomnieć o swojej przeszłości. Lista Macierewicza była pełna błędów, co stało się nośnym argumentem przeciwko lustracji. Historycy będą spekulować czy Korwin Mikke prowokując tak pospieszne uchwalenie ustawy lustracyjnej nie zablokował czasem lustracji na całe lata metodą „wypalania lasu przed zbliżającym się pożarem”.
4 czerwca 2023 roku na marszu organizowanym przez Tuska, którego gorliwy udział w obaleniu rządu premiera Olszewskiego dokumentuje film „Nocna zmiana”, spotkali się wszyscy starzy znajomi, przeciwnicy (z najbardziej oczywistych przyczyn) lustracji. Czego można oczekiwać na przykład po Bolku, który sprzedawał esbecji za kilkaset złotych kolegów, a potem chciał pozostawić sowieckie bazy w Polsce? Czego można oczekiwać po Tusku, który brał czynny udział w obaleniu rządu premiera Olszewskiego?.
W swoim dramatycznym przemówieniu w Sejmie premier Olszewski zapytał: „czyja będzie Polska?”. Ja zapytam tylko: „czyj był to właściwie marsz?”
Już w najbliższą sobotę ulicami Warszawy przejdzie Parada Równości – największa w Polsce demonstracja aktywistów i zwolenników ruchu LGBT. Doświadczenia z poprzednich lat pokazują, że musimy być gotowi na obsceniczne i wulgarne prowokacje, bluźnierstwa, profanacje a nawet fizyczne ataki bojowników ideologii LGBT, wymierzone w pokojowe kontrmanifestacje. Dlatego prawnicy Ordo Iuris będą monitorować przebieg manifestacji, reagując na wszelkie przypadki łamania przepisów prawa przez jej uczestników.
Walczymy o ukaranie prowokatorów
Niemal każdego roku odbywające się w całej Polsce marsze równości kończą się tym samym. Aktywistom LGBT nie wystarczy chodzenie półnago po ulicach, w wyzywających strojach lub na smyczy. W ramach demonstracji nie mogą powstrzymać się od wulgarnych prowokacji i bluźnierczych ataków na osoby wierzące.
W poprzednich latach musieliśmy reagować między innymi w Gdańsku, gdzie wyszydzono katolicką procesję Bożego Ciała, zastępując Najświętszy Sakrament imitacją damskiego organu płciowego, a jeden z aktywistów miał na sobie koszulkę znieważającą wizerunek Maryi. Podobną koszulkę założył także uczestnik parady w Częstochowie. Za sprawą podjętych przez nas kroków prawnych sprawcami zajęły się organy ścigania i sądy, a w dwóch przypadkach sprawy zostaną wkrótce rozpoznane przez Sąd Najwyższy.
Uczestnicy tegorocznego gdańskiego marszu równości oszpecili mury Kościoła św. Elżbiety Węgierskiej. Już wyraziliśmy gotowość, by – jak zawsze pro bono – wesprzeć proboszcza miejscowej parafii w sądowym postępowaniu przeciwko wandalom.
Każdy może interweniować
Aby nasze interwencje były skuteczne, chcemy pokazać świadkom gorszących zdarzeń, że nie są bezradni. To od ich właściwej reakcji zależy to, czy uda się zgromadzić materiał dowody, który przekona sąd do ukarania sprawców, co jest kluczowe także do zniechęcenia potencjalnych naśladowców.
Dlatego opublikowaliśmy specjalny poradnik, w którym przejrzyście tłumaczymy, jak i gdzie należy zgłaszać wszelkie takie incydenty. Do poradnika dołączamy także wzór zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez organizatorów manifestacji lub jej uczestników. Zachęcamy organizacje studenckie i młodzieżowe, by korzystając z poradnika włączyły się w akcję monitorowania parad równości.
Nasi prawnicy są oczywiście gotowi udzielić bezpłatnego wsparcia prawnego pokrzywdzonym i świadkom zdarzenia – na wszystkich etapach postępowania.
Nie pozwolimy na uciszanie modlitwy
Jednocześnie walczymy o wolność słowa dla tych, którzy sprzeciwiają się wulgarnej seksualizacji przestrzeni publicznej i bluźnierczym prowokacjom, do jakich dochodzi na marszach równości. Gdy sprawy wulgarnych prowokacji aktywistów LGBT trafiają na wokandę sądową, sprawcy często powołują się na konstytucyjną wolność słowa lub wolność artystyczną. Jednocześnie sami dążą do cenzurowania nie tylko krytyków genderowej agendy, ale także osób, które się za nich modlą.
Wolontariusze Fundacji Pro-Prawo do życia musieli odpowiadać przed sądem za zorganizowanie pokojowej kontrmanifestacji wobec częstochowskiego marszu równości – pomimo tego, że jej uczestnicy nie wznosili nawet żadnych okrzyków. Ograniczyli się jedynie do publicznej modlitwy za uczestników demonstracji LGBT.
Dzięki wsparciu prawników Instytutu Ordo Iuris, wszyscy oskarżeni o rzekome zakłócanie manifestacji zostali oczyszczeni z wszelkich zarzutów.
Czy można zaufać „telefonowi zaufania”?
Propaganda aktywistów LGBT nie ogranicza się jednak tylko do ulic naszych miast. Trafia także do szkół. Do Instytutu Ordo Iuris zgłosili się nauczyciele zaniepokojeni internetową stroną „telefonu zaufania” promowaną w podręczniku do przyrody dla 4. klasy szkoły podstawowej. Jeszcze do niedawna, na stronie znajdowało się przekierowanie między innymi do portalu Sexed, na którym do dziś można znaleźć treści promujące eksperymentowanie w dziedzinie seksualności, artykuły o tym jak przygotować się do seksu analnego, jak wybrać najlepszy wibrator, filmy o „pierwszym razie” czy tzw. „coming oucie” oraz wiele innych wulgarnych i obscenicznych treści erotycznych.
Po reakcji Rzecznika Praw Dziecka, adres strony zniknął z najbardziej widocznych części strony „telefonu zaufania”. Strona wciąż nie jest jednak wolna od podobnych treści.
Znajdziemy na niej między innymi zachętę do tego, by młodzi ludzie uczestniczyli w organizowaniu w swoich szkołach tzw. tęczowych piątków, pisali do szkolnych gazetek na tematy związane z LGBT+ i zgłaszali nauczycielom zapotrzebowanie na „lekcje poświęcone przeciwdziałaniu homofobii, transfobii i dyskryminacji”.
Dlatego zwróciliśmy się do nadzorującego fundację Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej z wnioskiem o udostępnienie informacji publicznej. Wystąpimy także do Rzecznika Praw Dziecka, domagając się przeprowadzenia kontroli oraz do Ministerstwa Edukacji i Nauki o wszczęcie procedury zmian treści lub wycofania dopuszczenia do użytku szkolnego podręczników Nowej Ery, które promują stronę „telefonu zaufania”.
Zatrzymajmy indoktrynacje dzieci, nim będzie za późno
Ochrona dzieci przed indoktrynacją jest sprawą absolutnie kluczową – zwłaszcza wobec narastającej fali okaleczenia dzieci w ramach tzw. zmiany płci. W ostatnich latach mamy już do czynienia z prawdziwą „modą na bycie LGBT”. Brak właściwej reakcji rodziców na indoktrynację ich dzieci doprowadza do tego, że wielu młodych ludzi bezpowrotnie okalecza swoje ciało tylko dlatego, że ktoś im wmówił, że dzięki temu poczują się szczęśliwi.
W ramach walki z tym zjawiskiem przygotowujemy – idąc za przykładem licznych amerykańskich stanów – ustawę o zakazie tranzycji nieletnich oraz pomagamy zrozpaczonym rodzicom zmanipulowanych nastolatków i osobom, które dopiero po latach uświadomiły sobie jak wielkim błędem było okaleczanie własnego ciała.
Przygotowujemy także poradnik dla nauczycieli, przymuszanych do zwracania się do uczniów niezgodnie z ich płcią biologiczną oraz raport na temat prawdziwych korzeni wulgarnej edukacji seksualnej.
Musimy uprzedzić dramatyczne skutki ideologii gender, które w krajach zachodnich są już codziennością. W Polsce jesteśmy w absolutnie kluczowym momencie starcia z genderowym lobby. Wierzę, że uda nam się zwyciężyć w tej walce.
Reagujmy na czyny zabronione popełniane na paradach LGBT. Poradnik Ordo Iuris
Data publikacji: 12.06.2023
Adobe Stock
· Obecnie w niektórych polskich miastach organizowane są manifestacje ruchu LGBT.
· W poprzednich latach dochodziło na nich do licznych naruszeń prawa, takich jak nieobyczajne wybryki, eksponowanie nieprzyzwoitych napisów, znieważanie osób oraz znaków państwowych czy obraza uczuć religijnych.
· W związku z tym, Instytut Ordo Iuris przypomina swój poradnik, w którym wyjaśnia, jak reagować na przypadki czynów zabronionych, do których dochodzi podczas tych demonstracji.
· Prawnicy tłumaczą w nim m.in., w jaki sposób dokumentować zdarzenia oraz jak zawiadamiać organy ścigania.
· Do publikacji dołączono też wzory zawiadomień o możliwości naruszenia prawa.
W poradniku wyjaśniono, jak należy się zachować „krok po kroku” w przypadku zaobserwowania w trakcie parady czynu zabronionego. Autorzy zaznaczają, że należy wtedy udokumentować zdarzenie i zawiadomić Policję. Podkreślają również, że, w razie wątpliwości, można się zgłosić do Instytutu Ordo Iuris.
Prawnicy tłumaczą, jak utrwalać przebieg czynu zabronionego oraz co robić w sytuacji, gdy policjant odmówi podjęcia interwencji. Wyjaśniają ponadto, w jaki sposób składać zawiadomienie o możliwości naruszenia prawa. W poradniku opisano też, jaką rolę będzie pełniła osoba zawiadamiająca w razie wszczęcia postępowania karnego.
Publikacja zawiera także wykaz czynów zabronionych najczęściej popełnianych podczas zgromadzeń organizacji LGBT. Znajdują się w nim zarówno wykroczenia (zakłócanie porządku, nieobyczajne wybryki, eksponowanie nieprzyzwoitych napisów), jak również przestępstwa (znieważanie grupy lub osoby, znieważanie znaków państwowych, obraza uczuć religijnych). Przedstawiono też przykłady tego typu zachowań, do jakich dochodziło podczas parad.
Do Szkocji, gdzie akurat jestem, wieści ze świata wprawdzie docierają, chociaż fale Morza Północnego z jednej strony i Oceanu Atlantyckiego z drugiej, trochę je wytłumiają, dzięki czemu jazgot jest nieco cichszy, a to – jak wiadomo – sprzyja higienie psychicznej. Ale chociaż stłumione szumem fal, to wieści jednak docierają, dzięki czemu możemy przekonać się, że Polska przestaje różnić się od Stanów Zjednoczonych, a jeśli nawet jeszcze się różni, to raczej na korzyść. Bowiem nie tylko u nas, ale również w Stanach Zjednoczonych, ostro wystartowała kampania wyborcza. Wprawdzie, w odróżnieniu od Polski, gdzie wybory parlamentarne odbędą się już za kilka miesięcy, wybory prezydenckie w USA odbędą się dopiero w listopadzie przyszłego roku, no ale Ameryka jest mocarstwem, w dodatku większym od Polski i to znacznie; bo na przykład sam Teksas jest od Polski ponad dwukrotnie większy, więc i kampania wyborcza musi zaczynać się tam odpowiednio wcześniej. No i właśnie się zaczęła, o czym wymownie świadczy aresztowanie byłego prezydenta Donalda Trumpa, tym razem nie pod zarzutem, że jakaś pani przypomniała sobie, iż była przez niego “wykorzystana seksualnie”, tylko – że u siebie w garażu, czy może w łazience, bo przez szum fal dobrze nie dosłyszałem – przetrzymywał tajne dokumenty.
Na tym przykładzie widać, że zarówno w Ameryce, jak i u nas, w demokracji coraz więcej do powiedzenia mają bezpieczniacy, co tylko potwierdza teorię konwergencji, sformułowaną przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku. Wprawdzie głosiła ona, że tkwiące w śmiertelnym klinczu zimnej wojny supermocarstwa stopniowo upodabniają się do siebie, a tymczasem Polska supermocarstwem chyba jeszcze nie jest – ale to nic nie szkodzi, bo nawet na najdłuższej drodze trzeba postawić pierwszy krok. Wszystko przed nami, tym bardziej, że dzięki porównaniu z Ameryką możemy się dowiedzieć, w jakim kierunku powinniśmy się podciągnąć i stawiać pierwsze kroki.
Weźmy takiego Donalda Tuska, który w rządowej telewizji awansował do rangi wroga publicznego numer jeden – bo na drugiej pozycji znalazł się Książę-Małżonek. Na razie nie został aresztowany, ani jeden, ani drugi, chociaż pan dr Sławomir Cenckiewicz przy pomocy pana red. Piotra Rachonia zdemaskował ich jako ruskich agentów, podczas gdy Donald Trump został aresztowany. Co prawda nie na długo – ale pierwszy krok na drodze ku demokracji praworządnej został już zrobiony. Wprawdzie Donald Trump twierdzi, że jest niewinny, ale wiadomo, że każdy tak mówi i najwięcej ludzi niewinnych siedzi po więzieniach – ale poza tym odgraża się, że kiedy tylko ponownie obejmie władzę, to zaraz wyznaczy prokuratora, żeby wziął w obroty Józia Bidena – jednak mogą to być tylko bezsilne złorzeczenia.
To już większe szanse zrealizowania swoich pogróżek miał Władysław Gomułka. Sportretowany przez poetę w postaci “Gnoma” w słynnym utworze “Rozmowa w kartoflarni”, odgrażał się, że “Gdy tylko w Polsce obejmę władzę, szereg surowych ustaw wprowadzę. Za krowobójstwo, za świniobicie, będę odbierał mienie i życie”.
Nie wiem, czy prezydent Józio Biden zna ten nieśmiertelny utwór, ale jeśli nawet nie, to coś o Władysławie Gomułce mógł słyszeć, skoro poczyna sobie w myśl rzuconego przezeń jeszcze w latach 40-tych zapewnienia, że “władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!”. Można nawet powiedzieć, że to jest najkrótsze streszczenie programu politycznego amerykańskiej Partii Demokratycznej, która w dodatku nie tylko forsuje rewolucję komunistyczną w USA, ale coraz szerzej próbuje eksportować ją na cały świat, jak kiedyś – demokrację. Skoro tak się sprawy mają, to nic dziwnego, że najpoważniejszy konkurent prezydenta Józia Bidena, który najwyraźniej uparł się przewodzić Ameryce i światu do upadłego, został aresztowany. Rewolucja wymaga ofiar, a gdzie ich szukać, jeśli nie w przeciwnym, kontrrewolucyjnym obozie? W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak orszak męczenników zacznie się powiększać, bo na przykład jakieś dziecko przypomni sobie, że Ronald de Santis, kolejny kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta, 30 lat temu włożył mu rękę pod spódniczkę. Dla FBI zmontowanie takiego oskarżenia to rutyna tym bardziej, że takie jedno z drugim dziecko, kiedy tylko poczuje forsę, to gotowe jest już z własnej inicjatywy puścić wodze fantazji, by dostarczyć żeru niezależnym mediom głównego nurtu – a w Hollywood starsi i mądrzejsi, co to niezmiennie znajdują się w awangardzie komunistycznej rewolucji, nakręcą film z “momentami”, który nie tylko skomplikuje sytuację polityczną kandydata, ale i przyniesie kolosalne zyski. Dzięki temu i rewolucja komunistyczna poczyni milowy krok do przodu i starsi i mądrzejsi zarobią, bo – powiedzmy sobie szczerze – co to by była za rewolucja, na której starsi i mądrzejsi by nie zarabiali? W przeciwnym razie Judenrat “Gazety Wyborczej” w Polsce nieugięcie stałby na nieubłaganych pozycjach wstecznictwa, a nie rewolucyjnego postępu, który stręczy mniej wartościowemu narodowi tubylczemu na każdym kroku.
Tymczasem u nas daje się jeszcze odczuć niedostatek koordynacji. Wprawdzie Sejm uchwalił ustawę o „nadzwyczajnej komisji do badania ruskich wpływów” w polskiej – pożal się Boże – polityce, a pan prezydent Duda ją podpisał w przekonaniu, że wyświadcza przysługę Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, ale gdy został przez niego oblany zimnym prysznicem (“wiecie, rozumiecie, Duda, wy u nas bardzo uważajcie i jak macie coś podpisywać, to najpierw zapytajcie o pozwolenie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa!”), to zaraz zawetował swój podpis i wniósł do Sejmu nowelizację, według której komisja nie będzie mogła nikomu dać 10-letniego szlabanu na piastowanie stanowisk publicznych.
Słowem – cały pogrzeb na nic – ale teraz PiS nie może się z tego pomysłu wycofać tym bardziej, że pan dr Cenckiewicz z panem red. Rachoniem już wyprodukowali dla rządowej telewizji, a nawet puścili demaskujący “Reset”. No a poza tym wyznawcy Naczelnika Państwa mogliby sobie pomyśleć, że nie jest on nieomylny – i co wtedy? Musimy jednak pamiętać, że nie ma takich poświęceń, których nie można by dokonać dla dobra demokracji, toteż i u nas pojawia się promyk nadziei w postaci projektu ustawy o ochronie ludności. Już tam rząd “dobrej zmiany” ochroni ludność nie tylko przed ruskimi wpływami, ale i zaplanowaną przez WHO na przyszły rok epidemią, jak i przed uleganiem pokusie niewłaściwych decyzji. Nie na tym bowiem polega demokracja, że każdy decyduje, jak chce, tylko – że każdy decyduje, jak się należy. Zarówno w Ameryce, jak i u nas.
Na rewelacje Jarosława Kaczyńskiego na temat referendum w sprawie unijnych nacisków na przyjęcie nielegalnych imigrantów odpowiedział Witold Gadowski. Publicysta w mocnych słowach wyraził to, o co pytają Polacy: a kto, jeżeli nie partia rządząca, doprowadził do niekontrolowanej fali migracji z Ukrainy? „Od jesiennego rachunku za to nie uciekniecie” .
Kiedy do Polski wpływały milionowe fale emigrantów z Ukrainy, rząd w Warszawie nie wpadł na pomysł zapytania Polaków co myślą na ten temat. Podobnie, gdy tenże rząd decydował o przeznaczaniu miliardów złotych na utrzymanie Ukraińców. Ani też wtedy, gdy swą polityką ściągał na nasz kraj groźbę wojny.
Natomiast gdy zbliżają się wybory, władza warszawska nagle ogłasza, iż będzie pytać Polaków o relokację niewielkiej ilości imigrantów z Unii Europejskiej…
Zapowiedź w tej sprawie spotkała się z ostrym komentarzem Witolda Gadowskiego. A kto zadecydował o braku filtracji tych, którzy wlewają się przez ukraińską granicę do naszego kraju no i skąd nagle wzięło się tylu obcych (wizualnie) na ulicach polskich miast panie Kaczyński? – zapytał redaktor. Od jesiennego rachunku za to nie uciekniecie – dodał.
Taras Barszczowski to ukraiński milioner, który w Polsce jest ścigany listem gończym. Nie przeszkadza mu to w dalszym robieniu interesów w nad Wisłą.
Barszczowski od kwietnia jest poszukiwany w Polsce listem gończym. Na ukraińskim milionerze ciążą zarzuty założenia w Polsce zorganizowanej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym i dokonywania oszustw na szkodę około 100 polskich sadowników i dostawców.
Oligarcha znajduje się na czarnej liście ZUS. Jeśli postawi stopą w Polsce, to od razu zostanie schwytany przez polską policję. [?? czyżby?? … md]
– Czekamy, aż podejrzany wyjedzie z Ukrainy do innego państwa, które zgodzi się nam go wydać. W Ukrainie nie funkcjonuje europejski nakaz aresztowania, a w związku z tym podejrzany musiałby być wydany w trybie ekstradycji. Jednak jednym ze standardów w relacjach między państwami jest niewydawanie własnych obywateli – mówi prok. Andrzej Jeżyński z Prokuratury Regionalnej w Lublinie.
Póki co, Barszczowski wciąż korzysta ze zliberalizowanych przepisów handlu Ukrainy z UE, które wprowadzono, by pomóc finansowo napadniętemu przez Rosjan państwu. Milioner wciąż robi interesy w Polsce i zalewa nasze państwo swoim koncentratem.
– Zajęcie zaledwie kilku jego cystern, które stale kursują przez polsko-ukraińską granicę, poważnie zredukowałoby długi, jakie ukraiński przedsiębiorca ma u polskich rolników, dawnych dostawców jego firm – mówi WP Lucjan Kamil Zębek, przedsiębiorca z woj. lubelskiego. Na współpracy z firmami powiązanymi z Barszczowskim mężczyzna stracił kilkaset tysięcy złotych.
–To, co się odbywa, to jakaś zabawa w ciuciubabkę. Jest ścigany listem gończym, ma ogromne długi, a jednocześnie cysterny jego ukraińskiej firmy swobodnie przekraczają granicę i dostarczają towar. Każdy taki pojazd przewozi koncentrat jabłkowy o szacunkowej wartości 160 tys. zł. Mówimy o milionach, które ten człowiek nadal może zarabiać – dodaje.
Sytuacja rzeczywiście wydaje się absurdalna, ale tak najwyraźniej działa obecnie państwo polskie. Tymczasem rodzimi przedsiębiorcy nieustannie są nękani i państwo utrudnia im prowadzenie biznesów.
Tomasz Sommer i Stanisław Michalkiewicz rozmawiali m.in. o grupie polskich najemników w wojnie na Ukrainie. W ocenie publicysty to „jest najlepsza droga do uwikłania Polski w wojnę”.
– Teraz się okazało, że jakaś grupa polskich najemników ruszyła na Moskwę, wprawdzie pan Żaryn się natychmiast od niej odciął, ale nie było wśród nich pani Gosiewskiej – powiedział Tomasz Sommer.
– To mnie zaniepokoiło, że „ochotniczy legion polski”, nie wiem kto go utworzył, kto go finansuje, bo to rzeczywiście jest najszybsza droga do uwikłania Polski w wojnę – odparł Stanisław Michalkiewicz.
– Trzeba by pana ministra Błaszczaka wziąć za rozporek, żeby powiedział, czy to on maczał w tym palec, czy nie (…), bo albo jacyś ochotnicy wkręcą nas w maszynkę do mięsa bez naszej wiedzy i zgody, albo to rząd robi takie psoty– dodał.
– Ja tutaj się bym posłużył jednak spostrzeżeniem księcia Gorczakowa, że „nie wierzę niezdementowanym informacjom”. Skoro pan Żaryn, znany z prawdomówności, zdementował tę informację, to ja uważam, że to jest wiarygodne – stwierdził.
– To by wymagało jakiejś interpelacji w Sejmie (…), bo to jest poważna sprawa, z tego mogą być bardzo nieprzyjemne konsekwencje – ocenił Michalkiewicz.
– Teraz to interpelacje to mają taki sens, że właściwie go w ogóle nie posiadają… – stwierdził Sommer.
– To jest tak, jak z cesarzem Klaudiuszem. Jak miał dokonać zatarcia nagany cenzorskiej, to musiał to zrobić, ale powiedział: „niech przynajmniej zostanie ślad po zatarciu”, więc tutaj niech przynajmniej będzie ślad, że ktoś o to zapytał, że kogoś to zainteresowało – odparł publicysta.
– Tutaj to już nie są żarty, bo to grozi uwikłaniem państwa w wojnę – skwitował Stanisław Michalkiewicz.
11 lipca, w 80 rocznicę rzezi wołyńskiej, ma rozpocząć się w Wilnie dwudniowy szczyt NATO. Z całą pewnością zdominuje go wojna na Ukrainie, jaką USA i kilkudziesięciu amerykańskich wasali prowadzi tam z Rosją do ostatniego Ukraińca. Wygląda jednak na to, że Ukraińców chętnych do położenia głowy dla amerykańskich twardzieli jest jakby coraz mniej. Wprawdzie – jak wiemy z telewizji: rządowej i nierządnej – na Ukrainie Ukraińcy nie giną, chyba, że jacyś nieliczni cywile i dzieciaczki, ale prawda może być taka, że tak zwane rezerwy ludzkie są tam bliskie wyczerpania, a w każdym razie – nie wystarczają na przeprowadzenie zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy, która musiałaby polegać na przełamywaniu – nie wiadomo zresztą, czy skutecznym – głęboko urzutowanej rosyjskiej obrony, co musiałoby pociągnąć za sobą po stronie ukraińskiej dotkliwe straty.
Dodatkowym czynnikiem zmniejszającym ukraińskie możliwości jest masowa ucieczka młodych mężczyzn za granicę, o czym możemy naocznie przekonać się w Polsce. Ale warunkiem zachodniej pomocy dla Ukrainy jest dalsze „osłabianie Rosji”, kosztem kompletnej dewastacji własnego państwa, co stwarza dla ekipy prezydenta Zełeńskiego coraz większe ryzyko polityczne. Wprawdzie został on przez pierwszorzędnych amerykańskich fachowców kreowany na wszechświatowego bohatera, podobnie jak wcześniej – Lech Wałęsa, któremu najwyraźniej uderzyło to do głowy – ale czar może prysnąć w momencie, gdy widoki na ostateczne zwycięstwo zaczną się rozwiewać, to znaczy – gdy trzeba będzie przyjąć do wiadomości częściowy rozbiór państwa, „osiągnięty” kosztem ogromnych zniszczeń i strat w ludziach.
Wtedy prędzej czy później jakaś tamtejsza Schwein postawi pytanie, po co właściwie jedliśmy tę żabę? A tymczasem nawet pan generał Skrzypczak zauważył, że jeśli do wileńskiego szczytu NATO Ukraina nie rozpocznie spektakularnej kontrofensywy, to Zachód może się zacząć zniechęcać do udzielania jej dalszej pomocy. To chyba byłby ten właśnie moment, o którym wspominał najpierw pan ambasador RP w Paryżu Jan Emeryk Rościszewski, a zaraz po nim – ambasador RP w Kijowie, pan Cichocki – że jeśli Ukraina zacznie mieć trudności z obroną swojej niepodległości, to znaczy – osiągnięciem tak zwanego „ostatecznego zwycięstwa” – to Polska „nie będzie miała innego wyjścia”, jak włączyć się bezpośrednio do tej wojny.
Na szczęście czy to wyleciała w powietrze, czy też po prostu pękła tama na Dnieprze w Nowej Kachowce, wskutek czego zatopiony został ogromny obszar, z którego m.in. miała wyjść ukraińska kontrofensywa. W tej sytuacji – jak przytomnie zauważył pan generał Komornicki, który jako jeden z nielicznych naszych generałów zachowuje poczucie rzeczywistości – o żadnej operacji wojskowej na zatopionym obszarze mowy być nie może. Ale dla Ukrainy może to być prawdziwy dar Niebios, bo taka katastrofa, to przecież rodzaj siły wyższej, na karb której można będzie złożyć dalsze opóźnianie zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy.
Wprawdzie ambasador Polski przy ONZ, pan Szczerski, nie mą najmniejszych wątpliwości, że tamę wysadził Putin i miota przeciwko niemu polskie bezsilne złorzeczenia, a tymczasem amerykańscy twardziele, którzy – jak np. pan Kirby z Białego Domu – też najpierw byli tego absssolutnie pewni, teraz zaczynają się wahać i czekają z werdyktem na rezultat „badań”. Więc jak tam było, tak tam było – jak mawiał dobry wojak Szwejk, bo nie o to chodzi, byśmy tu prowadzili jakieś „dziennikarskie śledztwo” – tylko o to, że podczas wileńskiego szczytu NATO Ukraińcy będą mieli wygodną wymówkę, dlaczego nie rozpoczynają kontrofensywy, a w tej sytuacji Zachodowi byłoby niezręcznie odmawiać im wszelkiej pomocy.
Z drugiej jednak strony, gdyby podejrzenia o celowe wysadzenie tamy zaczęły się wobec Ukraińców zagęszczać, trzeba by wykombinować jakieś rozwiązanie alternatywne – żeby i sobie trochę ulżyć, ale żeby też nie stworzyć wrażenia, że Ukraina została z fiutem w garści. Toteż – jak zwrócił mi uwagę Honorable Correspondant – były sekretarz generalny NATO i zarazem były premier Danii Anders Rasmussen powiedział, że jeśli NATO nie będzie w stanie wypracować jednolitej strategii dla Ukrainy, to „istnieje możliwość”, że „niektóre kraje NATO” podejmą „indywidualne działania”. Żeby było jasne, o które to „niektóre” kraje NATO chodzi, pan Rasmussen wymienił Polskę. Warto dodać, że pan Rasmussen ma teraz posadę doskonałego doradcy prezydenta Zełeńskiego, który przecież od początku wojny marzy o tym, by rozlała się ona również na inne kraje – przede wszystkim na kraje Europy Środkowej, a Polskę w szczególności.
Ale nie tylko on o tym marzy. Można nie tylko odnieść wrażenie, ale nawet nabrać pewności, że marzenie to podzielają w całej rozciągłości również nasi Umiłowani Przywódcy – z panem prezydentem Andrzejem Dudą, panem premierem Mateuszem Morawieckim, panem ministrem Mariuszem Błaszczakiem, no i oczywiście – z Naczelnikiem Państwa, który wszystkich ich inspiruje. Jak pamiętamy, pan prezydent Duda już 3 maja ubiegłego roku dał wyraz pragnieniu „zlania się” Polski z Ukrainą w „unię” – ale widocznie Nasz Najważniejszy Sojusznik już wtedy musiał ofuknąć go za samowolkę („wiecie, rozumiecie, Duda; wy u nas bardzo uważajcie i zawsze najpierw pytajcie, co macie robić, a dopiero potem chlapcie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa!”). Toteż pan prezydent wkrótce się z tego wycofał mówiąc, że granica polsko-ukraińska powinna „łączyć”, a nie „dzielić”. Ale żeby „łączyła”, to jednak musi istnieć.
Teraz jednak sytuacja może być inna i Nasz Najważniejszy Sojusznik nie tylko może panu prezydentowi Dudzie pozwolić, ale nawet surowo przykazać, by jako „zwierzchnik Sił Zbrojnych”, skierował je na Ukrainę, by tam zostały wkręcone w maszynkę do mięsa. Początek jest już zrobiony. Oto w lutym, a może nawet wcześniej, pojawił sie na Ukrainie „Polski Legion Ochotniczy”, który podlega ukraińskiemu Ministerstwu Obrony i wykorzystywany jest do prowadzonych z terytorium ukraińskiego operacji dywersyjnych na terytorium Rosji. W związku z tym „Legion” ten musiał już co najmniej kilkakrotnie operować na terenie Rosji. Nie słychać, by któryś z legionistów dostał się do rosyjskiej niewoli, bo Rosjanie na pewno by się tym pochwalili, ale prędzej, czy później musi do tego dojść. W grudniu ubiegłego roku nieprzejednana opozycja, która w maszynkę do mięsa wkręciłaby nas jeszcze skwapliwiej, zgłosiła nawet projekt ustawy, żeby podejmowanie przez obywateli polskich służby w obcej armii nie było już przestępstwem – ale nie mogłem się takiej ustawy nigdzie dopatrzeć, więc może rząd „dobrej zmiany” chciał uniknąć ostentacji – ale oczywiście za służbę w „Legionie” nikogo karał nie będzie – bo jakaż to z armii ukraińskiej „obca armia”? Zresztą jeśli cała nasza niezwyciężona armia zostanie wysłana na Ukrainę i podporządkowana tamtejszemu Ministerstwu Obrony – no bo jakże inaczej? – to o „Legionie” nikt już nie będzie pamiętał. Polska wówczas, z własnej inicjatywy, włączy się do toczącego się już konfliktu, formalnie prowadzonego przez Ukrainę.
W związku z tym nie będą w tej sytuacji miały zastosowania wobec nas procedury przewidziane w art. 5 traktatu waszyngtońskiego, które uruchamiane są wyłącznie w przypadku „zbrojnej napaści” na członka NATO. Jeśli jednak członek NATO sam na kogoś napadnie, albo z własnej inicjatywy włączy się do toczącego się konfliktu, to o żadnych sojuszniczych procedurach mowy być nie może, to chyba jasne? Więc zanim jeszcze szczyt NATO w Wilnie sie rozpoczął, my już mniej więcej wiemy, za co wkrótce zginiemy.