Bez Polaków nie byłoby Noworosji.

https://salontradycjipolskiej.pl/polacy-i-noworosja/

Wywiad z dr-em Aleksandrem Wasiliewem przeprowadzony przez Mateusza Piskorskiego.

Mateusz Piskorski: Czy mógłby Pan wyjaśnić polskim Czytelnikom, czym jest Noworosja? W Pańskich wykładach porównuje ją Pan z Ameryką, Dzikim Zachodem, na który trafiali ludzie pasjonarni, awanturnicy, przedsiębiorcy, a nawet aferzyści, którzy tam się realizowali. Gubernia noworosyjska pojawiła się w 1764 roku, w czasach panowania Katarzyny II. Stało się to prawie 30 lat przed drugim rozbiorem Rzeczypospolitej, w wyniku którego Imperium Rosyjskie przejęło Prawobrzeżną Ukrainę, i 250 lat przed powstaniem na południowym wschodzie Ukrainy (w Noworosji), które znane było jako rosyjska wiosna.

Dr Aleksander Wasiliew: Nazwa „Noworosja” wprowadzona została przez Katarzynę II. Jej dworzanie, którzy pracowali nad projektem nowej jednostki terytorialnej na południowym zachodzie Rosji, zaproponowali nazwanie jej „Prowincją Jekaterińską”, lecz caryca osobiście, ręcznie dopisała na dokumencie adnotację, że trzeba nazwać ją „Noworosją” i „Gubernią Noworosyjską”. Pojęcie to porównać można z Nową Anglią w Ameryce Północnej, na wybrzeżu atlantyckim, czyli terenami pierwszych angielskich kolonii, jakie się tam pojawiły. Na północ od nich pojawiła się z czasem Nowa Francja, terytorium dzisiejszej Kanady. Obecnie znamy ten region jako Quebec, ale wtedy nazywano go właśnie Nową Francją.

Rzymianie nazywali Szkocję Nową Kaledonią…

– Tak, i Nowa Kaledonia. W tym samym szeregu jest i Noworosja, bo jeśli spojrzymy na wszystkie języki europejskie, to nazwa ta oznacza po prostu „Nową Rosję”. Co więcej, w wielu rosyjskich tekstach z XVIII wieku pojawia się właśnie to ostatnie określenie. Terminologię tą zrodził Nowy Świat, Mundus Novus. Zaczęto go dzielić na podmioty narodowe. Rosjanie weszli w posiadanie terenów, które trzeba było zagospodarować i ucywilizować, jako jedni z ostatnich.

Dla Polski Katarzyna II jest postacią negatywną, lecz usprawiedliwia ją to, że tak naprawdę nie zależało jej specjalnie na ekspansji na zachód, a jeden z twórców Noworosji, jej faworyt, książę Grigorij Potiomkin, wybitny rosyjski polityk, uważał, że Rzeczpospolitej w ogóle nie powinno się dzielić, lecz ją zachować. Wystarczyłoby, żeby powstał tam układ polityczny sprzyjający Rosji, nie dopuszczający do prześladowań religijnych prawosławnych. Jeżeli przestrzegano by praw prawosławnych, nie byłoby powodu do ingerencji.

Rosja postrzegała się jako obrończyni prawosławnych, a Prusy – protestantów. Do Noworosji dotarły najbardziej postępowe rozwiązania społeczne, technologie i najaktywniejsi ludzie. Poza tym, takie miejsca zawsze przyciągały obcokrajowców, którzy chcieli zrobić karierę, albo po prostu zajmować się perspektywicznym biznesem. Na ziemiach tych osiedlali się przybysze z Niemiec, Szwajcarii, również z Francji (po Wielkiej Rewolucji Francuskiej).

Z Bałkanów.

– Oczywiście – z Serbii, Grecji, Albanii, Wysp Egejskich. W tym procesie kolonizacji Noworosji udział wzięli również Polacy. Bez nich trudno wyobrazić sobie zagospodarowanie tych terenów i, gdy tylko stało się to możliwe, po rozbiorach Rzeczypospolitej, część szlachty, która znalazła się na terenach wcielonych do Rosji, uzyskała możliwość włączenia się do imperialnego projektu.

Na przykład, nad Morzem Czarnym, w obwodzie chersońskim znajduje się niewielkie miasto Skadowsk. Obecnie jest ono pod kontrolą Rosji. To port. Jego nazwa pochodzi od rodziny polskich przedsiębiorców Skadowskich, którzy założyli jeden z pierwszych w Chersoniu domów handlowych. Prowadzili bardzo intensywną działalność gospodarczą na tych terytoriach.

Porty noworosyjskie były dla polskich towarów, przede wszystkim rolnych i surowców, bramą na rynki południowe. Od tamtej pory eksportowano je nie tylko Bałtykiem przez Gdańsk, ale też przez Chersoń. Ludzie, którzy przyjeżdżali do Noworosji, by robić tam interesy, stopniowo się tam osiedlali, bo większość z nich była pochodzenia szlacheckiego. Mogli władać tam ziemią, zasiedlać na nich chłopów, stając się w ten sposób miejscowymi ziemianami.

Warto powiedzieć, że polscy ziemianie w Noworosji, może nie ilościowo, ale z uwagi na swoją pozycję społeczną, stanowili dość znaczącą warstwę. To bardzo ciekawe procesy. Każde tego typu terytorium Nowego Świata, jak choćby Stany Zjednoczone, staje się zawsze takim tyglem. Ściągają tam ludzie różnych narodowości, mający pewne wspólne ramy kulturowe; w Ameryce była to kultura brytyjska i język angielski.

Dla Noworosji ramy wyznaczała kultura i środowisko rosyjskie. Wielu Polaków, choć nie wszyscy, mocno się zasymilowało. Zazwyczaj była to szlachta małorosyjska, która u progu Nowożytności, w XVI-XVII wieku spolonizowała się i przeszła na katolicyzm. W Noworosji nastąpił jej powrót do prawosławia.

Dobrym przykładem był tu Apollon Skałkowski, historyk. Nazywano go „Herodotem Noworosji”, uznaje się go za pierwszego (choć to nie do końca prawda) autora odrębnego dzieła o historii tych ziem. Urodził się na Wołyniu i choć był bez wątpienia uczonym rosyjskim, zostało w nim coś z tożsamości polskiej. Na przykład, nie znosił hajdamaków, którzy dokonali w Humaniu rzezi na Polakach i Żydach. Krytykował go za to Szewczenko, który pochwalał tą rzeź. Ale już Mickiewicz dedykował Skałkowskiemu wiersze.

Byli jednak i tacy, którzy pozostawali Polakami, zachowywali polską kulturę i język. Można wymienić kilka przykładów. Wszyscy znają powieść Antona Czechowa Step. Czechow pochodził z Taganrogu, miasteczka na północno-wschodnim brzegu Morza Azowskiego, które wchodziło wówczas w skład guberni jekaterinosławskiej. Akcja książki toczy się we wschodniej części Noworosji. Czyli w zasadzie na obecnym Donbasie, przed jego industrializacją. Istnieje już pierwsza fabryka w Juzuwce (obecny Donieck), od czasów Katarzyny II działa inna fabryka w Ługańsku, ale intensywnego uprzemysłowienia jeszcze nie było. To ostatnia dekada przed powstaniem przemysłu. Donbas jest wtedy przede wszystkim terenem rolniczym, pastwiskowym.

W powieści jedną z charakterystycznych postaci jest piękna i bogata polska ziemianka, hrabina Dranicka, i zarządca jej majątku Kazimierz, też Polak. Step to przekrój rożnych warstw Noworosji. Są tam charakterystyczni Żydzi, rosyjski ziemianin, małorosyjscy chłopi, są Wielkorusini, staroobrzędowcy. To ilustracja wiejskiego życia Noworosji z dala od ośrodków miejskich Imperium Rosyjskiego. W tej galerii osobowości polska ziemianka zajmuje miejsce całkiem naturalne. Wszystko dzieje się na wschodzie Noworosji, na granicy z ziemiami Wojska Dońskiego.

I jeszcze jeden przykład z klasycznej literatury rosyjskiej: główny bohater Wędrowca urzeczonego Nikołaja Leskowa w czasie swych podróży trafia do Nikołajewa, gdzie podejmuje pracę jako guwerner dziecka polskiego pana.

Spójrzmy na jeden z najbardziej znaczących dla arystokracji ujezdów Noworosji – ujezd jelizawietgradski w guberni chersońskiej (Jelizawietgrad to ukraiński Kropiwnickij). To jeden z najwcześniej kolonizowanych obszarów, na którym Rosjanie zaczęli się osiedlać jeszcze przed panowaniem Katarzyny II. Bezpośrednio graniczył z Rzeczpospolitą przed rozbiorami. To tam najwięcej było Polaków. Na terenie tym żyli polscy ziemianie, którzy aż do rewolucji 1917 roku zachowywali w rodzinach, choć służyli Rosji, polską kulturę. Ich całe pokolenia służyły w rosyjskich pułkach lekkiej jazdy, pozostając przy tym przy katolicyzmie i języku polskim. I traktowano to całkowicie normalnie.

Są przypadki, że ludzie dorastali w dzieciństwie w rodzinach arystokratycznych. W swoich wspomnieniach pisali oni później, że do pewnego okresu życia spędzali wakacje u dziadków w polskich majątkach. We wczesnych latach życia posługiwali się językiem polskim i językiem miejscowych chłopów – małorosyjskim. Języka rosyjskiego uczyli się dopiero później, gdy zaczynali naukę w gimnazjum w Jelizawietgradzie. Byli przy tym absolutnie Rosjanami, a w czasach wojny domowej niektórzy z nich walczyli w szeregach Białych.

Jeszcze jeden znany przykład. Etnicznym Polakiem był Jurij Olesza…

Olesza?

– Tak. Znany odesski literat, wybitny przedstawiciel, obok Walentina Katajewa, Ilji Ilfa i Jewgiennija Pietrowa, nurtu południoworosyjskiego w literaturze rosyjskiej, autor popularnej w ZSRR powieści dziecięcej Trzech grubasów. Pochodził z ujezdu jelizawietgradzkiego. Dorastał w polskiej rodzinie, w której ta polskość już powoli zanikała. To pokolenie, które w młodości robiło rewolucję. Prawie całkiem się w Noworosji zasymilowało.

W Jelizawietgradzie urodził się też poeta Arsenij Tarkowski…

– Tak, to jeszcze jeden przykład Polaka. I do tego jeszcze ojciec reżysera Andrieja Tarkowskiego, który nakręcił ekranizację powieści Solaris Stanisława Lema.

Pisarz Aleksandr Grin był synem polskiego szlachcica Stefana Hryniewskiego, zesłanego na Syberię za udział w powstaniu styczniowym. Pseudonim „Grin” pochodził od jego nazwiska. Choć urodził się na północy Rosji, swoją twórczość związał z Noworosją, z Krymem.

– Tak, przede wszystkim z Krymem.

Polakiem był chyba też Konstantin Paustowski, który przez całe życie pisał o Noworosji, a jego kandydatura była czterokrotnie zgłaszana do literackiej Nagrody Nobla. Nazwisko brzmi polsko.

– Pochodził z Kijowa. Wśród jego przodków byli również Polacy. Wspomnijmy jeszcze Josepha Conrada. Urodził się jako Józef Korzeniowski w małorosyjskim Berdyczowie i też miał noworosyjski okres swej biografii, kiedy jako młodego chłopca wysłano go do jego wujka zajmującego się handlem w Odessie. To tam pracował, tam został marynarzem. Przyszły Joseph Conrad stamtąd wypłynął w rejs i jego dalsze wędrówki nie były już związane z Rosją.

Co tak przyciągało Polaków do Noworosji?

– Była to przestrzeń wielkich możliwości samorealizacji. Na dawnych ziemiach Wołynia, Podola, Kijowszczyzny czy Polesia bardzo dużo było drobnej szlachty, którą władze rosyjskie poddały w zasadzie sekwestrowi.

Szlachcie pozbawionej własności ziemskiej odebrano jej prawa. Wywołało to napięcia społeczne, to z tym związany był jej udział w kolejnych powstaniach. To byli ludzie osobiście wolni, jednak nie mieli ziemi, ani poddanych. I często nie byli w stanie udowodnić swojego pochodzenia, nie mając dokumentów, które zresztą w tamtym okresie nierzadko podrabiano. Dlatego władze rosyjskie regularnie tego rodzaju ludzi wykreślały z rejestru szlachetnie urodzonych.

Więc jeśli ktoś pochodzący z tej kastowej struktury Prawobrzeża chciał się jakoś wyróżnić, wyjeżdżał na południe, do Noworosji, i tam robił karierę w służbie państwowej, w wojsku, lub handlu.

Za czasów Mikołaja I wydano nawet ukaz, który ograniczał procentowy udział Polaków w administracji noworosyjskiej. Problem w tym, że Rosja zawsze cierpiała na pewien brak ludzi wykształconych, zdolnych do służby państwowej lub wojskowej. Większość ludności aż do reform Aleksandra II stanowili chłopi. Za czasów Katarzyny II można było robić oszałamiające kariery wyłącznie dzięki własnym zaletom.

Ale już w pierwszej połowie XIX wieku, za Aleksandra I i Mikołaja I, społeczeństwo uległo skostnieniu. I pojawił się deficyt ludzi w administracji i armii. Ta drobna szlachta odpowiadała kryteriom wobec tych, którzy chcieli pójść drogą kariery urzędniczej czy oficerskiej. Byli to ludzie wolni od wielu pokoleń. W efekcie polscy szlachcice zaczęli napływać do administracji kraju noworosyjskiego, co sprawiło, że zyskali w niej przewagę. A władze uznawały w tym okresie Polaków za potencjalnie niegodnych zaufania.

Jest jeszcze przykład guberni besarabskiej. Po jej przyłączeniu do Imperium Rosyjskiego była początkowo obwodem besarabskim, a następnie stworzono z niej gubernię w składzie generał-gubernatorstwa noworosyjskiego. Nazwano je wtedy noworosyjsko-besarabskim. Besarabia to geograficzne przedłużenie Noworosji na zachód od Dniestru i warto wiedzieć, że aż do powstania Mołdawskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej etniczni Mołdawianie nie stanowili na tym obszarze większości. Było ich tam ok. 50%. Wśród pozostałych byli Wielkorusini, Małorusini, Żydzi, Niemcy i właśnie Polacy. Polacy byli tam bardzo wpływowi i w pewnym momencie zajmowali niemal wszystkie stanowiska w administracji.

Skąd tam się wzięli?

– Przyjechali z Prawobrzeża w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy – jak Pan wie – wchodziło ono już w skład Imperium Rosyjskiego. Byli tam bardzo aktywną mniejszością. Oczywiście, w Besarabii istniała miejscowa arystokracja, jednak była ona bardzo skorumpowana, nieefektywna i słabo wykształcona. Generalnie, nie reprezentowała zbyt wysokiego poziomu. Wywodziła się z Greków – fanariotów, zorientowanych na Konstantynopol, bezlitośnie uciskających Mołdawian. Rosja niezbyt się tą fanariocką administracją interesowała i nie było kim wypełnić tej próżni. Zapełnili ją Polacy.

Trzeba zaznaczyć, że robili to przede wszystkim we własnych interesach. Władze rosyjskie w pewnym momencie zrozumiały, że na tych nowo przyłączonych terenach sprawy nie idą w najlepszym kierunku: polska administracja zastąpiła fanariotów, działając wyłącznie na swoją rzecz. W efekcie z tym polskim „eksperymentem” skończono. Polska ekspansja w Besarabii również stanowiła część wędrówki Polaków na Południe – do Noworosji.

Powiem teraz o najbardziej charakterystycznym przykładzie, by zobrazować tą tezę. To znany rosyjski nacjonalista z guberni besarabskiej, Władimir Puryszkiewicz.

Zabójca Grigorija Rasputina?

– Tak. Puryszkiewicz to jeden z najbardziej wyraźnych dowodów na to, że nawet taka trudno poddająca się asymilacji wspólnota, jak Polacy, w warunkach tygla Noworosji przetapiana była nie tylko na Rosjan, ale i na rosyjskich nacjonalistów.

Gdy mówimy o ziemiańskiej kolonizacji Noworosji, to warto wspomnieć, że dokonywała jej nie tylko szlachta bez ziemi, która próbowała robić karierę na tych ziemiach, ale i reprezentanci wielkiej polskiej arystokracji, na przykład Potoccy…

– Tak, Potoccy mieli na przykład w Odessie kilka pałaców. W ogóle, wielu polskich ziemian, niekoniecznie nawet z Noworosji, lecz choćby z Podola, lubiło spędzać część roku w Odessie. To było po prostu najbliższe, duże, europejskie miasto. Kijów wówczas jej nie dorastał, Lwów był w Austro-Węgrzech. A na Wołyniu tylko miasta w rodzaju Żytomierza czy Łucka…

Pałac Potockich w Odessie

Mówił Pan o polskim ziemiaństwie w Noworosji. A czy dotarli tam też polscy kapitaliści?

– Tak, ale oni brali udział w kolejnym etapie zagospodarowania Noworosji. Etapem pierwszym było militarne opanowanie tych ziem. Drugim – rozwój rolnictwa. Najpierw była to hodowla, potem uprawa zbóż. A dopiero w latach 90. XIX wieku rozpoczął się boom przemysłowy. Polacy nie mogli w tym nie brać udziału, bo Polska, terytorium Królestwa Polskiego, było najbardziej rozwiniętą przemysłowo częścią Imperium Rosyjskiego.

W tamtych czasach, trzeba to sobie uzmysłowić, jak wyglądała przemysłowa mapa Rosji: było to kilka wysepek. Była część zachodnia – Królestwo Polskie. Tereny wokół Petersburga i dalej na północ – zakłady pietrowskie, częściowo gubernia ołoniecka (Karelia). I, oczywiście, Moskwa. Moskwa i okręg moskiewski, bardzo rozwinięte przemysłowo. Na koniec jeszcze Ural. Na tym kończyły się duże ośrodki przemysłowe. Kiedy w Noworosji zaczęły powstawać fabryki, Polacy też nie siedzieli z założonymi rękoma. Zbudowali zakłady metalowe nad Dnieprem; w Kamienskoj czy Kamience, niedaleko Jekaterynosławia. A na Donbasie Polacy stworzyli Starokramatorski Kombinat Hutniczy.

Pionier przemysłowego zagospodarowania Donbasu, Brytyjczyk John Hughes, przywiózł ze sobą od razu kilkuset angielskich robotników. Mieszkali tam oni i pracowali aż do rewolucji. Tak samo przywozili swoich rodaków Belgowie, którzy aktywnie włączyli się w uprzemysłowienie Noworosji. Byli to robotnicy wykwalifikowani, którzy przywozili ze sobą technologie i uczyli ich miejscowych. Tak samo Niemcy, i też Polacy.

Czyli polscy przemysłowcy przywieźli ze sobą polskich robotników?

– Tak. Jeszcze jeden znany przykład – Stanisław Kosior, rewolucjonista, wybitny radziecki działacz państwowy i wojskowy. W Rosji do tej pory są ulice noszące jego imię. Kosior miał kilku braci i wszyscy oni pracowali razem w jednej fabryce na terenie obecnej Ługańskiej Republiki Ludowej – w Ałczewskich Zakładach Metalurgicznych. Pracował z nimi jeden z przyszłych przywódców Republiki Doniecko-Krzyworoskiej, a później całego ZSRR – Klimient Woroszyłow.

Dom barona Falc-Fejna według projektu Lwa Włodka.

Stanisław Kosior był w tej fabryce ślusarzem. On i jego bracia zajmowali się działalnością rewolucyjną, dlatego regularnie ich z fabryki zwalniano. Potrzeba było jednak rąk do pracy i dlatego mogli zatrudnić się w sąsiedniej fabryce, gdzie bez problemu, nawet znając ich przeszłość, ich przyjmowano.

Jeśli chodzi o wspomniany zakład w Kamience, to znany jest on również jakoś z tego, że właśnie w nim pracowali rodzice Leonida Breżniewa. Młody Leonid chodził tam do gimnazjum. Trzeba przyznać, że jego polscy właściciele bardzo dobrze traktowali robotników. Panowała tam twarda dyscyplina, ale było to związane z tym, że większość ludzi pracujących w fabrykach Imperium Rosyjskiego to byli chłopi, do tego niezbyt zamożni. Mieli oni spore problemy z dyscypliną pracy. W czasach radzieckich przedstawiano to jako przejaw jakiegoś strasznego ucisku proletariatu, jednak, żeby ze słabego rolnika zrobić wydajnego robotnika, niezbędne były praktyki dyscyplinujące.

Cały ten system kar, który istniał w fabrykach, powodował niezadowolenie pracowników, ale w rzeczywistości ci, którzy wypełniali normy i wymogi, w wielu zakładach mieli się całkiem nieźle. I właśnie taka fabryka była w Kamience. Polacy budowali tam domy i szpitale dla robotników. To oni otworzyli miejscowe gimnazjum, do którego w latach I wojny światowej uczęszczał przyszły sekretarz generalny KPZR, Leonid Breżniew. Zachowały się zdjęcia jego i jego rodziny. Jego ojciec nie był szeregowym robotnikiem, lecz dość wysoko wykwalifikowanym specjalistą. Gdy patrzymy na zdjęcie Breżniewów, widzimy przeciętną, burżuazyjną rodzinę.

A czy z Noworosją miał jakieś związki znany działacz rewolucji bolszewickiej, Polak Feliks Dzierżyński?

– Tak, mieszkał przez jakiś czas w Chersoniu. Przeprowadzili się tam na krótko jego rodzice.

Czy Polacy walczyli w szeregach Białych w Noworosji?

– W armii rosyjskiej w czasie I wojny światowej istniało kilka polskich zgrupowań, które miały stać się przyszłą armią nowej Polski w przypadku zwycięstwa Rosji nad Niemcami. Takie same jednostki, tylko z przeciwnej strony, utworzył Piłsudski. Gdy bolszewicy zawarli pokój brzeski, Polacy stanęli przed perspektywą nadejścia Niemców, których uznawali za wrogów. Czerwoni też nie byli dla nich przyjaciółmi. Pojawiła się jeszcze Rada Centralna – Ukraińcy rościli pretensje do ziem, które Polacy uważali za swoje.

W tych warunkach polskie oddziały początkowo wycofywały się przez całą Noworosję, aż nad Don, gdzie powstawał ruch Białych. Następnie przerzucono ich do Odessy, którą opuściły Niemcy i Austro-Węgry, wcześniej znajdujące się tam na mocy pokoju brzeskiego. Odessę kontrolowali Austriacy, których dowódca zastrzelił się, nie mogąc znieść upadku Imperium Habsburskiego. Pochowano go na odesskim cmentarzu.

Potem jako pierwsi pojawili się w mieście Polacy, bo Biali mieli zbyt mało sił, a wojska ententy dopiero zbliżały się do Konstantynopola. Byli pierwszymi, którzy mogli przejąć miasto; formalnie stali po stronie ruchu Białych, chociaż, oczywiście, tak naprawdę stali po swojej własnej stronie. Później, gdy udało się odeprzeć Ukraińców, Odessa pozostała pod kontrolą Białych, w tym Polaków. Biali chcieli, by Polacy zostali z nimi, by razem walczyć z Czerwonymi, lecz Polacy mieli co robić. M.in. brali oni udział w walkach z Ukraińcami o Galicję.

Później stosunki ruchu Białych z Polakami nie układały się najlepiej. Oczywiście, Rosjanie i Polacy mają wobec siebie wiele historycznych pretensji. Lecz jeśli mówimy o Polsce i Białych w Noworosji, Siłach Zbrojnych Południa Rosji, następnie Armii Rosyjskiej barona Wrangla, to tych pretensji więcej jest po stronie rosyjskiej.

Piłsudski zachowywał się tu dość cynicznie. Był moment, gdy Denikin chciał iść na Moskwę. Gdyby Piłsudski uderzył w tym czasie na zachodzie, bolszewicy mogli przegrać. On jednak nie był zainteresowany odbudową państwowości rosyjskiej, choć przecież Polsce już wcześniej zagwarantowano odzyskanie niepodległości. Być może na jej czele stanąłby któryś z Romanowów. Polska nie byłaby w dotychczasowym kształcie po I wojnie światowej w przypadku zwycięstwa Rosji.

Piłsudski jednak sądził, że lepiej utrzymać przy władzy na Kremlu bolszewików, bo wszyscy rozumieli, że to ruch marginalny. Kwestie te rozważała również ententa, szczególnie Anglicy. Zachowanie Polaków w 1919 i 1920 roku… Oni sami wtedy mocno ryzykowali, bo przecież „cudu nad Wisłą” mogło w ogóle nie być; wojna to rzecz, którą trudno przewidzieć. Polacy mogli ponieść historyczną klęskę, ale mieli szczęście.

Można tu wspomnieć o jeszcze jednym obrazie historyczno-literackim. Przyjacielem wspomnianego już pisarza, Oleszy, był jeszcze bardziej znany od niego w przyszłości pisarz radziecki, Walentin Katajew. Podczas wojny domowej walczył on w szeregach Białych i w 1920 roku aresztowany został przez czekistów. Katajewa i jego młodszego brata oskarżono o to, że brali udział w organizacji podziemnej, która planowała wspieranie wojsk Wrangla w ich desancie z Krymu. Jednocześnie służby wykryły „polską organizację”, która liczyła na to, że Odessę spod władzy bolszewików wyzwolą wojska polskie. Jak wiemy, tak się nie stało i przez lata władzy radzieckiej polska diaspora w Noworosji praktycznie przestała istnieć.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Mateusz Piskorski

Dr Aleksandr Wasiliew (ur. 1978 w Odessie) – historyk, wykładowca Odesskiego Uniwersytetu Narodowego (2001-2014), radny miejski Odessy (2010-2014). Po 2014 r. prześladowany przez SBU, zajmował się dziennikarstwem, w tym w Doniecku. Od 2018 r. redaktor działu Historia portalu Ukraina.ru.

https://myslpolska.info/ – https://myslpolska.info/2023/02/11/bez-polakow-nie-byloby-noworosji/

Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego zrealizowane: Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot.

Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

Wojciech Błasiak, ekonomista i socjolog, dr nauk społecznych,

http://jow.pl/ordynacja-wyborcza-a-podzialy-spoleczne-i-narodowa-spojnosc/

Rzecz o wpływie proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu na życie polityczne we współczesnej Polsce

Ordynacja wyborcza do parlamentu określa sposób wybierania posłów (i ewentualnie również senatorów) przez wyborców. Określa kto i na jakich warunkach może kandydować, a więc rozstrzyga o treści biernego prawa wyborczego obywateli. Określa równocześnie kogo i na jakich warunkach można wybierać, decydując o sposobie przeliczania oddanych głosów na mandaty poselskie, a więc rozstrzyga o treści czynnego prawa wyborczego obywateli.

Partyjna oligarchia wyborcza

Ponieważ w Polsce to Sejm, a nie Senat, jest w systemie parlamentarno-gabinetowym rdzeniem władzy politycznej, to ordynacja wyborcza do Sejmu, a nie do Senatu, jest decydująca dla określania ustroju politycznego państwa.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu w Polsce odbiera obywatelom ich bierne prawo wyborcze. W przeciwieństwie bowiem do ordynacji większościowej z regułą jednomandatowych okręgów wyborczych, uniemożliwia im indywidualne kandydowanie do Sejmu jako obywatelom właśnie. W ordynacji proporcjonalnej mogą oni kandydować wyłącznie jako przedstawiciele komitetów wyborczych z reguły partii politycznych, a więc wyłącznie za zgodą i akceptacją na ten start liderów i działaczy samych partii politycznych. Jest to złamaniem Konstytucji, która gwarantuje wszystkim obywatelom ich bierne prawo wyborcze do kandydowania.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu czyni równocześnie fasadowym czynne prawo wyborcze obywateli. Czynne prawo wyborcze do wybierania swoich przedstawicieli jest bowiem pozorowane aktem głosowania na już wybranych przez władze partii polityczne ich kandydatów. Czynne prawo wyborcze jest więc fasadowe, gdyż obywatel jest zmuszony do wybierania swoich przedstawicieli wyłącznie spośród już wybranych przedstawicieli partii politycznych. Tym samym polscy obywatele nie mają możliwości wybierania swoich kandydatów spośród tych Polaków, którzy chcieliby kandydować.

Tym samym proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu tworzy w rzeczywistości polityczny ustrój oligarchii wyborczej, w której to partie polityczne jako instytucje mają monopol na wybór posłów do parlamentu. Tylko bowiem z ich list wyborczych, o składzie osobowym, o którym one same decydują, można zostać wybranym do reprezentowania politycznego wyborców. Wyborcy głosują, ale wybierają tylko spośród już wybranych kandydatów partii politycznych.

Dzięki tej ordynacji posłowie, a w konsekwencji i politycy, nie są bezpośrednio zależni od wyborców. Są bowiem bezpośrednio zależni od władz swoich partii, które ustalają listy wyborcze, decydując o ich losie politycznym. Konsekwencją socjopolityczną jest działanie prawidłowości Fredericka Forsytha w postaci stałej tendencji do korupcji, strukturalnej nieudolności i samowoli polityków, a szerzej przedstawicieli wszelkiej władzy w państwie.

Wynika to z faktu, iż brak bezpośredniej zależności od wyborców, a szerzej społeczeństwa, w sytuacji posiadania władzy w stosunku do tegoż społeczeństwa, rodzi stałe poczucie wyższości i bezkarności. Jest to fundament funkcjonowania miękkiego państwa oligarchicznego, które ma stałą tendencję do korupcji, nieskuteczności i samowoli, aż po anarchię jego aparatów władzy.

Generowanie podziałów socjopolitycznych i ideologicznych

W ordynacji większościowej z regułą JOW o wyborze kandydata decyduje bezwzględna większość wyborców w jego okręgu wyborczym. Kandydaci muszą więc odwoływać się do interesów, aspiracji i ambicji bezwzględnej większości swoich wyborców, czyli do ich większości. Muszą więc formułować programy wyborcze odwołujące się do tej większości, a następnie realizować je w parlamencie. A to oznacza konieczność odwoływania się do tego, co nade wszystko łączy większość i poszukiwania rozwiązywania wspólnych dla tej większości problemów, a redukowania tego, co tę większość w różny sposób dzieli. W konsekwencji zaś oznacza to konieczność poszukiwania wspólnych kompromisów w tych podziałach i różnicach. To wzmacnia spójność socjopolityczną, a w konsekwencji narodową wspólnotę. „… kandydaci i ich sztaby wyborcze – twierdził Mateusz Morawiecki – muszą umieć wypracowywać rzeczywiste kompromisy pomiędzy różnymi, nierzadko przeciwstawnymi sobie grupami społecznymi. Te zaś kompromisy mają dla społeczności danego okręgu (a w efekcie końcowym dla całego społeczeństwa) bardzo pozytywne znaczenie i ukazują zantagonizowanym grupom wspólny cel i wypracowują opcję rozwoju akceptowalną dla większości wyborców” (Mateusz Morawiecki, Jak najlepiej wybierać posłów?, w: Romuald Lazarowicz, Jerzy Przystawa [redakcja], Otwarta księga. O jednomandatowe okręgi wyborcze, Wydawnictwo SPES, Wrocław 1999, s. 92-93)

Rozwiązywanie wspólnych dla większości problemów i tworzenie akceptowalnych przez większość kompromisów staje się z konieczności dla tak wybranych posłów rdzeniem ich praktyki parlamentarnej, bez którego nie zostaliby ponownie wybrani. „Elementem kultury politycznej systemów większościowych – twierdzą D. C. Hallin i P. Mancini – a przynajmniej tych o ugruntowanej tradycji demokracji większościowej – jest zasada, że partie współzawodniczą nie po to, aby uzyskać większy udział we władzy w celu reprezentowania jednego segmentu społeczeństwa, ale w celu reprezentowania całego narodu” (D. C. Hallin, P. Mancini, Systemy medialne. Trzy modele mediów i polityki w ujęciu porównawczym, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2007, s. 51).

W ordynacji proporcjonalnej o wyborze kandydata z listy partyjnej decyduje poparcie dla jego partii i jej liderów określonego segmentu społeczeństwa, jakiejś jego części, jakiegoś jego procentu. Ten segment, ta część, ten procent ogółu jest wyodrębniony poparciem dla danej partii politycznej, która się do jego wyodrębnionych, a różnych od całości społeczeństwa interesów, aspiracji i ambicji odwołuje. W ordynacji proporcjonalnej nie ma odwoływania się do kompromisowych rozwiązań, a interesy wspólne są w istocie neutralne politycznie, gdyż nie służą wzmacnianiu partyjnego i partykularnego elektoratu. Tak więc w tej ordynacji kandydaci list partyjnych odwołują się ostatecznie do tego, co dzieli społeczeństwo, a przynajmniej go różnicuje. I dotyczy to również ich praktyki parlamentarnej. Parlamentarne partie działają zasadniczo na rzecz zwiększania swego partykularnego wpływu w sprawowaniu władzy w państwie, a nie rozwiązywaniu problemów dla całego społeczeństwa.

W ordynacji proporcjonalnej – dowodził M. Morawiecki – tworzą się partie, reprezentujące interesy wąskich grup społecznych. Zasada wyłącznej obrony interesów własnego zaplecza wyborczego (…) jest niejako wbudowana w kampanię wyborczą i przyszły model działania. Kandydaci nie mają bodźca do wypracowania kompromisów z innymi grupami interesów. W ten sposób model ordynacji proporcjonalnej przyczynia się do dezintegracji i atomizacji społeczeństwa” (M. Morawiecki, s. 93).

Tak więc ordynacja proporcjonalna generuje podziały socjopolityczne i ideologiczne w społeczeństwo na potrzeby partii politycznych. Partie polityczne są obiektywnie zainteresowane utrzymywaniem, a nawet pogłębianiem tych podziałów socjopolitycznych i ideologicznych, które utrzymują i scalają ich segmentowe elektoraty wyborcze. To ostatecznie prowadzi do osłabiania więzi narodowych i stale deformuje życie polityczne społeczeństwa i destabilizuje procesy rządzenia i administrowania państwem.

W przypadku Polski mamy do czynienia z tworzeniem się nowych podziałów socjopolitycznych w oparciu o różnice ideologiczne czy tylko etyczne. Takim klasycznym tego przykładem jest stałe wykorzystywanie różnicy stosunku do aborcji, jako generującego podziały socjopolityczne. Do tworzenia nowych podziałów, wokół których można stworzyć nowy segment elektoratu wyborczego wykorzystywane są wręcz koniunkturalne napięcia społeczne, które generuje się i utrwala. Takim przykładem była katastrofa smoleńska czy jest obecny spór wokół reformy sądownictwa. To dodatkowo rozbija spójność społeczną i narodową oraz dezintegruje życie nie tylko polityczne, ale i całość życia społecznego.

Ma to szczególnie negatywny wpływ na praktykę funkcjonowania parlamentu i jakość jego pracy, podobnie jak i na jakość rządzenia. „Nie jest rolą członka parlamentu reprezentować wyborców tak, jakby byli losową próbką ludzi – pisał kanadyjski filozof polityku John T. Pepall – I nie jest rolą rządu służyć ludziom podzielonym ze względu na ich poglądy czy interesy, problemy czy kultury, płeć czy grupy wiekowe i tak dalej. Rząd musi działać na rzecz wspólnych interesów i spraw publicznych ludzi. Członkowie parlamentu muszą koncentrować się na wspólnym dobru i muszą próbować reprezentować wyborców we wspólnych sprawach, a nie tak jak oni mogą być podzieleni” (John T. Pepall, Laying the Ghost of Electoral System, Canada’s Faunding Ideas Series, September 2011, s. 3).

Partiokracja i oligarchie partyjne

W ordynacji większościowej to poseł jest reprezentantem wyborców, gdyż jest od nich bezpośrednio zależny i przez nich bezpośrednio oceniany. Zależność zaś posła od jego partii jest tylko pośrednia. Ostateczny los posła jest bowiem w rękach wyborców, a nie w rękach władz partii. W konsekwencji partie polityczne są formami stowarzyszeń politycznych o konfederacyjnym charakterze, opartym na szerokich kompromisach i uzgodnieniach pomiędzy tworzącymi je grupami politycznymi. Władze partii są bezpośrednio pochodną władzy reprezentacji parlamentarnej i ich liderów.

Obowiązkiem posła tak wybieranego, ocenianego i rozliczanego politycznie jest reprezentowanie ogółu wyborców swojego okręgu, gdyż został wybrany bezwzględną większością głosów wyborców tego okręgu. Poseł jest „osobiście odpowiedzialny przed ludźmi”, jak to ujął Karl Popper (Karl Popper, O demokracji, w: R. Lazarowicz, J. Przystawa…, s. 17). Ta osobista odpowiedzialność jest zagwarantowana faktem, iż jest on jedynym przedstawicielem wyborców w ich relatywnie małym, bo kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym.

Sytuacja ulega całkowitej zmianie przy wyborze posła w ordynacji proporcjonalnej. „Wszystko to jest zniesione – twierdził K. Popper – jeżeli konstytucja jakiegoś państwa zawiera postanowienie o reprezentacji proporcjonalnej. Albowiem przy obowiązywaniu tej zasady kandydat zabiega o wybór wyłącznie jako przedstawiciel partii, niezależnie od sformułowania konstytucji. Jego wybór jest wyborem głównie, jeśli nie wyłącznie, pewnej partii, do której kandydat należy. Jego zatem podstawowa lojalność dotyczy partii i ideologii partyjnej, nie zaś ludzi (z wyjątkiem może przywódców partyjnych)” (K. Popper…, s. 18)

Dlatego w ordynacji proporcjonalnej poseł jest nade wszystko reprezentantem partii politycznej, gdyż jest od niej bezpośrednio zależny, jest przez nią oceniany i rozliczany. Jego los polityczny jest całkowicie zależny od decyzji władz partii. To te władze decydują, czy wystartuje on w wyborach parlamentarnych oraz zasadniczo przesądzają o jego szansach wyborczych, decydując o kolejności jego miejsca na partyjnej liście wyborczej.

Tak wybrany poseł jest natomiast tylko pośrednio zależny od wyborców, będąc znacząco anonimowy wśród wielości posłów w kilkusettysięcznym okręgu wyborczym. Nawet w sytuacji osobistej kompromitacji w danym okręgu wyborczym, zawsze może zostać wystawiony na liście partyjnej w innym okręgu wyborczym, w którym jest nieznany.

Ordynacja proporcjonalna całkowicie zmienia charakter i formułę partii politycznych w stosunku do partii w ordynacji większościowej. „Przede wszystkim reprezentacja proporcjonalna nadaje partiom (nawet jeśli dzieje się to tylko pośrednio) status konstytucyjny – twierdził K. Popper – którego w innym przypadku nie dostąpiłyby. Albowiem nie mogą już wybierać osoby, której powierzam reprezentowanie mnie – wybierać mogę jedynie pewną partię. Ludzie zaś, którym wolno reprezentować tę partię, wybierani są wyłącznie przez tę partię. O ile ludzie i ich opinie zawsze zasługują na największe poszanowanie, o tyle opinie przyjmowane za obowiązujące przez partie (które są typowymi narzędziami osobistego awansu i władzy, ze wszystkimi związanymi z tym możliwościami intryg) nie powinny być utożsamiane ze zwykłymi ludzkimi poglądami. Są one bowiem ideologiami” (K. Popper… s. 17).

Partie polityczne w ich statusie konstytucyjnym monopolizują podmiotowość polityczną i uzyskują oligarchiczną władzę w państwie. Nikt poza ich decyzjami nie może wejść na scenę polityczną państwa. Żaden polityk, żadne środowisko polityczne i żadna grupa polityczna nie jest w stanie funkcjonować politycznie na poziomie państwa poza partiami politycznymi. Państwo zaś jest w konsekwencji łupem wyborczym samych partii po wygranych wyborach parlamentarnych.

Tworzy to system partiokracji, w którym jedynie partiom politycznym przysługuje pełna podmiotowość polityczna w państwie, włącznie z wyłącznością na realizację obywatelskich praw wyborczych w postaci biernego i czynnego prawa wyborczego. To partie polityczne, a nie obywatele de facto kandydują i są wybierane oraz to one wybierają tych, na których potem głosują wyborcy.

Są to wszakże partie, które nie mają charakteru stowarzyszeniowego i konfederacyjnego, lecz mają charakter zorganizowanej grupy politycznego interesu. Są grupami politycznego interesu, których celem jest udział we władzy państwowej dla realizacji interesów swych członków. Są równocześnie zorganizowane oligarchicznie, gdyż pełnia władzy nad posłami, a szerzej partyjnymi politykami, spoczywa w rękach zwykle nielicznego kierownictwa partyjnego, zwykle z wyraźną koncentracją władzy partyjnej w rękach jednego lidera (wręcz na podobieństwo wojskowego wodza otoczonego partyjnym dworem). Ta oligarchiczna, aż po wodzowską partyjna władza wynika z prawa do ustalania i wystawiania list wyborczych, a więc decydowania kto i z jakimi szansami może zostać posłem, a tym samym politykiem.

W tym systemie partiokracji wprowadzane są do życia politycznego państwa, a również życia społecznego, nowe podziały i zróżnicowania polityczne, wynikające wyłącznie z funkcjonowania partii politycznych i ich walki o władzę w państwie. Życie polityczne państwa zostaje zdominowane przez interesy partyjne. W przypadku zaś Polski dyskurs zaś publiczny został całkowicie zdominowany dyskursem międzypartyjnym, który w większości nie ma bezpośredniego czy wręcz żadnego związku z realnymi problemami kraju. Został stworzony wyłącznie z powodu systemu partiokracji.

Ponieważ w ordynacji proporcjonalnej wyborcy głosują na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów, system medialny staje się kluczowym podsystemem politycznym. Media zaś funkcjonują wręcz jako ośrodki władzy politycznej, gdyż uzyskują dzięki tej ordynacji możliwość bezpośredniego wpływu na wynik wyborów parlamentarnych, a nawet o nich mogą przesądzać. W wypadku Polski daje to możliwość bezpośredniego zagranicznego ingerowania przez niemiecki (prasa, portale internetowe i radio RFM) i amerykański (telewizyjny koncern TVN) kapitał medialny w wyniki wyborów parlamentarnych.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

W ordynacji większościowej wybory wygrywa w kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym tylko jeden poseł. Partie polityczne są zmuszone do bardzo starannej selekcji najlepszych kandydatów, którzy zagwarantują im wysokie szanse na zwycięstwo wyborcze. Głosuje się bowiem nade wszystko na osoby kandydatów, a ich partyjność jest rzeczą choć istotną, to wtórną. Poza tym zawsze można zostać posłem niezależnym i bez szyldu partyjnego, co każdorazowo dokumentują wybory w Wielkiej Brytanii.

Kandydat na posła w ordynacji większościowej musi mieć kompetencje do przeprowadzenia skutecznej kampanii wyborczej, opartej nade wszystko na bezpośrednich i osobistych relacjach z wyborcami. Jest przez nich dzięki temu bezpośrednio oceniany i sprawdzany, w zakresie kompetencji merytorycznych i społecznych. Kandydat musi wręcz wykazywać minimalne cechy przywódcze, dzięki którym zostanie politycznym liderem dla bezwzględnej większości swoich wyborców. A zatem wykazywać się minimalną choćby misyjnością polityczną, odpowiedzialnością polityczną i etyką polityczną. „Selekcja w głównych dużych partiach – pisał na przykładzie Wielkiej Brytanii Tomasz J. Kaźmierski – jest procesem długotrwałym, gdyż partie nie mogą sobie pozwolić na wystawienie kogoś, kto nie będzie w stanie przekonać do siebie wyborców w konkurencji z innymi kandydatami. Wybory są przecież wolne, bo każdy może w nich stanąć, inne partie też szukają jak najlepszego kandydata, partia przegrywała nawet w tzw. pewnym okręgu, a mandat zdobywał kandydat niezależny” (Tomasz J. Kaźmierski, Przedwyborcza selekcja kandydatów partyjnych w UK, „Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych” 2009, nr 31 (11 listopada), s. 6).

W ordynacji proporcjonalnej, w której kampanię wyborczą w kilkusettysięcznych okręgach wyborczych rozgrywa się medialnie i wizerunkowo, osobowości kandydatów są nieistotne, a przynajmniej mało istotne. Głosy oddaje się bowiem na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów. Wyborcy nie są w stanie rozpoznać kilkudziesięciu kandydatów różnych partii, a nawet zapoznać się z kilkunastoma kandydatami jednej partii. Kandydaci pozostają w dużym stopniu anonimowi. Pozwala to partiom politycznym na wystawianie kandydatów spośród wyłącznie własnych politycznych środowisk partyjnych, co drastycznie ogranicza proces selekcji przedwyborczej. Równocześnie najważniejszym kryterium selekcji staje się lojalność wobec kierownictwa partii. „Kierownictwo partyjne zaś – dowodził F. Forsyth – raczej nie wysunie kogoś, kto nie będzie bezwarunkowo posłuszny partii i lojalny wobec partii bez najmniejszych wątpliwości. W grę wchodzi zresztą także lojalność wobec własnej kariery, gdyż posłuszeństwo jest kluczem do otrzymanie dobrze rokującego miejsca na liście. W ten sposób wodzowie zawłaszczyli sobie aparat partyjny, który przeszedł na ich osobisty użytek. Mamy więc władzę trwałą i absolutną. A władza trwała i absolutna prowadzi do przekazywania sobie pieniędzy w Szwajcarii” (Frederick Forsyth, O arogancji i korupcji władzy, „Die Woche”, 21.01.2000, za: „Forum”, 6.02.2000).

Jest to prawidłowość tworząca negatywną selekcję do partyjnych grup parlamentarnych, a dalej do partyjnych grup władzy w państwie. Posłowie, którzy byliby czy są lojalni wobec nade wszystko wyborców i nie okazują ścisłej lojalności wobec kierownictwa partii, są po prostu eliminowani z partyjnych list w kolejnych wyborach. W ten sposób tworzono bowiem prawidłowość wybierania do polskiego Sejmu „miernych, biernych, ale wiernych”. Aż po obecny poziom miernot politycznych. Jest to widoczne w perspektywie 30 lat w postaci całkowitego wyeliminowania już od III kadencji Sejmu lat 1997-2001 posłów zdolnych do tworzenia i przeprowadzania ustaw poselskich niezależnych czy wręcz niewygodnych dla kierownictwa swojej partii.

A ponieważ wynik wyborczy zależy od procentu zdobytych głosów przez całą listę, w Polsce posłami zostają ludzie nawet o wyjątkowo niskim poziomie merytorycznym, ideowym i etycznym po otrzymaniu indywidualnie nawet niewielkiej liczby głosów. W ordynacji większościowej nigdy nie zostaliby parlamentarzystami. Ich niska jakość zostałaby rozpoznana publicznie przez wyborców. W ordynacji proporcjonalnej zaś kryją się za anonimowością listy wyborczej, a wybrani zostają niewielką ilością głosów.

W Polsce, po 30 latach trwania tej negatywnej selekcji mamy teraz do czynienia z powszechnym już awansem miernot politycznych do Sejmu, a w skrajnej postaci z awansem wręcz hołoty politycznej, pozbawionej w swych grupowych zachowaniach podstawowych norm etycznych, ideowych i intelektualnych. Drastycznie niski poziom dyskursu politycznego, acz i publicznych zachowań politycznych, zarówno w polskim parlamencie, jak i mediach, jest tego dobitnym dowodem.

Skutkiem jest wręcz całkowite wyjałowienie merytoryczne i ideowe dyskursu międzypartyjnego. Dowodzi tego całkowicie bezprogramowa i bezideowa kampania wyborcza w tegorocznych wyborach parlamentarnych. I taki właśnie bezprogramowy i bezideowy jest obecnie polski parlament. Oznacza to pogłębianie negatywnego przywództwa państwowego i narodowego, ze wszystkimi tego trudnymi do przewidzenia w przyszłości skutkami.

Można wszakże przewidywać narastający chaos życia politycznego w Polsce i możliwe przesilenie, nawet w wyniku pojawienia się relatywnie niewielkiej nowej, a ożywczej siły politycznej.

Można przewidywać bowiem, zgodnie z matematyczną teorią katastrof, wystąpienie politycznego „efektu motyla”, gdy pojawienie się nowej a niewielkiej i antysystemowej siły politycznej, może wywołać huragan polityczny w coraz bardziej chaotycznym systemie politycznym Polski. I zachęcam Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych do wystąpienia w roli politycznego „motyla”.

11 grudnia 2019

To rosyjska propaganda usiłuje zniechęcić Polaków do jedzenia robaków

Rosyjska propaganda usiłuje zniechęcić Polaków do jedzenia robaków

Kategoria: Archiwum, Na wesoło, Niekonwencjonalne, Polecane, Polityka, Polska, Ważne

Autor: CzarnaLimuzyna 18 lutego 2023

Jarosław Kaczyński jest podobno gorącym zwolennikiem dodawania do produktów spożywczych różnych interesujących dodatków. Niestety, jako szeregowy poseł nie może podejmować kluczowych decyzji. W niełatwym dziele przekształcania polskiego jadłospisu na taki przy produkcji którego emituje się mniejsze ilości CO2- jednym słowem na “unijny”, wyręcza go Mateusz Morawiecki dbający również o nową paszę dla zwierząt. Dzięki odważnej decyzji premiera PiS znany producent “alternatywnego białka i tłuszczu” otrzymał dofinansowanie w kwocie 14,4 mln zł. Dzięki tej dotacji powstanie nowa fabryka produkcji pasz z biomasy owadów. Eksperci przewidują, że już za kilka lat nastąpi znacząca zmiana. Produkowane na robakach mięso osiągnie “ekologiczną” jakość. Wywoła to zwiększone zapotrzebowanie na dodatkową suplementację, ale znając duże możliwości producentów leków i preparatów witaminowych wzrastające potrzeby zdrowotne społeczeństwa zostaną zaspokojone z nawiązką. Po pewnym czasie, zgodnie z planem, mięso zniknie z jadłospisu.

A co tam w trawie piszczy, co wypełza z zakamarków? Odpowiedź jest krótka i treściwa. Robaki.

“Są one najlepszym pożywieniem dla ludzi” twierdziło już 10 lat temu, powołując się na CNN, radio RMF. Robaki będą dodawane do pieczywa, ciast, hamburgerów, czekolady, ciastek. Bedą też serwowane oddzielnie jako przysmak. Niektórzy, być może, zarzucą mi, że z premedytacją włączyłem w ten wątek prezesa wielobranżowej formacji usługowej, Jarosława. I będą mieć rację, bo jak tu nie dołączyć kogoś, kto już dwa lata temu mówił:

“Odrzucanie Europejskiego Zielonego Ładu oznaczałoby ustawienie się na marginesie i innego rodzaju kłopoty, to plan w którym warto uczestniczyć nawet za pewną cenę”. A cena przecież jest niewielka: zgrzytanie między zębami i zmiana samopoczucia. Pomijając “innego rodzaju kłopoty”, wyobraźmy sobie jak wyglądałby ustawiony na marginesie Kaczyński i jego lewa ręka Morawiecki, notabene prawa ręka Klausa S… Nie włączam tu Andrzeja Dudy, bo ten, jak wiadomo, ma zupełnie inny zakres ruchów obejmujący: machanie szabelką, braterskie uściski, a nawet zauważone przez Grzegorza Brauna- pełzanie.

Tymczasem toczące Europę robaki wytyczają nowy kierunek rozwoju. Rozpoczął się okres promowania nowego stylu życia. Wstydliwi i zaszczuci do tej pory robakożercy zaczęli wychodzić z szafy i zachęcać do spożycia. Firmy szykują się do zażartej walki o dotacje. Już na wiosnę ruszy akcja “robak w polskim domu” lub “robaki na polskim talerzu” ( nie zapamiętałem nazwy). Nie podoba się to Rosji, która od dłuższego czasu próbuje szydzić z zachodniego stylu wegetacji.

Opisując te skandaliczne praktyki rosyjskiej telewizji portal www.o2.pl pisze:

Według rosyjskiej telewizji, sklepy niedługo dostaną pozwolenie na sprzedaż tego, co jeszcze niedawno nie nadawało się do jedzenia. Krótko mówiąc, zdaniem popleczników Putina niedługo robaki zagoszczą w menu w każdej restauracji w Europie.

Jest to oczywiście prawda w nieprawdzie lub nieprawda w prawdzie.

Gwoli ścisłości daleko nam liderów, ale nadrabiamy, nadrabiamy…

Robaki w polskim przedszkolu

https://youtube.com/watch?v=vpHFXjo_16k%3Ffeature%3Doembed

____________________________________________________________________________________

NIEPOLSKIMI RĘKAMI i za NIEPOLSKIE PIENIĄDZE

NIEPOLSKIMI RĘKAMI i za NIEPOLSKIE PIENIĄDZE

Krzysztof Baliński 19 lutego 2023

Rok 1989 stworzył nadzieję, że nowe władze zdefiniują polski interes narodowy i będą myśleć jego kategoriami. Tak się nie stało. Interes narodowy padł ofiarą obcoplemieńców, którzy każde myślenie o interesach Polski zwalczali, jako przejaw nacjonalizmu. Władysław Bartoszewski zdefiniował go tak: „Polska to panna stara, brzydka i bez posagu”. Dziś mamy prezydenta, który mówi, że „bezpieczeństwo Ukrainy jest częścią polskiej racji stanu”, premiera, który nigdy i w żadnych okolicznościach nie używa słów „interes Polski” oraz ministra „sługę narodu ukraińskiego”. Interesu narodowego nie zdefiniowano także dlatego, że nie było komu tego zrobić. Bo, czy można było tego oczekiwać od ludzi gruntownie pozbawionych poczucia lojalności wobec kraju, w którym żyją, których związek z polskością sprowadza się do miejsca zamieszkania „w tym kraju”?

Stosunki polsko-niemieckie nie są normalne, lecz zafałszowane, bo po stronie polskiej są wyznaczane przez ludzi niepolskiego pochodzenia.

Bronisław Geremek, kompletując swój „zespół niemcoznawców”, sięgał wyłącznie do mniejszości etnicznych. Jerzy Kranz, przed nominacją na ambasador RP w Niemczech, cztery lata stażował w tygodniku „Stern” i odznaczony został przez Niemców Krzyżem Wielkim Zasługi.” Kazimierz Wóycicki, dyrektor Instytutu Polskiego w Düsseldorfie i Lipsku był stypendystą Fundacji Adenauera i autorem tendencyjnych publikacji na tematy polsko-niemiecko-żydowskie. Oprócz finansowania dostał od Niemców Krzyż Wielki Zasługi i nominację na dyrektora Oddziału IPN w Szczecinie, niegdyś intensywnie penetrowanym przez STASI. Janusz Reiter, ambasador RP w Berlinie, po uchwaleniu przez Bundestag rezolucji ws. „wypędzonych” oraz towarzyszącym jej agresywnymi, godzącymi w suwerenność Polski wypowiedziach kanclerza Niemiec, przekonywał Polaków, że uchwała „nie wymaga żadnej reakcji ze strony polskiej”.Debatę na temat odszkodowań dla robotników przymusowych w III Rzeszy uznał za„anachroniczną”, a żądania odszkodowań określił, jako „niebezpieczne”.

Niemcy sprawnie zbudowali swoje lobby. I to bynajmniej nie poprzez przedstawicieli mniejszości niemieckiej, ale … żydowskiej.

Wszystko i jednostronnie postawili na środowisko dawnego KOR, skupione wokół „Wyborczej”. Doszło do tego, że to strona niemiecka wyznaczała sobie partnerów po stronie polskiej. Znany z niepohamowanego gadulstwa Władysław Bartoszewski wypaplał, że strona polska usunęła wszystkie niewygodne dla Niemców osoby z gremiów ważnych dla stosunków polsko-niemieckich.

Pęd mniejszości żydowskiej do obsługi stosunków polsko-niemieckich wynika nie tylko z nieodwzajemnionej miłości do Niemców (i z nieodwzajemnionej nienawiści do Polaków), ale także z tego, że w większości przypadków jest kupiony za niemieckie srebrniki. „Eksperci od Niemiec” zapraszani są na spotkania do Berlina, gdzie wygłaszają referaty, w których nigdy nie ma krytycznego słowa pod adresem gospodarzy, mnóstwo natomiast tyrad o uprzedzeniach Polaków wobec Niemców i ich antysemityzmie. Wykłady te są traktowane, jako znakomita okazja do wynagradzania prelegentów.

W stosunkach Polska-Niemcy zaczął obowiązywać niepisany podział ról: Niemcy wygłaszają samokrytyczne przemówienia tylko przy okazji rocznic powstania w getcie – strona polska też. W układzie polsko-niemieckim z 1991 r. znalazł się niedopuszczalny zapis zobowiązujący obie strony do wspólnego zwalczania antysemityzmu, który ewidentnie sugeruje, że Polacy poczuwają się do współodpowiedzialności za zbrodnie dokonane na Żydach. Inny przykład – przedstawiciel Izraela podjął interwencję, aby usunąć z przemówienia premiera RP w Auschwitz wzmianki o niemieckim sprawstwie Holokaustu. I czy to nie mówi wszystko?

Badania naukowców utrzymujących, że Żydom było łatwiej przeżyć w niemieckich obozach koncentracyjnych, niż wśród Polaków są finansowane przez Fundację Adenauera i Claims Conference, czyli Światową Organizację Restytucji Mienia Żydowskiego. Jan Grabowski vel Jojne Abrahamer, autor monografii „Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942-1945”, pieniądze dostał od Fundacji Gerdy Henkel, wdowy po właścicielu koncernu chemicznego Henkel, członka NSDAP, jednego z 42 przemysłowców umieszczonych na norymberskiej liście zbrodniarzy za to, że w jego fabrykach pracowali robotnicy przymusowi, w tym Polacy. Stypendium od Henkel, też na badania polskiego antysemityzmu, dostała prof. Joanna Tokarska-Bakir i prof. Barbara Engelking, która w opracowaniu o stosunku polskich chłopów do Żydów dokonała naukowego odkrycia: „Oprócz tych, których chłopi wydali są jeszcze Ci, których sami zamordowali […] z rąk Polaków zginęło w czasie wojny 120 tysięcy Żydów”.

Dyplomaci pochodzenia żydowskiego zmonopolizowali po wojnie problematykę niemiecką w MSZ. Byli to: Marian Naszkowski, Jakub Berman (zrzekł się odszkodowań od Niemiec), dr Manfred Lachs (autor ekspertyzy prawnej zalecającej zrzeczenia się odszkodowań), dr Juliusz Katz-Suchy, Conrad Meller (ojciec Stefana), no i ambasador PRL w Bonn, w latach 1977-80, Jan Chyliński, ślubny syn Bieruta. W publicystyce problematykę niemiecką zawłaszczyli Marian Podkowiński i Mieczysław Rakowski. W naukach historycznych brylował Jerzy Holzer. W pierwszych dniach „suwerennej” Polski, na czoło wysunął się Artur Hajnicz, organizując przy Senacie Ośrodka Studiów Międzynarodowych. Hajnicz kolaborował z Sowietami w okupowanym Lwowie, został agentem NKWD o pseudonimie „Grisza” i czynnie uczestniczył w akcji eksterminacji Polaków. Był też członkiem korpusu żydowskich politruków w armii Berlinga, a po wojnie redaktorem naczelnym „Żołnierza Wolności” i członkiem Klubu Krzywego Koła. W 1995 r. Griszę zatrudnili Niemcy w Fundacji im. Roberta Schumana, gdzie został koordynatorem programu badawczego „Kompleks wypędzenia”. Otrzymał też od Niemców Wielki Krzyż Zasługi.

Ministrami spraw zagranicznych, ludźmi mającymi w założeniu definiować i bronić polskiego interesu narodowego zostali: syn rabina, po nim Wołodia Cimoszewicz, po nim brytyjski agent o kałmuckich rysach twarzy, którego żona pisuje dla żydowskiej gazety dla Polaków. Inni mieli podwójne obywatelstwo, a zatem zobowiązanie do podwójnej lojalności. „Dobrym” przykładem jest tu płomienny obrońca polskiego interesu narodowego Ryszard Sznepf, który obok polskiej dyplomacji, dorabiał w loży B’nai B’rith. Stosunki z Niemcami wymagają zdecydowanej, czasem wręcz brutalnej gry o polskie interesy. Czy z wyzwaniem tym radzili sobie nie-Polacy, pół-Polacy, folksdojcze? I czy, gdybyśmy mieli dyplomatów polskiego pochodzenia, zaistniałaby tyle problemów w relacjach Polski z Niemcami.

Nadzieja, że to Polacy bronić będą interesów państwa prysła ostatecznie, gdy lud pracujący miast i wsi wybrał sobie na premiera wnuka żołdaka Wehrmachtu, który z Polską nigdy się nie utożsamiał, który nigdy nie postawił stopy w Muzeum Powstania Warszawskiego, który patriotycznych uroczystości unikał jak ognia. „Byliśmy grupą, która odnalazła się poprzez fakt niechęci do Ruchu Młodej Polski i do endecji (…) Irytowały nas ich poglądy, byliśmy kontestacyjni, jeśli chodzi o Kościół, o narodowe tradycje. Bardziej odpowiadał nam intelektualny sznyt KOR-u” – tak pisał o swoim pochodzeniu etnicznym. Media pisały, że Tusk szwargocze po niemiecku. Ale nie miały odwagi napisać, że jest Niemcem. Dla Niemców był  najlepszym włodarzem Polski od czasów Augusta Sasa, bo zamknął drogę do należności z tytułu odszkodowań wojennych, bo pozostawił otwarty problem roszczeń niemieckich.

Pochodzenie etniczne to temat tabu. Wymuszony poprawnością polityczną, a także strachem przed oskarżeniami o antysemityzm. Kiedy sprawę „dziadka z Wehrmachtu” na światło dzienne wyciągnął Jacek Kurski, wzniósł się klangor. Od niecnych, czarnosecinnych słów odciął się Jarosław Kaczyński. A szkoda, bo być może nie doszłoby do likwidacji polskich stoczni. Sam Tusk nowojorskich rabinów zapewniał, że doskonale rozumie sytuację mniejszości narodowych i etnicznych, ponieważ jako Kaszub wie, ile musieli przejść i wycierpieć w związku ze swą „odmiennością”. Na zapewnieniach nie poprzestał – złożył solenne zapewnienie, że sprzeda polskie lasy i wypłaci rekompensatę mniejszości, która w związku ze swą odmiennością tyle z rąk Polaków „przeszła i wycierpiała”. Inne przykłady: Kaczyński odciął się od publikacji „Gazety Polskiej” na temat pochodzenia etnicznego urokliwej żony Komorowskiego. Michnik milczał, gdy „Newsweek” wyciągnął na światło dzienne pochodzenie żony Dudy. No i gładko w Pałacu Prezydenckim nastąpiła podmiana Anki Rojer na Ankę Kornhauser.

W strategii pozyskiwania w naszym kraju jak największych wpływów i jak największej liczby klientów, niepoślednią rolę odgrywają fundacje niemieckie, które utrzymują całe zastępy polskich polityków, dyplomatów i publicystów. Dobrym przykładem jest tu Centrum Studiów Międzynarodowych. „Niezależny, pozarządowy ośrodek analityczny” wśród sponsorów ma na pierwszym miejscu Funda­cję Adenauera. Przez wiele lat prezesem centrum był Janusz Reiter. W centrum pracuje też „naukowo” Kazimierz Wóycicki i b. minister obrony Janusz Onyszkiewicz, który – przypomnijmy – w związku z tworzeniem w Szczecinie brygady międzynarodowej oświadczył: „Gwarantem granic RP jest Bundeswehra”.

Założycielem centrum jest Eugeniusz Smolar, syn Hersza, przywódcy żydowskiej sekcji etnicznej w PPR, który zarzucał Gomułce opór wobec repatriacji Żydów z ZSRR, umniejszanie znaczenia walk w getcie warszawskim i podkreślanie monolityczności etnicznej Polski. Hersz był też redaktorem naczelnym wydawanej w jidysz gazety „Fołk Sztyme”. A co do jidysz – Ludwik Hirszfeld pisał: „Stali się Niemcy beznadziejną i nieodwzajemnioną miłością Żydów. W zaborze pruskim byli najlepszym narzędziem w antypolskiej polityce. W odrodzonej Polsce nie przestali wiernie trzymać się niemieckiej mowy, byli męczennikami języka Niemców, sprowadzając na siebie odrazę Polaków”.

Uważany za „mózg lewicy” Maciej Gdula wygłosił w TVN: „Domaganie się reperacji za zamordowanie 6 milionów polskich obywateli w czasie wojny to odrażający cynizm polityczny. Śmierć tych ofiar nie ma ceny. Rolą Polski jest pamięć o II wojnie, a nie zarabiać na niej”. Znany również z oskarżania Polaków o udział w holokauście, korzysta z finansowania fundacji Friedrich-Ebert Stiftung. Dobrze też, że często głos zabiera Radek Sikorski. Bez jego szczerości lub raczej szczerej do bólu głupoty, trudniej byłoby dostrzec folksdojczów. Dobrze też stało się, że na jaw wyszły jego dochody za „konsultacje”. Powiedzenie: Nie za darmo klezmer gra, sprawdziło się, gdy Radek powiedział: „Prawica nie przyjmuje do wiadomości, że Niemcy stracili na naszą rzecz 20 proc. swojego przedwojennego terytorium, że reparacji i Kresów pozbawił nas Związek Radziecki, że Niemcy głównie finansują nasze transfery z Unii”. I nie chciało się wierzyć, że słowa te wypowiedział polski polityk, bo tezy, że Ziemie Odzyskane to reparacje, nie głoszą nawet najbardziej antypolscy politycy w Berlinie.

Kim jest ten „KTOŚ”, kto podmienił stosunki polsko-niemieckie na żydowsko-niemieckie i dialog polsko-niemiecki na jawny dialog żydowsko-niemiecki? To ludzie pochodzenia lichwiarskiego, którzy po Magdalence uzgodnili, że między Rosją a Niemcami ma powstać „państwo teoretyczne”, zastrzegając sobie likwidację polskich stoczni i eksterytorialność obozu Auschwitz, rozciągniętą także na muzeum Polin (a wkrótce na polskie lasy). Nie mieli też problemu ze skutecznym wmówieniem Niemcom, że bez ich pośrednictwa się nie obejdzie, że tylko oni mogą skutecznie reprezentować niemieckie interesy w Polsce. Wyłączności na pośrednictwo bronią uporczywie i zawzięcie. I to bez względu na to, kto w Polsce jest przy władzy. Są przy tym niezwykle elastyczni – dziś są w PiS, jutro będą zwolennikami Trzaskowskiego, pojutrze Czarzastego, a jak trzeba to mniejszością niemiecką lub cygańską, a nawet frakcją kaszubską. I jeszcze jedno – PiS nie tylko że nic tu nie naprawił, ale na to się godzi, a nawet o takie pośrednictwo zabiega.

Sytuacja, gdy pośrednicy podpowiadają, jak się mamy zachować, jest szczególnie niebezpieczna przy negocjowaniu odszkodowań od Niemców. Przykład z ostatnich dni – Jarosław Kaczyński wystąpił z pomysłem, aby Żydzi pomogli w uzyskaniu odszkodowań od Niemców. Niebezpieczne w tym było to, że istotą żydowskiej machinacji jest: Samo przystąpienie do rozmów jest uznaniem zasadności roszczeń, a do uzgodnienia pozostaje tylko ich wielkość. Nie mniej niebezpieczne było to, że do „pośredników” w stosunkach z Niemcami doszlusował Kaczyński, który ekspercką wiedzę na temat Niemiec nabył od Jana Józefa Lipskiego, wg samego Kaczyńskiego, „mistrza na równi z marszałkiem Piłsudskim”. Lipskibył masonem, który całe swoje życie poświęcił na walkę z katolicyzmem i z ruchem narodowym, który w swych publikacjach obarczał Polaków winą za zbyt małą ofiarność w pomaganiu Żydom w czasie okupacji, który biadolił nad losem Niemców pisząc: „Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi”.

A może to „pośrednicy” kazali Kaczyńskiemu, aby właśnie teraz, przy wyjątkowo niesprzyjającej koniunkturze, wystąpił o reparacje? A może kryje się za tym lobby żydowskie w N. Jorku, i jest to część większego planu mającego na celu wymuszenie odszkodowań za mienie żydowskie? A może chodzi o montowanie wspólnego żydowsko-niemieckiego frontu? Przypomnijmy – Nathaniel Popper w „Forward” nawoływał Żydów i Niemców, by wspólnymi siłami zaspokajali roszczenia przeciw Polsce, by jednoczyła ich restytucja mienia. Tekst zawiera uderzający zwrot: wspólna walka Żydów i Niemców stwarza nową sytuację w historii roszczeń tych, którzy przeżyli Holokaust. Przypomnijmy też zaproszenie przez „Wyborczą” syna Hansa Franka na rozmowę o tym, jak szkodzić polskiemu rządowi. Oba przypadki pokazują, że gdy chodzi o pieniądze, Żydzi nie mają żadnych skrupułów i gotowi są na najbardziej plugawe postępki, nawet kolaborację ze swoimi katami.

Opisanie aspektu żydowskiego w stosunkach z Niemcami nie sprawia problemu, ale co z innymi mniejszościami? Adam Bodnar, odbierając niemiecką nagrodę poinformował, że miejscowość, w której się urodził, przed wojną nazywała się Greiffenberg i że: „Polska kultura prawna i przemiany po 1989 r. zostały zainspirowane i były wspierane przez niemiecką myśl prawniczą. Na tym opieraliśmy naszą integrację europejską. Ale to powoduje, po stronie mentora, także szczególną odpowiedzialność. Jak w przypowieści z „Małego Księcia”. Jeśli oswoi się zwierzątko, to nie można go później porzucić”.  Postulowana przez Ukraińca podległość w relacjach z Niemcami oznaczała także zgodę na przerzucenie na Polaków odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie. Potwierdzają to słowa Bodnara: „Naród polski uczestniczył w realizowaniu Holokaustu”. À propos – „Naziści” też porównywali Polaków do zwierząt. Kiedyś aktor Franciszek Trzeciak powiedział po powrocie z festiwalu w Oberhausen, że jeśli chcesz dostać w Niemczech nagrodę, pokaż Polskę jako świnię. To była refleksja z lat PRL, ale po latach okazuje się, że mechanizm funkcjonuje nadal. Co do porównań do „zwierzątek” – tak Niemcy postrzegali Donalda Tuska. „Jest uznawany przez wielu obserwatorów jako łatwy w hodowli dla Merkel” – pisał „Der Spiegel”.

Odszkodowań od Niemiec nie dostaniemy, ale sprawa zmusiła folksdojczów do „wyjścia z szafy”. Pokazała, jak wielu przebiera nogami, aby zostać „pośrednikiem”. Jedni z głupoty, inni dla odpracowania pieniędzy z niemieckich fundacji. Nie zabrakło Anne Applebaum: „Gdy Europa skupia się na najgorszym dyplomatycznym i militarnym kryzysie ostatnich dekad, polski rząd skupia się na wywoływaniu nowego kryzysu z Niemcami, domagając się absurdalnych reparacji za II wojnę światową. Bo podsycanie poczucia krzywdy wyborców ma dla nich większe znaczenie niż wojna na Ukrainie”. Nic jednak nie napisała o domaganiu się przez Izrael absurdalnych reparacji od Polski.

Myśleliśmy, że Leszek Miller to nie folksdojcz, ale „czysty Niemiec”. Tymczasem Jerzy Minakowski odkrył jego prawdziwe korzenie pod linkiem: „Żydowskie korzenie Leszka Millera i jego związki rodzinne z Kaczyńskim”. Symptomatyczne, że gdy Miller w Bundestagu powiedział po polsku o swym niemieckim pochodzeniu, aplauzu nie dostał. A gdy w Knesecie powiedział w jidysz „ich bin ajn lodzermensz”, aplauz dostał!

Na koniec uporządkujmy sprawy:główne zagrożenie nie nadchodzi zza Odry. Niemcy nie są państwem samodzielnym, de facto pozostają pod amerykańską okupacją. Swoją pozycję budują poprzez ekspansję gospodarczą i federalizację UE. Ale i w tym nie mają pełnej swobody, bo UE staje się instrumentem globalistów. Niemiecki rewanżyzm się odrodzi, ale nie jutro. Czas zatem przestać toczyć walkę z niemieckimi wiatrakami i dostrzec, że są sprawy ważniejsze. Dlaczego Kaczyński wprowadza zamieszanie w gradacji zagrożeń? Po co zaognia stosunki z zachodnim sąsiadem? Dlaczego, mimo całej retoryki antyniemieckiej, godzi się na płacenie za oddychanie polskim powietrzem i daje się nabierać na mityczne miliardy, które UE wydrukuje i wypłaci w formie kredytu, gdy będziemy „praworządni”? Czy nie chce odciągnąć uwagi od krachu finansów publicznych i trwałego osadnictwa Ukraińców? A może dlatego, że tak podpowiadają „pośrednicy”?

Co robić? Odpowiedź jest krótka: Naprawić to strasznie dziwne dialogowanie prostym zabiegiem – nie zdawać się na żydowskich pośredników, nie nazywać tego dialogiem polsko-niemieckim, lecz dialogiem żydowsko-niemieckim. Jak się bronić? Odpowiedź jest prosta: Publikować rodowody „pośredników”. Piętnować publicznie i imiennie, bo operujący zza Odry, bez swych agentów na miejscu, niewiele by zdziałali. Żądać zmiany ekipy negocjującej z Niemcami. Skorzystać z rady, znienawidzonego skądinąd przez „pośredników”, Władysława Gomułki: „Z racji swych kosmopolitycznych uczuć ludzie tacy powinni unikać dziedzin pracy, w których afirmacja narodowa staje się rzeczą niezbędną”. Inne dziś mamy uwarunkowania, ponadczasowa jest jednak doktryna Romana Dmowskiego, która głosi: Polska może się układać z każdym na arenie międzynarodowej, z każdym państwem i każdą organizacją. Jednak z ośrodka, który wytwarza polską myśl polityczną, należy wypchnąć wszelkie wpływy zewnętrzne, uzależnienia agenturalne, ideologiczne, finansowe. No i warto przypomnieć nauczanie Prymasa Tysiąclecia: Nie ma polskiej polityki za niepolskie pieniądze.

Nie wypuszczać cugli z rąk

Nie wypuszczać cugli z rąk 

Izabela Brodacka 18 II 2023

Dwa pouczające autentyczne przypadki.

Pewna starsza pani, która z  willowej dzielnicy Starych Bielan przeniosła się nie wiadomo po co na osiedle Stawki, zapisała swoje mieszkanie w zamian za opiekę lekarce poznanej przy okazji interwencji karetki pogotowia. Zamiast sporządzić odpowiedni testament, zgodziła się na fikcyjną umowę sprzedaży  mieszkania, a pani  doktor wielce szlachetnie uregulowała honorarium notariusza i podatki. Po kilku miesiącach starsza pani została oddana do domu starców i wkrótce zmarła. Zgodziła się na oszustwo jakim była fikcyjna sprzedaż bo troszczyła się żeby urocza i opiekuńcza lekarka nie zapłaciła jako osoba obca dla spadkodawcy zbyt wysokiego podatku spadkowego.

Inna starsza pani, właścicielka pięknego dwupoziomowego mieszkania w śródmieściu Warszawy, zrobiła dokładnie to samo. Fikcyjnie sprzedała mieszkanie ukochanej siostrzenicy. Podobnie jak  pierwsza staruszka ta druga znalazła się po miesiącu w zakładzie opiekuńczym  i również szybko zmarła z upokorzenia i zgryzoty.

Wniosek jest prosty. Troszcząc się o siostrzenicę, lekarkę pogotowia, cudze dzieci, bezdomne kotki, ginące pszczoły i cały świat nie wolno – jak mówią wyścigowcy – wypuszczać cugli z rąk.

Gdy pierwszy raz jechałam na wyścigach tak zwany kenter, czyli galop na roboczym torze, (a było to następnego  dnia po  zgłoszeniu się do  stajni), jedyna wskazówka jaką miał dla mnie trener Stefan Michalczyk, była następująca: „cokolwiek by się nie działo, nie wypuszczaj cugli z rąk” (wyścigowcy na wodze mówią cugle). Przedtem sporo jeździłam w różnych stadninach, a jednak byłam trochę zdziwiona szybkością, z jaką dla mnie poruszał się koń. Nazywał się jak pamiętam Nero i w kategoriach wyścigowych był zwykłym trupem. To znaczy, że w prawdziwych wyścigach nie miał żadnych szans na wygraną  i nadawał się wyłącznie do wożenia amatorów. Na moim miejscu jeździec niedzielny ( jest taka kategoria jeźdźców, podobnie jak i kierowców ) powiedziałby, że koń szedł cwałem. Ten termin jest używany prawie wyłącznie przez literatów, filmowców ( patrz słynny film „ Cwał” Zanussiego ) oraz osoby czerpiące emocje jeździeckie ze snucia „opowieści dziwnej treści”, czyli z konfabulacji.  Gdy słyszę kogoś mówiącego, że jechał konno cwałem, wiem, że naprawdę widywał konie tylko z daleka albo na obrazku.

Potraktowałam słowa trenera Michalczyka jako dewizę życiową. Nigdy, pomimo nacisków, nie zostawiam oryginalnych dokumentów w sądach, administracji, biurach fundacji i różnych organizacjach. Niczego nie podpisuję bez namysłu, dokładnego przeczytania i sprawdzenia. Nie scedowuję na nikogo swoich uprawnień. Kilka  lat temu dwie nobliwe panie z pewnego ruchu katolickiego nakłaniały mnie do podpisania in blanco jakiegoś nieistotnego oświadczenia, które miały zamiar dopiero później zredagować. Nie miały oczywiście złych intencji, ale i tak odmówiłam. „Nie ma pani do nas zaufania?”- zapytały urażone. „Do nikogo nie mam zaufania, a przede wszystkim do siebie samej”- odpowiedziałam.

„Nie wypuszczać cugli z rąk”- powinno być dewizą wszystkich zarządzających. Zarządzających firmą, gospodarstwem, a przede wszystkim państwem.  Również zarządzających swoim życiem i swoimi sprawami. Starsza pani nie powinna ufać obietnicom siostrzenicy, że ta zapewni jej komfortowe dożywocie, lecz powinna przeznaczając dla siostrzenicy mieszkanie, zachować je na własność do końca życia.

Podobnie rządzący naszym krajem nie powinni ufać zapewnieniom przedstawicieli Unii Europejskiej  i w żadnym wypadku nie powinni godzić się na utratę, a nawet tylko ograniczenie, suwerenności. Starsze panie przez swą naiwność znalazły się obie w umieralni.  Nasz kraj przez naiwność czy zbytnią ugodowość rządzących może wkrótce stać się najsmutniejszym barakiem w europejskim kołchozie. Podobno w kołchozie socjalistycznym byliśmy barakiem najweselszym, ale poczucie humoru też ma swoje naturalne granice. Ile razy można wchodzić do tego samego czy podobnego bagna?

To samo dotyczy również wprowadzenia w Polsce waluty euro.  W komunach hipisowskich wspólne pieniądze były podobno trzymane w jakiejś puszce czy słoiku i każdy brał ile chciał, a dokładał ile mógł. Teoretycznie wygląda to bardzo szlachetnie i romantycznie ale po krótkim czasie trzeźwiejsi członkowie hipisowskich komun wycofywali się ze wspólnoty finansowej. Podobna utopia może być praktykowana wyłącznie podczas wspólnego krótkiego wyjazdu w góry czy na żagle a i tak wspólny portfel najczęściej kończy się awanturą, gdy wyczerpie się cierpliwość wykorzystywanych.  Gdyż jedni bez ograniczeń popijają za wspólne pieniądze piwo, a inni martwią się czy im starczy pieniędzy na powrotny bilet .

Praktykowanie podobnych idiotyzmów w relacjach między państwami nieuchronnie prowadzi do konfliktów albo wykorzystywania słabszych państw przez państwa  silniejsze. Sprawę trzeba postawić jasno. Euro i tak upadnie jako waluta, pytanie tylko kiedy to się stanie . Wciąganie kolejnych państw do strefy euro przedłuża tylko agonię tej waluty a być może agonię Unii Europejskiej jako całości. Zastąpienie marki walutą euro spowodowało swego czasu w Niemczech praktycznie dwukrotny wzrost cen. To samo stało się obecnie w Chorwacji, która od stycznia 2023 roku weszła do strefy euro. Tylko skrajnie naiwni z nadzieją oczekują wprowadzenia waluty euro w Polsce. Nie do pojęcia jest dla mnie dlaczego ludzie, którzy przez całe lata  doświadczali dobrodziejstw życia w komunie, z entuzjazmem wchodzą do kolejnego kołchozu. Jak ludzie którym państwo, za ich własne pieniądze  „dawało” po kilkudziesięciu latach oczekiwania mieszkanie ze ślepą kuchnią i balkonem, którego powierzchnia była w połowie wliczana do metrażu mieszkania, mogą sądzić, że jakakolwiek komuna im cokolwiek da? Psychologicznie rzecz biorąc, można to porównać z pytaniem, dlaczego córka alkoholika wybiera sobie za męża też alkoholika?

Jest to rodzaj syndromu sztokholmskiego, przywiązanie do zła znanego i oswojonego, z którym lepiej czy gorzej nauczyliśmy się sobie radzić. Jest to – jakby powiedział Fromm- klasyczna postać ucieczki od wolności.

Już prawie 10 milionów Ukraińców wjechało do Polski.

Już prawie 10 milionów Ukraińców wjechało do Polski.

https://pch24.pl/juz-prawie-10-milionow-ukraincow-wjechalo

„W czwartek 16.II. z Ukrainy do Polski przyjechało 22,4 tys. osób, a z Polski na Ukrainę wyjechało 18,4 tys. osób”, podała w piątek Straż Graniczna. Od 24 lutego ub. roku, czyli dnia ataku Rosji na Ukrainę, SG odnotowała 9,876 mln wjazdów do Polski i ponad 8 mln wyjazdów na Ukrainę.

Jak dodała, z Polski na Ukrainę odprawionych zostało 18,4 tys. osób. Od 24 lutego 2022 r. – ponad 8 mln osób.

==================================

ZAMIAST  UZBROJENIA  WYŚLIJMY  NA  UKRAINĘ… UKRAIŃCÓW

Rozpędzony sześciokolorowy walec zboczeńców z impetem wjechał do szkół. Np. niszczy w II LO im Zamoyskiego w Lublinie.

Rozpędzony sześciokolorowy walecz impetem wjechał do szkół. Np. niszczy w II LO im Zamoyskiego w Lublinie.

Krzysztof Kasprzak – Fundacja Życie i Rodzina < kontakt@zycierodzina.pl >

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Rozpędzony sześciokolorowy walec z impetem wjechał do szkół. Już nie w formie wulgarnej „edukacji” seksualnej (która zresztą nie ma nic wspólnego z edukacją, jest po prostu zwykłym demoralizowaniem dzieci), nie w formie warsztatów o równości (rozumianej jako równość zła z dobrem). Teraz ideologia LGBT wyciąga łapy po dzieci w sposób jeszcze bardziej śmiały – metodą faktów dokonanych – poprzez genderowanie i transowanie dzieciaków.

O co chodzi? O to, że w szkołach zaczyna panować nieformalny przymus dostosowywania się do subiektywnych deklaracji na temat tego, jakiej płci jest uczeń. Jeśli pewnego dnia chłopak obudzi się i stwierdzi, że jest dziewczyną, nauczyciele i koledzy z klasy mają go nazywać imieniem żeńskim i traktować jak dziewczynę. To samo z dziewczynami, które czują się chłopakami. Wszystko dzieje się pod hasłem otwartości i tolerancji, Tyle, że w tym wypadku jest to otwartość na głupotę i tolerancja dla zła. Traktowanie zaburzeń jakby były normą prowadzi do pogłębienia problemu, silnego rozchwiania, a nawet do tendencji samobójczych. Właśnie stąd bierze się podwyższony wskaźnik samobójstw u młodzieży określającej się jako „LGBT”. To nie brak tolerancji, a właśnie jej nadmiar prowadzi zagubione dzieciaki na manowce.

W II LO im Zamoyskiego w Lublinie kwitnie ideologia LGBT. Nauczyciele nie tylko traktują chłopaków jak dziewczyny i odwrotnie, ale też chwalą się tym w lewicowych mediach. Od miesięcy prowadzimy pod szkołą akcję edukacyjno-informacyjną, aby pomóc wyrwać młodzież ze szponów szkodliwej ideologii.

Stajemy z banerami i nagraniami informującymi, że geje gwałcą dzieci, wynajmują je do gwałcenia innym gejom, stosują przemoc i wykazują zwiększone odsetki różnych patologii, a operacje „zmiany” płci wcale płci nie zmieniają, za to okaleczają i mogą spowodować trwałe uniemożliwienie satysfakcjonującego pożycia.

Homolobby próbuje uniemożliwić nam te pikiety!

Koordynator naszych akcji został podany do sądu i skazany zaocznie na 1000 złotych kary. Odwołaliśmy się od wyroku, a do sprawy włączyła się Prokuratura, która także żądała umorzenia. Sąd umorzył sprawę w 10 minut, a zwolennicy LGBT nie kryli swojej złości. Nie udało się nas powstrzymać przy pomocy sądu.

Lokalny oddział „Gazety Wyborczej” i radia TOK FM próbuje obecnie wywrzeć nacisk na Prezydenta Miasta, aby zakazał zgromadzeń, choć brak do tego jakichkolwiek podstaw! Dziennikarka Anna Gmiterek-Zabłocka przychodzi pod szkołę i zachowuje się bardziej jak aktywistka niż jak przedstawiciel mediów. Próbuje instruować pikietujących, co powinni mówić i pokazywać na banerach, a czego nie!

Nauczycielki organizowały kontrmanifestacje używając dzieciaków ze szkoły! Wyprowadzały je naprzeciw naszej pikiety i rozstawiały, aby tam stały i machały sześciokolorowymi chorągiewkami. Same zakrywały twarze, tymczasem swoich uczniów pozwoliły fotografować mediom, które licznie zjawiały się pod szkołą. Wykorzystanie stosunku podległości (uczeń – nauczyciel) w ściśle ideologicznym celu!

Ostatnią pikietę próbował powstrzymać poseł Platformy Obywatelskiej Michał Krawczyk. Domagał się, abyśmy przestali przychodzić pod szkołę rzekomo dla dobra uczniów. To ta sama Platforma Obywatelska, w której niedawno wybuchł skandal pedofilski. Okazało się, że od przeszło roku jeden z działaczy partii odsiaduje wyrok za wykorzystywanie seksualne nieletnich. Sprawę tuszowano do chwili, gdy zainteresowały się nią media. Zupełnie mnie nie dziwi, że poseł tej partii chce ukryć przed młodzieżą prawdę o związku pedofilii z LGBT…

Proszę zresztą zobaczyć relację z ostatniej akcji pod Zamoyem, poseł Krawczyk zachowywał się naprawdę skandalicznie:

Gdyby YouTube usunął film, zobaczy go Pan na BanBye:https://banbye.com/watch/v_9tQWFIWSG4go

WSPIERAM TERAZ

W całej tej sytuacji najbardziej zastanawia mnie postawa dyrektor Zamoya Małgorzaty Klimczak. Od miesięcy w szkole nabrzmiewa problem genderowania uczniów, a dyrektor nic z tym nie robi. Nauczyciele ze szkoły dalej promują groźną ideologię, wykorzystują do tego młodzież, biegają po lewicowych mediach, a ich szefowa nie robi nic, by chronić uczniów przed groźną ideologią.

Czy wie Pan, co odpowiedziała pani dyrektor na zadane jej pytania o gender w szkole? Że biologii naucza się zgodnie z programem. Wynika z tego, że uczniowie na jednej lekcji w tygodniu słyszą o dwóch płciach biologicznych, natomiast przez resztę czasu przebywają w środowisku, które tę obiektywną prawdę neguje. To nie wszystko. Dyrektor Klimczak twierdzi, że nie posiada informacji publicznej, by odpowiedzieć na pytanie, czy w szkole jest toaleta lub przebieralnia dla transseksualistów! Nie posiada informacji, czy w szkole jest trans-toaleta – o czym jeszcze nie posiada informacji…? Kuriozum!

Lobby LGBT specjalnie obsadza szkoły wiedząc, że są kluczem do zdemoralizowania dzieci. Dlatego przed gender w oświacie trzeba się zdecydowanie bronić.

Proszę pamiętać o oświadczeniach przeciw gender, które przygotowali prawnicy Fundacji. Należy je wydrukować, podpisać i złożyć u dyrekcji placówki. Nikt – ani uczniowie ani nauczyciele – nie ma obowiązku traktować osób z zaburzeniami tożsamości płciowej zgodnie z subiektywnymi odczuciami. Chłopcy to chłopcy, a dziewczynki to dziewczynki.

Te dokumenty przygotowaliśmy, aby skorzystało z ich jak najwięcej osób i aby był Pan bezpieczny od strony prawnej.

WSPIERAM TERAZ

Homolobby próbuje uniemożliwić nam te pikiety!

Koordynator naszych akcji został podany do sądu i skazany zaocznie na 1000 złotych kary. Odwołaliśmy się od wyroku, a do sprawy włączyła się Prokuratura, która także żądała umorzenia. Sąd umorzył sprawę w 10 minut, a zwolennicy LGBT nie kryli swojej złości. Nie udało się nas powstrzymać przy pomocy sądu.

Lokalny oddział „Gazety Wyborczej” i radia TOK FM próbuje obecnie wywrzeć nacisk na Prezydenta Miasta, aby zakazał zgromadzeń, choć brak do tego jakichkolwiek podstaw! Dziennikarka Anna Gmiterek-Zabłocka przychodzi pod szkołę i zachowuje się bardziej jak aktywistka niż jak przedstawiciel mediów. Próbuje instruować pikietujących, co powinni mówić i pokazywać na banerach, a czego nie!

Nauczycielki organizowały kontrmanifestacje używając dzieciaków ze szkoły! Wyprowadzały je naprzeciw naszej pikiety i rozstawiały, aby tam stały i machały sześciokolorowymi chorągiewkami. Same zakrywały twarze, tymczasem swoich uczniów pozwoliły fotografować mediom, które licznie zjawiały się pod szkołą. Wykorzystanie stosunku podległości (uczeń – nauczyciel) w ściśle ideologicznym celu!

Ostatnią pikietę próbował powstrzymać poseł Platformy Obywatelskiej Michał Krawczyk. Domagał się, abyśmy przestali przychodzić pod szkołę rzekomo dla dobra uczniów. To ta sama Platforma Obywatelska, w której niedawno wybuchł skandal pedofilski. Okazało się, że od przeszło roku jeden z działaczy partii odsiaduje wyrok za wykorzystywanie seksualne nieletnich. Sprawę tuszowano do chwili, gdy zainteresowały się nią media. Zupełnie mnie nie dziwi, że poseł tej partii chce ukryć przed młodzieżą prawdę o związku pedofilii z LGBT…

Proszę zresztą zobaczyć relację z ostatniej akcji pod Zamoyem, poseł Krawczyk zachowywał się naprawdę skandalicznie:

Gdyby YouTube usunął film, zobaczy go Pan na BanBye:

https://banbye.com/watch/v_9tQWFIWSG4go

Szanowny Panie!

W całej tej sytuacji najbardziej zastanawia mnie postawa dyrektor Zamoya Małgorzaty Klimczak. Od miesięcy w szkole nabrzmiewa problem genderowania uczniów, a dyrektor nic z tym nie robi. Nauczyciele ze szkoły dalej promują groźną ideologię, wykorzystują do tego młodzież, biegają po lewicowych mediach, a ich szefowa nie robi nic, by chronić uczniów przed groźną ideologią.

Czy wie Pan, co odpowiedziała pani dyrektor na zadane jej pytania o gender w szkole? Że biologii naucza się zgodnie z programem.

Wynika z tego, że uczniowie na jednej lekcji w tygodniu słyszą o dwóch płciach biologicznych, natomiast przez resztę czasu przebywają w środowisku, które tę obiektywną prawdę neguje. To nie wszystko. Dyrektor Klimczak twierdzi, że nie posiada informacji publicznej, by odpowiedzieć na pytanie, czy w szkole jest toaleta lub przebieralnia dla transseksualistów! Nie posiada informacji, czy w szkole jest trans-toaleta – o czym jeszcze nie posiada informacji…? Kuriozum!

Lobby LGBT specjalnie obsadza szkoły wiedząc, że są kluczem do zdemoralizowania dzieci. Dlatego przed gender w oświacie trzeba się zdecydowanie bronić.

Proszę pamiętać o oświadczeniach przeciw gender, które przygotowali prawnicy Fundacji. Należy je wydrukować, podpisać i złożyć u dyrekcji placówki. Nikt – ani uczniowie ani nauczyciele – nie ma obowiązku traktować osób z zaburzeniami tożsamości płciowej zgodnie z subiektywnymi odczuciami. Chłopcy to chłopcy, a dziewczynki to dziewczynki.

Te dokumenty przygotowaliśmy, aby skorzystało z ich jak najwięcej osób i aby był Pan bezpieczny od strony prawnej.

Krzysztof Kasprzak
Podpis

Krzysztof Kasprzak
Inicjatywa #AborcjaToZabójstwo
Inicjatywa #STOPLGBT
Fundacja Życie i Rodzina
zycierodzina.pl

Tajna Uchwała Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów z 22 czerwca 1990. Oraz HANIEBNA dla POLSKI UCHWAŁA SENATU RP z 1990

Tajna Uchwała Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów z 22 czerwca 1990

https://kresywekrwi.blogspot.com/2016/10/tajna-uchwaa-organizacji-ukrainskich.html

FRAGMENTY UCHWAŁY KRAJOWEGO PROWYDU ORGANIZACJI UKRAIŃSKICH NACJONALISTÓW (OUN) Z 22.VI.1990

HANIEBNA DLA POLSKI UCHWAŁA SENATU RP Z 3 SIERPNIA 1990 POTĘPIAJĄCA AKCJĘ „WISŁA”

/W.Poliszczuk „Gorzka prawda – zbrodniczość OUN-UPA”- Toronto 1995 – str. 372-379/polityczne oraz komitety cerkiewne Ukraińskiej Katolickiej Cerkwi, której księża sprzyjają OUN.

Uchwała OUN

„Uchwała zawiera 60 stron maszynopisu. Obejmuje różne sprawy współczesne, w tym stosunek OUN jako awangardy narodu ukraińskiego – do Polski i Polaków. Nakazuje szerzenie kultu Stepana Bandery i Romana Szuchewycza – „Czuprynki” oraz metropolity Andrzeja Szeptyckiego przez upamiętnianie w miastach i wsiach pomnikami, jak i nadawaniem ich imienia szkołom, ulicom i placom. W razie oporu lub sprzeciwu obecnej władzy stosować przymus fizyczny, „pozbywając się dużej ilości Moskali, którzy zaśmiecają naszą ziemię”. W razie ociągania się stosować nawet „metodę, wypróbowaną przez UPA na Polakach. OUN wykorzystuje jako awangarda narodu wszystkie partie.

Zgodnie z wcześniejszymi postanowieniami Krajowego Prowidu każda ukraińska rodzina w diasporze wpłaca po 1.000 dol. USA na fundusz „Wyzwolenia Ukrainy”. Przegranie przez „Ruch” wyborów na Ukrainie uważane jest za śmierć ukrainizmu nad Dnieprem.

Sprawy polskie:


1. na Ukrainie, ze szczególnym uwzględnieniem terenów Ukrainy Zachodniej;
2. w diasporze;
3. w Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem Ukrainy Zacurzońskiej.


1. Popieramy gorąco wysiłki wyzwoleńcze narodów bałtyckich, Litwy, Łotwy i Estonii, popieramy wysiłki wyzwoleńcze Mołdawian, Gruzinów i Ormian. Solidaryzujemy się z walką o wolność bratniego narodu białoruskiego, pamiętając jednocześnie, że wywodzi się on z naszego ukraińskiego gniazda – Kijowskiej Rusi i do tego gniazda w przyszłości powinien wrócić.

Z postkomunistyczną Polską należy utrzymywać stosunki przyjazne i na zasadach wzajemności. Aby nie drażnić Polaków i rządu należy przyznać im na Ukrainie pewne uprawnienia w zakresie wiary, kultury i szkolnictwa, bacząc równocześnie, aby te koncesje nie poszły zbyt daleko. Wykluczyć organizowanie się Polaków pod względem politycznym. Przede wszystkim należy narzucić Polakom nasz punkt widzenia na historię i na stosunki ukraińsko-polskie. Nie dopuścić do głoszenia, że Lwów, Tarnopol, Stanislawów, Krzemieniec i in. kiedykolwiek odgrywały rolę polskich ośrodków kultury. Zawsze były to ośrodki kultury ukraińskiej. Polacy nie odgrywali w nich najmniejszej roli, a to, co o nich głosi się dzisiaj, zaliczyć należy do polskiej szowinistycznej propagandy.

Młodzież polską wciągać do patriotycznych akcji związanych z rocznicami patriotycznymi – w tym związanymi ze sławnymi dziejami UPA. Pozwoli to nie tylko zachwiać wiarę w polską propagandę państwową, ale także doprowadzić do rychłej ukrainizacji polskiej młodzieży zrażonej kłamstwami polskiej propagandy odnośnie UPA.

Koncesje w sprawie szkolnictwa polskiego i kultury uzależnić od podobnych koncesji udzielonych Ukraińcom w Polsce. 


Głosić, że w Polsce mieszka jeden milion Ukraińców, utrudniać Polakom odbudowę cmentarza Orląt, ale niezbyt nachalnie, aby nie dać im do rąk międzynarodowego atutu propagandowego, że nasze starania o wejście do Europy nie są szczere (chodzi o to, że cmentarz Orląt jest cmentarzem wojskowym, tedy zgodnie z konwencją międzynarodową jest pod ochroną prawa międzynarodowego).

Oddawanie Polakom kościołów uzależniać od oddawania Ukraińcom w Polsce obiektów cerkiewnych a przede wszystkim oddanie przez Polaków Ukraińskiej Katolickiej Cerkwi katedry greckokatolickiej w książęcym grodzie Przemyślu. Nie zaszkodzi tego faktu łączyć ze zwróceniem Polakom kościoła Św. Elżbiety we Lwowie a także obiektów kościelnych w Tarnopolui Stanisławowie. Nie można pod żadnym pozorem dopuścić do reaktywowana polskiej hierarchii, czyli powrotu na nasze ziemie polskich biskupów. To mogłoby oznaczać na przyszłość niebezpieczeństwo odrodzenia na Ukrainie (zachodniej) niepożądanej polskości i polskiego szowinizmu o ambicjach politycznych.
Obrządek łaciński na Ukrainie podporządkować hierarchii Ukraińskiej Cerkwi Katolickiej i jej patriarsze z siedzibą na Górze św. Jura we Lwowie. Sporządzać i systematycznie uzupełniać spisy Polaków mieszkających na Ukrainie a przede wszystkim na Ukrainie Zachodniej. Spisy te oraz adresy) służyć będą sprawie ścisłej kontroli ich poczynań. Znając historię i zdolności konspiracyjne Polaków nie można wykluczyć, że w przyszłości zech konspirować przeciwko samostijnej Ukrainie. Nie można też wykluczyć, że znajdą się w Polsce siły rewizjonistyczne, które zechcą odebrać Ukraińcom Lwów. Pomocnymi w tym mogą być właśnie konspirujący Polacy. 

Dlatego w najbliższej przyszłości gdy Ukraina pozbędzie się swoich własnych komunistów ujawniani Polacy powinni złożyć przysięgę lojalności i wierność samostijnej Ukrainie. To samo uczynić winni polscy księża, zakonnicy i zakonnice.Nie utrudniać Polakom wyjazdów do Polski na pobyt stały, lecz je ułatwiać. Pamiętajmy, że odwiecznym celem Ukraińców i naczelnym OUN była depolonizacja ziem zasiedlonych od kilku pokoleń przez Polaków. Ułatwiając maksymalnie wyjazdy do Polski, należy równocześnie ułatwiać im czasowe kontakty z krewnymi i znajomymi w Polsce. Młodym, którzy odwiedzają krewnych w Polsce lub znajomych, utrudniać wstęp na wyższe uczelnie. W ogóle ograniczyć studia Polakom i nie dopuszczać do powstania silnej warstwy inteligencji.

Przeciwstawiać się wszelkiemu zbliżeniu Polaków i Rosjan zarówno na Ukrainie jak i w Polsce, podsycać wrogość Polaków do Rosjan i odwrotnie, pamiętając, że ścisły sojusz rosyjsko-polski jest poważnym zagrożeniem dla Ukrainy i jej całości terytorialnej… Wszelkimi siłami dążyć do tego, żeby w różnych naszych kontaktach z Polakami strona polska przyznawała iż były to przykłady palenia wsi ukraińskich i mordowania Ukraińców przez AK, wykazywać podobieństwo między UPA i AK, podkreślając wyższość pod każdym względem UPA nad AK. 

Wymuszać na Polakach przyznawanie się do antyukraińskich akcji, potępienia przez nich samych pacyfikacji i rewindykacji przed wojną i haniebnej operacji Wisła po wojnie. Wszystkie te akcje przyniosły wiele cierpień i krwi narodowi ukraińskiemu. Podkreślać to w komunikatach, które koniecznie muszą być publikowane w językach obcych, zwłaszcza w angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim i rosyjskim.

2. Mamy wiele dobrych przykładów z przeszłości wspólnej walki ukraińsko-polskiej prowadzonej przeciwko komunizmowi. Te dobre tradycje należy kultywować, zacieśniając więzy z tymi organizacjami, które mają realistyczne podejście do stosunków ukraińsko-polskich. Wykazywać, że we wspólnej walce z komuną Ukraińcy byli stroną aktywną i inspirującą. Innymi słowy, aby Polacy uznawali przywódczą rolę Ukraińców. Eliminować wszelkie polskie próby zmierzające do potępienia UPA za rzekome znęcania się jej na Polakach. Wykazywać, że UPA nie tylko nie znęcała się nad Polakami, ale przeciwnie – brała ich w obronę przed hitlerowcami i bolszewikami. Polacy byli też w UPA. Mordy, którym zaprzeczać nie można, byty dziełem sowieckiej partyzantki lub luźnych band, z którymi UPA nie miała nic wspólnego, pomniejszanie roli wyzwoleńczej UPA w skali europejskiej jest niedopuszczalne.

Zmierzać do tego, aby miarodajne czynniki polskie na emigracji zrzekły się wszelkich zamiarów i myśli rewindykacji względem Ukrainy a sprawę Ukrainy Zacurzońskiej (Zasanie, Chełmszczyzna, Podlasie i Łemkowszczyzna) pozostawić otwartą, sugerując, że zostanie ona załatwiona z korzyścią dla obu stron przez narodowe rządy w pełni suwerennych państw samostijnej Ukrainy i postkomunistycznej Polski.Na takim stanowisku stoi już obecnie Konfederacja Polski Niepodległej. Tę organizację i jej ludzi należy wspierać. W takim też duchu należy urabiać polską opinię publiczną na obczyźnie, za pośrednictwem polskich organizacji i będących w polskich rękach środków informacji. 

W tym celu należy przenikać do polskich organizacji tam, gdzie jest to możliwe i lansować nasz punkt widzenia cierpliwie ale uparcie, zyskiwać zwolenników wśród Polaków, a tam, gdzie to najbardziej celowe, nie żałować środków z Funduszu Wyzwolenia Ukrainy. Kupować audycje w polskim radiu oraz miejsca w polskich gazetach. Wchodzić do polskich zespołów redakcyjnych. Dyskusje prowadzić w duchu heroizmu UPA i nie kwestionowanej ukraińskości Ukrainy Zacurzońskiej ze stolicą w książęcym grodzie Przemyślu. Ukrainie potrzebna jako sojusznik do rozbicia ZSRR. 

W tym celu należy popierać w Polsce wszystkimi siłami wszystko, co ma posmak antyrosyjski. Katyń, wywózki na Sybir, zbrodnie NKWD i UB. Taki stan rzeczy odwraca uwagę Polaków od UPA, którą polscy komuniści przedstawili narodowi polskiemu kłamliwie nie jako zbrojny ruch narodowo-wyzwoleńczy, lecz jako bandy. Podkreślać z całą mocą, że pełne wyzwolenie Polski nie jest możliwe bez samostijnej Ukrainy (vide Michnik). Oznacza to pełne zaufanie Polaków do antymoskiewskiej polityki Ukraińców, pozwoli na ich zupełny bezkrytycyzm i na pełne ich zaangażowanie po naszej stronie. Zaangażowanie to ma pomóc do umocnienia pozycji Ukrainy i osłabienia Polski, co pozwoli w przyszłości podporządkować państwo polskie ukraińskim interesom narodowym.

Nasz komentarz do tego powinien nawiązywać do ucisku polskiego przed wojną na obszarze polskiej okupacji ziem ukraińskich (Zamojszczyzna, pacyfikacje, likwidacja szkolnictwa i kultury, ucisk narodowy), sławne działania UPA w walce z Niemcami i komuną w Bolszewii i w Polsce. Podnieść, że sami Polacy oddają hołd bohaterskiej UPA prekursorki Solidarności potępiają komunistyczną akcję Wisła znęcania się nad ukraińską ludnością. Wykazywać ukraińskość Zacurzonii zgodnie z granicą nakreśloną przez OUN-UPA. Wyciszać wszystko co nas dzieli, w tym także negatywne patrzenie na UPA. 

Podkreślać także, iż takie samo jest również stanowisko papieża i udowodnić, że gdyby było inaczej to nie przyznałby Mokremu nagrody im. Jana Pawła II za krzewienie przyjaźni między narodami polskim i ukraińskim. Podnosić przyznanie nagrody Ukraińcowi za artykuły zamieszczone na łamach „Tygodnika Powszechnego” oraz „Znak”, a w propagandzie światowej głosić, że reprezentują one najzdrowsze siły narodu polskiego, na które tylko Europa może się orientować. 

Problematyka rewolucyjnej OUN – awangardy narodu ukraińskiego – powinna być tam zawsze obecna. Głosić prawdę bardziej znanych wydarzeń dziejowych (Grunwald, Wiedeń, Warszawa 1920, Monte Cassino) podkreślając, że odniesione tam zwycięstwa były głównie dziełem Ukraińców, a nie Polaków. Polacy odegrali w nich rolę drugorzędną.

Stanowczo rozprawiać się z antyukraińskimi poglądami na historię działaności UPA – E. Prusa, W. Hraniewskiegp, J. Sobiesiaka, H. Cybulskiego, ks. Kuczyńskiego, J. Jastrzębowskiego, W. Romanowskiego, J. Popiela, M. Fijałki, ks. Szetelnickiego, J. Gietrycha, Z. Alberta, A. Oliwy, W. Kalabińskiego, J. Węgierskiego, S. Myślińskiego, M. Juchniewicza, W. Szoty, J. Turowskiego, Siemaszki i J. Sereta. Najlepiej to robić piórem samych Polaków, wśród których znajdą się osoby sprzedajne (obiecać wysokie honoraria i stypendia zagraniczne). 

Wskazane jest opanowanie niektórych polskich pism, w tym„Semper Fidelis”, „Tak i nie” i in. wejść do władz Archiwum wschodniego, infiltrować Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich (GKBZHwP), przeszkadzać w zbieraniu obciążających Ukraińców materiałów z wydarzeń drugiej wojny światowej, nie dopuszczać do publikowania materiałów obciążających ukraiński nacjonalizm rewolucyjny OUN. 

Zestawić ściśle poufne listy osób (nazwiska i adresy) nieprzychylnych ruchowi rewolucyjnemu.Zestawić także listę Polaków, którzy są przychylni rewolucyjnej OUN. Listy, jako dokumenty ważnej wagi państwowej dostarczyć Prowidowi Krajowemu. Jak będą się upierać, to Ukraina względem nich bez najmniejszego wahania użyje siły zbrojnej. Doprowadzić do zwrotu przez Kościół Polski katedry ukraińskiej w książęcym grodzie Przemyślu. Tu powinno znaleźć się biskupstwo Ukraińskiej Katolickiej Cerkwi oraz powinny osiedlić się ukraińskie zakony.(Jak doniosły ostatnio media, taki uniwersytet ma zostać powołany w Lublinie. A dlaczego nie we Lwowie — P.J.)

Przed wojną Polacy nie zezwolili na otwarcie Uniwersytetu Ukraińskiego we Lwowie, my zaś przełamiemy wszelkie opory i powołamy Uniwersytet Ukraiński w starożytnej stolicy Polski.

To wszystko ma służyć osłabieniu Polski, a w przyszłości doprowadzić nawet do zupełnej dekompozycji państwa polskiego – co leży w interesie polityki Ukrainy, w której siłą awangardową jest i będzie rewolucyjna OUN.Nigdy nie zależało nam na sile Polski i teraz nie zależy, wręcz przeciwnie, na jej osłabieniu wewnętrznym i międzynarodowym. Zależy nam na tym, żeby w Polsce istniała słaba służba wewnętrzna (i kierowana przez ludzi nam życzyliwych) i słaba, nieliczna armia. Zależy nam także na rozbiciu narodu polskiego i osłabieniu Solidarności.

Należy zatem podsycać w łonie narodu polskiego seperatyzmy regionalne: Górnoślązaków, Kaszubów, Górali. Robić to należy w sposób jak to czynili Polacy żebraczej Polski przedwojennej z Ukraińcami, Poleszukami, Hucułami i Łemkami. Podsycać aktywność narodową Ukraińców, Białorusinów, Żydów, Czechów, Słowaków a przede wszystkim Niemców. Próby hamowania ich dynamizmu określać jako ucisk, brak demokracji i polską nieszczerość w głoszeniu haseł równości i wolności. 

Nie dopuszczać do zbliżenia polsko-niemieckiego. Podkreślać aktualność hasła „Jak świat światem, Niemiec Polakowi nie będzie bratem”. Obecna Polska nie powinna być zbyt silna, ale też nie może być zbyt słaba. Wobec zupełnego rozprężenia sieci polskiego kontrwywiadu, z którego solidarnościowy rząd wypędził wszystkich fachowców pochodzących z nomenklatury, odbudować tajną sieć OUN i zacząć kontrolować wszystkie dziedziny życia Rzeczypospolitej.”

3. Obecna Polska przeżywa dobę swojego ponownego odrodzenia, której siłą sprawczą jest ruch znany na świecie pod nazwą Solidarności. Ruch ten zdobył sobie międzynarodową sławę jako rozsadnik komunizmu na Świecie. Taka opinia o Solidarności krzywdzi nas i nie jest nam potrzebna. Nasza propaganda powinna iść w kierunku wykazania, że Solidarność nie była tą siłą sprawczą, lecz UPA, która zainspirowała siły antykomunistyczne do działania. UPA walczyła z bolszewią ponad 10 lat a jej duch żywy nigdy nie wygaśnie. Duch UPA zapłodnił Solidarność do czynu. Tak powinien rozumować każdy Ukrainiec, tak samo powinien rozumować świat i my mamy światu w tym dopomóc, bo inaczej znowu naszą chwałę przypiszą sobie Polacy.

Stosunek zdrowych sił ukraińskich do obecnej polskiej rzeczywistości powinien być zróżnicowany i uzależniony od naszych interesów.

Najpilniejsze zadanie na najbliższą przyszłość: doprowadzić do tego, żeby władze polskie jednostronnie przyznały (złożyły deklarację), że względem samodzielnej Ukrainy nie wysuwają i nie będą wysuwać w przyszłości żadnych roszczeń terytorialnych, a tym wyrzekają się wszelkich pretensji do ziem utraconych na wschodzie w wyniku sowieckiej inwazji dokonanej na okupowane przez Polskę terytoria ukraińskie 17 września 1939 roku. Takie oświadczenie jeżeli będzie, należy silnie rozpropagować w różnych językach obcych.

To bardzo ważne dla naszych posunięć przyszłościowych. My ze swej strony przyznamy słuszność takiemu stanowisku oświadczając, że kwestia granic, które wytyczył bez naszego udziału (tj. Polski i Ukrainy) krzywdzący układ jałtański (nie mówić o czyją krzywdę chodzi) powinna być załatwiona w przyszłości przez rządy suwerennych państw Ukrainy i Polski. Gdy zaś do tego już dojdzie, to my odczytamy owo jednostronne oświadczenie: tak, wy nie macie roszczeń terytorialnych i mieć nie możecie, ale my je mamy. Polacy bowiem zdają sobie sprawę, iż dotąd okupują część historycznych i etnograficznych ziem ukraińskich a nie odwrotnie. Zatem będzie rzeczą sprawiedliwą dla ukraińsko-polskiego pojednania zwrócenie Ukraińcom ziem, które są przez nas nazywane Ukrainą Zacurzońską. Wtedy, gdy się te dwa fakty zestawi, to świat nam a nie Polsce przyzna rację.

Ważne jest także w obecnej chwili postawienie na porządku dziennym tzw. akcji Wisła. Dążyć, aby stanęła ona na forum polskiego parlamentu i żeby sami Polacy ją potępili jako ludobójczą. Inicjatorem sprawy nie może być Mokry, lecz ktoś z Polaków. Przeznaczyć na to 15-20 tys. USD. Gdy to już się stanie, to wieść o tym z odpowiednim naszym komentarzem w jęz. obcych powinna obejść cały świat.

Zainicjować wiece potępiające polskie zbrodnie popełnione na narodzie ukraińskim przez różne cudzoziemskie organizacje.

W tym duchu prowadzić propagandę na rzecz historyczności i etnograficzności ziem ukraińskich okupowanych obecnie przez Polskę, o które z taką determinacją z komunistyczną władzą polską walczyła UPA – razem z patriotycznymi siłami polskimi WIN. Wynika z tego, że patriotyczne siły polskie uznawały rolę UPA i jej prawo do ziemi Zacurzonii. Mocno podkreślać, że takie jest stanowisko patriotycznych sił Polski obecnie.

Dążyć wszelkimi środkami i sposobami do odbudowania ukraińskiego charakteru Zacurzonii podkreślając, że samostijna Ukraina nigdy z tych ziem nie zrezygnuje i w odpowiednim momencie o nie się upomni. /…/

Poprzeć politycznie, moralnie i finansowo fundację im. św. Włodzimierza Chrzciciela założoną w Krakowie przez Mokrego. Roli Mokrego nie eksponować, aby nie utrudniać mu działalności parlamentarnej. Nas interesuje punkt programu fundacji, który mówi o gromadzeniu dowodów o zbrodniach Polaków popełnionych na ukraińskim narodzie w okresie ostatniej wojny i w pierwszych latach powojennych (Akcja Wisła).

W naszej propagandzie wykazywać, że podstawę Fundacji stanowi dar Watykanu przekazany przez Ojca św. na działalność duszpasterską greckokatolicką. Jeżeli będą sprzeciwy ze strony pewnych środowisk ukraińskich czy polskich, wówczas głosić na cały świat, ze Polacy to pseudokatolicy i działają wbrew życzeniom papieża. Posługując się imieniem Ojca św. doprowadzić stopniowo do przekształcenia Fundacji w Instytut Ukraiński, a z czasem do powołania na bazie tego instytutu Uniwersytetu Ukraińskiego w Krakowie.

***

Powyższy tekst po przetłumaczeniu Agencja Konsularna RP we Lwowie, pismem z dnia 20 marca 1991 r. przesłała do Komisji Sejmowej d/s Polski w Warszawie, do Ministerstwa Spraw Zagranicznych dept. Prasy i Informacji w Warszawie, do Instytutu Historii PAN w Warszawie i kilku innych miejsc.Poza tym materiał został wydrukowany dnia 12-14 kwietnia 1991 w gazecie „Polska Zbrojna” organie Ministerstwa Obrony Narodowej.”
Jak pisze dalej W. Poliszczuk „Po przeanalizowaniu tekstu fragmentów „uchwały”, po skonfrontowaniu ich z innymi publikacjami, doszedłem do wniosku, że „uchwała”, a raczej jej fragmenty, jest oryginalną uchwałą OUN-b. Wskazuje na to treść uchwały adekwatna do strategii, polityki i ideologii OUN-b. Tekst „Uchwały” jest odzwierciedleniem mentalności kierowniczych kół OUN-b.”

Zalecenia z tej Uchwały zostały bardzo szybko w Polsce zrealizowane. Zajął się tym Senat 3 sierpnia 1990 roku

SENAT III  RP REALIZATOREM UCHWAŁY OUN Z 22 CZERWCA 1990
Tajna uchwała OUN przeciwko Polsce, podjęta została 22 czerwca 1990, a jak zachowują się senatorowie III Rzeczpospolitej Polskiej w tym czasie? Wstyd pisać. W euforii zwycięstwa „Solidarności”, odwracają się plecami do znienawidzonej przez nich PRL i realizują – jako pierwsi – tajną uchwałę OUN z 22 czerwca 1990 r. skierowaną  przeciwko Polsce i Polakom. 3 sierpnia 1990 roku Senat RP podejmuje haniebną dla Polski uchwałę, w której potępia akcję „Wisła”.

Oto jej treść:

„Uchwała Senatu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 3 sierpnia 1990 w sprawie akcji „Wisła”.

Zmiany społeczne i polityczne dokonujące się u nas i w sąsiednich krajach stawiają przed nami nowe wyzwania. Ze względu na obecność ludności ukraińskiej w Polsce szczególnego znaczenia nabiera wzajemne poznanie, zrozumienie i pojednanie Polaków i Ukraińców. Różnie przeplatały się losy obu narodów w ciągu dziejów. Polacy i Ukraińcy nie tylko pracowali razem i żyli obok siebie jako sąsiedzi, ale również łączyli się często w tych samych rodzinach. Jednak obok zgodnego współżycia, wiele było wzajemnych krzywd i niechęci. Była nienawiść, a nawet przelana krew. Ta przeszłość obciąża nasze stosunki. Tę przeszłość trzeba przezwyciężyć.

Pragnąc pojednania dążymy do ukazania naszej trudnej historii w świetle prawdy. W szczególności wymaga to ujawnienia bolesnych wydarzeń, które zdarzały się w kresie powojennym w naszej wspólnej Ojczyźnie. Jednym z nich była wojskowa  „akcja Wisła”, którą na mocy uchwały Prezydium Rady Ministrów z dnia 24 kwietnia 1947 roku przeprowadzono  w południowej i środkowo – wschodniej części Polski.

Komunistyczne władze przystępując do likwidacji oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii dokonały wówczas przymusowych przesiedleń ludności w większości ukraińskiej. W ciągu trzech miesięcy wysiedlono z rodzinnych miejsc około 150 tysięcy osób, pozbawiając je majątku, siedzib i świątyń. Przez wiele lat uniemożliwiano im, a potem utrudniano powroty. Senat Rzeczypospolitej Polskiej potępia akcję „Wisła”, w której zastosowano – właściwą dla systemów totalitarnych – zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Senat Rzeczypospolitej Polskiej dążyć będzie do tego, by naprawione zostały – na ile to możliwe – krzywdy powstałe w wyniku tej akcji”

(Stenogram z 30 posiedzenia Senatu 5 sierpnia 1990 – NA RUBIEŻY Nr 88/2006 r. str.1 i 2)

Jak do tego doszło?
Głównym inicjatorem podjęcia jednostronnej uchwały Senatu w sprawie potępienia akcji „Wisła”,  był aktywny działacz „Solidarności” narodowości ukraińskiej, uchodzący w tym czasie za Polaka, prof. Roman Duda z Uniwersytetu Wrocławskiego. Poparł go w swoim wystąpieniu drugi senator narodowości ukraińskiej Mieczysław Trochimiuk z Podlasia.  Kolejnego poparcia udzielił senator Andrzej Wielowiejski, któremu ślepa nienawiść do systemu ustrojowego PRL i osobiste doznane krzywdy od tego ustroju przesłoniły realizm myślenia i poparł banderowsko-ounowski projekt uchwały potępiający operację „Wisła”.”(NA RUBIEŻY Nr 88/2006, str. 2).

Za uchwałą, na obecnych tego dnia 55 senatorów, głosowało 49 senatorów w tym Lech Kaczyński, 4 było przeciwnych i 2 wstrzymało się od głosu. Podjęto haniebną jednostronną uchwałę kompromitującą 49 senatorów i Senat Rzeczpospolitej.  Mimo protestów w tej sprawie Kresowian, Senat III RP do tej pory nie uchylił tej haniebnej uchwały i obowiązuje ona do dziś, ze wszystkimi następstwami. 
Skoro więc Senat III RP jest tak wyrozumiały dla UPA i uważa, że ta uchwała jest słuszna, to nic nie stoi panowie senatorowie na przeszkodzie, by podjąć następną uchwałę o oddaniu  ziem Podkarpacia Ukrainie, na których walczyła UPA, ( domagają się tego już teraz nacjonaliści z partii „Swoboda„ we Lwowie),  a wówczas nabierze sensu uchwała potępiająca akcję „Wisła„. Dla walczących z OUN i UPA, a pohańbionych tą uchwałą Senatu, będzie bardziej zrozumiałym dlaczego Wojsko Polskie nazwano „związkiem przestępczym” – dowodzonym przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. 

Mjr  Łukasz Kuźmicz

Źródło:
 https://forumemjot.wordpress.com/2012/08/02/tajna-uchwala-oun-z-22-czerwca-1990-r-fragmenty-uchwaly-krajowego-prowidu-organizacji-ukrainskich-nacjonalistow-oun-podjetej-22-vi-1990-haniebna-dla-polski-uchwala-senatu-rp-z-dnia-3-sierpnia/

Koniec rosołu z wiejskiej kury? Masz jedną kurę? Zarejestrować w ARiMR „zakład drobiu”.

Koniec rosołu z wiejskiej kury? Masz jedną kurę? Zarejestrować w ARiMR „zakład drobiu”.

Wchodzą nowe przepisy…

11.11, 14.02.2023 https://wrzesnia.info.pl/pl/12_biznes/722_rolnictwo/22029_koniec-rosolu-z-wiejskiej-kury-wchodza-nowe-przepisy-.html

Masz choćby jedną kurę, kaczkę albo gąskę, będziesz musiał zarejestrować ją w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Termin mija 6 kwietnia br.

Zgodnie z nowa ustawą z 4 listopada 2022r, o systemie identyfikacji i rejestracji zwierząt każdy właściciel drobiu – nawet jednej kury – jest zobowiązany zarejestrować w ARiMR tzw. zakład drobiu. Termin na zgłoszenie drobiu to trzy miesiące od wejścia w życie ustawy, czyli do 6 kwietnia br.

Obowiązkiem zostaną objęte osoby, który prowadzą chów podwórkowy, a więc głównie gospodynie, posiadające kilka kurek dziobiących sobie przy zagrodzie. Wprowadzenie takich rozwiązań może zniechęcić do tego typu hodowli. To może oznaczać także, że np. rosół nigdy nie będzie już smaczny.

Przeciwko tej regulacji zaprotestowała Krajowa Rada Izb Rolniczych. Prezes Wiktor Szmulewicz zwrócił się do wicepremiera i ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka o interwencję:

Osoby utrzymujące drób przyzagrodowo powinny być zwolnione z obowiązku rejestracji zakładu drobiu w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Wprowadzenie obowiązku rejestracji „zakładu drobiu” niezależnie od posiadanej liczby drobiu jest dużym zaskoczeniem i wydaje się absurdalne. Zgodnie z rozporządzeniem (UE) 2016/429, które wymaga rejestracji zakładów, w których utrzymywane są zwierzęta lądowe, w tym drób, odstępstwa od tego obowiązku są możliwe w przypadku zakładów stwarzających nieistotne ryzyko dla zdrowia zwierząt lub zdrowia publicznego

Zwolnienie osób utrzymujących drób przyzagrodowo z tego obowiązku jest uzasadnione ze względu na fakt, że utrzymywanie drobiu w małych ilościach we własnych gospodarstwach rolnych czy przy domostwach nie stanowi zagrożenia dla zdrowia zwierząt ani zdrowia publicznego. Takie działania pozwolą na uwolnienie rolników od dodatkowych obciążeń administracyjnych i pozwolą skupić się na głównych działaniach związanych z prowadzeniem swoich gospodarstw.

========================

mail:

A jak mam rybki w akwarium to też muszę zgłaszać gospodarstwo rybne?

A jak ktoś ma w domu karaluchy to też powinien je rejestrować? Tylko jak je policzyć???

To jak ktoś ma kota to jest włascicielem fermy zwierząt futerkowych ? ha ha

Bareja tego by nie wymyślił !

OBOWIĄZEK REJESTROWANIA 1 KURY? Czas najwyższy pokazać tym wszystkim skretyniałym urzędasom gest Kozakiewicza! I kopa w d…. Takie przepisy musieliśmy tolerować za Niemców hitlerowskich, albo za głębokiej ruskiej komuny, kiedy były obowiązkowe dostawy. Tylko obcy, albo zdrajcy mogą wprowadzać takie przepisy. Wszyscy WON!

ZDRAJCY NARODU!

W swym wariackim umyśle jeszcze dobrną do papużek i kanarków -one też znoszą jaja

Obcy i zdrajcy. Nierząd warszawski nie działa w interesie Polski ani Polaków. To słupy globalistów do zarządzania tłumem między Odrą a Bugiem. Co do tego nie mam już żadnych złudzeń.

Zbrodnicze plany ekologistów. Wśród nich – obecne władze Warszawy. Trzeba nie jeść mięsa [ani serów] i pozbyć się aut.

Trzeba nie jeść mięsa i pozbyć się aut.

Zbrodnicze plany ekologistów. Wśród nich – obecne władze Warszawy.

Trzeba nie jeść mięsa i pozbyć się aut. Klimatyczne zaciskanie pasa w stolicy.

Tomasz Żółciak, Grzegorz Osiecki https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8661056,warszawa-miasta-c40-ochrona-klimatu-jedzenie-miesa-auta-rekomendacje.html

Trzeba jeść mniej mięsa i pozbyć się aut – uznali przywódcy prawie 100 miast na całym świecie. Wśród nich jest Warszawa.

W trosce o klimat kilkanaście lat temu rządzący metropoliami zrzeszyli się. Do C40 Cities należy m.in. Berlin i Londyn. Cele stowarzyszenia? Działanie na rzecz ograniczenia globalnego ocieplenia oraz budowa „zdrowych, sprawiedliwych i odpornych społeczności”. Raport przygotowany dla tej organizacji pokazuje, co konkretnie zrobić, żeby być skutecznym.

Naukowcy z Leeds wychodzą z założenia, że miasta odpowiadają nie tylko za emisję związaną z ich bieżącym działaniem, lecz także za emisje związane z produkcją dóbr w nich konsumowanych. Emisja metropolii zrzeszonych w C40 to 10 proc. światowej emisji gazów cieplarnianych. Jak zauważają autorzy, aby uniknąć załamania klimatu, emisje powinny zostać zmniejszone do połowy do 2030 r.

Co się znalazło w rekomendacjach?

Proponują działania w sześciu dziedzinach mających największy wpływ na emisję – to budownictwo i infrastruktura miejska, żywność, transport prywatny, ubrania, sprzęt elektroniczny oraz transport lotniczy. Celem większości rekomendacji jest ograniczenie konsumpcji. Co m.in. zalecają do 2030 r. (patrz również: tabelka)?

  • 16 kg mięsa rocznie na osobę lub – w bardziej ambitnym wariancie – wykluczenie go z diety w ogóle. Dziś przeciętny Polak zjada ponad 70 kg mięsa.
  • 90 kg nabiału na osobę rocznie (cel progresywny) lub ambitny – 0 kg. W Polsce to dziś średnio ponad 200 kg.
  • Spożycie 2,5 tys. kalorii dziennie. Przeciętnie dorosły mężczyzna potrzebuje ok. 2,5 tys. kcal dziennie, a kobieta – ok. 2 tys.
  • Zmniejszenie liczby posiadanych samochodów – do 190 na 1000 osób lub do zera w celu ambitnym. Obecnie w Polsce jest ponad 600 aut na 1000 mieszkańców i jest to jeden z wyższych wskaźników w Europie. Średni wskaźnik dla miast C40 to 240.
  • Wydłużenie życia samochodu do 20 lat – to akurat w przypadku Polski nie musi być takie trudne, bo przeciętny wiek samochodu to ponad 15 lat.
  • Wydłużenie życia laptopa i podobnych urządzeń elektronicznych do 7 lat.

Oprócz ograniczenia konsumpcji raport mówi o zmianach w produkcji, ograniczaniu logistyki i łańcucha dostaw czy zmniejszaniu ilości odpadów. Są w nim ogólne rekomendacje, konkretnych pomysłów brak. Podkreśla się za to rolę burmistrzów, którzy„mają jeszcze większą rolę i możliwość pomocy w zapobieganiu katastrofie klimatycznej, niż wcześniej sądzono”. „Przywódcy miast muszą być jeszcze bardziej przedsiębiorczy, tworzyć i kształtować rynki oraz angażować się w sektory, które wcześniej mogły nie być brane pod uwagę jako domena władz miejskich, oraz pracować nad tym, jak wspierać swoich obywateli i firmy w osiąganiu radykalnej i szybkiej zmiany wzorców konsumpcji”.

Co na to władze Warszawy?

Co na to władze Warszawy? Przekonują, że uczestnictwo w C40 pomaga stolicy realizować miejską politykę klimatyczną, a celem Warszawy jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 40 proc. do 2030 r. oraz osiągnięcie neutralności klimatycznej najpóźniej w 2050 r. – Rekomendacje z raportu mogą być inspiracją dla członków C40, ale decyzja o tym, jaki zakres emisji jest uwzględniany przez miasto w ramach inwentaryzacji emisji gazów cieplarnianych, należy każdorazowo do poszczególnych miast. Na tę chwilę Warszawa nie podjęła decyzji, by uwzględniać emisje powstające poza granicami miasta – zaznacza stołeczny ratusz.

Stolica chce również zapobiegać marnotrawstwu żywności

Niemniej stolica zgadza się, że „istnieje konieczność ograniczania poziomu konsumpcji, wdrażania zasad gospodarki obiegu zamkniętego, promowania diety wegetariańskiej czy ograniczania liczby prywatnych samochodów w mieście”. – Miasto realizuje już działania w tym zakresie – to m.in. promowanie transportu publicznego czy wsparcie dla inicjatyw związanych ze współdzieleniem i dawaniem drugiego życia przedmiotom – podają władze Warszawy i dodają, że kierunki działań z raportu grupy C40 dotyczące żywności wpisują się w założenia obecnie procedowanego projektu Polityki żywnościowej m.st. Warszawy. – Miasto będzie włączać się w działania edukacyjne dotyczące kształtowania świadomości żywnościowej i środowiskowej, promować ekologiczne postawy oraz kształtować dobre nawyki żywieniowe, a także szukać rozwiązań na rzecz zrównoważonej konsumpcji. Stolica chce również zapobiegać marnotrawstwu żywności w podległych sobie placówkach oraz zachęcać do tego mieszkańców. Już teraz realizowanych jest wiele projektów, np. „Szkoła nie marnuje” czy promocja warszawskich jadłodzielni – podaje urząd miasta.

Jak władze Warszawy wdrażają proekologiczne rozwiązania w ratuszu?

Miasto już zachęca swoich pracowników do proekologicznych działań. Od kilku lat w warszawskim Ratuszu działa Zespół Eko Urząd, który wprowadza takie rozwiązania w codziennym funkcjonowaniu Urzędu m.st. Warszawy. Do tej pory udało się m.in. całkowicie zrezygnować z zakupu wody butelkowanej na rzecz warszawskiej kranówki oraz podjęto działania minimalizujące liczbę koszy na śmieci w pomieszczeniach biurowych.
W sierpniu i wrześniu 2022 r., w ramach inicjatywy The Cities Energy Saving Sprint, pracownicy Urzędu Miasta, dzielnic oraz miejskich jednostek wzięli udział w grywalizacji rowerowej. Punktowane w niej były rowerowe dojazdy z i do pracy oraz przejazdy służbowe. Urzędnicy pokonali łącznie 125 tys. km i zaoszczędzili ponad 15 ton CO2.
Urząd rekomenduje również pracownikom, by podczas delegacji służbowych w pierwszej kolejności wybierać podróż pociągiem.

Jak dobierać grupy rządzące, by były to elity. Głos mężów mądrych z 1927 roku.

Jak dobierać grupy rządzące, by były to elity. Głos mężów stanu z 1927 roku.

Mirosław Dakowski [18.03.2007, z mego Archiwum, każdy może tam wejść]

Krakowskie pismo „Trybuna Narodu” pod kierunkiem Karola Huberta Rostworowskiego rozpisało ankietę „Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska”. Opublikowano odpowiedzi paru luminarzy w n-rze 22 (str.10-11) z kwietnia 1927r.

„Demokracja polega na zasadzie większości. Usunięcie tej zasady jest negacją demokracji. Proporcjonalność zrywa z zasadą większości, a wskutek tego jest instytucją antydemokratyczną. Jeżeli przeto demokraci, którzy uważają, że wybór Prezydenta Rzplitej odbyć się może tylko wedle zasady większości, że każda ustawa w parlamencie może przyjść do skutku tylko większością, i to urządzenie uważają za sprawiedliwe i jedynie możliwe, jeżeli więc ci demokraci uważają wybór posłów wedle zasady większości za niesprawiedliwy i dlatego domagają się proporcjonalności, to w tej niekonsekwencji tkwi nietrudna do odgadnięcia zagadka. Inaczej nie uzyskaliby mandatów, a ta obawa czyni ich wrażliwymi na niesprawiedliwość, którą gdzie indziej ze spokojem znoszą. Niechętnie słuchają, gdy się podnosi, że tą drogą tj. z okazji obrony proporcjonalności wychodzi na jaw bezzasadność zasady większości, będącej istotą demokracji. Dopóki nie zostanie wynaleziony inny sposób uchwalania ustaw w parlamencie, jak przez zasadę większości, dopóty nie można od prawdziwych demokratów wymagać, aby niekonsekwencję, tkwiącą w proporcjonalności, znosili.

Co więcej! Nie ma instytucji bardziej piętnowanej przez stronnictwa demokratyczne, niż kurialność (t.j. zależność wagi głosu wyborcy od jego statusu). Tymczasem proporcjonalność jest zaprowadzeniem kurialności, a tylko kryterium przynależności do kurii nie polega na majątku, podatku etc., ale na przynależności do stronnictwa politycznego. Stronnictwa polityczne stają się kuriami. Gdyby indywidualiści, racjonaliści, wyznawcyla volonté générale , którzy sa twórcami nowożytnej demokracji, powstali z grobu, położyliby się do niego napowrót, zobaczywszy, co wnukowie zrobili z ich atomistyczną demokracją. Kurie są jej charakterystycznym zaprzeczeniem. Sprawa staje się tym bardziej interesująca, że i konserwatywne stronnictwa nie chcą się przyznać i zaakceptować takiej kurialności. Kryterium jej, przynależność partyjna, jest najszkodliwsze ze wszystkich dających się pomyśleć kryteriów kurialności.
To, cośmy dotychczas powiedzieli, powiedzianym zostało w obronie czystości teorii demokracji. Do czystości takiej nie przywiązują stronnictwa polityczne wagi. Idzie o mandaty, nie o teorie. Przytoczmy więc teraz argumenty praktyczne. W razie proporcjonalności wyborca nie głosuje na znanego mu, mającego jego zaufanie kandydata, głosuje nawet nie na stronnictwo polityczne – bo stronnictwa te n.p. u nas nie są ustalone – ale na przywódcę. Tak się też dzieje zwykle: na listach czołowe miejsce zajmuje w szeregu okręgów przywódca, osobistość znana i szanowana, (…) po nich zaś idą nie znani wyborcom kandydaci, wyznaczeni przez centralny zarząd stronnictwa. Jest to więc w rzeczywistości nie wybór dokonany przez wyborców, ale nominacja posłów przez stronnictwo. Wyborca może już tylko przyjąć lub odrzucić listę, a więc zdeklarować się jako zwolennik albo przeciwnik stronnictwa, ale osoby, indywidualnie oznaczonej jednostki, nie wybiera, bo ta jest mu narzuconą. Kto więc ubolewa nad rozwielmożnieniem się u nas partyjności, ten nie może oświadczyć się za proporcjonalnością. Zaprowadzona została w interesie stronnictw politycznych, a nie w interesie Państwa jako całości.
Uważa(-m) jednomandatowe okręgi wyborcze za w danych warunkach jedynie odpowiednie. To zmusi stronnictwa do kompromisu. Proporcjonalność czyni kompromisy w okręgach zbędnymi, przerzuca więc konieczność doprowadzenia do kompromisu na Izbę Poselską. Z jakim rezultatem, widzieliśmy i widzimy. Izba Poselska wybrana systemem proporcjonalności nie jest w stanie utworzyć większości. Obecnie … wyborca nie może mieć poczucia, że on właśnie o czymś decyduje. Decyzja zapada gdzieś w siedzibie centralnego zarządu stronnictwa, o czym dowiaduje się dopiero z ust agitatora lub z plakatów wyborczych.”

————————————
Nie jest to, wbrew pozorom, wyjątek z referatu na XIV Ogólnopolskiej Konferencji pod hasłem „Poseł z każdego powiatu”, Sala Kolumnowa Sejmu, 16 marca 2002r. Ani z konferencji Polskiego Towarzystwa Socjologicznego „Władza nad władzą”, PAN, Warszawa, 19 marca 2002r. Tam te sprawy były znów omawiane.

———————-
Jest to wyjątek z książki „Projekt Konstytucji” znanego prawnika konstytucjonalisty Władysława L. Jaworskiego z roku 1928. Widzimy, jak jasno i elegancko formułował przyczyny .. .obecnej ślepoty większości „mężów stanu”.


Trzy czwarte wieku temu, w rok po przewrocie majowym Piłsudskiego, rozgorzała wśród intelektualistów gorąca dyskusja o tym, jak z korzyścią dla Polski i Polaków powinno się dobierać elity rządzące. Szczególnie chodziło o metody doboru najlepszych ludzi do Sejmu.
Władysław L. Jaworski był profesorem prawa, wybitnym konstytucjonalistą. Politycznie związany był z Konserwatystami Krakowskimi (St. Tarnowski, Michał Bobrzyński i plejada innych twórczych i patriotycznych osób). W tym czasie również Wincenty Rzymowski (Klub Demokratyczny, potem – i po drugiej wojnie – SD), widząc niepożądane kierunki zmian jakości elit politycznych, potępiał proporcjonalność, żądał okręgów jednomandatowych.


Krakowskie pismo Trybuna Narodu pod kierunkiem Karola Huberta Rostworowskiego rozpisało ankietę „Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska”. Opublikowano odpowiedzi paru luminarzy w n-rze 22 (str.10-11) z kwietnia 1927r.
Prof. Wincenty Lutosławski postulował m.inn. zmniejszenie ilości posłów i senatorów argumentując: „Więcej niż 50-ciu kompetentnych prawodawców w Polsce na pewno nie ma”.

Natomiast prof. Feliks Koneczny stwierdzał, że „Wobec niskiego stopnia wyrobienia politycznego lepszy dla nas system jednomandatowy.”
Profesor A.Peretiatkowicz z Poznania tak analizował sytuację na interesujący nas temat: „Proporcjonalny system wyborczy nie dał dobrych rezultatów. Rozwinął w społeczeństwie partyjnictwo i spowodował nieodpowiedni skład Sejmu. Jakkolwiek system ten ma wielkie zalety w krajach o wysokiej kulturze politycznej, to jednak w naszych warunkach bardziej wskazanym jest system jednomandatowy. Społeczeństwo nasze … nie chce być zależne od partyj w tym stopniu, który wytwarza system proporcjonalny. Chce głosować na osoby, nie na numery.

Zarzut, że przy systemie jednomandatowym wychodzą „prowincjonalne wielkości” o tyle jest nieprzekonywujący, że przy systemie proporcjonalnym posłami zostają często osoby, które nie mogłyby być nawet „prowincjonalnymi wielkościami”, gdyż nie mają żadnych kwalifikacji i żadnych zasług społecznych.
Przy systemie jednomandatowym trzeba się więcej liczyć z indywidualną wartością stawianych kandydatów, aniżeli przy systemie proporcjonalnym. Zważywszy dodatnie i ujemne strony różnych systemów wyborczych, dochodzę do wniosku, że stosunkowo najlepsze rezultaty daje stary system angielski, oparty na okręgach jednomandatowych i decydowaniu zwykłą większością głosów. Utrudnia on wysuwanie, jako kandydatów, analfabetów politycznych i utrudnia bloki i szacherki wyborcze związane z powtórnym głosowaniem. …
Parlament ma być nie „zwierciadłem narodu”, tylko organem zdolnym do pracy”
Widzimy, że w przełomowych latach 20-tych zeszłego wieku, w II Rzeczypospolitej myśliciele i intelektualiści znali i proponowali metodę JOW, niezależnie od osobistych sympatii politycznych. Ale to byli intelektualiści, a nie propagandyści partyjni! Wtedy politycy będący u władzy pozostali ślepi i głusi na te apele. Zbudowano „partię bezpartyjnych” z wszelkimi konsekwencjami takiego tworu. I rządzono przy jej pomocy. Innym dyskutantom pozostawiam kwestię „co by było, gdyby…”.
Obecna sytuacja jest nieporównanie bardziej dramatyczna, niż przed trzema czwartymi wieku. Jest jednak szansa, iż obecnie dotychczasowi politycy zdadzą sobie sprawę z wagi problemu doboru elit rządzących – i staną na czele Ruchu JOW. Jest to szansa dla nich.

 Ale ważne jest dla nas wszystkich, że jest to szansa dla Polski.

Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami !

Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami!

“Wybory”: Co to za gra? Gra w salonowca we dwóch.

Dlaczego politycy kłamią? Odpowiedź jest prosta: bo walczą o władzę!

Ruch JOW różni się tym, że nie jest ruchem walczącym o władzę.

Jerzy Przystawa, 3 października 2011[z Archiwum. Każdy może tam z mej strony wejść – i szukać „swego”. MD]

Biją głośno partyjne bębny, partie zwierają szeregi, jeżdżą po Polsce kolorowe busy, pełne uśmiechniętych i czarujących polityków. Wszystkie partie powywieszały swoje programy, a w nich jest wszystko, czego tylko dusza zapragnie, dla wszystkich grup społecznych teraz i w przyszłości.

 Dlaczego nie można wierzyć politykom, a w kampanii wyborczej w szczególności?

Porzekadło angielskie mówi: Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami! Dlaczego politycy kłamią?

 Odpowiedź jest prosta: bo walczą o władzę! W programie żadnej z partii nie przeczytamy o tym podstawowym, zasadniczym celu ich walki, jakim jest władza! Wszędzie czarują nas zapewnieniami, jak nam będzie dobrze, jeśli przypadkiem pozwolimy im zdobyć wpływy i władzę.

 Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych różni się od nich wszystkich tym, że nie jest ruchem walczącym o władzę. My domagamy się prawdziwej reformy państwa, mamy jeden, konkretny postulat ustrojowy, którego wprowadzenie nie wymaga żadnych nakładów pieniężnych, który można wprowadzić w życie jednym machnięciem żuchwy. Nie jest to postulat wymyślony przez jakieś wynajęte think-tanki, nie jest to jeden z tych genialnych pomysłów, które każdego dnia przychodzą do głowy amatorskim politykom, ale jest to postulat sprawdzony na świecie, funkcjonujący w przodujących krajach demokratycznych od ponad 200 lat.

 Co więcej: jest to postulat, który rządząca Polską partia już przed laty ogłosiła jako swój postulat sztandarowy, a premier tej partii zapewniał nas publicznie, że nie spocznie, dopóki nie wprowadzi go w życie. Teraz, ten sam premier sformułował 21 Postulatów Programowych, ale wśród tych 21 na próżno szukać tego, do realizacji którego wielokrotnie się zobowiązywał.

 Mówią nam: „Ależ nie teraz! Teraz nie czas na zmianę ordynacji! Po wyborach!”

Przez ostatnie 22 lata NIGDY nie było czasu na publiczną dyskusję o ordynacji wyborczej, a przedstawiciele Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW NIGDY nie zostali dopuszczeni do poważnego zaprezentowania swego stanowiska w mediach publicznych. Ci, którzy sami siebie uznali za elitę polityczną kraju, uznali też, że o tym, jak mają być wybierani decydować mogą oni sami i nikt więcej! Społeczeństwo, obywatele, nie ma tu nic do gadania. My możemy jedynie na ich życzenie pójść do urn i co najwyżej ocenić, który z nich jest piękniejszy, a który troszkę brzydszy. I to są całe wybory. A potem to już oni, we własnym gronie, ustalą kto będzie rządził, a kto weźmie na siebie ciężki trud odgrywania roli opozycji. Bo bez opozycji, jak wiadomo, nie wypada i żeby była demokracja, to jakaś opozycja musi być.

 Te wybory, to próżny trud!

Przeciwnicy JOW piszą i opowiadają o jakimś syndromie straconego głosu, że podobno ludzie, aby nie stracić głosu nie głosują tam na tych, których chcieliby wybrać tylko, że jakaś niewidzialna siła zmusza ich do głosowania na tych którzy mają szansę.

 Jak pisze brytyjski politolog, prof. Michael Pinto-Duschinsky, w wyborach na listy partyjne nie poszczególne głosy, ale w ogóle całe wybory są stracone i szkoda na nie chodzić. Kodeks Wyborczy zabetonował polską scenę polityczną, uniemożliwiając wejście na nią nowym partiom. Dokonał tego (1) odbierając obywatelom bierne prawo wyborcze; (2) pozwalając PKW odrzucać rejestrację niewygodnych list wyborczych; (3) wprowadzając nierówność finansową i stawiając nowym partiom zapory majątkowe nie do przekroczenia, (4) oddając rządzącym partiom nieograniczony dostęp do środków masowego przekazu i praktycznie uniemożliwiając tym spoza sejmowego klucza korzystanie z mediów publicznych.

 Wiadomo więc już dzisiaj, kto wygra te wybory. Będą tylko drobne przesunięcia w proporcjach: może parę procent mniej dla PO, może parę procent więcej dla PiS i pozostałych opozycyjnych koalicjantów. NIKT nie zdobędzie większości niezbędnej do samodzielnego rządzenia. Na tym ta gra polega. Po to są zapisy o tym, że każda partia musi wystawić od 500 – 1000 kandydatów. Muszą to więc, w większości, być kandydaci byle jacy, niezasługujący na jakiekolwiek głosy, obowiązkowi wypełniacze list partyjnych, których samo pojawienie się na tych listach skutecznie zniechęca wyborców do poparcia partii, która ich wystawia. Ale im nie chodzi o to, żeby zdobyć samodzielną większość w parlamencie! Im chodzi o to, żeby nadal toczyła się gra, w której pieniądze, beneficja, stanowiska państwowe są przy nich.

 Co to za gra?

To gra przedstawiona dobitnie w filmie Rejs: gra w salonowca we dwóch! Jeden ciągle bije, a drugi ciągle zgaduje i nie może w żaden sposób zgadnąć, kto go walnął w sempiternę? Za komuny wszystko było jasne: wiedzieliśmy, kto nas wali, gdzie są ONI, a gdzie MY. Dzisiaj, dzięki pluralizmowi udało się ten jasny obraz zmącić i zagmatwać. Pluralistyczne media mącą nam w głowach, ukazując bez przerwy jakichś nowych onych, a publiczne skakanie sobie do oczu polityków z tej samej szajki ma stworzyć wrażenie, że tu jest demokracja, wolność słowa i państwo prawa.

Marsz o JOW jest potrzebny, aby głośno powiedzieć, że to fałsz: że nie ma demokracji, jak długo obywatele mogą tylko chodzić na głosowanie, ale nie wybierać; że nie ma wolności słowa, jak długo o najważniejszych sprawach państwa można rozmawiać tylko na jakichś niszowych portalach internetowych; że nie ma państwa prawa, jak długo prawnicy mogą robić co chcą, a sędziowie wydawać wyroki, jak się im podoba.

 Od tego, ilu nas będzie na Marszu zależy czy nasz głos będzie słyszany i przez kogo. Gdy media publiczne są zablokowane, gdy wszystkie partie polityczne słyszeć nawet nie chcą o reformie systemu wyborczego, gdy posłowie i senatorowie zawsze patrzą w drugą stronę – chłopom pańszczyźnianym, którzy domagają się statusu obywatelskiego, pozostaje tylko ULICA. Nie dajmy jej sobie odebrać!

 VI Marsz o JOW rozpocznie się w czwartek, 6 października, o godzinie 11. na skrzyżowaniu ulicy Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi w Warszawie. [ale… w 2011roku.. MD]Szczegóły na www.jow.pl .

Państwo kupiło 14 milionów ton węgla z Kolumbii za 1.500 zł za tonę, przy koszcie wydobycia w Polsce 400 zł za tonę.

Państwo kupiło 14 milionów ton węgla z Kolumbii za 1.500 zł za tonę, przy koszcie wydobycia w Polsce 400 zł za tonę.

Polska jest w szponach zdrajców na usługach Klausa Schwaba. Rafał Piech

Polska stała się energetycznym żebrakiem. Tymczasem przytłoczeni propagandą Polacy miotają się pomiędzy dwiema drogami prowadzącymi do tej samej przepaści.

O perspektywach Polski, o szansach na uniknięcie zagłady, o programie swojej partii mówi Rafał Piech

“85% zasobów węgla w EU znajduje się w Polsce”

Tymczasem nasze państwo kupiło 14 milionów ton węgla z Kolumbii… za 19 miliardów złotych czyli za 1.500 zł za tonę, przy koszcie wydobycia w Polsce 400 zł za tonę.

Gdyby władze Kuwejtu zdecydowały się na prośbę USA, aby zlikwidować wszystkie platformy wiertnicze i przestać wydobywać ropę na rzecz Ameryki i kupować ją 10 razy drożej, z Ameryki i innych państw. Myślę, że obywatele Kuwejtu szybko wywieźli na taczkach takich przedstawicieli władzy czy premiera.

Agenda 2030 zakłada całkowite wyeliminowanie małych, średnich i mikro przedsiębiorstw na rzecz potężnych korporacji.

Czy Polskę można uratować?

Na świecie nie uda się tego zatrzymać, ale w Polsce jeszcze jest szansa – mówi Rafał Piech „Polska Jest Jedna”. Cały świat wraca do węgla, wiele państw zwiększa wydobycie, a Polska, która mogłaby być węglowym potentatem stała się energetycznym żebrakiem.

  • „Polska” traktuje polskich przedsiębiorców jak przestępców.
  • Realne zadłużenie państwa wynosi ponad 4 biliony złotych
  • W Polsce 84% energii elektrycznej pochodzi z węgla
  • Za kwotę (19 miliardów złotych) wydaną na import złej jakości węgla moglibyśmy wybudować 6 kopalń w Polsce.
  • Byli komuniści mogliby się dużo nauczyć od funkcjonariuszy propagandowych z TVP
  • Polska jest w szponach zdrajców, działających na zgubę Polski i Polaków.
  • Byliśmy zdradzani od 1989 roku.

Rafał Piech:

Program dla Polski

Z Bogiem i rozumem

Zawierzyłem moją prezydenturę niepokalanemu sercu Maryi.

Tylko Polska Bogiem silna jest w stanie przeciwstawić się złu.

Tylko Polska Bogiem silna jest w stanie przeciwstawić się złu.

Uratowała swoje dziecko… które – według ginekologa – miało być martwe.

Uratowała swoje dziecko… które – według ginekologa – miało być martwe. Konferencja 40 Days for Life (40 Dni dla Życia).

Od: Jerzy Kwaśniewski Ordo Iuris <kontakt@ordoiuris.pl>
https://newsletter.ordoiuris.org/newsletter/2023/02/13/475/?email=dakowy@o2.pl&email_ref=dakowy@o2.pl&pid=129133&sid=104471926&mid_ref=003423&o1=50&o2=80&o3=130&o4=300&o5=500&r1=&r2=&r3=&r4=&r5=&nrb=02102000456100342300129133&nrbt=Darowizna%20na%20cele%20statutowe%20-%20dakowy@o2.pl&lp1=0&ptid=1&token=MDBDN0k0YWtvdC9jWQ==&t=MDBDN0k0YWtvdC9jWQ==#read-more
Szanowny Panie, Pani Paulina od lat wyczekiwała z mężem pierwszego dziecka. Gdy dwa lata temu poroniła, była załamana. Marzenia o rodzicielstwie stanęły pod znakiem zapytania. W październiku ubiegłego roku dowiedziała się jednak, że jest w kolejnej ciąży. Niestety, radość nie trwała długo. Już na pierwszej wizycie lekarz ginekolog powiedziała pani Paulinie, że dziecko nie żyje. Matka została skierowana do szpitala na aborcję martwego płodu. Była zdruzgotana, nie chciała jednak dać za wygraną i nie zaufała dramatycznej diagnozie. Wierzyła, że dziecko żyje… i miała rację!
W lubartowskim szpitalu trafiła na lekarza, który wstrzymał wykonanie aborcji i zlecił dodatkowe badania, które wykazały, że ciąża rozwija się prawidłowo. Wytłumaczył też rodzicom, że źródłem wcześniejszej błędnej diagnozy było zawyżenie wieku dziecka przez ginekologa.
Proszę sobie wyobrazić wielką ulgę matki oraz… jej szok, gdy następnego dnia przyszli do niej kolejni lekarze, aby podać… tabletkę poronną. – Ja już widziałam tę tabletkę, doktor trzymała ją w ręce. Odpowiedziałam, że nie chcę tabletki, że mam mieć czarno na białym napisane, że ciąża jest martwa – mówiła kobieta.
Dziś dziecko żyje i rozwija się prawidłowo pod sercem swojej niezłomnej matki, chociaż Pani Paulina została wypisana ze szpitala z „martwą ciążą”. Szpital do dzisiaj twierdzi, że wszystkie procedury zostały zachowane a pacjenci potraktowani należycie. Nasi prawnicy spotkali się w ubiegłym tygodniu z Panią Pauliną i jej mężem, który złożył wcześniej zawiadomienie do prokuratury. Będziemy ich reprezentować w postępowaniu karnym oraz dyscyplinarnym w sprawie błędnego skierowania do aborcji, wadliwiej diagnozy oraz zignorowania zapewnień Pani Pauliny o rzeczywistym wieku dziecka.
Gdyby nie to, że kobieta od lat czekała na upragnione dziecko, była zdeterminowana i doskonale zorientowana w przebiegu własnej ciąży – dziecko mogłoby już nie żyć. Ale nie każda matka ma w sobie tyle siły, determinacji i wiedzy medycznej. Tym bardziej, że aborcjoniści robią wszystko, by zniszczyć instynkt rodzicielski matek i ojców oraz szacunek do życia nienarodzonego. Podobnie jak w głębokim PRL-u, aborcyjni lobbyści pragną, by zabijanie dzieci stało się znowu zwykłym „zabiegiem” – jak wyrwanie zęba. Dlatego nasza aktywność jest tak ważna. Musimy uświadamiać Polakom, czym naprawdę jest aborcja i budować w społeczeństwie kulturę szacunku do życia.
Tę wiadomość piszę do Pana z Krakowa, gdzie wygłaszałem wykład podczas światowej konferencji inicjatywy 40 Days for Life (40 Dni dla Życia) – globalnego ruchu pro-life, który został pokazany między innymi w słynnym filmie „Nieplanowane”. 
To imponująco duża międzynarodowa konferencja, w której uczestniczyło blisko 200 liderów z 22 krajów świata. Nie przypadkiem konferencja została zorganizowana w Polsce. Dla obrońców życia z obu Ameryk, Afryki, Europy, Australii i Oceanii nasz kraj stał się inspiracją po zakazaniu aborcji eugenicznej dzięki wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego sprzed dwóch lat. Organizatorzy poprosili Ordo Iuris o zaproszenie na wydarzenie liderów ruchu pro-life z całej Polski.  Wśród przemawiających byli dr Bawer Aondo-Akaa z Fundacji PRO – Prawo do życia i Collegium Intermarium, ks. Tomasz Kancelarczyk z Bractwa Małych Stópek i Kaja Godek z Fundacji Życie i Rodzina.
Organizowane przez 40 Days for Life czuwania modlitewne przed oddziałami amerykańskich klinik aborcyjnych doprowadziły do gwałtownego spadku dochodów aborcjonistów, a nawet do zamykania dziesiątek takich placówek. W wielu miejscach aborcyjni lobbyści w obawie przed działalnością 40 Days for Life doprowadzili do przyjmowania prawa, zakazującego modlitwy przez klinikami. Takie „strefy zakazu obrony życia” wprowadzano w Niemczech, USA, Kanadzie, Australii i Wielkiej Brytanii. Ostatnio za samą modlitwę w myślach aresztowano w Birmingham panią Isabel Spruce… W Polsce z podobnymi problemami mierzyli się działacze Fundacji Pro – Prawo do życia, którzy za pokazywanie prawdy na temat aborcji od lat stają przed sądami. Gdyby nie nasze wsparcie, Fundacja (opierająca swoją działalność na wolontariuszach) musiałaby wydać miliony złotych na kosztowne batalie sądowe. 
Tym sposobem aborcjoniści osiągnęliby swój cel, doprowadzając do bankructwa największej organizacji pro-life. Dzięki pomocy prawników Ordo Iuris, po 7 latach od pierwszych spraw sądowych, sytuacja wygląda zupełnie inaczej – mamy już prawie 150 rozstrzygnięć, w których sądy stanęły po stronie wolności słowa obrońców życia. W styczniu uzyskaliśmy już piąty wyrok Sądu Najwyższego, który po raz kolejny potwierdził, że obrońcy życia mają prawo pokazywać prawdziwe oblicze aborcji w ramach swoich pikiet i demonstracji. Aborcjoniści muszą pogodzić się z tym, że nie zamkną ust pro-liferom.
Wolność do mówienia prawdy o aborcji to pierwszy krok. Dostrzegamy jednak, że nie ma w Polsce jednego miejsca, gdzie rodzice mogliby uzyskać komplet potrzebnych informacji, gdy stają wobec najtrudniejszych wyzwań a aborcja jest im oferowana jako „rozwiązanie wszelkich problemów”. Nasi eksperci już pracują nad zbiorem dostępnych form pomocy dla matek i rodziców w trudnych sytuacjach. Omówimy w niej działalność domów samotnej matki, hospicjów perinatalnych, okien życia, ośrodków adopcyjnych i interwencyjnych ośrodków pre-adopcyjnych. Na podstawie tej analizy, chcemy przygotować praktyczny poradnik, który pomoże w dokonaniu właściwej decyzji i odnalezieniu realnej pomocy. Jednocześnie musimy walczyć ze śmiercionośną propagandą aborcjonistów, którzy przekonują, że aborcja jest zjawiskiem powszechnie popieranym przez większość polskiego społeczeństwa.
Dlatego w przyszłym tygodniu opublikujemy analizę sondaży opinii publicznej, z której wynika, że – wbrew propagandzie aborcjonistów i proaborcyjnych mediów – większość Polaków sprzeciwia się aborcji i wspiera życie. Nadal walczymy o ukaranie aborcjonistek z „Aborcyjnego Dream Teamu”, które w poczuciu całkowitej bezkarności nie tylko publicznie promują nielegalną aborcję, ale też pomagają w jej przeprowadzaniu. I to pomimo tego, że polskie prawo mówi wprost, że za pomocnictwo w aborcji grozi do trzech lat więzienia. 
Tydzień temu odbyła się kolejna rozprawa w precedensowym procesie Justyny W., podczas której obrońcy aktywistki aborcyjnej próbowali doprowadzić do wykluczenia Ordo Iuris z udziału w procesie. Na szczęście sąd nie wyraził na to zgody. Wyrok w tej sprawie może zapaść już w marcu. Od lat widzimy, że im większa jest skala naszej aktywności w sprawach obrony życia, tym szybciej następują zmiany i tym więcej dzieci możemy ocalić spod aborcyjnych narzędzi śmierci. To dzięki Panu możemy prowadzić tę działalność, chroniąc dzieci oraz stanowiąc zaplecze prawne dla wszystkich polskich ruchów pro-life.
Dlatego także dzisiaj zwracam się do Pana o wsparcie w tym trudnym, ale niezwykle ważnym i zwycięskim dziele obrony życia.   Aby dowiedzieć się więcej na temat tego, w jaki sposób walczymy z aborcyjną propagandą, proszę kliknąć w poniższy przycisk. CZYTAJ WIĘCEJ   Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
[w oryginale.. MD]
Wspólnie uratujmy niewinne dzieci
Nasza dalsza walka w obronie życia nienarodzonego z roku na rok przynosi wymierne efekty. Chociaż wiąże się ze znoszeniem najgorszych zniewag i obelg ze strony zmanipulowanych uczestników czarnych marszów, to niesie także nagrodę o niezmierzonej wartości – świadomość ocalenia setek dzieci przed okrutną śmiercią. To dzięki hojności i wsparciu Przyjaciół i Darczyńców Ordo Iuris mogliśmy tyle już dokonać i możemy planować opisane wcześniej działania. 
Jestem przekonany, że razem ocalimy tysiące dziewczynek i chłopców, dla których światowi magnaci aborcji już wyprodukowali aborcyjne szczypce, trucizny i klamry. Te działania to oczywiście konkretne koszty, których listą szczerze chcę podzielić się z Panem. Przygotowanie analizy sondaży opinii publicznej na temat aborcji, którą opublikujemy w przyszłym tygodniu kosztowało nas 10 000 zł. Teraz pracujemy nad analizą na temat form pomocy dla kobiet ciężarnych w trudnych sytuacjach życiowych. Na jej podstawie chcemy przygotować przystępny poradnik dla matek i rodzin w najtrudniejszych sytuacjach.
Przygotowanie, redakcja i publikacja poradnika to koszt rzędu 15 000 zł. Aby uratować życie jak największej ilości dzieci, będziemy chcieli zainwestować też co najmniej kilka tysięcy złotych w jak najszerszą promocję poradnika. Wierzę w to, że będziemy mogli to zrobić także dzięki wsparciu ludzi takich jak Pan. Z konkretnymi kosztami wiąże się też nasz dalszy udział w procesie Justyny W. i wszystkich innych postępowaniach przeciwko aborcjonistom, które mogą wkrótce zostać wszczęte po serii zawiadomień, które trafiły w ostatnich tygodniach do polskich prokuratur. Koszty takich postępowań mogą być bardzo zróżnicowane. Czasem musimy na nie wydać 2 000 zł, a czasem nawet 20 000 zł – gdy sprawa wymaga nie tylko szczegółowej analizy, przygotowania pism procesowych i stawienia się na rozprawie, ale też zasięgnięcia opinii biegłych lekarzy lub ekspertów innych dziedzin. Nadal reprezentujemy też przed polskimi sądami obrońców życia. Choć wyroki Sądu Najwyższego dają nadzieję, że wkrótce aktywiści pro-life będą mogli zapomnieć o sądowych bataliach o wolność słowa, to wciąż na wokandzie mamy kilkanaście takich spraw.
Dlatego bardzo Pana proszę o wsparcie Instytutu kwotą 50 zł, 80 zł, 130 zł lub dowolną inną, dzięki czemu będziemy mogli nadal walczyć o prawo do życia dla każdego człowieka – także tego nienarodzonego.
Z wyrazami szacunku

P.S. Jedna śmierć to tragedia. Śmierć milionów to już tylko statystyka – ten powszechnie przypisywany Józefowi Stalinowi cytat doskonale obrazuje z czym mamy do czynienia w przypadku aborcji, będącej dziś najczęstszą przyczyną śmierci na całym świecie. W ubiegłym roku przeprowadzono na świecie 44 miliony aborcji. Choć dla wielu ludzi na świecie ta liczba to tylko zwykła statystyka, to musimy zawsze pamiętać, że w rzeczywistości to 44 miliony (a więc populacja większa niż cała Polska!) ludzkich istnień – dzieci, którym nigdy nie będzie dane zobaczyć tego świata. I nawet jeśli nie uratujemy wszystkich, to każde uratowane dziecko jest naszym wielkim sukcesem i nie możemy się poddawać w tej walce.
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców.

 
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa (22) 404 38 50 www.ordoiuris.pl

W ZUS-ie w cztery lata na nagrody i premie wydali 1,82 miliarda zł.

W ZUS-ie w cztery lata na nagrody i premie wydali 1,82 miliarda złotych

Konrad Bagiński 12 lutego 2023, https://innpoland.pl/190832,zus-w-4-wydal-1-8-miliarda-zl-na-nagrody-i-premie

W ciągu ostatnich 4 lat Zakład Ubezpieczeń Społecznych wydał na premie i nagrody dla swoich pracowników ponad 1,82 mld zł. Absolutny rekord został pobity w 2021 roku, gdy na te cele poszło ponad 670 milionów. Wtedy na każdego zatrudnionego przypadło po prawie 16 tysięcy.

  • Warszawska centrala Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przy ul. Szamockiej
  • ===================================
  • W 4 lata ZUS wydał na nagrody i premie dla swoich pracowników ponad 1,8 mld zł
  • Na pieniądze pracownicy ZUS nie mogli narzekać szczególnie w roku 2021
  • Wtedy na nagrody dla nich poszło ponad 670 mln zł, prawie 16 tys. zł na głowę
  • ZUS jest za to oszczędny, jeśli chodzi o kwestie reprezentacji

Od 2019 do 2022 roku włącznie ZUS wydał prawie 236 mln zł na nagrody i premie dla kadry kierowniczej liczącej ponad 2900 osób. W rekordowym 2021 roku kierownicy dostali średnio po prawie 25 tys. zł na głowę. W ciągu ostatnich 4 lat ich premie i nagrody nie schodziły poniżej 13 tys. zł rocznie.

To wszystko wynika z danych, jakie INNPoland.pl udostępniła posłanka Hanna Gill-Piątek. Dane otrzymała z samego ZUS w odpowiedzi na swoje pismo. Dane nie są pełne, jak przyznaje ZUS. Wysokość premii i nagród przypisana do roku 2022 nie obejmuje wypłat zrealizowanych w 2023 r. oraz m.in. premii za IV kwartał 2022 r.

Skąd tak wysoka kwota na nagrody w 2021 roku? ZUS twierdzi, że w 2021 roku fundusz wynagrodzeń osobowych został dodatkowo zasilony “środkami na nagrody indywidualne o kwotę 200 mln zł”. Stąd m.in. wzięło się 670 milionów na premie i nagrody.

W tym roku statystyczny pracownik ZUS dostał prawie 16 tys. zł ekstra. Tak się jednak składa, że w 2021 roku pracownicy ZUS grozili strajkiem. Czy to dlatego ich premie poszybowały w górę?

W tym samym roku świetnie obłowiła się kadra kierownicza. Zgarnęła nagrody i premie o łącznej wartości ponad 80 mln zł. Wyszło prawie 25 tysięcy na głowę. W latach 2019, 2020 i 2022 na nagrody i premie dla kadry kierowniczej szło odpowiednio prawie 49, prawie 67 i prawie 41 milionów. Dawało to rocznie ponad 13, prawie 19 i prawie 14 tys. zł na głowę.

ZUS podkreśla, że zatrudnia łącznie ponad 42 800 osób, z czego ponad 2900 osób na stanowiskach kierowniczych.Reprezentacja też kosztuje

Jak wynika z odpowiedzi ZUS na pismo posłanki Hanny Gill-Piątek, Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie ma osobnego funduszu reprezentacyjnego i okolicznościowego. I raczej nie szasta pieniędzmi na takie cele.

ZUS w zeszłym roku wydał niecałe 3,4 mln zł na reprezentację i ubrania dla pracowników. Z tej sumy prawie 2,9 miliona poszło na ubrania: apaszki, krawaty, naszywki z logo ZUS i ekwiwalent pieniężny za strój służbowy. Niecałe 550 tysięcy ZUS wydał na udział w targach i konferencjach oraz przyjmowanie zagranicznych delegacji.

A jak zarabia się w ZUS-ie?

W 2021 r. przeciętne całkowite miesięczne wynagrodzenie w ZUS wynosiło 6412,13 zł i było wyższe o 523,13 zł od przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw bez wypłat nagród z zysku. Przeciętne wynagrodzenie zasadnicze z angaży na dzień 31 grudnia 2021 r. wyniosło 4855 zł – to dane z MRiPS.

Resort podał je, kiedy pracownicy ZUS grozili strajkiem. Co ciekawe, pierwsze poważnie brzmiące informacje o możliwym strajku generalnym w ZUS-ie pojawiły się w roku 2021. Czy wysokie nagrody miały zniechęcić pracowników do strajku?

[—]

Największy błąd Marszałka Piłsudskiego

Mirosław Dakowski listopad 1999

[wyciągnięte z mego Archiwum. Każdy może tam sobie wejść i poszukać więcej. Ale nie potrafię dać poprawnego adresu. md, 2023]

Największy błąd Marszałka Piłsudskiego

Mija 81 lat od odzyskania przez Polskę niepodległości. Niepodległość tę mieliśmy jedynie lat dwadzieścia.
Obecnie, sześćdziesiąt lat po zdławieniu II Rzeczypospolitej, spory między „narodowcami” a „piłsudczykami” są raczej przebrzmiałe. W polityce polskiej wyłonił się podział między nurtem, dla którego najwyższą wartością polityczną jest interes Polski i Polaków, oraz dwoma przenikającymi się obozami: „internacjonalistami” i t.zw. „socjal-demokratami” spod znaku Marksa oraz obozem zwolenników rozmycia się narodów w „postępowej Europie”, czyli pod rządami synarchii – „nieznanych mędrców” rządu światowego, jak się w swej pysze nazywają. Warto więc teraz zastanowić się, czy nasi ojcowie mogli w dwudziestoleciu II-giej Rzeczypospolitej osiągnąć więcej korzyści dla Polski i dla nas.
Tak wielbiciele, jak i przeciwnicy Marszałka Piłsudskiego (w każdym razie ogromna ich większość) zgadzają się z tym, że był on polskim patriotą i że kochał Polskę. Nie miał jednak wysokiego mniemania o zdolnościach Polaków do samo-rządzenia się. Znana jest jego myśl, że dla Polski można wiele zrobić, lecz we współpracy z Polakami – raczej niewiele.
Z tego pewnego lekceważenia umiejętności Polaków wynikła brzemienna dla nas w skutki decyzja o sposobie wybrnięcia z „sejmokracji” panującej w pierwszych latach II Rzeczypospolitej. Skutkiem decyzji Piłsudskiego był krwawy przewrót z połowy maja 1926 roku. Z jednej strony kosztował on życie prawie czterystu młodych Polaków, a z drugiej był przyczyną powstania rządów jednej grupy – „bezpartyjnej partii” – BBWR. Tę nielogiczną groteskę próbowano małpować jeszcze przed paru laty. Po roku 1926-tym zamiast bałaganu sejmokracji powstały rządy co prawda stabilne, ale ułatwiające wzrost klik i „układów nieformalnych”. Dla nas, Polaków na przełomie stuleci, jest najważniejsze, iż życie polityczne współczesnej Polski jest zarażone obiema powyższymi chorobami. Tak sejmokracją i nieodpowiedzialnością „koalicji”, jak i mafijnością. Czyżby Nabyty Brak Odporności ? NIE:
Gdyby Marszałek bardziej wierzył w rozum swoich doradców, czy w rozsądek Polaków, to zrozumiałby na czas, że sposób doboru elit politycznych narzucony przez socjalistyczna przecież, „postępową” konstytucję marcową był receptą na rozdrobnienie nurtów politycznych. Narzucono tam przecież naszym ojcom i dziadom „ordynację proporcjonalną”, sztuczny twór socjalistów belgijskich sprzed (wtedy) pół wieku.
Czy człowiek światły i uczciwy mógł nie widzieć, że prowadzi to w sposób nieunikniony do rozdrabniania nurtów politycznych na partie, partyjki, ruchy i odłamy? Ano, jak widać, mógł!
Gdyby Józef Piłsudski w maju 1926 r. wymusił zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na znaną już wtedy od 150-ciu lat ordynację z jednomandatowymi okręgami wyborczymi [por. IV Księga Pana Tadeusza, „Daj kreskę Dowejce”] – JOW, to spowodowałby tym samym powstanie dwóch stabilnych obozów (raczej partii) politycznych. A chyba o stabilne rządy rzetelnych patriotów Mu w rzeczywistości chodziło. Najpewniej byłby to obóz socjalizująco-równościowy oraz partia narodowa. Partie te musiałyby mieć wewnętrznie spójne programy – i musiałyby je realizować (po ewentualnym wygraniu wyborów). Zostaliby do tego zmuszeni wszyscy politycy, włączając w to tak mężów stanu, jak i t.zw. „intrygantów” i „warchołów”. Nie wchodzę w to, czy były to epitety słuszne. Stwierdzam tylko, że przy ordynacji jednomandatowej nie opłaca się posłom ani partii będącej u władzy nie spełniać swych obietnic przedwyborczych. Po drugie: partia rządząca na skutek wyboru poprzez JOW nie ma kuli u nogi w postaci „koalicjanta”, z którym musi zawsze zawierać „kompromisy”. Taka choroba (bardzo groźna dla społeczeństwa) trafia się zaś zwykle w państwach niby-demokratycznych na skutek wyborów pseudo-proporcjonalnych. Jest też wygodną wymówką dla nieuczciwych, małych polityków: Powoduje możność lekceważenia swych programów przedwyborczych przez partię u władzy, czyli jest przyczyną nie-rządu.
Światowe doświadczenie krajów zdrowej demokracji parlamentarnej pokazuje, że wyborcy po jednej czy dwóch kadencjach zniechęcają się do partii u władzy, co przy następnych wyborach większościowych powoduje odmianę. Wystarczy do tego jednak jedynie zmiana poparcie z np. 53 % na 47%, a „nowa” partia u władzy już uzyskuje większość zdolną do wyłonienia stabilnego rządu. I stoi przed koniecznością spełnienia klarownego, jednoznacznego programu. Nic więc dziwnego, że kliki partyjne mające na celu wyciągniecie największych korzyści osobistych tak lubią mętną wodę „umów koalicyjnych” i zwalania przyczyn swych klęsk gospodarczych czy społecznych na „koalicjanta”, A nieczysty „kompromis” z koalicjantem musi się pojawić przy ordynacji pseodo-proporcjonalnej.
Gdyby w latach 20-tych wprowadzono w Polsce ordynację JOW, to w partiach powstałych na podstawie takich mechanizmów doboru, ogromna rolę graliby działacze terenowi, powiatowi, a nie „oficerowie legionowi” (zresztą cudownie wtedy, na początku lat trzydziestych, rozmnożeni). Gdyby Marszałek w dziesięcioleciu po 1925r. znał te cechy ordynacji Jednomandatowej i ją wprowadził, to mieliśmy szansę , by każda „ziemia” czy powiat wystawiła najlepszego ze swych reprezentantów. Polska pod koniec Drugiej Rzeczypospolitej byłaby na pewno zdrowsza, silniejsza i … łatwiej przeżyłaby następne kataklizmy narzucone nam z zewnątrz.
Obecna sytuacja Polski i Polaków jest na pewno o wiele bardziej krytyczna, niż w latach 30-tych. Konieczne jest więc, byśmy dołożyli wszystkich sił, by tego największego błędu Marszałka nie powtórzyć. Jesteśmy dojrzalsi o trzy pokolenia, uczmy się na cudzych błędach oraz w bibliotekach i w dyskusjach.
Ciężkie milczenie mediów na temat Jednomandatowych Okręgów Wyborczych świadczy o tym, że ośrodki decydujące o czym mówić wolno i należy, boją się poruszenia sprawy JOW. Zażenowana bierność polityków znajdujących się już w sejmie czy senacie w czasie targów przepychanek i intryg związanych z wymuszoną przez „reformę administracji” zmianą ordynacji źle Polsce wróżą. Świadczą o tym, iż kto już doszedł do władzy, to stara się przy niej pozostać, nawet kosztem niespełnienia swych programów i obietnic przedwyborczych.
Nadzieja w działaczach młodych, rzutkich i z doświadczeniem samorządności terenowej. Inaczej „warszawka”, czy jak te samozwańcze i samo-podtrzymujące się „elity polityczne” nazwać, nas dobije. Ruch oddolny może sytuację zmienić.

Zmagania pomiędzy USA, a Chinami, a harcownicy w Europie Wschodniej. Rola Armii Polskiej.

Zmagania pomiędzy USA, a Chinami, a harcownicy w Europie Wschodniej. Rola Armii Polskiej.

źródło: https://adarma.pl/2023/02/01/co-oznacza-luka-w-zdolnosciach/

Komentarz do sytuacji militarnej Polski, fundacji Ad Arma:

Baza przemysłowo-wojskowa USA nie jest wystarczająco przygotowana na międzynarodowe środowisko bezpieczeństwa, które teraz istnieje. W dużym konflikcie regionalnym, takim jak wojna z Chinami w Zatoce Tajwańskiej, zużycie amunicji prawdopodobnie przekroczyłoby obecne zapasy USA – wynika z raportu autorstwa think-tanku Center for International Strategic Studies. Główne tezy raportu przedstawiła w języku polskim Polska Agencja Prasowa.

Wedle analiz CISS, Ameryce najprawdopodobniej zabrakłoby precyzyjnych pocisków dalekiego zasięgu już po niecałym tygodniu wojny, a amerykański przemysł zbrojeniowy nie ma obecnie zdolności do szybkiej rozbudowy potencjału. CISS zwraca też uwagę na zbiurokratyzowane procesy sprzedaży broni sojusznikom, które wydłużają dostawy nawet o 2 – 4 lata.

Analitycy CISS przypominają również, że USA wciąż nie dostarczyły sprzętu o łącznej wartości 19 mld dolarów, jaki miał trafić na Tajwan od 2019 r.

Komentarz Fundacji Ad Arma: Cała zdolność obronna Ukrainy wisi na wsparciu amerykańskim. Uzupełnienie braków w broni pancernej i w artylerii w Polsce wisi na wsparciu amerykańskim oraz na zakupach w Korei. Obie te rzeczy zależą bezwzględnie od sytuacji pomiędzy USA, a Chinami.

Jakikolwiek konflikt wokół Tajwanu stawia pod wielkim znakiem zapytania dostawy sprzętu nie tylko na Ukrainę, ale również do Polski. Szczególnie warto w tym momencie przypomnieć wnioski z analizy pt. „Preserving the balance. A U.S. Euroasia defence strategy”, autorstwa Center for Strategic and Budgetary Asessments z 2017 roku. CSBA przypomina, że Europa Wschodnia wraz z Polską jest, z punktu widzenia interesów USA, drugorzędnym rejonem świata i teatrem działań wojennych, a utracenie całej Europy Wschodniej jest dla USA akceptowalną ewentualnością.

Od maja zeszłego roku wiadomo, że wysyłamy na Ukrainę duże ilości sprzętu. Jest to sprzęt wysyłany głównie z jednostek wojskowych, a nie z zapasów i magazynów.

NATO z kolei poważnie nadwyrężyło zapasy magazynowe, a w USA publicznie się mówi o tym, że ilość broni przeciwpancernej i lekkiej przeciwlotniczej gwałtownie zmalała nie tylko w magazynach, gdyż te rodzaje broni były wycofywane również z jednostek polowych. To wszystko w sytuacji, w której Polska ogłasza duże zakupy, jednak nie na terenie własnego kraju, a u sojuszników leżących na drugim końcu świata. W związku z tym, terminowa realizacja zamówień nie zależy wyłącznie od nas.

W USA już pojawiają się głosy, że mogą być trudności z dotrzymaniem terminów w przekazaniu Polsce używanych Abramsów, do których się zobowiązano. Oznacza to lukę w zdolnościach wojskowych Wojska Polskiego nawet w przypadku terminowej realizacji dostaw. Luka ta, na dzień dzisiejszy będzie, miała prawdopodobnie około trzy lata. Całe plany operacji obronnych Wojska Polskiego, jakie mieliśmy, od roku są nieaktualne. Z tej prostej przyczyny, że część jednostek nie ma sprzętu.

Brak możliwości wystawienia jednostek to nie tylko luka, brakujący puzzel, w układance, w której brak kilku puzzli nie zaburza całości obrazu. To raczej efekt domina, gdzie jeden przewrócony klocek wpływa na ruinę wszystkiego. Na czym to polega? Część polskich jednostek miała być użyta wewnątrz narodowego wysiłku operacji obronnej, która zgodnie z planami NATO miała wytrzymać 30 dni, w ciągu których NATO miało wystawić 30 batalionów, a więc w uproszczeniu 10 brygad, które wsparłoby Wojsko Polskie. Kolejna część polskich jednostek została zgłoszona przez państwo Polskie do sił szybkiego reagowania. Tych sił, które Polskę miałyby ratować, pod dowództwem sojuszu NATO.

W związku z tym, w razie rozpoczęcia wojny, kierownictwo państwa Polskiego stanie przed dylematem – czy pozostałe jednostki, których jest za mało w stosunku do planów, wysłać do obrony państwa polskiego łamiąc zobowiązania sojusznicze, czy też wypełnić zobowiązania sojusznicze, mając za mało sił do obrony kraju przez 30 dni? W obu przypadkach jest to poważny problem również polityczny, ponieważ jeśli nie utrzymamy się przez 30 dni, państwa NATO mogą uznać, że nie ma już kogo bronić. Natomiast jeżeli zdecydujemy się złamać zobowiązania sojusznicze, żeby spróbować utrzymać się 30 dni, państwa Sojuszu mogą uznać, że są zwolnione ze zobowiązań, które sami złamaliśmy, nie wysyłając jednostek, które obiecaliśmy Sojuszowi.

Patrząc zaś z innej perspektywy, w momencie rozpoczęcia operacji, jednostki o podwyższonej gotowości osłaniać mają rozwinięcie kolejnych. W związku z tym, brak sprzętu może oznaczać, że nie ma jednostki, która osłania rozwijanie kolejnych, albo jednostki osłaniające nie będą mogły być zastąpione przez jednostki drugiego rzutu, które po prostu przestały istnieć z powodu braku sprzętu. W całym skomplikowanym przecież planie obrony, wyjęcie jednego puzla, będzie jak przełamanie frontu w jednym punkcie. Zdarzenie lokalne skutkuje efektem całościowym. Jak niedawno przyznano publicznie, nowe plany operacyjne, w zgodzie z nową ustawą, opracowują w znacznej części politycy z cywila zamiast Sztabu Generalnego, bo obowiązki te przekazano ze Sztabu Generalnego do Ministerstwa Obrony Narodowej. Samo to powinno wystarczyć za szokujące podsumowanie sytuacji Polski.

Jeśli tego jednak mało i jeżeli ktoś czuje euforię z tego, że Polacy są w pierwszym szeregu wspierających Ukrainę, i że to my zmuszamy do czegoś Niemcy w dyplomacji, a nie na odwrót, pragniemy przypomnieć, że w 1938 roku odzyskaliśmy Zaolzie, unormowaliśmy stosunki z Litwą Kowieńską, mieliśmy Ligę Kolonialną i marzenia o modnych wtedy koloniach i uznawaliśmy się niemal za mocarstwo, przynajmniej regionalne. Przed ministrem Beckiem w Londynie rozwijano czerwone dywany. Natomiast w zaciszu gabinetów Rydz-Śmigły niecały rok przed rozpoczęciem wojny mówił generałom, że nie mamy wystarczającej ilości amunicji na prowadzenie kampanii. W samej kampanii zaś, którą Brytyjczycy szacowali na 6 miesięcy przed kompletnym upadkiem Polski, przegraliśmy w trzy tygodnie. Z perspektywy wojskowej katastrofa była całkowicie pewna, czasem przyszłym dokonanym, 5 września.

Niech to będzie memento i kubłem zimnej wody dla wszystkich, którzy oglądają rzeczywistość przez różowe okulary.

„Obozowe męczeństwo” hitlerowskiego kolaboranta Stepana Bandery

„Obozowe męczeństwo” hitlerowskiego kolaboranta Stepana Bandery

  Jacek Boki – 12 Luty 2023 r. http://kresywekrwi.blogspot.com/2023/02/obozowe-meczenstwo-hitlerowskiego.html?m=0

SS Stepan Bandera – Reichskommissariat Ukraine

Oficjalna, zakłamana propaganda wmawia dziś ludziom, nie znającym historii, że po rozpędzeniu przez Niemców tzw. Rządu Stecki, który 30 czerwca ogłosił we Lwowie samowolnie, bez zgody Niemców niepodległość Ukrainy, Niemcy wraz z tym tzw. ,,ukraińskim rządem”, aresztowali także Stepana Banderę i umieścili go, jak głosi to oficjalna hagada, rzekomo w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen, jako takiego samego więźnia, jak wszyscy pozostali.

 Od czasu do czasu jednak, jakby mimochodem, od niechcenia, gdy odzywają się w nich pozostałości resztek, ich brudnych wyrzutów sumienia, kołaczących się w ich pustych duszach, jak zjawy szukające ukojenia, zdarza się wtedy, tym wszystkim dyżurnym autorytetom, przebąknąć czasem po cichu pod nosem, niby od niechcenia, że nie był on tak naprawdę, wcale żadnym więźniem tegoż obozu w dosłownym tego słowa rozumieniu, jak dziesiątki tysięcy innych pensjonariuszy tej jednej z tysięcy niemieckich fabryk śmierci, tylko osadzonym w specjalnym budynku dla tzw więźniów VIP, czasowo tylko zatrzymanym gościem tysiącletniej Rzeszy.

Jednak jak się okazuje, po dokładnym zbadaniu tej historii, otóż i ta opowieść również, nie wytrzymała próby czasu i krytyki, okazując się kolejną bajką wymyśloną, na użytek prostaczków, by tym sposobem wmówić im i podtrzymać w nich fałszywe przekonanie i naiwną wiarę, jakie to straszne, obozowe katusze, cierpiał pierwszy prowydnyk Samostijnej, oraz by tym prostym sposobem, jeszcze bardziej zalegendować rzekomy, heroiczny opór tej zbrodniczej kreatury, przeciwko swoim niemieckim panom, którego nie tylko, nigdy wobec nich nie okazał w żadnym momencie swego parszywego życia, ale w kilka dni po swoim aresztowaniu, wykazał się kundlizmem, nie mieszczącym się w żadnych ramach cywilizowanych zachowań jakiegokolwiek człowieka, wydając osobisty rozkaz, który potwierdza zachowany do dziś dokument datowany na dzień 18 lipca 1941 roku, z widniejącym na nim osobistym podpisem Stepana Bandery, który kategorycznie zabraniał wszystkim formacjom ukraińskich nacjonalistów, wszelkich zbrojnych akcji przeciwko Niemcom, to jest absolutnego zakazu atakowania niemieckich żołnierzy i niemieckiej administracji na wszystkich terenach, będących w zasięgu działania bojówek ukraińskich nacjonalistów pod rygorem kary śmierci. I był on, z nielicznymi, pojedynczymi wyjątkami, przestrzegany z żelazną konsekwencją, aż do zakończenia wojny.

 Dwa dni temu wpadła mi w ręce stara publikacja z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, oparta o dokumenty na ten temat z roku 1947, w rozdziale której, zatytułowanym ,,Walka z ukraińskim podziemiem nacjonalistycznym i kureniem Żeleźniaka w latach 1944 – 1947”, znajduje się opis, jakie to straszliwe, obozowe męczeństwo w latach 1941 – 1944 przeszedł pierwszy heroj obecnej UPAdłej Ukrainy, wraz ze swoją przyboczną świtą. A mianowicie, po aresztowaniu Bandery i jego ludzi w lipcu 1941 roku i przewiezieniu ich do miejscowości Oranienburg nieopodal Berlina, i ,,osadzeniu” całego tego towarzystwa, nie w samym obozie KL Sachsenhausen, ani też w części hotelowej tegoż obozu, stanowiącej specjalna strefę dla więźniów VIP, ale całkowicie poza terenem tego obozu, którego Stepan Bandera i jego przyboczni, w ogóle nigdy nie ujrzeli nawet na swoje oczy, przez trzy i pół roku swojego tzw. uwięzienia, ale przebywali przez cały ten okres w specjalnie przygotowanej dla nich wcześniej i przeznaczonej do ich wyłącznego użytku luksusowej willi, w której mieli do dyspozycji telefon, do swobodnego kontaktowania się ze światem zewnętrznym, jak również radio i doskonale wyposażoną, dużą bibliotekę, a wyżywienie stanowił, dostarczany Banderze i jego kompanom trzy razy dziennie, specjalny katering z miejscowej restauracji. 

 Prowydnyk i jego kompanii przez cały okres swojego tzw. ,,ograniczenia wolności”, mieli pełną swobodę opuszczania tejże rezydencji, w której ich ulokowano i udawania się w dowolnie wybranej przez siebie chwili, na wypady do pobliskiego  Oranienburga, kupowania prasy i swobodnego kontaktowania się z kimkolwiek tylko zapragnęli.

Tak wyglądało w rzeczywistości, to arcy okrutne uwięzienie i obozowe męczeństwo przywódcy OUN – UPA Stepana Bandery, w odróżnieniu od zmitologizowanych bredni, podawanych dziś do wierzenia ciemnemu ludowi, również w Polsce, przez funkcjonariuszy frontu ideologicznego z IPN, że ten ukraiński, najwierniejszy i to do samego końca III Rzeszy kolaborant Adolfa Hitlera, cierpiał rzekome, niesłychane wręcz męki w obozie koncentracyjnym KL Sachsenhausen, którego bram, nigdy nawet nie przekroczył.

Opowiadanie więc ordynarnych bredni na ten temat, przez różnych pseudo historyków w Polsce, wybielaczy Bandery, że w okresie swego tzw uwięzienia, a raczej internowania, nie miał on żadnych możliwości wydawania rozkazów podległym sobie przywódcom OUN – UPA, ani świadomości o dokonującym się rękami jego podwładnych na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej ludobójstwie wobec polskiej ludności tych ziem, jest kłamstwem tak bezczelnym, że urągającym, zarówno ludzkiej inteligencji, jak też będącym w ich wydaniu zwykłym, cynicznym skurwysyństwem, za co powinno się obić im wszystkim pyski, poddać bezwzględnemu ostracyzmowi i na zawsze wyrzucić poza nawias wszelkiego życia politycznego i społecznego w Polsce, jako zwykłych, pospolitych, zdrajców, którymi w istocie byli od zawsze i dla których nie ma i nigdy nie powinno być miejsca zarówno w polskim społeczeństwie, jak i na polskiej ziemi.

 Jacek Boki – 12 Luty 2023 r.

  Źródła:

 ,,Walka z ukraińskim podziemiem nacjonalistycznym i kureniem Żeleźniaka w latach 1944 – 1947” – str. 367 – Wydawnictwo MON 1966 r.

 Kresy Wschodnie we krwi polskiej tonące – praca zbiorowa pod redakcją Jana Sokoła i Józefa Sudo – Wydawnictwo Ośrodka pojednania Polsko – Ukraińskiego w Chicago 2004/2005 r.

Niech przemówią fakty  http://kresywekrwi.blogspot.com/2019/04/niech-przemowia-fakty.html 

 ===================

 Prowadzenie tego bloga to moja pasja ale także wielogodzinna praca. Jeśli uważasz, że to co robię ma sens to możesz wesprzeć mnie w tym co robię, za co serca już teraz dziękuję.

 PKO BP SA Numer konta: 44 1020 1752 0000 0402 0095 7431